Puchar Śląska 2019
-
Aktywność Sztuki walki
Sobota, 19 października 2019 | dodano: 21.10.2019
Drugie zawody Pucharu 3 Broni 2019 zabierają nas do Katowic. Dawno tu nie byliśmy, bo rok temu gospodarzem drugich zawodów sezonu 2018 był Wrocław. Tak to jest, gdy filii jest więcej niż wszystkich zawodów w roku - muszę się one dzielić dostępnymi imprezami. No ale z dwojga złego, to lepiej w tą stronę! Rok temu w Pucharze 3 Broni znalazły się Puchar Neptuna i Puchar Wrocławia, a więc w tym roku rozgrywamy Puchar Torunia oraz Puchar Śląska.
Dla nas Katowice to miejsce szczególne i to pod kilkoma względami – dlaczego? O tym, to za chwilę, gdyż najpierw wspomnę, że nie tylko miejsce, ale i czas tych zawodów jest specyficzny. Znacie nas już na tyle, że pewnie wiecie że dzielimy nasz czas pomiędzy dwie pasje: szermierkę i rajdy na orientację. Zwykle oba te światy ze sobą nie kolidują, ale tym razem jest inaczej… chociaż kolidują to chyba złe słowo, bo w sumie kolizji czasowej to "prawie" nie ma. Sobotni dzień spędzimy na planszy szermierczej, sobotnią noc na rowerze szukając punktów kontrolnych, a niedzielny dzień znowu z bronią w ręku… tylko na sen braknie czasu. Cóż, mówiłem Wam już kiedyś, że sen jest dla słabych i tych którzy mają na niego czas. Nam się to nawet jakoś udało połączyć w ramach logicznej koniunkcji: jesteśmy słabi i nie mamy czasu na sen. To trochę jak łącznie szablowej pozycji włoskiej z węgierską: łączymy wady obu rozwiązań, nie łącząc ich zalet! Rewelacja...
Plan jest bardziej niż chory, acz chyba wykonalny. Gnamy w sobotę rano do Katowic, bierzemy udział w eliminacjach, wieczorem wsiadamy w auto i przejeżdżamy do Jelcza-Laskowice, gdzie o północy startujemy na Tropicielu na trasie rowerowej 60 km. Rajd kończymy koło 7:00 – 8:00 rano i ciśniemy z powrotem do Katowic na drugi dzień zawodów szermierczych (czyli końcówkę eliminacji i finały). Już teraz mogę Wam zdradzić, że udało nam się wszystko zamknąć czasowo i nawet to przeżyliśmy, więc relacja z Tropiciela pojawi się już niebawem!
W sumie, skoro było: szermierka - rower - znowu szermierka, to w jakieś kolejności powinny pojawiać się te relacje?
Zasłona czwarta -...
... - ODPOWIEDŹ
Grupa Armii "SFA Południe" - Katowice
Filię w Katowicach mamy już lata i działa ona bardzo sprawnie. Wspominając początki tej lokalizacji, nie sposób nie wspomnieć, że powstała ona przy AWF Katowice, gdyż to właśnie tam Marek (nasz główny trener) jak i my robiliśmy kurs instruktorów sportu ze specjalnością szermierka. Pisałem Wam już kiedyś, że wybór Katowic pod kątem tego kursu nie był przypadkiem: prowadził Go tam sam, niestety już świętej pamięci, prof. Zbigniew Czajkowski (niegdyś trener polskich medalistów takich jak Egon Franke czy Wojciech Zabłocki oraz właściwie twórca całej metodyki nauczania polskiej szermierki). Drugim prowadzącym był Trener Klasy Mistrzowskiej i Sędzia Międzynarodowy Michał Morys. Kurs ten był dla nas wszystkich swoistym objawieniem – otrzymaliśmy niemal w prezencie tak wielki ogrom wiedzy do przyswojenia, że omal nas to nie przygniotło.
