Trzy kolory: niebieski, czerwony i żółty
-
DST
277.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 maja 2025 | dodano: 06.05.2025
Trzy kolory szlaków. Czerwony czyli
Główny Szlak Świętokrzyski. Niebieski: z Chęcin do Łagowa oraz żółty z
Wiernej Rzeki do Chęcin. Plus jakieś tam leśne "łączniki" między nimi, a
nawet jakiś tam fragment czarnego z Góry Zamkowej. Słowem: sroga wyrypa
z tego wyjdzie bo 52h w terenie, 277 km i aż 5200 przewyższeń.
Ponad 5k sumy podejść i to pomimo faktu, że najwyższe wzniesienie na
naszej trasie nie przekroczyło 600 m npm. Zapraszam na opowieść o naszej
świętokrzyskiej poniewierce po lasach i pagórach.
Zaczniemy jednak, jak zawsze od początku:
GENEZA WYPRAWY
Nasze plany na ten rok są mega ambitne. Czy realne to jeszcze nie wiem, ale na pewno ambitne. Na tyle ambitne, że już teraz wiemy że nie uda się zrealizować ich wszystkich bo braknie weekendów oraz urlopu. Chociaż w sumie to może i dobrze, bo będziemy mieć co robić w kolejnych latach... no ale do rzeczy.
Jedną z ogromnych wyryp jaką planujemy jest długodystansowy, górski szlak Tarnów - Wielki Rogacz (a dokładniej, chcemy to przejechać w odwrotnej kolejności aby na koniec wrócić rowerem z Tarnowa). Szacujemy, że potrzebujemy na taką wyrypę co najmniej 4 dni, a że tegoroczny weekend majowy ma 4 dni to... no właśnie, plany, plany, plany... a rzeczywistość, rzeczywistością. Mam ostatnio jakiś problem z przyczepem mięśnia czerwonogłowego uda (zaczyna trochę boleć na 120-150 km jazdy... mówię to pół-żartem, pół-serio... bo jednak zaczyna mnie on boleć przy dużym obciążeniu), a do tego - gdy tydzień temu zrobiliśmy z buta 41 km w Beskidzie Śląskim i wracaliśmy po nocy do auta, to zrobiło się wtedy naprawdę bardzo zimno. W sumie ciężko się dziwić, skoro czasem w weekendy majowe to nas zasypywało śniegiem, na przykład na takiej Rudawskiej Wyrypie (choćby na edycji 2017) - wiosna tak naprawdę dopiero się rozkręca. Uznaliśmy zatem, że 8000m przewyższenia (Tarnów - Wielki "Rogaś") jako pierwsza mega wyrypa w tym roku, to może być trochę ponad nasze siły, zwłaszcza także pod kątem zimnych nocy. Gdy Was telepie z zimna, to nie zaśniecie... a ta wyprawa to będą - jak nic! - ze 3 noclegi pod gołym niebem. Postanawiamy zatem - "rozruchowo" - zacząć od jakieś innej zaplanowanej wyrypy. Nie będą Wam zdradzał wszystkich planów, ale uwierzcie, że długo się zastanawiamy co wybrać na pierwszy raz w 2025 roku. Sprawdzamy pogodę i analizujemy "prognozy" drogowo-noclegowe: wszelakie góry, w znaczeniu beskido-pienino-tatrowate mogą być w majówkę zarypane ludźmi po brzegi... do tego pasowałoby raczej unikać jazdy powrotnej "zakopianką" pod koniec długiego weekendu.
Wchodzi w rachubę powrót z Łodzi na rowerze, ale chcielibyśmy zacząć może od czegoś krótszego... poza tym "Łódź" nie jest jeszcze w pełni przez nas zaplanowana pod kątem szlaków. Wybór padnie zatem na Główny Szlak Świętokrzyski i jego "pomocników".
Wyprzedzając trochę naszą opowieść powiem Wam, że to założenie "czegoś krótszego" nie wytrzyma konfrontacji z rzeczywistością... nasz plan przejazdu sypnie się spektakularnie, ale szczegóły podam Wam trochę później. Na ten moment, zdecydowaliśmy -->
GŁÓWNY SZLAK ŚWIĘTOKRZYSKI
...plus szlak niebieski oraz żółty oraz różne leśne łączniki między nimi. Parametrowo z naszych obliczeń powinno wyjść około 250 km oraz - zaskakująco dużo - bo prawie 5000 przewyższeń. Jak porównacie te dane z pierwszymi zdaniami tego wpisu, to już widzicie, że wkradło nam się pewne niedoszacowanie długości i przewyższeń... natomiast czasowo to niedoszacowanie będzie jeszcze większe, bo zakładamy - nie wiem w sumie na jakiej podstawie - ale zakładamy ufnie i wesoło, że zmieścimy się z zamknięciem trasy od czwartku bardzo wcześnie rano (1 maja) do piątku do północy... powiem Wam tak: NIE GROZI NAM TO, choć na tym etapie jeszcze tego nie wiemy.
Pogoda ma być ładna w majówkę, ale trochę boimy się tych jeszcze zimnych nocy, więc krótki nocleg planujemy zrobić w aucie. Plan jest doskonały... tylko że też nie wyjdzie :P
No dobra, uda się częściowo, ale ogólnie w ocenie zero-jedynkowej to nie wypali.
Ponownie, nie uprzedzajmy jednak faktów - na razie siadamy do mapy i szukamy dobrego miejsca na start-bazę-zostawienie-auta.
Wybór pada na parking przy zalewie Cedzyna. To tam niebieski i czerwony szlak przebiegają względem siebie najbliżej. To tam będzie najłatwiej zjechać na noc do auta i wrócić na szlak o poranku.
Szczegółowo nasza marszruta kształtuje się zatem następująco:
- Cedzyna (parking)
- zjazd na południe, przez las do niebieskiego szlaku (z Chęcin do Łagowa)
- wbijamy na "niebieski": Grupa Otrocza, Siekorza, Daleszyce, Góra Stołowa, Zamczysko,
- przebicie się przez Pasmo Iwaniskie i wjazd na czerwony (Główny Świętokrzyski)
- Pasmo Jeleniowskie, Świętokrzyski Park Narodowy, Radostowa... i tak góra za górą aż do końca szlaku
- po skończeniu szlaku, wjazd na Górę Dobrzeszowską
- potem przez lasy i knieje, szutrami aż do Wiernej Rzeki
- szlak żółty z Wiernej Rzeki do Chęcin (przez Miedziankę, Grządy Bolmińskie oraz Grzywy Korzeczkowskie)
- powrót na szlak niebieski i dawaj przez kamieniołom w Zelejowej, jaskinię Piekło, Patrol, Biesak i Telegraf
- aż do Grupy Otrocza czyli do miejsca startu, no i zjazd do auta
Plan mamy. Pakujemy plecaki: latarki, power-banki, mapy, zapasy jedzenia i wody, ciuchy... standardowo na takie wyrypy to nasze plecaki ważą chyba z tonę, jak nie więcej. Niemniej. celem jest być samowystarczalnym w terenie i nie dać się zaskoczyć żadną sytuacją. W czwartek bardzo wcześniej rano ruszamy na północ od Krakowa, acz i tak jest to jakieś 2h później niż planowaliśmy. Chcieliśmy być tuż przed świtem na miejscu, ale nie dajemy rady wstać... jednak trudy tygodnia pracy i obowiązków poza-zawodowych nas trochę przytłoczyły. Nie było bata wstać o 3:00 nad ranem... ech. No nic, lekkie opóźnienie, ale jedziemy "Na drodze Świętokrzyskie" czyli
"Nie czekaj dłużej, zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierz swoją Pannę i pokaż Jej dąb "Bartek"
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
A Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka...
ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE !!!" (całość TUTAJ)
Walcząc z Grupą... Otrocza.
Ruszamy na południe i dość szybko wyjeżdżamy z cywilizacji, zagłębiając się w lasach tzw. Grupy Otrocza. Dokładnie tak, na pierwszy ogień idzie OTROCZ (375m) - jeden z dwudziestuośmiu szczytów Korony Gór Świętokrzyskich. Piękna szutrowa droga prowadzi nas do niebieskiego szlaku, który stanie się naszym przewodnikiem przez najbliższe kilkanaście godzin. W powietrzu nadal czuć zapach porannej rosy (dobrze, że nie napalmu, choć w sumie "uwielbiam zapach napalmu o poranku... pachnie jak zwycięstwo"). Mimo załapanego na początku opóźnienia na starcie nadal mamy wczesne godzinny poranne, a my wspinamy się wąską leśną ścieżką na Otrocz. Końcówka to już stricte podpych, ale do tego trzeba będzie dzisiaj przywyknąć. Tak już teraz będzie - podjazdy i podpychy.
Na Otroczu pierwsze szybkie przebranie się - ciepłe ciuchy ubrane z rana trafiają do plecaka, bo im wyżej słońce na niebie, tym robi się cieplej. Ruszamy w dół szalonym zjazdem i... chwilę później dymam z powrotem na Otrocz. Podczas przebierania się zostawiłem na szczycie okulary... cudownie. A tak jakoś te kamyczki były zbyt rozmazane na zjeździe - myślałem że sprawiła to prędkość zjazdu, a to tylko wada wzroku bez szkieł... nie ma to jak zdobyć Otrocz z obu stron. Ech... niezły początek.
Drugi szczyt przed nami - SIKORZA (361m). Ten wchodzi nam od kopa, mimo że nie obejdzie się bez małego podpychu. Gdzieś te 5000 przewyższeń trzeba zrobić, prawda? Jesteśmy jednak jeszcze na świeżo, więc mamy tryb: zdrowo depniesz i każda twoja... góra oczywiście. To już się niedługo zmieni... ale póki noga podaje, to trzeba korzystać i nie zamulać.
Dzień dobry niebieski szlaku

Pierwsza góra dzisiaj :)

Klasyk klasyków...

