aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

PRZEMYŚL powrót do KRAKOWA

  • DST 365.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024 | dodano: 21.08.2024

Prawie 370 km, ponad 7000m przewyższenia (suma podejść), 71 godzin w trasie non-stop, 7 Pogórz (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie) ... czyli czwarta w tym roku nasza MEGA wyrypa. PIEKIELNY przetarł nam SZLAK, WARSZAWA udowodniła że jeszcze dajemy radę, a TATRY przesunęły nam granicę tego co niemożliwe (dosłownie przesunęły granicę, bo jeździliśmy przecież po Słowacji :D). Jeszcze niedawno właśnie o Tatrach pisałem, że były one zarówno perłą w koronie naszych wycieczek, ale także i najtrudniejszą wyrypą ever... no więc, chyba to już nieaktualne. To znaczy, perłą i jedną z najpiękniejszych naszych wycieczek zostaną już na zawsze (hej, to w końcu nasze majestatyczne i ukochane TATRY), ale palmę pierwszeństwa w kategorii "najtrudniejsza wyprawa" przejmuje PRZEMYŚL. I wcale nie chodzi tutaj o czyste parametry typu przewyższenie (Tatry - 5.5k, Przemyśl - 7k) czy czas jazdy (Tatry - 47h, Przemyśl - 71h), ale mówię raczej o subiektywny odczuciu jak ciężko było ukończyć trasę... Zapraszam zatem na dość szczegółową opowieść o naszej poniewierce po pagórach, chaszczach i błotach. Za siedmioma POGÓRZAMI, za siedmioma lasami jest gród, w którym to - nad pewną rzeką - mieszka SMOK. To miasto nazywamy także naszym domem...
I może piękny jest gród, w którym mieszka NIEDŹWIEDŹ, ale skoro "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" ruszamy zatem w długą drogę do domu.      

PRZEMYŚL sobie dobrze ten pomysł...
Bilety na IEC "Przemyślanin" kupiliśmy już w lipcu... jakoś tak zaklinając pogodę na długi weekend sierpniowy. Wszyscy zapowiadali armageddon wakacyjny, zwłaszcza w Zakopanem, więc my postanowiliśmy uciec od tłumów na szlaki w zasadzie nie uczęszczane... będzie to mieć jednak swoje konsekwencje w terenie. Mówię o tym "nie-uczęszczaniu", ale o tym trochę później. Jest bowiem jeszcze jedna, ważniejsza składowa takiej decyzji: 4 dniowy weekend. Opisywałem Wam przy okazji Piekielnego, Warszawy i Tatry genezę tegorocznych wypraw i niemal "dziecięcą" radość z ponownego odkrycia PKP jako części projektu "Polskie miasta - powroty do domu", więc nie będziemy skupiać się tutaj na samym pomyśle, ale właśnie na wspomnianym czasie przedłużonego weekendu. Ze względu na trudności terenowe i pewną znajomość "jakości" szlaków na Pogórzach szacujemy, że z Przemyśla to musimy mieć 4 dni na powrót. Wariant czarny zakłada przecież szlaki piesze i te mniej asfaltowe drogi - my wjeżdżamy głęboko w tere!
Mapa turystyczna pokazuje 10k przewyższeń (sic!) w wariancie zaplanowanym... masakra. Przecież 10k to jest jakiś kosmos... w Tatrach było 5.5k, w Tatrach !!! a tutaj przy górach nieprzekraczających nawet 1000 m wysokości jest to niemal dwa razy więcej. Nie do uwierzenia. mam wrażenie że to jakaś pomyłka, ale ... ale sprawdzamy to na kilku mapach i wszystkie tak samo szacują tą trasę. No nic... jako, że nie planujemy urlopu na poniedziałek, to musimy zamknąć wyprawę do niedzieli. Super by było także, chociaż trochę odespać te 3 zarwane noce przed poniedziałkiem, więc fajnie byłoby nie wrócić za dnia w niedzielę, a nie w nocy z niedzieli na poniedziałek... Dlatego właśnie celujemy w długi 4-dniowy weekend. Tak, aby mieć jakiś tam bufor.   

PRZEMYŚL dobrze - jak bardzo czarny - planujesz swój wariant

Przy takich odległościach wariantów przejazdu jest wiele... nota bene, to samo w sobie już definiuje, że można takie wyprawy powtórzyć w przyszłości, planując przejazdy inaczej! 
Celując jednak w szlaki i atrakcje turystyczne wychodzi nam plan, który finalnie okaże się nie do zrealizowania... w 4 dni. Potrzeba byłoby mieć dni co najmniej pięć, jak nie sześć... Niemniej o zmianach planów też będzie później, już w toku samej relacji. Na ten moment, w chwili startu plan jest taki:

- Przemyśl: Twierdza oraz Kopiec Tatarski
- czerwony szlak Twierdzy Przemyśl aż na Kopystańkę (541m)
- dalej czerwonym wzdłuż Wiaru do wieży widokowej na Chomińskie
- zjazd do Birczy i wbicie się na niebieski szlak tzw. Szlak Karpacki (chodzą legendy o tym  jak bardzo, miejscami, nie-istnieje on w terenie...) - warto zatem to zobaczyć na własne oczy :D
- niebieskim aż do Dynowa czyli przez masywy Piaskowej (470m) oraz Kruszelnicy (500m)
- z Dynowa żółtym przez Masyw Wilczego (Wilcze 507m)
- długo, naprawdę długo żółtym aż do w miarę rozsądnego odbicia na Strzyżów (najpewniej przez Niebylec oraz Gwoździankę)
- ze Strzyżowa pojedziemy obczaić nową wieżę widokową na bezimiennym pagórze nad Różanką
- potem "dzida" żółtym idącym przez całe pogórze aż na Chełm oraz Bardo (528m). To jest tuż nad Stępiną (czyli tam gdzie jest bunkier kolejowy z okresu IIWW)
- zjazd do Kołaczyc, a potem na nasze ukochane PASMO BRZANKI I LIWOCZA !!!
- no to jesteśmy już nad Ciężkowicami, no to teraz Polichty i Styr czyli punkty kontrolne z naszego rajdu "Siłą KORNOlis" (pamiętacie jeszcze jakie były problemy to zorganizować...TUTAJ)
- Czchów i PASMO SZPILÓWKI (jak my kochamy Szpilówkę - musiała się tu znaleźć!! Jak Brzanka)
- Pasmo Łopusza i Kobyły
- Wieża widokowa na Kamionnej (801m) czyli Beskid Wyspowy
- Kostrza (702m) czyli głębiej w Beskid Wyspowy
- Ciecień (829) czyli rypiemy przez Beskid Wyspowy jak potłuczeni
- Trupielec (428m) czyli NAJWAŻNIEJSZA GÓRA ŚWIATA !!!!
- Zjazd na Zarabie i przez Myślenice planujemy ruszyć na Pasmo Barnasiówki aż do Sułkowic
- Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska (dróżki kalwaryjskie)
- zjazd nad Wisłę do WTR'ki i bulwarami przez Skawinę aż do Smoka!

