aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

SFA

Dystans całkowity:25184.00 km (w terenie 23.00 km; 0.09%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:356
Średnio na aktywność:70.74 km
Więcej statystyk

Polski Grzebień i Mała Wysoka

  • DST 28.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 28 września 2024 | dodano: 29.09.2024

Wracamy w Tatry. Znowu! Ten rok to idziemy ostro po bandzie jeśli chodzi o nasze ukochane Tatery :D I to zarówno pieszo jak i rowerowo! Liczę, że to jeszcze nie koniec, bo do końca roku jeszcze trochę weekendów zostało :)
Tym razem naszym celem jest:
- przełęcz Polski Grzebień 2200m (atak ze Smokovca, ale najpierw podejście Tatrzańska Magistralą do Śląskiego Dom pod Gerlachem)
- Mała Wysoka 2429m
- Prielom Rohatka 2288m
- schronisko Zbójnicka Chata
- Rainerova Chata, Hrebieniok i powrót do Smokovca.
W Smokovcu jesteśmy o 8:00 rano i parkujemy na głównym parkingu (tym na skrzyżowaniu dróg "z PL" i "z Popradu"). I jesteśmy na nim trzecim autem. No to są jaja, jest pusto! Po prostu pusto! Wygląda na to, że sezon się już skończył. Bynajmniej nie ubolewam - jestem tym faktem zachwycony :D
Zapowiada się piękny dzień w wysokich górach... nie wiemy jeszcze, że mimo pięknej pogody na dole, to na górze w ciągu godziny przejdziemy z lata w zimę... tak, nie w jesień, ale w zimę, bo na 2400 będzie nam padał śnieg. Owszem dziś jeszcze się nie utrzyma na ziemi, ale gdy piszę te słowa czyli dzień po wyprawie, to już wiem że po nocy na najwyższych szczytach jest biało. A pomyśleć, że pod Domem Śląskim (okolo 1600m) jedliśmy drugie śniadanie w podkoszulku, bo było "lato w pełni". Na Wysokiej (2429m) miałem na sobie polar, kurtę, rękawiczki i czapkę :D

Zmiana warunków "w oczach" to jedno, ale dzisiejszy dzień będzie należał do chmur i mgieł. Będą się one "przewalać" przez góry, raz zasłaniając je całkowicie, tylko po to, aby za moment ostre szczyty przecięły tą mleczną biel. Niesamowity klimat, przepiękny i złowieszczy spektakl. Z resztą popatrzcie na zdjęcia poniżej! 
Na podejściu w sercu grać mi będzie poniższy utwór (tak, wiem, że ma on podtytuł "Historia pewnej rewolucji" i jest pewną metaforą, ale dla mnie ma on dwa znaczenia - to alegoryczne, ale i dosłownie, bo kapitalnie ujmuje piękno i majestat gór)

"Porwaliśmy się na zdobycie wielkich gór
Herosi z dawnych lat służyli nam za wzór
Przez niebotyczną grań pięliśmy długo się
Niejeden opadł tam znajdując w dole śmierć
Po drodze hulał wiatr i sypał w oczy śnieg
Paraliżował strach odbierał zmysły lęk
Lecz nie ustawał nikt nawet w godzinie złej
Zaciskał pięści i ze śmiechem wołał : hej

Przepięknie jest
I tylko tlenu mniej

A prowadziły nas Nadzieja Wiara Złość
Bo tam na dole Zła naprawdę było dość
I warto było iść do góry wciąż się piąć
By sobą wreszcie być by przestać karki giąć...

Przepięknie jest
I tylko tlenu mniej

Aż po tysiącach prób przez przeraźliwą biel
Opłacił się nasz trud - osiągnęliśmy cel
Czuliśmy bicie serc i pod stopami szczyt
Gdzie pewne było że przed nami nie był nikt
Lecz nie odezwał się tym razem żaden śmiech
Bo wszyscy padli tu zajadle łapiąc dech
I dziwny jakiś był zwycięstwa słodki smak
Minęło parę chwil aż ktoś wychrypiał tak

Przepięknie jest
I tylko tlenu brak..."
(całość TUTAJ)

Wspinaczka po łańcuchach  w takim klimacie... kosmos! A łańcuchy tutaj wcale nie należą do najprostszych, BA! powiedziałbym, że są trudne i cieszę się, że robiliśmy je w tą stronę - czyli podejście trudniejszym kawałkiem, zejście łatwiejszym. Jednak z naszymi operowanymi kolanami, mimo że działają jak złoto, to jednak nie jesteśmy już 18-letnimi kozicami.

Tatrzańska Magistrala w kierunku Domu Śląskiego


Jest i DOM

Z każdą mijającą minutą, chmury te będą coraz bliżej nas... będą wspinać się po zboczach, aż przykryją nas całkowicie. Niesamowite to będzie - pościg!

Jak ja kocham wodospady

"Pnie się w górę ścieżką kamienistą
Wśród upiorów, widm, bezgłowych ciał,
Ale nie przeraża go to wszystko
Bo nie takie strachy z domu znał...
Widzi już na szczycie, jak ze źródła
Woda Życia tryska srebrną mgłą

A przy źródle jeden z braci mruga:
Popatrz Jasiu w dół, tam jest twój dom!"
(klasyka, całość TUTAJ)
(popatrz w dół, tam rzeczywiście stoi pewien DOM)

Zaczyna się spektakl... z każdą chwilą stając się coraz bardziej złowieszczy...

"...ale czy pewne formy zła, nie kryją w sobie, pewnego dziwnego, perwersyjnego piękna?"

"Z mgieł zakrywających ścianę, wyłaniała się potężna postać kobiety w długiej sukni, w kapeluszu z chmur.
Uniesioną ręką zdawała się nam grozić. Gniewna Bogini..."
- Anna Czerwińska (himalaistka), cytat z książki "Nanga Parbat - góra o złej sławie"

"Za koronkową mgłą
Misterium się rozgrywa..."
(całość TUTAJ)
"...po drodze hulał wiatr i sypał w oczy śnieg..."

"...paraliżował strach, odbierał zmysły lęk..."

W górach jest przygoda,
ruszaj jeśliś żyw,
animuszu doda
plecak pełen piw..."
:D :D :D (całość TUTAJ)

"Tam Tatry prawie do nieba,
tam ludzie tacy jak trzeba
tam moje życie, szczęście me i moja łza..."
(całość TUTAJ)

"Na szczytach Tatry, na szczytach
na sinej ich krawędzi,
króluje w mgłach świszczący wiatr
i ciemne chmury pędzi..."
---->

"...rozpostarł z mgły utkany płaszcz
i rosę z chmur wyciska,
a strugi wód z wilgotnych paszcz
spływają na urwiska"
(wiersz Adama Asnyka "Ulewa" ---> w poezji śpiewanej TUTAJ)

"...i warto było iść, do góry wciąż się piąć..."

Wąsko :)

"Aż po tysiącach prób przez przeraźliwą biel
Opłacił się nasz trud - osiągnęliśmy cel
Czuliśmy bicie serc i pod stopami szczyt..."


"Nie widać nic - błękitów tło,
i całe widnokręgi
zasnute w cień, zalane mgłą,
porżnięte w deszczu pręgi... "
(Asnyk - macie link powyżej)

"...i tylko Tatry niech w śniegu zapłaczą,
za Tobą, za mną, za nami.
Oto są sprawy najprostsze
Nic ponad Tatrami"
(całość TUTAJ)

Kocioł między Polskim Grzebieniem a Prielomem Rohatka...

Obiektyw zalany wodą z trudem łapie ostrość

Wtargnięcie mgieł do doliny, za parę sekund jezioro zniknie w mlecznej bieli...

"Po grani, po grani, po grani,
tu mi drogi nie zastąpią pokonani,
tylko łapią mnie za nogi, krzyczą 'nie idź, krzyczą 'stań'
Ci co w pół stanęli drogi i zębami, pazurami, kruszą grań"
(całość - TUTAJ)

"Góry wysokie, wiem co z Wami walczyć karze
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!"
(całość TUTAJ)

"...ściana! Droga pod szczyt...
samo możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt..."
(całość jak wyżej)

"Za szczyty gór,
Za kresy chmur
W krainę cieniów bladą —
Spiesz noc i dzień.
(Odrzeknie cień}
Tam znajdziesz Eldorado!"
- (Edgar Allan "Eldorado" - wersja w oryginale czyli po angielsku, poezja śpiewana ---> TUTAJ)

Schodząc w nieprzebytą biel...

Magiczne miejsce

Under wicked sky...

"To moja droga z piekła do piekła
Z wolna zapada nade mną mrok
więc biesów szpaler szlak mi oświetla..." 
(znowu Mistrz Jacek - link macie kilka zdjęć powyżej bo to ta sama piosenka co poprzednio)

Zbójnicka, Terycho, pod Wagą - czyli historia do dziś pisana przez tzw. "Nosiczy"

Legenda słowackich Tatr




Kategoria SFA, Wycieczka

Silesia Race 2024- Kobiór

  • DST 111.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 września 2024 | dodano: 26.09.2024

Jako że ostatnio kalendarz przestaje już mieścić wszystkie nasze zobowiązania, plany i sprawy wszelakie, to na Silesię zapisujemy się dopiero w ostatni dzień internetowych zapisów... do samego końca nie wiedzieliśmy zatem czy uda nam się wybrać na ten rajd. Co więcej, pytaliśmy online'owo Marcina czy rajd się odbędzie bo mimo, że fala powodziowa która zmyła MORDOWNIKA już przeszła, to jednak teraz dla dotkniętych województw nastaje najtrudniejszy czas - sprzątnie i odbudowa. Nie wiemy przecież jak Marcin zaplanował trasę, a na południe od lasów Kobióra mamy zbiornik Goczałkowice czy Czechowice-Dziedzice, które ucierpiały. Mogło się zatem okazać, że na terenach na których przebiegać ma rajd, trwa sprzątnie... inna sprawa, że psychologicznie to też dla nas trudna sytuacja. Rajd to zabawa... tak, ja wiem, że czasem, na niektórych trasach, walka o przetrwanie, obóz kondycyjny i ścieżka zdrowia w jednym, ale jednak zabawa. Głupio trochę jechać się bawić, gdy mamy w kraju (a ta fala nadal przecież idzie!) taką, a nie inną sytuację. Z drugiej strony, nawet w naszej ukochanej Kotlinie Kłodzkiej apelują aby nie stygmatyzować całych obszarów i nie odwoływać wakacji czy wyjazdów urlopowych na terenach, które nie ucierpiały. No i jest w tym bardzo mocna logika! To naprawdę racjonale i to na wielu płaszczyznach. Natomiast sami chyba wiecie, że racjonalności to nie zawsze po drodze z odczuciami...
Wahamy się zatem z zapisem do ostatnich chwil obserwując sytuację... Potem dochodzimy do wniosku, że zapisać się w sumie możemy. Najwyżej po prostu nie przyjedziemy, jeśli imprezę odwołają lub - wręcz przeciwnie - to nas zatrzymają jakieś jakieś nagłe zobowiązania... Jest tak na świeżo po zdarzeniu, że bardzo wiele może się zdarzyć.
Koniec końców, finalnie i ostatecznie trafiamy na listę startową trasy rowerowej 100 km i czekamy na nadchodzący weekend. 

Ponownie w lasach i kniejach Kobióra
Silesia ma bazę w Kobiórze czyli między Tychami a Pszczyną, na terenach gdzie mamy naprawdę sporo leśne kompleksy (np. drzewa są smutne... tak, słyszę to ciszę, która zapadła... wiem, wiem, to był betonowy suchar. Do usług :P). To tutaj przebiegł między innymi kiedyś Rajd Wilczy (kiedy to było... 7 lat p.o.k. ), a także samodzielnie zapuszczaliśmy się w te tereny całkiem niedawno: jeden rok p.o.k. (żadne P.N.E, a właśnie P.O.K czyli przed operacją kolana :P :P :P - tak nam łatwiej liczyć czas, bo nigdy nie rozumiałem, czemu przyjęliśmy firmę komunikacyjną jako wyznacznik czasu... o co chodzi z tym przed naszą ERĄ? Jaka stała za tym IDEA... i czy to było rozwiązanie na PLUS?). Dobra, dobra, już kończę z tymi sucharami :P
Wracamy do opowieści o samym rajdzie --> nadchodzi sobotni poranek, pakujemy rowery na auto i ruszamy do Kobióra. 
Dobrze będzie znowu pogonić za lampionami, bo dawno tego nie robiliśmy. Nasz ostatni rajd to był Hawran w Beskidzie Niskiem, a potem orientacyjnie zrobił się dość pusto w naszym kalendarzu. Pustkę dodatkowo spotęgowało odwołanie Mordownika. Wracamy zatem do ścigania się i przeczesywania lasów i bagien.
To będzie także pierwszy od dawna weekend, który NIE spędzimy w górach - postanawiamy zatem "pogonić" w dobrym tempie po wspomnianych wcześniej lasach. Wiecie, tak dla siebie, pojechać mocno - po-upalać, po-dzidować, odpalić kopyto. Ta fura jedzie dwieście czterdzieści na godzinę... no dobra, dwadzieścia cztery, a nie dwieście czterdzieści, ale może spróbujemy podciągnąć się pod 28 km/h lub więcej. Ma być ładna pogoda, lasy tutaj są bardzo przejezdne, więc czemu by nie polecieć jakimiś przelotami!
Będzie to miła odmiana od ciągłego pchania... jak to przecież bywa w górach. Strzeżcie się zatem lasy Kobióra - nadchodzimy :D     
Zapowiada się piękny dzień

Always, always second best :D :D :D

Szybko rozbierz się... jak na "osobistej". SZYBCIEJ, mówię!
No i nie sprawiaj kłopotów, mały kurwiu... Pani Szatniarka ma swoje sposoby na krnąbrne i rozwydrzone bachory :D


To śląskie... mostki budują wzdłuż rzeki :D

Ruszamy z bazy i już pierwsze metry pokazują nam, że świat nie do końca chce abyśmy upalali i dzidowali. Na wyjeździe z Kobióra mamy ruch wahadłowy bo rozkopali pół miasta. Stoimy na czerwonym. Ale spokojnie, spokojnie... mamy cały dzień. Limit czasowy na naszej trasie to 21:00, więc zakładamy że uda nam się zrobić komplet punktów kontrolnych.Takie opóźnienia to nie żadne opóźnienia.
Jednym z naszych "pierwszych" lampionów ma być ten na mostku, ale na odprawie Marcin powiedział nam, że tego lampionu tam nie ma. Mamy zrobić zdjęcie tego mostku, który finalnie znajdować się będzie nie nad rzeką, ale hmmmm nad rzeką. Tylko wiecie, nad rzeką w znaczeniu nieopodal rzeki... będzie sobie leżeć obok... wzdłuż (?) rzeki. I to całkiem spory most. Nie do końca wiem, co tu się odwaliło... może wystąpiły jakieś błędy projektowe, a wykonawca i tak powie "zgodnie z wymaganiami, zgodnie z projektem" :D
Nie wszyscy jednak chyba zanotowali, że lampionu tutaj finalnie nie ma i nie trzeba się do mostu przedzierać - wystarczy "foto".
Będą ekipy "drące" na punkt od drugiej strony (ja się pytam jak...), będą drużyny forsujące rzekę (ja się pytam po co...).
Jak to było w klasyce:
- Nie rozumiem
- To nie jest obowiązkowe

No to spoko, robimy zdjęcie i jedziemy dalej.

Szkodniczy awers :)

Szkodniczy rewers :)

Zielono :)

Predator (z zezem) tu był :D


Od kropki do kropki czyli nawigacja dla uważnych
Co ciekawe, dzisiaj spotkać na trasie lampion graniczy z cudem. Większość punktów kontrolnych będzie oznakowanych 3 kropkami (zmazywalną farbą - jak ktoś nie wie jak to się robi, ale chciałby się "rzucać"...) oraz perforatorem. To uczyni nawigację trudniejszą. Kropki nie rzucają się tak w oczy jak lampiony, a sami wiecie że czasami odnaleźć taki lampion wcale nie jest prosto. Przy kropkach jest zdecydowanie trudniej. Podoba nam się to bo trudna nawigacja to przecież dobra zabawa - ekipa KrakINO proszę nie brać sobie tego zdania do serca. Was ono nie dotyczy, Wy to potraficie srogo przesadzić z trudnością.... dobra dość dyplomacji, powiem wprost... potraficie DOJEBAĆ tak, że człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek umiał w mapę :D 
Szukamy zatem kropek na drzewach po lasach. A w lesie jak to w lesie, znajdzie się co wiatr tam naniesie... np. wrak samochodu. Macie na zdjęciu poniżej.
Tak jak wraku nie dało się przegapić, to kropkę na drzewie - zwłaszcza jak lecicie "na gazie" jakimś szutrem - przegapić już o wiele łatwiej. Zdarzy nam się czasem minąć punkt kontrolny, niewiele - parę metrów, ale jednak podświadomie szuka się lampionu.

Sponiewierało...

Leśne klasyki


Atak szczytowy vs aklimatyzacja :)
Przed nami najwyższy punkt naszej trasy - szturm na HAŁDĘ "SKALNY". To lubię na Śląsku, forsowanie hałd jest fajne - a na niejednej już przecież byliśmy.  Na tej będziemy pierwszy raz, a Marcin zapowiada widoki na Beskidy i na na tzw. "industrial", więc zakładamy zatem, że widok ze szczytu będzie zacny. Kierujemy się wskazówkami z odprawy aby odnaleźć wjazd w to miejsce, bo "główna" droga jest niedostępna (to tereny kopalni). Instrukcje podane przez Marcina są bardzo dokładne, więc szybko trafiamy do podnóża górki.
Szkodnik nie chce rypać na wprost i chce to objechać. No ile ja mam lat aby objeżdżać - rozdzielamy się. Zobaczymy kto będzie pierwszy! Zawody w trakcie zawodów. Szkodnik odpala kopyto i ciśnie podjazd, a ja na rower na ramię i dzida pod górę. Duża zmiana wysokości w krótkim czasie powoduje, że muszę założyć dwa obozy aklimatyzacyjne po drodze... ewidentnie wyczuwany jest brak tlenu... niby to jest niedaleko, ale jest tak stromo, że dostaję zadyszki. Potwierdzam zatem co piszą w książkach, aklimatyzacja to podstawa... lub po prostu jestem za słaby aby wbiec na hałdę z rowerem na ramieniu - na raz, bez odpoczynku. Wolę jednak wierzyć, że to pierwsze :P   

Kopalnia czarnego złota :D

Szkodnik drogą na około :)

Ja rypie na wprost brute force'em :P

Byłem pierwszy!!! O kilka sekund ale jednak !!!

