Tropiciel 28
-
DST
70.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 października 2019 | dodano: 22.10.2019
Kolejny Tropiciel w naszej rajdowej karierze! Jak ktoś
nas choć trochę zna, ten wie że zawsze kombinujemy tak aby wraz z tą
(nocną w końcu imprezą) złapać jeszcze jakaś inną przygodę dnia poprzedzającego. Różne już
tworzyliśmy konfiguracje, raz z jakaś własną
wyprawą np. w Góry Opawskie czy Masyw Ślęży, innym razem jadąc za dnia na Jaszczura lub
Liczyrzepę. Owszem oznacza
to, że zawsze na ten rajd przyjeżdżamy, mając jakieś 60-90 km w nogach (i
to czasem po górach), ale po prostu żal nie
być na tak zacnych imprezach. Kiedyś się śmiałem, że sobota + noc to
mało, powinniśmy kiedyś spróbować: sobota + noc + niedziela – no bo niby
czemu się ograniczać. No i doigraliśmy się… no bo wiecie jak to mówią:
„Careful what you wish, you may regret it, careful what you wish – you may just get it” (1*)
Tym razem Tropiciel wypadł w terminie naszych zawodów szermierczych w Katowicach. Jeśli ktoś chciałby przeczytać relację z drugich zawodów Pucharu 3 Broni 2019 to znajdzie ją pod tym adresem.
Nasze zawody szermiercze to dwa dni intensywnych zmagań z bronią w ręku, gdzie sobota to pierwsza faza eliminacji a niedziela to faza druga i finały. Wciśnięcie Tropiciela pomiędzy wydaje się pomysłem „lekko” karkołomnym… acz nie niemożliwym.
Najciężej będzie z logistyką bo dzień (i noc) nie są gumy i jak dojazd na Tropiciela nie będzie żadnym problemem, bo zawody szermiercze zawsze kończymy około 18:00 w sobotę, to powrót w niedzielę do Katowic na 10:00 już taki łatwy nie będzie.
Kontaktujemy się z Organizatorami rajdu i pytamy czy byłby opcja aby wyruszyć na trasę rowerową 60km już o 22:00 (starty rowerzystów są zawsze od północy), ale niestety nie ma takiej opcji. Mogą nam jednak zaoferować pierwszą minutę startową, czyli równo północ. Bierzemy!! Zawsze coś.
W tym miejscu chcielibyśmy podziękować Organizatorom za jakże częste wychodzenie naprzeciw naszym dziwnym prośbom (ostatnia minuta startowa bo musimy dojechać Z innej imprezy, pierwsza bo musimy dojechać NA inną imprezę). Nie mają z nami lekko, dlatego tym bardziej dziękujemy Im za patrzenie na nas przychylnym okiem!
Start o północy to trochę późno w kontekście powrotu do Katowic na 10:00 w niedzielę, bo nasz limit czasowy to 8 godzin.
Pozostaje zatem nie jeździć do limitu, ale zrobić trasę w czasie krótszym. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale spróbujemy. Będziemy wytyrani po pierwszym dniu walk… no ale zawsze jesteśmy na Tropicielu po czymś wytyrani, więc to nie nowość.
Dopasowujemy nasz plan do realiów pola walki. Grunt to dobra nawigacja – nie ma tym razem miejsca na wtopę na jakiś bagnach (niezapomniany Tropiciel 19 „W bagnach rozpaczy”) czy też czasochłonną walkę z wiatrołomami, tam gdzie miała być ścieżka (równie dobry gangsterski Tropiciel 26). Nastawiamy się na ostrą walkę z czasem. Jeśli chcemy zdążyć to musimy pojechać naprawdę mocno i do tego „jak po sznurku”. Motywacja jak nigdy :)
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe…" (2*)
Nadziei że uda nam się zrobić całą trasę. Taki jest cel, zaliczyć wszystkie punkty kontrolne i zdobyć kolejne miano Tropiciela. Musimy jednak to zrobić nie w tyle w limicie rajdu (8 godzin), ale jak najszybciej dzisiaj. Z Jelcza Laskowice do Katowic mamy około 2 godzin drogi… i trochę boję tego powrotu. Presja czasu, nieprzespana noc, zmęczenie po dwóch dużych imprezach sportowych… zdaję sobie sprawę, że jeśli pojawi się znienawidzony przez mnie Sleepmonster to będzie słabo. Będziemy musieli się gdzieś przespać, aby nie ryzykować kraksy na autostradzie…. a wtedy nie dotrzemy na czas.
Postanawiamy zatem „uciec do przodu” – skoro nie możemy wystartować o 22:00, to wykorzystajmy ten czas na sen. Wyśpijmy się trochę na zapas! Do Jelcza wyruszamy o godzinie 20:00, a 3 km przed bazą zatrzymujemy się na leśnym parkingu i układamy do spania w aucie. W taki weekend jak ten każda godzina snu może być na wagę złota. Pamiętacie stare wojskowe przysłowie: jak możesz siedzieć to nie stój, jak możesz leżeć to nie siedź… więc jak możesz spać, to śpij. Dojdzie tutaj do zabawnego zdarzenia, bo Magda, Mateusz i ich rowerowa ekipa (link do ich rowerowego bloga jest tutaj --> Kolarska Grażyna.) też walą do Jelcza na Tropiciela i pięknie wyczają nasze auto stojące na skraju lasu. Specjalnie zawrócą aby sprawdzić czy wszystko z nami OK, bo rzeczywiście może wyglądać to dziwnie: rowery na dachu samochodu, środek nocy, a załoga pojazdu nie daje znaku życia.
Szczęśliwie wszystko jest (jeszcze…) pod kontrolą, więc nie jest tak źle. Do bazy docieramy już razem. Chwilę później meldujemy się z rowerami na starcie. Do północy zostało już tylko kilka minut.
Czy słodycze to dla Was temat TABU?
Dostajemy mapy i kreślimy nasz wariant. Motywacja jest duża – w planie jest przecież komplet punktów w jak najkrótszym czasie. Czy to się uda? Zobaczymy. Standardowo na trasie 60 km (która ma mieć dzisiaj ponoć trochę więcej) umieszczone są dodatkowe punkty K oraz L . Postanawiamy zatem tak zaplanować nasz wariant aby w razie konieczności móc pominąć właśnie któryś z tych punktów - są one zawsze najbardziej oddalone od bazy. Nasz wybór pada na kierunek południowy, co oznacza że w pierwszej fazie rajdu uderzymy w lasy częściowo nam znane z Rajdu Liczyrzepy (luty 2019).
Zaczynamy od długiego przelotu przez Jelcz i wjeżdżamy w spowite mrokiem knieje. Mijamy ukryte w ciemności bunkry (wiemy, że tam są bo wisiał tu lampion na Liczyrzepie) i chwilę później wpadamy na nasz pierwszy punkt kontrolny. Tu od obsługi dostajemy po batonie Prince Polo i życzenia powodzenia na trasie. Obie rzeczy nam się przydadzą pod kątem realizacji naszego planu.