Ile uda się z tego planu zrealizować? Zaskakująco dużo i rozczarowująco mało z drugiej strony... bo zestawiona zostanie rzeczywistość z jakimiś tam naszymi oczekiwaniami. Oj będzie iskrzyć ta konfrontacja. Dlaczego "zaskakująco dużo"? Bo gdzieś pęknie nam te 7000m podjazdu i wiele z wyżej wymienionych miejsc przejedziemy w takiej lub innej konfiguracji...
Rozczarowująco mało... bo 71 godzin to będzie za mało  na realizację całości marszruty i potrzebne będzie elastyczne dostosowywanie działań operacyjnych do sytuacji taktycznej...
To chyba tyle tytułem wstępu... w kalendarzu wybija właśnie 15 sierpnia (czwartek, długi weekend) więc ruszamy naprzeciw naszej kolejnej przygody. 

Do grodu Niedźwiedzia
IEC "Pogórzanin" ze Świnoujcia do Przemyśla wjeżdża na peron drugi przy torze pierwszym... taki słyszę głos w mojej głowie i chwilę później ładujemy się na jego pokład z naszymi bestiami. Odjazd jest kilka minut przed 6:00 rano, a w Przemyślu będziemy przed 9:00. Jako, że ostatnio mam mega zajawkę na ROCKOWĄ wersję "Lokomotywy" Tuwima śpiewaną przez sztuczną inteligencję AI (nie pytajcie... ale jak coś to TUTAJ) to nucę sobie pod nosem:

"...szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem

i kręci się, kręci się koło za kołem,
i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej,
i dudni i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
przez góry, przez tunel, przez pola, przez las
i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas..."

Ostatni chwila aby złapać trochę snu... warto, bo według naszego planu będziemy w Krakowie w niedzielę rano czyli 3 noce spędzimy w trasie. Hmmm... według planu... a wiecie jak to bywa z planami, zwłaszcza z tymi naszymi. Nasze trasy są zawsze "trochę" przeszacowane lub niedoszacowane (zależnie od przyjętego przez Was punktu odniesienia). Zastanawiamy się zatem kiedy ten nasz "PLAN"  się nam pokazowo, czy wręcz spektakularnie wykopyrtnie. Nie chciałbym przegapić tej chwili :P
Tymczasem staramy się drzemać na tyle ile to jest możliwe, a pociąg "gna coraz prędzej, i dudni i stuka..." - no dobra, dobra, już przestaję :P
To będzie naprawdę długi weekend. Przy takich kilkudniowych wyprawach w trybie "non-stop" to mam wrażenie, że to wszystko odbywa się w jeden dzień. Czeka nas zatem bardzo długi czwartek, po którym przyjdzie poniedziałek.
W grodzie Niedźwiedzia meldujemy się kilka minut przed 9:00. Ruch na dworcu jak w ulu i nadal słychać bardzo dużo języka ukraińskiego. To nadal jeden z najważniejszych punktów przesiadkowych w drodze na i ze wschodu. Mało o tym było w mediach, ale Przemyśl przeżył własny "armageddon" w lutym i marcu 2022 roku. Media skupiły się raczej na oblężeniu Kijowa czy desancie VDV na Hostomel... tymczasem te 5 mln ludzi uciekających przed wojną gdzieś tą naszą granicę przekraczało. To co się zatem działo na dworcu i w mieście jest nie do wyobrażenia jeśli czegoś takiego nie przeżyliście  - mamy trochę informacji z pierwszej ręki (PKP) jak to wyglądało, no ale to opowieść na inny czas, może na jakiś wykład... kto wie, kto wie.
Dziś Przemyśl wita nas sporym ruchem na dworcu oraz dużym upałem. Czuć, że będzie dziś bardzo gorąco.
Przejeżdżamy zatem przez centrum aby zrobić zdjęcia przemyskiego Niedźwiadka i ruszamy w drogę!

Od Niedźwiadka w Przemyślu do Smoka w Krakowie - zaczynamy!


Małe misie także lokalnie grasują na przemyskich ulicach :)


"Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość TUTAJ)
Tak, bo ostatnio to była tam noc :P
No dobra, ale po kolei - zaraz wszystko będzie jasne co chodzi z tym światłem. Wyjeżdżamy z centrum i kierujemy się na tak zwany Kopiec Tatarski. Robiąc pierwszy z wielu dziś (i jutro... i pojutrze) srogich podjazdów wracamy myślą do naszych wspomnień związanych z Przemyślem. Wspomnień z pewnego niesamowitego rajdu, w którym mieliśmy okazję uczestniczyć w 2017 roku. Ogólnie to cały weekend majowy to był wtedy hardcore, bo najpierw Rudawska Wyrypa 2017 gdzie przez 24h goniliśmy lampiony po Rudawach Janowickich i to nawet jeszcze w śniegu, a chwilę po rajdzie przejechaliśmy prawie 700km autem, aby tylko zdążyć na start Rajdu Team 360 - Przemyśl (nasza trasa miała 34h). Kopiec Tatarski pod który właśnie się wspinamy to była piesza część (BnO) rajdu, potem były kajaki nocą na Sanie, później nawigacyjna masakra nieprzebytym chaszczem pod Heluszem, a na koniec zadanie linowe także nad Sanem. Tak... to był niesamowity rajd - do dziś Przemyśl kojarzy mi się z tym:

Hanging out nad Sanem - ech to były czasy. To co widzimy się na drugiej stronie czy na dnie?

A w tym roku, w kwietniu startowaliśmy na Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry i trasa zaprowadziła nas na szczyt Kopystańka (541m), który zrobił na nas niesamowite wrażenie, zwłaszcza że było to nocą, podczas pełni księżyca.
Udało się zrobić wtedy jedno z moich ulubionych nocnych zdjęć rajdowych - widoczne poniżej
:
"Lost in the riddle of Saturday night, far away (Jaszczur rozgrywał się w sobotę... i z soboty na niedzielę, bo długi to był rajd)
far away on the other side, (tak, Jaszczur to inna strona nawigacji...)
He was caught in the middle of desperate fight (Pogórza, szlaki Pogórza... przebieżność: zła, liczba kolców: duża, chaszcze: dorodne. Desperacja: duża...)
and she couldn't find how to push through (gęste krzory, ciężko przepchać przez nie rower...) -- całość to oczywiście klasyka TUTAJ

Szkodnik chciał aby zabrać Go na Kopystańskę raz jeszcze, ale tym razem za dnia.
Tak aby zobaczyć widoczne stąd panoramki. A muszę przyznać, że widok stad jest zacny - pełne 360 stopni. Dlatego też tak, a nie inaczej zaplanowaliśmy nasz przejazd do Krakowa. Kopiec Tatarski, a potem Kopystańska na tzw. pierwszy ogień czyli zaczynamy od swoistego dla nas "nostalgia tripu".
Tym razem nie po nocy, a za dnia, więc "zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." tylko chaszcz drogę grodzi...

