KoRNO 2018
-
DST
153.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 sierpnia 2018 | dodano: 29.08.2018
Końcówka sierpnia to stały termin Pucharowego
KoRNO. Walimy zatem do Sośnicowic bo skoro mamy „…zaproszenie na
herbatkę (to) nieładnie jest się spóźnić” (*). Znowu walimy mocną ekipą bo
mamy komplet w aucie. Aż musieliśmy odmawiać niektórym Zawodnikom, tyle osób chciało z nami jechać na imprezę – to bardzo
miłe, bo w końcu to „miło gdy ktoś Cię pożąda” (*) :D
Niemniej pierwsi zgłosili się do nas członkowie SFA albo/i ich bliscy. Regularnie ćwiczą czas reakcji z bronią w ręku, więc kiedy się tylko zapisaliśmy, to nie dziwota że Was uprzedzili. Przykro nam, ale nie mogliśmy pomóc wszystkim.
Budzik jak zawsze w sobotę, odpalił o chorzej porze nad ranem, a godzinę później mknęliśmy już przez A4, aby niedługo potem gubić się w ogromnych lasach obok Kuźni Raciborskiej.
PANDA tu punkt…
Trasę przygotowuję niestrudzony Grzegorz Liszka i jego nieustraszona Panda, która wjedzie wszędzie aby rozstawić lampiony. Dziury, koleiny, nieprzejezdne drogi, krzaki – Panda takie rzeczy zjada na śniadanie. Ba! Posiada nawet "klucz do lasu" (zapytajcie Grześka o co chodzi), więc można się spodziewać że impreza będzie zacna i sroga, zwłaszcza że na obu mapach (formatu A3) przeważa kolor zielony – lasu będzie dzisiaj sporo. Cieszy mnie to niezmiernie, bo nieprzebyte knieje traktuję czasem jako drugi dom. A jakby ktoś nie wiedział, jestem domatorem, więc czasami mam ochotę z lasu po prostu nie wychodzić.
Uprzedzając trochę relację, powiem że Panda się spisała, bo wiele punkcików w bardzo fajnych ciekawych, leśnych miejscach wisiało.
Szkoda tylko, że pogoda się trochę popsuła, ale nie było tragicznie. Trochę nam dolało, ale patrząc po tym jak się zapowiadał dzień (zaczęło już nieźle napierać na odprawie), to finalnie dolało nam symbolicznie – większość dnia jednak nie padało. Mocno pochmurny dzień to także była bardziej zaleta niż wada, bo jak przypomnę sobie Świętokrzyskie Piekło to… powiem tyle symbiot nie lubi ognia.
Trasa podobnie jak Rajd KORNOLISZKA (no dobra, Liszkor :P :P :P) ułożona została w formie rogainingu, więc trzeba coś sensownie zaplanować. No dobra… nie rozpędzałbym się z tym sensownie, ale coś tam zaplanowaliśmy :)
Ruszamy!
Pierwsze punkty wchodzą nam bardzo sprawnie. Większy problem sprawia nam tylko jeden bunkier. Obchodzimy go dookoła, włazimy do środka, spacerujemy po dachu, nie widząc że lampion wisi na drzewie u naszych stóp. Przez chwilę boję się powtórki z Grassora... ale szczęśliwie tylko ten jeden punkt trochę się przed nami chowa (a szukamy go w 4 osoby), a z resztą nie ma już takiego problemu. Są zatem fajne miejsca: stary wojskowy rozkładany most, hołdy, ścieżka dydaktyczna pełna klimatycznych mostków - super.
Wybaczcie, że nie wrzucam zdjęć tych miejsc, ale jako że opisywałem ostatnio nasze wakacje (a było tego sporo, co pewnie zauważyliście) skończył mi się transfer na bikestats na sierpień :P
Wybrałem tyle zdjęć ile mogłem... kolejne zdjęcia od września. Peszek :)
„Syn Skywalkera nie może zostać Jedi…” (*)
No nie może!! Pewnie przepisy zabraniają, albo jakie normy rolnicze. Zostanie zatem FIZYKIEM. Pewnie część z Was właśnie się zastanawia, co znowu za pierdoły wypisuje tutaj mój lekko schorowany umysł. Cóż pytanie powinno raczej brzmieć, co kierowało człowiekiem który nadawał nazwy kukurydzy! Tak! Znowu kukurydzy – szczęśliwie jednak, nie musimy dymać przez nią jak na Świętokrzyskiej Jatce, bo są tu drogi. Niemniej każde pole ma swoją tablicę i mamy ciekawe podpisy, jeśli chodzi o odmianę kukurydzy.
