aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Jaszczur - Ogniste Pogranicze

  • DST 80.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2019 | dodano: 10.10.2019

Jaszczur - Rajd Szkodników, Pacanów, Zbieraczy Padliny i Przetrąconych Ambicji... jak głosi clickbait'owy tytuł. Ciekawe co inspirowało Malo, do takiego opisu rajdu. Z ręką na sercu, nie mam pojęcia. Szkodnik, też ponoć nie wie :D. Jaszczur to legenda. Rajd znienawidzony przez wielu, ukochany przez nielicznych... Gdy niektórzy uczestnicy piszą do Organizatora "mógłbyś przeprosić za...", inni w swej sadomasochistycznej słabości (z naciskiem na masochistycznej) piszą "czy mógłbyś zrobić to raz jeszcze?". Rajd na którym najlepsi piechurzy robią 50 km w 18 godzin, a rowerzyści na tym samym dystansie notują średnią prędkość 7-8 km/h (wielu w to nie wierzyło, wielu się o tym przekonało... niektórych do dziś nie udało się odnaleźć). A kto przeżył wizytę w kondominium Jaszczuro-Muflonowym w Masywie Śnieżnika ten wie czym jest Lodowe Piekło (nigdy nie lekceważyłem sobie potęgi Gór, ale wtedy Sudety pokazały nam jak wielką siłą rażenia dysponują. Wiedz że naprawdę mocno wieje, gdy sople rosną poziomo... na tobie).

W Górach, które (ponoć) nie istnieją...
Ostatni, czwarty z tegorocznych Jaszczurów zabiera nas aż na ukraińskie pograniczne, głęboko na kresy wschodnie, z bazą w Ropieńce. Dzień przed rajdem Malo napisał: "Nie dzwonić, nie pisać bo tu nie ma zasięgu. Aby to napisać musialem przejść w bród przez rzekę i wyjść na górę". No to zapowiada się srogo...
Nie dziwi nas to jednak bo trochę znamy te tereny. Zarówno z 36-godzinnej poniewierki na Team360 w Przemyślu (niezapomniana przeprawa linowa przez San oraz Piekielne BnO w Heluszu) oraz z wypraw własnych:

a) "Wasza Wysokość, Panie Marszałku! Meldujemy rozbicie grupy Laworty"
b) Słonny smak potu... błota
kiedy to przemierzaliśmy właśnie Pasmo Gór Słonnych, zdobyliśmy Wielkiego Króla (732m), Kamienną Lawortę (769m), Pasmo Żukowa oraz Jaworniki (908m). Taaa...Jaworniki. To jeden z dwóch (obok Trohańca) szczytów typowanych jako najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich.
Jakich?
Ktoś zapyta. No właśnie, większość geografów wyróżnia w naszym kraju 28 grup górskich: od Gór Izerskich na zachodzie po Bieszczady na wschodniej granicy. Są jednak głosy, że powinno tych grup być 29, właśnie ze względu na Góry Sanocko-Turczańskie, leżące po polskiej i ukraińskiej stronie granicy. Ze względu na brak jednoznacznego wyznaczenia granic tych gór, za najwyższy szczyt uważa się Jaworniki lub Trohaniec, zwany przeze mnie żartobliwie TROHNIEC.
(Fajne słowa powstają jak wyrzucacie z normalnych słów samogłoski: MIŚK (misiek) albo zmieniacie ich rodzaj: Sarenek, salamander, faktur... - tak wiem, powiecie upośledzone, ale powiedzcie to Słowakom i Czechom: Vrch, Smrk :D :D)
Wracając do tematu, jak ktoś byłby zainteresowany tematem tych gór to odsyłam do "Gazety Górskiej", numer: wiosna 2019, gdzie popełniłem artykuł o "Górach, których ponoć nie ma"...

