aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Jurajska Jatka 2018

  • DST 120.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 października 2018 | dodano: 08.10.2018

Kolejny Jatek w kalendarzu po zeszłorocznej Jurajskiej i tegorocznej Świętokrzyskiej, na której to premierę miał VENOM. Wracamy zatem na Jurę i do Łukasza Jatkomistrza oraz jego wesołej ekipy, która to robi kolejną mocną imprezę. Tym razem z bazą we Włodowicach, więc wstać musimy o 6:00 rano. Ho, ho, dawno nie wstawaliśmy tak późno w sobotę. Godziny takie jak 2:71 (eee nie ma takiej godziny...), 3:14 (PI-ękna pora) to typowe godziny naszych pobudek w soboty, ale 6:00?
No dobra 6:02, dwie setne (zapisane jako 6:022) też wydaje mi się znajomą godziną, ale mimo to trzy razy przed wyjazdem sprawdzam, że wyjazd przed 7:00 nam wystarczy. Ludzki Pan! Kopnął a mógł zabić. Ludzki Pan...
Acha kto nie rozumie, o co chodzi z tymi godzinami, to niech się nie przejmuje i nadal prowadzi szczęśliwie życie... w nieświadomości :)


"Andrzeju, Ty się nie denerwuj"
Do bazy przybywamy z dużym wyprzedzeniem, więc mamy sporo czasu na rozmowy z innymi zawodnikami. A jest z kim, bo mam wrażenie że odbywa się tutaj jakiś Zjazd Jurajski. Są tu niemal wszyscy i prezentują chyba wszystkie możliwe stany świadomości. Jedni Zdezorientowani, inni Dziabnięci, jeszcze inni zastanawiają się jak tu rozdybać Motor z Rolą. Niektórzy lubią bardzo specyficznie spędzać Wieczorki goniąc np. Dzieworki, dla kolejnych rodzinnym domem są Liszki, jeszcze inni zawsze wskoczą na Br..eee...pudło..., jeszcze innych przeraża zbliżająca się Matura, są Ci gorący i Ci Zimni, są miłośnicy przysmaku kuchni śląskiej zupy Wodzionki, są przyjaciele Królika Stefana. No po prostu wszyscy.
No prawie wszyscy... nie ma np. Łukasza, mimo że w planie mapy znalazły się jego skały (Mirowskie Skały). Nie ma też "Tygryska" i Zbyszka, co niektórzy kwitują stwierdzeniem, że to dlatego wszyscy inni są dzisiaj obecni - zawsze to 3 miejsca do przodu na wejściu :)
Z niektórymi Lamami, nawet tymi bardzo szybkimi, to się nawet nie zobaczymy, bo startują na krótszej trasie i będą mieć odprawę, kiedy my już będziemy w terenie.
Odwracam wzrok i widzę... nadciąga straszliwa postać... paraliżuje mnie strach. Stare rany krzyczą żywym bólem, jakby nadal były świeże. On się zbliża... w rękach, tak jak wtedy, trzyma kabel od Żelazka. Na kablu nadal widać ślady naszej zaschniętej krwi. Udaję, że Go nie widzę i chcę się wymknąć niepostrzeżenie, ale zastawi mi drogę i nasze spojrzenie się spotykają.
"Andrzeju, Ty się nie denerwuj", nikt nie brał tamtej relacji z Mordownika na serio, nikt nie uwierzy przecież, że naprawdę nas lałeś kablem... każdy sąd Cię uniewinni, prokuratura nawet nie ma podstaw do wniesienia oskarżenia...
Andrzej od Żelazka nie odpowiada... próbuję tłumaczyć się nadal, kiedy nagle zjawia się Szkodnik: "O witaj!!! Jedziemy razem?"
Patrzę na Szkodnika z przerażeniem, przecież ta propozycja oznacza...
Szkodnik mruga zalotnie oczkami: "No co, dobra chłosta nie jest zła"
Andrzej przerywa milczenie "Zgadzam się"
W znaczeniu zalet chłosty, czy propozycji jazdy... eee... bo nie wiem. Nie podoba mi się ta konwersacja...
Klamka zapadła (a raczej kabel opadł... na plecy). Jedziemy razem.
Andrzej wraca naostrzyć wtyczkę, a my przygotowujemy swoje rowery.

