GRASSOR 300 (2021)
-
DST
219.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 czerwca 2021 | dodano: 04.07.2021
Nasz dwutygodniowy urlop w Sudetach kończymy 24-godzinnym rajdem GRASSOR 300. To trochę chore... bo w nogach mamy jakieś 580 km po Sudetach i 17500 przewyższeń/podjazdów... a Grassor ma w swojej nazwie liczbę 300 nie bez przyczyny. Rajd daje zawodnikom 24 godziny na zrobienie trasy właśnie około 300 km. Masakra, mamy zrobione siedemnaście tysięcy pięćset w pionie, przecież to jakiś kosmos, a zapisujemy się na Grassora... Sam nie wiem, co jest bardziej zryte, nasze statystyki z dwóch ostatnich tygodni czy chęć udziału w tym ultra maratonie. No ale jak się robi Masyw Trójgarbu i Krąglaka, Chełmiec, Borową... w zasadzie wszystkie szlaki w Górach Kamiennych i Wałbrzyskich i dokłada do tego Izery, Karkonosze, Góry Złote i Góry Bardzkie to potem wychodzą takie a nie inne wyniki...
Mówiąc o naszych wakacjach to nie mogę nie wspomnieć, że jedno z naszych ulubionych maporysowniczych wydawnictw zrobiło nam niesamowitą niespodziankę. Albowiem jak tylko zaplanowaliśmy sobie na ten rok powrót w moje ukochane Góry Kamienne, to Compass wydał nową mapę GÓRY KAMIENNE I WAŁBRZYSKIE. To się nazywa perfect timing i "wyprzedzanie oczekiwań Klienta". Wyrżnęliśmy w zasadzie tą mapę w całości, prawie każdy szlak bo Góry Kamienne to po prostu niesamowite miejsce... sam Compass pisze o nich "...mają zgoła odmienny charakter. Nie bez przyczyny nazywane są czasem „sudeckimi Tatrami”. Szlaki prowadzące przez strome zbocza i głębokie doliny...". Potwierdzam i powiem więcej, porfirowe urwiska są na MEGA OSOM wypasie...
No dobra, ale miało być w końcu o GraZZorze, jak ja go czasem nazywam. To nasz trzeci start na tej imprezie. Pierwszy start w Wielkopolsce był porażką, no ale jak miał nią nie być jak rajd jechałem na złamanej ramie, prawie połamałem żebra i dwa punkty zmasakrowały nas nawigacyjnie, tak że traumę mamy do dziś... (relacja z tego rajdu TUTAJ). Drugi start na Suwalszczyźnie to był Grassor444 bo trasa 400km jest lepsza niż 300... przynajmniej tak twierdził "Bob Budowniczy". 320 km w 36 godzin, to było coś - relacja z tego rajdu znajduje się TUTAJ.
Tym razem budowniczym trasy jest Krzysztof Szawdzin, który tydzień wcześniej ukończył Gravel Sudety (500 km i 10 000 przewyższeń w 80 godzin...). Czy Ci ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to niemożliwe? Aha Krzyśkowi nie były potrzebne te 80 godzin, nawet 40-stu nie potrzebował bo zamknął całą trasę w 38 godzin... Nie wierzycie? Tutaj są wyniki.
I ten Kolo buduje w tym roku trasę. Jak myślicie czego możemy się spodziewać? Przecież On nie wie, że pewne rzeczy są niemożliwe... oczekujemy, że trasa nie zamknie się w 300km...
Po co my tam jedziemy... ja nie wiem... co ja robię ze swoim życiem? Co mnie ciągnie na 24-godzinny rajd na którym się upodlę, sponiewieram i wybatożę.. do dziś nie wiem, ale coś jednak przyciąga nas jak magnes. Rezygnujemy z jednej GÓRSKIEJ wyprawy (pasuje Wam? górskiej!!) aby stawić się niedaleko Zielonej Góry i wziąć udział we wspólnym upodlaniu się...
Na każdym Grassorze mamy zupełnie inny niż na normalnych rajdach, sposób zaliczania punktów kontrolnych. Robi się to nie perforatorem, ale w aplikacji Check Point poprzez zczytanie kodu QR lub przez NFC. Na pierwszej edycji to ja jeszcze nie miałem smartfona, więc nawet stosowanie się do poleceń jednej z najpotężniejszych istot cyfrowego świata:
nie dało rady postawić aplikacji na mojej cegiełce typu SAMSUNG SOLID. Na drugiej edycji okazało się, że mój pancerny CAT nie przepada za aplikacją CheckPoint i nie odkrywało nam części punktów kontrolnych. Od tego momentu zawsze po prostu wypożyczamy telefony od Organizatorów. Tak jest łatwiej...
