SFA
Dystans całkowity: | 25184.00 km (w terenie 23.00 km; 0.09%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 356 |
Średnio na aktywność: | 70.74 km |
Więcej statystyk |
BYSTRA znów BŁYSZCZ(y) w oddali
-
DST
40.00km
-
Aktywność Wędrówka
Wyszło 40 km i 2600 przewyższenia, bo nasz wariant przejścia był lekko "pokrzywiony".
Z Kościeliska (Kiry) do Lejowej i do Chochołowskiej
Z Chochołowskiej na Przełęcz Iwanicką
(Tak, wiemy że mogliśmy od razu iść na przełęcz z Kościeliskiej, ale wtedy nie zrobilibyśmy dodatkowych 500 m przewyższenia, dodatkowych kilku kilometrów i nie wiedzielibyśmy co słychać w Chochołowskie - a tak to zrobiliśmy i wiemy :D)
Z Przełęczy podejście Ornak i na Siwy Zwornik, stamtąd w lewo na Błyszcz a potem na Bystrą.
Powrót także przez Ornak, ale tym razem nie do Chochołowskiej, ale do Kościeliskiej.
Na koniec obie jaskinie (Mylna i Raptowicka) oraz Wąwóz Kraków i Smocza Jama.
Dobrze znowu wrócić w Tatry, ale powiem Wam że wiało... bardzo wiało, w porywach tak że wytrącało z równowagi :)
Poranek spędzaliśmy w parku :D
Dolina Lejowa
Przejście z Lejowej do Chochołowskiej
Nadal to przejście :D
Podejście na Ornak z Przełęczy Iwanickiej
Zaczynają się widoczki :)
Piękny jest ten szlak
Sami chyba przyznacie, zaskakująco pusto jak na wakacje
Panorama na Tatry Wysokie
Takie to stożki :D
Punkt czerpania wody p-poż :D
Ruszamy na BŁYSZCZ
W drodze na Bystrą
Widok z tył czyli Starorobociański przesłania widoki :)
Wstęgi dróg :)
Podejście pod Bystrą
Jest i :)
Słupki - teraz będzie sporo słupków bo słupki są ekstra :)
Słupki
Słupki !
Słupki !!
Słupki !!!
Słupki !!!!
Słupki !!!!!
Zejście do Kościeliskiej
Nadal na zejściu
Łańcuchy :)
W górę czarnym szlakiem :)
Do jaskiń :)
Okienko na górze :)
Drabinki :)
Okienko na dolinę :)
Zachód słońca
Jaskinia Mylna
Wąwóz Kraków
Smocza Jama
W poszukiwaniu smoka :)
Szkodnik trochę się rozmazał, ale zdjęcie robione z partyzanta, drugą ręką trzymając się łańcucha :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Warszawa Zachodnia - Kraków Wawel (Smok)
-
DST
482.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do tej pory tylko dwa razy złamaliśmy barierę 300 km podczas pojedynczej wyprawy. Naszym rekordem było zrobienie trasy Kraków - Częstochowa (tam: pieszym, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd, powrót: pieszym, niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich), gdzie złamaliśmy barierę 300 km. Potrzebowaliśmy na to 44 godzin, bo wyszło także około 4000 przewyższeń.
Za drugiem razem był to Grassor 444 w Podlaskiem, w czasach gdy nasza wschodnia granica była mniej problematyczna niż obecnie...
Trzeci raz było prawie (282 km) to nasze tegoroczny SZLAK PIEKIELNY w długi weekend z Bożym Ciałem.
Nie chodzi tutaj o fetyszyzowanie liczby 300, bo niektóre nasze wyrypy, gdy zrobiliśmy 160 czy 200 km też były niesamowite, ale jednak gdy "pękają" takie liczby, to jest w tym pewna magia. Gdy spędzicie więcej niż 24h w terenie, gdy sprawdzicie czy dacie radę przetrwać długodystansowy, długi (pod kątem czasu trwania) rajd. To nie są tylko piękne momenty odkrywania nieznanych terenów, to także często zmęczenie, frustracja, zniechęcenie, chęć poddania się i zejścia z trasy - to kuźnia charakteru, ale i kapitalny sposób "zwiedzania".
Pisząc relację z naszego tegorocznego 282-kilometrowego przejazdu SZLAKIEM PIEKIELNYM, napisałem Wam, że była to "wyrypa zastępcza" i powiedziałem, że nie zdradzę co planujemy. Zmieniłem jednak zdanie, bo bez pewnego kontekstu nie do końca będzie wiadomo, skąd takie a nie inne decyzje w naszym wykonaniu... można też powiedzieć, że napiszę bo przelała się pewna czara goryczy. Aż się prosi dodać "k***a". No prosi się, więc jeszcze raz: "przelała się pewna czara goryczy KU***A!"
Otóż od lat planujemy objazd Tatr, ale nie tak jak zrobiło to już wielu "szosowców". Nie, absolutnie nie - my chcemy szlakami. Rowerowymi, ale także i pieszymi - tymi legalnymi dla rowerów.
Zwykle jak ludzie objeżdżają Tatry to robią grubo ponad 200 km i około 3500m przewyższeń (są różne warianty). Nasz plan to około 175-180 km (o ile nie walnęliśmy się w liczeniu) oraz jakieś 7000m przewyższeń. Nie będę podawał wszystkich szczegółów - dowiecie się w swoim czasie - ale aby dać Wam pewien obraz, to powiem tak: Skoruszyna (1314m), Magura Witowska (1232m) - czaicie już bazę? A jakbyście chcieli objazd Czorsztyna (tak ścieżka Velo jest piękna, ale pamiętajcie, że wariant czarny to Żar, Grandeus i Lubań z Przełęczą Knurowską :P)
No i liczba podejść do tego "projektu" zaczyna mnie pomału przerastać...
Jedziemy w 2021! A nie czekaj, obostrzenia sanitarne COVID i brak wstępu na Słowację...
Jedziemy w 2022! A nie czekaj, Basia ma operację kolana...
(pamiętajcie, że trzeba wrócić do formy przed taką wyprawą, więc połowa 2023 będzie spalona...)
A nie czekaj! Co tam forma. Przecież rok 2023 to moja operacja "śruba w kolanie"...
Rok 2024 (część pierwsza...) jesteśmy gotowi! Prognozy pogodny: będzie wodny armagedon... pojechaliśmy wyrypę zastępczą czyli wspomniany Szlak Piekielny.
Wątek równoległy: no właśnie, tutaj mamy drugi nurt zdarzeń, bo Tatry Tatrami, ale równolegle zaczynamy realizować plany innych wyryp pod zbiorczą nazwą "Polskie miasta".
Pociąg DO, powrót rowerem. Muszę przyznać, że to pomysł mojej Żony (Mała, mówiłem Ci już, że jesteś niesamowita? Nie? No to kiedyś na pewno Ci powiem :D :D D:), który siadł mi zacnie na serduchu, bardzo zacnie. Gdzieś tam w głowie kołacze mi się... PRZEMYŚL dobrze tą propozycję... ale Basia mówi, no PRZEMYŚL, PRZEMYŚL ale może przemyśl także Warszawę, Opole, Wrocław, Sandomierz. Oszalałem! OSZALAŁEM! Jesteś genialna!
Powiem Wam, że jak usłyszałem Warszawa... to jak zaczarowany. Ale by było kosmicznie... kiedyś trzeba będzie to zaplanować...
Wątki się przeplatają: no więc bierzemy dzień urlopu na piątek, bo zapowiadają piękny weekend. Pakujemy się w Tatry, a tu w czwartek rano prognozy się zmieniają i ma lać. Jak odbieram SMS'a od Basi, z wklejonymi meteorogrami o treści "Widziałeś?", to chce mi się wyć... Dlaczego! Po raz piąty! Naprawdę? K***a...
Ma lać... i nie chodzi o to, że będzie burza (to lato, burze sobie chodzą... ostatnio to nawet jakoś bardzo agresywnie chodzą), ale ponoć ma lać przez sporą część dnia (piątku). Oczywiście nie wiadomo czy prognoza się sprawdzi, ale wiecie - TATRY TO MA BYĆ KLEJNOT W KORONIE. Ma być pięknie (zdjęcia!). To nie ma być przejechanie dla samego przejechania, to ma być uczta dla zmysłów... i poniewierka, upodlenie dla ciała... "Chodzi przede wszystkim o to, aby mieć dobrą pogodę". Ech, ostatnim razem jak tak powiedział pewien malarz na tzw. Big-Room-Planningu, to upadła Francja... w maju /czerwcu 1940-tego...
Rozsądniej będzie zatem przełożyć... serce mi się łamie... czytaj rzucam mięsem... otwieram po prostu masarnie.
Zastanawiamy się czy nie odwołać urlopu i jechać na jakaś wycieczkę w sobotę (weekend ma być już ładny...). Cholera, szkoda... nie tylko Tatr (tego to k***wsko szkoda), ale i całej wyprawy. Już się nastawiliśmy na długą jazdę... Sprawdzamy raz jeszcze pogodę na piątek. No najładniej, w zasadzie czysto, ma być w środkowej części kraju... hmmm
Ja: - To co, ta Warszwa?
Basia: - Tak, na spontanie? Nie mamy w pełni jeszcze zaplanowanej trasy
Ja: Compass wydał ostatnio mapę "Południowe Okolice Warszawy" i mamy już ją. Raz byliśmy w lasach Otwocka, ładnie tam było - może zatem po prostu pojedziemy "przez zielone koło Otwocka, a potem przez zielone obok Radomia?"
Basia: No można spróbować, ale czy będą bilety na pociąg z dwoma rowerami? Tak z czwartku na piątek...?
Ja: Kopsnę się na dworzec wracając z biura. Zobaczymy.
"Wsiąść po pociągu byle jakiego,
nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet..." (całość TUTAJ)
No nie do końca. Pociąg to: IEC 144 "Hańcza"
Bagaż także jest zaopiekowany bo na taką wyprawę to plecaki mamy większe niż normalnie, a bilety...?
