aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

SFA

Dystans całkowity:27278.00 km (w terenie 23.00 km; 0.08%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:394
Średnio na aktywność:69.23 km
Więcej statystyk

U wybrzeży Afryki... i u stóp Szklanej Piramidy

  • DST 103.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 sierpnia 2022 | dodano: 22.08.2022

Ruszamy na podbój Afryki, leżącej na Pojezierzu Antropogenicznym (i to takim wpisanym na UNESCO, więc jest tlenek węgla... w znaczeniu, że CZAD! ).
Afryka to nazwa największego z (chyba) miliona znajdujących się tu jezior. Słowo antropogeniczne oznacza, że zostały stworzone ręką człowieka - są to dawne zalane kopalnie.
Teren robi naprawdę wrażenie, zwłaszcza że zostały porobione tutaj ścieżki spacerowo-rowerowe i naprawdę wysoka wieża widokowa. 
Następnie przejeżdżamy kolejne szlaki Parku Krajobrazowego "Łuk Mużachowa", jak i sam Park Dworski, także wpisany na listę UNESCO. Leży on po obu stronach granicy PL - DE i jest ogromny.
Stamtąd ruszamy do Krainy Niekończącej się Opowieści aby zobaczyć - raz jeszcze - bajkowy most w Kromlau (Rakotzbrucke).
Tam spotkamy osobnika o chudych oponach... Piotr Włóczykij, który zostanie naszym przewodnikiem po okolicy.
Damy się namówić na spontaniczną wycieczkę do Szklanej Piramidy - nawet uda się nam nawet wejść do środka, mimo że pilnuje jej strażnik z "Gwiezdnych Wrót", Alien oraz Tyranozaur (ale gang!!! wybuchowy niczym BANG - czyli GANG BANG. Pozdro dla kumatych, pozostali niech nie google'ją tego w pracy bo to materiały NSFW :P :P :P)
Po wizycie w Szklanej Piramidzie, pożegnawszy się z Piotrem ruszymy jeszcze nad Felixsee bo maja tam zacną wieżę, a potem wariantem kombinowanym żaba-diabeł (Niemcy tak oznaczają ścieżki rowerowe: wilk, żaba, kot, diabeł, itp) wrócimy do Łęknicy czyli na polską stronę.
Stamtąd jeszcze powrót do Afryki zobaczyć jezioro w blasku księżyca i powrót do miejsca zakwaterowania. Piękna wypraw... miejsca niczym z Krainy Czarów (Wonderland) lub z Niekończącej się Opowieści.

Wybrzeża Afryki :)

Spojrzenie z wieży widokowej

Klify afrykańskie :)

Przejście Szkodnika przez Morze Czerwone :)

Wieża afrykańska

Zarąbiste są te pagórki :)

Target spotted... gdzie jest moj ŁUK (Mużachowa) :D

Wjeżdżamy do Parku Dworskiego (Łęknica / Bad Maskau)

Hacjenda :)

Dwa lwy i jeden Tygrys Europy :D

Przez tzw. Labirynty Rododendronów (byliśmy tu kiedyś w porze ich kwitnięcia - to jest kosmos jak to wtedy wygląda!!)

Tunele Labiryntu

Klimat "Neverending story" czyli bardzo długich zasłon :D  A tak szczerze, to niesamowite miejsce !!!

Z oddali nie wychodzi pixeloza wody :)

Piotr Włóczykij prowadzi nas do Dobern, do Szklanej Piramidy :)
Podróż długa i niebezpieczna, ma chłop odwagę tak w nieznane się wyprawić na tak chudych oponach i bez plecaka :D
#niereformowalni #gotowinawetjakbyśmyspotkaliCZOŁGI :)


Niebieski w zieloności :)

U stóp Szklanej Piramidy... oko w oko ze strażnikiem (tym z Gang Bangu...:P )

Zrobił by furorę na dzielni :)

Jak masz takie obręcze, to nie twoje koło a asfalt "łapie snake'a" :D

Szkodnik znowu coś oswoił :)

Pan jakiś taki wy-ALIEN'owany.... tak to było SUCHE I BETONOWE, wiem :P

Schody nad Felixsee

Wypass wieżę ma ten Felix :)

Szklany dach :)

Jeż wraca chyba z Frontu Wschodniego :)

O Szkodniku co... sie nie bał i księżyć zaj**bał :)
No co, romantyczy cytat z Nicka Cave'a poszedł do galerii na FB
("I told her that the Moon was a magical thing. It shone gold in the winter and silver in spring..." - całość TUTAJ)


Noc nad Afryką :)



Kategoria SFA, Wycieczka

(Feel) LIKE SINGLE... again !!!

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 sierpnia 2022 | dodano: 07.09.2022

Co tu dużo mówić - cały dzień na SINGLE'ach.
IZERY, IZERY, IZERY czyli gdzieś POD SMRK'iem, TAK - tym bezsamogłoskowym :D

Puść te klamki :D

Mostki :)

Asfaltowa agonia :D doskonała nazwa dla tego podjazdu, który zaczyna się zaraz za widocznym tu zakrętem

Huberta - Kofola i ciasto z borówkami. ZAWSZE, ZAWSZE :D

Tabliczki przy Hubertce

Wiraże :)

Wąsko !!!

Ale da radę :)

Jak my kochamy te single :)

Lenon poszedł po bandzie :)

We wrota jebut :D

Nawiązywanie komunikacji niewerbalnej :)

Tu jest zacnie !!!

Szkodnik sprawdza koordynaty dla artylerii i...

OGNIA :D

Płoną te pagóry :D

Jest naprawdę zacnie :D

Słońce już gasło, Pani Tadeuszu :D

Do you still feel SINGLE tonight?

Który to już raz SINGLE po nocy - na pewno nie pierwszy, nie drugi, nie trzeci... :D


Kategoria SFA, Wycieczka

Góry Żytawskie - Klasztor Oybin i Hochwald

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 sierpnia 2022 | dodano: 20.08.2022

Pierwsza wyprawa w Góry Żytawskie, poprzedzona wizytą na trójstyku granic PL - CZ - DE, a zakończona zdobyciem Hochwaldu (czes. HVOZD), czyli jednego z ważniejszych szczytów tych gór. Miały być małe, niewysokie góry, co by Basi nogi nie przeciążyć, a skończyło się jak zwykle... noszeniem po skałach, bo owszem niewysokie są, ale niektóre szlaki mają schody i drabinki. W kwestii naszych wariantów, jesteśmy fanem "Rozkazu 227" więc ANI KROKU WSTECZ. Maszyna na ramię... nawet dwie, co by Basi kolana nie obciążać i tyramy po skałach pod górę.
A wytyrać warto bo "wbudowany" w skały Klasztor Oybin robi wrażenie jak z bajki... ogólnie panorama tych gór to taki trochę Wonderland.
Następny przystanek to graniczny HOCHWALD (HVOZD)... podejście niemal cały czas 18%... więc przystanków było w zasadzie więcej... mówiłem o docelowym :)
Stamtąd lecimy już na czeską stronę i powrót będzie odbywał się w dużej mierze po granicy, wzdłuż słupków DE - CZ. 
Zacna ta kraina, te Góry Żytawskie (Żytawa - Zittau)... jeszcze tu wrócimy, za jakieś 3 dni, bo nie zdążyliśmy dzisiaj wrzucić na LUZ (niem. Lausch) czyli najwyższy szczyt tych gór. 
Padnie naszym łupem jednak już niedługo, ale o tym w osobnym wpisie.

Słupek numer 1 :)


Trójstyk granic :)

Piękny, "polanowy" szlak od granicy do Gór Żytawskich, które już widać :)

Przez skałki :)

ale i po dobrych drogach :)
Ławeczki w standardzie niemieckim :P


No i zaczyna się... niewysokie te góry, ale...

Zacne te platformy widokowe :)

W taki oto sposób wpadają nam kolejne cele wypraw... kim jesteś o zacny pagórze... widzimy się niedługo, wtyrałbym sobie na Ciebie :)

Klasztor na skale OYBIN

Klimat DIABLO :D

Robi wrażenie

Naprawdę duże wrażenie

Przejścia między skałami i murami są niesamowite

To tak aby oddać perspektywę 
Na tyle szeroko, że kiera się mieści więc dało się zjechać (dla tych bardziej wrażliwy, to jest "kanion" poza terenem klasztoru, aby nie było że odwalamy krzywe akcje :P )

Hochwald szczyt :)

No to Hochwald czy Hvozd?

Planowania ciąg dalszy... ale to jest samo sobie winne, jak się ma taki kształt, jak tak się kole w oczy, to się przyciąga Aramisy :)
Pan pagór KLIĆ 


Już po czeskiej stronie

...w promieniach zachodzącego słońca

Fajne te ścieżki

Najpiękniejsza pora w górach (świty się nie umywają :P )

Wzdłuż słupków DE - CZ, w kierunku PL



Kategoria SFA, Wycieczka

Dwie wieże - wersja sądecka

  • DST 52.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 sierpnia 2022 | dodano: 04.08.2022

W góry, znowu w góry... bo ja bez gór żyć nie mogę. Po poniedziałkowych Tatrach, teraz padło na powrót w Beskid Sądecki, aby złapać kilka pagórów... i będzie ich kilka bo pęknie 52 km po szlakach i 1700m przewyższenia w 7 godzin, bo do Krościenka dotrę dopiero po 12:00. Cóż, ja owszem mogę być rannym ptaszkiem, ale takim dobrze opatrzonym :D
Wolę się szlajać po nocy jak już. Jak to nie Tatry to ciężko się zmusić do wyjazdu o 5:00 rano :)
W planie są dwie wieże "sądeckie": Eliaszówka oraz Radziejowa. Ostatnio "para wież" na jednej wyprawie wpadły w Gorcach: Lubań i Gorc (tutaj), a od dawna chciałem wrócić na Eliaszówkę... bo to szczególnych pagór w moim sercu. Tak wiem, że piszę to niemal o każdej górze, ale co ja poradzę... góry to moja szalona miłość, więc nie szukajcie tutaj logiki :)
W tym związku jest wszystko: niespodziewane burze, wiatr w oczy, drogi na skróty, ale i chwile uniesień (roweru na plecach, bo k***a tak stromo!).
No ale miało być o Eliaszówce, dla mnie szczególne miejsce bo to miejsce pamięci... to tam właśnie straciłem swojego przyjaciela i od tamtej pory nie wróciłem na tą górę... kto śledzi tego bloga regularnie, ten będzie pamiętał o co chodzi, ale dla tych co nie są na bieżąco wyjaśnię w toku relacji.