Wyjeżdżamy ze Szczawna-Zdroju w sobotę z samego rana i walimy na Legnicę. Tam na stacji benzynowej będzie czekać na nas Andrzej, który do Legnicy dociera pociągiem. Pakujemy jego rower na dach i ciśniemy do Bronkowa, czyli do bazy rajdu. Dotrzemy tam właściwie w ostatniej chwili, na kilka chwil przed odprawą, bo to był jednak kawał drogi do przejechania. W bazie same znane twarze... no ale cóż, to kameralna impreza. Trasa 300km w 24h nie ma zbyt wielu fanów... dziwne, prawda?
Chwilę później ruszamy w ostatnią (na tym urlopie) poniewierkę :)
Efekt skali aż skrzypi...
Przez ostatnie dwa tygodnie jeździliśmy na mapie 1:35 000, a teraz przesiadamy się na mapę 1:100 000... to boli. Umysł musi się mocno przesterować na zupełnie inną skalę, a to wcale nie jest takie proste. Nie tylko wszystko jest dalej, ale mapa sama w sobie nie jest także tak dokładna jak 30-tka czy 50-tka. Będzie to powodem niejednej wtopy nawigacyjnej dzisiaj - błędy postaci skręt za wcześniej, zatrzymywanie się i sprawdzanie czy na pewno dobrze jedziemy, bo nie ma skrzyżowania jakie powinno tutaj być - gdy w rzeczywistości do skrzyżowania to jeszcze ze 150 metrów.
Do tego mój rower jest po naszym urlopie już naprawdę zmęczony. Mam totalnie zajeżdżony napęd. Przy każdy ruchu korby skrzypi i trzeszczy, ale działa - nie szarpie, nie przeskakuje. Dźwięk jest jednak straszny. Ech te Grassory... jak nie jadę na złamanej ramie (pierwsza edycja), to trzeszczę jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu...
Pełne 24 godziny będzie mnie ten dźwięk prześladował. Jęki napędu są straszne... rozrywają moją umęczoną duszę, ona krwawi gdy słyszę co ten dźwięk... Andrzej jest nielicho zaskoczony tym jak mój rower jęczy, ale musi się do tego przyzwyczaić bo najbliższe 24 godziny będzie Mu ten dźwięk towarzyszył.
Wyjeżdżamy z bazy i postanawiamy złapać kilka punktów kontrolnych na północy. Baza jest dość blisko (o ile w skali 1:100 000 cokolwiek jest blisko...) krawędzi mapy, a więc "górne" punkty nie odsłonią nam już wiele. Oznacza, to że dość szybko - czytaj w kilka godzin - zamkniemy północną część mapy i będziemy mogli skierować się na południe. Brzmi jak plan!
Do lasu, znowu do lasu :)
Leśne ronda z pełnym oznakowaniem :)
Nie obejdzie się bez pchania
Upalno, komarno i robakowo....
Jest gorąco, wręcz upalnie... wręcz czuć, że jest przed burzowo.
Robactwo także aktywne. Komarów naprawdę sporo, jeszcze nie tragedia (bywało gorzej), ale mało ich nie jest. Przy niektórych punktach kontrolnych ciężko zczytać kod z lampionu, bo po prostu obsiadają nas całymi rojami. Do to las jest pełen ogromnych pajęczyn. Ciągle jakaś zrywamy kaskiem lub kierownicą, a pająki to mają tutaj naprawdę dorodne... oczywiście przerwanie pajęczyny jest często tak niefortunne, że porwany pędem stwór ląduje nam np. w okolicach ryja. Jest bosko. Wszyscy kochamy lasy :)
A powiem, Wam że są tych pająków tutaj chyba "tysiące, a nawet setki"!! Obrodziło.
Do tego nieraz wpadamy w jakąś roślinność plugawą - kolce, pokrzywy. W górach tego nie ma, a tutaj to pełna obfitość...
Szkodniczek miażdży szyszki :)
Piachy
Niezmiennie :)
Lecimy przelot 30 km/h - jest moc !!
"Jestem Geniuszem" czyli karma wraca... Grzegorz także wraca :)
rzecze Grzegorz Liszka, bierze błędny punkt kontrolny i znika w oddali. Na nic zdają się krzyki, żeby wrócił... znika w głębi lasu. Dopiero telefon od Tomka zawraca Go z obranej drogi.