Pierwsze pole które mijamy, zaraz po przejechaniu nad A4 to odmiana SKYWALKER :D :D :D
Chwile później kolejne to FARADAY. Nie wiem kto tworzył nomenklaturę, ale "man of my own heart" (*).
To takie trochę nerdowskie: np. Russel w klatce na ciepło :D
Poniżej macie zdjęcie z kukurydzą w tle i Szkodnikiem, jakież wygodnie (tym razem) przez nią przejeżdżającym.
2012-sty w 2018-stym?
Czyli nadchodzi spóźniona zagłada i armagedon. Oglądaliście ten (jakże słaby…) film „2012”, o końcu świata?
Jak oglądałem go w 2010 roku to myślałem, że to film oparty na faktach! Potem przyszedł 2012 i okazało się, że końca świata jednak nie będzie. Odwołali albo przełożyli na inny termin. Pamiętacie jednak od czego wszystko takie apokaliptyczne filmy się zaczynają?
Nie, nie chodzi mi o to, że kosmici, kataklizmy czy inne siły wyższe atakują zawsze USA, Ci jednak dzielnie sobie radzą, a potem udostępniają to rozwiązanie (aż dziw, że bez opłat licencyjnych) całemu światu.
Chodzi mi o ten techniczny początek – pola magnetyczne ziemi zaczyna się zmieniać. Zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a kompasy szaleją…
Jeszcze na odprawie Organizatorzy apelowali o pożyczenie kompasu jednej Zawodnicze, bo jej własny się rozmagnesował. Można powiedzieć "zdarza się", ale kiedy nasz kompas (SILVA!!) też ulega rozmagnesowaniu… to wiedz, że coś się dzieje!! Może Szatan się nim interesuje ("Ty patrz, jaki ładny kompas" – Szatan)
Przypadek? Nie sądzę!
A było to tak… wypadamy z lasu do jakiegoś miasteczka, mijamy park i wpadamy na roboty drogowe (po ang. Street robots :D ).
Jakiś oficer w żółtym uniformie zatrzymuje nas i pyta o przepustkę. My, że nie mamy bo my z misją – tajną, więc aby nikomu nie mówił.
Aż Mu kask na oczy opadł, tak się przejął powagą tej informacji. Mówi: dacie radę przedrzeć się przez zrytą ziemię, ale strzeżcie się wielkich młotów: pneumatycznego, ręcznego i Andrzeja, bo to największy młot. Mijamy zatem wszystkie młoty (w tym Andrzeja) i przez ogródki, zjeżdżamy nad coś, co ma ponoć ma być stawem… ma być, ale to właśnie odpompowują. Stoi wielka pompa, silnik wyje a jacyś kolesie kradną wodę. Chyba kręcą tutaj kontynuację Hydrozagadki (uwaga link ryje banię), albo ktoś uznał część pierwszą za film instruktażowy.
Łapiemy lampion i debatujemy, czy pojechać bardzo dobrą szutrową drogą, której nie ma na mapie. Idzie w kierunku zachodnim i skoro wjeżdżają tutaj maszyny do robót rzecznych, to musi się ona połączyć z drogą do której chcemy się dostać – nie trzeba będzie wracać przez ogródki. Jeszcze spojrzenie na kompas czy to na pewno zachód…. A tu niespodzianka: to wschód. No to byśmy pojechali! Aby nas oszukało.
Patrzymy jednak na mapę… i zaraz zaraz, zgodnie z mapą ze wschodu to my przyjechaliśmy, czyli to musi być zachód. Kompas raz jeszcze – wschód jak byk.
