Kaczawska Wyrypa 2021
-
DST
107.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 listopada 2021 | dodano: 23.11.2021
Kaczawska wyrypa to rajd rozgrywany w chyba najmniej znanej części polskich Sudetów Zachodnich - w Górach Kaczawskich (w Sudetach Wschodnich rolę tych najmniej znanych gór grają moje ukochane Góry Kamienne... a w Beskidach to oczywiście Beskid Niski). Organizatorami wyrypy są, znani nam od lat, Asia i Robert - czyli ta sama ekipa, co robi wyrypy rudawskie.
Tak przy okazji wiecie, że Góry Kaczawskie to Kraina Wygasłych Wulkanów? Serio!
Jak na Rudowskich byliśmy już wiele, wiele razy (wtedy, wtedy, wtedy, wtedy, a nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałem bloga, bo edycje 2013 oraz 2014 nie miały oficjalnej relacji), to na Kaczawskiej byliśmy tylko dwa razy. Pierwszy raz kiedy naszą misją poboczną była opieka nad jednym z naszych najlepszych Szablistów (Szkodnik, w sumie czemu nie pozwoliliśmy Mu wtedy umrzeć? Przecież na zawodach mielibyśmy łatwiej!) a drugi raz pieszo... tak, dobrze słyszycie. 50km z buta w naszym wykonaniu... i to nie tylko z nazwy, ale rzeczywiście zrobiliśmy z buta 50 kilosów. Nigdy nie zrozumiem, co Was bawi w robieniu takich dystansów bez roweru, błoto było takie same, podejścia równie strome, ale na plecach niosłem tylko plecak... tak trochę pusto było :P Relacji z tej pieszej także nigdy nie napisałem...
Potem parę razy nie jechaliśmy na Kaczawską. Zwykle dlatego, że wypadała w terminie naszych zawodów szermierczych, bo jesień jest dla nas "sezonem zawodów" i zmagań w Pucharze 3 Broni... a potem jeszcze przyszła kulka z kolcami i wszystko się posypało.
Jako, że w tym roku bardzo ostrożnie ruszamy z zawodami szermierczymi (jednak to wielogodzinne zawody w zamkniętej przestrzeni...), więc termin tegorocznej edycji Kaczawskiej Wyrypy był dla nas OK. Szkodniczek chciał jechać, więc co ja mogę... "Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie jutra słodki smak, zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość: TUTAJ)
No wschodzi, wschodzi, bo start jest bardzo wcześnie...
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (KLASYK z mojej ukochanej bajki z dzieciństwa)
...a bez snu możliwe jest niewiele, a niestety to nas czeka. Ze względu na dość intensywny okres w pracy oraz fakt, że w piątek mieliśmy mini-lokalne zawody szermiercze, nie dane nam było się wyspać przed zawodami. No dobra to eufemizm bo... odprawa naszej trasy TR150 była o 7:30 rano... w Świerzawie (około 4h drogi o Krakowa). Oznaczało to wyjazd o 2:00 - 2:15 w nocy, bo z rowerami na aucie to demonem prędkości na A4 też nie jestem... co w praktyce przełożyło się na budzik dzwoniący o 1:00 w nocy. To jest chora godzina... niektórzy w "piątkową" noc to się jeszcze nie kładą o tej godzinie, a my właśnie zaczynamy sobotę. Byłoby przykro gdybym położył się w piątek o 23:45... chcieliśmy wcześniej, ale zawody, pakowanie, przygotowanie... no i nam zeszło. W praktyce zatem mieliśmy całą jedną (słownie JEDNĄ) godzinę snu z piątku na sobotę. Pomału robię się na to za stary chyba...
TR150 na które ruszamy zaczyna się odprawą o 7:30 a kończy o 2:00 w nocy z soboty na niedzielę... będzie ostro, bo jestem pewien, że Szkodnik będzie chciał jeździć do końca... ten typ tak ma. Ruszmy zatem kilka minut po drugiej w nocy i kierujemy się w Góry Kaczawskie... taka mała ilość snu da nam się mocno we znaki podczas rajdu, ale o tym trochę później.
Na razie nawet planowo meldujemy się na starcie tuż przed 7:00.
Na odprawie Robert prezentuje algorytm rządzący dzisiejszą edycją - wybór punktów w ramach dwóch niezależnych pętli oraz odcinek specjalny OS.
Szkodniczek notuje, jak mam lekko wyrąbane - za dużo mam w moim życiu algorytmów :P
Jedziemy i bierzemy co się da, a czy to ma numer J czy B to nie ma większego znaczenia, póki nie jest to J-23 (znowu na coś nadaje!) albo B-2 nad głową :P
Ciekawostką jest fakt, że to jedyny rajd, który wymaga od zawodników paszportów COVID'owych i nie mówię tego z przekąsem! Raczej z pozytywnym zdziwieniem, bo dla mnie to akurat bardzo budująca wiadomość, że "foliarzom" dziękujemy :D
Wiecie, ja uważam że naprawdę dialog jest potrzebny, trzeba rozmawiać oraz szanować, a czasem nawet uwzględniać różne punkty widzenia, ale dyskusja wymaga partnerów na pewnym poziomie i nie każda rozmowa jest merytoryczną dyskusją... więc z dedykacją dla wszystkich tych, którzy uważają że to właśnie oni (i nikt inny) rozgryźli światowy spisek międzynarodowych korporacji oparty na szczepionkach pakowanych w folię ---> laurka dla Was :D
Zaczniemy chyba jednak od... L4
O tak! Po totalnie zarwanej nocy, to by się przydało od tego zacząć. L4 na 2-3 dni, aby odespać i odpocząć... jestem za - ale nam to tutaj nie grozi.
L4 to numer punktu kontrolnego od którego zaczniemy naszą dzisiejszą poniewierkę w Górach Kaczawskich.
Tutaj przekonamy się też, jak wielką ironią dysponuje Robert... Na odprawie mówił do nas "nie deptać upraw"... a punkt L4 to sam środek pola... TUTAJ macie unikalne nagranie Roberta, który mówi o tym, żeby nie deptać upraw i stawia lampion pośrodku pola. Dla zmyłki w opisie jest "skrzyżowanie ścieżek", tak abyśmy przypadkiem nie zauważyli że to środek pola i szukając nieistniejących w rzeczywistości ścieżek, deptali to pole bardziej. Prawie się nabraliśmy...
Ktoś mi potem na trasie wspomniał, że poplon to nie uprawy i może ma rację, ale rolnik z kosą nie pyta, o to kto ma rację. W zasadzie o nic nie pyta... tylko już ostrzy swoje argumenty!
