Rajd
Dystans całkowity: | 11634.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 133 |
Średnio na aktywność: | 87.47 km |
Więcej statystyk |
Rajd IV Żywiołów - zima 2016
-
DST
70.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do bazy w Bydlinie przybywamy po 7:00 i od razu wpadamy na naszego ulubionego Piechura. Kogo jak kogo, ale Jego nie mogło tu zabraknąć. Idziemy razem na odprawę a tam dowiadujemy się, że:
- jaskinia będzie umiarkowanie ciasna (kłamstwo!!)
- siepacze ALP aktywni na trasie, więc w rezerwatach nie schodzić z wyznaczonych traktów
- baza wysunięta w Żelazku (tam gdzie byłą baza Irokeza w 2014)
- część rowerowa kolejność obowiązkowa, część piesza scorelauf
Rozdanie map i oficjalny start.
Lecimy z tłumem do pierwsze skrzyżowania: szlakiem przez las czy dłuższą drogą na około asfaltem. Zgadnijcie co wybraliśmy i za moment pchamy rowery po śniegu po jakaś nielichą górkę. Po 20 min pchania zaczynają się - jak zawsze - pierwsze wątpliwości czy była to dobra decyzja, ale zjazd "na gaz" po śniegu rozwiewa wszelakie wątpliwości. Pod oponami wesoło chrupie, a my lecimy w dół przez las. Trochę "szarpie" na zakrętach bo sporo białego nieubitego puchu, a i miejscami lód pod śniegiem.

Lecimy dalej przez miejscowość i za moment ponownie w las. Tutaj na trasie towarzyszy nam ekipa Silesia Race, którą bardzo polubiliśmy po Rajdzie Katowice i rajdzie Silesia Race. Kierujemy się na Hutki-Kanki - mam słabość do tego urokliwego miejsca. Fajnie być tu znowu, a do tego pierwszy raz zimą. Wyhaczamy kolejnego punkta i teraz kierunek Żelazko.

Zajmie nam ona sporo...dużo więcej niż się spodziewaliśmy. No ale Szermierze nie biegają - ile my mamy lat aby biegać?
Broń biała przy pasie wymusza krok Arystokraty a nie jakieś gonienie po traktach :P
(tak jest na wszystkich naszych rajdach przygodowych - na częściach pieszych zawsze tracimy najwięcej i trwonimy każdą przewagę nad innymi zespołami...oczywiście o ile jest ktoś za nami, bo zdarza się nam robić za ariergardę).

Lecimy po naszemu czyli nieraz na azymut przez las bez ścieżki.
Dla niekumatych:
a) na azymut - na skróty (sic!), szybko i sprawnie miedzy drzewami
b) na szagę - na skróty (+ / -), krzory, jeżyny, chaszcze, rzeki
c) na rympał - na skróty (???) rower na plecach, my na czworakach na skarpie, w bagnie po pas itp
Nagle robi się "na szagę" bo rzeka. Mostu nie ma, a nie będziemy nadrabiać 3 km do mostu (nie pieszo!).
Tu drobna uwaga co do mostu - skrót zakładał przeprawę przez rzekę, mostu tu miało nie być.
Jakoś tylko ta rzeka szersza niż zakładaliśmy - dobrze, że w miarę płytka.
Tak więc, buty do łapy i boso przez rzekę. Jest cudownie, temperatura koło - 3 stopni a my po kolana w wodzie.
Zaliczamy wszystkie punkty trasy pieszej i dosłownie na 3 minuty przed zmrokiem jesteśmy w bazie wysuniętej.
Odśnieżamy rowery i ruszamy na drugą część rowerową. Miejscami (przy rzece) temperatura spada do -11, średnio jest koło -8.

Teraz to dopiero chrupie pod kołami.

Przed nami 2 zadania specjalne:
a) wspinaczka
Uprząż i luźno wisząca drabinka linowa. Właśnie wtedy dowiedziałem się, że jestem nie tylko gruby ale i ciężki.
Niemniej wyleźliśmy na sam szczyt aż do lampionu. Dla mnie było o tyle trudne, że będąc w górskich butach ledwie mieściłem stopę na strasznie wąskich szczebelkach.
b) jaskinia
Umiarkowanie ciasna tak? Basia ledwo się tam wczołgała!! I słowo wczołgała nie jest przenośnią.
Po zadaniach lecimy przez las żółtym szlakiem pod dwa ostatnie punkty, a potem już do bazy.
Pierwszy rajd w tym roku i pierwszy komplet punktów!!
Bez charakterystycznego dla nas morderczego finishu z walką o życie, a za to z prawie godzinnym zapasem.
Znak zmian czy wypadek przy pracy?

Kategoria Rajd, SFA
Jaszczur - Złamany Krzyż
-
DST
66.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Punkty w formie: policz krzyże na opuszczonym cmentarzu w środku lasu, rzut obiektu od strony zachodniej, azymut dawnej linii elektrycznej plus bardzo trudna nawigacyjnie trasa - to jest przepis na niesamowity rajd.
Niemniej, życie bywa przewrotne i uznało za stosowne prześladować nas pechem przez cały rajd...ale nie daliśmy się!!
W sobotę musimy wstać po 4-tej, a więc przygotowujemy wszystko w piątek wieczorem i kładziemy się spać, wierząc że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
(* kto nas dobrze zna, ten wie że jakiś podoficer rezerwy się u nas znajdzie, mapa i kompas też )
Sobota rano - zaspaliśmy. Tyko 15 min, więc nie ma tragedii ale okaże się to początkiem sumy nieskończonego ciągu opóźnień. Wypadamy z domu, rowery na auto...a to co?. Amor w Sancie jak Velvet - "miękki jak aksamit". Halo, przecież pompowałem go wczoraj wieczór aby był gotowy, aby nic nas nie zaskoczyło... zeszło całe powietrze. Bieg na górę po pomkę. No tak, spieszymy się... więc oczywiście nie pamiętam gdzie ją położyłem.
Jest! napompuję amora w bazie bo mamy już kolejne 20 min w plecy...
Jedziemy - kierunek A4. Już mam wjeżdżać na ślimaka, a głos od Basi:
- Nie skręcaj bo pisało objazd!
- Gdzie? Jaki objazd?
- Nie skręcaj jedź prosto!
- Ale jak prosto?
- Jedź za tą ciężarówką !!
Jadę. Ciężarówka nagle myk w pola, tumany kurzu, to jakaś pustynia...ja zostaję. Wygląda to na objazd dla wozów pancernych, droga udostępniona przez Asada dla rosyjskich czołgów (których przecież tam nie ma :P).
Szukam napisu DAMASZEK 50 km. Jak tam wjadę to powieszę auto na tych wertepach.
Dobra, zawracam i próbuję raz jeszcze. No rzeczywiście jest objazd - ale nie dla nas! My powinniśmy normalnie wjechać na autostradę. Kolejne 10 min w tyłek. Czuję się jak Marcel P., który "W poszukiwaniu straconego czasu" pisał tęgie knigi.
Lecimy A4, ale tylko do Bochni - potem na Nowy Sącz, Grybów, Ujście Gorlickie.Szybko jesteśmy na drogach jednopasmowych, a tam inwazja traktorów.
No bez jaj - sobota nad ranem a tu jak na zlocie snopowiązałek. Jadę za jednym takim, ruch z przeciwka że nie wyprzedzisz a gość spojrzał śmierci w oczy - rozpędził się do 23 km/h. Arghh...no spóźnimy się...jak tak dalej pójdzie, to tylko jakieś 6 godzin... Wydostałem się, ciśniemy. Wypadam za zakrętu i nasz wzrok się spotyka. 200 m przede mną, na podporządkowanej kolejny traktor i ten wzrok: "Widzę że jechałeś długo za moim bratem, pozwól że poprowadzę Cię przez najbliższe 15km, a tam przejmie Cię mój kuzyn-rajdowiec - znany z pobicia rekordu prędkości beczkowozem 27 km/h
"NIE, NIE, NIE !!! To jakaś pokuta? Przecież byłem grzeczny...no dobra, nie byłem, ale kara nieadekwatna do grzechów...
Gładyszów - baza. Jesteśmy. Udało się. Nie wiem jak ale mamy 15 min do odprawy.
Pompuję amora i meldujemy się na starcie.
Jaszczur zaraz się zacznie, Malo jak zawsze w formie opowiada o trasie a my czekamy z niecierpliwością na mapy. Są, dostajemy mapy. Dzisiejszy dzień sponsoruje słówko LIDAR - laserowy skan terenu. Wycięte fragmenty są pokazane właśnie takiej formie, dopasować to do siebie to jakiś koszmar. Do tego jak zawsze fragment obrócony i opisy, które już rozweselają nasze serca: n-te słowo, k-tego wiersza na tablicy, rzut obiektu sakralnego od zachodu, rodzaj i model samolotu!! Będzie ciężko, ale tego chcieliśmy.