Jeśli spojrzycie na SFA pod kątem momentów jakościowych w kontekście rozwoju, to był to przeogromny skok w naszej historii. Otrzymaliśmy niesamowitą podstawę do budowania własnej metodyki nauczania, bazując na wszystkim tym, co osiągnął sport zawodowy przez lata. Trzeba było to po prostu zrozumieć, zapamiętać, przeanalizować i tylko lekko zmodyfikować pod kątem szermierki klasycznej. Dla wszystkich nieznających różnic między tym sportem a naszą sztuką walki, w ogromnym uproszczeniu jest tak, że w szermierce sportowej punkt zdobywa kto trafi pierwszy (jeśli dostaniecie chwilę potem to i tak nie ma znaczenia, macie być pierwsi). Natomiast w szermierce klasycznej podstawową zasadą jest "nie otrzymać trafienia", gdyż walczymy tak jakby broń przeciwnika była ostra.
Wracając jednak do Katowic jako takich, pierwsze treningi tej filii odbywały się właśnie na sali szermierczej AWF’u. Później gdy oddział znacznie się rozrósł przenieśliśmy się w inną lokalizację, odpalając także drugą grupę w Tychach!
Nie da się przy tej okazji nie wspomnieć także o Radku, czyli o Instruktorze Śląskich Filii Aramis, (ŚFA :D :D :D) ponieważ powodzenie każdej nowo powstałej filii zależy w dużej mierze od zaangażowania Instruktora prowadzącego. Otrzymuje on od nas (nas rozumianych jako całego ARAMISA) pełne wsparcie, ale to On musi poprowadzić grupę na miejscu. Co więcej, musi On szybko przyswoić sporą wiedzę zarówno z metodyki naszego treningu, jak i musi zrozumieć ideę szermierki klasycznej…
Nie ma innej opcji: jeśli chce uczyć tego innych, musi sam to najpierw poznać. Znalezienie na miejscu charyzmatycznej osoby, która, będzie w stanie pociągnąć za sobą grupę, która zaangażuje się i która poświęci wiele swojego czasu na naukę, to nie jest sprawa prosta. Niektóre miasta, które chciały posiadać własny oddział Aramisa, nigdy nie podołały temu zadaniu.
Przez jakiś czas, można prowadzić taką filię dojeżdżając na treningi z innego miasta. Jest to żmudne, ale możliwe. I tak też w kilka osób, zamiennie, co tydzień jeździliśmy do Katowic prowadzić treningi. Szukaliśmy jednocześnie osoby, która chciała by i nadawała się, aby dołączyć do kadry instruktorskiej z całej jej przywilejami i OBOWIĄZKAMI, aby w końcu przejąć nowo powstały oddział.
Tak jest historia każdej z naszej filii, taka jest też historia Radka...
W przypadku Katowic trafiliśmy rewelacyjnie: Radek okazał się znakomitym organizatorem i instruktorem w jednym. Nie tylko utrzymał nowo powstałą grupę, ale mocno ją rozwinął uruchamiając treningi także w Tychach. W niedługim czasie, dzięki Radkowi, filia Katowice stała się solidną częścią całej potężnej konstrukcji zwanej Szkołą Fechtunku ARAMIS, a na naszych zawodach zaczęli pojawiać się zawodnicy legitymujący się jako "SFA Katowice/Tychy"
W późniejszym czasie, treningi SFA w Katowicach zaczął także prowadzić Michała Morys (tak tak, ten sam Trener Klasy Mistrzowskiej, u którego robiliśmy kurs instruktorski). W kooperacji z Radkiem, któremu zaczął On dawać jakże bezcenne (zwłaszcza na takim poziomie trenerskim!) lekcje indywidualne, sprawili że Katowice stały się siłą, której nie sposób lekceważyć.
