Góry Świętokrzyskie - Pasmo Orłowińskie
-
DST
88.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Końcówka majówki to Góry Świętokrzyskie. Przez niektórych nie uważane nawet za góry, ale powiem Wam, że... no owszem, niewysokie, ale niebieski szlak w Paśmie Orłowińskim jest cudowny! A jak popatrzycie na niektóre zdjęcia, to jakbym nie napisał że to Świętokrzyskie to byście pewnie powiedzieli, że Gorce albo (Beskid) Sądecki.
Wyruszamy z Daleszyc i lecimy niebieskim przez Górę Stołową i Zamczysko, a potem odwiedzamy raki w Rakowie i wracamy najpierw żółtym przez ogromne knieje, a potem szlakiem Velo.
Świętokrzyskie to bardzo mało znane nam tereny, więc "Poznaj swój kraj" :)
No i chyba znaleźliśmy miejscówkę na Wiosenne CZARNE KoRNO 2022 - .... ha, tytułu Wam nie zdradzę, bo na razie to się szykujcie na przełożoną Siłę KORNOlisa (10 październik najpewniej), a niedługo potem Wiosenne CZARNE KoRNO 2021 - Piekło KORNOkorum
Na Świński Ryj !!!
No i po majówce, ale na koniec jeszcze: Szkodnik w szalonych kolorach :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Ćwilin i Śnieżnica
-
DST
10.00km
-
Aktywność Wędrówka
Wiecie jak jest, najwyższy szczyt Mogielica to zaliczony prawie tyle samo razy co Turbacz, z rowerem, bez roweru, raz nawet prawie Jelczem - gość chciał nam rowery na pakę zabrać (wraz z nami) abyśmy pchać nie musieli... mówię o samej końcówce podejścia, tej pionowej ścianie na niebieskim szlaku. Jechał wieżę widokową budować i wjeżdżał od znanej polany Jelczem, więc chciał nas po drodze zgarnąć... pewnie do roboty, więc się nie daliśmy!
A tak serio, to podziękowaliśmy bo oczyma wyobraźni widzieliśmy już nas na tej pace, w tym Jelczu, gdy będzie staczał się on w dół po wspomnianej wcześniej ścianie... jeb, jeb, jeb.
Raz w życiu dachowałem (siedząc na pace Toyoty Hilux... tak, ten model co nie ma zadaszonej paki, więc to takie umowne dachowanie, acz auto koziołkowało) i staram się jak mogę unikać tego doświadczenia. To że myśmy to przeżyli i skończyło się tylko na złamanej ręce kumpla i zanikach pamięci drugiego (po uderzeniu głową w szosę), to rozpatruję w kategoriach takiego małego lokalnego cudu :)
Wracając do Beskidu Wyspowego - zawsze chodzi się na Mogielicę bo to najwyższy szczyt. A te góry mają naprawdę sporo innych szczytów... no i ta adekwatna nazwa: szczyty jak wyspy pomiędzy miejscowościami. W zasadzie nie ma tutaj pasm górskich, tylko takie pojedyncze, zwykle bardzo strome (a jakże!) stożki. Stożki czy ostrosłupy? Nieważne...
Basia robiąc kiedyś Kurs Przewodników Beskidzkich była w zasadzie na prawie wszystkich szczytach, ale "prawie robi znaczną różnicę", bo na przykład Szczebel ostatnio robiliśmy po raz pierwszy oboje. Poza tym kurs miała dawno i na przykład na Ćwilinie była tylko zimą, a ja na Ćwilinie to byłem za małego. W znaczeniu, że młody byłem, a nie za Małego, bo Mały nie chciał iść i ja poszedłem, rozumiecie? Natomiast na Śnieżnicy nie byłem wcale do tej pory.
Odkrywamy zatem po raz pierwszy, albo na nowo Beskid Wyspowy. Aha, no i odkrycie dnia nam się przydarzyło także - oglądamy niesamowitą panoramę z Ćwilina i stwierdzamy, że Babia Góra z tego kierunku wygląda nietypowo... za nią Pilsko... a dalej. Zaraz, zaraz... czy to możliwe. Przecież jeśli to Babia i Pilsko, to dalej będzie... NIEMOŻLIWE: VELKY CHOC !!!
Aż po powrocie robiliśmy research w tym temacie, bo nie wierzyliśmy i tak jest to Velky Choć. Niesamowite! Rok temu tam byliśmy (niestety nie zrobiłem osobnych wpisów ze wszystkich wypraw wtedy i Choć jest tylko w podsumowaniu roku 2019). Niesamowita góra i jakże nieplanowane jej zdobycie. Wiecie... jedziecie sobie spokojnie przez Słowację, a tam nagle przed Wami taki olbrzym wyrasta. W zasadzie jeden, pojedynczy i takie serpentyny zapodaje, że ciężarówki wymiękają (i robią korek, gdy z ich rury wydechowej wydobywa się ogień i nie jest to dopalacz... raczej generator ciepła, które czuje nagłą potrzebę wydzielenia się w postaci płomieni). Wtedy poszła spontan decyzja "CHODŹ NA CHOĆ". No i taka niespodzianka: Choć'a widać z Ćwilina. REWELACJA!!
A teraz parę zdjęć: Śnieżnica i Ćwilin:


Trasy DH na Śnieżnicy:


Daszek nad szlakiem:










Kategoria SFA, Wycieczka
Dwie wieże...
-
DST
49.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
...czyli LUBA(ń) lubi GOR(ą)C(ą) jazdę :D
Tyranie zielonym szlakiem z Tylmanowej przez Basztę i Pasterski Wierch aż na LUBAŃ.
Potem Pasmo Lubania w jedynym słusznym kierunku czyli w stronę Knurowskiej - zjazd do Ochotnicy przez Studzionki i tyranie na GORC przez Jamne. Z Gorca powrót przez Wierch Lelonek i Przełęcz Młynne.
Ponad 1800m przewyższenia. To uzależnia :)
Kalwaria na Baszcie
Niech Was nie zwiedzie możliwość jazdy :)
...dalej było już tylko tak:
... i tak:
... i tak też:
Teraz w prawo?
Cel już widać:
Już prawie jesteśmy:
Nawet coś widać. A taka mała kropka na szczycie w centrum zdjęcia, tuż pod chmurami, to nasza druga wieża - mój ukochany GOR(e)C :)
Siedzimy po wieżą (dosłownie) i czekamy na deszcz... tzn. czekamy aż przejdzie bo zaczęło napierać porządnie :)
Wes Craven miał rację: "Wzgórza mają oczy" !!!
Kierunek Przełęcz Knurowska
"Przejdą lata i wieki przeminą, pozostaną ślady dawnych dni..."
Przeskok w czasie... dosłownie. Kilka godzin później i po jakimś chorym podjeździe. Hale podgorcowe:
Kocham gorczańskie mgły...
Jest i druga z wież. GORC! Od 3 roku życia nie ma chyba roku abym tu nie był. Gorce to mój drugi dom...