No ale wracając do relacji... żeby to było po prostu pole, ale to było pole tej niesamowicie lepkiej gliny, która sprawia, że zamiera ruch wszelaki...
Pchamy... pchamy... a błoto klei się do kół i spowalnia nas straszliwie. Takie błoto zatrzymywało niemieckie Panzer'y w drodze na Moskwę w listopadzie 1941 - Sowiety miały na nie nawet swoją nazwę RASPUTICA. Rower ma jednak tą przewagę względem czołgu, że można go wziąć na ramię jak się zapcha błotem :P
Chociaż jak się tak zastanowię, to dowódca mojego plutonu, kiedy robiłem kurs podoficerski w CSSP (Chorąży Janusz Pokora... o ironio: "czołem żołnierze, nazywam się chorąży Janusz Pokora i pokażę Wam dlaczego") miał inne zdanie. Twierdził mianowicie, że z nas czyli "skażonych uniwersytetami" nie ma pożytku, bo jak każe przynieść czołg (tak, przynieść...) to chłopaki z zasadniczej idą i przyniosą, bo nie ogarną, że się nie da... a my zaczynamy mówić, że potrzeba dźwigu, itp...
Tak, ta trawa nie tylko wygląda na bardzo mokrą... jest bardzo mokra.
Bronek na tle nieba :)
Zaliczył już L4 i ucieka... jego to nie dogonimy... nawet nie próbujemy
Tak wyglądają koła po wizycie na punkcie L4... a to dopiero początek... będzie tego więcej, o wiele więcej...
Bronek pognał i zaginął gdzieś we mgle. Nie próbujemy nawet go gonić, bo to nie ma sensu... to byłoby daremne. Jedziemy własnym planem i własnym wariantem. Przed nami sporo godzin, więc trzeba dobrze rozłożyć siły (na składowe, jeśli pamiętacie jeszcze coś z mechaniki :P). Okazuje się, że podobny wariant przejazdu wybrała także Ania i Tomek, z którymi będziemy mniej lub bardziej mijać się w okolicach punktów kontrolnych.
Na razie nawigacja nie sprawia nam większych kłopotów i w miarę bezproblemowo łapiemy punkt za punktem... trudnością są raczej warunki, bo niektóre lampiony wiszą na terenie mocno podmokłym, a drogi bywają tu w różnym stanie. Te na pierwszych zdjęciach poniżej, są nawet OK... ale jak popatrzycie na zdjęcia z lasu, to już to tak różowo nie wygląda :)
Nawet jakieś drogi się tutaj trafią...
Wciąż dalej i dalej...
Szkodnik przed bramą do lasu :)
Klimat lekkiej mgły... (dobrze, że nie ostrego jej cienia!)
Dobra - dość tych dobrych dróg. Pora pokazać jak naprawdę nam było na Kaczawskiej Wyrypie. Klasyka klasyk, czyli o tym co Was czeka w listopadowym lesie.
Nie powiem - jesteśmy przyzwyczajeni, więc nas to bardzo nie demotywuje, acz nie pogardzilibyśmy lepszą przejezdnością... no ale trudno. Zaczyna nas jednak trochę dopadać głód i nie mówię o głodzie punktów kontrolnych, ale o takim że pożarłbym nawet psinę 3-ciej kategorii (czyli rąbaną razem z budą) :P
Jako, że wystartowaliśmy nasz dzień o 1:00 nad ranem, to dość szybko zarządzamy drobny popas. Wiecie, chciałem zrobić sobie "śniadanie na trawie" , ale trochę za mokro i zimno, aby odtwarzać klimat Coin's Pictures (ogarniacie, COIN'S Pictures - "obrazy Moneta" .... badam psssss... ale to było suche i hermetyczne :D)
Na razie wszystko idzie w miarę planowo, aż za dobrze, więc podświadomie czekamy na jakąś spektakularną katastrofę... :D
Tak, że tego...
Jesień w lesie :)
Rogacizna nas olewa... zresztą nie tylko rogacizna!
Przedzieramy się dalej i trafiamy na pierwsze w dniu dzisiejszym stado byków... i mówiąc "pierwsze" mam na myśli to, że będzie tych stand o wiele więcej. Niektóre będą naprawdę ogromne, po 30-40 sztuk. Staramy się je jakoś wymijać, bo pasą się czasem lub/i na kierunku naszego marszu. Trochę głupio nam jednak przechodzić przez środek, szturchając co drugiego mówiąc "suń się, byczku". Mogło by się skończyć niezłą zadymą z rogatymi... a nie mam dziś ze sobą wyrzutni rakiet (mówię Wam, rakietnica to najlepsze co można mieć do tłuczenia rogacizny, przemawiają przeze mnie lata doświadczenia w tłuczeniu :D).
Dobrze, że nie pasą się przy samym lampionie, bo byłoby zaliczania punktów z dreszczykiem... i to nie z zimna. Wiecie jak jest, niby zawsze można zamówić "jaja a'la corrida", tylko czasem zamiast wielkiego dania, dostaniecie malutkie... ale no cóż, nie zawsze torreador wygrywa.
Inna sprawa, że kaczawska fauna to nie ma do nas za grosz szacunku. Nie dość, że byczki nie schodzą nam z drogi i trzeba je wymijać (przynajmniej nie interesują się nami za bardzo), to jeszcze odwala się taka akcja:
Właśnie złapaliśmy kolejny z punktów kontrolnych, a tu z krzaków: "...drżą, potnieją, włos się jeży, a pies bieży, a pies bieży".
wypada taka bestia i biega do okoła nas... zobaczył leżący rower, biegnie do niego i .... O NIE!!! łapa w górę i zaczyna lać... na moje przednie koło!
O ty k***wiu, tego Ci nie daruję! Oddałeś mocz w mojej świątyni, więc ja oddam w twojej - łap go Szkodnik, trzymaj! Zrobimy zmianę ról, teraz ja go obsikam.
Bestia jest w szoku: człowiek, no co Ty, przecież mnie nie obsikasz... człowiek, nie, nie... co robisz, przestań, to szczypie w oczy.
Ale ja nie przestanę! Dopiero odkręcam kurek i walę pełnym strumieniem... było lać na mój rower, pacanie? Są zbrodnie, których się nie wybacza!
Bezkresy kaczawskie
Zwiadowca... pojedyncza sztuka, ale już za moment dotrą posiłki.
Szkodnik z lampionem
W szponach SLEEPMONSTER'a
Wspominałem już, że z piątku na sobotę spaliśmy całą 1 godzinę... zaczyna do nas to docierać w postaci znienawidzonego przeze mnie Sleepmonstera.
