Świętokrzyska Jatka 2021
-
DST
125.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 sierpnia 2021 | dodano: 08.08.2021
Na mieście mówili, że w Świętokrzyskiem jest jakaś jatka do zrobienia, więc wbiliśmy tam tak, jak niegdyś wbijało się nowy level EXP'a w Diablo i tężę Jatka poczyniliśmy. A mówiąc mniej hermetycznie, to końcówkę naszego drugiego (z 3-ech planowanych - HELL YEAH !!!) urlopu spędzamy na bardzo lubianym przez nas rajdzie na orientację: Świętokrzyskiej Jatce.
To dla nas 3-cia Świętokrzyska (ale nie 3-cia w sumie bo CEO Jatek - Łukasz - robi także czasem Jurajskie edycje) i każda była dla nas bardzo szczęśliwa.
Szczęśliwa choć zawsze bardzo ciężka w HUGE'a. W końcu Jatka to jatka, prawda?
- W 2018 (relacja) trafiliśmy do Świętokrzyskiego Piekła (36 stopni przez cały dzień i cytat z komunikatu startowego: "tereny otwarte, poziom zalesienia trasy: 10%")
- w 2019 (relacja) wraz z pewnym oddziałem "Elitarnych" tropiliśmy pewnego Tygryska w lasach nieopodal Staszowa
W 2020 Jatka, tak jak wiele innych imprez padła ofiarą pewnej kulki z kolcami...
W 2021 wracamy po raz kolejny spróbować zrobić Jatkę w Świętokrzyskiem! Bardzo nam się to przyda jako odskocznia od ostatnich naprawdę pracowitych dni.
Mimo, że jesteśmy na urlopie (i pierwsze 10 dni siedzieliśmy głęboko w Bieszczadach) to drugi tydzień "wolnego" spędzamy klasycznie "po polsku" czyli na odczyszczaniu i renowacji naszego starego mieszkania. Dzień w dzień schodzi nam od przedpołudnia do niemal 3-ciej w nocy... a czasem NIE niemal...mnie już wtedy zaczyna brać głupawa:
"Czujesz to, Synu? To CIF. Nic na świecie nie pachnie w ten sposób. Uwielbiam zapach CIF'u o poranku" (to parafraza klasyki: TUTAJ)
Do końca nie było zatem wiadomo czy uda nam się wyrwać na Jatkę, ale jako że w piątek skończyliśmy prace wszelakie... no to... DZIDA W ŚWIĘTOKRZYSKIE !!!
"Rozlega się alarm (nienawidzę tego budzika...)
ktoś wpada przez drzwi (Szkodnik, kochany Szkodnik...) zawodzi piekielnie: "WSTAAAAAWAJ !!!
i zaczyna wrzeszczeć (...i zawodzi piekielnie: "WSTAAAWAJ" !!!)
"Przestańcie śnić!!! (no dobra, dobra.... już wstaję)
Szybka pobudka, już sięgam po gogle (gdzie ja położyłem moje okulary?)
Gdzie moja wódka, już wstałem na dobre (no dobra na śniadanie był makaron bo to mocno energetyczne)
I pędem przed siebie do mojej maszyny (gdzie ja wczoraj zaparkowałem nasz SFA-Orientkampfwagen?)
hop do kokpitu i już sprawdzam płyny (olej w normie, można jechać)
Odpalam silnik, dwanaście garów, (benzyna 1.8 to jest to :D - pamiętajcie, ropa jest do traktorów a gaz do kuchenek :P)
w powietrzu unosi się zapach smaru, (filtr kabinowy jest chyba już do wymiany)
motor pomału nabiera prędkości... (no co?! Trzeba trochę rozgrzać silnik na biegu jałowym)
czym nas dzisiaj Jatka ugości... " (czas pokaże - a cały akapit to parafraza TEGO)
Ponownie mówiąc mniej hermetycznie: bladym świtem w sobotni poranek ruszamy "szosą na Sandomierz", acz tylko do Połańca, bo to właśnie tam jest baza tegorocznej edycji Jatki.
"The horsemen are drawing nearer (...) on through the dead of night with FOUR HORSEMEN ride" (klasyka klasyk TUTAJ)
W bazie rajdu czeka już na nas Andrzej, znowu zatem pojedziemy w trójkę. A nie! W czwórkę bo właściwie od pierwszego punktu dołączy do nas także i Karol.
Można by rzec, że nasza drużyna to 4 Jeźdźców Apokalipsy... ale znając "core" naszego zespołu to może okazać się, że będzie to zespół 4 Jeźdźców pato-wariantu... nie zmienia to jednak faktu, że przez cały rajd będziemy jechać w czwórkę. Przez chwilę nawet w piątkę, bo na pierwszych punktach dołączy do nas także i Wojtek Małodobry - później jednak nasze warianty trochę się rozjadą. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jesteśmy jeszcze w bazie i właśnie idziemy na odprawę.
CEO Jatki czyli Łukasz wita wszystkich i mówi, że w Połańcu i szeroko rozumianych okolicach mocno padało w ostatnie dni, co oznacza że nie należy się sugerować opisami punktów typu "suchy rów". Suchość rowów nie grozi nam dzisiaj. Przynajmniej ponoć rekiny mają być w czepkach...
Nastawiamy się zatem na spore błoto w lasach, ale kilka miejsc nas zaskoczy niespodziewanie mokro.
Gdy dostajemy mapy i zaczynamy planować nasz dzisiejszy przejazd, pojawia się pomysł aby zacząć od części północnej (leśnej). Jest kilka powodów:
- cień lasu w upalny dzień (pamiętamy piekło z 2018 roku... )
- punkty leśne są trudniejsze więc lepiej je łapać za dnia kiedy jest jasno (limit czasu to 23:00 a nie wiemy ile nam zejdzie - trzeba liczyć się z ciemnością)
- punkty na południu charakteryzuje duża liczba przelotów dobrymi drogami (ponownie: będzie to łatwiejsze po zmroku niż las).