Zaczynamy od dwóch cerkwi, gdzie trzeba spisać słowa na pamiątkowych tablicach, a następnie opuszczamy Gładyszów w kierunku Ujścia Gorlickiego.Zaczynają się pierwsze kłopoty - lampion w okolicy strumienia. Po 40 minutach szukania, i 40 strumieniach odpuszczamy ten punkt - rzadko nam się to zdarza, ale przeszukaliśmy całą łąkę, wszystkie odnogi strumieni i nie ma (a był - inni znaleźli). Lecimy na kolejny pkt - szczyt góry. Wszystko pięknie, ale na górę nie prowadzi żadna droga. To lubię - przeprawiamy się na dziko przez rzekę (gdzie są wojska inżynieryjne kiedy są potrzebne?), Basia spektakularnie wpada do wody prawie po kolana. Niezły początek! Wspinamy się chorym nachyleniem i wychodzimy na szczyt. Punkt jest dokładnie na szczycie, idealnie z mapą. Śmiech mnie bierze bo przypominam sobie jednego jednego rowerzystę z Tropiciela, który narzekał że pkt na Tropicielu są fatalnie oznaczone (namiot, lampion, ognisko!). A tu mamy krzak i pomiędzy gałęziami karta A4. Chciałbym zobaczyć tutaj Pana "Fatalnie oznaczone punkty" :) Tuż obok zauważamy stowarzyszony pkt, kilkanaście metrów od poprawnego - lepiej widoczny, ale trochę pod szczytem. Mapa mówi: SZCZYT, więc nie dajemy się nabrać.
Lecimy w dół i dalej na Żdynię. Zaczyna się kolejne podejście - pchamy. Czerwony szlak idący na chyba najbardziej znany cmentarz z pierwszej wojny światowej w Beskidzie Niskim - ROTUNDA. Po drodze łapiemy jeszcze pkt nr 5, ale tuż przed ostatnim podejściem na Rotundę jest pierwszy lidar. Masakra, próbujemy dopasować, który element tu pasuje. Jakiś koszmar - w końcu wybieramy acz to wybór na zasadzie "dawno nie było A". Punkt znajdujemy, ale nie mając pewności co do dobrego wyboru, pachnie nam to punktem stowarzyszonym. Trudno, nic lepszego nie wymyślimy (na Jaszczurze za stowarzyszony jest 60 pkt przeliczeniowych, za poprawny 100 pkt - więc skoro niewiele więcej zadziałamy, to zawsze będzie to chociaż 60 pkt do przodu). Podbijamy kartę i wspinamy się na Rotundę.

Cmentarz robi niesamowite wrażenie, zbudowany na planie koła. "Kto spoczywa we wspólnej mogile z Sawely Poleszczukiem..." szukamy właściwej mogiły. Jest - spisujemy odpowiedź i lecimy w dół. W planie jest Lampion nr 6, na zjeździe ale na mapie 2 ścieżki w rzeczywistości jakieś 15. Próbujemy wybrać właściwą, ale rozwidleń coraz więcej, mapa właściwie nie pomaga - zjeżdżamy na czuja. Zjeżdżamy totalnie nie tam gdzie chcemy do tego pojawia się kolejny problem - znowu nie mam powietrza w amorze. Fantastycznie jestem na górskim zjeździe bez amora - tak wiem, jako dzieciak zjeżdżałem z Mogielicy na Wigry3 i było dobrze, ale dziś jestem profesjonalistą, więc bez sprzętu nie umiem :P :P :P
(w domu okaże się, że to tylko "fizyka głupcze" - zawory trzeba zamykać bo inaczej są...zgadniecie?...tak! otwarte. Zaskakujące prawda?).
Krew mnie zalewa, że powietrze zeszło ale cóż zrobić jedziemy dalej. Jak wspomniałem jesteśmy totalnie nie tam gdzie chcemy, co oznacza że przegapiliśmy punkt, a wracać po niego to dymać raz jeszcze pod Rotundę prawie (zakładając że wiemy którą drogą...a nie wiemy).
Jak to było: 5 faz smutku: zaprzeczenie, złość, targowanie się, depresja, akceptacja?
Koło naprawione, znowu straciliśmy trochę czasu ale odpoczęliśmy także chwilę i postanawiamy walczyć do końca. Przetrwaliśmy kryzys..ruszamy.


Punkt łatwo znajdujemy bo pomaga nam nasz ulubiony, zawsze uśmiechnięty Piechur, który właśnie stamtąd wraca - rzut oka na kartą, na tak widać że jestesmy na Jaszczurze, piechurzy mają ponad 10 pkt więcej zrobiony niż my :)
Następny punkt zaliczamy już po zmroku - ilość osób na religijne figurze. Liczymy postacie i lecimy przez Radocynę na kolejny cmentarz wojenny. Liczymy liczbę krzyży w promieniu 50 m. Chwilę potem kapliczka i spisanie kolorów fresków. Wjeżdżamy do Magurskiego Parku Narodowego i jedziemy żółtym szlakiem. Szlak jest mroczny i dziki, ciągle kluczy przecinając kilka razy rzekę - ani raz nie ma mostu :)
Czasem trzeba ostro pokombinować aby się przeprawić na drugą stronę. Nagle krzyk "STAĆ!! STAĆ" - dwie osoby z czołówkami biegną w naszą stronę. To szorstkie "STAĆ" i ich wygląd (moro) budzi w nas lekki niepokój. Jesteśmy gotowi na seryjnych morderców, szaleńców...ale nie na brutalnych i bezlitosnych Magurskich Siepaczy ze Straży Parku Narodowego. No to chyba będzie mandat, bo nie jesteśmy na szlaku rowerowym. Podbiegają do nas i pytają "nie wiecie gdzie może jesteśmy?"