A było to tak: spotykamy się (okazało się, że prawie...) na punkcie kontrolnym. Grzesiek rzuca do nas, że ma dziś genialny wariant, bo inni pojechali innymi drogami i jak się Im punkty otworzyły, to teraz muszą zawracać po nie, podczas gdy jemu wszystko układa się idealnie i punkty wpadają jak po sznurku. Ogólnie wygłasza mała epopeję na temat, jak dobrze Mu dziś idzie, potwierdza (BŁĘDNY) punkt kontrolny i gna dalej, zostawiając nas lekko skonfundowanych.
Aby oddać sprawiedliwość powiem, że nie tylko Pan Liszk (brak literki "a" jest intencjonalny) wziął zły punkt kontrolny. My także i kilku innych zawodników. Wszyscy źle odczytaliśmy mapę i spisaliśmy kod (takie było zadanie) nie z tego drogowskazu (kamerdolca, chciałeś powiedzieć kamerdolca - Basia) co trzeba. Wszystkich nas zaćmiło... dopiero kiedy nie otworzyła nam się w aplikacji mapa z kolejnym punktem kontrolnym zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak.
Mamy niezły ubaw, gdy wraca nasz Bohater Orientacji, lekko klnąc nad swoim losem.
Co byśmy się jednak za bardzo nie śmiali, zaczyna padać deszcz. Nawet dość mocno, ale szczęśliwie to tylko przelotny opad.
Opuszczony pałac...
...robi wrażenie
Uroczysko :)
Przez uroczysko :)
"W stronę słońca"
I znajdźcie sobie taką kartkę w lesie... zawieszoną NIE od strony ścieżki
Piękna brama !!
Pomału nadchodzi noc
Masa razy prędkość czyli PĘD :)
Gnają szybciej niż światło :)
Nocne przeloty :)
HALT! AUSWEIS BITTE
Wpadamy do dawnej niemieckiej fabryki amunicji - znamy ją ze Szkodnikiem z naszych wakacji w Borach Dolnośląskich. Więcej o tym miejscu TUTAJ, naprawdę polecam Wam kiedyś odwiedzić do miejsce. Przypominam, że jest środek nocy. Przeprawiamy się przez tory kolejowe i wbijamy na teren zakładu. Na naszej drodze staje czołg - nocne spotkanie na szlaku, to lubię. Gdzie ja schowałem "pocisk penetrujący pancerz"... robię zdjęcia sprzętu i nagle słyszę "Halo"... ale nie takie polskie halo, takie niemiecki "Hallo". Noc, niemiecka fabryka amunicji, niemiecki za plecami, staram się nie odwrócić aby nie prowokować intruza, ale kątem oka dostrzegam gościa w mundurze, dwóch... podchodzą z mojej lewej.... no, muszę to dobrze teraz rozegrać. Jak niegdyś w Jugosławi, jak 3 lata temu w Syrii, jak ostatnio w Donbasie... cholera nie wiem czy nie wyszedłem za bardzo z wprawy. Sięgnięcie do kabury nie wchodzi w rachubę, bo są w korzystniejszym ustawieniu do strzału, poza tym drugi zdąży wystrzelić gdy będę rozwalał pierwszego. Muszę postąpić inaczej, mogę udać zabłąkanego przestraszonego turystę, upewnić ich w swym poczuciu kontroli sytuacji i rozwalić ich z zaskoczenia, w krótkim dystansie, gdy uśpię ich czujność... albo mogę zagrać va banque... przechodzę na niemiecki:
"Meine Herren, was kann ich für Sie tun?"
Zbija ich to z tropu, nie spodziewali się tego, widać że się zupełnie rozluźnili... TERAZ !!! Operacja "KOSA i KOSTUCHA"!!! URAAAAA...ale Szkodnik mówi "dzień dobry"...
Jak "dzień dobry?" ...przecież właśnie wchodzimy w zwarcie na noże, jak "dzień dobry"... poza tym jest noc.
Szkodnik co się z Tobą stało, gdzie ten Szkodnik z tamtym lat...
A przy wejściu jakieś karki w pajęczynach
Rozpoczęły festyn obelg oraz gróźb
"Jakby co, to za mną schowaj się, dziecino"
Na to Ona z torby wyciągnęła nóż
A Ona mówi mi, że
Mówi mi, że
Bijemy się Bijemy się (całość TUTAJ)
Finalnie okazuje się jednak, że ta niemiecka ekipa nie ma złych zamiarów. Przyjechali na imprezę i paintball... zainteresowały ich osoby z latarkami, wałęsające się w nocy przy czołgu.
