aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd Waligóry 2018

  • DST 103.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 września 2018 | dodano: 30.09.2018

Druga edycja Rajdu Waligóry zabiera nas na drugą stronę Gorców i wyrzuca trochę w kierunku Podhala. Baza rajdu zlokalizowana jest Nowym Targu, więc dojazd dla nas - jak nigdy - ekspresowy. O tyle, że start naszej trasy jest o 7:00, odprawa o 6:45, więc bez wyruszenia z domu około 4:00 nad ranem to się nie obędzie. To już w końcu taka nasza sobotnia tradycja.

"I am not a Sir. I work for the living..."
Gdy docieram na miejsce, baza jeszcze nie jest otwarta - jest dobre opóźnienie. Nie przeszkadza nam to, bo mamy czas dopieścić rowery przed startem: posmarować łańcuchy, sprawdzić ciśnienie w oponach itp.
Chwilę później możemy się już rejestrować, a tam powitanie, jakbyśmy byli jakimiś VIP'ami. Znamy się od lat, ale wszyscy do nas przez "Pan/Pani". O chodzi? Czemu tak oficjalnie - czy wyglądamy tak źle z rana, że nas nie poznali. NIE, no poznali nas. Od razu nanoszą nas na listę, bez przedstawiania się - Pan Grzegorz, Pani Basia. No halo, co jest :D ? Jaki Pan... chyba że Pan Ciemności. No to chyba, że tak... szkoda, że czasem umysłowej, ale zawsze :)
Od razu przywołuje mi w mojej chorej głowie postać Sierżanta Dornana, które znacie z Fallout 2 lub/i z relacji z Jaszczur - Zaklęty Monastyr. Takim tekstem po Was jechał, jak się mówiło "Yes, Sir". :D
To dla mnie mistrz zjeby. Taką zjebę mógłbym dostawać codziennie.

Kryzys rodzinny czyli BACZ aby Cię TUR zaraz nie sponiewierał...
Dostajemy mapy i co ja widzę: Gorce - w tym jeden punkt na Turbaczu. TAK, TAK, TAK - byłem tam n razy z rowerem (o wiele częściej z rowerem niż pieszo), ale czemu nie mam być tam n+1 razy. Rewelacja, chrzanić punkty na południe od Nowego targu - jedziemy na Turbacz...
... i tutaj spotykam nagły, niespodziewany opór. Basia mówi, że w masywie Turbacza mamy tylko 6 lampionów, a ponad 15 lampionów wisi w południowych obszarach mapy i bardziej korzystnie jest jechać właśnie na południe. Z punktu widzenia trasy (i przy założeniu że nie zrobimy całości) ma rację, ale ciężko czasem ocenić czy damy czy nie damy rady zrobić całej trasy przed startem. To jest właśnie piękne w tym sporcie, że czasami trzeba bardzo elastycznie modyfikować plan i konfrontować swoje wyobrażenia z własnymi możliwościami. Rok temu Waligóra była niesamowita. Był to, w mojej ocenie, jeden z najpiękniejszych rajdów ever - ale nie daliśmy rady zrobić całej trasy. To tylko 11 godzin, kiedy szczytów na mapie jest naprawdę sporo. Do tego sporo czasu ucieka Wam czasem na szukanie lampionów, no i fakt, że nie lecisz prosto na szczyt, ale musisz czasem specjalnie po te lampiony podjeżdżać w inne miejsca, wcale niekoniecznie przybliżające Cię do tego szczytu.
Niemniej, nie wiem czy zrobimy całość - bazując na zeszłorocznej edycji można przypuszczać, że może być trudno - ale co tam. Ja chcę na Turbacz. Basia mówi: NIE. Turbacz nie ma sensu, z punktu widzenia wyniku, jeśli nie zrobimy całości.
Ale...ale... mnie nie interesuje, w obecnej chwili wynik, ja chcę na Turbacz, chociaż mielibyśmy wrócić do bazy z 5 punktami na 23. Turbacz ma swoje prawa.
Konflikt narasta. Atmosfera robi się naprawdę napięta, już nawet inni zawodnicy zaczynają to zauważać. Podchodzą rzucając jakieś żartobliwe uwagi, ale chwilę później, wyczuwając że to nie jest najlepszy czas na żarty, cichutko się wycofują - zachowując życie.
Jeździmy razem, więc rozdzielenie się raczej nie wchodzi w rachubę. Musimy zatem znaleźć rozwiązanie, zwłaszcza że zaraz start. Proponuję Szkodnikowi kompromis: jedziemy na TURBACZ i koniec :)
Żadne z nas nie chce sięgnąć po sprawdzone sposoby domowej przemocy, bo oboje mamy 15-letnie doświadczenie w walce bronią i taka eskalacja, może się skończyć rzezią okolicznych wiosek. Basi propozycja jest oparta na logice i faktach, moja na pasji i namiętności. Inne jednak prześwięcają nam cele.
Jestem o tyle zły, że to drugi raz kiedy Basia na rajdzie odmawia mi Turbacza. Pierwszy raz było na zimowym rajdzie ICE Adventure Race, kiedy rzeczywiście pojechanie na Turbacz mogłoby nam dać dyskwalifikację, bo mieliśmy do zdobycia konkretną, minimalną liczbę punktów aby być klasyfikowani. Tutaj jednak nie ma tego problemu... a to drugi raz kiedy odmawia mi najwyższego szczytu Gorców.
Możne ktoś zapytać: o co w sumie chodzi, skoro byłeś tam tyle razy? To prawda, ale nigdy nie byłem tam, kiedy wisiał tam lampion!! To jest różnica!!!
Ogłaszają start, a my nadal w dwóch wrogich obozach.
Finalnie odpuszczam, ale zaistniała sytuacja będzie źródłem wielu złośliwości i docinków, przez cały nadchodzący dzień.
Ruszamy na południe, zostawiając Gorce z tyłu. Plan Basi jest prosty: "wyczyścić" całe południe i jak starczy czasu wjechać w Gorce. Jeśli nie starczy czasu, to wynik będzie lepszy niż gdybyśmy pojechali po prostu w góry.