"Zawodnicy na miejsca, sędziowie liniowi na miejsca. Salut! Maski! Gotów? WALCZYĆ"
Jako jedyni przyjeżdżamy z rowerami. Wszyscy tachają maski szermiercze, kaftany, broń… a my jeszcze dodatkowo rowery, kaski, bidony. Wszystko jest jednak zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Do Jelcza mamy stąd około 2 godzin drogi, start na Tropicielu mamy o północy, a sobotnie zawody skończymy około 18:00. Czas nas zatem nie goni. Powrót na 10:00 w niedzielę, będzie wymagał od nas działania w większym reżimie czasowym, ale nie jest źle – wszystko powinno się całkiem nieźle spiąć.
W sumie dziwnie mi się tą relację piszę, bo nie wiem czy powinien opowiedzieć Wam o sobocie i przełączyć się na relację z Tropiciela, a po niej relacjonować niedzielę, czy też powinien opisać całe zawody od razu. Obie narracje miały by swoje zalety, ale i wady… i naprawdę, nie mogę się zdecydować, jak będzie lepiej. Zróbmy zatem tak, że znowu poopowiadam Wam o szermierce jako takiej i o tematach z którymi spotkacie się patrząc na świat zza maski szermierczą…
Pierwszym zjawiskiem z jakim się spotykacie, to to że czas za maską szermierczą płynie wolniej. O wiele wolniej. Gdy patrzycie na niektóre akcje z walki, obserwując je w boku, mogą wydać Wam się one niesamowicie szybkie... i takie też są. Niemniej postrzeganie zza maski jest inne. Gdy adrenalina rozsadza Wam żyły, gdy czujecie na karku oddech motywacji ujemnej (nie mogę tego przegrać!) niektóre zdarzenia dzieją się niemal w zwolnionym tempie. Są to niestety także te chwile gdy widzicie, że za moment dostaniecie trafienie, bo broń przeciwnika właśnie wymija waszą zasłonę... Trwa to wieki, ale mimo to wasza ręka nie jest w stanie zdążyć z obroną.
Kiedyś zdradzę Wam z czego to wynika to pozorne dla umysłu zwolnienie czasu... na razie uwierzcie, ze oczy nie mają z tym wiele wspólnego.
"Ekstaza i udręka. Pamiętaj, żelazo nie klęka..." (1*)
PSYCHA! Czyli rzecz o przygotowaniu mentalnym do zawodów. Spodziewalibyście się, że duża część walki dzieje się w waszej głowie?
Jest ono tak ważne (jak nie bardziej) niż przygotowanie fizyczno-techniczne. Co z tego, że będziecie umieli wykonać przeciwtempo przez zasłonę długą na treningu, kiedy na zawodach stres pożre Was i to z kosteczkami... będziecie stać sparaliżowani przed przeciwnikiem, albo ograniczycie się do dwóch, trzech podstawowych działań, które w walce z doświadczonymi zawodnikami, po prostu nie wystarczą aby wygrać. A skoro zawody potrafią część z Was tak bardzo "zamknąć mentalnie", to co by było w prawdziwej walce, gdzie pojawiłby się realny strach przed bronią przeciwnika? Część osób powie, że adrenalina zrobiła by swoje... a ja powiem: może tak, może nie. Cytując Poetkę "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" (2*).
To z resztą jest jeden z celów naszych zawodów. Jest nim nie tylko wyłonić najlepiej (statystycznie - stad cykl zawodów) przygotowanego szermierza do hipotetycznego pojedynku, ale także wprowadzić element działania w stresie... a mówimy tu tylko o ocenie, wstydzie czy tez rozczarowaniu swoim wynikiem. Zawody to fantastyczne narzędzie treningowe... ale i super zabawa!!