Dymi !!!

Szczyt

Zacny widok :D
Industrial zone :D



Upalanie... co na drodze to pod koła
Zjeżdżamy z hałdy i ruszamy dalej. Tym razem sporo przelotów. Najpierw lasy we wschodniej części mapy, a potem na południe: przelot aż do Pszczyny... a potem z powrotem, "po skosie, w lewo do góry" czyli znowu przez lasy, lasy, lasy. Innymi słowy jest dokładnie tak jak zakładaliśmy: upalamy po lesie przez cały dzień. 
Nie ma się co tutaj rozpisywać - po prostu ciśniemy i nie hamujemy dla nikogo. Dosłownie, bo Szkodnik zostanie oskarżony o przejęcie zegarka Garmina od jednego z zawodników - Basia nawet nie zauważyła, że PONOĆ zderzyli się kierownicami na wąskiej ścieżce leśnej. Ja bym oczekiwał, że przy takim zdarzeniu to chociaż trochę szarpnie Szkodnikiem...a gdzie tak. Nie zauważył. A zawodnik podczas zderzenia zgubił zegarek i był przekonany, że zahaczył się o kierownicę roweru Basi. Ścigali nas po lesie, ponoć wołali... ale my widząc, że ktoś za nami leci, dodawaliśmy gazu. No i tak się bawiliśmy, Oni w pościgu za nami, a my uciekamy :D
Specjalnie bez imion, aby nie podawać publicznie tożsamości ofiar :D
Finalnie zegarek się odnalazł, spadł w trawę w miejscu "zderzenia", którego według Basi nawet nie było :D :D :D
Końcówka jak zawsze w bagnie... droga, która miała nas wyprowadzić z lasu do bazy istniała tylko na mapie. Utknęliśmy na jakieś 15 - 20 min w rozlewisku przy torach i trzeba było przedzierać się brute-forcem. Finalnie zamknęliśmy trasę w 111 km i w czasie trochę ponad 9 godzin. Nieźle, bo kilka małych wtop nawigacyjnych było (od niezauważenia 3 kropek na drzewie, po pomyłkę drogi - nic spektakularnego, ale kilka razy, a to jednak zawsze kosztuje trochę czasu).
Było zacnie - dobrze w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle pchać, bo mam wrażenie że od kwietnia to nie wychodzimy w gór, a tam to ciągle pchanie, noszonko i tyranie.

Na koniec potężna galeria z drugiej części rajdu. JEDZIEMY --->

Ale przelot !!!


Forsując cieki wodne :)

Bunkr z funkcją wieży obserwacyjnej :)

Ciśniemy!!!

Obiekty strategiczne :D

SZKODNIK, DAWAJ WPJERJOT :D

Chwila wytchnienia :)

I znowu upalamy :)

Pszczyna classic :)

Zakochany jestem w tej sentencji: "Jeszcze nie jest za późno na jutrzejsze życie" - to prawda !!!

Znowu w lesie :)

Na rympał :)

Spotterzy, wszędzie Spotterzy :D

Brute forcem do bazy :D


Kategoria Rajd, SFA

(Prawie jak) MORDOWNIK 2024

  • DST 16.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 14 września 2024 | dodano: 16.09.2024

...ciężko cokolwiek sensownego napisać, gdy południe naszego kraju po prostu tonie. MORDOWNIK 2024 jeszcze w piątek, decyzją gminy Ujsoły, został odwołany ze względu na prognozowane opady deszczu. Nie chcę pisać tutaj frazesów o tym, że była to dobra i jedyna słuszna decyzja (bo była!)  - chyba wszyscy są świadomi tego, co się wydarzyło w ten weekend.
Jako, że relację piszę w tygodniu, to widzimy już ogromne konsekwencje ulewnych opadów w sobotę i niedzielę...
Dolny Śląsk to dla nas niemal drugi (i pół) dom... Jak kiedyś nam odbije aby wyprowadzić się z Krakowa, to jedną opcją jest JELENIA GÓRA... bo JELENIA JEST SPOKO !!!. Drugim i pół bo drugim są Gorce. Nie zmienia to faktu, że oglądając wiadomości mam wrażenie otrzymywania raportów z frontu, gdy pod naporem wroga "padają" kolejne miejscowości... w zasadzie wszystkie te miasta bardzo dobrze znamy i darzymy niemałym sentymentem, a widok przelewającej się tamy w Plichowicach (zwłaszcza, jak wiecie jak to miejsce wygląda w normalnym czasie) jest wręcz surrealistyczny...
Niewiele możemy jednak zrobić... natomiast wiemy także jak wielki problem mają Janek, Kamila i Łukasz czyli Organizatorzy. Przeżyliśmy to (przynajmniej tyle... bo mogliśmy "nie" przeżyć, jeśli wiecie o co mi chodzi) w 2020 roku, kiedy nasz rajd Siła KORNOlisa został odwołany na 3 dni przed imprezą. Opisywałem to w Podsumowaniu Roku 2020.
Skoro niewiele możemy poradzić na sytuację na południu kraju, to może chociaż pomożemy ze złożeniem trasy?
Podejmujemy spontaniczną decyzję aby pojechać do Ujsołów i na coś się przydać. 
Decyzja może i spontan, ale przygotowanie wyjazdu konkretne.
Pamiętajcie, że relację piszę w tygodniu - natomiast w sobotę kompletnie nie wiedzieliśmy co zastaniemy.
Czy dojedziemy? Czy droga będzie przejezdna?
Czy wrócimy? Przejazd w jedną stronę to jedno, ale powrót po kilku godzinach - to mogą być zupełnie inne warunki.
Czy w miarę bezpiecznie będzie wejść do lasu?
Decyzja zapadła, pora teraz zminimalizować ryzyko. Do plecaka idzie cały zestaw do przebrania, ale wszystko - wszystko. Polar, druga kurtka przeciwdeszczowa, rękawiczki wodoodporne. Wszystko zapakowane w dwa lub trzy worki - tak abym mógł się przebrać "w suche" w terenie, jeśli nas przemoczy lub się skąpiemy.
Drugi taki zestaw leci do auta, czyli mamy dwa zestawy przebrania się "w suche".
Do tego zapasy wody i jedzenia na dwa dnia - możemy zabiwakować jak nas gdzieś odetnie. Folie/pałatki NRC jakby nie dało się w aucie. Do tego 3 latarki, w tym jedna zapakowana w 3 worki plus także trzy powerbanki, nóż, lina, saperka i multitoole.
Ostatecznie okaże się to nadmiarowe bo Ujsoły nie ucierpiały. Cała siła żywiołu poszła właściwie w Dolny Śląsk i obrzeża opolskiego. W Beskidzie Żywieckim warunki nie odbiegały od normalnego deszczu w Beskidach. Powiem więcej, na pół godziny nawet przejaśniło się niebo i wtedy... upchać do plecaka dwie przeciwdeszczowe kurtki, dwa polary oraz resztę szpeju, o którym pisałem powyżej... no to było wyzwanie. Zawsze lepiej jednak mieć ekwipunek niż go nie mieć.
Ruszamy po lampiony, ale cały czas staram się być na bieżąco z sytuacją w kraju. Serce boli jak widzi się dobrze znane nam miejsca rujnowane przez wodę... Mimo, że takie zjawiska to domena głównie lata, to jednak tym razem nawiedziły nas wczesną jesienią... a skoro to "Deszcze jesienny" no to:

"Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie

I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą..."

(całość w wykonaniu ROCKOWYM "śpiewane" przez AI ---> TUTAJ.
Ciekawe ilu z Was w szkole przerabiało tylko ten fragment o szybach, a fragment o Szatanie to był jakoś tak dziwnie ocenzurowan :P )

W bazie spotykamy Anię i Grześka, którzy także postanowili pomóc i zebrać część trasy. Jakoś tak ich decyzja o przyjeździe wydaje nam się mega racjonalna :D
Jak to było w "V for Vendetta" ---> "ah, man of my own heart"
W praktyce zatem, jako że punkty zbierają także Organizatorzy, to już w sobotę uda się zebrać wszystkie lampiony ze wszystkich tras..
Śmiać mi się chciało, bo Ania i Grzesiek zebrali 7 punktów kontrolnych, więc pasowałby zebrać przynajmniej 8, prawda?
Takie myślenie to chyba już jest nieuleczalny stan umysłu :D

Stwory hydrofobowe :)

"Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia,
dokąd pędzisz w stal odziany,
pewnie tam, gdzie błyszczą w dali
Jeruzalem, białe ściany..."
(całość TUTAJ)

W białą otchłań...

Mokre szlaki...

Mordownik nie zawsze uznaje ścieżki :D

Zbieramy mokre lampiony

Na 30 min się przejaśniło

Przez mokre lasy

"Niebo, ziemia, ja i Ty, na świata dwóch krańcach, żeby bliżej Ciebie być, STAWAŁAM NA PALCACH..." (całość TUTAJ)

Przez potoki...

No i czasem pod górę...

Nasz część trasy zebrana... mission accomplished.


Kategoria SFA, Wycieczka

Wyprawa po KOZI KAMIEŃ

  • DST 43.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 sierpnia 2024 | dodano: 07.11.2024

Wycieczka na tzw. dojeździe czyli w drodze na urlop. Wyprawa na Kozi Kamień (1255m), który ma SVIT-ny widok na Tatry. Będzie sporo pchania, ale i kapitalnej jazdy po dzikich, zarośniętych zboczach. Na koniec wspaniała ścieżka rowerowa w okolicy Popradu (i Svitu) oraz burza. Udało się wrócić do auta na 3 minuty przed ulewą.

Metryki, metryki, metryki :)

Mniej uczęszczane szlaki

Srogi podpych pod...

KOZI KAMIEŃ :)

Przenoszą jezioro?

Dzikie zbocza!

Ciężko nawet zejść...

Tak, to szlak - niebieski jakby ktoś pytał

Mówiłem!

Szkodnik trawersujący

Szkodnik podjazdowy

Niezmiennie :)

Kozi od drugiej strony (spojrzenie przez ramię)

Wyrwaliśmy się z krzaków

Nie na długo, ale poszukujemy...

...tego jegomościa :D

Teraz trzeba wrócić co się zjechało, bo jegomość siedział w głębokim wąwozie...

Wypass Velo do Popradu. Tatry już nie widać, bo idzie burza.

Kochamy zachody słońca :)

Zaraz jebnie deszczem i piorunem :)



Kategoria SFA, Wycieczka

PRZEMYŚL powrót do KRAKOWA

  • DST 365.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024 | dodano: 21.08.2024

Prawie 370 km, ponad 7000m przewyższenia (suma podejść), 71 godzin w trasie non-stop, 7 Pogórz (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie) ... czyli czwarta w tym roku nasza MEGA wyrypa. PIEKIELNY przetarł nam SZLAK, WARSZAWA udowodniła że jeszcze dajemy radę, a TATRY przesunęły nam granicę tego co niemożliwe (dosłownie przesunęły granicę, bo jeździliśmy przecież po Słowacji :D). Jeszcze niedawno właśnie o Tatrach pisałem, że były one zarówno perłą w koronie naszych wycieczek, ale także i najtrudniejszą wyrypą ever... no więc, chyba to już nieaktualne. To znaczy, perłą i jedną z najpiękniejszych naszych wycieczek zostaną już na zawsze (hej, to w końcu nasze majestatyczne i ukochane TATRY), ale palmę pierwszeństwa w kategorii "najtrudniejsza wyprawa" przejmuje PRZEMYŚL. I wcale nie chodzi tutaj o czyste parametry typu przewyższenie (Tatry - 5.5k, Przemyśl - 7k) czy czas jazdy (Tatry - 47h, Przemyśl - 71h), ale mówię raczej o subiektywny odczuciu jak ciężko było ukończyć trasę... Zapraszam zatem na dość szczegółową opowieść o naszej poniewierce po pagórach, chaszczach i błotach. Za siedmioma POGÓRZAMI, za siedmioma lasami jest gród, w którym to - nad pewną rzeką - mieszka SMOK. To miasto nazywamy także naszym domem...
I może piękny jest gród, w którym mieszka NIEDŹWIEDŹ, ale skoro "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" ruszamy zatem w długą drogę do domu.      

PRZEMYŚL sobie dobrze ten pomysł...
Bilety na IEC "Przemyślanin" kupiliśmy już w lipcu... jakoś tak zaklinając pogodę na długi weekend sierpniowy. Wszyscy zapowiadali armageddon wakacyjny, zwłaszcza w Zakopanem, więc my postanowiliśmy uciec od tłumów na szlaki w zasadzie nie uczęszczane... będzie to mieć jednak swoje konsekwencje w terenie. Mówię o tym "nie-uczęszczaniu", ale o tym trochę później. Jest bowiem jeszcze jedna, ważniejsza składowa takiej decyzji: 4 dniowy weekend. Opisywałem Wam przy okazji Piekielnego, Warszawy i Tatry genezę tegorocznych wypraw i niemal "dziecięcą" radość z ponownego odkrycia PKP jako części projektu "Polskie miasta - powroty do domu", więc nie będziemy skupiać się tutaj na samym pomyśle, ale właśnie na wspomnianym czasie przedłużonego weekendu. Ze względu na trudności terenowe i pewną znajomość "jakości" szlaków na Pogórzach szacujemy, że z Przemyśla to musimy mieć 4 dni na powrót. Wariant czarny zakłada przecież szlaki piesze i te mniej asfaltowe drogi - my wjeżdżamy głęboko w tere!
Mapa turystyczna pokazuje 10k przewyższeń (sic!) w wariancie zaplanowanym... masakra. Przecież 10k to jest jakiś kosmos... w Tatrach było 5.5k, w Tatrach !!! a tutaj przy górach nieprzekraczających nawet 1000 m wysokości jest to niemal dwa razy więcej. Nie do uwierzenia. mam wrażenie że to jakaś pomyłka, ale ... ale sprawdzamy to na kilku mapach i wszystkie tak samo szacują tą trasę. No nic... jako, że nie planujemy urlopu na poniedziałek, to musimy zamknąć wyprawę do niedzieli. Super by było także, chociaż trochę odespać te 3 zarwane noce przed poniedziałkiem, więc fajnie byłoby nie wrócić za dnia w niedzielę, a nie w nocy z niedzieli na poniedziałek... Dlatego właśnie celujemy w długi 4-dniowy weekend. Tak, aby mieć jakiś tam bufor.   

PRZEMYŚL dobrze - jak bardzo czarny - planujesz swój wariant

Przy takich odległościach wariantów przejazdu jest wiele... nota bene, to samo w sobie już definiuje, że można takie wyprawy powtórzyć w przyszłości, planując przejazdy inaczej! 
Celując jednak w szlaki i atrakcje turystyczne wychodzi nam plan, który finalnie okaże się nie do zrealizowania... w 4 dni. Potrzeba byłoby mieć dni co najmniej pięć, jak nie sześć... Niemniej o zmianach planów też będzie później, już w toku samej relacji. Na ten moment, w chwili startu plan jest taki:

- Przemyśl: Twierdza oraz Kopiec Tatarski
- czerwony szlak Twierdzy Przemyśl aż na Kopystańkę (541m)
- dalej czerwonym wzdłuż Wiaru do wieży widokowej na Chomińskie
- zjazd do Birczy i wbicie się na niebieski szlak tzw. Szlak Karpacki (chodzą legendy o tym  jak bardzo, miejscami, nie-istnieje on w terenie...) - warto zatem to zobaczyć na własne oczy :D
- niebieskim aż do Dynowa czyli przez masywy Piaskowej (470m) oraz Kruszelnicy (500m)
- z Dynowa żółtym przez Masyw Wilczego (Wilcze 507m)
- długo, naprawdę długo żółtym aż do w miarę rozsądnego odbicia na Strzyżów (najpewniej przez Niebylec oraz Gwoździankę)
- ze Strzyżowa pojedziemy obczaić nową wieżę widokową na bezimiennym pagórze nad Różanką
- potem "dzida" żółtym idącym przez całe pogórze aż na Chełm oraz Bardo (528m). To jest tuż nad Stępiną (czyli tam gdzie jest bunkier kolejowy z okresu IIWW)
- zjazd do Kołaczyc, a potem na nasze ukochane PASMO BRZANKI I LIWOCZA !!!
- no to jesteśmy już nad Ciężkowicami, no to teraz Polichty i Styr czyli punkty kontrolne z naszego rajdu "Siłą KORNOlis" (pamiętacie jeszcze jakie były problemy to zorganizować...TUTAJ)
- Czchów i PASMO SZPILÓWKI (jak my kochamy Szpilówkę - musiała się tu znaleźć!! Jak Brzanka)
- Pasmo Łopusza i Kobyły
- Wieża widokowa na Kamionnej (801m) czyli Beskid Wyspowy
- Kostrza (702m) czyli głębiej w Beskid Wyspowy
- Ciecień (829) czyli rypiemy przez Beskid Wyspowy jak potłuczeni
- Trupielec (428m) czyli NAJWAŻNIEJSZA GÓRA ŚWIATA !!!!
- Zjazd na Zarabie i przez Myślenice planujemy ruszyć na Pasmo Barnasiówki aż do Sułkowic
- Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska (dróżki kalwaryjskie)
- zjazd nad Wisłę do WTR'ki i bulwarami przez Skawinę aż do Smoka!

Ile uda się z tego planu zrealizować? Zaskakująco dużo i rozczarowująco mało z drugiej strony... bo zestawiona zostanie rzeczywistość z jakimiś tam naszymi oczekiwaniami. Oj będzie iskrzyć ta konfrontacja. Dlaczego "zaskakująco dużo"? Bo gdzieś pęknie nam te 7000m podjazdu i wiele z wyżej wymienionych miejsc przejedziemy w takiej lub innej konfiguracji...
Rozczarowująco mało... bo 71 godzin to będzie za mało  na realizację całości marszruty i potrzebne będzie elastyczne dostosowywanie działań operacyjnych do sytuacji taktycznej...
To chyba tyle tytułem wstępu... w kalendarzu wybija właśnie 15 sierpnia (czwartek, długi weekend) więc ruszamy naprzeciw naszej kolejnej przygody. 

