SFA
Dystans całkowity: | 27664.00 km (w terenie 23.00 km; 0.08%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 397 |
Średnio na aktywność: | 69.68 km |
Więcej statystyk |
SPISZ się dzielnie... bo miało być po płaskim
-
DST
65.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Planowałem uderzyć z Nowego Targu na zachód i zabrać Ją po czarnodunajeckich puściznach (zacną mają nazwę te bagna, prawda?) oraz przejechać się luźno Ścieżką dookoła Tatr (Velo), ale Szkodniczek chciał na wschód na SPISZ. Nie dziwię się, bo Spisz jest piękny (pamiętacie Rajd Waligóry III - jakże niesamowicie piękne zawody?)
Co było robić, pojechaliśmy zatem na wschód, trzymając się wspomnianej Scieżki dookoła Tatr ale w kierunku na Jezioro Czorsztyńskie, a nie na Jezioro Orawskie.
Plan był elastyczny, bo wcale nie planowaliśmy Velo Dunajec, ale chcieliśmy być około 18:30 w Murzasichle, bo tam kończył się właśnie tygodniowy obóz szermierczy. Kawał naszego życia, bo do pandemii byliśmy niemal na wszystkich edycjach i to właśnie w lipcu. Wyjątkiem był lipiec 2007, bo wtedy bylem w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i zdobywałem szarże podoficerskie na pagony :)
Pasuje Wam, że ogólnie w 2023 będziemy mieć 20-lecie szermierki i 10-lecie orientacji!!! Masakra jak ten czas szybko leci... a byliśmy tacy młodzi i piękni. No dobra, piękni to może NIE, ale młodzi jak najbardziej. Pewnie z obu tych jubileuszów na blogu pojawią się ciekawe podsumowania... skąd wiem? Bo część materiałów jest już w opracowywaniu. No co? To nie będą wpisy, które pisze się w 1 czy 2 dni, takie podsumowania wymagają głębszych analiz. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jedziemy na Spisz i pracujemy nad kolanem Basi.
Nie forsujemy tempa aby nie przeforsować nogi Szkodnika, ale niesamowicie cieszy mnie, że idzie ku lepszemu i to w oczach - sami zobaczycie na jednym zdjęciu.
Tak więc sobota pod znakiem roweru i szpady... ze Szkodnikiem w górach. Czy potrzeba czegoś więcej?
Do tego wracając przez Velo Dunajec spotkamy pewnych znanych Orientalistów - Rufusa i jego Pana :)
Dobra lecimy ze zdjęciami:
Bór na Czerwonem

Na granicy Podhala i Spiszu

Piękne te wstęgi dróg :)

Lorencowe skałki. Ja nadal twierdzę, że chodzi o tego Pana od transformaty (pamiętacie, pierwiastek z jeden minus v kwadrata przez c kwadrat, prawda?)

Uphill battle początek

Uphill battle walka :)

Droga do nieba :)

Ta droga to czerwony szlak na Górę Żar (Hombarki)
Znana nam z wakacji w tych okolicach... dymaliśmy to z rowerami. Czy to było mądre?
Mówiłem Wam już w relacji z Bike Orientu, nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi, a Wy nie definiujecie szczęścia przez noszenie roweru na plecach?

Wypasione wiaty tutaj porobili (panele na dachu i można się podładować)

Sprawdzicie czy dobrze?
Jak kiedyś zostanę partyzantem, to jeśli nie będę miał pewności czym karmić oddział, każę Im zjadać truchła naszych wrogów :D
PROBLEM SOLVED :D

Kocham takie drogi

Jest zacnie

Nareszcie porządne opony :D

Takie tam, gdy kieruję ogień artyleryjski :)

Szkodniczek i pagóry

Coś czuję, że to może być TRAP DOOR :)

Jeszcze parę tygodni temu nie śniło się o kącie prostym !!!
Walczymy o każdy stopień... dosłownie... stopień zgięcia
Jest dobrze !!!
Wybaczcie jakość zdjęcia ale zrobione było podczas jazdy, gdy jedną ręką trzymałem kierownicę, a drugą apart... no i trochę szarpało na kamyczkach.

Pasmo Lubania

PROFILÓWKA MOJEJ BESTII :)

Velo Dunajec na powrocie :)

Ładne to Velo :)

Wieczorem wpadamy do Murzasichle'a na końcówkę obozu szermierczego... no jak to się mogło skończyć?
Od razu w zasadzie dostaję broń do ręki i każą mi walczyć... tu nie da się przyjechać towarzysko :P
Mówią, że "żelazo nie klęka", ale tym razem eksperymentujemy z "elegancką bronią na bardziej cywilizowane czasy"
A jak ktoś chciałby się dowiedzieć jak wyglądają obozy szermiercze, to kiedyś popełniłem wpis z takiego wydarzenia ---> TUTAJ (2018) oraz TUTAJ (2019).
Ogólnie idzie się nieźle upodlić, ale też bardzo wiele nauczyć, bo jak macie 6-8 godzin zajęć codziennie, to "szósta" powinna przestać mieć dla Was tajemnice :)
A przypominam tajemnicę zasłony "szóstej" - ŹLE POSTAWIONA SZÓSTA NIE DZIAŁA :)

Kategoria Wycieczka, SFA
Bike Orient Nad Czarną
-
DST
120.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Musicie zatem wybaczyć, ale relacja będzie: DŁUGA, PEŁNA ZDJĘĆ I BARDZO EMOCJONALNA. Dziś zatem zimny osąd i militarnie skrupulatną analizę sytuacji odkładamy na półkę, cynizm i kąśliwe komentarze też, bo dziś jedziemy bez trzymanki na emocjonalnym rollecoasterze. A co! Czy zawsze trzeba kierować się głosem rozsądku, nie znacie powiedzenia o żalu i grzechu? Grzech włożyć, żal wyjąć... a nie, czekajcie to nie to. To fragment do innego tekstu, który piszę... ale nie interesujcie się tym :D
Miało być lepiej grzeszyć i żałować, niż żałować że się nie grzeszyło. No, teraz jest dobrze.
Jak mawiał Imperator Palpatine "LONG HAVE I WAITED AND NOW YOU'RE COMING TOGETHER" (tutaj). Dokładnie tak, od dawna... niby tylko od stycznia, ale mam wrażenie jakby minęły całe dekady. Nareszcie ruszamy na rajd razem... acz nie wiem czy to jest do końca mądre. Nie wiem czy nie jest za wcześniej... to znaczy wiem, że jest, ale miało być bez rozsądnych analiz dzisiaj, więc jeszcze raz, bardziej emocjonalnie - "jedziemy, musi być dobrze, przecież jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można" :D
"Jeszcze stać ich by historii się przypomnieć
Wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza,
znów uwierzyć w zew:
MUSZKIETEROWIE DO MNIE !!!" (całość TUTAJ- Mistrz Jacek)

"Stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się...może powiedzą prawdę wreszcie " (całość TUTAJ)
Jak wychodzimy z domu około 5:00 rano... to leje. A miało być ładnie. Ech, to jest pech... pierwszy rajd od dawna i musi lać. Przez tyle dni był skwar niemal nie do wytrzymania i każdy modlił się o deszcz, a jak chcielibyśmy ładny dzień na rajd to leje... zaje-k****a-biście :P
No, ale jedziemy, nieraz jeździliśmy w deszczu (na przykład TU)... ale to chyba nie jest tajemnicą, że wolimy jednak NIE.
Ruszamy w kierunku na Warszawę... parę kilometrów za Krakowem leje... bardziej. W sumie to napiera z nieba jak Lufftwaffe na Londyn podczas bitwy o Anglię.
A według prognoz miało być naprawdę ładnie i nie tak gorąco jak ostatnio... taaa... na wysokości Jędrzejowa nadal leje i temperatura spada do 10 stopni.
Widzę, że będzie dzisiaj ostro... szkoda tylko, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki warun. Ciepłe nieprzemakalne ciuchy zostały w domu... bo miało być ładnie.
Owszem mam kurtę przeciwdeszczową w plecaku i ze dwie warstwy dodatkowe... zawsze wożę, ale nie są to sprzęty HEAVY-DUTY na deszcz, raczej takie awaryjne. Gdybyśmy wiedzieli, że będzie tak nawalać deszczem i zimnem, to byśmy się lepiej przygotowali. Co to jest okrągłe i nas nienawidzi? Tak, zgadliście - świat. Pierwszy rajd Szkodniczka od dawna i musi nawalać ulewą... aby korzenie były śliskie, aby 10 godzin na zewnętrzu było mokre i nieprzyjemne... ech, ufać prognozą. Pamiętam kiedyś akcję w Lutowiskach (Bieszczady)... W Sanoku miał być wodny armagedon, Ustrzyki miała zabrać powódź stulecia, a prognoza do nas: "w Lutowiskach nie będzie kropelki deszczu". Dla tych co nie ogarniają Bieszczad, Lutowiska są między Sanokiem i Ustrzykami, więc to było dość mało prawdopodobne, abym tam nie padło, skoro Sanok i Ustrzyki miało zmyć... ale co tam. Uwierzyliśmy! Pojechaliśmy rowerami w Pasmo Otrytu... i zmyło ale nas, spłynęliśmy z gór... to nie były drogi płynące deszczem... to były rzeki płynące drogami... pacany uwierzyły, że będzie ładnie, pacany spływały z Otrytu...
Dziś wygląda na to, że będzie podobnie... jestem zły, bo martwię się o Basię, że będzie ślisko, a miała jechać ostrożnie, miała mieć lekki, delikatny powrót a będzie ciężki warun... ogólnie martwię się, a do tego czuję się oszukany bo miało nie padać! "Oszukała mnie, banda decydentów. Wielka straż. Za darmo pieniądze biorą, moje pieniądze! Jestem bardzo wylewny..." (ej no co, miało być emocjonalnie dzisiaj, tak? A to przecież cytat z klasyki TUTAJ.)
Szczęśliwie, prognoza się mimo wszystko się sprawdzi. Przed startem, już w bazie, deszcz będzie wygasał i za dnia chwilowy stan klimatu na danym obszarze (czyli pogoda) się poprawi. I to nawet znaczenie. No ale co się naklęliśmy w aucie, że miało być ładnie, a jest ładnie ale... przejeb***ne, to nasze :D :D :D
W bazie zaliczamy jednak bardzo ciepłe przyjęcie, bo wiele osób pyta o stan zdrowia Basi i humory bardzo nam się poprawiają.
Zapowiada się, że mimo początkowych trudności, będzie to całkiem ładny dzień. Byle tylko kolano Basi wytrzymało... tym martwię się chyba nawet bardziej niż sama zainteresowana.
Inna sprawa, że mapy na Bike Oriencie mają w sobie coś zwodniczego. Patrzysz na to i stwierdzasz, 10 godzin? Z palcem w... korbie objadę całość (acz to mogłoby naprawdę boleć)... ale doświadczenie przypomina mi, że na ostatnim Bike Oriencie też tak myślałem... na przedostatnim też... trzy Bike Orient'y do tyłu także...
RAZ, raz w życiu udało nam się zamknąć całą trasę w limicie na Bike Orient... Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem mapa wygląda tak, jakby była do zrobienia na spokojnie. Potem jest zawsze tak samo, 2-3 pierwsze punkty wchodzą od kopa i utwierdzasz się przekonaniu że jest GIT, ale im dalej w rajd tym zaczyna się weryfikacja założeń..., która kończy się niezmiennie tak samo. Wydawało mi się, że zrobię całość - miałem rację, wydawało mi się...
Niepozorna leśna mapa :)

Owczy pęd (czyli masa owcy razy prędkość owcy, a chcecie dowiedzieć się czym jest owczy moment pędu?)
Wybijamy z bazy i kieruję się na pierwszy punkt kontrolny - leśny cmentarz choleryczny.
Standardowo, pierwsze punkty leci się tłumie, bo na Bike Orient frekwencja zawsze duża. W ciągu 30 minut każdy rozjedzie się we własny wariant i będą takie chwile, że przez 2-3 godziny nie spotkam żadnego zawodnika (jak jedzie się nie-ortodoksyjnymi wariantami, to ciężko kogokolwiek spotkać...)
Niemniej pierwszy punkt lecimy w tłumie. Powtarzam sobie jak mantrę: "nie jedź za tłumem, nawiguj sam, nie jedź za tłumem, nawiguj sam". Dodaję sobie do tego "kurwiu", aby lepiej to do mnie przemówiło :D
Tłum skręca w prawo... ja też... przecież wszyscy nie mogą się mylić, prawda? To jeden z błędów poznawczych: powszechny dowód słuszności... ej, miało być bez analiz, miało być emocjonalnie. Jeszcze raz, wszyscy skręcają w prawo, JA TEŻ, JA TEŻ, JA TEŻ !!!
Jarek odbija w lewą przecinkę: Jaruś, nie zostawiaj mnie, ja pocisnę za Tobą!
Przecinka zanika szybciej niż się zaczęła...
K***a..., a miałem nie jechać za tłumem. W sumie to nie jadę... niosę rower przez chaszcze... za tłumem... której części zdania "nie jedź za tłumem" nie zrozumiałem?
Wariant wypass (godny owcy, prawda?) jeśli chodzi o dotarcie do cmentarza, do którego prowadzi także wygodna, szeroka leśna ścieżka, ale nie... my przez krzoki.
Zawsze tak jest... po prostu zawsze...
ale próbuję się pocieszyć, że to jednak pokora, skoro wszyscy walą w prawo, a Tobie się wydaje, że powinno się skręcić w lewo... to zaczynasz powątpiewać w swój osąd... pokora, a nie czysta głupota i ślepe trzymanie się grupy. Chyba była za mały akcent na to "kurwiu"...
Niemniej... podsumowując... ogólnie drę przez mokre krzory, przez jakiś gęsty las... ale przynajmniej drę w dobrym kierunku, bo korekta z kompasu całkiem nieźle weszła. Wchodzę prosto w punkt, a tam... BASIA... jadąca pomału, ostrożnie, niespiesznie... ale przede wszystkim drogą. Jest lekko zaskoczona, że wychodzę z krzaków i pyta czy wiem, że była tutaj droga... ja na to, że już wiem... ech, ja już Wam kiedyś mówiłem, że bez Szkodnika moje warianty jeszcze bardziej dziczeją...
Inna sprawa, że takim mokrym lesie, ten cmentarz robi naprawdę duże wrażenie... niesamowicie klimatyczne miejsce. Uwielbiam takie punkty kontrolne.
Wariant czarny na zielono (bo przez las). Wszystko jeszcze mocno mokre :)