Wyjeżdżamy na Kopiec i spoglądamy zarówno w DAL...

...jak i nieopo-DAL :)


Trzeba ruszać jednak dalej, bo droga daleka przed nami. W okolicy Kopca odnajdujemy czerwony szlak, który będzie nasz pierwszym przewodnik dzisiaj. On wyprowadzi nas z miasta i to trasą nie do końca oczywistą, czyli dokładnie taką jaką lubimy. Przez kilka najbliższych godzin będziemy się go trzymać. W sumie to aż do Birczy.
Tabliczki pokazują, że na Kopystańkę mamy 4h drogi, acz są to wskazania dla pieszych. Zakładamy zatem, że uda nam się zrobić ten odcinek w czasie krótszym, bo rowerem niektóre fragmenty przeskoczymy szybciej (ale wiemy też,  że niektóre "NIE"... bo jak każdy szlak na pogórzach czasem jest szlakiem teoretycznym, umownym - czyli umawiamy się, że tędy kiedyś biegł jakiś szlak). 

Wyjazd z miasta :)

O! O! O! o tym mówię, przez Dział i Szybenicę biegnie na przykład szlak niebieski, ale jeśli chciałbyś SUCHĄ drogę, to nie idź nim.
Potwierdzam, na niebieskim byliśmy podczas Jaszczura i było źle... miejscami bardzo źle.


Ładne to - ma jednak coś z romantyka :P

Zaczyna się... Pogórza :D


Zaczęło się - jak nie chaszcze to porywacze drzewa zrobili co swoje...

Czerwony na Kopystańkę

W kwietniu dymaliśmy to nocą, a tu takie widoki :)

"Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie,
a na tej fladze biel i czerwień..."



Upał jest nieziemski. Dogrzewa koszmarnie, a roślinność plugawa na łąkach czerwonego szlaku (tarnina, pokrzywy, osty i inne podobne przyjemniaczki) tym gorącem wręcz promieniuje. Robi to swoisty mikroklimat jak w dżungli, bo wilgotność także dzisiaj spora. Ogólnie leje się z nas pot i to hektolitrami. Woda z bidonów ubywa szybko. Za szybko. Owszem w plecaku mam jeszcze 6 litrów oprócz dwóch bidonów na ramie, ale dziś jest święto (15 sierpnia). A zatem w kontekście mijanych miejscowości, trzeba liczyć się z tym, że sklepu mogą być pozamykane. Nasz mega wypaśny filtr do wody także nie pomoże, jeśli nie znajdziemy nigdzie źródła, a na Pogórzach z tym ciężej niż w górach.
Tak, wiem... mam wody więcej niż część z Was by wzięła na dwa maratony, ale moje serce preppersa zaczyna dostrzegać pierwsze oznaki przyszłego deficytu. Odczuwam zatem lekki niepokój :P
Liczę na to, że w Birczy uda się uzupełnić zapasy pod korek, bo tam przesiądziemy się na tzw. Szlak Karpacki... niebieski... ten o którym słyszeliśmy wspomniane na wstępie legendy.
Zjazd z Kopystańki jest piękny - lecimy pięknymi polanami w dół do rzeki, o tajemniczej i dźwięcznej nazwie: Wiar (Вігор Wihor).      
Stamtąd czeka nas trochę asfaltu bo czerwony szlak leci drogą wzdłuż rzeki, a następnie wspinam się na Chomińskie, czyli pod wieżę widokową, pod którą znajdowała się baza terenowa i niejawna baza Nie-maratonu na Nie-orientację "Jaszczur - Galicyjskie Pagóry".
Czeka nas zatem kolejny podjazd ale za to przez przepiękne tereny. To na tych wzgórzach doszło także do jednej z tragiczniejszych bitew "polskiego września 39", którą określa się jako bitwę nieprzegraną (TUTAJ), co już samo w sobie, jest dość wymowne...
Jeszcze spojrzenie z wieży widokowej na okoliczne pagóry i szalony zjazd do Birczy. Minęło pół dnia, a my jesteśmy dopiero tutaj... jest to wprawdzie zgodne z naszym planem czasowym, ale skoro nie udało się nic nam nadrobić, a przed nami Szlak Karpacki, to hmmmm... może dobrze, że mamy na tą wycieczkę 4 dni :)

Czerwony czasem pokazuje chaszcze :)


Dzida w dół !!!

Zjeżdżając ku rzece Wiar

Podjazd pod Chomińskie, pod wieżę widokową - Szkodnik walczy :)


Szlak jak CHWILA ULOTNA
W Birczy jest stacja benzynowa, więc mają otwarte mimo święta. Dotankowujemy pod korek (takich tankowań będzie więcej i czy uwierzycie, że łącznie na całej wyprawie dokupimy około 35 litrów płynów? Liczyliśmy dokładnie, to nie jest oszacowanie :D)
Z Birczy musimy podjechać na przełęcz nad Kotowem i złapać niebieski "karpacki" czyli szlak jak "Chwila Ulotna"
"Chwila ulotna" to nazwa profilu bloggera, który przeszedł w tym roku cały ten szlak czyli Rzeszów - Grybów, robiąc na FB relację z tego przejścia. Niektóre filmiki z totalnej dziczy są mega :D
Obecnie na jego kanał wleciało podsumowanie (3h... pasuje Wam, 3h chłop gada o niebieskim szlaku, ja już Go uwielbiam! - całość TUTAJ)
Pierwsze minuty filmu:

"To nie jest czysty relaks... GSB jawi mi się jako autostrada, idylla przy Szlaku Karpackim. Nie do końca wiadomo gdzie iść... krzaczory, chaszczory... Inna sprawa jest taka, że czasem te znaki są, a nie ma ścieżki... tam jest ten słynny słup telegraficzny,po  którym trzeba przejść przez rzekę... Główny problem jest w rejonie Pogórzy!!"
HAHAHAH.

