Kiwon 2024
-
DST
107.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2024 | dodano: 08.10.2024
Mimo, że startujemy już ponad 10 lat we wszelakich rajdach na orientację, to na KIWON - legendarną imprezę tego półświatka - jeszcze nigdy wcześniej nie dotarliśmy. Powód był jednak prozaicznie prosty: KIWONiasty nie organizował tras rowerowych. Owszem... czasem startujemy pieszo i kilka razy był pomysł uderzenia na "konika" (dla niekumatych ---> KIWON) z buta, ale październiki nierzadko bywają mocno rajdowe i zawsze wygrywała inna impreza z dwoma kołami w tle. Jak ktoś wie, jak bardzo kochamy Beskid Niski, ten także zrozumie, że mieliśmy o to pewien żal... ech, brak rowerów na tej imprezie dość mocno łamał nasze sercach. Tzn. łamałby je gdybyśmy je mieli.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER) Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee... laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER) Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee... laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.
"Chyba dobrze się już znamy, wdychamy się do płuc
mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc
Za dobą doba mija, tak jakby nam na złość
obojętność mnie dobija, Ty już dawno masz mnie dość
Sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w gniew
zastanów się dwa razy, czy szaleństwa czujesz zew (i czy chcesz przelewać krew?) (piosenka KOŁOWROTEK)
Długi cytat na początek, ale sporo z powyższych wersów bardzo dobrze oddaje, to co się stało na początku rajdu ("mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc...").
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt.
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć.
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie: "Pisma procesowe napisane na odpierdol"
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.” - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt.
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć.
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie: "Pisma procesowe napisane na odpierdol"
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.” - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...
Przez mgły...
...i pod górę...
...dymamy nie na ten szczyt co potrzeba...
...tymczasem na właściwym szczycie.
...i - CYK !!! - zmiana narracji, idziemy w to łeb w łeb
bo nagłe zmiany akcji, to dla nas powszedni chleb
Zapętleni w naszym losie, ułożeni w nieporządku
tak stabilni w tym chaosie, zaczynamy od początku !!!! (nadal piosenka "KOŁOWROTEK")
Postanawiamy podjąć jedyną racjonalną decyzję: zakopać topór wojenny. Ja obalam flachę z eliksirem i czuję jak mi się oczka otwierają, a Szkodnik bierze... na wstrzymanie. Emocje opadają. Jesteśmy ponad godzinę w plecy, ale jeśli nic nie zmienimy, to nasza sytuacja raczej się nie poprawi. Pora na rozejm i odbudowę naszego Dream Team'u - tego co dyma na rympał przez bagna i wiatrołomy ciesząc patelnię, wraca do Krakowa z Warszawy na rowerze, tego co jak objeżdża Tatry to tylko szlakami, tego co nawet przez nieprzebyte śniegi rypie na rowerze... Polityka DAMAGE CONTROL po raz pierwszy. Straconej godziny już nie odzyskamy, ale możemy zacząć w końcu robić coś z sensem. To będzie reset lepszy niż ten Bush - Putin, lepszy bo bardziej szczery - nie ujrzałem w oczach Szkodnika demokraty. Bynajmniej, to nie ten adres :P
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...
Lysula i jej nowa wieża
Dokładnie tak... wiecie jak kochamy wieże widokowe. Mamy też zasadę, że wszystko co wyjdzie z ziemi na kilka metrów w górę (oprócz prywatnych domów) musi zostać odwiedzone :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz
Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz
Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D
Szkodnik po resecie :)
Niemal słyszę "Jesteś na złym pastwisku, kurwiu ":D
Romantyczna wieża - w deszczu :)
Wypasss ławeczka :D
Pchamy...
Jest i Pan Wież :D
Trzeba tu kiedyś - najlepiej niedługo - wrócić, już tak nie-rajdowo, na spokojnie bo to zacna konstrukcja :)
ORIENT'alna magia
Ruszamy dalej - przed nami masyw Magurycza(-y?). Pamiętam jak jeździliśmy tu zimą - w śniegu, a przejście boso przez bród, ze względu na ostre kamienie było naprawdę bolesne - bardziej niż mogłoby się to wydawać. Tym razem nie będziemy forsować rzeki, ale pojedziemy od drogi na której jest most. Naszym celem jest znany nam cmentarz wojenny z IWW, ale wcześniej złapiemy jeszcze najładniejszy punkt dzisiejszego rajdu czyli mostek ---> zobaczcie pierwsze zdjęcie pod tym akapitem/rozdziałem. To właśnie kochamy w rajdach na orientację - to, że potrafią "one" umieścić lampion w takich miejscach - perełka. Oczywiście bardzo wiele zależy od budowniczego trasy... były także rajdy gdzie łapałem się za głowę, na zasadzie: co to był za pomysł dawać tu lampion? I nie mówię tutaj o bezpieczeństwie dotarcia do punktu bo to... to jest osobny temat na oddzielny wpis :D :D :D - ale o tym, że punkty były, takie hmmmm niejakie lub jak głosi pewien wpis na Stravie: "pięknym wałem do ch**jowego miejsca".