Brakuje tylko Szpady i były by wszystkie moje Miłości na zdjęciu :)
No dobra, trzeba by było jeszcze napisać gdzieś: [e do "PI" razy "i" równa się minus jeden], aby były wszystkie :)
Kategoria SFA, Wycieczka
"W miejscu, którego nazwiska nie powiem...
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
...nic to bowiem do rzeczy nie przyda" parafrazując Krasickiego. A czemu nie zdradzę? Bo to wycieczka w teren pod kolejną edycję Wiosennego CZARNEGO KoRNO!! Mimo, że edycja 2020 "Siła KORNOlisa" jeszcze się nie rozegrała, bo pewien wirus postanowił wpaść z wizytą (przypominamy, że wstępnie rajd przełożony jest na 10 październik 2020), to my już zaczęliśmy pracę nad edycja 2021, która będzie nosić nazwę "Piekło KORNOkorum".
Nie możemy zatem powiedzieć za wiele, ale już teraz zaczniemy kusić Was tym co przygotowujemy...
Żadne ze zdjęć nie zawiera jednak planowanych punktów kontrolnych... no, może jedno :)
A może nie? Kto to wie, kto to wie, Wy na pewno NIE, a my na pewno TAK :)
Będzie trochę pchania, no ale w końcu KORNOkorum chyba zobowiązuje, prawda?
Będzie też sporo jazdy... ostrej jazdy :)
Pięknymi szlakami :)
Odwiedzicie miejsca z historią...
pojeździcie fajnymi singlami w lesie...
czeka na Was sporo fajnych widoczków...
i szerokich leśnych traktów...
i szlaków...
oraz srogich wypchów...
...naprawdę tego wartych :)
No Szkodnik, nie udawaj że sprawdzasz mapę. Wiesz, że to tędy... po prostu pchaj dalej :)
Coś w środku lasu, bez dróg i ścieżek. Może być ciężko, ale Wy to chyba lubicie :)
Dajcie znać, kto tędy zjechał... no chyba, że wasz wariant wykluczy zjazd :)
Nie, to nie z drona :)
Nie, poprzednie zdjęcie nie było robione stąd - nie właziłem na górę :)
Kategoria Wycieczka, SFA
Na najwyższym Szczeblu
-
DST
7.00km
-
Aktywność Wędrówka
Najwyższym Szczeblu Beskidu Wyspowego, a skoro nie ma innego - to ten jest najwyższy: 976m.
Czarną drogą czyli w poprzek wszelakim poziomicom :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Po ścieżkach...
-
DST
110.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po ścieżkach, które tu biegły na długo przede mną,
po ścieżkach, które od dawna nazywam moimi,
po ścieżkach, które będą tu długo po tym kiedy mnie zabraknie...
ŚWIAT NIE JEST CZARNO BIAŁY... jest ZIELONO NIEBIESKI !!!
WASTELANDS...
To nie jest koniec epidemii, to nawet nie jest początek końca... ale może jest to już chociaż koniec początku.
Kategoria Wycieczka
W czasach zarazy... czyli dziennik czasu plagi
1. "Pułapki umysłu. O myśleniu szybkim i wolnym", Daniel Kahneman.
Niesamowita analiza działania procesów myślenia i wnioskowania zachodzące w ludzkim umyśle oraz omówienie bardzo wielu błędów poznawczych, które nierzadko na zawsze zmieniają nasze życie, relacje, światopogląd... i to niekoniecznie na lepsze. Wyjaśnienie co sprawia, że tak łatwo czasem wyciągamy pochopne wnioski i dlaczego czasem uwierzymy w każdą historię (a może inaczej - jakie kryteria musi spełniać historia, aby ludzie w nią uwierzyli... ooo i zrobiło się niebezpiecznie). Książka nie moralizuje, ale tłumaczy dlaczego tak jest czyli "System 2" pozdrawia "System 1"
2. "Ziemia dyktatorów. O ludziach którzy ukradli Afrykę", Paul Kenyon
Mogło by się wydawać, że tematy odległe, ale jeśli tankujecie na Shell'u czy BP, jadacie Cadbury lub inne czekoladki, pijecie kakao... to tematy te są Wam bliższe niż mogło by się to WYDAWAĆ (mówiłem już, że pozdrawiamy "System 1"?). Dobra tam pozyskiwane i system ich dystrybucji ukształtował świat jaki znamy za oknem... jeśli ciekawi Was zatem czemu tak wielu uchodźców pochodzi akurat z Erytrei, czy da się sprzedać kraj za 20 mln dolarów (albo lepiej - czy można kupić cały kraj za taką kwotę i co to właściwie oznacza oraz gdzie dziś mieszkają strony tej transakcji...), jak zlikwidować niewolnictwo i uczynić je jednocześnie legalnym i usankcjonowanym prawnie, jeśli nigdy nie słyszeliście o Afrykańskiej Wojnie Światowej (1998 - 2003) choć ma ona spore znaczenie dla gospodarki całej Europy... to może warto sięgnąć po tą pozycję?
3. "Głód", Martin Capparos
Nie czytajcie tej książki, jeśli cenicie sobie spokojne sumienie. Przerażając podróż po świecie, który sami tworzymy, a w którym "to, że tylu ludzi ma co jeść każdego dnia, to cud; że tylu nie ma - to podłość". To nie jest książka tylko o systemie dystrybucji żywności na świecie... to także książka o tym, jak w niczyim interesie (oprócz umierających) nie leży zmiana tego systemu, a niektóre mechanizmy walki z nim, tylko go potęgują ... no ale w końcu taki też mają cel. Tylko tylko nazywać je pomocowymi, tak dla spokoju sumienia. Taka jest cena naszego dobrobytu. Może lepiej nie czytajcie tej książki...
4. "Druga wojna światowa", Antony Beevor
Niech za rekomendacje wystarczy opis "Gdybyś miał przeczytać w życiu tylko jedną książkę o II wojnie światowej, powinna to być książka Beevora. Dzieło życia jednego z najwybitniejszych historyków wojskowości, po którym historia XX wieku już nigdy nie będzie taka sama"
Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Dokładne opisy bitew znajdziecie w wielu innych pozycjach, tu ich także nie braknie, ale bardziej przeczytacie o ustaleniach przy stole, strefach wpływów i jak już w 1943 zaczęły się rozmowy o nowym porządku świata - po wojnie. Wojna to tragedia zwykłych ludzi, ale także "przedłużenie polityki" jeśli zacytować Clausewitz'a (którego nota bene także warto przeczytać "O wojnie").