Wszyscy kochamy Pogórza. 
Idealnie - mamy zatem głos Eksperta w mojej relacji :D
Kibicowałem Mu podczas jego przejścia i finalnie Mu się to udało, acz nie na raz. Musiał wyprawę podzielić na dwa wyjazdy. 
Strzygłem zatem uszami i łykałem kolejne relacje, bo wiedziałem że część naszej marszruty będzie przebiegać tymże niebieskim szlakorem (czyli hadrcore'owym szlakiem). Rekonesans, wywiad, szpiegostwo to zawsze lepsze rozwiązanie niż rozpoznanie bojem. Trzeba sobie radzić i umiejętnie pozyskiwać informacje
Już samo podjechanie na Przełęcz nad Kotowem było problematyczne, bo droga która tam miała prowadzić była zamknięta. Nie chodzi o to, że była zamknięta dla ruchu aut... była zagrodzona siatką!! Tak po prostu, bo czemu nie... Trzeba było sporym obejściem przez pole się do niej dostać. Finalnie wyprowadziła nas ona na przełęcz i weszła w las... a w lesie... hmmmm. Dobrzy ludzie, chyba wkurzeni tym że ciężko jest się tutaj NIE zgubić, to na tym fragmencie szlaku, zaczęli pisać farbą do drzewach "SZLAK" i rysowali strzałki. Pomagało, oj pomagało! Wiatrołomy, błota... no masakra odcinek to był...hardcore'owa walka z terenem i dużo niesienia roweru.

Zaraz się zacznie :)

Jeszcze spoko :)

Zaczyna się... znowu :)

Wszyscy kochamy Pogórza :)

Oznakowanie pomocnicze :)

"Zabawnie wygląda, bo jest grubawy,
Powolny taki I jakby głupawy,
Uszka ma okrągłe, I oczka malutkie,
Drwij tak sobie dalej, to Ci łapą lutnie!
Do sześciuset kilo, ponad dwa metry wzrostu,
I za żadne skarby nie zmusisz go do postu,
...
Nasz niedźwiedź, to z pozoru flegmatyk
Nasz niedźwiedź, przywykły do bijatyk
Nasz niedźwiedź, to flegmatyk z pozoru
Nasz niedźwiedź, symbol siły z folkloru"
(AI śpiewa piosenkę o MIŚKU - TUTAJ. No co :P :P :P)


Tu robimy pierwszą korektę naszej marszruty... nie przejedziemy całego masywu Piaskowej oraz Kruszelnicy. Ten fragment szlaku jest tak "nieprzetarty", że jeśli uparlibyśmy się go zrobić w całości, to trzeba by szacować powrót do domu nie w niedzielę, ale we wtorek... i to nie jest przesada. Nawet w przytoczonym filmie "Chwili Ulotnej" ten odcinek omawiany jest jako "wyjątkowy"...  Część szlaku zatem objedziemy leśnymi drogami gospodarczymi, ale już sam zjazd do Dynowa będziemy rypać przez rozjeżdżoną ciężkim sprzętem drogę... rozjeżdżoną, taaaak... ROZJEBANĄ W PIZDU!! Dobrze, że było w miarę sucho, bo inaczej byłoby to chyba nie do przejścia. 
Rypanie się "niebieskim" zjadło nam jednak bardzo wiele czasu i mimo "nadgonienia" tempa wspomnianym objazdem, to do Dynowa wjeżdżamy już po zachodzie słońca. Zaczyna się zatem nasza pierwsza noc w drodze...

Objazd - teren "odpuścił", przewyższenia NIE.

Szlak Karpacki przez pola nad Dynowem

Koniec objazdu, do Dynowa już zatem ponownie szlakiem... więc ponownie wracają słabsze ścieżki.

Słabsze lub rozjebane...

Łuna pożogi nad Dynowem :)


"Dziś znów mnie czeka tankowanie nocą
znów czuję straszny paliwa brak,
z nerwów drżę cały i ręce mi się pocą,
gdy się rozluźni, napełnię sobie bak..."
(całość TUTAJ)
Tuż przed zapadnięciem ciemności wpadamy na stację benzynową uzupełnić zapasy... po walce z błotem, wiatrołomami i chaszczami wypijamy chyba 2 litry na głowę niemal duszkiem.
Dogrzało nam za dnia, oj dogrzało... czuję jak wchodzi z nas ciepło. Mam wrażenie jakbyśmy emanowali zgromadzoną energią cieplną... Ludzka pochodnia... Człowiek-żul... dżul, oczywiście dżul :P
Ważne jednak, że skoro dorwaliśmy CPN'a, to nie musimy oszczędzać zapasów. Tankujemy nocą :D
Na razie idzie w miarę planowo - Szkodnik mówił, że do Dynowa dotrzemy po zmroku i tak też się stało. Jestem pod wrażeniem, bo ostatnio Szkodnik planuje nasze przejazdy z taką dokładnością (i to wszystkie: od Piekielnego po teraz Przemyśl), że zastanawiam czy nie zawarł jakiegoś paktu z Rogatym. Choć jak znam Rogatych to by się bały... wiedzą, że Szkodnik oszukuje na na każdym kroku i każdego zrobi na szaro. Nie wierzycie? Zagrajcie z Nim w kamień - papier - nożyczki.
Polecam... ciekawe doświadczenie :P
Po tankowaniu pod korek rozkładamy mapy i nanosimy nowe korekty. Przed nami bardzo długi Masyw Wilczego (Góra Wilcze). Z mapy wynika, że biegnie przez niego dość słaba ścieżka... trochę nie mamy ochoty na rypanie się przez błoto, chaszcze i wiatrołomy po nocy. Postanowimy objechać ten szlak korzystając z szutrowych dróg, które przecinają ten masyw oraz przeprawić się przez przełęcz za szczytem. Taki wariant sprawi, że nie będziemy gonić asfaltami, a pojedziemy drogami przez pola, a że właśnie wschodzi księżyc to może to być naprawdę fajna opcja.
Tak informacyjnie dla Was: nie podchodzimy do przejazdów ortodoksyjnie... jak łapie nas noc, to przechodzimy na jazdę lepszymi drogami... nie jesteśmy aż takimi masochistami aby rypać przez wiatrołomy nocą. Jest kilka żelaznych punktów na naszej marszrucie i te są "obowiązkowe" (np. Kopystańka czy Brzanka), ale reszta podlega modyfikacji w ramach oceny naszej sytuacji taktycznej. Musimy wrócić w niedzielę najpóźniej, więc wiecie... :P
Góra Wilcze nie należy do tej obowiązkowej listy, a skoro zaczęła się już noc, to przeskakujemy na lepsze trakty i okaże się to bardzo ciekawym wyborem bo spotkamy straszne  STRASZYDLE :D (zdjęcia poniżej). Przejedziemy się ogromnym rowerem i trafimy na zamek o dwóch wieżach... ale o tym w kolejnym rozdziale.

Night riders :)

Szkodnik nadciąga :)

"Ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi
Może byś tak Szkodnik wpadł popedałować..."
(parafraza TEGO

Mówiłem, że spotkamy straszliwe

Nie wierzyliście, co? Głupio Wam teraz?


