aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd WYZWANIE 2020

  • DST 191.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 września 2020 | dodano: 23.09.2020

Na wstępie powiem, że już sam wstęp do relacji będzie dość długi bo wyzwaniem to było w ogóle wziąć udział w tych zawodach. Niemal do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy uda nam się wystartować i jeśli tak, to w jakiej formie. Po pierwsze termin Wyzwania pokrywał się z naszymi zawodami szermierczymi w Gdyni (Puchar Neptuna zwykle zaczyna sezon zawodów w danym roku - zwykle, bo rok temu dla odmiany mieliśmy Puchar Torunia). Jednakże jak pewnie sami zauważyliście ten rok jest lekko... chory i różne dziwne akcje się w nim odwalają. Z kilku nagłych przyczyn musieliśmy przenieść zawody z Tripolis (3miasta) do Wrocławia i zrobił nam się nagle - jak to powiedziała kadra instruktorska z Festung Breslau - Puchar NIE-ptuna (Genialne! Macie u mnie piwo za ten tekst!). Jak się to ma do rajdu? No więc zestawmy ze sobą te miasta:
Gdynia a Opole... Opole a Wrocław.
Rozumiecie już co zaczęło nam kiełkować w naszych zrytych łbach?
Powiem jednak szczerze, że samo przeniesienie zawodów niewiele by nam dało, gdyby nie drugi fakt równolegle. Po 14 latach startowania w zawodach z bronią w ręku i niezliczonej liczbie walk, postanowiliśmy zrobić sobie jakąś przerwę w startach zawodniczych i skupić się na sędziowaniu, nauczaniu i organizacji. To oczywiście duże uproszczenie tematu, ale jeśli ktoś jest zainteresowany naszym szermierczym życiem to odsyłam do moich relacji z różnych naszych zawodów. Wracają do tematu i mówiąc najbardziej ogólnie: nie walcząc mogliśmy pozwolić sobie na przyjazd po sobotnich eliminacjach, na same finały w niedzielę. A skoro udało nam się "uwolnić" sobotę... no to przyszła pora zadbać o jeszcze jeden element tej układanki.
Kontaktujemy się z Organizatorami Wyzwania i pytamy czy możemy polecieć całą trasę rajdu na rowerze, oczywiście jak zawsze poza klasyfikacją w takim wypadku. Przecież nie będziemy biegać... jak zwierzęta. Widzieliście schematy tego rajdu?  Na wejściu 24 km na nogach, a potem jeszcze więcej... nie ma bata, lecimy wszystko na rowerze albo nas tam nie ma.
Dostajemy zgodę na nasz plan, za co w tym miejscu chcieliśmy bardzo i oficjalnie podziękować, bo sprawiło to, że trzeci kawałek tej karkołomnej układanki logistyczno-organizacyjnej magicznie wpasował się na swoje (oczekiwane!) miejsce. Możemy zatem podjąć WYZWANIE jakie rzuca nam pewien kąśliwy owad (wyjaśnię za chwilę). Ruszamy do Suchego Boru pod Opole! Sami widzicie chyba, że już sam start był nie lada wyzwaniem!



Orientacja? Ja mam do tego dwie lewe ręce... czyli hipster na dzielni.
Start tras rajdowych wyznaczony jest na północ z piątku na sobotę. Ruszamy z Krakowa w piątek wieczorem i dość sprawnie dojeżdżamy do Suchego Boru. Nasz SFA-Panzerkampfwagen (mówiący płynnie w hoch-deutsch'u, na co dowody można zobaczyć na profilu Basi) wskazuje temperaturę 3,5 stopnia. Ej... nadal jest lato! Co to ma być?
Nie chce być jednak inaczej, powiem więcej nawet... nad ranem temperatura jeszcze spadnie o jakieś 1 czy 1,5 stopnia.
Lato nie lato, ale nocą będziemy jechać w zimowych rękawicach. Jeśli ktoś się zastanawia skąd mieliśmy zimowe rękawice przy sobie to niech sobie uświadomi, że... Przecież to standardowe wyposażenie rajdowe na każdą porę roku, prawda?!? To jeden z powodów dlaczego mamy tak wielkie plecaki... takiego bowiem, standardowego wyposażenia jest o wiele więcej. A skoro już o rękawicach mowa, to zimowe zimowymi, ale dałem niesamowitego ciała (a jakie innego miałbym dać ciała, innego nie mam przecież i każdy to przyzna... naprawdę przyzna! To tylko kwestia odpowiedniego poziomu zastraszenia i przemocy. Nie takie rzeczy ludzie przyznawali z akumulatorem na ... ) No ale wracając do tematu, dałem niesamowitego ciała z podstawowymi letnimi rękawicami "na dzień".
Wziąłem po jednej rękawiczce z dwóch różnych par i oczywiście obie lewe... No żesz, k***a... Limit na zrobienie trasy 26 godzin... nie wytrzymam tyle jeździć bez rękawic! Nienawidzę jeździć bez rękawic. Dawno tak nie zrypałem sprawy. Grrr... Po prostu gwiazda, z którą każdy chciałbym przeprowadzić wywiad:

- Jak Panu idzie zbieranie lampionów?
- Ło-Panie, ja do tego to mam dwie lewe ręce...

Próbuję rozwiązania awaryjnego: włożenia jednej lewej rękawicy na prawą rękę, ale w odwrotnym ułożeniu. Nie jest to bardzo wygodne, ale da się. Da się dzięki temu, że jedna z par która dostarczyła lewą rękawice, jest już mocno styrana rajdami i rozciągnięta. Przez cały rajd będę wyglądał jak jakiś hipster... anty-mainstremowy vloger modowy, influencer garderoby... Jak jakiś zbuntowany nastolatek, który uparł się manifestować swą oryginalność światu... dramat. Jak mnie ktoś zapyta na trasie "to jedna para rękawic? Bo tak trochę dziwnie to wygląda", będę myślał "obedrę Cię ze skóry, oprawię, ugotuję i pożrę!", ale będę odpowiadał "tak, to specjalny wojskowy model. Przeciwnik myśli że jest nas dwóch, bo widzi dwie różne ręce".
No i zadumają się wtedy  nad wysokością mojego poziomu PRO...
Mówiłem już, że DRAMAT? Tak, wiem, mówiłem... epika, liryka i DRAMAT. Niby pierdoła, ale będzie mnie to drażnić to przez cały dzień... i noc. I drugą noc... Arghhh...

Zdjęcie zrobione już za dnia. Lewa normalnie, prawa na odwrót...


"Wąski, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili"
Gospodarzem rajdu jest zespół OSA OPOLE, stąd mówiłem że wyzwanie rzuca nam pewien kąśliwy owad. To zespół z którym już nieraz wspólnie sponiewieraliśmy i upodliliśmy się na różnych rajdach. Jeśli dobrze pamiętam poznaliśmy Ich w środku pewnej zimnej marcowej nocy, gdzieś w masywie Baraniej Góry (1220m) na Rajdzie Wilczym w 2016 roku. Śniegu po kolana, a my drzemy na azymut przez las. Potem już było z górki... tzn. w przenośni, bo częściej było jednak pod górę na przykład na Orienteering'u w Cieszynie czy na Team360 w Przemyślu, gdzie w zasadzie 70-80% trasy zrobiliśmy wspólnie, cisnąc raz na szagę, a raz na rympał przez jakieś podkarpackie chaszcze i pagóry. OSA czyli Mateusz i Andrzej debiutują obecnie jako budowniczowie trasy, więc z wielką chęcią przetestujemy co nam tu dzisiaj wyrychtowali.
I powiem Wam, wyprzedzając nieco chronologię relacji, że zrobili naprawdę dobrą robotę, choć wiele innych zespołów się z nami nie zgodzi :) 
Większość punktów kontrolnych jest jakby robione specjalnie pod nas czyli punkty z charakterem pokazujące najciekawsze miejsca w (szeeeeeroko rozumianej) okolicy. Jesteśmy po prostu zachwyceni krajobrazowo-turystycznym profilem trasy. Powiem Wam, że nie spodziewaliśmy się, tak dobrej trasy. To oczywiście zasługa również samych terenów tutaj, po prostu mają potencjał i został on dobrze wykorzystany! Zarzuty jakie się pojawiały do trasy to przede wszystkim niedokładności na mapie (mówię o kwestii lokalizacji punktów. To sprawa dyskusyjna bo my mamy w zasadzie zastrzeżenie do lokalizacji tylko 1 punktu oraz dwóch czy trzech opisów, natomiast inne zespoły wskazują takich "punktowych ale" sporo więcej... Ciekawe jest także to, że mamy bardzo różny odbiór samej trasy. Dla nas pod kątem turystyczno-krajoznawczym trasa była "w pyteczkę" czyli rewelacyjna, natomiast sam na trasie słyszałem inne opinie. Pozdrawiamy serdecznie ekipę "dałbym Mu w ryj za ten punkt"!  No ale to też kwestia czego oczekujecie od rajdów.
Startujemy około 10 min po wszystkich, tak aby nie przeszkadzać w oficjalnym starcie zespołom, które będą się dziś ścigać o miejsca na podium. Dla Nich pierwszy etap jest etapem pieszym (TREK) i szacowany jest na jakieś 25km. Jak ja się cieszę, że lecimy to rowerem a nie z buta, zwłaszcza że właściwie bezpośrednio z bazy wjeżdżamy do lasu, a lasy tutaj... są MEGA przejezdne. Na skraju drogi wita nas sympatyczny Misiek, a pewien Żółw zaleca nam wolną i bezpieczną jazdę :)