Pierwszy lampion Basi od bardzo dawna!! Jakże takie chwile cieszą...
"It's been a long time, been a long, long wait" (całość TUTAJ- cover piosenki zespołu Motorhead w wykonaniu Metallicy)

Pod (MAŁO)DOBRYMI skrzydła.
Basia postanawia jechać z Wojtkiem Małodobrym, albo Wojtek postanawia jechać z Basią... konfiguracja nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest, iż oznacza to, że Szkodniczek będzie miał opiekę podczas jazdy! A cały czas zastanawiałem się co robić, jechać z Basią czy gnać samotnie w las.
Niby wyrwałem lekko do przodu przez krzaki zaraz po starcie, ale cały czas mam "myslenicę" czy robię dobrze, czy nie lepiej jednak zostać przy Niej.
Basia od kilku dni mi powtarzała, że sobie poradzi, że jest OK z kolanem i że - jakby się cokolwiek działo - to przecież jestem na rajdzie, więc najwyżej zbiorę Ją autem.
Ogólnie zatem mówi mi, że sobie poradzi, ale ja i tak się martwię. Trochę nie mogę podjąć decyzji... wyrwałbym do przodu, ale coś mnie przy Niej trzyma... to pewnie wspólny kredyt...
Niemniej, kiedy okazuje się, że Basia będzie jechać z Wojtkiem, że będzie "pod opieką", to emocje mi schodzą... to przecież świetna opcja. Szkodnik będzie zaopiekowan, a i Wojtkowi będzie raźniej pojechać w towarzystwie. Lubię jak problemy same się rozwiązują.
Basia mówi mi wprost:
"startuj, dosiądź konia, ruszaj za tym co tak kochasz...
do przodu, do przodu, pędź jak wiatr, znasz drogę, znasz drogę, to twój świat !!!"
(całość TUTAJ, hermetyczne, mega hermetyczne, chłopaki nie mają głosu, nie trzymają rytmu, ale klimat piosenek o grach mnie po prostu kupuje)
No to odpalam! Mogę gnać bez martwienia się gdzieś w głębi duszy. Włączam tryb przelotowy i ruszam w las po mokrych drogach.
Kierunek południowy-zachód: trzeba najpierw zgarnąć wszystkie 4 punkty w prawym dolnym rogu mapy.
A tam czeka już na mnie - znany mi już z innego fragmentu - Piekielny Szlak
Szkodnik zaopiekowany

Mogę ruszać do Piekieł, ale pamiętaj Szkodniczek:
"Watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight, though HELL should bar the way"
(przepiękna ale smutna ballada/historia, w której aż dwa razy pojawia się słowo RAPIER !!! --> TUTAJ)

"Welcome to HELL, I'm movin' in
Someone tell the DEVIL I'm gonna have a room with HIM" (HIM - His Infernal Majesty) - całość TUTAJ
Znamy trochę ten PIEKIELNY bo w pierwszym roku plagi czyli w 2020, zrobiliśmy sobie tutaj wypad w większej grupie - wpis dedykowany tej wyprawie znajdzie pod TYM LINKIEM.
Ale wtedy targaliśmy głównie przez krzory i bagna, co nie znaczy, że nie było wypaśnie - Kamila, jeśli dobrze pamiętam, śmiała wątpić :D
Jednakże tamta wycieczka, to było tereny bardziej na wschód od miejsca rozgrywania rajdu, więc ta część PIEKIELNEGO., na której właśnie jestem, nie jest mi znana. Tym chętniej cisnę przez las, odkrywając nowe miejsca. A jest co podziwiać, sami zobaczcie gdzie były zlokalizowane kolejne punkty kontrolne:
Ołtarz do składania ofiar z ludzi, zacny ten piekielny szlak, zacny...

Dąb Starzyk - pomnik przyrody

ZAMEK TORX'a :D
Targam dalej w kierunku zamku w Fałkowie. Ej czemu ten miejscowości nie pisze się V-ków, ale byłby klimat :D
Muszę złożyć petycję w urzędzie gminy. Nim jednak dotrę do zamku, to wpadam jeszcze po 21 nad jeziorem, a tam jakaś ekipa walczy ze sprzętem.
Debatują czy wolą "piszczący" hamulec czy jazdę bez, bo pisk denerwuje. Życie to sztuka wyboru.
Pytam czy maja narzędzia jak coś, odpowiadają że musiałbym mieć TORX'a... no ba! No proste, że mam. Kto dziś jeździ bez heksagonalnych kluczy trzpieniowych (imbusy) oraz wewnętrznych kluczy sześciokarbowych według ISO 10664 (Torx)?
Widzieliście wielkość mojego plecak? Cała norma ISO się zmieści. Łapcie TORX'a a ja idę po lampion.
Chłopaki zachwyceni szcześciokarbem, naprawili i pojechali... a ja przelot na zamek.
No zacne mają tutaj te ruiny. Zacne. Genialny punkt kontrolny.
V-ków !!!

Przyczółek dawnego mostu
Piotr na odprawie zapowiadał, że ten punkt będzie MEGA i miał rację. Był mega. Stary most, który runął. Jadę tam koniecznie bo uwielbiam takie punkty.
Aby się tam dostać muszę przeprawić się przez dzikie knieje i oczywiście wybieram przecinkę, która dobrze rokuje i kończy się nagle.
Niemniej darcie na rympał przez las się opłaci, bo dość ładnie wyjadę na drogę prowadzącego do starego mostu.
Super miejsce i genialna przeprawa przez wodę :D
Dobrze rokująca przecinka :D

Oj, chyba trzeba będzie to objechać... przecież nie będziemy łamać przepisów, prawda? :D :D :D

Przez leśny korytarz :)

Przyczółek dawnego mostu i przeprawa przez rzekę - zacny punkt kontrolny, bardzo zacny!

Tysiące mil za sobą mam (no dobra, jakieś 40 km)
I punkty dwa dziś między nami (w międzyczasie złapałem dwa lampiony)
Nie minie rajd, ucichnie łoskot dział (pasuje Wam, że Bike Orient otworzyła SALWA Z ARMATY? - filmik TUTAJ)
nadejdzie czas, znów się spotkamy (o tak, o tak) - parafraza znanej SZANTY
Wbijam na punkt 17 i stwierdzam, że zadzwonię do Basi, zapytać jak się czuje i jak się Jej jedzie. Dzwonię i okazuje się, że Basia z Wojtkiem zbliżają się właśnie do punkty nr 17, czyli tego na którym właśnie jestem. Pojechali z zamku wprost na niego, dobrymi drogami aby nie obciążać kolana - ja w międzyczasie wybiłem na północ zbierając punkty 18 i 2 (to był właśnie wspomniany wyżej przyczółek mostu) i teraz "dzidowałem" na południe po 17. Perfect timing, więc postanawiam na Nich chwile poczekać.
Dosłownie 5 minut później się pojawiają. Basia mówi, że wszystko jest w porządku i bardzo dobrze się jej jedzie, o tyle że jadą wolno... 10-12 km /h. Na spokojnie i czasem na około, byle tylko dobrą drogą, a nie na rympał przez las. Dla mnie ważne jest, że wszystko z Nią w porządku. Mogę zatem targać dalej, jeszcze bardziej spokojny o Nią.
Idealnie wyszło z tym spotkaniem :D
Morka 17-stka. Jak ja takie lubię... dobra, bo się rozmarzyłem (TUTAJ :P :P :P)
Coraz mniej mokra, bo las zaczyna już wysychać

Spotkanie przy 17-nastce :)

No to co? Sekwencja zapłonu... i DZIDA !!!

Leśna autostrada bez ograniczenia prędkości - PRZELOT i UPALANIE :D

Tygrys bagienny...
Gonię Tygryska (Krystian ma takie barwy stroju rowerowego jakby ktoś nie widział). Ciśnie na punkt opisany Róg Torfowiska. Staram się utrzymać za Nim chociaż chwilę, bo to dzisiejszy, przyszły zwycięzca rajdu. Przelotowa jest kosmiczna, bo droga zachęca do upalania. Zbieram lampion i nadal próbuję utrzymać się za "prowadzącym". Leci teraz na 20-stkę i wali na wprost... ale z mapy wynika, że z tego kierunku, nie prowadzi tam żadna droga. Co więcej, na mapie są tam bagna... Krystian nie zważa na to, targa na wprost, ja się waham... tak, to zwykle my z Basią włazimy w bagna, ale dla mnie na mapie:
- po pierwsze primo: tych bagien jest tam dużo
- po drugie primo: jest dobry dojazd na około
Zadziwiam sam siebie, ale jadę objazdem, a nie za Tygryskiem na bagna. Może w końcu ktoś mi uwierzy, że my w bagnach wchodzimy przypadkiem, a nie z wyboru.
Objazd jest spoko, owszem trzeba trochę nadrobić drogi ale wjeżdżam na lampion bez większego problemu.
Następnie ruszam po kolejny lampion - Dąb Mikołaj (WOW!)
Jest niesamowity, siadam na chwilę pod zacnym drzewem i robię popas... wpada Tygrysek:
- Utknąłem na bagnach!!!
- Hmmm... szok i niedowierzanie, prawda? Ja pojechałem objazdem
- No... a ja dziś tak jak Wy normalnie
Dokładnie TAK.
Jestem dumny, że to nie ja dzisiaj utknąłem na bagnach
- Bronek odrobił na tym 15 min - krzyczy i już Go nie ma.
Ostro walczą o wynik, a ja nie spodziewam się, że za moment będę też ostro walczył, ale z roślinnością plugawą :)
Jest i torfowisko :)

Jest i lampion :)

Dąb Mikołaj... imponujący!

Twój szcześliwy numerek, k***a...
Mój numer startowy to 29... i z tego też powodu, los postanowił ze mnie okrutnie zakpić. To co się odwaliło na punkcie 29-tym, jest niepojętne... wtopa nawigacyjna level patologia, upośledzenie i zrycie łba. Prawie godzinę zajął mi ten punkt, bo chodziłem w kółku... a było to tak.
Spójrzcie na mapkę pomocniczą, a ja Wam opiszę się tam działo.
Plan był prosty (jadę z zachodu). Prawie do zakrętu drogi, potem skręt w lewo, cmyk cmyk, trzy zakręty drogi, ostatnia prosta - PUNKT. Kurtyna, oklaski, dziękuję dziękuje, nie ma potrzeby tych kwiatów dla wybitego nawigatora.
Taki był plan... rzeczywistość wyszła trochę inaczej...
Jadę z zachodu i stwierdzam, co będę jechał do zakrętu, skoro właśnie doszedł mi konny szlak od południa. Jestem na wysokości punktu, dzida przez pole !!!
Przecinam jedną ścieżkę, dochodzę do drugiej (niebieska kropka) i jestem pewien, że jestem w miejscu tej kropki. I tak było, byłem na obrzeżu kółka. No to teraz formalność, tak? Chcę w lewo, ale chaszcz jest nieprzeciętny... kolce, pokrzywy, gałęzie, no gęsto. No nic, podejdę trochę na północ i potem odbiję w lewo... idę, idę, idę, a chaszcz po lewej tylko narasta i gęstniej... prawie do wsi doszedłem. Trzeba się było z tego pomysłu wycofać wcześniej. Słabo. Od północy tego nie obejdę, no to może od południa. Wracam do punktu zbornego.

