aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Silesia Race - zima 2019

  • DST 110.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lutego 2019 | dodano: 10.02.2019

Początek lutego zaczynamy jak co roku, czyli wyprawą na Śląsk - tym razem do Jaworzna, aby wziąć udział w Silesia Race - zima 2019. Organizator Marcin F. to komandos z SAS'u (Silesia Adventure Sports), więc wiemy że trasa będzie syta. Zaraz po piątkowym treningu szermierki, kiedy tylko kończymy zajęcia z zasłony przeciw-7mej, pakujemy rowery na dach naszego SFA-Panzerkampfwagen i ruszamy w noc. Towarzyszy nam ekipa z KrakINO (Natasza, od której zdjęcia promują na FB naszą Kompania Korną i Adam, czyli jeden z najlepszych nawigatorów na tym łez padole, gość tak wymiata z mapą, że ja pier***...eee... ogólnie wymiata). Będą Oni pomagać Marcinowi w organizacji. A jeśli już jesteśmy przy Marcinie to, może dwa słowa o tym co dla nas dziś przygotował:

"Śmiejąc się w dół przez mur,
patrząc na ludzki ból,
co ze słońca wydusza dziś blask
mogę po lunie rzec,
że będziesz dziś tu biec,
jako gość w FORTECY MYCH ŁASK..." (*)


...biec, jechać i płynąć, bo nasza trasa czyli "PROFI" składa się z kilku etapów: BnO (w teorii bieg na orientację, ale wiecie co sądzimy o bieganiu jak zwierzęta), etapów rowerowych oraz spływu kajakowego (tak, wiemy że jest luty. Zauważyliśmy).
Kiedy przybywamy do Jaworzna, koło 22:30 na termometrze jest -4 stopnie. Czeka nas zimna noc. W przeciwieństwie do Krakowa jest tu nadal sporo śniegu i lodu. Taaaa... mojego ukochanego lodu. Rok temu na Silesia Race, jak na lodzie walnęliśmy betami o ziemię, to myślałem że nie wstaniemy. Na ostatnich 4 Żywiołach, w styczniu, Szkodnik także pokazał się jako specjalista ds. poślizgów. Do dziś pewnie mają traumę w Wolbromiu po wstrząsach jakie spowodował po pokazowych upadkach na ziemię.
Wbijamy do bazy, a tam trochę znajomych twarzy. No tak, grupa ludzi chcących pojeździć na rowerze w lutym, po nocy jest ograniczona. Tymczasem Marcin rozkłada się odprawą i wyznacza nowy standard rajdów rowerowych :)
Multimedialna prezentacja punktów kontrolnych: zdjęcie 1 - tak wygląda pkt nr 1, zdjęcie 2 - tak wygląda pkt nr 2.
No jaja... czyżby poziom wykształcenia spadł aż tak nisko, że nie wystarczy już oznaczenie na mapie. Trzeba łopatologicznie pokazać: "SZUKACIE TEGO". Niemniej okazuje się, że to po prostu nowa formuła rajdu. Karty startowe dostaniemy dopiero na pierwszym przepaku. Pierwsze punkty kontrolne to obiekty w terenie, których zdjęcia mamy wykonać. Ha, ha.. u nas na Kompani Kornej w marcu tak prosto nie będzie: czekają Was zagadki i zadania, związane z takimi obiektami. Niemniej dzisiaj, mamy wszystko podane jak na tacy: wystarczy to tylko znaleźć, błądząc nocą po lesie. Cokolwiek jednak będzie się dziać na trasie, musimy pamiętać, że główne założenie trasy to być na drugim przepaku między 8:00 a 10:00. Tam zaczyna się etap pieszy, który kończy się kajakami (nimi spłyniemy z powrotem w to miejsce). Nie stawienie się tutaj do 10:00 oznacza dyskwalifikację. Czas przed 8:00 i po kajakach mamy wykorzystać na zbieranie wszystkich innych punktów kontrolnych. Trzeba będzie zatem dobrze wszystko zaplanować.