Chłopaki umieli czytać mapę, bardzo spodobała Im się mapa główna jak i mapa OS (odcinka specjalnego właśnie w fabryce). Życzyli nam powodzenia i rozeszli się do swoich spraw czytaj dalszego picia i śpiewania przy grillu. Cywilizowane czasy, miło... acz gdzieś tam nadal w głębi serca żal za "jak to miło móc w tułowiu, umieścić komuś funt ołowiu"
Rozpoczynamy penetrację bunkrów.i lecimy punkt kontrolny za punktem kontrolnym.
Nawet nieźle to wszystko idzie i bezbłędnie przechodzi przez OS.
Kiedyś sobie taki kupię :)
Bunkry :)
Niosący światło
TIRPORT czyli "ZIGARETTEN NACH BERLIN" (tutaj)
Wypadamy z bazy i dalej kierujemy się na południe. Jest środek nocy a nam się marzy sklep... i nagle jest. Ogromne, nadgraniczne zaplecze dla Tirów. Wszędzie napisy ZIGARETTEN, ALKOHOL... no po prostu klimaty przejścia granicznego.
Bardzo miła Pani za ladą wita nas przy wodopoju - poniżej można zobaczyć, że trochę zaszaleliśmy pod kątem zakupów.
W ciągu dnia było bardzo gorąco, a teraz mimo, ze jest noc, to nadal jest ciepło. Uzupełnienie się zatem przyda.
Robimy sobie kilka minut przerwy, dosłownie gdzieś na skraju (zachodnim) Polski. Andrzej próbuje złapać kilka minut snu na ławce przez sklepem, a my z Basią oddajemy się - w pewnym sensie - chlaniu na potęgę :)
Równaniem Maxwell'a po ryju :)
Nieoczekiwana zmiana miejsc czyli Harley BMX Davidson :)
Jest chwilę przez świtem... słońce jeszcze wprawdzie nie eksplodowało jeszcze ognistym wybuchem na horyzoncie, ale jest już naprawdę jasno. Czeka nas trochę przelotów, ale po prostu nie mogę. Serce mi pęka... to nie zmęczenie, to nie ból, to rozpacz. Jak jadę na jakimś wyższym przełożeniu, to napęd... ech, to nie jest jęk, to skowyt. Trzeszczy i trzaska tak, że masakra. Jechać tak przez jakieś miejscowości to "wstyd przed Ryskiem" jak powiadają... do tego nie mam serca przyłożyć kopyta. Mam jakaś psychiczną blokadę tak katować napęd, który i tak jest już w stanie agonalnym. Jak ktoś z nami jechał kawałek, ten wie o czym mówię... cicho nie było.
Szkodnik oferuje zamianę rowerów. Jest o wiele lżejszy ode mnie i jeździ z dużą większą kadencją niż ja czyli nie będzie przykładał takiego obciążenie do napędu. Przypominam, że ja jeżdżę jak Diesel: duży moment, małe obroty. Na Szkodniczym rowerze to ja wyglądam jak na BMX'ie...
Natomiast Basia na moim to jakby jechała na Harley'u.... siodło maksymalnie w dół, aby dosięgać do pedałów i jedzie jakby siedziała na kanapie. Wyglądamy dziwnie... ale nie mam oporów odpalić kopyta. Lecimy nawet 30 km/h, piękny przelot. Na każdych większych nie-terenowych odcinkach zaimplementujemy to rozwiązanie i i dzięki temu uda się utrzymać niezłe tempo przelotów....
Gdzieś pośrodku niczego
Kolejny lampion nasz :)
Basia odmierza odległość do skrętu a ja szykuje kopyto... cały las zaraz usłyszy jak ruszam (tak trzeszczy mi napęd)
Do bazy docieramy dosłownie kilka minut przed 12:00, czyli wykorzystując w pełni limit czasu. Wykręciliśmy 219 km - mimo zmęczenia całymi dwoma tygodniami w górach. Jest nieźle, zwłaszcza że Basia w kategorii kobiet zajmuje pierwsze miejsce. Owszem to kameralna impreza... ale impreza na którą nie przyjeżdża nikt przypadkiem. Tu nie ma słabym zawodników, są tylko wymiatacze... no i my, lekko nienormalni amatorzy :)
Łapiemy 2 godz snu z głową na plecaku i długa na Kraków - cała autostrada do przejechania: od granicy niemieckiej do Krakowa, bo w poniedziałek wracamy do pracy.