Miś Dożynek... w młodości był niezłym rozpruwaczem

HALT! PAPIEREN BITTE!


OK z tą przejezdnością lasów... to są pewne drobne wyjątki na które oczywiście natrafiamy, jednakże statystycznie ciśniemy przez ciemność nie niepokojeni większymi trudnościami terenowymi. Miejsca o których mówię, to przede wszystkim brak 3 kolejnych przejazdów przez tory, które na mapie aż kusiły aby z nich skorzystać oraz poszukiwanie jeziora, którego na mapie nie ma wcale.
Jednakże takie miejsca jak Jaz Rumcajsa, ruiny starej chaty czy też (genialny pomysł) przepust pod drogą, gdzie do lampionu trzeba poruszać się na czworakach nas po prostu kupiły. O to chodzi w tej zabawie!
Jesteśmy także pod wrażeniem infrastruktury rowerowej w tych okolicach. Liczba ścieżek i szlaków rowerowych jest tu ogromna, co bardzo poprawia komfort "przelotów". Trek "dookoła bazy" zamykamy z wynikiem 38 km i kompletem punktów. Chwilę później ruszamy głębiej w las.

LIGHTNING BOLT
Spell level: 5
Damage: 15-25
Mana: 20


Na czworakach po lampion - rewelacyjny pomysł na punkt. Mega przepust!

Powrót po podbiciu karty :)

Gdzieś w nocnym lesie i nocnej kukurydzy

Ruiny starej chaty - takie punkty kontrolne lubimy!

No ładnie mu tu, ładnie acz z ambonami różnie to bywa, bo nierzadko myśliwi mają o to wielkie "ale"



