aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd Wilczy 2019

  • DST 20.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 9 marca 2019 | dodano: 10.03.2019

Początek marca niezmiennie od lat przynosi przynosi nam Rajd Wilczy. To znaczy wróć...nie w znaczeniu, że to Rajd Wilczy przynosi nam początek marca, ale że początek marca przynosi nam ... grrr... lejce mi się je***ą i składania coś się nie układa.
Jeszcze raz... prosto i klarownie: od lat na początku marca startujemy na Rajdzie Wilczym. Dokładnie to od 5 lat, bo byliśmy do tej pory na każdej edycji tej imprezy. Dziś jednak będzie to inna opowieść niż wszystkie dotychczas... zarówno trochę krótsza niż zwykle oraz także trochę nietypowa. Skoro relacja ma być krótsza niż normalnie, to może zanim zaczniemy z nią lecieć, dwa słowa dlaczego tu wracamy i czemu mamy sentyment do tego rajdu.

Po-ŻORY mogą mylić...
że z nas mega ultra wymiatacze skoro odwiedzamy każdą edycję tego rajdu, którego bazą zawsze są Żory. Wymiatamy to czasem śmieci z piwnicy, ale to też rzadko... bo zwykle nam się nie chce i znamy ciekawsze czynności :)
Nasz pierwszy Rajd Wilczy znaleźliśmy zupełnie przypadkiem i wybraliśmy się na niego trochę na pałę. Okazało się to doskonałą decyzję bo do dziś uważamy, że to jedna z dwóch najlepszych edycji tego rajdu. To były czasy kiedy jeszcze nie prowadziliśmy bloga, więc nie znajdziecie tutaj wspomnień z tamtej wyprawy. Doskonała zagadka ze sznurkiem (dane są dwa sznurki, każdy pali się dokładnie godzinę. Odmierz 45 minut - uwaga sznurków nie wolno ciąć). Albo inna akcja: dane są 2 baniaki wody 5 i 3 litry, odmierz 4 litry (ale nie na kartce, dostajesz dwa baniaki do ręki, obok Ciebie bije prawdziwe źródło, a prawdziwa waga czeka aby zważyć co ponalewasz do baniaków). Chwilę później biegamy po okopach i komunikujemy się przez telefon polowy, albo eksplorujemy piwnice ze sztucznym fluorescencyjnym, chemicznym światłem szukając czarnych przedmiotów w ciemności. Wbijamy na komisariat i piszemy test z kodeksu drogowego ("czy pędzący bydło szosą jest kierującym?"), a u strażaków walczymy z "jadowitymi" wężami... Słowem: REWELACJA i tak oto zapadła decyzja, że będziemy wracać tu regularnie :)
Druga edycja, z której relację już na tym blogu znajdziecie --> tutaj, to druga najlepsza edycja tego rajdu. Nie jesteśmy w stanie wybrać jednej "najlepszej", bo były to rajdy tak niesamowicie różne od siebie, że nie sposób ich porównać. Pierwszy rajd klimatem przypominał "Tropiciela", a drugi był naszym pierwszym prawdziwym rajdem AR (Adventure Race). Z czasem w naszym życiu przyszła pora na rajdy trwające ponad dobę, ale to właśnie Wilczy Drugi zabrała nas na szaloną wizytę w świecie rajdów przygodowych. Rowery wywieźli nam z Żor do Schroniska pod Baranią Górą, a nas wywieźli autokarem do Wisły. Stamtąd pieszo cisnęliśmy pod Baranią i potem rowerami przez Czantorię nad ranem. A gdy okazało się, że poruszamy się za jednak wolno aby doświadczyć zauważalnej dylatacji czasu, to aby uniknąć dyskwalifikacji gnaliśmy prawie 40 km do bazy w morderczym finiszu... mijając punkty kontrolne czasem o 500m. Opłaciło się, bo wpadliśmy na metę 4 sekundy przed dyskwalifikacją. Słownie: cztery sekundy. Pasuje Wam? Tylko 36 770 527 080 (czterokrotność definicyjnych 9192631770) okresów promieniowania odpowiadających przejściu między dwoma poziomami struktury nadsubtelnej stanu podstawowego atomu cezu 133. Do dziś jest to dla nas absolutny rekord dotarcia na metę "na styk". Sam Cez był w szoku, że tak mało miał okresów! To była przygoda, której nigdy nie zapomnimy.
Trzecia edycja wyprowadziła nas w gdzieś w "Bagna Rozpaczy" (*), gdzie jeszcze wtedy nigdy nieodżałowany Santa tonął niczym koń Artax (strzeżcie się Bagien Kobióra, moi Drodzy, strzeżcie się... ), a świt zastał nas gdzieś pod pałacem w Pszczynie. Natomiast czwartą edycję przejechaliśmy w trójkę! W towarzystwie przeuroczego Pana Porażki, który pod koniec rajdu postanowił się przesiąść z roweru na pociąg... pociąg, który przejechał nasze marzenia. Wiecie jak to bywa ze światełkiem w tunelu, jeśli to ona zbliża się do Was, a nie wy do niego... to znaczy, że macie spory problem :)