UFF..."po raz kolejny udało się przeżyć". Pomagamy Im zorientować się na tyle ile umiemy z naszą mega dokładną mapą z 1987 roku bez zaznaczonych szlaków :)
Koledzy patrząc na naszą mapę stwierdzają, że zdawało Im się że to Oni są nienormalni. I mieli rację, zdawało Im się.
Ruszamy dalej, przemierzamy Królestwo Salamander, dziesiątki uciekają ich z pod kół, a my zaliczamy kolejne punkty: cerkiwe, kilka cmentarzy wojennych, pomniki, w tym pomnik angielskich lotników - katastrofa samolotu Halifax, dostarczającego zaopatrzenie walczącej Warszawie.
Finalnie kończymy rajd mając ponad 20 pkt, co ostatecznie daje nam pierwsze miejsce na trasie rowerowej (a było kilka zespołów w tej kategorii).Wygrywamy Jaszczura!! Mimo tylu przeciwności losu! To niesamowite.

Wynik chociaż bardzo nas cieszy, nie jest jednak dla nas najważniejszy - nie tutaj, nie na tym rajdzie. Na Jaszczurze liczy się coś innego...a co? sami się przekonajcie :)

A jeśli komuś spodobały się wojskowe prawa Pana M., to poniżej jeszcze kilka moich ulubionych:
- granat z 7 sekundowym zapalnikiem wybucha po czterech
- ogień wspierający nie wspiera
- ogień wspierający jest bardziej niebezpieczny od ognia przeciwnika
- nie ściągaj na siebie ognia, to irytuje wszystkich dookoła
- czysty mundur polowy przyciąga błoto i deszcz
- pociski smugowe służą do oznaczenia nieprzyjacielowi twojej pozycji
- efektywny promień rażenia granatu jest większy niż odległość na jaką rzuca przeciętny żołnierz
- twoja obecność jest niezbędna zawsze tam, gdzie najbardziej pada
- nigdy nie chybiasz mając pełny magazynek, z dwoma ostatnimi nabojami nie trafiasz nawet w stodołę [biathlon? :) ]
- doświadczenie bojowe zyskuje zaraz potem, jak Ci było naprawdę potrzebne
Kategoria Rajd, SFA
MORDOWNIK 2015
-
DST
140.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
UWAGA. Relacja zawiera materiały prowokacyjne, niepoprawne politycznie, manipulacje faktami, słowa uznawane za obraźliwie a nawet wulgaryzmy - zostają tylko Ci, których to nie razi. Reszta może się odchrzanić:D
Santa vs Szermierz
Santa (Santa Cruz): zwyrodniały, pyskaty stwór na dwóch kołach. Z niezłą korbą. Niemoralny, aspołeczny ale jakże kochany.
Szermierz: miłośnik broni białej, który czasem jeździ na rowerze. Niemniej pyskaty niż jego kołowy kolega.
Giant: ogranicznik pyskatości dwóch powyższych osobników.
SANTA:
czy Ciebie pogrzało?
SZERMIERZ:
Santa, nie pyskuj i wskakuj na dach
Bóg nawigacji - tak przezwanym w kuluarach
SANTA:
Bóg nawigacji? -
No głaszcz mnie i patrz jak bardzo się puszę
ostry tekst, Szermierz, jak na faceta w pielusze !!
i nie wmawiaj, że rowerowe spodnie tak mają
pieluchy - z założenia - są dla tych co s... :P
SZERMIERZ:
Santa, mój drogi huncwocie,
SANTA:
Gwratuję, że zgubimy się jeszcze z samego rana :P
Stadniki Szermierz, byłaby to całkiem fajna mieścina
SZERMIERZ:
Zapadnie cisza Ty zwyrodniały stworze
gdzie jechać i o jakiej porze
SANTA:
----------------------------------PKT 5----------------------------------
SANTA
od godziny jeździmy w kółko tej góry
SZERMIERZ:
----------------------------------PKT 6----------------------------------
SZERMIERZ:
nie tylko my wtopiliśmy na piątce
a drogi znaleźć jakoś nie umieć
i szukał wyjścia podobnie jak my
SANTA:
Tylko że Jego nie pogoniły psy
...daleko het tam
znów honorowo w ariergardzie
----------------------------------PKT 3, PKT 13, PKT 9----------------------------------
SANTA:
----------------------------------PKT 16----------------------------------
SANTA:
SZERMIERZ:
Ścieżka zniknęła w lasu otchłani
po skarpie pod górę
a ja Cię za rurę
SANTA:
...za rurę to łap sobie swoich Kolegów
z Santą się takich zabaw stanowczo zabrania
acz na plecach?
to nieść się pozwolę łaskawie
przez las, po trawie
SZERMIERZ:
16-stka zdobyta,7-mka przed nami
SANTA:
Patrz jak inni tu przyjechali - DROGAMI !!
----------------------------------PKT 7----------------------------------
SZERMIERZ:
----------------------------------PKT 15----------------------------------
SZERMIERZ:
SANTA:
----------------------------------PKT 14----------------------------------
SANTA:
GIANT:
Jedziemy,
i to już JUŻ bo zegar nie tęgi
SZERMIERZ:
GIANT:
SANTA:
----------------------------------PKT 4 i PKT 2----------------------------------
Piękny zjazd i piękne lasy
SANTA:
Wedle rozkazu
Ty, Szemierz, zwolnij w tym pędzie
i da nam swą cnotę, i jabłka i wisnie
SZERMIERZ:
Santa...Księżnicza z Wieży Ciśnień
SANTA:
..i poszło się paść moje zaliczanie
----------------------------------PKT 8----------------------------------
SANTA:
SZERMIERZ:
SANTA:
SZERMIERZ:
Pod most i długa w ogródki
SZERMIERZ:
Niech już ucichnie ten ryk
----------------------------------PKT 12----------------------------------
Szukaj Santa, szukaj ambony
SANTA:
Szermierz kopiemy w polu jakiegoś KAŁU
GIANT:
NIE ZDĄŻYMY, 7 minut zostało
SZERMIERZ:
Giant, skończ proszę ten lament
JEST,
podbijam, teraz ile tylko pary
GIANT:
nie zdążymy, zabraknie minuty
SANTA:
Giant, w sowieckiej Rosji znali sposoby
ideowe chłopaki z niebieskim otokiem
SZERMIERZ:
WSZYSCY RAZEM:
W ostatnich sekundach
ARAMISy zawsze do końca powalczą
i nieraz do bazy wracają z tarczą
Gdzie są szpalery, kwiaty, fanfary?
hultaje, szubrawce, półdiabły
nie ma chwały, tłumów i podniecenia
jest tylko głód i halucynacje z niedożywienia...
Kategoria Rajd, SFA
Izerska Wielka Wyrypa 2015
-
DST
133.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dlatego też, jak tylko dowiedzieliśmy się, że baza tegorocznej IZERSKIEJ WYRYPY będzie w Świeradowie-Zdroju to wiedzieliśmy, że nie może nas tam zabraknąć.
Odprawa jest kilka minut po 5:30.Całą drogę obstawialiśmy, gdzie będzie rozdanie map. Naszym typem był parking nad kolejką, nad Zajęcznikiem, przy starcie polskich singletrek'ów. Wydawało się to idealnym miejscem: dużo wolnej przestrzeni, ostry podjazd który rozsunie peleton. To co zrobili Organizatorzy nas zniszczyło. Mapy będą rozdawane na "AGRAFCE". Myślałem że padnę jak to zobaczyłem. To niczym rozmowa z jakimś "Doctorem":
- Na chandrę i smutki, zalecam dla Pana 300 m czystego przewyższenia.
- Ale ja...mam to wdychać czy wstrzykiwać?
- Podjeżdżać. Łykać i podjeżdżać
AGRAFKA! No jest ostro...ostro pod górę. Nie ma 7:00 ma my mamy połowę trasy na Izerski Stóg łykniętą. Dostajemy Mapy. To już nie problem ale koszmar komiwojażera - mam nadzieję że uważałeś na optymalizacji bo dziś jest level hard. Na pierwszy rzut oka trasa jest nie do zaplanowania pod kątem jakieś sensownej pętli. Nie dość, że nie ma oczywistego wariantu to trzeba uważać aby czegoś bez sensu nie zjechać i potem nie podjeżdżać tego na nowo - to góry! Rewelacja! Taktyka będzie miała znaczenia, a nie tylko działania operacyjne (czytaj. ciśniesz ile fabryka dała).
Mimo, że tą część Izer znam na pamięć i widzę charakterystyczne punkty: Świeradowiec, Chatka Górzystów, Jakuszyce, okolice "Samolotu", Drwale, "Katorga", to nijak nie idzie tego poskładać w jakaś sensowną trasę. Postanawiamy planować fragmentami.Postanawiamy zacząć od "Katorgi" - zielonym szlakiem w dół do punktu (pkt 17), podbić kartę, cofnąć się kawałek i uderzyć na Łącznik. Dalej "Drogą Telefoniczną" dół i odbić na w lewo na Świeradowiec (pkt 20)
Plan zaakceptowany. Lecimy na "Katorgę" - dwa razy tam byłem, raz w górę z rowerem, to było zło. Raz w dół rowerem, to też było zło: biały dym z tarcz i nadpalone klocki. Na punkcie spotykamy się ze Zdezorientowanymi, których widzieliśmy już na starcie. Wybierają zjazd "Katorgą" i walkę o punkty na północnej części mapy. Zazdroszczę zjazdu bo jest on rewelacja, ale nie chcemy tracić tyle wysokości - najpierw góry skoro jesteśmy już tak wysoko.