Znowu uczepił się plecaka, głęboko wbił swe szpony i nie chcę się odczepić. Co za dramat... oczy mi się zamykają. Kiedyś wierzyłem w to, że nie da się zasnąć na podjeździe, ale od pewnego Tropiciela, w którym usnąłem jadąc i zjechałem w krzaki... od tamtego zdarzenia już nie muszę wierzyć, już wiem że jest to możliwe.
Zamula mnie coraz bardziej, nawet wlanie w siebie czegoś z kofeina nie pomaga... koleżka nie chce odpuścić.
Trzeba go oszukać... 10 min drzemka. Tyle, że jest listopad i wszędzie jest mokro... hm, na jednej Rudawskiej spałem w trawie i obudził mnie deszcz i zimno... i dało radę. Dziś ma nie padać, no to też damy radę.
Znajduję sobie jakieś w miarę wygodne drzewo... tak aby dało się na korzeniach w miarę usiąść. Czytaj, nie wżynały się w d***.
Przysiadam i odpływam na 10 min. To zawsze pomaga!
Ile ja już mam takich zdjęć jak śpię na trawie (w Dolinie Bobru), na mygłach (W Rudawach Janowickich), pod krzakiem (pod Częstochową), na stopniach kościoła (gdzieś pod Przemyślem), na mygłach pod skałą (na Jurze Krk-Częstochowskiej)... no to mam nowe do naszej kolekcji. Dzięki Szkodnik... jesteś kochany.
Może dobrze, że nie wszyscy nasi znajomi znają adres tego bloga... niektórym nie dałoby się tego wytłumaczyć. Jak menele, na trawie, w lesie, na przystanku autobusowym... no nie dałoby się :)
Więcej bezkresów i błota
"Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada: ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci. Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci."
("Pan Tadeusz" oczywiście, jakby ktoś miał wątpliwości...)
"...niech ksiądz mnie grzebie albo rabin, żołnierza się nie czepią diabli, lecz w grób połóżcie mi karabin i KLINGĘ UKOCHANEJ SZABLI" (Całość TUTAJ)
Bez utraty wysokości, proszę...
Dymamy pod jakąś sakramencką górę... to się pnie na jakąś chorą przełęcz... nie nam nazwy, bo nasza mapa nazw nie zawiera. Tak patrząc po widokach (tych które są z powodu mgły...) to przedzieram się w kierunku Rudaw Janowickich, czyli mijamy Wojcieszów. Byłoby, nie? Ten "przekaźnik" na horyzoncie, serpentyny, stromo po górę... no byłoby!
Podjazd zdaje się nie kończyć, mimo że góry tu nie przekraczają 1000m... ale mam wrażenie, że drogi nie ubywa.
W pewnym momencie musimy odbić z szosy i cisnąc na szczyt lokalnego pagóra, ale takiego obok - niższego niż docelowa przełęcz. Lampion wisi znowu pośrodku pola i dość łatwo pada naszym łupem.
Droga, którą tu wbiliśmy urywa się tak nagle jak się zaczęła... ginie w nieprzebytym polu. Może teraz zjechać z powrotem do asfaltu i asfaltem dymać na przełęcz, ale będzie to naprawdę spora utrata wysokości, albo cisnąc przez pole na wprost, wykorzystując zdobyte już NPM'emy. Wybieramy opcję drugą, aby zaoszczędzić sobie kolejnego podjazdu.
Do tego jesteśmy w gęstej chmurze i "pada" deszcz. Jest klimat: mgła, deszcz i właśnie skończyła nam się droga... ale znacie nas: "ani kroku wstecz"!
Przedarcie przez to pole nie jest proste, bo chociaż częściowo da się przejechać, to są miejsca gdzie RASPUTICA atakuje koła... i wtedy trzeba nieść.
Przynajmniej jednak nie straciliśmy wysokości. Nie jest źle!
Szkodniczek zdobywca lampionu
Dzida przez pole czyli wariant na szagę :D
Szosę już widać (widoczne światła samochodu)
Wojna manewrowa
Wytachaliśmy się na przełęcz i zdobyliśmy kolejny lampion. Kolejny punkt jest zupełnie po drugiej stronie pagóra, na którym jesteśmy. Byłoby szkoda, że na drugą stronę pagóra nie ma w zasadzie żadnej drogi. Szkodnik zaleca zjechać z przełęczy i podjeżdżać punkt od drugiej strony, od dołu. NIE MA MOWY! Jesteśmy nad punktem, więc do punktu jedziemy w dół... nie będę robił kolejnego podjazdu. Owszem, argument Szkodniczka, że nie ma tu dróg jest argumentem mocnym... bo nie za bardzo jest jak dostać się na drugą stronę góry. No ale co tam, spróbujemy na azymtu... co skończy się jak na pierwszy zdjęciu poniżej. Niby jakaś droga w praktyce tu jest... aha, lewa strona ścieżki wciąga po kostkę, nie jest "twarda", do tego te gałęzie są naprawdę śliskie.
Gdy wydostaniemy się na polany, okaże się że są pełne "rogatych" formacji... stada po 30-40 sztuk i tych stad jest kilka... naście. Manewrujemy starając się nie przyciągać uwagi... ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami nie ma jak łatwo wyminąć stada i trzeba kombinować... trochę musimy się nagłówkować, jak to przejść, zwłaszcza że część stad jest w ruchu.
Finalnie jednak udaje nam się wyminąć wszystkie wrogie jednostki i zastawione miny...
Inna sprawa, że liczba hodowanych tu byków jest naprawdę spora... ciekawe czy to tak planowo, czy ktoś znowu wyłudza dotacje od EU, tym razem nie na kukurydze, ale na byki :)
Ech...
Wrogie formacje z lewej, dlatego objeżdżamy je szerokim łukiem.
"The way is shut" (KLASYK, tak?)
Mechanika płynów jest FANNY :D
"Ciemności kryją ziemię" (nota bene świetna książka) bo to listopad a mamy godzinę po 17:00. Jako, że przed nami wspinaczka pod jedną z większych gór dzisiaj - Okole, to postanawiamy trzymać się niebieskiego szlaku. Wyprowadza nas on do jakieś małej miejscowości, a tam... co będę pisał sami zobaczcie:
Gdybym miał wybrać jedną książkę, ze wszystkich tutaj zgromadzonych...
...to bym wybrał TĄ, bo jak widzę równanie Naviera-Stokesa to się od razu cieplej mi robi na duszy :D
Uwielbiam taki klimat, ale niestety nasz świat wygląda trochę inaczej. Mój Tata mi kiedyś powiedział, "bój się raczej ludzi, a nie duchów"... gorzkie, ale prawdziwe.
Nie zmienia to jednak faktu, że fajnie by było mieć "podręczne" M-134 spotykając takich kolesi...potem już wystarczy tylko "zablokować" przycisk FIRE :D
Do ya feel like SINGLE 2nite?