Konsternacja. Mapa… no nie ma opcji, przyjechaliśmy drogą idącą na mapie z prawej do lewej, czyli ze wschodu. Droga którą sprawdzamy, to jej przedłużenie więc jadać z prawej na lewą stronę mapy, jadę na zachód. Kompas po raz kolejny – droga idzie na wschód. O co chodzi….? Jak na wschód?
Z zamyślenia wyrywa nas buczenie. Patrzymy na ten wielki silnik napędzający pompę – buczy jakby nigdy nie słyszał o dyrektywie EMC, a normy zharmonizowane postaci EN-PN 13766 (lub przynajmniej o EN-PN 55022 jeśli nie chce być maszyną) były mu zupełnie obce.
Pytam się koleżki, czy jest zgodny z wymaganiami zasadniczymi dla urządzeń elektrycznych.
On: BUU… nie jestem.
Pytam dalej: czy mógłby zredukować trochę zaburzenia promieniowe, bo nam kompas głupieje. Na nic jednak prośby i groźby… koleżka będzie dzisiaj siał... ferment w polu magnetycznym.
Zostawiamy zatem Buczącego Nocą (i dniem) i oddalamy się – wiecie, „z kwadratem odległości pole maleje” i te sprawy.
Oddalamy się naprawdę daleko, ale kompas nadal uparcie mówi że to wschód. Chwilę późnień docieramy do drogi… tak jak podejrzewaliśmy, na zachodzie. Orientujemy się względem szosy i cóż… kompas oszalał. Północ to południe, wschód to zachód. Przynajmniej konsekwentnie się przy tym upiera, ale wolimy mu dzisiaj do końca nie wierzyć…
Dobrze, że mamy drugi, no ale dwa kompasy rozmagnesowane tego samego dnia – naprawdę zastanawiamy się czy nie idzie (spóźniony od 2012 roku) koniec świata
"The Bridge of Khazad-dûm" (*)
Docieramy do rzeki, oczywiście nie od strony punktu... nawet jest to działanie planowe, bo tak nas "wystawiają" poprzednie punkty.
Tak jak sądziliśmy, nie znajdziemy tutaj mostu. Nastawiałem się na przeprawę wpław - rower nad głowę i dawaj przez wodę. Niemniej leży tutaj pewne zwalone drzewo. Patrząc na konstrukcję tej przeprawy, brakuje mi tutaj tylko Barloga, Gandalfa i tego ich sławnego "You shall not pass". (Gandalf approves - kolejny chory link...).
Ja dostaję od Basi bana na przeprawę - mówi, że pójdzie sama. Protestuję, ale wiecie Żona...
Ledwo co zakończyłem rehabilitację kolana, jeszcze nie do końca wiadomo jak będzie z nim dalej... no nieważne, mam na razie nie włazić na to drzewo, bo jakbym się poślizgnął czy coś, to powrót na rehabilitację i kolejne kilka tygodni z życia "w plecy" mam niemal gwarantowane. Nie lubię tak, ale cóż... zostaję na brzegu a Basia napiera po drzewie.
Sami zobaczcie, że była to naprawdę "mocna" przeprawa, bo drzewo wisiało na dość sporej wysokości nad lustrem wody.
Jak to potem Basia skomentowała, dobrze że drzewo miało sporo "chwytaków".
Niektórzy jednak woleli mniej subtelne rozwiązania i przechodzili "na dziko". Z jeden strony szacun, z drugiej zdziwko: czemu w najgłębszym miejscu? :D :D :D
Niemniej pierwsi zgłosili się do nas członkowie SFA albo/i ich bliscy. Regularnie ćwiczą czas reakcji z bronią w ręku, więc kiedy się tylko zapisaliśmy, to nie dziwota że Was uprzedzili. Przykro nam, ale nie mogliśmy pomóc wszystkim.
Budzik jak zawsze w sobotę, odpalił o chorzej porze nad ranem, a godzinę później mknęliśmy już przez A4, aby niedługo potem gubić się w ogromnych lasach obok Kuźni Raciborskiej.
