aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd HAWRAN 2021

  • DST 90.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 lipca 2021 | dodano: 12.07.2021

Rajd Hawran to niemal obowiązkowa pozycja w naszym rajdowym kalendarzu. Po pierwsze Beskid Niski. Cudowny, wspaniały i tajemniczy Beskid Niski...  w sumie to tyle chciałem powiedzieć. Kurtyna. Dziękuję za uwagę. Do zobaczenia. Jeśli ktoś nadal nie pokochał "Beskidu Niskiego ale Stromego", to proszę zapętlić sobie TO i wrócić tu później. Chociaż może NIE... jeśli nie zachwyciliśmy się tym miejscem (z dowolnego powodu, bo np. nigdy Was tam jeszcze nie było), to nie zmieniajcie tego. Zostawcie tą krainę bez tłumów i zgiełku, a mnie pozwólcie oglądać jaką taką jak kiedyś... 
Dlaczego jednak powiedziałem, że "niemal"... bo, jak genialne nie byłby wszystkie edycje Hawrana, to Organizatorzy: Magda, Maciej i Piotr potrafili jednak sprawić, abyśmy na jeden Hawran nie dotarli. To niesamowite bo naprawdę trzeba się nieźle postarać, aby tak spaprać sprawę. Byliśmy pod wrażeniem... negatywnym, ale jednak wrażeniem :D
Pierwsza edycja Hawrana to była Rotunda, Radocyna i Przełęcz Małastowska (jeśli nic Wam nie mówią te nazwy... to trudno, ja widziałem się z wtedy moim przyjacielem Wierchem Wirchnem).
Druga edycja to Dziamera, Szweja, studnia pasterska i zdjęcie dekady jeśli chodzi o ilość błota (chociaż jazda rzeką to też było coś!).
Trzecia edycja Hawrana, odwołana jak nasza Siła KORNOlisa przez pandemię, finalnie odbywała się w terminie... (NOOOOOOO....) naszego ukochanego Jaszczura (edycja "Graniczna Przełęcz"). W zasadzie jedynego rajdu, który mógłby nas powstrzymać przez przyjazdem na Hawrana. 
BLUŻNIERSTWO, HEREZJA.... Pokryć Hawrna z Jaszczurem. Takich Organizatorów, to ze świecą szukać... świecą, pochodnią i tłumem rozwścieczonych wieśniaków ("wójcie dajcie grabie, idziemy na nich cała wsią" - parafraza TEGO). Tacy Organizatorzy to najprawdziwszy skarb, tylko ich zakopać w ogródku... są jak kryształ, załamują nawet światło...
Oczywiście, nabijam się teraz - bo sami wiemy jak ciężko trafić w termin rajdu pasujący wszystkim (przez ciężko rozumiem... że się nie da)... życie to sztuka wyboru, ale w takich chwilach moje serce płacze. Hawran jeszcze miałby szansę, przyciągnąć nas Beskidem Niskiem, gdyby Jaszczur odbywał się gdzieś "na płaskim", ale odbywał się w... Beskidzie Niskiem (szach-mat, k***a, kurtyna, oklaski...). No nic, Panie Kot, przykro mi jak psu, ale NI CHU CHU - JA nie przyjadę... :P
Tym sposobem mimo, że chciało nam się płakać, to na trzecią edycję Hawrana w 2020 nie dotarliśmy - taki kolejny smuteczek, jaki można dołożyć sobie do roku 2020.
Tyle tytułem wstępu... w tym roku wracamy na Hawrans, tak więc "czy Wam się to podoba czy nie, Aramisy są nadal wśród żywych" (parafraz słów Thanosa z KOMIKSU, nie filmu!, "The Infinity war"). Gotowi? No to jedziemy z relacją.