- Słuchaj Venom... będzie powtórka z Beskidu Niskiego. Andrzej tutaj jest....
- To zwiastuje ból, ale dam radę. Panie Szermierz. Co mnie nie zabije to...
- Cię okaleczy, wiem. Wiem.
- Blizny bywają sexy. Dodają powagi i laski na to lecą.
- Chyba te łęgowe...
- Łęgowe nie łęgowe, przejdziemy przez to razem. Osłonię Cię przed kablem.
- Dobry Symbiot, masz ciasteczko


"Dzień, wspomnienie lata..."(*) tylko ciśnienie jakieś wysokie :)
Dzień dzisiaj jest naprawdę piękny. Jakby to był sierpień, a nie październik. Ciepło, bezchmurnie, piękna pogoda. Naprawdę niesamowicie trafiło się nam na ten rajd. Tydzień temu na Turbaczu padał śnieg (wiem z opowieści, bo jak wiecie NIE BYŁEM !!!! wiadomo przez kogo... kto działał na moją szkodę), a tutaj po prostu bajka. Lato w pełni, zimy nie będzie.
Łukasz Jatkomistrz zaczyna odprawę: dostajemy dwie mapy formatu A3 i życzenia powodzenia. Planujemy nasz wariant, ale jak się okaże trasa nie miała zbytniej wariantowości. Mimo tego, że była świetna pod kątem lokalizacji punktów kontrolnych i ogólnie śliczna, to niestety większość zawodników wybrała bardzo podobny wariant przejazdu, który narzucał się właściwie od razu.
Zaowocowało to, że na pierwsze dwa punkty jedziemy taka wielką ekipą, że bardziej przypomina to Tour de Jura niż rajd na orientację. Lubimy, bardzo lubimy jeździć z ludźmi - bardzo chętnie przygarniamy do naszej patologicznej drużyny ("my Wife cooked for hours using blood and flour and eyeballs fresh out their hole..." *) kolejne duszyczki, ale te duszyczki muszą chcieć jechać z nami. Tak jak było to np. na Rudawskiej Wyrypie w tym roku czy właśnie na wspomnianym już Mordowniku. Inna sprawa, że nie przygarniemy całego rajdu przecież.
Owocuje to, że jedziemy jako niezależne ekipy w dużym tłumie. I za tym to już nie przepadamy, ale nie za tłumem ale za atmosferą takich przejazdów. Lubimy tych ludzi i mamy nadzieję, że Oni nas też choć trochę, ale nie pasuje nam ten nerwowy klimat, któraysię wtedy wykształca. Oni nakręcają nas, my ich, ścigamy się o każdy metr od samego startu. To bez sensu, skoro rajd ma 12 godzin. Samo ściganie nam nie przeszkadza (halo, przyjechaliśmy na maraton - jakby nam ściganie