Trzymamy się planu, po Świeradowcu przejeżdżamy przez Drwale, łapiemy punkt na drodze ścinkowej (pkt 22) a potem lecimy do żółtego szlaku i wzdłuż granicy po kolejny punkt (pkt 23). Dziś tu jest sucho, pamiętam zółty szlak jako rzekę. Potem przelot żółtym szlakiem odbicie na bagienko (pkt 26) i długa na Chatkę Górzystów (pkt 29).Rewelacyjnie zaopatrzony punkt żywieniowy: izotonik, drożdżówki (nooo!!! a nie jak rok temu!!), owoce. Aż nie chce się stamtąd wychodzić.

Trzymamy się nadal żółtego szlaku, do przedłużenia "Trasy Radiowej Jedynki". Skręt w prawo i kierunek: punkt pod mostem. Oczywiście najpierw szukamy na przepuście i dopiero głos rozsądku krzyczący "OGARNIJ PODSTAWOWĄ WIEDZĘ Z INŻYNIERII LĄDOWEJ, PACANIE" mówi nam, że to jednak kawałek dalej (pkt 30). Ciśniemy długi przelot aż do Szklarskiej Drogi, skąd odbijamy w małe ścieżki po kolejny punkt (pkt 34). Powrót przez "Samolot" aż do Jakuszyc (pkt 35). Kolejny punkt żywieniowy i kolejne drożdżówki - jestem w niebie: opycham się drożdżówkami w Izerach. "Tu mi dobrze, tu mi ciepło, tu się będę rozmnażał" :)
Tą część jechaliśmy niemal bez mapy - w tej części Gór Izerskich znamy każdy kamień i każdy krzak. Teraz będzie trudniej bo wkraczamy na tereny dużo mniej znane (1-2 razy przejazdem tam byliśmy) oraz zupełnie nieznane. Przecinamy linię kolejową, łapiemy kolejny punkt (pkt 33). Ciśniemy koszmarny podjazd czerwonym szlakiem prawie pod schronisko Wysoki Kamień. Co charakteryzuje Wysoki Kamień? Jest wysoko położonym kiemień. Pchamy grzecznie, a końca nie widać - punkt jest na skałach przed schroniskiem, na dochodzącym żółtym szlaku (pkt 32). Karta podbita - decydujemy się na zjazd żółtym szlakiem. Decyzja w ciemno, bo tych terenów nie znamy, okazał się doskonała. Trudny, techniczny zjazd. Sekcja kamerdolców, pakiet korzenny, sekcja kamerdolców, pakiet korzenny...próbuję ominąć jakieś chore układy korzeni, ale las spycha mnie z powrotem na drogę. Jakaś choinki uprzejmie informuje mnie: "proszę odebrać swój pakiet korzeny!!" i rzucają mnie z powrotem na ścieżkę. Pokornie więc odbieram kolejne pakiety. Lecimy żółtym w dół, aż w okolice Zakrętu Śmierci. Pierwsze pasmo Izer zrobione.(odpuściliśmy tylko 1 punkt, który był nam zupełnie nie pod drodze).