No były! Tak, z czwartku na piątek, o 17:30. Były!
Przemiła Pani w kasie mówi: "dwa na jutro do Warszawy na 4:50 z dwoma rowerami, no będą jeszcze"
Tutaj Wam powiem, że brak super-szczegółowo zaplanowanej trasy, taki spontan odbije nam się trochę czkawką w trasie:P
W sumie to będzie powodem przejazdu w wariancie czarnym... no ale znowu nie uprzedzajmy faktów, dajcie się ponieść opowieści
Trzeba się spróbować wyspać (uda się całe 4h...), spakować, nie ma czasu na bardzo dokładne planowanie - mamy plan taki "z grubsza", a Basia dodaje do tego planu kilka "punktów" do zobaczenia w Warszawie, bo przecież lata nie byliśmy tak aby zwiedzać stolicę... co może pójść nie tak, skoro czeka nas bardzo duża droga, a czasu będzie mało? :D :D :D
Jestem podniecony jak dziecko! Pierwszy raz cieszę się na wyjazd do Warszawy. Nie przepadam za naszą stolicą i nie chodzi mi o samo miasto, ale o ruch - dla mnie bycie kierowcą w W-wie to jest sport ekstremalny...
Do stolicy jeździłem głównie służbowo, więc to także nie pomaga... bo kiedy w rolach jakie sobie w pracy wybrałem jeździ się w delegacje? Po zjeby - to na pewno, rozwiązywać nierozwiązywalne przypadki - owszem, negocjować nie-wy-negocjowywalne - ano!, zapobiegać nieuniknionym wojnom i eskalacjom - no ba!
Tak więc jak mam jechać do Warszawy, to wiedzcie że "dobrze, to już było"... a dziś to się cieszę jak dziecko, że jedziemy. To jest trochę niedorzeczne, ale i bardzo miłe zarazem.
Budzik ustawiamy na 3:00 w nocy, a plecaki upchany do granic możliwości (samych map mamy pięć: Płd Okolice Way, Ziemię Radomską, Góry Świętokrzyskie, Ponidzie oraz Okolice Krakowa, a na takie wyprawy bierzemy wszystko - nawet drugi zestaw ubrań, jakbyśmy gdzieś przemokli i mówię tutaj w zasadzie o pełnym outfit'cie, nie mówiąc już o zapasach wody i jedzenia czy powerbank'ach, itp ) .
"Hańcza" rusza z Kraków - Głowny o 4:55, a ja mam ochotę powiedzieć nieśmiertelne "Here we go again".
"Jedzie pociąg z daleka,
na nikogo nie czeka,
konduktorze łaskawy..."
BYLE DO WARSZAWY :D :D :D (parafraza Ryśka - TUTAJ)
Niemniej wstępny plan zakładał:
- lasy Otwocka (główny czerwony szlak plus szlaki pomocnicze, a na koniec ruiny szpitala psychiatrycznego)
- potem żółtym i niebieskim szlakami dalej przez lasy na Osiek i Garwolin (może przy okazji ruiny "Szubienicy")
- poniżej jest prom Świerże Górne - Antionówka i wypadniemy w sercu Puszczy Kozienickiej
Ogólnie to mosty są problemem... na Wiśle mamy prawdziwy deficyt mostów poza miastami. Warszawa ma kilka, potem Góra Kalwaria, a potem dopiero Dęblin... no żesz.
Jak się spóźnimy na prom w Świerżach, a ostatni jest o 19:00 to wydłużymy wyprawę o jakieś 70 km... mamy 30 km do Dęblina, a potem powrót na "track" - owszem jakoś po skosie, ale na bidę wydłuży to przejazd o 70 km, jak nie więcej...
Hmmm 19:00... a do Świerży jest jakieś 80 km. Będziemy w Warszawie o 8:30... zdążymy lecąc lasami? Hmm... w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie więc jakiś tam awaryjny plan mam. W sumie to nawet 3 takie plany... w tym ten nieszczęsny Dęblin, ale to jest upośledzony plan ratunkowy. Betonowe koło ratunkowe...
Szkodnik dodaje do listy atrakcji warszawskie miejscówki: Łazienki, parki, Syrenkę, stadion narodowy, itp... przecież to zajmie kilka minut, prawda :D ?
Już chyba wyczuwacie do czego zmierzam... tak, do katastrofy czasowej :D
Na razie jest jednak 8:30 i jesteśmy w W-awie. Na dworcu od razu spotkanie - wpadamy na "rajdową Izę", perfect timing jak to mówią. Chwila pogawędki i ruszamy w miasto. A ja zaczynam czuć "kotwicę" na mózgu - Warszawa, Warszawa, Warszawa... przypominają mi się chyba wszystkie piosenki dotyczące Warszawy. Cały dzień będę coś nucił - jechał i nucił.
"Na Jasnej, Kruczej i na Pańskiej
trąbi o tym sto aut...
… Prostak czy graf, z nami się baw
Z nami się baw I nie szczędź braw
Czego pan śpi, Obudź się i
My damy ci!
Revue
Cała Warszawa zobaczyć musi to
Jeszcze niejeden raz
Cała Warszawa zawoła nam Hallo
To zachwyciło nas..." (całość TUTAJ)
Jak ktoś nie umie, to niech po prostu drze ryja - permission granted :D
"W moich snach wciąż Warszawa,
pełna ulic, placów, drzew,
rzadko słyszysz tu brawa,
częściej to drwiący śmiech..." (całość TUTAJ)
"Wielu zbrojnych tędy przeszło,
Sporo się przelało łez,
Lecz wracali tu z orkiestrą,
Bo zwycięstwo jedno jest... (...)
Jeszcze kurz nie opadł z drogi,
Jeszcze się czerwieni mak,
a już wpisał czas w historię
Tyle nowych dni i dat.
Wszystkie znane i wciąż bliskie,
Bo dotyczą przecież nas.
I tej NUTY CHOPINOWSKIEJ,
Która w sercach gra... (całość TUTAJ)
"Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt
Już dziś wyruszaj ze mną tam
Zobaczysz jak przywita pięknie nas
Warszawski dzień..." (całość TUTAJ)
"Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje,
to kocham to miasto zmęczone jak ja,
gdzie H*** i Stalin zrobili co swoje,
gdzie wiosna spaliną oddycha..." (całość, TUTAJ ale bez "pełnego Adolfa" bo różnie dzisiaj algorytmy mogą to zinterpretować i będzie chryja :P)
"Jesteśmy z tamtej strony Wisły, z naprzciwka
mamy swój fason i swój własny fason
Gdy nam na wódkę brak lubimy popić piwka
W tem nie dorówna nam warszawski żaden łyk
Rzuć Bracie blagę i chodź na Pragę -
weź grubę lagę, melonik tyż
zobaczysz plagie dziewczynki nagie
każda na wagę ma to co wisz" (całość TUTAJ)
"Siekiera, motyka, piłka, deska,
To ulica Skaryszewska.
Siekiera motyka i dwie deski,
Już jesteśmy na Skaryszewskiej. (chodzi o "obóz przejściowy" z łapanek TUTAJ... dziś nazywamy to obozami "filtracyjnymi")
Siekiera, motyka, piłka, alasz.
Przegrał wojnę głupi malarz.
Siekiera, motyka, piłka nóż.
Przegrał wojnę już, już, już" (na zdjęciu pomnik w Parku SKARYSZEWSKIM) - całość TUTAJ
MAPA NUMER 1 - szturmując południowe rubieże stołecznego miasta
Nie podnosimy na razie alarmu, nadal jest piątkowe przedpołudnie, ale gdzieś tam w głowie mi się kołacze... PROM JEST DO 19:00. Hmm.... To tylko 80 km, chyba że znowu czegoś nie doszacowałem... zdążymy?
Czerwony szlak prowadzi nas przez Las Króla Jana III Sobieskiego i Mazowiecki Park Krajobrazowy. Czasem łapiemy także szlak żółty i niebieski rowerowy. Koła się kręcą, a my tak jakoś mocno zygzakiem po tych pisakowych kniejach... piasek także nam bardzo średniej nie poprawia. A jest jeszcze upał... koszmarny. Masakra, zrobiło się 36 stopni... jest naprawdę gorąco.
Pot zalewa nam oczy gdy walczymy z piaskami sosnowych lasów. Wolno to idzie... za wolno. O wiele za wolno, aby zdążyć na prom ale docieramy także do fajnych miejsc - tych które mieliśmy zaplanowane: Góra Lotników oraz ruiny szpitala psychiatrycznego pod Otwockiem.
Niemniej, lecenie lasem przez piach, a szosówką po asfalcie to jest różnica - nie narzekam, stwierdzam fakt. My woliny na full'ach... ale ma to też swoje konsekwencje.
Na razie zdjęcia - lasy Otwocka -->
30 km dojazdu na START było :D
Kierujemy się na Radość? ZAWSZE :D
Tutaj piasku tylko znikoma ilość... takich miejsc będzie jednak mniej niż więcej :P
MTB !!!
"A tych, co pozostali, trwoga nie przenika,
Radość skrzydła nam rozwija, nie przeraża z śmigieł krzyż.
Nigdy nie ścichnie w dali mocny głos silnika.
“Lecieć, a nie dać się mijać” - zawsze wzwyż..." --->
"...Jak równo silnik gra, jak śmiało śmigło tnie!
Już ginie pośród chmur najśmielszych orłów niebotyczny ślad,
Nie straszny mrok i mgła, nie straszny wiatr, co dmie,
Jesteśmy od Ikara mędrsi O tysiące lat!... --->
"...a jeśli z nas
Ktoś padnie śród szaleńczych jazd ,
Czerwieńszy będzie kwadrat,
Nasz lotniczy znak,
Znów pełny gaz!