Do grodu Niedźwiedzia
IEC "Pogórzanin" ze Świnoujcia do Przemyśla wjeżdża na peron drugi przy torze pierwszym... taki słyszę głos w mojej głowie i chwilę później ładujemy się na jego pokład z naszymi bestiami. Odjazd jest kilka minut przed 6:00 rano, a w Przemyślu będziemy przed 9:00. Jako, że ostatnio mam mega zajawkę na ROCKOWĄ wersję "Lokomotywy" Tuwima śpiewaną przez sztuczną inteligencję AI (nie pytajcie... ale jak coś to TUTAJ) to nucę sobie pod nosem:

"...szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem

i kręci się, kręci się koło za kołem,
i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej,
i dudni i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
przez góry, przez tunel, przez pola, przez las
i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas..."

Ostatni chwila aby złapać trochę snu... warto, bo według naszego planu będziemy w Krakowie w niedzielę rano czyli 3 noce spędzimy w trasie. Hmmm... według planu... a wiecie jak to bywa z planami, zwłaszcza z tymi naszymi. Nasze trasy są zawsze "trochę" przeszacowane lub niedoszacowane (zależnie od przyjętego przez Was punktu odniesienia). Zastanawiamy się zatem kiedy ten nasz "PLAN"  się nam pokazowo, czy wręcz spektakularnie wykopyrtnie. Nie chciałbym przegapić tej chwili :P
Tymczasem staramy się drzemać na tyle ile to jest możliwe, a pociąg "gna coraz prędzej, i dudni i stuka..." - no dobra, dobra, już przestaję :P
To będzie naprawdę długi weekend. Przy takich kilkudniowych wyprawach w trybie "non-stop" to mam wrażenie, że to wszystko odbywa się w jeden dzień. Czeka nas zatem bardzo długi czwartek, po którym przyjdzie poniedziałek.
W grodzie Niedźwiedzia meldujemy się kilka minut przed 9:00. Ruch na dworcu jak w ulu i nadal słychać bardzo dużo języka ukraińskiego. To nadal jeden z najważniejszych punktów przesiadkowych w drodze na i ze wschodu. Mało o tym było w mediach, ale Przemyśl przeżył własny "armageddon" w lutym i marcu 2022 roku. Media skupiły się raczej na oblężeniu Kijowa czy desancie VDV na Hostomel... tymczasem te 5 mln ludzi uciekających przed wojną gdzieś tą naszą granicę przekraczało. To co się zatem działo na dworcu i w mieście jest nie do wyobrażenia jeśli czegoś takiego nie przeżyliście  - mamy trochę informacji z pierwszej ręki (PKP) jak to wyglądało, no ale to opowieść na inny czas, może na jakiś wykład... kto wie, kto wie.
Dziś Przemyśl wita nas sporym ruchem na dworcu oraz dużym upałem. Czuć, że będzie dziś bardzo gorąco.
Przejeżdżamy zatem przez centrum aby zrobić zdjęcia przemyskiego Niedźwiadka i ruszamy w drogę!

Od Niedźwiadka w Przemyślu do Smoka w Krakowie - zaczynamy!


Małe misie także lokalnie grasują na przemyskich ulicach :)


"Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość TUTAJ)
Tak, bo ostatnio to była tam noc :P
No dobra, ale po kolei - zaraz wszystko będzie jasne co chodzi z tym światłem. Wyjeżdżamy z centrum i kierujemy się na tak zwany Kopiec Tatarski. Robiąc pierwszy z wielu dziś (i jutro... i pojutrze) srogich podjazdów wracamy myślą do naszych wspomnień związanych z Przemyślem. Wspomnień z pewnego niesamowitego rajdu, w którym mieliśmy okazję uczestniczyć w 2017 roku. Ogólnie to cały weekend majowy to był wtedy hardcore, bo najpierw Rudawska Wyrypa 2017 gdzie przez 24h goniliśmy lampiony po Rudawach Janowickich i to nawet jeszcze w śniegu, a chwilę po rajdzie przejechaliśmy prawie 700km autem, aby tylko zdążyć na start Rajdu Team 360 - Przemyśl (nasza trasa miała 34h). Kopiec Tatarski pod który właśnie się wspinamy to była piesza część (BnO) rajdu, potem były kajaki nocą na Sanie, później nawigacyjna masakra nieprzebytym chaszczem pod Heluszem, a na koniec zadanie linowe także nad Sanem. Tak... to był niesamowity rajd - do dziś Przemyśl kojarzy mi się z tym:

Hanging out nad Sanem - ech to były czasy. To co widzimy się na drugiej stronie czy na dnie?

A w tym roku, w kwietniu startowaliśmy na Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry i trasa zaprowadziła nas na szczyt Kopystańka (541m), który zrobił na nas niesamowite wrażenie, zwłaszcza że było to nocą, podczas pełni księżyca.
Udało się zrobić wtedy jedno z moich ulubionych nocnych zdjęć rajdowych - widoczne poniżej
:
"Lost in the riddle of Saturday night, far away (Jaszczur rozgrywał się w sobotę... i z soboty na niedzielę, bo długi to był rajd)
far away on the other side, (tak, Jaszczur to inna strona nawigacji...)
He was caught in the middle of desperate fight (Pogórza, szlaki Pogórza... przebieżność: zła, liczba kolców: duża, chaszcze: dorodne. Desperacja: duża...)
and she couldn't find how to push through (gęste krzory, ciężko przepchać przez nie rower...) -- całość to oczywiście klasyka TUTAJ

Szkodnik chciał aby zabrać Go na Kopystańskę raz jeszcze, ale tym razem za dnia.
Tak aby zobaczyć widoczne stąd panoramki. A muszę przyznać, że widok stad jest zacny - pełne 360 stopni. Dlatego też tak, a nie inaczej zaplanowaliśmy nasz przejazd do Krakowa. Kopiec Tatarski, a potem Kopystańska na tzw. pierwszy ogień czyli zaczynamy od swoistego dla nas "nostalgia tripu".
Tym razem nie po nocy, a za dnia, więc "zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." tylko chaszcz drogę grodzi...

Wyjeżdżamy na Kopiec i spoglądamy zarówno w DAL...

...jak i nieopo-DAL :)


Trzeba ruszać jednak dalej, bo droga daleka przed nami. W okolicy Kopca odnajdujemy czerwony szlak, który będzie nasz pierwszym przewodnik dzisiaj. On wyprowadzi nas z miasta i to trasą nie do końca oczywistą, czyli dokładnie taką jaką lubimy. Przez kilka najbliższych godzin będziemy się go trzymać. W sumie to aż do Birczy.
Tabliczki pokazują, że na Kopystańkę mamy 4h drogi, acz są to wskazania dla pieszych. Zakładamy zatem, że uda nam się zrobić ten odcinek w czasie krótszym, bo rowerem niektóre fragmenty przeskoczymy szybciej (ale wiemy też,  że niektóre "NIE"... bo jak każdy szlak na pogórzach czasem jest szlakiem teoretycznym, umownym - czyli umawiamy się, że tędy kiedyś biegł jakiś szlak). 

Wyjazd z miasta :)

O! O! O! o tym mówię, przez Dział i Szybenicę biegnie na przykład szlak niebieski, ale jeśli chciałbyś SUCHĄ drogę, to nie idź nim.
Potwierdzam, na niebieskim byliśmy podczas Jaszczura i było źle... miejscami bardzo źle.


Ładne to - ma jednak coś z romantyka :P

Zaczyna się... Pogórza :D


Zaczęło się - jak nie chaszcze to porywacze drzewa zrobili co swoje...

Czerwony na Kopystańkę

W kwietniu dymaliśmy to nocą, a tu takie widoki :)

"Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie,
a na tej fladze biel i czerwień..."



Upał jest nieziemski. Dogrzewa koszmarnie, a roślinność plugawa na łąkach czerwonego szlaku (tarnina, pokrzywy, osty i inne podobne przyjemniaczki) tym gorącem wręcz promieniuje. Robi to swoisty mikroklimat jak w dżungli, bo wilgotność także dzisiaj spora. Ogólnie leje się z nas pot i to hektolitrami. Woda z bidonów ubywa szybko. Za szybko. Owszem w plecaku mam jeszcze 6 litrów oprócz dwóch bidonów na ramie, ale dziś jest święto (15 sierpnia). A zatem w kontekście mijanych miejscowości, trzeba liczyć się z tym, że sklepu mogą być pozamykane. Nasz mega wypaśny filtr do wody także nie pomoże, jeśli nie znajdziemy nigdzie źródła, a na Pogórzach z tym ciężej niż w górach.
Tak, wiem... mam wody więcej niż część z Was by wzięła na dwa maratony, ale moje serce preppersa zaczyna dostrzegać pierwsze oznaki przyszłego deficytu. Odczuwam zatem lekki niepokój :P
Liczę na to, że w Birczy uda się uzupełnić zapasy pod korek, bo tam przesiądziemy się na tzw. Szlak Karpacki... niebieski... ten o którym słyszeliśmy wspomniane na wstępie legendy.
Zjazd z Kopystańki jest piękny - lecimy pięknymi polanami w dół do rzeki, o tajemniczej i dźwięcznej nazwie: Wiar (Вігор Wihor).      
Stamtąd czeka nas trochę asfaltu bo czerwony szlak leci drogą wzdłuż rzeki, a następnie wspinam się na Chomińskie, czyli pod wieżę widokową, pod którą znajdowała się baza terenowa i niejawna baza Nie-maratonu na Nie-orientację "Jaszczur - Galicyjskie Pagóry".
Czeka nas zatem kolejny podjazd ale za to przez przepiękne tereny. To na tych wzgórzach doszło także do jednej z tragiczniejszych bitew "polskiego września 39", którą określa się jako bitwę nieprzegraną (TUTAJ), co już samo w sobie, jest dość wymowne...
Jeszcze spojrzenie z wieży widokowej na okoliczne pagóry i szalony zjazd do Birczy. Minęło pół dnia, a my jesteśmy dopiero tutaj... jest to wprawdzie zgodne z naszym planem czasowym, ale skoro nie udało się nic nam nadrobić, a przed nami Szlak Karpacki, to hmmmm... może dobrze, że mamy na tą wycieczkę 4 dni :)

Czerwony czasem pokazuje chaszcze :)


Dzida w dół !!!

Zjeżdżając ku rzece Wiar

Podjazd pod Chomińskie, pod wieżę widokową - Szkodnik walczy :)


Szlak jak CHWILA ULOTNA
W Birczy jest stacja benzynowa, więc mają otwarte mimo święta. Dotankowujemy pod korek (takich tankowań będzie więcej i czy uwierzycie, że łącznie na całej wyprawie dokupimy około 35 litrów płynów? Liczyliśmy dokładnie, to nie jest oszacowanie :D)
Z Birczy musimy podjechać na przełęcz nad Kotowem i złapać niebieski "karpacki" czyli szlak jak "Chwila Ulotna"
"Chwila ulotna" to nazwa profilu bloggera, który przeszedł w tym roku cały ten szlak czyli Rzeszów - Grybów, robiąc na FB relację z tego przejścia. Niektóre filmiki z totalnej dziczy są mega :D
Obecnie na jego kanał wleciało podsumowanie (3h... pasuje Wam, 3h chłop gada o niebieskim szlaku, ja już Go uwielbiam! - całość TUTAJ)
Pierwsze minuty filmu:

"To nie jest czysty relaks... GSB jawi mi się jako autostrada, idylla przy Szlaku Karpackim. Nie do końca wiadomo gdzie iść... krzaczory, chaszczory... Inna sprawa jest taka, że czasem te znaki są, a nie ma ścieżki... tam jest ten słynny słup telegraficzny,po  którym trzeba przejść przez rzekę... Główny problem jest w rejonie Pogórzy!!"
HAHAHAH.

Wszyscy kochamy Pogórza. 
Idealnie - mamy zatem głos Eksperta w mojej relacji :D
Kibicowałem Mu podczas jego przejścia i finalnie Mu się to udało, acz nie na raz. Musiał wyprawę podzielić na dwa wyjazdy. 
Strzygłem zatem uszami i łykałem kolejne relacje, bo wiedziałem że część naszej marszruty będzie przebiegać tymże niebieskim szlakorem (czyli hadrcore'owym szlakiem). Rekonesans, wywiad, szpiegostwo to zawsze lepsze rozwiązanie niż rozpoznanie bojem. Trzeba sobie radzić i umiejętnie pozyskiwać informacje
Już samo podjechanie na Przełęcz nad Kotowem było problematyczne, bo droga która tam miała prowadzić była zamknięta. Nie chodzi o to, że była zamknięta dla ruchu aut... była zagrodzona siatką!! Tak po prostu, bo czemu nie... Trzeba było sporym obejściem przez pole się do niej dostać. Finalnie wyprowadziła nas ona na przełęcz i weszła w las... a w lesie... hmmmm. Dobrzy ludzie, chyba wkurzeni tym że ciężko jest się tutaj NIE zgubić, to na tym fragmencie szlaku, zaczęli pisać farbą do drzewach "SZLAK" i rysowali strzałki. Pomagało, oj pomagało! Wiatrołomy, błota... no masakra odcinek to był...hardcore'owa walka z terenem i dużo niesienia roweru.

Zaraz się zacznie :)

Jeszcze spoko :)

Zaczyna się... znowu :)

Wszyscy kochamy Pogórza :)

Oznakowanie pomocnicze :)

"Zabawnie wygląda, bo jest grubawy,
Powolny taki I jakby głupawy,
Uszka ma okrągłe, I oczka malutkie,
Drwij tak sobie dalej, to Ci łapą lutnie!
Do sześciuset kilo, ponad dwa metry wzrostu,
I za żadne skarby nie zmusisz go do postu,
...
Nasz niedźwiedź, to z pozoru flegmatyk
Nasz niedźwiedź, przywykły do bijatyk
Nasz niedźwiedź, to flegmatyk z pozoru
Nasz niedźwiedź, symbol siły z folkloru"
(AI śpiewa piosenkę o MIŚKU - TUTAJ. No co :P :P :P)


Tu robimy pierwszą korektę naszej marszruty... nie przejedziemy całego masywu Piaskowej oraz Kruszelnicy. Ten fragment szlaku jest tak "nieprzetarty", że jeśli uparlibyśmy się go zrobić w całości, to trzeba by szacować powrót do domu nie w niedzielę, ale we wtorek... i to nie jest przesada. Nawet w przytoczonym filmie "Chwili Ulotnej" ten odcinek omawiany jest jako "wyjątkowy"...  Część szlaku zatem objedziemy leśnymi drogami gospodarczymi, ale już sam zjazd do Dynowa będziemy rypać przez rozjeżdżoną ciężkim sprzętem drogę... rozjeżdżoną, taaaak... ROZJEBANĄ W PIZDU!! Dobrze, że było w miarę sucho, bo inaczej byłoby to chyba nie do przejścia. 
Rypanie się "niebieskim" zjadło nam jednak bardzo wiele czasu i mimo "nadgonienia" tempa wspomnianym objazdem, to do Dynowa wjeżdżamy już po zachodzie słońca. Zaczyna się zatem nasza pierwsza noc w drodze...

Objazd - teren "odpuścił", przewyższenia NIE.

Szlak Karpacki przez pola nad Dynowem

Koniec objazdu, do Dynowa już zatem ponownie szlakiem... więc ponownie wracają słabsze ścieżki.

Słabsze lub rozjebane...

Łuna pożogi nad Dynowem :)


"Dziś znów mnie czeka tankowanie nocą
znów czuję straszny paliwa brak,
z nerwów drżę cały i ręce mi się pocą,
gdy się rozluźni, napełnię sobie bak..."
(całość TUTAJ)
Tuż przed zapadnięciem ciemności wpadamy na stację benzynową uzupełnić zapasy... po walce z błotem, wiatrołomami i chaszczami wypijamy chyba 2 litry na głowę niemal duszkiem.
Dogrzało nam za dnia, oj dogrzało... czuję jak wchodzi z nas ciepło. Mam wrażenie jakbyśmy emanowali zgromadzoną energią cieplną... Ludzka pochodnia... Człowiek-żul... dżul, oczywiście dżul :P
Ważne jednak, że skoro dorwaliśmy CPN'a, to nie musimy oszczędzać zapasów. Tankujemy nocą :D
Na razie idzie w miarę planowo - Szkodnik mówił, że do Dynowa dotrzemy po zmroku i tak też się stało. Jestem pod wrażeniem, bo ostatnio Szkodnik planuje nasze przejazdy z taką dokładnością (i to wszystkie: od Piekielnego po teraz Przemyśl), że zastanawiam czy nie zawarł jakiegoś paktu z Rogatym. Choć jak znam Rogatych to by się bały... wiedzą, że Szkodnik oszukuje na na każdym kroku i każdego zrobi na szaro. Nie wierzycie? Zagrajcie z Nim w kamień - papier - nożyczki.
Polecam... ciekawe doświadczenie :P
Po tankowaniu pod korek rozkładamy mapy i nanosimy nowe korekty. Przed nami bardzo długi Masyw Wilczego (Góra Wilcze). Z mapy wynika, że biegnie przez niego dość słaba ścieżka... trochę nie mamy ochoty na rypanie się przez błoto, chaszcze i wiatrołomy po nocy. Postanowimy objechać ten szlak korzystając z szutrowych dróg, które przecinają ten masyw oraz przeprawić się przez przełęcz za szczytem. Taki wariant sprawi, że nie będziemy gonić asfaltami, a pojedziemy drogami przez pola, a że właśnie wschodzi księżyc to może to być naprawdę fajna opcja.
Tak informacyjnie dla Was: nie podchodzimy do przejazdów ortodoksyjnie... jak łapie nas noc, to przechodzimy na jazdę lepszymi drogami... nie jesteśmy aż takimi masochistami aby rypać przez wiatrołomy nocą. Jest kilka żelaznych punktów na naszej marszrucie i te są "obowiązkowe" (np. Kopystańka czy Brzanka), ale reszta podlega modyfikacji w ramach oceny naszej sytuacji taktycznej. Musimy wrócić w niedzielę najpóźniej, więc wiecie... :P
Góra Wilcze nie należy do tej obowiązkowej listy, a skoro zaczęła się już noc, to przeskakujemy na lepsze trakty i okaże się to bardzo ciekawym wyborem bo spotkamy straszne  STRASZYDLE :D (zdjęcia poniżej). Przejedziemy się ogromnym rowerem i trafimy na zamek o dwóch wieżach... ale o tym w kolejnym rozdziale.