Formuła F...8 czyli tryb awaryjny
Jak ktoś pamięta to F8 to był tryb awaryjny w starszych edycjach Windows'a i taki też tryb musimy odpalić w dzień rajdu. Na czwartą Hawrana ostrzymy sobie bowiem mapniki od wielu tygodni i nawet budzik dzwoniący o 3:45 (jak ja kocham soboty...) nie jest w stanie nam popsuć humoru. Los jednak próbuje popsuć nam nie tyle humor co plany, bo mamy problem z wyjazdem. Piątkowe nawałnice zalały nasz podziemny garaż i trzeba przenieść auto przez wiatrołomy, które wpłynęły przez główną bramę, a do tego mamy jakiś dziwny problem w samym już sektorze automotive. Pojawia się jakiś dziwny tryb pracy naszego SFA-(Orient)Panzerkampfwagen. Niby wszystko działa jak powinno, ale coś jest jednak nie do końca w porządku i wolałbym nie robić 300 km w takim trybie... Owocuje to koniecznością szybkiego przepakowania się do naszej drugiej maszyny - nierajdowej, nieprzystosowanej do wożenia naszych Bestii (wozi bowiem broń białą w ilościach co najmniej niepokojących...). To trochę karkołomne, bo musimy rozłożyć rowery i jakoś je upchać... kosztuje nas to wszystko 40 min straty, co powoduje że możemy realnie, a nawet  mocno spóźnić się na rajd. Wstyd przez Ryśkiem... tzn. Andrzejem, bo czeka On już na nas w bazie
Muszę zatem oprócz trybu awaryjnego odpalić także tryb formuły, czyli mamy hybrydę F8 i F1. Szkodniczek mówimy mi tylko "szczyt, dno, prawo, hopa, 70...", a ja lecę na Piorunkę (tam jest baza rajdu). Docieramy na styk - pamiętajcie, że jak się rozkłada rowery, to aby wystartować w rajdzie, trzeba je jeszcze złożyć. No jesteśmy po prostu na styk, ale udało się.
(Dla purystów i nieogarów piekielnych, tak wiem że pomieszałem w tej koncepcji Formułę 1 i WRC, alw wyścig F1 i tryb F8 idealnie wpasowują się w opowieść... tak więc chociaż zwykle nie odpowiadam na zaczepki, to kamieniem rzucić mogę, jak się ktoś będzie za bardzo czepiał...:P).


Krowi LEVEL w DIABLO naprawdę istnieje !!!
Zdążyliśmy na odprawę. Ufff... nie było to łatwe, ale zdążyliśmy. Przypinamy numery startowe na numery z przed tygodnia - z BikeOrientu. .
Wiedz, że jak nakładasz kolejny numer startowy na stary numer startowy, to jest naprawdę nieźle bo to oznacza, że Szatan się Tobą... a nie czekaj, to nie ta opowieść, oznacza to, że rajdy wróciły i zaczynają pojawiać się w częstotliwości większej niż nasze możliwości (i chęci) sprzątania. Jest GIT!
Na odprawie dowiemy się, ze w ostatniej chwili wypadł z mapy jeden punkt kontrolny. Zajęły go krowy... i nie ma możliwości do niego dotrzeć. No bez kitu...
Krowy oponowały tereny, tak że nie idzie się tam dostać? Ja już gdzieś o tym czytałem... poświęcałem, za dzieciaka, noce aby odnaleźć wejście do Krowiego Level'u w DIABLO i nigdy się to nie udało... a trzeba było po prostu przyjechać w Beskid Niski. Mamy zakaz zbliżania się do terenów opanowanych przez Rogatych, bo możemy nie wyjść cało z tego spotkania. Obczajcie linka powyżej, to będziecie wiedzieć, co Organizatorzy mieli na myśli. Ja się zastosuję, Krowi Level to nie przelewki!

Leniwe z nas buły - nawet nie ściągnęliśmy nawet numerów z ostatniego Bike Orientu :)

Szkodnik kreśli nasz dzisiejszy wariant, który będzie oczywiście inny od realnego przejazdu. Zawsze tak jest :)

Zastraszona ludność lokalna na malowidłach uwiecznia potwory z Krowiego Levelu... jest ostro!