Bo cóż, że spada któraś z gwiazd,
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..." (całość TUTAJ)
"Upiorne ruiny żydowskiego szpitala psychiatrycznego z początku XX wieku, gdzie podczas II wojny światowej miała miejsce masakra."
Powie także: "otwarte cała dobę"... a nie tak jak prom. Historię tego miejsca możecie przeczytać TUTAJ oraz także TUTAJ. Nie wiem jak tam z waszą wiarą w duchy, ale nazywają to miejsce jednym z najbardziej nawiedzonych w naszym kraju... a nawet jeśli w duchy nie wierzycie, to warto wierzyć w historię i jej opowieści.
Chciałbym tutaj zacytować pewien wiersz, ale nie znam go na pamięć... a widziałem go tylko raz. Zrobił na mnie duże wrażenie, dlatego fragmentarycznie go zapamiętałem (acz cytat może nie być idealnie wierny oryginałowi). Był to wiersz o żydowskim szewcu, a dokładniej o "butach, które go odwiedzały". W każdej zwrotce przychodziły do niego inne buty, które wiersz opisywał, aż
"...pewnego dnia, usłyszał tupot butów
pełnych butnej, tępej siły,
butów, które .... [nie pamiętam niestety... ]
i te buty go zabiły..."
Jedną z pacjentek murów tego zakładu była także matka Juliana Tuwim, która potem została zamordowana przy likwidacji otwockiego getta (na terenie którego znajdował się szpital).
"Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy myślała o mnie,
Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy tęskniła do mnie..." --->
"Przestrzelił świat matczyny:
Dwie pieszczotliwe zgłoski,
Trupa z okna wyrzucił
Na święty bruk otwocki..." ---> (całość to wiersz Tuwima, znajdziecie sobie)
"Ja chciałbym tak zawsze biec pod wiatr
Nie liczyć dni, ciągle zmieniać twarz
Sprawić by czas wciąż omijał mnie
Wszystko to już dziś nie liczy się...
Bo jesteś TY,
wciąż przy mnie budzisz się,
Bo jesteś TY
i wciąż czuję, że
Bo jesteś TY
cóż więcej mógłbym chcieć..." (całość TUTAJ)
Nie uda nam się wyPROMOWAĆ naszego rozwiązania, ale przynajmniej załapiemy się na jakąś inną PROM-opcje :P
Niestety obie sprawią, że ominiemy "duże, zielone" od Otwocka do Garwolina. Zachodnia część Wisly - przynajmniej z mapy - nie wygląda tak fajnie jak wschodnia, ale nie ma za bardzo wyboru. Jak się nie zdecydujemy, to najatrakcyjniej to będzie wyglądać Dęblin.. z braku innych opcji. Wiecie jak to bywa, kiedy macie ochotę, a opcji jest mało... atrakcyjność niektórych jednostek niebezpiecznie wzrasta. A mówiąc o "jednostkach", to Dęblin... wywaliliśmy tam z "chłopakami" 700 sztuk amunicji w 2022. Tak, przeterminowała się i trzeba było ją wywalić :P, czego nie rozumiesz :P
Niemniej Dęblin to jednak dzisiaj (lub jutro - pamiętajcie, że to nadal dużo kilometrów...) najgorsza opcja. Czekać na pierwszy kurs w sobotę w Świerżach (6:00)... hm, zakładamy że o 6-stej rano to będziemy dużo dalej... chociaż patrząc na nasze tempo, to nie jest to do końca pewne. Sami widzicie, dużo opcji - trzeba się na coś zdecydować.
Wybieramy PROM, bo jest bliżej niż most. Ten tutaj działa do 20:00, a jest zaraz za Otwockiem. Na ten zdążymy :P
Kierunek Karczew i poddajemy się PROM'ocji :D
W oczekiwaniu na upragnioną promocję !!!
Promujemy się :D
No! To rozumiem!
Inspekcja owoców w Dolinie Czerska. Głowny inspektor sanitarny: Pani Wywerna :P
- zaliczymy świetną cukiernię (ah eklery...szkoda tylko, że nadal jest 36 stopni i podają je w płynie...) Góra Kalwaria
- sady, sady, sady... po prostu piękne drogi przez niekończące się sady. Dolina Czerska. Jabłonki, jabłonki, jabłonki...
- zamek w Czersku (duży, fajny zamek, gdzie mają JAJO WYWERNY - info TUTAJ)
Bałem się, że skończy się na długim przelocie bez atrakcji, a tutaj bardzo pozytywnie zaskoczyła nas ta strona Wisły.
Rycerz na schwał, na koniu w cwał,
w dzień jasny i noc bladą...
przedsiębiorcą się zwał
i handlował jajami Wywerny pod ladą :D
Wchodzimy na zamek - dostaliśmy zniżkę na bilety (dla rowerzystów są zniżki - serio!!! Kapitalne!)
Ale by z tego była jajecznica :D
WidnoKRĄG :D
Żadna praca nie hańbi - każą straszyć to straszy :D
Sprawdzamy czy będzie z czego SOKI TŁOCZYĆ czyli przez sady Doliny Czerwska :)
Ostry ma Pani makijaż, Panno Moo :)
WARKA - Uznany smak... frustracji. Prawdziwa nawałnica zniechęcenia...
Pojechaliśmy Warszawę, a nie Tatry bo miało nie padać, tak? Miało być pięknie i wszystkie prognozy tak pokazywały... do czasu kupienia biletów na pociąg. Wtedy się zmieniły.
Miały być lasy Garwolina, ale słabo nam idzie z tempem i trzeba było plany awaryjne wdrażać - owszem udało się skorygować przejazd dość ładnym terenem, ale zaraz będzie zachód słońca, a my jesteśmy między Górą Kalwarią a Warką. W takim tempie, to my do Krakowa nie dotrzemy do środy... Plan mówił: noc z soboty na niedzielę. Rzeczywistość mówi, że - jak tak dalej pójdzie - to sobotę zaczniemy nadal w Mazowieckiem... K***A
Cały dzień było 36 stopni... jesteśmy przepoceni (tak, tak, śmierdzący i ubrudzeni pyłem z drogi...). Do tego na granicy udaru, bo nam dogrzało konkretnie, zwłaszcza że ostatnie kilometry, dużo ostatnich kilometrów, to nie było "grama" cienia.
Jesteśmy kilkanaście kilometrów przed Warką, a tu nagle czarne niebo i widać, że zaraz walnie deszczem... i to nie będzie zwykła burza. Widać, że jebnie srogo. Grzmi i błyska, a niebo jest "czarne jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat - STĄD). Szukamy jakiegoś schronienia, ale tutaj mają open-space'y ciągnące się hektarami w tych sadach. Niebo wysyła nam ostrzegawcze sygnały "nie będę czekać wiecznie". Szukamy intensywnie i udaje się dorwać wiatę nad stawem. Wjeżdżamy pod nią i dosłownie 10 sekund później - nie przesadzam, to nie jest metafora - to było 10 sekund, może 5 !!! zaczyna padać. Cieszymy się, że się udało! Mamy wiatę, nie zmokniemy, hurrra.... i wtedy rozpętuje się nawałnica. Wiatr urywa łeb, łamie gałęzie, rzuca samochodami... no to byłoby wszystko spoko, ale wiatr sprawia że deszcz pada poziomo (zacina). Wiata słabo nas chroni, w kilka chwil jesteśmy przemoczeni. Tzn. wiecie bez wiaty to byłby maskara, ona zawsze tam jakoś chroni, ale burza nawala tak, że i tak nas przemoczy mimo schronienia.
Obok wiaty jest murowany kibelek. Niestety dostrzegliśmy go z opóźnieniem, kiedy deszcz już wtargnął nam pod wiatę... zostawiamy pod wiatą rowery i chowamy się w kiblu (pasuje Wam, jak za starych czasów z podstawówki...). Jest tylko jeden problem... do kibelka woda dostaje się drzwiami, ścianami i dachem... po kilku chwilach stoimy w wodzie... robi się jej po kostki... zajebiście, utoniemy w kiblu... chce włączyć światło (bo siedzimy po ciemku), ale w świetle latarki dostrzegam taki obrazek... serio
Prądu chyba dzisiaj nie będzie... jesteśmy przemoczeni, a temperatura spadła naprawdę sporo. Tymczasem deszcz rozhulał się na dobre i "radar burz" mówi: "to chwile potrwa". Chwila liczona będzie w godzinach... co na pewno poprawi nasz wynik czasowy. Siedzimy, co było robić... leje tak, że nie sposób wyjść. Kiblujemy... czaicie bazę, prawda? KIBLUJEMY...
Gdy burza przejdzie (burza w znaczeniu pioruny, nie deszcz) wracamy pod wiatę i czekamy na lepsze czasy. Błyskawice poszły napierdalać gdzieś indziej, ale leje nieprzerwanie... godzinę, dwie, trzy... fajnie...ekstra...
Jesteśmy przemoczeni i naprawdę zrobiło się nam zimo - owszem, mamy drugi zestaw ciuchów, ale jako że od czasu do czasu coś nadal "zawieje" pod wiatę, to pasowałby się przebrać jak już będzie po - aby nie przemoczyć drugiego zestawu. Robi się naprawdę zimno, zaczyna nas telepać, naprawdę mocno telepać...
Jak to dziś mówią? Wyjdź poza swoją strefę komfortu, poczuj prawdzie życie... k***a, dawno jestem poza swoją strefą komfortu, mam dreszcze. Przegrzany przez cały dzień upiornym słońcem, teraz zamarzam... a nowe dostawy zimnej wody rusz co rusz odwiedzają nas pod wiatą (srogie podmuchy wiatru).
Jakby to powiedziała Magda "idzie nam dziś jak k**wie w deszcz...". Dosłownie. W DESZCZ. A miało nie padać... skoro już i tak siedzimy pod wiatą, to mogliśmy siedzieć pod wiatą w Tatrach. Jesteśmy tutaj bo miało nie padać... mamy piątkowy wieczór, a jesteśmy "trochę" za Górą Kalwarią, gdzie tam do Krakowa, wrócimy chyba w środę... jest nam bardzo zimno i jesteśmy przemoczeni, a radar burz pokazuje, że postój będzie długi... dramat, żałość i sromota...