"No tak średnio bym powiedziałbym, tak średnio" czyli pechowa 13-sta
Gdy my kończymy nasz rowerowy TREK to z bazy wyjeżdżają właśnie najlepsze ekipy. Wygląda na to, że zrobili część pieszą w takim samym czasie jak my zrobiliśmy ją na rowerze... tak, ja wiem że Oni azymutem czasem lecą, a my niektóre rzeczy objeżdżaliśmy, ale nadal... Wyszło Im około 30 km, nam koło 38... czas podobny. 
Pierwszy punkt drugiego etapu robimy zatem z Aśką, Marzką, Arturem i Łukaszem. Są zaskoczeni naszą obecnością bo nie figurowaliśmy na listach startowych. No co? My dziś w roli eksploratorów trasy i ekipy reporterskiej - mamy przykaz robić dużo zdjęć, więc zgodnie z oczekiwaniem wklejam ich tu dużo.
Chwilkę uda się pogadać z wyżej wymienioną ekipa, ale dosłownie chwilkę bo nim się obejrzymy znowu jedziemy sami - pocisnęli na kolejny punkt innym wariantem niż my.
Przez resztę nocy będziemy mijać się jeszcze z innymi zespołami, choć w sumie to "mijać się" nie jest najlepszym stwierdzeniem. Na jednym punkcie (PK13) schodzi nam... i to w kilka ekip dosłownie do rana aby odnaleźć lampion. To nie jest przenośnia, noc się kończy, słońce pomału wstaje a my czeszemy kawał lasu szukając lampionu na "rogu polany".
No ni ma... są jakieś polany ale nijak się mają do ścieżek na mapie. Tam gdzie powinien być punkt, tam polany żadnej nie ma. Chyba w 4 zespoły chodzimy tu w kółko po lesie. No i w końcu JEST !!
Róg polany, tak? Skraj młodnika, granica kultur to może i owszem, ale róg polany? Jaki polany? Co Wy bierzecie, że widzieliście tu polanę? Ja też to chcę! Mój oficjalny komentarz do opisu tego punktu to tytuł tego rozdziału i znajdziecie go tutaj: Róg polany? No tak...

Leśne przeloty :)

"W stronę słońca"


"Śniadanie na trawie"... czyli jesteśmy na Szpicy (ale bynajmniej nie rajdu)!

Idziemy w klasykę i robimy "śniadanie na trawie" :P
No dobra, nie na trawie ale na Szpicy bowiem naszym celem jest wzniesienie Szpica Zakrzowska. Tam po złapaniu lampionu rozkładamy się ze śniadaniem. Można schować lampki bo dzień już w pełni wstał. Jestem już za stary na żywienie się tylko żelami energetycznymi. Jedziemy 26 godzinny rajd z planowaną trasą na około 150 km, więc wyżywienie to podstawa. Bułeczki, kabanosy, jajeczka na twardo, sałatka... na bogato. Szkodnik naprawdę nie może uwierzyć, że wiozę w plecaku sałatkę i ugotowane jajka, ale kiedy zaczynam się rozkładać na leśnym stoliczku z poranną ucztą to zaczyna łapczywie zerkać na moją sałatkę. Wiedziałem! Zawsze tak jest. 
Jest koło 6:00 rano a my w środku lasu robimy sobie polowe śniadanko. Jest dobrze!


Ciekawe czy siedzi tam coś rogatego? Może warto by profilaktycznie wrzucić tam ze 3 granaty?

Ładnie tu :)


"Wciąż o Ikarach głoszą - choć doleciał Dedal..."

Tytuł tego akapitu to oczywiście szkolny klasyk. Ktoś to jeszcze z Was pamięta?
Jeden z następnych punktów ma opis "IKAR". Takie opis to ja lubię - od razu wiadomo, że będzie to coś nietypowego. I tak rzeczywiście jest. To wapiennik przyozdobiony postacią Ikara. Robi naprawdę duże wrażenie, bo tego typu rzeźby na wapiennikach to naprawdę rzadkość. Kopary nam jednak opadają, gdy w miejscowości "no dole" przeczytamy historię tego wapiennika.
Takie rzeczy nie dzieją się na co dzień. Rewelacyjne miejsce na punkt kontrolny rajdu. Mówiłem już, ale powtórzę: "Wąski, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili".
Specjalnie dla Was zdjęcie tablicy opisującej tenże wapiennik. Tablica znajduje się przy miniaturze konstrukcji, która została zbudowana w środku wsi.

Wapiennik IKAR

Miniatura Wapiennika

Historia:


Nareszcie zaliczałem Ankę... a mimo to nadal pozostaję Świętą :)
To jest już kwintesencja tego rajdu - punkty kontrolne na Górze Świętej Anny. Jak ktoś jest ze Śląska to pewnie zna to miejsce dość dobrze, ale my się tam wybieramy od jakieś 10-ciu lat. Powiedziałbym, że nigdy nie jest nam tam po drodze, ale to nieprawda! Zawsze jest to po drodze i zawsze przejeżdżamy tylko obok A4-rką bo lecimy w Rudawy, Karkonosze albo w Izery. Jak się w końcu udało w tym roku uderzyć na dłużej w Głuchołazy, Góry Opawskie i Jasieniki, to na Św. Annę i tak zabrakło czasu. Dlatego cieszymy się jak dzieci, że w ramach tego rajdu uda nam się wreszcie odwiedzić to miejsce.
No i nie zawiedziemy się: piękne lasy, pomniki, sam klasztor i skalny amfiteatr!
Potwierdza to tylko naszą opinię, że rajdy na orientacje są kapitalnym sposobem poznawania swojego kraju. Nawet MOP Wysoka na którym nieraz parkujemy, cieszy nas widziany z innej perspektywy niż zwykle.
Na samej Górze jest odcinek specjalny rajdu tzw. BnO po jarach i wąwozach.
Postanawiamy jednak darować sobie ten etap, bo będzie on tyraniem roweru... po jarach i wąwozach. BnO to zwykle rzeźnia rowerowo. Jak nie wierzycie to odsyłam do relacji z Silesia Race (Silesia 3 Beskidów). Tam zobaczycie zdjęcia jak się robi etapy BnO na rowerze. Tak, to te zdjęcia z noszenia rowerów po gęstych krzaków... no niby można, ale dziś tak nam się podoba trasa, że postanawiamy jechać po głównych punktach kontrolnych aby jak najwięcej jej zobaczyć. Sprawdzić co jeszcze OSA nam przygotowała. Przed nami nadal kawał drogi (koło 100 km), więc łapiemy tylko honorowo jeden punkt z odcinka BnO, czyli punkt "e", tak aby Leonard byłby z nas dumny. I tak było on nam po drodze... lampion, nie Leonard :)

Skalny amfiteatr

To był dopiero początek schodów...

Amfiteatr - miejsce dla publiczności :)

Brama do Sanktuarium


Mistrz Skywalker i Lord Sleepmonster
Przed nami pola, pola, pola... żółto i zielono. Można nawet spotkać Mistrza Skywalker'a (to jedna z odmian kukurydzy jakby ktoś nie widział).
Na jednym z punktów nazwanym "okienko" - to ta runa ze zdjęcia poniżej, na którą trzeba było się wspiąć, dopada nas Sleepmonster.
Nieprzespana noc daje o sobie znać... czyli znowu się nie udało. Jeśli porządnie się wyśpimy w tygodniu to trzasnąć całą nockę bez snu, to nie jest większy problem... Tak... raz nam się to udało, stąd wiem. Standardowo w tygodniu spaliśmy po 5-6 godzina zamiast 8-9, więc po zarwanej nocy Sleepmonster włącza tryb: ATAK.
Oczy mi się zamykają... co za dramat. Cóż Francis Bacon niegdyś rzekł, że "jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej ulegnięcie".
Okienko to ustronne miejsce, więc... padam ryjem w trawę. Zasypiam niemal od razu, jak menel po dobrej libacji. 15 min aby oszukać organizm...  to zawsze działa!
Słoneczko nas delikatnie opieka, a my leżymy w głębokiej trawie z rowerami. Krajobraz jak po bitwie: ruina i dwa trupy. 
Po 15 minutach wstajemy jak nowo narodzeni. Do kolejnej nocy Sleepmonster da nam spokój. Po 21:00 Szkodniczka zacznie znowu mulić, ja tym razem się jakoś obronię i już do końca
rajdu będę miał spokój od tego pacan (Sleepmonstera, nie Szkodnika... )

Ale extra droga!

Aha...

Szkodnik na zielonej trawce :)

Unikalne zdjęcie Szkodnika i Mistrza Skywalker'a :)
Takie punkty kontrolne to my lubimy!


