Tylko dla Ołrów... z Jurajskich Warowni :)
-
DST
329.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 czerwca 2021 | dodano: 05.06.2021
329 km, 43.5 godziny non-stop, 3955m przewyższeń (suma podjazdów)... czyli czerwony Szlak Orlich Gniazd z Krakowa do Częstochowy (w dużej mierze ten PIESZY!), a powrót niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich. Powiedziałbym, że w jeden dzień, ale to tak nie działa - w jedną wyprawę, czyli bez noclegu, w wersji "non-stop", z co najwyżej drzemką w jakimś lesie lub rowie - jak rasowi menele. W końcu mamy długi weekend, więc trzeba było przywalić coś długiego. Zapraszam na relację z wyprawy, która pchnęła nas "To hell and back", no dobra tylko "to Częstochowa and back" :)
Jurajska masakra zamkami piastowskimi...czyli wyprawa zastępcza
Dlaczego zastępcza, bo od ponad roku nosimy się ze Szkodnikiem, aby objechać Tatry. Tak całe, od Nowego Targu do Nowego Targu przez Słowację (Smokoviec, Sterbskie Pleso, itp). Jednak Słowacja nadal jest w zasadzie zamknięta turystycznie, więc mimo że mieliśmy takie plany na długi czerwcowy weekend, to nie ma na razie na to szans. Tydzień temu postanowiliśmy zatem poszukać jakiegoś alternatywnego długodystansowego szlaku - jest tego w Polsce trochę, ale cześć z nich takie jak GBS czy GSS, to nie dość że idą przez góry więc w 2 czy 3 dni to Wam się uda pociągnąć całości, to jeszcze w dodatku trzeba je rowerowo sztukować, bo Babiogórski Park czy Karkonoski Park to Was rowerowo nie puści.
Postanawiamy zatem "pociągnąć" cały Szlak Orlich Gniazd czyli szlak zamków na Jurze Krakowskich-Częstochowskiej. Szlak ten znany jest nam w wielu fragmentach, bo po Jurze włóczymy się często (sami, jak i rajdowo), ale całość na raz to jednak jest wyzwanie. Szkodnik wpada na pomysł, aby zrobić z tej akcji jeszcze większą wyrypę. Pojechać Orle Gniazda, ale nie wracać pociągiem, a także na rowerze, tyle że innym szlakiem i tu wybór pada na niebieski Szlak Warowni Jurajskich.
Razem będzie to ponad 300km i to w trudnym terenie - pagóry Jury, Jury pagóry... no jest gdzie podpychać. Do tego piachy, piachy, piach... no będzie hardcore.
Jest jeszcze tzw. Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, jeszcze dłuższy niż pieszy, ale chcemy głównie trzymać się tego pieszego. Jak masakra to masakra. Rowerowym będziemy się wspomagać w najgorszych momentach - najgorszych w różnym znaczeniu: tam gdzie pieszy chwilę idzie główną drogą, to wskoczymy na ścieżkę rowerową, jak nie będziemy w stanie już pchać po skałach i stromiznach, to objedziemy "problem" ścieżką, itp.
Nieortodoksyjnie zatem.
Nieortodoksyjnie, ale jednak ze znaczną przewagą szlaku pieszego. Taki mamy plan i taki plan zaczynamy realizować w czwartek (Boże Ciało) rano... Pełni w sercu uczucia, którego nie da się do końca opisać słowami (ekscytacja połączona z niepokojem czy damy radę) ruszamy w trasę...
147 km... w jedną stronę. Psychicznie trochę jednak klękam...
Pierwszy punkt kontrolny - Brama Krakowska. Klasyk klasyki :)
Od dzieciaka się tu przyjeżdżało na FANTĘ i frytki... dla mnie miejsce kultowe. W Ojcowie nie było jeszcze nic, nawet zamku :D a piwnica już serwowała rarytasy :D
Chleb praOJCÓW jedzony... Nad Przepaściami.
Taki napis wita na małym straganie sprzedającym pieczywo w Ojcowie. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia bo tekst jest przedni. Marketing level expert - doceniam.
Zgodnie z założeniami trzymamy się pieszego szlaku, więc zaczynamy "robić" pierwsze pagóry. Trzeba pchać, mimo że dałoby się to objechać asfaltem. Zostawiamy sobie jednak opcje objazdu na prawdziwe kryzysy, które dopiero nas czekają. Na razie trzymamy się biało-czerwonych znaczników szlaku. W jednym miejscu, na wysokości Sułoszowej szlak przebiega przez pagóry, który mają swoją nazwę "Na przepaściami" - uwielbiam taki klimat. Chodzi o te kilka rowów w polu, ale nazwa jest zacna.
Skoro pieszym to pieszym, tak?
Nie inaczej! :)
Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga HERAKLITA (albo jakoś tak...) :D
Pola na wysokości Sułoszowej
Tak, wiem że szlak idzie drogą... ale jak Wam Straż Pożarna zastawi drogę i każe dymać przez pola (bo idzie procesja), to dymacie przez pola.
Nad przepaściami, tak :D ?
Kierunek: Zamek Rabsztyn
W lasach przed Rabsztynem zaczynamy spotykać pierwsze skipy wędrujące całość szlaku z buta. Karimaty, śpiwory, duże plecaki. Czasami wdajemy się w krótkie pogawędki, typu:
My: Lecicie całość?
Oni: Tak, a Wy? Wycieczka?
My: Nie, my też całość... i z powrotem.
Trochę nie chcą nam wierzyć, że zamierzamy dojechać do Częstochowy i zawrócić... trochę się Im nie dziwę, bo sam do końca jeszcze w to nie wierzę.
Zastanawiają się gdzie są nasze karimaty czy śpiwory. Mówimy, że będziemy jechać mniej więcej non-stop, bez noclegu - chyba że w jakimś rowie, godzinkę aby oszukać zmęczony organizm. Kręcą głowami z niedowierzaniem... lub politowaniem. Chyba jednak z tym drugim...
Tymczasem zbliżamy się do zamku Rabsztyn. Zaskoczy nas trochę ilość ludzi na zamku, ale z drugiej strony to przecież długi weekend i piękna pogoda. I tak jesteśmy tu tylko przelotem.
Przez pola i lasy...
Tylko te plamy krwi na tej trawie...
Piachy... pchanie...
Zamek Rabsztyn
"JA i TY" w Bydlinie...
Ruszamy w kierunku Bydlina. To tu niemal zawsze była baza zimowych edycji Rajdu 4 Żywiołów (w tym organizowanej przez nas CZARNEJ edycji). Zaczynamy odczuwać już trudy podróży, bo sporo podjazdów za nami, a słońce także przygrzewa. Nie narzekamy na piękną pogodę, ale jednak upał daje się we znaki. Mamy sporo zapasów w plecaku (ja mam jakieś 4,5 litra ze sobą), ale póki nie trzeba to wolę korzystać z dostępnych "źródeł". Zapasy w plecaku zostawiamy na moment, kiedy będziemy w dziczy lub/i nie będzie gdzie dokupić wody.