Zaczynamy podejście pod Okole - największą górę dzisiaj. Chociaż słowo dzisiaj to sugeruje dzień, a mamy już noc. Dymamy ostro pod górkę, bo to nielichy pagór. Na jego szczycie czeka na nas kolejny punkt kontrolny. Mamy już w nogach naprawdę sporo, więc idzie się ciężko... znowu noc w lesie, co Szkodnik? To już chyba wpisało się w nasze życie na zawsze... ale to chyba dobrze. Na Okolu zaskakują nas SingleTrack'i czyli specjalne ścieżki rowerowe. Izerskie, Bardzkie, Śnieżnikowe znamy, ale o Kaczawskich nie wiedzieliśmy.
Po zdobyciu szczytu Okola sprawdzamy mapę, która znajduje się na tablicy informacyjnej - perfect! singiel schodzi w miejsce, w które chcemy dotrzeć. Porzucamy żółty szlak na rzecz singla, którego przejechanie nocą będzie świetną zabawą. Składanie się między drzewami i w bandy tylko w świetle czołówki, to rewelacyjna sprawa. NIGHT RIDER !!! Po prostu uwielbiam!
Jeszcze na żółtym
Szczyt
Już na Singlach czyli widzę, że grasują to nocne bandy :)
"Ride beside me, UNDER WICKED SKY..." (parafraza niesamowitej klasyki - TUTAJ)
Pchamy na Górę Krzyżową. To srogie podejście po ogromnej łące... trawa jest niesamowicie mokra, a ciemności rozświetlają tylko nasze latarki na kaskach i kierownicy.
Temperatura spadła względem "nocy" w lesie, bo jesteśmy na ogromnym "wygwizdowie". Wiatr dziko napiera i przewiewa niemal do kości, woda w butach chlupie złowieszczo, mrok jest niemal tak gęsty, że czuję jak klei się nam do pleców i ramion... ale my uparcie i nieustępliwie, krok za krokiem, kierujemy się w stronę szczytu. W ciemności zaczyna majaczyć nam stojący na szczycie krzyż. Mam wrażenie, że słyszę jego śpiew... wzywa nas... woła, a może to tylko wiatr grający na metalowych prętach platformy? I wtedy nagle widzę światło... podnoszę wzrok ku górze i widzę, że wichry przewalają chmury nad naszymi głowami... kocioł... KOCIOŁ, a w jego epicentrum intrygujący blask... niebo staje się po niesamowite... klimat tego punktu jest rewelacyjny. Oczywiście, to że jesteśmy tu po nocy, to pochodna naszego wariantu i jest to pewnego rodzaju wybór, że nie był to nasz pierwszy czy drugi punkt, ale mimo wszystko... to co się dzieje, to spektakl.
Nawet ma 2000 m npm nie ma czasem takiego klimatu po zmroku jak mamy tu dziś... ale tak naprawdę tworzy go wiele składowych. Zmęczenie i styranie po całym dniu, to że jesteśmy umorusani błotem od stóp do głów, to ze mamy tu widok 360 stopni, a także to że przed nami wyrósł ogromny krzyż... do tego okolice pełni księżyca i potężne zachmurzenie... wyjący wiatr... temperatura bliska zeru i para z ust... a nam nami WICKED SKY. Złowieszcze i piękne. Ostatni raz, tak zahipnotyzowany to bylem na Jaszczurze - Ściężce Muflona (środek nocy, szczyt Śnieżnika, telepie Cię z zimna, bo padło przez 10 godzin i jesteś przemoczony, ale deszcz to padł na 1000m, bo tu na Śnieżniku to jest burza śnieżna oraz lód i mgła, a sople rosną poziomo na tabliczce z nazwą góry...)
Czuję, że muszę, po prostu muszę - wspinam się na platformę widokową pod krzyżem, rozkładam ręce i na cały głos próbuję wydobyć z siebie jak najbardziej demoniczny śmiech - wiecie taki jak TEN.
Szkodnik: zgłupłeś do reszty, tu nie ma lasu, to może być słychać dość daleko!
Ja: przecież o to chodzi!
Szkodnik: wstyd przynosisz!
Ja: No co? Ćwiczę złowieszczy śmiech. Mógłbym być na przykład jakimś mrocznym przywódcą... mam przecież wszystkie potrzebne cechy wymagane od dyktatorów. Obsesje? No proszę Cię. Paranoje? Do wyboru, do koloru. Psychozy? Aż za dużo! Sprawdziłbym się na tym stanowisku i wprowadził bym ślepy kult jednostki.
Szkodnik: Już wprowadziłeś... kult jednostki SI, a dokładniej KILOGRAMA.
Ja:...
Żona, kochająca wspierająca Cię w realizacji planów i dążeń, Żona... ale kto wie, może dzięki Niej, część z Was nadal żyje,
Pamiętajcie, gdyby kiedyś został dyktatorem a Wy byście mi w tym pomogli, to Tatry będą nasze... całe. Fatry też... obie, a i Elbrus też fajnie byłoby mieć :D
Under wicked sky
"Take me to the magic of the moment, on the glory night..." (klasyka: TUTAJ)
Powiedziałem "Ride beside me", a nie hen w hektarach z przodu.... Szkodniczek!
Końcówki OS
Kończymy pierwszą pętlę i ruszamy na OS. Jest 22:30... OS z tego co mówią nam zawodnicy w bazie "jest przerypany"... czemu mnie to nie dziwi? No powiedzcie mi czemu?
To jednak oznacza także, że nie wyjedziemy raczej na drugą pętlę. No za słabi jesteśmy na to... po prostu za słabi.
A co na samym OS'ie? Błoto i chaszcze, a jakże!
Ale także rewelacyjne punkty kontrolne jak ogromne ruiny kaplicy czy też mega wielki pomnik, upamiętniający poległych w pierwszej wojnie światowej mieszkańców okolicznych wsi.
Sam trasa odcinak specjalnego pójdzie nam zgodnie z naszymi oczekiwaniami... czasowymi, czyli zajmie nam ponad 3h, a to oznacza, że do limitu zostanie nam już tylko parę minut.
Druga pętla nam nie grozi, ale i tak było fajnie - byki, łąki, góry i niesamowita, po prostu niesamowita noc.
Kolczaści przyjaciele... zawsze, zawsze obecni. Jaki miał być OS, przypomnijcie mi?