"Nieutulony w piersi żal, że za jedną siną dalą..." meta.(*)
... i tak oto nastała 5-ta edycja Wilczej przygody. Jak zawsze zapisaliśmy się zaraz na początku roku na trasę PROFI, zastanawiając się co w tym roku czeka nas na trasie. Czy będzie to góra wielka jak Czantoria, czy będzie to dno do którego będzie równie daleko jak w bagnach Kobióra, czy też - na przykład - poznamy kuzyna Pana Porażki, Monsieur Fiasko :)
Los jednak chciał inaczej. Tym razem za jedną siną dalą, nie będzie kolejnej sinej dali, ale... meta. Dlaczego? Ponieważ tym razem nie czeka nas 130+ kilometrów, ale tylko 20 km i to nawet nie na rowerze, ale z buta...
Nie wdając się w zbyteczne szczegóły, powiem tylko że plany pokrzyżowały nam sprawy lekarsko-medyczno-doktorskie. Niby wszystko planowo i bez wypadków, ale niestety na tyle poważne, że rower i wielki plecak (czyli nieodłączny kompan roweru) odpadał w tym tygodniu. Owszem na upartego można by się przemęczyć, ale po pierwsze: rajdy mimo że poniewierają mają cieszyć, więc po co się katować i "niepokoić" świeże rany, a z drugiej strony za półtorej tygodnia musimy być w pełni sprawni, bo rozkładamy 250 km trasy pod naszą imprezę. Tylko tego nam potrzeba aby się coś dobrze nie wygoiło i był problem z rozstawieniem Kompani KORNEJ (zapraszamy do Lanckorony!!!).
Serce boli, że w tym roku PROFI nie dla nas, ale cóż zdrowy rozsądek musi czasem zwyciężyć nad zachciankami serca. A że jesteśmy Drużyną, to mimo że sprawa dotyczyła tylko jednej osoby, to podjęliśmy decyzję że w tym roku na Wilczym nas zabraknie...
Jak to zabraknie, skoro napisałem że czeka nas 20 km z buta. No właśnie! To zasługa Kamili i Filipa, którzy jechali na trasę pieszą 20 km. My podeszliśmy do sprawy zero-jedynkowo: nie ma PROFI = nie ma nas na Wilczym. A wyżej wymienieni do nas, że może byśmy się z Nimi przeszli na trasę pieszą! W sumie czemu nie, na pieszą nie potrzebujemy przecież dwóch plecaków - spakujemy się w jeden. Do tego chodzić możemy bez problemu - to świetna propozycja. Długo się nie wahamy, informujemy Wilczy Sztab, że przepisujemy się na trasę pieszą i w sobotę rano wyruszamy do Żor... Dziękujemy Velocilamom za zmobilizowanie nas! Nota bene Wilczy Sztab także zachęcał nas w odpowiedzi na maila właśnie do startu na  trasach pieszych, skoro nie damy rady na PROFI. Czemu sami o tym nie pomyśleliśmy? W sumie to nie wiem... Ważne jednak, że jedziemy do Żor!!
Mam wrażenie, że tym razem trochę jak weterani wojenni... trochę poharatani, sponiewierani przez poprzednie przygody, ale wracamy na tyle ile wrócić możemy. SFA DIES HARD... but kills easily :)