NOC NA ZAMKU :)
Mija godzina za godziną, a my jedziemy i jedziemy... szturmujemy Masyw Wilczego i po nierównej walce z przewyższeniami zdobywamy upragnioną przełęcz. Nareszcie! Osiągnęliśmy punkt przegięcia...teraz piękny zjazd. Suniemy przez mrok jak dwie pochodnie. Drogi są puste, jedziemy i jedziemy i nie mija nas żadne auto. Pustki. Po prostu pustki. Obieramy kierunek na Strzyżów, aby "zmienić" Pogórze (z Przemyskiego na Strzyżowskie). Czuć jednak trudy dnia i super było by się przespać, tak chociaż ze 2-3 godzinki. Nie są to jednak tereny turystyczne - zapomnijcie o jakiś wiatach czy MOR'ach. Nawet przystanki składają się z pojedynczego znaku... nie ma na nich nawet ławeczki.
Jedziemy i jedziemy wypatrując dobrego miejsca na obóz ale słabo... naprawdę słabo. Wilgotność jest spora, trawy wręcz lśnią rosą, więc warto byłoby się jakoś odizolować od gruntu, ale - jak na złość - nic! Po prostu nic. Robi się już po drugiej w nocy, za 3-4 godziny będzie już jasno - jak spać to teraz, aby nie tracić światła dnia. Jak się nie prześpimy to na pewno za dnia przypierdzieli się do nas Sleepmonster... on tak ma, że lubi zaczepiać i ciężko się go pozbyć. 
Jedziemy i szukamy i nagle... czekajcie, zrobimy to bardziej dramatycznie, jescze raz: Jedziemy i jedziemy... WTEM !!!! plac zabaw przy lokalnym OSP, a na nim ZAMEK O DWÓCH WIEŻACH. Dla mnie - zajebista miejscówka. Szkodnik by chciał wiatę i jest sceptyczny, ale daje się przekonać do noclegu na zamku. Zamek też trochę mokry (rosa jest wszędzie i na wszystkim), ale folia NRC zapewni nam dość dobrą izolację. Spinamy rowery, podłączamy do ładownia wszystko co mamy (lampki, aparat, Garmina - sam odpalam trzy duże powerbanki, a Szkodnik kolejne dwa). Idziemy spać na wieży i powiem Wam, będzie zacnie... 3 godzinki snu wlecą jak dzik w pokrzywy. Dobrze się tam spało. Na OSP były kamery więc jeśli ktoś widział nasz biwak na dziko, to pozdrawiamy - fajny macie zamek w tej Gwoździance (nazwa miejscowości) :D

Szkodnik gospodarzy na naszym zamku (jak się przyjrzycie to widać folię NRC, a Szkodnik składa/pakuje swoj mini śpiworek - a w zasadzie wkład do śpiworka - serio) :D



Krówki ze Strzyżowa... i wieża z Różanki :D
Jeszcze przed wschodem słońca (ale gdy jest już jasno) składamy nasz biwak, śniadamy na trawie... dosłownie :D :D :D, a potem ruszamy dalej. Przetrwaliśmy pierwszą noc w trasie, można jechać dalej. Przed nami Strzyżów, gdzie znowu do-tankujemy się pod korek i kupimy tak zajebiste ciasta, że jestem gotów pojechać trasę z powrotem, aby kupić ich więcej. Miały dotrwać do Krakowa, aby zjeść je w domu przy herbatce... nie dotrwały nawet do Ciężkowic :P
Urocza Pani za ladą jak usłyszała co my robimy (z własnym życiem) to oprócz zakupionych produktów dała nam garść STRZYŻOWSKICH (ręcznie robionych) KRÓWEK na drogę. Takie zdarzenia się pamięta. Jak ktoś mi daje słodycze, ten zapisuje się na wieki w moim sercu. 
Ruszamy dalej kierując się na nową wieżę widokową w Różance.
Tam przebierzemy się w drugi zestaw ciuchów i zrobimy większą przerwę - tak aby w słońcu podsuszyć przepocone (więc mokre) ubrania po wczorajszym dniu.
Śmierdzimy nieziemsko najpewniej... acz gorzej będzie w trzeci dzień, uwierzcie... znacznie gorzej :P
Dobrze jednak przebrać się w coś świeżego. W plecaku mam dwa takie "świeże" zestawy i przyszła pora jeden z nich wykorzystać. Jak to mawiają niektóre panny "nowy outfit - nowa ja" :P 
No więc "nowy outfit - nowy ja", acz tak jak mówię, trochę śmierdzę po całym dniu w temperaturze 35 stopni... (srogo było, trzydzieści pięć... naprawdę srogo) i nocy spędzonej w terenie.
Czasowo jest w miarę OK, ale zaczynamy łapać małe opóźnienie względem planu... przewyższenia nie odpuszczają, właściwie nie ma tutaj jazdy po płaskim, cały czas góra - dół, góra - dół... a niektóre podjazdy to jest 14-16%... jest ciężko.
Czuć zmęczenie... a to nie jest nawet połowa trasy. Tak naprawdę to jest to niecała 1/3 dopiero... a przed nami szczyty Pogórza Strzyżowskiego. Na przykład CHEŁM (528m) czy BARDO (534m).

Przełamujemy ziemne fortyfikacje S19-tki :D

Pomnik walk o mosty w Strzyżowie (1944)

Bagiety :D

W poszukiwaniu wieży nad Różanką

Taki gorąc, że wieża ma własny wentylator - wypass

Suszymy się :P

Chełm to ten stożek przed nami

Cały czas lecimy takimi drogami  (góra - dół, góra - dół)

Srogi podpych pod Chełm...

Podejście pod BARDO

Kapitalny znak rozejścia szlaków - zakochałem się :D


Podejście pod te szczyty nas lekko sponiewiera... upał nie odpuszcza. Nadal jest około 33 stopni... dobrze, że przynajmniej pagóry te są, zalesione, chociaż nie zmienia to faktu, że wypych jest naprawdę srogi. Finalnie jednak najwyższych szczyt Pogórza Strzyżowskiego pada naszym łupem. Krótka przerwa na wierzchołku, drobny popas i spadamy w dół zjazdem o chorym nachyleniu.
Następne godziny upłyną nam na przełamywaniu kolejnych pagórów i masywów. W dół i w górę, w dół i w górę... masakra. Licznik przewyżeszeń bije jak oszalały, a "stożki" przed nami wydają się generować w sposób nieskończony...
Jest ciężej niż było w Tatrach! Tam jak się wjechało na jakaś wysokość, to leciało się tym grzbietem jakiś czas (np. Skoruszyńskie Wierchy), a tutaj non-stop tracimy to co podjedziemy. Zmęczenie także daje się we znaki, bo mamy już popołudnie drugiego dnia drogi...