Psychicznie dojechało nas to jak jakiś dres, który dojeżdża dzieciaki pod szkołą o 50 groszy na szluga... kompletnie nam się już od-nie-chciało...zaczynamy realnie rozważać zejście z trasy.
Sprawdzamy opcje... i po raz kolejny okazuje się, że bezradność i brak alternatyw bardzo ułatwiają decyzję :P :P :P
- można zjechać do Warki na dworzec i poczekać kilkanaście godzin na najbliższy pociąg (z rowerami, więc 9h do Krakowa i 4 przesiadki...)
- można złapać nocleg w Warce, a rano wstać i... być w Warce (9h drogi i 4 przesiadki...)
- można złapać pociąg z Warki do Radomia (tylko kilka godzin czekania, a potem czekać w Radomiu na kolejny pociąg...)
- można po kogoś zadzwonić, to tylko 3h drogi nocą po nas... i potem powrót do Krakowa.
No możemy powiedzieć "schodzimy z trasy" i co się zmieni... nadal będzie nam zimno, gdzieś pod wiatą nad stawem w Przylocie (kilka kilometrów przed Warką).
Mówię Wam, brak alternatyw bardzo wspomaga procesy decyzyjne...
Musimy jakoś odzyskać komfort termiczny (przebrać się planujemy później - nadal... mimo wszystko). Wyciągamy nasze folie NRC. Zwykle chronią nas przed 5G, ale tym razem chronić będą przed zimnem... pierwsza folia leci na blat stołu (izolacja od "dołu"). Kurtki na grzbiet, a drugą folią cali się owijamy i idziemy spać...
Deszcz nadal pada, a pod wiatą leżą zawinięte sreberka/złotka...
Nadupia... srogo nadupia...
Pasuje Wam, nasza wiata miała oświetlenie :) Klasa :)
Wiata z oświetleniem, molo, grill - lokalna społeczność naprawdę kocha swój staw (i ja to naprawdę szanuję - wiata nas naprawdę poratowała).
MAPA NUMER 2 - Prowadząc ofensywę w głąb Ziemi Radomskiej
Przynajmniej deszcz przestał padać.. .jest koło 22:30. Chcieliśmy się trochę przespać, ale zapowiada się że ekipa z samochodu zrobi sobie imprezę na molo. Deszcz przestał padać, więc ruszyli nad swój ukochany staw. No nic, trzeba się zbierać zatem. Przebieramy się w suchy zestaw - ten przemoczony do worka i do plecaka (niech gnije :P :P :P). Robi się trochę lepiej bo w suchych ciuchach humor od razu się poprawia. Niemniej czas, 22:30 - myśleliśmy że o tej godzinie to będziemy w połowie Świętokrzyskiego... a mamy nadal "w ch**j" czyli dość daleko do Radomia... no nic, trudno. Jedziemy.
Noc mimo wszystko będzie ciepła - burza już przeszła. Nawet przyjemnie ciepła, a nie jak za dnia 36 stopni. Leję w paszczu pierwszy z 4 magicznych eliksirów - KOFEINĘ i czuję, że oczka mi się otwierają (polecam ten iście Diablo'wy POTION OF REJUVENATION). "Matka wie, że ćpiesz" - no pewnie, wszyscy w rodzinie lubimy "kofeinki" :D
Odpalamy lampki i ruszamy w noc. Coś tam jeszcze pokapuje, ale mamy nadzieję, że to jakieś tam ostatki deszczu. Nie mamy trzeciego zestawu na przebranie, a raczej skoro tu była wiata, to kolejna nie będzie za rogiem (gdyby nagle znowu zło się rozhulało...)
Kierunek Puszcza Kozienicka, w której byliśmy do tej pory tylko raz (tutaj). Naszym celem są Studzianki Pancerne i pomnik czołgu - w podlinkowanym wpisie znajdziecie więcej info, a przede wszystkim polecam merytoryczny komentarz któregoś z czytelników bloga. Jest noc, nie ma upału, jedzie się dobrze - lecimy zatem "przelotem". Odpalamy kopyto i pożeramy kolejne kilometry. Mgły i księżyc, księżyc i mgły, a my lecimy przez noc. Być suchym, niby tak mało a tak wiele.
Wpadamy do Studzianek i przy pomniku czołgu jemy kolację. Jest przed 1:00 w nocy. Połowa naszych znajomych pewnie na jakieś imprezie, a my siedzimy pod czołgiem w Puszczy Kozienickiej i wsuwamy bułeczki. Dobrze znowu Cię widzieć, Numerze 217 :)
Przy kolacji pozwalamy sobie na pewne refleksje... jesteśmy w Studziankach Pancernych, tak?
Google mówi: Warszawa - Studzianki, około 80 km.
Nasz licznik: 140 km...
Prawie dwa razy więcej... wygląda na to, że mocno jeździmy po mapie wschód - zachód, zamiast jechać na południe (Warszawa i początkowe 30 km było idealnym przykładem).
Jak nie zmienimy tej tendencji, to wrócimy do Krakowa na środę, a zamiast 350 km będziemy mieć z pyńcet... no dobra, może się uda na wtorek. O wiem, dojadę wprost na Chief Review...
Już widzę jak to będzie wyglądać:
- Jak wyglądają metryki, ile Wam jeszcze zostało do przeprocesowania?
- 486 kilome...eee wymagań
- Jak? Przecież było mniej. Koło 350. A co to za liczba... z dupy
- Z dupy.. oj z dupy
- Ty się dobrze czujesz?
- Tak... tylko, chciałbym się przewrócić... złożyć wniosek formalny?
W blasku księżyca...
Wieś, która w 1969 otrzymała dopisek "PANCERNE" na pamiątkę największej, "polskiej" bitwy pancernej.
"Flers–Courcelette showed the way, evolution leading to El-Alamein until today
We're the first ones into the fray (...)
From the Mark 1's introduction to the beast known as the Leopard
With our Chieftains and Centurions, our frontline has been tempered
From the fields of Prokhorovka, to the shores of Overlord
The beginning of the victory, Shermans rolling on to Sword..." (jak kocham Siły Powietrzne to rozumiem, naprawdę rozumiem miłość do tych pancernych bestii - całość TUTAJ).
"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (chyba już wiecie, nieraz przytaczałem te słowa)
Wstaje nowy dzień...
Gdzieś w Puszczy Kozienickiej...
Nie jest Wam przypadkiem...
Przez Puszczę - kierunek Radom
"To most people, the sky is the limit. To those who love aviation, the sky is home"
Byliśmy tam wtedy... to była czarna seria lotnictwa. Najpierw wypadek Grupy Żelazny na Air Show Radom 2007 (gdzie zginął założyciel grupy - płk pilot Lech Marchlewski)... a miał to być ostatni, pożegnalny, kończący karierę lot... a potem AirShow 2009, gdzie roztrzaskał się białoruski SU-27. Śledztwo wykazało błąd pilota, a trochę nieoficjalnie w Siłach Powietrznych mówi się, że po treningu przed pokazem piloci dostali od swoich dowódców bardzo brutalną "zjebę", że ich pokaz jest żenujący i mają zrobić go mocniej, agresywniej... nie wiem czy to nie "miejska legenda", ale raport z katastrofy jest jednoznaczny "błąd pilota".
Piloci wykonywali pętlę i powiem Wam, że już wtedy źle to wyglądało - duża prędkość, mała wysokość... wyglądało jakby miał się nie wyrobić z tzw. "wyrównaniem" przed ziemią. Wstrzymaliśmy oddech gdy maszyna zeszła bardzo nisko... pierwsza myśl "rozbił się" - samolot zniknął za ścianą lasu (więc sami możecie sobie wyobrazić jak nisko to było). Rozbił się... ale nie ma dymu, nie ma eksplozji. Mijają sekundy, a tu nic... czyżby dał radę? Niewiarygodne, ale Mu się udało!
I wtedy słup dymu... wtedy bardzo mocno odczułem relatywistyczne postrzeganie czasu. Coś co wydawało mi się godzinami, to były sekundy...
Su-27 uderzył ogonem w ziemię i rył po glebie... 2009 to były inne czasy niż mamy obecnie z Białorusią, więc postrzeganie tej tragedii było także zupełnie inne.
Od tego czasu byliśmy na wielu AirShow'ach w Radomiu, ale nigdy nie udało się podjechać pod pomnik katastrofy (znajduje się poza lotniskiem).
Pomnik w kształcie SU-27 - pięknie
Nasze zdjęcia tej maszyny z AirShow Radom 2009
Jedziemy sobie wzdłuż lotniska i co widzę, stoją AN'y. Haha, nieśmiertelne Antki. Możemy mieć i Herculesy, ale AN'y będą zawsze - tak jak ukochany Jana Hoffmana "RWD-5".
I znowu zaczynam śpiewać:
"Od wieży lotniska zachodni wieje wiatr
Na niebie rozbłysły rakiety
W stalowym rumaku otwiera się właz
i widać czerwone berety
Że skakać nam trzeba - nie bajka, co cóż
na pasach AN'y czekają
zabieraj więc bracie spadochron i nóż
koledzy w samolot wsiadają
Silniki zawyły i AN się wzniósł
i już wysokości nabiera
żołnierze się wszyscy do skoku szykują
dowódca nam sam właz otwiera... (...)
...a w dali lotniska AN'y startują
i między chmurami szybują" (całość TUTAJ)
Trzeba jednak skorzystać ze słońca... i tak przyda nam się zjeść jakieś śniadanie. Zwłaszcza, że dorywamy drożdżówko-wóz, który jeździ po okolicznych wioskach.
