aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wiosenne CZARNE KoRNO - relacja !!!

Poniedziałek, 19 marca 2018 | dodano: 02.04.2018

To ostatni wpis dedykowany naszej tegorocznej imprezie, a jednocześnie tak naprawdę pierwsza prawdziwa relacja. Poprzednie wpisy miały na celu przybliżyć Wam trasę jako taką – nasze miejsca w Dolinkach Podkrakowskich, które chcieliśmy Wam pokazać. Miejsca które miały Was albo zachwycić albo styrać niemiłosiernie. Albo jedno i drugie.
Dziś prawdziwa opowieść „od kuchni” o tym jak to się wszystko zaczęło, jak kształtowało i jak nabierało swojej finalnej formy... bo jak się skończyło to już sami wiecie. Jeśli zatem ktoś chciałbym poznać Lorda SFAROCa od tyłu tzn. od kuchni to zapraszamy :)

CZARNE KORNO: Geneza
Pomysł przygotowania własnego rajdu pojawił się już "dawno, dawno temu w odległej galaktyce". Następnie rozbił się jak Superniszczyciel o drugą Gwiazdę Śmierci... jak ktoś jest heretykiem i nie zna Gwiezdnych Wojen to chodzi o to, że rozbił się, tak? Bardzo !! 
Pełni młodzieńczego zapału i naiwności zagadaliśmy do Kosmy – a było to gdzieś w drodze do Ogrodzieńca na Rajdzie Gwieździstym – aby powiedziała nam co i jak z takim rajdem. Co trzeba zrobić, co załatwić, ile to jest roboty itp.
No i dowiedzieliśmy się… wniosek był jeden, NIE MA BATA. Nie uciągniemy tego. Nie damy rady załatwić tego sami. Nie bez poświęcania połowy urlopu. Nadleśnictwa, gmina, rezerwaty, baza, catering, numery startowe, karty, trasa…. kaplica.
Pomysł umarł i został pochowany głęboko pod ziemią. Przykryty setkami łopat sypkiej rzeczywistości. Po kilku miesiącach nawet przestaliśmy zapalać znicze na jego grobie, a sama mogiła zarosła chaszczami w zapomnieniu…
…aż nastał rok 2017. Jak co roku jeździliśmy na rajdy i tak od słowa do słowa, gawędząc wesoło z innymi zawodnikami przed i po różnych imprezach… słyszeliśmy coraz częściej słowa „gdybyście zrobili rajd to byłaby psychodela”, „wasz rajd to byłby hardcore’owy”.
Nie pamiętam czy na tamtym etapie zgadzaliśmy się z tymi opiniami, ale ważniejsze były te dwa słowa, te na które czeka się całe życie i te, o których śni się po nocach: WASZ RAJD.
No i wtedy, wróciłem do pasji z młodości - medycyny alternatywnej wg Doktora Frankensteina. Poczekaliśmy na burzę, podłączyliśmy się do pioruna i zaczęliśmył napierać błyskawicami w martwe zwłoki.
Grom za gromem, błyskawica za błyskawicą… "Hej Onufry, więcej ognia. Niechaj zło nabierze mocy" (*). Swąd spalonego mięsa wypełnił noc, a z gardeł dobył się wrzask... krzyk, który niósł się echem po uśpionym mieście „ŻYJ, ŻYJ, ŻYJ !!!”