Ostatni będą... 3-cimi :)
Ten tytuł ma podwójne znaczenie, ale nie uprzedzajmy faktów. Rozważmy najpierw pierwsze znaczenie tych słów. Czemu ostatni? Bo jesteśmy najsłabszą ekipą ze wszystkich tutaj. Wiecie, że nie biegamy, więc rajdy przygodowe idą nam znaczenie słabiej niż rowerowe rajdy na orientację: tracimy wiele czasu na częściach biegowych, na których zamiast biec to chodzimy, albo czasem skracamy je - odpuszczając część punktów kontrolnych - aby zaoszczędzić trochę czasu na etapy rowerowe.
Dodatkowo zawsze w takich chwilach przeżywam dysonans poznawczy. Pierwsza myśl to zawsze: "co my tu robimy?". Wymiatacze, napieracze, ciśnieniowcy... i gdzieś tam my, na szarym końcu. Z drugiej strony pojawia się też druga myśl: "ale jesteśmy tutaj. Startujemy na PROFI, trasie która wiele osób odstraszy samym schematem". Silesia to 16 godzin trasy, więc powiedzmy sobie że ten dysonans gdzieś tam po głowie się pląta, ale najbardziej odczuwalny to był na Grassor 300 (300 km w limicie 24 godziny) czy na AR Kraków 2017 (gdzie zrobiliśmy rowerem 218 km w ponad 30 godzin). Stajesz na odprawie i obok Ciebie sama elita. Zespoły, z którymi po prostu nie masz szans... a mimo to startujesz i jeszcze Cię to cieszy. Ciekawe odczucie zwichrowanego umysłu.
Czemu 3-cimi? Dlatego że Marcin zdecydował się na wprowadzenia startu interwałowego. Oznacza to, że drużyny będą startować nie wszystkie naraz ale co minutę. Kolejność wyznaczy przygotowane zadanie: dwie kartki A4 cytatów pochodzących z kultowych filmów lub będących autorstwa postaci historycznych. Kto poradzi sobie najlepiej startuje pierwszy i tak dalej, zgodnie z wynikami zadania. Standardowo, jeśli będzie taka sama liczba poprawnych odpowiedzi, pierwszy poleci zespół, który zrobił to w najkrótszym czasie. Zadanie pójdzie nam całkiem nieźle i mamy 3-cią minutę startową. Wylecimy z bazy zatem z około 15 minutową przewagą nad niektórymi wymiataczami. Hahaha, jakby miało nam to coś dać... no ale coś tam osiągnęliśmy! Sukces to sukces, prawda :D
Co by wielkiego wstydu nie było, wybiegamy w noc... tylko po to aby zaraz przejść do marszu :)

No i Sztos!
Pierwsza etap, czyli tzw. prolog to część miejska, gdzie mamy odnaleźć kilka miejsc w Jaworznie, którego większość mieszkańców albo już śpi albo układa się do snu.
Zwiedzamy zatem to miasto nocą. Wykorzystuję ten czas na obserwacje w jakim stanie są drogi i chodniki: czy jest ślisko. Drugi etap to będzie rower i wolałbym wiedzieć czy droga na której będę gnał ile fabryka dała zaakceptuje nagłe, ostre hamowanie w razie potrzeby. Nawet nie jest źle, ciekawe jak będzie za miastem, po lasach. Nawigacja po mieście jest prosta, zwłaszcza że mapa, którą otrzymaliśmy ma nazwy ulic. Jednym z punktów, który mamy sfotografować to bar "Sztos". Można było się tego spodziewać, w końcu trasę planował Marcin :)
Gdzieś na mieście czai się także Nataszka i robi zdjęcia tym biegającym i tym niebiegającym zawodnikom :D
Łapiemy 4 z 6 punktów kontrolnych i wracamy do bazy. Nie będziemy przecież pieszo pchać się na drugi koniec miasta. Ile my mamy lat? Od tego są samochody, autobusy, rowery, hulajnogi, co Wam bardziej pasuje... na drugi koniec miasta z buta to się chodziło przed naszą erą, choć już wtedy ludzie kombinowali z końmi :)

"Ludzie w śniegu... na ułomnych wsparłszy się nogach,
Krok mylący na lodzie, na złudzie...
ponurzy anieli codziennej ślizgawki" (*)