Kiedy zatem Malo podał, że "Jaszczur - Ogniste Pograniczne" będzie rozgrywany właśnie w Górach Sanocko-Turczańskich, od razu przypomniałem sobie naszą nierówną walkę z błotem na Jawornikach... oraz stary, zaniedbany szlak konny, który nagle zniknął w wielkim wąwozie i z którego naprawdę ciężko było się wydostać.
Powiem Wam, że jak na Góry, których nie ma, to potrafią one nieźle sponiewierać.
Ech, coś co nie istnieje... to kojarzy mi się tylko z jednym. Pamiętacie klasykę polskiego komiksu "Throgal"? Pamiętacie epizod "Gwiezdne dziecko"? Zadanie, które wyznaczył podstępny Wąż Nidhogg Królowi Krasnoludów w zamian za zwrócenia Mu imienia było dostarczenie "metalu, który nie istniał". Krasnoludy miały na to 1000 lat...

My będziemy mieć 16 godzin, na odnalezienie lampionów rozwieszonych, nie przez Węża, ale przez jeszcze bardziej straszliwego Jaszczura. Kto wie, jak wymagająca jest nawigacja na Jaszczurze, ten jest świadom, że znalezienie "metalu, który nie istniał" byłoby prostszym zadaniem...
Ruszamy jednak o 5:00 rano z Krakowa w kierunku, Gór których (ponoć) nie ma.
Tym razem dołączy do nas, znany Wam z wielu poprzednich relacji, Iron Man, a dla którego będzie to pierwszy Jaszczur w jego rajdowej karierze. Dla nas to 12-sta edycja tej imprezy. To już kilka dobrych lat, ale i tak ubolewam że nie udaje nam się być zawsze na wszystkich Jaszczurach. No, ale życie...
Gdy mkniemy autostradą przez niesamowicie ciemną noc, rozmawiamy o poprzednich edycjach imprezy oraz zastanawiamy się czy znowu trafimy na audiencję u Jego Wysokości Wielkiego Króla... tzn. mówię do siebie, bo Szkodnik śpi strudzony trudami minionego tygodnia. Łapie cenne chwile tak deficytowego towaru jakim jest sen, a ja cisnę na wschód... przez ciemność i deszcz. Mrok i potop z nieba... to nas dzisiaj czeka, no ale czego spodziewać się po Górach, których (ponoć) nie ma
Nazwa dzisiejszej wyprawy kojarzy mi się także z klasyką polskiego kina i serialem "Pogranicze w ogniu"... mimo, że to nie ta granica, ale jednak :)


A jaka jest wasza ulubiona całka?
Około 9:00 docieramy do małej szkoły w Ropieńce, która jest bazą dzisiejszego Jaszczura. W bazie sporo znajomych twarzy - to Ci nieliczni, którzy tak jak my darzą Jaszczura ślepą masochistyczną miłością, zaprzeczając zjawisku zwanemu "syndrom sztokholmski".
Malo prowadzi odprawę. Okazuje się że wyruszamy w tereny nam jednak nie znane - jesteśmy spory kawałek od Pasma Kamiennej Laworty, Wielkiego Króla czy Jaworników, a do tego trasa wyrzuci nas jeszcze dalej bo (w dużej mierze) na północ.
Mapa jak zawsze jaszczurowa, chociaż lepszym stwierdzeniem jest słowo "zabytkowa" - nie mam pojęcia ile ma lat, ale będzie to liczone w dziesiątkach. Do tego jest ona, jak zawsze, pocięta na odcinki lidarowe (laserowy skan terenu), a także na wycinki hipsometryczne (wysokościowe). Musimy to sobie samodzielnie złożyć w jakaś mniej lub bardziej logiczną całość.
Czekając na naszą minutę startową przechadzam się po szkole i w jednej z klas znajduję pustą tablicę. Biorę więc kredę i piszę na niej:

Najpiękniejszy wzór matematyki:

Czemu najpiękniejszy? Bo łączy ze sobą liczbę e, liczbę PI, liczbę "i" (pierwiastek z minus 1, jak ktoś nie zna) w jednym wzorze. Gdyby ktoś nie wierzył, że to naprawdę równa się "minus jeden", to zapraszam na TEN FILM - uwielbiam tego gościa! Tłumaczy On matematykę jak dzieciom, nie potrzeba znać zawiłych definicji aby zrozumieć.
Drugą rzeczą jaką napiszę na tablicy to moja ulubiona całka.