Zaopatrzenie w słodycze ruszamy dalej i wjeżdżamy głębiej w las.
Na kolejnym punkcie spotykamy się z pierwszym zadaniem tej nocy. To gra – tak zwane: tabu, musimy przekazać drugiej osobie pewną informację, ale mamy zakaz używanie konkretnych słów. Jednym z pierwszych haseł jakie nam się trafiło było KRWOTOK. Nie ma to jak szczęśliwa ręka w losowaniu. Drugie hasło to „reakcja alergiczna”, gdzie zakazane są takie słowo jak alergia, kichanie, pyłki itp. Jak opisać słowo reakcja? Utlenianie i redoks, synteza, analiza… zryte łby dadzą radę!
"When a blind man cries…" (3*)
A płacze dlatego, że ciągle potyka się o jakieś gałęzie plączące mu się pod nogami. A było to tak…
Docieramy przez las do kolejnego lampionu. Jest on skryty w ogromnej ruinie tzw. kulochwycie! (info także TU)
Dowiadujemy się, że musimy tutaj pomóc pokrzywdzonym w wypadku lub katastrofie. Możemy jednak wybrać sobie gdzie przeprowadzamy akcję ratunkową: Francja, Tajlandia, Ukraina czy Himalaje. Bez chwili zastanowienia podajemy Himalaje – góry mają swoje prawa oraz szczególne miejsce w naszym sercu. Ruszajmy zatem w strefę śmierci związaną z wysokością!
Naszym zadaniem jest pomóc bezpiecznie przejść przez przeszkody obie cierpiącej na ślepotę śnieżną. Osobą, która cierpi na ślepotę jest… em ja. Zawiązują mi oczy, a Basia tylko i wyłącznie głosem ma mnie bezpiecznie przeprowadzić po zadanej trasie.
Byłoby szkoda, gdyby Szkodnik czasem mylił stronę lewą z prawą. Owocuje to tym na przykład, że konar o który miałem się nie potknąć, a który miałem bezpiecznie wyminąć, właśnie znalazł się pod moimi nogami. Albo ta dziura z lewej, była tak naprawdę dziurą w prawej… niemniej jakoś udaje mi się dotrzeć w jednym kawałku na koniec wyznaczonego odcinka.
Po rajdzie dowiemy się, że inne zadania też były ciekawe: Tajlandia (ratownictwo jaskiniowe: dzieci uwięzione w jaskini), Ukraina (katastrofa w Czarnobylu), Francja (Pożar w katedrze Notre Dame).
"Bad luck, why the f**k is it coming after me? Car crash in the middle of the street !" (4*)
Ruszamy po najbardziej oddalony punkt (L) na południowej części mapy. Wyjeżdżamy z lasu i wjeżdżamy do Bystrzycy.
Na skrzyżowaniu przy drodze głównej jasno od świateł policji i straży pożarnej. Dziwne… owszem, Straż Pożarna jest twarzą tej edycji Tropiciela, ale do punktu jeszcze spory kawałek. Gdy podjeżdżamy bliżej okazuje się, że to nie punkt kontrolny ale miejsce prawdziwego wypadku. Ktoś postanowił na prostej drodze wbić się autem w latarnię. Na miejscu są już służby i zabezpieczają teren… no trzeba przyznać, że ten ktoś stanie się gwiazdą dzisiejszej edycji rajdu. Wybrał sobie idealne miejsce… tędy przejadą chyba wszyscy kierujący się na punkt L, bo to najbardziej naturalny wariant dotarcia tam.
Mijamy wypadek i staramy się nie przeszkadzać pracującym służbom… niemniej będą mieli tutaj tłoczno od uczestników rajdu.
Ponownie wjeżdżamy w las w poszukiwaniu ambony.
Noc jest piękna! Nad leśnymi polanami unoszą się gęste mgły, a na niebie świeci połowa księżyca. Jest też dość ciepło, bo około 10-12 stopni. Mimo zmęczenia zawodami jedzie nam się fantastycznie. Pamiętacie klasykę?
- Piękna noc, Alfredzie?
- Tak, Panie Bruce. Noc godna prawdziwego myśliwego (5*)
Ambona w rozproszonym mgłą świetle czołówki robi niesamowite wrażenie. Robimy parę zdjęć, zbieramy punkt kontrolny i ruszamy w z powrotem. Dół mapy zaliczony, teraz środek i północ. Jest godzina 1:25 – minęło półtorej godziny od startu. To 4-ty punkt z 12. Jest dobrze! Jest świetnie – byle utrzymać takie tempo do końca!
Pewien specyficzny, karbocykliczny węglowodór aromatyczny…
Znowu mijamy służby zbierające rozbite auto, ale teraz skręcamy w prawo. Chwilę później wyjeżdżamy z Bystrzycy i czeka nas bardzo długi przelot przez las. Droga jest prosta jak strzała – suniemy zatem przez mrok ile sił w nogach. Gdzieś na jej końcu ma znajdować się mała ścieżka, która zaprowadzi nas do skrytego w gęstwinie bunkra. Odmierzamy odległość z mapy i szukamy odbicia w lewo. JEST!
Kilka chwil później docieramy do kolejnego punktu kontrolnego, gdzie czeka nas zadanie chemiczne. Musimy uważać bo jest to strefa skażona… aby wydostać się z bunkra, będziemy musieli przypasować nazwy do ukrytych tam związków chemicznych.
Wchodzimy do schronu i naszym oczom ukazuje się łańcuch… zamknięty łańcuch atomów węgla i podłączone do niego atomy wodoru.
Sprawdzam kąty między wiązaniami węgla – ah, idealne 120 stopni , hybrydyzacja atomów sp2.
Dzień dobry, Panie Benzen!. Co Pan tak wisi w powietrzu? No tak, wisi i czeka na identyfikacje przez zawodników.
Obok niego, w świetle małej lampki wisi także aceton oraz dwie inne cząsteczki. Ech chemia organiczna… wiecie jak to jest być na dzieckiem Chemików? Polubienie chemii jest jedynym sposobem na przetrwanie w takim domu!
W związku (taaa… czujcie klimat? W ZWIĄZKU) z tym zadanie nie przysparza nam żadnych trudności. Gdyby zadali mi dopasować liście do gatunków drzew, to bym tam pewnie siedział do rana, ale żeby benzen nas zatrzymał to nie ma opcji!
"Look at her. That’s my Wife, God damn it" (6*)
Punkt obsługiwany przez Straż Pożarną i genialne zadanie!