Trzeba także uwzględnić w planowaniu fakt, iż w okolicach Połańca mamy tylko jeden most na Wiśle - trzeba tak ułożyć marszrutę aby jakoś sensownie wpisać w nią ten jakże strategiczny obiekt. Ruszamy zatem na północ, planując zacząć od punktu na brzegu Wisły.
Wyjeżdżamy z Połańca... ponoć można jakąś drogą, ale nie zauważyłem.
Nasza dzisiejsza ekipa.
"Same k**wy w tej rzece, nie rekiny, nie ośmiornice..."
Zabił mnie tym tekstem Wojtek, po prostu zabił...
Kontekst ma jednak znaczenie, więc śpieszę z tłumaczeniem. Łukasz na odprawie mówił, że na punkt (38 - Brzeg rzeki) dojdziemy suchą stopą. W normalnych okolicznościach byłaby to prawda, ale okoliczności nie są normalne. Padało ostatnio... bardzo podało. Stan Wisły jest podniesiony i to znaczenie względem normalnego. Obecnie lampion jest odcięty od stałego lądu... znajduje się w zasadzie na wyspie. Mały ciek wodny, który tędy przepływał jest obecnie rzeką... równoległą do głównego nurtu Wisły. Głębokość? Miejscami po pachy, czasem po pas... zależnie jak Wam się trafi, bo dna nie widać. Czemu nie widać?
No, nie jest to też krystalicznie czysta woda... to podniesiony stan rzek, więc kolor chyba znacie, prawda?
Może rzeka nie "była czarna jak sumienie faszysty (jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat pochodzi STĄD), ale skoro już jesteśmy przy tym temacie, to była brunatna, naprawdę brunatna... jak koszule co poniektórych odpadków historii...
No i co teraz? Przedzierać się przez "falę powodziową" czy nie? Niektórzy z zawodników nie mają najmniejszych wątpliwości co robić. Wchodzą w rzekę jak dzik w maliny. Niektórzy brodzą po pas, inni spadają przy próbie przeprawienia się po złamanych drzewach i obficie kąpią się w roztworze błota i wody... Inni w kilka sekund przedzierają się na drugą stronę. Jeszcze inni, odpuszczają ten punkt kontrolny.
Wracając do tytułu akapitu: jak ktoś się skąpie cały lub wpadnie nagle po pas do wody.... no sami rozumiecie. "K***y" latają w powietrzu obficie :D
Wojtek po prostu podsumował zaistniała sytuację. Dość trafnie bym rzekł...
No ale cóż robić, bierzemy ten punkt? No bierzemy... może nie jest to mądre i chwalebne, ale bierzemy, zwłaszcza że Andrzej jest już w połowie drogi na drugą stronę brodząc "tylko" po pas.
Dobry człowiek postanowił poświęcić się dla większego dobra i to wtedy kiedy Maciek z dawnych Bikeholiców krzyczy, że "nienawidzi mieć mokrej pieluchy".
Mówiłem Wam, kontekst ma znaczenia... naprawdę ma znaczenie.
Dwa słowa jeszcze o warunkach jako takich: Organizator nie planował oczywiście takiej akcji - to pogoda dołożyła coś od siebie (jakieś setki hektolitrów wody...).
To się czasem zdarza i nie ma się na to co obrażać, każdy na trasie miał takie same warunki (ponoć trasa piesza 100km startująca w nocy z piątku na sobotę zdążyła "chapsnąć" punkta jeszcze przed nadejściem fali). Ja pamiętam podobną akcję acz "wodnie"-odwrotną na Rajdzie Team360 w Szklarskiej Porębie (tak, to ten rajd na którym miałem halucynacje ze zmęczenia... serio). Wtedy lokalna papiernia "zabrała" wodę z rzeki (Bóbr) i poziom wody spadł drastycznie. Byłoby przykro gdybyśmy byli właśnie na etapie kajakowym i musieli ciągnąć kajak przez dobrych parę kilometrów albo po lesie (w załączonej relacji jest zdjęcie jeśli ktoś nie wierzy) albo po kamieniach w wodzie po kostki.... i tak było to naprawdę tak długi kawałek... z Siedlęcina do Wlenia. Uroki rajdów. Nie dogodzisz! Jak nie za dużo wody, to za mało :D
A Ty? Do jakich poświęceń jesteś gotowy aby zaliczyć punkt kontrolny?
"Andrzej! ANDRZEJ!!! Wróć... ANDRZEJ!!!" czyli kto ma ochotę na zupę ZDZIECI? :D
Wodne zabawy już na samym początku rajdu zjadły nam trochę czasu, więc teraz mocno ciśniemy na północ.
Przejeżdżamy przez miejscowość Zdzieci. Jakbym bardzo chciał to dorwać jakiś bar. Zamówić zupę, zrobić drobną aranżację (postawić obok talerza czaszkę, może ze dwa piszczele), zrobić zdjęcie i podpisać je ZUPA Z DZIECI. Wrzucić je potem na jakieś kulinarne forum i patrzeć jak zaczyna się G-burza o drobną literówkę :)
Nie ma jednak czasu szukać barów, trzeba lecieć za punktami kontrolnymi, a Andrzej ma dziś w głowie jakieś dziwne warianty.
Na co drugim punkcie zastanawiamy się czy nie założyć Mu jakiegoś ogranicznika :)
Andrzej: "Damy radę przedrzeć się przez tą rzekę. Za mną!"
My: "Andrzej, tu jest most" (50m od miejsca naszej dyskusji).
Jest śmiesznie bo to przecież o nas mówią, żeśmy z-dupy-wariantowcy, a to właśnie my dziś powstrzymujemy różne dzikie pomysły naszego Kompana.