CZARNE KORNO: Przymierze
Targane błyskawicami zwłoki jakoś dotoczyły się do bazy „Jesiennego BESKIDZKIEGO KoRNO” w październiku 2017. Styrane piękną trasą, przeszczęśliwe po górskiej przygodzie, nadpalone kolejnymi piorunami poczekały aż prawie wszyscy opuszczą bazę i gdy zapadła cisza, zadaliśmy znamienne pytanie. Pytanie, które miało zmienić nadchodzące miesiące (w niekończącą się orkę i wyścig z czasem). Pytanie: „Monika, masz chwilę?”
Miała…
Rozmowa była bardziej tajna niż konferencja w Wansee. Żadnych papierów, dokumentów, żadnych oficjalnych oświadczeń – tylko i wyłącznie zakulisowe ustalenia, knucie, knowania i spiski. I tak doktor Frankenstein dopiął swego, tchnął życie w coś było martwe.
Krwią podpisaliśmy nowo stworzony cyrograf. Powołaliśmy sojusz, syndykat, kartel, konglomerat - zawarliśmy przymierze i ustaliliśmy podział: Monika organizuje bazę i formalności, my zajmujemy się MIĘSEM.
Dostaliśmy wolną rękę pod kątem projektu i budowy trasy. Mieliśmy jedynie podać gdzie chcemy bazę i do końca stycznia listę punktów w terenie (przypomnę: mamy drugą połowę października).
I wtedy ponownie uderzyła w nas rzeczywistość. Wypłaciła nam plaszczaka aż mlasło, założyła nelsona i sponiewierała po glebie… mamy wolną rękę, możemy wszystko. Czyli tak naprawdę co? Co to znaczy? Od czego zacząć? Co robić? Jak żyć?
Pomysł na Dolinki Podkrakowskie był od dawna, bo kochamy te tereny i znamy je bardzo dobrze… no ale zaprojektować tam trasę: zarówno tą długą jak i tą rodzinną, tak aby miało to ręce i nogi… no nieliche przedsięwzięcie. Problem nieułomek….

ROZDARCI JAK... wredny bachor w zabawkowym
To z czym borykamy się właściwie od samego początku to pytanie jak trasa ma wyglądać – jaki ma być jej profil. Chcemy aby Wiosenne CZARNE KoRNO było trochę hardcore’owe, tak bardziej niż mniej, ale ma się też podobać. Ma być atrakcyjne, intrygujące, urzekające i ogólnie CACY. Ogólnie dobre W HUK, ale jak to uzyskać...?

a) Zrobimy punkty na szczytach skał – będzie komentarz: same szczyty skał, dymanie i dymanie, sztuczne utrudnianie.
b) Zrobimy prostą trasę – sprint po dolinkach a miło być wyzwanie
c) Zrobimy punkty ukryte – poukrywali, punkty po chaszczach, bez sensu
d) Zrobimy punkty widoczne – prosta nawigacja, żadne wyzwanie, a miało być trudno.
e) Zrobimy proste zagadki – banalne, dziecięce zagadki, przedszkole
f) Zrobimy trudne zagadki – niewiadomo o co chodzi, zamotane, udziwniane, to rajd na nie lekcja matematyki / historii / itp

Normalnie miałbym wyj*** tzn. nie interesowałoby mnie to za nadto, ale nie robimy trasy dla siebie. Robimy trasę dla ludzi. Dla gawiedzi, … to Oni mają być zadowoleni. Jak zrobić zagadki/zadania, które będą łatwe i jednoznaczne, ale ludziom wydadzą się trudne i poczują się kozakami, że sobie z nimi radzą?
Ale i tak, to co przeraża nas najbardziej to fakt, że podpinamy się pod KoRNO. Nam jest przez to łatwiej, ale Monika przez lata zbudowała sobie tą markę. Zrobić trasę, którą wszyscy będą hejtować byłoby dużym osłabieniem pozycji KoRNO.
Było by to anty-reklamą imprezy, która od dawna broni się sama – zarówno jakością, jak i klimatem.
Z drugiej strony, jaramy się jak Londyn w 1666 że robimy nasz rajd… cieszy nas to niezmiernie, ale wszystkie powyższe aspekty pokazują nam – już na wstępie, że oprócz dobrej zabawy z przygotowaniem trasy, zaciągamy bardzo duży kredyt zaufania zwłaszcza pod kątem KoRNO.
Nie ma zatem innej opcji jak CLOCKWORK – wszystko musi zagrać „jak w zegarku”. I to nie takim zwykłym zegarku, ale musi chodzić jak szwajcarski albo nawet szybciej !!!