5. "Czarna księga komunizmu", praca zbiorcza
Niesamowicie rozbudowana i wielowątkowa analiza systemu, który odcisnął swoje piętno na wielu krajach na świecie. Książka wykracza daleko poza historię ZSRR oraz Chin, bo opisuje komunizmy azjatyckie, afrykańskie, południowo-amerykańskie... oraz przedstawia historię świata z punktu widzenia, jaki rzadko udaje nam się dostrzec. Przykład? Proszę bardzo: Cud nad Wisłą - zatrzymujemy 115-sto tysięczną armię idącą na Warszawę. 20 lat później do kontrofensywy w bitwie pod Stalingradem ZSRR rzuca milion żołnierzy. Milion! Liczbę poległych w IIWW po stronie ZSRR szacuje się, na 20 mln... czemu zatem nie zmiażdżył nas tzw. Drugi Rzut Strategiczny. Co się działo wewnątrz ZSRR, że możliwy był cud nad Wisła, albo czemu niby takie same systemy i ideologie, tak bardzo rozjechały się w Chinach i ZSRR, że realna była wojna między tymi państwami. Takich pytań i analiz a przede wszystkim i odpowiedzi, znajdziecie tu więcej. O wiele więcej... A słyszeliście o "Wielkim skoku naprzód" (co najmniej 15 mln zmarłych z głodu, choć niektórzy historycy podają liczby sięgające 40 mln ludzi), "Bandzie czworga" czy "Rewolucji Kulturalnej"? No to może warto sięgnąć po tą pozycję...
6. "Zamach stanu. Podręcznik", Edward Nicolae Luttwak
Tytuł zabija... ale TAK, jest to podręcznik. Sprawdźcie biografię autora!
Nie chodzi o to, że taka wiedza może się przydać... acz nie twierdzę, że przydać się na pewno nie może.
Kapitalna analiza jak działają struktury państwowe, a właściwie w każdym kraju schemat ten jest zbliżony. Jakie są zależności między wojskiem, policją, mediami a instytucjami np. religijnymi czy opiniotwórczymi. Co będzie działało na naszą korzyść, co przeciw nam, jakie siły należy zgromadzić, kto musi być po naszej stronie jeśli zamach ma się udać, kto pozostanie bezczynny czekając wygodną możliwość poparcia zwycięzcy a kto stawi czynny nam opór, kiedy potrzebujemy pozyskać do naszych szeregów dowódców danych formacji a kiedy kluczowymi są operatorzy/technicy/żołnierze, a przychylność lub wrogość ich dowódcy są właściwie bez znaczenia... w jaki sposób utrzymać władzę po zamachu oraz jak zapobiec "zamachowi w zamach" kiedy nasz sojusznik stwierdzi, że to jednak nie jesteśmy Mu potrzebni i to jego zamach... jakie budynki i instytucję należy zająć oraz jak pokierować społeczeństwem: analiza dlaczego niektóre zamachy, mimo tego że się udały, upadły samoczynnie po kilku dniach... A jak ktoś myśli że takie rzeczy dzieją się marginalnie, to polecam tabelę na końcu aby zobaczyć, że taki XX wiek to był wiek "zamachów stanu".
Pozycję rekomenduję zwłaszcza fanom różnych teorii spiskowych... kopara opada ile to jest roboty, w obrębie jednego kraju taki spisek stworzyć. Jeśli zatem ktoś chce spisek globalny to życzę powodzenia! Będzie Mu potrzebne... ja po lekturze tej książki, trochę sobie nie wyobrażam odwalić taką akcje w skali globalnej.
7. "Front wschodni", Leon Degrelle
Opowieść człowieka, który do końca życia przyznawał, że "jedyne czego w życiu żałuję, to to że przegraliśmy naszą świętą wojnę". Nosił on stopień SS-Standartenfuhrer'a i był dowódcą 28-mej ochotniczej Dywizji Grenadierów Pancernych SS "Wallonia". Siebie widział jako krzyżowca, a wojnę z ZSRR jako krucjatę do ziemi... przeklętej. Ziemi, którą uświęcić może tylko ogień i krew. Skazany w Belgii zaocznie na karę śmierci... zaocznie gdyż nigdy przed tym sądem nie stanął, pozostając do końca życia na emigracji w Hiszpanii (mimo, że aż siedmiokrotnie usiłowano go porwać do Belgii lub zabić).
Piekło frontu wschodniego oczami upiora nabiera zupełnie innych, czasem niepokojąco fascynujących kształtów... co znamienne, przez wiele ruchów narodowych postać stawiana za wzór patrioty lub co najmniej postrzegana jako postać tragiczna: niesłusznie oskarżonego za zbrodnie, których nie był winien.
8. "Pacyfik i Euroazja. O wojnie", Jacek Bartosiak
Jeśli nigdy nie słyszeliście o tym czym jest teoria Hartlandu i Rimlandu czyli to, że mamy jeden kontynent Euro-azję i otaczające go (czasami ogromne) wysypy oraz jak to przekłada się na gospodarkę i dobrobyt (lub jego brak) poszczególnych państw, jeśli chcielibyście dowiedzieć się czym jest tzw. "pivot na Pacyfik" oraz "Pax Americana" i dlaczego USA znacznie zredukowało w ostatnich czasach swoje wojska lądowe na rzecz ogromnej inwestycji w rozwój innych sił zbrojnych... albo jeśli kiedyś zastanawialiście czemu to akurat Serbia i Syria (a nie na przykład Chorwacja i Algieria) są naturalnym sojusznikami Rosji oraz jeśli chcielibyście dowiedzieć się czym może być nowy jedwabny szlak, czy tez jakie są rzeczywiste możliwości reagowania sojuszu Północno-Atlantyckiego NATO i jakie mogłby być konsekwencje gdyby, któryś z graczy powiedział "sprawdzam"... ale wyjaśnienie dlaczego żadnej do tej pory tego nie zrobił.
Innymi słowy: poznać i zrozumieć świat... jak działa.
9. "Erystyka. Sztuka prowadzenia sporu", Arthur Schopenhauer
Tak, tak, ten sam, który ostatnio pojawia się na tak wielu memach. Dobrze znać sposoby i zabiegi jakie stosuje się w dyskusji celem zdyskredytowania przeciwnika, tak aby umieć się przed nimi bronić. Czasem znajdziecie się w niemiłej sytuacji, gdzie prawda nie jest najważniejsza, ale celem jest wywołanie wrażenia na obserwatorach, że wygrało się dany spór. Wtedy klasyczne argumentowanie, dowodzenie hipotez i ogólnie przyjętą merytorykę prowadzenia dyskusji trzeba odłożyć na półkę... wtedy też wiedza zawarta w tej książce, pomoże Wam być może wyjść z takiego starcia bez szwanku, a może nawet zwycięsko. No ale skoro to wojna, to tak musi być, bo "pierwszą ofiarą wojny zawsze jest prawda".