Park Krajobrazowy Beskidu... ŚLISKIEGO
Ruszamy w teren. Zaczynamy oczywiście od sakramenckiego podjazdu... cóż by nie. Dziś wszędzie będzie pod górkę...
Drogi po wczorajszych ulewach to jedno błoto. Gdy kończy się asfalt albo szuter to zaczyna się niezła ślizgawka na błocie i korzeniach.
Okorowane gałęzie na zjazdach dostarczają niezapomnianych wrażeń, gdy lecimy mniej lub bardziej (mniej...) kontrolowanym poślizgiem. Z opon lecą hektolitry błota (tak hektolitry, a nie tony, bo wszystko jeszcze bardzo mokre i nie jest "stężałe" błoto... tak wiem, robię teraz klasyfikację błota po jego gęstości, to chore... ale uwierzcie, że liczba centistoksów jest piekielnie istotnym parametrem określającym błoto).
Na zdjęciu nasz pierwszy punkt kontrolny i jeden z wielu błotnistych podjazdów.
Trzeba uważać, bo będzie dziś miejscami bardzo ślisko na szlaku... i poza nim.

Leśne przygody Szkodnika :)

Dymamy po górkę :)


"Za cerkwią drzyjcie na dziko, na wprost..."

Tako rzecze... no właśnie, nie Zaratrusta!... a sam Organizator. Tako rzecze Organizator.
Nasz drugi punkt jest na skraju zagajnika nad cerkwią... czytaj, w cholerę NAD cerkwią. Mieliśmy drzeć na wprost, to się słuchamy komendy.
Drzemy na wprost... w pewnym momencie jednak ukrywamy rowery między drzewami, bo nie ma sensu tego z nimi podchodzić.
Kawał drogi polem... ale wchodzimy na lampion po prostu idealnie. Jako, że nie prowadziły tu żadne drogi, to była to w sumie cenna wskazówka na odprawie.

"Na wprost" to na wprost :)

Rowery zostały pod widocznym po lewej drzewem, a my z buta pod (nielichą) górkę



Zdefiniuj WIELODROGĘ czyli dyskusja o liczba urojonych...

Znowu podjazd... masakra. Ledwie co pchamy tak stromo. Według mapy mamy dotrzeć do skrzyżowania, ale ktoś za moimi plecami rzuca, że można to miejsce nazwać wielodrogą. O! Podoba mi się to określenie. Pytam zatem o definicję wielodrogi. Zaczynają mówić, że można by to określić jako "dla n większego od dwóch...".
Protestuję! Jak tam można zaczynać definicję. Amatorszczyzna! To byłaby w miarę jasna definicja - lepiej podać, że "dla każdego n należącego do M, które określone jest na zbiorze..." - tak będzie to brzmiało bardziej PRO, nie?
...i tak układamy sobie definicję wielodrogi, spierając się na jakich liczbach powinno określone być to "n" i pchając sobie wesoło pod górką.
W naszej dyskusji dochodzimy o liczb zespolonych -- nota bene, jak nie znacie to łapcie FANTASTYCZNĄ seria, tłumaczącą znaczenie i genezę liczba zespolonych. Polecam gorąco.
Ja mam też swoją własną interpretację liczb:
- liczny naturalne: ile mam ciastek
- liczny całkowite ujemne: ile ciastek jestem winny Szkodnikowi
- liczby urojone: ile ciastek Szkodnik sobie upierd***ł, że jestem Mu winny :P
Takie to mamy wesołe rozmówki, pchając rowery pod jakieś zbocze o chorym nachyleniu... za jakąś kartką na drzewie.
Co ja robię z własnym życiem :)

Realny spór o definicję wielodrogi


Wielodroga, tak?... na razie to zaczyna nam zanikać ta jedno-droga jaką tu mamy.

Miało być płytko, miałem przejechać...