Wracamy do bazy. "Jesteście drudzy" - krzyczą w bazie. Jak się nie robi całej trasy, to się ma wyniki, prawda?
"Odpalamy" nasze maszyny i ruszamy dalej w noc. Już na obrzeżach miasta czeka na mnie mój ulubiony lód. Mogę jeździć po piasku, po błocie, czasem zdarza się nawet jechać strumieniem, ale do lodu mam szacunek. Zwłaszcza, że często go nie widać. Nie przepadam też za tym wektorem przyspieszenia skierowanym w dół, który pojawia się nagle, gdy koło postanowi się poślizgnąć. Choć samo spadanie jest w sumie bezbolesne... tylko to lądowanie boli. Wiecie, to nie prędkość zabija... tylko nagła jej utrata. Basia jak zwykle standardowo: "Misiek, ciśniesz!!!" i napiera z przodu. Szkodnik jest fanem innej kampanii społecznej:
"-Zwolnij! Śmierć jeździ szybko!
-Spoko, spoko, mnie nie dogoni".

Ciekawe ile będę tym razem czekał na efekty tego "ciśniesz".
Powiem Wam, że zaskakująco długo, ale gdy się doczekam, będzie to niemniej spektakularne niż w Wolbromiu :)
Stanie się to, o dziwo, na podjeździe. Szkodnik stanie na pedałach i da do pieca z prawej nogi. Byłoby przykro, gdyby tyle koło nie znalazło oparcia w gruncie. Szkodnik oparcie w gruncie już znajdzie... twarde oparcie. Ma zdrowie tak walić o ziemie, wstawać i otrzepywać się i cisnąć dalej.


Każda para ma swoje ciśnienie :)
Jako, że wyruszyliśmy z bazy na trasę rowerową jako jeden z pierwszych zespołów, niedługo potem zaczynają nas doganiać inne ekipy, które zaliczyły etap pierwszy w całości. Lecimy po zaśnieżonych lasach. Uwielbiam rower zimą (gdyby tylko nie ten lód...). Chrupanie opon na śniegu, przecinanie kołem białego puchu i mielenie go pomiędzy oponą a koroną amortyzatora - rewelacja. Trochę szarpie, ale jako że jest ujemna temperatura, jedzie się świetnie. Miejscami droga jest mocna zalodzona, więc trzeba jednak uważać. Łapiemy pierwszy punkt przy jeziorach i wyjeżdżamy z lasu obok włości Pana Taurona. Klimat industrialny, zwłaszcza nocą, robi niesamowite wrażenie. Zatrzymujemy się porobić kilka zdjęć, bo jest na noc popatrzeć. Niby codzienny widok wielu ludzi, ale jednak w zimowej, nocnej aurze jest po prostu magiczny.
My robimy zdjęcia pary buchającej z kominów, a inne pary (MM i MIX) mijają nas ścigając się w najlepsze. Normalnie, na rowerowym rajdzie i my byśmy się z nimi ścigali, ale to przygodówka... nie ma co się zabijać. Jak to mówią: "nie uciekaj, tylko się zmęczysz..." Jak ktoś siedzi w temacie, to jeden rzut oka na listę startową i będzie wiedział o czy mówię.



Oprócz budynków należących do Pana Taurona odwiedzamy - jak to u Marcina - mosty Pana Pociągów. Musimy niezauważeni przeprawić się przez niego. Spokojnie, to światło to nie pociąg, ale tylko taka gra perspektyw - to moja czołówka na kasku.

Po drugiej stronie mostu, słupek przypomina nam to, co w życiu jest najważniejsze. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to dość łatwo można się domyślić. To nie liczba, ale liczbY liter w pewnych słowach :)

Zwiedzamy także "czerwoną" dzielnicę Jaworzna :)


Jakiś czas później, w pewnym nocnym, śnieżnym lesie odnajdujemy wejść do podziemi. Grałem w za dużo RPG'ów aby wchodzić w takie miejsca bez fireball'a, który rzuci trochę światła na to co czai się w mroku i wywoła jęk podziwu... tego czegoś co tam siedzi. Nie po to ćwiczymy od 15 lat szermierkę, aby wchodzić w takie miejsca bez sprzętu. Tym razem jednak obejdzie się bez tłuczenia rogacizny.
W śląskim właśnie zaczęły się ferie, więc pewnie wszystko wyjechało na ferie i nie ma komu golda w podziemiach pilnować :)



