aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

TROPICIEL 29

  • DST 80.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2022 | dodano: 24.05.2022

...całe życie w biegu, prawda? Mam godzinę, właśnie dotarłem z większego spaceru po Dolinkach Podkrakowskich (foto-relacja TUTAJ), a już wyruszam na Tropiciela. 30 km z buta za dnia, powinno być dobrą rozgrzewką przed nocną trasą rowerową. Ekspresowo się przepakowuję i przebieram, a chwilę później pakuję maszynę na dach i czekam na moich dzisiejszo-nocnych Towarzyszy Podróży. "Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć".. dla niekumatych, ten cytat jest tak hermetycznie zawiły, że sam z trudem go rozumiem. "Światło wzywa, mrok musi odpowiedzieć" - pochodzi z legendarnej sagi "Batman: Knightfall", ale mój rower także nazwałem "MROK" (Basia ma identyczny model, o tyle że ma po prostu mniejszą ramę, ale że oba są czarne i są bestiami to zostały ochrzczone "Duch i Mrok" jak w pewnym, znanym filmie). To też pasuje do interpretacji cytatu.

Moja Bestia już gotowa do drogi


"W obcej skórze"
Tytuł nawiązuje do kultowego serialu TVP "Janosik" (odcinek trzeci - TUTAJ), do którego mam słabość, bo to się za dzieciaka oglądało z wypiekami na ryju... do tego były tam pojedynki na broń białą, a jak są pojedynki to jest fajnie. Cóż miłość do broni białej wyssałem z... krwią moich wrogów :D (co myśleliście, że z mlekiem? Eee, tam, mleka nie lubię, już prędzej kakao, ale to ostatnie to tylko w odpowiednim towarzystwie :P :P :P).
Basia zdrowotnie nadal nie może wyruszyć z nami (jeszcze trochę muszę poczekać na mojego niestrudzoną Towarzyszkę wypraw wszelakich), więc nie pojadę pod bandera Szkoły Fechtunku ARAMIS. Dołączam do Kamili i Filipa, którzy startują zawsze jako Velocilamy. Robią to najczęściej pieszo i czasem w większym gronie, ale akurat w tym roku, planują jechać we dwójkę i na rowerze, a jako że drużyny rowerowe mogą liczyć kilka osób, zostaję przygarnięty do zespołu. Ha, zostałem zatem velocilamą...
Chyba pierwszy raz nie będę startował pod szermierczą banderą.
Kamila i Filip przybywają do nas o 19:30, pakujemy wszystkie 3 rowery na dach i ruszamy "nad" Wrocław. Bazą Tropiciela jest Miękinia, więc wracają wspomnienia z Tropiciela 19, kiedy utknęliśmy  "w Bagnach Rozpaczy", gdzieś pośród Rozlewisk Moczarki... do dziś, jest to jedna z naszych największych "przygód" (w cudzysłowie, bo nie ma dobrego polskiego słowa na to, chodzi o takie angielskie "MIS-adventure").