Szkodnik na groblach :D
Mknąc przez lasy :)
"Bufet jak bufet
jest zaopatrzony (no całkiem zacnie)
zależy czy tu,
czy gdzieś tam, (to już odczytasz z mapy gdzie dokładnie)
tańcz póki żyjesz
i śmiej się do Żony..." (klasyk: TUTAJ)
No śmiej się śmiej. Cieszymy patelnię bo wpadamy na leśny punkt żywieniowy. Ciastka w lesie powinny być rozdawane na każdym skrzyżowaniu. Nie obraziłbym się - w końcu moja grupa krwi to Nutella. Boję się tylko, że niedługo czeka nas także druga część zacytowanej piosenki "pchajmy więc taczki obłędu jak Baron, bo raz mamy..." rajd :D
Acz ostatnio wymieniłem taczki, na rower - też dobrze się pcha. Obłęd nadal niezmiennie obecny...
Pożywiamy się trochę przed dalszą jazdą, a także udaje się zamienić kilka słów z CEO Jatki bo Łukasz właśnie tutaj przyjechał.
Chwilę później lecimy na dziko przez las, bo droga zanikła nam w młodniku.
Nie ma się jednak co wycofywać bo kątem oka dostrzegamy tubylca przedzierającego się przez krzaki. Duże prawdopodobieństwo, że kieruje się do jakieś drogi i tak rzeczywiście jest. Bardzo ładnie wyprowadza nas do wygodnego traktu, który zaprowadzi nas na kolejny punkt kontrolny.
Lokalsi zawsze znają dobre skróty :D
Leśny bufet :)
Ładnie mu tu :D
"Fine addition to my collection..." cytując moją ukochaną postać, której twarz noszę na mojej masce szermierczej :D
Mamy w naszych szeregach ludzi od mokrej roboty
Jeden z punktów to brud na rzece. Lampion jest oczywiście po drugiej stronie rzeki niż jesteśmy, acz jest to nawet planowe. Z tej strony był do niego sensowy dojazd biorąc pod uwagę inne punkty kontrolne. Łapiąc go od drugiej strony musielibyśmy nadłożyć spory kawałek drogi, więc liczyliśmy się z przeprawą przez bród.
Okazuje się, że nie musimy wchodzić do wody bo 20 metrów jest mostek... tzn. nie musimy ale możemy, bo Andrzej nie jest zainteresowany mostami.
Wali pieszo już bezpośrednio przez rzekę. No można... nie wiem po co skoro jest most, no ale zabronione to nie jest.
Karol także wali "wpław", zupełnie nie przejmując się mostem. Widać, że mamy dziś w szeregach ludzi od mokrej roboty :D
I wygląda na to, że naprawdę to lubią.
Przez brud :)
A my niezmiennie :)
Przez podmokłe łąki :)
Zacny mostek na punkt kontrolny :)
Ten plan był bez wad... wtopa nawigacyjna vs. wtopa wariantowa
Rajd idzie nam niesamowicie po kątem nawigacyjnym. Heh... aby zawsze tak było, ale to chyba nam nie grozi :D
W zasadzie nie popełniliśmy do tej pory żadnej wtopy nawigacyjnej i aż czekam jak tylko coś "jebnie"... idzie zbyt dobrze aby działo się to naprawdę.
Tu chciałbym coś wyjaśnić: ja rozróżniam wtopę nawigacyjną od wtopy wariantowej.
Nawigacyjna to jest kiedy jedziecie w lewo, a powinniście jechać w prawo, albo myślicie że jesteście na wschód od jeziora, a nie jesteście lub... jakiego jeziora? (rozumiecie, prawda :D)
Wtopa wariantowa to coś zupełnie innego. Załóżmy że na punkt prowadzą dwie drogi: robocza nazywając je: drogą A oraz drogą B.
Obie "z mapy" są porównywalne, ale w rzeczywistości droga A jest w pełni przejezdna, a droga B zawalona np. wiatrołomami.
Mówię o czymś czego nie odczytacie z mapy - nie mówię o sytuacji, kiedy na mapie droga B idzie gorszą ścieżką przez bagna, a droga A asfaltem, ale mniej lub bardziej świadomie to ignorujecie. To nie jest błąd, to wybór... przygody (niektórzy nazywają to też głupotą) :D
Wracając do głównego toku relacji - punkt nr 7. Dojeżdżamy od miejscowości Szczeka. Wariant nr 1 to wbić 100-150 m za leśniczówką i jechać dobrą drogą wzdłuż lasu do skrzyżowania przez samym punktem. Wariant drugi to skręt na wschód i nadłożenie około 1,5km do drogi, która doprowadza do w/w skrzyżowania.
Wybieramy zatem wbijać za lesniczówkiem. To tylko 150m do drogi. Ciśniemy przez krzaki... coraz gęstsze krzaki.... jeszcze bardziej gęste krzaki.
Długie to 150m, no ale przedzieramy się bardzo wolno bo zrobiło się gęsto, więc może nie przeszliśmy jeszcze tych 150-ciu metrów...
...cholera, bardzo długie to 150 metrów.... nagle. Czekajcie mam lepsze słowo niż "nagle. Jeszcze raz zatem: przedzieramy się i WTEM !!!
słup linii wysokiego napięcia w środku lasu.
Acha... czyli jesteśmy na naszej drodze od jakiś 300 metrów... po prostu ona istnieje tylko na mapie. Gdyby była to doszlibyśmy do niej już dawno, ale jej po prostu nie ma.
Mamy zatem wtopę wariantową. Na mapie była to piękna "czarna i nieprzerywana" ścieżka - w rzeczywistości to krzory bez żadnej ścieżki.
Techniczna droga pod słup dawno zarosła. Wygląda na to że nie było tu ostatnio żadnych napraw czy modernizacji... to chyba dobrze pod kątem infrastruktury, to źle pod kątem wydostania się stąd. Przedzieramy się na dziko na wschód do drogi opisanej w wariancie alternatywnym. Kolce, krzaki, gałęzie, gęsto tutaj... "aua, akacja!" jak powiedział Karol :D
Wtopa wariantowa pełną gębą. Wiedziałem, że szło coś za dobrze :D
Co za las :D
Ej, miało być dziś po płaskim !!
Nad otchłanią...
Jeden z punktów to brzeg między dwoma jeziorami. Ponoć jeziora łączy mały strumyk, ale po ostatnich opadach to już nie jest mały strumyk. Niektórzy zawodnicy sprawdzali, że głębokośc przekraczała 2 metry. Nie chcę pytać jak to sprawdzali, uwierzę na słowo. Poniżej zdjęcie Szkodnika i Karola, którzy przeprawiają się na drugą stronę.