Night riders :)

Szkodnik nadciąga :)

"Ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi
Może byś tak Szkodnik wpadł popedałować..."
(parafraza TEGO

Mówiłem, że spotkamy straszliwe

Nie wierzyliście, co? Głupio Wam teraz?


NOC NA ZAMKU :)
Mija godzina za godziną, a my jedziemy i jedziemy... szturmujemy Masyw Wilczego i po nierównej walce z przewyższeniami zdobywamy upragnioną przełęcz. Nareszcie! Osiągnęliśmy punkt przegięcia...teraz piękny zjazd. Suniemy przez mrok jak dwie pochodnie. Drogi są puste, jedziemy i jedziemy i nie mija nas żadne auto. Pustki. Po prostu pustki. Obieramy kierunek na Strzyżów, aby "zmienić" Pogórze (z Przemyskiego na Strzyżowskie). Czuć jednak trudy dnia i super było by się przespać, tak chociaż ze 2-3 godzinki. Nie są to jednak tereny turystyczne - zapomnijcie o jakiś wiatach czy MOR'ach. Nawet przystanki składają się z pojedynczego znaku... nie ma na nich nawet ławeczki.
Jedziemy i jedziemy wypatrując dobrego miejsca na obóz ale słabo... naprawdę słabo. Wilgotność jest spora, trawy wręcz lśnią rosą, więc warto byłoby się jakoś odizolować od gruntu, ale - jak na złość - nic! Po prostu nic. Robi się już po drugiej w nocy, za 3-4 godziny będzie już jasno - jak spać to teraz, aby nie tracić światła dnia. Jak się nie prześpimy to na pewno za dnia przypierdzieli się do nas Sleepmonster... on tak ma, że lubi zaczepiać i ciężko się go pozbyć. 
Jedziemy i szukamy i nagle... czekajcie, zrobimy to bardziej dramatycznie, jescze raz: Jedziemy i jedziemy... WTEM !!!! plac zabaw przy lokalnym OSP, a na nim ZAMEK O DWÓCH WIEŻACH. Dla mnie - zajebista miejscówka. Szkodnik by chciał wiatę i jest sceptyczny, ale daje się przekonać do noclegu na zamku. Zamek też trochę mokry (rosa jest wszędzie i na wszystkim), ale folia NRC zapewni nam dość dobrą izolację. Spinamy rowery, podłączamy do ładownia wszystko co mamy (lampki, aparat, Garmina - sam odpalam trzy duże powerbanki, a Szkodnik kolejne dwa). Idziemy spać na wieży i powiem Wam, będzie zacnie... 3 godzinki snu wlecą jak dzik w pokrzywy. Dobrze się tam spało. Na OSP były kamery więc jeśli ktoś widział nasz biwak na dziko, to pozdrawiamy - fajny macie zamek w tej Gwoździance (nazwa miejscowości) :D

Szkodnik gospodarzy na naszym zamku (jak się przyjrzycie to widać folię NRC, a Szkodnik składa/pakuje swoj mini śpiworek - a w zasadzie wkład do śpiworka - serio) :D



Krówki ze Strzyżowa... i wieża z Różanki :D
Jeszcze przed wschodem słońca (ale gdy jest już jasno) składamy nasz biwak, śniadamy na trawie... dosłownie :D :D :D, a potem ruszamy dalej. Przetrwaliśmy pierwszą noc w trasie, można jechać dalej. Przed nami Strzyżów, gdzie znowu do-tankujemy się pod korek i kupimy tak zajebiste ciasta, że jestem gotów pojechać trasę z powrotem, aby kupić ich więcej. Miały dotrwać do Krakowa, aby zjeść je w domu przy herbatce... nie dotrwały nawet do Ciężkowic :P
Urocza Pani za ladą jak usłyszała co my robimy (z własnym życiem) to oprócz zakupionych produktów dała nam garść STRZYŻOWSKICH (ręcznie robionych) KRÓWEK na drogę. Takie zdarzenia się pamięta. Jak ktoś mi daje słodycze, ten zapisuje się na wieki w moim sercu. 
Ruszamy dalej kierując się na nową wieżę widokową w Różance.
Tam przebierzemy się w drugi zestaw ciuchów i zrobimy większą przerwę - tak aby w słońcu podsuszyć przepocone (więc mokre) ubrania po wczorajszym dniu.
Śmierdzimy nieziemsko najpewniej... acz gorzej będzie w trzeci dzień, uwierzcie... znacznie gorzej :P
Dobrze jednak przebrać się w coś świeżego. W plecaku mam dwa takie "świeże" zestawy i przyszła pora jeden z nich wykorzystać. Jak to mawiają niektóre panny "nowy outfit - nowa ja" :P 
No więc "nowy outfit - nowy ja", acz tak jak mówię, trochę śmierdzę po całym dniu w temperaturze 35 stopni... (srogo było, trzydzieści pięć... naprawdę srogo) i nocy spędzonej w terenie.
Czasowo jest w miarę OK, ale zaczynamy łapać małe opóźnienie względem planu... przewyższenia nie odpuszczają, właściwie nie ma tutaj jazdy po płaskim, cały czas góra - dół, góra - dół... a niektóre podjazdy to jest 14-16%... jest ciężko.
Czuć zmęczenie... a to nie jest nawet połowa trasy. Tak naprawdę to jest to niecała 1/3 dopiero... a przed nami szczyty Pogórza Strzyżowskiego. Na przykład CHEŁM (528m) czy BARDO (534m).

Przełamujemy ziemne fortyfikacje S19-tki :D

Pomnik walk o mosty w Strzyżowie (1944)

Bagiety :D

W poszukiwaniu wieży nad Różanką

Taki gorąc, że wieża ma własny wentylator - wypass

Suszymy się :P

Chełm to ten stożek przed nami

Cały czas lecimy takimi drogami  (góra - dół, góra - dół)

Srogi podpych pod Chełm...

Podejście pod BARDO

Kapitalny znak rozejścia szlaków - zakochałem się :D


Podejście pod te szczyty nas lekko sponiewiera... upał nie odpuszcza. Nadal jest około 33 stopni... dobrze, że przynajmniej pagóry te są, zalesione, chociaż nie zmienia to faktu, że wypych jest naprawdę srogi. Finalnie jednak najwyższych szczyt Pogórza Strzyżowskiego pada naszym łupem. Krótka przerwa na wierzchołku, drobny popas i spadamy w dół zjazdem o chorym nachyleniu.
Następne godziny upłyną nam na przełamywaniu kolejnych pagórów i masywów. W dół i w górę, w dół i w górę... masakra. Licznik przewyżeszeń bije jak oszalały, a "stożki" przed nami wydają się generować w sposób nieskończony...
Jest ciężej niż było w Tatrach! Tam jak się wjechało na jakaś wysokość, to leciało się tym grzbietem jakiś czas (np. Skoruszyńskie Wierchy), a tutaj non-stop tracimy to co podjedziemy. Zmęczenie także daje się we znaki, bo mamy już popołudnie drugiego dnia drogi...

Union WISŁOK Pacific :D


Pasmo Brzanki i Liwocza
Kolejny szalony zjazd chorym nachyleniem... tym razem do Kołaczyc, czyli znowu jesteśmy totalnie na dole. Wszelki widok na zachód przeszłania ogromny masyw. To Liwocz czyli szczyt zamykający Pasmo Brzanki. Kochamy to pasmo bo jest kapitalne na rower, ale zwykle przejeżdżaliśmy je od drugiej strony... tym razem na Liwocz idziemy "od zera". Droga jest dobra, bo to pięknie wijąca się szutrówka, ale nie mamy siły tego podjechać... pchamy. Dopiero przed szczytem, gdy się już trochę wypłaszczy, uda się ponownie wskoczyć w siodło.
Na Liwoczu stajemy po 19:00... nasze opóźnienie zatem rośnie, bo o tej godzinie to planowaliśmy być już na Brzance. Tymczasem do Brzanki mamy jakieś 20 km leśną - piękną, ale trudniejszą techniczne - drogą. Zejdzie nam z tym do nocy - ten szlak jest jest świetny, ale jednak mocno terenowy, więc do wieży widokowej na Brzance dotrzemy przed północą.
To właśnie tutaj postanowimy rozbić się na drugi nocleg... ech, a miał być na Szpilówce czyli złapaliśmy już naprawdę spore opóźnienie względem planu. Kończy się piątek, drugi dzień naszej poniewierki po pagórach pogórzy. Nie ukrywam, że jesteśmy naprawdę sponiewierani i wytyrani... trzeba złapać trochę snu bo jeszcze w cholerę drogi przed nami. Oczywiście umysł wykonuje takie same fikoły jak w Warszawie czyli skoro znam to miejsce, to znaczy że do domu już blisko. Taaaa... to jest niesamowite. Nieważne, że zawsze tu trzeba było dojechać autem, dla mojego schorowanego mózgu wszystko jest proste: bylem tutaj, więc już niedaleko.
Jest kilka minut po północy gdy rozkładamy się pod wieżą trochę przespać. Chcemy złapać ze 3 godziny snu i jechać dalej, ale:
- po pierwsze: zajebiście będzie się spało na Brzance
- po drugie: jesteśmy wytyrani...
Prześpimy prawie 6 godzin... wstaniemy o wschodzie słońca. Grubo... nie wstaliśmy do budzika (komórka), który dzwonił koło 4:00 rano. Chyba czuć trudy tej wyprawy. Z jednej strony udało się trochę wyspać (na pohybel s... leepmonster'om!), ale z drugiej jeszcze bardziej wzrosło nasze opóźnienie względem planu. Mogę zaśpiewać piosenkę Maryli "Jest sobota, za oknem świt..." Cholera, przecież tu nie ma okna, nocujemy na dziko w lesie... Jemy szybkie śniadanie z plecaka i ruszamy dalej pasmem Brzanki.
Sobota... zaczyna się nasz 3 dzień w trasie.

Droga na Liwocz


Droga krzyżowa na Liwocz

Wieża, krzyż i maszt radiowy w jednym :D

Liwocz we własnej osobie :)

Pasmo Brzanki i Liwocza jest wypassss

Wypasss !!!!

MEGA WYPASSSSS !!!

Bosko!!!

Złota godzina :D

POrysowany Kamień :D

Mówiłem :D

Jest pięknie :)

Nasz drugi biwak :)


TAAAAAAAKIEGO WAŁA.... podjeżdżamy
Docieramy do znanego nam - przepięknego - miejsca. Klasztor redemptorystów w MORGACH. To miejsce to także był punkt kontrolny naszego rajdu - Siły KORNOlisa.
Znowu chce mi się śpiewać:

"To już pierwsze dnia przebłyski
Pasmo Brzanki o czwartej rano
Góry, słońce, redemptorystki już niedługo wstaną
A w Dunajcu złote ryby,
a w ogrodzie biały kwiat..."
(parafraza Artura - TUTAJ).

No tak, nie w Popradzie, ale w Dunajcu, bo zbliżamy się do tej rzeki. Musimy trochę zmodyfikować przejazd, bo naprawdę wrócimy we wtorek, a nie w niedzielę, jak tak dalej pójdzie. Zamiast Kamionnej w Beskidzie Wyspowym postanawiamy przeprawić się przez WAŁ (523m). Pagór, na którym także rozstawialiśmy punkty kontrolne. A skoro walimy przez Wał to odwiedzimy cmentarze z pierwszej wojny światowej, na przykład "GŁOWĘ CUKRU" (niesamowitą nazwę ma to miejsce!). Podjazd na Wał jest ciężki, ale wchodzi nam lepiej niż myśleliśmy - jednak te prawie 6h snu nas jakoś tam zregenerowało. Po Wale chwytamy na "Velo Dunajec" i poznajemy nieznaną nam jeszcze ścieżkę rowerową od Zakliczyna do Czchowa. Turystycznie super, bo Kamionną i jej wieżę widokową znamy, a Velem Dunajec jeszcze nie jechaliśmy, ambicjonalnie trochę jednak boli, że musieliśmy odpuścić Kamionną. Zaczyna nam też padać deszcz... cóż dwa piękne (aż za) gorące dni nam się udały, ale teraz niebo zasnuwają ciemne chmury. Aplikacja "Skyradar" pokazuje że mocno leje w okolicy, ale jakoś tak uda nam się przejechać "obrzeżami" deszczu. Trochę nam wprawdzie pokapie, coś tam nas zmoczy, ale bez tragedii i dość szybko wyschniemy jak wyjdzie słońce... o tyle, że jesteśmy w przepoconych ciuchach (z piątku i po nocy), a jak na nie popada to my już nie jesteśmy brudni i śmierdzący, my jesteśmy cuchnące smoluchy :P
Taki los długodystansowców - mam trzeci zestaw ciuchów (ostatni), ale jako że nadal może nas zlać, to zwlekamy ze zmianą, bo przecież czeka nas trzecia noc w terenie...
Na końcu Velo przeprawiamy się promem "BARTEK" do Czchowa, a tam dorywamy świetna piekarnię "Baszta" i znowu tarzam się w ciasteczkach :D :D :D
Szkodnik musi mnie wyciągać siłą, bo ponoć wstyd przynoszę nacierając się ciastem i krzycząc "karm mnie, karm mnie !"
Cudowne miejsce... ale teraz czeka nas jednak podjazd na Szpilówkę

Wschód słońca na Brzance


Nasz tabliczka - zrobiona specjalnie na SIŁĘ KORNOlisa - nadal wisi :D

Ja wiem, że nijak nie pasuje, ale  jak widzę taki obrazek to przychodzi to do mnie samo... część z Was wie jak głębko siedzę w historii XX wieku 

"Ćwierć wieku, koledzy, za nami,
Bitewny gdzieś rozwiał się pył.
I klasztor białymi murami,
Na nowo do nieba się wzbił.

Lecz pamięć tych nocy upiornych,
I krwi, co przelała się tu.
Odzywa się w dzwonach klasztornych,
Bijących poległym do snu..." (niemal nikomu nie znana 4-ta zwrotka - można posłuchać TUTAJ)

"...and in my hour of darkness,
she's standing right in front of me
speaking words of wisdom:
LET IT BE"
(w wykonaniu mojego ulubionego barda Nicka Cave'a - TUTAJ)

W kierunku Wału

Cmentarz "Głowa Cukru"

"Gdy chodzicie w blasku dnia..."

Kolejny z wojennych cmentarzy (także punkt kontrolny naszego rajdu - zadanie: co przedstawiają filary)

PROM "BARTEK"


SPIEL mit uns, SZPILÓWKO :D
Zielony szlak z Czchowa wspina się na naszą ukochaną Szpilówkę. Wieża widokowa jest tam zacna - kapitalna! Niemniej nim tam dojedziemy to jednak znowu trochę przewyższeń trzeba zrobić. Nogi już trochę jak z waty, ale jedziemy i pchamy, tam gdzie się jechać nie da... Mieliśmy tu być zeszłego wieczora i nocować, a jesteśmy w południe kolejnego dnia. Dodatkowo, przed Szpilówką wpakujemy się w koszmarne błoto. To jest to błoto, które zapycha każdy prześwit i klei się jak pojebane... na zjeździe, siła odśrodkowa będzie tym błotem miotać jak Szatan... ciskać na odległość kilometrów. To sprawi, że awansujemy z cuchnących smoluchów na ubłocone, cuchnące smoluchy... Awans społeczny, ech. 
Powiedziałbym, że nie zwalniamy tempa, ale to nie byłaby do końca prawda... ciężko się już kręci. Zmęczenie czuć już mocno, mamy niższe tempo niż pierwszego dnia, a więc nasze opóźnienie względem planu jeszcze bardziej wzrośnie. Szkodnik szacuje, że w Myślenicach będziemy koło północy... znowu okaże się, że Szkodnik umie w forecast'y i tak też będzie, choć na tym etapie ja nadal wierzę, że dotrzemy tam przed zachodem słońca. Nie grozi nam to jednak...
Ze Szpilówki zjeżdżamy do Rajbrotu... zjeżdżamy, ha... dużo sprowadzamy, bo szlak zarósł różami, ostrężynami, tarniną oraz akacjami... wszystko parzy i drapie. Jazda tutaj zaraz by się skończyła przebiciem kół. Do Rajdbrotu przedzieramy się zatem przez srogi kolczasty chaszcz...
Dla tych co się zastanawiają czemu nie odbijemy na Bochnię i nie wrócimy przez Puszcz Niepołomicki, powiem tak - dość mamy WTR'ki :P
Ileż można tamtędy? My chcieliśmy przecież wrócić przez "Lans z Koroną" i Kalwarię:P.
Skoro to się nie uda, to chociaż jeszcze Trupielca pasowałby zrobić i wjechać do Krakowa od Myślenic. Trochę trasy odpuścić musimy, ale nie aż tyle by wracać od wschodu - idziemy w "plan średni", a nie ewakuację :P

W drodze na Szpilówkę


Wszyscy kochamy pogórza...

Cudownie...

Mój ulubiony wież na Szpilówie :D


Dokładnie tak !!!

Jest i Pan Wież :D

Wszyscy kochamy pogórza 2...

Wygląda przejezdnie, ale kolców tu jest milion, lepiej nie wsiadać na rower...