Druga górka :)

Zdobywając WŁOCHY i zajmując ZAMCZYSKO
Niebieski z Sikorzy prowadzi nas najpierw polami a potem szosą do Daleszyc. To właściwie jedyna większa miejscowość jaką dziś miniemy, bo niebieski bardzo po terenie będzie kluczył unikając cywilizacji. Zapasy w plecaka jeszcze nienaruszone, ale wiedząc że z uzupełnieniamy może być ciężko, nabywamy drożdżówki i picie.
Przed nami podpych na Zamczysko - pamiętam go z tej wyprawy, ale najpierw i tak czeka nas Góra Stołowa i Włochy (427m).
Miejscami stromizna jest jak w "najlepszych" beskidach i cieżko wyjść z rowerem, zwłaszcza że szczyt Włoch jest obok szlaku i trzeba trochę skorygować kierunek aby go nie minąć. Natomiast samo Zamczysko jest po prostu cudowne. NIesamowity jest ten szczyt, mimo że nie jest zaliczany do Korony Gór Świętokrzyskich. Jak już wyjdziesz tam na czworakach, na sam wierzchołek, to można spokojnie umierać... krzyżyk na szczycie już jest.
Zamczysko zdobyte, ale patrzymy na zegarek... no idzie wolniej niż zakładaliśmy. Stołowa i Zamczysko pokazały nam, że nie będzie dziś łatwo. Teraz przed nami niesamowity "singiel" przez las - kapitalny, fantastyczny zjazd w okolice nieistniejące już wsi Wojteczki. Piękne miejsce, którego los niestety nie oszczędzał...
...chwilę później atakujemy już jednak Kiełków (452m) i kolejny szczyt Korony wpada w nasze łapy na tym wyjeździe.
Uwaga - leci duża liczba zdjęć !!!
Trzymamy się niebieskiego

Srogo :)

Zielono!

Nawet bardzo zielono...

w tych Włoszech :)

Na kilka minut przed atakiem na ZAMCZYSKO

Atakujemy!

Góra nie odpuszcza

A końcówka daje w palnik :P

Za to zjazd to bajka!

Upamiętnienie nieistniejącej już wsi...

...i jej tragiczna historia

A my rypiemy pod górę wciąż i wciąż...

Kolejny szczyt nasz!

Szukając drogi w kolorze SZKARŁATU
Niebieski doprowadza nas do Łagowa, gdzie kończy swój bieg. Teraz musimy przykombinować z mapą i jechać bez szlaku dalej na wschód (a później na północ), bo celem jest początek (lub koniec) czerwonego szlaku: Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Mamy zatem zrobioną połowę szlaku w kolorze NIEBA, połowę z trzech kolorów... natomiast czasowo jest gorzej niż myśleliśmy, ale nadal wierzymy że coś tam jeszcze nadrobimy.
Z perspektywy czasu mogę na to powiedzieć tyle: "Ha, ha, ha....".
Przedzieramy się przez tzw. Pasmo Iwaniskie i skręcamy na północ w kierunku Gołoszyc jadąc przez piękne zielone i żółte pola (rzepak!). To tam spotkamy czerwoną KROPKĘ - początek i koniec, alfę i omegę. To tam ma początek (lub koniec) Pasmo Jeleniowskie ze Szczytniakiem (554m) i Jeleniowską Górą (533m).
Jeśli nie znacie tego pasma to powiem Wam tak - BOSKIE. Trudne, ale przejezdne, zjazdowe ale i z zacnymi podpychami... no i z dziwnymi nazwami jak na przykład: Truskolaska :)
Czego chcieć więcej!
Jest 17:30 gdy wchodzimy na czerwony szlak... późno, ale cóż zrobić.
Rozmasowuję kłujące udo... coś mi się jakaś pieprzona entezopatia przyplątała i walczę z tym ostro :/
Ciężko to leczyć gdy rozmowy z lekarzami są takie:
- Kiedy to Pana boli?
- Na rowerze, jak kręcę
- Przy dużym obciążeniu?
- No około 120-150 km czasem zaczyna, rzadko wcześniej... no chyba że robimy ponad 1000 przewyższeń
(tu zapada cisza... a potem stwierdzenie, że to nie jest normalne i czy mógłbym przestać).
No właśnie... to wiem, to nie jest normalne, że kłuje i fajnie by było gdyby przestało... ale chyba ciężko się dogadać, bo mam wrażenie że rozmawiamy o dwóch różnych rzeczach.
Ech... no nic, może przejdzie... mam nadzieję, że nie w przewlekły stan zapalny...
Przejście całego Pasma Jeleniowskiego zajmie nam do zachodu słońca - tak jak powiedziałem, nie jest ono proste.
Do Nowej Słupi zjedziemy po około 21:00.
Obczajcie mój francuski: Żule idą na pole rzepaq :P

KROPEK !!!

"It's a stalemate at the frontline, where the soldiers rest in mud, roads and houses - all is gone, there's no glory to be won...
...six miles of the ground has been won, half of million men are gone... what's the price of the mile?" (całość TUTAJ)

Na szlaku w kolorze szkarłatu

"Execute ORDER 66" :P :P :P (klasyka TUTAJ)

TRUSKOLASKA !!!

Jest i On - Król Pasma Jeleniowskiego !!!

Piękny, ale i miejscami trudny technicznie zjazd

Drugi najważniejszy szczyt pasma

Riders of the setting sun :)
Przejazd... hipotetyczny
No właśnie, jesteśmy u wrót Świętokrzyskiego Parku Narodowego, A właśnie zapada noc - jazda nocą przez Park Narodowy to trochę słabo, prawda? Ech mieliśmy tu być grubo przed zmrokiem, ale nie wyszło. No i tu muszę powiedzieć Wam tak, że mam jakaś "zaćmę" - kompletnie nie pamiętam jak dostaliśmy się na drugą stronę Parku. No zabijcie mnie, ale za cholerę nie pamiętam... Natomiast opiszę Wam jakbyśmy jechali, gdyby nie była to noc :P
Plan był taki: "górą" czyli przez Święty Krzyż i Łysicę i tak nie wolno rowerem, natomiast dołem jest piękna ścieżka rowerowa wzdłuż Parku, po linii dawnej kolejki. Tamtędy byśmy jechali aby nie robić "maniany" i nie łamać przepisów.
Poza tym jadąc nocą, to byłby przejazd byłby obarczony stresem, że wszelakie światełka na drodze to nie "spóźnieni przed zmrokiem" turyści, ale np. straż parku.. a my unikamy stresu (...i straży parku. Zapytajcie mnie "w realu" o akcję ze Słowińskiego Parku Narodowego :P :P :P)
A mówiąc ogólnie o majówce i tłumach, to wszystkie nasze szlaki będą niemal zupełnie puste (i to niezależnie czy nocą czy za dnia). Spotkaliśmy w zasadzie tylko kilka ekip idących CAŁOŚĆ, natomiast zwykłych turystów niemal wcale. To jest niesamowite w zestawieniu z wiadomościami z Tatr, Zakopianki czy innych miejsc. To był dobry wybór!
No więc, czarny mary i jesteśmy na wysokości Świętej Katarzyny - tutaj pamięć mi wraca i znowu mogę pisać jak to wszystko się odbyło :P
"Krzyczeli żeśmy stumanieni, nie wierząc nam że chcieć to móc,
leliśmy krew osamotnieni, lecz z nami był nasz drogi Wódz...
Nie chcemy już od Was uznania, ni waszych mów - ni waszych łez
skończyły się dni kołatania, do waszych serc, do waszych kies..." (mniej znane zwrotki pieśni Legionów - TUTAJ)

"Przybył niepostrzeżenie, niczym złodziej w nocy... a każdy konał w pozie niemej rozpaczy, w której padł... i objęły niepodzielnie władze nad wszystkim ciemność, rozkład i Czerwony Mór" (Edgar Allan "Maska Czerwonego Moru" - można przeczytać lub posłuchać TUTAJ)