10. Seria "Wehikuł czasu"
Wiele jest pozycji z cyklu fantastyka... ale w ilu z nich to Wy – jako czytelnicy – podejmujecie decyzję o tym co zrobi bohater książki? Niemal każdy rozdział kończy się sytuacją wyboru, czasem z wielu opcji... jeśli uważasz, że bohater powinien wybrać opcję A, idź do strony 36. Jeśli opcję B, to idź do strony 139-tej... w każdym odcinku serii, musisz przeprowadzić śledztwo gdzieś w dalekiej (lub niedalekiej) przeszłości lub przyszłości. Napisanie książek w taki sposób uważam za majstersztyk pisarski... a dla nas to genialna zabawa. (Przypominam tylko, że trzeba przyjąć pewną miarę - nawet dziś, przy tej technologii jaką mamy, nadal powstają historie liniowe, więc trzeba pamiętać, to jest tylko jednak książka, a nie rozbudowany software...). Popatrzcie na rok wydania! Ja tą serię czytałem za dzieciaka, a i wtedy to już nie była taka nowość, a komu się wtedy śniło o interakcji z "użytkownikiem" :)
Niewykluczone, że patrzę nadal na tą pozycje oczami dziecka, ale to chyba właśnie w tym jest magiczne. Dobrze było ją przeczytać za młodu.
11 i 12. Dwa arcydzieła Stephen'a King'a
a) "Bastion"
b) "TO"
King pisze zarówno wybitnie, jak i słabo... Na szczęście, częściej jednak lepiej niż gorzej. Niektóre jego książki są wprost niesamowite, inne są wręcz kiepskie... Mimo, że uważa On "Mroczną Wieżę" za dzieło swojego życia, dla mnie to właśnie "Bastion" i "TO" zostaną arcydziełami w jego dorobku.
Taki wiem, niedawno był film "TO", ale uwierzcie – mimo że jest niezły – to nie umywa się do książki... jej klimat, 1000-ce wątków (z których w filmie mamy może 1/4 - to nie powinien być film, a wielosezonowy serial...). No i "trupie światła"... a co będę pisał, posłuchajcie doskonałego "TRIBUTE" dla tego dzieła. TUTAJ. Kocham ten utwór!
A "Bastion"? Abstrahując od tego, że temat pandemii jest nam jakoś ostatnio bardzo bliski, to książka w której mamy 20 czy 25 głównych bohaterów i oni się czytelnikowi nie mylą, są niepowtarzalni i świetnie nakreśleni – no to jest wybitne!
A Randal Flagg to mnie prawie przekonał, że nie jest zły. Prawie Mu się udało. No bo w końcu chyba Śmieciarz nie może się mylić "oddam za Ciebie życie".
13. "Pan Lodowego Ogrodu", Jarosław Grzędowicz
"Pan z Wami. I ogród jego. Mroczny, bujny okrucieństwem..." Według mnie najlepsza polska fantastyka wszechczasów (sorry Wiedźmin-fani, takie życie...). Niesamowity klimat, fantastyczny styl i kapitalna, wielowątkowa historia, którą czyta się jednym tchem. Cyniczne komentarze głównego bohatera o otaczającej go rzeczywistości są po prostu złotem. Akcje takie jak "Logika ma zostać (...) fizyka - jeden, magiczne idiotyzmy - zero" czy też "Moje niezłomne 'wierzę tylko w to co ma sens' jednak nie bardzo chce działać o wpół do czwartej rano w ciemną, bezksiężycową noc. Wierzę w to, co widziałem. A widziałem, wędrującą rzeką, armię upiorów..." są boskie!
A dla szermierzy, cytat perełka:
"- Oddałeś oko za wiedzę?
- Tak. Dowiedziałem się, że jak się walczy bez hełmu, to można stracić oko."
BA DUM TSSSS.. kurtyna :D
14. "Ziemia, planeta ludzi", Antonie de Saint-Exupery
"Być człowiekiem znaczy właśnie być odpowiedzialnym. To znaczy odczuwać wstyd w obliczu nędzy, nawet tej, której nie jesteśmy winni. To znaczy też być dumnym ze zwycięstwa, które jest udziałem kolegów. To świadomość, że dokładając swój kamień, uczestniczy się w budowaniu świata" – niech to Wam wystarczy. Ktoś kiedyś powiedział o tej książce, że jest to kontynuacja "Małego Księcia" i jest przeznaczona dla Dorosłego Księcia.
15. "Władca much", Wiliam Golding
Tytuł odnosi się do hebrajskiego demona Belzebuba (Baal Zevuv – Pan Much), a książka to niesamowita wizja dziecięcej anty-utopii... grupa młodych chłopców, ocalałych z katastrofy na bezludnej wyspie próbuje na nowo stworzyć struktury społeczne aby przeżyć. Opowieść o tym jak niewiele potrzeba, aby pomimo najlepszych intencji, uczynić z życia piekło... uważajcie, aby po lekturze nie dojść do wniosku, że "Nienawiść leczy... powinieneś jej spróbować od czasu do czasu". Nobel literacki z 1983 roku.
Psst, cytat pochodzi z innego utworu...
16. "Broad Peek - niebo i piekło"
Bardzo specyficzna pozycja na tej liście. Wiadomo, że zainteresować może głównie osoby, dla których himalaizm jest czym więcej niż "głupim narażeniem życia". Przeczytałem wiele książek o walce z ośmiotysięcznikami oraz biografii "lodowych wojowników", ale tą pozycję uważam za wybitną. Doskonały reportaż i szeroka perspektywa... sporo historii oraz dużo analizy tego co się działo na Broad Peek'u. Dla mnie góry to drugi dom, więc rozumiem co tam pcha ludzi. Wiem także, jak łatwo oceniają ludzie niektóre sytuacji z pozycji wygodnej kanapy przed telewizorem.
A na koniec, coś zupełnie z innej bajki...
17. "Batman: Knightfall"
To nie książka a seria komiksów... Cytaty z Upadky Rycerza nieraz gościły na tym blogu. Opowieść o szaleńczym poświęceniu w imię ideałów, obsesyjnym poczuciu odpowiedzialności i upadku... a także o tym, jak łatwo zniszczyć tworzoną przez lata legendę. To nie jest opowieść dla dzieci...
Niech najlepiej scharakteryzuje ją cytat z uniwersum Marvela "...od lat przemierzam ten świat, starając się zrozumieć niedającą się zrozumieć Mrok i równie niezrozumiałe światło, które powstaje – zwłaszcza w ludziach – walczących z tym Mrokiem i to w jego najbardziej perwersyjnej formie..."
Pamiętajcie aby w płeni zrozumieć tą historię trzeba najpierw sięgnąć po tzw. prologi do niej czyli albumy "Batman: Venom" oraz "Batman: Zemsta Bane" oraz "Batman: Miecz Azraela"
To tyle na dziś - choć to wie, może to dopiero część pierwsza listy :)
Jak mówiłem, nie jest to lista kompletna...
Rajd Liczyrzepy - zima 2020
-
DST
65.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rajd w czasach zarazy (1*)
No takiego tytułu to by się chyba sam Marquez nie powstydził (Sam? Cholera zawsze myślałem że On miał na imię Gabriel Garcia a nie Sam, no ale może mi się coś pochrzaniło...). Na Liczyrzepę zapisani byliśmy od dawna, ale zapowiadało się na bardzo deszczowy dzień i powiem szczerze, że trochę nie chciało nam się jechać... wiecie nadal chuchamy i dmuchamy na nasze rowerki, a ten błotny koszmar na Silesia Race po prostu złamał moje serce.