Pompa, wąż i woda. Ja muszę pompować, a Basia musi poprowadzić strumień wody z węża tak, aby napełnić oddalony pojemnik. Gdy pojemnik się napełni, włączy się syrena i czerwona lampa. Wcale to nie jest takie proste, bo machać trzeba naprawdę mocno aby utrzymać ciśnienie, pozwalające na trafienie celu (nie wolno nam przekroczyć pewnej linii wyznaczającej odległość do celu). Gdy brakuje wody, muszę ją uzupełniać wiadrem. Przypominam także, że jest noc i trafienia w mały otwór oddalonego pojemnika strumieniem wody to też nie trywialna rzecz. Dymam i dymam, woda się leje, a lampa nawet nie myśli się zapalić. Uzupełniam zatem wodę i dymam dalej. Niesamowicie przypomina mi to pewną scenę z genialnego filmu „Backdraft” (pl. „Ognisty podmuch”). To chyba najlepszy film o strażakach w historii kina… pamiętacie tą scenę? Klasyka: "Look at him. That’s my brother, God Damn it”
Genialne zadanie i fantastycznie klimatyczny punkt, zwłaszcza że drużyny wieloosobowe w ramach zadania, w tym czasie transportują rannego do helikoptera. Brakuje tylko umięśnionego komandosa, postrzelonego w ramię przez kosmitę i drącego ryja „GET TO THE CHOPPA” :D
"Widziałem ludzi, którzy gołymi rękami przenosili bryły radioaktywnego grafitu..." (7*)
Ciśniemy dalej. Jest dobrze, ale staramy się utrzymać mocne tempo, zwłaszcza że jedzie nam się rewelacyjnie. Wpadamy na Lenona i jego ekipę. Chwilę pogadamy rekomendując Mu wzięcie zadania z pompą na punkcie strażackim, na który właśnie zmierzają. To ciekawe, nasi Szermierze, którzy także kochają klimat Tropiciela: jeden wybrał zawody w Katowicach (Filip), drugi wybrał Tropiciela i nie walczy w ten weekend… a my? A my jakoś nie mogliśmy się zdecydować, więc wzięliśmy wariant FULL :D
Po sporym przelocie wpadamy na punkt z radiacją. Już mi się podoba! Klimaty Fallout’a to dobre klimaty.
Będziemy musieli wejść do namiotu, który został zadymionym (sztucznym) dymem. Ha, robiłem takie akcje na szkoleniu BHP – przechodziliśmy przez taki namiot, imitujący zadymienie korytarza i potem gasiliśmy gaśnicą realny ogień (swoją drogą – naprawdę extra szkolenie BHP). Obsługa ostrzega nas, że w środku panuje wysoka radiacja. Gdy wchodzimy do namiotu jest biało od dymu… gdzieś w głębi stoi stół, a na nim klocki z gry Jenga pomalowane fluorescencyjną farbą. Pięknie świecą w dymie!
Musimy ułożyć je w 5-cio poziomową wieżę, ale nie wolno nam ich dotykać rękami. Radiacja! Musimy posłużyć się wielkimi szczypcami.
Jest klimat! Szkoda tylko, że żadne ze zdjęć ze środka namiotu nie wyszło, no ale nie było na to szans.
Wariant czarny czyli znowu wichrowały
Na kolejny punkt droga dochodzi NIE od strony od której jedziemy. Od naszej strony nie ma nawet ścieżki. Nie będziemy jednak objeżdżać punktu w kółko. Drzemy przez las bez ścieżki, to tylko 200 metrów. Basia przypomina, że nie mamy dziś czasu na żadne idiotyzmy typu utknięcie w bagnie, bo się spieszymy i nie jest przekonana do „wariantów Czarnych” tym razem. Udaje mi się ją jednak przekonać, że „dzida” na rympał przez krzaki to będzie najlepszy pomysł.
Docieramy na punkt dość sprawnie, a tam zadanie z chodzeniem „po linie” (slack), czyli klasyk tego typu imprez.
Ja osobiście nie przepadam za tym, ale Szkodnik nie widzi przeszkód… więc prawie się o nie zabije :)
Gdy zaliczamy zadanie, pasuje nam przedrzeć się na północ. Ścieżka zawalona jest wiatrołomami, ale ciśniemy dalej. W sumie nawet nie wiem czy to była ścieżka czy nie – dało się iść z rowerem na ramieniu, więc było całkiem spoko. Odcinek wichrowałów okazał się jednak dłuższy niż się spodziewaliśmy i trochę nam zajęło dotrzeć do jakieś drogi, a na drodze… rozkmina gdzie jechać. Nie, nie nasza… jakiegoś innego zespołu. Pytają nas jak trafić na punkt. Pytamy czy chcą normalnie czy naszym wariantem. Twarde chłopaki! Mówię, że naszym. No więc mówimy, tędy na wprost pokazując las powalonych drzew. Trochę z wahaniem, ale poszli… czy przeżyli nie wiem. My pocisnęliśmy dalej.
π - ękna godzina :D
Odurz tym barkiem i podaj hasło?
Na kolejnym punkcie czeka nas następne fajne zadanie. Maska gazowa na ryj i trzeba się czołgać przez krzaki, podążając za poprowadzoną liną. Śmieszna sprawa wychodzi, bo niektóre ekipy nie dowierzają, że trzeba będzie się naprawdę czołgać w masce gazowej. Na piersi napisy budzące grozę: komandosi, oddziały specjalne, jednostki taktyczne… ale czołgać się przez krzaki? No bez przesady!
Ja mam trochę inne podejście… po Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i kursie podoficerskim nauczyłem się doceniać pewne drobne rzeczy, na przykład: mogło być tu błoto, a jest jednak sucho. To naprawdę ma znaczenie jak się czołgacie. Maska na ryj i staram sobie przypomnieć, co mi mówiono w kwestii oddechu (wcale nie jest tak prosto oddychać w masce kiedy się męczycie… a uwierzcie przeczołgać się dość spory kawałek przez las Was zmęczy). Zasuwam przez krzaki pilnując oddechu. Mam dotrzeć do polowego telefonu i nawiązać kontakt z Basią, która została na punkcie i musi odczytać zaszyfrowaną wiadomość.
Trzaski w słuchawce utrudniają komunikację i słyszę "odurz" zamiast "otwórz". Odurz tym barkiem... odurz? W znaczeniu znokautuj? O co chodzi? W końcu udaje mi się domyślić, że chodzi o słowo OTWÓRZ i nie tym barkiem a TYMBARK. Mam jej podać napis pod nakrętką :)
Kto dziś w nocy leci w kulki?
Wszyscy!!! Bo na tym polega ta gra. W sumie to nawet nie wiem jak się nazywa, ale jest bardzo fajna. Chodzi o wypchnięcie kulki przeciwnika z planszy, ale trzeba trzymać się pewnych zasad. Można poruszać się jedną, dwiema lub trzema kulkami naraz przy swoim ruchu/turze (kulki muszą być jednak w jednej linii) oraz aby przepchnąć kulki przeciwnika trzeba mieć przewagę siły, czyli dwie kulki przepychają jedną, a trzy przepychają dwie. Przy równowadze sił, przepchnięcie a więc i ruch kulek jest niemożliwy. Takie trochę inne warcaby. Bardzo mi się podoba ta gra, ale jako że gram w nią pierwszy raz to po przegrywam z kretesem. Godzinę później, sunąc przez kolejny las będą lamentował jaki ruch powinienem był zrobić, aby obronić się przed wypchnięciem… bo był możliwy! BYŁ MOŻLIWY!