Czemu akurat ta jest moją ulubioną? Bo są tam fajne funkcje takie jak logarytm naturalny oraz arcus tangens. Do tego trzeba ją rozwalać najpierw przez podstawienie a potem przez części (zakładając, że nie znacie całki bezpośredniej z logarytmu naturalnego) czyli łączy dwa sposoby rozwiązywania. A jaka jest wasza ulubiona całka?
Tylko nie mówcie mi, że nie macie takiej! Jak można nie mieć swojej ulubionej całki?
Nie uwierzę, że nie macie. Zrozumiem, że możecie nie chcieć się nią z kimś podzielić, bo to trochę intymne jednak jest, ale że nie macie to nie uwierzę.
Z innych rzeczy, chwile później ruszamy już w trasę...

Jednak nie całki, a procenty i hektolitry...
Na początek wybieramy kierunek północno wschodni, tak aby robić lidary za dnia (i tak będą trudne), a punkty opisowe i te klasyczne "w planie mapy" po nocy. Dopasowywanie skanu terenu do okolicy czy też nawigacja tylko po wysokościach elementów na danym obszarze, gdy wokół jest ciemno to sport ekstremalny. Oczywiście nie unikniemy tego dzisiaj, ale lepiej większość tych trudniejszych punktów zrobić za dnia - stąd kierunek północ.
Zaczynamy jednak od procentów - podjazd 12%, tak na rozgrzewkę... jesteśmy na obrzeżach Góra Sanocko-Turczańskich, więc trochę pagórów dzisiaj do zrobienia też będzie. Na granicy lasu odbijamy z utwardzonej drogi i wjeżdżamy w teren. Po ostatnich deszczach, lasy po prostu płyną... na ścieżkach jedno błoto. Do tego według prognoz, ma nam zacząć padać za jakąś godzinę i... nie skończyć do rana. Zapowiada się zatem, że dziś zmokniemy...
... i powiem Wam, że było zgodnie z prognozami. Zaraz po pierwszym punkcie jak zaczęło padać to nie skończyło do rana. Cały dzień i połowę nocy w deszczu.
Jak to mawiał dowódca mojego plutonu, kiedy robiłem kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie: "pogoda taktyczna - łatwo się okopać"
Deszcz deszczem, ale jest październik i jest zimno: koło południa 7-8 stopni, a wieczorem i w nocy będzie to około 4. Kiedy jesteście totalnie przemoczeni, to robi się naprawdę zimno. Niby mamy wodoodporny sprzęt, ale nic nie wytrzyma 16 godzin ciągłego deszczu, chyba że jest to zadaszenie... choć też nie zawsze. Na dach nad głową nie możemy jednak dziś liczyć, więc będziemy cisnąć przez deszcze, ulewę, mżawkę, potop z nieba przez cały dzień. Nie wiem ile hektolitrów wody na nas spadło, ale dawno nam tak nie dolało. Ostatnim razem to chyba na Liszkorze w kwietniu, acz tam przynajmniej przez kilka pierwszych punktów kontrolnych nam nie padało. Tutaj zaczęło dosłownie 10 minut po zdobyciu pierwszego.




Góry, których (ponoć) nie ma, mają drogi, których (naprawdę) nie ma
Z pierwszego punktu na sporej polanie (nr 16) staramy się przebić do 15-tki. Według mapy trzeba zjechać ze wzgórza jedną z dwóch dróg. Obu w terenie nie będzie...
To znaczy niby coś na kształt drogi jest i to nawet tam, gdzie ma to być według mapy, ale po kilkudziesięciu metrach ścieżka zaniknie i będziemy musieli przedzierać się na dziko... czyli Jaszczurowy klasyk.