Spóźnieni już na starcie :)
Ile lat my jeździmy w rajdach na orientację...? Prawie 10 lat... do tego mamy 3 GPS, które prowadzą do nas bazy rajdu, a i tak zamiast drogą krajową czy powiatową, jedziemy przez las...  ja nie wiem jak to się dzieje, ale mój GPS zna mnie lepiej niż ja sam siebie znam. On wie, że my chcemy do lasu, więc prowadzi nas między drzewa, jak tylko wyczuje duże ich zagęszczenie, to krzyczy: "tędy"... to nie jest tak, że Miękinia to jest jakąś odciętą od świata osada... można tu dojechać drogą 341, skręcając z krajowej 94... więc chyba nie jest bardzo źle skomunikowana z resztą kraju... zwłaszcza, że jedziemy od autostrady A4.
...ale nie, nasz GPS mówi jedź z Brzeziny na Mrozów... przez las, tak będzie najlepiej. Ciśniemy zatem przed północą po wertepach jakąś leśną drogą... modlę się, aby nie było to w okolicach jakiegoś punktu kontrolnego, bo jak zaraz trafimy na pieszą lub rowerową ekipę, to będzie wstyd... Rowery na dachu, okolice bazy rajdu, krakowskie blachy... nie da się Im wmówić, że nie jedziemy na Tropiciela i jesteśmy tu z wyboru. Niezły początek jak na rajd na orientację, "gdzieżeś poległ?"... "nie znalazłem bazy".
Ktoś mógłby zapytać czemu się nie wycofaliśmy... no cóż, była już 23:52 a wycofanie się i objazd tego miejsca, sprawiłby żebyśmy się spóźnili na start.
Nasza godzina startowa wypadała 25 min po północy.
Jakoś przedarliśmy się przez las i kilka minut po północy parkujemy już na miejscu. Udało się... znaleźliśmy bazę rajdu na orientację. Nawigacja level... Tom Tom :P
Tak późne przybycie na start, nie obędzie się bez konsekwencji, bo nim ściągniemy rowery, zarejestrujemy się, to na odprawę naszej drużyny (która dzieje się 5 min przed startem) meldujemy się 5 minut, ale po starcie... w praktyce właściwie od razu ruszamy w noc i zupełnie nie poświęcimy czasu na jakieś sensowne zaplanowanie całej trasy.
Zaowocuje to tym, że na trasie 60 km zrobimy kilometrów 80... ale nie uprzedzajmy faktów. Czytamy historię na rewersie mapy i ruszamy w ciemność.

Rewers naszej mapy... wraz z historią dzisiejszej nocy


I HAVE COME BACK TO FACE MY DEMONS... czyli niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki
Zaczynamy od punktu D, który leży - jak to tytuł sam wskazuje - niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki. Ciśniemy przez noc i w kilka chwil opuszczamy teren zabudowany. Przed nami las spowity ciemnością. Kompas wyznacza kierunek: jedna, druga, trzecia ścieżka... z każdym obrotem koła zbliżamy się coraz bardziej do "Bagien Rozpaczy". Niepokój w duszy rośnie... znam dobrze te zakazany obszary... to był Tropiciel 19... teraz jest Tropiciel 29... może to ta dziewiątka z tyłu jest jakimś przekleństwem... może to właśnie ona ciągnie ludzi na mokradła... 
Droga prowadząca na Trzęsawis... eeee... Rozlewisko, zaczyna podchodzić wodą. Mięknie, mięknie w oczach... moja nogi też miękną. Jesteśmy niebezpiecznie blisko (wiecie takie "Danger close, Todd"). Mlask, mlask, mlask... moja bestia zaczyna tonąć.. łańcuch tnie wodę, ale koła nie znajdują oparcia w gruncie i muszę przedzierać się pieszo. Biorę Bestię na ramię i przeprawiam się przez dryfujące wiatrołomy. Nieźle... a nie weszliśmy nawet w obszar zaznaczony jako bagno... to nadal tylko trailer tego co znajduje się kilkaset metrów dalej...

Zaczyna się...

Takie zwalone drzewa robią niesamowite wrażenie w świetle czołówki...


Z każdym krokiem wody coraz więcej, a gruntu coraz mniej... ale kompas pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku. Zbliżamy się do lampionu i wreszcie JEST.
Mamy go - pierwszy punkt dzisiaj. Pora wycofać się i opuścić tez złowieszcze...
- Może przedrzemy się na tędy na wprost do punktu B - głos jednego z moich Towarzyszy podróż budzi we mnie dreszcz.
- Jak to tędy?
- Tędy będzie najkrócej... przecież na mapie jest droga.

Tak, to prawda. Tędy byłoby najkrócej... jeśli mielibyśmy jakąkolwiek szansę wyjść z tego cało.
Droga, o której mówi członek mojego zespołu, biegnie przy starej przepompowni... wtedy też była oznaczona na mapie, wtedy też kusiła (TROPICIEL 19)
Rozlewisko Moczarki i zasilająca ją Czarna Struga... może wtedy po prostu zbłądziliśmy, zeszliśmy z dobrej drogi... a teraz przecież nam się uda. Jesteśmy o wiele bardziej doświadczonymi nawigatorami... nie popełnimy takiego samego błędu. Pamięć także lubi płatać różne figle... nie było chyba przecież tak strasznie wtedy. Może warto spróbować najkrótszą opcję... może warto raz jeszcze wejść w Bagna Rozpaczy... może warto znowu nas odwiedzić, stary Przyjacielu. Przyjdź do nas na chwilę, zostań... na zawsze...  poprowadzę Cię nad wody spokojne... stojące... głębokie... utoniesz w ciszy i spokoju... 
NIE! Trzeźwieję jakby dostał w twarz, to resztki świadomości próbują zwalczyć głos w mojej głowie... to nie jest głos rozsądku. Nie wiem czyj jest, do kogo należy, ale nie dam się zwieźć po raz drugi. Nie utonę w Czarnej Strudze, nie dam się pochłonąć Rozlewisku Moczarki... Mamy lampiony, wynosimy się stąd!