Nastawiamy się na pewien sklep w Bydlinie. Taki na rogu... ile razy tam się już ratowaliśmy. Od Żywiołów po różne jurajskie KORNO'a, bo on jest zawsze otwarty. Zawsze... i nie inaczej jest tym razem. Jest Boże Ciało, ale sklep hula na całego i ruch tu jak w ulu. Szkodnik dokupuje wody i znajduje cukierki JA I TY !!!
Moje ulubione (obok Mieszanki Krakowskiej), ukochane cukierki. Nie dość, że ciężko jest je w ogóle dostać, to tutaj sprzedają je na sztuki. Pasuje Wam?
CUDOWNY SKLEP W BYDLINIE... i tak, tak, zamek też tu mają fajny.
Wszystkie czerwone (stąd) prowadzą do Bydlina :)
Ruiny zamku w Bydlinie
Dokładnie TAK !!!
A tu już ruiny zamku Pilcza w Smoleniu (roboczo zwanym Zamkiem Smoleń).
Na lekko... czyli w stylu alpejskim :)
Są jaja! Jako, że pieszy czerwony przeplata się (a czasem leci równolegle) z Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, to spotykamy także oprócz - wspomnianych wyżej - piechurów z tobołami, także rowerzystów z sakwami, plecakami, pojemnikami. Jadą sobie cały szlak, tak jak my... ale jest coś na rzeczy. Jak zawsze, po prostu zawsze na rajdach to my mamy największe plecaki i wyglądamy, jak "nie z tych zawodów"... niektórzy taśmą klejąca montują banana do ramy, aby lecieć "na lekko", bez plecaka... to tym razem, to my wyglądamy jakbyśmy jechali na lekko. Nie mamy sakw, karimat, jeden (owszem duży) ale jeden plecak na głowę... to znaczy na plecy, nie na głowę, ale rozumiecie?
Wyglądamy jakbyśmy byli nie z tej bajki... znowu. Chyba taki już nasz los... nie dość, że urwani z choinki, to jeszcze nie tej co trzeba.
Wygląda jakbyśmy szturmowali Częstochowę w tzw. "stylu alpejskim", a nie oblegając ją jak niegdyś Szwedzi. Nota bene, znacie --> TO? Jedna zwrotka opisuję tą obronę.
Owszem, nie mamy karimat czy śpiworów, ale jedzenia i picia w plecaku to mam na 3 dni. Naprawdę? Hej bycie paranoikiem i prepersem zobowiązuje!.
Do tego wiedząc na co się piszemy, wiedząc że przyjdzie nam spać pod wiatami turystycznymi i być w drodze przez (grubo ponad...) 24 godziny, wybrałem najwygodniejszą koszulkę rowerową, najwygodniejsze buty... to naprawdę ma znaczenie przy takim czasie podróży.
Jednym z najbardziej nietypowych spotkań na szlaku jest spotkanie z zawodnikami z imprez na orientację: Agnieszka i Jarek. Także jadą Szlak Orlich Gniazd, z tymże ten rowerowy i zamierzają się zatrzymać w Krakowie. Naprawdę idealny timing, bo spotkaliśmy się tam gdzie rowerowa część szlaku pokrywa się z pieszą. 2-3 minuty i minęlibyśmy się nie spotkawszy się.
Znamy ich ze zmagań na naszej Kompani KORNEJ, czy też z Rajdu Waligóry. Super że Jarek przeżył - w końcu zaginął gdzieś w masywie Babiej Góry w "moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich" :P :P :P
Miło było Was zobaczyć!!
Park pałacowy w Pilicy (lekko zbaczamy ze szlaku aby go zobaczyć)
Które drzwi wybrać?
Park pałacowy...
Tak, zignorowaliśmy tabliczkę... ale jednak będzie wycof, bo tutaj to naprawdę nie zejdziemy
"Słońce już gasło, wieczór ciepły i cichy, okrąg niebios..." (TUTAJ)
Dzień się pomału kończy, acz światła zostało nam jeszcze ze dwie godziny. To jednak czerwiec, więc jest jak w piosence ("It's June afternoon, it never gets dark...").
Docieramy do Ogrodzieńca i tutaj zjemy coś ciepłego. Przyda się to przed nadchodzącą nocą. No jest ciężko, to naprawdę terenowy szlak i idzie o wiele wolnej niż myślałem. Wersja "Hurra" planu zakładała bycie w Częstochowie przed zmrokiem... hahahahahaha. Tak, jasne. Wersja zbilansowana planu zakładała 1:00 w nocy, ale wygląda że nam to nie grozi. Nasza średnia cały czas oscyluje wokół 12km/h... piachy, pagóry, (ale i) przeloty. Nic nie możemy przyspieszyć, a zmęczenie jest już spore.
Ogrodzieniec to jedna wielka długoweekendowa impreza, ale przynajmniej czynne są różne jadłodajnie, a naprawdę potrzebowałem tego kotleta...
W promieniach zachodzącego słońca
Hmmm, nie znam tej maszyny oblężniczej...
Szkodnik na Zamku w Ogrodzieńcu
Piachy, znowu piachy... pchanie
Wieczorne bezdroża czerwonego szlaku...
Legenda (o) zamku Morsko
Łapiemy się na ostatnie chwile światła dojeżdżając do jednej z najbardziej znanej skały na Jurze: Okiennika Wielkiego. Udaje się zrobić kilka zdjęć i dosłownie kilkanaście minut później nadchodzi mrok. To będzie bardzo ciemna noc, bo księżyc dziś "słabiutki". Wiecie jak jest "Noc była czarne jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra"
Montujemy oświetlenie i ruszamy w kierunku Zamku Morsko. Pamiętam podjazd pod niego z niejednego jurajskiego rajdu... będzie bolało, zwłaszcza, że mamy już ponad 100 km w nogach.
Powiem więcej... dopada mnie kryzys. Nie wiem jak dojadę do Częstochowy... tym bardziej nie wiem jak wrócę.
Zamek Morsko... według jednej z legend po zamkowych murach nocą pełza jakaś poczwara. Nie jest zdefiniowany ani rodzaj, ani gatunek... ani nawet typ czy gromada, aby dało się ustalić tożsamość i właściwości w znaczeniu co zadziała (np. czy wykazuje jakąś odporność na ogień czy błyskawice, itp). Nie wiem ile w tym prawdy, a ile legendy... ale wiem jedno. Leżę na wznak na środku parkingu... na ciepłych, rozgrzanych po całym dniu kamykach. Jeśli mają tu monitoring, to widzą niecodzienną scenę... a mogą mieć, bo jest tu też hotel.
Jakiś gość leży rozłożony na środku parkingu. Szkodnik mnie kopie "Misiek, wstawaj! Nie rób scen..."
Zostaw mnie Szkodnik... taki będzie mój los. Umrę tutaj i potem pożre mnie to coś, co pełza po murach.
Szkodnik traci cierpliwość, idzie ubić to coś co pełza... wraca za 10 min i mówi, że nie będzie żadnego pożerania i mam wstawać. Cóż robić... wstaję i jedziemy dalej.
Okiennik Wielki jak zawsze robi wielkie wrażenie
Szkodnik na skałach fotografuje Okiennika :)
Zjazd z Zamku Morsko
Konsekwentnie...