No i wspomniany już deszcz. Właśnie wtedy się zacznie. Próbujemy przedrzeć się przez las, ale to wcale nie jest proste bo robi się gęsto i są wiatrołomy... kto się z rowerem kiedyś przeprawiał przez takie przeszkody, ten wie że to czasem wcale nie jest takie proste, jak dziesiątki gałęzi próbują Was zatrzymać.
Schodząc w dół przez gęstwinę zaliczam glebę na śliskim błocie... ale nie taką normalną, taką pokazową. Artystyczną, dystyngowaną. Idę w dół i nagle czuję że prawa noga zaczyna mi zjeżdżać po błocie i za nic nie mogę złapać na niej oparcia. Przenoszę zatem ciężar ciała na lewą nogę, ale wtedy ona zaczyna także jechać w drugą stronę... po prostu nogi mi się rozjeżdżają jak galeriance na widok sponsora w garniturze. Jako, że sprowadzałem rower, trzymając go za kierownicę, to postanawiam - nim nogi mi się do końca rozjadą - oprzeć się na nim, złapać punkt podparcia aby zatrzymać poślizg. Jak tylko przykładam siłę do kierownicy oba koła mojej maszyny zaczynają jechać na błocie w bok... cudownie teraz każda kończyna rozjeżdża mi się w inną stronę. Pozostaje rzec tylko nieśmiertelne "K***a" i glebnąć ryjem w błoto.
Tak też czynię... pomału, niemal z gracją, rozjeżdżam się do końca i ... plask. Aż mlasło...


W końcu udaje nam się dotrzeć do jakieś (nawet dobrej) drogi, z której powinniśmy odbić po 15-tkę. Odbicia jednak nie ma. Jest ściana lasu i nawet ślad po dawnej ścieżce.


Postanawiamy namierzyć się od wąwozu, który przecina naszą drogę. Targamy zatem wzdłuż wąwozu, a że jest zarośnięty to raz idziemy jego dołem, a raz brzegiem (dołem, kiedy zbocza pokryte są gęstwiną "choinek"). Gdy docieramy do końca jaru, powinniśmy trafić na ścieżkę która zaprowadzi nas na 15-tke od drugiej strony. Ścieżki brak... jest stare i zniszczone ogrodzenie młodnika. Próbujemy poruszać się wzdłuż niego, ale jest ciężko bo znowu wiatrołomy, pokrzywy po szyję (aua..) i ogólnie gęsto. Finalnie namierzamy lampion, ale wyprawa po niego i powrót będzie kosztować nas sporo czasu. Od podbicia pierwszego punktu minęło 1,5 godziny... czyli jesteśmy w trasie już ponad 2 godziny a mamy całe dwa punkty i niecałe 5 km na liczniku. Typowe dla Jaszczura, acz to zawsze strasznie frustrujące, bo wywołuje dysonans poznawczy. Na innych rajdach czasem wchodzą 2-3 punkty na godzinę, tu "przejechanie" od 16 do 15-tki zajęło półtorej godziny.


"To polana w groźnym barszczu schowana..." (1*)
Ruszamy dalej i chwilę później wjeżdżamy na tereny starego PGR. A cóżże innego możemy tam znaleźć jak nie znienawidzony przeze mnie Barszcz Sosnowskiego, Przy okazji relacji z Silesia Race pisałem Wam, że jak uwielbiam niebezpieczne rośliny a POISON GARDEN to najwspanialszy ogród na świecie, to tego k****stwa po prostu nienawidzę. A tutaj obrodziło... niektóre z okazów są sporo wyższe od nas. Jest ich też tutaj od groma.
Muszę jednak przyznać, że ilość tego świństwa jak i jego rozmiary naprawdę robią niesamowite, acz złowieszcze wrażenie. Dobrze, że draństwo już nie kwitnie, ale wiem, że tylko udaje martwe... nie dajcie się zwieść, odrośnie. Zawsze odrasta... Tu pomogłyby tylko egzorcyzmy i napalm. Z naciskiem na NAPALM.
Przedzieramy się niemal przez barszczową dżunglę. Nie dziwię się, że Malo dał tu punkt kontrolny. Gdybym to ja robił trasę, to sam dałbym tu takowy aby pokazać ludziom ogrom inwazji tego syfu... zwłaszcza, że teraz - w październiku - można tędy bezpiecznie przejść. Takie punkty kontrolne pamięta się latami...