Wychodząc z bagien...


Punkt K60 (czyli na 60 minut...)... czyli "czy Was pojebało?"
Udało się... oddalamy się od Bagien Rozpaczy. Im dalej, tym pokusa "przyjdź do mnie na bagna, bądź mym utopieńcem... " wydaje się tylko jakimś odległym, zanikającym echem.
Pokutuje jednak brak rozsądnego zaplanowania wariantu na początku rajdu, a decyzje podejmowane na szybko i spontanicznie, sprawią że nasz przejazd będzie baaaardzo odległy od optymalnego. Jak dziś patrzę na mapę jak pojechaliśmy, to myślę sobie... że z optymalizacji powinien mieć "pytę" jak stąd do Miękini :)
Ruszamy na punkt K, a dokładnie to K60. Liczba 60 oznacza, że jest tylko dla trasy długiej... ale nie wiemy jeszcze, że dla nas będzie to także czas potrzebny na szukanie tego punktu. Nie, nie na dojazd... na samo szukanie.
Z mapy wygląda niepozornie (i może taki był... tylko my coś upośledzonego odstawialiśmy...), ale nauczył nas pokory...
Pierwsza próba to wjazd od tzw. "białej drogi" z Wojnowic, ale odetnie nas ogrodzony teren. No nic, tędy było by najbliżej - robimy nawrotkę i próbujemy inna drogą od zachodu wjechać.
Tuż na wjeździe wpadamy na szarżującego po lesie białego poloneza. Przez pierwszą chwile myślałem, że to ktoś z obsługi rajdu, ale gdy otwiera się szyba widzę dwie lekko "zmęczone życiem twarze"
- "Czy Was pojebało... tak nocą jeździć po lesie" - jakże miły Pan, martwi się o nas.
- "Tak sami z siebie, czy jakiś rajd macie?"
Nie wdajemy się w długie rozmowy, dwa granaty przez otwarta szybę i nastaje cisza. Tzn. po dość głośnym huku, ale potem nastaje cisza.
Pan już spokojny... już nie krzyczy. Po pierwszym krzyczał "moja noga, urwało mi nogę", ale po drugim już nie krzyczy.
Możemy skupić się na szukaniu lampionu, ale drogi na mapie za cholerę nam się nie zgadzają z tym co jest w lesie.
Przeczesujemy kwartał po kwartale i nic... zaczynamy się nawet zastanawiać czy "biały polonez" nie ukradł lampionu. Trzeba było go przesłuchać... przed wrzuceniem granatów...
Jedziemy kolejną droga i Filip mówi "jeśli dojedziemy do polany, to jesteśmy za daleko" - hmm, no tak w huge za daleko... no i co? Wyjeżdżamy na polanę. K***a... co my robimy?
Nawigacja level patologia... lub rzeczywiście ktoś ukradł lampion.
Próbujemy się odmierzyć z trzeciej strony... tym razem od wspomnianej polany. UDAŁO SIĘ... nareszcie, mamy go. Jest...
Patrzę na zegarek... godzina... masakra. Przeczesywanie lasu zabrało nam 60 min...
Wyjeżdżamy do drogi i okazuje się, iż za pierwszym razem skręciliśmy w złą drogę 50 metrów przed samym lampionem. Niemal go mieliśmy i w ostatniej chwili głupi skręt... inna sprawa, że mapa a ścieżki w lesie w tym miejscu, to dwa różne światy. Niemniej, nie ma co zwalać na niedokładność mapy... po prostu wtopa nawigacyjna jak stąd do Miękini...