12:00 parkuję w Krościenku, aby nie pchać się do Szczawnicy autem w połowie wakacji. O miejsce parkingowe, zwłaszcza w południe, może być tam ciężej niż o zestaw stereo w "czarny piątek" (nawiązanie do TEGO - link jest chory, więc na własną odpowiedzialność, uwielbiam tego gościa, poczekajcie do fragmentu o babci co chciała "stereo set" :P).
Odpalam maszynę i ruszam dalej rowerem. Przelecę Szczawnicę (i może coś jeszcze :P :P :P) na dwóch kołach, po czym wbijam w Rezerwat Wąwóz Białej Wody na żółty szlak... a potem już tylko dymanie pod górę... mocno pod górę... aż do granicy ze Słowacją. Szlak prowadzi do Przełęczy Rozdziele, a wiecie co robi przełęcz Rozdziela? ROZDZIELA Pieniny od Beskidu Sądeckiego... genialna nazwa dla takiego miejsca. Uwielbiam takie klimaty. 
Jako, że Wysoką z rowerem już robiłem (tak, to nie było mądre - TUTAJ) walę szlakiem graniczym w drugą stronę przez Szczob na Przełęcz Obidza.
Przed przełęczą, na pięknej polanie trzasnę jeszcze 30 min drzemkę pod krzakiem - uwielbiam być leśnym menelem i obieram szlak zielony w kierunku Eliaszówki (1023m).

Na Przełęczy Rozdziela :)

Lubię takie widoki, pagóry drogami malowane :)

Zielone bezkresy :)

Zaparkowane na słupie (granicznym)


Eliaszówka... miejsce pamięci. To tutaj umarł nieodżałowany SANTA... 5 lat temu i od tamtego zdarzenia na Eliaszówce nie byłem, mimo że w Sądeckim byliśmy w tym czasie wiele, wiele razy. Owszem jeżdżę dziś na niesamowitej maszynie, "Mrok" jest rewelacyjna bestią, ale Santę także kochałem. Gdzie ona ze mną nie była... 

Poznał strome alpejskie zbocza
bieszczadzkie łąki, Mazur mokradła
piachy Jury i puszcze Roztocza
beskidzkie lasy, biebrzańskie bagna

Turbacz, Skalnik czy też Lackowa
Rudawiec, Gorc oraz Mogielica
Wysoka, Czupel i Radziejowa
zdobyte za dnia lub w blasku księżyca...

Skrzyczne, Ślęża i Wielka Sowa
Jagodna, Śnieżnik i Waligóra
Wysoka Kopa, Wielka Rycerzowa
Czantoria, Jasło, no i Magura

Otryt, Kudłoń, także Kowadło
Jaworzyny, co różnie mają na imię
tysiące Wierchów pod kołami padło
najczęściej latem, nierzadko w zimie...

ile maratonów się razem przejechało, ile lampionów łapało wspólnie. 5 lat... kawał czasu.

Przetrwał MORDOWNIK czy też PIACHULEC
a także WYRYPY dzięki swym grubym kołom
na GALICJI to nawet spalił hamulec
ostatni punkt w życiu wyrwał ŻYWIOŁOM 
(całe "Epitafium dla SANTY" znajdziecie TUTAJ)



Posiedzę trochę na Eliaszówce, wypiję Oshee toast pamięci na cześć starego przyjaciela...

Śpij Bestio, w ciszy swej mogiły
pokochałeś góry... i one Cię zabiły


i ruszam dalej:

Moje miejsce pamięci - Eliaszówka

Pierwsza wieża...

Spojrzawszy sobie w... obiektywy :D


Wracam na Przełęcz Obidza - zjazd jest cudowny. W niecałe 7 min byłem z powrotem na przełęczy. Co po drodze to pod koła: psy, dzieci, turyści... "Mrok" też się musi nasycić :)
Teraz odbijam na niebieski szlak i będę dymał ROGASIA... najpierw Małego a potem Wielkiego, bo przede mną masyw Wielkiego Rogacza.
To on oddzielna mnie od drugiej wieży, zlokalizowanej na Radziejowej.
Podejście pod Wielki Rogacz jest zacne... ale zjazd po drugiej stronie to bajka!
Tak przy okazji, Wielki Rogaś kojarzyć się może z książką, lekturą z lat najmłodszych "Rogaś z Doliny Roztoki" - czy wiecie, że chodziło o tą Dolinę Roztoki, która jest tuż obok?
Tak, ta z Beskidu Sądeckiego, a akcja książki dzieje się niedaleko Niemcowej. Taka ciekawostka :)

Krzyżyk na drogę i dymasz pod górę

Na niebieskim szlaku

Jest i Jego Ekscelencja WIELKI ROGAŚ :)

Zjazd z Rogasia do Przełęczy Żłobki, a przede mną RADZIEJOWA


No i teraz srogie pchanie się zaczyna... podejście po kamerdolcach na Radziejową. Czerwonym szlakiem - Głównym Beskidzkim, którego będę się odtąd trzymał już do powrotu Krościenka.
Dymaliśmy to ze Szkodnikiem pewnej zimy... z rowerami, też było wesoło. Też trzeba było nieść maszyny, w śniegu nic łatwiej nie było  - niemniej wtedy podchodziliśmy bezpośrednio z Jaworek. Wpis TUTAJ.
Finalnie udaje się stanąć na szczycie najwyższego pagóra Beskid Sądeckiego. Jest i druga wieża :D

Na tle Radziejowej :)

Druga wieża...

To ile na tą Prehybę? Nie wiem, ja dolecę w około 20 min - większość trasy w dół i przejezdność bajka :)

Widoczki

Szkodnik, to o nas...


Druga wieża zaliczona, teraz będę cisnął czerwonym Głównym Beskidzkim ile się da.
Najpierw przez Przehybę, potem przez Skałkę, potem na Kubę :)
Następnie Dzwonkówka... i to kusić mnie będzie odbicie na trzecią wieżę dzisiaj (na Koziarzu), ale nie zdecyduję się bo:
- byliśmy tam już i to w zimie, tak rowerami :D (TUTAJ)
- nie zdążyłbym na zachód słońca... jest 19:30 jak jestem na Dzwonkówce. Na Koziarz jest stąd około 1,5h... na trudno, nie ma co, lepiej pociąć czerwonym GSB wprost do Krościenka.
I tak niezła trasa wyszła jak na start o 12:00.
Piękny dzień się udał w górach :)

Gra świateł :)

Gdzieś za Prehybą :)

Piękny ten szlak i aż się chce ciąć w dół :)

Kosiary pod Dzwonkówką :)

NO BA!!! JAM NAWIGATOR :D czasem upośledzon, ale jednak nawigator :)

Zjazd w promieniach zachodzącego słońca :)



Kategoria Wycieczka, SFA

To co? BYSTRA? Nie, to MYLNA hipoteza...

  • DST 33.00km
  • Aktywność Wędrówka
Poniedziałek, 1 sierpnia 2022 | dodano: 02.08.2022

Nim wyjaśnię o co (znowu...) chodzi z tytułem, to powiem tak: "GÓRY BĘDĄ LEKARSTWEM". Ten cytat już nieraz padał na kartach tego bloga, więc pewnie kojarzycie że jest z komiksu "Batman: Miecz Azraela". Zgadzam się z tym stwierdzeniem, zawsze są, zawsze... a skoro TAK, to ja dziś poproszę potrójną dawkę. A chrzanić dawki, dziś zamierzam przedawkować! Muszę, po prostu muszę jakoś zrestartować łeb, bo zaczynam nieuchronnie zmierzać ku TEMU SCENARIUSZOWI. O co dokładnie chodzi planuję napisać dopiero we wpisie dotyczącym  podsumowania roku czyli w grudniu bo obstawiam, że nie widziałem jeszcze wszystkiego aby komentować sytuację... Niemniej poziom paranoi świata dookoła zaczyna mnie już lekko irytować... i wiecie... wtedy macie tylko dwa wyjścia: albo modlitwa "Panie, daj mi cierpliwość, bo jak mi dasz siłę, to ich wszystkich zaj**bię"
...albo wszystko od razu najlepiej obłożyć ogniem artylerii, bo "lecz napisano, że lepiej jest spalić jedno miasto, niż złorzeczyć ciemnościom. Corgo nie złorzeczył... wiele razy". Bądź jak Corgo, Corgo umiał w nie-złorzeczenie, a artyleria robi robotę...
Ten rok jest po prostu niesamowity... i trwa jakieś 5 lat za długo...
Aby zatem uratować kilka istnień ludzkich (czytaj: "nie wypatroszyć ich, nie ugotować i nie pożreć"), jadę w góry. Duży kaliber - TATRY. Góry będą lekarstwem... ta formuła jeszcze nigdy mnie nie zawiodła... jak kiedyś zawiedzie, no to cóż, ktoś albo jakaś grupa ktoś'ów wpadnie do nas na obiad...

Ruszam samotnie... dla Basi z tym kolanem to jeszcze za duży kaliber. Zamierzam się dość mocno przetyrać i upodlic, ale jak mówiłem: "ten rok jest niesamowity" i mimo, że "ten plan nie miał wad", to i tak będzie potrzebny pewien awaryjny wariant kombinowany. Niemniej, mimo komplikacji wpadnie prawie 1800 przewyższeń na 33 km, a to - w Tatrach - już zacnie. Ostatnio na Koprowy było 22 km i grupa mi zdezerterowała pod koniec, nie chcąc obchodzić Sterbskiego Pleasa... w deszczu :)

Basia, co zrozumiałe, nie chce abym jechał samotnie w Tatry Wysokie, zwłaszcza w trybie "idę się upodlić, wybatożyć i sponiewierać", więc obiecuję Jej, że pojadę w Zachodnie, a nie Wysokie... a obietnice są po to aby ich dotrzymywać (z dedykacja dla Ciebie ---> TUTAJ, zwłaszcza że we wrześniu rzeczywiście będzie "put me back in Mark VI"). To i tak pewien kompromis, bo wolałaby jednak, abym sam na takie wyprawy nie jeździł... Z drugiej strony nie chce mi przysyłać owoców do więzienia... a sądy dają wysokie wyroki za kanibalizm ("wypatroszę, ugotuję i pożrę").