Na WOJENNEJ (790m) ścieżce czyli niebieski szlak
Niebieski jest boski !!! Rewelacyjny. Jedno błoto, ale patrzę obiektywnie, chodzi mi o normalne warunki - szlak fantastycznie przejezdny, idealny na rower. To, że dzisiaj jest bagnem to tylko pochodna (czyli limes przy h zbieżnym do zera z F od x zero + h minus F od x zero, wszystko dzielone przez h), ulewy która tu przeszła. W inny dzień było by tu super... tzn i tak jest super, ale jednak wolałbym trochę bardziej suche warunki, bo maszyn są niesamowicie ubłocone. Zdjęcie powyżej pokazuje, że dało się nieźle utknąć "w" drodze.... Aż żal patrzeć na rowery. Wojenna (790m) to góra którą trawersujemy w poszukiwaniu kolejnych punktów kontrolnych. Znamy trochę te tereny bo dymaliśmy tu KIEDYŚ ze Szkodnikiem na wakacjach, w drodze na Kozie Żebro, takie na żółtym szlaku - nie mylić z Kozim Żebrem na Głównym Beskidzkim, to inne Kozie Żebro.
Jak ktoś by chciał zobaczyć tamtą wyprawę to TUTAJ - polecam pierwsze zdjęcie... DAMN, ale mnie teraz nostalgia złapała, to były czasy kiedy jeszcze żył Santa.
Piękne maszyny teraz mamy, naprawdę piękne, ale tamta Bestia też miała rogatą duszę i ma szczególne miejsce w mojej pamięci. 

Po grząskiej trawce :)

Mlask, mlask, mlask...

Więcej mlask, mlask, mlask...

Tak wyglądamy :)


Droga Szkodnika, droga Andrzeja...
Docieramy do punktu nazwanego "Korzenie". W praktyce jest to potężny i stromy wąwóz. Szkodnik lubi takie miejsca i rzuca się na lampion jak komornik na telewizor.
Ściana po której trzeba zejść jest jednak bardzo stroma i tak w połowie zejścia, Basia zauważa że zejście tędy jest nie do końca realne... wyjście z powrotem do góry także nie wchodzi już w rachubę. Pięknie... Szkodnik odnalazł lokalny mini Żleb Drege'a. i utknął. Próbuję przyjść Mu z (dosłownie) pomocną dłonią, ale nie zdążę.
Nasze spojrzenia się spotykają - zupełnie jak w końcówce tej kultowej sceny.
Przed brutalnym zadziałaniem grawitacji Szkodnik zdąży zadać pytanie "daleko mam do ziemi"... co byście odpowiedzieli, na tak zadane pytanie? 
Prawdę, że hmmmm W HUGE... czy zapodać białe kłamstewko "nie lękaj się, to będzie chwila" (choć tak naprawdę będzie to tzw. spadek swobodny, którego prędkość końcowa, czyli taka tuż przed uderzeniem ciała o ziemię, wyraża się wzorem V = pierwiastek z 2 gie ha... a skoro znamy już prędkość, to możemy szybko policzyć iż czas spadku to pierwiastek z 2 ha przez gie... ).
Czy będzie zatem to chwila, to tak naprawdę to rozbija się to o wartość h... acz tym razem to Szkodnik raczej rozbije się o dno wąwozu.
Pamiętajcie samo spadanie jest bezbolesne, tylko to lądowanie...
Tak oto Szkodnik wybrał drogę, która stanie się legendą tego wąwozu, a Andrzej obszedł wąwóz dookoła i wszedł do niego w całkiem cywilizowany sposób. Co kto lubi :)

Free-fall za 3, 2, 1...

Rewelacyjne miejsce na punkt kontrolny !!