przeszkadzało i jeździlibyśmy na maratony, to byłoby w tym coś trochę nielogicznego, prawda?), ale ścigajmy się na warianty, na nieortodoksyjne podejścia pod punkty, na nawigacyjne pułapki i zagadki. W dużych grupach nawigacja traci na znaczeniu, gna się za prowadzącym i albo wpadamy na punkty bez nawigacji, albo za chwilę wszyscy wracamy bo lider pojechał źle. I znowu jakiś lider, zwykle ten, który jeszcze chwilę temu był ostatni, prowadzi peleton na punkt... lub znowu na manowce. Teraz powiel i zapętl :)
Wyjątkiem od tej reguły dla nas jest biathlon rowerowy, ale tam klimat jest po prostu nieziemski - właśnie przez to strzelenie.
A tutaj - na pierwszy punktach - mamy zażartą walkę. Kierownica w kierownicę. Nikt nic nie mówi, ale to widać po spojrzeniach i zachowaniach. DOŚĆ!!
Z długo studiowałem automatykę, aby nie wiedzieć co z tym zrobić - czaicie aluzję, ZA DŁUGO !!! Na studiach najtrudniejsze są 4 pierwsze lata, na drugim roku jest już łatwiej. A tak serio - to u nas był tak naprawdę inny problem na uczelni... kiedyś przygnieciony patologią, obdarty z beztroskich marzeń i złudzeń, zniechęcony atmosferą (co to jest okrągłe i mnie nienawidzi - świat!), stwierdziłem chrzanić system - rzucam papierami!! Nie muszę kończyć automatyki, zostanę Batman'em.
Idę do dziekanatu i mówię: ODCHODZĘ. Dziekanat: NIE DA SIĘ... jak to? No nie da się, nie ma takiej procedury, wracaj na zajęcia i nie zawracaj du*y... i tym sposobem skończyłem automatykę :)
Wracając - nie na zajęcia, ale do Jatki mówię do mojej drużyny, że ciśnienie robi się krytyczne. Słowem "Andrzej, to jebnie" i trzeba przeciwdziałać katastrofie. Proponuję uruchomić układ redukcji ciśnienia w układzie. Rozwiązanie oparte o ZAWÓR SZYBKIEGO SPUSTU - to jest dokładnie to czego potrzebuję.
Po drugim punkcie podejmujemy decyzję pojechać po kolejny lampion trochę nieortodoksyjnie - okrężną drogą, zwłaszcza że kusi nas pewien żółty szlak przez las. Kiedy zatem wszyscy atakują asfaltem, po optymalnym wariancie, pkt 42-gi - my znikamy na leśnym singlu. Daje nam to drobne wytchnienie od początkowego tłoku, który i tak w trakcie całego rajdu mocno się rozciągnie. Trzeba mu dać tylko trochę czasu.