Jednakże, jako że totalnie nie mamy kondycji i zardzewieliśmy straszliwie przez zimę, pasowało się jednak coś, cokolwiek ruszyć. Do tego musieliśmy też wieczorem, z Wrocławia odebrać 260 piw zamówionych specjalnie na Wiosenne CZARNE KoRNO. Tak nam się jednak nie chciało, że nawet rozważaliśmy wypad do wrocławskiego ZOO zamiast na deszcz i w błoto.
Inna sprawa, że zastanawiałem się także czy rajd się odbędzie ze względu na zaostrzającą się sytuację na świecie. Nie było jednak żadnych sygnałów, aby Organizatorzy mieli jakieś problemy i był to naprawdę dobry znak na tydzień przed naszym rajdem. Powiem szczerze że od jakichś dwóch, trzech tygodni realnie zacząłem liczyć się z myślą, że różne tego typu imprezy mogą zostać odwoływane. Liczyrzepa odbywała się jednak normalnie, mimo że pojawiły się już pierwsze rekomendacje, aby unikać dużych skupisk ludzkich (czyli np. takich imprez). Oczywiście każdy ma swoją opinię o sytuacji: jedni panikują że koniec świata, inni totalnie to bagatelizują, a ja zawsze staram się patrzeć pragmatycznie, matematycznie i analitycznie. Infekcja to jedno, ale gdyby się przydarzyło, że po takim rajdzie z jakiegoś powodu, objęto by jego uczestników obowiązkową kwarantanną (co już się w Polsce mało miejsce), to nie bylibyśmy w stanie zrobić naszego rajdu! No i to już było realne zagrożenie, realny problem który mógł zaistnieć. Oczywiście możecie się śmiać z takiej obawy i prawdopodobieństwa takiego zdarzenia, ale jakby Wam przyszło śmiać się za zamkniętymi drzwiami przez 14 dni, to inaczej byście mówili mając w perspektywie prowadzenie imprezy za pasem!
Finalny jednak zdecydowaliśmy się pojechać bo tęskno nam było już za lampionami punktów kontrolnych. Mimo że zapowiadało się że mocno zmokniemy i potaplamy się w błocie jak knury, to jednak zmobilizowaliśmy się na tyle aby pojechać. Budzik na 2:00 w nocy... ah jak cudownie rano wstać - skoro świt. A nie czekaj... świt będzie dopiero za kilka godzin. Ruszamy! Kierunek: Oborniki Śląskie.

"Andrzej to twardy gość, jak mam odmówić Mu
Gdy dolar siłę ma, złotówka idzie w dół..." (2*)
W bazie czekał na nas już zacny Kablo-dzierżca, prawdziwy chop z Żelaz(k)a czyli Andrzej. Już na wspomnianej wyżej Silesia Race umówiliśmy się, że ciśniemy Liczyrzepy razem. Dobrze nam się razem jeździ (nie tylko po innych, ale i na rowerze) więc jakoś tak niejeden rajd już zrobiliśmy wspólnie. To też był dodatkowych powód, aby się zmobilizować i przyjechać. Byliśmy umówieni - może nie na herbatkę jak u Szalonego Kapelusznika, ale nadal niegrzecznie byłoby się spóźnić.
Na rajdzie tłumy i to mimo pogody... oczywiście leje. Jak zapowiadają słońce, to prognozy lubią się mylić, ale jak zapowiadają deszcz, to nie pomylą się nigdy. Ech... musi prawda? Dowiedziało się, że jeszcze nam zależy i jeszcze dbamy o rowerki, to musi napierać...
W bazie przed startem podpytuję Łukasza czy nie mieli jakiś sygnałów z gminy, ale uspokaja mnie że nie było żadnych przeciwwskazań, co do organizacji rajdu. Wszystko odbywa się planowo. Trochę mnie to uspokaja, ale cały czas myślę o tym, czy Siła KORNOlisa się odbędzie czy nie... niepokój o los imprezy mnie po prostu zabija, zjada i pożera. Mówię serio... niemal stany lękowe.
Chwilę później jednak dostajemy mapy i trzeba wyjść ze stanu zamartwiania się i wejść w tryb rajdowy. Planujemy wariant znany z frontu wschodniego. Generał-pułkownik i późniejszy Inspektor Wojsk Pancernych i Szef Sztabu OKH Heinz Guderian bylby dumny gdyby zobaczył naszą strategię tzw. kotłów wirujących. Blitz...eee...Lampionkrieg tak bardzo! Dzielimy mapę na mniejsze obszary i robimy pętle w wyznaczonym terenie, po to aby potem przeskoczyć na kolejny wybrany fragment i znowu zamknąć kolejną pętlę. Andrzej twierdzi, że mało jeździ i nie jest w formie... ale szybko widać, że to my będziemy ariergardą w tej drużynie. Cóż - jest marzec, a mamy w nogach cały jeden wyjazd na Silesię (zwykle zaczynamy rok od Rajdu 4 Żywiołów, ale chyba sami wiecie jak było w tym roku). Do tego miejscami błoto jest kosmiczne i jazda jest mega trudna. Nogi bolą jak diabli... ewidentnie zardzewieliśmy. To widać też w kilometrażu bo uciułaliśmy słabiutkie 65 km w 9 godzin...


Nie da się nawet spokojnie pogadać... czyli znowu w Bagnie
Impreza jest rozgrywana w formie rogainingu, więc na mapie zatrzęsienie punktów. Normalnie bardzo byśmy się z tego cieszyli, ale odległości między lampionami są takie, że nie da się spokojnie pogadać z Andrzejem. Nie widzieliśmy się dość długo i punkty kontrolne zakłócają rozmowę. Co za dramat - śmiać mi się chcę bo tak to jeszcze nie było... na rajdzie na orientację narzekać, że trzeba nawigować i ciągle odrywać się od prowadzonej konwersacji aby spojrzeć czy jedziemy dobrze.
Oczywiście nieraz zagadaliśmy się tak bardzo, że były potrzebne korekty trasy. Chyba się starzejemy, ale nawet jeśli, to może będziemy jak wino - im starsi tym lepsi :)
Przynajmniej błoto jest z tych śliskich i brudzących a nie z tych lepkich, co zapycha wszystkie otwory... i to łącznie z otworami ciała.
Najbardziej bolał mnie jednak fakt, że miejscami lasy tutaj były bardzo zaśmiecone... to przykre, jaki syf ludzie potrafią zostawić.
Natomiast pod sam koniec rajdu trafiliśmy do Bagna. Do miejscowości o nazwie Bagno, które ma hasło: BAGNO WCIĄGA !!
LOVE LOVE LOVE !!!


Niewiele więcej o rajdzie napiszę jako takim, bo kompletnie nie mam weny na to... jeszcze nie odżałowaliśmy odwołania naszej imprezy i ciężko mi było w ogóle do tej relacji usiąść. W zamian kilka zdjęć dla Was, a ostatni akapit poświęcę ogólnej sytuacji, także rajdowej w naszym kraju.