Orient Express zmierza na "3 przekaźniki"

3 przekaźniki to pewna umowna nazwa... jak coś ma maszt, słup, wieżę (niewidokową) na szycie, to dla mnie jest to roboczo przekaźnik i tyle.
Jakoś tak zagęszczają się nam ekipy i zaczynamy poruszać się większą grupą. Robi się taki Orient Express, którego kolejnym przystankiem ma być punkt kontrolny zlokalizowany pod szczytem z 3-ma przekaźnikami. Wariant dojazdu do tego miejsca wybraliśmy zadziwiająco przejezdny... ale nie do końca optymalnym pod kątem przewyższeń. Wspinamy się szlakiem tak, że wszyscy zaczynają mieć dość... jedziemy w piątkę, a nikt się nie odzywa. Podjazd z cyklu "każdy umiera w samotności".
Masakra... okaże się, że trzeba było jechać od zachodu. Mielibyśmy masakra podjazd ale pod przekaźniki, a jadąc od wschodu mamy masakra podjazd na przełęcz WYSOKO nad przekaźnikami... o żesz... zrobiliśmy sobie trochę poziomic dla sportu. Zjazd był owszem wypass bajer, ale sam trawers Chełmu (780m) był ciężki...
Od samych przekaźników azymutujemy się na lampion, bo dróg prowadzących do punktu kontrolnego nie ma.
To trzeci z trzech tzw. punktów specjalnych, które zdobyte oznaczają, że nasz limit czasu na trasę wzrasta o 30 min. 
To niby niewiele, ale zawsze coś, zwłaszcza że jesteśmy niemal pod Grybowem, więc do bazy mamy kawał drogi.
Zostało nam trochę ponad 2,5 godziny (już po doliczeniu tego extra czasu) - pora zacząć zmierzać w stronę bazy, łapiąc do drodze co się da.  

Uwielbiam takie drogi :)

The Darkness enters the Darkness... The Ghost is leading the way :)

Orient Express, stacja STARY KAMIENIOŁOM. Dziurkujemy właśnie nasze bilety :)


Dzieci się nie bije, dzieci się nie bije...
Powtarzam sobie to w kółko. Coraz szybciej, coraz częściej... każde powtórzenie tej kwestii w mojej głowie, sprawia że nie up****łem Mu jego (głowy)... z kręgosłupem. Czuję się jak bohater... uratowałem Mu życie chyba ze 30 razy... gdyż tyle razy udało mi się powstrzymać żądzę mordu. Arggghhh... co za zło, za moment się nie powstrzymam, a jak mnie potem zapytacie "jak mogłeś urwać Mu głowę", to odpowiem "jak to jak? Dwa razy do przodu, dół, FIRE".
Jeśli zastanawiacie się o co chodzi, to już tłumaczę. Podczas poszukiwania jednego z punktów kontrolnych natknęliśmy się na chłopaczka (level 10-12), który podbił do nas na rowerze, zainteresowany co my właściwie robimy. Początek był klasyczny: pytania o mapę, pytania o punkty kontrolne, o zawody jako takie... jako, że był na rowerze, to do jednego z lampionów podjechał z nami. Ciężko było utrzymać Mu tempo przelotu, więc pojechał do domu.... i wrócił na motorynce. I wtedy sytuacja zaczęła się zaogniać... zaczął z nami jechać cały czas, zadając pytania (spoko) i dając złote rady, które zaczęły nas straszliwie wybijać z rytmu nawigacji...
- Mówiliście, że jedziecie na Florynkę, no to w lewo teraz
- Nie, bo musimy najpierw odnaleźć dąb na polanie
- Znam tą polanę, tam jeździmy z moimi kolegami (pokazuje nam losową polanę, których tu tysiąc... oczywiście to nie jest polana, na której jest dąb z lampionem PK)
- Nie, to nie jest dobry kierunek... (nadal próbujemy być mili)
- Teraz prosto?
- Sekunda, muszę sprawdzić na mapie
- Prosto, prosto, tam jest polana
- To też nie ta...
- Ale tam jest polana!!
- I świetnie, ale...
- Skręcacie w prawo, a mówiliście że na Florynkę jedziecie , powinniście skręcić w lewo...