Bobry często podadzą pomocne drzewo, za co jesteśmy bardzo wdzięczni, bo inaczej trzeba by obejść jezioro i zajęło by nam to jakieś 3 do 4 minut :D
A po co - skoro można po drzewie :D
Jako, że nie byliśmy pewni głębokości, a lokalne gałęzie pomiarowe kończyły się - w znaczeniu, że obiekt pomiarowy przekraczał zakresy pomiarowe dostępnych gałęzi, to staraliśmy się nie sprawdzać na sobie jak głęboko może tu być. Otchłań bez dna - przypominało mi to tą scenę :D
I znowu na szagę przez zielone :)
Po drugiej stronie...
Wisły. Przekraczamy jedyny most i kierujemy się na południową część mapy.
Teraz zacznie się upalanie - do zrobienia jest około 30 km po płaskim, dobrymi drogami.
Trzeba odpalić kopyto i cisnąć, upalać. Przelotowa 27-30 km/h, mimo zmęczenia hamujemy tylko przed lampionami: psy, dzieci, samochody wszystko musi iść pod koła, takie mamy tempo.
To właśnie tutaj pracowaliśmy nad statystykami o których piszę w ostatnim akapicie relacji.
Gang Upalaczy - ciśniemy !!
Bóg nawigacji ma na imię... ANDRZEJ? :D
Punkt numer 40. Z mapy wygląda na formalność, ale las chce inaczej. Liczba dróg jest tutaj niemal porażająca. Według mapy powinny być dwie równolegle i jedna przecinająca ją ścieżka, ale w rzeczywistości tu jest chyba z 15 różnych ścieżek. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem, rozwidlenia i skręty... masakra, nic mi się nie zgadza z mapą.
Andrzej jednak leci jak po sznurku: lewo, prawo, dzida na wprost, lewa odnoga, prawy zakręt... krzyczymy za Nim, czy wie co robi.... z mapą się to nie zgadza zupełnie.
Ani Basia, ani Karol ani ja nie mamy pojęcia jak się "wy-nawigować" na ten punkt, a Andrzej nawet nie zwalnia.
Pamiętając poranek (patrz akapit "Andrzej, ANDRZEJ! WRÓĆ") jesteśmy lekko sceptyczni czy On wie co robi. Krzyczymy aby zwolnił i poczekał, bo się musimy zorientować gdzie my w zasadzie jesteśmy - a razie wiemy, że w lesie. Przynajmniej wiemy "którym"...
A ten nadal ciśnie: lewo, zakręt, prawo, prosto, lewo, raz jeszcze lewo... i zatrzymuje się przy lampionie. "Proszę. Jest".
Jesteśmy w szoku... Ni HUGE'a nie wiem jak On to zrobił...
Pytamy Go: "JAK?"
A On na to: "kompas i mapa. Trzymałem kierunek i mierzyłem odległość".
No fajnie... zdefiniowałeś nawigację jako taką i sport, w którym bawimy się od 2013 roku... ale ja nadal pytam "JAK TO ZROBIŁEŚ".
Andrzej nie umie tego do końca zdefiniować, bo ten punkt "był przecież prosty".
Prosty, jasne...my nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy w tym lesie. Bez dwóch zdań Andrzej uratował nas od długiego błądzenia między drzewami za lampionem tym razem.
Teraz pozostał już właściwie powrót na bazę, owszem przez dwa ostatnie punkty ale te będą naprawdę proste bo są mocno krajoznawcze (np.pomnik lotników).
Ciśniemy ile zostało w nogach sił, jest szansa zamknąć trasę w 10 godzin. To byłby duży sukces i o to będziemy walczyć na ostatnich kilometrach. Prędkość przelotowa pod 30 km/h.
Jeden z ostatnich lampionów dzisiaj - uwielbiam takie punkty kontrolne
ZROBILIŚMY JATKĘ !!!
Wpadamy na metę z kompletem punktów kontrolnych. Zamykamy trasę 125 km w 10 godzin. HELL YEAH !!
To jeden z naszych najlepszych startów EVER. Nasza prędkość średnia na rajdzie to 18,45 km/h.
Na 125 kilometrach i to w dużej części w terenie - dla nas to jest jakiś kosmos (nasze mocne starty to były zwykle średnia między 15-16 km/h).
No chyba, że mówimy o Jaszczurach... no bo wtedy jest 5-6 km/h :D
Średnia 18,45 km/h to dla nas wielki sukces i ja wiem, ja wiem... czytać będą to też osoby, których średnia to 22-23 km/h. Do Was mam tylko dwa słowa: "jesteście pojeb***ni" :D
Tyle w temacie, moje drogie Patafiany i Drapichrusty.
Jeszcze raz zatem, dla nas 18,45 to kosmos, bo ja mam wrażenie, że prawie przez cały czas rajdu lecieliśmy przelotami 26-30km, a tu jednak średnia jest bezlitosna. To 18 a nie 25, więc chyba jednak nie przez cały czas mieliśmy takie przeloty. Matematyka a subiektywne odczucia to dwie różne sprawy.
Co więcej, taki przejazd daje Basi pierwsze miejsce w jej kategorii na TR120. Po raz trzeci na Świętokrzyskiej Jatce!! Po prostu Hat-trick (dlatego pisałem na początku, że Jatki są dla nas szczęśliwe). Owszem my rajdy traktujemy głównie krajoznawczo (i nigdy nie zrozumiem ludzi wycofujących się z trasy, bo "wtopili na jednym punkcie i nie maja już szans na pudło"), ale nie będę uprawiał hipokryzji, że takie wyniki nas nie cieszą. Cieszą, bo nigdy nie przychodzą łatwo.To jest ciężka walka i czasem tytaniczny wysiłek. Ale tak szczerze, tak naprawdę szczerze: najbardziej jednak cieszy mnie nie ta Szkodnikowa liczba 1, a nasza wspólna 18,45. Udało się nam przekroczyć pewną, wydawało nam się nieosiągalną (dla nas) granicę.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem ze Szkodniczka bardzo dumny. 3x1 - no ta Świętokrzyska ma w sobie dla nas coś magicznego.