Widziałem już Zawodników, którzy załamywali się bo przegrali jedną walkę... tą, która powinna być dla Nich formalnością. Mimo że przeszli dalej (osiągnęli wymagany próg punktowy), nie byli w stanie pozbierać się psychicznie i kładli potem całe zawody. Owszem, sam wierzę w to, że "srebrnego medalu się nie wygrywa - tylko przegrywa się złoty", ale czasem aż żal patrzeć, jak zawodnik klasy mistrzowskiej po przegranym półfinale, nie podejmuje nawet walki o 3-cie miejsce... brązowy medal przegrywa na własne życzenie, bo nie jest w stanie "włączyć się na nowo". Widziałem już Zawodników, których łatwo zezłościć i wyprowadzić w równowagi, których łatwo sparaliżować nakładaną na Nich presją, których strach przed porażką po prostu zamienia w kamień, którzy nie mają wystarczającej cierpliwości aby wypracować sobie zwycięstwo.
Istnieje coś takiego jak tzw. optymalny poziom pobudzenia. Poniżej niego jesteście za wolni, za słabi, zbyt wolno reagujący... powyżej niego działacie chaotycznie, bez planu, w emocjach... Poznać i umieć włączać swój "optymalny poziom pobudzenia" to sztuka. Ta umiejętność cechuje mistrzów w każdym sporcie czy grze. To nie zawsze będzie szybkość czy agresja - wręcz przeciwnie, ten poziom pobudzenia może objawiać się żmudnym wypracowywaniem sobie jednej jedynej akcji, która przesądzi o wyniku walki.
Emocje... czasem nawet łzy, złość czy zniechęcenie. Rzucanie maską, bronią... pretensje... do siebie, do innych.
A czasem na odwrót. Przesadna euforia, bo wygraliście, myśleniem "jestem wielki, jestem niepokonany"... a potem, cholera, chyba byłem w błędzie.
Po koleżeńsku mogę Wam współczuć i głaskać Was po głowie, po trenersku powiem... musicie nauczyć sobie z tym radzić. Sztuką jest wygrywać pomimo tego, że idzie Wam słabo i źle. Sztuką jest wygrywać, kiedy wszystko jest przeciwko Wam. Sztuką jest "nie dać się ponieść" kiedy przeciwnik Was sprowokuje, nie stać się zbyt pewnym siebie gdy idzie Wam dobrze, bo nigdy nie wolno zlekceważyć przeciwnika. NIGDY... nawet jeśli On sam nigdy nie był większym zagrożeniem dla Was, to może akurat właśnie dziś trafić Mu się najlepszy start w jego życiu. Sztuką jest opanować emocje i prowadzić chłodne kalkulacje...
Psychika to bardzo ważny element w walce i umiejętność radzenia sobie z własnymi słabościami to część kompleksowego wyszkolenia szermierczego.
Czemu dziś taki temat? A widzieliście sobotę? Duble doświadczonych, porażki faworytów, kosmiczne wyniki niektórych starć... to daje do myślenia, ile musimy się jeszcze wszyscy nauczyć. Ale Ci którzy chcą się uczyć, wyciągnąć wnioski, skupią się na poprawie błędów i doskonaleniu taktyki oraz techniki. Oni pójdą do przodu...inni zostaną w tyle. Nadal będą płakać, rzucać maską i kręcić głową z niedowierzaniem.
- You are mad!
- Thank Goddness for that because if I wasn't, this would probably never work... (3*)
A dla ciekawych kwestii organizacyjnych. Nasz szalony plan zadziałał i zdążyliśmy.
Objechaliśmy Tropiciela i zdążyliśmy wrócić na niedzielę do Katowic.
Oczywiście znowu na styk. Na minuty przed 10:00 :D
Cudowny weekend, w którym sponiewieraliśmy się srogo!
Tak, zgadza się… w niedzielę byliśmy wykończeni. Nie jest łatwo stanąć do walki po nieprzespanej nocy i mając w nogach rajd rowerowy, ale trudno! Pamiętacie Ras Al Ghula z "BATMAN BEGINS" ?
"Death does not wait for you to be ready! Death is not considerate or fair!"
Czasem trzeba stanąć do walki nie będąc gotowym. Nie będąc wypoczętym, czy zdrowym. Nie jest sztuką wygrywać kiedy wszystko idzie Wam jak z płatka... sztuką jest wygrywać, gdy wszystko jest przeciwko Wam.