"You'll feel better with the morning light..." (*)
Ruszamy ścieżkami rowerowymi przez rezerwat "Bór nad Czerwonem". Muszę przyznać, że jest to tutaj naprawdę ładnie zorganizowane. Począwszy od Ścieżki wokół Tatr, po inne ścieżki rowerowe - trzeba przyznać, że Nowy Targ mocno inwestuje w infrastrukturę rowerową. Lecimy przez okoliczne zagajniki i lasy zdobywając pierwsze punkty i podziwiając wschód słońca. Sami popatrzcie:
Jeden z punktów jest naprawdę trudny nawigacyjnie - znajduje się w sporym zagajniku, w którym są dziesiątki identycznych ścieżek, a wszystkie skrzyżowania wyglądają tak samo. Do tego musiało tutaj nieźle lać, bo trawy są niesamowicie mokre a i błota jest sporo. To ostatnie będzie nam towarzyszyć dzisiaj naprawdę często. Niemniej początek trasy jest tak ładny, że humor "po tym Turbaczu" mi się znacznie poprawia.Trochę kręcimy się po lesie, ale udaje nam się złapać ukryty tutaj lampion.




A ostateczny Przełom przynosi pewne lodowate wspomnienie
Jeden z punktów umieszczony jest na tzw. Przełomie Białki. Natychmiast przywołuje to kolejne wspomnienia z ICE Advanture Race (luty 2017), kiedy Basia po lampion przechodziła tędy boso na drugą stronę. To nie było zbyt mądre, patrząc na to jak rwąca i głęboka jest tutaj rzeka. Owszem, na ICE AR wszystko było pokryte lodem, ale nie aż takim aby skuł rwącą rzekę. Bez wchodzenia do wody po kolana się nie obyło. Bez załamania się pod Basią lodu także... mówię, to nie było wtedy zbyt mądre, "ale czy Wam się to podoba, czy nie Aramisy nadal są pośród żywych" (*).
Jeśli nigdy tu nie byliście, warto się tutaj wybrać bo miejsce jest naprawdę fajne:





Objazd Wieczor(K)ową porą
W sumie to przedpołudniową, ale jednakże Wieczorkową. Na jednym, bardzo urokliwym punkcie (sosna na skale) spotkaliśmy Jarka Wieczorka i Grześka Liszkę. Jadą oni innym wariantem niż my i nadjechali właśnie z kierunku, w którym my chcemy zaraz jechać. Jarek doradza nam, aby na kolejnym punkcie, nie pchać się górą - co byłoby w normalnych warunkach optymalnym rozwiązanie: podjechać sporym podjazdem na jeden punkt i przejechać garbem do drugiego punktu, nie tracą wysokości. Niemniej Jarek ostrzega, że droga na szycie wiedzie przez pola, składające się ze znienawidzonego przez nas błota - tego które się klei, zalepia i blokuje koła. Mówi, że ciężko było tamtędy przejść. Zaleca zjechać z punktu i objechać górę asfaltem... trzeba wtedy zrobić podjazd na garb raz jeszcze, ale będzie to szybsze niż bawienia się w walki polowe. Zastosujemy się do tej rady... ale nim o tym napiszę, spójrzcie na wspomniany punkt: "sosna na skale"