To dla nas 3-cia Świętokrzyska (ale nie 3-cia w sumie bo CEO Jatek - Łukasz - robi także czasem Jurajskie edycje) i każda była dla nas bardzo szczęśliwa.
Szczęśliwa choć zawsze bardzo ciężka w HUGE'a. W końcu Jatka to jatka, prawda?
- W 2018 (relacja) trafiliśmy do Świętokrzyskiego Piekła (36 stopni przez cały dzień i cytat z komunikatu startowego: "tereny otwarte, poziom zalesienia trasy: 10%")
- w 2019 (relacja) wraz z pewnym oddziałem "Elitarnych" tropiliśmy pewnego Tygryska w lasach nieopodal Staszowa
W 2020 Jatka, tak jak wiele innych imprez padła ofiarą pewnej kulki z kolcami...
W 2021 wracamy po raz kolejny spróbować zrobić Jatkę w Świętokrzyskiem! Bardzo nam się to przyda jako odskocznia od ostatnich naprawdę pracowitych dni.
Mimo, że jesteśmy na urlopie (i pierwsze 10 dni siedzieliśmy głęboko w Bieszczadach) to drugi tydzień "wolnego" spędzamy klasycznie "po polsku" czyli na odczyszczaniu i renowacji naszego starego mieszkania. Dzień w dzień schodzi nam od przedpołudnia do niemal 3-ciej w nocy... a czasem NIE niemal...mnie już wtedy zaczyna brać głupawa:
"Czujesz to, Synu? To CIF. Nic na świecie nie pachnie w ten sposób. Uwielbiam zapach CIF'u o poranku" (to parafraza klasyki: TUTAJ)
Do końca nie było zatem wiadomo czy uda nam się wyrwać na Jatkę, ale jako że w piątek skończyliśmy prace wszelakie... no to... DZIDA W ŚWIĘTOKRZYSKIE !!!
"Rozlega się alarm (nienawidzę tego budzika...)
ktoś wpada przez drzwi (Szkodnik, kochany Szkodnik...) zawodzi piekielnie: "WSTAAAAAWAJ !!!
i zaczyna wrzeszczeć (...i zawodzi piekielnie: "WSTAAAWAJ" !!!)
"Przestańcie śnić!!! (no dobra, dobra.... już wstaję)
Szybka pobudka, już sięgam po gogle (gdzie ja położyłem moje okulary?)
Gdzie moja wódka, już wstałem na dobre (no dobra na śniadanie był makaron bo to mocno energetyczne)
I pędem przed siebie do mojej maszyny (gdzie ja wczoraj zaparkowałem nasz SFA-Orientkampfwagen?)
hop do kokpitu i już sprawdzam płyny (olej w normie, można jechać)
Odpalam silnik, dwanaście garów, (benzyna 1.8 to jest to :D - pamiętajcie, ropa jest do traktorów a gaz do kuchenek :P)
w powietrzu unosi się zapach smaru, (filtr kabinowy jest chyba już do wymiany)
motor pomału nabiera prędkości... (no co?! Trzeba trochę rozgrzać silnik na biegu jałowym)
czym nas dzisiaj Jatka ugości... " (czas pokaże - a cały akapit to parafraza TEGO)
Ponownie mówiąc mniej hermetycznie: bladym świtem w sobotni poranek ruszamy "szosą na Sandomierz", acz tylko do Połańca, bo to właśnie tam jest baza tegorocznej edycji Jatki.
"The horsemen are drawing nearer (...) on through the dead of night with FOUR HORSEMEN ride" (klasyka klasyk TUTAJ)
W bazie rajdu czeka już na nas Andrzej, znowu zatem pojedziemy w trójkę. A nie! W czwórkę bo właściwie od pierwszego punktu dołączy do nas także i Karol.
Można by rzec, że nasza drużyna to 4 Jeźdźców Apokalipsy... ale znając "core" naszego zespołu to może okazać się, że będzie to zespół 4 Jeźdźców pato-wariantu... nie zmienia to jednak faktu, że przez cały rajd będziemy jechać w czwórkę. Przez chwilę nawet w piątkę, bo na pierwszych punktach dołączy do nas także i Wojtek Małodobry - później jednak nasze warianty trochę się rozjadą. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jesteśmy jeszcze w bazie i właśnie idziemy na odprawę.
CEO Jatki czyli Łukasz wita wszystkich i mówi, że w Połańcu i szeroko rozumianych okolicach mocno padało w ostatnie dni, co oznacza że nie należy się sugerować opisami punktów typu "suchy rów". Suchość rowów nie grozi nam dzisiaj. Przynajmniej ponoć rekiny mają być w czepkach...
Nastawiamy się zatem na spore błoto w lasach, ale kilka miejsc nas zaskoczy niespodziewanie mokro.
Gdy dostajemy mapy i zaczynamy planować nasz dzisiejszy przejazd, pojawia się pomysł aby zacząć od części północnej (leśnej). Jest kilka powodów:
- cień lasu w upalny dzień (pamiętamy piekło z 2018 roku... )
- punkty leśne są trudniejsze więc lepiej je łapać za dnia kiedy jest jasno (limit czasu to 23:00 a nie wiemy ile nam zejdzie - trzeba liczyć się z ciemnością)
- punkty na południu charakteryzuje duża liczba przelotów dobrymi drogami (ponownie: będzie to łatwiejsze po zmroku niż las).
Trzeba także uwzględnić w planowaniu fakt, iż w okolicach Połańca mamy tylko jeden most na Wiśle - trzeba tak ułożyć marszrutę aby jakoś sensownie wpisać w nią ten jakże strategiczny obiekt. Ruszamy zatem na północ, planując zacząć od punktu na brzegu Wisły.
Wyjeżdżamy z Połańca... ponoć można jakąś drogą, ale nie zauważyłem.