Najważniejsza góra świata !!!
Czyli Trupielec nad Jeziorem Dobczyckim. Aby tam dojechać musimy się z Rajbrotu przedzierać przez kolejne pagóry... oj to będzie żmudne, naprawdę żmudne. Pogórze Wielickie jest średnio atrakcyjne, ale musimy je przejechać aby dotrzeć do Najważniejszej Góry Świata. Przełamując kolejne linie pagórów widzimy jak Kamionna, Kostrza i Ciecień się z nas śmieją... mieliśmy zrobić wszystkie te trzy góry, ale to się nie uda. Niemal słyszę ich śmiech "za słabi na to jesteście" - to fakt... za słabi jesteśmy na plan maksimum... ambicjonalnie to trochę boli... szkoda, ale uważam, że i tak nie jest źle. Przemyśl - Kraków na rowerze szlakami pieszymi to jednak jest wyzwanie, nawet mimo odpuszczenia Beskidu Wyspowego :P
Burze chodzą dookoła nas, ale żaden deszcz już nas nie złapie... jedziemy ile sił w nogach, chociaż niewiele już ich zostało (sił, nie nóg... chociaż patrząc po przygodach z naszymi kolanami, to nóg już w sumie też...).
Na Trupielec dotrzemy przed północą... a w Rajbrocie byliśmy koło 19:00 więc sami możecie obliczyć ile zajęło nam przedarcie się przez pagóry Pogórza Wielickiego. Wieczność...
Ale udało się. Wjeżdżamy na Trupielca. Piękna noc, księżyc oświetla nam drogę a my odwiedzamy Kościotrupa na szczycie.
Teraz jeszcze przedrzeć się na Zarabie przy Myślenicach i możemy odbić na północ. Kierunek ten doprowadzi nas już do Królewskiego Miasta... do domu.
To jednak trzecia noc w terenie, musimy złapać trochę snu, bo jest źle... ponad godzinkę drzemki na przykro-ławeczce w środku lasu, bo sleepmonster zaczna nas nękać.
Odpalam 3-ci zestaw ciuchów... ech dobrze przebrać się w coś czystego... mimo że nadal jestem przecież brudny :P
Potem zjazd na Zarabie a stamtąd już prosta  do Myślenic i łapiemy niebieski szlak przez Siepraw i Świątniki Górne (k****, jaka tam jest góra... przy tych cholernych Mogilanach i Świątnikach... masakra, tak na koniec naszej wyrypy.... dorypało nam masakra górą... )

(KOŚCIO)TRUPEK :D !!!

Trzecia noc w trasie...


Dobrze Cię znowu widzieć, Smoku

Powrót do Krakowa jest równie żmudny jak Pogórze Wielickie... ale docieramy pod Wawel i Smoka przed 8:00 rano. UDAŁO SIĘ !!!! Nie wierzę, ale udało się. Przemyśl - Kraków! 71 godzin w trasie! Zrobiliśmy to! Zmieściliśmy się poniżej 72h.
Chociaż lekcja pokory też musi być, bo Basia czyta na FB, że znany nam z rajdów Zbychu zamknął trasę Carpathia Divide (1000km przez Karpaty i Sudety, 30 000m przewyższenia w... 134 godziny). Tak... ja wiem, że poziom Zbycha jest nieosiągalny... ale kurde czujemy się jak jacyś amatorzy z naszym wynikiem. Masakra...
To się nazywają mieszane uczucia.
Czy jesteśmy dumni z tego, że udało się to przejechać? TAK
Czy czujemy niedosyt, że nie udało się zrealizować planu z Beskidem Wyspowym i Lanckoroną? TAK
Czy Zbychu nas zdeklasował? TAK, wgniótł w ziemię, zdeptał nasze marzenia :P
Do domu wrócimy przed 9:00 w niedzielę. Prysznic i do spania... wstaniemy o 18:00... na obiad... i pójdziemy śpać dalej. Do poniedziałku.
Pierwszy dzień tygodnia w pracy będzie trochę ciężki - ledwie kontaktuję...
Zwłaszcza, że dla mojego umysłu właśnie skończył się czwartek... a nie, że minęły 4 dni.
Jakoś krótki był ten długi weekend... jednodniowy, ale i tak jesteśmy przeszczęśliwi, że się udało to przejechać !!!
SMOKU !!!

Smakuje?


Podsumowanie wyprawy w liczbach
Co się udało:
- 365 km
- 71h non-stop w trasie
- ponad 7000m przewyższeń
- 3 noce w terenie
- 9,5 godzin snu pod gołym niebem (na 4 dni !! -  w dystrybucji: 3h na zamku, 5,5h na Brzance, 1h na bezimiennym pagórze nad Zarabiem - za Trupielcem)
- 35 litrów płynów dokupione w trasie (wypiliśmy niemal wszystko, a w tą liczbę NIE wlicza się początkowe spakowanie plecaka: 6 litrów + dwa bidony na ramie)
- 7 różnych (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie)
- 8 sporych pagórów (Kopystańka, Chomińskie, Chełm, Bardo, Liwocz, Brzanka, Szpilowka, Trupielec) plus wiele stromych no-name'ów
- 5 wież widokowych (Chomińskie, Różanka, Liwocz, Brzanka, Szpilówka)

Co się nie udało:
- 3 wielkie góry Beskidu Wyspowego odpuszczone bo wrócilibyśmy we wtorek (Kostrza, Ciecień, Kamionna)
- 4 mniejsze góry odpuszczone (Góra Wilcze, Pasmo Łopusza i Kobyły, Pasmo Barnasiówki oraz "górki" przy Lanckoronie)
- ok 3000m przewyższeń to delta między planem wykonanym (7000m) a zaplanowanym (10000m)

TUPADŁY :D


No i co dalej?
To chyba koniec takich wypraw na ten rok. Celujemy w długie dnie i krótkie noce, a zaraz zacznie się równia pochyła z długością dnia. Nie oznacza to, że nie odwalimy jeszcze jakieś dzikiej akcji w tym roku, my chyba nie umiemy NIE (odwalić) :D
W planach mamy jeszcze przecież nasz drugi urlop, kilka rajdów (na przykład Mordownik! czy jakiś Jaszczur :D) i pewnie niejedną wycieczkę w piękną, polską jesień!
Niemniej, wyprawy kilkudniowe non-stop to chyba będzie już kolejny rok... 
A trochę mamy w tych planach :)
Wrocław? Brzmi nieźle, prawda?
Warszawa 2? Powrót drugą stroną Wisły i przez Dolinę Pilicy. Mrrrrr....
Gdańsk - Warszawa? Auto zostawić w Warszawie i pociągiem do Gdańska. Kuszące...
Praga? Hohoho... auto we Wrocławiu czy jedziemy hardcore'a czyli do Krakowa...
Czas pokaże co się uda, bo przecież trzeba także jakiś rajd zrobić... albo nawet i dwa :D
Tak, dwa byłoby lepiej... ale na razie nic więcej Wam nie powiem. Planów jest wiele, a życie jest życiem... zobaczymy co uda się wyrwać ze szponów losu.
Trzymajcie kciuki, Piraci i do zobaczenia na szlaku


Kategoria SFA, Wycieczka

Chodź na CHOĆ

  • DST 20.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 sierpnia 2024 | dodano: 26.08.2024

Na Velky Choć (1611m)! Porywamy Amelię i Lenona i w lenią niedzielę, dzień po tonięciu w bagnach Orawy, ruszamy w Choczańskie Wierchy.  

No duża ta góra...


Jeszcze zadowoleni bo mocne podejście dopiero się zacznie :P

Leśne klasyki :P

Widoczki zacne

Niebieskie szlaki zawsze cieszą :)

Skałki pod szczytem

Jest klimat :)

Na szczycie

A w literaturze podają 1611m :P

To co, planujemy? :D :D :D

Lokator :)

Jest klimat :)

Szkodnik na skale :)


Schodzimy w dół

Po łańcuchach :)

Medved alert :)

Kamienne lawinisko

Złota godzina

Zaczyna się zachód słońca

Nasza ulubiona pora dnia w górach :)

Klimat :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Przez bagna Orawy

  • DST 80.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 sierpnia 2024 | dodano: 26.08.2024

Wiele Wam o tej wyprawie nie napiszę, bo to był hmmmm.... rekonesans. Potraktujcie to zatem na razie jako trailer... Nie chcę na ten moment zdradzać za dużo, bo życie jest bogate i bywa różnie, ale wygląda na to, że uda nam się wrócić do organizacji rajdów. Profilaktycznie wbijcie sobie w kalendarz datę: weekend 29-30.03.2025... i trzymajcie kciuki. Mocno trzymacie, zwłaszcza za słowo "DROGA" bo chociaż długa droga przed nami, to wszystko wydaje się na dobrej drodze :)

Droga drogą, ale bezdroża też są ważne :)

Bestie na wypasie :)

Ech, te nasze...

...czarne ścieżki

Gęsto :)

Grząsko :)

Chlupie pod kołami :)

Drapie po kierownicy :)

Chcecie tu punkt kontrolny? W marcu :D :D :D

Przeloty!

Dobrze odżywione słupki graniczne :)

Znowu gęsto :)

Jest ładnie :)

"Always, always, always the sun..." czyli łapiemy trochę słońca :D

Znowu krzory :P


Mokro :)

Ciemno... tzn. zaraz będzie :)

Albo czerwono :D


Kategoria SFA, Wycieczka

Banikov - Pachoł Salatyna

  • DST 30.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 27 lipca 2024 | dodano: 31.07.2024

Kochanek Brestovej i kumpel Sivego (Vierchu). Brzmi dobrze, prawda? Prawda...? (Szkodnik kręci głową, że nie...). No nic, wiecie przecież jak uwielbiam te upośledzone tytuły dla naszych wypraw na tym blogu. Natomiast w praktyce te nazwy to nic innego jak nazwy szczytów w Tatrach Zachodnich jakie zaliczyliśmy. Banikov (2178m), Pachoł (2167m), niewymieniona w tytule Spalona Kopa (2083m), Salatyn (2048m), Brestova (1934m) oraz Sivy Vrch (1805m)... czyli naprawdę konkretna wyrypa. Łącznie wyszło koło 30 km i 2500m przewyższeń (sumy podejść - dosłownie bez kilku metrów, dwa tysiące czterysta osiemdziesiąt coś). Zajęło nam to... tylko 17 godzin. Pewnie mogłoby trochę mniej, ale w tak trudnym terenie z naszymi zoperowanymi kolanami chodzimy trochę wolniej niż kiedyś - zwłaszcza w dół... nierzadko zdarza się, że w górę coś nawet nadrobimy względem tabliczek na szlakach, ale w dół idziemy ewidentnie wolniej niż wskazania. Dla tych co nie ogarniają to ogólnie powiem, że 17 godzin to dużo... naprawdę dużo. Zrypaliśmy się masakrycznie na tej wyprawie. Zwłaszcza, że w do auta wróciliśmy dopiero kilka minut przed 1:00 w nocy (natomiast wyjazd z Krakowa było o 4:00 rano, a sam dojazd to niecałe 3h drogi). Siedemnaście godzin w terenie... chyba znowu trochę "przeplanowaliśmy" wycieczkę. Nie wiem jak Was, ale mnie to już przestało dziwić wiele lat temu. Zaczynam to akceptować jako tryb domyślny, kiedy mapa turystyczna przed wyjazdem pokazuje 13,5h trasy (ciągłej, bez odpoczynku)... co wtedy robimy? Czy skracamy wycieczkę? Nie, po prostu przesuwamy start na wcześniej. Problem solved :P
...i czasem przesuniemy go po prostu za mało :D :D :D
Ale było warto, bo niesamowity i piękny szlak... a naprawdę to Tatry te mniej znane i niemal puste.

Nasz trasa dzisiaj:

- Jalovecka Dolina (żółty szlak)
- Dolina Parchivost (szlak niebieski)
- Banikovskie sedlo i podejście na BANIKOV (2178m)
- powrót na przełącz i dzida czerwony szlakiem do nocy...
- Pachoł, Spalona Kopa, Salatyn (czyli nasze dzisiejsze dwutysięczniki)
- dalej czerwonym przez Brestową aż na Sivy Vrch
- zejście zielonym przez Ostrą (1763m) oraz Chatę pod Narużim

Jakoś tak zatęskniliśmy za Tatrami - dawno tutaj nie byliśmy :D
Tydzień temu tylko je objechaliśmy, więc to się nie liczy :D
No OK, dwa tygodnie temu byliśmy na Bystrej (2248m), ale kiedy to było... Panie, prehistoria :D
A tak serio, to po prostu tydzień temu widok ze Skoruszyńskich Wierchów oraz Machego na Salatyna i spółkę sprawił, iż stwierdziliśmy "wracamy tutaj". Kiedy? Pierwszy wolny termin czyli kolejna sobota. My po prostu kochamy Tatry Zachodnie i często tu wracamy (np. TUTAJ czy TUTAJ czy TUTAJ), a na Banikovie czy Pachole jeszcze nigdy jeszcze nie byliśmy... co więcej jadąc nasz zeszłotygodniowy objazd wyczailiśmy na tzw. "podtatrzańskiej magistrali" (czerwonym szlaku) bardzo dobre miejsca wypadowe pod kątem zostawienia auta (nie wszystkie parkingi zaznaczone są na mapach). 
Co mogą powiedzieć o trasie... PETARDA. Dla nas zawsze "Bystra przez Ornak" to była najpiękniejsza widokowa trasa w "zachodnich" i nadal podtrzymuję, że widok z Bystrej jest niesamowity... ale... ale... ale... muszę to przyznać. Szlak Pachoł - Salatyn, a dokładniej kawałek Spalona Kopa - Salatyn to jest inny wymiar. Zdetronizował mi Bystrą i... to aż boli, to była to abdykacja bez walki! Bez zastanawiania się czy na pewno jest ładniejszy, czy na pewno usunie w cień dawną królową... po prostu wjechał i to zrobił. Łańcuchowe przejście po zębach smoka (nazwy własne - formalnie mówię o zejściu ze Spalenej na sedlo u Zvonu) po prostu zachwyca i ma niesamowity klimat.
No i naprawdę pusto - kiedy na Świnicy czy Rysach są kolejki to tutaj bardzo pusto, zwłaszcza popołudniem i zachodem słońca. Nie przeszkadza nam to, niech tak zostanie :)

Wspomniane zęby smoka - zdjęcie zajawkowe, bo zaraz poleci MILION zdjęć :D


Z naszą wyprawą wiąże się jeszcze pewna dość śmieszna historia.

Kolega Basi z pracy - mogliście poznać Go TUTAJ - chciał z nami pojechać. My zawsze zapraszamy na wyprawy z nami, ale okazało się, że już zapisał się na Runmageddon w niedzielę. My po prostu decyzje o tym w którymi kierunku i gdzie walimy na wyprawę podejmujemy około czwartku, patrząc na prognozy - gdyby padało na południu kraju, to bylibyśmy na rowerach albo w Świętokrzyskim, albo w Beskidzie Niskim albo w Jasiennikach :P
Innymi słowy nie negocjujemy z pogodowym terrorystą, szczęściu trzeba pomóc... i tak owszem zdarza się, że pada wszędzie, ale to jest tylko jakiś ułamek wszystkich przypadków. Zwykle jest tak, że jak leje w Beskidzie Niskim, to w Górach Opawskich jest pięknie, a czy skaczecie 200 km "w lewo czy w prawo" na mapie, to już drugorzędna sprawa :) 
Wracając do samej historii: chłopak zapisał się na zawody, a w czwartek okazuje się że jednak jedziemy w Tatry. To Go trochę zmartwiło, bo chciał w te Tatry.
Dla nas to było by do ogarnięcia (przecież my łapiemy czasem rajd za dnia, rajd w nocy), a tu macie noc odstępu, więc w czym problem? :D
Namawialiśmy Go na wyjazd z nami. Jednak chłopak chyba zna nas już trochę... i wie, że nie należy nam ufać jeśli chodzi o parametry tras i wycieczek :D
Planem było być około północy w Krakowie - najpóźniej. Natomiast przed pierwszą nad ranem byliśmy dopiero z powrotem w aucie... musiałem się ze dwie godziny zdrzemnąć w aucie, bo nie było opcji polecieć trasy Słowacja - Kraków z marszu... ech kiedyś to się nie spało ze 2-3 noce i było OK, ale to już czasy minione. Pesel już nie ten. Teraz jak budzik dzwoni o 2:30 w nocy, a potem robicie trasę "2500 up" do 1:00 w nocy, to już trzeba się minimalnie chociaż zresetować.
Gdyby nam uwierzył w podawane parametry, to odstawilibyśmy Go z trasy prosto na Runmageddon - przez Myślenice przejeżdżaliśmy około 7:00 rano, więc idealnie :D :D :D
IDEALNIE! Śmialiśmy się z Basią, że trzeba by dołożyć wtedy złośliwy tekst:
Wiecie, wyrzucić Go na starcie imprezy i powiedzieć
- "jesteś prze-kozak, że startujesz tak z marszu... ja bym nie dał rady. POWODZENIA"
HAHAHA... to byłoby zło. Naprawdę okrutne zło :D

Ech. Aramisy i ich liczenie parametrów... to jest czasem inny wymiar.
Mieliście przekłady na Czarnym KORNO, Kompani Kornej czy Sile KORNOlisa jak bardzo "umiemy" w szacownie tras :D
Dobra, pora chyba na zdjęcia, no ale skoro zdetronizowało BYSTRĄ to będzie tego sporo - łapcie:

Cholera! Są w stadzie CZARNE - zginiemy, ZGINIEMY - wiem o tym z filmów (na przykład TYCH)

Chyba kawałek podejścia nas czeka...

Piękną doliną (Jałowiecką)

Mostki level FALLING DOWN :)

Wyjście z Doliny Parzychwost

W drodze na Banikov

My na razie w prawo bo Banikov, a potem wracamy tutaj i lecimy na Sivy Vrch (przez Salatyn i inne takie)

Rohacze: Ostry i Płaczliwy. Ładny widok na :D

Banikov :)

Teraz w drugą stronę - najpierw ten Pachoł po lewej a potem Spalona po prawej :)

Maksimum lokalne :D (bardzo lokalne bo podejście na Pachoła to się nawet nie zaczęło)

No, teraz się już zaczęło :D

Pacholęciem będąc - szczyt

Widoki petarda

Tą granią będziemy podążać - Spalona się nie zmieściła (z prawej strony) z lewej Salatyn i "droga" między nimi

Target tracking mode :)

Zejście z Pachoła - mocne, naprawdę mocne

Pachoł to ten największy z tyłu

Z lewej Banikov - tam już dziś byliśmy

Wchodzimy na grań między Pachołem a Salatynem

No i zaczyna się zabawa :)

Tak, po tych zębach idzie szlak - REWELACJA
A dokładnie to CZERWONY SZLAK :)

EDGAR ALLAN czyli SALATYŃSKI Nevermore :D :D :D (całość TUTAJ)

SALATIN - szczyt

Te dwa "czarne" stożki też dzisiaj zdobędziemy - z prawej Sivy Vrch, a z lewej Ostry (przez niego będziemy schodzić w dół)

Salatyn - widok w tył :)

Zejście z Salatyna

Brestova - kolejny szczyt nasz

Droga na Sivy... cholera, to chyba dość daleko...