"Es gibt Tage, die sollten nie enden
Und Nächte, die sollten nie gehen..." (dokładnie tak, NIE GEHEN, NIE GEHEN... całość TUTAJ)
Parę statystyk na koniec:
THE LONGEST DAY po prostu:
- rozpoczęcie soboty 1:00 w nocy
- zakończenie soboty: brak - płynny wjazd na rowerze w niedzielę
Przewyższenia: 2200 m
Dystans: 107 km
Sroga ta (Kaczawska) Wyrypa była... sroga.
Tak przy okazji wiecie, że Góry Kaczawskie to Kraina Wygasłych Wulkanów? Serio!
Jak na Rudowskich byliśmy już wiele, wiele razy (wtedy, wtedy, wtedy, wtedy, a nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałem bloga, bo edycje 2013 oraz 2014 nie miały oficjalnej relacji), to na Kaczawskiej byliśmy tylko dwa razy. Pierwszy raz kiedy naszą misją poboczną była opieka nad jednym z naszych najlepszych Szablistów (Szkodnik, w sumie czemu nie pozwoliliśmy Mu wtedy umrzeć? Przecież na zawodach mielibyśmy łatwiej!) a drugi raz pieszo... tak, dobrze słyszycie. 50km z buta w naszym wykonaniu... i to nie tylko z nazwy, ale rzeczywiście zrobiliśmy z buta 50 kilosów. Nigdy nie zrozumiem, co Was bawi w robieniu takich dystansów bez roweru, błoto było takie same, podejścia równie strome, ale na plecach niosłem tylko plecak... tak trochę pusto było :P Relacji z tej pieszej także nigdy nie napisałem...
Potem parę razy nie jechaliśmy na Kaczawską. Zwykle dlatego, że wypadała w terminie naszych zawodów szermierczych, bo jesień jest dla nas "sezonem zawodów" i zmagań w Pucharze 3 Broni... a potem jeszcze przyszła kulka z kolcami i wszystko się posypało.
Jako, że w tym roku bardzo ostrożnie ruszamy z zawodami szermierczymi (jednak to wielogodzinne zawody w zamkniętej przestrzeni...), więc termin tegorocznej edycji Kaczawskiej Wyrypy był dla nas OK. Szkodniczek chciał jechać, więc co ja mogę... "Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie jutra słodki smak, zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość: TUTAJ)
No wschodzi, wschodzi, bo start jest bardzo wcześnie...
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (KLASYK z mojej ukochanej bajki z dzieciństwa)
...a bez snu możliwe jest niewiele, a niestety to nas czeka. Ze względu na dość intensywny okres w pracy oraz fakt, że w piątek mieliśmy mini-lokalne zawody szermiercze, nie dane nam było się wyspać przed zawodami. No dobra to eufemizm bo... odprawa naszej trasy TR150 była o 7:30 rano... w Świerzawie (około 4h drogi o Krakowa). Oznaczało to wyjazd o 2:00 - 2:15 w nocy, bo z rowerami na aucie to demonem prędkości na A4 też nie jestem... co w praktyce przełożyło się na budzik dzwoniący o 1:00 w nocy. To jest chora godzina... niektórzy w "piątkową" noc to się jeszcze nie kładą o tej godzinie, a my właśnie zaczynamy sobotę. Byłoby przykro gdybym położył się w piątek o 23:45... chcieliśmy wcześniej, ale zawody, pakowanie, przygotowanie... no i nam zeszło. W praktyce zatem mieliśmy całą jedną (słownie JEDNĄ) godzinę snu z piątku na sobotę. Pomału robię się na to za stary chyba...
TR150 na które ruszamy zaczyna się odprawą o 7:30 a kończy o 2:00 w nocy z soboty na niedzielę... będzie ostro, bo jestem pewien, że Szkodnik będzie chciał jeździć do końca... ten typ tak ma. Ruszmy zatem kilka minut po drugiej w nocy i kierujemy się w Góry Kaczawskie... taka mała ilość snu da nam się mocno we znaki podczas rajdu, ale o tym trochę później.
Na razie nawet planowo meldujemy się na starcie tuż przed 7:00.
Na odprawie Robert prezentuje algorytm rządzący dzisiejszą edycją - wybór punktów w ramach dwóch niezależnych pętli oraz odcinek specjalny OS.
Szkodniczek notuje, jak mam lekko wyrąbane - za dużo mam w moim życiu algorytmów :P
Jedziemy i bierzemy co się da, a czy to ma numer J czy B to nie ma większego znaczenia, póki nie jest to J-23 (znowu na coś nadaje!) albo B-2 nad głową :P
Ciekawostką jest fakt, że to jedyny rajd, który wymaga od zawodników paszportów COVID'owych i nie mówię tego z przekąsem! Raczej z pozytywnym zdziwieniem, bo dla mnie to akurat bardzo budująca wiadomość, że "foliarzom" dziękujemy :D
Wiecie, ja uważam że naprawdę dialog jest potrzebny, trzeba rozmawiać oraz szanować, a czasem nawet uwzględniać różne punkty widzenia, ale dyskusja wymaga partnerów na pewnym poziomie i nie każda rozmowa jest merytoryczną dyskusją... więc z dedykacją dla wszystkich tych, którzy uważają że to właśnie oni (i nikt inny) rozgryźli światowy spisek międzynarodowych korporacji oparty na szczepionkach pakowanych w folię ---> laurka dla Was :D
Zaczniemy chyba jednak od... L4
O tak! Po totalnie zarwanej nocy, to by się przydało od tego zacząć. L4 na 2-3 dni, aby odespać i odpocząć... jestem za - ale nam to tutaj nie grozi.
L4 to numer punktu kontrolnego od którego zaczniemy naszą dzisiejszą poniewierkę w Górach Kaczawskich.
Tutaj przekonamy się też, jak wielką ironią dysponuje Robert... Na odprawie mówił do nas "nie deptać upraw"... a punkt L4 to sam środek pola... TUTAJ macie unikalne nagranie Roberta, który mówi o tym, żeby nie deptać upraw i stawia lampion pośrodku pola. Dla zmyłki w opisie jest "skrzyżowanie ścieżek", tak abyśmy przypadkiem nie zauważyli że to środek pola i szukając nieistniejących w rzeczywistości ścieżek, deptali to pole bardziej. Prawie się nabraliśmy...
Ktoś mi potem na trasie wspomniał, że poplon to nie uprawy i może ma rację, ale rolnik z kosą nie pyta, o to kto ma rację. W zasadzie o nic nie pyta... tylko już ostrzy swoje argumenty!
No ale wracając do relacji... żeby to było po prostu pole, ale to było pole tej niesamowicie lepkiej gliny, która sprawia, że zamiera ruch wszelaki...