Za cholerę nie pamiętam gdzie to było :P

"Dobry wieczór" na RADOSTOWEJ
Przed nami szczyt WYMYŚLONA (jak ja kocham tą nazwę) i jedna z moich ulubionych Gór Świętokrzyskich RADOSTOWA (451m) - jaki tam jest podpych... jak tam jest srogo... niesamowity szczyt. Dymamy, rypiemy pod górę w mroku rozświetlanym blaskiem naszych latarek czołowych. A tuż pod szczytem znajdujemy dwa ciała... spokojnie, tylko w śpiworach, a nie ofiary Czerwonego Moru. Nie wychodzą jednak nawet ze swoich kokonów i tylko krzyczą "DOBRY WIECZÓR". Tak jest, dobry wieczór na RADOSTOWEJ. Strudzeni wędrowcy całego szlaku odpoczywają, ale my jeszcze rypiemy dalej. Jest 23:57 kiedy meldujemy się na szczycie, a Szkodnik zdobywa kolejny certyfikat zdobywcy Gór Świętokrzyskich - możecie jest zobaczyć w galerii zdjęć na FaceBook'u.
Zjazd z Radostowej nocą to miejscami bajka, a miejscami samobójstwo bo tam jest pionowa ściana :D
Po zjeździe do asfaltu zjeżdżamy do auta na krótki nocleg - to koniec na dziś.
Planujemy przespać się "pod dachem" naszego SFA-Strumwagon'a i przed świtem wyruszać dalej. Plan z autem miał nas ochronić przed zimnymi jeszcze nocami w terenie... i tej nocy zadziałał perfekcyjnie. Drugiej nocy w terenie miało nie być, bo mieliśmy skończyć wyrypę do północy... natomiast druga noc w terenie potwierdzi nam, że nocami jest nadal jeszcze zimno i że plan był dobry... tyko nie wyszedł :P
Rozkładamy się w aucie, budzik ustawiony i łapiemy 3h snu... przed świtem ruszymy dalej.
Świeci !!!

Radostowa o 23:57 :)

Na śniadanie jemy bułki z dużą ilością... MASŁÓW
Zaspaliśmy... tylko trochę ponad godzinkę, ale jednak. Dobrze się śpi w naszym aucie, więc ciężko jest wstać. Nie zobaczymy wschodu słońca, bo wstajemy godzinę po nim. No nic, kolejne opóźnienie - nadrobimy to w drodze, prawda? PRAWDA?
Wracamy na szlak i zaczynamy mordercze podejście na Klonówkę (473m)... pierwsza "ściana" jest niemal pionowa... trochę jesteśmy niewyspani, ale kofeina podana doustnie robi swoje i oczka nam się otwierają! Rypiemy pod górę na Diabelski Kamień i miejsce katastrofy samolotu.
Zjazd do Masłowa, a tam znajdujemy sklep - rarytas na tych szlakach, naprawdę rarytas Jest na nich bardzo, bardzo mało miejsc, gdzie można uzupełnić zapasy. Kupujemy świeże bułki, ser topiony, kabanosy, pasztet i słodycze. Jak nie jedliście takiego śniadania, gdzieś na końcu świata, w trakcie takiej wyprawy, to nie zrozumiecie jak ono smakuje - do dziś wspominam bułkę z pasztetem w Puszczy Augustowskiej, gdzieś na krańcu Polski, o 7:00 rano, na 173-cim kilometrze trasy Grassor 444.
Po takim śniadaniu od razu robi się lepiej i można napierać dalej.
Good morning, Świętokrzyskie... od wczoraj nic się nie zmieniło :P

"A jeśli z nas!
ktoś padnie wśród szaleńczych jazd!
Czerwieńszy będzie kwadrat - nasz lotniczy znak
Znów pełny gaz - bo cóż, że spada któraś z gwiazd
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak" (hymn lotników - całość TUTAJ)

Diabelski Kamień

Speak of the Devil and he appears... to nic, mamy kura. Jak zapieje, to będzie pozamiatane z Rogatym :P

To lubimy - grząskie tereny

Precyzyjnie :)

Podpych z cyklu "każdy umiera w samotności"
Przed nami najmniej atrakcyjny odcinek szlaku - za Masłowem. Uważam, że naprawdę dałoby się go tutaj poprowadzić ładniej/lepiej, ale nawet na GBS'ie (Głównym Beskidzkim) są takie "słabsze" miejsce. No nic, musimy się przez nie przedrzeć, nie ma innej opcji jak chcemy mieć ten szlak zaliczony w całości.
Szczęśliwie ten słabszy odcinek nie jest dość długi i szlak dość szybko na nowo wprowadza w las - w kierunku góry Sosnowica (403m)... a po niej... łooooo, Panie... mega pionowe ściany do zrobienia. Podpychy z cyklu "każdy umiera w samotności" i nie jest to lekka śmierć. Pamiętam jaki kiedyś posłuchałem Szkodniczej sugestii "pojedźmy w świętokrzyskie w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle tylko tak pchać i pchać...". No i trafiliśmy na tą ścianę. Nie pchaliśmy, nieśliśmy. Teraz też niesiemy. To chyba najstromszy fragment całego szlaku, a szczyty te nie są nawet w Koronie Gór Świętokrzyskich. Srogi wypych...
Zrobiony!

Szkodnik...

...dajesz, dajesz!

...nie przestajesz!

Aż czuć na tym zdjęciu tą wkładaną siłę

A góra nie chce się skończyć...

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie...

"...daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie" (całość TUTAJ)

"Fine addition to my collection" :P :P :P (cytat TUTAJ)

Rozalka do pieca!
A nie czekaj... do kaplicy. Tak wiem, spłonę w piekle bo bluźnię... ale co ja poradzę, że to imię od dziecka będzie mi się kojarzyć z "Antkiem" Bolesława Prusa czyli nowelą, w której spalono w piecu siostrę tytułowego bohatera. Rozalka do pieca na 3 zdrowaśki.
Pasuje Wam jakie my mieliśmy lektury w dzieciństwie... pokochałeś tego pieska, to zginie rozjechany przez pociąg. Poznałeś biednego chłopaczka, który odkrył trochę muzycznego talentu? Byłoby szkoda, gdyby go zatłukli... robotnik miał wrócić do domu, ale wyjebało piec w fabryce i matka zobaczyła nie syna, a dym bo tyle z niego zostało. No a małemu wiejskiemu chłopaczkowi znachorka spaliła siostrę w piecu. Lektury, k***a, a ponoć gry komputerowe są pełne przemocy.
Dziwić się, że jestem jaki jestem - to szkoła mnie ukształtowała. Szkoła z której wyniosłem tylko traumę, stany lękowe i kilka kabli USB (acz ostatnio dzwonił dyrektor i kazał zwrócić kable, więc teraz zostały mi już tylko wspomniane stany lękowe)
No więc właśnie, Kaplica Świętej Rozalii - bardzo znane miejsce na końcówce naszego szlaku. Dobrze, że nie piec (spłonę w piekle...). Zgodnie z kierunkiem naszego marszu podchodzimy tam tym łagodniejszym zboczem. Jak nigdy :P
Kaplica Św. Rozalii

Nasz szlak...

Stawiając kropka nad... szlakiem
Dojeżdżamy do końca czerwonego szlaku. Jest późne, naprawdę późne popołudnie w piątek. Według planu powinniśmy właśnie pomału kończyć całą wyprawę... ha, ha, ha. Plany, plany, plany... szacujemy, że koło północy to będziemy w Chęcinach, a wtedy jeszcze cała druga połowa niebieskiego szlaku przed nami.
Na ten moment jednak cieszymy się, że "czerwony zrobiony". To jest już coś!
Korzystamy z małego, nadal otwartego sklepiku w Kuźniakach i będzie to nasze drugie (i ostatnie) uzupełnienie zapasów po drodze.
Ruszamy teraz na DOBRZESZOWSKĄ GÓRĘ (367m)
To jest góra "ekstra" czyli dodatkowa - poza czerwony, poza niebieskim, poza żółtym, ale nadal w Koronie i dość blisko, więc lecimy zdobyć także i nią. Szkodnik zbiera certyfikaty :P
Formalnie szczyt ten jest na szlaku niebieskim, ale to inny niebieski niż ten z Chęcin do Łagowa, dlatego piszę że jest to dodatek do naszej marszruty. Pojechanie tutaj sprawi także, że NIE załapiemy się na przelotny deszcz, który spadnie na południu od nas!
Jako, że chwilę nam zejdzie aby dojechać do tabliczki, to opady akurat "przelecą" i gdy my skierujemy się na południe, będzie już po nich.
Perfect timing! Czasem nawet coś nam się uda :)
DRUGI KROPEK !!!