Już trochę bliżej :)

Szykuje się kolejne mocne podejście dzisiaj

Widok w tył - kawał drogi już za nami

Wspinamy się na Sivy

Zachód słońca na 1800m - tego się nie da opisać
Jedno z najpiękniejszych ale i złowieszczych zdjęć zachodu słońca jakie znam, to zdjęcie z Broad Peek'u, z aparatu odnalezionego przy ciele Tomasza Kowalskiego... ponad 8000m, strefa śmierci i niesamowite kolory zachodzącego słońca w Karakorum... wyrok, ale jest niesamowite... nie znalazłem w necie aby podlinkować, znam z książki "Broad Peek - niebo i piekło"

Zapada pomału zmrok

SIVY Vrch i SIVY/BIAŁY Duszek :)

Zachód słońca na 1800 to jest zejście po nocy... nie ma zmiłuj

i to ponad 4h bo - tak jak pisałem - my w dół wolniej, zwłaszcza po nocy.



Kategoria SFA, Wycieczka

Dookoła TATR - wariant czarny

  • DST 250.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 lipca 2024 | dodano: 22.07.2024

250 km, 5495m przewyższenia, 47 godzin czyli opowieść o tym jak się upodlić, sponiewierać, styrać niemiłosiernie i wyjść z tego procesu przeszczęśliwym. Udało się! Moi drodzy, po wielu, wielu próbach i podejściach UDAŁO SIĘ. Objechaliśmy TATRY i to w wariancie czarnym - mało szosy, dużo terenu i szlaków. W wielu miejscach tak blisko jak się tylko dało - zarówno legalnie jak i technicznie (STAY CLOSE!), a miejscami tak aby móc ujrzeć je w całej okazałości z najbliższego im pasma górskiego i to takiego 1200 - 1300m. Mamy nowy rekord przewyższeń w ciągu pojedynczej wyprawy, przewyższeń - nie odległości, bo Warszawa w tym roku rozbiła bank. Jedna z naszych największych, najtrudniejszych ale i najpiękniejszych wypraw... miał to być klejnot w koronie, a dostaliśmy nie tylko klejnot, ale i koronę, berło oraz akt notarialny na co najmniej połowę królestwa. Długo czekaliśmy na tą chwilę, naprawdę DŁUGO ale UDAŁO SIĘ! Zapraszam zatem do lektury o przygotowaniach, o tym co wozimy w naszych dużych plecakach na taką wyprawę (chyba już z 1000 razy o to mnie pytaliście) oraz o samej drodze, której czasami wcale nie chciało ubywać.

Przejażdżka pod Tatrami :)

"Droga SIÓDEMKO ja dla ciebie śpiewam więc przybywaj
Powszechnie to wiadomo że siódemka jest szczęśliwa
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale
Bo plan mam taki by po tobie już nie liczyć dalej..."
(całość TUTAJ ale w sumie cały ten akapit będzie inspirowany tą piosenką)
Tak, to nasze siódme podejście do tematu. Zawsze coś stawało nam drodze i skutecznie uniemożliwiało realizację planu. Czasami staliśmy już w blokach startowych, ale świat miał swoje własne plany, niekoniecznie wpisujące się w nasze oczekiwania. O samych naszych próbach przejechania tej trasy, to można by ze 3 książki napisać i byłby to komediodramaty...  no właśnie, próbach:

"Z pierwszą - miłością darzyliśmy się nawzajem,
ale COVID skutecznie pozamykał wszystkie kraje..."

(2020 i lock down )


"O drugiej wiem za mało, aby pisać o niej wiersze
To nie potrwało długo, bo myślałem o tej pierwszej..."

(weekend z Bożym Ciałem 2021, ale Słowacja nadal podtrzymuje bardzo mocne ograniczenia podróżowania - jedziemy zatem wyrypę zastępczą 329 km w 44h, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd do Częstochowy i powrót niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich - TUTAJ)

"Wiele nie powiem o tej trzeciej, nie będzie tutaj też owacji
Bo Szkodnik ma drugą nóżkę bardziej i jest po operacji..."

(2022 to operacja kolana Basi i "Koniec snówj o potędze", logarytmach, pierwiastkach... i Tatrach)

"Czas mijał, przyszła czwarta, już na starcie wszyscy stają
ale NIEEE... tym razem i mnie w kolano śrubę wkręcają..."

(2023 to moja operacja kolana)

"Przy piątej także lecą nam pod nogi kłody,
bo wszak z nieba spaść ma sakramencko dużo wody...

(2024, pierwsza próba - ma być wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Szlak Piekielny - 282 km w 31 godzin...)

"A przy szóstej już z podniecenia płoną lica
ale ch*j... dupa, znowu idzie nawałnica..."

(2024, druga próba - zapowiadają kolejny wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Od Syrenki do Smoka czyli Warszawa - Kraków - 482 km w 54 godziny...)

Jak widzicie wcale nie było łatwo... to była nasza siódma próba zrobienia tej trasy, czwarty rok starań...
Logistycznie to było naprawdę wyzwanie:
- muszą być długie dni (czerwiec, lipiec)
- konieczny długi weekend lub urlop, bo w "czysty" weekend to nam czasu braknie
- musi być pogoda. Zdjęcia! to jedno. Mają być piękne widoki, a nie mgła i deszcz. Drugie to fakt, że to jednak góry i nie wolno ich lekceważyć... spójrzcie ile już, tylko w tym roku mamy ofiar śmiertelnych w Tatrach. Kosmos... w zasadzie niemal co tydzień ktoś ginie. Oczywiście, my nie będziemy z rowerami na 2000m aby gdzieś z nimi spaść, ale jednak jazda w deszczu to średnia przyjemność, a jak pokazały ostatnie zdarzenia to nie trzeba być wysoko w złą pogodę, aby nie wrócić... Niezmiennie polecam "TOPR - żeby inni mogli przeżyć" oraz drugą część "TOPR - nie każdy wróci" - bardzo otwiera oczy na różne kwestie.
 Co więcej, mówimy o 3 dniach dobrej pogody z rzędu, pogody nie burzowej przez cały dzień - to nie jest wyjście na 5 godzin do schroniska na szarlotkę. Nastawimy się, że ze zrobieniem tej trasy może nam zejść od piątku do niedzieli, ze względu na liczbę przewyższeń i trudność terenu.

Przejdźmy teraz do samego zaplanowania trasy, bo to także był lekki kosmos. Założenia:
- jedziemy jak najbliżej Tatr, tak blisko jak to LEGALNE i technicznie możliwe, chyba że --->
- inny wariant zapowiada się bardziej atrakcyjnie widokowo, wtedy jedziemy szlakami pieszymi po pasmach górskich/pogórza obok Tatr
- przespanie się 2-3 godziny w nocy będzie konieczne (cholerny sleep-monster prędzej czy później nas dopadnie), ale potrzeba rozwagi aby nie wejść w konflikt z futrzanymi miłośnikami miodu... przespanie się pod wiatą, ot tak jak to zwykle robimy, może być średnim pomyłem, jeśli to wiata w środku lasu
- woda i prowiant --> mogą być problemy z aprowizacją :P - będziemy bardziej trzymać się szlaków, a mniej miejscowości
(na PIEKIELNYM pierwszy otwarty sklep mieliśmy na 162 kilometrze trasy, więc wiecie... :P)
Gravele (szutszaki) i szosowcy niech tną asfaltami. Nie deprecjonuję tego bo ponad 200 km to jest i tak wyczyn, ale my mamy własne, nasze czarne ścieżki. Tego nie da się wytłumaczyć - albo to rozumiesz albo nie. Jeśli nie to trudno, to nie jest obowiązkowe :P

Kolejne założenia czyli praca sztabowa nad mapami:
- najładniejsze fragmenty maja wypaść za dnia
- dobrze by było aby te najtrudniejsze także były w świetle, a nie w nocy
no ale najtrudniejsze, zabierają także najwięcej czasu... coś zatem na pewno wypadnie w nocy. Jak to zrobić, aby "dobre na noc fragmenty" wypadły w nocy?
- acha, pamiętacie jedno z wojskowych praw Murphy'ego "plan jest zawsze doskonały do pierwszego kontaktu z przeciwnikiem"  (przeciwnik zwykle nie zna waszego planu i przez to słabo się do niego stosuje...)
- jechać ze wschodu na zachód czy z zachodu na wschód? Nie takie trywialne bo lepiej "wpychać i zjechać", niż wpychać, bo i tak nie wjadę i sprowadzać bo nie zjadę... :P
- którymi dokładanie szlakami?
- ile nam to zajmie? Czy liczyć 2h na 400m przewyższenia (mapa tak podaje... ale to będzie już nasze 3-cie pasmo... jaką wziąć poprawkę?)
To będzie wariant kombinowany, ze szlaku na szlak, więc to nie jest takie wszystko proste... chociaż źle mówię, to nie takie proste dla nas. Może ktoś z Was by siadł do mapy i w 15 minut to zaplanował (mowie serio, nie z przekąsem), ale dla nas to było kilka dni planowania. Siedzieliśmy z rozłożonymi mapami i przeszukiwaliśmy internet, bo nawet niesamowity Compass nie ma idealnie dokładnej mapy - dużo nowych dróg i szlaków powstaje, więc będzie potrzeba elastycznie reagować i dostosowywać plan do zastanej sytuacji. 
Acha aby bylo jasne, mówiąc "idealnie dokładnej" to ja mam na myśli szutrówki, stoków'ki na jakiś czasem bezimiennych pagórach pod Tatrami, a nie o szlaku do Morskiego Oka :P
Mówimy o trochę innym poziomie planowania :P

Finalnie zaplanowana trasa
(z mocnym naciskiem na "ZAPLANOWANA", bo tak jak pisałem - elastyczność będzie konieczność. Jak to mawiają w Siłach Powietrznych Wojska Polskiego: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia")
- Podczerwone lub Chochołów (parking)
- Ścieżka "Szlak dookola Tatr" aby opuścić tereny Rzeczypospolitej
- Skoruszyna (1314m) i czerwony szlak przez Skoruszyńskie Wierchy (całe pasmo do zrobienia)
- kolejne pasmo: Mnich (1110m), Machy (1202m) i Kopec (1251m)
- Dolina Kvaciańska (czerwony szlak)
- przeskok na Cyklomagistralę pod Tatrami
- Magistralą gdzie będzie to możliwe oraz dodatkowymi szlakami rowerowymi ("C" - cesta) przez Podbańskie, Sterbskie Pleso, Smokoviec.
- Magura Spiska (Bachledova Dolina i Ściężka w Koronach Drzew)
- powrót na polską stronę przez Przełęcz nad Łapszanką
- Droga pod Reglami albo Gubałówka (do decyzji pod koniec trasy)
- Magura Witowska (1232m) i zółty szlak granicą do Chochołowa


Wchód słońca (jeszcze) po polskiej stronie

Welcome to SŁOWACJA :)

Wszystko po kolei :)

Chwila relaksu przed srogą wyrypą...


"SERCE W PLECAKU" - tak, serce także, ale nie tylko :)
("poprzez góry, lasy, pola... taka już żołnierska dola:)
Do ostatniej chwili czekamy na prognozy - TAK! ma być przez 3 dni ładnie. Prawdopodobieństwo wystąpienia burz to około 7-10% czyli ma być dobrze. Finalna decyzja zapada w czwartek: dzień urlopu na piątek i dzida w teren. Do mojego zespołu napiszę tylko: będę offline, ale trzymajcie kciuki abym przeżył... Całe czwartkowe popołudnie pakujemy się. Ha, no właśnie - zawsze pytacie co my wozimy w tych naszych plecakach. Może to najlepsza okazja aby uchylić Wam rąbka tajemnicy - zwłaszcza, że mój plecak na tą wyprawę ważył 16 kg, a Szkodniczy "tylko" 11 kg.
Czy bierzemy za dużo? TAK - gdy wszystko jest OK, to mamy za dużo rzeczy.
Nieraz jednak to co mamy ratuje nam życie albo przynajmniej komfort tego życia, gdy przestaje być OK i wtedy nie mieć tego co mamy, to byłby dramat.
To jest nie do przewidzenia kiedy będą Wam potrzebne pewne elementy - to takie EDC (every-day carry) czyli Ekwipinek-Dźwigany-Codziennie

1. Kurta przeciw-deszczowa i dwie (tak, dwie!) warstwy ciepłe - kubraczki, kapoty :P. Dwie bo jedna może przemoknąć i co wtedy?
2. Zapasowe ubranie (outfit) - całkowita możliwość przebrania się w "suche" (gacie, "góra", bielizna - wszystko). Zwykle na takie wyprawy bierzemy jeden taki zestaw, alej w Tatry wezmę dwa. Powiem Wam, że jak Was przemoczy deszcz i się przebieracie w suche, ciepłe, to morale nie klękają. Przeczytać możecie o tym w relacji z Warszawy (burza w Warce). A nawet nie musi to być deszcz. 12 godziny w upale w jednych ciuchach... lepkich i brudnych... gdy macie przepocone wszystko, łącznie z gaciami i zapada noc, a Wam robi się zimno... owszem, takie zapasowe warstwy trzeba targać na plecach, ale nieraz nam to życie ratowało... a czasami ratowało życie także innym, bo użyczaliśmy kurtek, koszulek, spodni, rękawiczek, itp
3. O właśnie! Rękawiczki. Ciepłe rękawiczki także muszą być w zestawie - nie uwierzycie ile razy przydały się w czerwcu czy lipcu :P Podobnie jak chusty/buff'y.
4. Filtr do wody - źródła, strumienie są użyteczne i dzięki temu możecie bezpiecznie uzupełnić wodę.
5. Izotonik w taletkach (coś jak Pluszzzz) - przefiltrowana woda, tabletka i nie potrzeba sklepu...
6. Picie. W Tatry wziąłem na plecy 6,5 litra płynów
7. Prowiant. W Tatry wziąłem sześć bułek, kabanosy, słodycze, fruciaki... ogólnie pkt 4-7 to niezależność od "zaplecza". Jak jest gdzie uzupełnić to korzystamy, ale są rajdy/wyprawy na których ponad 24h funkcjonujemy tylko na zapasach z plecaków. W Tatry miałem jeszcze cała chałkę i dwie jagodzianki (oprócz wspomnianych bułek).
A były takie wyprawy i dni, że 6 litrów to było mało... pod koniec dnia było naprawdę ciężko z deficytami płynów... np.
TUTAJ
8. Apteczka (plastry, bandaże, przeciwbólowe) - oczywistość
9. Multitool rowerowy, dętki, łyżki do opon, łatki, pompka, rozkuwacz do łańcucha - ja nie mówię o remoncie maszyny, ale czasem trzeba zrobić tak aby dojechać/wrócić.
10. Trytyki (szybkozłączki) - rusza się, a nie powinno? Już nie będzie.
11. Baterie zapasowe, kompas, apart foto, Garmin, mapy (tym razem były to "Tatry" oraz "Podhale")
12. Linka - zdarzyło nam się już brać "zepsutych" na hol (a i wiele innych zastosowań się znajdzie)
13. Nóż i gaz pieprzowy
14. Chusteczki i "higieniczny" papier toaletowy (przykład TUTAJ. I co, zdziwieni? Nie ma tutaj tematów tabu - jak jesteście np. 50 godzin w terenie, no to sorry ale musicie o tym pomyśleć, chyba że wolicie cierpieć odparzeni. 40 stopni, przepocone ciuchy to prosta droga do dyskomfortu)
15. Latarki i lampki (przód i tył). W Tatry miałem 2 czołowki (jedna jest zapasowa) i 3 lampki na kierownicę (1 jest zapasowa) plus 3 lampki tylne.
16. Powerbanki (3 duże, pojemne i zestaw kabli - jak śpimy pod wiatą, to rzeczy się wtedy ładują)
17. Komórka, portfel, klucze, kluczyki (oczywistość)
18. Foila NRC (robi robotę - ciepło i ochrona od deszczu, wiele, wiele razy już nas ratowała)
19. Eliksiry! KOFEINA w płynie, SHOTY czyli jak to było w podstawówce "Matka wie, że ćpiesz..." :D :D :D

Oczywiście wyposażenie jest skalowane co do wycieczki, nie biorę wszystkiego powyżej jak idziemy na 12h (wtedy biorę jakieś 2/3 powyższego bo np. folię NRC mamy zawsze, ale prowiantu bierzmy mniej, jak idziemy na krócej)

Niemal słyszę jak Misiek ciśnie solówkę :D (koniecznie z TEGO utworu)

A kolega Miśka już polewa. Welcome to ORAVA ALTERNATIVE :D


Jak dobrze rano wstać, skoro świt... albo wcześniej.
Budzik ustawiany jest na 2:30 w nocy, bo planujemy być w Chochołowie około 4:30 - w okolicy wschodu słońca, tak aby nie musieć już montować lampek, a z drugiej strony mieć maksymalnie długie "okienko" światła dziennego. I to nam się uda! Parkujemy o 4:15 i kilka minut potem ruszamy "Ścieżką dookoła Tatr" kierując się na Słowację. 
Plan całej wyprawy przedstawiłem Wam powyżej, ale powiem dwa słowa dlaczego robimy tak, a nie inaczej.
Pasmo Skoruszyńskich Wieroch to czerwony szlak pieszy. Na wejściu do zrobienia jest 530m pod górę, a potem - po zjeździe do Orawskiego Białego Potoku - będziemy mieć kolejne 500m podejścia na Kopiec. Innymi słowy, tysiączek na dobry początek i to być może nie do końca w pełni przejezdnymi szlakami. Bywa różnie ---> "w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie". To będzie terenowo trudne, dlatego chcemy zrobić ten kawałek "na świeżo" i "za dnia".
Powiem Wam, że nie pomylimy się... podejście na Skoroszynę "czerwonym" jest "o k***wa...", jest podejściem z cyklu "każdy umiera w samotności..."
...a ja przecież nadal jadę z "podkulonym" ogonem (w relacji z Hawrana pisałem Wam, że jestem poobijany i jak to się stało... stłuczona okostna to nawet ze 4-5 tygodni potrafi boleć... mamy tydzień drugi... więc boli...)
Ale na szczycie sama wieża jest zacna. Co ciekawe, mamy wakacje, a w tych górach nie spotkamy w zasadzie nikogo - wyjątkiem są dwie osoby na Mnichu... i tyle. Pusto. Nie przeszkadza nam to, ba! nawet cieszy, co nie zmienia faktu, że trochę dziwi. Co ciekawe szlak jest w pełni przejezdny i jedzie się super. Przejedziemy całe pasmo właściwie bez zsiadania z roweru - rewelacja.