PANDA tu punkt…
Trasę przygotowuję niestrudzony Grzegorz Liszka i jego nieustraszona Panda, która wjedzie wszędzie aby rozstawić lampiony. Dziury, koleiny, nieprzejezdne drogi, krzaki – Panda takie rzeczy zjada na śniadanie. Ba! Posiada nawet "klucz do lasu" (zapytajcie Grześka o co chodzi), więc można się spodziewać że impreza będzie zacna i sroga, zwłaszcza że na obu mapach (formatu A3) przeważa kolor zielony – lasu będzie dzisiaj sporo. Cieszy mnie to niezmiernie, bo nieprzebyte knieje traktuję czasem jako drugi dom. A jakby ktoś nie wiedział, jestem domatorem, więc czasami mam ochotę z lasu po prostu nie wychodzić.
Uprzedzając trochę relację, powiem że Panda się spisała, bo wiele punkcików w bardzo fajnych ciekawych, leśnych miejscach wisiało.
Szkoda tylko, że pogoda się trochę popsuła, ale nie było tragicznie. Trochę nam dolało, ale patrząc po tym jak się zapowiadał dzień (zaczęło już nieźle napierać na odprawie), to finalnie dolało nam symbolicznie – większość dnia jednak nie padało. Mocno pochmurny dzień to także była bardziej zaleta niż wada, bo jak przypomnę sobie Świętokrzyskie Piekło to… powiem tyle symbiot nie lubi ognia.
Trasa podobnie jak Rajd KORNOLISZKA (no dobra, Liszkor :P :P :P) ułożona została w formie rogainingu, więc trzeba coś sensownie zaplanować. No dobra… nie rozpędzałbym się z tym sensownie, ale coś tam zaplanowaliśmy :)
Ruszamy!
Pierwsze punkty wchodzą nam bardzo sprawnie. Większy problem sprawia nam tylko jeden bunkier. Obchodzimy go dookoła, włazimy do środka, spacerujemy po dachu, nie widząc że lampion wisi na drzewie u naszych stóp. Przez chwilę boję się powtórki z Grassora... ale szczęśliwie tylko ten jeden punkt trochę się przed nami chowa (a szukamy go w 4 osoby), a z resztą nie ma już takiego problemu. Są zatem fajne miejsca: stary wojskowy rozkładany most, hołdy, ścieżka dydaktyczna pełna klimatycznych mostków - super.
Wybaczcie, że nie wrzucam zdjęć tych miejsc, ale jako że opisywałem ostatnio nasze wakacje (a było tego sporo, co pewnie zauważyliście) skończył mi się transfer na bikestats na sierpień :P
Wybrałem tyle zdjęć ile mogłem... kolejne zdjęcia od września. Peszek :)
„Syn Skywalkera nie może zostać Jedi…” (*)
No nie może!! Pewnie przepisy zabraniają, albo jakie normy rolnicze. Zostanie zatem FIZYKIEM. Pewnie część z Was właśnie się zastanawia, co znowu za pierdoły wypisuje tutaj mój lekko schorowany umysł. Cóż pytanie powinno raczej brzmieć, co kierowało człowiekiem który nadawał nazwy kukurydzy! Tak! Znowu kukurydzy – szczęśliwie jednak, nie musimy dymać przez nią jak na Świętokrzyskiej Jatce, bo są tu drogi. Niemniej każde pole ma swoją tablicę i mamy ciekawe podpisy, jeśli chodzi o odmianę kukurydzy.
Pierwsze pole które mijamy, zaraz po przejechaniu nad A4 to odmiana SKYWALKER :D :D :D
Chwile później kolejne to FARADAY. Nie wiem kto tworzył nomenklaturę, ale "man of my own heart" (*).
To takie trochę nerdowskie: np. Russel w klatce na ciepło :D
Poniżej macie zdjęcie z kukurydzą w tle i Szkodnikiem, jakież wygodnie (tym razem) przez nią przejeżdżającym.
2012-sty w 2018-stym?
Czyli nadchodzi spóźniona zagłada i armagedon. Oglądaliście ten (jakże słaby…) film „2012”, o końcu świata?
Jak oglądałem go w 2010 roku to myślałem, że to film oparty na faktach! Potem przyszedł 2012 i okazało się, że końca świata jednak nie będzie. Odwołali albo przełożyli na inny termin. Pamiętacie jednak od czego wszystko takie apokaliptyczne filmy się zaczynają?