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (całość TUTAJ, klasyka klasyk)
Nadziei, że damy radę to przejechać... Jedziemy w kierunku zamków Mirów i Bobolice. Jako, że jest noc to nie będzie - teraz - zdjęć tych obiektów. Będziemy tędy wracać i wtedy pojawią się, w rozdziale ich dotyczącym. Jako, że jak zawsze przed taką wyprawą, nie udało nam się porządnie wyspać, więc trochę zaczyna nas mulić senność. Nic poważnego jeszcze, bywało nieraz gorzej (np. wtedy, wtedy lub wtedy :D ), ale postanawiamy złapać kilka minut otrzeźwiające drzemki. Oj będzie ona orzeźwiająca, bo nocą temperatura spadnie nawet do 6 stopni... a przecież to nie góry.
Rozkładamy się pod wiatą, pośrodku drogi rowerowej pomiędzy Mirowem a Żarkami. Zamęczeni trudami podróży, jak i tygodniem w pracy zasypiamy w kilka chwil.
Budzi nas zimno i to przejmujące, ale mamy na to swoje sposoby. Rozkładamy zawsze obecny w naszych plecaku koc ratunkowe i przykrywamy się nimi. Otuleni tym cudownym wynalazkiem (oddawaj moją część kołdry, Szkodnik!) łapiemy 2 pełne godziny snu. Będzie od razu lepiej się jechać. Przed 3:00 w nocy ruszamy dalej.
Kolejny zamek na naszej drodze
Wojciech z Potoka... herbu Jelita... gość musiał mieć nieźle przej***ne w szkole :D :D :D
Zamek otwarty od 8:00, ŻABEK od 6:00
...i chwała mu za to!! Docieramy do Olsztyna. To ostatni Zamek przed Częstochową.
Magia czerwca... jest po 5:00 rano. Jasno zrobiło się godzinę temu, a mam wrażenie jakby była połowa dnia.
Patrząc po śladach na rynku (balony, pełne kosze) to musiała być tu niezła impreza wczoraj, ale teraz Olsztyn praktycznie chrapie. Pusto, nikogo... na bramie zamkowej jest napis, że zamek czynny od 8:00, ale wszystko jest otwarte więc wbijamy.
Po chłodnej nocy i chwili snu na kawałku drewnianej ławki, marzy nam się coś ciepłego na śniadanie. Patrzymy a tam Żabka od 6:00 - to już za parę minut. Postanawiamy poczekać i zostajemy pierwszymi klientami Żaby. Nowy dzień witamy ciepłą bułą panini z kurczakiem i ciepłą herbatą. Od razu lepiej.
Ale stare tabliczki w pierwszych promieniach nowego dnia
Świt się z nocy budzi :)
Na zamek to tylko balonem
Zamek Olsztyn
U kresu... wyprawy i sił
Powiedziałbym, że ostatnia prosta... ale trzeba będzie to wszystko jeszcze wrócić. Dojeżdżamy pomału leśnymi ścieżkami do celu naszej wyprawy, ale chcemy wykorzystać jeszcze ciepło budzącego się dnia (nadal jesteśmy trochę zmarznięci po nocy - ja wiem, że 6 stopni to nie dramat i nieraz jeździliśmy jak było -10, ale jednak to co innego iść na rower jak jest -10, a co innego jak jesteście spoceni po całym dniu upału, a przychodzi zimna noc...).
Znajdujemy sobie przytulne miejsce w... młodniku. Ukrywamy rowery, jesteśmy z dala od głównej drogi... idziemy po prostu spać pod "choinkami", w trawie, ot tak. Jeszcze godzinkę snu sobie złapać leżąc w trawie. Jakby mnie ludzie z roboty widzieli, to by chyba złapali się za głowę... poważny Menadżer Zespołu Inżynierów, człowiek z zasadami.... śpi jak menel pod krzakiem, lekko śmierdzący (człowiek, nie krzak) przepocony po całym dniu poniewierki. Nadałbym się chyba na seryjnego mordercę. Przykładne życie na pokaz, a druga twarz to... ciiiii, już nic, bo za dużo powiem i potem wpadną mi wraz z drzwiami, nawet nie pukając, tak jak TUTAJ.
Docieramy w końcu do Częstochowy. Mieliśmy tu być przez zmrokiem (hahahahaha...), o 1:00 w nocy (tak, oczywiście...), ale jesteśmy po 9:00 rano. No to, w tył zwrot i do domu. Odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty :)
No dobra, nie do końca w tył zwrot. Jedziemy na wschód do Mstowa, aby stamtąd złapać niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Podążaliśmy znakami w kolorze szkarłatu, teraz przerzucamy się na znaki w kolorze błękitu.
To co w tył zwrot i do domu :)
No raczej!
SHOW ME THE WAY TO THE NEXT... ROŻEN BAR (parafraza klasyki)
Wbijamy na szlak niebieski i ruszamy w drogę powrotną. Prowadzi on do Rudawy (tej niedaleko Krakowa - zaraz za Zabierzowem).
To tylko prawie 160 km. Nadal nie mogę uwierzyć, że dojechaliśmy do Częstochowy na rowerach...ale tu nie ma co wierzyć, tu trzeba kręcić bo to 150 km się samo nie zrobi.
Szlak wiedzie polami, bezkresnymi polami. Upał jest spory i marzy mi się coś zimnego... a tu tylko pola i łąki.
Cieszymy się, że po dwóch drzemkach Sleepmonster nas nie napastuje, ale zjeść coś ciepłego by się przydało. Najchętniej zupę... i WTEM!!! jest!
Przy drodze, z nienacka wyrasta Bar ROŻEN. Wygląda trochę przykro, ale wbijam na zasadzie "raz kozie śmierć" i okazuje się to doskonałym wyborem.
Przemiła starsza Pani gotuje tu samodzielnie na kuchence i robi domowe obiady. Jej specjalność to KIEŁBASA oraz jeszcze więcej KIEŁBASY :D
Nie przepadam za kiełbasą jak kręcimy taką trasę, ale Pani ma tu różne rarytasy. Rozsiadamy się na drugim, ciepłym śniadaniu. Aż żal ruszać dalej. Rewelacja!
Jeszcze kawałek :)
Droga jest celem !!
Wciąż dalej i dalej a jednak bliżej i bliżej... domu
BAR ROŻEN - świetna miejscówka na szlaku
Wyprawa do złoto... do Złotego Potoku
Przejeżdżaliśmy czerwonym szlakiem przez Złoty Potok, ale to była noc.
To jakie tu mają ścieżki rowerowe to jest jakiś kosmos. Rewelacja! Niesamowity węzeł szlaku i piękne skały. Niewiele udało się zobaczyć bo było ciemno, więc wracamy specjalnie tutaj "za dnia". Nadłożymy trochę drogi, bo odbijamy z niebieskiego, tylko po to aby przejechać Złoty Potok raz jeszcze.
Po prostu złoto, złoto w Złotym Potoku.
"Nie braknie bezdroży i dróg..." (całość TUTAJ)
Kapliczka Św. Idziego
Las w Złotym Potoku
Grota Miśk... Niedźwiedzia (chociaż jak nie dźwiedzia, to ja już nie wiem kogo :D )
Wielka niebieska jedynka :)
To se ne vrati...