Widoczki

WELCOME TO SKORUSZYNA !!!

Targamy w górę...

Nasz przewodnik...

...czasem prowadzi przez bagna

Pod szczytem

Skoruszyna - jest i szczyt

Teraz na Orawski Biały Potok i zobaczymy ile rowerowo urwiemy z tego czasu


Trochę Machy ten Mnich :D
Zjazd do Orawskiego Białego Potoku jest szalony i... długi, a to oznacza, że stracimy dużo wysokości. Będziemy mozolnie ją odzyskiwać drapiąc się na Mnicha. Podejście jest masakra... piękne widokowo piękną polaną... bez grama cienia, w pełnym słońcu... w 30 stopniach. Co więcej jesteśmy poganiani przez stado krów (serio... idą za nami i się nie zatrzymują... idą pod górkę i są coraz bliżej...). Dzwonią jak potępione, bo każda ma dzwonek, a że jest to spora grupa to w zasadzie cała polana dzwoni... dzwoni nawet las, długo po tym jak zostawimy polanę za plecami, tak będzie niosło echo. Kapitalny klimat. Dzyń, dzyń, dzyń.
Podejście jest mega ciężkie, ale widoki są obłędne - to mało znana nam część Tatry Zachodnich, więc taki Salatyn (2048m) czy Pachoł (2166m) są niemal na wyciągnięcie ręki. 
Wieża widokowa na Machy - w sumie jak to odmienić? Machym? Machych? - ma bardzo fajną dodatkową wieżyczkę obserwacyjną. A przy podejściu na Kopec natkniemy się na super domek do nocowania i jest to obiekt ogólnie dostępny. W środku nawet materace. Zrobimy tam sobie 20 min przerwę... i uda się zaliczyć krótką drzemkę. Przyda się przed nocą, bo skoro budzik dzwonił o 2:30, a dzisiaj nocy w zasadzie to nie będzie, to każda minuta snu będzie na wagę złota. Ruszamy dalej... niestety droga z Kopca to rozwalony przez ścinkę drewna szlak. Normalnie poleciało by się super zjazdem, bo nie jest tutaj za stromo... ale koleiny z błota i rozrzucone szczątki drzew sprawiają, że większość szlaku musimy sprowadzić. Szkoda zjazdu, ale i czasu... bo zamiast kilku minut, idziemy w dół dłuższy czas. Ech... przeszedł tędy jakiś "Rzeźnik drzew"
W pełni przejezdny ten czerwony szlak, tak? :D

Uwielbiam takie miejsca w lesie

Rolling, rolling, rolling :)

Nadal rolling, rolling, rolling :)

Było w dół, to jest i w górę...

Dzień dobry :D

Druga duża góra dzisiaj

Panoramki z wieży są zacne

W drodze na KOPEC

Kapitalny domek

Wyposażenie naprawdę dobre :)

Krzyż na Kopcu

Tracimy wysokość

Trawers polany


SEN O DOLINIE... SYRZE I KOFOLI :D
Kolejny punktem kontrolnym naszej trasy jest Dolina Kvacianska, przez którą leci czerwony szlak. Jest godzina 16:00 - no zeszło nam przeprawić się przez Skoruszynę oraz Mnicha i Machy... spodziewaliśmy się że łatwo nie będzie, ale mimo wszystko dobrze byłoby trochę przyspieszyć, podnieść tempo przejazdu. Wjeżdżamy w Dolinę i już widzimy, że z tym przyspieszeniem będzie problem bo non-stop zatrzymujemy się na zdjęcia. Nie żebym narzekał, ja po prostu stwierdzam fakt. Piękna dolina, a nigdy wcześniej tutaj nie byliśmy - praca z mapą przed wyjazdem się opłaciła. Super, ze wariant naszego przejazdu idzie właśnie tutaj. 
Przez wjazdem do Doliny chcielibyśmy uzupełnić nadwyrężone zapasy wody, ale nigdzie po drodze nie spotykamy sklepu więc... zamiast jechać do centrum miejscowości szukać czegoś, to używamy naszego filtru do wody. Dorywamy się do źródełka pod skałą, filtrujemy wodę i uzupełniamy bidony.
U wylotu doliny czeka nas niespodzianka - mini budka z wyprażanym syrem i Kofolą... no to teraz, to na pewno nadrobimy nasz wynik :D
Bierzcie to Euro i lejcie do pełna :D
Piękna sprawa.

Przełomowa ta Dolina !!!

Vychlidka (i wypadka jeśli nie uważacie) :D

Powiem Wam tak - ROBI ROBOTĘ !!!

-Biorą? - Panie, dzisiaj to wszyscy biorą :D

Do tego te maszyny zostały stworzone :D


My name is Bond... TATRA BOND :D
Bond po angielsku to więź, coś co łączy... a szlak rowerowy o numerze 007 połączy nas z Tatrami!
Normalnie czekałby nas wariant bardzo kombinowany, bo szlaki rowerowe podchodzą pod Park Narodowy, ale zaraz też schodzą w dół. Jakoś tak nie chcą lecieć wzdłuż parku. Plan wstępny zakładał zatem łączenie różnych kolorów, aby przemieszczać się po pagórach mniej więcej wzdłuż Tatr... ech gdyby ten czerwony pieszy - magistrala, który idzie wzdłuż Parku był legalny dla rowerów to... i nagle! Mówisz - masz!
Na środku naszej drogi: kierunkowskaz. Cesta 007 i jej odległość do Ziarskiej Doliny. Kompletnie niezgodnie z naszą mapą i w zasadzie nie do końca wiemy jak, bo słabo tutaj (na mapie) z drogami, ale hej... to nam przecież bardzo, bardzo pasuje.  Może trzeba zaufać szlakowi i dać się ponieść? Brzmi jak plan! No i znowu SIÓDEMKA! Pasuje Wam, znowu SIÓDEMKA... jak nasza próba. Ja ja kocham takie smaczki i symbole!

Droga siódemko - ja dla ciebie śpiewam, więc przybywaj.
Powszechnie to wiadomo, że siódemka jest szczęśliwa.
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale,
Bo plan mam taki, by po tobie już nie liczyć dalej.


Wsiadamy na tą drogę i będziemy się jej trzymać... no, będzie wesoło.
Nasza mapa a realny przebieg tego szlaku to są dwa różne światy, ale - co śmieszniejsze - różnego rodzaju mapy/schematy na tablicach parku także będą się miały nijak do realnego przebiegu tego szlaku! Czasem także gdzieś zaniknie, aby nagle odnaleźć się ze 2 km dalej... co najważniejsze jednak, będzie jednak leciał dokładnie tak jak chcemy. Będzie ocierał się o Park Narodowy i "adoptuje pod siebie" wiele różnych szutrówek, ścieżek i traktów, którymi normalnie nie wolno byłoby się poruszać (w końcu to Park Narodowy, więc wariant na dziko trochę słaby...). Szlak ten poprowadzi nas naprawdę wysoko, bo ciągle wić się będzie na ponad 800m, a czasami nawet sporo wyżej. Na jednej z tablic jest informacja, że leci aż na PODBAŃSKIE - to około 35 km. DOSKONALE, PO PROSTU DOSKONALE. Dobrze James, agencie 007 prowadź nas przez las i przez noc!

007 startuje z Doliny...

...pięknymi widokowo drogami...

...i wspina się...

...naprawdę wysoko...

...w kierunku Parku Narodowego (TANAP)

Full wypasss :D

Kończy się pomału dzień pierwszy naszej przygody

A z naszej prawej widać DUMBIRY i inne CHOPOKI :D


Kierunek PODBAŃSKIE... czyli poszarpany sen OTARGAŃCÓW
35 km jest do Podbańskiego. Dobrą, rowerową trasą... więc chyba przed północą tam będziemy, prawda?
No właśnie - z powyższego zdania prawdziwe jest tylko "rowerową"... co do "dobrej" to powiem, że miejscami tak, tam gdzie ten szlak będzie istniał :D
...a tam gdzie się "zgubi" to hmmm... będzie hardcore'owo.
Do Podbańskiego dotrzemy o 6:30, masakra... 6 i pół godziny później niż zakładamy... te 35 km kilometry będą nam iść jak krew z nosa. To będzie niesamowite....
Tabliczka "PODBAŃSKIE 17 km" na trasie... godzinę później, po koszmarnej walcei z terenem... zobaczymy tabliczki "PODBAŃSKIE 14,9 km"... to "przecinek 9" mnie dobiło...
Miejscami to będzie ostry hardcore... góra, dół, góra, dół i to po stromych zboczach. Czasem droga w zasadzie zaniknie.... to będzie naprawdę długie 35 km.
Aby nie było! Miejscami ten szlak będzie leciał "na wypasie", świetną drogą... i to jest właśnie niesamowite, bo raz lecisz 25 km/h, aby za chwilę przedzierać się przez ścieżkę, której w zasadzie już nie ma. Moim faworytem był stromy żleb w zboczu trawersowany w poprzek po skale, totalnie zarośnięty i zawalony drzewami... tak, wszystko naraz... to był trawers zawalonego drzewami skalnego zbocza... 25 minut walki aby przejść 300 czy 400 metrów...
Miejscami jest jak na Jaszczurze... i mówimy tutaj nie o jakimś nizinnym jaszczurowatym, ale tatrzański!
W sumie nie wiem czy czegoś tam nie pomyliśmy, bo znaczki "C" od czasu do czasu znikały totalnie i trzeba było mocno wspomagać się mapą, na której tego szlaku przecież i tak nie mamy... no ORIENT, prawdziwy ORIENT :)
Według rozpisek na tablicach turystycznych  "czerwona cesta" leci równolegle z "czerwonym pieszym". Czerwonego pieszego nigdy nie zgubiliśmy, więc można by powiedzieć, że ciągle byliśmy na naszej "zero-zero-siódemce" także... ale to jest co najmniej dziwne... jak nagle przez dłuższy czas "znaczka C" nie ma... przeprawiasz się pieszym przez jakiś młodnik, żleby, skały i nagle od jakieś, całkiem niezłej ścieżki w z lewej wjeżdża "znaczek C", cały na czerwono, jak gdyby nigdy nic. Ja wiem, że robimy to po nocy i może czegoś nie zauważyliśmy... ale cholera, według schematów są równoległe, a "objazdu" czy odbicia wcześniej nie widzieliśmy żadnego... albo nie było oznaczone.
Formalnie, dostać się do Podbańskiego zajmie nam tak naprawdę 3h dłużej niż sądziliśmy bo plan był tak:
- Podbańskie około 0:00
- potem złapać ze 2-3 godziny snu już w miejscowości (wiata, MOR) aby nie robić tego w środku lasu i nie prowokować futrzastych amatorów miodu...
Plany planami, a teren robi swoje...
Zmęczenie, zarówno całym dniem, jak i tymi hardcore'owymi odcinakami... niesienie roweru stromym źlebem męczy... bardzo męczy... spowodowało także, że musieliśmy złapać 3 godziny snu w dostępnej (a nie specjalnie wybranej) wiacie... tuż pod tzw. Granią Otargańców. Ech schodziliśmy tamtędy KIEDYŚ po zmroku... dzikie pasmo o pięknej nazwie... bardzo trafnej bo to ostre skały. OTARGAŃCE.  Jesteśmy jednak tak wykończeni i sleep monster tak bardzo na nas napiera, że padniemy na 3h tam gdzie będzie się dało przespać...
Skoro w Podbańskim mieliśmy także złapać ze 3h snu, to nasze opóźnienie wyniosło tak naprawdę "tylko" 3 godziny... nie zmienia to jednak faktu, że jak dotrzemy do Podbańskiego o 6:30 to idzie się trochę załamać, bo minął dzień i noc, a my mamy koło 1/4 trasy... może 1/3.
Żleb będzie mi się śnił po nocach... jeszcze z moim obitym ogonem. W świetle latarki... w gęstej, kolczastej roślinności, w ogromnej duchocie, bo roślinność plugawa dobrze trzyma "nagrzanie" pozyskane za dnia, do tego jest parno... będzie się ze mnie po prostu lało... a szarpiąc z blokującą się o gałęzie kierownicą, będzie mnie naprawdę mocno łupało w krzyżu...  
A potem, jak chcecie już pójść spać, w dość słabej wiacie z wąskimi ławeczkami, aby dobrze się na nich NIE leżało... to się Wam, w przepoconych ciuchach zrobi bardzo zimno... będzie nas telepać od chłodu... i wtedy folia NRC zrobi robotę. Przebranie się w suche i folia NRC.
Przeżyjemy noc i będziemy przedzierać się dalej...

Trzymamy się czerwonego


Jest klimat!

"-Piękna noc, Alfredzie. - W rzeczy samej, Master Bruce, noc godna myśliwego..." (całość TUTAJ)

W żlebie...

Czerwony pieszy cały czas z nami jest...

Poranek... a my do Podbańskiego mamy nadal 9 km...

Przynajmniej wschód słońca jest piękny - można powiedzieć, że "na wschód od Krywania" :D


PODBAŃSKIE... kierunek Strbski Pleso a potem Smokoviec czyli MAINSTREAMowy KLASYK KLASYKOW
Godzina 6:30... nieźle, naprawdę nieźle. Sześć i pół godziny po planowanym czasie (wiem, wiem... pisałem przed chwilą, że trochę inaczej trzeba to liczyć, ale mimo wszystko...). Mam wrażenie jakbym przyszedł po pożarze, na dogasające zgliszcza i zapytał czy ktoś nie dzwonił po straż, bo już jestem. Pamiętacie tą scenę  "-Jak długo to potrwa? -10 minut! -Cholera, za dwie będzie po wszystkim!"---> TUTAJ? Zeszło nam... oj zeszło.
Jemy śniadanie z plecaka w dziwnie pustej miejscowości. Tutaj jestem spory węzeł szlaków, mamy środek wakacji, a tu pusto... Tatry Zachodnie, moje ukochane, są jednak mniej popularne niż Wysokie. Oby tak zostało - mnie to nie przeszkadza :D
Parkingi pod Krywaniem czy w Smokovcu to będą zawalone, a tutaj dość pusto. Nie ma jak Podbańskie :)
Od tego momentu jedyny sensowny wariant przejazdu to jazda szosą na Smokoviec. Tak też biegną szlaki rowerowe. Niestety na TRI STUDENKI i w inne takie miejsca, cyklostrady nie dochodzą, a nie planujemy przecież odwalać żadnych krzywych akcji w Parku Narodowym.
Innymi słowy, ten fragment lecimy tak jak wszyscy szosowcy i gravelowcy, którzy jadą dookoła i powiem Wam, że miniemy bardzo wielu takowych. Jedziemy jakbyśmy byli tacy jak Oni, jakbyśmy nie odbiegali od standardów - ten 16 kg plecak i full na ryju raczej nie powinien nas wyróżniać, prawda? Uda nam się wtopić w tłum, prawda :D ?
Efektem takiego przejazdu jest także to, że teraz kilometry zaczną nam uciekać... jest jednak różnica gdy targacie przez krzaki, a gdy lecicie asfaltem. Może kiedyś - rajdowo - w końcu to zrozumiemy :D
A co do podtatrzańskich miejscówek, to powiem Wam, że zmieniły się te miejscowości - niesamowicie zmieniły. 
Uwielbiam Smokoviec (Bistro Smokoviec to jest legenda!!!) i zawsze był on dość popularny, ale miejscowości takie jak Tatrańska Polianka czy Vysne Hagi to były w zasadzie wymarłe.
Dziś: parkingi, restauracje, turyści. Lekki szok, ale chyba mimo wszystko pozytywny.

Szosa na Strbske Pleso - widokowa ta trasa :D

James nas nadal prowadzi... chciał nas zgubić w żlebie, ale nie daliśmy się!

Skrzydlaty chyba zaraz opierdoli wiewióra na śniadanie :D
Super, wypass miejsce - bardzo polecamy, ale tak jak mówiłem. Te budynki to były ruiny, zamknięte na 4 spusty, a dziś! Tatranska Polanka!

Cyklomagistrala także wypaśna - w zasadzie od Polianki do Zdiaru. MEGA!
Pamiętam jak kiedyś dostępne były tylko jej fragmenty - dziś pełen przejazd!


Naprawdę MEGA!