Sztuką jest wygrywać pomimo... pamiętajcie o tym!
CYTATY:
1) Piosenka zespołu El Doopa "Żelazo nie klęka"
2) Wiersz Wiesławy Szymborskiej "Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono"
3) Jack Sparrow w jednej ze scen filmu "Piraci z Karaibów". TUTAJ
Dla nas Katowice to miejsce szczególne i to pod kilkoma względami – dlaczego? O tym, to za chwilę, gdyż najpierw wspomnę, że nie tylko miejsce, ale i czas tych zawodów jest specyficzny. Znacie nas już na tyle, że pewnie wiecie że dzielimy nasz czas pomiędzy dwie pasje: szermierkę i rajdy na orientację. Zwykle oba te światy ze sobą nie kolidują, ale tym razem jest inaczej… chociaż kolidują to chyba złe słowo, bo w sumie kolizji czasowej to "prawie" nie ma. Sobotni dzień spędzimy na planszy szermierczej, sobotnią noc na rowerze szukając punktów kontrolnych, a niedzielny dzień znowu z bronią w ręku… tylko na sen braknie czasu. Cóż, mówiłem Wam już kiedyś, że sen jest dla słabych i tych którzy mają na niego czas. Nam się to nawet jakoś udało połączyć w ramach logicznej koniunkcji: jesteśmy słabi i nie mamy czasu na sen. To trochę jak łącznie szablowej pozycji włoskiej z węgierską: łączymy wady obu rozwiązań, nie łącząc ich zalet! Rewelacja...
Plan jest bardziej niż chory, acz chyba wykonalny. Gnamy w sobotę rano do Katowic, bierzemy udział w eliminacjach, wieczorem wsiadamy w auto i przejeżdżamy do Jelcza-Laskowice, gdzie o północy startujemy na Tropicielu na trasie rowerowej 60 km. Rajd kończymy koło 7:00 – 8:00 rano i ciśniemy z powrotem do Katowic na drugi dzień zawodów szermierczych (czyli końcówkę eliminacji i finały). Już teraz mogę Wam zdradzić, że udało nam się wszystko zamknąć czasowo i nawet to przeżyliśmy, więc relacja z Tropiciela pojawi się już niebawem!
W sumie, skoro było: szermierka - rower - znowu szermierka, to w jakieś kolejności powinny pojawiać się te relacje?
Zasłona czwarta -...
... - ODPOWIEDŹ
Grupa Armii "SFA Południe" - Katowice
Filię w Katowicach mamy już lata i działa ona bardzo sprawnie. Wspominając początki tej lokalizacji, nie sposób nie wspomnieć, że powstała ona przy AWF Katowice, gdyż to właśnie tam Marek (nasz główny trener) jak i my robiliśmy kurs instruktorów sportu ze specjalnością szermierka. Pisałem Wam już kiedyś, że wybór Katowic pod kątem tego kursu nie był przypadkiem: prowadził Go tam sam, niestety już świętej pamięci, prof. Zbigniew Czajkowski (niegdyś trener polskich medalistów takich jak Egon Franke czy Wojciech Zabłocki oraz właściwie twórca całej metodyki nauczania polskiej szermierki). Drugim prowadzącym był Trener Klasy Mistrzowskiej i Sędzia Międzynarodowy Michał Morys. Kurs ten był dla nas wszystkich swoistym objawieniem – otrzymaliśmy niemal w prezencie tak wielki ogrom wiedzy do przyswojenia, że omal nas to nie przygniotło.