Przed nami DOBRZESZOWSKA Góra

A potem drogi po horyzont i przez lasy

No dobra, czasem też przez bagna :)

Niepewny mostek :P

Nad WIERNĄ RZEKĄ...
Może nie jestem psychofanem Żeromskiego (chociaż "Przedwiośnie" uważam za dzieło po prostu genialne) to mam słabość do nazwy "Wierna Rzeka". Jest to tytuł powieści, której akcja odbywa się nad rzeką Łośną, która taki status "wiernej rzeki" otrzymuje w toku dziejących się nad nią wydarzeń... a co będę pisał, przeczytajcie streszczenie sami, (nawet po prostu) TUTAJ. Z Dobrzeszowskiej Góry ruszyliśmy na południe, przez lasy i knieje, w kierunku Wiernej Rzeki. Ta nazwa... ach... ona coś rozbudza w moim sercu, jakiś sentyment do tych terenów, do ich historii - ta nazwa ma w sobie coś niesamowitego. Takie momenty naszych wypraw lubię, gdy docieramy do miejsc, które w jakiś dziwny sposób tak bardzo łapią mnie za serce. Zachwycony jestem tym, że ta "żeromska" nazwa funkcjonuje tutaj oficjalnie i tak też nazywa się stacja kolejowa, na której zacznie się kolejny z naszych szlaków - żółty.
Szlak w kolorze słońca, szlak w kolorze złota, prowadzący z Wiernej Rzeki na zamek (Chęciny). No coś pięknego... a pomijając sentyment i romantyczność, ten żółty szlak jest cudny sam w sobie! Jeśli go nie znacie to bardzo, bardzo gorąco go polecamy!
Poza tym chyba zawsze warto przyjechać nad Wierną Rzekę, prawda?
Zakochany jestem w tej nazwie

Miedzianka i Grząby Bolemińskie
Tak, ten żółty szlak jest wspaniały. Dla mnie to jeden z najładniejszych szlaków w Świętokrzyskiem. Powiem Wam szczerze, że "na spółkę" z niebieskim, są ładniejsze niż Główny Świętokrzyski! Serio serio!
Szkoda tylko, że tym razem wypadnie nam robić ten szlak po nocy, ale cóż zrobić... "nie doceniliśmy sił przeciwnika, przeceniliśmy własne" (Batman: Knightfall). Przed północą mieliśmy być w aucie, a jest 21:00 a my wyjeżdżamy z Wiernej Rzeki. 18 km (terenowego, trudnego terenowego) szlaku do Chęcin, a potem "druga" część niebieskiego. Nie grozi nam północ, nie grozi nam nawet poranek... szacujemy że... jak dobrze pójdzie, to będziemy przy aucie około południa w sobotę, czyli będziemy mieć jakieś 12 godzin obsuwy względem planu. Szacownie trasy i sił - błąd srogi, błąd bezwzględny, błąd gruby :P
Chociaż niektórzy mówią, że my zawsze niedoszacowujemy wycieczki (wszystkie) o jakąś 1/4... nasza obecna sytuacja potwierdzałaby ich teorię. To może jeszcze nie dowód, ale coraz większe uwiarygodnienie hipotezy.
Ruszamy na Miedziankę - jedną z najfajniejszych gór. Wspinaczka po skałach, jaskinia, widok 360 stopni. Jest rewelacja, acz podejście jest srogie, zwłaszcza końcówka. To piękny punkt widokowy na okolicę - byliśmy tu kiedyś, ale dziś już po zmroku robi ona całkowicie inne wrażenie. To jednak prawda, że nocą te same miejsca wyglądają inaczej.
Przed nami teraz Grząby - kolejny nietypowy grzbiet. Jeśli nie znacie tych terenów, to uwierzcie że każda z tych Gór (Świętokrzyskich) wygląda w inaczej, ich zróżnicowanie jest po prostu ogromne. To jest w nich niesamowite. Grząby to wąska ścieżka wzdłuż bardzo gęstych kolczastych krzorów, a z drugiej strony strome zbocze - może nie jest to przepaść, ale naprawdę strome zbocze. To kompletnie inny klimat niż skalista Miedzianka z widokiem w każdą ze stron.
Na szczycie Grząbów robimy sobie kolację... zjadamy zapasy z plecaka. Jest po 22:00, a do końca wyprawy mamy jeszcze naprawdę sporo. Jesteśmy w srogim "niedoczasie". Nasz genialny plan na spędzenie nocy w aucie, właśnie poszedł się paść. Drugą noc spędzimy w terenie czy tego chcemy czy nie. Nie ma za bardzo jak skrócić, nie ma za bardzo jak zjechać, trzeba cisnąć dalej i spać pod gwiazdami. Zawsze powtarzałem, że "brak alternatyw wspomaga procesy decyzyjne".
Podejście pod Miedziankę

Schodząc z Miedzianki w blasku księżyca :)

CEMENTO-drom w Małogoszczy odpala betony dalekiego zasięgyu :)

Grząby - moje kochane Grząby!

Coraz większe CHĘCI-NY sen...
Godzinę później przedzieramy się przez zalesiony (czyli znowu kompletnie inny niż poprzednie) szczyt Grząd Korzeczkowskich.
To ostatnie pasmo przed zamkiem w Chęcinach. Zamkiem, który nazywam czasem "zamkiem jak fabryką" bo jego 3 wieże z oddali bardzo przypominają kominy. Pod murami zameldujemy się w zasadzie równo o północy. Gdybyśmy byli to za dnia, to było gdzie zjeść, gdzie uzupełnić zapasy... a teraz, o północy "wszystko śpi". Nas także coraz bardziej zaczyna morzyć sen... zmęczenie daje nam się we znaki. To jednak druga noc w trasie (nie licząc drzemki w aucie), a mamy w nogach ponad 3000m przewyższenia i przekroczyliśmy już dawno 200 km. Uważam, że mamy prawo być zajechani :P
Z pod zamku sprowadzamy rowery czarnym szlakiem... to pionowa ściana, ciężko zejść, zwłaszcza po nocy. Na rynku, w miasteczku łapiemy szlak niebieski, a dokładnie drugą jego cześć - to ten sam co prowadził nas przez Otrocz i Zamczysko na początku naszej wyprawy.
Tym razem kieruje nas on w stronę kamieniołomu w Zelejowej. To kolejny szczyt do naszej kolekcji, ale także niesamowite miejsce, w którym został upamiętniony Generał Brygady Wojska Polskiego Mariusz Zaruski.
"Prowadziłem Polaków w góry i na morze, a żeby stali się twardzi jak granit, a dusze mieli czyste i głębokie..."
Generał był jednym z głównym założycieli i organizatorów TOPR'u, a także dokonał pierwszego zimowego wejścia na Rohacz Ostry oraz Płaczliwy w Tatrach. Obok generała Rozwadowskiego, był to jeden z naszych najlepszych dowódców niespokojnych czasów "pogranicza w ogniu" gdy Polska wyrębywała sobie niepodległość 1918 - 1922.
To dobre miejsce na odpoczynek. W naprawdę zacnym towarzystwie. Rozkładamy się pod wiatą turystyczną, podłączamy do ładowania z powerbank'ów wszelakie sprzęty i próbujemy złapać trochę snu... gdzieś w nieprzybytnych otchłaniach kamieniołomu w Zelejowej. Zegarek pokazuje 1:30 w nocy.
Zamek jak fabryka

Zamiast słów niech zabrzmi TO.

Wyjście na PATROL nad ranem
Budzi nas zimno, naprawdę przenikliwe zimno. Mimo, że ubrałem na siebie kilka warstw ubrań to i tak nie uda nam się na dłużej złapać komfortu termicznego. Zdrzemnęliśmy się niecałe 2h i już nas "telepie" z zimna. Noce w okolicy weekendu majowego potrafią być zimne (czasem przecież jeszcze śniegiem sypnie), ale i tak jest zaskakująco chłodno. Niecałe 2h snu i trzeba zacząć się ruszać, bo nie jest dobrze. No trudno, nie pierwszy raz będziemy jechać na deficycie snu.
Pół godziny po wyruszeniu z pod wiaty dzieją się dwie rzeczy:
- robi się sporo cieplej, bardzo dużo amplituda temperatur musi być, bo wracamy do 1 warstwy na sobie (hurra!), ale kurde nie mogło chwilkę wcześniej aby dało się pospać pod wiatą?
Nie mogło... bo:
- zaczyna padać deszcz (kurr*a...)
Siadamy pod drzewem, bo szczęśliwie gęste liściaste drzewo dobrze "hamuje" padający deszcz... i odpływamy w taki pół sen. Deszczyk siąpi, my siedzimy przytuleni do drzewa i dosypiamy jeszcze godzinkę. Jak zawsze, jak jakieś leśne menele :P
Około 5:00 rano zaczynamy drapać się pod kolejną górę - PATROL (389m).
Też niesamowita nazwa jak dla góry. Idziemy na Patrol nad ranem - jak to brzmi!
Pod szczytem natkniemy się na namiot - jedna ekipa nocje na dziko, idą z buta cały niebieski. Chwila pogawędki, pozdrowienie wędrowców i ruszamy dalej. NA PATROL !!!
Podjazd pod Patrol

Jesteśmy na Patrolu. Szkodnik wygląda na trochę zmulonego... ale nie bójcie żaby, wyglądam tak samo lub gorzej :P

Pozostało jeszcze odbić Telegraf z rąk Biesaka
To dwie ostatnie duże góry na dzisiaj: Biesak (381m) i Telegraf (408m)... i kilka pomniejszych między nimi.
Podejście pod pierwszą nas masakruje... wydaje się nie kończyć, mimo że to przecież niewielkie wysokości. W Tatrach łazimy na 2000m i nie narzekamy, no ale te góry to mają charakter jak pogórza czyli krótkie, ale mega strome podejścia. Do tego to szczyt numer 17 i 18 dzisiaj - z tych "z Korony", bo jeśli liczyć by wszystkie dzisiaj zrobione to byłoby ich więcej.
Mam kryzys na Biesaku i dopalam się kofeiną i ciastkiem. CUKIER. CUKIER. Pamiętajcie, że moja grupa krwi to Nutella, więc jak zaczyna brakować cukru to jest źle.
Szkodnik też obala kofeinę i leżymy chwilę na szczycie Biesaka. Prawie koniec - damy radę. Jeszcze Telegraf, potem jakieś małe ale strome no-name'y i auto. Damy radę! Musimy!
Przeżyliśmy Warszawę, Tatry w wersji czarnej, Przemyśl (7500m przewyższeń i 71h w trasie), to Świętokrzyskich nie damy? Nie ma takiej opcji. "Failure is not an option".
Zbieramy się w sobie i ruszamy dalej. To teraz niczym misja wojskowa - odbić TELEGRAF z rąk wroga.
Dymany na Biesaka!