Wstępny plan jaki jej pokazałem wychodził na jakieś... 18 godzin i dostałem bana na wejściu:
"Ty i twoje planowanie w Tatrach. Planujesz jak na rowerze, jakby były tu zjazdy, na których nadrobisz czas 3-4 razy względem tabliczek. Problem jest to, że nie będziesz miał roweru".
Trasa zostaje prze-negocjowana, ale uważam sama planuje nam mocne wielogodzinne wyrypy, gdzie wracamy po nocy, więc to trochę podwójny standard :P
Na przykład: Baraniec, oba Rohacze, Wołowiec, Kończysta, Jakubina i Grań Otargańców.
czy też: Nosal - Kasprowy - Czerwone Wierchy - Kopa Kondracka
czy: Starorobociański - Wołowiec - Rakoń - Grześ

Rozumiem jednak, że będzie się martwić, że idę samotnie i wolałbym aby nie wracał po nocy, ja chcę jednak na BYSTRĄ - jeden z najpiękniejszych szczytów Tatr Zachodnich.
Zakochałem się w tym widoku WTEDY, gdy robiliśmy Bystrą, wraz z Kamilą i Filipem, od słowackiej strony z Podbańskiego.

Finalnie ustalony plan jest zatem taki:
Dol Kościeliska - Przełącz Iwaniacka - Ornak - Siwa Przełęcz - Liliowy Karb - Błyszcz - Bystra (2248m)
(według "Mapy Turystycznej" online, to jest 6,5h w jedną stronę)
Mój pierwotny plan zakładał - powrót nie tą samą drogą, ale przez Starorobociański i... Wołowiec, do Chochołowskiej, z której Drogą nad Reglami z powrotem do Kościeliskiej... no ale dostałem bana. W sumie to się nie dziwię... :) :) :)

Zwykle chodzimy "szybciej" niż polskie tabliczki... i wolniej niż słowackie [dla mnie hit to był na Jakubinie (2194m).
Znak, że przez Grań Otargańców na dół to będzie 2,5h... TAAA.... oczywiście... nawet jakbym odpadł z Otargańca to byłbym wolniej :P 


No ile może zająć dojście tam :D ?

Jak już wytelepię się na Ornak to otwierają się widoki - TATRY ZACHODNIE, według mnie o wiele ładniejsze niż Wysokie:
Z lewej to Bystra, z prawej Starorobociański. Pomiędzy nimi Siwa Przełęcz oraz Liliowy Karb (w głębi... tam dalej, jak droga "znika").


Widoki petarda

Zielony robi robotę :)
Inna sprawa, że środek wakacji i ludzi naprawdę niewiele, jak się przyjrzycie to widać postacie na drodze - to lubię w Tatrach Zachodnich :D
Podczas gdy pewnie trwa oblężenie Morskiego Oka, masowy szturm na Rysy i kolejka na Giewont :P


Widok "z lewej". Wyłaniają się Wysokie

Mimo, że ludzi naprawdę nie dużo, to zawsze trafi się jakiś niesamowity osobnik. Gość ubrany w koszulę z opaską... Polski Walczącej.
Ja wiem... ja wiem, 1 sierpnia dzisiaj... ale wybaczcie, dla mnie to szarganie tych symboli. Noszenie takiej opaski w góry, po mieście, gdziekolwiek... w znaczeniu prywatnie, w moim odczuciu przeczy wszystkiemu czy jest pamięć historyczna... no i Pan zabrał dziewczynę w góry. Nota bene, śliczną ale widać, że nie obytą jeszcze z Tatrami - zejście z Ornaka nie jest trudne, ale sprawia jej trudność. Widać, że nie chodziła jeszcze po skałach... zamiast pomóc, to Pan popędza. Dojdzie do dialogu:

Ona: może puścimy Pana (to o mnie - i żeby nie było, NIE NACISKAŁEM... w górach nie wolno wywierać na nikogo presji na wejście czy zejście i to jest żelazna zasada).
On: NIE... (no tak Polska Walcząca! No pasaran, k***a)
Ona (trochę utknęła): Ale
On: IDŹ !!!!
Ona: Pan przejdzie, a ja:
On: IDŹ MÓWIŁEM. NIE WYDZIWIAJ. SZYBCIEJ. 
Taaa... popchnij ją jeszcze. To na pewno pomoże... zaufaj mi, znam się na tym, czytałem o tym w komiksach :P
Pan będzie umiejętnie blokował przejście i popędzał partnerkę przez całe zejście... opaska zobowiązuje do walki, prawda?
Ech...

Sesja zdjęciowa słupka :)

Mówiłem, że widoki petarda :D

Starorobocian :D

Bystra... no ale coś się tam zbiera na niebie

No i właśnie... miało dziś nie padać i nie być burz. Dlatego uderzałem w poniedziałek... no ale nad szczytem gęstnieją chmury i z każdą minutą robią się coraz czarniejsze.
Ech... nie lubię tych momentów decyzji. Iść, nie iść... to jeszcze rozsądek czy już panika?
Tego nie da się udowodnić matematycznie... trzeba by wysłać kolegę, a jak go piorun zabije, no to wtedy miałbym pewność, że wykazałem się rozsądkiem... acz nie wiem czy wysyłanie go tam byłoby podciągnięte pod to wykazanie się. Trzeba jednak podjąć decyzję... a niebo robi się coraz ciemniejsze nad Bystrą.
Nie znoszę się wycofywać, ale pamiętam jak kiedyś waliło na Śnieżce w zasadzie przed naszymi oczami... to był znak, że natura nalega na wycof :P
Co za rok... człowiek jedzie się poleczyć psychicznie w góry i na 1,5h przed szczytem (tak od tego słupka jest taki czas dotarcia na Bystrą) i nie wyjdzie na szczyt... mam niesamowitą ochotę stwierdzić "damy radę"... ale wiem, że jeśli dostanę piorunem to mnie Szkodnik zabije... mogę nie wracać... dostanę w ryj na progu własnego domu....
a jeśli nie przeżyję uderzenia pioruna, to mnie Szkodnik wykopie z ziemii, ożywi i zabije raz jeszcze... wycof.
Nie wiem czy finalnie była burza, ale po godzinie zejścia chmury tyko jeszcze zgęstniały, zrobiło się tam czarno... a ja byłbym 30 min przed szczytem...
Nie wiem czy to nie panika, nie wiem czy to rozsądek... na pewno lekki WKRW bo chciałem wrócić na Bystrą i tyle by było...
No ale jak nie to, nie to nie... no i teraz pora na odkrycie znaczenia tytułu wpisu...

Skoro nie mogę na Bystra to "wyrżnę" inne szlaki w Kościeliskiej, na które nigdy nie ma czasu:
- Jaskinia MYLNA
- Jaskinia RAPTAWICKA
- Staw SMRECZYŃSKI
- Jaskinia SMOCZA JAMA i WĄWÓZ KRAKÓW.


Innymi słowy, nie da się dziś na Bystra to wracam do KRAKOWA :D
No i powiem Wam, że jestem pod wrażeniem, bo części tych miejsc jeszcze nie znalem, nigdy nie po drodze gdy się ciśnienie na 2000m, a sami zobaczcie:

Spotkanie na szlaku :D

Pamiątka z Liliowego Karbu... siadł obok mnie i porywał okruszki ciasta, które jadłem :)

Podejście po łańcuchach  do Jaskini Raptawickiej

Niesamowite miejsce :D

Pożegnanie ze światłem, idę pod ziemię :)

Wejście do Jaskini MYLNEJ (polecam poczytać TUTAJ)

Widok z jednej z komnat MYLNEJ
Przez Wąwóz Kraków

Jest się tutaj gdzie pobawić :D

Nie ma chyba zatem w sumie tego złego z tą Bystra dzisiaj :)

Lubię takie klimaty :)



Kategoria Wycieczka, SFA

Modyń - Góra Zakochanych

  • DST 6.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 30 lipca 2022 | dodano: 30.07.2022

Modyń - Góra Zakochanych... jeden z ośmiu tysięczników Beskidu Wyspowego (kocham to stwierdzenie, po prostu kocham "osiem tysięczników" - ktoś kto to wymyślił był genialny).
Tym razem w deszczu i chmurach, czyli klimat prawie jak gorczański... no ale w końcu Gorce są tuż za rogiem.
Deszcz... góry w deszczu tez mają swój niesamowity urok. Deszczu nie lubimy na rowerach, bo sprzętu żal jak wali błotem i mokrym piachem po napędzie i hamulcach, ale pieszo to inna bajka.

Pamiętacie? GOD IS IN THE RAIN (scena TUTAJ)

Niech więc pada, niech mgły przewalają się przez zielone pagóry... mokre lasy, tego nam potrzeba.
A gdy zapada wieczór to... wiata... i ponad godzina snu na ławce. Pusto, nikogo, wszyscy siedzą w domach bo leje, można położyć się na ławce i słuchać kropel uderzających o dach tejże wiaty. Zdjęcia nie ma, ale czy to pierwszy raz jak śpimy w lesie :D ? Na pewno nie ostatni, spróbujcie kiedyś...:)

Dokładnie :)

Jeszcze nie pada :)

GSBW - Główny Szlak Beskidu Wyspowego :)

Wieża na szczycie - koniec wędrówki i początek deszczu

Tabliczki :)

Jeden z ośmiu tysięczników :D

Mleko :)

Jeszcze więcej mleka :)

Szkodnik na szczycie

Iście gorczański klimat :)

Zróbmy zdjęcie :)

Trochę mały się czuję :)

"The window burns to light the way back home
A light that warms no matter where they've gone.
They're off to find the hero of the day
But what if they should fall by someone's wicked way?
Still the window burns, time so slowly turns...
...
'Scuse me while I tend to how I feel
These things return to me that still seem real..."
(całość TUTAJ)



Kategoria Wycieczka, SFA

U wrót Beskidu... sercu bliskiego

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 lipca 2022 | dodano: 17.07.2022

Beskid Niski sercu bliski... czyli z tęsknoty za pagórami. Jak zaplanować wycieczkę, aby pojechać w pagóry ale nie tyrać po kamerdolacach i korzeniach, no bo Basia jeszcze nie może? Ciągnie mnie w Beskid Niski... bardzo ciągnie, ale trzeba uwzględnić ograniczenia medyczne Szkodniczka. Postanawiamy zatem zaplanować wyprawę po "czarnych i białych" drogach - typowa nomenklatura z orientu, jak ktoś nie ogarnia. Białe drogi to zwykle te szutrowe, a czarne... też :D, ale czasem także szerokie trakty leśne. Drogi przerywane... tzn. rysowane liniami przerywanymi... no to różne rzeczy się tam dzieją :D 
Wyruszamy na obrzeża Beskidu Niskiego, a dokładnie w okolice Magurskiego Parku Narodowego, ale od strony Pogórza Jasielskiego.
Celem jest kilka cmentarzy wojennych i pagóry, na które prowadzą "białe drogi" np. Grzywacka Góra, na które znajduje się fantastyczna wieża widokowa.
Ja jednak nie umiem zaplanować wyprawy tak, aby nie było przez krzory... więc będzie też przedzieranie się bez dróg... pomału i ostrożnie aby kolana nie nadwyrężyć... ale co ja mogę powiedzieć... po prostu nie umiem inaczej...