Jeśli spojrzycie na SFA pod kątem momentów jakościowych w kontekście rozwoju, to był to przeogromny skok w naszej historii. Otrzymaliśmy niesamowitą podstawę do budowania własnej metodyki nauczania, bazując na wszystkim tym, co osiągnął sport zawodowy przez lata. Trzeba było to po prostu zrozumieć, zapamiętać, przeanalizować i tylko lekko zmodyfikować pod kątem szermierki klasycznej. Dla wszystkich nieznających różnic między tym sportem a naszą sztuką walki, w ogromnym uproszczeniu jest tak, że w szermierce sportowej punkt zdobywa kto trafi pierwszy (jeśli dostaniecie chwilę potem to i tak nie ma znaczenia, macie być pierwsi). Natomiast w szermierce klasycznej podstawową zasadą jest "nie otrzymać trafienia", gdyż walczymy tak jakby broń przeciwnika była ostra.
Wracając jednak do Katowic jako takich, pierwsze treningi tej filii odbywały się właśnie na sali szermierczej AWF’u. Później gdy oddział znacznie się rozrósł przenieśliśmy się w inną lokalizację, odpalając także drugą grupę w Tychach!
Nie da się przy tej okazji nie wspomnieć także o Radku, czyli o Instruktorze Śląskich Filii Aramis, (ŚFA :D :D :D) ponieważ powodzenie każdej nowo powstałej filii zależy w dużej mierze od zaangażowania Instruktora prowadzącego. Otrzymuje on od nas (nas rozumianych jako całego ARAMISA) pełne wsparcie, ale to On musi poprowadzić grupę na miejscu. Co więcej, musi On szybko przyswoić sporą wiedzę zarówno z metodyki naszego treningu, jak i musi zrozumieć ideę szermierki klasycznej…
Nie ma innej opcji: jeśli chce uczyć tego innych, musi sam to najpierw poznać. Znalezienie na miejscu charyzmatycznej osoby, która, będzie w stanie pociągnąć za sobą grupę, która zaangażuje się i która poświęci wiele swojego czasu na naukę, to nie jest sprawa prosta. Niektóre miasta, które chciały posiadać własny oddział Aramisa, nigdy nie podołały temu zadaniu.
Przez jakiś czas, można prowadzić taką filię dojeżdżając na treningi z innego miasta. Jest to żmudne, ale możliwe. I tak też w kilka osób, zamiennie, co tydzień jeździliśmy do Katowic prowadzić treningi. Szukaliśmy jednocześnie osoby, która chciała by i nadawała się, aby dołączyć do kadry instruktorskiej z całej jej przywilejami i OBOWIĄZKAMI, aby w końcu przejąć nowo powstały oddział.
Tak jest historia każdej z naszej filii, taka jest też historia Radka...
W przypadku Katowic trafiliśmy rewelacyjnie: Radek okazał się znakomitym organizatorem i instruktorem w jednym. Nie tylko utrzymał nowo powstałą grupę, ale mocno ją rozwinął uruchamiając treningi także w Tychach. W niedługim czasie, dzięki Radkowi, filia Katowice stała się solidną częścią całej potężnej konstrukcji zwanej Szkołą Fechtunku ARAMIS, a na naszych zawodach zaczęli pojawiać się zawodnicy legitymujący się jako "SFA Katowice/Tychy"
W późniejszym czasie, treningi SFA w Katowicach zaczął także prowadzić Michała Morys (tak tak, ten sam Trener Klasy Mistrzowskiej, u którego robiliśmy kurs instruktorski). W kooperacji z Radkiem, któremu zaczął On dawać jakże bezcenne (zwłaszcza na takim poziomie trenerskim!) lekcje indywidualne, sprawili że Katowice stały się siłą, której nie sposób lekceważyć.
"Zawodnicy na miejsca, sędziowie liniowi na miejsca. Salut! Maski! Gotów? WALCZYĆ"
Jako jedyni przyjeżdżamy z rowerami. Wszyscy tachają maski szermiercze, kaftany, broń… a my jeszcze dodatkowo rowery, kaski, bidony. Wszystko jest jednak zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Do Jelcza mamy stąd około 2 godzin drogi, start na Tropicielu mamy o północy, a sobotnie zawody skończymy około 18:00. Czas nas zatem nie goni. Powrót na 10:00 w niedzielę, będzie wymagał od nas działania w większym reżimie czasowym, ale nie jest źle – wszystko powinno się całkiem nieźle spiąć.