Jest i ON !!!

Przedzieramy się w kierunku Telegrafu

Ostatnia pro...eee... pod-górkowa :P

JEST !!! Telegraf odbity !!! Mission accomplished !!!

"...po tej zardzewiałej ziemi, ludzie pokrzywdzeni,
zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni...
wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem
czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem...
... z tą prawdą tak niemiła i świętym i łotrom"
Bóg sprawił, że wciąż idą - rozsądek że dotrą!" (całość TUTAJ)
DOTARLI !!! Zjeżdżamy z Telegrafu i polami przedzieramy się w kierunku Grupy Otrocza. Co to oznacza? Dokładnie to, że "domykamy" niebieski szlak. Jeszcze przejście przez niesamowicie klimatyczny mostek, zrobiony ze słupa - genialne miejsce! i meldujemy się w punkcie początkowym naszej przygody z niebieskim szlakiem. Zrobiliśmy to!
Mamy przejechany cały niebieski, cały czerwony i cały żółty. Udało się. Teraz pozostało jeszcze zrobić kilka kilometrów do auta i możemy jechać do domu. 277 km, 5200 przewyższeń, 52 godziny w trasie... o 12 godzin dłużej niż planowaliśmy, ale mamy to!
Cena to: ogromne zmęczenie i 6h snu od czwartku... a mamy 12:00 w południe w sobotę.
Piękna wyrypa. Nasza kolejna niesamowita przygoda. Nie ukrywamy jednak, że nie doceniliśmy przeciwnika. Plan był taki:
- czwartek, piątek zamykamy trasę
- sobota piesza wycieczka w góry
- niedziela rower pod okolicach Krakowa aby nie wpakować się w korki na powrocie do miasta
No name'y ale srogie :P

Niesamowicie klimatyczny mostek

Uwielbiam takie miejsca :)

Rzeczywistość pokazała, że trasa zajęła nam czwartek, piątek i pół soboty... od soboty popołudnia odsypialiśmy trudy wycieczki i to aż do niedzielnego przedpołudnia. W niedzielę o 15:00 pojedziemy na rower (i walniemy jeszcze 82 km, więc coś tam się nawet udało zrobić - trasa z dwoma promami, a potem Wyźrał i Powieszon - może kiedyś też uda mi się wrzucić relacje na bloga). Niemniej to kolejna lekcja pokory, że jednak 5200 przewyższeń "nie wchodzi" tak gładko jak myliliśmy.
Śmiejemy się jednak, że nie ma tego złego..., bo uniknęliśmy tłumów w sobotę w górach :D
Zawsze trzeba przyłożyć odpowiednią retorykę do sytuacji.
Na koniec jeszcze dwa słowa podsumowania:
- niebieski i żółty to szlaki niesamowite
- główny czerwony, miejscami świetny ale - cholera - główny, a nie ma podejścia do cudownych: niebieskiego i źółtego!
- liczba spotkanych osób, mimo majówki: może z 15 łącznie przez te 2,5 dnia i w zasadzie wszystko to były ekipy idące całość czerwonego lub niebieskiego.
Co dalej? Oj planów naprawdę dużo, ale co się z nich uda - to już rzeczywistość zweryfikuje.
Na powrocie do auta - opuszczając lasy Grupy Otrocza :)

Ruszamy na południe i dość szybko wyjeżdżamy z cywilizacji, zagłębiając się w lasach tzw. Grupy Otrocza. Dokładnie tak, na pierwszy ogień idzie OTROCZ (375m) - jeden z dwudziestuośmiu szczytów Korony Gór Świętokrzyskich. Piękna szutrowa droga prowadzi nas do niebieskiego szlaku, który stanie się naszym przewodnikiem przez najbliższe kilkanaście godzin. W powietrzu nadal czuć zapach porannej rosy (dobrze, że nie napalmu, choć w sumie "uwielbiam zapach napalmu o poranku... pachnie jak zwycięstwo"). Mimo załapanego na początku opóźnienia na starcie nadal mamy wczesne godzinny poranne, a my wspinamy się wąską leśną ścieżką na Otrocz. Końcówka to już stricte podpych, ale do tego trzeba będzie dzisiaj przywyknąć. Tak już teraz będzie - podjazdy i podpychy.
Na Otroczu pierwsze szybkie przebranie się - ciepłe ciuchy ubrane z rana trafiają do plecaka, bo im wyżej słońce na niebie, tym robi się cieplej. Ruszamy w dół szalonym zjazdem i... chwilę później dymam z powrotem na Otrocz. Podczas przebierania się zostawiłem na szczycie okulary... cudownie. A tak jakoś te kamyczki były zbyt rozmazane na zjeździe - myślałem że sprawiła to prędkość zjazdu, a to tylko wada wzroku bez szkieł... nie ma to jak zdobyć Otrocz z obu stron. Ech... niezły początek.
Drugi szczyt przed nami - SIKORZA (361m). Ten wchodzi nam od kopa, mimo że nie obejdzie się bez małego podpychu. Gdzieś te 5000 przewyższeń trzeba zrobić, prawda? Jesteśmy jednak jeszcze na świeżo, więc mamy tryb: zdrowo depniesz i każda twoja... góra oczywiście. To już się niedługo zmieni... ale póki noga podaje, to trzeba korzystać i nie zamulać.
Dzień dobry niebieski szlaku

Pierwsza góra dzisiaj :)

Klasyk klasyków...

Druga górka :)

Zdobywając WŁOCHY i zajmując ZAMCZYSKO
Niebieski z Sikorzy prowadzi nas najpierw polami a potem szosą do Daleszyc. To właściwie jedyna większa miejscowość jaką dziś miniemy, bo niebieski bardzo po terenie będzie kluczył unikając cywilizacji. Zapasy w plecaka jeszcze nienaruszone, ale wiedząc że z uzupełnieniamy może być ciężko, nabywamy drożdżówki i picie.
Przed nami podpych na Zamczysko - pamiętam go z tej wyprawy, ale najpierw i tak czeka nas Góra Stołowa i Włochy (427m).
Miejscami stromizna jest jak w "najlepszych" beskidach i cieżko wyjść z rowerem, zwłaszcza że szczyt Włoch jest obok szlaku i trzeba trochę skorygować kierunek aby go nie minąć. Natomiast samo Zamczysko jest po prostu cudowne. NIesamowity jest ten szczyt, mimo że nie jest zaliczany do Korony Gór Świętokrzyskich. Jak już wyjdziesz tam na czworakach, na sam wierzchołek, to można spokojnie umierać... krzyżyk na szczycie już jest.
Zamczysko zdobyte, ale patrzymy na zegarek... no idzie wolniej niż zakładaliśmy. Stołowa i Zamczysko pokazały nam, że nie będzie dziś łatwo. Teraz przed nami niesamowity "singiel" przez las - kapitalny, fantastyczny zjazd w okolice nieistniejące już wsi Wojteczki. Piękne miejsce, którego los niestety nie oszczędzał...
...chwilę później atakujemy już jednak Kiełków (452m) i kolejny szczyt Korony wpada w nasze łapy na tym wyjeździe.
Uwaga - leci duża liczba zdjęć !!!
Trzymamy się niebieskiego

Srogo :)

Zielono!

Nawet bardzo zielono...

w tych Włoszech :)

Na kilka minut przed atakiem na ZAMCZYSKO

Atakujemy!

Góra nie odpuszcza

A końcówka daje w palnik :P

Za to zjazd to bajka!

Upamiętnienie nieistniejącej już wsi...

...i jej tragiczna historia

A my rypiemy pod górę wciąż i wciąż...

Kolejny szczyt nasz!