Single Mountain
Wyrwaliśmy się z piekła MTB i jedziemy nieortodoksyjnie na dużą górę w okolicy. Nie chodzi o to, że jest ona tutaj jedna, ale jest pełna tzw. "singli" czyli świetnych ścieżek rowerowych: wąskie, ciasne zakręty, porobione bandy - ale w pełni przejezdne, bez żadnych hardcore'owych elementów DH. Rewelacyjne miejsce na punkt, zarówno wjazd tutaj, jak i późniejszy zjazd to była przygoda, zwłaszcza że nie obyło się bez pokonywania świeżutkich wiatrołomów.




PRZEWALONE :D :D :D

Grafik płakał jak rysował...
Lecimy dalej i wpadamy na Dzieworki, bardzo sympatyczny zespół z którym już nie-na-jednym rajdzie wspólnie walczyliśmy z trasą. Ruszamy razem w kierunku punktu opisanego jako "rozwidlenie wąwozów". Chwilę później dogania nas Marcin (tak, ten od Silesia Race i Rajdu Katowice) oraz Wojtek, więc punkt atakujemy większą ekipą. Zjeżdżamy ogromną polaną do skraju lasu, porzucamy rowery i przedzieramy się na szagę do punktu. Las okazuje się zupełnie nieprzebieżny, więc walczymy z roślinnością jak Amerykanie w Wietnamie. Robi się coraz gęściej, a my przedzieramy się w kierunku wąwozu.
Marcin przyjechał na rajd na orientację, więc krzyczy "Macie może mapę?", a jak Mu ją ktoś pokaże to pyta "a kompas?". No jaja, szewc w dziurawych butach chodzi. Gość, który robi także rewelacyjne rajdy i punkty zawsze stoją tam gdzie mają stać, pyta czy ktoś ma kompas na rajdzie na orientację :)
Za chwilę , gdy otrzymał już pożądane artefakty, mówi że musimy znaleźć wzgórze. Stwierdzenie to wywołuje konsternację w całej naszej ekipie. Jakie wzgórze? Wzgórze w wąwozie?
Chwila wymiany poglądów i Marcin łapie się za głowę - kropka, którą On wziął za oznaczenie wzgórza to "środek" kółka punktu. Na jego rajdach, kropek się nie stosuje, bo grafik miałby więcej roboty - każdą taką kropkę nanieść. No i zwiększone koszty druku map... jak przemnożycie taką kropkę przez wszystkie punkty kontrolne, a potem przez liczbę map potrzebnych na rajd, to dostaniecie... jakąś liczbę. Nie wiem co ona wnosi, ale na koszty na pewno wpływa więc należy ją minimalizować :)
Uwielbiamy Marcina, mimo że groził, że jak opiszemy to zdarzenie relacji to UNFRIEND, UNFOLLOW i wszystkie inne możliwe sankcje Facebookowo-twitterowo-instagramowe. Skończą się like'i, tagi, followy itp. Liczmy jednak na wyrozumiałość Złego Człowieka ze Śląska.
Finalnie udaje się znaleźć punkt w wąwozach, a tym co nas najbardziej zaskakuje to obecność Wojtka, Andżeliki i jeszcze kilku innych zawodnikach... na rowerach. Jak tutaj dojechaliście, przez tą gęstwinę? Acha... tą ścieżką... biegnie do drogi asfaltowej, tak? Acha... było by szkoda, gdybyśmy cisnęli krzorami a ścieżką od drogi.
Sami widzicie, że mimo tego że pojechaliśmy okrężną drogą na poprzednie punkty, to nadal mijamy się ze sporą liczbą ekip. A niektórzy, głodni sukcesu pognali już dawno w Jurajski Park... krajobrazowy oczywiście, a nie ten z dinozaurami.
Naszym celem jest teraz punkt żywieniowy, na którym czekają na nas ciasteczka. I od razu Jatka, stała się jeszcze lepsza :)





Błędne skałki 3
Nie, nie te w Parku Narodowym Gór Stołowych. Po prostu jesteśmy nie na tych skałach, na których trzeba a więc nie ma tutaj lampionu. A czemu 3? Bo 3 razy w ciągu rajdu wpakowaliśmy się na jakieś błędne skały. Wiecie, że zwykle nie opisuję tutaj rajdów punkt po punkcie, ale skupiam się na emocjach, wrażeniach, przemyśleniach... no więc wrażenie jest takie, że zjebaliśmy. 3 razy, na 3 różnych punktach wydymamy sobie albo na złą skałę obok skały właściwej, albo porzucimy rowery w krzakach i będziemy do tej właściwej skały podchodzić przez krzory, a potem przez nie schodzić, z powrotem do rowerów. Na szczycie okaże się oczywiście, że 100 metrów od naszego wariantu była normalna ścieżka, ale nie dane nam było jej znaleźć.
Na jednej ze skałek, spotykamy Łukasza Jatkomistrza, który przechadza się po okolicy i ogląda zmagania na różnych punktach. Nawet nam zdjęcie zrobił - jedno z nielicznych zdjęć razem na rajdach. Święto!