Przegrana owocuje zadaniem karnym - losowanie pytań do momentu, aż na któreś się odpowie. Nam trafia się oczywiście coś nie do końca normalne... Kategoria: zwierzak, pierwsza podpowiedź: długość odnóży 4 metry... k***a. 4 METRY ?!? Jakie zło...
Udaje nam się zgadnąć, ale przy takich bestiach kieruję się nieśmiertelnym podejściem z "Predatora":
- Jest jeszcze coś. Trafiliście to. Widziałam krew na drzewach.
- Skoro krwawi to da się to zabić
Urzekła mnie twoja historia :D
Przed nami północne rubieże, czyli punkt K. Ten najbardziej wysunięty względem bazy. Zaskakuje nas tutaj zadanie! Zwykle te najdalsze punkty są tylko lampionami, bo nie wszystkie trasy tu docierają. A tu taka niespodzianka. Zadanie jest nietypowe, bo mamy opisać... swoją największą przygodę w górach? Heh, a mogę podać linka do tego blog?
Przygód to my mamy czasem, aż za dużo, ale wybór pada na opis "Jaszczura - Ścieżki Muflona". Co tu dużo mówić... siła rażenia gór Masywu Śnieżnika z jaką się wtedy spotkaliśmy była niesamowita. Nawet na ponad 2000m nigdy nie spotkałem tak ciężkich warunków, jak wtedy (a przeżyliśmy już niejedno). Śnieżyce, deszcze, mgły, wiatr to wszystko znane jest ludziom włóczącym się po górach. Ale aby tak wszystko naraz i z taką siłą? Kiedy lód zamarza Wam na kurtce, sople rosą poziom i ciężko złapać oddech od wiatru uderzającego w ryj, widoczność spada do 2 metrów, a wam właśnie zamarzł płyn hamulcowy w rowerze, głęboka hipotermia i walka o życie ... tak, definitywnie to jeden z tych dni, które pamięta się do końca życia. A byliśmy naprawdę dobrze przygotowani. Nie chcę wiedzieć jak wyglądał by ten dzień, gdybyśmy zlekceważyli siłę rażenia Sudetów. Takie chwile uczą pokory, ale napawają również pewną chorą fascynacją, co do potęgi sił natury.
- A co będzie jak dojadą nas Mutasy popromienne?
- Mutanty debilu, mutanty!
Przed nami ostatni punkt dzisiaj. Strzelnica i to w podziemiach. Stanowisko ogniowe wyłożone workami z piaskiem. No klimat "Metro 2033". Musimy powstrzymać atakujące mutanty. Mamy jednak tylko 15 kul, a korytarz oświetlić może tylko mała latarka. Czuję się jak Artem na punkcie granicznym stacji WOGN-u. Strzelam, ale w tej ciemności nie widzę jak lecą kulę. Pudło... cholera nie widzę jaką korektę powinienem wprowadzić. Szkoda, że nie mam pocisków smugowych... chociaż z drugiej strony, znając wojskowe prawa Murphy'ego wiem, że pociski smogowe służą do oznaczania wrogowi twojej pozycji...
wiecie, ogień wspierający nie wspiera, ale zadaje całkiem niezłe straty...
jak macie dwie mapy, to bitwa rozegra się na terenie dokładnie między nimi...
Próbuję się wstrzelić na czuja: raz wyżej, raz niżej. Poszło 7 kul i nic. No ale w końcu JEST. Trafiam oba cele. Nie wiem czy były to head-shoty ale zadanie zaliczone. Na koniec przynosimy obsłudze punktu trochę drewna bo nie mają już czym palić w piecu i Im trochę zimno w bunkrze, a potem już dzida na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych! Udało się!
Zdjęcie wykonane już po zadaniu, w pełni oświetlonym korytarzu. Te światła nie paliły się w czasie wykonywania zadania, a celem nie były postacie, tylko puszki nad nimi :P
Na koniec... niby to bez znaczenia, a jednak cieszy!
Tropiciela charakteryzuje brak oficjalnego rankingu. Nie są tu przyznawane medale czy puchary, a nagrody losowane są spośród wszystkich uczestników. Najważniejsze zadanie to zdobyć miano Tropiciela czyli zaliczyć wszystkie punkty kontrolne w zadanym czasie. Niemniej, pewne końcowe zestawienie wyników drużyn jest publikowane (w celach porównawczych) i cześć ekip mocno na nie patrzy. Sami byliśmy świadkami sytuacji, jak pewna drużyna wolała karę czasową niż czekać na zwolnienie się stanowiska do zadania (strzelnica!). Woleli cisnąć na wynik, niż postrzelać! To już grubo! No ale co kto lubi – ważne aby się dobrze bawić.
My bawiliśmy się rewelacyjnie i to jest najważniejsze z naszego punktu widzenia. Mimo wszystko, wspomnę o naszym wyniku bo chociaż nie ma to żadnego znaczenia w kontekście rajdu, to udało nam się coś z czego jesteśmy dumni. Pomimo ogromnej presji czasu, a może to właśnie dzięki niej (limitem była niedziela 10:00 rano, Katowice), był to nasz najlepszy start na Tropicielu EVER!
Zamknięcie całej trasy (koło 70 km) w 5 godzin 40 min, zdobyte miano Tropiciela, pierwsze miejsce w kategorii MIX oraz szóste w OPEN! Niemal bezbłędna nawigacja i sensowne warianty bez bagien, bez wiatrołomów (no dobra, tych trochę jednak było…) – no prawie jak nie my! Widzicie co daje szermierka?
A mówiąc serio – byliśmy zmęczeni po zawodach, ale to inne zmęczenie. Profil wysiłku związany z szermierką jest bardzo różny od wysiłku na maratonach rowerowych. Na Tropiciela niemal zawsze przyjeżdżamy po jakieś innych zawodach, wiec nie robimy go „na świeżo” pod kątem roweru. Tym razem było inaczej. Tym razem motywacja też był większa, bo bardzo nie chcieliśmy się spóźnić do Katowic. Po prostu wszystko zagrało. Jak w zegarku! Ważne także aby wczuć się w klimat imprezy. Jak ktoś nie poczuje tej atmosfery, to potraktuje ten rajd jak każdy inny... ale jeśli umiecie znaleźć w sobie trochę dzikości serca i dziecięcej radości, to jest to przygoda dla Was. Można po prostu strzelać z ASG do puszek, a można drżeć ze strachu, że amunicja Wam się kończy a mutanty coraz bliżej. Wasz wybór. Z naszego punktu widzenia szkoda, że kolejna edycja dopiero w 2020 roku.
A dla ciekawych - zdążyliśmy do Katowic na drugi dzień zawodów szermierczych.
Jeszcze po rajdzie, złapaliśmy 45 min snu na leśnym parkingu i koło 8:00 polecieliśmy A4-rką w stronę Śląska.