To pewien znak naszych czasów. Zamki Jury były ruinami, teraz stoją dumnie - pięknie odnowione. Z jednej strony to wspaniale, z drugiej czasem żal urokliwych ruin.
Jest jednak coś jeszcze, zmiana w dostępności tych obiektów. Kiedyś czerwony SOG (Szlak Orlich Gniazd) szedł fantastyczną ścieżką wśród skał pomiędzy Mirowem i Bobolicami, dziś ten odcinek jest zamknięty, a szlak jest przeniesiony na Trakt Królewski... czytaj asfalt. Właściciel odnowił zamki i owszem udostępnił je (płatnie), ale szlak między nimi zamknął. Z jednej strony go rozumiem, bo z tego co czytałem, to co roku wywożonych było stąd kilkadziesiąt ton porzuconych śmieci ("Naród wspaniały, tylko te ludzie ku**y" - cytat przypisywany Piłsudskiemu i powiem Wam, że Marszałek miał rację... ). Nie mam nic przeciwko płatnemu wstępowi na zamek, niech "robi" fundusze na remonty i utrzymanie, ale płatny wstęp na teren dookoła zamku już podoba mi się dużo, dużo mniej... czasem jest to tak ogromny teren, że bez opłaty w kasie do zamku to nawet nie podejdziecie, a to już fajne nie jest... Tak zrobił Ojców, Smoleń, teraz Mirów i Bobolice.
Ech, a kiedyś to się za dzieciaka chodziło z pochodniami po ruinach zamku Tenczyn w Rudnie. To były czasy... szkoda ich trochę. Nie ukrywam, że też cieszę się trochę, że taki kawał naszej historii nie stoi w jakieś totalnej ruinie zapomniany przez wszystkich i wiem, że ciężko pogodzić te dwie sprawy... ale zamykanie terenów wokół zamku, to dla mnie krok w złą stronę.
No ale teraz zapnijcie pasy, bo robimy skok w czasie i przestrzeni - czyli jedziemy przez Morsko, Ogrodzieniec w kierunku Wolbromia, bo tak prowadzi nas niebieski!!
Zdjęcia poniżej.
Mirów!
Bobolice!
Spotkanie na szlaku :)
Żegnaj czerwony przyjacielu... widzimy się na Zamku Morsko :)
Zamek Morsko za dnia - nikt nie leży na parkingu :)
Podjazd z Okiennikiem w tle :)
Wypasione mają tu te drogi rowerowe
Idziemy na (CZARNY) żywioł... czyli przez Wałbrzych Małopolski
Za Ogrodzieńcem zaczęło się ściemniać. W nogach mamy już grubo ponad 200 km... zmęczenie jest już naprawdę srogie. Zbliża się druga noc. Tyle było z planu aby być o 20:00 z powrotem w domu. Ten plan poszedł się paść kiedy w Częstochowie byliśmy rano, a nie w środku w nocy... Niebieski szlak prowadzi nas do Wolbromia i w Dolinę Dłubnii.
Wolbrom... masakra dla mnie jest to miasto (przepraszam wszystkich mieszkańców). Kojarzy mi się z Wałbrzychem, który zawsze mnie lekko przerażał... teraz już jest o wiele lepie, ale kiedyś Wałbrzych to było dla mnie miasto upadłe. Na tyle, że bałem się zostawić tam auto jak szliśmy zdobywać Chełmiec do Korony Gór Polski (ponad 10 lat temu). Naprawdę miasto ruin i zdemolowanych budynków. Wolbrom jest dla mnie taki sam. Masakra.
Iść do lasu w nocy? Żaden problem. Penetrować jakieś opuszczone ruiny. Kiedy zaczynamy? Przejść się nocą po Wolbromiu... ja podziękuję. Wiadomo, że to jakieś wyobrażenie i pewnie opiera się na pewnym błędzie poznawczym, to jednak jeżdżenie nocą po Wolbromiu to... Szkodnik, wynosimy się stąd!!
A to wcale nie jest takie proste, bo trzeba się wspiąć na wielką górę. Góra zdaje się mnie zatrzymywać "zostań tu, zostań tu na zawsze". Mimo zmęczenia, mimo mega styrania cisnę pod górę jak Szatan.. Szatan to mi siedzi na plecach i zaraz mnie dopadnie, bo jestem w Wolbromiu nocą!!
Udaje nam się w końcu opuścić to urokliwe miejsce... ufff, przeżyliśmy. Teraz wjeżdżamy na tereny, które były mapą naszej edycji Rajdu IV Żywiołów czyli w Dolinę Dłubnii.
Niebieski szlak pójdzie po miejscach, gdzie wisiały nasze punkty kontrolne a więc zaczynamy już odliczać kilometry do domu.
Ciśniemy także ile się da, mimo zmęczenia bo prognozy pogody się trochę zmieniły. Mają pojawić się mocne deszcze od soboty rano. Mamy noc z piątku na sobotę... mieliśmy piękne dwa dni i jesteśmy po prawie 300 km drogi. Bardzo nie chcemy aby nam teraz dolało, zwłaszcza że gleba tutaj jest taka, że zapycha rowery tak, że koła się przestają kręcić. Wolimy tego uniknąć na koniec wyprawy.
Ciśniemy zatem do domu ile nam zostało sił w nogach. Sleepmonster jest straszny, bo to w zasadzie druga przespana noc (nie licząc drzemki pod wiatą i w młodniku). Końcówka jest ciężka... bardzo ciężka
... gdzieś pod Wolbromiem. Tu nie ma czasu robić zdjęć, tu trzeba spi***lać!!
Szkodnik! Jesteśmy w domu!!!
To zła STRAVA była...
Mieliśmy dotrzeć do domu w piątek wieczorem, dotrzemy w sobotę rano. Około 4:30 rano... Trochę słabo, bo mieliśmy się przespać i jechać w sobotę Beskidy :)
Planowaliśmy zamknąć trasę w 36 godzin. Wyszło ponad 43 godziny więc mamy błąd gruby w szacunkach (nie mamy do siebie szacunku, że się tak tyramy...).
Z jednej strony zrobienie tej trasy to wielki wyczyn, z drugiej nasi ULTRA koledzy potrafią zrobić 500 km w 36 godzin (np. Obywatel Tygrys na Grassor 444).
Owszem nie mamy co się z Nimi porównywać nawet, bo to nie nasza liga... ale trochę żal, że nie zmieściliśmy się w założonych 36 godzinach. No i to sporo się nie zmieściliśmy.
To przewyższenia zrobiły swoje. W zasadzie 4000m sumy podejść/podjazdów oraz piachy, piachy, piachy... to nas mocno sponiewierało.
329 km, 43 godziny non-stop, 4000m przewyższeń... czy to już/jeszcze ULTRA? Czy po prostu jesteśmy zdrowo poje***ni?
Nie wiem. Idziemy spać bo jesteśmy wykończeni. To była piękna wyprawa i przekroczenie kolejnej granicy: absolutny czas trwania wyprawy. I to cieszy!