Zdobywcy Żelaznego Krzyża
Pierwszej, drugiej klasy? Nie wiem, na pewno 13% - bo takie nachylenie ma podjazd, którym ciśniemy tutaj pod górę. To właśnie ten objazd zalecony przez Jarka. To również punkt, na którym byliśmy podczas ICE AR, o tyle że podjeżdżaliśmy na niego z drugiej strony tej góry - od Gliczarowa (legendarnego podjazdu Tour de Pologne). Tym razem jedziemy mniej stromym zboczem, ale 13% to też daje popalić... za stary robię się już na to. Kiedyś to bym robił zakłady, kto to podjedzie na 2-4, a dziś myślałem że jadę na 2-jce, zrzuciłem na 1-nkę i nadal się męczę... było by przykro gdyby nie zauważyłem, że naprawdę jechałem na trójce i jedno w dół to była dwójka. Taka różnica, kiedyś byłbym dumny, dziś stwierdzam że "nie jestem najostrzejszą kredką w piórniku", skoro nawet nie zauważyłem biegu na którym jadę. Takie natarcie na podjazd, to kwalifikuje się nie na Żelazny Krzyż, ale na "Pour le Merite"
Kto grywał za dzieciaka w "Red Barona", napierał Albatrosem D.V lub (baczność!!) Fokker'em DR.I w trybie Career", był skrzydłowym samego Manfreda von Richtofen'a, polował o świcie na Rene Foncka... ten zna to uczucie, ten wie o co chodzi.
Niemniej krzyż zdobyty. Ubieramy kurtki bo teraz zjazd, a trochę potów wylaliśmy wjeżdżając tutaj. Ruszamy w dół. Zjazd jest piękny bo mamy ponad 50 km/h... ale odczuwalna temperatura przy dzisiejszego pogodzie, przy takiej prędkości, jest blisko zeru. Jesteśmy mokrzy i zaczynam zamarzać... zjazd do Szaflar jest długi. Bardzo długi. Kiedy zaczynają pokrywać mnie sople, a organizm walczy z hipotermiom... zaczyna padać deszcz. Zimny, mokry deszcz. Jak zjedziemy na dół, to nas po prostu telepie. Ale nie ma się co przejmować, zaraz znowu będzie pod górę, więc się rozgrzejmy.
Zostawiamy Szaflary i deszcz za plecami, bo jak tylko zaczynam cisnąć w kierunku na Bańską i Maruszynę, to na niebo zaczyna wychodzić "gwiazda południa". Grzejemy się w słoneczku... i na nielichym podjeździe.

A tak to wyglądało w zimie, z drugiej strony:


Popieszczeni przez pastucha czyli czuję, że będzie z tego kwas...
Przed nami punkt, do którego według mapy, to w sumie, nie ma żadnego dojazdu.
Postanawiamy zatem przedrzeć się przez pole, od drogi która podchodzi - w miarę  - najbliżej lampionu. Ruszamy przez zielone pola i chwilę później musimy przedzierać się przez ogrodzenia, które nagle wyrastają na naszej drodze. Niektóre są pod prądem, więc robi się coraz ciekawej. Bzzz... bzzz... bzz... co za dramat, jak na przesłuchaniach które prowadziłem. Już wiem, czemu ludzie wtedy tak ochoczo zeznają.. auuu... BZZZZ... AUA... o to był konkretny strzał.
W jedno z takich ogrodzeń, zapląta mi się VENOM... teraz każde dotknięcie ramy to... BZZZ... próbuję wyplątać go trzymają za opony... ale nie idzie. BZZZ... BZZZ... BZZZ...
Basia krzyczy: UWAŻAJ!!!.
Co BZZZZ...mów...BZZZ...isz...BZZ. Prąd...BZZZ....upoś...BZZZ...ledza...BZZZ...mi....BZZZ...zmy...BZZZZZZZZZZ...sły.
ARGH udało się. Czuję się jakbym był elektrownią i miał w plecaku z kilo waty. Dobrze, że wata nie jest ciężka.