Nasza dzisiejsza ekipa.
"Same k**wy w tej rzece, nie rekiny, nie ośmiornice..."
Zabił mnie tym tekstem Wojtek, po prostu zabił...
Kontekst ma jednak znaczenie, więc śpieszę z tłumaczeniem. Łukasz na odprawie mówił, że na punkt (38 - Brzeg rzeki) dojdziemy suchą stopą. W normalnych okolicznościach byłaby to prawda, ale okoliczności nie są normalne. Padało ostatnio... bardzo podało. Stan Wisły jest podniesiony i to znaczenie względem normalnego. Obecnie lampion jest odcięty od stałego lądu... znajduje się w zasadzie na wyspie. Mały ciek wodny, który tędy przepływał jest obecnie rzeką... równoległą do głównego nurtu Wisły. Głębokość? Miejscami po pachy, czasem po pas... zależnie jak Wam się trafi, bo dna nie widać. Czemu nie widać?
No, nie jest to też krystalicznie czysta woda... to podniesiony stan rzek, więc kolor chyba znacie, prawda?
Może rzeka nie "była czarna jak sumienie faszysty (jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat pochodzi STĄD), ale skoro już jesteśmy przy tym temacie, to była brunatna, naprawdę brunatna... jak koszule co poniektórych odpadków historii...
No i co teraz? Przedzierać się przez "falę powodziową" czy nie? Niektórzy z zawodników nie mają najmniejszych wątpliwości co robić. Wchodzą w rzekę jak dzik w maliny. Niektórzy brodzą po pas, inni spadają przy próbie przeprawienia się po złamanych drzewach i obficie kąpią się w roztworze błota i wody... Inni w kilka sekund przedzierają się na drugą stronę. Jeszcze inni, odpuszczają ten punkt kontrolny.
Wracając do tytułu akapitu: jak ktoś się skąpie cały lub wpadnie nagle po pas do wody.... no sami rozumiecie. "K***y" latają w powietrzu obficie :D
Wojtek po prostu podsumował zaistniała sytuację. Dość trafnie bym rzekł...
No ale cóż robić, bierzemy ten punkt? No bierzemy... może nie jest to mądre i chwalebne, ale bierzemy, zwłaszcza że Andrzej jest już w połowie drogi na drugą stronę brodząc "tylko" po pas.
Dobry człowiek postanowił poświęcić się dla większego dobra i to wtedy kiedy Maciek z dawnych Bikeholiców krzyczy, że "nienawidzi mieć mokrej pieluchy".
Mówiłem Wam, kontekst ma znaczenia... naprawdę ma znaczenie.
Dwa słowa jeszcze o warunkach jako takich: Organizator nie planował oczywiście takiej akcji - to pogoda dołożyła coś od siebie (jakieś setki hektolitrów wody...).
To się czasem zdarza i nie ma się na to co obrażać, każdy na trasie miał takie same warunki (ponoć trasa piesza 100km startująca w nocy z piątku na sobotę zdążyła "chapsnąć" punkta jeszcze przed nadejściem fali). Ja pamiętam podobną akcję acz "wodnie"-odwrotną na Rajdzie Team360 w Szklarskiej Porębie (tak, to ten rajd na którym miałem halucynacje ze zmęczenia... serio). Wtedy lokalna papiernia "zabrała" wodę z rzeki (Bóbr) i poziom wody spadł drastycznie. Byłoby przykro gdybyśmy byli właśnie na etapie kajakowym i musieli ciągnąć kajak przez dobrych parę kilometrów albo po lesie (w załączonej relacji jest zdjęcie jeśli ktoś nie wierzy) albo po kamieniach w wodzie po kostki.... i tak było to naprawdę tak długi kawałek... z Siedlęcina do Wlenia. Uroki rajdów. Nie dogodzisz! Jak nie za dużo wody, to za mało :D
A Ty? Do jakich poświęceń jesteś gotowy aby zaliczyć punkt kontrolny?
"Andrzej! ANDRZEJ!!! Wróć... ANDRZEJ!!!" czyli kto ma ochotę na zupę ZDZIECI? :D
Wodne zabawy już na samym początku rajdu zjadły nam trochę czasu, więc teraz mocno ciśniemy na północ.
Przejeżdżamy przez miejscowość Zdzieci. Jakbym bardzo chciał to dorwać jakiś bar. Zamówić zupę, zrobić drobną aranżację (postawić obok talerza czaszkę, może ze dwa piszczele), zrobić zdjęcie i podpisać je ZUPA Z DZIECI. Wrzucić je potem na jakieś kulinarne forum i patrzeć jak zaczyna się G-burza o drobną literówkę :)
Nie ma jednak czasu szukać barów, trzeba lecieć za punktami kontrolnymi, a Andrzej ma dziś w głowie jakieś dziwne warianty.
Na co drugim punkcie zastanawiamy się czy nie założyć Mu jakiegoś ogranicznika :)
Andrzej: "Damy radę przedrzeć się przez tą rzekę. Za mną!"
My: "Andrzej, tu jest most" (50m od miejsca naszej dyskusji).
Jest śmiesznie bo to przecież o nas mówią, żeśmy z-dupy-wariantowcy, a to właśnie my dziś powstrzymujemy różne dzikie pomysły naszego Kompana.
Szkodnik na groblach :D
Mknąc przez lasy :)
"Bufet jak bufet
jest zaopatrzony (no całkiem zacnie)
zależy czy tu,
czy gdzieś tam, (to już odczytasz z mapy gdzie dokładnie)
tańcz póki żyjesz
i śmiej się do Żony..." (klasyk: TUTAJ)
No śmiej się śmiej. Cieszymy patelnię bo wpadamy na leśny punkt żywieniowy. Ciastka w lesie powinny być rozdawane na każdym skrzyżowaniu. Nie obraziłbym się - w końcu moja grupa krwi to Nutella. Boję się tylko, że niedługo czeka nas także druga część zacytowanej piosenki "pchajmy więc taczki obłędu jak Baron, bo raz mamy..." rajd :D
Acz ostatnio wymieniłem taczki, na rower - też dobrze się pcha. Obłęd nadal niezmiennie obecny...