Zostawiamy barszcze i ruszamy dalej. Przed nami kilka lidarów, czyli wąwozy i chaszczownie. Deszcz napiera jak Ruscy na Berlin w 45-tym... jesteśmy przemoczeni, ale nie wygląda jakby go to obchodziło. Nawet jak robimy popas, to nie na długo bo zatrzymanie się na dłużej niż chwilę owocuje tym, że zaczyna nam się robić nie najlepiej pod kątem termicznym (czytaj k****wsko zimno). A będzie tylko gorzej, gdy zapadnie noc. Na razie jednak jeszcze jest jasno, choć błękitu nieba próżno szukać na nieboskłonie. Kilka zdjęć dla Was z tej części rajdu.




Jak to na Jaszczurze, kolejne punkty kontrolne nie wchodzą nam zbyt szybko i to mimo całkiem niezłej nawigacji. Krzaki potrafią skutecznie spowolnić... wąwozy także. Nawet jeśli punkt jest zlokalizowany w okolicach mostku na całkiem niezłej drodze, to dostać się do niego to kilka minut walki z gęstwiną, a kiedy trafiają się potencjalne przeloty między lampionami, to oczywiście musi być ostro od górę...
Walczymy jednak z ulewą i terenem na tyle ile jesteśmy w stanie. O tej porze dnia jesteśmy już totalnie przemoczeni, bo to już kilka dobrych godzin w strugach deszczu. Zaczynamy szacować także, że nie uda nam się zrobić całej trasy, więc postanawiamy odpuścić na tym etapie jeden, bardzo leśny punkt. Ech…. Trasa szacowana na 50 km (nigdy taka nie jest…), ale na Jaszczurze tylko dwa razy udało nam się zrobić komplet – na płaskich edycjach „Graniczna Woda” w Puszczy Augustowskiej oraz „Kresowe bagna” w Poleskim Parku Narodowym. Jak się zaczynają pagóry to następuje jak u Kasprowicza „koniec snów o potędze”…


Ciężko spotkać Ryśka w lesie, a jednak się udało :D



"Celnicy na granicy, podadzą rękę nam, celników na granicy ja bardzo dobrze znam... " (2*)

Ciśniemy mocno pod górę. Jesteśmy już naprawdę niedaleko granicy ukraińskiej (a więc i granicy EU) i cały czas się do niej zbliżamy. Gdy zatrzymujemy się na mały postój, pod rozłożystym drzewem, tak aby nas choć trochę osłoniło to od deszczu dopada nas Straż Graniczna. Napisałbym, że dostaliśmy reflektorami po oczach (tak dla większego dramatyzmu opowieści), ale tak leje że te światła to są w sumie ledwo widoczne. Strażnicy są jednak bardzo mili, acz wypytują nas dość szczegółowo o nasze zamiary.
Nie wiemy do końca czy przyznawać się, że jesteśmy z rajdu, bo Malo mówił że nie zdołał poinformować Straży Granicznej o przebiegu imprezy, acz kiedy pytają nas „czy my także z tego biegu…” to domyślamy się, że i tak wiedzą wszystko.
Potwierdzamy zatem, że jesteśmy uczestnikami rajdu i obiecujemy (na tyle ile się da) nie szwendać przy granicy
Ten Jaszczur i tak nie zabiera nas tak blisko jak niegdyś "Jaszczur - Zaklęty Monastyr" gdzie w środku jakieś nieprzebieżnego lasu chodziliśmy niemal po słupkach PL - UKR. No, ale tego Im przecież nie powiemy. Obiecujemy być grzeczni...