Znowu przez krzory

Kamila i Filip nadciągają z ciemności

Dziwne stany roślinności...

Nareszcie... jest. 60 minut... masakra... jak amatorzy...


Gdzieś na północnych rubieżach mapy...
Ciśniemy teraz na punkt L60... czyli także ten tylko dla trasy 60km. Mam szczerą nadzieję, że ten nie będzie nas kosztować kolejnych 60 min. Zwłaszcza, że do tego miejsca mamy trochę przelotu... K i L nie są blisko. Musimy przeskoczyć sporo kilometrów aby się tam dostać.
Szczęśliwie ten - nawigacyjnie - wpadnie nam bezbłędnie. Ufff... coś tam jeszcze potrafimy. Aby do niego dotrzeć musimy pokonać nie-wzbudzający-zaufania most... nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę urokliwie miejsce gdzieś w polach :)
Przy lampionie robimy krótki popas bo kolacja była około 19:00, więc głód nas zaczyna dopadać. Patrzymy na zegarek i  .. o k***a, po trzeciej w nocy (niech Was zdjęcie nie zmyli, było robione przed punktem L... zaraz po zdobyciu K). Czas jest dramatyczny!

Dzisiejszej nocy widzę tylko CZAS I KIERUNEK...

Ech... no nie jest dobrze... jest fatalnie... jest tragicznie.
No trzeba przyznać, ze idzie nam dziś jak "k**wie w deszcz..." To nasz trzeci punkt kontrolny a jest grubo po 3-ciej w nocy.
Wszystkich punktów jest 12... nasz limit to 8h... Kończy się trzecia godzina rajdu, a mamy trzeci punkt kontrolny... jak nie zmienimy częstotliwości zdobywania punktów to miano Tropiciela nam dziś nie grozi.
Owszem, K60 nas zdewastował i może teraz będzie już lepiej, zwłaszcza że L60 wpadł bez problemu, ale przed nami punkty z czasochłonnymi zadaniami... Różowo nie jest. Niby walczę o złotą odznakę Tropiciela (klasyfikacja), czyli wychodziło by że zaprawiony w boju weteran, ale dziś to... jak dziecko we mgle. Moi Towarzysze to też weterani, bo swojej odznaki Tropiciela też się już dosłużyli. Tym bardziej staramy się zmobilizować. Wraz z Kamilą i Filipem postanawiamy, że ciśniemy - trzeba poprawić wariantowość, poprawić nawigację i lecimy z tymi punktami. Lekki falstart, ale jeszcze nie wszystko stracone, jest jeszcze spora szansa wywalczyć kolejne miano!

Uwielbiam takie mostki (oczyma wyobraźni zawsze widzę TO - 28 sekunda :D )


"- Piękna noc, Alfredzie
- W rzeczy samej, Panie Bruce. Noc godna..."
TROPICIELA !!! (parafraza tego komiksu)



Dewiza Szkoły Fechtunku ARAMIS (SFA) brzmi: "Pompki są dobre na wszystko"
Zmobilizowani ruszamy na zachód - pora rozprawić się z tymi punktami kontrolnymi. Jeszcze powalczymy dziś o miano Tropiciela! Nasza pierwsza przeszkoda to ogrodzona ekranami droga 341 (ta sama, którą mogliśmy tu przyjechać, zamiast cisnąć naszym SFA-Panzerkampfwagen'em po lesie... ). Pamiętam tą przeprawę z Tropiciela 19, acz tym razem nie spotkamy żołnierzy Wehrmachtu, z którymi będziemy musieli negocjować przejście - tym razem od razu idziemy pod ziemię, jak szczury, w tunel !!!
Po drugiej stronie udaje nam się złapać właściwą drogę i docieramy bez większych komplikacji na punkt kontrolny, a tam zadanie: proca i napieranie do celu kamieniami.
Byle nie w dinozaury bo wiecie, jak jest ("Nie rzucaj w dinozaura kamieniami, dinozaura to zasmuci, dinozaura to zrani...")
Próbujemy zgrać muszkę ze szczerbinką... ale to ciężkie przy procy :P... co oznacza, że niewiele trafimy. Kara to: POMPKI.
Hahaha, kara? Przecież cała nasza drużyna jest powiązana z SFA, a to oznacza, że pompki to dla nas inny wymiar. To życie :D
U nas w szkole jak ktoś wymyśli nową pompkę, to w nagrodę wszyscy na treningu cisną ten nowy rodzaj przez całe zajęcia!
A mamy obecnie, zarejestrowanych lokalnie, ponad 40 typów pompek: spiderman, Hitlers, alpinista, "Evok", bombowiec nurkujący, torpeda, maszyna do pisania, bieg pompkowy, itp. 
Kara odwalamy zatem ekspresem i z uśmiechem na ustach.
Jeszcze po drodze mijamy tylko zdziwionego stegozaura i ciśniemy dalej. Dzień już wstaje więc robi się jasno.