TOMEK NA SKALE SS… widziany przez SZYBY KYSTYNY na DRODZE DO KRYMINAŁU
Wypisuję sobie wszystkie fajne miejsca, które znam a potem lecimy w teren: na eksplorację. Wiedzy nigdy nie ma się za dużo, a więc uruchamiamy wszystkie możliwe kanały informacyjnie o terenie. Szukamy ruin, kapliczek, starych cmentarzy, znaków historii, pomników przyrody, miejsce nietypowych.
Instruktor grupy dziecięcej na szermierce – Lenon oferuje, że nam pomoże i dołącza do budowania trasy. Decyzji żałować nie będzie, ale czasami gdy zastanie nas brzask przy pracach nad mapami, to skomentuje sytuacje słowami: „k***a, gdyby wiedział…” 
Listopad, grudzień to operacja „intensyfikacja dolinek”. Włóczymy się z Garminem i spisujemy koordynaty fajnych miejsc. Na pewno chcemy aby część punktów była opisowych, a więc szukamy miejsc, nadających się na zagadki.
Z drugiej strony myślimy o rowerowych harpaganach – chcemy aby impreza była rogaining’iem, a znając możliwości niektórych zawodników (i to, że nie ogarniają co to jest roganing robiąc całość, bo nie wiedzą że się nie da) obszar eksploracji poszerza się prawie pod Olkusz i Trzebinię. Na Rajdzie Liczyrzepy w 9h zrobili pod 130 km, więc trzeba naprawdę dużą trasę przygotować.
Liczba waypoint’ów w Garminie przekracza 200, aby się w nich nie pogubić nadaję im charakterystyczne nazwy – coś co kojarzy się z danym miejscem.
Brama Zwierzyniecka czy Szczyt Sokolicy - tu sprawa jest jasna, skały też mają swoje nazwy ale rozwidlenie strumieni, róg lasu, ścieżki. Takich punktów mamy dziesiątki – jak je rozróżnić po nazwach? Łapiemy się wszystkich możliwych skojarzeń.
Jedną ze skał, jakieś upośledzone kretyny pomalowały w sigruny SS oraz swastyki – zostaje zatem roboczo nazwana SKAŁĄ SS. Gdy będziemy rozkładać punkty (a Tomek od Kosmy będzie nam w tył mocno pomagał) i będziemy sobie z Moniką wysyłać sms z informacjami jak nam idzie – wiecie takie informacyjne postaci „23 wisi” „jaskinia Gorenicka gotowa” itp, to nagle otrzymamy wiadomość: „TOMEK NA SKALE SS”.
Myślałem, że padnę. To byłby dobry tytuł na niskobudżetowy horror. Pamiętacie cykl powieści o Tomku?…. Kontynuacja napisana w 2018: „Tomek na skale SS” :D
Chcemy także aby opisu punktów były czasami nietypowe i tak gdy odnajdujemy kawałek lasu, który ktoś nazwał kryminał to punkt otrzymuje nazwę „Droga do kryminału”. Gdy znajdujemy starą kopalnię „Krystyna”, to punkt musi otrzymać nazwę „Szyby Krystyny”. 

Narodziny Mrocznego Lorda…
Mamy styczeń 2018. Prace idą pełną parą. Roboty jest dużo więcej niż myśleliśmy… Nasze oszacowanie czasowe prac było mocno optymistyczne. Coś co miało zająć 2-3 dni zajmuje tydzień i zaczyna się nerwówka czy ze wszystkim zdążymy.
Bardzo zależy nam na promocji wydarzenia – na reklamie rajdu. Potrzeba czegoś co zniszczy system. A co lepiej niszczy systemy jak nie DEMONY? No dobra… informatycy powiedzą mi, że co najwyżej obciążają systemy (bo działają w tle), a nie niszczą, ale na nasze potrzeby wystarczy. I tak rodzi się Mroczny Lord SFAROC. Demon, który stanie się twarzą naszego rajdu.

Mówię zatem: „Droga Żono,
Zróbmy sobie sesje promo !!

Pomysł się podoba…
… ale oczywiście cały śnieg stopniał. Będzie brzydko, szaro-buro… ech. Szkoda, bo marzyła nam się sesja w zimowym klimacie.
Umawiamy się z naszymi Szermierzami na niedzielę po Rajdzie 4 Żywiołów. Gdy napieramy na rajdzie dostaję telefon od Marcina
„Ty to chyba zamówiłeś – w Krakowie tak sypie, że wszystko białe”
Ha ha ha doskonale SFAROC będzie jednak zimowy !!