Przydałbym się urlop do poratowania zdrowia pod urlopie, ale pewnie też spędzilibyśmy go jeżdżąc, więc to nie ma sensu :D
Piękne zakończenie pierwszej części tegorocznych wakacji.
Mówiąc o naszych wakacjach to nie mogę nie wspomnieć, że jedno z naszych ulubionych maporysowniczych wydawnictw zrobiło nam niesamowitą niespodziankę. Albowiem jak tylko zaplanowaliśmy sobie na ten rok powrót w moje ukochane Góry Kamienne, to Compass wydał nową mapę GÓRY KAMIENNE I WAŁBRZYSKIE. To się nazywa perfect timing i "wyprzedzanie oczekiwań Klienta". Wyrżnęliśmy w zasadzie tą mapę w całości, prawie każdy szlak bo Góry Kamienne to po prostu niesamowite miejsce... sam Compass pisze o nich "...mają zgoła odmienny charakter. Nie bez przyczyny nazywane są czasem „sudeckimi Tatrami”. Szlaki prowadzące przez strome zbocza i głębokie doliny...". Potwierdzam i powiem więcej, porfirowe urwiska są na MEGA OSOM wypasie...
No dobra, ale miało być w końcu o GraZZorze, jak ja go czasem nazywam. To nasz trzeci start na tej imprezie. Pierwszy start w Wielkopolsce był porażką, no ale jak miał nią nie być jak rajd jechałem na złamanej ramie, prawie połamałem żebra i dwa punkty zmasakrowały nas nawigacyjnie, tak że traumę mamy do dziś... (relacja z tego rajdu TUTAJ). Drugi start na Suwalszczyźnie to był Grassor444 bo trasa 400km jest lepsza niż 300... przynajmniej tak twierdził "Bob Budowniczy". 320 km w 36 godzin, to było coś - relacja z tego rajdu znajduje się TUTAJ.
Tym razem budowniczym trasy jest Krzysztof Szawdzin, który tydzień wcześniej ukończył Gravel Sudety (500 km i 10 000 przewyższeń w 80 godzin...). Czy Ci ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to niemożliwe? Aha Krzyśkowi nie były potrzebne te 80 godzin, nawet 40-stu nie potrzebował bo zamknął całą trasę w 38 godzin... Nie wierzycie? Tutaj są wyniki.
I ten Kolo buduje w tym roku trasę. Jak myślicie czego możemy się spodziewać? Przecież On nie wie, że pewne rzeczy są niemożliwe... oczekujemy, że trasa nie zamknie się w 300km...
Po co my tam jedziemy... ja nie wiem... co ja robię ze swoim życiem? Co mnie ciągnie na 24-godzinny rajd na którym się upodlę, sponiewieram i wybatożę.. do dziś nie wiem, ale coś jednak przyciąga nas jak magnes. Rezygnujemy z jednej GÓRSKIEJ wyprawy (pasuje Wam? górskiej!!) aby stawić się niedaleko Zielonej Góry i wziąć udział we wspólnym upodlaniu się...
Na każdym Grassorze mamy zupełnie inny niż na normalnych rajdach, sposób zaliczania punktów kontrolnych. Robi się to nie perforatorem, ale w aplikacji Check Point poprzez zczytanie kodu QR lub przez NFC. Na pierwszej edycji to ja jeszcze nie miałem smartfona, więc nawet stosowanie się do poleceń jednej z najpotężniejszych istot cyfrowego świata:
nie dało rady postawić aplikacji na mojej cegiełce typu SAMSUNG SOLID. Na drugiej edycji okazało się, że mój pancerny CAT nie przepada za aplikacją CheckPoint i nie odkrywało nam części punktów kontrolnych. Od tego momentu zawsze po prostu wypożyczamy telefony od Organizatorów. Tak jest łatwiej...
Wyjeżdżamy ze Szczawna-Zdroju w sobotę z samego rana i walimy na Legnicę. Tam na stacji benzynowej będzie czekać na nas Andrzej, który do Legnicy dociera pociągiem. Pakujemy jego rower na dach i ciśniemy do Bronkowa, czyli do bazy rajdu. Dotrzemy tam właściwie w ostatniej chwili, na kilka chwil przed odprawą, bo to był jednak kawał drogi do przejechania. W bazie same znane twarze... no ale cóż, to kameralna impreza. Trasa 300km w 24h nie ma zbyt wielu fanów... dziwne, prawda?
Chwilę później ruszamy w ostatnią (na tym urlopie) poniewierkę :)
Efekt skali aż skrzypi...