Szkoda tylko, że się STRAVA nie zapisała... 3 power banki aby telefon nie padł przez 43 godziny. Pilnowanie baterii i co... klikasz "zapisz wycieczkę", a aplikacja się wywala i resetuje. Po odświeżeniu wycieczki nie ma... ech, ja wiem, to tylko kawałek softu, błędy się zdarzają, tylko szkoda że akurat na takiej wyprawie. Bo mogło wywalić każdą, ale czemu akurat tą...
Finalne statystyki naszej wyprawy :D
Jurajska masakra zamkami piastowskimi...czyli wyprawa zastępcza
Dlaczego zastępcza, bo od ponad roku nosimy się ze Szkodnikiem, aby objechać Tatry. Tak całe, od Nowego Targu do Nowego Targu przez Słowację (Smokoviec, Sterbskie Pleso, itp). Jednak Słowacja nadal jest w zasadzie zamknięta turystycznie, więc mimo że mieliśmy takie plany na długi czerwcowy weekend, to nie ma na razie na to szans. Tydzień temu postanowiliśmy zatem poszukać jakiegoś alternatywnego długodystansowego szlaku - jest tego w Polsce trochę, ale cześć z nich takie jak GBS czy GSS, to nie dość że idą przez góry więc w 2 czy 3 dni to Wam się uda pociągnąć całości, to jeszcze w dodatku trzeba je rowerowo sztukować, bo Babiogórski Park czy Karkonoski Park to Was rowerowo nie puści.
Postanawiamy zatem "pociągnąć" cały Szlak Orlich Gniazd czyli szlak zamków na Jurze Krakowskich-Częstochowskiej. Szlak ten znany jest nam w wielu fragmentach, bo po Jurze włóczymy się często (sami, jak i rajdowo), ale całość na raz to jednak jest wyzwanie. Szkodnik wpada na pomysł, aby zrobić z tej akcji jeszcze większą wyrypę. Pojechać Orle Gniazda, ale nie wracać pociągiem, a także na rowerze, tyle że innym szlakiem i tu wybór pada na niebieski Szlak Warowni Jurajskich.
Razem będzie to ponad 300km i to w trudnym terenie - pagóry Jury, Jury pagóry... no jest gdzie podpychać. Do tego piachy, piachy, piach... no będzie hardcore.
Jest jeszcze tzw. Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, jeszcze dłuższy niż pieszy, ale chcemy głównie trzymać się tego pieszego. Jak masakra to masakra. Rowerowym będziemy się wspomagać w najgorszych momentach - najgorszych w różnym znaczeniu: tam gdzie pieszy chwilę idzie główną drogą, to wskoczymy na ścieżkę rowerową, jak nie będziemy w stanie już pchać po skałach i stromiznach, to objedziemy "problem" ścieżką, itp.
Nieortodoksyjnie zatem.
Nieortodoksyjnie, ale jednak ze znaczną przewagą szlaku pieszego. Taki mamy plan i taki plan zaczynamy realizować w czwartek (Boże Ciało) rano... Pełni w sercu uczucia, którego nie da się do końca opisać słowami (ekscytacja połączona z niepokojem czy damy radę) ruszamy w trasę...
147 km... w jedną stronę. Psychicznie trochę jednak klękam...
Pierwszy punkt kontrolny - Brama Krakowska. Klasyk klasyki :)
Od dzieciaka się tu przyjeżdżało na FANTĘ i frytki... dla mnie miejsce kultowe. W Ojcowie nie było jeszcze nic, nawet zamku :D a piwnica już serwowała rarytasy :D
Chleb praOJCÓW jedzony... Nad Przepaściami.
Taki napis wita na małym straganie sprzedającym pieczywo w Ojcowie. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia bo tekst jest przedni. Marketing level expert - doceniam.
Zgodnie z założeniami trzymamy się pieszego szlaku, więc zaczynamy "robić" pierwsze pagóry. Trzeba pchać, mimo że dałoby się to objechać asfaltem. Zostawiamy sobie jednak opcje objazdu na prawdziwe kryzysy, które dopiero nas czekają. Na razie trzymamy się biało-czerwonych znaczników szlaku. W jednym miejscu, na wysokości Sułoszowej szlak przebiega przez pagóry, który mają swoją nazwę "Na przepaściami" - uwielbiam taki klimat. Chodzi o te kilka rowów w polu, ale nazwa jest zacna.
Skoro pieszym to pieszym, tak?
Nie inaczej! :)
Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga HERAKLITA (albo jakoś tak...) :D
Pola na wysokości Sułoszowej
Tak, wiem że szlak idzie drogą... ale jak Wam Straż Pożarna zastawi drogę i każe dymać przez pola (bo idzie procesja), to dymacie przez pola.
Nad przepaściami, tak :D ?
Kierunek: Zamek Rabsztyn
W lasach przed Rabsztynem zaczynamy spotykać pierwsze skipy wędrujące całość szlaku z buta. Karimaty, śpiwory, duże plecaki. Czasami wdajemy się w krótkie pogawędki, typu:
My: Lecicie całość?
Oni: Tak, a Wy? Wycieczka?
My: Nie, my też całość... i z powrotem.
Trochę nie chcą nam wierzyć, że zamierzamy dojechać do Częstochowy i zawrócić... trochę się Im nie dziwę, bo sam do końca jeszcze w to nie wierzę.
Zastanawiają się gdzie są nasze karimaty czy śpiwory. Mówimy, że będziemy jechać mniej więcej non-stop, bez noclegu - chyba że w jakimś rowie, godzinkę aby oszukać zmęczony organizm. Kręcą głowami z niedowierzaniem... lub politowaniem. Chyba jednak z tym drugim...
Tymczasem zbliżamy się do zamku Rabsztyn. Zaskoczy nas trochę ilość ludzi na zamku, ale z drugiej strony to przecież długi weekend i piękna pogoda. I tak jesteśmy tu tylko przelotem.
Przez pola i lasy...
Tylko te plamy krwi na tej trawie...
Piachy... pchanie...
Zamek Rabsztyn
"JA i TY" w Bydlinie...
Ruszamy w kierunku Bydlina. To tu niemal zawsze była baza zimowych edycji Rajdu 4 Żywiołów (w tym organizowanej przez nas CZARNEJ edycji). Zaczynamy odczuwać już trudy podróży, bo sporo podjazdów za nami, a słońce także przygrzewa. Nie narzekamy na piękną pogodę, ale jednak upał daje się we znaki. Mamy sporo zapasów w plecaku (ja mam jakieś 4,5 litra ze sobą), ale póki nie trzeba to wolę korzystać z dostępnych "źródeł". Zapasy w plecaku zostawiamy na moment, kiedy będziemy w dziczy lub/i nie będzie gdzie dokupić wody.
Nastawiamy się na pewien sklep w Bydlinie. Taki na rogu... ile razy tam się już ratowaliśmy. Od Żywiołów po różne jurajskie KORNO'a, bo on jest zawsze otwarty. Zawsze... i nie inaczej jest tym razem. Jest Boże Ciało, ale sklep hula na całego i ruch tu jak w ulu. Szkodnik dokupuje wody i znajduje cukierki JA I TY !!!
Moje ulubione (obok Mieszanki Krakowskiej), ukochane cukierki. Nie dość, że ciężko jest je w ogóle dostać, to tutaj sprzedają je na sztuki. Pasuje Wam?