Union WISŁOK Pacific :D


Pasmo Brzanki i Liwocza
Kolejny szalony zjazd chorym nachyleniem... tym razem do Kołaczyc, czyli znowu jesteśmy totalnie na dole. Wszelki widok na zachód przeszłania ogromny masyw. To Liwocz czyli szczyt zamykający Pasmo Brzanki. Kochamy to pasmo bo jest kapitalne na rower, ale zwykle przejeżdżaliśmy je od drugiej strony... tym razem na Liwocz idziemy "od zera". Droga jest dobra, bo to pięknie wijąca się szutrówka, ale nie mamy siły tego podjechać... pchamy. Dopiero przed szczytem, gdy się już trochę wypłaszczy, uda się ponownie wskoczyć w siodło.
Na Liwoczu stajemy po 19:00... nasze opóźnienie zatem rośnie, bo o tej godzinie to planowaliśmy być już na Brzance. Tymczasem do Brzanki mamy jakieś 20 km leśną - piękną, ale trudniejszą techniczne - drogą. Zejdzie nam z tym do nocy - ten szlak jest jest świetny, ale jednak mocno terenowy, więc do wieży widokowej na Brzance dotrzemy przed północą.
To właśnie tutaj postanowimy rozbić się na drugi nocleg... ech, a miał być na Szpilówce czyli złapaliśmy już naprawdę spore opóźnienie względem planu. Kończy się piątek, drugi dzień naszej poniewierki po pagórach pogórzy. Nie ukrywam, że jesteśmy naprawdę sponiewierani i wytyrani... trzeba złapać trochę snu bo jeszcze w cholerę drogi przed nami. Oczywiście umysł wykonuje takie same fikoły jak w Warszawie czyli skoro znam to miejsce, to znaczy że do domu już blisko. Taaaa... to jest niesamowite. Nieważne, że zawsze tu trzeba było dojechać autem, dla mojego schorowanego mózgu wszystko jest proste: bylem tutaj, więc już niedaleko.
Jest kilka minut po północy gdy rozkładamy się pod wieżą trochę przespać. Chcemy złapać ze 3 godziny snu i jechać dalej, ale:
- po pierwsze: zajebiście będzie się spało na Brzance
- po drugie: jesteśmy wytyrani...
Prześpimy prawie 6 godzin... wstaniemy o wschodzie słońca. Grubo... nie wstaliśmy do budzika (komórka), który dzwonił koło 4:00 rano. Chyba czuć trudy tej wyprawy. Z jednej strony udało się trochę wyspać (na pohybel s... leepmonster'om!), ale z drugiej jeszcze bardziej wzrosło nasze opóźnienie względem planu. Mogę zaśpiewać piosenkę Maryli "Jest sobota, za oknem świt..." Cholera, przecież tu nie ma okna, nocujemy na dziko w lesie... Jemy szybkie śniadanie z plecaka i ruszamy dalej pasmem Brzanki.
Sobota... zaczyna się nasz 3 dzień w trasie.

Droga na Liwocz


Droga krzyżowa na Liwocz

Wieża, krzyż i maszt radiowy w jednym :D

Liwocz we własnej osobie :)

Pasmo Brzanki i Liwocza jest wypassss

Wypasss !!!!

MEGA WYPASSSSS !!!

Bosko!!!

Złota godzina :D

POrysowany Kamień :D

Mówiłem :D

Jest pięknie :)

Nasz drugi biwak :)


TAAAAAAAKIEGO WAŁA.... podjeżdżamy
Docieramy do znanego nam - przepięknego - miejsca. Klasztor redemptorystów w MORGACH. To miejsce to także był punkt kontrolny naszego rajdu - Siły KORNOlisa.
Znowu chce mi się śpiewać:

"To już pierwsze dnia przebłyski
Pasmo Brzanki o czwartej rano
Góry, słońce, redemptorystki już niedługo wstaną
A w Dunajcu złote ryby,
a w ogrodzie biały kwiat..."
(parafraza Artura - TUTAJ).

No tak, nie w Popradzie, ale w Dunajcu, bo zbliżamy się do tej rzeki. Musimy trochę zmodyfikować przejazd, bo naprawdę wrócimy we wtorek, a nie w niedzielę, jak tak dalej pójdzie. Zamiast Kamionnej w Beskidzie Wyspowym postanawiamy przeprawić się przez WAŁ (523m). Pagór, na którym także rozstawialiśmy punkty kontrolne. A skoro walimy przez Wał to odwiedzimy cmentarze z pierwszej wojny światowej, na przykład "GŁOWĘ CUKRU" (niesamowitą nazwę ma to miejsce!). Podjazd na Wał jest ciężki, ale wchodzi nam lepiej niż myśleliśmy - jednak te prawie 6h snu nas jakoś tam zregenerowało. Po Wale chwytamy na "Velo Dunajec" i poznajemy nieznaną nam jeszcze ścieżkę rowerową od Zakliczyna do Czchowa. Turystycznie super, bo Kamionną i jej wieżę widokową znamy, a Velem Dunajec jeszcze nie jechaliśmy, ambicjonalnie trochę jednak boli, że musieliśmy odpuścić Kamionną. Zaczyna nam też padać deszcz... cóż dwa piękne (aż za) gorące dni nam się udały, ale teraz niebo zasnuwają ciemne chmury. Aplikacja "Skyradar" pokazuje że mocno leje w okolicy, ale jakoś tak uda nam się przejechać "obrzeżami" deszczu. Trochę nam wprawdzie pokapie, coś tam nas zmoczy, ale bez tragedii i dość szybko wyschniemy jak wyjdzie słońce... o tyle, że jesteśmy w przepoconych ciuchach (z piątku i po nocy), a jak na nie popada to my już nie jesteśmy brudni i śmierdzący, my jesteśmy cuchnące smoluchy :P
Taki los długodystansowców - mam trzeci zestaw ciuchów (ostatni), ale jako że nadal może nas zlać, to zwlekamy ze zmianą, bo przecież czeka nas trzecia noc w terenie...
Na końcu Velo przeprawiamy się promem "BARTEK" do Czchowa, a tam dorywamy świetna piekarnię "Baszta" i znowu tarzam się w ciasteczkach :D :D :D
Szkodnik musi mnie wyciągać siłą, bo ponoć wstyd przynoszę nacierając się ciastem i krzycząc "karm mnie, karm mnie !"
Cudowne miejsce... ale teraz czeka nas jednak podjazd na Szpilówkę

Wschód słońca na Brzance


Nasz tabliczka - zrobiona specjalnie na SIŁĘ KORNOlisa - nadal wisi :D

Ja wiem, że nijak nie pasuje, ale  jak widzę taki obrazek to przychodzi to do mnie samo... część z Was wie jak głębko siedzę w historii XX wieku 

"Ćwierć wieku, koledzy, za nami,
Bitewny gdzieś rozwiał się pył.
I klasztor białymi murami,
Na nowo do nieba się wzbił.