Przez ostatnie dwa tygodnie jeździliśmy na mapie 1:35 000, a teraz przesiadamy się na mapę 1:100 000... to boli. Umysł musi się mocno przesterować na zupełnie inną skalę, a to wcale nie jest takie proste. Nie tylko wszystko jest dalej, ale mapa sama w sobie nie jest także tak dokładna jak 30-tka czy 50-tka. Będzie to powodem niejednej wtopy nawigacyjnej dzisiaj - błędy postaci skręt za wcześniej, zatrzymywanie się i sprawdzanie czy na pewno dobrze jedziemy, bo nie ma skrzyżowania jakie powinno tutaj być - gdy w rzeczywistości do skrzyżowania to jeszcze ze 150 metrów.
Do tego mój rower jest po naszym urlopie już naprawdę zmęczony. Mam totalnie zajeżdżony napęd. Przy każdy ruchu korby skrzypi i trzeszczy, ale działa - nie szarpie, nie przeskakuje. Dźwięk jest jednak straszny. Ech te Grassory... jak nie jadę na złamanej ramie (pierwsza edycja), to trzeszczę jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu...
Pełne 24 godziny będzie mnie ten dźwięk prześladował. Jęki napędu są straszne... rozrywają moją umęczoną duszę, ona krwawi gdy słyszę co ten dźwięk... Andrzej jest nielicho zaskoczony tym jak mój rower jęczy, ale musi się do tego przyzwyczaić bo najbliższe 24 godziny będzie Mu ten dźwięk towarzyszył.
Wyjeżdżamy z bazy i postanawiamy złapać kilka punktów kontrolnych na północy. Baza jest dość blisko (o ile w skali 1:100 000 cokolwiek jest blisko...) krawędzi mapy, a więc "górne" punkty nie odsłonią nam już wiele. Oznacza, to że dość szybko - czytaj w kilka godzin - zamkniemy północną część mapy i będziemy mogli skierować się na południe. Brzmi jak plan!
Do lasu, znowu do lasu :)
Leśne ronda z pełnym oznakowaniem :)
Nie obejdzie się bez pchania
Upalno, komarno i robakowo....
Jest gorąco, wręcz upalnie... wręcz czuć, że jest przed burzowo.
Robactwo także aktywne. Komarów naprawdę sporo, jeszcze nie tragedia (bywało gorzej), ale mało ich nie jest. Przy niektórych punktach kontrolnych ciężko zczytać kod z lampionu, bo po prostu obsiadają nas całymi rojami. Do to las jest pełen ogromnych pajęczyn. Ciągle jakaś zrywamy kaskiem lub kierownicą, a pająki to mają tutaj naprawdę dorodne... oczywiście przerwanie pajęczyny jest często tak niefortunne, że porwany pędem stwór ląduje nam np. w okolicach ryja. Jest bosko. Wszyscy kochamy lasy :)
A powiem, Wam że są tych pająków tutaj chyba "tysiące, a nawet setki"!! Obrodziło.
Do tego nieraz wpadamy w jakąś roślinność plugawą - kolce, pokrzywy. W górach tego nie ma, a tutaj to pełna obfitość...
Szkodniczek miażdży szyszki :)
Piachy
Niezmiennie :)
Lecimy przelot 30 km/h - jest moc !!
"Jestem Geniuszem" czyli karma wraca... Grzegorz także wraca :)
rzecze Grzegorz Liszka, bierze błędny punkt kontrolny i znika w oddali. Na nic zdają się krzyki, żeby wrócił... znika w głębi lasu. Dopiero telefon od Tomka zawraca Go z obranej drogi.
A było to tak: spotykamy się (okazało się, że prawie...) na punkcie kontrolnym. Grzesiek rzuca do nas, że ma dziś genialny wariant, bo inni pojechali innymi drogami i jak się Im punkty otworzyły, to teraz muszą zawracać po nie, podczas gdy jemu wszystko układa się idealnie i punkty wpadają jak po sznurku. Ogólnie wygłasza mała epopeję na temat, jak dobrze Mu dziś idzie, potwierdza (BŁĘDNY) punkt kontrolny i gna dalej, zostawiając nas lekko skonfundowanych.
Aby oddać sprawiedliwość powiem, że nie tylko Pan Liszk (brak literki "a" jest intencjonalny) wziął zły punkt kontrolny. My także i kilku innych zawodników. Wszyscy źle odczytaliśmy mapę i spisaliśmy kod (takie było zadanie) nie z tego drogowskazu (kamerdolca, chciałeś powiedzieć kamerdolca - Basia) co trzeba. Wszystkich nas zaćmiło... dopiero kiedy nie otworzyła nam się w aplikacji mapa z kolejnym punktem kontrolnym zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak.