Wielki taktyk miewa czasem dobre serce :)
Docieramy do pierwszego przepaku, zlokalizowanego w podziemiach przy kościele. Jesteśmy przedostatnią (jest ktoś za nami, szok!) ekipą na tym punkcie. Wszyscy inni dawno już wybiegli na BnO. Marcin wita nas w podziemiach i mówi, że ma trochę "potion of health" (mówię Wam: ciepła herbata potrafi zdziałać cuda). Możemy się trochę zagrzać, zwłaszcza że zrobiło się naprawdę zimno na zewnątrz. Mamy też chwilkę aby coś zjeść i odpocząć. Zaczynamy rozmowę z Marcinem, że znaleźliśmy lukę w regulaminie rajdu.
Według regulaminu dyskwalifikacja czeka wszystkie zespoły, które nie dotrą do Przepaku numer 2 w godzinach 8:00 - 10:00. Regulamin, w przeciwieństwie do zeszłorocznego, nie mówi nic o dyskwalifikacji za nie stawienie się na etap kajakowy. 7-8 km z buta od przepaku numer 2 do początku kajaków oraz sam spływ (około 10 km, bo rzeka meandruje) zabierze nam pewnie ze 4 godziny. Punkty kontrolne to przepak i start kajaków czyli liczbowo są to 2 punkty.
Taktycznie, nie startując na kajakach, moglibyśmy wykorzystać te 4 godziny do rowerowego zdobywania innych punktów kontrolnych. To naprawdę świetna taktycznie opcja, dla każdej ekipy, która jest za słaba na zrobienie całej trasy w limicie czasu.
W 4 godziny powinniśmy wyhaczyć o wiele więcej punktów kontrolnych niż 2. To nie byłoby oszustwo, to czysta taktyka: żaden z punktów regulaminu nie został by złamany. To jak pułapka offside'owa w piłce nożnej. Tam także to nie jest oszustwo, ale umiejętne zastosowania zasad gry, które przerywają akcje przeciwnika w określonym momencie.
Taktyka to podstawa w szermierce i pokochałem to zagadnienie lata temu. Nie ma to jak dobry: EVIL masterplan! Mówimy jednak Marcinowi, że nie odwalimy takiej akcji, bo żal nam kajaków w lutym. Takie zagranie może wyratowało by nas od ostatniego miejsca, ale czy to byłoby takie prawdziwe zwycięstwo? To zupełnie tak, jakby u nas w SFA, regulamin zapomniał podać że walki na zawodach odbywają się jeden na jeden. Wpadłbym na pojedynek z 5-cioma uzbrojonymi kumplami. Regulaminu bym nie złamał, ale przeciwnika już tak... czy byłbym jednak lepszym szermierzem od Niego? Tego nie wiem. Lepszym taktykiem byłbym na pewno.
Tak, taktykiem. Przypominam aby nie mylić działań strategicznych z taktycznymi i operacyjnymi: strategia - czy wchodzę w pojedynek czy nie, co chce na nim zyskać; taktyka - jakie działania podejmuje aby zapewnić sobie zwycięstwo, bardzo zależne od napotkanego przeciwnika, działania operacyjne: w jaki sposób realizuję obraną taktykę. Na wojnie takie rozwiązania są na wagę złota (maksymalizacja strat wroga, minimalizacja strat własnych, pułapki, "fikcyjne pakty i sojusze" (*), niszczenie morale wroga, zaskakujące manewry i ataki na najsłabiej bronione miejsca, odcinanie zaopatrzenia przeciwnika... ogólnie im brudniej się gra z przeciwnikiem, tym bardziej chroni się życie własnych żołnierzy. No, ale na rajdzie? Nie będziemy robić siary i pojedziemy na kajaki. Niemniej Panie Marcinie regulamin wypadałoby uściślić przed następną edycją ;P