Nie, nie chodzi mi o to, że kosmici, kataklizmy czy inne siły wyższe atakują zawsze USA, Ci jednak dzielnie sobie radzą, a potem udostępniają to rozwiązanie (aż dziw, że bez opłat licencyjnych) całemu światu.
Chodzi mi o ten techniczny początek – pola magnetyczne ziemi zaczyna się zmieniać. Zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a kompasy szaleją…
Jeszcze na odprawie Organizatorzy apelowali o pożyczenie kompasu jednej Zawodnicze, bo jej własny się rozmagnesował. Można powiedzieć "zdarza się", ale kiedy nasz kompas (SILVA!!) też ulega rozmagnesowaniu… to wiedz, że coś się dzieje!! Może Szatan się nim interesuje ("Ty patrz, jaki ładny kompas" – Szatan)
Przypadek? Nie sądzę!
A było to tak… wypadamy z lasu do jakiegoś miasteczka, mijamy park i wpadamy na roboty drogowe (po ang. Street robots :D ).
Jakiś oficer w żółtym uniformie zatrzymuje nas i pyta o przepustkę. My, że nie mamy bo my z misją – tajną, więc aby nikomu nie mówił.
Aż Mu kask na oczy opadł, tak się przejął powagą tej informacji. Mówi: dacie radę przedrzeć się przez zrytą ziemię, ale strzeżcie się wielkich młotów: pneumatycznego, ręcznego i Andrzeja, bo to największy młot. Mijamy zatem wszystkie młoty (w tym Andrzeja) i przez ogródki, zjeżdżamy nad coś, co ma ponoć ma być stawem… ma być, ale to właśnie odpompowują. Stoi wielka pompa, silnik wyje a jacyś kolesie kradną wodę. Chyba kręcą tutaj kontynuację Hydrozagadki (uwaga link ryje banię), albo ktoś uznał część pierwszą za film instruktażowy.
Łapiemy lampion i debatujemy, czy pojechać bardzo dobrą szutrową drogą, której nie ma na mapie. Idzie w kierunku zachodnim i skoro wjeżdżają tutaj maszyny do robót rzecznych, to musi się ona połączyć z drogą do której chcemy się dostać – nie trzeba będzie wracać przez ogródki. Jeszcze spojrzenie na kompas czy to na pewno zachód…. A tu niespodzianka: to wschód. No to byśmy pojechali! Aby nas oszukało.
Patrzymy jednak na mapę… i zaraz zaraz, zgodnie z mapą ze wschodu to my przyjechaliśmy, czyli to musi być zachód. Kompas raz jeszcze – wschód jak byk.
Konsternacja. Mapa… no nie ma opcji, przyjechaliśmy drogą idącą na mapie z prawej do lewej, czyli ze wschodu. Droga którą sprawdzamy, to jej przedłużenie więc jadać z prawej na lewą stronę mapy, jadę na zachód. Kompas po raz kolejny – droga idzie na wschód. O co chodzi….? Jak na wschód?
Z zamyślenia wyrywa nas buczenie. Patrzymy na ten wielki silnik napędzający pompę – buczy jakby nigdy nie słyszał o dyrektywie EMC, a normy zharmonizowane postaci EN-PN 13766 (lub przynajmniej o EN-PN 55022 jeśli nie chce być maszyną) były mu zupełnie obce.
Pytam się koleżki, czy jest zgodny z wymaganiami zasadniczymi dla urządzeń elektrycznych.
On: BUU… nie jestem.
Pytam dalej: czy mógłby zredukować trochę zaburzenia promieniowe, bo nam kompas głupieje. Na nic jednak prośby i groźby… koleżka będzie dzisiaj siał... ferment w polu magnetycznym.
Zostawiamy zatem Buczącego Nocą (i dniem) i oddalamy się – wiecie, „z kwadratem odległości pole maleje” i te sprawy.
Oddalamy się naprawdę daleko, ale kompas nadal uparcie mówi że to wschód. Chwilę późnień docieramy do drogi… tak jak podejrzewaliśmy, na zachodzie. Orientujemy się względem szosy i cóż… kompas oszalał. Północ to południe, wschód to zachód. Przynajmniej konsekwentnie się przy tym upiera, ale wolimy mu dzisiaj do końca nie wierzyć…
Dobrze, że mamy drugi, no ale dwa kompasy rozmagnesowane tego samego dnia – naprawdę zastanawiamy się czy nie idzie (spóźniony od 2012 roku) koniec świata
"The Bridge of Khazad-dûm" (*)
Docieramy do rzeki, oczywiście nie od strony punktu... nawet jest to działanie planowe, bo tak nas "wystawiają" poprzednie punkty.