Lordzie, ręka wyżej… bo sobie ryj zasłaniasz
Sesja promo i te głupie pytania… czy mam brać widły? Co za pytanie… A CZEMU MIAŁBYŚ NIE BRAĆ?
Idziemy na sesję foto, a Ty bez wideł? Widłów? Widełów? Jak to się kurde odmienia?
Śniegu dosypało zdrowo, a my ruszamy na podbój Uroczyska Skotniki i Górki Pychowickiej.
Rozkładamy się z całym sprzejem: ubrania, broń, rekwizyty i zaczynamy trzaskać głupie kadry.
Zabawa jest przednia, ale zrobić akceptowalne zdjęcie to nie takie hop siup. To na drugim planie w kadr wejdzie śmietnik, to ktoś sobie ręką ryj zasłoni, to ktoś w ostatniej chwili zmieni pozycję na głupią. Niemniej jakoś idzie – dobrze, że moja znajomość profesjonalnej fotografii sprowadza się do „ej, zasłaniasz sobie ryj” bo gdyby każde zdjęcie robić z 1000 ustawień, to by nas noc zastała…
Ktoś czasem idzie na spacer i dziwnie przyspiesza kroku, jak nas tylko zobaczy - zupełnie nie wiem czemu :)
W pewnym momencie sesji kiedy ustawimy kolejny kadr, Basia zwraca uwagę że zamarzły nam 3 osoby. Upss… zapomniałem, że część z naszych szermierzy nieźle szermierzy, ale zimy to jednak unika.
Nie ma nawet jak ich zakopać, bo ziemia zmarznięta. Zbieramy zatem ciała i wracamy do domu. Udało się zrobić ponad 10 dziwnych kadrów, ale nie tyle ile byśmy chcieli… Niektóre kadry zupełnie nie wychodzą np. totalnie nie wychodzi stylizacja „Lord of the Rings”. Oko obiektywu nie jest w stanie udźwignąć mojej chorej wyobraźni :)

Szkolny problem czyli „KOBYLANY PANY” (*)
Promo zaczyna napierać na FB i chyba zaczyna nam się robić z góry. Trasa także prawie gotowa… ale wtedy dzwoni Monika. Co z tego że mamy patronat gminy Zabierzów, co z tego że mamy zgodę Nadleśnictw, kiedy szkoła w Bolechowicach odmawia nam bazy. Ich zgoda i patronat gminy nie dotyczy. Jest końcówka stycznia, a właśnie wypadła nam baza. Jupi… k****a…
JUPI… i to z naciskiem na k***a.
Gmina Zabierzów może nam udostępnić halę sportową w Zabierzowie – rewelacyjna propozycja (serio i bez ironii). W każdej normalnej sytuacji skakalibyśmy z radości, ale trasa jest zaprojektowana po Dolinkach. Z Zabierzowa do pierwszych punktów trasy będzie z 10 km (to w kontekście trasy rodzinnej). Owszem wchodzimy w Las Zabierzowski z punktami, ale to dla tras długich… trasy krótkie i rodzinna mają odwiedzić Kobylańską i Będkowską. Hala w Zabierzowie nie daje nam zupełnie nic – mimo, że propozycja jest fantastyczna, jeśli chodzi o gest ze strony gminy.
Monika atakuje zatem Kobylany i wiecie co, Pany? Baza to Kobylany. Normalni ludzie, miła atmosfera… Kobylany. Udało się… kryzys zażegnany. 

Co robisz w Walentynki?
Biceps i klatę? Nie, nie! Szóstą – odpowiedź? To ale to od 18:30 – 20:00. Pytanie jednak brzmi co robisz potem. Potem to eksploruję kawerny i walczę na płonące szable. A to spoko !!!
Promo na FB idzie pełną parą ale zaczynają nam się kończyć kadry… wincyj!!! Potrzeba wincyj!!
Umawiamy się zatem w Walentynki, że po treningu ciśniemy nocą do kawern w Uroczysku Skotniki i robimy drugą część sesji.
Ruszamy w noc, w las z czołówkami i pochodniami.
Zdjęcia nocą…. Taaaa…. Jeden kadr ustawiamy 40 minut… drugi kolejne 40.
Za dużo światła, za mało światła, w sam raz światła ale drgnąłeś – nie drżyj, stoję tak 40 minut nie mogę już. ANI DRGNIJ… baterie padły…. więcej światła…. ale k***a nie w obiektyw. Mamy to?... Tak, mamy, ale do poprawki…. Złap refleks świetlny na rapierze…. Ruszyłeś rapierem. Nie ruszyłem! RUSZYŁEŚ !!
Uważaj z tą benzyną… aua poparzyłem się…. Wow ale odjazd, pięknie płoną… duszę się, dym, za dużo dymu… TLENU…
I tak upłynęła nam noc…. Długa walentynkowa noc.
Ale wracamy z kolejnymi kadrami. Filip w roli HERO, eksplorujący kawerny z rapierem i pochodnią. To się musi spodobać.