"Krzyknie 'MORDOWAĆ' i spuści psy wojny..." (*)
Może nie mordować, ale SZUKAĆ... krzyknie: SZUKAĆ! i spuści psy!! SZUKAĆ lampionów. To pierwszy rok, w którym na Radzie Wilczy pojawiają się także biegacze z psami. Część z Was pewnie wie, że z pewną rezerwą podchodzę do tych zwierzaków, bo ilość zadym jakie mamy z nimi na rowerze jest naprawdę duża. Owczarki pasterskie w Beskidach czy Pieninach, otwarte bramy po wsiach, leśniczówki... no nieraz już było ostro. Czasem naprawdę ostro bo nawet z pogryzieniem, bo część tych zwierząt nie akceptuje rowerów i dostaje ku****cy eee gorączki, gdy widzi kręcące się koła...
Cześć psiaków jest oczywiście normalna i ułożona, ale co przeżyliśmy z tymi nie- lub mniej- ułożonymi to nasze...
Dziś mamy start wspólny trasy rowerowej oraz pieszej (na której cześć biegaczy startuje z rowerami). No i klasyk. Część psów normalnie bez emocji, a część gdy zostanie otoczona rowerami po prostu.. no resztę dopowiedzcie sobie sami. Wesoło było :)
Może słowo o naszej trasie i naszym szukaniu lampionów. Mamy do zrobienia około 20 km. Do odnalezienia 6 punktów kontrolnych... nie chcę nikogo urazić, ale w kontekście tego że wybieraliśmy się na PROFI, to czujemy się trochę emerycko. Jeden, niewielki arkusz mapy w ręku... i do tego pełnej treści. Jak już jesteśmy pieszo i mamy mały arkusz mapy to zwykle jest to KrakINO i chore nawigacyjne zabawy (gry szwajcarskie, odwrócone lub/i zlustrowane mapy, nawigacja INO po poziomicach lub kształcie lasu, bo wszystko inne pousuwane z mapy itp).
A tu pełna mapa i 20 km z buta. To nie tak mało, zwłaszcza że my jednak bardziej rowerowi jesteśmy i nie lubimy biegać (a dziś to nawet nie możemy). Niemniej mapa jest pełna i jest to chyba nasza najmniejsza karta startowa ever. 6 punkcików.. no cóż. Potęguje to w nas uczucie emeryckie, ale cóż dziś tak musi być. Wiecie, jeszcze nie jest  też powiedziane, że zrobimy te 6 punktów. Wtopimy gdzieś nawigacyjnie, utkniemy na jakiś bagnach, nie utrzymamy tempa marszu i będzie tyle :)
Nasz limit czasu to 5 godzin, więc powinno udać się zrobić komplet - mamy jednak już na tyle doświadczenia, aby na rajdach na orientację bardzo wstrzemięźliwie podchodzić do takich oszacowań. Pan Porażka zawsze czujny i ciągle szuka do kogo mógłby się podczepić :)
Jesteśmy dzisiaj też totalnie nieprzygotowani... mieliśmy przecież nie jechać wcale i ta zmiana planów, tak nas zaskoczyła, że nie zabraliśmy ze sobą żadnego z dwóch aparatów fotograficznych, nie zabraliśmy trackera do śledzenia trasy... dobrze, że w spodniach przyjechałem... no i kompas mamy. Zdjęć zatem dziś wiele nie będzie, bo to "komórkowce".