Bezpieczne przejście pod drogą szybkiego ruchu czyli przepustem... jak zwierzęta :)

Wyposażenie jednego z punktów kontrolnych

Zawsze twierdziłem, że fajnie jest mieć stegozaura w ogródku :)


Kolor kolorem, ale czy mogę pożyczyć "rurkę". Mam drobną sprawę w pracy :D
Na kolejny punkcie spotykamy mundurowych. Leży tu w cholerę różnego sprzętu, w tym także tego bardzo, bardzo ostatnio popularnego... może to nie dokładniej ten sam model, ale ta sama rodzina, starszy wujek :)
Docieramy tu świtaniem, więc atmosfera jest lekko senna :)
Naszym zadaniem jest odpowiedzieć na różne podchwytliwe pytania np. "jakiego koloru jest czarna skrzynka?"
Wiadomo, że nie czarnego, co by ją łatwiej było znaleźć, ale wiecie gdzieś około 4:30 rano, po nieprzespanej nocy, nic nie jest tak oczywiste jak być powinno :D
Kamila zostaje wytypowana do udzielania odpowiedzi, a ja mogę pooglądać sobie sprzęt jaki tu leży.
Na tyle się tym skupię, że trzasnę jej w zasadzie tylko jedno sensowne zdjęcie... a szkoda, bo punkt zacny i z klimatem.

Matko Boska Javelińska, co to za sprzęt :D ?  (w duszy gra: TO, ale także TO, i chyba najbardziej TO :D )

Pani powie, jakiego koloru jest czarna skrzynka :D

Lampion chwilę przed świtem słońca :)



Znowu na dziko :)
Punkty zaczynają nam całkiem nieźle wpadać. Wizja zdobycia miana zaczyna na nowo być realna - wiele nie trzeba, wystarczy tego teraz nie spieprzyć i będzie git. Trzymamy się dobrze przejezdnych dróg i nawigacyjnie idziemy jak po sznurku, nareszcie... aż droga się po prostu kończy. Na mapie jest tu piękna przecinka idąca do kolejnego lampionu, ale w praktyce nic z tych rzeczy. Żadnego traktu tutaj jednak nie ma, ale nie będziemy przecież szukać objazdów - ruszamy azymutem "na szagę". Jak się zaczną bagna lub krzory z kolcami to się wtedy zrobi "na rympał", ale na razie jest tylko "na szagę". Gdy tak ciśniemy przez las, zastaje nas przepiękny wschód słońca. Promienie między drzewami po prostu aż kłują... a nie czekaj, to komary. Jest ich to od groma, bo trochę podmokłe te łąki... cóż, nie ma nic za darmo. Podziwiaj krajobrazy i dziel się... krwią :D

Poprawiliśmy nawigację - ciśniemy drogą!!!


Co mówiłeś...?

Pytałem... co mówiłeś?