Grupa Awanturników i Poszukiwaczy Przygód gna jakby ścigał Ich... Duch i Mrok :)  
Mostek nad stawami. Jeden z punktów na którym nie ma lampionu. Został zabrany/ukradziony/zniszczony. Tu zatem nasz drobny komentarz do OSY pod kątem trasy: ambony, stawy rybne itp... bez ustalenia z zarządcami tych obiektów, lepiej tam lampionu nie stawiać. W wielu przypadkach będą mieć o to "ale" albo lampion po prostu zniknie. Mówimy to z doświadczenia, zarówno naszego jak i innych Organizatorów, z którymi rozmawialiśmy. Czasem taka zgoda to jest formalność, ale nierzadko traktują to jak zamach na ich święte miejsce. Można oczywiście dyskutować kto ma racje, czy wolno czy nie wolno... ale po co kopać się koniem?
Wiecie jak to jest dyskutować z głupim: najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem ZMIAŻDŻY DOŚWIADCZENIEM!
Skoro goście i tak złośliwie taki lampion zabiorą... to czasem lepiej po prostu wybrać inne miejsce.
Na mostek wpadaliśmy razem z ekipą Adventure Trophy, czyli jednym z najmocniejszych zespołów w naszym kraju. Aby tego było mało, dołączył do Nich Zbyszek czyli ten, który objechał naszego Mordownika w 7,5 godziny...
Mostek nawiedziła już wcześniej jednak amba fatima... było i ni ma. Amba to takie zwierze, że co zobaczy to zabierze. No i zabrała lampion.
Robimy zatem foto-dokumentację naszej obecności na punkcie, a Adventurery "odpalają kopyto" i ruszają szaleńczym pędem przez las.
Gonimy Ich Szkodnik! Szkodnik nie jest fanem tego pomysłu, ale chyba nie chce sam zostać w lesie bo też rusza w pogoń (ja już włączyłem tryb "pościg" z opcją "intercept" i cisnę ile fabryka dała). Jakby ktoś nie widział, to Duch i Mrok to nazwy jakie nadaliśmy naszym maszynom - w nawiązaniu do pewnego filmu o dwóch współpracujących Bestiach.
Jest dobrze, jest grubo. 35 km/h gdy pod kołami jest bardzo twardo, 27 km/h jak jest tylko twardo. Ciężko, ale trzymamy się! Chyba się nie spodziewali, że się utrzymamy i udokumentujemy to zdjęciami. No cóż, zaatakowaliśmy Znienacka, Znienacko bronił się jak Umiał, a Umiał... no, to był nie lada zawodnik. Umiał zawsze umiał pocisnąć, więc ciśniemy za Nimi jak Umiał :)
Trzymamy się na ich ogonie i to kilka dobrych kilometrów. No to chyba udowodniliśmy sobie, że też umiemy tak jeździć... tylko normalnie nam się nie chce :P
A tak serio, to takie tempo owszem utrzymamy... przez kilka kilometrów, a Oni przez najbliższe 200... taka tam drobna różnica.
Dojeżdżamy wspólnie na kolejny punkt, Adventurery narzekają że lampion przesunięty jest trochę względem mapy, ale nas bardziej interesuje miejsce dawnego cmentarza epidemicznego. Znamienny punkt kontrolny w tym roku... znamienny
W poszukiwaniu pewnego mostka

"Stay on target!"