Tak, to czarna droga według mapy :)

Pierwszy z wielu dzisiaj... tak jak Wam kiedyś pisałem: śladami pierwszej, myśląc o trzeciej...

"Mostek"

No dobra, jest przerywana... zwiodły mnie czarne kropki :P

Robi wrażenie

Białe drogi...

Klimaty Beskidu Niskiego :)

Szkodnik pojechał dołem, aby nie telepać się na szczyt Cieklinki (512m)... okazało się, że "stokówka" istniała tylko na mapie i darł przez błoto i chaszcze...
Ja tym czasem górą przez dość stromy podpych...


Nawet ostrzegali, że stromo...

Ołtarz polowy na szczycie

Tabliczki, tabliczki, tabliczki :D

Tymczasem "biała" droga Szkodnika...

No tu już lepiej... biała droga :)

Jeden z najpiękniejszych cmentarzy z IWW (według mnie klasy Łużna-Pustki oraz Rotundy)


Niesamowita gra kolorów

Kolejny... pełno jest ich tu

Ten szlak to jakaś... :D

Wciąż dalej i dalej...

Kolejna biała droga :)

Przedzieramy się do Nowego Żmigrodu...


Gęsto od kolców... klimat :D


Żółtym czy czarnym :D ?

Ostatnie metry przed Grzywacką Górą - fenomenalny pagór i z doskonałym widokiem... i pusto :)

Wieża - Szkodnik prawie jak na Titanicu :D

Ja tam się chwilkę zdrzemnę... ostatnio mało sypiam bo tyle spraw się dzieje.

"I need some sleep, I can't go on like this,
I tried counting sheeps but there is always one I miss...
Every one says, I am getting too low
Every one says, you gotta just let it go...
I need some sleep,time to put old horse down..."
(całość TUTAJ)

Piękne te drogi

"Gdy trześnie bariera na moście
i runę w spienione fale rzeki,
rzucą się lekarze na oślep
dusząc mnie w szponach swej opieki.
Lecz ja umrę... a gdy stanę tam gdzie zupełnie pusto
tylko Ona kocem nakryje moje łóżko..."


Stary cmentarz choleryczny... opuszony i zapomniany (zobaczcie tablicę, a pod tablicą płot, tak nie widać go)
Niemniej znaki na krzyżu robią niesamowity klimat
Iście rajdowy punkt, znaleziony "z mapą" gdzieś na bezdrożach


Pasmo Magury Wątkowskiej

Ostatnie promienie słońca.
Do auta dotrzemy w zasadzie minutę po tym jak zacznie padać więc idealnie :D




Kategoria Wycieczka, SFA

SPISZ się dzielnie... bo miało być po płaskim

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2022 | dodano: 11.07.2022

...czyli z wizytą ma SPISZU za dnia oraz na obozie szermierczym pod Tatrami wieczorem i nocą. Miało być po płaskim... ale coś znowu nie pykło...  To wszystko przez tęsknotę za pagorami. Wracamy pomału do wypraw, a że Basia coraz lepiej już kręci to wpadło 800m przewyższenia... trochę się martwię czy to nie za szybko, ale wszystko wskazuje na to, że jest naprawdę OK !!! 
Planowałem uderzyć z Nowego Targu na zachód i zabrać Ją po czarnodunajeckich puściznach (zacną mają nazwę te bagna, prawda?) oraz przejechać się luźno Ścieżką dookoła Tatr (Velo), ale Szkodniczek chciał na wschód na SPISZ. Nie dziwię się, bo Spisz jest piękny (pamiętacie Rajd Waligóry III - jakże niesamowicie piękne zawody?)
Co było robić, pojechaliśmy zatem na wschód, trzymając się wspomnianej Scieżki dookoła Tatr ale w kierunku na Jezioro Czorsztyńskie, a nie na Jezioro Orawskie.
Plan był elastyczny, bo wcale nie planowaliśmy Velo Dunajec, ale chcieliśmy być około 18:30 w Murzasichle, bo tam kończył się właśnie tygodniowy obóz szermierczy. Kawał naszego życia, bo do pandemii byliśmy niemal na wszystkich edycjach i to właśnie w lipcu. Wyjątkiem był lipiec 2007, bo wtedy bylem w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i zdobywałem szarże podoficerskie na pagony :)
Pasuje Wam, że ogólnie w 2023 będziemy mieć 20-lecie szermierki i 10-lecie orientacji!!! Masakra jak ten czas szybko leci... a byliśmy tacy młodzi i piękni. No dobra, piękni to może NIE, ale młodzi jak najbardziej. Pewnie z obu tych jubileuszów na blogu pojawią się ciekawe podsumowania... skąd wiem? Bo część materiałów jest już w opracowywaniu. No co? To nie będą wpisy, które pisze się w 1 czy 2 dni, takie podsumowania wymagają głębszych analiz. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jedziemy na Spisz i pracujemy nad kolanem Basi. 
Nie forsujemy tempa aby nie przeforsować nogi Szkodnika, ale niesamowicie cieszy mnie, że idzie ku lepszemu i to w oczach - sami zobaczycie na jednym zdjęciu.
Tak więc sobota pod znakiem roweru i szpady... ze Szkodnikiem w górach. Czy potrzeba czegoś więcej?
Do tego wracając przez Velo Dunajec spotkamy pewnych znanych Orientalistów - Rufusa i jego Pana :)
Dobra lecimy ze zdjęciami:

Bór na Czerwonem


Na granicy Podhala i Spiszu

Piękne te wstęgi dróg :)

Lorencowe skałki. Ja nadal twierdzę, że chodzi o tego Pana od transformaty (pamiętacie, pierwiastek z jeden minus v kwadrata przez c kwadrat, prawda?)

Uphill battle początek

Uphill battle walka :)

Droga do nieba :)

Ta droga to czerwony szlak na Górę Żar (Hombarki)
Znana nam z wakacji w tych okolicach... dymaliśmy to z rowerami. Czy to było mądre?
Mówiłem Wam już w relacji z Bike Orientu, nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi, a Wy nie definiujecie szczęścia przez noszenie roweru na plecach?


Wypasione  wiaty tutaj porobili (panele na dachu i można się podładować)

Sprawdzicie czy dobrze?
Jak kiedyś zostanę partyzantem, to jeśli nie będę miał pewności czym karmić oddział, każę Im zjadać truchła naszych wrogów :D
PROBLEM SOLVED :D


Kocham takie drogi

Jest zacnie

Nareszcie porządne opony :D

Takie tam, gdy kieruję ogień artyleryjski :)

Szkodniczek i pagóry

Coś czuję, że to może być TRAP DOOR :)

Jeszcze parę tygodni temu nie śniło się o kącie prostym !!!
Walczymy o każdy stopień... dosłownie... stopień zgięcia
Jest dobrze !!!
Wybaczcie jakość zdjęcia ale zrobione było podczas jazdy, gdy jedną ręką trzymałem kierownicę, a drugą apart... no i trochę szarpało na kamyczkach.


Pasmo Lubania

PROFILÓWKA MOJEJ BESTII :)

Velo Dunajec na powrocie :)

Ładne to Velo :)

Wieczorem wpadamy do Murzasichle'a na końcówkę obozu szermierczego... no jak to się mogło skończyć?
Od razu w zasadzie dostaję broń do ręki i każą mi walczyć... tu nie da się przyjechać towarzysko :P
Mówią, że "żelazo nie klęka", ale tym razem eksperymentujemy z "elegancką bronią na bardziej cywilizowane czasy"
A jak ktoś chciałby się dowiedzieć jak wyglądają obozy szermiercze, to kiedyś popełniłem wpis z takiego wydarzenia ---> TUTAJ (2018) oraz TUTAJ (2019).
Ogólnie idzie się nieźle upodlić, ale też bardzo wiele nauczyć, bo jak macie 6-8 godzin zajęć codziennie, to "szósta" powinna przestać mieć dla Was tajemnice :)
A przypominam tajemnicę zasłony "szóstej" - ŹLE POSTAWIONA SZÓSTA NIE DZIAŁA :)



Kategoria Wycieczka, SFA

Bike Orient Nad Czarną

  • DST 120.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 lipca 2022 | dodano: 04.07.2022

...czyli "dzida" w Świętokrzyskie! Jedziemy na Bike Orient nad Czarną... "nad" i "z" bo z Basią. Tak, pamiętam że Basia jest nieodmienna z wyboru, ale sami przyznacie jak to brzmi: Z CZARNĄ NAD CZARNĄ. A to dla mnie niesamowicie wiele znaczy.  O jakże wspaniały był ten Bike Orient: piękne tereny, genialne punkty kontrolne i zastrzyk dopaminy w postaci powrotu Basi do rajdów.
Musicie zatem wybaczyć, ale relacja będzie: DŁUGA, PEŁNA ZDJĘĆ I BARDZO EMOCJONALNA. Dziś zatem zimny osąd i militarnie skrupulatną analizę sytuacji odkładamy na półkę, cynizm i kąśliwe komentarze też, bo dziś jedziemy bez trzymanki na emocjonalnym rollecoasterze. A co! Czy zawsze trzeba kierować się głosem rozsądku, nie znacie powiedzenia o żalu i grzechu? Grzech włożyć, żal wyjąć... a nie, czekajcie to nie to. To fragment do innego tekstu, który piszę... ale nie interesujcie się tym :D
Miało być lepiej grzeszyć i żałować, niż żałować że się nie grzeszyło. No, teraz jest dobrze.
Jak mawiał Imperator Palpatine "LONG HAVE I WAITED AND NOW YOU'RE COMING TOGETHER" (tutaj). Dokładnie tak, od dawna... niby tylko od stycznia, ale mam wrażenie jakby minęły całe dekady.  Nareszcie ruszamy na rajd razem... acz nie wiem czy to jest do końca mądre. Nie wiem czy nie jest za wcześniej... to znaczy wiem, że jest, ale miało być bez rozsądnych analiz dzisiaj, więc jeszcze raz, bardziej emocjonalnie - "jedziemy, musi być dobrze, przecież jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można" :D  