Kryzys nadwiślański czyli dobry kradziony kamieniołom
Dzwoni Monika: wiecie bo dzwonił Grzesiek L. też robi rajd, tyle że w kwietniu.
Nadwiślański maraton na orientacje!! To super, my się wybieramy na niego, bo rok temu było super.
No, ale robi tam gdzie Wy… baza w Tenczynku i wiecie, trzeba się spotkać aby punkty się nie pokrywały
Gnamy przez noc do Dąbrowy.
Wchodzimy do pokoju. W świetle świec (brzmi ładniej niż „przy zapalonym świetle”) spotykamy dwie osoby ślęczące nad mapą. Gęsty dym z cygar spowija całe wnętrze pomieszczenia (no co? buduję klimat – tak naprawdę nikt z nas nie pali), rozgarniamy go ręką i dzwoniąc ostrogami, ciężkim krokiem po drewnianej podłodze kierujemy się wprost do stołu.
W mroku lśnią oczy prawdziwego Nawigatora, spoglądamy w nie jednak bez strachu. Napięcie sięga zenitu (albo canona… mówiłem, że nie znam się na fotografii)
- Pokażcie mi swoje towary… eee… punkty

Zrzucamy mapę na stół… uffff, no nie jest tak źle. Coś się pokrywa ale Grzesiek przesunął się z imprezą na południe więc damy radę.
Ustalamy co kto bierze. W negocjacjach zostaje mi odebrany świetny, bo dziki kamieniołom. Protestuję, żądam satysfakcji, przynosząc z auta Szpady, ale to wszystko na nic. Musimy pójść na jakieś ustępstwa… nadal uważam jednak, że kamieniołom został mi odebrany podstępem.
Jak będziecie dymać w środku lasu pod nielichą górę na Liszkorze, tam gdzie na wielkiej skale rośnie wielkie drzewo, a kamienie będą usuwać Wam się z pod stóp – to tak, to właśnie tam. Wspomnijcie wtedy los ukradzionego mi kamieniołomu i pomyślcie, że mógł to być kolejny punkt Wiosennego CZARNEGO KoRNO.

Kryzys rodzinny czyli „5-ta rano, zabawa skończona, różowieje już słońce na wschodzie” (*)
Tydzień do rajdu. Mapy gotowe… patrzymy na trasę rodzinną/rekreacyjną. Patrzymy na siebie, patrzymy na mapę, znowu na siebie i znowu na mapę… no dobra ktoś to musi powiedzie na głos. Wariant optymalny na rodzinnej to 45 km? Trochę chyba przeszacowana. Jak ktoś podejdzie ambicjonalnie to zrobi się dziecięcy marsz śmierci…
Przepraszamy na chwilę Monikę i wychodzimy na chwilę poważnej rozmowy. Wiecie, takiej która może zadecydować o naszej przyszłości.

- Co robimy?
- No projektujemy trasę od nowa.
- No ale kiedy, jest niedziela… 6 dni do rajdu.
- No, teraz
- Co masz na myśli teraz?
- No, teraz, teraz
- Jest 22:30, a ja idę jutro do pracy.
- Ja też... na którą idziesz?
- Na 8:00
- To mamy 7,5 godziny…
- Minus dojazd
- Minus dojazd. Cieszę się, że zaczynasz rozumieć
- Nienawidzę Cię
- Wiem
(parafrazując dialog z "Imperium Kontratakuje"... jej oczy były zimniejsze niż karbonit Hana Solo)
Resztę tej historii dopowiada tytuł….

Gdzie strumyk płynie z wolna…a czas zapierdala
Czwartek i piątek przed rajdem to rozkładanie trasy. Część trasy rozłoży Tomek – głównie północno zachodnią część mapy zachodniej (Bukowno, Witeradów, Lgota i Filipowice). Resztę musimy my.
Tytuł tego rozdziału to sms jaki otrzymujemy od Moniki w trakcie rozwieszania punktów. Wysyłamy jej zdjęcie strumyczka zasilającego Czarny Staw (PKT 74), a dostajemy powyższy tekst w odpowiedzi. Monika też walczy: z bloczkami na jedzenie, z numerami startowymi, z kartami startowymi, z domykaniem wszystkich tych małych prac, z których każda zajmuje około godziny a jest ich tylko jakiś milion.
Nasz plan operacyjny jest dopracowany we wszystkich szczegółach. Pierwszy dzień to auto + rower, drugi dzień to auto + z buta. W pierwszy dzień lecimy zatem tam gdzie między punktami potrzebne są leśne przeloty (Puszcza Dulowska, Garb Tenczyński, dol. Brzoskwini, Kobylańska czy Wąwóz Półrzeczki). Drugi dzień ciśniemy tam gdzie z rowerem byłoby wolniej: Dolina Racławki, szczyty skał itp.