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):
"A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę..."
Rzec nie mogę bo nasz wariant jest autorski, a doliczając wtopy z początku rajdu, to nie mam przekonania, że na pewno chcecie to wiedzieć...
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:
Dzień dobry, Panie Lampion, witamy na pokładzie :)
Co się tutaj ukrywa? :D
Jeszcze zielono choć wilgotność i klimat już w pełni jesienne
Znany nam cmentarz w masywie Magurycza(-y?)
Wszyscy kochamy jesień w górach... "Jesienią góry są najszczersze... jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci..." o błocie pod kołami... (całość: TUTAJ)
Spotkanie na szlaku i to na żółtym szlaku !!!
Nyquist i Lapunow'ów lubią takie punkty kontrolne
A skoro jesteśmy już przy fajnych punktach kontrolnych, to ich tym razem nie brakowało. Poniżej tekstu kolejny "niepewny" mostek do naszej kolekcji - konstrukcja, którą widziałem już np. w Świętokrzyskiem, podczas misji odbicia Telegrafu z rąk Grupy Otrocza. Basia jak rasowy budowlaniec mówi, te słupy nie są projektowane na obciążenia w tej płaszczyźnie... i wskazuje tzw. strzałkę ugięcia konstrukcji pod własnym ciężarem. Pytam zatem czy moduł EJ budzi jej wątpliwości... większe niż nasze własne poczucie równowagi podczas wędrówki po takiej przeprawie. I nie mówię tutaj o statyce, gdy wszystkie siły się równoważą i nie ma wypadkowej - nie chodzi mi tutaj o taką równowagę, ale raczej o pewien zapasie stabilności układu belka plus my... stabilności liczonej w sensie Lapunowa czy poprzez Kryterium Nyquista. . Innymi słowy, prościej - odpowiedzieć na pytanie czy układ nie jebnie...
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie...
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie...
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)
To jak z tą charakterystyką amplitudo-fazową? Jaki będzie zapas stabilności układu?
Cmentarz choleryczny
Padać, chwilowo nie pada, ale takie łąki to jest woda totalna - aż chlupie w butach
Dany jest Szkodnik z rowerem, na którego działa siła grawitacji (F = ma), Szkodnik porusza się z prędkością V0 (V2, ja Ci mówię, że V2 bo ten Szkodnik to jest rakieta!!!)
BARTNE oraz oddelegowany tam Negocjator !!!
Bartne - bacówka. Magiczne miejsce w Beskidzie Niskim i mamy tutaj punkt. Do tego jest to punkt żywieniowy. Gdy podjeżdżamy do bacówki, wychodzi do nas obsługa punktu i zaprasza nas na zupę. Odmawiamy, bo jednak jesteśmy w lekkim nie-do-czasie przez te durne błędny i kłótnie.
Wtedy poda "no to może pierogi?". Ooooo, negocjator!!! (ta scena, koniecznie ta scena - TUTAJ!!). Pamiętajcie, że ja noszę na masce szermierczej tą postać, więc tym bardziej ta scena do mnie przemawia. Basia jednak próbuje mnie odciągnąć, bo wie że za moment - jak padnie: schabowy albo szarlotka, to koniec. Zostaniemy do wieczora. To ostatni moment aby wyciągnąć mnie z pułapki.
Cudowne miejsce na punkt... a skoro Bartne, no to musi polecieć... i tak, tak, wiem że linkowałem to 1000 razy, ale to Bartne!!!
"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł
Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...
Dobry Pan mnie wiedzie wyboistą drogą
Dobry Pan życzenia moje zna
W góry myśli poszybują ku pradawnym Bogom
A w kopułach cerkwi wieczność trwa.
Na tej drodze różne słowa już padały
Słowa złe i dobre, miłość szła i śmierć
Tylko buki w górach niewzruszone stoją
Jakby chciały się do nieba wznieść..." (całość TUTAJ)
"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...
"Święty spokój ofiaruje nam Mikołaj, Święty spokój w jego skośnych oczach tkwi..." a jak nie będzie Mikołaja, to może być Dmitro :)
"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł..."