Pchamy... pchamy... a błoto klei się do kół i spowalnia nas straszliwie. Takie błoto zatrzymywało niemieckie Panzer'y w drodze na Moskwę w listopadzie 1941 - Sowiety miały na nie nawet swoją nazwę RASPUTICA. Rower ma jednak tą przewagę względem czołgu, że można go wziąć na ramię jak się zapcha błotem :P
Chociaż jak się tak zastanowię, to dowódca mojego plutonu, kiedy robiłem kurs podoficerski w CSSP (Chorąży Janusz Pokora... o ironio: "czołem żołnierze, nazywam się chorąży Janusz Pokora i pokażę Wam dlaczego") miał inne zdanie. Twierdził mianowicie, że z nas czyli "skażonych uniwersytetami" nie ma pożytku, bo jak każe przynieść czołg (tak, przynieść...) to chłopaki z zasadniczej idą i przyniosą, bo nie ogarną, że się nie da... a my zaczynamy mówić, że potrzeba dźwigu, itp...
Tak, ta trawa nie tylko wygląda na bardzo mokrą... jest bardzo mokra.
Bronek na tle nieba :)
Zaliczył już L4 i ucieka... jego to nie dogonimy... nawet nie próbujemy
Tak wyglądają koła po wizycie na punkcie L4... a to dopiero początek... będzie tego więcej, o wiele więcej...
Bronek pognał i zaginął gdzieś we mgle. Nie próbujemy nawet go gonić, bo to nie ma sensu... to byłoby daremne. Jedziemy własnym planem i własnym wariantem. Przed nami sporo godzin, więc trzeba dobrze rozłożyć siły (na składowe, jeśli pamiętacie jeszcze coś z mechaniki :P). Okazuje się, że podobny wariant przejazdu wybrała także Ania i Tomek, z którymi będziemy mniej lub bardziej mijać się w okolicach punktów kontrolnych.
Na razie nawigacja nie sprawia nam większych kłopotów i w miarę bezproblemowo łapiemy punkt za punktem... trudnością są raczej warunki, bo niektóre lampiony wiszą na terenie mocno podmokłym, a drogi bywają tu w różnym stanie. Te na pierwszych zdjęciach poniżej, są nawet OK... ale jak popatrzycie na zdjęcia z lasu, to już to tak różowo nie wygląda :)
Nawet jakieś drogi się tutaj trafią...
Wciąż dalej i dalej...
Szkodnik przed bramą do lasu :)
Klimat lekkiej mgły... (dobrze, że nie ostrego jej cienia!)
Dobra - dość tych dobrych dróg. Pora pokazać jak naprawdę nam było na Kaczawskiej Wyrypie. Klasyka klasyk, czyli o tym co Was czeka w listopadowym lesie.
Nie powiem - jesteśmy przyzwyczajeni, więc nas to bardzo nie demotywuje, acz nie pogardzilibyśmy lepszą przejezdnością... no ale trudno. Zaczyna nas jednak trochę dopadać głód i nie mówię o głodzie punktów kontrolnych, ale o takim że pożarłbym nawet psinę 3-ciej kategorii (czyli rąbaną razem z budą) :P
Jako, że wystartowaliśmy nasz dzień o 1:00 nad ranem, to dość szybko zarządzamy drobny popas. Wiecie, chciałem zrobić sobie "śniadanie na trawie" , ale trochę za mokro i zimno, aby odtwarzać klimat Coin's Pictures (ogarniacie, COIN'S Pictures - "obrazy Moneta" .... badam psssss... ale to było suche i hermetyczne :D)
Na razie wszystko idzie w miarę planowo, aż za dobrze, więc podświadomie czekamy na jakąś spektakularną katastrofę... :D
Tak, że tego...
Jesień w lesie :)
Rogacizna nas olewa... zresztą nie tylko rogacizna!
Przedzieramy się dalej i trafiamy na pierwsze w dniu dzisiejszym stado byków... i mówiąc "pierwsze" mam na myśli to, że będzie tych stand o wiele więcej. Niektóre będą naprawdę ogromne, po 30-40 sztuk. Staramy się je jakoś wymijać, bo pasą się czasem lub/i na kierunku naszego marszu. Trochę głupio nam jednak przechodzić przez środek, szturchając co drugiego mówiąc "suń się, byczku". Mogło by się skończyć niezłą zadymą z rogatymi... a nie mam dziś ze sobą wyrzutni rakiet (mówię Wam, rakietnica to najlepsze co można mieć do tłuczenia rogacizny, przemawiają przeze mnie lata doświadczenia w tłuczeniu :D).
Dobrze, że nie pasą się przy samym lampionie, bo byłoby zaliczania punktów z dreszczykiem... i to nie z zimna. Wiecie jak jest, niby zawsze można zamówić "jaja a'la corrida", tylko czasem zamiast wielkiego dania, dostaniecie malutkie... ale no cóż, nie zawsze torreador wygrywa.
Inna sprawa, że kaczawska fauna to nie ma do nas za grosz szacunku. Nie dość, że byczki nie schodzą nam z drogi i trzeba je wymijać (przynajmniej nie interesują się nami za bardzo), to jeszcze odwala się taka akcja:
Właśnie złapaliśmy kolejny z punktów kontrolnych, a tu z krzaków: "...drżą, potnieją, włos się jeży, a pies bieży, a pies bieży".
wypada taka bestia i biega do okoła nas... zobaczył leżący rower, biegnie do niego i .... O NIE!!! łapa w górę i zaczyna lać... na moje przednie koło!
O ty k***wiu, tego Ci nie daruję! Oddałeś mocz w mojej świątyni, więc ja oddam w twojej - łap go Szkodnik, trzymaj! Zrobimy zmianę ról, teraz ja go obsikam.
Bestia jest w szoku: człowiek, no co Ty, przecież mnie nie obsikasz... człowiek, nie, nie... co robisz, przestań, to szczypie w oczy.
Ale ja nie przestanę! Dopiero odkręcam kurek i walę pełnym strumieniem... było lać na mój rower, pacanie? Są zbrodnie, których się nie wybacza!
Bezkresy kaczawskie
Zwiadowca... pojedyncza sztuka, ale już za moment dotrą posiłki.
Szkodnik z lampionem
W szponach SLEEPMONSTER'a
Wspominałem już, że z piątku na sobotę spaliśmy całą 1 godzinę... zaczyna do nas to docierać w postaci znienawidzonego przeze mnie Sleepmonstera.
Znowu uczepił się plecaka, głęboko wbił swe szpony i nie chcę się odczepić. Co za dramat... oczy mi się zamykają. Kiedyś wierzyłem w to, że nie da się zasnąć na podjeździe, ale od pewnego Tropiciela, w którym usnąłem jadąc i zjechałem w krzaki... od tamtego zdarzenia już nie muszę wierzyć, już wiem że jest to możliwe.