Jak to my, na minuty przed limitem ale jednak na czas:
CYTATY:
1. Piosenka Metallicy "King Nothing"
2. Piosenka "Kołysanka w stylu Mango" z genialnego filmu mojego dzieciństwa "Pan Kleks w kosmosie"
3. Tytuł piosenki zespołu Deep Purple
4. Piosenka zespołu Jaya the Cat "Car crash"
5. Kultowy komiks ze stajni DC "Batman vs Predator" !!!
6. Parafraza genialnej sceny z filmu "Ognisty podmuch"
7. Książka autorstwa Igora Kostina "Czarnobyl. Spowiedź reportera"
„Careful what you wish, you may regret it, careful what you wish – you may just get it” (1*)
Tym razem Tropiciel wypadł w terminie naszych zawodów szermierczych w Katowicach. Jeśli ktoś chciałby przeczytać relację z drugich zawodów Pucharu 3 Broni 2019 to znajdzie ją pod tym adresem.
Nasze zawody szermiercze to dwa dni intensywnych zmagań z bronią w ręku, gdzie sobota to pierwsza faza eliminacji a niedziela to faza druga i finały. Wciśnięcie Tropiciela pomiędzy wydaje się pomysłem „lekko” karkołomnym… acz nie niemożliwym.
Najciężej będzie z logistyką bo dzień (i noc) nie są gumy i jak dojazd na Tropiciela nie będzie żadnym problemem, bo zawody szermiercze zawsze kończymy około 18:00 w sobotę, to powrót w niedzielę do Katowic na 10:00 już taki łatwy nie będzie.
Kontaktujemy się z Organizatorami rajdu i pytamy czy byłby opcja aby wyruszyć na trasę rowerową 60km już o 22:00 (starty rowerzystów są zawsze od północy), ale niestety nie ma takiej opcji. Mogą nam jednak zaoferować pierwszą minutę startową, czyli równo północ. Bierzemy!! Zawsze coś.
W tym miejscu chcielibyśmy podziękować Organizatorom za jakże częste wychodzenie naprzeciw naszym dziwnym prośbom (ostatnia minuta startowa bo musimy dojechać Z innej imprezy, pierwsza bo musimy dojechać NA inną imprezę). Nie mają z nami lekko, dlatego tym bardziej dziękujemy Im za patrzenie na nas przychylnym okiem!
Start o północy to trochę późno w kontekście powrotu do Katowic na 10:00 w niedzielę, bo nasz limit czasowy to 8 godzin.
Pozostaje zatem nie jeździć do limitu, ale zrobić trasę w czasie krótszym. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale spróbujemy. Będziemy wytyrani po pierwszym dniu walk… no ale zawsze jesteśmy na Tropicielu po czymś wytyrani, więc to nie nowość.
Dopasowujemy nasz plan do realiów pola walki. Grunt to dobra nawigacja – nie ma tym razem miejsca na wtopę na jakiś bagnach (niezapomniany Tropiciel 19 „W bagnach rozpaczy”) czy też czasochłonną walkę z wiatrołomami, tam gdzie miała być ścieżka (równie dobry gangsterski Tropiciel 26). Nastawiamy się na ostrą walkę z czasem. Jeśli chcemy zdążyć to musimy pojechać naprawdę mocno i do tego „jak po sznurku”. Motywacja jak nigdy :)
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe…" (2*)
Nadziei że uda nam się zrobić całą trasę. Taki jest cel, zaliczyć wszystkie punkty kontrolne i zdobyć kolejne miano Tropiciela. Musimy jednak to zrobić nie w tyle w limicie rajdu (8 godzin), ale jak najszybciej dzisiaj. Z Jelcza Laskowice do Katowic mamy około 2 godzin drogi… i trochę boję tego powrotu. Presja czasu, nieprzespana noc, zmęczenie po dwóch dużych imprezach sportowych… zdaję sobie sprawę, że jeśli pojawi się znienawidzony przez mnie Sleepmonster to będzie słabo. Będziemy musieli się gdzieś przespać, aby nie ryzykować kraksy na autostradzie…. a wtedy nie dotrzemy na czas.
Postanawiamy zatem „uciec do przodu” – skoro nie możemy wystartować o 22:00, to wykorzystajmy ten czas na sen. Wyśpijmy się trochę na zapas! Do Jelcza wyruszamy o godzinie 20:00, a 3 km przed bazą zatrzymujemy się na leśnym parkingu i układamy do spania w aucie. W taki weekend jak ten każda godzina snu może być na wagę złota. Pamiętacie stare wojskowe przysłowie: jak możesz siedzieć to nie stój, jak możesz leżeć to nie siedź… więc jak możesz spać, to śpij. Dojdzie tutaj do zabawnego zdarzenia, bo Magda, Mateusz i ich rowerowa ekipa (link do ich rowerowego bloga jest tutaj --> Kolarska Grażyna.) też walą do Jelcza na Tropiciela i pięknie wyczają nasze auto stojące na skraju lasu. Specjalnie zawrócą aby sprawdzić czy wszystko z nami OK, bo rzeczywiście może wyglądać to dziwnie: rowery na dachu samochodu, środek nocy, a załoga pojazdu nie daje znaku życia.
Szczęśliwie wszystko jest (jeszcze…) pod kontrolą, więc nie jest tak źle. Do bazy docieramy już razem. Chwilę później meldujemy się z rowerami na starcie. Do północy zostało już tylko kilka minut.
Czy słodycze to dla Was temat TABU?
Dostajemy mapy i kreślimy nasz wariant. Motywacja jest duża – w planie jest przecież komplet punktów w jak najkrótszym czasie. Czy to się uda? Zobaczymy. Standardowo na trasie 60 km (która ma mieć dzisiaj ponoć trochę więcej) umieszczone są dodatkowe punkty K oraz L . Postanawiamy zatem tak zaplanować nasz wariant aby w razie konieczności móc pominąć właśnie któryś z tych punktów - są one zawsze najbardziej oddalone od bazy. Nasz wybór pada na kierunek południowy, co oznacza że w pierwszej fazie rajdu uderzymy w lasy częściowo nam znane z Rajdu Liczyrzepy (luty 2019).
Zaczynamy od długiego przelotu przez Jelcz i wjeżdżamy w spowite mrokiem knieje. Mijamy ukryte w ciemności bunkry (wiemy, że tam są bo wisiał tu lampion na Liczyrzepie) i chwilę później wpadamy na nasz pierwszy punkt kontrolny. Tu od obsługi dostajemy po batonie Prince Polo i życzenia powodzenia na trasie. Obie rzeczy nam się przydadzą pod kątem realizacji naszego planu.
Zaopatrzenie w słodycze ruszamy dalej i wjeżdżamy głębiej w las.
Na kolejnym punkcie spotykamy się z pierwszym zadaniem tej nocy. To gra – tak zwane: tabu, musimy przekazać drugiej osobie pewną informację, ale mamy zakaz używanie konkretnych słów. Jednym z pierwszych haseł jakie nam się trafiło było KRWOTOK. Nie ma to jak szczęśliwa ręka w losowaniu. Drugie hasło to „reakcja alergiczna”, gdzie zakazane są takie słowo jak alergia, kichanie, pyłki itp. Jak opisać słowo reakcja? Utlenianie i redoks, synteza, analiza… zryte łby dadzą radę!