Czuję, że jesteśmy obserwowani. Nie zdążę się nawet odwrócić, kiedy słyszę taki dialog jakiś stworów.

- Co to za barany chodzą po moim polu?
- Nie przejmuj się to jakieś głupie krowy.
- Ej pacany, deptacie moją łąkę. Zabierajcie się stąd nim zdeptam wasze marzenia.
- Zdepczę... mówi się... zdepczę
- Pokopało Was? Wynocha z naszej trawy... nim zeżremy wasze wnętrzności.
- Ej... ale my jesteśmy roślinożercami. Nie trawię mięsa!!
- Co tam, dla tej dwójki zrobimy wyjątek! Strawimy ich szybciej niż zrobiłby to penatafluorek antymonu!!
- Pentafluorek... no tak, to magiczny kwas.
- Nie do końca, aby był magiczny musisz dodać do niego trochę kwasu fluorosulfonowego.
Wtedy masz dopiero MAGIĘ. MAGIĘ trawiącą organiczne śmieci... (wymowny wzrok w naszym kierunku)

Staramy się zignorować agresorów i przedzieramy się dalej. Pole jest po horyzont... mijają kolejne minuty, ale finalnie docieramy do zagajnika, gdzie wisi lampionu. Nawigacyjnie wyszliśmy idealnie, ale teraz jeszcze musimy się stąd wydostać. Omijamy szerokim łukiem, zaniepokojone naszą obecnością stwory i jakoś udaj nam się wydostać do drogi. Ufff...







"...when all seems fine and I'm pain free, you jab another pin in me" (*)

Wjeżdżamy w Gorce. Wiemy już, że nie damy rady zrobić całości trasy, a co za tym idzie nie dotrzemy dziś do Turbacza. Zdobędziemy może punkty w okolicy Bukowiny Obidowskiej, ale Turbacz nam dzisiaj nie grozi. Przy jednej kapliczce spotykamy ponownie Jarka i Grześka. Wywiązuje się dialog:

- Ej, nie widziałem Was na Turbaczu!!
- Jebnąć Ci? (a nie, to tylko pomyślałem. Powiedziałem za to: No bo nas nie było)
- A wiecie jak było fajnie. Padał tam śnieg !!
- Mocno? (w znaczeniu jebnięcia - nie śniegu... ale na głos tylko: wow, ale fajnie)


No kurde jak laleczka voodoo. Kiedy się już pogodziłem się z tym Turbaczem dzisiaj, to przyszedł Jarek i napiera igłami w laleczkę. Ech, braknie nam tak z godzinę, aby zaliczyć najwyższy szczyt Gorców. Gdyby rajd miał 12-13 godzin, ale ma tylko 11... nie ma szans. Wchodzimy właśnie w Gorce, ale 18:20 musimy być na mecie, więc rzeczywistości nie oszukamy. Żegnamy się i jedziemy w swoją stronę, a dokładniej nie w swoją, ale w kierunku Koliby na Łapsowej Polanie.


"Choć raz mnie posłuchaj a sam przestań gadać. Czy idziesz tam ze mna? Musimy se pomagać..." (*)
Tarabanimy się pod górę... jest stromo, a my już nieźle sponiewierani innymi podjazdami dzisiaj. Wyprzedzają nas dzieci... nieważne, że na quadach, ale jednak... chociaż jak quad utknie w koleinie, to nim się Ojciec z niej wygramoli trochę Mu zejdzie, a dzieciaki będą z buta do góry szły.
Chwilę później udaje nam się dotrzeć do Koliby i podbijamy kolejny punkt. Zegarek mówi, że mamy trochę ponad 1,5 godziny. W planie Basi zatem jeszcze jeden punkt na czarnym szlaku (w kierunku Bukowiny Waksmundzkiej), a potem odwrót na bazę przez jeszcze jeden, ostatni punkt tuż nad Nowym Targiem - bacówka, w której zlokalizowany jest także i bufet na trasie.
Widzicie co ja mam z tym Szkodnikiem, nie dość że nie byliśmy na Turbaczu, to nie byliśmy także na bufecie... Tak się nie godzi...




Czarny szlak zaskakuje nas potężnymi ilościami błota i przedzieranie się nim jest trudne. Naprawdę trudne... i czasochłonne. Czasu to akurat nie mamy za wiele, więc zaczyna się nerwówka. W pewnym momencie szlak nam gdzieś ucieka, ale szybko udaje nam się skorygować błąd... przedzierając się przez wiatrołomy...