Przeprawiamy się przez drogę i teraz czeka nas drugie pasmo - to dziksze i prawie nam nieznane (raz byliśmy tutaj na kilku ścieżkach czyli w jakimś jego niewielkim fragmencie). Pierwszy punkt z tego pasma jest przy sztolniach (pkt 31) - fantastyczne miejsce. Łapiemy go a potem na azymut przez chyba istniejącą ścieżkę do drogi. Kocham takie skróty :)
Potem tylko przeprawa przez rzekę bo nie ma mostu i już jesteśmy na drodze, na której chcieliśmy być. Punkt w "bagienku" (pkt 28)Ciśniemy jakiś chory podjazd, jechać się da, ale ja "nie negocjuję z terrorystami". Pcham. Basia jedzie, bo nie lubi pchać (plecy ją bolą jak pcha więc woli jechać) - zawsze wiedziałem, ze ma ADHD. Dialog z cyklu klasyka:
- Jedziemy w górę, jest dobrze
- Jakbyśmy jechali w dół byłoby źle?
- No w dół byłoby źle. Trzeba jechać w górę.
Pamiętajcie, moi drodzy. W dół jest źle. Jakby Was kiedyś naszła ochota, to nie dajcie się zwieść i ciśnijcie tylko w górę.Po długim, mega długim podjeździe docieramy na znaną nam ścieżkę (pkt 27). Aha wiem, gdzie to jest, znam to miejsce - teraz nadal będzie w górę. Nawet ten podjazd już raz kiedyś wyjechałem. Nawet w dobry tempie. Hmmm...może dlatego że taki wielki, czarny owczarek chciał urwać mi rękę a biegł dość szybko. Obudził się wtedy we mnie Bóg Podjazdów - grunt to motywacja. Tym razem jedziemy ten podjazd wolniej, dużo wolniej - gdzie jest to głupie bydle kiedy jest potrzebne! Aha zapomniałem, że przecież śpi ze Szpadą w głowie. Nie dobudzimy go teraz, bo ponoć taka ilość żelaza dobrze robi na wyciszenie i sen. Jedziemy dalej przez jakąś górę i trafiamy na pkt 24.
Trzeba przyspieszyć tempo, a najlepiej zrobić to zjazdem - ciśniemy na Rozdroże Izerskie i puszczamy się zjazdem w kierunku Świeradowa. Pod drodze kolejny rewelacyjnie zaopatrzony punkt żywieniowy: drożdżówki, owoce, izotonik. Uzupełniamy zapasy i ruszamy dalej - łapiemy 3 punkty w 45 min, co bardzo dobrze wpływa na morale (Pkt 21, 19, 15). Teraz atak na pkt 16. Droga po ścince, pchamy. To najgorszy punkt na całej wyrypie - masakra podejście pod zniszczonej drodze. Spotykamy na nim Magdę G. to już 3-ci raz dzisiaj i 3-ci raz w odwrotnym kierunku. Podbijamy 16-stkę i lecimy dalej. Magda oczywiście odstawia nas w kilka sekund. Ciśniemy na pkt 11 - okolice Sępiej Góry nad Świeradowem, a potem ścieżkami na azymut do punktów 14, 10 oraz 13, starając się jechać cały czas na wschód i nie tracić wysokości.
Drugie pasmo Izer zrobione - tu również odpuściliśmy 1 pkt (18), który był nam zupełnie nie po drodze. Główna część planu zrealizowana - zrobić oba pasma górskie a potem, spróbować wyrwać tyle punktów na płaskiej północy, na ile limit pozwoli.

Ruszamy na północ. Kierunek pkt 7. Lecimy przez Rębiszów i szybko trafiamy na 7-mkę. Potem przez Mirsk na 5-tką. Tutaj się trochę gubimy i kończy się dymaniem przez pole na azymut. Finalnie pkt 5 jest nas - znowu spotykamy Magdę i znowu jedzie w przeciwną stronę. JAK?Zaczyna być kruchą z czasem, jeszcze koło 2 godzin zostało, ale wiemy co nas czeka przed Świeradowem. Odpuszczamy pkt na północy i lecimy na pkt 6 - nad granicą. Tam jakaś impreza z ogniskami, pochodniami, chóralne śpiewy. Zabieramy się stamtąd i rozważmy opcję. Pkt 8 kusi, niby niedaleko - koło 8 km przelotem. Dyskutujemy około 10 min czy jechać na 8-mkę, a czas leci. Finalnie czas spędzony na dyskusji czy jechać przekonuje nas, aby odpuścić ten punkt i zaliczyć jeszcze punkty: 9 i 12.Okaże się to bardzo dobrą decyzją taktyczną, ale o tym jeszcze nie wiemy.Lecimy przelotem na Orłowice i stamtąd atakujemy Zajęcznik - jest już ciemno. Z latarkami szukamy 9-tki i po chwili szukania udaje nam się ją znaleźć. To skała na SignleTrek'u! Przeraża mnie widmo dymania z pod kolejki w okolice parkingu - mamy w nogach już ponad 120 km.

I nagle olśnienie. SingleTrek !! Przecież czerwony wychodzi na parkingu na szczycie. Jedziemy. Basia nie jest zachwycona pomysłem bo zostało nam koło 40 min do limitu - pyta mnie ze 3 razy czy na pewno jestem pewien, że dojdziemy tym SingleTrek'iem. Przy pierwszym pytaniu byłem pewien, przy drugim trochę mniej, przy trzecim zaczynam się wahać ale jedziemy dalej. Nocą na Singlach, jest fajnie - wąskie ścieżki w świetle czołówek wiją się jeszcze bardziej niż za dnia.Wypadamy na pkt 12 - wszystko się zgadza. Podbijamy kartę i długa na bazę. Jeszcze przelot przez Świaradów i meta. 28 pkt - bardzo dobry wynik ja na nas. Jesteśmy mega zadowoleni z niesamowicie spędzonego dnia w naszych ukochanych górach.
W bazie dowiadujemy się, że te 28 pkt dają Basi pierwsze miejsce w kategorii kobiet. Jest to dla nas szok, zwłaszcza że obstawialiśmy że Magda zgarnie pierwsze (tak jak prawie zawsze kiedy jest na zawodach, zwłaszcza górskich). Okazuje się jednak, że spóźniła się na metę 7 min i zaliczyła NKL - jesteśmy w jeszcze większym szoku. Po rozmowach w bazie wychodzi, że stanęła przed tym samym wyborem co my - czy jechać na 8-mkę. Pojechała.Utwierdza nas to w przekonaniu, że podjęliśmy dobrą decyzję. Skoro Magda nie zdążyła z 8-mki wrócić, to zaliczylibyśmy spóźnienie ze 30-40 min. Żal nam Magdy bo po całym dniu walki złapać NKL'a o 7 min, to boli.Z jednej strony trochę szczęścia, z drugiej to też na tym polega ta zabawa aby dobrze zaplanować trasę - finalnie pewnie wypadkowa tych czynników zdecydowała o pierwszym miejscu dla Basi.
Mega zadowoleni pakujemy się do auta, trzeba wracać do domu, przespać się ze 2-3 godziny i uderzać na AirShow do Radomia. Intensywny weekend :)
Kategoria Rajd, SFA
TROPICIEL 17 - Lasy Murckowskie
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze

Czuję także zarwaną noc z piątku na sobotę, a tej nocy nie zmrużymy oka wcale. Czas nas zaczyna gonić, warunki na autostradzie są ciężkie bo mocno pada, a trzeba jeszcze przepakować plecaki po Szczawnicy. Zaczyna się nerwówka.
Wpadamy do Katowic o 1:10, start mamy o 1:35. Wszystko w biegu - rejestracja, ściągnięcie roweru, przepak plecaka, założenie oświetlenia. Wołają nas na odprawę a ja jestem w lesie z przygotowaniem - i to bynajmniej nie Murckowskim. Dostajemy mapę, wskazówki i pada hasło start. Basia oczywiście gotowa od 10 min, Dominik także czeka - jak Oni to robią...Dobra, kij z tym. Jadę na numerze startowym z Szczawnicy, oświetlenie założone, trudno z tym numerem - będzie trochę śmiechu z tego tytułu po drodze ze względu na zdziwiony wzrok niektórych zawodników (aż tak się zgubił?).
Ruszamy na trasę od północy - punkty układają się w dość oczywistą pętle, ale to co lubię w Tropicielu to fakt, że właściwie można zacząć tę pętlę od dowolnego punktu. Nie jest tak że któryś się narzuca jako pierwszy. Dzięki temu oraz startom godzinowym (po kilka zespołów w odstępach czasowych) nie ma tłoku na punktach i na zadaniach. Tropiciel opracował to do perfekcji - zwłaszcza pod wrażeniem byłem edycji 16-stej gdzie było około 800 osób i w zasadzie nie było tłoku na punktach!!
Tu w Katowicach frekwencja również dopisała - niemniej ze względu na naszą prośbę przed rajdem startujemy jako jeden z ostatnich zespołów (dziękujemy Organizatorom, że dali nam czas potrzebny na dojazd ze Szczawnicy!).
Tniemy przez las - punkt ze strzelaniem. Jako, że my nie pierwszy raz już na Tropicielu pozwalamy wyszaleć się Dominikowi. Wchodzi do "budynku" i ściąga kolejnych zakładników...tzw zakładników uwalania, a ściąga terrorystów. Chyba, nie wiem...ale liczy się, że zadanie zaliczone - lecimy dalej. Przed nami Jezioro Barbary, jak miło!
A potem dalej przelot przez las. Trafiamy na lochę z małymi, ale szczęśliwie zajęta jest szukaniem punktów i nie zwraca na nas uwagi.
Zadanie linowe - no tu to był konkret. Dwie rozpięte liny: jedna pod stopy, druga nad głową i trzeba dymać po dolnej trzymając się tej górnej. Punkt jest zawieszony dokładnie pomiędzy dwoma skarpami. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe, zwłaszcza w deszczu. Dominiki i Basia mnie asekurują, ja bawię się w linoskoczka. Docieram do punktu i jest problem...perforator owinięty wokół górnej liny, nie sięgnę do niego kartą. Nie mogę użyć drugiej ręki, bo czymś się muszę trzymać. Walczę na wysokości.
Głos z obsługi: odwiąż perforator bo się zaplątał
Walczę dalej
Głos z obsługi: odwiąż go to Ci sięgnie do karty
Odwiązuję...nie ta lina...punkt runął w dół :)
Głos z obsługi: Złaź
No fajnie...rozstrzelają mnie za sabotaż.
Punkt zaliczony, kartę podbiłem kulturalnie na dole - tyle, że zrobiliśmy kłopot bo musieli na nowo punkt montować. Tak się bawi, tak się bawi S-F-A :) :) :)
Na kolejny punkcie spotykamy FILIPA od nas ze Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Idzie trasą pieszą tym razem, zamiast z nami rowerem, jak się wypada.
Lecimy dalej. Dopada mnie kryzys braku snu. Dobrze, że Basia i Dominik nawigują bo jadę za nimi jak zombie. Nie jestem dla Nich żadną pomocą. Zaliczamy kolejne punkty, acz cały ciężar nawigacji spada na Nich. Nie narzekam, kryzys trzeba przetrwać w ciszy ale mam wrażenie że zasnę - trasa jest prosta, szeroka droga przez las. Przysypiam. Wpadamy w "obszar odwrócony" na mapie. Zaczynają się jaja bo, mimo że przyzwyczajeni jesteśmy do takich zagadek, to coś jest bardzo nie tak z tym wycinkiem. Gubimy się. Z resztą, nie tylko my. Kilka ekip jedzie w losowych kierunkach,choć wszyscy twierdzą że jadą na ten sam punkt. Brodzimy przez jakaś ścieżkę i łąkę, totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy.
Jezioro - do tego kwadratowe. Patrzymy na mapę - jest. Hmmm..tylko tak totalnie nie tam gdzie zakładaliśmy że jesteśmy. Masakra. Niemniej przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy dalej....drugie jezioro, też kwadratowe. Na mapie jest tylko jedno. No dobra nie wiemy gdzie jesteśmy.
Próbujemy się zorientować, podbija do nas ekipa piechurów i pyta skąd idziemy. Okazuje się, że idziemy z punktu na który Oni chcą dotrzeć. Nie umiemy Im jednak pomóc. Zgubiliśmy się, skręciliśmy po kilka razy na czuja - nikt z nas nie jest w stanie odtworzyć drogi. Oni także nie są w stanie nam powiedzieć drogi do punktu, z którego idą.
"NA ZACHÓD" - mówię
"Co? Jak?" - pyta Basia i Dominik.
"Na zachód. Na pałę na zachód. Opuśćmy obszar odwrócony, wyjdźmy z tego koła na mapie. Gdziekolwiek z niego wyjdźmy, tam się zorientujemy. Teraz nawet jak się uda nam zorientować to zaraz się znowu pomylimy" - ten fragment mapy chyba był zarówno odwrócony o pewien kąt jak i odbity lustrzanie.
Plan zaakceptowany - ciśniemy na zachód. Z kompasem, po prostu na zachód. Udaje nam się wydostać z tej pułapki. Niemniej czas jest kiepski - nie ma raczej co liczyć na komplet. Zwłaszcza że ten fragment bardzo mocno mocno wpłynął na morale - wszyscy mają dość, nawet Basia co jest rzadkością. Czuć Szczawnicę i brak snu.
Docieramy na punkt z pierwszą pomocą. Tu jest tłok, wiele ekip dotarło a do tego zadanie jest długie - udzielenie pierwszej pomocy na fantomie, opatrzenie rany (z całą scenką wezwania pomocy itp) Trwa to trochę, więc się zebrało zespołów. Dominik i Basia próbują się dostać do obsługi, a ja siadam na jakiś kamieniach. Wpadam w taki pół-sen, "śpię" 2-3 minuty i jak nowo narodzony. Kryzys jest tylko wspomnieniem. Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie nowych sił.
Akurat moja ekipa zalicza zadanie.
"Jedziemy mamy szansę na komplet" - krzyczę. Nie wierzą. Mamy 4 pkt do zrobienia a została godzina i 10 minut.
Damy radę!! To jest realne. Ciśniemy ile się da. Deszcze pomału przestaje padać, a my kręcimy. Wpadamy na pierwszy punkt i zaczynamy się rozbierać.
Dominik pyta: "Co robicie"
"Ściągamy kurtki. BĘDZIEMY ZADUPCAĆ" pada odpowiedź.
Widać, że jest lekko zaskoczony, mówi "Chciałem zjeść..."
"NIE MA CZASU" pada odpowiedź.
Walka z czasem, Basia do ostatniego punktu nie wierzy że zrobimy komplet.
Dopiero kiedy zaliczamy ostatni punkt na 15 min przed limitem a mamy 2 km do bazy zaczyna wierzyć, że nam się uda!
To Tropiciel - tu nie ma znaczenia czy jesteś pierwszy czy 30-sty, tutaj liczy się czy zdobyłeś miano "Tropiciela" czy nie.
Wpadamy na metę na 10 minut przed naszym limitem. Miano TROPICIELA zdobyte.
Czy 2 rajdy były dobry pomysłem? Nie, nie były dobrym...BYŁY DOSKONAŁYM.
Dawno nie wróciliśmy tak zadowoleni z weekendu. Dobra zabawa w Szczawnicy i komplet punktów na Tropicielu.
"Żelazo nie klęka" jak mawiamy w SFA !!
Kategoria Rajd, SFA
Mountain Touch Challenge SZCZAWNICA
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze

Jedno z większych przedsięwzięć tych wakacji: 2 rajdy w jeden dzień, a w zasadzie w dzień i w noc. Za dnia rajd przygodowy w Szczawnicy, a nocą TROPICIEL 17 w Katowicach. Ale od początku:
3:00 nad ranem dzwoni budzik. Po 2,5 snu - co będzie mieć niestety brzemienne skutki w ciągu tego weekendu, ale na tym etapie jeszcze o tym nie wiem. Noc zarwana trochę na własne życzenie (mogliśmy spakować się już w czwartek ale "przecież jest czas"), a trochę z przyczyn niezależnych bo wpadło kilka spraw do załatwienia w piątek po pracy.
Pakujemy rowery i ruszamy do Szczawnicy.
O 7:00 najpóźniej mamy zdać rowery organizatorom do transportu - rajd składa się z 4 etapów: bieg, kajaki, rowery, bieg.
Do Szczawnicy docieramy kilka minut po 6:00 i rejestrujemy się w bazie. Limit czasu to 24h, ale my nastawiamy się na jakieś 12h walki bo o 22:00 musimy (najpóźniej!) wyruszyć do Katowic - nasz start na Tropicielu wypada o 01:30. Planem jest ukończyć 3 etapy i jeśli czas pozwoli złapać może 1 punkt z ostatniego etapu. Okolice Szczawnicy są nam dobrze znane, więc w drodze staramy się zgadnąć w którą stronę zaprowadzi nas trasa rajdu. Spływ Dunajcem o długości 16km sugeruje metę etapu kajakowego w okolicach Tylmanowej. Pachnie nam to etapem rowerowym w paśmie Lubania lub kierunkiem na Przehybę i Radziejową :)
Temperatura porównywalna do Rajdu IV Żywiołów, ale wilgotność jest dużo wyższa niż wtedy, co ma niebagatelne znaczenie - nie ma 9:00 a jest ze 33 stopnie. Jeszcze nie wystartowaliśmy, a ze mnie już się leje. Zapowiada się temperaturowe piekło bo nawet cień nie przynosi ukojenia.
Etap 1: BIEG
Jak ja nienawidzę biegać, Basia też, więc przynajmniej w swej nienawiści nie jestem osamotniony. Wszystkie rajdy robimy dla fun'u a nie na wynik, więc nastawiamy się raczej na marsz niż bieg. "Wielki marsz" jeśli ktoś czytał Stephen'a King'a. Dostajemy mapy i hurra - zawodnicy poszli jak Armia Czerwona na Fryca. My jak zawsze tylnia straż. Ariergarda. Nierychliwie, nierychliwie... Etap głównie w centrum uzdrowiska. Oprócz jednego punktu - trzeba wydymać na Bryjarkę, pod krzyż. Zaczynamy od miasta, zostawiając Bryjarkę na koniec. Punkty łatwe i przyjemne, widać że miasto uczestniczy czynnie w zabawie bo punkty umieszczone są na różnych obiektach: od pomników przez park zdrojowy po lokale agroturystyczne. Przy ostatnim miejskim punkcie dochodzi do fajnej sceny - spotykamy dwóch wymiataczy w pełnym biegu, słyszymy ich rozmowę o nas:
- Widziałeś ich? Mają komplet, masakra !!
- Nie, to niemożliwe aby byli już na Bryjarce i teraz kończyli miasto.
- No nie wiem, może biegli przed nami. Wtedy mamy bardzo dużą stratę.
- Nie, idą od drugiej strony, musieli robić najpierw miasto.
- Żebyś się nie mylił bo inaczej "jesteśmy w d***"".
Mocne, limit 24h, minęło 45 minut a goście już s*** żarem, że mają stratę. Uwielbiam te chore klimaty rajdów. Miałem ochotę na trola: krzyknąć Im że właśnie skończyliśmy kajaki, ale Basia nie pozwoliła.
Kto wiem: może uratowałem Im życie - nie dostali zawału serca :)
Zostaje nam ostatni punkt - krzyż. Dymamy pod górę w pełnym słońcu...jakaś masakra, ale jest! Punkt podbity, kierunek baza.
Etap 2: Kajaki
Etap biegowy zajął nam ponad godzinę. Lecimy do kajaków. Spływ Dunajcem. Dla Basi pierwszy raz na górskiej rzece, zawsze spływała rzekami śródlądowymi i po jeziorach. Dla mnie to 4 raz na kajaku w życiu, więc miażdżymy wiele ekip doświadczeniem. Ich strach były widoczny niemal widoczny...gdyby nie to że są daleko przed nami :)
Płyniemy - jest ciekawie. Miejscami "white water" i rzuca, miejscami trzeba wyskakiwać do wody i ciągnąć bo utykamy na kamieniach. Niemniej jest super. Przepraszamy dziecko, któremu zniszczyliśmy tamę ale "jest wojna, są ofiary", zwłaszcza jak pojazd kontrolujesz tak mniej niż więcej.
Punkty kontrolne rozlokowane są na brzegu, wyspie i przepuście. Zaliczamy je i walimy naprzód. Słońce nie odpuszcza - my jednak jak zawsze przygotowani: bloker 50...szkoda tylko, że został w plecaku rowerowym, który pojechał z rowerem na przepak, więc zapomnieliśmy się posmarować. Pieczemy się zatem.
Jak na brak doświadczenie to poszło nam nieźle: 0 wywrotek, 0 zatopień...ogólnie zero wypadków. Dobijamy do końca etapu kajakowego za Tylmanową przed 13:00.
Etap 3: Rowery
Zostawiamy kajaki, przebieramy się w suche ciuchy i ruszamy na trasę. Sprawdziły się nasz przewidywania: lecimy w stronę Radziejowej i Przehyby (meta etapu w Jaworkach). Słońce chyba wymknęło się z pod kontroli pod długim okresie zamknięcia w piwnicy, bo jego nienawiść do świata aż parzy. Jakaś masakra, ale ciśniemy. Zaczynają się podjazdy, rozgrzany asfalt klei się do moich "szosowych" opon 2.4" i mówi: "zostań, co będziesz jechał". Ciśniemy jednak ile fabryka dała (chyba dziś jakiś strajk jest, związki zawodowe protestują czy coś bo niewiele ta fabryka daje...). Docieramy na szczyt, na Okrąglicę Północną. Czy mogę umrzeć? To takie ładne miejsce...pozwólcie mi tu umrzeć...Pierwszy punkt zaliczony. Spotykamy jakieś inne ekipy i wszystkie podejmują decyzję o tym, żeby zjechać z Okrąglicy i uderzać na Dzwonkówkę od dołu, od asfaltu. My wybieramy inaczej - nie uśmiecha nam się zjeżdżać prawie do zera aby za moment podjeżdżać to znowu. Lecimy żółtym szlakiem po szczytach: Okrąglica Pd, Koziarz, Jaworzynka.
Czy to lepszy wybór? Ciężko powiedzieć: z rozmów w bazie wyszło, że chyba tak bo ścieżki w dole się nie zgadzały z mapą i wiele ekip straciło dużo czasu gubiąc się tam. U nas szlak był jeden, dobrze oznaczony...ale za to idealny do spacerów z rowerem na plecach. No niemal projektowany pod tą aktywność :)
Zaliczamy kolejne punkty i uderzamy w kierunku Przełęczy Przysłop. Zaczyna padać - zgodnie z prognozą. Przynajmniej trochę chłodniej się zrobiło. Pada konkretnie, ale bez biblijnego potopu więc nie jest źle. Trochę szukamy jednego punktu bo ścinka drzew porobiła nowe drogi i mylimy potoki, ale finalnie udaje się go znaleźć. Jest już pod 20:00 więc zaczynamy kierować się na bazę. Odpuszczamy ostatni punkt trasy rowerowej, który jest jednocześnie przepakiem pod ostatni etap: pieszy. Musielibyśmy zostawić tam rowery a nie mamy już czasu atakować trasę pieszą. Ciśniemy doskonałym zjazdem do Szlachtowej i potem na bazę.
Szybki obiad, a potem pakujemy rowery na auto i wyruszamy na Tropiciela.
Bawiliśmy się świetnie w Szczawnicy, poznaliśmy kolejną ekipę od rajdów - następna fajna zakręcona grupa. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić trasy pieszej bo zostało nam 12h limitu czasowego a do zrobienia Wysoka i Durbaszka, czyli spokojnie komplet punktów był realny. Niemniej przyjechaliśmy dla fun'u i fun był i tak mamy całkiem niezły wynik jak na odpuszczenie jednego etapu i skończenie rajdu po połowie czasu - sądziliśmy że będziemy ostatni a jest kilka zespołów za nami :)
Na pewno jeszcze się wybierzemy na rajd organizowany przez tą ekipę bo było super.
Tymczasem Szczawnica pomału zbierała się do snu, a my pomknęliśmy przez noc na Tropiciela...
Kategoria SFA, Rajd
Bike Orient - Dolina Warty
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
...czyli studium naszej pierwszej porażki