"When a blind man cries…" (3*)
A płacze dlatego, że ciągle potyka się o jakieś gałęzie plączące mu się pod nogami. A było to tak…
Docieramy przez las do kolejnego lampionu. Jest on skryty w ogromnej ruinie tzw. kulochwycie! (info także TU)
Dowiadujemy się, że musimy tutaj pomóc pokrzywdzonym w wypadku lub katastrofie. Możemy jednak wybrać sobie gdzie przeprowadzamy akcję ratunkową: Francja, Tajlandia, Ukraina czy Himalaje. Bez chwili zastanowienia podajemy Himalaje – góry mają swoje prawa oraz szczególne miejsce w naszym sercu. Ruszajmy zatem w strefę śmierci związaną z wysokością!
Naszym zadaniem jest pomóc bezpiecznie przejść przez przeszkody obie cierpiącej na ślepotę śnieżną. Osobą, która cierpi na ślepotę jest… em ja. Zawiązują mi oczy, a Basia tylko i wyłącznie głosem ma mnie bezpiecznie przeprowadzić po zadanej trasie.
Byłoby szkoda, gdyby Szkodnik czasem mylił stronę lewą z prawą. Owocuje to tym na przykład, że konar o który miałem się nie potknąć, a który miałem bezpiecznie wyminąć, właśnie znalazł się pod moimi nogami. Albo ta dziura z lewej, była tak naprawdę dziurą w prawej… niemniej jakoś udaje mi się dotrzeć w jednym kawałku na koniec wyznaczonego odcinka.
Po rajdzie dowiemy się, że inne zadania też były ciekawe: Tajlandia (ratownictwo jaskiniowe: dzieci uwięzione w jaskini), Ukraina (katastrofa w Czarnobylu), Francja (Pożar w katedrze Notre Dame).
"Bad luck, why the f**k is it coming after me? Car crash in the middle of the street !" (4*)
Ruszamy po najbardziej oddalony punkt (L) na południowej części mapy. Wyjeżdżamy z lasu i wjeżdżamy do Bystrzycy.
Na skrzyżowaniu przy drodze głównej jasno od świateł policji i straży pożarnej. Dziwne… owszem, Straż Pożarna jest twarzą tej edycji Tropiciela, ale do punktu jeszcze spory kawałek. Gdy podjeżdżamy bliżej okazuje się, że to nie punkt kontrolny ale miejsce prawdziwego wypadku. Ktoś postanowił na prostej drodze wbić się autem w latarnię. Na miejscu są już służby i zabezpieczają teren… no trzeba przyznać, że ten ktoś stanie się gwiazdą dzisiejszej edycji rajdu. Wybrał sobie idealne miejsce… tędy przejadą chyba wszyscy kierujący się na punkt L, bo to najbardziej naturalny wariant dotarcia tam.
Mijamy wypadek i staramy się nie przeszkadzać pracującym służbom… niemniej będą mieli tutaj tłoczno od uczestników rajdu.
Ponownie wjeżdżamy w las w poszukiwaniu ambony.
Noc jest piękna! Nad leśnymi polanami unoszą się gęste mgły, a na niebie świeci połowa księżyca. Jest też dość ciepło, bo około 10-12 stopni. Mimo zmęczenia zawodami jedzie nam się fantastycznie. Pamiętacie klasykę?
- Piękna noc, Alfredzie?
- Tak, Panie Bruce. Noc godna prawdziwego myśliwego (5*)
Ambona w rozproszonym mgłą świetle czołówki robi niesamowite wrażenie. Robimy parę zdjęć, zbieramy punkt kontrolny i ruszamy w z powrotem. Dół mapy zaliczony, teraz środek i północ. Jest godzina 1:25 – minęło półtorej godziny od startu. To 4-ty punkt z 12. Jest dobrze! Jest świetnie – byle utrzymać takie tempo do końca!
Pewien specyficzny, karbocykliczny węglowodór aromatyczny…
Znowu mijamy służby zbierające rozbite auto, ale teraz skręcamy w prawo. Chwilę później wyjeżdżamy z Bystrzycy i czeka nas bardzo długi przelot przez las. Droga jest prosta jak strzała – suniemy zatem przez mrok ile sił w nogach. Gdzieś na jej końcu ma znajdować się mała ścieżka, która zaprowadzi nas do skrytego w gęstwinie bunkra. Odmierzamy odległość z mapy i szukamy odbicia w lewo. JEST!
Kilka chwil później docieramy do kolejnego punktu kontrolnego, gdzie czeka nas zadanie chemiczne. Musimy uważać bo jest to strefa skażona… aby wydostać się z bunkra, będziemy musieli przypasować nazwy do ukrytych tam związków chemicznych.
Wchodzimy do schronu i naszym oczom ukazuje się łańcuch… zamknięty łańcuch atomów węgla i podłączone do niego atomy wodoru.
Sprawdzam kąty między wiązaniami węgla – ah, idealne 120 stopni , hybrydyzacja atomów sp2.
Dzień dobry, Panie Benzen!. Co Pan tak wisi w powietrzu? No tak, wisi i czeka na identyfikacje przez zawodników.
Obok niego, w świetle małej lampki wisi także aceton oraz dwie inne cząsteczki. Ech chemia organiczna… wiecie jak to jest być na dzieckiem Chemików? Polubienie chemii jest jedynym sposobem na przetrwanie w takim domu!
W związku (taaa… czujcie klimat? W ZWIĄZKU) z tym zadanie nie przysparza nam żadnych trudności. Gdyby zadali mi dopasować liście do gatunków drzew, to bym tam pewnie siedział do rana, ale żeby benzen nas zatrzymał to nie ma opcji!
"Look at her. That’s my Wife, God damn it" (6*)
Punkt obsługiwany przez Straż Pożarną i genialne zadanie!
Pompa, wąż i woda. Ja muszę pompować, a Basia musi poprowadzić strumień wody z węża tak, aby napełnić oddalony pojemnik. Gdy pojemnik się napełni, włączy się syrena i czerwona lampa. Wcale to nie jest takie proste, bo machać trzeba naprawdę mocno aby utrzymać ciśnienie, pozwalające na trafienie celu (nie wolno nam przekroczyć pewnej linii wyznaczającej odległość do celu). Gdy brakuje wody, muszę ją uzupełniać wiadrem. Przypominam także, że jest noc i trafienia w mały otwór oddalonego pojemnika strumieniem wody to też nie trywialna rzecz. Dymam i dymam, woda się leje, a lampa nawet nie myśli się zapalić. Uzupełniam zatem wodę i dymam dalej. Niesamowicie przypomina mi to pewną scenę z genialnego filmu „Backdraft” (pl. „Ognisty podmuch”). To chyba najlepszy film o strażakach w historii kina… pamiętacie tą scenę? Klasyka: "Look at him. That’s my brother, God Damn it”
Genialne zadanie i fantastycznie klimatyczny punkt, zwłaszcza że drużyny wieloosobowe w ramach zadania, w tym czasie transportują rannego do helikoptera. Brakuje tylko umięśnionego komandosa, postrzelonego w ramię przez kosmitę i drącego ryja „GET TO THE CHOPPA” :D
"Widziałem ludzi, którzy gołymi rękami przenosili bryły radioaktywnego grafitu..." (7*)
Ciśniemy dalej. Jest dobrze, ale staramy się utrzymać mocne tempo, zwłaszcza że jedzie nam się rewelacyjnie. Wpadamy na Lenona i jego ekipę. Chwilę pogadamy rekomendując Mu wzięcie zadania z pompą na punkcie strażackim, na który właśnie zmierzają. To ciekawe, nasi Szermierze, którzy także kochają klimat Tropiciela: jeden wybrał zawody w Katowicach (Filip), drugi wybrał Tropiciela i nie walczy w ten weekend… a my? A my jakoś nie mogliśmy się zdecydować, więc wzięliśmy wariant FULL :D
Po sporym przelocie wpadamy na punkt z radiacją. Już mi się podoba! Klimaty Fallout’a to dobre klimaty.