Zaopatrujemy się i robimy śniadanie mistrzów w lesie. W tym samym czasie, wszystkie przemoczone ciuchy lądują na leśnych instalacjach. Dziś jest chłodniej, nie 36 a tylko 35... więc "pranie" wyschnie w 20 min. Morale znowu w górę, bo znowu będzie suchy zapas, jakby nas znowu coś dorwało. Ja nie mówię, że świeże i pachnące (bo wczorajsze), ale suche... zrozumie kto kiedykolwiek zamarzał w przemoczonych ciuchach w górach... lub okopach. Suche! To najważniejsze.
Suszymy "pranie" :D
MAPA NR 3 - Zdobywając góry Świętego Krzyża...
Jest południe w sobotę, a my wyjechaliśmy z mazowieckiego... ostro. Pojawia się u nas niesamowite uczucie. Przecież do domu mamy po prostu... no nie czarujmy się - w ch*j.
Ale mimo to cieszymy patelnię - świętokrzyskie, to już blisko. Mazowieckie było daleko, ale świętokrzyskie - ile tu wycieczek było, to rzut beretem od domu.
Powiem, że mam tak samo z A4-ką, jak wracamy z jakiś dalekich wypraw to "O! Wrocław! To już prawie w domu" :D
Do Kielc mamy jeszcze gruby odcinek, ale umysł już spokojny, bo świętokrzyskie czyli blisko... kosmos to jest co ten umysł potrafi wykombinować. Niezły fikoł :D
"Wstęgą szos..." --->
...miedzą pól złoconych... --->
...krętą ścieżką poprzez las... --->
...po ten kwiat, po ten kwiat - czerwony
skoro przyszedł na to czas..." (całość TUTAJ)
Wąchock za dnia, więc wjeżdżamy asfaltem :D
Wąchocka pogodynka :)
Nadal trzeba jednak uważać na wiry :P
Lasy są tu pełne historii...
Powiedziałbym, że bierzemy szturmem... ale nie. Mozolny i długi podjazd... a nadal mamy 35 stopni... masakra.
To nie koniec atrakcji - przełęcz pod Radostową czyli Pasmo Lubrzanki po Masłowem... Radostowa to chyba najdziksza góra z Gór Świętokrzyskich. Niesamowita jest!
W kolejce czekają już Grupa Otrocza, Pasmo Daleszyckie i Grzbiet Szczecniański...
Ufff... to bolało, naprawdę bolało. Jak kochamy pagóry, to jednak jak jedziecie z Warszawy, to to będzie boleć.
Co tu dużo mówić, mijamy Świętokrzyski Park Narodowy i Kielce, więc chyba już blisko, prawda?
Miało być blisko :P
Dzień dobry!
Świętokrzyskie style, BABA JAGA więc muszę, po prostu muszę hahahaha - śpiewamy i nie ma, że k***a, nie! Drzeć ryja razem ze mną:D
"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki? (och tak)
Gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki.
Choć wołali - "Baba Jaga", nie wierzyłem w to,
bo z Twych oczu sama dobroć płynie, a nie zło.
Gdy patrzyłaś na mnie czule, już wiedziałaś,
swoim czarem, swą urodą, mnie spętałaś. (tak?)
Kiedy szedłem wolnym krokiem, między drzewa,
pomyślałem, chyba Tobie coś zaśpiewam.
Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież, dawno zapomniałem.
Teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę,
to dla Ciebie miła, nucę tą piosenkę.
To dla Ciebie tylko, nucę tą piosenkę" (całość TUTAJ)
MAPA NR 4 - Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, na Ponidzie wędrowałem :D
Zachód słońca dzisiaj - jest, po prostu jest... w przeciwieństwie do wczoraj, kiedy nadupiało złem. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni - zaczyna się druga noc. Jest ciężko, ale idzie! Już Ponidzie, już niedaleko.... tak, tak sobie to tłumaczymy. Fikoły emocjonalno-psychiczne...
Forsując Czarną Nidę :)
Hydro obiekty na Czarnej Nidzie :)
"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..." (całość TUTAJ)
Jakby to powiedział Pan Tadeusz "Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy, kkrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, u góry błękitnawy, na zachód różany..."
Powiedziałbym, że Pan Tadeusz ma rację :D
"Siedzieliśmy pod jodłą i dobrze nam się wiodło..." (parafraza TEGO)
A było to tak... noc widzie nas przez Ponidzie. Odliczamy... byle dotrzeć do Wiślicy i tam wskoczyć na Velo. Znamy je (tutaj) więc umysł już oswojony. To już będzie chwila, to już blisko. Nieważne, że to Velo ma ponad 50 km do Proszowic. Znamy, więc oswojone - to blisko :)
Ale na razie wpadamy do Chmielnika przywitać się z Gąską :)
Zaskoczyła mnie historia tej miejscowości i jej powiązania z gęsiami. Niesamowite - warto poszukać i poczytać :)
Po Chmielniku droga widzie na Busko Zdrój... ale SLEEPMONSTER jest koszmarny. Oczy nam się zamykają... eliksiry pomagają tylko na chwilę. Muli nas masakrycznie. Chcemy dotrzeć w okolice Buska bo tam są dwie mega wypaśne wiaty na lokalnym Velo rowerowym. Tam się prześpimy, tam oszukamy organizm krótkim snem... bez tego się nie obejdzie, bo zasypiamy kręcąc. Droga do wiaty trwa wieczność i połowy nie pamiętam, bo jadę na automacie. Szkodnik też... byle dotrwać.
Dojeżdżamy i okazuje się, że w pierwszej wiacie jest... gniazdo szerszeni. Nie są zachwycone światłem naszych czołówek. Uciekamy do drugiej wiaty, a tam... większe gniazdo szerszeni. Grubo... tutaj nie pośpimy, ale bez tego nie damy rady. Odcina nas... ruszamy zatem pod tzw. SOSNĘ NA SZCZUDŁACH. Nie ma tu niestety ławek i stołów jak pod wiatą... ale w sumie piasku jest tutaj jak na plaży. Gleba w piach i śpimy na ziemi. Jak jesteście wykończeni to nie będziecie wybrzydzać... piach jest suchy, ciepły i miękki. Owszem ja jestem trochę jak Anakin i nie lubię piasku, ale nie mamy siły wybrzydzać - TUTAJ macie kosmiczne nawiązania do "I hate sand", kocham tekst tej piosenki :D
Tak jak pisałem, gleba w piach i chrapiesz. Godzinka, może półtorej... byle tylko oszukać sleepmonstera.
No i udało się... wstaje się ciężko, ale shot z eliksiru, chwila snu i znowu kontaktuję. Może nie jestem obecnie najostrzejszą kredką w piórniku, ale kontaktuję na tyle aby jechać.
Przed samą Wiślicą... coś koło 2:00 w nocy wbijamy na stację benzynową uzupełnić plecaki.
Pan za ladą lustruje mnie wzrokiem... wiem, wiem, źle wyglądam. Spałem na ziemi, w piachu, jestem przepocony, z zaciekami.
Pan mnie pyta: "czy wszystko w porządku" i wskazuje na moje ubranie...
Ja mówię: "tak... dopiero dziś mam pranie"
Na pewno widzieliście kiedyś taką scenę - na przykład TUTAJ.
Gąska :)
Nasza sypialnia :)
Na już znanym na Velo.
Velo przed świtem :)
Nadal przed świtem :)
Bez kitu... mam wrażenie, że prawie jesteśmy w domu... znam te drogi.. znam te drogi.
Znowu drę ryja... pusto, łąki i pola, mogę bezkarnie drzeć ryja.
Tylko Szkodnik prosi o litość, aby nie śpiewał... ale cóż, to silniejsze ode mnie, chce mi się wyć
"Country roads, take me home
To the place I belong
Eastern Velo
Bike Lane Mama
Take me home
Country roads..." (drobna parafraza TEGO)
Coś czuję, że będzie dzisiaj wynik ponad 400 - wszystko mi to mówi, po prostu wszystko :D
Rammstein'a "Sonne" bym podlinkował, ale robiłem to w relacji z Piekielnego więc może polecę klasyką... TUTAJ
Wszystko pięknie, ale to co siedzi na liściu gryzie... a tego jest tu DUŻO !!!
Tunel i mostek :)
MAPA NR 5 - Kraków. Pora postawić kreseczkę nad "o".
Velo kończy się w Proszowicach - stamtąd ruszamy na południe, złapać Wiślaną Trasę Rowerową (WTR), która doprowadzi nas pod Wawel, do smoka.
Tak Szkodnik, zabierz mnie do Smoka. Uwielbiam Smoki :D
Gdy ciśniemy Velem na Krakow, mijamy zawodników maratony Wisła 1200 (od źródeł na Baraniej Górze do ujścia do Bałtyku)... 1200 km.
To jest niesamowite - lekcja pokory. Wracamy mając przejechane prawie 500 km, jesteśmy wykończeni, zmieleni, sponiewierani, wybatożeni i wytarmoszeni... ale w sercu gdzieś tam czujemy się dumni i wtedy mija nas gość, który leci WIĘCEJ niż dwa razy dłuższą trasę. Czyli nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy słabi :D
Jak w wojsku... chuj**wo ale stabilnie. No ale przynajmniej było fajnie :D
Lubimy to miejsce :)
Pkt kontrolny "Koniec ścieżki" :D
Wiślana Trasa Rowerowa czyli końcówka
BYŁ OGIEŃ !!!
Co teraz? Jak masz teraz plan?
Planuję... PRZEWRÓCIĆ SIĘ :)
Nasza wyprawa w pięciu obrazkach :)
Nasz wyprawa na jednym obrazku :D
Nasza wyprawa w kilku liczbach... tak, Kinga ma rację. Zawsze nie-do-szacowujemy wycieczek o 1/3.
Miało być 40h i 330 km... coś nie poszło :)
Ale i tak było fajnie!