Zamula mnie coraz bardziej, nawet wlanie w siebie czegoś z kofeina nie pomaga... koleżka nie chce odpuścić.
Trzeba go oszukać... 10 min drzemka. Tyle, że jest listopad i wszędzie jest mokro... hm, na jednej Rudawskiej spałem w trawie i obudził mnie deszcz i zimno... i dało radę. Dziś ma nie padać, no to też damy radę.
Znajduję sobie jakieś w miarę wygodne drzewo... tak aby dało się na korzeniach w miarę usiąść. Czytaj, nie wżynały się w d***.
Przysiadam i odpływam na 10 min. To zawsze pomaga!
Ile ja już mam takich zdjęć jak śpię na trawie (w Dolinie Bobru), na mygłach (W Rudawach Janowickich), pod krzakiem (pod Częstochową), na stopniach kościoła (gdzieś pod Przemyślem), na mygłach pod skałą (na Jurze Krk-Częstochowskiej)... no to mam nowe do naszej kolekcji. Dzięki Szkodnik... jesteś kochany.
Może dobrze, że nie wszyscy nasi znajomi znają adres tego bloga... niektórym nie dałoby się tego wytłumaczyć. Jak menele, na trawie, w lesie, na przystanku autobusowym... no nie dałoby się :)
Więcej bezkresów i błota
"Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada: ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci. Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci."
("Pan Tadeusz" oczywiście, jakby ktoś miał wątpliwości...)
"...niech ksiądz mnie grzebie albo rabin, żołnierza się nie czepią diabli, lecz w grób połóżcie mi karabin i KLINGĘ UKOCHANEJ SZABLI" (Całość TUTAJ)
Bez utraty wysokości, proszę...
Dymamy pod jakąś sakramencką górę... to się pnie na jakąś chorą przełęcz... nie nam nazwy, bo nasza mapa nazw nie zawiera. Tak patrząc po widokach (tych które są z powodu mgły...) to przedzieram się w kierunku Rudaw Janowickich, czyli mijamy Wojcieszów. Byłoby, nie? Ten "przekaźnik" na horyzoncie, serpentyny, stromo po górę... no byłoby!
Podjazd zdaje się nie kończyć, mimo że góry tu nie przekraczają 1000m... ale mam wrażenie, że drogi nie ubywa.
W pewnym momencie musimy odbić z szosy i cisnąc na szczyt lokalnego pagóra, ale takiego obok - niższego niż docelowa przełęcz. Lampion wisi znowu pośrodku pola i dość łatwo pada naszym łupem.
Droga, którą tu wbiliśmy urywa się tak nagle jak się zaczęła... ginie w nieprzebytym polu. Może teraz zjechać z powrotem do asfaltu i asfaltem dymać na przełęcz, ale będzie to naprawdę spora utrata wysokości, albo cisnąc przez pole na wprost, wykorzystując zdobyte już NPM'emy. Wybieramy opcję drugą, aby zaoszczędzić sobie kolejnego podjazdu.
Do tego jesteśmy w gęstej chmurze i "pada" deszcz. Jest klimat: mgła, deszcz i właśnie skończyła nam się droga... ale znacie nas: "ani kroku wstecz"!
Przedarcie przez to pole nie jest proste, bo chociaż częściowo da się przejechać, to są miejsca gdzie RASPUTICA atakuje koła... i wtedy trzeba nieść.
Przynajmniej jednak nie straciliśmy wysokości. Nie jest źle!
Szkodniczek zdobywca lampionu
Dzida przez pole czyli wariant na szagę :D
Szosę już widać (widoczne światła samochodu)
Wojna manewrowa
Wytachaliśmy się na przełęcz i zdobyliśmy kolejny lampion. Kolejny punkt jest zupełnie po drugiej stronie pagóra, na którym jesteśmy. Byłoby szkoda, że na drugą stronę pagóra nie ma w zasadzie żadnej drogi. Szkodnik zaleca zjechać z przełęczy i podjeżdżać punkt od drugiej strony, od dołu. NIE MA MOWY! Jesteśmy nad punktem, więc do punktu jedziemy w dół... nie będę robił kolejnego podjazdu. Owszem, argument Szkodniczka, że nie ma tu dróg jest argumentem mocnym... bo nie za bardzo jest jak dostać się na drugą stronę góry. No ale co tam, spróbujemy na azymtu... co skończy się jak na pierwszy zdjęciu poniżej. Niby jakaś droga w praktyce tu jest... aha, lewa strona ścieżki wciąga po kostkę, nie jest "twarda", do tego te gałęzie są naprawdę śliskie.
Gdy wydostaniemy się na polany, okaże się że są pełne "rogatych" formacji... stada po 30-40 sztuk i tych stad jest kilka... naście. Manewrujemy starając się nie przyciągać uwagi... ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami nie ma jak łatwo wyminąć stada i trzeba kombinować... trochę musimy się nagłówkować, jak to przejść, zwłaszcza że część stad jest w ruchu.
Finalnie jednak udaje nam się wyminąć wszystkie wrogie jednostki i zastawione miny...
Inna sprawa, że liczba hodowanych tu byków jest naprawdę spora... ciekawe czy to tak planowo, czy ktoś znowu wyłudza dotacje od EU, tym razem nie na kukurydze, ale na byki :)
Ech...
Wrogie formacje z lewej, dlatego objeżdżamy je szerokim łukiem.
"The way is shut" (KLASYK, tak?)
Mechanika płynów jest FANNY :D
"Ciemności kryją ziemię" (nota bene świetna książka) bo to listopad a mamy godzinę po 17:00. Jako, że przed nami wspinaczka pod jedną z większych gór dzisiaj - Okole, to postanawiamy trzymać się niebieskiego szlaku. Wyprowadza nas on do jakieś małej miejscowości, a tam... co będę pisał sami zobaczcie:
Gdybym miał wybrać jedną książkę, ze wszystkich tutaj zgromadzonych...
...to bym wybrał TĄ, bo jak widzę równanie Naviera-Stokesa to się od razu cieplej mi robi na duszy :D
Uwielbiam taki klimat, ale niestety nasz świat wygląda trochę inaczej. Mój Tata mi kiedyś powiedział, "bój się raczej ludzi, a nie duchów"... gorzkie, ale prawdziwe.
Nie zmienia to jednak faktu, że fajnie by było mieć "podręczne" M-134 spotykając takich kolesi...potem już wystarczy tylko "zablokować" przycisk FIRE :D
Do ya feel like SINGLE 2nite?