Kto pilnuje zbiornika?
Zostawiamy rowery i ruszamy z buta na trasę BnO. Trasa tego etapu przebiegać będzie w okolicy Zbiornika Wydra. Wiecie już zatem kto go pilnuje. Mieści się tutaj także Centrum Nurkowe bo miejsce jest niemal identyczne jak krakowski Zakrzówek, z tą różnicą że porobiono tu więcej infrastruktury turystycznej (wiaty, ścieżki spacerowe, tablice informacyjne itp). Z tej części rajdu złapiemy tylko 3 punkt z 11, bo zbyt dużo czasu zajęło by nam zagłębienie się pieszo w lasy obok zbiornika. Samo miejsce jednak bardzo nam się podobało i koniecznie musimy tu wrócić za dnia i wiosną albo latem. Kilka zdjęć dla Was:




Gdy kończymy BnO, jest naprawdę zimno. Nic dziwnego bo niedługo będzie świtać. Wyjście z ciepłego "przepaku" w noc po raz kolejny to takie trochę traumatyczne przeżycie. Zbieramy się jednak w sobie, zapinamy kurtki, naciągamy czapki (pod kaskiem) i ruszamy. Planujemy na przepak 2 stawić się równo na 8:00 aby mieć jak najwięcej czasu na dotarcie do kajaków i sam spływ. Do 8:00 postaramy się złapać jeszcze kilka punktów kontrolnych (jak najwięcej! bo po kajakach nie zostanie wiele czasu do limitu).

To uczucie, gdy ktoś zaora twoje sny...
Tyle razy już próbowaliśmy, noc przed całonocnymi rajdami, dobrze się wyspać... i zawsze wychodzi to tak samo. Z czwartku na piątek śpimy tylko kilka godzin i teraz, czyli nad ranem, zaczyna nas mulić senność. Ech zawsze tak jest. Po prostu zawsze. Jak się dobrze wyśpimy to zarwanie jednej nocy, to nie jest jakiś duży problem... ale jak się nie wyśpimy, to sleepmonster gryzie, dusi, drapie...
Noc pomału umiera i wschodni odcinek horyzontu zaczyna pomału, najpierw nieśmiało tlić się bladym, ledwie widocznym promieniem słońca, aby za chwile zabłysnąć żółto-czerwoną eksplozją światła, rozpraszając otaczający nas mrok...
Pamiętacie?

"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża, ale w samym sercu jej siły leży jej słabość: wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać..." (*)


Mówiąc w skrócie jest pięknie. Przedzieramy się przez ośnieżone pola w promieniach wschodzącego słońca... ale sleepmonster uczepił się naszych pleców, wbił szpony w ramiona i szepce do ucha: zamknij oczy. Niech go szlag...jest cięższy niż nasze wielkie plecaki, a myślałem że to niemożliwe. Nie pomaga nawet próba utopienia go w kofeinie z puszki. Nie odpuszcza... No nic. Chyba trzeba odwołać się do klasyki. Niech będzie to na przykład Oscar Wilde: "Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej uleganie".
Zatrzymuję się gdzieś pośrodku ośnieżonych pól, kładę w śniegu rower, wygrzebuję z pod białego puchu dość gęstą kępę trawy, wtulam się w nią i niemal natychmiast odpływam, spytać Morfiego co tam u niego słychać...
Dźwięk, najpierw cichy i pochodzący z oddali... ale ewidentnie narasta i zbliża się niewątpliwe. Morfie mówi "olej to", ale parę chwil później przestaję słyszeć co do mnie mówi. Coś zagłusza jego słowa. Dźwięk jest naprawdę głośny... brzmi to... to... jak silnik? Silnik i koła mielące zmarznięty śnieg? Wielkie koła?! Staram się ponieść powieki, ale ważą chyba z tonę... jakoś jednak wracam do świata żywych i co widzę? Jakiś gość napiera traktorem przez ośnieżone pole prosto na mnie. Będziesz tu kosił? Halo! Jest luty! Jest luty o świcie w sobotę. Co Ty traktorem robisz w polu?
Nasz wzrok się spotyka. Jego spojrzenie wyraża: "Witaj, przybyłem zaorać twoje sny, ha ha ha..."
Próbuję Mu pomachać, ale tak aby nie odczytał tego gestu jako SOS. Wiecie, obudziłem się już na tyle, że wiem jak to wygląda z jego perspektywy. Jedzie sobie gość traktorem po swoim polu (ch*** że w lutym nad ranem - może lubi), widzi gościa z rowerem, leżącego w śniegu, wtulonego w jakąś kępę trawy. Gdybym był w pasiakach czy innym więziennym uniformie to dało by się to jakoś wyjaśnić, ale mam kask ze szczęką, górską kurtkę, 3 włączone latarki typu szperacz leśny i rower. Do najbliższej drogi asfaltowej jest ponad kilometr, więc nie wiem jaką musiałbym mieć prędkość, gdyby miałoby mnie wynieść z jakiegoś zakrętu aż tutaj. Muszę zatem wyglądać naprawdę dziwnie...
Mija mnie z lekko zaskoczonym wyrazem twarzy, ale się nie zatrzymuje. Są pewne priorytety, prawda? Śnieg sam się nie zaora. Poza tym, przecież nie będzie się zatrzymywał przy każdym ciele leżącym w jego polu. Przecież by Mu dnia na oranie zabrakło.
Pojechał... patrzę na zegarek. Spałem 6 minut. Cudownie... sześć minut, bo obudził mnie traktor orający śnieg w polu. Ważne jednak, że to wystarczy aby sleepmonster się odwalił. Znowu go oszukałem. Trzeba się zatem spieszyć, zwykle kilka godzin zajmuje mu skapnięcie się, że zrobiłem go w wała :)
Ciśnijmy dalej.