Jestem w punkcie zbornym - no to spróbuję obejść chaszcz od południa. Aby było jasne, ścieżka którą tu tak pięknie widać wprost na punkt, właśnie zniknęła mi gdzieś w gęstwinie.
Przedzieram się, ale jest gęsto... gęsto i kolce. Jeżyny, tarnina, i akcje... k***a, akacje.
AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE, NA PEWNO MAM RACJĘ, AKACJE KŁUJĄ ZNÓW... (parafraza TEGO)
Chodzę do lasu i różne lampiony zbieram,
szóstki i piątki, 29-tki nieraz...
przedzieram się dzielnie od niedzieli do soboty... AKACJE znowu są akacje.
K***a... wszystko kłuje i drapie. Jest ciężko. Próbuję trzymać kierunek, ale nie ma huge'a... dżungla. Wychodzę do jakieś drogi i zadowolony, że wyszedłem z syfax'u roślinności plugawej, jestem przekonany, że jestem na dobrym trakcie. Dzida po lampion! Nie zauważam, że droga zmieniła kierunek, a tak naprawdę to w sumie zawróciła... co tam CISNĘ !!!
Coś długo lampionu nie ma... ale pewnie jadę wolno, bo łąką. PRZYSPIESZ !!!. Racjonalizacja... wytłumaczy Ci wszystko...
W pewnym momencie mój umysł mi mówi: "no bez jaj, dawno powinien być", zaraz wyjedziesz po zachodniej części lasu... sprawdzam komaps. WSCHÓD... WAT WAT WAT... jak wschód?
Zawracam do najbliższego skrzyżowania i jadę na południe, aby się zorientować gdzie jestem jestem... a tu, asfalt z którego wjeżdżałem. NO ŻESZ K***A...
Mistrzostwo świata w patonawigacji... być przy punkcie, "w kółku" i pocisnąć w pizdu... dwa razy... wracam do punktu zbornego. Biorę kompas do ręki... ZACHÓD (z nutką północy), patrzę na akacje i tarninę... zobaczymy kto twardszy, moi kolczaści przyjaciele. DRĘ ZA WSKAZÓWKĄ KOMPASU... kolce, gałęzie, pokrzywy... CH*** !!!
LOK TAR OGAR (orc. tryumf abo śmierć). Przejdę przez ten las BRUTE-FORCEM... zachód na kompasie vs kolce... GIVE ME YOUR BEST SHOOT, MR. Forest !!!
Nie zatrzymasz mnie... nie po raz trzeci... drę na zachód...ooo... jest i pierwsza krew, sika aż miło.... łydka i przedramię... AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE... walcie się na ryj kolczaści, nie zatrzymacie mnie, idę na zachód po lampion.
"i nie święty, ni diabeł mi tego nie odbierze" (cytat z "Batman: Knightsend")
Kolce walczą aby mnie zatrzymać, drapią, gryzą, wbijają się, ale każda kolejna rana tylko zwiększa mój gniew i determinację. To nie jest wycieczka po lesie, to ja vs chaszcze i coś w tym równaniu musi umrzeć. Krzory rzucają drugi rzut strategiczny aby mnie zatrzymać, ale ja wierzę w maksymę "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało", napieram więc mocniej, bardziej, brutalniej. Łamię kolejne chasze, które stają mi na drodze, depczę, rozrywam, wręcz rozszarpuję, nakur***am z AXE'a roślinność plugawą...
Jestem MŁOTEM na chaszczo-krzora (i MŁOTEM jeśli chodzi o nawigację..ale to inna bajka...)
Dzika dżungla walczy, ale też płacze. Rycz, nic Ci to nie pomoże - nie zatrzyma mnie żaden twój kolec, KARCZUJĘ MASOWO:
"Psychopathic in the mind, I don't care if you suffer, so go ahead and call me names, like I'm ugly motherf****er" (całość TUTAJ)
Wychodzę na polanę... szkarłat to mój kolor. Krwawię z ran ciętych i szarpanych, a świat widzę na czerwono. To wściekłość... nie odpuszczę tego punktu. Jeśli będzie trzeba to wykarczuję ręcznie cały ten las, osuszę ten staw z opisu, ale znajdę ten lampion. Droga gmino, wyrąbałem Wam nową drogę przez ponoć nieprzebieżny las...
Idę polaną i wchodzę w punkt, tym razem jak po sznurku (moim ulubionym SZNURKU - tylko musicie kliknąć YouTube'owi potwierdzenie, że rozumiecie że materiał dotyczy samookaleczeń).
Po drodze dostaję jeszcze delikatną podpowiedź od ekipy która najechała ten punkt z drugiej strony. To bardzo miłe, że podpowiadają, bo potwierdza mi to, ze plan "BRUTE FORCE" przez kolce zadziałał. Korekta na zachód weszła mi jak Ruscy do Afganistanu w 79-tym. Tylko mam ponad godzinę w plecy, nowe szramy na rękach i nogach... taka jest cena, ale MAM GO. MAM GO !!!
Co do nawigacji... spuśćmy na to zasłonę Milczenia. Najlepiej "Milczenia" autorstwa Edgara Allana (fragment poniżej)
"Posłuchaj mnie - rzekł Demon -
położywszy mi rękę na głowie..." (nie można tak nawigować - naprawdę tak mi powiedział - krzywdę sobie zrobisz...)
I stałem w bagnie pomiędzy wysokimi nenufarami,
i deszcz mi padał na głowę,
i nenufary wzdychały, jeden do drugiego,
w solenności swego opuszczenia...
Są i nenufary...

Legendarna 29-tka...

Był PIEKIELNY SZLAK, no to wypada odwiedzić GOSPODARZA tychże włości - kierunek DIABLA GÓRA
Nim jednak wbiję na Diablą, to skoczę jeszcze po dwa inne punkty kontrolne.
Nie ma się co tu za bardzo rozpisywać, bo nawigacyjnie poszło bez przygód, a same punkty kontrolne świetne. Sami zobaczcie.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym na Diablą wszedł jakoś sensownie, a nie skarpą... ale powiedzmy, że było to mniej lub bardziej planowo.
Ruiny gospodarstwa - wypassss

Na wydmie :)

Kolejny fajny punkt kontrolny

Dzień dobry, zastałem Gospodarza :D ?
Pamiętaj Diable co powiem Ci, nigdy z Fechtmistrzem nie stawaj do gry
Pomnij to Diable, bom szczery - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Rapiery
Pomnij to mocno, pomnij Diable - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szable
Pomnij Diable, pomnij me rady - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szpady... (własne)

Pomnik/Miejsce Pamięci też robi wrażenie !!!

JAZ kozie śmierć
Czasem trzeba ryzykować, kalkulować szansę i podejmować decyzję "na granicy". O to przecież chodzi w tej zabawie. Zostało mi niecałe dwie godziny, to niewiele ale postanawiam powalczyć o maksymalną liczbę punktów w tym czasie. Zwłaszcza, że czuję, że zaczynam wchodzić w pewien trans... zafiksowania się na mapie. To kwestia poziomu motywacji, determinacji i siły woli. To moment, w którym coś w Was się odpala i wszystko zaczyna się układać.
A było to tak --->
Jadę na punkt opisany "poniżej jazu". Aby się na niego dostać trzeba się przeprawić przez 3 "zerwania" drogi. W takich chwilach zawsze przypomina mi się ten komiks - tam była taka scena jak Frank Castle wchodził do płonącego budynku uratować dziecko i na klatce "brakuje 3 metrów schodów - co to dla mnie?". Bądź jak Frank, rower na ramię i "co to dla mnie" - przeprawiam się przez rozwalaną drogę i kanały wodne, a chwilę później łapię lampion przy jazie. Punkt wypasss - ekstra, za to kochamy orientację!
Zostało niewiele mniej niż 2h... przypadkowo spotkany tutaj inny zawodnik odradza mi ciśnięcie na pkt 13 (Ruiny domu), ale kurcze to RUINY DOMU - klimat, klimat, klimat... przecież to też może być wypas. Chrzanić rekomendację - dzida na ruiny i właśnie wtedy włącza mi się ten trans... uwielbiam te chwile. Uwielbiam ten stan... kiedy mózg przełącza się w tryb stricte zadaniowy... wszystko dookoła zaczyna tracić na znaczeniu, a przed oczami widzę tylko drogi, zakręty, ścieżki i niemal upływający czas.
Mój umysł zaczyna przeliczać odległości, jeszcze 250 metrów, jeszcze 100, skręt w lewo i dawaj... upalaj. 34 km/h, szybciej, szybciej, szybciej... ignoruj że boli. Zamknij ból w pudełku i schowaj głęboko na dnie umysłu... na później.
Zakręt w lewo, przelot, zakręt w prawo... tam dalej kończy się na mapie szuter i zaczyna droga polna. Mam nadzieję, że będzie przejezdna, bo tego to nigdy nie wiadomo... a nie ma za wiele czasu na błędy i poprawki wariantu. Nie jest źle, drę na dziko przez pola, ale droga nagle się kończy całkowicie... jadę jednak dalej, na krechę przez łąkę. Jest dobrze, bo jechać się da. Po prostu kręć - nie zwalniaj. Przedzieram się aż do rzeki i teraz w prawo, wzdłuż brzegu... są! RUINY DOMU. Perfekcyjnie. Patrzę na zegarek. 14 min od poprzedniego punktu. Jest dobrze, tylko utrzymaj ten stan umysłu. Porywam lampion i cisnę dalej... tym razem przez błotnisty zagajnik do najbliższej utwardzonej drogi i w kierunku kolejnego punktu.
Znowu liczę drogi i przecinki, w trzecią w prawą - potem UPAŁ czyli dzida ile fabryka dała, aż do zakrętu drogi, ale ja wtedy ścieżką na wprost przez pole... jest kolejny lampion. CZAS i KIERUNEK, CZAS I KIERUNEK - nie ma w mojej głowie miejsca na nic innego. Uwielbiam ten stan. Przeliczam w głowie mapę na obrazy w ternie, najpierw wzdłuż skarpy po lewej, potem miń dwa doły po prawej i w lewo do kapliczki. JEST.
Czasu coraz mniej, ale trans trwa więc ryzykuję, zawracam i oddalam się od bazy. Została niecała godzina, a ja oddalam się od bazy po kolejny lampion... ale wiem, że mi się uda. Kierunki, prędkości, kąty krzyżujących się dróg i czas... mam wrażenie że widzę nie świat, a zmieniającą się macierz pełną liczb. To jest jak narkotyk, wystrzał dopaminy. Kocham ten stan !!!
Ech gdyby zawsze udawało się wejść na taki poziom pobudzenia - w szermierce mamy to samo, jak się Wam uda w niego wejść, to jesteście w stanie "przejść po" każdym. Całą kwintesencją rywalizacji, jest wejście "na żądanie" w taki tryb i utrzymanie go do końca zmagań. To jest właśnie mistrzostwo.
Nie mógł ten stan odpalić się na 29-tce, co? :D :D :D
Widocznie nie mógł :P
Urwana droga

Zacny punkt - takie miejsca uwielbiam :)

Ruiny domu:

Coś się skrada po ścianie... ale w końcu to Piekielny Szlak (tam, znowu jadę Piekielnym)

Jest i kolejny lampion

Mroczna kapliczka niczym SPOOKY SHRINE (pamiętacie, TUTAJ).
Jak to było?
"When avarice fails, patience brings reward"

Jest Afryka są i banany :D
Tak... została niecała godzina, a ja jadę w stronę punktu zlokalizowanego w Afryce, czyli dość daleko.
Zlokalizowany jest tu punkt żywieniowy. Zastanawiam się czy coś jeszcze tu będzie... nierzadko na Bike Oriencie czy Rajdzie Waligóry zaczynają składać trasę, zakładając że o tak później godzinie nikt już tu nie dotrze. I to kolejny raz kiedy zadaję kłam takim przesądom. Objawiam się! Ja wiem, że zostało niewiele ponad 30 min do limitu, ale co mi tam - nadal jestem w transie, czuję że dam radę. JESTEM. Obsługa w szoku "Pan jeszcze na jedzenie?
Uwaga - to będzie ten humor, za który się płonie w piekle, więc jak ktoś wrażliwy to niech nie czyta:
Widzę, że w Afryce nadal głód (a dla realnie zainteresowanych temat, polecam niesamowicie gorzką książkę "GŁÓD")
Na bufecie nie ma już prawie nic... wszystko zjedzone lub pochowane, bo obsługa zaczyna zwijać punkt.
Udaje Im się jednak wyłuskać dla mnie jakieś ostatnie banany - w końcu nazwa AFRYKA zobowiązuje. Pożeram dwa, niemal łykając je w całości. Banany to czysta energia - teraz dopiero zacznie się upalanie. Podbijam kartę i ruszam w kierunku bazy. 28 minut, a po drodze chce jeszcze 2 lampiony zebrać. NO TO OGIEŃ Z DUPY i nie hamujemy dla nikogo. Co na drodze to pod koła: psy, dziki, grzybiarze, dzieci, cokolwiek... napęd przemieli, amortyzator łyknie. CISNĘ !!!
Afryka dzika, dawno odkryta :D

"Andrzeju, Ty się nie denerwuj" (klasyk intiernietów TUTAJ) zdążymy :)
Zostało około 15 minut, a do bazy kawałek drogi. Zebrałem jeden z planowanych lampionów, drugiego jednak już się nie uda... braknie czasu, trzeba gnać do bazy a i tak - jeśli nie jebnąłem się obliczeniach - to będę na styk. Wchodzę w tryb MORDERCZY FINISZ, czyli ból do pudełka i odstawiam na półkę, na później. Liczy się tylko droga i to aby się teraz nie pomylić w nawigacji - nie ma miejsca na najmniejszą pomyłkę. Lecę niebieskim szlakiem... gdzieś po drodze spotykam Andrzeja z IT Orientu. On też leci na bazę.
- Chyba nie zdążymy - krzyczy do mnie
O Ty małej wiary, może i uprawiam patonawigację, może odwalam warianty z dupy, ale jeśli chodzi o finisze to jestem specjalistą :P
Przypominam nasz rekord na Rajdzie Wilczym (4 sekundy przed dyskwalifikacją - przy cyfrowym pomiarze czasu). Zdążymy, na styk bo powinniśmy do bazy wpaść na minutę przed limitem, tak szacuję... no chyba, że nagle droga stanie się nieprzejezdna (błoto, piachy, cokolwiek...), ale szczęśliwie jest git-przejezdność.
- Chyba nam się nie uda - Andrzej nadal wątpi.
Andrzeju, pierwsza zasada morderczego finiszu. Cisza... i zgon w samotności. Każda zbędna utrata energii jest niewskazana. Obniż wszystkie niepotrzebne funkcje życiowe, zapomnij o konwersacjach, o świecie obok. To zbyt duży wydatek energetyczny, przekieruj wszystko w ciśnięcie w pedały. Zostaw minimalne porcję energii na wzrok i oddech, reszta niech zapodaje moment na korbie.
Pamiętajcie, że rower po płaskim jedzie siłą mięśni, ale pod górę jedzie SIŁĄ WOLI !!!
Dopóki nie wybiła godzina zero, dopóki jest czas, jest walka - targamy ile tej siły zostało.
"...w sercach ciągle żar, LOK TAR OGAR !!!" (po orkowemu: Tryumf albo Śmierć - i znowu ta sama kapela co śpiewać nie umie, rytmu nie trzyma ale klimat, klimat, klimat ---> HORDA)
Ciśniemy do samego końca... do limitu, póki jest nadzieja, że zdążymy.
Tylko droga się liczy, nic więcej... zdążymy!!!
"...zostali wystawieni na próbę, by ciągle walczyć, nigdy nie ulec, nie wpaść w przeklęty strumień, idąc przykładem Grommasha i Thrall'a, wszyscy LOK TAR OGAR, w końcu pora przekuć w wielkie czyny nasze słowa... gotowi na poświęcenie, nie rozmawia się o cenie, gdy trzeba zostać na scenie. Gdy wróg stoi u bram, patrzy z nienawiścią w oczach, WOLA WALKI TO DAR, mogący powstrzymać pożar" (OBROŃCY AZEROTH)
Basia, już w bazie mi powie, że miała rozmowę postaci:
- Zostało 5 min, chyba nie zdąży.
- To przecież jeszcze kupa czasu, oczekuj go na minutę przed limitem.
Ktoś mnie tu zna lepiej niż ja znam samego siebie.
Ostania prosta - zostało 2,5 minuty. Zdążymy !!! HAHAHA wiedziałem.... WIEDZIAŁEM. Po prostu kręć !!
Na metę wpadamy na półtorej minuty przed limitem. O jakże mi tego brakowało... takiej walki, takiego ściorania się i wybatożenia na koniec.
Piękny był ten BIKE ORIENT, zakończony tak bardzo, bardzo w naszym stylu. Wystrzał dopaminy jest niesamowity. Na liczniku mam 120 km... jest pięknie.
Andrzeju :D