"A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy..." (3*)
Pora na kolejne spotkanie. Przed chwilą była Straż Graniczna to teraz pola na myśliwych. Są lekko zaskoczeni naszą obecnością tutaj. Za moment, dosłownie za kilka minut zapadnie zmrok, deszcz wali nieprzerwanie właściwie od rana, a tu trójka rowerzystów łazi po krzakach. Basia tłumaczy Im trochę co my w zasadzie robimy, ale nadal nie mogą pojąć jak tak można w taką pogodę.
Chwilę później, jadą dalej swoim 4x4 i instalują się na pobliskiej ambonie. Kiedy będziemy tamtędy przechodzić zastanawiam się mierzą do nas z broni... ot tak dla sportu. Ja bym mierzył - Szkodnik pewnie też by mierzył bo całkiem nieźle strzela. Ciekawe czy byłby to Szkodnik "2 sekundy" albo Szkodnik - Kukuszka (wyjaśnienie w przypisach!):)
Wracając do myśliwych, mam wprawdzie nóż w plecaku jakby co, ale przychodzenie z nożem na strzelaninę to słaby pomysł.
Udaje nam się przejść obok nich bez kuli w plecach, więc ten dzień nie jest do końca taki zły - mimo że pada.
Trzeba doceniać te drobne uśmiechy losu... np. że się nie dostało postrzału.


Na granicy... błędu

Chcemy teraz zjechać na Liskowate. Droga, którą minęliśmy myśliwych nie skręca jednak tak jak byśmy chcieli (mimo, że z mapy wynika że powinna). Postanawiamy zatem skorygować kierunek na pierwszym odbiciu w prawo, ale takowych także nie ma. Mapa mówi, że powinny być 3 takie odbicia, ale nie ma ani jednego. Idziemy zatem "główną" drogą leśną, ale coś jest bardzo nie tak... zaczyna ona bowiem kierować nas coraz bardziej na północny-zachód. Kompas jest bezlitosny, a to znaczy że za moment znajdziemy się na granicy PL- UKR. Jest już ciemno i to naprawdę ciemno. Deszcz nie ustaje, niebo zasnute chmurami, więc noc jest czarna jak smoła. Mrok i ciemność... a my jesteśmy parędziesiąt METRÓW od granicy EU.
Ech... a obiecywaliśmy Straży, że nie będziemy zbliżać się do słupków. Cudownie...
Najgorzej, że nie za bardzo jest jak zmienić ten kierunek. Dobrze że się zorientowaliśmy, bo taki błąd w nawigacji (nie zauważenie że droga zmieniła kierunek) mógł nas wpakować w nieliche kłopoty. 
Znowu czeka nas radykalne rozwiązanie - na dziko na południe. Przedzieramy się wiatrołomami, ale docieramy do jakiegoś starego traktu, który wyprowadza nas już w dobrym kierunku. Do tego jest tu mocno w dół, więc dzida na Liskowate :) 