Będziemy musieli wejść do namiotu, który został zadymionym (sztucznym) dymem. Ha, robiłem takie akcje na szkoleniu BHP – przechodziliśmy przez taki namiot, imitujący zadymienie korytarza i potem gasiliśmy gaśnicą realny ogień (swoją drogą – naprawdę extra szkolenie BHP). Obsługa ostrzega nas, że w środku panuje wysoka radiacja. Gdy wchodzimy do namiotu jest biało od dymu… gdzieś w głębi stoi stół, a na nim klocki z gry Jenga pomalowane fluorescencyjną farbą. Pięknie świecą w dymie!
Musimy ułożyć je w 5-cio poziomową wieżę, ale nie wolno nam ich dotykać rękami. Radiacja! Musimy posłużyć się wielkimi szczypcami.
Jest klimat! Szkoda tylko, że żadne ze zdjęć ze środka namiotu nie wyszło, no ale nie było na to szans.
Wariant czarny czyli znowu wichrowały
Na kolejny punkt droga dochodzi NIE od strony od której jedziemy. Od naszej strony nie ma nawet ścieżki. Nie będziemy jednak objeżdżać punktu w kółko. Drzemy przez las bez ścieżki, to tylko 200 metrów. Basia przypomina, że nie mamy dziś czasu na żadne idiotyzmy typu utknięcie w bagnie, bo się spieszymy i nie jest przekonana do „wariantów Czarnych” tym razem. Udaje mi się ją jednak przekonać, że „dzida” na rympał przez krzaki to będzie najlepszy pomysł.
Docieramy na punkt dość sprawnie, a tam zadanie z chodzeniem „po linie” (slack), czyli klasyk tego typu imprez.
Ja osobiście nie przepadam za tym, ale Szkodnik nie widzi przeszkód… więc prawie się o nie zabije :)
Gdy zaliczamy zadanie, pasuje nam przedrzeć się na północ. Ścieżka zawalona jest wiatrołomami, ale ciśniemy dalej. W sumie nawet nie wiem czy to była ścieżka czy nie – dało się iść z rowerem na ramieniu, więc było całkiem spoko. Odcinek wichrowałów okazał się jednak dłuższy niż się spodziewaliśmy i trochę nam zajęło dotrzeć do jakieś drogi, a na drodze… rozkmina gdzie jechać. Nie, nie nasza… jakiegoś innego zespołu. Pytają nas jak trafić na punkt. Pytamy czy chcą normalnie czy naszym wariantem. Twarde chłopaki! Mówię, że naszym. No więc mówimy, tędy na wprost pokazując las powalonych drzew. Trochę z wahaniem, ale poszli… czy przeżyli nie wiem. My pocisnęliśmy dalej.
π - ękna godzina :D
Odurz tym barkiem i podaj hasło?
Na kolejnym punkcie czeka nas następne fajne zadanie. Maska gazowa na ryj i trzeba się czołgać przez krzaki, podążając za poprowadzoną liną. Śmieszna sprawa wychodzi, bo niektóre ekipy nie dowierzają, że trzeba będzie się naprawdę czołgać w masce gazowej. Na piersi napisy budzące grozę: komandosi, oddziały specjalne, jednostki taktyczne… ale czołgać się przez krzaki? No bez przesady!
Ja mam trochę inne podejście… po Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i kursie podoficerskim nauczyłem się doceniać pewne drobne rzeczy, na przykład: mogło być tu błoto, a jest jednak sucho. To naprawdę ma znaczenie jak się czołgacie. Maska na ryj i staram sobie przypomnieć, co mi mówiono w kwestii oddechu (wcale nie jest tak prosto oddychać w masce kiedy się męczycie… a uwierzcie przeczołgać się dość spory kawałek przez las Was zmęczy). Zasuwam przez krzaki pilnując oddechu. Mam dotrzeć do polowego telefonu i nawiązać kontakt z Basią, która została na punkcie i musi odczytać zaszyfrowaną wiadomość.
Trzaski w słuchawce utrudniają komunikację i słyszę "odurz" zamiast "otwórz". Odurz tym barkiem... odurz? W znaczeniu znokautuj? O co chodzi? W końcu udaje mi się domyślić, że chodzi o słowo OTWÓRZ i nie tym barkiem a TYMBARK. Mam jej podać napis pod nakrętką :)
Kto dziś w nocy leci w kulki?
Wszyscy!!! Bo na tym polega ta gra. W sumie to nawet nie wiem jak się nazywa, ale jest bardzo fajna. Chodzi o wypchnięcie kulki przeciwnika z planszy, ale trzeba trzymać się pewnych zasad. Można poruszać się jedną, dwiema lub trzema kulkami naraz przy swoim ruchu/turze (kulki muszą być jednak w jednej linii) oraz aby przepchnąć kulki przeciwnika trzeba mieć przewagę siły, czyli dwie kulki przepychają jedną, a trzy przepychają dwie. Przy równowadze sił, przepchnięcie a więc i ruch kulek jest niemożliwy. Takie trochę inne warcaby. Bardzo mi się podoba ta gra, ale jako że gram w nią pierwszy raz to po przegrywam z kretesem. Godzinę później, sunąc przez kolejny las będą lamentował jaki ruch powinienem był zrobić, aby obronić się przed wypchnięciem… bo był możliwy! BYŁ MOŻLIWY!
Przegrana owocuje zadaniem karnym - losowanie pytań do momentu, aż na któreś się odpowie. Nam trafia się oczywiście coś nie do końca normalne... Kategoria: zwierzak, pierwsza podpowiedź: długość odnóży 4 metry... k***a. 4 METRY ?!? Jakie zło...
Udaje nam się zgadnąć, ale przy takich bestiach kieruję się nieśmiertelnym podejściem z "Predatora":
- Jest jeszcze coś. Trafiliście to. Widziałam krew na drzewach.