Niby MAŁO a jednak BARDZO :)
... a w bazie czeka na mnie Szkodnik. Przyjechał całe 20 min temu czyli też jeździł prawie 10h... pytam jak kolano?
Odpowie: zrobiłam 70 km...
ILE?
A kolano? W PORZĄDKU? TAK?? Hahaha.. cudownie.
Tak bardzo się cieszę, że jest w porządku... i może start tutaj nie był zbyt mądry, może było to nawet całkiem głupie, ale jestem z Ciebie dumny, tak bardzo dumny.
Nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi...
Basia zrobiła 15 punktów kontrolnych !!!
To niesamowite... naprawdę niesamowite. Cieszę się, że wracasz do naszego małego świata, tego samego z którego, w końcu stycznia wypchnął Cię parszywy los... czekam tu na Ciebie.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Wojtkowi za opiekę nad Basią podczas rajdu.
To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, że mogłem się spokojnie "puscić" gdzieś po lesie ("po" nie "w" - kontekst ma znaczenie, tak?).
Tak więc, niby Małodobry z nazwiska, a jednak BARDZOdobry. Dziękuję !
No i jak, było emocjonalnie we wpisie?
Byłoby, nie? :D :D :D
Czasem tak się czuję - dzikość i żar w sercu (i zamiłowanie do złota :P )

Pamiątka !!! Kawałek PIEKIELNEGO SZLAKU !!!

Kategoria SFA, Rajd
Przez PAGÓR do KRYMINAŁU :)
-
DST
25.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dla dociekliwych: Pagór - tak się nazywa wzgórze z "przekaźnikiem"
widoczne na ostatnim zdjęciu, a Kryminał to nazwa kwartału lasu między
Witeradowem a Bukownem)
Wracamy na rower... pierwszy wyjazd Basi na rower od operacji. Bez wielkich pagórów, bez korzeni i kamerdolców, ale jednak !!!
Długo czekaliśmy na tą chwilę, bardzo długo...
W zardzewiałej ziemi - wyschnięte strumienie... (skwar niemiłosierny)
...
W zardzewiałej ziemi - kości, sierść i zęby -
Proch, co skrywa diament wypchnięty z jej głębin.
A nad nią błękitne po chmurach wspomnienie -
Rozedrgana spiekota, ulewne płomienie. (upał iście morderczy...)
Po tej zardzewiałej ziemi ludzie pokrzywdzeni (pokrzywdzeni...i to mocno w tym roku)
Zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni... (mojej ukochanej Sztoły już nie ma - TUTAJ)
Wydłubują strzępy sierści, kości i diamenty
Majacząc na słońcu, śniąc chłodne odmęty
Majaczące plemię spragnione krynicy
Zbrojne w kości przodków - tłucze się i krzyczy (krzyczy, że czas już najwyższy wrócić na rower...)
Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem:
Czy Bóg - czy rozsądek ma być ich kompasem? (byle poprawnie wskazywał północ)
Przez siebie uwielbieni i znienawidzeni
Depczą mylne szlaki wyschniętych strumieni (... nawet rzeki umierają)
Z tą prawdą tak niemiłą i świętym i łotrom:
Bóg sprawił, że wciąż idą... (niezmiennie! NIEZMIENNIE!)
Rozsądek - że dotrą! (nie inaczej! NIE INACZEJ !)
Jak ja tęskniłem za tym widokiem...

Niebo płonie żywym ogniem

Ślady historii... las pod Witeradowem

"Dość mam już pustych dni i wypraw, których nie było...zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi, gdzie wolniej płynie czas..."
DO LASU, DO LASU, DO LASU !!!! (parafraza KLASYKI)

Rogaty zdobył traktor :)

W promieniach zachodzącego słońca...

Kategoria SFA, Wycieczka
Powrót nad Kozi Bród
-
DST
7.00km
-
Aktywność Wędrówka
Wracamy nad Kozi Bród, do Doliny Żabnika. Pamiętam jak dziś, gdy pierwszy raz odkryliśmy te szlaki: najpierw żółty "SZLAK PUSTYNNY", a potem niebieski przez KOZI BRÓD. Dzisiaj widzę, że dorobili tutaj i czerwony. Zacnie, zacnie, szlaków nigdy za dużo :)
Jak co roku o tej porze, poziomek są tutaj całe polany, a my pracujemy nad uruchomieniem stawu (ale mówię nie o tym stawie, do którego ktoś ukradł konsoletę sterującą -> zdjęcie poniżej, ale o kolanie Szkodnika). Wracamy zatem do wędrówek po lesie. W Boże Ciało była Kajasówka, no teraz Kozi :)
Na rower brakuje jeszcze trochę zakresu ruchu, ale jesteśmy dobrej myśli, że już niedługo mapa z ręki trafi tam gdzie jej miejsce, czyli na kierownicę.
Kochamy lasy :)
Testujemy działanie kolana :)
Miejsce na konsoletę sterującą? 1. Zamarznij 2. Odmarznij itp :)
Ale my na razie w prawo :)
Droga po horyzont :)
Kozi Bród w czerwcu... niezmiennie :D
To oczka?
Przeskakujemy na niebieski
:) :) :)
Incepcja fotograficzna :)
Tędy darłem na skróty :)
Para rowerzystów i Zafira zaparkowana w lekkim ukryciu gdzieś w lesie... ech Szkodniku, to jeszcze nieraz będziemy my :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Śladami PIERWSZEJ, myśląc o TRZECIEJ...
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"Kiedyś mnie nie było,
potem się stałem,
teraz znów mnie nie ma"
Epitafium na pewnym nagrobku...dla mnie genialne w swojej prostocie, a jednocześnie mówiące tak wiele.
Przez mokry las...

To tam, to...

Futrzaki na szlaku :)

Kolejny na którym dotąd nie bylem...

Kierunkowskaz...

Niesamowity!

Des Krieges Opfer...

Warto docenić fakt, że w przeciwieństwie do innych, tych za moimi plecami, ja jeszcze mogę wyjść przez tą bramę...

Drzewka i chmurek

Bezdrożami...

Jest i kolejny

Dobre miejsce na punkt :)

Jeszcze jeden, z drzewkiem i z widokiem...

Pięknie odnowiony... "powiewa flaga gdy wiatr się zerwie, a na tej fladze BIEL i CZERWIEŃ"

"A gdy przyjdzie mój czas, gdy pokryje mnie rdza..." (całość TUTAJ)

Niesamowicie klimatyczny z tymi...

Liniami pęknięć...

Po GRZYBA tu przyjechałem... no i mam :D

Las to mój drugi dom :)

Długie ręce sprawiedliwości :P

Coś mi ten szlak zamókł...

"Słońce już gasło...", prawda "Panie Tadeuszu"?

Kategoria SFA, Wycieczka
Sówka Kaja czyli KAJASÓWKA :)
-
DST
7.00km
-
Aktywność Wędrówka
Krok za krokiem (dosłownie, po prostu dosłownie...) pomału wracamy do pewnych aktywności. Ej, ktoś musi ze mną targać ten rower na plecach pod jakąś chorą ścianę... samemu to nie jest to samo... trzeba więc uruchomić Basi to kolano. Idzie pomału, bardzo pomału bo nadal nie ma Ona pełnego zakresu ruchu, ale możemy już wrócić do lasu i na nasze kręte ścieżki. Bez podejść i zjazdów, bez kamerdolców, bez sekcji korzennych... ale krzory i chaszcze pomału wracają do łask. Potrzeba po prostu cierpliwości...
„Cierpliwość przyciąga szczęście; przybliża to, co jest daleko ”.
„Cierpliwość to spokojna akceptacja faktu, że rzeczy mogą się wydarzyć w innej kolejności niż ta, o której myślisz”... i której pragniesz
„Miej cierpliwość. Wszystkie rzeczy są trudne, zanim staną się łatwe ” ... miej cierpliwość i pokorę, bo "„Wszystko, czego pragniesz, jest po drugiej stronie strachu”.
Kilka zdjęć z leśnego spaceru.
Pierwszy "niepewny" mostek Basi od dawna... zawsze lubiłem takie miejsca, ale dziś cieszy mnie on jeszcze bardziej.
Obrodziło roślinnością plugawą :)
Skałki zawsze na propsie :)
Keep walking... keep smiling
Takie miejsca też lubię :)
Fajny ten szlak, trochę dziki :)
W stronę światła :)
Bezdrożami...
"To jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, kochana drużyno nie zwalniajmy marszu..." (całość TUTAJ)
Droga jest celem...
Był czarny, był żółty. był konny, teraz prowadzi nas czerwony...
Przeszłość wyryta w kamieniu...
Przeszkody niegdyś brane z biegu, dziś z trochę większą ostrożnością ale ważne, że "brane" :)
Inny czerwony... 7 km spaceru ale 4 różne szlaki (cóż, rzadko udaje nam się trzymać jednego traktu)
Kategoria SFA, Wycieczka
Rajd BESKIDY - Wisła 2022
-
DST
85.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sen zwiastunem jest nadziei
We śnie wszystko jest możliwe
Śpij Księżniczko, śpij maleńka
Niech Ci śnią się sny prawdziwe
Pod poduszkę schowaj sobie
baśnie Pana Andersena
na poduszce poduszce połóż głowę
już się snu otwiera scena (klasyk z kultowego filmu mojego dzieciństwa "Pan Kleks w kosmosie")
No właśnie NIE... Księżniczka nie chce spać i wcale nie jest to kwestia jakiegoś ziarnka grochu czy jakiegokolwiek innego ziarna, strąka, owocu czy warzywa. Nie śpi bo robi jajecznicę. Jest 2:15 w nocy, a Szkodnik wstał specjalnie zrobić mi jajecznicę i pilnuje aby wyszedł o odpowiedniej porze z domu... odpowiedniej czyli parę minut po trzeciej w nocy, bo o 3:50 to muszę być na Podgórkach Tynieckich, czyli po drugiej stronie Krakowa. Zbieram stamtąd Anie Witkowską na rajd i jedziemy jednym autem. Mówiłem Basia aby nie wstawała i spała spokojnie, bo to barbarzyńska godzina, ale Ona specjalnie wstała wyprawić mnie na rajd i potem poszła spać dalej. Co więcej jak wrócę następnego dnia (bo będzie to już po północy), to się okaże że ogarnęła dom niemal na błysk... i to w tym samym czasie, kiedy ja będę tyrał się po jakiś pagórach Beskidu Śląskiego. Ja to chyba w życiu za bardzo nie mogę narzekać, co? (A tak serio, Basia to: wyjdziesz za mnie? A potem jeszcze raz... i jeszcze raz?). Wsuwam jajecznicę, dopakowuję plecak i myśląc sobie, że tak to jest w małżeństwach "On Ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :P :P :P ruszam w nocy mrok - acz to już czerwiec, zaraz zacznie robić się widno.
Bardzo mi szkoda, że Szkodniczek nie może jechać ze mną na taki rajd, bo przecież w normalnych okolicznościach to by pierwszy targał rower na plecach pod górę... ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Pozostało zebrać Anię i cisnąć do Wisły... czyli "Przyjechałem po Ciebie po robocie, autem pięknym i za gruby szmal, to najszczęśliwszy dzień w twoim żywocie, bo pojedziemy Zafirą na..." RAJD :D (parafraza TEGO: "oj krasnyj Maskwicz oj krasny Maskwicz litieł po darogie wpieriod... objedziemy jak nic Ukrainę i cały dawny Sawiecki Sajuz, oj żeby tylko nie dorwały nas gliny, ledwo co dziś ukradłem ten wóz" )
Punkty kontrolne, wszędzie widzę punkty kontrolne :)