CUDOWNY SKLEP W BYDLINIE... i tak, tak, zamek też tu mają fajny.
Wszystkie czerwone (stąd) prowadzą do Bydlina :)
Ruiny zamku w Bydlinie
Dokładnie TAK !!!
A tu już ruiny zamku Pilcza w Smoleniu (roboczo zwanym Zamkiem Smoleń).
Na lekko... czyli w stylu alpejskim :)
Są jaja! Jako, że pieszy czerwony przeplata się (a czasem leci równolegle) z Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, to spotykamy także oprócz - wspomnianych wyżej - piechurów z tobołami, także rowerzystów z sakwami, plecakami, pojemnikami. Jadą sobie cały szlak, tak jak my... ale jest coś na rzeczy. Jak zawsze, po prostu zawsze na rajdach to my mamy największe plecaki i wyglądamy, jak "nie z tych zawodów"... niektórzy taśmą klejąca montują banana do ramy, aby lecieć "na lekko", bez plecaka... to tym razem, to my wyglądamy jakbyśmy jechali na lekko. Nie mamy sakw, karimat, jeden (owszem duży) ale jeden plecak na głowę... to znaczy na plecy, nie na głowę, ale rozumiecie?
Wyglądamy jakbyśmy byli nie z tej bajki... znowu. Chyba taki już nasz los... nie dość, że urwani z choinki, to jeszcze nie tej co trzeba.
Wygląda jakbyśmy szturmowali Częstochowę w tzw. "stylu alpejskim", a nie oblegając ją jak niegdyś Szwedzi. Nota bene, znacie --> TO? Jedna zwrotka opisuję tą obronę.
Owszem, nie mamy karimat czy śpiworów, ale jedzenia i picia w plecaku to mam na 3 dni. Naprawdę? Hej bycie paranoikiem i prepersem zobowiązuje!.
Do tego wiedząc na co się piszemy, wiedząc że przyjdzie nam spać pod wiatami turystycznymi i być w drodze przez (grubo ponad...) 24 godziny, wybrałem najwygodniejszą koszulkę rowerową, najwygodniejsze buty... to naprawdę ma znaczenie przy takim czasie podróży.
Jednym z najbardziej nietypowych spotkań na szlaku jest spotkanie z zawodnikami z imprez na orientację: Agnieszka i Jarek. Także jadą Szlak Orlich Gniazd, z tymże ten rowerowy i zamierzają się zatrzymać w Krakowie. Naprawdę idealny timing, bo spotkaliśmy się tam gdzie rowerowa część szlaku pokrywa się z pieszą. 2-3 minuty i minęlibyśmy się nie spotkawszy się.
Znamy ich ze zmagań na naszej Kompani KORNEJ, czy też z Rajdu Waligóry. Super że Jarek przeżył - w końcu zaginął gdzieś w masywie Babiej Góry w "moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich" :P :P :P
Miło było Was zobaczyć!!
Park pałacowy w Pilicy (lekko zbaczamy ze szlaku aby go zobaczyć)
Które drzwi wybrać?
Park pałacowy...
Tak, zignorowaliśmy tabliczkę... ale jednak będzie wycof, bo tutaj to naprawdę nie zejdziemy
"Słońce już gasło, wieczór ciepły i cichy, okrąg niebios..." (TUTAJ)
Dzień się pomału kończy, acz światła zostało nam jeszcze ze dwie godziny. To jednak czerwiec, więc jest jak w piosence ("It's June afternoon, it never gets dark...").
Docieramy do Ogrodzieńca i tutaj zjemy coś ciepłego. Przyda się to przed nadchodzącą nocą. No jest ciężko, to naprawdę terenowy szlak i idzie o wiele wolnej niż myślałem. Wersja "Hurra" planu zakładała bycie w Częstochowie przed zmrokiem... hahahahahaha. Tak, jasne. Wersja zbilansowana planu zakładała 1:00 w nocy, ale wygląda że nam to nie grozi. Nasza średnia cały czas oscyluje wokół 12km/h... piachy, pagóry, (ale i) przeloty. Nic nie możemy przyspieszyć, a zmęczenie jest już spore.
Ogrodzieniec to jedna wielka długoweekendowa impreza, ale przynajmniej czynne są różne jadłodajnie, a naprawdę potrzebowałem tego kotleta...
W promieniach zachodzącego słońca
Hmmm, nie znam tej maszyny oblężniczej...
Szkodnik na Zamku w Ogrodzieńcu
Piachy, znowu piachy... pchanie
Wieczorne bezdroża czerwonego szlaku...
Legenda (o) zamku Morsko
Łapiemy się na ostatnie chwile światła dojeżdżając do jednej z najbardziej znanej skały na Jurze: Okiennika Wielkiego. Udaje się zrobić kilka zdjęć i dosłownie kilkanaście minut później nadchodzi mrok. To będzie bardzo ciemna noc, bo księżyc dziś "słabiutki". Wiecie jak jest "Noc była czarne jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra"
Montujemy oświetlenie i ruszamy w kierunku Zamku Morsko. Pamiętam podjazd pod niego z niejednego jurajskiego rajdu... będzie bolało, zwłaszcza, że mamy już ponad 100 km w nogach.
Powiem więcej... dopada mnie kryzys. Nie wiem jak dojadę do Częstochowy... tym bardziej nie wiem jak wrócę.
Zamek Morsko... według jednej z legend po zamkowych murach nocą pełza jakaś poczwara. Nie jest zdefiniowany ani rodzaj, ani gatunek... ani nawet typ czy gromada, aby dało się ustalić tożsamość i właściwości w znaczeniu co zadziała (np. czy wykazuje jakąś odporność na ogień czy błyskawice, itp). Nie wiem ile w tym prawdy, a ile legendy... ale wiem jedno. Leżę na wznak na środku parkingu... na ciepłych, rozgrzanych po całym dniu kamykach. Jeśli mają tu monitoring, to widzą niecodzienną scenę... a mogą mieć, bo jest tu też hotel.
Jakiś gość leży rozłożony na środku parkingu. Szkodnik mnie kopie "Misiek, wstawaj! Nie rób scen..."
Zostaw mnie Szkodnik... taki będzie mój los. Umrę tutaj i potem pożre mnie to coś, co pełza po murach.
Szkodnik traci cierpliwość, idzie ubić to coś co pełza... wraca za 10 min i mówi, że nie będzie żadnego pożerania i mam wstawać. Cóż robić... wstaję i jedziemy dalej.
Okiennik Wielki jak zawsze robi wielkie wrażenie
Szkodnik na skałach fotografuje Okiennika :)
Zjazd z Zamku Morsko
Konsekwentnie...
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (całość TUTAJ, klasyka klasyk)
Nadziei, że damy radę to przejechać... Jedziemy w kierunku zamków Mirów i Bobolice. Jako, że jest noc to nie będzie - teraz - zdjęć tych obiektów. Będziemy tędy wracać i wtedy pojawią się, w rozdziale ich dotyczącym. Jako, że jak zawsze przed taką wyprawą, nie udało nam się porządnie wyspać, więc trochę zaczyna nas mulić senność. Nic poważnego jeszcze, bywało nieraz gorzej (np. wtedy, wtedy lub wtedy :D ), ale postanawiamy złapać kilka minut otrzeźwiające drzemki. Oj będzie ona orzeźwiająca, bo nocą temperatura spadnie nawet do 6 stopni... a przecież to nie góry.