Ekipa poszukiwawczo-ratownicza czy to taka którą trzeba szukać i ratować?
Wciąż dalej i dalej, licznik już dawno przekroczył 130 km a my nadal ciśniemy po lasach. Na podejściu do jednego punktu spotykamy bardzo sympatyczną ekipę, z której (przynajmniej jedna osoba) należy do grupy poszukiwawczo-ratowniczej. Piszę przynajmniej jedna, bo z rozmowy nie jestem w stanie wydedukować czy określenie odnosiło się tylko do jednej osoby czy do całego zespołu. Rozdzielamy się podczas poszukiwania lampionu, ale tak specyficznie, bo ja wraz z "potwierdzonym" ratownikiem cisnę przez strumienie po lampion, a Basia zostaje z jego kompanem przy rowerze. Tutaj nie idzie się przedrzeć z naszymi maszynami, ledwo co sam przechodzę... roślinność po pas, miejscami podmokło, trzeba skakać przez spore strumienie. Ciśniemy w stronę jeziora. Oczywiście potem dowiemy się, że można było do tego jeziora dojechać piękną ścieżką od drugiej strony... my jednak ciśniemy na rympał przez krzory. W końcu udaje się odnaleźć lampion, ale oddaliliśmy się od naszych towarzyszy rajdu i to bardzo. Trzeba to teraz jakoś wrócić... Mam na takie akcje opracowany sposób, już nie raz sprawdzony w boju. Od czasu do czasu odwracam się i patrzę do tyłu tak aby wiedzieć jak będzie wyglądać droga powrotna. Zapamiętuje charakterystyczne punkty terenu leśnego np. zbutwiały pień, zejście strumieni, charakterystyczne drzewo itp a potem wracam po tych "zapisanych" w pamięci waypoint'ach. Działa zawsze i powtarzalnie. Byłoby zatem bardzo szkoda, gdybym tym razem idąc po lampion mocno zagadał z Kolegą i zupełnie nie zwrócił uwagi ani w jakim kierunku idziemy, ani jakie występują tu charakterystyczne punkty orientacyjne... mapa została przy rowerze, kompas także bo przecież szedłem tylko po lampion. Okazało się, że szedłem po niego naprawdę długo i teraz powrót w miejsce startu stał się co najmniej problematyczny.
Ratownik także nie do końca wie jak wrócić... mam ochotę żartem zapytać Go jaką rolę w swojej grupie pełni. Czy nie jest to np. rola ofiary, pozoranta którego trzeba szukać i uratować. Pasowałoby JAK ZNALAZŁ (sic!) do naszej sytuacji obecnie...
Próbuję jakoś określić w którym kierunku powinien iść, ale las wygląda po prostu identycznie w każdym kierunku. Kolega zaleca w prawo, ale mi to bardzo, bardzo się nie zgadza. Raczej wolałbym kierować się wzdłuż strumienia z lekka tendencją w lewo, ale Kolega brzmi jakby był pewien tego prawego kierunku. Stwierdzam zatem, że skoro gość jest z ekipy poszukiwawczo-ratownicznej, to może jednak wie jak cofnąć się po śladach. Idę za Nim, choć ten kierunek "w prawo" bardzo, bardzo mnie niepokoi... idziemy dłuższą chwilę i w pewnym momencie Kolega oświadcza w rozmowie, że to Ich pierwszy rajd na orientację i ogólnie nie spodziewali się takiego stopnia trudność.
AHA !
To chyba byłoby tyle jeśli chodzi o stwierdzenie "może On jednak wie jak wrócić". Wygląda na to, że weszliśmy jeszcze głębiej w las i to chyba w złym kierunku. Pytanie czy umiem teraz wrócić do lampionu z powrotem... Kolega nadal przekonany o wyższości prawej strony nad lewą, zaleca nadal kierunek " w prawo". Patrzę gdzie On się kieruje, a tam ogrodzenie młodnika w oddali. Cudownie... obok tego to NA PEWNO NIE SZLIŚMY !! Nie ma co, coraz lepiej...
Sięgam po nasz awaryjny leśny sposób. Mój plecak jest wyposażony jest w gwizdek. Odpalam falę dźwiękową o umówionej ze Szkodnikiem modulacji i częstotliwości aby odpowiedział, a ja po położeniu źródła dźwięku określę kierunek poruszania się. Odpowiada mi jednak cisza lasu... dowiem się później, że kochany Szkodniczek słyszał mój sygnał, ale uznał że daję Mu znać, że znalazłem lampion. Nie odgwizdał mi zatem... taki zajebisty back-up plan: sprzęt, umówiony sposób komunikacji, wypracowane procedury postępowania i wszystko "jak krew w piach". Dopiero kiedy zaczynam napierać falami (dźwiękowymi) falami jak tsunami na Fukushimę to Szkodnik raczy dać głos... lokalizując źródło dźwięku udaje nam się wrócić. No i bynajmniej nie było to w prawo :P  Ważne jednak, że się udało. Nie ma co się martwić takimi szczegółami - nie pierwszy raz zgubiłem się w lesie, na pewno też nie ostatni... byle zawsze było tak jak pozdrawiają się piloci "tyle samo startów co lądowań".

Szkoda by było gdyby po drugiej stronie jeziora była piękna droga...