"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie"... imprezy nie będzie ("Dziady" się już zmyły na szlak)
Wisła, godzina 5:45. Nikogo... miasteczko opustoszałe jakby w 2020 jakaś zaraza przeszła... puste ulice, cisza, średniej gęstości mgła... Kierujemy się do bazy, ale baza zamknięta. Czekamy, rejestracja ma być od 6:00, a o 6:30 odprawa mojej trasy. Mojej bo Ania planuje jechać na krótszą trasę... nie zmienia to jednak faktu, że baza zamknięta na 4 spusty i nie ma w niej nikogo.
Wbijamy do szkoły obok, gdzie mają nocować zawodnicy, no i... nocują. Wszyscy śpią... jakby pogrom przeszedł. Po prostu "...każdy gdzie siedział pada, ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci. Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat Śmierci" ("Herr Tadeusz" oczywiście :P). Ej no co jest... ja wiem, że trasy AR (przygodowe), zarówno długa jak i krótka (krótka czyli 24 godzinna) już na trasie, ale halo... co z nami. Ja wiem, że ma być nas dwóch na trasie 130 km, a 3 osoby na trasie krótszej.. czyli bardzo kameralnie, ale nikt nie pisał, że mamy nie przyjeżdżać :D
Chwile później pojawia się również... no właśnie "Mr. W" (zawodnik z trasy krótszej). Nazwijmy Go tak roboczo, bo Pan będzie miał osobny rozdział tej opowieści. Pisałem w zajawce, że to był rajd cudów, no to właśnie pojawił się pierwszy :D
Mr. W także niepokoi się, że nikogo tu nie ma, a dzwonił do Organizatora dwa dni temu potwierdzić czy nasze trasy startują i czy nie będzie jakiegoś połączenia tras, ze względu na małą frekwencję. Mnie tam frekwencja nie przeszkadza, mam maraton właściwie tylko dla siebie - no to jest opcja exclusive.
W końcu dojeżdża i Jurek... pilnuje tras rajdowych, które napierają na trasie od dwóch dni, więc nie dał rady być tu punktualnie.
Nic się nie dzieje, wiem jak to jest z organizacją - to zapieprz jak stąd do świtu :D
Ważne, że rajd się odbywa - nasz start będzie trochę opóźniony, ale to sprawi tylko to, że limit nam się przesunie z 21:00 na 21:15. Damy radę!
Szybka odprawa na której dostajemy kilka map. Dwie duże formatu A3 czyli w zasadzie cały Beskid Śląski (hell yeah - chciałeś pagóry, to pagóry Cię teraz dojadą). Do tego dochodzą dodatkowe mapy: etap typu prolog po Wiśle oraz dwie kolejne mapy typu RJNO (rowerowa jazda na orientację - czyli mapy sportowe).
Mr. W pyta mnie czy jedziemy razem - ha, przecież znamy się lata, więc czemu nie, acz On miał być na trasie krótszej, więc zastanawiam się czy techniczne się to uda.
Finalnie jednak zarówno On jak i Ania przepisują się na trasę 130 km, więc jest git. Pojedziemy we dwójkę bo Ania dziś woli cisnąć sama. Pewnie ma dość rozmów płynnie przechodzących z całek i fundamentalnego twierdzenia algebry na poezję Leśmiana (ostatni HAWRAN :P )
Miśki z Wisły :)

Kawa na... mapę
Pierwszy etap to prolog po Wiśle. Na mapę wylała się kawa i zasłoniła trochę jej treści, ale znamy gorsze przypadki z KrakINO, więc nie ma się co łamać. Skala 1:10 000 tylko więc na rowerze to jest etap ekspresowy... no chyba że pomylą Wam się skrzyżowania :)
Szczęśliwie obyło się bez większych wtop nawigacyjnych na w tej fazie rajdu, więc zrobił się dobrą rozgrzewką przed przewyższeniami jakie na nasz czekały.
Z zabawnych akcji to pkt 8 (na mapie opisany jako wewnątrz budynku). Niby proste, ale budynek o tej porze był jeszcze zamknięty :D
Próba forsowania drzwi skończyła się interwencją obsługi, że "lokal jeszcze zamknięty", ale po umiejętnych negocjacjach z uroczą Panią Kelnerką zostaliśmy wpuszczeni do budynku. Cóż, trzeba mieć to coś np. broń :D i ludzie dość szybko zgadzają się na twoje propozycje.
Ogólnie etap ten miał nam pokazać Wisłę jako taką, bo potem będzie już tylko "podjazd z cyklu: każdy umiera w samotności".
Ktoś mi wylał kawę na mapę :)

Dwie Bestie :)

"Dobrze dobrze Panie BRACIE
Przewyborny taki plan
Nie ma niewiast w naszej chacie
VIVAT SEMPER WOLNY STAN" :P (klasyk opery, chyba nie trzeba przedstawić)
BRACIE... Panie BRACIE... to jest słowo klucz! Przyszedł czas aby odkryć tożsamość Mr. W, prawda? A było to tak...
Skończyło się rowerowanie po płaskim. Wspinamy się żółtym szlakiem na Kamienny, a potem dalej na Trzy Kopce.Podjazd najpierw asfaltowy a potem mokre (bo niedawno przechodziły tędy obfite ulewy) kamerdolce. Póki dało się jechać i nie trzeba było pchać, Mr W. po prostu szedł pod górę jakby było po równym. Kurde co jest... znamy się lata, zawsze dużo biegał, nawet na rajdach najczęściej widziałem Go na trasie pieszej, a tu ciśnie jakby się urodził na rowerze. Nie jestem w stanie utrzymać się za Nim na podjeździe. Targam ile sił w nogach, a przecież to początek rajdu, więc powinna być moc, powinna być siła... ale Mr. W mi odjeżdża. Z każdą chwilę jest coraz dalej i dalej. Partrzę na licznik, 10-12km/h pod taką górę? Normalnie to bym tu już pchał, ale ambicja mi nie pozwala (muszę chyba sobie znowu puścić sobie ten kultowy fragment "Pulp Fiction" - "Pride only hurts, it never helps"). Napieram zatem z tętnem w strefie śmierci.. .a On się oddala. Kiedy... kiedy zrobił taką kondychę? JAK?
Co On bierze... chcę to samo!! Widzę, że mój dealer zszedł z jakością dopalaczy...
Finalnie wychodzę ma 3 Kopce Wislańskie... ledwie łapię oddech. Tempo podejścia/podjazdu (gdzie się dało) mordercze, a Mr. W mówi, "Rób zdjęcie i ciśniemy, nie ma czasu..."
K***a, co jest... czy ja dziś jestem taki słaby, czy On jest po narkotykach... czy ja już się tak zestarzałem, że trzeba pomału się do ziemi zacząć przyzwyczajać... czy też może mnie ktoś tu w ch**a robi :D?
No właśnie... czułem, że coś jest nie halo... od słowa do słowa, gdy jedziemy niebieskim teraz szlakiem, odkrywam prawdę...
Żółtym pod górę

Trzy Kopce... stan przedzawałowy...

3 Kamieni :)

Mr. W: "sprawdzaj mnie bo nie mam dużego doświadczenie w nawigacji. Zacząłem niecałe dwa lata temu"
Ja: "Co Ty gadasz, przecież znamy się lata. Na niejednym rajdzie się spotkaliśmy"
Mr W: "Nie, przecież poznaliśmy się na Mordowniku. A to był wrzesień 2020, tym Mordowniku na którym układaliście trasę"
Ja: "No układaliśmy Mordownika, ale to nie był twój pierwszy rajd przecież. Widzieliśmy się na... " (i tu leci lista)
Mr W: "Nie, mówię Ci że Mordownik był moim pierwszym"
Ja to chyba nie domagam dzisiaj nie tylko fizycznie, ale i umysłowo... ZNAMY SIĘ LATA !!!!
Nie ogarniam tej kuwety...
Mr W: "Chyba mylisz mnie z moim BRATEM"
Ja: "Jakim BRATEM?"
Mr W: "No bratem, biegał na rajdach, no i znasz naszego Ojca, też często jeździł na rajdy"
Ja: "Ty nie jesteś MATEUSZ WIKTOROWICZ?"
Mr W: "Nie, jestem Michał. Jego BRAT"
O k***a... szok i niedowierzanie. BRAT... i to nawet podobny! Wyglądają jak dwie krople wody.
Mr W: "wiesz na orientację jeżdżę od dwóch lat, ale na rowerze do dziecka. Jeździłem zawody XC, teraz robię ultra, w młodości jeździłem w różnych klubach. Był taki czas, że byłem w pierwszej dziesiątce w Polsce..."
A ja się dziwię, że mnie odstawiał na po podjeździe... zdewastowała mi psyche ta wiadomość, runął mój światopogląd... No niemal jak "LUKE I AM YOUR FATHER" ale w wersji z BRATEM...
No grubo, naprawdę grubo...
No dobra, ale to mi trochę rozjaśniło sytuację, czemu Mr W mówi, że nie ma doświadczenia dużego w nawigacji i dlaczego tak zapierdala :)
Mr. W proponuje abyśmy jechali dalej niebieskim i zaatakowali punkt kontrolny na tzw. Diablim Bunkrze.
"Dobrze dobrze Panie BRACIE (no bracie, bracie...)
Przewyborny taki plan (pasi mi wyprawa "na bunkra")
Nie ma niewiast w naszej chacie (Szkodnik został w domu, a Ania jedzie dziś sama)
VIVAT SEMPER WOLNY STAN" (no wszystko się teraz zgadza, prawda?)
Inna sprawa, że bylem w takim szoku, że przegapiłem odbicie na Świniarkę i zjeżdżaliśmy (innym) żółtym szlakiem, dużo dalej niż planowałem pierwotnie... nawigacja mi zaszwankowała jak pojawił się sygnał brata. Klasa A urządzenia, wraca do normalnej pracy po ustaniu zaburzenia (hermetyczne, nawet bardzo - pozdrowienia dla tych co ogarniają badania EMC) :P
Zjazd żółtym

DIABLI MŁYN to kojarzy mi się tylko z planszą w DOOM'ie (The MILL), gdzie diabły i inne rogate to się tłukło rakietnicą (TUTAJ)

Nasze maszyny z zieleni

"- Co to było?
- Spaceball 1...polecieli do diabła." (ta scena TAK BARDZO --> inna sprawa, że polskie tłumaczenie nie było w stanie oddać kontekstu tego żartu w filmie :P)
Tak było, przysięgam... polecieli do diabła :)
Złapaliśmy dobrego bunkra i zjeżdżamy do Brennej. Teraz trzeba będzie się odmierzyć i w połowie miejscowości złapać czerwony szlak, którym zaatakujemy kolejne pasmo górskie... ale Michał już odpala.
- Czekaj... odmierzę się!
- Nie ma czasu! CIŚNIJ
Odpalił... asfalt za nim płonie... mam 34 km/h i widzę jak się oddala. Przyciskam ile fabryka dała, 37 km/h chwilowo... nadal się oddala... to nie ma sensu. Nie mam szans.
Nagle czerwony szlak mignie mi z lewej. Nie dziwię się, bo przy takich przelotowych prędkościach, to Brenna nie jest dużą miejscowością.
Krzyczę "STÓJ, SZLAK !!" Nie ma szans, aby mnie usłyszał.
To już... punkt na horyzoncie, jeszcze chwila i znika. Została tylko linia ognia z pod kół i nadtopiony asfalt... a stoję na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem i czuję się... hmmm...słaby... zagubiony... bo mimo, że "mam" dobrze skrzyżowanie to nie wiem co robić... czekać, nie czekać? Wróci, nie wróci?
Stwierdzam, że chwilę mogę poczekać, aby nie było przypału że nie zaczekałem, ale nie mam pewności, czy i kiedy wróci... bo na razie to ciśnie poza mapę. Żywym ogniem... ale na Skoczów i chyba gardzi hamulcami.
Stoję chwilę i nagle ze szlaku wychodzi TaDZIK, który walczy na trasie pieszej 100km. Pytam mnie czemu stoję na skrzyżowaniu, a ja że zgubiłem... kule ognia... która pocięła gdzieś na Skoczów. TaDZIK mówi, mi że tam dalej jakiś rowerzysta cisnął właśnie od Skoczowa i rozpytywał o czerwony szlak.
OK... czyli przejechał przez rzekę kolejnym mostek i do szlaku wracał się drugą stroną rzeki... spoko, przynajmniej wiem co robić. Nie ma co czekać, pewnie założył że skręciłem i teraz mnie goni... patrząc na prędkości jakie rozwija, to pojedziemy już osobno, bo w życiu Go nie dojdę. Dobra, pora ruszać...
Taka ciekawostka, stojąc na skrzyżowaniu udało mi się w końcu zjeść bułę... bo jak proponowałem postój na jedzenie, to słyszałem, że nie ma czasu i trzeba bułę wsuwać podczas jazdy. Ch*j, że mamy 1000-ce kamerdolców... 25% nachylenia zjazdu... po co trzymać kierownicę i hamulce skoro można trzymać bułę... chyba się starzeję, bo dziś uważam za "odważne", ale nadal pamiętam że kiedyś też taki bylem. Wojownik: 100% :D :D :D
Wiecie kiedyś nie wierzyłem w grawitację, więc nie działała...
Czerwonym samotnie na kolejne pasmo :)

Uprawa przy [h zbieżnym do zera z F od (x;zero + h) minus F-od-x;zero i wszystko przez h] ? Co jest pochodną uprawy po czasie? Wycinka?