"Jeszcze stać ich by historii się przypomnieć
Wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza,
znów uwierzyć w zew:
MUSZKIETEROWIE DO MNIE !!!"
(całość TUTAJ- Mistrz Jacek)


"Stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się...może powiedzą prawdę wreszcie " (całość TUTAJ)

Jak wychodzimy z domu około 5:00 rano... to leje. A miało być ładnie. Ech, to jest pech... pierwszy rajd od dawna i musi lać. Przez tyle dni był skwar niemal nie do wytrzymania i każdy modlił się o deszcz, a jak chcielibyśmy ładny dzień na rajd to leje... zaje-k****a-biście :P
No, ale jedziemy, nieraz jeździliśmy w deszczu (na przykład TU)... ale to chyba nie jest tajemnicą, że wolimy jednak NIE.
Ruszamy w kierunku na Warszawę... parę kilometrów za Krakowem leje... bardziej. W sumie to napiera z nieba jak Lufftwaffe na Londyn podczas bitwy o Anglię. 
A według prognoz miało być naprawdę ładnie i nie tak gorąco jak ostatnio... taaa... na wysokości Jędrzejowa nadal leje i temperatura spada do 10 stopni.
Widzę, że będzie dzisiaj ostro... szkoda tylko, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki warun. Ciepłe nieprzemakalne ciuchy zostały w domu... bo miało być ładnie.
Owszem mam kurtę przeciwdeszczową w plecaku i ze dwie warstwy dodatkowe... zawsze wożę, ale nie są to sprzęty HEAVY-DUTY na deszcz, raczej takie awaryjne. Gdybyśmy wiedzieli, że będzie tak nawalać deszczem i zimnem, to byśmy się lepiej przygotowali. Co to jest okrągłe i nas nienawidzi? Tak, zgadliście - świat. Pierwszy rajd Szkodniczka od dawna i musi nawalać ulewą... aby korzenie były śliskie, aby 10 godzin na zewnętrzu było mokre i nieprzyjemne... ech, ufać prognozą. Pamiętam kiedyś akcję w Lutowiskach (Bieszczady)... W Sanoku miał być wodny armagedon, Ustrzyki miała zabrać powódź stulecia, a prognoza do nas: "w Lutowiskach nie będzie kropelki deszczu". Dla tych co nie ogarniają Bieszczad, Lutowiska są między Sanokiem i Ustrzykami, więc to było dość mało prawdopodobne, abym tam nie padło, skoro Sanok i Ustrzyki miało zmyć... ale co tam. Uwierzyliśmy! Pojechaliśmy rowerami w Pasmo Otrytu... i zmyło ale nas, spłynęliśmy z gór... to nie były drogi płynące deszczem... to były rzeki płynące drogami... pacany uwierzyły, że będzie ładnie, pacany spływały z Otrytu...
Dziś wygląda na to, że będzie podobnie... jestem zły, bo martwię się o Basię, że będzie ślisko, a miała jechać ostrożnie, miała mieć lekki, delikatny powrót a będzie ciężki warun... ogólnie martwię się, a do tego czuję się oszukany bo miało nie padać! "Oszukała mnie, banda decydentów. Wielka straż. Za darmo pieniądze biorą, moje pieniądze! Jestem bardzo wylewny..." (ej no co, miało być emocjonalnie dzisiaj, tak? A to przecież cytat z klasyki TUTAJ.)

Szczęśliwie, prognoza się mimo wszystko się sprawdzi. Przed startem, już w bazie, deszcz będzie wygasał i za dnia chwilowy stan klimatu na danym obszarze (czyli pogoda) się poprawi. I to nawet znaczenie. No ale co się naklęliśmy w aucie, że miało być ładnie, a jest ładnie ale... przejeb***ne, to nasze :D :D :D
W bazie zaliczamy jednak bardzo ciepłe przyjęcie, bo wiele osób pyta o stan zdrowia Basi i humory bardzo nam się poprawiają.
Zapowiada się, że mimo początkowych trudności, będzie to całkiem ładny dzień. Byle tylko kolano Basi wytrzymało... tym martwię się chyba nawet bardziej niż sama zainteresowana.
Inna sprawa, że mapy na Bike Oriencie mają w sobie coś zwodniczego. Patrzysz na to i stwierdzasz, 10 godzin? Z palcem w... korbie objadę całość (acz to mogłoby naprawdę boleć)... ale doświadczenie przypomina mi, że na ostatnim Bike Oriencie też tak myślałem... na przedostatnim też... trzy Bike Orient'y do tyłu także...
RAZ, raz w życiu udało nam się zamknąć całą trasę w limicie na Bike Orient... Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem mapa wygląda tak, jakby była do zrobienia na spokojnie. Potem jest zawsze tak samo, 2-3 pierwsze punkty wchodzą od kopa i utwierdzasz się przekonaniu że jest GIT, ale im dalej w rajd tym zaczyna się weryfikacja założeń..., która kończy się niezmiennie tak samo. Wydawało mi się, że zrobię całość - miałem rację, wydawało mi się...

Niepozorna leśna mapa :)


Owczy pęd (czyli masa owcy razy prędkość owcy, a chcecie dowiedzieć się czym jest owczy moment pędu?)
Wybijamy z bazy i kieruję się na pierwszy punkt kontrolny - leśny cmentarz choleryczny.
Standardowo, pierwsze punkty leci się tłumie, bo na Bike Orient frekwencja zawsze duża. W ciągu 30 minut każdy rozjedzie się we własny wariant i będą takie chwile, że przez 2-3 godziny nie spotkam żadnego zawodnika (jak jedzie się nie-ortodoksyjnymi wariantami, to ciężko kogokolwiek spotkać...)
Niemniej pierwszy punkt lecimy w tłumie. Powtarzam sobie jak mantrę: "nie jedź za tłumem, nawiguj sam, nie jedź za tłumem, nawiguj sam". Dodaję sobie do tego "kurwiu", aby lepiej to do mnie przemówiło :D
Tłum skręca w prawo... ja też... przecież wszyscy nie mogą się mylić, prawda? To jeden z błędów poznawczych: powszechny dowód słuszności... ej, miało być bez analiz, miało być emocjonalnie. Jeszcze raz, wszyscy skręcają w prawo, JA TEŻ, JA TEŻ, JA TEŻ !!!
Jarek odbija w lewą przecinkę: Jaruś, nie zostawiaj mnie, ja pocisnę za Tobą!
Przecinka zanika szybciej niż się zaczęła...
K***a..., a miałem nie jechać za tłumem. W sumie to nie jadę... niosę rower przez chaszcze... za tłumem... której części zdania "nie jedź za tłumem" nie zrozumiałem?
Wariant wypass (godny owcy, prawda?) jeśli chodzi o dotarcie do cmentarza, do którego prowadzi także wygodna, szeroka leśna ścieżka, ale nie... my przez krzoki.
Zawsze tak jest... po prostu zawsze...
ale próbuję się pocieszyć, że to jednak pokora, skoro wszyscy walą w prawo, a Tobie się wydaje, że powinno się skręcić w lewo... to zaczynasz powątpiewać w swój osąd... pokora, a nie czysta głupota i ślepe trzymanie się grupy. Chyba była za mały akcent na to "kurwiu"... 
Niemniej... podsumowując... ogólnie drę przez mokre krzory, przez jakiś gęsty las... ale przynajmniej drę w dobrym kierunku, bo korekta z kompasu całkiem nieźle weszła. Wchodzę prosto w punkt, a tam... BASIA... jadąca pomału, ostrożnie, niespiesznie... ale przede wszystkim drogą. Jest lekko zaskoczona, że wychodzę z krzaków i pyta czy wiem, że była tutaj droga... ja na to, że już wiem... ech, ja już Wam kiedyś mówiłem, że bez Szkodnika moje warianty jeszcze bardziej dziczeją...
Inna sprawa, że takim mokrym lesie, ten cmentarz robi naprawdę duże wrażenie... niesamowicie klimatyczne miejsce. Uwielbiam takie punkty kontrolne.

Wariant czarny na zielono (bo przez las). Wszystko jeszcze mocno mokre :)

Pierwszy lampion Basi od bardzo dawna!! Jakże takie chwile cieszą...
"It's been a long time, been a long, long wait"
(całość TUTAJ- cover piosenki zespołu Motorhead w wykonaniu Metallicy)


Pod (MAŁO)DOBRYMI skrzydła.
Basia postanawia jechać z Wojtkiem Małodobrym, albo Wojtek postanawia jechać z Basią... konfiguracja nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest, iż oznacza to, że Szkodniczek będzie miał opiekę podczas jazdy! A cały czas zastanawiałem się co robić, jechać z Basią czy gnać samotnie w las.
Niby wyrwałem lekko do przodu przez krzaki zaraz po starcie, ale cały czas mam "myslenicę" czy robię dobrze, czy nie lepiej jednak zostać przy Niej.
Basia od kilku dni mi powtarzała, że sobie poradzi, że jest OK z kolanem i że - jakby się cokolwiek działo - to przecież jestem na rajdzie, więc najwyżej zbiorę Ją autem.
Ogólnie zatem mówi mi, że sobie poradzi, ale ja i tak się martwię. Trochę nie mogę podjąć decyzji... wyrwałbym do przodu, ale coś mnie przy Niej trzyma... to pewnie wspólny kredyt... 
Niemniej, kiedy okazuje się, że Basia będzie jechać z Wojtkiem, że będzie "pod opieką", to emocje mi schodzą... to przecież świetna opcja. Szkodnik będzie zaopiekowan, a i Wojtkowi będzie raźniej pojechać w towarzystwie. Lubię jak problemy same się rozwiązują.
Basia mówi mi wprost:

"startuj, dosiądź konia, ruszaj za tym co tak kochasz...
do przodu, do przodu, pędź jak wiatr, znasz drogę, znasz drogę, to twój świat !!!"