Bezsenność w... Bobolicach czyli czy ktoś da nam SOG'a
Hmmm... wiecie, że na tym blogu bywa hermetycznie. Czasem nawet bardzo i taki jest właśnie ten tytuł. Słowo wprowadzenia zatem... jak to mawiają: "internet od dzieci głupieje". Było i nadal jest, takie forum jak INSOMNIA (zobaczcie dół strony - archiwum 2001 !!!). To forum, gdzie mocno udzielała się przed-gimbaza podstawowa, a potem sama gimbaza. Teksty jakie tam były/są czasami śmieszą, czasami przerażają... no królestwo internetu. Wiecie 10-latki z tekstami "piję by zapomnieć"... Co zapomnieć!? Chyba tabliczkę mnożenia...
Po angielsku nazwa tego forum oznacza to bezsenność. Co ciekawe, forum to wprowadzało także coś, co było jak przodek like'ów na FB. Był to owiany złą sławą SOG 'a. Można było to komuś ofiarować jako wyraz uznania dla jego posta :)
Link - jak zawsze - sprawdzacie na własną odpowiedzialność. To miejsce gdzie dziwne rzeczy się dzieją. Nie zdziwcie się zatem, jak ktoś zatem rzuci tam "szukam flmu porno, niestety nie pamiętam tytułu, ale..." (i tu leci imponujący opis co jest poszukiwane), a pierwsza odpowiedź brzmi "przeszukałem całą swoją kolekcję i niestety nic nie pasuje do opisu... zarzućcie jednak tytuł bo zapowiada się świetnie" :D
My właśnie wjeżdżamy do Bobolic i natykamy się na naszego pierwszego SOG'a dzisiaj. SOG w dzisiejszym znaczeniu to ultramaraton "Szlakiem Orlich Gniazd" czyli 161 km pieszo w limicie 44 godzin. Przestrzegano nas, że możemy się spotkać z maratończykami bo obie imprezy (SOG i Jatka) odbywają się w ten sam weekend, no i z oczywistych względów ich tereny zachodzą na siebie. SOG napierają od piątku wieczora do niedzieli (no gdzieś trzeba zmieścić te 44 godziny), więc bezsenność to ich domena w ten weekend. Już zatem znacie mój łańcuch skojarzeniowy, który doprowadził do takiego, a nie innego tytułu :)
Pozdrawiamy się z kolejnymi SOG po drodze i lecimy "na zamki" w Mirowie i w Bobolicach.







Toksyczny mścicie
Widzieliście ten film? A 2-jkę 3-jkę i 4-rkę? Jak to "nie"? Klasyka kina!!
Jeden gość wpada do chemikaliów, mutuje i staje się postrachem złoczyńców. Mówię Wam, historia jest głęboka i zostaje długo w pamięci, czy chcecie czy nie :)
Łukasz Jatkomistrz chyba musi uwielbiać ten film, bo wśród wielu świetnych punktów całej trasy... przydarzył Mu się i taki: małe brązowe jeziorko obok oczyszczalni ścieków. Ja wiem, że "dziewczyny lubią brąz", "nie w każdej muszli słychać morze" oraz że najlepsze smakołyki pochodzą z "groty Nestle", ale nie wiem co Nim kierowało rozkładając tutaj jeden z lampionów. Może rzeczywiście liczył na to, że ktoś pośliźnie się nad brzegiem, runie w brązową otchłań i powstanie jako rajdomistrz, napieracz, iście prawdziwy Lampion-man.





Dying light....
Zapadła noc. Widzę światło gasnące w ciemności... jeszcze tli się gdzieś na horyzoncie, blada, znikająca w mroku lampka. Jeszcze chwila i już jej nie ma. Zostaliśmy sami. Znowu sami w nocy w lesie. Szkodnik i ja. Andrzej postanowił wracać już do bazy. Mamy jeszcze 3 godziny do limitu, więc jest trochę czasu aby o coś jeszcze powalczyć. Trochę nas to dziwi, że Andrzej zjeżdża do bazy, bo na Mordowniku zrobił z nami okolo 130 km i 2800 przewyższeń - rany na plecach od kabla od Żelaska jeszcze się nie zagoiły. Niemniej i tak dziękujemy za piękny dzień i walkę razem, jednocześnie przepraszając za błędy nawigacyjne, które rzuciły nas w niejedne krzory i chaszcze.
Mówiąc o błędach. Błędne skałki i rozbijanie się po wąwozie z Dzieworkami i Marcinem, spowodowały że braknie nam czasu, aby zrobić cała trasą. Szkoda strasznie, no ale 4 błędy nawigacyjne to sporo. Chociaż nawet nie chodzi o ich ilość, ale o czas jaki przez nie straciliśmy. To nie było przestrzelenie ścieżki i powrót 300m, to było po 20-40 minut na każdym z nich. Dokładnie tego czasu zabraknie nam, aby zrobić całość trasy. Decydujemy się jednak zaryzykować i mimo tego, że mamy około 3 godzin tylko, to uderzamy po punkty najdalej na północ od bazy.
Trzeba będzie to dobrze rozegrać, bo od bazy dzieli nas ponad 30 km obecnie i kilka punktów w drodze powrotnej. Andrzej znikna w ciemności, a my kierujemy się w Góry...