Otwierają się panoramki :)

REUNION :)
Cisnę pod górę srogie podejście pod Czupel (nie mylić z Czuplem - najwyższym szczytem Beskidu Małego, ten tu to lokalny śląsko-beskidzki Czupel). Zszedłem z czerwonego szlaku mniej więcej w połowie i po - o dziwno - zgadzających się idealnie z mapą ścieżkach cisną trochę "azymutalnie" na punkt. Każdy krok nabija licznik przewyższeń, ale idę twardo i uparcie... bij sobie liczniku bij, ale ten lampion mi się nie wymknie z rąk. WTEM widzę, że ktoś zjeżdża z góry: Mr W !!!
Krzyczy "Masz?"
Ha ha... czyli mimo twojego upalania na Skoczów i rozdzieleniu się, znowu na siebie wpadamy.
Tak w zasadzie "mam", jeszcze tylko parę metrów podejścia i JEST. Kolejny lampion wpada w nasze ręce, a my odtąd ponownie będziemy jechać już razem.
Chwilę później zjeżdżamy po drugiej stronie pasma (pięknie... od bazy dzielną nas już dwa pasma górskie, trzeba będzie o tym mocno pamiętać w kontekście pozostałego czasu).
Wjeżdżamy w obszar, gdzie dość szybko i bez większych problemów złapiemy 4 punkty (stary hutniczy piec i 3 "przekształcone").
Przez przekształcone rozumiem utrudnienia w postaci zmodyfikowanej mapy, np. rzekę coś nagle wykręciło, a ścieżki się rozjechały. Z jednym z nich mamy przez chwile trochę większy kłopot i potrzeba drugiej próby aby go dorwać, ale ogólnie dość łatwo wszystkie z nich nam weszły.
Teraz przyszła pora na trudne decyzje, a tutaj mamy trochę rozbieżne cele...
Kamienna tankietka... a nie czekaj, to piec hutniczy :D

Mówiłem, że przy H zbieżnym do 0 :P :P :P (tylko im zero i znaczkim LIM dopisać :D )


WARIANT DOSKONALE CZARNY :D
Mr W. staje przed wyborem jechać ze mną, co jest hmmm bardzo NIE-optymalnym wariantem czy cisnąć samemu.
Ja zamierzam podchodzić pod kolejne (3-cie już dzisiaj) pasmo czyli pod Błatnię i potem pod Klimczok. W praktyce oznacza to, że nie wybieram się na etap RJnO (Rowerowej Jazdy na Orientację). Czemu? Hmmm to skomplikowane ale mogę spróbować wyjaśnić:
- kocham orienteering ale nie lubię RJnO (zwykle są to dość proste ale czasochłonne etapy, gdzie punkty to róg ogrodzenie, skraj młodnika, granica kultur itp)
- zwykle podjedź wróć do głównej, podjedź pod kolejny, wróć do głównej
- owszem jest tam zagęszczenie PK, więc odpuszczanie takiego etapu rajdowo nie ma sensu, bo odpuszczam około 10 punktu na małej przestrzeni
- RJnO lub BnO (jeśli biegowe) są różne: zwykle nie bardzo trudne bo mapa jest dokładna, sportowa - są jednak według mnie bardzo nużące. To są zawsze etapy które najmniej lubię.
- Przykłady: zimowa Silesia etap RJnO po ucieczce spod kół pociągu Intercity (pamiętajcie aby nie przechodzić w niedozwolonych miejscach - na TYM zdjęciu ten pociąg nie stoi :D), BnO w Szklarskiej gdzie miałem halucynacje z niewyspania i zmęczenia CHOMIK CHOMIK i PAN NIEDŹWIEDZIA... itp itd ).
- zeszło by mi tu ze 2h na tym etapie - tak szacuję, a potem jest od razu etap tzw. LOP czyli Linii Obowiązkowego Przejadu i są to dwa single-track'i (jeden to 4 km podjazdu)
- w praktyce uznaję, że oba te etapy zajmą mi 3-4 godzin, a jak gdzieś wtopię to może i z 5 godzin
- do limitu mamy 8 godzin jeszcze, czyli zostaną 3h na góry i prędzej czy później skończy się asfaltami do Wisły
- MAM DYLEMAT - kocham góry, stracić 3-4 godziny na wąwóz, dołek, róg ogrodzenia czy cisnąc na Klimczok (1117m), a potem czerwony na Kotarz, Malinów i jak się uda to na Baranią Gorę... a gdyby cud się wydarzył i był czas, to dalej i dalej na Szarculę, na której nigdy nie byłem jeszcze !!!
- MAM DYLEMAT góry Góry GÓRY vs róg ogrodzenia
- rajdowo mój wariant nie ma najmniejszego sensu, bo ogólnie przez wymienione wyżej góry NIE trzeba przechodzić, skoro punkt jest tylko na Klimczoku. Można trzymać się stokówek, a nie cisnąć po szczytach czerwonym szlakiem. Ale ja bardzo chcę na Klimczok i potem na czerwony szlak (jak znamy Beskid Śląski to tego kawałka nigdy nie jechałem!). No i Szarcula!! Z wieżą widokową
- pier***le róg ogrodzenia na RJnO !!! Błatnia, Klimczok i potem czerwony aż do Baraniej Gory
Mr W nie jest przekonany do tego planu, bo - jak wspomniałem - rajdowo nie ma większego sensu, ale mnie to nie interesuje. Łamie się chłopak czy jechać ze mną czy nie, do końca chyba wierzył, że z Błatni zjadę na RJnO (no cóż, asertywny jestem :D )
Nie ugnę się i tak mnie namówił abyśmy zaczęli jazdę od północy mapy, bo ja chciałem od razu na południe - na Szarculę !
Finalnie postanawia jednak jechać ze mną :)
Ach ten dar przekonywania... manipulacji, zastraszania i szantażu :D
Ciśniemy zatem na punkt opisane jako ruiny chat drwali. Znajdują się one "pod" Błatnią, ale będzie ciężko je znaleźć od szlaku. Najlepiej byłoby nie wchodzić na szlak, ale cisnąć doliną na wprost... problemem jest jednak to, że na wprost nie ma drogi... przedłużenie doliny wypada wprost na punkt... ale nie ma nawet ścieżki.
Mówię do Mr. W, że może okazać się iż będzie "na rympał" czyli rower na plery i na czworakach w poprzek poziomic... bez żadnego traktu, przez krzory i chaszcze.
Mówi OK - to chciałem usłyszeć.
No i okazuje się, że mapa nie kłamie - drogi nie ma, są krzory i chaszcze, wiatrołomy i pionowa ściana i strumień w wąwozie... targami jak katorżniki :D
Gdy życie Cię trochę przygniecie... życie lub drzewo :)

Wariant czarny :)

BINGO - jak po sznurku (perfect azymut :D )

GRA O TRON... KLIMCZOKA :D
W schronisku pod Błatnią robimy sobie krótką przerwę. Uzupełnić zapasy, zadzwonić do Szkodniczka a potem cisnąć na Klimczok.
Mr W będzie całą drogę się zastanawiał czy dobrze zrobił... oczywiście, że NIE, jeśli chce walczyć o zwycięstwo.
Co więcej, jeśli chodzi o zwycięstwo to jest to najgorszy możliwy wariant :D
No ale sami zobaczcie jaka bajka z tym szlakiem, a na szczycie Klimczoka TRON już na mnie czeka :D
No bo jakby nie patrzeć:
"...in my own way, I am a King. Hail to the King, Baby"
Utożsamiam się z tą sceną :D
Pod schroniskiem (Błatnia 917m)

Bajka :D

Podjazdy a nie podpychy :D

Moczarki, bagienka, torfowiska, mokradełka... kocham takie miejsca :D
UWAGA LINK RARYTAS ---> Man of my own heart :D

KLIMCZOK

Prowadź mnie, mój czerwony szlaku i nie mów mi nic o drogach poniżej :D
Jak na Wilczym 2, wszystkie normalne ekipy stokówkami, jakoś od dołu czy coś, a tylko my ze Szkodniczkiem wariant przez Czantorię!
Tak teraz, tylko my czerwonym przez Hyrce, Kotarz, Grabową, Malinów :D
Zjazd z cyklu "kamerdolce chcą twojej śmierci... " - część muszę sprawadzać bo mam za małego skilla na coś takiego, ale czuję jak Mrok do mnie przemawia.
PUŚĆ HAMULEC JA TO PRZEJDĘ... i to prawda, ten rower to łyknie, on by to przeszedł, to psycha jeźdźca nie puszcza.
Niemniej sporo da się zjechać... a skoro sporo zjeżdżamy, to będzie tyrania pod górę niemało.
Niech przemówią zdjęcia :D
Klimczok - Chata Wuja Toma - Hyrca - Kotarz - Grabowa - Przełęcz Salmopolska - Malinów:
Będzie dzida w dół i większość zjechane! Ale szarpało niemiłosiernie :D
no a potem atakujemy to co przed nami...

Pod górkę też było mocno :)

Naprawdę mocno... Podejście pod Kotarz

Malinów czyli pod drugiej stronie Przełęczy Salmopolskiej

Zjazd z Malinowa (w kierunku Jaskini - gdzie czeka na na lampion)

Docieramy finalnie do Jaskini Malinowskiej.
No muszę przyznać, że to mega zacny punkt kontrolny bo trzeba wejść głęboko wgłąb.
Jest klimat, a zrobi się jeszcze większy jak w środku będzie jakaś rogacizna.
Naprawdę genialny pomysł na punkt kontrolny. Jestem zachwycony !!!
Mamy nawet mapę jaskini :)

Mr W. jeszcze na górze... życzy mi powodzenia podczas niebezpiecznej misji :)

Jest i lampion :)

Teraz trzeba jeszcze stąd wyjść :)

Nie rusz co nie twoje :D
Wygramoliliśmy się z jaskini. Zostało nam 50 min do limitu... malutko, Barania Góra i powrót do bazy nieosiągalny. A szkoda.
Mr W. chce wracać do Przełęczy Salmopolskiej i runąć w dół asfaltem do Wisły.
Mam gorszy pomysł :D
Gorszy ale ładniejszy... pięknie zachodzi słońce, kocham zachody słońca w górach. Jest cudownie. Idźmy na jeszcze jedną górę... na Zielony Kopiec (1152m) i dopiero stamtąd żółtym przez Cieńków piękną szutrową drogą w dół.
50 min może nam nie starczyć, bo trzeba 150m w pionie na ten Kopiec podejść, ale co tam. Dziś jestem na Rajdzie Beskidy z przewagą BESKIDY niż na RAJDZIE.
Cisnę na Zielony - postanowione.
Planuję złapać jeszcze jeden punkt kontrolny na zjeździe żółtym. Ten plan był bez wad! Co mogło pójść nie tak... no na przykład, że punkt na żółtym nie był z naszej trasy!
Nie był nasz, ale Mr W zorientował się dopiero... za KOPCEM :D
A gdyby mi tego nie powiedział, to ja bym się pewnie nie zorientował aż do momentu podbijania karty, gdy odkryłbym że na tej karcie nie ma... :D
No nic, nie ma go gdzie podbić, więc go nie bierzemy... przedymaliśmy przez Kopiec bez większego sensu :D
Nawigacja level patologia :D
Chociaż może nie nawigacja, bo wyjechaliśmy dobrze... strategia, tak definitywnie, strategia level patologia.
Zjazd to prawdziwa bajka... 40km/h w promieniach zachodzącego słońca i lecimy w dół. Nie hamujemy dla nikogo, nawet dla traktora zwożącego drewno... ufff wyminąłem go na styk... gdy spadniemy do Wisły, to jeszcze potrzeba przelotu do bazy i koniec.
2900 przewyższeń, 85 km, 14 godzin... kompletnie nieoptymalny wariant bo szlakami pieszymi czyli "w normie" !!!
Strasznie mi tylko szkoda, że Szkodnika tutaj ze mną nie było. Niesamowita wyrypa... szkoda, że nie pełnym składem naszej
W bazie zrobię tylko GLASSGOW (Szkło poszło), bo oprę się o trofeum, jakie dostała Ania i rozbiję szybkę...ramy obrazu.
To już druga taka akcja... raz na Świętokrzyskiej Jatce podnosząc plecak zahaczyłem komuś o medal, a że był "ceramiczny" to też poszedł w drebiezgi... no nie wytłumaczysz, że nie specjalnie. Przepraszam...
Bajka...