"Najpierw - powoli - jak żółw – ociężale,
Ruszyła - maszyna - po szynach - ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem..."

Zbieramy co się da, z punktów kontrolnych po lasach w okolicach Jaworzna i kierujemy się na przepak numer 2. Z mapy wynika, że powinniśmy tam dotrzeć planowo czyli chwilę po godzinie 8:00 rano... ale wiecie jak bywa z planami. Przyszła KOLEJ na to, do czego Marcin ma największy POCIĄG czyli TORY.
Jeśli byliście kiedykolwiek na któreś z jego imprez, to wiecie że ten Gość to koszmar SOK'istów.
Ma u Nich wyrok śmierci, nagroda za jego głowę jest naprawdę POCIĄGająca, ale ciągle udaje Mu się wymknąć z ich rąk.
Aby dotrzeć do przepaku musielibyśmy przeprawić się przez tory, w okolicy nieczynnej stacji kolejowej "Sosnowiec - Jęzor". Wiemy, że to nie po BHP'owemu, więc oczywiście nie zdecydowaliśmy się na tak lekkomyślne działanie. Przeprawiliśmy się w to miejsce w zupełnie inny sposób, ale gdybyśmy jednak chcieli to przeprawić się tutaj, to mogłoby to wyglądać tak:

Najpierw przeszlibyśmy ze 3 różne linie kolejowe, ale potem mogłoby się okazać, że mimo że stacja jako taka nie jest czynna, to ruch pociągów tutaj bardzo duży. Moglibyśmy utknąć między składami węgla i stali, które ospale poruszałby się po szynach i mogłyby nas uwięzić pomiędzy dwoma liniami torów. Najpewniej spróbowalibyśmy wyminąć je z przodu, ale wtedy mogli by wyjść Panowie w pomarańczowych kamizelkach. Najpewniej wtedy pewnie postaralibyśmy się przed Nimi jakoś ukryć. Sądzę, że wpadlibyśmy także na pomysł, aby przeprawić się przejściem podziemnym, ale mogłoby się okazać zamurowane i pewnie wtedy musielibyśmy się wycofać z powrotem na tory. Obstawiam, że wtedy nie mając zbytnio innego wyboru, spróbowalibyśmy przeprawić się za składami i potem przedrzeć przez pozostałe 5 linii torów. Uważalibyśmy aby nic nie zaskoczyło nas z tyłu, idąc wzdłuż nasypu, bo ruch pociągu mógłby być tu naprawdę duży. Potem przyspieszylibyśmy kroku ciesząc się, że Pan w pomarańczowej kamizelce, który do nas by wołał, znajdowałby się kilka linii torów dalej. Sądzę, że dalibyśmy radę zniknąć Mu z oczu za kolejnym składem jakoś skryć się za nasypem. Ostatecznie pewnie wymanewrowalibyśmy go, bo przecież jesteśmy sprytni i udało by się nam jakoś wymknąć z tej kolejowej pułapki. Szacuję jednak, że ze względu na stopień skomplikowania sprawy, przeprawa tutaj zajęłaby nam dobre 43 minuty. Z zegarkiem w ręku.
Zdjęcia pochodzą oczywiście z internetu. Takie zdjęcia można kupić w każdym sklepie ze zdjęciami.