"Take a deep breath and let go
of the life that you had known
on the first step of that door
you've started to walk down one dark road
INFECTION ACROSS THE GLOBE
Don't lose a grip on that hope.." (3*)
"And now I've got a date with destiny (...)
I am not infected yet but it is affectin' me..." (4*)
Rajd Liczyrzepy zdołał się jeszcze wydarzyć… 2-3 dni po nim zaczęło się odwoływanie kolejnych imprez. Najpierw pewien Irokez z Dolnego Sanu, potem nasza Siła KORNOlisa, a teraz już lawinowo inne rajdy są odwołane lub co najmniej wstrzymały zapisy i czekają na rozwój sytuacji. Tym bardziej cieszymy się, że udało nam się dotrzeć do Oborników Śląskich i wziąć udział w ostatnim na jakiś czas (oby jak najkrótszy...) rajdzie.
Powiem Wam, że liczyłem się z tym więc decyzja o odwołaniu KORNOlisa nie była dla mnie zaskoczeniem, co nie zmienia faktu że jest to dla nas naprawdę bolesny cios. Anglicy mają na to specjalne słowo "devastating", po prostu "devastating"... I to na kilku płaszczyznach naraz… pamiętacie kultową „Szklaną Pułapkę 2”? Scenę z Johnem McClanem i generałem Esperanzą (TUTAJ jak coś).
W wolnym tłumaczeniu: „W pale się nie mieści, tyle przygotowań a jeden cholerny glina potrafił wszystko zepsuć…”
Parafrazę chyba dacie radę zrobić sami...
Czemu mówię o kilku płaszczyznach? Bo rajd był gotowy. Od środy mieliśmy rozwieszać trasę. Dyplomy, statuetki (o ile można to tak nazwać… rok temu do Kompani KORNEJ były kule od nogi, w tym roku też mieliśmy klimatyczne trofea – tym razem w klimacie alchemicznym). Owszem to nie zginie i można będzie użyć tych artefaktów (tak, wiem! Mógłbym napisać przedmiotów, ale lubię słowo artefakt…) w nowym, nieznanym jeszcze terminie rajdu, ale cała otoczka promocyjna, sesja zdjęciowa, to już poszło w eter. Pomysł jest już w pewnym sensie spalony. Zostaliśmy też z 260 butelkami piwa. Pysznego piwa, ale z krótkim okresem przydatności… musimy się zorientować ile mogą poleżeć i czy wytrzymają do nowego terminu. Niestety chyba jednak byłoby to dla nich za długo... Pewnie są też tacy, dla których mogłaby to być kwarantanna marzeń, zamknąć się z takimi zasobami (nie mylić z Karawaną marzeń)…
Nie chcę się tutaj rozwodzić nad tą kwestią, bo w końcu powinien być to wpis dedykowany Liczyrzepie, a nie naszemu rajdowi, ale nie jestem w stanie tym razem skupić się na relacji z rajdu. Powiem Wam jeszcze jedną rzecz. Jest to klasyczny przykład tzw. „mieszanych uczuć”. Uważam, że decyzja o odwołaniu rajdu była rozsądna i wskazana, ale mam podobne odczucie jak w górach, kiedy wycofa się człowiek z ataku szczytowego bo np. burza. Zejdzie się wtedy bezpiecznie i rozsądek mówi, że była to dobra decyzja, ale serce zawsze odpowie że zbyt pochopna, paniczna i na pewno nic by się nie stało. Trzeba by aby ktoś poszedł, kiedy my się wycofamy, poszedł i trafił go szalg (lub co innego...), wtedy mielibyśmy pewność, że nasza decyzja była słuszna. Mielibyśmy też inny problem, zwłaszcza gdyby to był jakiś nasz dobry znajomy, ale pewność co do decyzji została by potwierdzona eksperymentem.
A co do samego wirusa, jeśli nie znacie tego materiału to KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE TO. Według mnie jedna z lepszych analiz i matematyczny model sytuacji - zwróćcie szczególną uwagę na korelacje "orange and grey". Mało na razie wiemy, bardzo mało także o ewentualnych powikłaniach "po", więc mówienie że to paranoja i panika jest według mnie ignorancją. Nawet jeśli okaże się, że jest to stwierdzenie prawdziwe (na co się jednak nie zapowiada...) to nadal będzie to ignorancja bo głoszone jest to, nie na podstawie faktów i analiz, ale na podstawie własnego ego i przeświadczenia o własnej nieomylności. Zbyt wiele jako ludzkość pokazowo i spektakularnie spapraliśmy (tu można przeczytać co dokładnie) przez właściwe nam błędy poznawcze, abym uważał inaczej. Już samo przeciążenie i tak niedofinansowanej służby zdrowia jest niesamowicie groźne - nie polecam łamać się teraz lub
Gorąco polecam załączoną lekturę i
A na koniec, jako że podzielam zdanie Juliusza, że „smutno mi Boże” bo nie ma żadnych rajdów… proponuje trochę inne podejście do tematu. Nasi przodkowie przeżyli (albo i nie…) gorsze czasy np. wojnę, więc i my przeżyjemy (albo i nie…) obecną sytuację. Arthur wiecznie żywy zawsze prawdę Ci powie:

Czarny humor zawsze jest wskazany i nie mylcie tego z bagatelizowaniem problemów. Czarny humor to najlepszy typ humory, więc na zakończenie – do wyboru do koloru:
Wirus na smutno i refleksyjnie, ale jednak z nadzieją:
Jak nie znacie hiszpańskiego, to włączcie sobie napisy – tłumaczenie automatyczne więc trochę kulawe ale idzie się połapać.
Inna sprawa że hiszpański jest wspaniałym językiem i… może dlatego tak mi się podoba ta piosenka
A Darkness falls over the land
Enslaves it with a wave of its hand
And I try to see
the Light through the DISEASE... (5*)
I skupmy się na tym "THE LIGHT", czymkolwiek by to dla Was nie było i do zobaczenia na jakiś rajdzie - nie wiem jeszcze kiedy, ale kiedyś na pewno. Nie ma się co łamać:
- co nas zabije, to nas zabije,
- a co nas nie zabije to nas okaleczy.
Widzimy się zatem w gronie weteranów lub ze 6 metrów pod ziemią. Ważna aby w obu miejscach były lampiony, nie wiem jak Wam, ale mnie to wystarczy. No może, Lampiony i Szpada :)
CYTATY:
1. Parafraz tytułu książki Gabriela Garcia Marqueza "Miłość w czasach zarazy"
2. Piosenka SŁAWOMIRA "Małgosia Socha"
3. Piosenka JT Machinima "Reason to live" ("Last of us" song). Tutaj.
4. Piosenka JT Machinima "Keeping me human" ("Dead Space 3" song). Tutaj.
5. Piosenka Aurelio Voltaire "Riding a black unicorn". Tutaj
Kategoria Rajd, SFA
Himalajska Gra Terenowa
-
DST
10.00km
-
Aktywność Wędrówka
Organizatorem jest Silesia Adventure Race czyli Marcin ze swoją niezmordowaną ekipą. W praktyce oznacza to, że to drugi weekend z rzędu gdy bawimy się na imprezie Silesi (w zeszłą sobotę odwiedziliśmy zimową edycję Silesia Race z bazą w Pszczynie).