Szukając drogi w kolorze SZKARŁATU
Niebieski doprowadza nas do Łagowa, gdzie kończy swój bieg. Teraz musimy przykombinować z mapą i jechać bez szlaku dalej na wschód (a później na północ), bo celem jest początek (lub koniec) czerwonego szlaku: Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Mamy zatem zrobioną połowę szlaku w kolorze NIEBA, połowę z trzech kolorów... natomiast czasowo jest gorzej niż myśleliśmy, ale nadal wierzymy że coś tam jeszcze nadrobimy.
Z perspektywy czasu mogę na to powiedzieć tyle: "Ha, ha, ha....".
Przedzieramy się przez tzw. Pasmo Iwaniskie i skręcamy na północ w kierunku Gołoszyc jadąc przez piękne zielone i żółte pola (rzepak!). To tam spotkamy czerwoną KROPKĘ - początek i koniec, alfę i omegę. To tam ma początek (lub koniec) Pasmo Jeleniowskie ze Szczytniakiem (554m) i Jeleniowską Górą (533m).
Jeśli nie znacie tego pasma to powiem Wam tak - BOSKIE. Trudne, ale przejezdne, zjazdowe ale i z zacnymi podpychami... no i z dziwnymi nazwami jak na przykład: Truskolaska :)
Czego chcieć więcej!
Jest 17:30 gdy wchodzimy na czerwony szlak... późno, ale cóż zrobić.
Rozmasowuję kłujące udo... coś mi się jakaś pieprzona entezopatia przyplątała i walczę z tym ostro :/
Ciężko to leczyć gdy rozmowy z lekarzami są takie:
- Kiedy to Pana boli?
- Na rowerze, jak kręcę
- Przy dużym obciążeniu?
- No około 120-150 km czasem zaczyna, rzadko wcześniej... no chyba że robimy ponad 1000 przewyższeń
(tu zapada cisza... a potem stwierdzenie, że to nie jest normalne i czy mógłbym przestać).
No właśnie... to wiem, to nie jest normalne, że kłuje i fajnie by było gdyby przestało... ale chyba ciężko się dogadać, bo mam wrażenie że rozmawiamy o dwóch różnych rzeczach.
Ech... no nic, może przejdzie... mam nadzieję, że nie w przewlekły stan zapalny...
Przejście całego Pasma Jeleniowskiego zajmie nam do zachodu słońca - tak jak powiedziałem, nie jest ono proste.
Do Nowej Słupi zjedziemy po około 21:00.
Obczajcie mój francuski: Żule idą na pole rzepaq :P

KROPEK !!!

"It's a stalemate at the frontline, where the soldiers rest in mud, roads and houses - all is gone, there's no glory to be won...
...six miles of the ground has been won, half of million men are gone... what's the price of the mile?" (całość TUTAJ)

Na szlaku w kolorze szkarłatu

"Execute ORDER 66" :P :P :P (klasyka TUTAJ)

TRUSKOLASKA !!!

Jest i On - Król Pasma Jeleniowskiego !!!

Piękny, ale i miejscami trudny technicznie zjazd

Drugi najważniejszy szczyt pasma

Riders of the setting sun :)

Przejazd... hipotetyczny
No właśnie, jesteśmy u wrót Świętokrzyskiego Parku Narodowego, A właśnie zapada noc - jazda nocą przez Park Narodowy to trochę słabo, prawda? Ech mieliśmy tu być grubo przed zmrokiem, ale nie wyszło. No i tu muszę powiedzieć Wam tak, że mam jakaś "zaćmę" - kompletnie nie pamiętam jak dostaliśmy się na drugą stronę Parku. No zabijcie mnie, ale za cholerę nie pamiętam... Natomiast opiszę Wam jakbyśmy jechali, gdyby nie była to noc :P
Plan był taki: "górą" czyli przez Święty Krzyż i Łysicę i tak nie wolno rowerem, natomiast dołem jest piękna ścieżka rowerowa wzdłuż Parku, po linii dawnej kolejki. Tamtędy byśmy jechali aby nie robić "maniany" i nie łamać przepisów.
Poza tym jadąc nocą, to byłby przejazd byłby obarczony stresem, że wszelakie światełka na drodze to nie "spóźnieni przed zmrokiem" turyści, ale np. straż parku.. a my unikamy stresu (...i straży parku. Zapytajcie mnie "w realu" o akcję ze Słowińskiego Parku Narodowego :P :P :P)
A mówiąc ogólnie o majówce i tłumach, to wszystkie nasze szlaki będą niemal zupełnie puste (i to niezależnie czy nocą czy za dnia). Spotkaliśmy w zasadzie tylko kilka ekip idących CAŁOŚĆ, natomiast zwykłych turystów niemal wcale. To jest niesamowite w zestawieniu z wiadomościami z Tatr, Zakopianki czy innych miejsc. To był dobry wybór!
No więc, czarny mary i jesteśmy na wysokości Świętej Katarzyny - tutaj pamięć mi wraca i znowu mogę pisać jak to wszystko się odbyło :P
"Krzyczeli żeśmy stumanieni, nie wierząc nam że chcieć to móc,
leliśmy krew osamotnieni, lecz z nami był nasz drogi Wódz...
Nie chcemy już od Was uznania, ni waszych mów - ni waszych łez
skończyły się dni kołatania, do waszych serc, do waszych kies..." (mniej znane zwrotki pieśni Legionów - TUTAJ)

"Przybył niepostrzeżenie, niczym złodziej w nocy... a każdy konał w pozie niemej rozpaczy, w której padł... i objęły niepodzielnie władze nad wszystkim ciemność, rozkład i Czerwony Mór" (Edgar Allan "Maska Czerwonego Moru" - można przeczytać lub posłuchać TUTAJ)

Za cholerę nie pamiętam gdzie to było :P

"Dobry wieczór" na RADOSTOWEJ
Przed nami szczyt WYMYŚLONA (jak ja kocham tą nazwę) i jedna z moich ulubionych Gór Świętokrzyskich RADOSTOWA (451m) - jaki tam jest podpych... jak tam jest srogo... niesamowity szczyt. Dymamy, rypiemy pod górę w mroku rozświetlanym blaskiem naszych latarek czołowych. A tuż pod szczytem znajdujemy dwa ciała... spokojnie, tylko w śpiworach, a nie ofiary Czerwonego Moru. Nie wychodzą jednak nawet ze swoich kokonów i tylko krzyczą "DOBRY WIECZÓR". Tak jest, dobry wieczór na RADOSTOWEJ. Strudzeni wędrowcy całego szlaku odpoczywają, ale my jeszcze rypiemy dalej. Jest 23:57 kiedy meldujemy się na szczycie, a Szkodnik zdobywa kolejny certyfikat zdobywcy Gór Świętokrzyskich - możecie jest zobaczyć w galerii zdjęć na FaceBook'u.
Zjazd z Radostowej nocą to miejscami bajka, a miejscami samobójstwo bo tam jest pionowa ściana :D
Po zjeździe do asfaltu zjeżdżamy do auta na krótki nocleg - to koniec na dziś.
Planujemy przespać się "pod dachem" naszego SFA-Strumwagon'a i przed świtem wyruszać dalej. Plan z autem miał nas ochronić przed zimnymi jeszcze nocami w terenie... i tej nocy zadziałał perfekcyjnie. Drugiej nocy w terenie miało nie być, bo mieliśmy skończyć wyrypę do północy... natomiast druga noc w terenie potwierdzi nam, że nocami jest nadal jeszcze zimno i że plan był dobry... tyko nie wyszedł :P
Rozkładamy się w aucie, budzik ustawiony i łapiemy 3h snu... przed świtem ruszymy dalej.
Świeci !!!

Radostowa o 23:57 :)

Na śniadanie jemy bułki z dużą ilością... MASŁÓW
Zaspaliśmy... tylko trochę ponad godzinkę, ale jednak. Dobrze się śpi w naszym aucie, więc ciężko jest wstać. Nie zobaczymy wschodu słońca, bo wstajemy godzinę po nim. No nic, kolejne opóźnienie - nadrobimy to w drodze, prawda? PRAWDA?
Wracamy na szlak i zaczynamy mordercze podejście na Klonówkę (473m)... pierwsza "ściana" jest niemal pionowa... trochę jesteśmy niewyspani, ale kofeina podana doustnie robi swoje i oczka nam się otwierają! Rypiemy pod górę na Diabelski Kamień i miejsce katastrofy samolotu.
Zjazd do Masłowa, a tam znajdujemy sklep - rarytas na tych szlakach, naprawdę rarytas Jest na nich bardzo, bardzo mało miejsc, gdzie można uzupełnić zapasy. Kupujemy świeże bułki, ser topiony, kabanosy, pasztet i słodycze. Jak nie jedliście takiego śniadania, gdzieś na końcu świata, w trakcie takiej wyprawy, to nie zrozumiecie jak ono smakuje - do dziś wspominam bułkę z pasztetem w Puszczy Augustowskiej, gdzieś na krańcu Polski, o 7:00 rano, na 173-cim kilometrze trasy Grassor 444.
Po takim śniadaniu od razu robi się lepiej i można napierać dalej.
Good morning, Świętokrzyskie... od wczoraj nic się nie zmieniło :P

"A jeśli z nas!
ktoś padnie wśród szaleńczych jazd!
Czerwieńszy będzie kwadrat - nasz lotniczy znak
Znów pełny gaz - bo cóż, że spada któraś z gwiazd
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak" (hymn lotników - całość TUTAJ)

Diabelski Kamień

Speak of the Devil and he appears... to nic, mamy kura. Jak zapieje, to będzie pozamiatane z Rogatym :P

To lubimy - grząskie tereny

Precyzyjnie :)

Podpych z cyklu "każdy umiera w samotności"
Przed nami najmniej atrakcyjny odcinek szlaku - za Masłowem. Uważam, że naprawdę dałoby się go tutaj poprowadzić ładniej/lepiej, ale nawet na GBS'ie (Głównym Beskidzkim) są takie "słabsze" miejsce. No nic, musimy się przez nie przedrzeć, nie ma innej opcji jak chcemy mieć ten szlak zaliczony w całości.
Szczęśliwie ten słabszy odcinek nie jest dość długi i szlak dość szybko na nowo wprowadza w las - w kierunku góry Sosnowica (403m)... a po niej... łooooo, Panie... mega pionowe ściany do zrobienia. Podpychy z cyklu "każdy umiera w samotności" i nie jest to lekka śmierć. Pamiętam jaki kiedyś posłuchałem Szkodniczej sugestii "pojedźmy w świętokrzyskie w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle tylko tak pchać i pchać...". No i trafiliśmy na tą ścianę. Nie pchaliśmy, nieśliśmy. Teraz też niesiemy. To chyba najstromszy fragment całego szlaku, a szczyty te nie są nawet w Koronie Gór Świętokrzyskich. Srogi wypych...
Zrobiony!