Mamy niezły ubaw, gdy wraca nasz Bohater Orientacji, lekko klnąc nad swoim losem.
Co byśmy się jednak za bardzo nie śmiali, zaczyna padać deszcz. Nawet dość mocno, ale szczęśliwie to tylko przelotny opad.
Opuszczony pałac...
...robi wrażenie
Uroczysko :)
Przez uroczysko :)
"W stronę słońca"
I znajdźcie sobie taką kartkę w lesie... zawieszoną NIE od strony ścieżki
Piękna brama !!
Pomału nadchodzi noc
Masa razy prędkość czyli PĘD :)
Gnają szybciej niż światło :)
Nocne przeloty :)
HALT! AUSWEIS BITTE
Wpadamy do dawnej niemieckiej fabryki amunicji - znamy ją ze Szkodnikiem z naszych wakacji w Borach Dolnośląskich. Więcej o tym miejscu TUTAJ, naprawdę polecam Wam kiedyś odwiedzić do miejsce. Przypominam, że jest środek nocy. Przeprawiamy się przez tory kolejowe i wbijamy na teren zakładu. Na naszej drodze staje czołg - nocne spotkanie na szlaku, to lubię. Gdzie ja schowałem "pocisk penetrujący pancerz"... robię zdjęcia sprzętu i nagle słyszę "Halo"... ale nie takie polskie halo, takie niemiecki "Hallo". Noc, niemiecka fabryka amunicji, niemiecki za plecami, staram się nie odwrócić aby nie prowokować intruza, ale kątem oka dostrzegam gościa w mundurze, dwóch... podchodzą z mojej lewej.... no, muszę to dobrze teraz rozegrać. Jak niegdyś w Jugosławi, jak 3 lata temu w Syrii, jak ostatnio w Donbasie... cholera nie wiem czy nie wyszedłem za bardzo z wprawy. Sięgnięcie do kabury nie wchodzi w rachubę, bo są w korzystniejszym ustawieniu do strzału, poza tym drugi zdąży wystrzelić gdy będę rozwalał pierwszego. Muszę postąpić inaczej, mogę udać zabłąkanego przestraszonego turystę, upewnić ich w swym poczuciu kontroli sytuacji i rozwalić ich z zaskoczenia, w krótkim dystansie, gdy uśpię ich czujność... albo mogę zagrać va banque... przechodzę na niemiecki:
"Meine Herren, was kann ich für Sie tun?"
Zbija ich to z tropu, nie spodziewali się tego, widać że się zupełnie rozluźnili... TERAZ !!! Operacja "KOSA i KOSTUCHA"!!! URAAAAA...ale Szkodnik mówi "dzień dobry"...
Jak "dzień dobry?" ...przecież właśnie wchodzimy w zwarcie na noże, jak "dzień dobry"... poza tym jest noc.
Szkodnik co się z Tobą stało, gdzie ten Szkodnik z tamtym lat...
A przy wejściu jakieś karki w pajęczynach
Rozpoczęły festyn obelg oraz gróźb
"Jakby co, to za mną schowaj się, dziecino"
Na to Ona z torby wyciągnęła nóż
A Ona mówi mi, że
Mówi mi, że
Bijemy się Bijemy się (całość TUTAJ)
Finalnie okazuje się jednak, że ta niemiecka ekipa nie ma złych zamiarów. Przyjechali na imprezę i paintball... zainteresowały ich osoby z latarkami, wałęsające się w nocy przy czołgu.
Chłopaki umieli czytać mapę, bardzo spodobała Im się mapa główna jak i mapa OS (odcinka specjalnego właśnie w fabryce). Życzyli nam powodzenia i rozeszli się do swoich spraw czytaj dalszego picia i śpiewania przy grillu. Cywilizowane czasy, miło... acz gdzieś tam nadal w głębi serca żal za "jak to miło móc w tułowiu, umieścić komuś funt ołowiu"
Rozpoczynamy penetrację bunkrów.i lecimy punkt kontrolny za punktem kontrolnym.
Nawet nieźle to wszystko idzie i bezbłędnie przechodzi przez OS.