Finalnie meldujemy się na przepaku prawie o godzinie 9:00, zamiast o 8:00, no ale wiecie różne sposoby omijania zakazanych miejsc, zabierają trochę czasu. Zostawiamy rower, wciągamy na szybko jakieś śniadanie z plecaka i ruszamy z buta przez las, wzdłuż Białej Przemszy. Godzina straty do planu... mimo że nie walczymy dziś o wynik, to chcemy zrobić jak najwięcej punktów kontrolnych, a właśnie zaliczyliśmy godzinę "w plecy". Ruszamy na kajaki szybkim marszem.

"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota płyniemy w dal" (*)

Gdy docieramy do początku spływu, znowu jesteśmy jednym z pierwszych zespołów tutaj. Odpuszczenie punktów na BnO przy Wydrze znowu rzuciło nas na początek stawki. Jeśli ktoś nie zapyta o wynik, tylko wyciągnie wniosek na podstawie tego, że jesteśmy na czele to uzna nas za wymiataczy :)
Ubieramy dodatkowe hydrofobowe sprzęty (spodnie, kurtki, rękawiczki nieprzemakalne) i ruszamy. Jeszcze tylko chwilka rozmowy z bardzo miłą obsługą i lądujemy na wodzie. Ruszamy z nurtem Przemszy. Jeszcze gdzieś po drodze dorwie nas Nataszka i walnie nam parę zdjęć ze spływu.
Przemsza jest kręta, mamy tutaj też sporo wiatrołomów, a także występują na niej miejsca oznaczone jako niebezpieczne (oby tylko nie KRAKENy... Kraken'ów się boję). Moje doświadczenie kajakowe jest powalające: prawie zginąłem na Dunajcu na tzw. white-water'ach (Mountain Touch Challenge w Szczawnicy), prawie zginąłem na Bobrze na zniszczonym jazie (Team 360, Szklarska Poręba)... ale ogólnie spoko.
Pod pierwszym zwalonym drzewem Basia się jakoś mieści, ja nie. Ryjem wycieram korę, potem krzaki i znowu Basia się mieści pod gałęziami, ja idę taranem. Drugie zwalone drzewo staram się złapać rękami, aby znowu ryja nie obić, co czyni ze mnie niemal hamulec ręczny, obraca nam to kajak o 180 stopni i płyniemy tyłem. Nurt jest spory, ale jakoś udaje nam się obrócić dziobem do kierunku spływu.
Przez miejsca niebezpieczne przenosimy kajak i ciągniemy go po krzakach. Czasem nawet spory odcinek. Gdzie ta butelka rumu, ja się pytam - na trzeźwo jest ciężej. Gdzie ta skrzynia złota... gdzie te szybkie kobiety. Szybko to tylko wpadamy w kłopoty i tracimy czas na kolejnych przeszkodach. Z jedną drużyną która nas dogoniła pomagamy sobie wzajemnie w trudniejszym miejscach i jakoś udaje nam się dotrzeć z powrotem na przepak numer 2. Tam dowiadujemy się, że były ekipy które się skąpały całe. W lutym... nie zazdroszczę. Nam "jeszcze raz udało się przeżyć" (*). Przebieramy się w suche rzeczy, wsiadamy na rowery i ruszamy na ostatni dziś etap.