Prawdziwe Źródło Lampionów


Co ma wisieć, nie utonie
Wpadamy na zadanie linowe. Most linowy do przejścia na drugą stronę. Wracają wspomnienia z nad Sanu i Rajdu Team360 w Przemyślu.
Pamiętam też ostatnią moja przeprawę tego typu na zimowej Silesii Race (jeszcze nim zaczęła się epidemia) i sabotaż... nie, zamach na moje życie. Tym razem obsługa od razu mi mówi, że przy moich gabarytach (to nie jest tak, że jestem gruby - ja mam dużą gęstość...) i z takim plecakiem, to będę gryzł muł z dna nim nawet dobrze uprząż założę... Jako, że musimy tylko przejść na drugą stronę i podbić lampion, a potem wrócić, to Szkodnik postanawia wziąć to zadanie na siebie. Ja mam po prostu dołożyć brutalną siłę i ciągnąć linę, aby Mu pomóc (wciągnąć Go z powrotem). Tak też robimy i chwilę później kolejny lampion pada naszym łupem.




Przed nami etap kajakowy. Punkty są do podbicia z kajaka, więc rowerowo nie będziemy mieć łatwo, próbując dojechać je gdzieś z brzegu. Jest także po 18:00 więc niedługo zapadnie zmierzch, a potem nadejdzie (druga na rajdzie) noc. Chcielibyśmy zdążyć złapać te lampiony nim zapadnie ciemność. Uda się dwa z trzech. Najpierw musimy przedrzeć się na plażę na którą nie prowadzi żadna ścieżka, bo to taka trochę dzika plaża w zakolu rzeki, a potem czeka nas punkt... na który nie prowadzi żadna ścieżka. Ej to etap kajakowy, czego byście oczekiwali. Punkt jest na ujściu strumienia do rzeki... od strony lądu to łąki, łąki, łąki. Do trzeciego punktu nie zdążymy już dotrzeć przed zmrokiem. Zaczyna się druga noc, trzeba na nowo odpalić oświetlenie i wrzucić coś na nasze styrane grzbiety bo czuć, że idzie znany z poprzedniej nocy chłód.
Ostatni kajakowy punkt to starorzecze, do którego musimy przedrzeć się przez pole kukurydzy. Spędzimy 45 min błądząc po tym polu... no Isaak byłby z nas dumny. 45 minut czeszemy starorzecze ale lampionu niet. Dzwonimy nawet do Org'ów ale według nas albo ktoś zabrał lampion, albo został źle rozstawiony. Przeczesaliśmy ponad kilometr starorzecza. W bazie od innych zespołów dowiemy się, że też mieli problem z tym punktem. Jesteśmy pewni, że byliśmy w dobrym miejscu... według nas klasyczny BPK (brak punktu kontrolnego) i tak będziemy się upierać.
Po 45 minutach czesania chaszczy i kukurydzy sfrustrowani ruszamy dalej.
Pozostał ostatni etap - dojazd do bazy przez 4 punkty kontrolne.
Mniej więcej będzie to już formalność acz zajmie nam to kolejne 2,5h.
Finalnie do bazy zjedziemy około godziny 23:00 mając na liczniku 191 km.

Brakowało nam tego - sponiewierania się, upodlenia, srogiego batożenia...
Piękny dystans, prawie 200 km rowerem w około 23 godziny. To nasz czwarty wynik w historii:
1) 320 km w 36h na Grassor 444
2) 218 km w 32h na Adventure Trophy 2017
3) 196km w 30h na Mistrzostwach Europy w Rajdach Przygodowych 2019

Teraz 191 km... jak nam przez ten tegoroczny "lock down" tego brakowało. Dodatkowo nareszcie zrobiliśmy Górę Św. Anny.
Tym bardziej cieszymy się, że udało się przyjechać na Wyzwanie.

Z bazy zbieramy się dość szybko aby złapać trochę snu. W niedzielę przed 9:00 chcemy wyruszyć na pierwsze zawody Pucharu 3 Broni 2020 we Wrocławiu.
To dziwne uczucie, po raz pierwszy od 14 lat nie startować w zawodach szermierczych, ale prowadzenie zawodów, bycie sędzią to też fajna sprawa.
O tym jednak już w bezpośredniej relacji z naszych zawodów.





Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa cesam
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]