Przeloty :D

Kilometry takich dróg :D

Muszę, muszę - znowu spotykamy BABĘ YAGĘ więc po prostu muszę - drzemy ryja wszyscy! DAWAĆ !!!
Moja miłość do tej piosenki to srogie upośledzenie, ale dobrze mi z tym - kupuje mnie chyba ten klimat "tę historię przecież dawno zapomniałem" - życie, po prostu życie :D

"Czy pamiętasz tamte gór, tamte rzeki
gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki...
...Ty wróżyłaś z mojej dłoni i się śmiałaś,
długie życie, gdzieś na szczycie, mi pisałaś...
...rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież dawno zapomniałem
teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę
to dla Ciebie Miła, nucę tą piosenkę"

(całość "Czarownica 2: BABA YAGA" - TUTAJ)


Ścieżką w koroną drzew w kierunku granicy

Zjeżdżamy z cyklostrady przez Zdiarem. Naszym celem jest wspięcie się Bachledovą Doliną do Ścieżki w Koronach Drzew i następnie przejazd pasmem Magury Spiskiej.
Nie będziemy walić Velo skoro tak idealnie wchodzi nam tu niebieskie szlak i można lecieć całą trasę z widokiem na Havran i inne Tatry Bielskie.
Będzie nas to kosztować kolejne przewyższenia, ale co tam!
Rok temu, dokładnie rok temu - siadałem na rower... pierwszy raz po operacji (TUTAJ).
Miałem zrobić 15-20 km i zobaczyć czy kolano działa, przed chwilą przecież odłożyłem kule... jak ja czekałem na ten dzień. Jak ja odliczałem... a jak już siadłem, to to co zrobiłem, to chyba nie było zbyt mądre... ale kolano działało - działało jak złoto i zrobiliśmy ponad 100 km. Jaka to była euforia... a teraz rok później, tylko rok później (poczytajcie ile czasu niektórzy po takiej operacji dochodzą do sprawności... bo to bywają lata... całe lata)... a więc tylko rok później objeżdżam Tatry i to po szlakach, a w nogach mam Piekielny i Warszawę. Niepojęte to jest, ale cieszy. Tak niesamowicie cieszy. Wspinamy się na Magurę Spiską z widokiem na Havran!
Jestem wykończony, zlany potem, trochę śpiący... noc była ciężka, zwłaszcza żleb... mamy 6 i pół godziny opóźnienia... ale jedziemy, jedziemy! Jedziemy przez Magurę, bo możemy!
"...klejnotem płacę sił, jeszcze mnie stać" (całość macie pod linkiem; inna sprawa, że chłop robi rozrywkowy kontent, który można lubić lub nie, ale od czasu do czasu poleci takim tekstem jak tutaj, takim że WOW) :P
A skoro jesteśmy przy WOW to powiem tak, że Magurę Spiską znaliśmy...
ale późniejszą ścieżkę i podjazd na Łapszankę od słowackiej strony - no WOW, WOW, WOW... piękna droga. Rewelacja!

Przez Magurę z widokiem na Havran :)

5000 przewyższeń się samo nie nabije...

Kapitalna droga!

Rewelacyjna!

Oszalalem! Tu jest pięknie!

Podjazd pod Łapszankę... boli, naprawdę boli, ale i tak jest pięknie

"Witaj nam, Polsko! Myśmy są wojsko - BIAŁOCZERWONE
...pół świata za nami, a nad nami orzeł
siedem rzek przejdziemy i głębokie morze..." czyli wracamy do kraju !!! (
całość TUTAJ)


Drogą pod Reglami w drugą noc...
Podjazd pod Łapszankę nas masakruje... licznik przewyższeń dostał dziś pierdolca i bije jak szalony. Mam wrażenie że leci szybciej niż ten od kilometrów. Kawał trasy już za nami, właśnie wróciliśmy do kraju, a jest po 18:00. Nie jest źle acz nie unikniemy drugiej nocy. Jakoś tak podświadomie nastawiałem się, że do nocy zamkniemy trasę (nawet do północy), ale to nam nie grozi chyba. Przewidujemy, że będziemy w aucie nad ranem i ten "szacunek" okaże się dość trafny.
Z Łapszaniki na zjeździe to palimy hamulce, ale teraz przed nami Głodówka... kolejny niekończący się podjazd, zwłaszcza że idziemy od Brzegów przez las, a nie główną drogą. Kamienista ścieżka pnie się stromo w górę i słowo idziemy pasuje tutaj lepiej niż jedziemy... ale zdążymy na Głodówkę na zachód słońca!!!
Teraz dzida do Zakopanego i tutaj przyszła pora na decyzję: Gubałówka czy Droga pod Reglami.
Wybieramy Regle bo nie byliśmy tam lata (kto normalny jeździ do Zakopanego w wakacje :D :D :D), a zrobili z tej ścieżki piękną promenadę. Mówię to serio, super jest to zrobione, a nocą jest tu pusto. Pewnie inaczej bym mówił gdyby tu jechał za dnia, w tłumie, ale nocą nie ma tu nikogo. Bardzo podoba mi się jak "zrobiono" tą ścieżkę. Trochę nostalgia trip bo rowerem pod Reglami to jeździłem jak byłem w podstawówce...
Zatrzymujemy się na punkcie z widokiem na oświetlone miasto i jemy późną kolację... czuć po nas trudy dzisiejszej wyprawy, Dogrzani dwoma dniami (i tak super, że nie padało!!!), styrani przewyższeniami i dystansem, trochę odparzeni bo jednak siedzicie godzinami w siodle, buty także trochę obtarły bo podejść było dużo... a przed nami jeszcze domknięcie trasy: Magura Witowska (1232m) - polskie, górskie domknięcie pętli.
Trochę się go już nie chce robić, zwłaszcza że stąd do auta to mamy przelot dobrymi drogami... a jest właśnie parę minut po północy, drugiej nocy zmagań.
Wiem jednak, że będziemy żałować jeśli teraz odpuścimy... mamy objechać Tatry po szlakach i górach. Były Skoruszyńskie, był Mnich, była Magura Spiska... bez Magury Witowskiej ten przejazd nie będzie kompletny. Jak to obecnie mówi wiele osób "nic nie musisz, wszystko możesz"... tak to prawda, ale wiem też że "mam bardzo prosty gust, zadowala mnie tylko to co najlepsze". To nasz przejazd, to wariant czarny, to najlepszy wariant - jedziemy przez Magurę! Póki noga podaje, póki jeszcze tli się w nas jakaś iskra, póki starczy nam sił, "dopóki się zapala wzrok, dopóki kusi nocy mrok..." - ostatni podjazd dzisiaj. Ponad 400m przewyższenia do góry niebieskim szlakiem. Ruszajmy!

Łapszankowe baranki :)

Kapliczka Srogich Przewyższeń czyli Łapszanka :)

Jeden z najlepszych punktów widokowych na Tatry ze Spiszu

Podejście lasem pod Głodówkę

Widok z tejże!

"Miłość, miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem, rycerzem jestem ja, a Ty Królową Nocy!!!"
bo wygląda na to, że nam się uda... że zrobimy to... że objedziemy te Tatry!!... i że skończymy ten objazd nocą.
W końcu jednak się uda!


Mr. Gubałówek widziany z Regli nad Zakopcem :)

Droga pod Reglami - no wypasss!

W drodze do Kir


Finalna... masakra
Decyzja podjęta. Ruszamy niebieskim szlakiem pod górę. Nogi jak z waty, czuć ogromne zmęczenie. Jest 30 min po północy... będziemy na szczycie po 2:00 w nocy. Nim zjedziemy do auta będzie poranek, a jakoś tak nastawiałem się, że zdarzymy przed świtem. Mamy też już naprawdę dość, ale idziemy siła determinacji... niestety Magura postanawia zabawić się naszym kosztem. Szlak od połowy drogi staje się całkowicie rozwalony przez ścinkę drewna... błoto, woda, zwalone drzewa. Trzeba w zasadzie cały czas nieść rower i to już nas totalnie wykończy... zmasakruje, sponiewiera. Na tyle mocno, że z zasadzie przestanę już robić zdjęcia, a to jest znamienne, to znaczy że jest źle... nie wyciągam aparatu kiedy mam naprawdę dość. Na tyle, że nie zrobię nawet zdjęcia na szczycie... tzn. zrobię, ale z ręki "na odpier**l" się, a że mamy noc, to nic nie wyjdzie. 
Inna sprawa, że droga na szczyt zdaje się nie kończyć, ale co gorsza żółty graniczny w dół jest taki sam... na tyle nieprzejezdny, utkniemy na nim walcząc o przetrwanie.
Finalnie będziemy przedzierać się do białej drogi, którą zjedziemy do Chochołowa... ale i tak dostanie się do tej drogi to będzie wyczyn i zajmie nam to naprawdę długo.
Dalej twierdzę że mimo wszystko było warto, domknęliśmy trasę na naszych zasadach. Owszem na koniec wyprawy zrobiła się ścieżka zdrowia, tak na dobitkę... w sumie tak jak na początku wyprawy czyli jaki początek, taki i koniec.
Do auta dotrzemy nad ranem... gdy będzie już różowieć niebo na wschodzie.
Szlak niebieski wzdłuż słupków granicznych...

Ech...

Już po zjeździe z Magury. Ruiny skoczni w Chochołowie czyli ostatnia prosta do auta...
Minęło 47 godzin z hakiem... czyli zmieściliśmy się z objazdem w 48 godzinach!

Nasza trasa :)


Podsumowanie:
- siódma próba. To chyba znaczy być upartym, nieustępliwym, nie-do-końca-normalnym...
- udało się. UDAŁO SIĘ. Zrobiliśmy to. Kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty... ale udało się!
- jestem niesamowicie dumny z Basi. Naprawdę mało jest dziewczyn, które chcą (przede wszystkim chcą) i dadzą radę odwalić taką akcję!
- tym bardziej dumny, że do wielu takich pomysłów, to Ona mnie popycha/namawia - heh, czasem wymusza :D (np. Warszawę to Ona zaproponowała)
- jestem zatem szczęśliwy... zarówno dziś, jak i w życiu. A jakby nie patrzeć, to dość ważne - być szczęśliwym :)
(- Hej,kopę lat, co u Ciebie?
- Ożeniłem się
- To musisz być szczęśliwy!
- Muszę)


To wszytko już na dziś. Tymczasem, moim Drodzy!!
Do zobaczenia... pewnie gdzieś na szlaku, ale częściej to chyba poza nim.
Wariant czarny zobowiązuje :)


Kategoria SFA, Wycieczka

Rajd HAWRAN 2024

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 17.07.2024

Jak najlepiej spędzić sobotę? W upale, miejscami dochodzącym do 40 stopni, w deszczu i gradzie z błotem po kolana? Najlepiej w obu po trochu... a czasem to nawet więcej niż po trochu. Tak, to najlepszy możliwy sposób - zaufajcie mi. Czy kiedykolwiek Was okłamałem? Przecież mi się to nie zdarza, prawda?
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)

Sekwencja zapłonu: "...EI8HT SE7EN 6IX 5IVE FOUR THR3E TWO ONE. IGNITION. LET'S GET IT STARTED" (czyli LECIMY !!!) 


Jedziesz jak potłuczony... to prowadzi do Samoklęski
Całe "ORIENTacyjne" rechocze od chwili, w którym zostało ogłoszone, że Hawran 2024 będzie miał bazę w Samoklęskach. Wszyscy przeczuwają, że to zapowiedź tego co nas na rajdzie czeka, że to jakaś przepowiednia dotycząca naszych losów - wiecie takie "Mroczne Widmo" :P
No i czy robią coś aby przeciwdziałać? Nie, siedzą i rechoczą. Typowe :P

"...i cierpią gdy śmieje się z nich świat zwycięski
Niepomni że mądry nie śmieje się z klęski"
(całość TUTAJ)

Chociaż może zbyt dramatycznie do tego podchodzę, bo przecież już w antyku pisali, że "klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku". Pamiętacie jeszcze ze szkoły, z czego to cytat? Jak coś to TUTAJ Przeczytać to, to był jakiś DRAMAT. Dosłownie, po prostu :D
A czemu jadę jak potłuczony? Ano, bo się potłukłem. W tygodniu przed rajdem, w drodze do biura, robiłem testy wytrzymałościowe korby w moim miejskim rowerze. Myślałem że cały czas jestem w strefie odkształceń, gdzie obowiązuje prawo Hooke'a, a przekroczyłem tzw. punkt Ru (punkt zerwania materiału - roboczo mówiliśmy na to zawsze Granica Ujebania).
Puryści mi pewnie zarzucą, że na wykresie chodzi o rozciąganie statyczne, a tu mieliśmy do czynienia z układem dynamicznym... nawet bardzo dynamicznym... pamiętajcie, to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata... no ale nie czepiajmy się szczegółów. Dobrze, że nie doszło do katastroficznego kruchego pękania gnatów… bo do katastrofy poszło. Jak mówiłem, potłukłem się i w tym tygodniu chodzę zatem jak Joe Biden.
Ciemne okulary (bo noszę fotochromy), chód powolny, sztywny, wyprostowany bo się nie zegnę… tak mnie łamie w krzyżu.
A że czasem nie ogarniam już co się w tych naszych projektach dzieje w robocie, to mnie chwytają na korytarzu i prowadzą do właściwych salek konferencyjnych… jak starego dobrego wujka Joe. Chociaż nie wiem czy widzieliście TO (dla mnie gość, który zrobił ten filmik, to zrobił dla NATO więcej niż cały dział PR'a i to bez znaczenia czy lubicie tych ludzi czy nie :D)
A jak obtłukłem sobie tyłek… otóż czysty pech, nic nietypowego. Rozpędzacie się, stajecie na pedałach i deptacie z całej pyty czyli „z chlebkiem”, a tu pedał wraz z kawałkiem korby się urywa…
Cała siła idzie w dół, w ziemię. Noga, która deptała staje się kotwicą, a ja poleciłem klatą na kierownicę. Jako, że prędkość była już niemała to zrobiłem mojego pierwszego w życiu „front flipa”. YEAH !!! Aż sobie siadłem z wrażenia na ziemi… siadłem dynamicznie, siadłem z przytupem i mam mega obitą kość ogonową. Na tyle, że przez chwilę nawet Hawran stał pod znakiem zapytania czy damy radę pojechać. Finalnie poprawiło się na tyle, że jedziemy, acz ból dupy z tym wyjazdem mam straszny :P…
Ostatni taki to czułem chyba wtedy, kiedy rosły, umięśniony „czaruś” o ciepłym oddechu nie posmaro… (DOŚĆ! – Szkodnik). No dobrze, dobrze, wiem. to nie na tego bloga… wróćmy zatem do relacji. Będziemy dziś jechać nierychliwie, bo jechać w zasadzie mogę, ale na wertepach czy podjazdach, tak mnie tak łupie "w krzyżu", że za dnia widzę gwiazdy…

Granica Ru przekroczona...



Przez Pielgrzymkę do Radości? Nie sądzę…
Tak się nazywają miejscowości na mapie, które będziemy dziś mijać. Pielgrzymka to owszem będzie i to wcale nie krótka, ale trochę mniej będzie tej radości w kontekście warunków panujących na trasie. Czeka nas bowiem upał. Licznik w pewnym momencie rajdu pokaże nawet 40 stopni… masakra. Będziemy smażyć się żywcem… a jak umrzemy, to będziemy smażyć się nadal. Zwęglać, spopielać, fajczyć, gorzeć… co to jest okrągłe i nas nienawidzi? SŁONECZKO.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.

Nasz pierwszy lampion dzisiaj


Uphill battle starts in 3... 2... 1...

Bestyjki wygrzewają się w słoneczku

Tyralierą mości Państwo, tyralierą :D


Kaskada… błędów i głazów :P
Ruszamy na żółty szlak i poszukujemy tzw. kaskady na potoku, bo tam ma być nasz trzeci dzisiaj punkt kontrolny. Dokładna nazwa to „Nad kaskadami”.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu. 

Rypiemy potokiem na wprost :P


Drzewo zwiędło jak zobaczyło nasz wariant :P

GŁAZ!!!

Andrzej: "Ej, a może w lewo?)

Ciśnij pod górkę, a nie w lewo :D

Bidon wprost z BALI :D
Ktoś zgubił bidon, co mogę powiedzieć... "W tym słońcu, w takich warunkach to jakby byli już w zasadzie martwi" (parafraza sceny z 2:50 - 
TUTAJ)

Open space

Szkodnik na trawce :)

Woda! Woda! Woda!

Forsujemy potoki :)


"Nie palę się... piętnaście warstw nomexu chroni mnie przed najgorszym, ale gorąco odbiera mi ostatnie siły... muszę się ruszyć, bo nie ma już żadnych w zapasie"

(i tak pewnie nie znacie, jeden z odcinków "Knightfall'u" :P - TUTAJ)
Smażymy się… żar leje się z nieba, a na łąkach i innych takich open-space’ach licznik pokazuje: 40,5 stopnia C. Masakra. Słonko, słoneczko… upał nas masakruje, wysysa z nas siły. Nie wiem czy to trudność trasy, czy to właśnie upał, nasze rozkojarzenie i inne przeszkadzacze („ogon” mnie jednak trochę boli, więc nie jedzie się super komfortowo), ale wygląda na to że wpadliśmy w znienawidzony przeze mnie tryb „nie widzenia lampionów”. I to wszyscy.
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…

Jest źle... jest bardzo źle...


Przeloty

"- To nie jest woda!
- To czarna krew ziemi.
- Masz na myśli ropę naftową?
- NIE, CZARNĄ KREW ZIEMI"
(klasyk klasyków ---> TUTAJ)

Jest i kolejny lampion

Jeden z cmentarzy wojennych na naszej trasie

Andrzej zwiedza krzaki... tak to jest gdy grunt usuwa się Wam z pod nóg, dosłownie :D


Przybyli pod okienko :P

W sumie...

Krzyż Pański - czyli po angielsku: "Show me you lower back, Sir" (oj przydałoby mi się... )

Widoczki

Domek na kurzej stopce :D


"Ogień nas nie spali, nie utopi woda
wróci z nami z rajdu słońce i pogoda" (
parafraza TEGO)
No i zaczyna się… dramat. Ale nie z trybem postrzegania, a z trybem odczuwania. Burza. No ale ciężko się dziwić, bo grzmiało sobie tak już od 2-3 godzin. Pohukiwało sobie złowieszczo, a teraz już nie pohukuje, tylko napierd**a.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.

"- The storm is coming, Mr Wayne
- You sound like you are looking forward to it
- I'm adaptable" (
klasyk...TUTAJ)

Kopanka

Zaczyna się :P

Jak ja to lubię... k***a

Kur*a 2...

Ech...

Ruinki :)

Pod stołem :)


Wyżerka na zakończenie :)

Pod koniec naszej trasy podjedziemy na bufet i powiem Wam, że REWELACJA. Ja się pytam gdzie dostaliście takie zajebiste PYSZNE-ingery? Odpowiadać, bo zamierzam przejąć cukiernię. Przejmę i będę okupował! Nie wyjdę po dobroci, a cukiernika wezmę na zakładnika!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!

Ogólnie było super, ale naprawdę uzależniłem się od tych ciastek... do następnego!

Końcówka rajdu - po deszczu


Przed-ostatni punkt :)

Ja i tak jestem fanem tekstu z Odrzechowej: ODRZE z godności, SCHOWA punkty - genialne :D


Kategoria Rajd, SFA