Lecz pamięć tych nocy upiornych,
I krwi, co przelała się tu.
Odzywa się w dzwonach klasztornych,
Bijących poległym do snu..." (niemal nikomu nie znana 4-ta zwrotka - można posłuchać TUTAJ)

"...and in my hour of darkness,
she's standing right in front of me
speaking words of wisdom:
LET IT BE"
(w wykonaniu mojego ulubionego barda Nicka Cave'a - TUTAJ)

W kierunku Wału

Cmentarz "Głowa Cukru"

"Gdy chodzicie w blasku dnia..."

Kolejny z wojennych cmentarzy (także punkt kontrolny naszego rajdu - zadanie: co przedstawiają filary)

PROM "BARTEK"


SPIEL mit uns, SZPILÓWKO :D
Zielony szlak z Czchowa wspina się na naszą ukochaną Szpilówkę. Wieża widokowa jest tam zacna - kapitalna! Niemniej nim tam dojedziemy to jednak znowu trochę przewyższeń trzeba zrobić. Nogi już trochę jak z waty, ale jedziemy i pchamy, tam gdzie się jechać nie da... Mieliśmy tu być zeszłego wieczora i nocować, a jesteśmy w południe kolejnego dnia. Dodatkowo, przed Szpilówką wpakujemy się w koszmarne błoto. To jest to błoto, które zapycha każdy prześwit i klei się jak pojebane... na zjeździe, siła odśrodkowa będzie tym błotem miotać jak Szatan... ciskać na odległość kilometrów. To sprawi, że awansujemy z cuchnących smoluchów na ubłocone, cuchnące smoluchy... Awans społeczny, ech. 
Powiedziałbym, że nie zwalniamy tempa, ale to nie byłaby do końca prawda... ciężko się już kręci. Zmęczenie czuć już mocno, mamy niższe tempo niż pierwszego dnia, a więc nasze opóźnienie względem planu jeszcze bardziej wzrośnie. Szkodnik szacuje, że w Myślenicach będziemy koło północy... znowu okaże się, że Szkodnik umie w forecast'y i tak też będzie, choć na tym etapie ja nadal wierzę, że dotrzemy tam przed zachodem słońca. Nie grozi nam to jednak...
Ze Szpilówki zjeżdżamy do Rajbrotu... zjeżdżamy, ha... dużo sprowadzamy, bo szlak zarósł różami, ostrężynami, tarniną oraz akacjami... wszystko parzy i drapie. Jazda tutaj zaraz by się skończyła przebiciem kół. Do Rajdbrotu przedzieramy się zatem przez srogi kolczasty chaszcz...
Dla tych co się zastanawiają czemu nie odbijemy na Bochnię i nie wrócimy przez Puszcz Niepołomicki, powiem tak - dość mamy WTR'ki :P
Ileż można tamtędy? My chcieliśmy przecież wrócić przez "Lans z Koroną" i Kalwarię:P.
Skoro to się nie uda, to chociaż jeszcze Trupielca pasowałby zrobić i wjechać do Krakowa od Myślenic. Trochę trasy odpuścić musimy, ale nie aż tyle by wracać od wschodu - idziemy w "plan średni", a nie ewakuację :P

W drodze na Szpilówkę


Wszyscy kochamy pogórza...

Cudownie...

Mój ulubiony wież na Szpilówie :D


Dokładnie tak !!!

Jest i Pan Wież :D

Wszyscy kochamy pogórza 2...

Wygląda przejezdnie, ale kolców tu jest milion, lepiej nie wsiadać na rower...


Najważniejsza góra świata !!!
Czyli Trupielec nad Jeziorem Dobczyckim. Aby tam dojechać musimy się z Rajbrotu przedzierać przez kolejne pagóry... oj to będzie żmudne, naprawdę żmudne. Pogórze Wielickie jest średnio atrakcyjne, ale musimy je przejechać aby dotrzeć do Najważniejszej Góry Świata. Przełamując kolejne linie pagórów widzimy jak Kamionna, Kostrza i Ciecień się z nas śmieją... mieliśmy zrobić wszystkie te trzy góry, ale to się nie uda. Niemal słyszę ich śmiech "za słabi na to jesteście" - to fakt... za słabi jesteśmy na plan maksimum... ambicjonalnie to trochę boli... szkoda, ale uważam, że i tak nie jest źle. Przemyśl - Kraków na rowerze szlakami pieszymi to jednak jest wyzwanie, nawet mimo odpuszczenia Beskidu Wyspowego :P
Burze chodzą dookoła nas, ale żaden deszcz już nas nie złapie... jedziemy ile sił w nogach, chociaż niewiele już ich zostało (sił, nie nóg... chociaż patrząc po przygodach z naszymi kolanami, to nóg już w sumie też...).
Na Trupielec dotrzemy przed północą... a w Rajbrocie byliśmy koło 19:00 więc sami możecie obliczyć ile zajęło nam przedarcie się przez pagóry Pogórza Wielickiego. Wieczność...
Ale udało się. Wjeżdżamy na Trupielca. Piękna noc, księżyc oświetla nam drogę a my odwiedzamy Kościotrupa na szczycie.
Teraz jeszcze przedrzeć się na Zarabie przy Myślenicach i możemy odbić na północ. Kierunek ten doprowadzi nas już do Królewskiego Miasta... do domu.
To jednak trzecia noc w terenie, musimy złapać trochę snu, bo jest źle... ponad godzinkę drzemki na przykro-ławeczce w środku lasu, bo sleepmonster zaczna nas nękać.
Odpalam 3-ci zestaw ciuchów... ech dobrze przebrać się w coś czystego... mimo że nadal jestem przecież brudny :P
Potem zjazd na Zarabie a stamtąd już prosta  do Myślenic i łapiemy niebieski szlak przez Siepraw i Świątniki Górne (k****, jaka tam jest góra... przy tych cholernych Mogilanach i Świątnikach... masakra, tak na koniec naszej wyrypy.... dorypało nam masakra górą... )

(KOŚCIO)TRUPEK :D !!!

Trzecia noc w trasie...