Tak jak sądziliśmy, nie znajdziemy tutaj mostu. Nastawiałem się na przeprawę wpław - rower nad głowę i dawaj przez wodę. Niemniej leży tutaj pewne zwalone drzewo. Patrząc na konstrukcję tej przeprawy, brakuje mi tutaj tylko Barloga, Gandalfa i tego ich sławnego "You shall not pass". (Gandalf approves - kolejny chory link...).
Ja dostaję od Basi bana na przeprawę - mówi, że pójdzie sama. Protestuję, ale wiecie Żona...
Ledwo co zakończyłem rehabilitację kolana, jeszcze nie do końca wiadomo jak będzie z nim dalej... no nieważne, mam na razie nie włazić na to drzewo, bo jakbym się poślizgnął czy coś, to powrót na rehabilitację i kolejne kilka tygodni z życia "w plecy" mam niemal gwarantowane. Nie lubię tak, ale cóż... zostaję na brzegu a Basia napiera po drzewie.
Sami zobaczcie, że była to naprawdę "mocna" przeprawa, bo drzewo wisiało na dość sporej wysokości nad lustrem wody.
Jak to potem Basia skomentowała, dobrze że drzewo miało sporo "chwytaków".
Niektórzy jednak woleli mniej subtelne rozwiązania i przechodzili "na dziko". Z jeden strony szacun, z drugiej zdziwko: czemu w najgłębszym miejscu? :D :D :D
Jeleń się w grobie przewraca
Wjeżdżamy w zagęszczenie punktów na zachodniej mapie. Lasy, lasy, lasy... dobrze, że ten wielki kompleks leśny "pozbierał się" po największym w historii Polski pożarze lasów. Pisałem Wam kiedyś o pożarze w Puszczy Noteckiej - podobnie jak wtedy, przyczyną najprawdopodobniej były iskry z zapieczonych hamulców pociągu.
No są jaja... jest tu kamień upamiętniający osiągnięcia myśliwych - miejsce gdzie upolowano ostatniego jelenia w tych lasach. W wielu miejscach znajdziemy takie pamiątki.... ale, ale, ale... tuż obok jest grób jelenia!!
Wygląda jakby zamiast zjeść zdobycz, to ją pochowali obok. Nie rozumiem, bo przecież gdyby Bóg nie chciał abyśmy jedli zwierzęta, to nie zrobiłby ich z mięsa!!
(No ładnie. VEGE siepacze mają mnie pewnie po takim tekście już na swojej liście śmierci... pora chyba zacząć się ukrywać :D )
A tak serio, to uwielbiam takie nietypowe leśne miejsca.
Leśne upalanie
Niech o poziomie zawodów najlepiej świadczy fakt,
że był to jeden z naszych najlepszych przejazdów. Bez błędów
nawigacyjnych (nie licząc tej wtopy z bunkrem, ale w świetle tego co
czasem odwalamy, to nie było to nic wielkiego), nowy rekord
średniej 19,6 km/h na 153 km (wiem, wiem, dla niektórych jest to słaba
średnia, ale przypominam, że o kadencję to ja się mogę co najwyżej
ubiegać, a w planie treningowym mam zapisaną suplementację ciastkami i nutellą) i
ogólnie rewelacyjny przejazd, a mimo to nie wystarczył to
Basi nawet na pierwszą piątkę.
Nie brakło może wiele, bo przekroczyliśmy magiczną liczbę 2000 pkt przeliczeniowych (minus 50 parę za wykorzystywanie limitu spóźnień), ale jednak – jeśli jedziemy na 100% swoich możliwości i właściwie bezbłędnie – a mimo to Basia ląduje dopiero w połowie drugiej piątki zawodów, to znaczy że nieliche harpagany tutaj dopalały!!!