Wśród swoich czyli "wielka sława to żart" (*) :)
Jest 13:00, mamy 3 godziny do limitu. Postaramy się złapać wszystko co się jeszcze da. Tak zaplanowaliśmy trasę, że teraz zbieramy punkty niedaleko Jaworzna, więc niemal w każdej chwili można bezpiecznie zjechać do bazy.
Tymczasem, południe przynosi po prostu upał. Nocą było sporo na minusie, teraz mam wrażenie że jest z 15 stopni. Jak mawiał Heraklit "Wszystko płynie". Lód który zalegał na drogach jest tylko wspomnieniem, można cisnąć... no chyba że było go tak dużo, że jest teraz lodem pokrytym wodą. Wtedy nie nie do końca można grzać ile fabryka dała.
Deja Vu pełną gębą - rok temu było dokładnie tak samo. W nocy zimno, w dzień niemal lato. A wiecie co przychodzi na koniec zimy? Roztopy i błoto. Gdy wjeżdżamy do lasu, w kilka chwil jesteśmy cali w błocie. Fontanny błotnistej mazi zalewają nam nogi, buty a nawet twarze, ale nawigacyjnie wbijamy się bezbłędnie po kolejne punkty.
Na tym odcinku spotykamy zawodników, którzy wystartowali na innych trasach w sobotę rano i przedpołudniem: pieszych, rowerowych, rodzinnych. Właściwie na każdym punkcie wpadamy na znane nam twarze i osobistości świata orientacji. Jak nie Darek, to Grzegorz, jak nie Grzegorz to jeszcze ktoś inny.
Na jednym podjeździe usłyszymy świst i poczujemy znane nam z Mordownika pieczenie między barami gdy Andrzej zwany "Kablem od Żelazka" smagnie nas zalotnie po plecach. Na metę wpadniemy 15 minut przed limitem, a w bazie jeszcze więcej znajomych twarzy: jak nie Zdezorientowani, to DJK71, jak nie Di Dżej K71, to Kosma i Tomek oraz wiele innych pozytywnie zakręconych osób, których nie sposób wymienić wszystkich.
No i wracamy do drugiego znaczenia rozdziału, ostatni będą trzecimi. W rankingu lądujemy na trzecim miejscu podium. Wszyscy nam gratulują mimo, że staramy się wytłumaczyć że nie ma czego, bo jesteśmy ostatni. Na naszej trasie były całe 3 zespoły mieszane (na całym rajdzie wystartowało około 400 osób, ale na trasie PROFI 16h, zespołów mieszanych, czyli nie męsko-męskich, były tylko trzy).
Chwilę później łapie nas jakiś przesympatyczny człowiek i pyta czy udzielimy Mu wywiadu. My na to, że przecież jesteśmy ostatnią ekipą i niech lepiej zrobi wywiad ze zwycięzcami, a On na to że gdzieś mu uciekli i nie wie gdzie są, a poza tym trzeci stopień podium to także osiągnięcie. Pan nie daje się przekonać, że jesteśmy 3-ci bo nie było więcej zespołów w naszej kategorii i finalnie udzielamy wywiadu, w którym omawiamy zarówno bieżącą imprezę, jak i ogólnie rajdy na orientację. Słowem: "Wielka sława to żart"






Przed powrotem do domu, z Kosmą i Tomkiem omawiamy kilka ustaleń na naszą imprezę. Już teraz zapraszamy w marcu do Lanckorony, na drugą edycję Wiosennego CZARNEGO KoRNO, tym razem pod tytułem KOMPANIA KORNA.
Czekają na Was syte i srogie trasy, trasy miłe i przyjemne oraz zagadki i zadania terenowe. Zapraszamy do zapisów.
A jeśli lubicie dziwne zdjęcia to zapraszamy na śledzenia wydarzenia na FB, gdzie w sposób trochę niepokojący promujemy nasz rajd.

CYTATY:
1) Polska wersja piosenki "Joker song". Link jest do polskiej wersji. Oryginał tutaj. Jeśli lubicie Batmana to Wam się spodoba :)
2) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Pejzaż zimowy"
3) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Tradycja"
5) Matthew Stover "Zemsta Sithów". Ksiażka dla miłośników GW obowiązkowa, niesamowicie uzupełnia EIII
6) Wiersz Julina Tuwima "Lokomotywa"
7) Piosenka Quaz "Pod czarną flagą" (tribute dla znanej serii gier)
8) Film "7 samurajów"
9) Aria z "Barona Cygańskiego"


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ikied
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]