Czwartek: Wyruszamy z Krakowa o 5:00 rano w trójkę (z Lenonem). Na pierwszy ogień idzie Puszcza Dulowska i już wiemy, że będzie to bardzo błotnisty dzień. Wszędzie zalegają niesamowite ilości błota – o tyle, że pogoda jest piękna. W piątek ma lać cały dzień, więc chcemy dzisiaj rozłożyć jak najwięcej punktów. Lenon opracował FORMUŁĘ (dostałem zjebę, że nazwałem to algorytmem – mam się nauczyć czym różni się formuła od algorytmu…), która powie nam ile czasu zajmie nam rozkładanie całej trasy. Magiczny wzór uśrednia czas na podstawie aktualizacji danych: wystarczy wpisać Mu ile punktów rozłożyliśmy, a on „patrzy” na wprowadzoną godzinę startu, godzinę obecnie i podaje ile czasu zajmie nam rozłożenie całości.
Na razie wychodzi nam, że około 40 godzin. Lenon jest trochę niepocieszony tym faktem, próbuję Go pocieszać, że nie ma się czym martwić bo mamy 48 godzin czyli 8 godzin zapasu. Niestety nie łapie On żartu… tzn. nie łapie On, że ja mówię poważnie i to nie jest do końca żart. Punkty mają wisieć w sobotę rano i będą wisieć… choćbyśmy mieli być 48 godzin w trasie, to wisieć będą. Powiesimy je na chwałę Lorda SFAROCa.
W trasie jesteśmy do 4:30 nad ranem w piątek. Prawie 24 godzin, ale 2/3 naszej części trasy wisi. Nie widać nas pod błotem jakie mamy na sobie, ale napieramy nieprzerwanie. Ogólnie dzień w oparach absurdu bo my się cieszymy, że kolejny punkt wisi a Lenon w tle:
- wzrosło do 42 godzin, musimy przyspieszyć
- spadło do 33 godzin, jest postęp, ale dopiero jak zejdziemy poniżej 30 będzie akceptowalnie
Do domu wracamy mocno przed 6:00 rano (o 4:30 to pakujemy rowery na auto gdzieś za Krzeszowicami), łapiemy prysznic, jakieś 3 godziny snu i…

Piątek: Wyruszamy przed 10:00. Zgodnie z prognozami leje… i to tak konkretnie. Wielkie błota zamieniają się w bagna, a my napieramy z kolejnymi lampionami. My z lampionami, a Lenon w tle: „spadło, musimy utrzymać to tempo”; „rośnie, musimy przyspieszyć”, a deszcz na to KAP, KAP, KAP.
Od 18:00 to już nawet nie deszcz, ale zaczynają się śnieżyce. Prognozy są bezlitosne: Wiosenne CZARNE KoRNO stanie się Zimowym BIAŁYM i to z konkretnymi temperaturami na minusie.
Dla ciekawych: wzór prawdę powiedział. Mówił, że skończymy rozkładać trasę koło 21:00, a skończyliśmy po 20:00 więc naprawdę algo... aaa formuła była poprawna. 