Jakoś tak te Pucharowe KoRNA zawsze mają wyśrubowane wyniki – był kiedyś „sprint na Jurze” (wtedy ustanowiliśmy nasz prywatny rekord na 100 km) , teraz mieliśmy „Leśne upalanie”. Nie mówię, że to źle, ale że to już pewnego rodzaju tradycja. Pucharowe to wszyscy cisną, a i Ci wszyscy to zawsze mocniejsza ekipa niż na wielu innych zawodach.
Innymi słowy leśna część zachodniej mapy to były przeloty i łapanie nawet po 4-5 punktów na godzinę!!!
(punkty kontrolne bardzo blisko siebie, świetne drogi, płasko jak pewna 13-stka - mówię oczywiście kluczach :P)
Nie brakło może wiele, bo przekroczyliśmy magiczną liczbę 2000 pkt przeliczeniowych (minus 50 parę za wykorzystywanie limitu spóźnień), ale jednak – jeśli jedziemy na 100% swoich możliwości i właściwie bezbłędnie – a mimo to Basia ląduje dopiero w połowie drugiej piątki zawodów, to znaczy że nieliche harpagany tutaj dopalały!!!
Jakoś tak te Pucharowe KoRNA zawsze mają wyśrubowane wyniki – był kiedyś „sprint na Jurze” (wtedy ustanowiliśmy nasz prywatny rekord na 100 km) , teraz mieliśmy „Leśne upalanie”. Nie mówię, że to źle, ale że to już pewnego rodzaju tradycja. Pucharowe to wszyscy cisną, a i Ci wszyscy to zawsze mocniejsza ekipa niż na wielu innych zawodach.
Innymi słowy leśna część zachodniej mapy to były przeloty i łapanie nawet po 4-5 punktów na godzinę!!!
(punkty kontrolne bardzo blisko siebie, świetne drogi, płasko jak pewna 13-stka - mówię oczywiście kluczach :P)
Co się tutaj posila? Jaki to ma rozmiar :D
Cóż tu dużo mówić. Świetny rajd, piękna trasa - niemal non-stop las (YEAH !!!) i after party w bazie.
Nie mogliśmy zostać bardzo długo, bo w niedzielę rano zbieraliśmy się do Radomia na AirShow - od dziecka znam na pamięć biografie asów lotnictwa I wojny światowej, różne dziwne lotnicze opowieści i nigdy nie wyrosłem z pewnego rodzaju marzeń, takich jak:
"jak ostatnio byłem nad Frankfurtem, to nie lądowałem" (*) :D :D :D
Cytaty
1) Batman Knightfall, jedna z części - ta, w której pojawiał się Szalony Kapelusznik. Tytuł rozdziału "Zaproszenie na herbatkę"
2) "Szklana Pułapka 3" - John McClane o tym, że pewien terrorysta się na Niego uparł :)
3) "V jak Vendetta". V do Evey słysząc opowieść o jej ojcu.
4) "Gwiezdne Wojny V: Imperium kontratakuje"
5) "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia". Most na którym doszło do zatargu między Szarym (Gandalf) a Rogatym (Barlog)
6) Ponoć prawdziwy test pilota do wieży, kiedy się wkurzył że ciągle przekierowują go na kolejne pasy :D
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
mdudi | 16:52 czwartek, 30 sierpnia 2018 | linkuj
My na punkcie z "mostkiem" spotkaliśmy człowieka, który przechodził po tym drzewie z rowerem :D. I tak Wam zapamiętam, że mnie nie chcieliście zabrać :P.
kosma100 | 05:40 czwartek, 30 sierpnia 2018 | linkuj
Jak zwykle relacja ryje beret!
Wypraszam sobie - na Kornoliszku a''la Liszkorze nie było rogainingu!
Wyczerpałeś limit na zdjęcia? Mogę Ci pożyczyć, ja mogę ładować 1042 dziennie :-)
Pozdrawiam Was cieplutko!
Komentuj
Wypraszam sobie - na Kornoliszku a''la Liszkorze nie było rogainingu!
Wyczerpałeś limit na zdjęcia? Mogę Ci pożyczyć, ja mogę ładować 1042 dziennie :-)
Pozdrawiam Was cieplutko!