Skąd wogóle pomysł na taką imprezę? Okazja jest zacna. Luty 2020 to 40-stolecie pierwszego zimowego zdobycia Mount Everestu, a było to wydarzenie bez precedensu.
Po pierwsze, eksperci twierdzili że ośmiotysięczniki są nie do zdobycia zimą i powyżej 7000 m n.p.m. nie da się w tym okresie przetrwać. Można by rzec, że do Polaków (Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy) ta informacja jakoś nie dotarła. Weszli, zeszli, przeżyli! Jednocześnie na zawsze zapisali się w historii.
Po drugie, nie dość że było to pierwsze zimowe zdobycie ośmiotysięcznika, to ze wszystkich 14-stu jakie stoją, był to od razu najwyższy z nich, czyli najwyższa góra na Ziemi, Dach Świata – Mount Everest.
Po trzecie jakby tego było mało, to właśnie nasi” rodacy rozpoczęli nową erę w historii alpinizmu. No i same Katowice to też miejsce, które pamiętają jedną z legend polskiego himalaizmu - Jerzego Kukuczkę, drugiego człowieka w historii świata, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum (czyli wszystkie 14 „ósemek”).
Sami zatem przyznacie, że okazja jest naprawdę zacna, a że - TU CIEKAWOSTKA – wśród Rajdowców jest bardzo wiele osób, które himalaizmem się interesują i to tak konkretnie (zapytajcie jakiś innych ludzi z waszego otoczenia czy wymienią z głowy choćby 8 z 14 ośmiotysięczników), to frekwencja na imprezie naprawdę dopisała. Może to trudne do uwierzenia, ale te światy są naprawdę jakoś powiązane, na tle że na przykład jeden z zimowych zdobywców Broad Peek’a – Tomasz Kowalski zaliczył niejeden z rajdów przygodowych. Nim jednak napiszę krótką relację z naszej przygody, jeszcze dwa słowa odnośnie klimatu imprezy.
Wiele napisano już o himalaizmie jako takim, a wielu wspinaczy przypłaciło życiem realizację lub próbę realizacji swoich marzeń… nie chcę powielać tutaj pewnych opowieści bo od tego są książki (tu bardzo polecam np. „Broad Peek – Niebo i Piekło”). Napiszę o czym innym, o czymś od siebie…
Jeszcze niedawno część z nas żyła polską wyprawą na K2, drugi co do wysokości szczyt Ziemi, a najwyższy szczyt Karakorum (Karakorum pod kątem ośmiotysięczników to tylko 4 góry: K2, Broad Peek oraz dwa Gaszerbrumy (I oraz II). Wszystkie pozostałe ośmiotysięczniki to Himalaje). Czy kibicowałem naszej narodowej wyprawie znanej pod hasłem „K2 dla Polaków” – NO BA! Oczwyiście, że tak. Czy chciałem aby się Im udało – hmmmm…. ciężko powiedzieć.
K2 to ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Do tej pory każda wyprawa, prędzej czy później się załamywała, a niejeden śmiałek na zawsze został już na zboczach Góry Gór, jak bywa nazywane K2.
I aby była jasność, bo tu sprawa jest prosta: jeśli K2 ma zostać kiedyś zdobyte zimą, to niech będzie to polska ekipa. Koniecznie. Zrobi to piękną klamrę kompozycyjną: początek i koniec. Pierwszy i ostatni ze szczytów zimą. Niczym alfa i omega. Było by pięknie.
Ale może lepiej… aby ta góra nie została nigdy zdobyta zimą. Jest coś magicznego w majestacie i potędze K2, które skutecznie broni się niczym Ostatni Bastion Karakorum. Niezdobyty bastion.
Może niech pozostanie niepokonana jeszcze przez długie wieki… jako swoisty znak, że nie jesteśmy jeszcze wszechpotężni, że nie damy rady ujarzmić takiej potęgi. Niech każda kolejna, nieudana zimowa próba (oby tylko bez wypadków śmiertelnych…) buduje i umacnia legendę Góry Góry, niesamowitego K2 (które mam na tapecie pulpitu od lat). To w pewnym sensie wspaniałe, że ta Góra rzuca nam takie wyzwanie i wciąż wychodzi z niego zwycięsko.
Przyjeżdżamy z coraz to nowszym sprzętem, nierzadko niemal z kosmicznym wyposażeniem, bogaci w coraz większą wiedzę odnośnie funkcjonowania człowieka w ekstremalnych warunkach, a wielki kawał lodu i kamienia stoi nadal tak niezdobyty, jak było to lata temu. To góra, która uczy pokory. Dziś na Everest można zostać niemal wyniesionym przez innych.
Jeśli oczywiście tylko Was na to stać, co nie znaczy że nie można tam zginąć - mówię tylko o pewnej komercjalizacji Himalajów, ale K2 opiera się najlepszym, najtwardszym z nas. Nawet „Czekan Porucznika” nie dał rady tej skale… i oby tak pozostało jak najdłużej.
A jeśli ktoś nie może się z takim stwierdzeniem zgodzić, to niech pomyśli tak:
„Gdy Aleksander ujrzał swe imperium to zapłakał, bo nie zostało już nic do podbicia”.

"Jak to jest być skrybą? Dobrze?" (1*)
OK, ja wiem że dygresje są solą tej ziemi, ale pora wracać do relacji.
Jedziemy zatem do Katowic, gdzie startować będziemy na trasie rodzinnej, gdyż dołączy do nas męska część Beboków (mój dobry kumpel ze studiów Mateusz i dwójka jego dzieciaków). Mama wyżej wymienionej dwójki czyli Kolarska Grażyna udaje się na trasę dłuższą wraz z swoimi koleżankami. Gdy czekamy na odprawę naszej trasy, Marcin porywa Basię… brakuje Mu ludzi do roboty, a Szkodnik akurat przechodził w pobliżu. Basia zostaje skrybą i ma wpisywać na karty startowe dyktowane przez Marcina godziny startów poszczególnych ekip. Rozśmieszyło mnie to, więc gdy widzę jak Szkodnik uzupełnia „obce” karty pytam Go:
- Jak to jest być skrybą? Dobrze?
Pamiętacie tą scenę? Kultowa akcja z filmu „Asterix i Obelix – misja Kleopatra”.
U nas ten tekst, często parafrazowany, pojawia się ciągle. W przeróżnych kontekstach.
Jak to jest szukać lampionów, dobrze?
Moim zdaniem, to nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi. Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłem, kiedy bylem sam. I co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie uniwersalne, bywa że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga nam się rozwijać. Ja miałem to szczęście, by tak rzec, ponieważ je znalazłem...
A może inaczej: gdybyś zapytał mnie co cenię sobie najbardziej odpowiedziałbym, że bagna i warianty z dupy… :)
Tak czy siak - chwilę później wszystkie karty są uzupełnione i możemy wyruszać w drogę.