(całość TUTAJ, hermetyczne, mega hermetyczne, chłopaki nie mają głosu, nie trzymają rytmu, ale klimat piosenek o grach mnie po prostu kupuje)

No to odpalam! Mogę gnać bez martwienia się gdzieś w głębi duszy. Włączam tryb przelotowy i ruszam w las po mokrych drogach.
Kierunek południowy-zachód: trzeba najpierw zgarnąć wszystkie 4 punkty w prawym dolnym rogu mapy.
A tam czeka już na mnie - znany mi już z innego fragmentu - Piekielny Szlak

Szkodnik zaopiekowany

Mogę ruszać do Piekieł, ale pamiętaj Szkodniczek:

"Watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight, though HELL should bar the way"

(przepiękna ale smutna  ballada/historia, w której aż dwa razy pojawia się słowo RAPIER !!! --> TUTAJ)


"Welcome to HELL, I'm movin' in
Someone tell the DEVIL I'm gonna have a room with HIM" (HIM - His Infernal Majesty) - całość TUTAJ
Znamy trochę ten PIEKIELNY bo w pierwszym roku plagi czyli w 2020, zrobiliśmy sobie tutaj wypad w większej grupie - wpis dedykowany tej wyprawie znajdzie pod TYM LINKIEM.
Ale wtedy targaliśmy głównie przez krzory i bagna, co nie znaczy, że nie było wypaśnie - Kamila, jeśli dobrze pamiętam, śmiała wątpić :D
Jednakże tamta wycieczka, to było tereny bardziej na wschód od miejsca rozgrywania rajdu, więc ta część PIEKIELNEGO., na której właśnie jestem, nie jest mi znana. Tym chętniej cisnę przez las, odkrywając nowe miejsca. A jest co podziwiać, sami zobaczcie gdzie były zlokalizowane kolejne punkty kontrolne:

Ołtarz do składania ofiar z ludzi, zacny ten piekielny szlak, zacny...


Dąb Starzyk - pomnik przyrody



ZAMEK TORX'a :D
Targam dalej w kierunku zamku w Fałkowie. Ej czemu ten miejscowości nie pisze się V-ków, ale byłby klimat :D
Muszę złożyć petycję w urzędzie gminy. Nim jednak dotrę do zamku, to wpadam jeszcze po 21 nad jeziorem, a tam jakaś ekipa walczy ze sprzętem.
Debatują czy wolą "piszczący" hamulec czy jazdę bez, bo pisk denerwuje. Życie to sztuka wyboru.
Pytam czy maja narzędzia jak coś, odpowiadają że musiałbym mieć TORX'a... no ba! No proste, że mam. Kto dziś jeździ bez heksagonalnych kluczy trzpieniowych (imbusy) oraz wewnętrznych kluczy sześciokarbowych według ISO 10664 (Torx)?
Widzieliście wielkość mojego plecak? Cała norma ISO się zmieści. Łapcie TORX'a a ja idę po lampion.
Chłopaki zachwyceni szcześciokarbem, naprawili i pojechali... a ja przelot na zamek.
No zacne mają tutaj te ruiny. Zacne. Genialny punkt kontrolny.

V-ków !!!


Przyczółek dawnego mostu
Piotr na odprawie zapowiadał, że ten punkt będzie MEGA i miał rację. Był mega. Stary most, który runął. Jadę tam koniecznie bo uwielbiam takie punkty.
Aby się tam dostać muszę przeprawić się przez dzikie knieje i oczywiście wybieram przecinkę, która dobrze rokuje i kończy się nagle.
Niemniej darcie na rympał przez las się opłaci, bo dość ładnie wyjadę na drogę prowadzącego do starego mostu.
Super miejsce i genialna przeprawa przez wodę :D

Dobrze rokująca przecinka :D

Oj, chyba trzeba będzie to objechać... przecież nie będziemy łamać przepisów, prawda? :D :D :D

Przez leśny korytarz :)

Przyczółek dawnego mostu i przeprawa przez rzekę - zacny punkt kontrolny, bardzo zacny!


Tysiące mil za sobą mam
(no dobra, jakieś 40 km)
I punkty dwa dziś między nami
(w międzyczasie złapałem dwa lampiony)
Nie minie rajd, ucichnie łoskot dział
(pasuje Wam, że Bike Orient otworzyła SALWA Z ARMATY? - filmik TUTAJ)
nadejdzie czas, znów się spotkamy
(o tak, o tak) - parafraza znanej SZANTY

Wbijam na punkt 17 i stwierdzam, że zadzwonię do Basi, zapytać jak się czuje i jak się Jej jedzie. Dzwonię i okazuje się, że Basia z Wojtkiem zbliżają się właśnie do punkty nr 17, czyli tego na którym właśnie jestem. Pojechali z zamku wprost na niego, dobrymi drogami aby nie obciążać kolana - ja w międzyczasie wybiłem na północ zbierając punkty 18 i 2 (to był właśnie wspomniany wyżej przyczółek mostu) i teraz "dzidowałem" na południe po 17. Perfect timing, więc postanawiam na Nich chwile poczekać.
Dosłownie 5 minut później się pojawiają. Basia mówi, że wszystko jest w porządku i bardzo dobrze się jej jedzie, o tyle że jadą wolno... 10-12 km /h. Na spokojnie i czasem na około, byle tylko dobrą drogą, a nie na rympał przez las. Dla mnie ważne jest, że wszystko z Nią w porządku. Mogę zatem targać dalej, jeszcze bardziej spokojny o Nią.
Idealnie wyszło z tym spotkaniem :D

Morka 17-stka. Jak ja takie lubię... dobra, bo się rozmarzyłem (TUTAJ :P :P :P) 
Coraz mniej mokra, bo las zaczyna już wysychać


Spotkanie przy 17-nastce :)

No to co? Sekwencja zapłonu... i DZIDA !!!

Leśna autostrada bez ograniczenia prędkości - PRZELOT i UPALANIE :D


Tygrys bagienny...
Gonię Tygryska (Krystian ma takie barwy stroju rowerowego jakby ktoś nie widział). Ciśnie na punkt opisany Róg Torfowiska. Staram się utrzymać za Nim chociaż chwilę, bo to dzisiejszy, przyszły zwycięzca rajdu. Przelotowa jest kosmiczna, bo droga zachęca do upalania. Zbieram lampion i nadal próbuję utrzymać się za "prowadzącym". Leci teraz na 20-stkę i wali na wprost... ale z mapy wynika, że z tego kierunku, nie prowadzi tam żadna droga. Co więcej, na mapie są tam bagna... Krystian nie zważa na to, targa na wprost, ja się waham... tak, to zwykle my z Basią włazimy w bagna, ale dla mnie na mapie:
- po pierwsze primo: tych bagien jest tam dużo
- po drugie primo: jest dobry dojazd na około
Zadziwiam sam siebie, ale jadę objazdem, a nie za Tygryskiem na bagna. Może w końcu ktoś mi uwierzy, że my w bagnach wchodzimy przypadkiem, a nie z wyboru.
Objazd jest spoko, owszem trzeba trochę nadrobić drogi ale wjeżdżam na lampion bez większego problemu.
Następnie ruszam po kolejny lampion - Dąb Mikołaj (WOW!)
Jest niesamowity, siadam na chwilę pod zacnym drzewem i robię popas... wpada Tygrysek:
- Utknąłem na bagnach!!!
- Hmmm... szok i niedowierzanie, prawda? Ja pojechałem objazdem
- No... a ja dziś tak jak Wy normalnie
Dokładnie TAK.
Jestem dumny, że to nie ja dzisiaj utknąłem na bagnach
- Bronek odrobił na tym 15 min - krzyczy i już Go nie ma.
Ostro walczą o wynik, a ja nie spodziewam się, że za moment będę też ostro walczył, ale z roślinnością plugawą :)


Jest i torfowisko :)

Jest i lampion :)

Dąb Mikołaj... imponujący!


Twój szcześliwy numerek, k***a...

Mój numer startowy to 29... i z tego też powodu, los postanowił ze mnie okrutnie zakpić. To co się odwaliło na punkcie 29-tym, jest niepojętne... wtopa nawigacyjna level patologia, upośledzenie i zrycie łba. Prawie godzinę zajął mi ten punkt, bo chodziłem w kółku... a było to tak.
Spójrzcie na mapkę pomocniczą, a ja Wam opiszę się tam działo.
Plan był prosty (jadę z zachodu). Prawie do zakrętu drogi, potem skręt w lewo, cmyk cmyk, trzy zakręty drogi, ostatnia prosta  - PUNKT. Kurtyna, oklaski, dziękuję dziękuje, nie ma potrzeby tych kwiatów dla wybitego nawigatora.
Taki był plan... rzeczywistość wyszła trochę inaczej...
Jadę z zachodu i stwierdzam, co będę jechał do zakrętu, skoro właśnie doszedł mi konny szlak od południa. Jestem na wysokości punktu, dzida przez pole !!!
Przecinam jedną ścieżkę, dochodzę do drugiej (niebieska kropka) i jestem pewien, że jestem w miejscu tej kropki. I tak było, byłem na obrzeżu kółka. No to teraz formalność, tak? Chcę w lewo, ale chaszcz jest nieprzeciętny... kolce, pokrzywy, gałęzie, no gęsto. No nic, podejdę trochę na północ i potem odbiję w lewo... idę, idę, idę, a chaszcz po lewej tylko narasta i gęstniej... prawie do wsi doszedłem. Trzeba się było z tego pomysłu wycofać wcześniej. Słabo. Od północy tego nie obejdę, no to może od południa. Wracam do punktu zbornego.


Jestem w punkcie zbornym - no to spróbuję obejść chaszcz od południa. Aby było jasne, ścieżka którą tu tak pięknie widać wprost na punkt, właśnie zniknęła mi gdzieś w gęstwinie.
Przedzieram się, ale jest gęsto... gęsto i kolce. Jeżyny, tarnina, i akcje... k***a, akacje.
AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE, NA PEWNO MAM RACJĘ, AKACJE KŁUJĄ ZNÓW... (parafraza TEGO)
Chodzę do lasu i różne lampiony zbieram,
szóstki i piątki, 29-tki nieraz...
przedzieram się dzielnie od niedzieli do soboty... AKACJE znowu są akacje
.