...a silnik w motorynce WRRRR WRRR WRRRRR...  No żesz k***a, jakże niesamowicie głośna jest ta maszyna.
Hałas taki, że nie idzie się skupić i zastanowić jak powinniśmy jechać. Do tego ciągłe "złote rady". Mylimy drogi... w takich warunkach to nie problem i błędnie zjeżdżamy spory kawałek nie tam gdzie potrzeba... grrrrr musimy wracać strasznie stromym podjazdem... a nasz towarzysz ciśnie obok na nas na tym swoim motorku i opowiada, że  "na tej polanie to oni jeżdżą po zmroku quad'ami, a teraz powinniśmy skręcić w lewo..."
Grrrr.... zaraz go rozszarpię, ugotuję i pożrę !!!
Nadal staram się - jak mogę - aby nie być niemiły czy opryskliwy, to tylko dziecko... KTÓRE ZARAZ ZGINIE !!!! ARGHHH....
A motorynka WRRR... WRRRR.... ----> Taka sytuacja
Moja cierpliwość wystawiona zostaje na nielichą próbę...

To jeszcze zdjęcie z przekaźników (na ostatnim planie).


We are THE BLACK WATER
Udało się... lampion odnaleziony. Dziecko zgubiło się po drodze. Przysięgam, to był wypadek! Najstraszliwsza śmierć pod kombajnem, jaką w życiu widziałem... 30 razy go maszyna przypadkiem przejechała. Wzdłuż, wszerz, po skosie... niepojęty jaki wypadek. I te ptaki, co rozrzuciły mięso po polanie, i te psy które porwały kawałki kości... i jeszcze ten napalm, którym się oblał nim wpadł pod kombajn. I ten przypadkowy myśliwy... biedny chłopak wszedł na linię strzału... 4 razy. I te kule przebiły pojemnik z napalmem... i potem wpadł pod ten kombajn. Tak było! Nie kłamię!!
... ale ta cisza. Ta błoga cisza. Ta możliwość spokojnej nawigacji i zastanowienia się jak powinniśmy jechać. To naprawdę było konieczne... tzn. nieuniknione, nie dało się tego wypadku uniknąć. Naprawdę!
Zjeżdżamy żółtym szlakiem po błocie. Zaczyna nas bardzo gonić czas. Mamy około godziny do limitu, niby niemało ale do bazy jest spory kawałek... i to w pagórkowatym terenie, a chcielibyśmy zebrać jeszcze co najmniej 1 punkt. Żółty sprowadza nas na sam dół... do rzeki. Nie ma mostu. Wychodzę na najbliższy, dość wysoki kamerdolec na brzegu. Mostu niet w zasięgu wzroku. Cholera... no nic, no to wariant CZARNY - targamy wpław przez rzekę. Będzie zatem nie tylko CZARNY, ale i MOKRY. Niczym najemnicy z BLACK WATER :D
Smaczku dodaje fakt, że rzeka nazywa się Biała. Biała Rzeka vs Wariant Czarny... plan niczym forsowanie Nysy Łużyckiej w 45-tym.
... mamy nadzieję, że nam uda się przejść przez wodę bez większych strat w ludziach i sprzęcie. Nurt jest dość wartki, ale głębokość w najgłębszym miejscu "tylko" do polowy ud - powinno się udać. Rower na ramię i ruszam. Basia będzie mieć trochę problemów, bo jest niższa i nurt prawie porwie jej rower. Będzie krzyczeć aby jej pomóc, a ja będę krzyczał żeby się nie ruszała, bo zdjęcie się rozmaże :)
Andrzejowi rzeka także niemal zabrała rower, bo Mu się zsunął z ramienia wprost w fale. 
To była ostra przeprawa :D

Jak to mówią o nas w kuluarach "nie pier***limy się w tańcu" :D :D :D


Walka z prądem :)