Hipotermia w Królestwie Kiwonów (Koników)
Gdy docieramy pod cerkiew w Liskowatem (mamy tam jedno z jaszczurowych zadań), to dotyka nas kryzys. Jesteśmy przemoczeni, tak strasznie przemoczeni... jest zimno, bardzo zimno, a woda z nieba ani myśli przestać napierać. Telepie nas z zimna... wyciągam moje ratunkowe rękawiczki CLASS 1. Przeklinam w duchu, że nie wziąłem ze sobą ratunkowych CLASS 2 - coś jak narciarskie ale lepsze, no ale przecież nie ma jeszcze zimy. CLASS 2 jest na temperaturę -20... Zapomniałem jednak, że jak leje nieprzerwanie 16 godzin i jesteś całkowicie przemoczony, to temperatura 4-5 stopni to zło. Nie czuję palców, ręce mam zgrabiałe i straszliwie bolę przy każdym ruchu... CLASS 1 to grube polarowe. Tak, przemokną... ale da się je włożyć jako trzecie (dwie pary innych mieszczą się pod nimi). Wszystkie mokre, ale to jednak 3 warstwy. W jakimś stopniu to pomaga - ręce nie bolą już kur***wsko, po prostu bolą...  dobrze nie jest, ale jest jednak trochę lepiej. 
Przed nami południowa część mapy - jesteśmy już na kierunku "na bazę", ale jeszcze kilka punktów przed nami jeszcze. Tako rzecze Szkodnik... trochę dzwoni zębami, ale tako rzecze. Ja jak nie mam czucia w rękach, to słabo myślę o lampionach. W sumie to i tak nie mamy zbyt dużego wyboru, bo jesteśmy spory kawałek drogi od bazy i nie da się obecnie skrócić trasy.
Ruszamy zatem przez mrok do Królestwa Kiwonów bo wjeżdżamy na roponośne obszary. Koników (kiwonów) będzie tutaj naprawdę dużo - jedno z naszych zadań to policzyć częstotliwość pracy jednej (konkretnej - to w końcu rajd na orientację) z takich maszyn. 


Od bazy oddziela nas cały górski grzbiet... z każdą chwilą robi nam się jednak coraz zimniej. Nawet pchanie pod górę stromym zboczem nie jest w stanie mnie zagrzać. Jest słabo... a deszcz i dreszcze napierają nieprzerwanie.
Mam jeszcze jedną suchą warstwę w plecaku, ale jest mi tak zimno, że nie wyobrażam sobie zdjęcia teraz tak przemoczonej kurtki. Co więcej aby ręce przeszły przez rękawy musiałbym zdjąć rękawice (mam na rękach 3 pary...). Nie wyobrażam sobie ich zdjęcia i potem założenia ich z powrotem. Nie mam czucia w palcach... zdjąć zdejmę, ale to będzie kaplica. Włożenie 3 par rękawic na siebie, kiedy są suche a wasze ręce sprawne wymaga trochę gimnastyki samo w sobie... teraz nie ma takiej opcji.
Andrzej też nie jest w dużo lepszym stanie. Szkodnik jakoś tam się trzyma, ale też Mu zimno... jesteśmy niemal 16 godzin na deszczu, a jest 4 stopnie. Walczymy już chyba tylko siłą woli i wyhaczamy 3 kolejne punkty kontrolne. Myślę sobie, że na Śnieżniku 2 lata temu było gorzej (bo było), ale tam w schronisku przebraliśmy się w suche ciuchy z plecaka po sponiewieraniu. Przemokły one ekspresem, ale jednak pół godziny w schronisku pozwoliło nam się jakoś trochę zagrzać. Tutaj jesteśmy cały czas na zewnątrz i nie ma opcji aby gdzieś się schować. Jaszczur to zawsze kuźnia charakteru... jesteśmy sponiewierani i to konkretnie, a jednak kolejne wąwozy i strome podejścia padają naszym łupem. Nawet punkt po który trzeba wspiąć się po drzewie... serio. Zdjęcia nie mam, bo była noc, napierał deszcz i mimo cyknięcia fotki nic na niej nie wyszło... życie. Życie i to w ciężkiej hipotermii...