Kategoria SFA, Wycieczka
Vihorlat i Morskie Oko... w huku artylerii
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Vihorlat był jednym z naszych głównych celów drugiego tygodnia urlopu, spędzanego gdzieś na styku Beskidu Niskiego i Bieszczad (ze sporą ilością wypadów na Słowację czyli w ichni Narodny Park Poloniny oraz jego okolice). Wyholrackie Wierchy to bardzo dzikie pasmo górskie, które w połowie jest także ogromny poligonem wojskowym. Do niedawna nie było tutaj nawet szlaków, ale w 2022 Ministerstwo Obrony Narodowej Słowacji udostępniło te tereny w celach turystycznych. Tzn. udostępniło częściowo bo poligon nadal działa, ale o tym zaraz.
Wyznaczono tutaj nawet czerwony szlak na najwyższy szczyt Vihorlat, ale cały obszar podzielono na dwie sekcje: tą z całkowitym i permanentnym zakazem wstępu i tą, którą można odwiedzić, ale tylko wtedy kiedy nie ma tutaj ćwiczeń wojskowych... o tym też zaraz :D
Pierwsze ("po końcu historii w 1989 roku" :P :P :P) w miarę legalne wyjście na Virholat to są lata 90-tego, bo wcześniej były to tereny całkowicie zamknięte dla postronnych.
Ruszamy zatem ostro pod górę. Najpierw na Sninsky Kameń, a potem przez całe pasmo na "Vihorlaaaa" :P
Powiem Wam, że było noszenia... srogie podpychy i noszonka, naprawdę srogie, co widać trochę po zdjęciach. Prawie 3h godziny walki aby wyleźć na Sninskego... ale warto, bo widok i skały ma niesamowite. Niemniej, gdy stoimy sobie na szczycie, to nagle jak coś nie jebnie... i to tak konkretnie, tak że czuć drżenie powietrza. Pierwsza myśl, że mamy naprawdę niedaleko do ukraińskiej granicy, no ale musiałby to być bombardowanie celów na zachodniej granicy (co jest w tej wojnie jednak dość rzadkie). Nagle drugi huk i znowu drżenie powietrza... potem prawie od razu trzeci i teraz widzimy dym "idący" z doliny. Czyli poligon... poligon działa.
Kolejna eksplozja i znowu czuć falę w powietrzu, no klimat jest niesamowity. Sprawdzamy na stronie Ministerstwa - cały czerwiec to ćwiczenia wojskowe - będziemy mogli zatem przejechać tylko obrzeżem poligonu pod sam szczyt. Sam szczyt nie będzie dostępny... tzn. Słowacy mają to trochę prościej niż my. Zakazu w sumie nie ma - jest informacja, że masz sprawdzić na stronie kiedy nawalają i wtedy nie wchodzić, a jak wchodzisz to Ministerstwo nie ponosi odpowiedzialności za wszelakie szarpane mięso.
Niesamowicie klimatyczna zrobi się ta nasza wyprawa - dziki las i to taki wpisany jako Prastara Puszcza na listę UNESCO (zobaczcie jedno z ostatnich zdjęć). Przedzieranie się przez srogo zarośnięty szlak, a niemal co chwilę las "przynosi" dźwięki serii z karabinów maszynowych oraz huki eksplozji. "Aż nagle pierdoln**ło, zatrzęsła ziemia się, jak nic przeciwpiechotny... nie ma już, zostało ni-ch*ja, opada z wolna kurz (...) Pracuje artyleria, chłopaki jebią fest...powietrzno-desantowa rozjeb**a już w pizdu"
Coś co zostanie w naszej pamięci na długo, mimo że na sam Vihorlat nie będzie mogli wyjść bo leży on na terenie poligonu.
Zjedziemy zatem nad tzw. Morskie Oko... czyli chyba można jednak powiedzieć, że nasz szturm na Vihorlat został zatrzymany przez ogień karabinów, a obłożeni artylerią musieliśmy wycofać się, aż nad Morskie Oko :P
Srogi, techniczny podpych :P
Szturm Sninsky'ego Kamienia
WOW !!!
Dzień dobry, panie Jaszczurowaty :)
Tu dopiero będzie ciężko wynieść rowery...
ALE WARTO !!!
Tego nie widać na zdjęciu, ale dym z doliny robił wrażenie
No właśnie...
Hmmm...
Droga ze Sninsky'ego na Vihorlat - w większości dobrze przejezdna, ale miejscami :D
Ciało doskonale czarne czyli dziupla na średniej wielkości wiewiórkę :D
Średniej wielkości wiewiórka :D
Dotąd nam wolno... dalej już nie.
Chciałem dzikie góry, więc mam...
Chciałeś dzikie to się przedzieraj :P
Morskie Oko !!!
Widok z góry!
Nad wody spokojne... no tutaj w miarę spokojne, ale w sąsiedniej dolinie nawalają artylerią :D
Nie dotykaj tego, broń bobrze !!!!
Cyklohodnikiem małych planet po stopach Herkula :D
A tu jeszcze dwa zdjęcia z początków dnia - każda ławka miała imię!!
Kupiło mnie, że to była VIERA. Jeszcze akurat dzisiaj --> "Viera to oficera, jedną ręką Cię rozbiera, drugą grzebie Ci w papierach, bo choć w łóżku jest jak zwierzę, wiedz że robisz to z żołnierzem..." :P :P
Poligon i pradawne lasy bukowe Karpat !!!
Kategoria SFA, Wycieczka
U Króla Ruskiego i przy Trzech Studzienkach
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ruskie to dawna, wysiedlona wieś zaraz za granicą czyli po drugiej stronie "naszej" Przełęczy nad Roztokami - słowacka nazwa przełęczy to Ruskie Sedlo.
Wyprawa w głąb Narodnego Parku Polonniny... tutaj jest pusto. Niesamowicie pusto.
Dzień wyrwany pogodzie... z trudem, ale wyrwany, brutalnie wyrwany
- start 10:00
- 10:30 deszcz... szczęśliwie zdążyliśmy pod wiatę, ale ponad godzinę padało
- 12:00 znowu w drodze...
- 13:15 Przełęcz Nad Roztokami
- 13:30 deszcz... mega wielki, znowu szczęśliwie obok domek do nocowania/ rozbudowana wiata
Pada 3,5 godziny... co było robić. Śpimy pod wiatą... muzyka relaksacyjna: deszcz w lesie. Prawie jak DESZCZ W CISNEJ :P
17:00 - przestało padać... co robimy? Zjeżdżamy do Cisnej (do Siekierezady) na kolację czy jednak jedziemy... późno już trochę... ech...
EJ, przecież to czerwiec, jest jeszcze 4 godziny dnia - JEDZIEMY.
No i super... wycieczka wyrwana pogodzie. Powrót około północy, ale było warto!
Piękne, dzikie tereny, a góry parują/dymią jak szalone. Niesamowity klimat!
Zjazd z Ruskiego Sedla
Czyli nasza Przełęcz nad Roztokami :)
Śladami wielkiej wojny...
"Stoczymy się jak lawina na równinę węgierską i przeniesiemy nareszcie pożar wojny na obcą ziemię..." - jest coś hipnotyzującego w tych słowach
Ten sam dreszcz na plecach, gdy po raz pierwszy raz - pewnej nocy - przeczytałem "The Sin War will once again know the FURY OF THE THREE..."
...niejednej wojny
Uciekamy przed deszczem pod wiatę/do domku :)
Po deszczu
"Oh Mother Russia, Union of Lands, once more victorious the Red Army stands..." (całość TUTAJ)
"... zaklęte w melodii RUSKICH chat, gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł, tylko niebo na ikonach srebrem lśni" (całość TUTAJ)
"... na kształt ten trzeba spojrzeć z boku, żeby zobaczyć jasno, że to czaszka trupia" (całość TUTAJ)
Królu ZŁOTY mianuj mnie SZARŻE-DA-FĘ :D (ambasadorowie bywają czasami mocno poszukiwani... więc wole niższe stanowisko :D )
W głąb nieznanego...
Jak ja kocham takie miejsca
Szumi!
Wciąż dalej i dalej
Tri Studenki :)
Jaszczurowo się zrobiło :P
Najpiękniejsza pora dnia :)
Stary, zapomniany kirkut
Powrót po zabytkowej drodze
Gdzieś pod Okrąglikiem :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Nasz trzeci MINCOL
-
DST
35.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nasz trzeci Mincoł !!! Dawno temu pod kołami padł ten czerchowski (w miarę niedaleko Leluchowa) - Mincoł (1157m). Możecie przeczytać o tym TUTAJ. Dżyssss... 2017... ale ten czas... sami wiecie co robi. Całkiem dobrze śpiewają o tym TUTAJ (ale ten link BARDZO na własną odpowiedzialność :P)
Jakiś czas później zdobyliśmy ten drugi Mincoł (1394m) czyli szczyt z Magury Orawskiej. Z tej wyprawy nie udało mi się zrobić wpisu na blogu.
Teraz przyszła pora na ten trzeci - Mincoł z Małej Fatry (1364m)
Iście nie-rowerowy ale przepiękny. Pchanie i niesienie, ale przepiękny! Rypanie pod górę z rowerem na plecach, ALE PRZEPIĘKNY !!!
35 km, stosunek chodzenia do jazdy... NIEWAŻNE, PRZEPIĘKNY !!!!
Widok z miejsca, gdzie jeszcze podjazd robiliśmy na siodle :D
Wspomnienie walk czechosłowackiego korpusu z okresu końcówki IIWW.
Pomnik Matki z Dziećmi
Koniec jazdy - pora na "noszonko" :D
Srogi wypych
Oj srogi :D
Pchamy...
Na szycie można spróbować jazdy :)
Acz jest dość wąsko :)
Wychodzimy na otwarte przestrzenie :)
Majestatycznie :)
Amor wybiera :D
"Pracuje artyleria, chłopaki jebią fest..." :D (całość TUTAJ)
Szczyt :D
Tryptyk? Trójząb? szlaków :D
Nasz trzeci...
Panoramy Małej Fatry jest fantastyczna
W stronę słońca
Tylko czemu znowu pod górę?