Pożywiamy się trochę przed dalszą jazdą, a także udaje się zamienić kilka słów z CEO Jatki bo Łukasz właśnie tutaj przyjechał.
Chwilę później lecimy na dziko przez las, bo droga zanikła nam w młodniku.
Nie ma się jednak co wycofywać bo kątem oka dostrzegamy tubylca przedzierającego się przez krzaki. Duże prawdopodobieństwo, że kieruje się do jakieś drogi i tak rzeczywiście jest. Bardzo ładnie wyprowadza nas do wygodnego traktu, który zaprowadzi nas na kolejny punkt kontrolny.
Lokalsi zawsze znają dobre skróty :D
Leśny bufet :)
Ładnie mu tu :D
"Fine addition to my collection..." cytując moją ukochaną postać, której twarz noszę na mojej masce szermierczej :D
Mamy w naszych szeregach ludzi od mokrej roboty
Jeden z punktów to brud na rzece. Lampion jest oczywiście po drugiej stronie rzeki niż jesteśmy, acz jest to nawet planowe. Z tej strony był do niego sensowy dojazd biorąc pod uwagę inne punkty kontrolne. Łapiąc go od drugiej strony musielibyśmy nadłożyć spory kawałek drogi, więc liczyliśmy się z przeprawą przez bród.
Okazuje się, że nie musimy wchodzić do wody bo 20 metrów jest mostek... tzn. nie musimy ale możemy, bo Andrzej nie jest zainteresowany mostami.
Wali pieszo już bezpośrednio przez rzekę. No można... nie wiem po co skoro jest most, no ale zabronione to nie jest.
Karol także wali "wpław", zupełnie nie przejmując się mostem. Widać, że mamy dziś w szeregach ludzi od mokrej roboty :D
I wygląda na to, że naprawdę to lubią.
Przez brud :)
A my niezmiennie :)
Przez podmokłe łąki :)
Zacny mostek na punkt kontrolny :)
Ten plan był bez wad... wtopa nawigacyjna vs. wtopa wariantowa
Rajd idzie nam niesamowicie po kątem nawigacyjnym. Heh... aby zawsze tak było, ale to chyba nam nie grozi :D
W zasadzie nie popełniliśmy do tej pory żadnej wtopy nawigacyjnej i aż czekam jak tylko coś "jebnie"... idzie zbyt dobrze aby działo się to naprawdę.
Tu chciałbym coś wyjaśnić: ja rozróżniam wtopę nawigacyjną od wtopy wariantowej.
Nawigacyjna to jest kiedy jedziecie w lewo, a powinniście jechać w prawo, albo myślicie że jesteście na wschód od jeziora, a nie jesteście lub... jakiego jeziora? (rozumiecie, prawda :D)
Wtopa wariantowa to coś zupełnie innego. Załóżmy że na punkt prowadzą dwie drogi: robocza nazywając je: drogą A oraz drogą B.
Obie "z mapy" są porównywalne, ale w rzeczywistości droga A jest w pełni przejezdna, a droga B zawalona np. wiatrołomami.
Mówię o czymś czego nie odczytacie z mapy - nie mówię o sytuacji, kiedy na mapie droga B idzie gorszą ścieżką przez bagna, a droga A asfaltem, ale mniej lub bardziej świadomie to ignorujecie. To nie jest błąd, to wybór... przygody (niektórzy nazywają to też głupotą) :D
Wracając do głównego toku relacji - punkt nr 7. Dojeżdżamy od miejscowości Szczeka. Wariant nr 1 to wbić 100-150 m za leśniczówką i jechać dobrą drogą wzdłuż lasu do skrzyżowania przez samym punktem. Wariant drugi to skręt na wschód i nadłożenie około 1,5km do drogi, która doprowadza do w/w skrzyżowania.
Wybieramy zatem wbijać za lesniczówkiem. To tylko 150m do drogi. Ciśniemy przez krzaki... coraz gęstsze krzaki.... jeszcze bardziej gęste krzaki.
Długie to 150m, no ale przedzieramy się bardzo wolno bo zrobiło się gęsto, więc może nie przeszliśmy jeszcze tych 150-ciu metrów...
...cholera, bardzo długie to 150 metrów.... nagle. Czekajcie mam lepsze słowo niż "nagle. Jeszcze raz zatem: przedzieramy się i WTEM !!!
słup linii wysokiego napięcia w środku lasu.
Acha... czyli jesteśmy na naszej drodze od jakiś 300 metrów... po prostu ona istnieje tylko na mapie. Gdyby była to doszlibyśmy do niej już dawno, ale jej po prostu nie ma.
Mamy zatem wtopę wariantową. Na mapie była to piękna "czarna i nieprzerywana" ścieżka - w rzeczywistości to krzory bez żadnej ścieżki.
Techniczna droga pod słup dawno zarosła. Wygląda na to że nie było tu ostatnio żadnych napraw czy modernizacji... to chyba dobrze pod kątem infrastruktury, to źle pod kątem wydostania się stąd. Przedzieramy się na dziko na wschód do drogi opisanej w wariancie alternatywnym. Kolce, krzaki, gałęzie, gęsto tutaj... "aua, akacja!" jak powiedział Karol :D
Wtopa wariantowa pełną gębą. Wiedziałem, że szło coś za dobrze :D
Co za las :D
Ej, miało być dziś po płaskim !!
Nad otchłanią...
Jeden z punktów to brzeg między dwoma jeziorami. Ponoć jeziora łączy mały strumyk, ale po ostatnich opadach to już nie jest mały strumyk. Niektórzy zawodnicy sprawdzali, że głębokośc przekraczała 2 metry. Nie chcę pytać jak to sprawdzali, uwierzę na słowo. Poniżej zdjęcie Szkodnika i Karola, którzy przeprawiają się na drugą stronę.