K***a... wszystko kłuje i drapie. Jest ciężko. Próbuję trzymać kierunek, ale nie ma huge'a... dżungla. Wychodzę do jakieś drogi i zadowolony, że wyszedłem z syfax'u roślinności plugawej, jestem przekonany, że jestem na dobrym trakcie. Dzida po lampion! Nie zauważam, że droga zmieniła kierunek, a tak naprawdę to w sumie zawróciła... co tam CISNĘ !!!
Coś długo lampionu nie ma... ale pewnie jadę wolno, bo łąką. PRZYSPIESZ !!!. Racjonalizacja... wytłumaczy Ci wszystko...
W pewnym momencie mój umysł mi mówi: "no bez jaj, dawno powinien być", zaraz wyjedziesz po zachodniej części lasu... sprawdzam komaps. WSCHÓD... WAT WAT WAT... jak wschód?
Zawracam do najbliższego skrzyżowania i jadę na południe, aby się zorientować gdzie jestem jestem... a tu, asfalt z którego wjeżdżałem. NO ŻESZ K***A...
Mistrzostwo świata w patonawigacji... być przy punkcie, "w kółku" i pocisnąć w pizdu... dwa razy... wracam do punktu zbornego. Biorę kompas do ręki... ZACHÓD (z nutką północy), patrzę na akacje i tarninę... zobaczymy kto twardszy, moi kolczaści przyjaciele. DRĘ ZA WSKAZÓWKĄ KOMPASU... kolce, gałęzie, pokrzywy... CH*** !!!
LOK TAR OGAR (orc. tryumf abo śmierć). Przejdę przez ten las BRUTE-FORCEM... zachód na kompasie vs kolce... GIVE ME YOUR BEST SHOOT, MR. Forest !!!
Nie zatrzymasz mnie... nie po raz trzeci... drę na zachód...ooo... jest i pierwsza krew, sika aż miło.... łydka i przedramię... AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE...  walcie się na ryj kolczaści, nie zatrzymacie mnie, idę na zachód po lampion.
"i nie święty, ni diabeł mi tego nie odbierze" (cytat z "Batman: Knightsend")
Kolce walczą aby mnie zatrzymać, drapią, gryzą, wbijają się, ale każda kolejna rana tylko zwiększa mój gniew i determinację. To nie jest wycieczka po lesie, to ja vs chaszcze i coś w tym równaniu musi umrzeć. Krzory rzucają drugi rzut strategiczny aby mnie zatrzymać, ale ja wierzę w maksymę "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało", napieram więc mocniej, bardziej, brutalniej. Łamię kolejne chasze, które stają mi na drodze, depczę, rozrywam, wręcz rozszarpuję, nakur***am z AXE'a roślinność plugawą...
Jestem MŁOTEM na chaszczo-krzora (i MŁOTEM jeśli chodzi o nawigację..ale to inna bajka...)
Dzika dżungla walczy, ale też płacze. Rycz, nic Ci to nie pomoże - nie zatrzyma mnie żaden twój kolec, KARCZUJĘ MASOWO: 
"Psychopathic in the mind, I don't care if you suffer, so go ahead and call me names, like I'm ugly motherf****er"
(całość TUTAJ)
Wychodzę na polanę... szkarłat to mój kolor. Krwawię z ran ciętych i szarpanych, a świat widzę na czerwono. To wściekłość... nie odpuszczę tego punktu. Jeśli będzie trzeba to wykarczuję ręcznie cały ten las, osuszę ten staw z opisu, ale znajdę ten lampion. Droga gmino, wyrąbałem Wam nową drogę przez ponoć nieprzebieżny las...
Idę polaną i wchodzę w punkt, tym razem jak  po sznurku (moim ulubionym SZNURKU - tylko musicie kliknąć YouTube'owi potwierdzenie, że rozumiecie że materiał dotyczy samookaleczeń).

Po drodze dostaję jeszcze delikatną podpowiedź od ekipy która najechała ten punkt z drugiej strony. To bardzo miłe, że podpowiadają, bo potwierdza mi to, ze plan "BRUTE FORCE" przez kolce zadziałał. Korekta na zachód weszła mi jak Ruscy do Afganistanu w 79-tym. Tylko mam ponad godzinę w plecy, nowe szramy na rękach i nogach... taka jest cena, ale MAM GO. MAM GO !!!
Co do nawigacji... spuśćmy na to zasłonę Milczenia. Najlepiej "Milczenia" autorstwa Edgara Allana (fragment poniżej)

"Posłuchaj mnie - rzekł Demon -
położywszy mi rękę na głowie..."
(nie można tak nawigować - naprawdę tak mi powiedział - krzywdę sobie zrobisz...)

I stałem w bagnie pomiędzy wysokimi nenufarami,
i deszcz mi padał na głowę,
i nenufary wzdychały, jeden do drugiego,
w solenności swego opuszczenia... 

Są i nenufary...


Legendarna 29-tka...


Był PIEKIELNY SZLAK, no to wypada odwiedzić GOSPODARZA tychże włości - kierunek DIABLA GÓRA

Nim jednak wbiję na Diablą, to skoczę jeszcze po dwa inne punkty kontrolne.
Nie ma się co tu za bardzo rozpisywać, bo nawigacyjnie poszło bez przygód, a same punkty kontrolne świetne. Sami zobaczcie.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym na Diablą wszedł jakoś sensownie, a nie skarpą... ale powiedzmy, że było to mniej lub bardziej planowo.

Ruiny gospodarstwa - wypassss

Na wydmie :)

Kolejny fajny punkt kontrolny

Dzień dobry, zastałem Gospodarza :D ?

Pamiętaj Diable co powiem Ci, nigdy z Fechtmistrzem nie stawaj do gry
Pomnij to Diable, bom szczery - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Rapiery
Pomnij to mocno, pomnij Diable - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szable
Pomnij Diable, pomnij me rady - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szpady...
(własne)

Pomnik/Miejsce Pamięci też robi wrażenie !!!


JAZ kozie śmierć
Czasem trzeba ryzykować, kalkulować szansę i podejmować decyzję "na granicy". O to przecież chodzi w tej zabawie. Zostało mi niecałe dwie godziny, to niewiele ale postanawiam powalczyć o maksymalną liczbę punktów w tym czasie. Zwłaszcza, że czuję, że zaczynam wchodzić w pewien trans... zafiksowania się na mapie. To kwestia poziomu motywacji, determinacji i siły woli. To moment, w którym coś w Was się odpala i wszystko zaczyna się układać.
A było to tak --->
Jadę na punkt opisany "poniżej jazu". Aby się na niego dostać trzeba się przeprawić przez 3 "zerwania" drogi. W takich chwilach zawsze przypomina mi się ten komiks - tam była taka scena jak Frank Castle wchodził do płonącego budynku uratować dziecko i na klatce "brakuje 3 metrów schodów - co to dla mnie?". Bądź jak Frank, rower na ramię i "co to dla mnie" - przeprawiam się przez rozwalaną drogę i kanały wodne, a chwilę później łapię lampion przy jazie. Punkt wypasss - ekstra, za to kochamy orientację!
Zostało niewiele mniej niż 2h... przypadkowo spotkany tutaj inny zawodnik odradza mi ciśnięcie na pkt 13 (Ruiny domu), ale kurcze to RUINY DOMU - klimat, klimat, klimat... przecież to też może być wypas. Chrzanić rekomendację - dzida na ruiny i właśnie wtedy włącza mi się ten trans... uwielbiam te chwile. Uwielbiam ten stan... kiedy mózg przełącza się w tryb stricte zadaniowy... wszystko dookoła zaczyna tracić na znaczeniu, a przed oczami widzę tylko drogi, zakręty, ścieżki i niemal upływający czas.
Mój umysł zaczyna przeliczać odległości, jeszcze 250 metrów, jeszcze 100, skręt w lewo i dawaj... upalaj. 34 km/h, szybciej, szybciej, szybciej... ignoruj że boli. Zamknij ból w pudełku i schowaj głęboko na dnie umysłu... na później.
Zakręt w lewo, przelot, zakręt w prawo... tam dalej kończy się na mapie szuter i zaczyna droga polna. Mam nadzieję, że będzie przejezdna, bo tego to nigdy nie wiadomo... a nie ma za wiele czasu na błędy i poprawki wariantu. Nie jest źle, drę na dziko przez pola, ale droga nagle się kończy całkowicie... jadę jednak dalej, na krechę przez łąkę. Jest dobrze, bo jechać się da. Po prostu kręć - nie zwalniaj. Przedzieram się aż do rzeki i teraz w prawo, wzdłuż brzegu... są! RUINY DOMU. Perfekcyjnie. Patrzę na zegarek. 14 min od poprzedniego punktu. Jest dobrze, tylko utrzymaj ten stan umysłu. Porywam lampion i cisnę dalej... tym razem przez błotnisty zagajnik do najbliższej utwardzonej drogi i w kierunku kolejnego punktu.
Znowu liczę drogi i przecinki, w trzecią w prawą - potem UPAŁ czyli dzida ile fabryka dała, aż do zakrętu drogi, ale ja wtedy ścieżką na wprost przez pole... jest kolejny lampion. CZAS i KIERUNEK, CZAS I KIERUNEK - nie ma w mojej głowie miejsca na nic innego. Uwielbiam ten stan. Przeliczam w głowie mapę na obrazy w ternie, najpierw wzdłuż skarpy po lewej, potem miń dwa doły po prawej i w lewo do kapliczki. JEST.
Czasu coraz mniej, ale trans trwa więc ryzykuję, zawracam i oddalam się od bazy. Została niecała godzina, a ja oddalam się od bazy po kolejny lampion... ale wiem, że mi się uda. Kierunki, prędkości, kąty krzyżujących się dróg i czas... mam wrażenie że widzę nie świat, a zmieniającą się macierz pełną liczb. To jest jak narkotyk, wystrzał dopaminy. Kocham ten stan !!!
Ech gdyby zawsze udawało się wejść na taki poziom pobudzenia - w szermierce mamy to samo, jak się Wam uda w niego wejść, to jesteście w stanie "przejść po" każdym. Całą kwintesencją rywalizacji, jest wejście "na żądanie" w taki tryb i utrzymanie go do końca zmagań. To jest właśnie mistrzostwo.
Nie mógł ten stan odpalić się na 29-tce, co? :D :D :D
Widocznie nie mógł :P

Urwana droga

Zacny punkt - takie miejsca uwielbiam :)

Ruiny domu:

Coś się skrada po ścianie... ale w końcu to Piekielny Szlak (tam, znowu jadę Piekielnym)

Jest i kolejny lampion

Mroczna kapliczka niczym SPOOKY SHRINE (pamiętacie, TUTAJ).