W sumie dziwnie mi się tą relację piszę, bo nie wiem czy powinien opowiedzieć Wam o sobocie i przełączyć się na relację z Tropiciela, a po niej relacjonować niedzielę, czy też powinien opisać całe zawody od razu. Obie narracje miały by swoje zalety, ale i wady… i naprawdę, nie mogę się zdecydować, jak będzie lepiej. Zróbmy zatem tak, że znowu poopowiadam Wam o szermierce jako takiej i o tematach z którymi spotkacie się patrząc na świat zza maski szermierczą…
Pierwszym zjawiskiem z jakim się spotykacie, to to że czas za maską szermierczą płynie wolniej. O wiele wolniej. Gdy patrzycie na niektóre akcje z walki, obserwując je w boku, mogą wydać Wam się one niesamowicie szybkie... i takie też są. Niemniej postrzeganie zza maski jest inne. Gdy adrenalina rozsadza Wam żyły, gdy czujecie na karku oddech motywacji ujemnej (nie mogę tego przegrać!) niektóre zdarzenia dzieją się niemal w zwolnionym tempie. Są to niestety także te chwile gdy widzicie, że za moment dostaniecie trafienie, bo broń przeciwnika właśnie wymija waszą zasłonę... Trwa to wieki, ale mimo to wasza ręka nie jest w stanie zdążyć z obroną.
Kiedyś zdradzę Wam z czego to wynika to pozorne dla umysłu zwolnienie czasu... na razie uwierzcie, ze oczy nie mają z tym wiele wspólnego.
"Ekstaza i udręka. Pamiętaj, żelazo nie klęka..." (1*)
PSYCHA! Czyli rzecz o przygotowaniu mentalnym do zawodów. Spodziewalibyście się, że duża część walki dzieje się w waszej głowie?
Jest ono tak ważne (jak nie bardziej) niż przygotowanie fizyczno-techniczne. Co z tego, że będziecie umieli wykonać przeciwtempo przez zasłonę długą na treningu, kiedy na zawodach stres pożre Was i to z kosteczkami... będziecie stać sparaliżowani przed przeciwnikiem, albo ograniczycie się do dwóch, trzech podstawowych działań, które w walce z doświadczonymi zawodnikami, po prostu nie wystarczą aby wygrać. A skoro zawody potrafią część z Was tak bardzo "zamknąć mentalnie", to co by było w prawdziwej walce, gdzie pojawiłby się realny strach przed bronią przeciwnika? Część osób powie, że adrenalina zrobiła by swoje... a ja powiem: może tak, może nie. Cytując Poetkę "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" (2*).
To z resztą jest jeden z celów naszych zawodów. Jest nim nie tylko wyłonić najlepiej (statystycznie - stad cykl zawodów) przygotowanego szermierza do hipotetycznego pojedynku, ale także wprowadzić element działania w stresie... a mówimy tu tylko o ocenie, wstydzie czy tez rozczarowaniu swoim wynikiem. Zawody to fantastyczne narzędzie treningowe... ale i super zabawa!!
Widziałem już Zawodników, którzy załamywali się bo przegrali jedną walkę... tą, która powinna być dla Nich formalnością. Mimo że przeszli dalej (osiągnęli wymagany próg punktowy), nie byli w stanie pozbierać się psychicznie i kładli potem całe zawody. Owszem, sam wierzę w to, że "srebrnego medalu się nie wygrywa - tylko przegrywa się złoty", ale czasem aż żal patrzeć, jak zawodnik klasy mistrzowskiej po przegranym półfinale, nie podejmuje nawet walki o 3-cie miejsce... brązowy medal przegrywa na własne życzenie, bo nie jest w stanie "włączyć się na nowo". Widziałem już Zawodników, których łatwo zezłościć i wyprowadzić w równowagi, których łatwo sparaliżować nakładaną na Nich presją, których strach przed porażką po prostu zamienia w kamień, którzy nie mają wystarczającej cierpliwości aby wypracować sobie zwycięstwo.