"I umieć nie spaść, kiedy piersi pęd rozpiera, a spadłszy szepnąć jeszcze..." (5*)
K***A!!  Aua...to bolało. Ca za gleba... chwilę zbieram się z ziemi, bo spadłem jak upośledzony kot... na wszystkie 4, ale nie łapy. Spadłem na 4 stawy. Łokieć, łokieć, kolano, kolano - zacne combo niczym Noob Saibotem w Mortal Kombat Trilogy.
Oba kolana i oba łokcie o ziemię. Gleba jak nigdy, ale to wina hipotermii. Zgrabiałe palce, mało sprawne z bólu dłonie... wjechałem w dziurę, taką którą normalnie bym nie zauważył, bo amor by wybrał... no ale amor zapchany jest tak błotem, że wszedł prawie cały i wyjść z powrotem to już nie chce. Szarpnęło mi kołem i nie dałem rady takimi rękami utrzymać kierownicy. Rzuciło mną o glebę... i to prawie na ostatniej prostej do bazy. Mimo potężnej gleby jakoś dotaczam się do bazy. Andrzej też ma już dość... tylko Szkodnik jest zdania, że Mu się drużyna posypała, a można było jeszcze ze dwa punkty zrobić. Kochany Szkodnik... już wiem czemu nie umarłem dzisiaj z zimna. Żona mi zabroniła...
Nie będzie dziś dla Was nawet zdjęcia kary jaszczurowej, a jak pewnie pamiętacie robimy jej zdjęcie zawsze... no ale tym razem to spłynęła cała. W bazie musieliśmy odszyfrowywać Malo co na niej kiedyś było, bo ją totalnie zalało (mimo że cały czas jeździła w worku i wyciągana była tylko czasem do wpisywania kodów z lampionów... i tak szlag ją trafił).

CAŁKIEM DOBRZE !!!
W bazie kiedy przebierzemy się w suche ciuchy i zjemy coś ciepłego, zrobi nam się trochę lepiej. Masakra warunki dziś był... naprawdę nam dowaliło deszczem i zimnem. No, ale kolejny Jaszczur zrobiony i to w nieznanym nam terenie. To cieszy!
W bazie dostrzegam także, że ktoś rozwiązał zostawioną przeze mną całkę. I to rozwiązał ją dobrze, poprawnie wykonując podstawienie i przekształcenie dx względem dt. Mam swój typ kto to mógł być. Mam swój typ, ale nie powiem...
No ale z drugiej strony, na jakim innym rajdzie ktoś by w ogóle zwrócił uwagę na tą tablicę, a co dopiero rozwiązał taką całkę.
Takie rzeczy tylko na Jaszczurze... i za to też kochamy Jaszczury. Nawet mimo tego, że znowu nas mocno przetyrał...
Pamiętajcie" co Was nie zabije to... Was okaleczy, ale także może i czegoś nauczy :)
Droga do domu zajmuje nam długo... Do bazy zjechaliśmy po północy. Potem kilka chwil na zjedzenia i ogarnięcie się. Wyjazd do Krakowa było po 2-giej w nocy, ale jako że jesteśmy wykończeniu, to śpimy po drodze w aucie... około 3 godzin.
Nim zatem dotachamy się z Przemyśla do Krakowa to robi się 11:00.
Idziemy spać niemal natychmiast... i znowu z niedzieli nic nie ma pamiętam.
Masakra, nie pijemy, a dni nam giną jak w jakimś alkoholowym transie.


CYTATY:
1) Parafraza piosenki Manam "Kocham Cię kochanie moje"
2) Piosenka tytułowa z filmu "Yuma"
3) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Obława"
4) FIlmy wojenne o snajperach:
- jeden to "Bitwa o Sevastopol" czyli fabularyzowana historia dość kontrowersyjnej postaci 
- drugi to "Frontline" - bardzo dobry film wojenny o wojnie w Korei (jest tam snajper zwany "2 sekundy")
Jak już jesteśmy w temacie wojny w Korei to KONIECZNIE OGLĄDNĄĆ "BRATERSTWO BRONI" - według mnie to jeden z najlepszych filmów wojennych EVER!!! Link prowadzi do filmu online.
5) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Z XVI-wiecznym portretem trumiennym"  


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Aramis | 17:10 czwartek, 10 października 2019 | linkuj Ach całki! Ileż Was trzeba cenić ten tylko się dowie, kto Was obliczyć nie raczył! Super relacja!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa sobot
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]