Szkodnik...

...dajesz, dajesz!

...nie przestajesz!

Aż czuć na tym zdjęciu tą wkładaną siłę

A góra nie chce się skończyć...

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie...

"...daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie" (całość TUTAJ)

"Fine addition to my collection" :P :P :P (cytat TUTAJ)

Rozalka do pieca!
A nie czekaj... do kaplicy. Tak wiem, spłonę w piekle bo bluźnię... ale co ja poradzę, że to imię od dziecka będzie mi się kojarzyć z "Antkiem" Bolesława Prusa czyli nowelą, w której spalono w piecu siostrę tytułowego bohatera. Rozalka do pieca na 3 zdrowaśki.
Pasuje Wam jakie my mieliśmy lektury w dzieciństwie... pokochałeś tego pieska, to zginie rozjechany przez pociąg. Poznałeś biednego chłopaczka, który odkrył trochę muzycznego talentu? Byłoby szkoda, gdyby go zatłukli... robotnik miał wrócić do domu, ale wyjebało piec w fabryce i matka zobaczyła nie syna, a dym bo tyle z niego zostało. No a małemu wiejskiemu chłopaczkowi znachorka spaliła siostrę w piecu. Lektury, k***a, a ponoć gry komputerowe są pełne przemocy.
Dziwić się, że jestem jaki jestem - to szkoła mnie ukształtowała. Szkoła z której wyniosłem tylko traumę, stany lękowe i kilka kabli USB (acz ostatnio dzwonił dyrektor i kazał zwrócić kable, więc teraz zostały mi już tylko wspomniane stany lękowe)
No więc właśnie, Kaplica Świętej Rozalii - bardzo znane miejsce na końcówce naszego szlaku. Dobrze, że nie piec (spłonę w piekle...). Zgodnie z kierunkiem naszego marszu podchodzimy tam tym łagodniejszym zboczem. Jak nigdy :P
Kaplica Św. Rozalii

Nasz szlak...

Stawiając kropka nad... szlakiem
Dojeżdżamy do końca czerwonego szlaku. Jest późne, naprawdę późne popołudnie w piątek. Według planu powinniśmy właśnie pomału kończyć całą wyprawę... ha, ha, ha. Plany, plany, plany... szacujemy, że koło północy to będziemy w Chęcinach, a wtedy jeszcze cała druga połowa niebieskiego szlaku przed nami.
Na ten moment jednak cieszymy się, że "czerwony zrobiony". To jest już coś!
Korzystamy z małego, nadal otwartego sklepiku w Kuźniakach i będzie to nasze drugie (i ostatnie) uzupełnienie zapasów po drodze.
Ruszamy teraz na DOBRZESZOWSKĄ GÓRĘ (367m)
To jest góra "ekstra" czyli dodatkowa - poza czerwony, poza niebieskim, poza żółtym, ale nadal w Koronie i dość blisko, więc lecimy zdobyć także i nią. Szkodnik zbiera certyfikaty :P
Formalnie szczyt ten jest na szlaku niebieskim, ale to inny niebieski niż ten z Chęcin do Łagowa, dlatego piszę że jest to dodatek do naszej marszruty. Pojechanie tutaj sprawi także, że NIE załapiemy się na przelotny deszcz, który spadnie na południu od nas!
Jako, że chwilę nam zejdzie aby dojechać do tabliczki, to opady akurat "przelecą" i gdy my skierujemy się na południe, będzie już po nich.
Perfect timing! Czasem nawet coś nam się uda :)
DRUGI KROPEK !!!

Przed nami DOBRZESZOWSKA Góra

A potem drogi po horyzont i przez lasy

No dobra, czasem też przez bagna :)

Niepewny mostek :P

Nad WIERNĄ RZEKĄ...
Może nie jestem psychofanem Żeromskiego (chociaż "Przedwiośnie" uważam za dzieło po prostu genialne) to mam słabość do nazwy "Wierna Rzeka". Jest to tytuł powieści, której akcja odbywa się nad rzeką Łośną, która taki status "wiernej rzeki" otrzymuje w toku dziejących się nad nią wydarzeń... a co będę pisał, przeczytajcie streszczenie sami, (nawet po prostu) TUTAJ. Z Dobrzeszowskiej Góry ruszyliśmy na południe, przez lasy i knieje, w kierunku Wiernej Rzeki. Ta nazwa... ach... ona coś rozbudza w moim sercu, jakiś sentyment do tych terenów, do ich historii - ta nazwa ma w sobie coś niesamowitego. Takie momenty naszych wypraw lubię, gdy docieramy do miejsc, które w jakiś dziwny sposób tak bardzo łapią mnie za serce. Zachwycony jestem tym, że ta "żeromska" nazwa funkcjonuje tutaj oficjalnie i tak też nazywa się stacja kolejowa, na której zacznie się kolejny z naszych szlaków - żółty.
Szlak w kolorze słońca, szlak w kolorze złota, prowadzący z Wiernej Rzeki na zamek (Chęciny). No coś pięknego... a pomijając sentyment i romantyczność, ten żółty szlak jest cudny sam w sobie! Jeśli go nie znacie to bardzo, bardzo gorąco go polecamy!
Poza tym chyba zawsze warto przyjechać nad Wierną Rzekę, prawda?
Zakochany jestem w tej nazwie

Miedzianka i Grząby Bolemińskie
Tak, ten żółty szlak jest wspaniały. Dla mnie to jeden z najładniejszych szlaków w Świętokrzyskiem. Powiem Wam szczerze, że "na spółkę" z niebieskim, są ładniejsze niż Główny Świętokrzyski! Serio serio!
Szkoda tylko, że tym razem wypadnie nam robić ten szlak po nocy, ale cóż zrobić... "nie doceniliśmy sił przeciwnika, przeceniliśmy własne" (Batman: Knightfall). Przed północą mieliśmy być w aucie, a jest 21:00 a my wyjeżdżamy z Wiernej Rzeki. 18 km (terenowego, trudnego terenowego) szlaku do Chęcin, a potem "druga" część niebieskiego. Nie grozi nam północ, nie grozi nam nawet poranek... szacujemy że... jak dobrze pójdzie, to będziemy przy aucie około południa w sobotę, czyli będziemy mieć jakieś 12 godzin obsuwy względem planu. Szacownie trasy i sił - błąd srogi, błąd bezwzględny, błąd gruby :P
Chociaż niektórzy mówią, że my zawsze niedoszacowujemy wycieczki (wszystkie) o jakąś 1/4... nasza obecna sytuacja potwierdzałaby ich teorię. To może jeszcze nie dowód, ale coraz większe uwiarygodnienie hipotezy.
Ruszamy na Miedziankę - jedną z najfajniejszych gór. Wspinaczka po skałach, jaskinia, widok 360 stopni. Jest rewelacja, acz podejście jest srogie, zwłaszcza końcówka. To piękny punkt widokowy na okolicę - byliśmy tu kiedyś, ale dziś już po zmroku robi ona całkowicie inne wrażenie. To jednak prawda, że nocą te same miejsca wyglądają inaczej.
Przed nami teraz Grząby - kolejny nietypowy grzbiet. Jeśli nie znacie tych terenów, to uwierzcie że każda z tych Gór (Świętokrzyskich) wygląda w inaczej, ich zróżnicowanie jest po prostu ogromne. To jest w nich niesamowite. Grząby to wąska ścieżka wzdłuż bardzo gęstych kolczastych krzorów, a z drugiej strony strome zbocze - może nie jest to przepaść, ale naprawdę strome zbocze. To kompletnie inny klimat niż skalista Miedzianka z widokiem w każdą ze stron.
Na szczycie Grząbów robimy sobie kolację... zjadamy zapasy z plecaka. Jest po 22:00, a do końca wyprawy mamy jeszcze naprawdę sporo. Jesteśmy w srogim "niedoczasie". Nasz genialny plan na spędzenie nocy w aucie, właśnie poszedł się paść. Drugą noc spędzimy w terenie czy tego chcemy czy nie. Nie ma za bardzo jak skrócić, nie ma za bardzo jak zjechać, trzeba cisnąć dalej i spać pod gwiazdami. Zawsze powtarzałem, że "brak alternatyw wspomaga procesy decyzyjne".
Podejście pod Miedziankę

Schodząc z Miedzianki w blasku księżyca :)

CEMENTO-drom w Małogoszczy odpala betony dalekiego zasięgyu :)

Grząby - moje kochane Grząby!