Dobry techniczny zjazd... jeśli ktoś umyi w bardzo ostre zjazdy...
Zachód słońca
Panoramki
Znowu po nocy w lesie :)
Pięknie!
Pamięci francuskim partyzantom (info TUTAJ)
Most nad Vahem
Kategoria SFA, Wycieczka
SMRK i RADEGOST
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
SMRK to pchanie i noszenie po kamieniach... na tyle, że w pewnym momencie zostawiliśmy rowery w lesie (spięte do drzewa) i na szczyt wyszliśmy pieszo, bo to nie miało sensu. Nawet dla nas :D :D :D
Taki Łopiennik Beskidu Śląsko Morawskiego. Kontekst w punktach:
- Łopiennik to szczyt ponad 1000 w Bieszczadach nad Cisną (obok niego jest DURNA - i taka była też nasza wyprawa :D :D :D)
- Czarnym szlakiem, nic nie pojeżdżone. 3h pchania... od "zera" na szczyt, tylko pchanie
- nie zjechaliśmy także prawie nic, bo trochę za trudne skały dla nas były więc hmmm
- spacer z rowerem na szczyt i z powrotem
Od tamtego momentu, jak coś jest "lokalnym" Łopiennikiem to jest DURNE z rowerem... durne i daremne :D
Natomiast RADEGOST i ścieżki pod nim to fantastyczna jazda. Sam Radegost (pomnik i sam szczyt - no jest w pierwszej dziesiątce moich ulubionych gór, wbił się do niej jak dziś w maliny!)
Prawdziwa ścieżka rowerowa :D
Szkodnik, czemu nie jedziesz?
No czemu?
Misiek: Szkodnik, no czemu nie jedziesz?
Szkodnik: Misiek...
Misiek: Tak?
Szkodnik: Spier***laj
Misiek: XD XD XD
"Gorejący krzew" (historia opowiedziana TUTAJ)
Kolejny bez-samogłoskowy SMERK :D
I widoczki z niego :)
Zacny zjazd - szarpie aż miło :D
No to teraz DZIDA !!!
Niedawno jeździliśmy po szczytach po drugiej stronie :D
Między drzewami :)
Ruiny dawnego hotelu
Kdo mi zase jedl z misticky? :D
Urokliwa ta dolna
Piękna wstęga drogi
Coś wyprostowało misiaczka :D
Projektował ten sam człowiek, który projektował te niesamowite cmentarze z Pierwszej Wojny Światowej w Beskidzie Niskim!
Tam jedziemy!
Kręć!!!
Ja ja kocham takie klimaty!!
No centralnie Indiana Jones i Świątynia Zagłady - aż mnie coś chwyciło za serce :D (no sami powiedzcie, że NIE ----> TUTAJ)
Wygląda jak krawędź lądu !!!
Przeloty, przeloty, przeloty
Czy Cyryl zna wszystkie Metody? :D
Piękny szczyt
Niebo płonie :D
Vyhlidka :)
Na koniec mocno nam dolało... naprawdę mocno
Smokuuuuuu :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Hora LYSA a Vrch TRAVNY
-
DST
75.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Lysa Hora (1323m) oraz TRAVNY Vrch (1203m) czyli zwiedzamy Beskid Śląsko-Morawski.
Kask na kierownicy oznacza srogi podjazd :)
Pod szczytem LYSEJ
Najvyssihy vrchol!!
Jest i szczyt
Zacnie, doprawdy zacnie :)
Piękne drogi :)
Tracimy wysokość :)
Strażnik okolicznych pagórów :)
Robi wrażenie
Niebieski domek :)
Po drugiej stronie jeziora :)
Tam byliśmy jeszcze niedawno :)
Znowu zdobywamy wysokość :)
Bo z góry lepiej widać :)
Spotkanie na szlaku :)
Niekończąca się droga :)
I w dodatku głównie pod górę :P
Ukryty słupek CS - S :)
I znowu zjazd :)
Tam byliśmy rano :)
Znowu zaczyna się spektakl świateł :)
Jest i szczyt !!!
Nagle coś przykuwa mój wzrok :)
"Płoną góry, płoną lasy... stromym zboczem dnia, słońce toczy się" (całość TUTAJ)
Wodospady po nocy zawsze na propsie :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Chata dobra jak CHLEB
-
DST
35.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
950m srogiego podjazdu aby zjeść Boruvkove Knedliki i popić Kofolą? WCHODZĘ W TO!!
Szlak rowerowy do Chaty pod Chlebem w Małej Fatrze. Srogi podjazd, pyszny obiad... i spłynięcie w dół w ulewie stulecia. Ponoć większość z Was twierdzi, że my ciągle mamy pogodę. No skoro pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze, to TAK - mamy ją zawsze. Póki byliśmy nad chmurami ten stan był stabilny... innymi słowy podjazd i pobyt na górze był w chmurze, ale zjazd był pod chmurą... z której napierało deszczem jak Ruscy na Grupę Armii Środek w czerwcu 44 (operacja "BAGRATION").
Przewalają się chmury po szczytach :)
Daleko mamy dziś po CHLEB :D
Z góry świat wygląda jakoś ładniej :D
Chata dobra jak CHLEB
Incepcja - Chata w chacie :D
Zjeżdżamy w deszcz i zło :)
Przedostatnie zdjęcie bo parę metrów niżej tak lało, że to był koniec zdjęć na dzisiaj :)
To nie mgła, to chmura z której srogo napiera
Kategoria SFA, Wycieczka
Z Piekła do Nieba - SZLAK PIEKIELNY
-
DST
282.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Chyba sam Rogaty mieszał przy pomiarach, bo raz piszą że szlak ma 225 km, potem że 243 km (gruby błąd pomiaru...), a nam wyjdzie łącznie 282 km.
Acz, aby być szczerym, nasz wynik jest liczony z "dojazdówką" od i do auta, a także z lokalnymi zboczeniami z traktu.. no ale wiecie, wieże widokowe i szczyty pagórów tuż przy szlaku... więc GRZECHEM BYŁOBY NIE ZBOCZYĆ :P
"Umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł..."
Pytacie "życiowo"? To powiem, że bywa bardzo daleko, ale jako że istnieje efekt relatywistyczny, to w drugą stronę bywa już tylko krok :P
Według nawigacji GPS to jest to jakieś 1,6 km, tyle że lekko pod górkę. Natomiast ktoś naprawdę przykombinował z mapą, bo w jego wariancie wyszło Mu około 240 km, czyli optymalizacja marszruty level ekspert :D
Co więcej, nie będzie to lekko pod górkę, ale prawie 2000 m przewyższenia na całej długości trasy i to przez tereny aż 3 województw: świętokrzyskiego, mazowieckiego i łódzkiego.
Szlak ten znamy był nam dobrze, ale fragmentarycznie: to ten kawałek przy okazji jakieś wycieczki, a to ten fragment w trakcie jakiegoś rajdu. Natomiast od dawna nastawialiśmy się na to, aby machnąć go całego za jednym zamachem. W naszym standardzie czyli tak jak my to nazywamy "stylem alpejskim" - plecak i dzida przez las. Bez noclegu po drodze, chyba że liczycie jakąś przydrożną wiatę i 2h snu... może też być przystanek autobusowy. To jest niesamowite, bo pijany nigdy nie byłem, ale na jakimś przystanku autobusowym spałem już kilkanaście razy... hipsterstwo nowy poziom, nie? Menelstwo bez alkoholu :D
Przejechanie tego szlaku w Boże Ciało 2024 i dni przyległe to był jednak trochę spontan, bo planowaliśmy góry i to też w trybie ostrej, srogiej wyrypy. No co? Święto, wolne, więc trzeba się styrać, upodlić i sponiewierać. Góry jednak zaczęły odpływać... dosłownie, bo zrobiła się masakra z prognozami pogody... alert RCB napierał, że:
"...już mnie ta burza denerwuje, miały być grady, miały być deszcze, stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się. Prognozę pogody oglądam do nocy, może powiedzą prawdę nareszcie... potem zasypiam zawinięty w kocyk i wcale nie wychodzę, tylko śpię".
No właśnie, wszędzie alerty, a prognozy to zmieniały się co 3 godziny. Najpierw, że coś popada, potem że jednak leje, w kolejnym kroku to już miało napierać srogo... No, to trzeba chyba przeplanować wyprawę, a tu prognoza: "eee, bez przesady, będzie nawet spoko". No to zaczynamy się pakować na nowo, a tu prognoza "wiecie co... będzie jednak napierdalać i to srogo".
NOSZ K**** zdecydujcie się... czuję się jak John McClane w "Szklanej Pułapce 2", który biega między pasami startowymi, a "Ci źli" ciągle zmieniają miejsce lądowania samolotu z generałem Esperanzą. "W pale się nie mieści, dwa miesiące przygotowań, a..." (całej sceny na YT nie znalazłem - zwłaszcza tego fragmentu z bieganiem - ale tekst z planowaniem już jest i znajdziecie go TUTAJ)
Aha, jeszcze jedno. Nie napiszę Wam, co to za górska wyrypa miała być, co by jeszcze bardziej z nią nie zapeszyć... To już 3-ci rok jak ją planujemy i zawsze coś wypada. Jak nie pandemia, to kolano... (dosłownie, czaicie bazę? Coś wypada...).
Niemniej, jak to mawiają w pewnym kręgach (mówię o kręgach tych TUTAJ) "SZATAN JEST ZAWSZE ALTERNATYWĄ", więc skoro w środkowej Polsce ma być ładnie, to ruszamy na PIEKIELNY SZLAK (tego linka się nie bójcie, znajdziecie po nim oficjalną stronę szlaku).
"To moja droga z piekła do piekła..." - jedno z pierwszych na naszym szlaku
Długa droga przed nami...