Tomek S. i zagadka punktu X91

Przed 21:00 jesteśmy w bazie, Monika też już jest – są też pierwsi zawodnicy i to sama ekstraklasa.
Dopada mnie Tomek Sojka i niszczy mi system. Pyta mnie czy punkt X91 to będzie „ten grób pod Chrosną”.
Próbuję zgrywać głupa, bo mi kopara do ziemi opadła. Pytam wymijająco: jaki grób?
Tomasz: No, Medwieckiego, pierwszego polskiego pilota zestrzelonego podczas II wojny światowej.
Dalsze zgrywanie głupa nie ma sensu, odpowiadam: Tak, to to miejsce.
Jestem w szoku. W komunikacie startowy napisaliśmy, że będą występowały grupy tematyczne punktów. Tomasz w ręku miał kartę startową, na której w polu X91 miał narysowany samolot, krzyż i kość. Tylko na tej podstawie rozszyfrował gdzie będzie umiejscowiony punkt X91. Szacun…. Naprawdę szacun. Nie mogę wyjść z podziwu.
Owszem Tomek mieszkał tutaj za młodu, ale ciekaw jestem ilu rdzennych mieszkańców Krakowa, takich co mieszkają tutaj lata, wie o tym grobie, wie gdzie on jest… nie wydaje mi się aby była to duża liczba. Tym bardziej, akcja jaką odwalił Tomek wbija mnie w ziemię do dziś.

MALO NAS NIE BĘDZIE choć zapowiada prawdziwa WYRYPA

Po zarwaniu nocy z czwartku na piątek, planujemy przespać się choć trochę przed rozpoczęciem rajdu, ale życie zmienia nasze plany.
Monika podaje mi numer, „który pisał” do Niej z drogi, że warunki są fatalne, wszędzie korki i paraliż i zamiast być na 21:00 w Krakowie będzie około północy. Wbijam ten numer na swoją komórkę i dzwonię do zawodnika. Jak tylko wybieram opcję zadzwoń, numer mi się identyfikuje – czyli mam go w swojej książce telefonicznej! To MALO !!! Organizator naszych ukochanych Jaszczurów. Wali do nas ze Stargardu, specjalnie na naszą imprezę, zobaczyć nasz debiut w roli budowniczych trasy. Niesamowite!!
Umawiamy się, że odbierzemy Go z dworca i zawieziemy do bazy. Ma być po północ, a więc sen poszedł się właśnie paść, ale są priorytety jak ktoś jedzie z drugiego krańca Polski specjalnie do nas. Po północy zgarniamy Go w z dworca i odwozimy do Kobylan.
W bazie są także już Aśka i Robert – organizatorzy Rudawskiej Wyrypy. Niesamowicie nam miło, że także do nas przyjechali zobaczyć naszą pierwszą trasę. Rudawska Wyrypa to także fantastyczna, trudna, górska impreza, jakich zawsze mało. Rewelacja, że Oni także wystartują na naszej imprezie.
Do domu wracamy (bo musimy - choćby po sprzęt szermierczy na warsztaty) koło 3:10 rano, a o 5:00 będziemy już wyjeżdżać. Udaje się złapać około godziny snu.

Chałwa na wysokości… nad ranem

Jest 5:30 rano kiedy przedzieramy się przez śnieg na polach w Będkowicach. Docieramy do szczytu Sokolicy i rozkładamy 120 batonów chałwy.
Zejdą wszystkie :)
Tutaj ciekawostka: Chałwa miała być w Dolinie Racławki, ale rezerwaty nie zgodziły się na punkt "Zamczysko" - taka wielka, stroma góra nad Wąwozem Zbrza. Nawet pieszego nie mogliśmy go zrobić. Nie jednak ma tego złego jak mawiają, bo dzięki temu Chałwa na wysokości była bardzo blisko bazy i dotarła do niej także trasa rodzinna. Niby powinien być to oczywisty wybór, ale gdyby nie rezerwaty, to dalibyśmy ten punkt gdzieś indziej – tam gdzie trasa rodzinna raczej nie dotarła. Wnioski wyciągnięte, doświadczenie nabyte – prawdziwe, książkowe „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.
Docieramy do bazy około godziny 6:00. O 7:15 mamy przeprowadzić odprawę, więc ruch w bazie już duży bo zaczynają docierać zawodnicy, a Ci którzy nocowali przygotowują się do startu.
Nie ma już czasu na nic. Nic nie poprawimy, nic nie zmienimy… wszystko będzie tak jak udało nam się to przygotować. Nie ma już opcji nic ulepszyć. Stres nas po prostu pożera. Zgodnie z tekstem z promo, „ten dzień miał się zapisać w pamięci pokoleń” (*). Pytanie brzmi jednak „JAK”… jak się on zapisze.
Zaczynamy odprawę… na chwałę Lorda SFAROCa !!!
W tym miejscu zaczynają się już jednak wasze historie - wasze relacje z Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Udostępniam je tutaj, tak aby wszystkie pozostały zebrane w jednym miejscu. To Wy napisaliście kolejny rozdział tej opowieści:

Relacja Agaty

Relacja Ani (FB)

Relacja Marcina

Relacja Tomka

Relacja Bartka

Relacja Rowerowego Wielunia


Podsumowanie:

Cóż mogę powiedzieć… dziękujemy za frekwencję, która dopisała pomimo warunków. Dziękujemy za wszystkie ciepłe słowa dotyczące trasy. Dziękujemy za walkę na tejże trasie. Patrząc po waszych opiniach udało nam się podołać zadaniu, a tego baliśmy się najbardziej – czy nie zawiedziemy.
Wasz odzew jest jednak na tyle pozytywny, że wiemy już że Lord SFAROC powróci. Mimo klęski pod Kobylanami, nie został ostatecznie pokonany. Jeszcze przyjdzie Wam się z Nim zmierzyć. Pomysł na klimat kolejnej imprezy ze SFAROC’em mamy już od dawna. Narodził się jeszcze w styczniu… ale nie było wiadomo czy nie trafi on po prostu do szuflady.
Skoro jednak rajd Wam się podobał, to pomysł trafia na warsztat i będzie przekuwany w kolejną imprezę, na którą już teraz serdecznie zapraszamy !!!

Na koniec - zgodnie z obietnicą cytaty, a potem kilka zdjęć BEHIND THE SCENES :)
1) Bajka dla dzieci "Przygody Osła Teofila". Mało kto zna te schizofreniczne bajki, a warto bo za młodego to mnie przerażały. Zawłaszcza LEPIBRODA :)

2) Nazwa wycieczki po Dolince Kobylańskiej - przewodnik rowerowy z dawnych lat. Jeden z moich pierwszych :)

3) Piosenka "Na całość" zespołu POD BUDĄ

4) Wolne tłumaczenie sceny "It will be a day long remembered". Darth Vader i Wielki Moff Tarkin "Gwiezdne Wojny".











Kategoria SFA, Rajd


komentarze
aramisy
| 13:43 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj Mapy będą udostępnione przez Monikę. Już niedługo. Opóźnienie wynika z faktu, że miała na głowie LISZKOR''a, która był tuż po Wiosennym. Dwa duże rajdy w tak krótkim odstępie to naprawdę potężne przedsięwzięcie. Niemniej jest już po i mapy powinny niedługo sie pojawić.

Co do drugiej edycji - nastawiamy się na imprezę za rok, na wiosnę (albo tak jak w tym roku, w ZIMIE). Zapraszamy już teraz w marcu lub kwietniu (może na przełomie), ale ogólnie za rok. Na 99% będzie to bardzo mało znany, a równie niesamowity jak Dolinki Beskid Makowski.

A co do Jesiennego. Na Jesiennym Beskidzkim to będziemy, ale jak zawodnicy :)
Tomek | 11:16 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj Świetne jest to, że rajd dalej żyje. Większość punktów jest jednocześnie po prostu ciekawym miejscem, można wziąć mapę i odwiedzić punkty, których nie zdążyło się na zawodach. Czy mapa duża (rowerowa) będzie gdzieś dostępna? Jako pieszy uczestnik chciałbym zwiedzić te dalsze miejsca. No i czekam na drugą (jesienną?) edycję.
Pozdrawiam
Mati | 07:08 środa, 4 kwietnia 2018 | linkuj Lordowi SFAROCowi byłoby chyba nawet przykro gdyby rzeczywiście nie dotknęła nas "jakaś plaga, zaraza albo inna atrakcja" :) Z tego, co o nim czytam - z nim nie można wygrać, może spróbujemy chociaż zremisować?
aramisy
| 22:47 wtorek, 3 kwietnia 2018 | linkuj A zapraszałem i to parę razy. Naprawdę, szkoda że Cię nie było.
Liczę jednak, że za rok naprawisz ten błąd. Rok to kawał czasu, ale jeśli nie dotknie nas jakaś plaga, zaraza albo inna atrakcja to będziemy robić drugą edycję :)
Mati | 08:38 wtorek, 3 kwietnia 2018 | linkuj Ty bez wideł? Widłów? Widełów? Jak to się kurde odmienia?
Skąd ja znam te dylematy... :) Przez chwilę poczułem się jak bym tam naprawdę był...
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa wczet
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]