- Skoro krwawi to da się to zabić
Urzekła mnie twoja historia :D
Przed nami północne rubieże, czyli punkt K. Ten najbardziej wysunięty względem bazy. Zaskakuje nas tutaj zadanie! Zwykle te najdalsze punkty są tylko lampionami, bo nie wszystkie trasy tu docierają. A tu taka niespodzianka. Zadanie jest nietypowe, bo mamy opisać... swoją największą przygodę w górach? Heh, a mogę podać linka do tego blog?
Przygód to my mamy czasem, aż za dużo, ale wybór pada na opis "Jaszczura - Ścieżki Muflona". Co tu dużo mówić... siła rażenia gór Masywu Śnieżnika z jaką się wtedy spotkaliśmy była niesamowita. Nawet na ponad 2000m nigdy nie spotkałem tak ciężkich warunków, jak wtedy (a przeżyliśmy już niejedno). Śnieżyce, deszcze, mgły, wiatr to wszystko znane jest ludziom włóczącym się po górach. Ale aby tak wszystko naraz i z taką siłą? Kiedy lód zamarza Wam na kurtce, sople rosą poziom i ciężko złapać oddech od wiatru uderzającego w ryj, widoczność spada do 2 metrów, a wam właśnie zamarzł płyn hamulcowy w rowerze, głęboka hipotermia i walka o życie ... tak, definitywnie to jeden z tych dni, które pamięta się do końca życia. A byliśmy naprawdę dobrze przygotowani. Nie chcę wiedzieć jak wyglądał by ten dzień, gdybyśmy zlekceważyli siłę rażenia Sudetów. Takie chwile uczą pokory, ale napawają również pewną chorą fascynacją, co do potęgi sił natury.
- A co będzie jak dojadą nas Mutasy popromienne?
- Mutanty debilu, mutanty!
Przed nami ostatni punkt dzisiaj. Strzelnica i to w podziemiach. Stanowisko ogniowe wyłożone workami z piaskiem. No klimat "Metro 2033". Musimy powstrzymać atakujące mutanty. Mamy jednak tylko 15 kul, a korytarz oświetlić może tylko mała latarka. Czuję się jak Artem na punkcie granicznym stacji WOGN-u. Strzelam, ale w tej ciemności nie widzę jak lecą kulę. Pudło... cholera nie widzę jaką korektę powinienem wprowadzić. Szkoda, że nie mam pocisków smugowych... chociaż z drugiej strony, znając wojskowe prawa Murphy'ego wiem, że pociski smogowe służą do oznaczania wrogowi twojej pozycji...
wiecie, ogień wspierający nie wspiera, ale zadaje całkiem niezłe straty...
jak macie dwie mapy, to bitwa rozegra się na terenie dokładnie między nimi...
Próbuję się wstrzelić na czuja: raz wyżej, raz niżej. Poszło 7 kul i nic. No ale w końcu JEST. Trafiam oba cele. Nie wiem czy były to head-shoty ale zadanie zaliczone. Na koniec przynosimy obsłudze punktu trochę drewna bo nie mają już czym palić w piecu i Im trochę zimno w bunkrze, a potem już dzida na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych! Udało się!
Zdjęcie wykonane już po zadaniu, w pełni oświetlonym korytarzu. Te światła nie paliły się w czasie wykonywania zadania, a celem nie były postacie, tylko puszki nad nimi :P
Na koniec... niby to bez znaczenia, a jednak cieszy!
Tropiciela charakteryzuje brak oficjalnego rankingu. Nie są tu przyznawane medale czy puchary, a nagrody losowane są spośród wszystkich uczestników. Najważniejsze zadanie to zdobyć miano Tropiciela czyli zaliczyć wszystkie punkty kontrolne w zadanym czasie. Niemniej, pewne końcowe zestawienie wyników drużyn jest publikowane (w celach porównawczych) i cześć ekip mocno na nie patrzy. Sami byliśmy świadkami sytuacji, jak pewna drużyna wolała karę czasową niż czekać na zwolnienie się stanowiska do zadania (strzelnica!). Woleli cisnąć na wynik, niż postrzelać! To już grubo! No ale co kto lubi – ważne aby się dobrze bawić.
My bawiliśmy się rewelacyjnie i to jest najważniejsze z naszego punktu widzenia. Mimo wszystko, wspomnę o naszym wyniku bo chociaż nie ma to żadnego znaczenia w kontekście rajdu, to udało nam się coś z czego jesteśmy dumni. Pomimo ogromnej presji czasu, a może to właśnie dzięki niej (limitem była niedziela 10:00 rano, Katowice), był to nasz najlepszy start na Tropicielu EVER!
Zamknięcie całej trasy (koło 70 km) w 5 godzin 40 min, zdobyte miano Tropiciela, pierwsze miejsce w kategorii MIX oraz szóste w OPEN! Niemal bezbłędna nawigacja i sensowne warianty bez bagien, bez wiatrołomów (no dobra, tych trochę jednak było…) – no prawie jak nie my! Widzicie co daje szermierka?
A mówiąc serio – byliśmy zmęczeni po zawodach, ale to inne zmęczenie. Profil wysiłku związany z szermierką jest bardzo różny od wysiłku na maratonach rowerowych. Na Tropiciela niemal zawsze przyjeżdżamy po jakieś innych zawodach, wiec nie robimy go „na świeżo” pod kątem roweru. Tym razem było inaczej. Tym razem motywacja też był większa, bo bardzo nie chcieliśmy się spóźnić do Katowic. Po prostu wszystko zagrało. Jak w zegarku! Ważne także aby wczuć się w klimat imprezy. Jak ktoś nie poczuje tej atmosfery, to potraktuje ten rajd jak każdy inny... ale jeśli umiecie znaleźć w sobie trochę dzikości serca i dziecięcej radości, to jest to przygoda dla Was. Można po prostu strzelać z ASG do puszek, a można drżeć ze strachu, że amunicja Wam się kończy a mutanty coraz bliżej. Wasz wybór. Z naszego punktu widzenia szkoda, że kolejna edycja dopiero w 2020 roku.
A dla ciekawych - zdążyliśmy do Katowic na drugi dzień zawodów szermierczych.
Jeszcze po rajdzie, złapaliśmy 45 min snu na leśnym parkingu i koło 8:00 polecieliśmy A4-rką w stronę Śląska.
Jak to my, na minuty przed limitem ale jednak na czas:
CYTATY:
1. Piosenka Metallicy "King Nothing"
2. Piosenka "Kołysanka w stylu Mango" z genialnego filmu mojego dzieciństwa "Pan Kleks w kosmosie"
3. Tytuł piosenki zespołu Deep Purple
4. Piosenka zespołu Jaya the Cat "Car crash"
5. Kultowy komiks ze stajni DC "Batman vs Predator" !!!
6. Parafraza genialnej sceny z filmu "Ognisty podmuch"
7. Książka autorstwa Igora Kostina "Czarnobyl. Spowiedź reportera"
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
Gość | 12:55 środa, 23 października 2019 | linkuj
To ja się pochwalę i powiem, że z 15 kul wykorzystałam tylko dwie na dwóch mutasów :P
Komentuj