Rozkładamy się pod wiatą, pośrodku drogi rowerowej pomiędzy Mirowem a Żarkami. Zamęczeni trudami podróży, jak i tygodniem w pracy zasypiamy w kilka chwil.
Budzi nas zimno i to przejmujące, ale mamy na to swoje sposoby. Rozkładamy zawsze obecny w naszych plecaku koc ratunkowe i przykrywamy się nimi. Otuleni tym cudownym wynalazkiem (oddawaj moją część kołdry, Szkodnik!) łapiemy 2 pełne godziny snu. Będzie od razu lepiej się jechać. Przed 3:00 w nocy ruszamy dalej.
Kolejny zamek na naszej drodze
Wojciech z Potoka... herbu Jelita... gość musiał mieć nieźle przej***ne w szkole :D :D :D
Zamek otwarty od 8:00, ŻABEK od 6:00
...i chwała mu za to!! Docieramy do Olsztyna. To ostatni Zamek przed Częstochową.
Magia czerwca... jest po 5:00 rano. Jasno zrobiło się godzinę temu, a mam wrażenie jakby była połowa dnia.
Patrząc po śladach na rynku (balony, pełne kosze) to musiała być tu niezła impreza wczoraj, ale teraz Olsztyn praktycznie chrapie. Pusto, nikogo... na bramie zamkowej jest napis, że zamek czynny od 8:00, ale wszystko jest otwarte więc wbijamy.
Po chłodnej nocy i chwili snu na kawałku drewnianej ławki, marzy nam się coś ciepłego na śniadanie. Patrzymy a tam Żabka od 6:00 - to już za parę minut. Postanawiamy poczekać i zostajemy pierwszymi klientami Żaby. Nowy dzień witamy ciepłą bułą panini z kurczakiem i ciepłą herbatą. Od razu lepiej.
Ale stare tabliczki w pierwszych promieniach nowego dnia
Świt się z nocy budzi :)
Na zamek to tylko balonem
Zamek Olsztyn
U kresu... wyprawy i sił
Powiedziałbym, że ostatnia prosta... ale trzeba będzie to wszystko jeszcze wrócić. Dojeżdżamy pomału leśnymi ścieżkami do celu naszej wyprawy, ale chcemy wykorzystać jeszcze ciepło budzącego się dnia (nadal jesteśmy trochę zmarznięci po nocy - ja wiem, że 6 stopni to nie dramat i nieraz jeździliśmy jak było -10, ale jednak to co innego iść na rower jak jest -10, a co innego jak jesteście spoceni po całym dniu upału, a przychodzi zimna noc...).
Znajdujemy sobie przytulne miejsce w... młodniku. Ukrywamy rowery, jesteśmy z dala od głównej drogi... idziemy po prostu spać pod "choinkami", w trawie, ot tak. Jeszcze godzinkę snu sobie złapać leżąc w trawie. Jakby mnie ludzie z roboty widzieli, to by chyba złapali się za głowę... poważny Menadżer Zespołu Inżynierów, człowiek z zasadami.... śpi jak menel pod krzakiem, lekko śmierdzący (człowiek, nie krzak) przepocony po całym dniu poniewierki. Nadałbym się chyba na seryjnego mordercę. Przykładne życie na pokaz, a druga twarz to... ciiiii, już nic, bo za dużo powiem i potem wpadną mi wraz z drzwiami, nawet nie pukając, tak jak TUTAJ.
Docieramy w końcu do Częstochowy. Mieliśmy tu być przez zmrokiem (hahahahaha...), o 1:00 w nocy (tak, oczywiście...), ale jesteśmy po 9:00 rano. No to, w tył zwrot i do domu. Odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty :)
No dobra, nie do końca w tył zwrot. Jedziemy na wschód do Mstowa, aby stamtąd złapać niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Podążaliśmy znakami w kolorze szkarłatu, teraz przerzucamy się na znaki w kolorze błękitu.
To co w tył zwrot i do domu :)
No raczej!
SHOW ME THE WAY TO THE NEXT... ROŻEN BAR (parafraza klasyki)
Wbijamy na szlak niebieski i ruszamy w drogę powrotną. Prowadzi on do Rudawy (tej niedaleko Krakowa - zaraz za Zabierzowem).
To tylko prawie 160 km. Nadal nie mogę uwierzyć, że dojechaliśmy do Częstochowy na rowerach...ale tu nie ma co wierzyć, tu trzeba kręcić bo to 150 km się samo nie zrobi.
Szlak wiedzie polami, bezkresnymi polami. Upał jest spory i marzy mi się coś zimnego... a tu tylko pola i łąki.
Cieszymy się, że po dwóch drzemkach Sleepmonster nas nie napastuje, ale zjeść coś ciepłego by się przydało. Najchętniej zupę... i WTEM!!! jest!
Przy drodze, z nienacka wyrasta Bar ROŻEN. Wygląda trochę przykro, ale wbijam na zasadzie "raz kozie śmierć" i okazuje się to doskonałym wyborem.
Przemiła starsza Pani gotuje tu samodzielnie na kuchence i robi domowe obiady. Jej specjalność to KIEŁBASA oraz jeszcze więcej KIEŁBASY :D
Nie przepadam za kiełbasą jak kręcimy taką trasę, ale Pani ma tu różne rarytasy. Rozsiadamy się na drugim, ciepłym śniadaniu. Aż żal ruszać dalej. Rewelacja!
Jeszcze kawałek :)
Droga jest celem !!
Wciąż dalej i dalej a jednak bliżej i bliżej... domu
BAR ROŻEN - świetna miejscówka na szlaku
Wyprawa do złoto... do Złotego Potoku
Przejeżdżaliśmy czerwonym szlakiem przez Złoty Potok, ale to była noc.
To jakie tu mają ścieżki rowerowe to jest jakiś kosmos. Rewelacja! Niesamowity węzeł szlaku i piękne skały. Niewiele udało się zobaczyć bo było ciemno, więc wracamy specjalnie tutaj "za dnia". Nadłożymy trochę drogi, bo odbijamy z niebieskiego, tylko po to aby przejechać Złoty Potok raz jeszcze.
Po prostu złoto, złoto w Złotym Potoku.
"Nie braknie bezdroży i dróg..." (całość TUTAJ)
Kapliczka Św. Idziego
Las w Złotym Potoku
Grota Miśk... Niedźwiedzia (chociaż jak nie dźwiedzia, to ja już nie wiem kogo :D )
Wielka niebieska jedynka :)
To se ne vrati...
To pewien znak naszych czasów. Zamki Jury były ruinami, teraz stoją dumnie - pięknie odnowione. Z jednej strony to wspaniale, z drugiej czasem żal urokliwych ruin.