Przynajmniej jest ładnie :)

Chyba, że to grzyb nuklearny... to wtedy nie jest ładnie, jest przej***, ale i tak można jeszcze moment rozkoszować się chwilą :)


Do punktów docieramy jak po... linie
Dokładnie, nie jak po sznurku, ale jak po linie, bo na dwóch kolejnych punktach kontrolnych czekają na nas zadania linowe. Pierwsze to dwuosobowy slack (chodzenie po linie), na której trzeba się minąć... trzymając się jedynie linii, którą trzyma druga osoba. No proste to nie jest, ale Kamila i Filip robią to zadanie naprawdę z gracją. Cieszę się, że ja nie musiałem, bo ja bym zrobił to brute force'em... po moim ciężarem lina to była by na ziemi. Skuteczność byłaby 100%, ale gracja dyskusyjna :) 
Drugie zadanie to także slack, ale w trochę innej konfiguracji - Filip musi przenieść maskę gazową między dwoma punktami, poruszając się na zamocowanych linach.
Kolejny z punktów kontrolnych zamiast lin wyposaża nas w 3-osobowe narty i musimy uskuteczniać bieg po lesie w dziwnej konfiguracji.
Niemniej wszystko się udaje i zostają nam jeszcze tylko 3 punkty do zaliczenia.

C'on man, cut me some SLACK, ok? :D


Punkt E w promieniach słońca... lub na chwilę przed nuklearną zagładą (na wschodzie nie podjęli jeszcze decyzji :P )


Ptaszki ćwierkają, że... się uda!!
Do limitu zostało trochę ponad godzinę i mamy dwa punkty do zdobycia (no i oczywiście powrót do bazy). Nawigacja idzie nieźle, acz regularnie spotykamy się z sytuacją "na mapie droga jest - w terenie, nie ma nawet śladów że tu droga kiedyś była". Jednak korekty jakie wprowadzamy do wariantu pozwalają objechać nam największe krzory i wbijamy na punkty kontrolne w miarę planowo. Na przedostatnim naszym zadaniem jest identyfikacja ptaków po głosach... to wcale nie jest takie proste, jak mieliście pytę z biologii jak stąd do Miękini.
Ptaszki ćwierkają, ale jakie to ja nie mam pojęcia, ale Kamila sobie całkiem sprawnie radzi z tym zadaniem.
Teraz odpalamy przelot... spory kawałek drogi przed nami, więc nie hamujemy dla nikogo. Poranne upalanie to jest to co lubię... rowery suną w promieniach słońca. Nie będzie więcej wtop, nie będzie więcej problemów. Te ostatnie dwa punkty to będzie formalność, zwłaszcza że na jednym z nich nie ma zadania.
Na metę dojeżdżamy z malutkim zapasem czasu (parę minut przed limitem). Da nam to miano Tropiciela!!!
Udało się, mimo że nie było łatwo, mimo że początek szedł nam niesamowicie topornie... ale mamy to!
Jest dobrze!!! Niemniej to, że zrobiliśmy 80km na trasie 60 kilometrowej... nie świadczy o nas najlepiej. Wariant chyba daleki od optymalnego, ale nadrobione siłą bo zmieściliśmy w zadanym czasie nie 60 a 80 km :P

Urokliwie zamocowany lampion - podoba mi się :)


Znowu bagna... ech, mnie tam zawsze ciągnie. Na bagna, ma bagna, znowu na bagna :D


"Honey, I'm... home"
Prześpię się w bazie około 40 min, ale jest zbyt głośno i gwarno aby był to głęboki sen. Zawsze jednak coś, aby oszukać organizm po intensywnej sobocie i nieprzespanej nocy. Dwa kofeinowe shoty prosto w tętnice i możemy jechać. Muszę przyznać, że Filip dzielnie walczył aby ze mną rozmawiać podczas drogi powrotnej, Kamila spała jak zabita :)
Wbrew pozorom, taka krótka drzemka potrafi zdziałać cuda, więc udało się dojechać bez większego kryzysu (sennego, co nie znaczny, ze nie wytyrany...wytyrany nawet bardzo). 
Do domu dotrę w stanie jak Spiderman z legendarnego komiksu "Torment" (nazwa też pasuje... tu macie CAŁOŚĆ ONLINE)
... popołudnia w niedzielę, nie pamiętam... wstałem w poniedziałek... nie ukrywam, że muszę podziękować Basi za ciepłe przyjęcie... co tu będę pisał, niech przemówią słowa piosenki:  "...a nad ranem kiedy boje skończone, wstaje słońce jak zawsze z ochotą, w błogi spokój otulą nas Żony i pozwolą zwyczajnie odpocząć" (całość TUTAJ)



Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa czuci
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]