Dobrze Cię znowu widzieć, Smoku

Powrót do Krakowa jest równie żmudny jak Pogórze Wielickie... ale docieramy pod Wawel i Smoka przed 8:00 rano. UDAŁO SIĘ !!!! Nie wierzę, ale udało się. Przemyśl - Kraków! 71 godzin w trasie! Zrobiliśmy to! Zmieściliśmy się poniżej 72h.
Chociaż lekcja pokory też musi być, bo Basia czyta na FB, że znany nam z rajdów Zbychu zamknął trasę Carpathia Divide (1000km przez Karpaty i Sudety, 30 000m przewyższenia w... 134 godziny). Tak... ja wiem, że poziom Zbycha jest nieosiągalny... ale kurde czujemy się jak jacyś amatorzy z naszym wynikiem. Masakra...
To się nazywają mieszane uczucia.
Czy jesteśmy dumni z tego, że udało się to przejechać? TAK
Czy czujemy niedosyt, że nie udało się zrealizować planu z Beskidem Wyspowym i Lanckoroną? TAK
Czy Zbychu nas zdeklasował? TAK, wgniótł w ziemię, zdeptał nasze marzenia :P
Do domu wrócimy przed 9:00 w niedzielę. Prysznic i do spania... wstaniemy o 18:00... na obiad... i pójdziemy śpać dalej. Do poniedziałku.
Pierwszy dzień tygodnia w pracy będzie trochę ciężki - ledwie kontaktuję...
Zwłaszcza, że dla mojego umysłu właśnie skończył się czwartek... a nie, że minęły 4 dni.
Jakoś krótki był ten długi weekend... jednodniowy, ale i tak jesteśmy przeszczęśliwi, że się udało to przejechać !!!
SMOKU !!!

Smakuje?


Podsumowanie wyprawy w liczbach
Co się udało:
- 365 km
- 71h non-stop w trasie
- ponad 7000m przewyższeń
- 3 noce w terenie
- 9,5 godzin snu pod gołym niebem (na 4 dni !! -  w dystrybucji: 3h na zamku, 5,5h na Brzance, 1h na bezimiennym pagórze nad Zarabiem - za Trupielcem)
- 35 litrów płynów dokupione w trasie (wypiliśmy niemal wszystko, a w tą liczbę NIE wlicza się początkowe spakowanie plecaka: 6 litrów + dwa bidony na ramie)
- 7 różnych (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie)
- 8 sporych pagórów (Kopystańka, Chomińskie, Chełm, Bardo, Liwocz, Brzanka, Szpilowka, Trupielec) plus wiele stromych no-name'ów
- 5 wież widokowych (Chomińskie, Różanka, Liwocz, Brzanka, Szpilówka)

Co się nie udało:
- 3 wielkie góry Beskidu Wyspowego odpuszczone bo wrócilibyśmy we wtorek (Kostrza, Ciecień, Kamionna)
- 4 mniejsze góry odpuszczone (Góra Wilcze, Pasmo Łopusza i Kobyły, Pasmo Barnasiówki oraz "górki" przy Lanckoronie)
- ok 3000m przewyższeń to delta między planem wykonanym (7000m) a zaplanowanym (10000m)

TUPADŁY :D


No i co dalej?
To chyba koniec takich wypraw na ten rok. Celujemy w długie dnie i krótkie noce, a zaraz zacznie się równia pochyła z długością dnia. Nie oznacza to, że nie odwalimy jeszcze jakieś dzikiej akcji w tym roku, my chyba nie umiemy NIE (odwalić) :D
W planach mamy jeszcze przecież nasz drugi urlop, kilka rajdów (na przykład Mordownik! czy jakiś Jaszczur :D) i pewnie niejedną wycieczkę w piękną, polską jesień!
Niemniej, wyprawy kilkudniowe non-stop to chyba będzie już kolejny rok... 
A trochę mamy w tych planach :)
Wrocław? Brzmi nieźle, prawda?
Warszawa 2? Powrót drugą stroną Wisły i przez Dolinę Pilicy. Mrrrrr....
Gdańsk - Warszawa? Auto zostawić w Warszawie i pociągiem do Gdańska. Kuszące...
Praga? Hohoho... auto we Wrocławiu czy jedziemy hardcore'a czyli do Krakowa...
Czas pokaże co się uda, bo przecież trzeba także jakiś rajd zrobić... albo nawet i dwa :D
Tak, dwa byłoby lepiej... ale na razie nic więcej Wam nie powiem. Planów jest wiele, a życie jest życiem... zobaczymy co uda się wyrwać ze szponów losu.
Trzymajcie kciuki, Piraci i do zobaczenia na szlaku


Kategoria SFA, Wycieczka


komentarze
Gość | 01:52 niedziela, 25 sierpnia 2024 | linkuj Dzięki.
Wpadnijcie jeszcze kiedyś na podkarpackie stepy wertepy, oczywiście relacja obowiązkowa.
aramisy
| 22:29 piątek, 23 sierpnia 2024 | linkuj Bikestats nie umożliwa dodawania zdjęć w komentarzu ale na FB znajdziesz mnie pod xwywą ARAMIS d'HERBLAY. Pewnie wiele jest takich Aramisów, ale awatar jest ryj szermierza a posty z linkami do bloga są publiczne. Jak złapiemy synch to Ci wyślę fragment mapy nie-Googlowej z zaznaczoną lokalizacją. Ewentualnie podsyłam koordynaty: 49.870227230821364, 22.129409939668847 (na Google Maps można w tym miejscu zobaczyć street view i jest na nim ten rower :D)
Gość | 16:58 piątek, 23 sierpnia 2024 | linkuj Tak zdecydowanie mi się podobała,jest i wesoło ale można też zrozumieć trudy takiego wyjazdu,wilcze warto odwiedzić za dnia spojrzeć na Bieszczady i Beskid niski naszczescie ten szczyt jest dość widokowy,nie jak takie bardo czy inne zalesione pagóry gdzie się człowiek omorduje i nic nie widać,ogółem jest to wysiłek ogromny tyle przejechać jeszcze termosic tyle wody to już sporo sił się traci przy takiej ilości km,ale człowiek nie wielbłąd pić musi,fajna wycieczka robi wrażenie, muszę kiedyś poszukać tego roweru tyle trenuję odcinek Dynów -Domaradz a nigdy go nie widziałem,grenvello źle mi się kojarzy przypominają mi się głównie kamieniste drogi w okolicach Rzeszowa kiedyś próbowałem to przejechać szosą było dramatycznie.
aramisy
| 21:10 czwartek, 22 sierpnia 2024 | linkuj Dziękuję :) Cieszę się że się podobała relacja - dla nas to była mega wyprawa. Co do żelaznego roweru to jest on na szutrowej drodze, którą biegnie Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo - miejscowość FUTOMA.
Natomiast skoro Góra Wilcze to najwyższy szczyt pogórza Dynowskiego... a nie byliśmy na niej, to znaczy że musimy tam jednak pojechać
Gość | 17:46 czwartek, 22 sierpnia 2024 | linkuj Ależ wyrypa,coś niesamowitego, relację świetnie się czyta, pogratulować.
Ps.w jakiej miejscowości jest ten rower ?
Wilczego było nie odpuszczać bo to najwyższy szczyt pogórza Dynowskiego.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa lkazd
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]