"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie –
Daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie..." (klasyka od Mistrza Jacka - TUTAJ)
Znowu przez mglisty las
Mój przyjaciel, Wierch Wirchne... mnie zawiódł
Wbijamy na znany nam niebieski szlak przez Wierch Wirchne. Wiemy, że jest przejezdny bo niektóre szlaki Beskidu Niskiego to znamy na pamięć. Już na jednym rajdzie - jak dobrze pamiętam, to był któryś Hawran - także skorzystaliśmy z tego skrótu do Przełęczy Małastowskiej. Ciśniemy przez las, a co na drodze do pod koła... nawet te 7 koni z jeźdźcami, którzy się tu zabłąkali. Nie hamujemy już dla nikogo. jest 17:00 z hakiem, a chcemy jeszcze zdążyć na punkt żywieniowy (czynny yulko od 18:00). Ten lampion tutaj musi zatem wpaść od kopa abyśmy się nie spóźnili. Jedziemy w końcu nie na byle jaki punkt, ale na drugi punkt żywieniowy! Jak to było w Alicji w Krainie Czarów? Niegrzecznie jest się spóźnić "na herbatkę" --> a skoro jesteśmy już przy Alicji i herbatce to "...look at your face, you are so troubled, my dear. Of course, this RACE makes you angry, we are all mad here" (drobna parafraza TEGO)
Aby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma.
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego - to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat.
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.
Ponownie rypiemy bez dróg :PAby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma.
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego - to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat.
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.
No i znowu zadyma z Lokalsami :P
Szkodnik, jedźże normalnie... bez wygibasów :P
Niebieski szlak przez Wierch Wirchne
"...we are all mad here" (był link przed chwilą).
Przejeżdżamy przez punkt żywieniowy, gdzie posilamy się kilkoma ciasteczkami, pogadamy chwilę z Grześkiem który ten punkt zabezpiecza i zgodnie z tym, co napisałem powyżej - przeplanowujemy nasz wariant. Zostało nam 2 godziny 40 min... malutko, a tu nie ma jak prosto odbić na bazę, bo oddzielają nas od niej góry. I to niemałe. Aby nie zaliczyć NKL'a trzeba już teraz zacząć wprowadzać reformy związane z "damage control" i odpuścić cześć punktów kontrolnych. Najtrudniej będzie przedrzeć się jednak przez góry, bo zaraz zrobi się ciemno, a nie ma tutaj jakieś fajnej, oczywistej, samo-narzucającej się drogi na drugą ich stronę.
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy... powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem.
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze. W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły...
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy... powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem.
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze. W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły...
Forsując rzeki i cieki wodne :)
Kraina miodem i mlekiem płynąca...
Miodem to nie wiem, ale mlekiem bardzo. Mgła jest taka, że zaczyna być ciężko z widocznością na kilka metrów. Najgorsze jest jednak to uczucie po tym dziwnym spotkaniu: zjadło nam ono (spotkanie, nie uczucie :P) z 15 min, a nic konkretnego z niego nie wynikło... ani Panu nie pomogliśmy, ani nie nadgoniliśmy trasy. Czasowo stoimy źle, powiedziałbym że nawet że bardzo źle. Trzeba cisnąć... w nogach mamy już ponad 2000 przewyższeń, więc podejścia/podjazdy bolą, a zjazdy w takiej mgle to też jest wyczyn. Nie wiem co gorsze, czy w dół po mokrych korzeniach szlakiem jak dzieci we mgle... czy po asfalcie, gdy da się lecieć 40 km/h ale potencjalny szlaban albo inną przeszkodę to zobaczycie dopiero z chwilą zderzenia się z nią.
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.
"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean" (minimalne parafraza TEGO)
Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.
"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean" (minimalne parafraza TEGO)
Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P
A za 10-15 min to jeszcze niebo zgaśnie...
Kolejny nasz, mimo warunków :)
To twoje przedstawienie, Mała
Zostało nam 45 min, a jesteśmy naprawdę
daleko do bazy... wiemy już, że spóźnimy się. Nie ma szans przeskoczyć
tej odległości w 45 min. Co więcej, nadal grozi nam NKL
(dyskwalifikacja), bo możemy przekroczyć także dopuszczalny limit spóźnień.
Trudny początek rajdu oraz błędy nawigacyjne ustawiły nas w sytuacji...
DRAMATYCZNEJ !!! K**wa, DRAMATYCZNEJ! Zaraz zginiemy! Dobra! Panika już była, odfajkowane na
liście, teraz pora na zarządzanie kryzysowe. Protokół: "DAMAGE CONTROL"
kolejny krok...
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D
DAMAGE
CONTROL krok pierwszy: pomijamy resztę punktów po drodze, za duże ryzyko
wejścia w NKL. Dzida na bazę. Nie lubię tego, ale nie ma wyboru. CZAS! CZAS! CZAS!
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"
"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim" (TUTAJ)
Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary...
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.
Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P
Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"
"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim" (TUTAJ)
Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary...
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.
Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P
Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P
Gęstwina odnaleziona :D
Warun koneserski :D
Krzyżyk na drogę :D
Kategoria Rajd, SFA