...wiele przeszkód na nas czeka
...nasza droga nie będzie usłana różami (chyba że będzie po to aby koła nam przebijać...). Niemniej, usłana różami to nie, ale wysypana piachem już tak :P
Moje obserwacje dotyczące Szlaku Piekielnego
Część południowa (w zasadzie cała od zachodnich rubieży po wschodnie zakamarki) super, po prostu super. Leci głęboko po lasach w okolicach Końskich, Suchedniowa czy Skarżyska i odwiedza bardzo ciekawe miejsca: skałki, bagna, rzeki, itp. Szlak jest poprowadzony tak, że nie wchodzi do centrów miejscowości - przez pierwsze 160 km minęliśmy 3 sklepy! Wszystkie zamknięte bo święto! Wiadomo, że jak wchodzi nad Zalew w Sielpi to tam mamy mega zaplecze turystyczne, no ale to jest wyjątek potwierdzający regułę. My jak zawsze - z wielkimi plecakami - więc nie cierpieliśmy deficytów, ale jakby ktoś chciał jechać na lekko... no to wyzwanie albo pije z kałuży. O ile taką znajdzie, bo piachy, piachy, piachy :P
Część północna czyli Paradyż:
Żarnów i ich okolice... no mam wrażenie, że szlak pociągnięty aż tam na siłę. Tak jakby się uparły te miejscowości aby o nie zahaczał. Trochę gonienie się po okolicznych wioskach, głównie po asfaltach, czasem przez pola, ale bez miejsc z efektem WOW. Z wyjątkiem Diablej Góry, no ale ją można podciągnąć jeszcze pod strefę "środkową" szlaku, a nie północną.
Trochę szkoda, bo czasem lepiej zrobić coś mniejszego niż żyłować na siłę, no ale cóż było zrobić - jak cały to cały, więc objechaliśmy cały.
Najgorszy fragment to puszczenie kawałka szlaku krajówką - zupełni niepotrzebnie moim zdaniem.
Podsumowując: południe, południowy wschód-zachód - dobre!!! Północ i jej okolice - ewidentnie odstają jakością od całości. Trochę szkoda.
Źródełko
Zakola rzeki Czarnej
Szlak dziczeje
Piekielna sielanka
Tak, tędy wiedzie szlak
"To moja droga z piekła do piekła..." - kolejne z piekieł przed nami
Skałki
Dwukolorowo - szlak w kolorze piekielnym oraz szlak w kolorze niebiańskim
Szlak dziczeje bardziej
Szlak czerwony, wariant czarny :D - widać to na drzewie :D
Ja mostkiem, ale Ty jedziesz tędy...
Leśne autostrady
Urokliwe zakątki szlaku
Ślady historii...
Domek na kurzej stopce :)
Przełaź! Szybko! Trzymam!
Aż mam ochotę wykrzyknać: „Vexilla Regis prodeunt inferni" ("nadciągają sztandary króla piekieł" - Dante, "Boska Komedia")
Wieczorne upalanie
Wciąż dalej i dalej...
Spotkanie wieczorową porą...
Rogaty na lewo :)
Noc w lesie :)
"Gdy trzaśnie bariera na moście...
...i runę w spienione fale rzeki,
rzucą się lekarze na oślep,
dusząc mnie w szponach swej opieki...
... ale ja umrę... i gdy stanę, tam gdzie zupełnie pusto...
...tylko Ona nakryje kocem moje łóżko"
Pora na trochę snu... złapać niecałe 3h drzemki i ruszamy dalej. "Piąta rano, różowieje już niebo na wschodzie" - zabawa dopiero się zaczyna, dzień drugi
Świt czyli "Hier kommt dir Sonne. Sie ist der hellest Stern von allen"
Nowy dzień, nowe kilometry
Artyście coś nie poszło... wygląda jakby ćwiczył CROSS-FIT. Spłonę w piekle za to, ale MACIE... kapitalna piosenka i teledysk :D
"To moja droga z piekła do piekła..." SZKUCJA :D
Nadal w drodze...
Bierzemy z biegu czy szukamy objazdu?
DIABLA !!!
Pomnik na Diablej
Znowu dziko :)
"Już miałem na oku hacjendę, piękną, mówię Wam..." :D
W poszukiwaniu (niesamowicie zarośniętego) Czarciego Kamienia - tak, to na szlaku, ale chyba nikt tędy nie chodzi :D
Piekielna wieża :D
"- Ścigają się z zachodem słońca (...) wszyscy staliśmy się szaleńcami Boga"(całość TUTAJ)
Jak nie znacie cytatu, to nadrabiajcie zaległości w klasyce - to najlepsza w historii ekranizacja "Draculi". Francis Ford i gwiazdorska obsada.
Centralnie czuję się jak w tej scenie: "ścigają się z zachodem słońca", a że w drodze do Nieba, to druga część cytatu też pasuje.
Końcówka dnia, przekroczyliśmy już 200 km, ale do Nieba został jeszcze kawałek drogi. Bardzo nam zależy aby dotrzeć tam przed zmrokiem, tak aby zrobić zdjęcie tabliczki w świetle słonecznym a nie świetle czołówki. Aby to się udało, musimy mocno przycisnąć... masakra. Czuć już w nogach dwa dni kręcenia non-stop, a tu aby zdążyć, trzeba się jeszcze mocniej przyłożyć. To nie ma większego sensu logicznego oczywiście, ale jak ktoś pyta: "po co tak gnacie", to i tak nie zrozumie odpowiedzi.
Po prostu trzeba było być w Niebie przed zmrokiem. To oczywiste! Przelotowo kosmiczna, na tyle ile pozwoli zmęczenie, ale nie hamujemy dla nikogo.
I uda się, 19:45 - jesteśmy w Niebie, na 20-30 min przed zachodem słońca!
Objechaliśmy PIEKIELNY SZLAK !!! Od Piekła do Nieba!
282 kilometry... mega wyrypa!
Jeszcze powrót do auta, pieczony kurczak nad Sielpią gdzie dyskoteka trwa do rana i powrót do domu. Niełatwy, ale jak utopicie sleepmonstera kofeiną to dacie radę :D
"Knock, knock, knocking on heaven's door..." (całość TUTAJ)
"Take my to your Heaven, hold on to your dream... won't you take me to your Heaven, to your heart?" (całość TUTAJ)
Powrót z Nieba do auta wiedzie ponownie przez Piekło. Czy to nie ironia... gnać 282 kilometry aby dostać się z Piekła do Nieba i potem w ciągu kilku minut znowu trafiamy do Piekła. I tak jak pisałem na początku: było z górki. Bez kitu... jak w życiu...
Długa i trudna jest droga "do", ale droga "z" jest dużo szybsza i prostsza... uważajcie zatem na siebie..
A skoro znowu trafiliśmy do Piekła to... tak na "do widzenia"... tak refleksja, przestroga, obserwacja?
"...życie tutaj to czasem piekło, nie wiem jak jest w Niebie.
Znowu czuję wielką wściekłość bo nie ma tu Ciebie...
...mam problem, generalnie mam ich sporo,
bo od dawna żyć spokojnie - to oksymoron (...)
...zdrowie mi siada, to trochę śmieszne
jak myślę ile lat powinien mieć przed sobą jeszcze
...i coraz częściej widzę strach stojąc przed lustrem
skaczę za marzeniami i spadam w pustkę
podobno jestem twardy jak skała, podobno...
podobno taka jedna mnie kochała
...nie chcę już ślepo wierzyć i ślepo ufać
uczę się jak przeżyć i co zrobić aby nie upaść" (całość TUTAJ)
Kategoria SFA, Wycieczka
Przez Wzgórza Strzelińskie...
-
DST
36.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Lecimy zatem naszym standardowym klasykiem rajd lub wycieczka za dnia, a potem przejazd na Tropiciela. Tym razem wybór pada na miejsce, w które ciągle nie możemy dotrzeć, a niemal zawsze jest po drodze - Wzgórza Strzelińskie. No i powiem Wam, że zaskoczyła nas ilość atrakcji na tak małym terenie.
Nie udało się objechać całych, choć taki była plan, bo 15 min po przybyciu na miejsce spadł biblijny chyba potop połączony z gradem... dobrze, że zdążyliśmy pod wiatę, bo by nas po prostu zmyło. Ukradło nam to jednak prawie 3h z planowanej wyprawy, więc trzeba będzie tu jeszcze wrócić.
Niemniej, coś tam udało się zwiedzić po deszczu i tak jak mówię, liczba atrakcji naprawdę robi wrażenie. Lećmy ze zdjęciami :)
Dobre miejsce na Geocache :)
Jest i Gromnik - zacna wieża widokowa :)
393m !!! Szaleństwo :D :D :D
Ale ruinki urokliwe :)
Atrakcje !!! jak ja kocham takie miejsca :D
W lesie deszczowym :)
W lesie gęstawym :D
W poszukiwaniu ruin kościoła!
A jest czego szukać!
Totalnie ukryte w gęstwinie i bez drogi do nich, ale doświadczenie orientalne procentuje :)
Robią wrażenie - idealne miejsce na punkt kontrolny!
Kolejne atrakcje :)
Wyrobiska, jaskinie i wnęki :)
Johann Wolfgang i jego skałka :)
czyli "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni".
"Chwilo trwaj, jesteś taka piękna..."
Szkodnik z lasu :D
Stromo!
Atrakcje !!!
Dobry ten niebieski, taki mało przejezdny :D Takie lubimy
Stromiej :D
Najstromiej :D
GarNeczek czy jakoś tak :D
"Always in motion Szkodnik is..."
Krzyżowe Dęby !!!
Atrakcje !!!
Dobry, techniczny...
...ZJAAAAAAZD :D
Jak pisałem, to nie był deszcz, to był potop i są miejsca gdzie jeszcze wody nie zeszły
"Witaj Zosieńko, otwórz okienko na wschodnią stronę..." (całość TUTAJ) - tzw. POGAŃSKI MŁYN !!!
Gęsto na tym szlaku :)
"...krętą ścieżką poprzez las" :)
Zachód słońca gdzieś nad Wzgórzami Strzelińskimi...
Kategoria SFA, Wycieczka