Jest jednak coś jeszcze, zmiana w dostępności tych obiektów. Kiedyś czerwony SOG (Szlak Orlich Gniazd) szedł fantastyczną ścieżką wśród skał pomiędzy Mirowem i Bobolicami, dziś ten odcinek jest zamknięty, a szlak jest przeniesiony na Trakt Królewski... czytaj asfalt. Właściciel odnowił zamki i owszem udostępnił je (płatnie), ale szlak między nimi zamknął. Z jednej strony go rozumiem, bo z tego co czytałem, to co roku wywożonych było stąd kilkadziesiąt ton porzuconych śmieci ("Naród wspaniały, tylko te ludzie ku**y" - cytat przypisywany Piłsudskiemu i powiem Wam, że Marszałek miał rację... ). Nie mam nic przeciwko płatnemu wstępowi na zamek, niech "robi" fundusze na remonty i utrzymanie, ale płatny wstęp na teren dookoła zamku już podoba mi się dużo, dużo mniej... czasem jest to tak ogromny teren, że bez opłaty w kasie do zamku to nawet nie podejdziecie, a to już fajne nie jest... Tak zrobił Ojców, Smoleń, teraz Mirów i Bobolice.
Ech, a kiedyś to się za dzieciaka chodziło z pochodniami po ruinach zamku Tenczyn w Rudnie. To były czasy... szkoda ich trochę. Nie ukrywam, że też cieszę się trochę, że taki kawał naszej historii nie stoi w jakieś totalnej ruinie zapomniany przez wszystkich i wiem, że ciężko pogodzić te dwie sprawy... ale zamykanie terenów wokół zamku, to dla mnie krok w złą stronę.
No ale teraz zapnijcie pasy, bo robimy skok w czasie i przestrzeni - czyli jedziemy przez Morsko, Ogrodzieniec w kierunku Wolbromia, bo tak prowadzi nas niebieski!!
Zdjęcia poniżej.
Mirów!
Bobolice!
Spotkanie na szlaku :)
Żegnaj czerwony przyjacielu... widzimy się na Zamku Morsko :)
Zamek Morsko za dnia - nikt nie leży na parkingu :)
Podjazd z Okiennikiem w tle :)
Wypasione mają tu te drogi rowerowe
Idziemy na (CZARNY) żywioł... czyli przez Wałbrzych Małopolski
Za Ogrodzieńcem zaczęło się ściemniać. W nogach mamy już grubo ponad 200 km... zmęczenie jest już naprawdę srogie. Zbliża się druga noc. Tyle było z planu aby być o 20:00 z powrotem w domu. Ten plan poszedł się paść kiedy w Częstochowie byliśmy rano, a nie w środku w nocy... Niebieski szlak prowadzi nas do Wolbromia i w Dolinę Dłubnii.
Wolbrom... masakra dla mnie jest to miasto (przepraszam wszystkich mieszkańców). Kojarzy mi się z Wałbrzychem, który zawsze mnie lekko przerażał... teraz już jest o wiele lepie, ale kiedyś Wałbrzych to było dla mnie miasto upadłe. Na tyle, że bałem się zostawić tam auto jak szliśmy zdobywać Chełmiec do Korony Gór Polski (ponad 10 lat temu). Naprawdę miasto ruin i zdemolowanych budynków. Wolbrom jest dla mnie taki sam. Masakra.
Iść do lasu w nocy? Żaden problem. Penetrować jakieś opuszczone ruiny. Kiedy zaczynamy? Przejść się nocą po Wolbromiu... ja podziękuję. Wiadomo, że to jakieś wyobrażenie i pewnie opiera się na pewnym błędzie poznawczym, to jednak jeżdżenie nocą po Wolbromiu to... Szkodnik, wynosimy się stąd!!
A to wcale nie jest takie proste, bo trzeba się wspiąć na wielką górę. Góra zdaje się mnie zatrzymywać "zostań tu, zostań tu na zawsze". Mimo zmęczenia, mimo mega styrania cisnę pod górę jak Szatan.. Szatan to mi siedzi na plecach i zaraz mnie dopadnie, bo jestem w Wolbromiu nocą!!
Udaje nam się w końcu opuścić to urokliwe miejsce... ufff, przeżyliśmy. Teraz wjeżdżamy na tereny, które były mapą naszej edycji Rajdu IV Żywiołów czyli w Dolinę Dłubnii.
Niebieski szlak pójdzie po miejscach, gdzie wisiały nasze punkty kontrolne a więc zaczynamy już odliczać kilometry do domu.
Ciśniemy także ile się da, mimo zmęczenia bo prognozy pogody się trochę zmieniły. Mają pojawić się mocne deszcze od soboty rano. Mamy noc z piątku na sobotę... mieliśmy piękne dwa dni i jesteśmy po prawie 300 km drogi. Bardzo nie chcemy aby nam teraz dolało, zwłaszcza że gleba tutaj jest taka, że zapycha rowery tak, że koła się przestają kręcić. Wolimy tego uniknąć na koniec wyprawy.
Ciśniemy zatem do domu ile nam zostało sił w nogach. Sleepmonster jest straszny, bo to w zasadzie druga przespana noc (nie licząc drzemki pod wiatą i w młodniku). Końcówka jest ciężka... bardzo ciężka
... gdzieś pod Wolbromiem. Tu nie ma czasu robić zdjęć, tu trzeba spi***lać!!
Szkodnik! Jesteśmy w domu!!!
To zła STRAVA była...
Mieliśmy dotrzeć do domu w piątek wieczorem, dotrzemy w sobotę rano. Około 4:30 rano... Trochę słabo, bo mieliśmy się przespać i jechać w sobotę Beskidy :)
Planowaliśmy zamknąć trasę w 36 godzin. Wyszło ponad 43 godziny więc mamy błąd gruby w szacunkach (nie mamy do siebie szacunku, że się tak tyramy...).
Z jednej strony zrobienie tej trasy to wielki wyczyn, z drugiej nasi ULTRA koledzy potrafią zrobić 500 km w 36 godzin (np. Obywatel Tygrys na Grassor 444).
Owszem nie mamy co się z Nimi porównywać nawet, bo to nie nasza liga... ale trochę żal, że nie zmieściliśmy się w założonych 36 godzinach. No i to sporo się nie zmieściliśmy.
To przewyższenia zrobiły swoje. W zasadzie 4000m sumy podejść/podjazdów oraz piachy, piachy, piachy... to nas mocno sponiewierało.
329 km, 43 godziny non-stop, 4000m przewyższeń... czy to już/jeszcze ULTRA? Czy po prostu jesteśmy zdrowo poje***ni?
Nie wiem. Idziemy spać bo jesteśmy wykończeni. To była piękna wyprawa i przekroczenie kolejnej granicy: absolutny czas trwania wyprawy. I to cieszy!
Szkoda tylko, że się STRAVA nie zapisała... 3 power banki aby telefon nie padł przez 43 godziny. Pilnowanie baterii i co... klikasz "zapisz wycieczkę", a aplikacja się wywala i resetuje. Po odświeżeniu wycieczki nie ma... ech, ja wiem, to tylko kawałek softu, błędy się zdarzają, tylko szkoda że akurat na takiej wyprawie. Bo mogło wywalić każdą, ale czemu akurat tą...
Finalne statystyki naszej wyprawy :D
Kategoria SFA, Wycieczka