Kiedyś sobie taki kupię :)
Bunkry :)
Niosący światło
TIRPORT czyli "ZIGARETTEN NACH BERLIN" (tutaj)
Wypadamy z bazy i dalej kierujemy się na południe. Jest środek nocy a nam się marzy sklep... i nagle jest. Ogromne, nadgraniczne zaplecze dla Tirów. Wszędzie napisy ZIGARETTEN, ALKOHOL... no po prostu klimaty przejścia granicznego.
Bardzo miła Pani za ladą wita nas przy wodopoju - poniżej można zobaczyć, że trochę zaszaleliśmy pod kątem zakupów.
W ciągu dnia było bardzo gorąco, a teraz mimo, ze jest noc, to nadal jest ciepło. Uzupełnienie się zatem przyda.
Robimy sobie kilka minut przerwy, dosłownie gdzieś na skraju (zachodnim) Polski. Andrzej próbuje złapać kilka minut snu na ławce przez sklepem, a my z Basią oddajemy się - w pewnym sensie - chlaniu na potęgę :)
Równaniem Maxwell'a po ryju :)
Nieoczekiwana zmiana miejsc czyli Harley BMX Davidson :)
Jest chwilę przez świtem... słońce jeszcze wprawdzie nie eksplodowało jeszcze ognistym wybuchem na horyzoncie, ale jest już naprawdę jasno. Czeka nas trochę przelotów, ale po prostu nie mogę. Serce mi pęka... to nie zmęczenie, to nie ból, to rozpacz. Jak jadę na jakimś wyższym przełożeniu, to napęd... ech, to nie jest jęk, to skowyt. Trzeszczy i trzaska tak, że masakra. Jechać tak przez jakieś miejscowości to "wstyd przed Ryskiem" jak powiadają... do tego nie mam serca przyłożyć kopyta. Mam jakaś psychiczną blokadę tak katować napęd, który i tak jest już w stanie agonalnym. Jak ktoś z nami jechał kawałek, ten wie o czym mówię... cicho nie było.
Szkodnik oferuje zamianę rowerów. Jest o wiele lżejszy ode mnie i jeździ z dużą większą kadencją niż ja czyli nie będzie przykładał takiego obciążenie do napędu. Przypominam, że ja jeżdżę jak Diesel: duży moment, małe obroty. Na Szkodniczym rowerze to ja wyglądam jak na BMX'ie...
Natomiast Basia na moim to jakby jechała na Harley'u.... siodło maksymalnie w dół, aby dosięgać do pedałów i jedzie jakby siedziała na kanapie. Wyglądamy dziwnie... ale nie mam oporów odpalić kopyta. Lecimy nawet 30 km/h, piękny przelot. Na każdych większych nie-terenowych odcinkach zaimplementujemy to rozwiązanie i i dzięki temu uda się utrzymać niezłe tempo przelotów....
Gdzieś pośrodku niczego
Kolejny lampion nasz :)
Basia odmierza odległość do skrętu a ja szykuje kopyto... cały las zaraz usłyszy jak ruszam (tak trzeszczy mi napęd)
Do bazy docieramy dosłownie kilka minut przed 12:00, czyli wykorzystując w pełni limit czasu. Wykręciliśmy 219 km - mimo zmęczenia całymi dwoma tygodniami w górach. Jest nieźle, zwłaszcza że Basia w kategorii kobiet zajmuje pierwsze miejsce. Owszem to kameralna impreza... ale impreza na którą nie przyjeżdża nikt przypadkiem. Tu nie ma słabym zawodników, są tylko wymiatacze... no i my, lekko nienormalni amatorzy :)
Łapiemy 2 godz snu z głową na plecaku i długa na Kraków - cała autostrada do przejechania: od granicy niemieckiej do Krakowa, bo w poniedziałek wracamy do pracy.
Przydałbym się urlop do poratowania zdrowia pod urlopie, ale pewnie też spędzilibyśmy go jeżdżąc, więc to nie ma sensu :D
Piękne zakończenie pierwszej części tegorocznych wakacji.
Kategoria SFA, Wycieczka
komentarze
Grześ | 08:18 czwartek, 15 lipca 2021 | linkuj
Z tym punktem na kamerdolcu było troszkę inaczej. To Wy zwiedliście mnie mówiąc, że to ten, a ja głupi nie spojrzałem na mapę, a tam było wyraźnie widać, że PK jest po drugiej stronie torów.
Tomek | 06:42 poniedziałek, 5 lipca 2021 | linkuj
Ładnych parę razy na trasie się widzieliśmy, ale Twojego napędu (odgłosów) nie zarejestrowałem. Na pewno nie jesteś przeczulony? ;)
Komentuj