Coraz większe CHĘCI-NY sen...
Godzinę później przedzieramy się przez zalesiony (czyli znowu kompletnie inny niż poprzednie) szczyt Grząd Korzeczkowskich.
To ostatnie pasmo przed zamkiem w Chęcinach. Zamkiem, który nazywam czasem "zamkiem jak fabryką" bo jego 3 wieże z oddali bardzo przypominają kominy. Pod murami zameldujemy się w zasadzie równo o północy. Gdybyśmy byli to za dnia, to było gdzie zjeść, gdzie uzupełnić zapasy... a teraz, o północy "wszystko śpi". Nas także coraz bardziej zaczyna morzyć sen... zmęczenie daje nam się we znaki. To jednak druga noc w trasie (nie licząc drzemki w aucie), a mamy w nogach ponad 3000m przewyższenia i przekroczyliśmy już dawno 200 km. Uważam, że mamy prawo być zajechani :P
Z pod zamku sprowadzamy rowery czarnym szlakiem... to pionowa ściana, ciężko zejść, zwłaszcza po nocy. Na rynku, w miasteczku łapiemy szlak niebieski, a dokładnie drugą jego cześć - to ten sam co prowadził nas przez Otrocz i Zamczysko na początku naszej wyprawy.
Tym razem kieruje nas on w stronę kamieniołomu w Zelejowej. To kolejny szczyt do naszej kolekcji, ale także niesamowite miejsce, w którym został upamiętniony Generał Brygady Wojska Polskiego Mariusz Zaruski.
"Prowadziłem Polaków w góry i na morze, a żeby stali się twardzi jak granit, a dusze mieli czyste i głębokie..."
Generał był jednym z głównym założycieli i organizatorów TOPR'u, a także dokonał pierwszego zimowego wejścia na Rohacz Ostry oraz Płaczliwy w Tatrach. Obok generała Rozwadowskiego, był to jeden z naszych najlepszych dowódców niespokojnych czasów "pogranicza w ogniu" gdy Polska wyrębywała sobie niepodległość 1918 - 1922.
To dobre miejsce na odpoczynek. W naprawdę zacnym towarzystwie. Rozkładamy się pod wiatą turystyczną, podłączamy do ładowania z powerbank'ów wszelakie sprzęty i próbujemy złapać trochę snu... gdzieś w nieprzybytnych otchłaniach kamieniołomu w Zelejowej. Zegarek pokazuje 1:30 w nocy.
Zamek jak fabryka

Zamiast słów niech zabrzmi TO.

Wyjście na PATROL nad ranem
Budzi nas zimno, naprawdę przenikliwe zimno. Mimo, że ubrałem na siebie kilka warstw ubrań to i tak nie uda nam się na dłużej złapać komfortu termicznego. Zdrzemnęliśmy się niecałe 2h i już nas "telepie" z zimna. Noce w okolicy weekendu majowego potrafią być zimne (czasem przecież jeszcze śniegiem sypnie), ale i tak jest zaskakująco chłodno. Niecałe 2h snu i trzeba zacząć się ruszać, bo nie jest dobrze. No trudno, nie pierwszy raz będziemy jechać na deficycie snu.
Pół godziny po wyruszeniu z pod wiaty dzieją się dwie rzeczy:
- robi się sporo cieplej, bardzo dużo amplituda temperatur musi być, bo wracamy do 1 warstwy na sobie (hurra!), ale kurde nie mogło chwilkę wcześniej aby dało się pospać pod wiatą?
Nie mogło... bo:
- zaczyna padać deszcz (kurr*a...)
Siadamy pod drzewem, bo szczęśliwie gęste liściaste drzewo dobrze "hamuje" padający deszcz... i odpływamy w taki pół sen. Deszczyk siąpi, my siedzimy przytuleni do drzewa i dosypiamy jeszcze godzinkę. Jak zawsze, jak jakieś leśne menele :P
Około 5:00 rano zaczynamy drapać się pod kolejną górę - PATROL (389m).
Też niesamowita nazwa jak dla góry. Idziemy na Patrol nad ranem - jak to brzmi!
Pod szczytem natkniemy się na namiot - jedna ekipa nocje na dziko, idą z buta cały niebieski. Chwila pogawędki, pozdrowienie wędrowców i ruszamy dalej. NA PATROL !!!
Podjazd pod Patrol

Jesteśmy na Patrolu. Szkodnik wygląda na trochę zmulonego... ale nie bójcie żaby, wyglądam tak samo lub gorzej :P

Pozostało jeszcze odbić Telegraf z rąk Biesaka
To dwie ostatnie duże góry na dzisiaj: Biesak (381m) i Telegraf (408m)... i kilka pomniejszych między nimi.
Podejście pod pierwszą nas masakruje... wydaje się nie kończyć, mimo że to przecież niewielkie wysokości. W Tatrach łazimy na 2000m i nie narzekamy, no ale te góry to mają charakter jak pogórza czyli krótkie, ale mega strome podejścia. Do tego to szczyt numer 17 i 18 dzisiaj - z tych "z Korony", bo jeśli liczyć by wszystkie dzisiaj zrobione to byłoby ich więcej.
Mam kryzys na Biesaku i dopalam się kofeiną i ciastkiem. CUKIER. CUKIER. Pamiętajcie, że moja grupa krwi to Nutella, więc jak zaczyna brakować cukru to jest źle.
Szkodnik też obala kofeinę i leżymy chwilę na szczycie Biesaka. Prawie koniec - damy radę. Jeszcze Telegraf, potem jakieś małe ale strome no-name'y i auto. Damy radę! Musimy!
Przeżyliśmy Warszawę, Tatry w wersji czarnej, Przemyśl (7500m przewyższeń i 71h w trasie), to Świętokrzyskich nie damy? Nie ma takiej opcji. "Failure is not an option".
Zbieramy się w sobie i ruszamy dalej. To teraz niczym misja wojskowa - odbić TELEGRAF z rąk wroga.
Dymany na Biesaka!

Jest i ON !!!

Przedzieramy się w kierunku Telegrafu

Ostatnia pro...eee... pod-górkowa :P

JEST !!! Telegraf odbity !!! Mission accomplished !!!

"...po tej zardzewiałej ziemi, ludzie pokrzywdzeni,
zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni...
wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem
czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem...
... z tą prawdą tak niemiła i świętym i łotrom"
Bóg sprawił, że wciąż idą - rozsądek że dotrą!" (całość TUTAJ)
DOTARLI !!! Zjeżdżamy z Telegrafu i polami przedzieramy się w kierunku Grupy Otrocza. Co to oznacza? Dokładnie to, że "domykamy" niebieski szlak. Jeszcze przejście przez niesamowicie klimatyczny mostek, zrobiony ze słupa - genialne miejsce! i meldujemy się w punkcie początkowym naszej przygody z niebieskim szlakiem. Zrobiliśmy to!
Mamy przejechany cały niebieski, cały czerwony i cały żółty. Udało się. Teraz pozostało jeszcze zrobić kilka kilometrów do auta i możemy jechać do domu. 277 km, 5200 przewyższeń, 52 godziny w trasie... o 12 godzin dłużej niż planowaliśmy, ale mamy to!
Cena to: ogromne zmęczenie i 6h snu od czwartku... a mamy 12:00 w południe w sobotę.
Piękna wyrypa. Nasza kolejna niesamowita przygoda. Nie ukrywamy jednak, że nie doceniliśmy przeciwnika. Plan był taki:
- czwartek, piątek zamykamy trasę
- sobota piesza wycieczka w góry
- niedziela rower pod okolicach Krakowa aby nie wpakować się w korki na powrocie do miasta
No name'y ale srogie :P

Niesamowicie klimatyczny mostek

Uwielbiam takie miejsca :)

Rzeczywistość pokazała, że trasa zajęła nam czwartek, piątek i pół soboty... od soboty popołudnia odsypialiśmy trudy wycieczki i to aż do niedzielnego przedpołudnia. W niedzielę o 15:00 pojedziemy na rower (i walniemy jeszcze 82 km, więc coś tam się nawet udało zrobić - trasa z dwoma promami, a potem Wyźrał i Powieszon - może kiedyś też uda mi się wrzucić relacje na bloga). Niemniej to kolejna lekcja pokory, że jednak 5200 przewyższeń "nie wchodzi" tak gładko jak myliliśmy.
Śmiejemy się jednak, że nie ma tego złego..., bo uniknęliśmy tłumów w sobotę w górach :D
Zawsze trzeba przyłożyć odpowiednią retorykę do sytuacji.
Na koniec jeszcze dwa słowa podsumowania:
- niebieski i żółty to szlaki niesamowite
- główny czerwony, miejscami świetny ale - cholera - główny, a nie ma podejścia do cudownych: niebieskiego i źółtego!
- liczba spotkanych osób, mimo majówki: może z 15 łącznie przez te 2,5 dnia i w zasadzie wszystko to były ekipy idące całość czerwonego lub niebieskiego.
Co dalej? Oj planów naprawdę dużo, ale co się z nich uda - to już rzeczywistość zweryfikuje.
Na powrocie do auta - opuszczając lasy Grupy Otrocza :)

Kategoria SFA, Wycieczka