Jest pięknie :)

Kategoria Rajd, SFA
Śladami pewnego Mordownika
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czerwony szlak z Chochołowa na Gubałówkę (gardzę asfaltowymi podjazdami skoro można pchać :P), a potem czarny szlak na zachód przez Płazowski Wierch i wariant kombinowany na Magurę Witkowską. Następnie szlak graniczy i dołożenie około 30 km kolejnym kombinowanym przejazdem przez "Szlak dookoła Tatr" i ścieżki tzw. puścizn Czarnego Dunajca (torfowiska).
Miałem wystartować na trasę w sobotę... ale Alarm RCB (jak w tej piosence TUTAJ), zrobił mi "prrrrry szalony" i zatrzymał mnie w domu.
Wiecie jak jest:
Zawsze przed burzą - gdy na spokojnie
Burza na szczęście, krótką chwilę trwa
Kiedy to wszystko wreszcie pierd***e? :D
No i rzeczywiście padało, nawet mocno i to przez cały dzień. Przełożyłem zatem wyprawę na niedzielę... i z rana ruszam, tam gdzie odbył się jeden z najlepszych Mordowników ever czy MORDOWNIK 2017 W CHOCHOŁOWIE.
Pęknie 1450m przewyższeń i łącznie 80 km, po dołożeniu czarnodunajeckich torfowisk - wspomnienie "Trudno - Bardzo trudno - MASAKRA" z Mordownika nadal żywe :D
Niestety wyprawa nadal samotnie - tym bardziej niestety, że Szkodniczek planował już kiedyś ten szlak. Można zatem powiedzieć, że robię rozpoznanie trasy...
No i moje ukochane, często dzikie szlaki graniczne - czyli wciąż i wciąż wzdłuż słupków.
Urokliwa kapliczka... do której prowadził podjazd 22%
Do kapliczki nie prowadziła żadna ścieżka, więc teraz drę przez pole do najbliższej drogi
Otwierają się widoczki
Jest i długo wyczekiwany czerwony
No zacnie się wije (tak, ta droga to czerwony szlak)
Dziura w niebie :)
A gdy już był,
u kresu sił (robiliście kiedyś ten podjazd?)
napotkał Marę bladą (wiecie, co tu chodzi po lesie?)
"O cieniu mów, gdzie kraj mych snów"
Rojone Eldorado...
"Za szczyty gór, (checked V)
za kresy chmur (checked V)
spiesz noc i dzień" (lubię długie wyprawy)
- odrzecze Cień
"Tam znajdziesz Eldorado"
Edgar Allan wiedział co pisze :)
Opisywałbym funkcjami te krzywe :)
Leśne klasyki
Czarny szlak... niestety mocno "siedzi" na drzewie (a to jedyny kolor, jakiego brakuje nam na ścianie)
Zjazd z cyklu "Habemus papam" - poszedł biały dym z tarcz :)
No... teraz ostrożnie!
Trochę mi się popieprzyły ścieżki i teraz próbuję wrócić na szlak
Zacnie, zacnie
Leśne klasyki 2...
Jest i szczyt
Ale tu się zmieniło! Jak byliśmy tu na Mordowniku to szczyt był zalesiony, a o wiacie to zapomnijcie
MEDVEDIE :D
Słupek z 1921 i moja kochana Bestia (nowa profilówka?) :)
Pagóry, pagóry, pagóry !!!
Wariant tak wyuzdany... (znowu mi się poj***ły ściężki i drę przez "coś" z powrotem do szlaku...)
...że nawet szyszki się zarumieniły :)
Pięknie odmalowany :)
Marszałek to dość kontrowersyjna postać w naszej historii...
Ruiny starej skoczni. Ja się pytam Janko Mordownika czemu tu punktu nie było?
Tu też powinien być !
Bestia spotted :D
Zabytkowy wagon PKP - coś dla Szkodniczka
Przeloty. przeloty, przeloty :)
Chyba, że się po raz trzeci popier***li komuś droga :P
FULL WYPASS :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Let me be FRANK, HANS must die :P
-
DST
135.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tytuł nawiązuje do jednego z punktów... tzn. miejsc, które odwiedziłem czyli miejsce nieudanego zamachu na Generalnego Gubernatora Hansa Franka.
To już kolejna samotna wyprawa, ale ten rok tak ma... inna sprawa, że chciałem wyjechać koło 8:00 i walnąć tak ze 160 km, ale pewne rodzinne kwestie spowodowały, że wyruszyłem dopiero koło 12:20. Trzeba było zatem... ostro zapierdalać aby wykręcić te 135 km przed zmrokiem :)
Odkryciem wyjazdu jest urokliwa Dolina Dolnej Drwinki oraz Szlak Bursztynowy, który tak naprawdę stał się szlakiem industrialnym.
PKP w wersji psychodelicznej :)
Świątynia indyjska
Mówiąc o psychodeli... :D
Już się czai jakby tu mnie upierdolić w łapkę :)
W sumie to dobre pytanie...
Przeloty level BAJKA
Wariant: DO NIEBA :D
Target detected :D
Dolina Dolnej Drwinki (DDD)
Nadal DDD
Czarny szlak - najlepszy :D
Profilówka :)
Tylko Pani Jeziora brak... nadal leczy kolano
Szlak w kolorze nadziei... że nie wpakuję się znowu w jakiś dziwny wariant :)
Gotowi do upalania :) ?
Leśne skarby zwierzaków :)
Dąb tak stary jak Król :)
Mniej znanymi szlakami - nikogo (nic dziwnego, bo całkiem podmokło :D )
Let me be FRANK HANS should have died :P
Miejsce pamięci
Szlak dostępny tylko z buta :D ?
Kolejne miejsce pamięci
...
...i znowu jakiś dziwny wariant :)
Tam chyba napiera deszczem :)
Klimatyczne, opuszczone miejsca :)
Ulica MŁOTKÓW :D
Industrialnie :)
Nawet bardziej industrialnie - nie wiem czemu ale ten budynek kojarzy mi się z budynkiem z końca TEGO filmiku (około 1m)
Klasyczny ŁEGowy powrót
Kategoria SFA, Wycieczka
TROPICIEL 29
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Moja Bestia już gotowa do drogi

"W obcej skórze"
Tytuł nawiązuje do kultowego serialu TVP "Janosik" (odcinek trzeci - TUTAJ), do którego mam słabość, bo to się za dzieciaka oglądało z wypiekami na ryju... do tego były tam pojedynki na broń białą, a jak są pojedynki to jest fajnie. Cóż miłość do broni białej wyssałem z... krwią moich wrogów :D (co myśleliście, że z mlekiem? Eee, tam, mleka nie lubię, już prędzej kakao, ale to ostatnie to tylko w odpowiednim towarzystwie :P :P :P).
Basia zdrowotnie nadal nie może wyruszyć z nami (jeszcze trochę muszę poczekać na mojego niestrudzoną Towarzyszkę wypraw wszelakich), więc nie pojadę pod bandera Szkoły Fechtunku ARAMIS. Dołączam do Kamili i Filipa, którzy startują zawsze jako Velocilamy. Robią to najczęściej pieszo i czasem w większym gronie, ale akurat w tym roku, planują jechać we dwójkę i na rowerze, a jako że drużyny rowerowe mogą liczyć kilka osób, zostaję przygarnięty do zespołu. Ha, zostałem zatem velocilamą...
Chyba pierwszy raz nie będę startował pod szermierczą banderą.
Kamila i Filip przybywają do nas o 19:30, pakujemy wszystkie 3 rowery na dach i ruszamy "nad" Wrocław. Bazą Tropiciela jest Miękinia, więc wracają wspomnienia z Tropiciela 19, kiedy utknęliśmy "w Bagnach Rozpaczy", gdzieś pośród Rozlewisk Moczarki... do dziś, jest to jedna z naszych największych "przygód" (w cudzysłowie, bo nie ma dobrego polskiego słowa na to, chodzi o takie angielskie "MIS-adventure").
Spóźnieni już na starcie :)
Ile lat my jeździmy w rajdach na orientację...? Prawie 10 lat... do tego mamy 3 GPS, które prowadzą do nas bazy rajdu, a i tak zamiast drogą krajową czy powiatową, jedziemy przez las... ja nie wiem jak to się dzieje, ale mój GPS zna mnie lepiej niż ja sam siebie znam. On wie, że my chcemy do lasu, więc prowadzi nas między drzewa, jak tylko wyczuje duże ich zagęszczenie, to krzyczy: "tędy"... to nie jest tak, że Miękinia to jest jakąś odciętą od świata osada... można tu dojechać drogą 341, skręcając z krajowej 94... więc chyba nie jest bardzo źle skomunikowana z resztą kraju... zwłaszcza, że jedziemy od autostrady A4.
...ale nie, nasz GPS mówi jedź z Brzeziny na Mrozów... przez las, tak będzie najlepiej. Ciśniemy zatem przed północą po wertepach jakąś leśną drogą... modlę się, aby nie było to w okolicach jakiegoś punktu kontrolnego, bo jak zaraz trafimy na pieszą lub rowerową ekipę, to będzie wstyd... Rowery na dachu, okolice bazy rajdu, krakowskie blachy... nie da się Im wmówić, że nie jedziemy na Tropiciela i jesteśmy tu z wyboru. Niezły początek jak na rajd na orientację, "gdzieżeś poległ?"... "nie znalazłem bazy".
Ktoś mógłby zapytać czemu się nie wycofaliśmy... no cóż, była już 23:52 a wycofanie się i objazd tego miejsca, sprawiłby żebyśmy się spóźnili na start.
Nasza godzina startowa wypadała 25 min po północy.
Jakoś przedarliśmy się przez las i kilka minut po północy parkujemy już na miejscu. Udało się... znaleźliśmy bazę rajdu na orientację. Nawigacja level... Tom Tom :P
Tak późne przybycie na start, nie obędzie się bez konsekwencji, bo nim ściągniemy rowery, zarejestrujemy się, to na odprawę naszej drużyny (która dzieje się 5 min przed startem) meldujemy się 5 minut, ale po starcie... w praktyce właściwie od razu ruszamy w noc i zupełnie nie poświęcimy czasu na jakieś sensowne zaplanowanie całej trasy.
Zaowocuje to tym, że na trasie 60 km zrobimy kilometrów 80... ale nie uprzedzajmy faktów. Czytamy historię na rewersie mapy i ruszamy w ciemność.
Rewers naszej mapy... wraz z historią dzisiejszej nocy

I HAVE COME BACK TO FACE MY DEMONS... czyli niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki
Zaczynamy od punktu D, który leży - jak to tytuł sam wskazuje - niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki. Ciśniemy przez noc i w kilka chwil opuszczamy teren zabudowany. Przed nami las spowity ciemnością. Kompas wyznacza kierunek: jedna, druga, trzecia ścieżka... z każdym obrotem koła zbliżamy się coraz bardziej do "Bagien Rozpaczy". Niepokój w duszy rośnie... znam dobrze te zakazany obszary... to był Tropiciel 19... teraz jest Tropiciel 29... może to ta dziewiątka z tyłu jest jakimś przekleństwem... może to właśnie ona ciągnie ludzi na mokradła...
Droga prowadząca na Trzęsawis... eeee... Rozlewisko, zaczyna podchodzić wodą. Mięknie, mięknie w oczach... moja nogi też miękną. Jesteśmy niebezpiecznie blisko (wiecie takie "Danger close, Todd"). Mlask, mlask, mlask... moja bestia zaczyna tonąć.. łańcuch tnie wodę, ale koła nie znajdują oparcia w gruncie i muszę przedzierać się pieszo. Biorę Bestię na ramię i przeprawiam się przez dryfujące wiatrołomy. Nieźle... a nie weszliśmy nawet w obszar zaznaczony jako bagno... to nadal tylko trailer tego co znajduje się kilkaset metrów dalej...
Zaczyna się...

Takie zwalone drzewa robią niesamowite wrażenie w świetle czołówki...

Z każdym krokiem wody coraz więcej, a gruntu coraz mniej... ale kompas pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku. Zbliżamy się do lampionu i wreszcie JEST.
Mamy go - pierwszy punkt dzisiaj. Pora wycofać się i opuścić tez złowieszcze...
- Może przedrzemy się na tędy na wprost do punktu B - głos jednego z moich Towarzyszy podróż budzi we mnie dreszcz.
- Jak to tędy?
- Tędy będzie najkrócej... przecież na mapie jest droga.
Tak, to prawda. Tędy byłoby najkrócej... jeśli mielibyśmy jakąkolwiek szansę wyjść z tego cało.
Droga, o której mówi członek mojego zespołu, biegnie przy starej przepompowni... wtedy też była oznaczona na mapie, wtedy też kusiła (TROPICIEL 19)
Rozlewisko Moczarki i zasilająca ją Czarna Struga... może wtedy po prostu zbłądziliśmy, zeszliśmy z dobrej drogi... a teraz przecież nam się uda. Jesteśmy o wiele bardziej doświadczonymi nawigatorami... nie popełnimy takiego samego błędu. Pamięć także lubi płatać różne figle... nie było chyba przecież tak strasznie wtedy. Może warto spróbować najkrótszą opcję... może warto raz jeszcze wejść w Bagna Rozpaczy... może warto znowu nas odwiedzić, stary Przyjacielu. Przyjdź do nas na chwilę, zostań... na zawsze... poprowadzę Cię nad wody spokojne... stojące... głębokie... utoniesz w ciszy i spokoju...
NIE! Trzeźwieję jakby dostał w twarz, to resztki świadomości próbują zwalczyć głos w mojej głowie... to nie jest głos rozsądku. Nie wiem czyj jest, do kogo należy, ale nie dam się zwieźć po raz drugi. Nie utonę w Czarnej Strudze, nie dam się pochłonąć Rozlewisku Moczarki... Mamy lampiony, wynosimy się stąd!
Wychodząc z bagien...

Punkt K60 (czyli na 60 minut...)... czyli "czy Was pojebało?"
Udało się... oddalamy się od Bagien Rozpaczy. Im dalej, tym pokusa "przyjdź do mnie na bagna, bądź mym utopieńcem... " wydaje się tylko jakimś odległym, zanikającym echem.
Pokutuje jednak brak rozsądnego zaplanowania wariantu na początku rajdu, a decyzje podejmowane na szybko i spontanicznie, sprawią że nasz przejazd będzie baaaardzo odległy od optymalnego. Jak dziś patrzę na mapę jak pojechaliśmy, to myślę sobie... że z optymalizacji powinien mieć "pytę" jak stąd do Miękini :)
Ruszamy na punkt K, a dokładnie to K60. Liczba 60 oznacza, że jest tylko dla trasy długiej... ale nie wiemy jeszcze, że dla nas będzie to także czas potrzebny na szukanie tego punktu. Nie, nie na dojazd... na samo szukanie.
Z mapy wygląda niepozornie (i może taki był... tylko my coś upośledzonego odstawialiśmy...), ale nauczył nas pokory...
Pierwsza próba to wjazd od tzw. "białej drogi" z Wojnowic, ale odetnie nas ogrodzony teren. No nic, tędy było by najbliżej - robimy nawrotkę i próbujemy inna drogą od zachodu wjechać.
Tuż na wjeździe wpadamy na szarżującego po lesie białego poloneza. Przez pierwszą chwile myślałem, że to ktoś z obsługi rajdu, ale gdy otwiera się szyba widzę dwie lekko "zmęczone życiem twarze"
- "Czy Was pojebało... tak nocą jeździć po lesie" - jakże miły Pan, martwi się o nas.
- "Tak sami z siebie, czy jakiś rajd macie?"
Nie wdajemy się w długie rozmowy, dwa granaty przez otwarta szybę i nastaje cisza. Tzn. po dość głośnym huku, ale potem nastaje cisza.
Pan już spokojny... już nie krzyczy. Po pierwszym krzyczał "moja noga, urwało mi nogę", ale po drugim już nie krzyczy.
Możemy skupić się na szukaniu lampionu, ale drogi na mapie za cholerę nam się nie zgadzają z tym co jest w lesie.
Przeczesujemy kwartał po kwartale i nic... zaczynamy się nawet zastanawiać czy "biały polonez" nie ukradł lampionu. Trzeba było go przesłuchać... przed wrzuceniem granatów...
Jedziemy kolejną droga i Filip mówi "jeśli dojedziemy do polany, to jesteśmy za daleko" - hmm, no tak w huge za daleko... no i co? Wyjeżdżamy na polanę. K***a... co my robimy?
Nawigacja level patologia... lub rzeczywiście ktoś ukradł lampion.
Próbujemy się odmierzyć z trzeciej strony... tym razem od wspomnianej polany. UDAŁO SIĘ... nareszcie, mamy go. Jest...
Patrzę na zegarek... godzina... masakra. Przeczesywanie lasu zabrało nam 60 min...
Wyjeżdżamy do drogi i okazuje się, iż za pierwszym razem skręciliśmy w złą drogę 50 metrów przed samym lampionem. Niemal go mieliśmy i w ostatniej chwili głupi skręt... inna sprawa, że mapa a ścieżki w lesie w tym miejscu, to dwa różne światy. Niemniej, nie ma co zwalać na niedokładność mapy... po prostu wtopa nawigacyjna jak stąd do Miękini...
Znowu przez krzory

Kamila i Filip nadciągają z ciemności

Dziwne stany roślinności...