i w dodatku wiozą radioaktywny CEZ...świat stanął na głowie :)
Widocznie mieliśmy jednak problem z odczytywaniem komunikatów, podobnie jak na poniższym obrazku

Co pamiętamy z tych zawodów:
- tłok, dużo uczestników
- nasze pierwsze poważne błędy nawigacyjne
- komary, 1000-ce komarów,
- rewelacyjnie wyposażony pkt żywieniowy, na razie najlepszy ever
- wyspa w bagnie - dobrze że był most :)
- burza z rzęsistą ulewą
...no i najważniejsze. Przeszacowanie sił względem trasy. Morderczy, ale nieudany finisz do bazy w końcówce czasu połączony z awarią przerzutki oraz zakopaniem się w piasku. 13 minut spóźnienia na metę, - 13 punktów do wyniku. Patrząc, że był to nasz drugi rajd to i tak jest to pewien sukces że po operacji odejmowania nadal byliśmy na plusie. Niewiele, ale jednak na plusie.
Porażka, upadek, katastrofa, klęska, bicz boży, blamaż... ale także bezcenna lekcja. Wiele się wtedy nauczyliśmy, bezcenne doświadczenie które nieraz zaprocentowało w przyszłości.


Kategoria Archiwum, Rajd, SFA
Jurajski Orient
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziwny przypadkiem, dziwnym zdarzeniem
ale z ogromną ilością frajdy
dostaliśmy przez łeb objawieniem
że istnieją na orientację rajdy...
Szpadą od lat ćwiczyłem fechtunek
a dziś jeszcze do tego Mapę dostałem
kompletny zatem Pirata rynsztunek
tak uzbrojony, Skarbów szukałem
A gdzie te Skarby? Mapa Ci zdradzi
kształtem w kolorze krwawej czerwieni
wskaże Ci drogę, Cię poprowadzi
gdzie Skarb blaskiem w słońcu się mieni
Bacz jednak, Nieustraszony
na Mapy dokładne wskazania
bo jest i Skarb stowarzyszony
który tylko czeka zebrania
W tym pędzie miej uważanie
na kolejnego Gracza na trasie
To Zegar i jego wskazanie
Czy wrócisz bezpiecznie o czasie...?
Trochę już minęło czasu tamtego zdarzenia, ale jedno pamiętamy jak dziś: jechaliśmy totalnie nieświadomi, jak to wszystko będzie wyglądać.
Okazało się, że to genialna zabawa w gronie bardzo fajnych ludzi (trochę to dziwne, bo przecież to nie szermierka...)
W praktyce oznaczało to dla nas, że nie raz jeszcze pojawimy się takich imprezach.
Na rajdzie tym poznaliśmy również Dominika z Sosnowca, który stał się towarzyszem naszych przygód na wielu kolejnych rajdach.
Tak też zaczyna się opowieść "Szermierze-na-rowerze" :)
Owszem kiedyś jeździliśmy dużo po okolicach Krakowa (Dolinki, Puszcza Niepołomicka, Podgórki Tynieckie itp), ale także i w Górach: Gorce, Pieniny. Ba, nawet się mandat dostało w Tatrach, po słowackiej stronie za "dobry techniczny zjazd" z przełęczy Zawory, skrzywiło tarcze na zjeździe z Chaty przy Zielonym Plesie, ale jednak potem Szermierka zawładnęła naszym życiem. Góry zostały, ale pieszo - rower odpalaliśmy sporadycznie, kilka razy w roku - najczęściej na jakąś wycieczkę kilku-szczytową a nie "po bulwarze", ale jednak sporadycznie.
Pierwszy rajd na orientacje - Jurajskie KoRNO pokazał, że stara miłość nie rdzewieje (jak się ją smaruje) i złapaliśmy bike-cyla na nowo. Od tego czasu zaczyna się współdzielenie pasji - jeden weekend zawody szermierze, drugi rowerowe i tak się kręci.
Dziękujemy Rowerowej Norce za wciągnięcie nas w ten świat - niby przyjechaliśmy z własnej woli, ale Oni sprawili żeśmy to pokochali :)

Kategoria SFA, Rajd, Archiwum