Ostatecznie udaje nam się dotrzeć do upragnionego lampionu. Basia - zgodnie ze swoim planem - chce zjechać na bazę przez bufet. Niemniej, ja mam inny plan. Nie, nie Turbacz moi drodzy, na to naprawdę braknie nam czasu. Niemniej uważam, że zdążymy jeszcze przedrzeć się przez Bukowinę Waksmundzką i zjechać zielonym szlakiem - tym sposobem złapiemy punkt zlokalizowany na pomniku, właśnie przy tym szlaku. Basia nie jest przekonana czy zdążymy, ale ja mówię że bez problemu. Pyta mnie skąd mam taką pewność, jak będzie pod górę to nas to mocno spowolni. Jak pod górę? Byliśmy tutaj na ICEBUG Winter Trail i to dwa razy, szliśmy właśnie tędy - jak pod górę. Teraz będzie trochę w dół, a przed podejściem na Bukowinę strawersujemy sobie do zielonego szlaku drogą bez szlaku.
Basia mnie pyta jak mogę pamiętać takie rzeczy - w sumie to nie wiem, po prostu pamiętam. To pomocne, więc czemu tego nie robić :)
Nie chcę jednak się spierać jak rano. Mówię: decyduj, ale jestem przekonany że zdążymy na spokojnie. Szkodnik postanawia zaufać - ta moja pamięć do zakrętów, ścieżek i terenu już nieraz nas uratowała. Ruszamy zatem w kierunku Bukowiny i zgodnie z oczekiwaniem, znajdujemy drogę bez szlaku, którą skracamy sobie w kierunku "zielonego". Chwilę później naszym łupem pada i lampion przy pomniku. Teraz już tylko zjazd do Nowego Targu. Mamy 28 minut.


Owce, lampiony i... automobile
Zjazd "zielonym" trochę nam zajmuje bo albo błoto, albo tam gdzie sucho - bardzo kamienisto. Nie da się puścić klamek i zapomnieć, że piekła nie ma. Zbyt szarpie i miota nami jak szatan :)
Do bacówki-bufetu musimy dodatkowo trochę nadrobić, względem najkrótszej drogi do bazy, ale ryzykujemy. Wg mnie zdążymy, Basia trochę sceptyczna ale jedziemy. Odbijamy z drogi w kierunku bacówki i przedzieramy się przez morze owiec brodzących po łąkach. Gdy dojeżdżamy do bacówki, punkt żywieniowy jest już złożony i właśnie odjeżdża !!
Zdążyliśmy tutaj w ostatniej chwili przed zwinięciem się obsługi - zakładali, że o tej porze, to już nikt tutaj nie dotrze. No bo kto by mógł? Hmmm... znam takich jednych.
Podbijamy zatem lampion z auta i teraz długa na bazę, bo zostało nam 14 minut do limitu. Włączamy tryb "NIE HAMUJEMY DLA NIKOGO".



Na metę wpadamy na 9 minut przed limitem - ostry upał na finiszu był :)
Mówiłem, Szkodnik, że zdążymy? A teraz właź na 3-ci stopień, bo ta decyzja dała Ci właśnie takie miejsce na podium. W bazie wszyscy trochę zmarznięci, bo się zrobiło naprawdę zimno. Wieczorem jak wyjeżdżaliśmy, to temperatura była -2 stopnie.
Po zawodach jak zawsze krótkie after-party w pobliskiej karczmie, a potem zbieramy się do domu. Druga edycja rajdu była bardzo fajna, ale trasa pierwszej imprezy pozostaje niedościgniona.

CYTATY:

1) Drobna parafraza piosenki Gun's'Roses "Don't cry"
2) Parafraza tekstu z komiksu Marvela "The infinity war", wydanego w Polsce jako" Mega Marvel 3/94" - przez TM-Semic :)
3) Piosenka: Metallica "Fixxxer"
4) Drobna parafraza piosenki Kazika "Ja tu jeszcze wrócę"


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
mavic
| 12:29 poniedziałek, 1 października 2018 | linkuj Ech to ja rzuciłem w Waszą stronę o rozłamie w drużynie ale widziałem, że sytuacja jest rzeczywiście napięta. Wg mnie szczególnie rano w Gorce pchać się nie było sensu ale z drugiej strony w dzień miało nie być deszczu który jednak trochę spadł - na Turbaczu nawet ze śniegiem. Na Turbacz również nie dotarłem przez niemoc żołądkową a byłem tam tylko raz bardzo dawno temu i plan wydawał się łatwy do zrealizowania.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa opnal
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]