Nareszcie... jest. 60 minut... masakra... jak amatorzy...

Gdzieś na północnych rubieżach mapy...
Ciśniemy teraz na punkt L60... czyli także ten tylko dla trasy 60km. Mam szczerą nadzieję, że ten nie będzie nas kosztować kolejnych 60 min. Zwłaszcza, że do tego miejsca mamy trochę przelotu... K i L nie są blisko. Musimy przeskoczyć sporo kilometrów aby się tam dostać.
Szczęśliwie ten - nawigacyjnie - wpadnie nam bezbłędnie. Ufff... coś tam jeszcze potrafimy. Aby do niego dotrzeć musimy pokonać nie-wzbudzający-zaufania most... nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę urokliwie miejsce gdzieś w polach :)
Przy lampionie robimy krótki popas bo kolacja była około 19:00, więc głód nas zaczyna dopadać. Patrzymy na zegarek i .. o k***a, po trzeciej w nocy (niech Was zdjęcie nie zmyli, było robione przed punktem L... zaraz po zdobyciu K). Czas jest dramatyczny!
Dzisiejszej nocy widzę tylko CZAS I KIERUNEK...

Ech... no nie jest dobrze... jest fatalnie... jest tragicznie.
No trzeba przyznać, ze idzie nam dziś jak "k**wie w deszcz..." To nasz trzeci punkt kontrolny a jest grubo po 3-ciej w nocy.
Wszystkich punktów jest 12... nasz limit to 8h... Kończy się trzecia godzina rajdu, a mamy trzeci punkt kontrolny... jak nie zmienimy częstotliwości zdobywania punktów to miano Tropiciela nam dziś nie grozi.
Owszem, K60 nas zdewastował i może teraz będzie już lepiej, zwłaszcza że L60 wpadł bez problemu, ale przed nami punkty z czasochłonnymi zadaniami... Różowo nie jest. Niby walczę o złotą odznakę Tropiciela (klasyfikacja), czyli wychodziło by że zaprawiony w boju weteran, ale dziś to... jak dziecko we mgle. Moi Towarzysze to też weterani, bo swojej odznaki Tropiciela też się już dosłużyli. Tym bardziej staramy się zmobilizować. Wraz z Kamilą i Filipem postanawiamy, że ciśniemy - trzeba poprawić wariantowość, poprawić nawigację i lecimy z tymi punktami. Lekki falstart, ale jeszcze nie wszystko stracone, jest jeszcze spora szansa wywalczyć kolejne miano!
Uwielbiam takie mostki (oczyma wyobraźni zawsze widzę TO - 28 sekunda :D )

"- Piękna noc, Alfredzie
- W rzeczy samej, Panie Bruce. Noc godna..."
TROPICIELA !!! (parafraza tego komiksu)

Dewiza Szkoły Fechtunku ARAMIS (SFA) brzmi: "Pompki są dobre na wszystko"
Zmobilizowani ruszamy na zachód - pora rozprawić się z tymi punktami kontrolnymi. Jeszcze powalczymy dziś o miano Tropiciela! Nasza pierwsza przeszkoda to ogrodzona ekranami droga 341 (ta sama, którą mogliśmy tu przyjechać, zamiast cisnąć naszym SFA-Panzerkampfwagen'em po lesie... ). Pamiętam tą przeprawę z Tropiciela 19, acz tym razem nie spotkamy żołnierzy Wehrmachtu, z którymi będziemy musieli negocjować przejście - tym razem od razu idziemy pod ziemię, jak szczury, w tunel !!!
Po drugiej stronie udaje nam się złapać właściwą drogę i docieramy bez większych komplikacji na punkt kontrolny, a tam zadanie: proca i napieranie do celu kamieniami.
Byle nie w dinozaury bo wiecie, jak jest ("Nie rzucaj w dinozaura kamieniami, dinozaura to zasmuci, dinozaura to zrani...")
Próbujemy zgrać muszkę ze szczerbinką... ale to ciężkie przy procy :P... co oznacza, że niewiele trafimy. Kara to: POMPKI.
Hahaha, kara? Przecież cała nasza drużyna jest powiązana z SFA, a to oznacza, że pompki to dla nas inny wymiar. To życie :D
U nas w szkole jak ktoś wymyśli nową pompkę, to w nagrodę wszyscy na treningu cisną ten nowy rodzaj przez całe zajęcia!
A mamy obecnie, zarejestrowanych lokalnie, ponad 40 typów pompek: spiderman, Hitlers, alpinista, "Evok", bombowiec nurkujący, torpeda, maszyna do pisania, bieg pompkowy, itp.
Kara odwalamy zatem ekspresem i z uśmiechem na ustach.
Jeszcze po drodze mijamy tylko zdziwionego stegozaura i ciśniemy dalej. Dzień już wstaje więc robi się jasno.
Bezpieczne przejście pod drogą szybkiego ruchu czyli przepustem... jak zwierzęta :)

Wyposażenie jednego z punktów kontrolnych

Zawsze twierdziłem, że fajnie jest mieć stegozaura w ogródku :)

Kolor kolorem, ale czy mogę pożyczyć "rurkę". Mam drobną sprawę w pracy :D
Na kolejny punkcie spotykamy mundurowych. Leży tu w cholerę różnego sprzętu, w tym także tego bardzo, bardzo ostatnio popularnego... może to nie dokładniej ten sam model, ale ta sama rodzina, starszy wujek :)
Docieramy tu świtaniem, więc atmosfera jest lekko senna :)
Naszym zadaniem jest odpowiedzieć na różne podchwytliwe pytania np. "jakiego koloru jest czarna skrzynka?"
Wiadomo, że nie czarnego, co by ją łatwiej było znaleźć, ale wiecie gdzieś około 4:30 rano, po nieprzespanej nocy, nic nie jest tak oczywiste jak być powinno :D
Kamila zostaje wytypowana do udzielania odpowiedzi, a ja mogę pooglądać sobie sprzęt jaki tu leży.
Na tyle się tym skupię, że trzasnę jej w zasadzie tylko jedno sensowne zdjęcie... a szkoda, bo punkt zacny i z klimatem.
Matko Boska Javelińska, co to za sprzęt :D ? (w duszy gra: TO, ale także TO, i chyba najbardziej TO :D )

Pani powie, jakiego koloru jest czarna skrzynka :D

Lampion chwilę przed świtem słońca :)

Znowu na dziko :)
Punkty zaczynają nam całkiem nieźle wpadać. Wizja zdobycia miana zaczyna na nowo być realna - wiele nie trzeba, wystarczy tego teraz nie spieprzyć i będzie git. Trzymamy się dobrze przejezdnych dróg i nawigacyjnie idziemy jak po sznurku, nareszcie... aż droga się po prostu kończy. Na mapie jest tu piękna przecinka idąca do kolejnego lampionu, ale w praktyce nic z tych rzeczy. Żadnego traktu tutaj jednak nie ma, ale nie będziemy przecież szukać objazdów - ruszamy azymutem "na szagę". Jak się zaczną bagna lub krzory z kolcami to się wtedy zrobi "na rympał", ale na razie jest tylko "na szagę". Gdy tak ciśniemy przez las, zastaje nas przepiękny wschód słońca. Promienie między drzewami po prostu aż kłują... a nie czekaj, to komary. Jest ich to od groma, bo trochę podmokłe te łąki... cóż, nie ma nic za darmo. Podziwiaj krajobrazy i dziel się... krwią :D
Poprawiliśmy nawigację - ciśniemy drogą!!!

Co mówiłeś...?

Pytałem... co mówiłeś?

Przynajmniej jest ładnie :)

Chyba, że to grzyb nuklearny... to wtedy nie jest ładnie, jest przej***, ale i tak można jeszcze moment rozkoszować się chwilą :)

Do punktów docieramy jak po... linie
Dokładnie, nie jak po sznurku, ale jak po linie, bo na dwóch kolejnych punktach kontrolnych czekają na nas zadania linowe. Pierwsze to dwuosobowy slack (chodzenie po linie), na której trzeba się minąć... trzymając się jedynie linii, którą trzyma druga osoba. No proste to nie jest, ale Kamila i Filip robią to zadanie naprawdę z gracją. Cieszę się, że ja nie musiałem, bo ja bym zrobił to brute force'em... po moim ciężarem lina to była by na ziemi. Skuteczność byłaby 100%, ale gracja dyskusyjna :)
Drugie zadanie to także slack, ale w trochę innej konfiguracji - Filip musi przenieść maskę gazową między dwoma punktami, poruszając się na zamocowanych linach.
Kolejny z punktów kontrolnych zamiast lin wyposaża nas w 3-osobowe narty i musimy uskuteczniać bieg po lesie w dziwnej konfiguracji.
Niemniej wszystko się udaje i zostają nam jeszcze tylko 3 punkty do zaliczenia.
C'on man, cut me some SLACK, ok? :D

Punkt E w promieniach słońca... lub na chwilę przed nuklearną zagładą (na wschodzie nie podjęli jeszcze decyzji :P )

Ptaszki ćwierkają, że... się uda!!
Do limitu zostało trochę ponad godzinę i mamy dwa punkty do zdobycia (no i oczywiście powrót do bazy). Nawigacja idzie nieźle, acz regularnie spotykamy się z sytuacją "na mapie droga jest - w terenie, nie ma nawet śladów że tu droga kiedyś była". Jednak korekty jakie wprowadzamy do wariantu pozwalają objechać nam największe krzory i wbijamy na punkty kontrolne w miarę planowo. Na przedostatnim naszym zadaniem jest identyfikacja ptaków po głosach... to wcale nie jest takie proste, jak mieliście pytę z biologii jak stąd do Miękini.
Ptaszki ćwierkają, ale jakie to ja nie mam pojęcia, ale Kamila sobie całkiem sprawnie radzi z tym zadaniem.
Teraz odpalamy przelot... spory kawałek drogi przed nami, więc nie hamujemy dla nikogo. Poranne upalanie to jest to co lubię... rowery suną w promieniach słońca. Nie będzie więcej wtop, nie będzie więcej problemów. Te ostatnie dwa punkty to będzie formalność, zwłaszcza że na jednym z nich nie ma zadania.
Na metę dojeżdżamy z malutkim zapasem czasu (parę minut przed limitem). Da nam to miano Tropiciela!!!
Udało się, mimo że nie było łatwo, mimo że początek szedł nam niesamowicie topornie... ale mamy to!
Jest dobrze!!! Niemniej to, że zrobiliśmy 80km na trasie 60 kilometrowej... nie świadczy o nas najlepiej. Wariant chyba daleki od optymalnego, ale nadrobione siłą bo zmieściliśmy w zadanym czasie nie 60 a 80 km :P
Urokliwie zamocowany lampion - podoba mi się :)

Znowu bagna... ech, mnie tam zawsze ciągnie. Na bagna, ma bagna, znowu na bagna :D

"Honey, I'm... home"
Prześpię się w bazie około 40 min, ale jest zbyt głośno i gwarno aby był to głęboki sen. Zawsze jednak coś, aby oszukać organizm po intensywnej sobocie i nieprzespanej nocy. Dwa kofeinowe shoty prosto w tętnice i możemy jechać. Muszę przyznać, że Filip dzielnie walczył aby ze mną rozmawiać podczas drogi powrotnej, Kamila spała jak zabita :)
Wbrew pozorom, taka krótka drzemka potrafi zdziałać cuda, więc udało się dojechać bez większego kryzysu (sennego, co nie znaczny, ze nie wytyrany...wytyrany nawet bardzo).
Do domu dotrę w stanie jak Spiderman z legendarnego komiksu "Torment" (nazwa też pasuje... tu macie CAŁOŚĆ ONLINE)
... popołudnia w niedzielę, nie pamiętam... wstałem w poniedziałek... nie ukrywam, że muszę podziękować Basi za ciepłe przyjęcie... co tu będę pisał, niech przemówią słowa piosenki: "...a nad ranem kiedy boje skończone, wstaje słońce jak zawsze z ochotą, w błogi spokój otulą nas Żony i pozwolą zwyczajnie odpocząć" (całość TUTAJ)

Kategoria Rajd, SFA