Zaczynamy podejście pod Okole - największą górę dzisiaj. Chociaż słowo dzisiaj to sugeruje dzień, a mamy już noc. Dymamy ostro pod górkę, bo to nielichy pagór. Na jego szczycie czeka na nas kolejny punkt kontrolny. Mamy już w nogach naprawdę sporo, więc idzie się ciężko... znowu noc w lesie, co Szkodnik? To już chyba wpisało się w nasze życie na zawsze... ale to chyba dobrze. Na Okolu zaskakują nas SingleTrack'i czyli specjalne ścieżki rowerowe. Izerskie, Bardzkie, Śnieżnikowe znamy, ale o Kaczawskich nie wiedzieliśmy.
Po zdobyciu szczytu Okola sprawdzamy mapę, która znajduje się na tablicy informacyjnej - perfect! singiel schodzi w miejsce, w które chcemy dotrzeć. Porzucamy żółty szlak na rzecz singla, którego przejechanie nocą będzie świetną zabawą. Składanie się między drzewami i w bandy tylko w świetle czołówki, to rewelacyjna sprawa. NIGHT RIDER !!! Po prostu uwielbiam!
Jeszcze na żółtym
Szczyt
Już na Singlach czyli widzę, że grasują to nocne bandy :)
"Ride beside me, UNDER WICKED SKY..." (parafraza niesamowitej klasyki - TUTAJ)
Pchamy na Górę Krzyżową. To srogie podejście po ogromnej łące... trawa jest niesamowicie mokra, a ciemności rozświetlają tylko nasze latarki na kaskach i kierownicy.
Temperatura spadła względem "nocy" w lesie, bo jesteśmy na ogromnym "wygwizdowie". Wiatr dziko napiera i przewiewa niemal do kości, woda w butach chlupie złowieszczo, mrok jest niemal tak gęsty, że czuję jak klei się nam do pleców i ramion... ale my uparcie i nieustępliwie, krok za krokiem, kierujemy się w stronę szczytu. W ciemności zaczyna majaczyć nam stojący na szczycie krzyż. Mam wrażenie, że słyszę jego śpiew... wzywa nas... woła, a może to tylko wiatr grający na metalowych prętach platformy? I wtedy nagle widzę światło... podnoszę wzrok ku górze i widzę, że wichry przewalają chmury nad naszymi głowami... kocioł... KOCIOŁ, a w jego epicentrum intrygujący blask... niebo staje się po niesamowite... klimat tego punktu jest rewelacyjny. Oczywiście, to że jesteśmy tu po nocy, to pochodna naszego wariantu i jest to pewnego rodzaju wybór, że nie był to nasz pierwszy czy drugi punkt, ale mimo wszystko... to co się dzieje, to spektakl.
Nawet ma 2000 m npm nie ma czasem takiego klimatu po zmroku jak mamy tu dziś... ale tak naprawdę tworzy go wiele składowych. Zmęczenie i styranie po całym dniu, to że jesteśmy umorusani błotem od stóp do głów, to ze mamy tu widok 360 stopni, a także to że przed nami wyrósł ogromny krzyż... do tego okolice pełni księżyca i potężne zachmurzenie... wyjący wiatr... temperatura bliska zeru i para z ust... a nam nami WICKED SKY. Złowieszcze i piękne. Ostatni raz, tak zahipnotyzowany to bylem na Jaszczurze - Ściężce Muflona (środek nocy, szczyt Śnieżnika, telepie Cię z zimna, bo padło przez 10 godzin i jesteś przemoczony, ale deszcz to padł na 1000m, bo tu na Śnieżniku to jest burza śnieżna oraz lód i mgła, a sople rosną poziomo na tabliczce z nazwą góry...)
Czuję, że muszę, po prostu muszę - wspinam się na platformę widokową pod krzyżem, rozkładam ręce i na cały głos próbuję wydobyć z siebie jak najbardziej demoniczny śmiech - wiecie taki jak TEN.
Szkodnik: zgłupłeś do reszty, tu nie ma lasu, to może być słychać dość daleko!
Ja: przecież o to chodzi!
Szkodnik: wstyd przynosisz!
Ja: No co? Ćwiczę złowieszczy śmiech. Mógłbym być na przykład jakimś mrocznym przywódcą... mam przecież wszystkie potrzebne cechy wymagane od dyktatorów. Obsesje? No proszę Cię. Paranoje? Do wyboru, do koloru. Psychozy? Aż za dużo! Sprawdziłbym się na tym stanowisku i wprowadził bym ślepy kult jednostki.
Szkodnik: Już wprowadziłeś... kult jednostki SI, a dokładniej KILOGRAMA.
Ja:...
Żona, kochająca wspierająca Cię w realizacji planów i dążeń, Żona... ale kto wie, może dzięki Niej, część z Was nadal żyje,
Pamiętajcie, gdyby kiedyś został dyktatorem a Wy byście mi w tym pomogli, to Tatry będą nasze... całe. Fatry też... obie, a i Elbrus też fajnie byłoby mieć :D
Under wicked sky
"Take me to the magic of the moment, on the glory night..." (klasyka: TUTAJ)
Powiedziałem "Ride beside me", a nie hen w hektarach z przodu.... Szkodniczek!
Końcówki OS
Kończymy pierwszą pętlę i ruszamy na OS. Jest 22:30... OS z tego co mówią nam zawodnicy w bazie "jest przerypany"... czemu mnie to nie dziwi? No powiedzcie mi czemu?
To jednak oznacza także, że nie wyjedziemy raczej na drugą pętlę. No za słabi jesteśmy na to... po prostu za słabi.
A co na samym OS'ie? Błoto i chaszcze, a jakże!
Ale także rewelacyjne punkty kontrolne jak ogromne ruiny kaplicy czy też mega wielki pomnik, upamiętniający poległych w pierwszej wojnie światowej mieszkańców okolicznych wsi.
Sam trasa odcinak specjalnego pójdzie nam zgodnie z naszymi oczekiwaniami... czasowymi, czyli zajmie nam ponad 3h, a to oznacza, że do limitu zostanie nam już tylko parę minut.
Druga pętla nam nie grozi, ale i tak było fajnie - byki, łąki, góry i niesamowita, po prostu niesamowita noc.
Kolczaści przyjaciele... zawsze, zawsze obecni. Jaki miał być OS, przypomnijcie mi?
"Es gibt Tage, die sollten nie enden
Und Nächte, die sollten nie gehen..." (dokładnie tak, NIE GEHEN, NIE GEHEN... całość TUTAJ)
Parę statystyk na koniec:
THE LONGEST DAY po prostu:
- rozpoczęcie soboty 1:00 w nocy
- zakończenie soboty: brak - płynny wjazd na rowerze w niedzielę
Przewyższenia: 2200 m
Dystans: 107 km
Sroga ta (Kaczawska) Wyrypa była... sroga.