"Nie licząc dni, godzin, lat, nie licząc zysków ani strat..." (klasyk --> TUTAJ) czyli thinking INSIDE the (Black) BOX
No dni liczyć nie mamy jak, bo tyle czasu nam nie zostało. Godziny już bardziej, acz została na cała jedna do końca limitu czasowego. To bardzo mało... będzie morderczy "finisz". Czyli u nas po staremu, acz finisze w tak pagórzystym terenie to będzie masakra. 
Przedarliśmy się przez rzekę i teraz lecimy całkiem dobrą drogą do szosy na Piorunkę.  Mamy do przejechania koło 8 km... mając w nogach cały dzisiejszy rajd, a przed nami niejedna góra na drodze do bazy. To będzie bolało.
Odpalam kopyto i cisnę ile jeszcze zostało sił w nogach. Utrzymanie prędkości 22-25 km/h na drodze 1-2% pod górę, po całym dniu zmagań w górach jest... k****wsko ciężkie. Nogi palą żywym ogniem więc staram się sięgnąć po pomoc do moich obsesji i paranoi czyli wracam myślą do "Batman: Knighfall" -   komiksu który ukształtował moją zwichrowaną psychikę. Jedna z najważniejszych historii z uniwersum DC. Kto nie czytał, ten nie zrozumie poniższego tekstu... Czarne pudełko. "Zaakceptuj ból. Przyjmij go i schowaj do małego czarnego pudełka. Odłóż go w najdalsze zakamarki swojego umysłu. Na później." i cokolwiek robisz, nie otwieraj teraz tego pudełka.
Szkodnik ledwie się trzyma, ale walczy dzielnie... z trudem trzyma się na kole. Ja redukuję myśli do jednej... Zamknij ból w małym czarnym pudełku i schowaj je w najciemniejszych zakamarkach umysłu... odłóż na później, na inną chwilę. Teraz Ci jest niepotrzebne... kładę się na kierownicy i dociskam wieczko czarnego pudełka. Staram się po prostu kręcić ile sił zostało w nogach i powtarzam sobie, że dopóki wieczko jest zamknięte, to bólu nie ma. Pudełko chce niemal eksplodować, ale przytrzymuję je mentalnie z całych sił i spycham je głębiej w ciemność... na później. Nie otwieraj go, nie teraz... 
To zawsze działa... czy z maską szermierczą na twarzy w najcięższych walkach, czy z mapą na kierownicy... małe, czarne pudełko. Dopóki jest zamknięte, ból mnie nie zatrzyma.
Lecimy morderczy finisz... "tak bywało nieraz"
Oprócz walki do ostatniej sekundy mamy także wyliczony bilans zysków i strat. Pojedziemy nie bezpośrednio na bazę, mimo że czasu zostało nam kilka minut, ale na jeszcze jeden punkt. Wydawać mogło by się to niedorzeczne, ale bilans jest policzony skrupulatnie. Każde rozpoczęte 5 min spóźnienia, to utrata 1 punktu... a przejeżdżając tym wariantem zbierzemy także pkt 21... który jest warty 2 punkty przeliczeniowe. Względem wariantu oczywistego przelotu, da nam to 10 dodatkowych minut. Lampion doda nam 2 punkty, więc spóźnienie do 10 min pozwoli nam wyjść na zero względem tego co mamy teraz. Skręcamy po lampion. Strategia, taktyka, elastyczność dowodzenia... to jest klucz.

Bezdrożami :)


Do bazy wpadniemy 6 min po podstawowym limicie czasu (ale w limicie spóźnień) - karą za 6 min jest -2 pkt, ale pokazujemy 21-jkę. Kara redukuje się do zera. O to chodziło. To było genialne posunięcie.
90 km, 2500m podjazdów/przewyższeń... jestem sponiewierany, ale tego potrzebowałem. Ostatnio miałem trochę stresów i zmartwień, a taki rajd to jest doładowanie baterii. Naprawdę nie myślicie o czymkolwiek innym forsując rzekę czy ślizgając się na błocie. Totalny reset dla umysłu. Piękna to była trasa - dobrze znowu wrócić w Beskid Niski.




Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dzikt
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]