Bobry często podadzą pomocne drzewo, za co jesteśmy bardzo wdzięczni, bo inaczej trzeba by obejść jezioro i zajęło by nam to jakieś 3 do 4 minut :D
A po co - skoro można po drzewie :D
Jako, że nie byliśmy pewni głębokości, a lokalne gałęzie pomiarowe kończyły się - w znaczeniu, że obiekt pomiarowy przekraczał zakresy pomiarowe dostępnych gałęzi, to staraliśmy się nie sprawdzać na sobie jak głęboko może tu być. Otchłań bez dna - przypominało mi to tą scenę :D
I znowu na szagę przez zielone :)
Po drugiej stronie...
Wisły. Przekraczamy jedyny most i kierujemy się na południową część mapy.
Teraz zacznie się upalanie - do zrobienia jest około 30 km po płaskim, dobrymi drogami.
Trzeba odpalić kopyto i cisnąć, upalać. Przelotowa 27-30 km/h, mimo zmęczenia hamujemy tylko przed lampionami: psy, dzieci, samochody wszystko musi iść pod koła, takie mamy tempo.
To właśnie tutaj pracowaliśmy nad statystykami o których piszę w ostatnim akapicie relacji.
Gang Upalaczy - ciśniemy !!
Bóg nawigacji ma na imię... ANDRZEJ? :D
Punkt numer 40. Z mapy wygląda na formalność, ale las chce inaczej. Liczba dróg jest tutaj niemal porażająca. Według mapy powinny być dwie równolegle i jedna przecinająca ją ścieżka, ale w rzeczywistości tu jest chyba z 15 różnych ścieżek. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem, rozwidlenia i skręty... masakra, nic mi się nie zgadza z mapą.
Andrzej jednak leci jak po sznurku: lewo, prawo, dzida na wprost, lewa odnoga, prawy zakręt... krzyczymy za Nim, czy wie co robi.... z mapą się to nie zgadza zupełnie.
Ani Basia, ani Karol ani ja nie mamy pojęcia jak się "wy-nawigować" na ten punkt, a Andrzej nawet nie zwalnia.
Pamiętając poranek (patrz akapit "Andrzej, ANDRZEJ! WRÓĆ") jesteśmy lekko sceptyczni czy On wie co robi. Krzyczymy aby zwolnił i poczekał, bo się musimy zorientować gdzie my w zasadzie jesteśmy - a razie wiemy, że w lesie. Przynajmniej wiemy "którym"...
A ten nadal ciśnie: lewo, zakręt, prawo, prosto, lewo, raz jeszcze lewo... i zatrzymuje się przy lampionie. "Proszę. Jest".
Jesteśmy w szoku... Ni HUGE'a nie wiem jak On to zrobił...
Pytamy Go: "JAK?"
A On na to: "kompas i mapa. Trzymałem kierunek i mierzyłem odległość".
No fajnie... zdefiniowałeś nawigację jako taką i sport, w którym bawimy się od 2013 roku... ale ja nadal pytam "JAK TO ZROBIŁEŚ".
Andrzej nie umie tego do końca zdefiniować, bo ten punkt "był przecież prosty".
Prosty, jasne...my nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy w tym lesie. Bez dwóch zdań Andrzej uratował nas od długiego błądzenia między drzewami za lampionem tym razem.
Teraz pozostał już właściwie powrót na bazę, owszem przez dwa ostatnie punkty ale te będą naprawdę proste bo są mocno krajoznawcze (np.pomnik lotników).
Ciśniemy ile zostało w nogach sił, jest szansa zamknąć trasę w 10 godzin. To byłby duży sukces i o to będziemy walczyć na ostatnich kilometrach. Prędkość przelotowa pod 30 km/h.
Jeden z ostatnich lampionów dzisiaj - uwielbiam takie punkty kontrolne
ZROBILIŚMY JATKĘ !!!
Wpadamy na metę z kompletem punktów kontrolnych. Zamykamy trasę 125 km w 10 godzin. HELL YEAH !!
To jeden z naszych najlepszych startów EVER. Nasza prędkość średnia na rajdzie to 18,45 km/h.
Na 125 kilometrach i to w dużej części w terenie - dla nas to jest jakiś kosmos (nasze mocne starty to były zwykle średnia między 15-16 km/h).
No chyba, że mówimy o Jaszczurach... no bo wtedy jest 5-6 km/h :D
Średnia 18,45 km/h to dla nas wielki sukces i ja wiem, ja wiem... czytać będą to też osoby, których średnia to 22-23 km/h. Do Was mam tylko dwa słowa: "jesteście pojeb***ni" :D
Tyle w temacie, moje drogie Patafiany i Drapichrusty.
Jeszcze raz zatem, dla nas 18,45 to kosmos, bo ja mam wrażenie, że prawie przez cały czas rajdu lecieliśmy przelotami 26-30km, a tu jednak średnia jest bezlitosna. To 18 a nie 25, więc chyba jednak nie przez cały czas mieliśmy takie przeloty. Matematyka a subiektywne odczucia to dwie różne sprawy.
Co więcej, taki przejazd daje Basi pierwsze miejsce w jej kategorii na TR120. Po raz trzeci na Świętokrzyskiej Jatce!! Po prostu Hat-trick (dlatego pisałem na początku, że Jatki są dla nas szczęśliwe). Owszem my rajdy traktujemy głównie krajoznawczo (i nigdy nie zrozumiem ludzi wycofujących się z trasy, bo "wtopili na jednym punkcie i nie maja już szans na pudło"), ale nie będę uprawiał hipokryzji, że takie wyniki nas nie cieszą. Cieszą, bo nigdy nie przychodzą łatwo.To jest ciężka walka i czasem tytaniczny wysiłek. Ale tak szczerze, tak naprawdę szczerze: najbardziej jednak cieszy mnie nie ta Szkodnikowa liczba 1, a nasza wspólna 18,45. Udało się nam przekroczyć pewną, wydawało nam się nieosiągalną (dla nas) granicę.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem ze Szkodniczka bardzo dumny. 3x1 - no ta Świętokrzyska ma w sobie dla nas coś magicznego.
Kategoria Rajd, SFA