"Sam Diabeł szepnął: wietrze wiej"... czyli "plemiona skazane na 100 lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi"(*)
Może zacznę od samotności. Wszyscy startują. To bieg, więc w 5 minut jesteśmy ostatnią ekipą. Wszyscy cisną gdzieś przez w dal, poszli jak przez pola jak dziki. My w marszu zostajemy w tyle. Przynajmniej możemy pokonferować sobie z Kamilą i Filipem... a nie, wróć. Oni też pognali z tłumem. Tyle by było ze wspólnej wyprawy. Oczywiście, to złośliwy żart. To zawody - niech cisną, o to przecież w tym chodzi. W sumie to nawet się tego spodziewaliśmy, ale i tak nas to rozśmieszyło. "Chodźcie z nami na spacer, będzie fajnie..." :D
Co ciekawe, mimo że pognali jak szaleni i zniknęli za horyzontem, to spotkamy się na pierwszym punkcie kontrolnym. My jak zawsze azymutem i bezdrożami, niczym Jason Voorhees z serii "Piątek 13-stego" znamy wszystkie skróty w lesie (On także nigdy nie biegał, nastolatki biegały, a On znając lasy nad Crystal Lake, skrótem odcinał Im drogę i ciach maczetą z nienacka). Orientalisto, nie bądź jak biegnący nastolatek, bądź jak Jason :)
Jason, Jasonem, ale Diabeł rzeczywiście szepnął "wietrze wiej" bo wieje niesamowicie. Duje.. w sumie, to już nawet nie duje, a piździ jak Kieleckiem (no kto z Was wie, skąd się wzięło to powiedzenie, co? Jak nie wiecie skąd, to obczajcie sobie mapę wiatrów w Polsce i wszystko stanie się jasne). Wieje nieprzeciętnie. Zawsze gdy wiatr tak napiera przypomina mi się "Dracula" Coppoli, a dokładnie ta scena.
Nad jeziorem, co stanęło na naszej drodze, klimat jak nad morzem. Fale smagane wichrem uderzają o brzeg, a w powietrzu wodna bryza. Szkoda tylko, że wieje w ryj bo czasem naprawdę ciężko się idzie, ale i tak jest dobrze.
Pierwsze dwa punkty kontrolne to dla nas powtórka z zeszłego roku. Stoją niemal w tych samych miejscach co na trasie Profi 2018. Czujnie wypatrujemy zatem Pana Porażki, bo to tutaj po raz pierwszy spotkaliśmy go rok temu, ale szczęśliwie musi być zajęty swoimi sprawami bo idzie nam dość sprawnie.




"LUNA bonita" :)
Na trzecim punkcie kontrolnym znowu mijamy się z Kamilą i Filipem, a tymczasem dołącza do nas jeden z zawodników ze swoim psem: LUNĄ. To jeden z tych fajnych psów, który nie ma "ale" do każdego z boku, więc spokojnie się dogadamy. Towarzyszyć będą nam już do końca naszych zmagań dzisiaj i nie straszne będą Im przeprawianie się przez pionowe nasypy kolejowej, ani skoki przez rzekę po drzewach, ani przez podmokłe tereny.
Owszem ze dwa razy zaproponują alternatywną drogę, zaskoczeni trochę naszym wariantem, ale takie prośby nie rozpatrywane pozytywnie przez SFA. Wiedzcie jednak, że to nie tak, że my tak specjalnie. My zawsze planujemy "na azymut" czyli jak po sznurku do punktu, tylko czasem zrobi się z tego "na szagę" czyli krzoki i gęstwiny, a czasem "na rympał" czyli czołganie się kosówce czy też ciśnięcie pod pionowe skarpy.
Mimo zdziwienia obranym przez nas czasem wariantem (na przykład kiedy 200-300 metrów od nas jest dogodne przejście tunelem, a my po pionowej skarpie pod górę i potem w dół) cisnąć będą z nami dzielnie do końca.
Jako, że Luna i jej Towarzysz są z Żor, przeloty między punktami upłyną nam na rozmowach jak się tutaj żyje i mieszka. Jeśli znacie nas już trochę, to wiecie że zawsze próbujemy pociągnąć za język napotykane osoby, aby dowiedzieć się więcej o danym miejscu, o jego historii, o problemach i radościach dania codziennego. Jesteśmy pod wrażeniem infrastruktury w Żorach (parki i alejki spacerowe, place zabaw, ogólnie dostępny skate-park, duże parkingi, ścieżki rowerowe itp), a nasz Rozmówca potwierdza że miasto, mimo typowych miejskich problemów, dość prężnie się rozwija. To zawsze cieszy.
Potem opowiada nam o napotykanych ruinach budynków i tak oto poznajemy historię bażantowni :) 
Imię pieska LUNA (hiszp. Księżyc), nieodzownie kojarzy mi się z hiszpańską piosenką pod tytułem "Luna bonita".
I tak przez pół drogi, przez tą myślową kotwicę, chodzić będzie mi po głowie tekst:

Dime luna bonita, dime que me está pasando
Dime luna bonita si me estoy enamorando...


z drobną przeróbką:

Dime mi Szkodniczku, dime que me esta pasando
Dime mi Szkodniczku si me estoy enamorando?


(Zostawię tutaj polskie określenie bo słowo "parasito" - mimo, że to mój ukochany hiszpański, nie brzmi jednak najlepiej). Wracając do samej Luny, to nie pierwszy pies o takim imieniu, którego poznaliśmy na rajdach, ale na razie jedyny, który razem z nami skakał przez rzekę po zwalonych drzewach. Z nami a nie z kłami za nami !!!




"...niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos"
Po zdobyciu ostatniego punktu kontrolnego czeka nas jeszcze parokilometrowy spacer do bazy. Niestety tutaj już tylko asfaltem, bo jakoś musimy wrócić do miasta, więc to koniec pól i lasów na dzisiaj. Gdy meldujemy się na mecie jest parę minut po 15:00. Mamy prawie godzinny zapas do limitu. Mamy też komplet punktów na naszej najmniejszej karcie startowej ever. Kamila i Filip także są już w bazie, wracają też niektóre ekipy z Profi, z Open i z trasy rowerowej. Niektóre, bo zwycięzcy Profi już dawno są w bazie - zrobili całą trasę w nocy i wrócili nim my wystartowaliśmy na nasze 20 km o godzinie 11:00...
Cieszymy się że mogliśmy tu być, ale gdzieś tam na dnie serca tli się żal, że nie moglibyśmy powalczyć na PROFI. Ostatnie chwile w Żorach spędzamy na zapraszaniu znajomych nam ekip na Kompanią Korną, która już za dwa tygodnie w Lanckoronie. Lord SFAROC czeka na śmiałków i rzuca wyzwanie. Na koniec zostaje jeszcze tylko powrót do domu, ale co za to powrót bez 15-minutowego snu gdzieś na leśnym parkingu, bez mycia zabłoconych rowerów. Dobrze, że przynajmniej nie wracamy sami i droga mija nam na miłej konwersacji z Kamilą i Filipem... choć w sumie to raczej na moim monologu, bo podpuścili mnie abym zrecenzował Im książkę, o której Wam już pisałem - odsyłam do recenzji z Rajdu Liczyrzepy, jak ktoś nie wie o czym mówię. Niemniej, nie bójcie (się) żaby, skoro to Rajd Wilczy to: " Moja pieśń życia jeszcze dla mnie nie zamilkła! Niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos!" (*) czyli jeszcze wrócimy na PROFI !!!




Cytaty:
1) Film "Niekończąca się opowieść"
2) Piosenka Czerwonch Gitar "Nie spoczniemy"
3) William Shakespeare "Juliusz Cezar"
4) Piosenka Maryli Rodowicz "Ballada wagonowa"
5) Książka: Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"
6) Hiszpańska piosenka "La luna bonita". Jedna z jej wersji tutaj.
7) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Obława 3"


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
aramisy
| 22:40 niedziela, 10 marca 2019 | linkuj Znaleźliśmy :) my też dziękujemy za towarzystwo na trasie.
Gość | 20:59 niedziela, 10 marca 2019 | linkuj Dzięki za wzpaniały art. LUNA nadal odsypia szukajcie nas na fb Wojtek Komar
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa goobl
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]