"Góry Gorzkowskie cóż mi z Wami walczyć każe..."
Jak to co każe walczyć? Czas!!! Czas, którego mamy coraz mniej. Góry Gorzkowskie to nazwa mikro-krainy na Jurze, którą bardzo lubię. Tu naprawdę jest stromo i te pagóry dają popalić. Zwłaszcza, jak się ma już koło 90 km w nogach.
Walczyliśmy z nimi już kilka razy, na różnych rajdach, ale nigdy jeszcze nie nocą. Jest zatem okazja zwiedzić Gorzków po zmroku. Nadal nic tu nie ma, jak za dnia :) No, ale to nie Gorzków jest naszym celem, a jego okoliczne Góry. A tu - jak w prawdziwych górach - są szlaki, są punkty widokowe, miejsca biwakowania itp. Są nawet tabliczki kierunkowe!!


Przedzieramy się polem pod górę, po lampion wiszący na skraju łąki. Idzie to ciężko, bo jesteśmy już naprawdę zmęczeni. Łapiemy lampion i postanawiamy przedzierać się dalej na dziko. Zjazd z powrotem na Gorzkowa oznaczałby forsowanie garbu raz jeszcze, tym razem drogą asfaltową. Wybieramy zatem dość słabe ścieżki i trochę na szagę, zjeżdżamy na drugą stronę garbu.
Kiedy wydostaniemy się do jakiś lepszych traków to czeka nas szalony zjazd nocą aż na drugi punkt żywieniowy. Obsługi już tutaj nie ma, ale jest woda i ciasteczka, które nadal czekają na takich jak my: "Ulf Nitj'sefni - Nocnych Wędrowców" (*)
Analizujemy mapę, nie ma już szans złapać pkt nr 6, mimo że jest on w miarę niedaleko. Musimy jednak kierować się do bazy, bo z czasem już krucho a mamy jakieś 25 km jeszcze. Plan jest prosty: zdążyć na metę i skończyć z wynikiem "bez 3 punktów" na ponad 30 dzisiaj. Lecimy na bazę - przed nami jeszcze dwa punkty w okolicy Mirowa, a potem ostatni przelot do Włodowic.
Do bazy docieramy na około 10 minut przed limitem. Zmęczeni ale zadowoleni. Piękny dzień i świetna trasa. Mimo, że Jurę mamy zjeżdżaną dość dobrze, to i tak Łukaszowi Jatkomistrzowi udało się zabrać nas w miejsca, gdzie nas jeszcze nie było, albo byliśmy tylko raz czy dwa razy. Super impreza.
Szkoda trochę tych błędów nawigacyjnych, bo nie udało się przez to zrobić całej trasy, no ale cóż - zdarza się. To jest magia tego sportu, raz jak po sznurku, raz na manowce. Nie było punktu, którego byśmy finalnie nie odnaleźli, więc nie ma tragedii, ale 3x błędne skały, to jest trochę za dużo :)
Zabrakło w końcówce także kogoś z kabel od żelazka w ręce, aby nas trochę zmotywować do zapieprzania :)
Po zawodach jak zawsze chwila na after-party z zacną ekipą orientalistów, wymiana doświadczeń i trochę śmiechu, zwłaszcza że mała furorę zrobiła moja relacja z Waligóry, na której to, ta ekipa też była. Ha, nie tylko była na tym rajdzie, ale była nawet powodem opisywanego zdarzenia. Zawsze (tur)bacz na swoje słowa, zwłaszcza Wieczorkiem :)


CYTATY:
1) Anna Jantar "Tyle słońca w całym świecie"
2) Resident Evil song ("Shape of you" parody) - tekst jest boski
3) Parafraza piosenki Budki Suflera "Cień wielkiej góry"
4) Nazwa zapożyczona z książki Jarosława Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu"


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zonen
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]