Jak to było?
"When avarice fails, patience brings reward"



Jest Afryka są i banany :D
Tak... została niecała godzina, a ja jadę w stronę punktu zlokalizowanego w Afryce, czyli dość daleko.
Zlokalizowany jest tu punkt żywieniowy. Zastanawiam się czy coś jeszcze tu będzie... nierzadko na Bike Oriencie czy Rajdzie Waligóry zaczynają składać trasę, zakładając że o tak później godzinie nikt już tu nie dotrze. I to kolejny raz kiedy zadaję kłam takim przesądom. Objawiam się! Ja wiem, że zostało niewiele ponad 30 min do limitu, ale co mi tam - nadal jestem w transie, czuję że dam radę. JESTEM. Obsługa w szoku "Pan jeszcze na jedzenie?
Uwaga - to będzie ten humor, za który się płonie w piekle, więc jak ktoś wrażliwy to niech nie czyta:
Widzę, że w Afryce nadal głód (a dla realnie zainteresowanych temat, polecam niesamowicie gorzką książkę "GŁÓD")
Na bufecie nie ma już prawie nic... wszystko zjedzone lub pochowane, bo obsługa zaczyna zwijać punkt.
Udaje Im się jednak wyłuskać dla mnie jakieś ostatnie banany - w końcu nazwa AFRYKA zobowiązuje. Pożeram dwa, niemal łykając je w całości. Banany to czysta energia - teraz dopiero zacznie się upalanie. Podbijam kartę i ruszam w kierunku bazy. 28 minut, a po drodze chce jeszcze 2 lampiony zebrać. NO TO OGIEŃ Z DUPY i nie hamujemy dla nikogo. Co na drodze to pod koła: psy, dziki, grzybiarze, dzieci, cokolwiek... napęd przemieli, amortyzator łyknie. CISNĘ !!!

Afryka dzika, dawno odkryta :D


"Andrzeju, Ty się nie denerwuj" (klasyk intiernietów TUTAJ) zdążymy :)
Zostało około 15 minut, a do bazy kawałek drogi. Zebrałem jeden z planowanych lampionów, drugiego jednak już się nie uda... braknie czasu, trzeba gnać do bazy a i tak - jeśli nie jebnąłem się obliczeniach - to będę na styk. Wchodzę w tryb MORDERCZY FINISZ, czyli ból do pudełka i odstawiam na półkę, na później. Liczy się tylko droga i to aby się teraz nie pomylić w nawigacji - nie ma miejsca na najmniejszą pomyłkę. Lecę niebieskim szlakiem... gdzieś po drodze spotykam Andrzeja z IT Orientu. On też leci na bazę.
- Chyba nie zdążymy - krzyczy do mnie
O Ty małej wiary, może i uprawiam patonawigację, może odwalam warianty z dupy, ale jeśli chodzi o finisze to jestem specjalistą :P
Przypominam nasz rekord na Rajdzie Wilczym (4 sekundy przed dyskwalifikacją - przy cyfrowym pomiarze czasu). Zdążymy, na styk bo powinniśmy do bazy wpaść na minutę przed limitem, tak szacuję... no chyba, że nagle droga stanie się nieprzejezdna (błoto, piachy, cokolwiek...), ale szczęśliwie jest git-przejezdność.
- Chyba nam się nie uda - Andrzej nadal wątpi.
Andrzeju, pierwsza zasada morderczego finiszu. Cisza... i zgon w samotności. Każda zbędna utrata energii jest niewskazana. Obniż wszystkie niepotrzebne funkcje życiowe, zapomnij o konwersacjach, o świecie obok. To zbyt duży wydatek energetyczny, przekieruj wszystko w ciśnięcie w pedały. Zostaw minimalne porcję energii na wzrok i oddech, reszta niech zapodaje moment na korbie.
Pamiętajcie, że rower po płaskim jedzie siłą mięśni, ale pod górę jedzie SIŁĄ WOLI !!!
Dopóki nie wybiła godzina zero, dopóki jest czas, jest walka - targamy ile tej siły zostało.
"...w sercach ciągle żar, LOK TAR OGAR !!!" (po orkowemu: Tryumf albo Śmierć - i znowu ta sama kapela co śpiewać nie umie, rytmu nie trzyma ale klimat, klimat, klimat ---> HORDA)
Ciśniemy do samego końca... do limitu, póki jest nadzieja, że zdążymy.
Tylko droga się liczy, nic więcej... zdążymy!!!
"...zostali wystawieni na próbę, by ciągle walczyć, nigdy nie ulec, nie wpaść w przeklęty strumień, idąc przykładem Grommasha i Thrall'a, wszyscy LOK TAR OGAR, w końcu pora przekuć w wielkie czyny nasze słowa... gotowi na poświęcenie, nie rozmawia się o cenie, gdy trzeba zostać na scenie. Gdy wróg stoi u bram, patrzy z nienawiścią w oczach, WOLA WALKI TO DAR, mogący powstrzymać pożar" (OBROŃCY AZEROTH)

Basia, już w bazie mi powie, że miała rozmowę postaci:
- Zostało 5 min, chyba nie zdąży.
- To przecież jeszcze kupa czasu, oczekuj go na minutę przed limitem.
Ktoś mnie tu zna lepiej niż ja znam samego siebie.

Ostania prosta - zostało 2,5 minuty. Zdążymy !!! HAHAHA wiedziałem.... WIEDZIAŁEM. Po prostu kręć !!
Na metę wpadamy na półtorej minuty przed limitem. O jakże mi tego brakowało... takiej walki, takiego ściorania się i wybatożenia na koniec.
Piękny był ten BIKE ORIENT, zakończony tak bardzo, bardzo w naszym stylu. Wystrzał dopaminy jest niesamowity. Na liczniku mam 120 km... jest pięknie.

Andrzeju :D


Niby MAŁO a jednak BARDZO :)
... a w bazie czeka na mnie Szkodnik. Przyjechał całe 20 min temu czyli też jeździł prawie 10h... pytam jak kolano?
Odpowie: zrobiłam 70 km...
ILE?
A kolano? W PORZĄDKU? TAK?? Hahaha.. cudownie.
Tak bardzo się cieszę, że jest w porządku... i może start tutaj nie był zbyt mądry, może było to nawet całkiem głupie, ale jestem z Ciebie dumny, tak bardzo dumny.
Nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi...
Basia zrobiła 15 punktów kontrolnych !!!
To niesamowite... naprawdę niesamowite. Cieszę się, że wracasz do naszego małego świata, tego samego z którego, w końcu stycznia wypchnął Cię parszywy los... czekam tu na Ciebie.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Wojtkowi za opiekę nad Basią podczas rajdu.
To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, że mogłem się spokojnie "puscić" gdzieś po lesie ("po" nie "w" - kontekst ma znaczenie, tak?).
Tak więc, niby Małodobry z nazwiska, a jednak BARDZOdobry. Dziękuję !

No i jak, było emocjonalnie we wpisie?
Byłoby, nie? :D :D :D


Czasem tak się czuję - dzikość i żar w sercu (i zamiłowanie do złota :P )

Pamiątka !!! Kawałek PIEKIELNEGO SZLAKU !!!



Kategoria SFA, Rajd

Przez PAGÓR do KRYMINAŁU :)

  • DST 25.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 czerwca 2022 | dodano: 27.06.2022

Dla dociekliwych: Pagór - tak się nazywa wzgórze z "przekaźnikiem" widoczne na ostatnim zdjęciu, a Kryminał to nazwa kwartału lasu między Witeradowem a Bukownem)
Wracamy na rower... pierwszy wyjazd Basi na rower od operacji. Bez wielkich pagórów, bez korzeni i kamerdolców, ale jednak !!!
Długo czekaliśmy na tą chwilę, bardzo długo...

"W zardzewiałej ziemi - chwasty i kamienie,
W zardzewiałej ziemi - wyschnięte strumienie...
(skwar niemiłosierny)
...
W zardzewiałej ziemi - kości, sierść i zęby -
Proch, co skrywa diament wypchnięty z jej głębin.
A nad nią błękitne po chmurach wspomnienie -
Rozedrgana spiekota, ulewne płomienie
. (upał iście morderczy...)
Po tej zardzewiałej ziemi ludzie pokrzywdzeni (pokrzywdzeni...i to mocno w tym roku)
Zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni... (mojej ukochanej Sztoły już nie ma - TUTAJ)
Wydłubują strzępy sierści, kości i diamenty
Majacząc na słońcu, śniąc chłodne odmęty
Majaczące plemię spragnione krynicy
Zbrojne w kości przodków - tłucze się i krzyczy
(krzyczy, że czas już najwyższy wrócić na rower...)
Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem:
Czy Bóg - czy rozsądek ma być ich kompasem?
(byle poprawnie wskazywał północ)
Przez siebie uwielbieni i znienawidzeni
Depczą mylne szlaki wyschniętych strumien
i (... nawet rzeki umierają)
Z tą prawdą tak niemiłą i świętym i łotrom:
Bóg sprawił, że wciąż idą... (niezmiennie! NIEZMIENNIE!)
Rozsądek - że dotrą! (nie inaczej! NIE INACZEJ !)
Mistrz Jacek "Wyschnięte strumienie" (całość TUTAJ)

Jak ja tęskniłem za tym widokiem...

Niebo płonie żywym ogniem

Ślady historii... las pod Witeradowem

"Dość mam już pustych dni i wypraw, których nie było...zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi, gdzie wolniej płynie czas..." 
DO LASU, DO LASU, DO LASU !!!! (parafraza KLASYKI)


Rogaty zdobył traktor :)

W promieniach zachodzącego słońca...



Kategoria SFA, Wycieczka