Istnieje coś takiego jak tzw. optymalny poziom pobudzenia. Poniżej niego jesteście za wolni, za słabi, zbyt wolno reagujący... powyżej niego działacie chaotycznie, bez planu, w emocjach... Poznać i umieć włączać swój "optymalny poziom pobudzenia" to sztuka. Ta umiejętność cechuje mistrzów w każdym sporcie czy grze. To nie zawsze będzie szybkość czy agresja - wręcz przeciwnie, ten poziom pobudzenia może objawiać się żmudnym wypracowywaniem sobie jednej jedynej akcji, która przesądzi o wyniku walki.
Emocje... czasem nawet łzy, złość czy zniechęcenie. Rzucanie maską, bronią... pretensje... do siebie, do innych.
A czasem na odwrót. Przesadna euforia, bo wygraliście, myśleniem "jestem wielki, jestem niepokonany"... a potem, cholera, chyba byłem w błędzie.
Po koleżeńsku mogę Wam współczuć i głaskać Was po głowie, po trenersku powiem... musicie nauczyć sobie z tym radzić. Sztuką jest wygrywać pomimo tego, że idzie Wam słabo i źle. Sztuką jest wygrywać, kiedy wszystko jest przeciwko Wam. Sztuką jest "nie dać się ponieść" kiedy przeciwnik Was sprowokuje, nie stać się zbyt pewnym siebie gdy idzie Wam dobrze, bo nigdy nie wolno zlekceważyć przeciwnika. NIGDY... nawet jeśli On sam nigdy nie był większym zagrożeniem dla Was, to może akurat właśnie dziś trafić Mu się najlepszy start w jego życiu. Sztuką jest opanować emocje i prowadzić chłodne kalkulacje...
Psychika to bardzo ważny element w walce i umiejętność radzenia sobie z własnymi słabościami to część kompleksowego wyszkolenia szermierczego.
Czemu dziś taki temat? A widzieliście sobotę? Duble doświadczonych, porażki faworytów, kosmiczne wyniki niektórych starć... to daje do myślenia, ile musimy się jeszcze wszyscy nauczyć. Ale Ci którzy chcą się uczyć, wyciągnąć wnioski, skupią się na poprawie błędów i doskonaleniu taktyki oraz techniki. Oni pójdą do przodu...inni zostaną w tyle. Nadal będą płakać, rzucać maską i kręcić głową z niedowierzaniem.
- You are mad!
- Thank Goddness for that because if I wasn't, this would probably never work... (3*)
A dla ciekawych kwestii organizacyjnych. Nasz szalony plan zadziałał i zdążyliśmy.
Objechaliśmy Tropiciela i zdążyliśmy wrócić na niedzielę do Katowic.
Oczywiście znowu na styk. Na minuty przed 10:00 :D
Cudowny weekend, w którym sponiewieraliśmy się srogo!
Tak, zgadza się… w niedzielę byliśmy wykończeni. Nie jest łatwo stanąć do walki po nieprzespanej nocy i mając w nogach rajd rowerowy, ale trudno! Pamiętacie Ras Al Ghula z "BATMAN BEGINS" ?
"Death does not wait for you to be ready! Death is not considerate or fair!"
Czasem trzeba stanąć do walki nie będąc gotowym. Nie będąc wypoczętym, czy zdrowym. Nie jest sztuką wygrywać kiedy wszystko idzie Wam jak z płatka... sztuką jest wygrywać, gdy wszystko jest przeciwko Wam.
Sztuką jest wygrywać pomimo... pamiętajcie o tym!
CYTATY:
1) Piosenka zespołu El Doopa "Żelazo nie klęka"
2) Wiersz Wiesławy Szymborskiej "Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono"
3) Jack Sparrow w jednej ze scen filmu "Piraci z Karaibów". TUTAJ
Kategoria SFA