Naszym celem dzisiaj jest zdobycie Mount Everestu, który to na potrzeby zabawy, odtwarza hałda Murcki.
Sprzęt i aklimatyzacja
Aby zdobyć Everest potrzebna jest aklimatyzacja. Każdy zdobyty punkt kontrolny pozwoli nam ją uzyskać, więc kiedy uda nam się zaliczyć wszystkie punkty kontrolne i zadania, będziemy mogli przeprowadzić atak szczytowy. Wyruszamy zatem z bazy i kierujemy się przez miasto do pierwszych lampionowych punktów kontrolnych. Jak w Himalajach musimy dotrzeć do „końca” cywilizacji i potem cisnąć w terenie. W miejskiej części czekają na nas dwa zadania związane z przygotowaniem wyprawy.
Musimy wiedzieć gdzie się wybieramy i co nasz czeka, więc na jednym z punktów musimy rozwiązać zadanie polegające na przypisaniu podanych wysokości do konkretnych gór. Na liście nie tylko himalajskie klasyki, ale też Kilimandżaro (5885m) czy Aconcagua (6962m).
Natomiast w domu kultury czeka nas zadanie związane z przygotowaniem sprzętu. Musimy poprawnie ponazywać (i wyjaśnić przeznaczenie) różnego rodzaju elementów wyposażania górskiego wspinacza. Jak raki są dość oczywiste, tak różnego rodzaju lodowe śruby, uprzęże i klamry, to już nie taka prosta sprawa. Udaje nam się jednak to zrobić, a to oznacza że możemy odwiedzić bazę u podnóża Dachu Świata czyli pod hałdą. Tam dostajemy drugą mapę – mapę „hołdy” (tak wiem, jak to brzmi ale naprawdę to miejsce ma ścieżki i drogi. W sumie to zdjęcie macie powyżej). Tu czeka na nas o wiele więcej punktów kontrolnych oraz sporo zadań.
Zaczynamy od przedarcia się przez lodowe plateau. Ech szkoda, że tegoroczna zima nie ma śniegu, bo klimat byłby jeszcze lepszy.

"Elisabeth, nice to see you" (2*)
Kojarzycie do czego nawiązują te słowa? Pamiętacie legendarną już akcję ratunkową Bieleckiego i Urubki na Nanga Parbat (8126m)? Więcej o tym TUTAJ. Adam i Denis wpisali się wtedy, po raz kolejny w sumie, w historię himalaizmu. Była to akcja wyznaczająca nowe granice ludzkich możliwości… Powiem Wam szczerze, że zabijały mnie wtedy komentarze niektórych osób. Padało tysiące z-dupy argumentów i opini, ale nawet nie o to chodzi.. można by tłumaczyć, że warunki, że ogromny wysiłek dla organizmu, że logistyka, że kwestia problemów z lataniem w tej strefie, nieważne… najbardziej przerażał mnie brak takiej najprostszej logiki i pokory w ludziach. Mówimy o szczycie nigdy nie zdobytym zimą, przez nikogo i to pomimo wielu prób, a ludzie oczekują że pojawi się tam lokalna ekipa ratunkowa i załatwi sprawę. Mam jedno pytanie: skoro lokalna ekipa ratowników mogła by „od kopa” podskoczyć na 7500 m npm, to czemu był to szczyt nigdy nie zdobyty przez człowieka zimą?
Nie chciało Im się? Nie czuli takiej potrzeby? Był zarezerwowany?
Wszystkie kwestie techniczne da się wytłumaczyć (tym, co oczywiście chcą słuchać), bo rzeczywiście można nie być świadomym okoliczności zdarzenia, ale postawy roszczeniowe „bo tak” są zawsze dużo bardziej problematyczne. Ech… słowem „ech”.
Wracając do relacji. Jednym z naszych zadań jest zorganizowanie akcji ratunkowej. Zasady są proste. Jedno z nas ulega „awarii” i trzeba go zatachać na hałdę. Nie wolno położyć „ofiary” na dłużej niż 10 sek, bo grozi to wychłodzeniem organizmu. Porywamy zatem najlżejszego z nas (sorry, Olek) i ciśniemy z Nim na hałdę.
Jedyny problem jaki mam z tą akcją, jest taki że w sumie to wynosimy rannego wysoko w góry. Nie znosimy go do cywilizacji, ale bierzemy go pod szczyt. No cóż, może świeże powietrze zdziała cuda. Nie ma to jak medycyna naturalna. Tak szczerze, bardziej przypominało to wynoszenie rannego z linii ognia niż górską ewakuację, ale ważne że zadanie zaliczone.
Jako, że kosztowało nas to trochę wysiłku, pora zatem skosztować czegoś innego


"Wzgórza przeszliśmy, cało wróciliśmy,
Kuchnie polowe odnalazły się..." (3*) W LAWINISKU !!
Docieramy do kolejnego punktu na naszej trasie. Jest to obóz – baza wysunięta (baza pod Everestem). Musimy tutaj przygotować posiłek w warunkach wysokogórskich. Wiecie, żywność liofilizowana (czyli „wysuszona w ch*j” jak ją to nazywam), którą trzeba przed spożyciem potraktować wrzątkiem.
Jako, że nie ma śniegu, to nie mamy co topić i musimy skorzystać z butelek wody, który zostały tu dostarczone.
Niemniej odpalenie kuchenki gazowej i zagotowanie wody leży już w naszej gestii.
W rolę wysokogórskiej żywności wcielają się nasze rodzime „chińskie” zupki. Jako, że dzieciaki zjedzą wszystko, to jedzenie zostało zdmuchnięte szybciej niż je przygotowywaliśmy. Co za niewydajny proces…
Lecimy dalej, bo za chwilę czeka na nas kolejne zadanie, którym jest przeszukanie lawiniska (poszukiwanie lampioniska?)
Dostajemy czujniki lawinowe i na podstawie ich wskazań musimy odnaleźć zakopane w gałęziach (nie ma śniegu…buuu) przedmioty.
Super spawa. Powiem szczerze, że pierwszy raz miałem to urządzenie w ręce. Owszem, chodzimy w góry zimą, ale staramy się unikać szlaków zagrożonych lawinami i jakoś tak nie było okazji zapoznać się z tym sprzętem. Bardzo fajnie to działa i dość szybko odnaleźliśmy ukryte przed nami skarby. Bardzo cenię sobie takie zadania czy też szkolenia – praktyczne użycie sprzętu. Nigdy nie wiesz kiedy Ci się to przyda. A zawsze lepiej wiedzieć i mieć przećwiczone niż tylko wiedzieć (w teorii)…
W pracy na przykład miałem praktyczne, rozszerzone szkolenie pożarowe. Mieliśmy ogromy namiot z przeszkodami w środku (porobione korytarze), czyli symulacja przedarcia się przez zadymione pomieszczenia (i to tak konkretnie zadymione). Potem każdemu z nas Strażacy odpalali dość duży płomień (taki ponad metrowy na wysokość) na specjalnej platformie, który trzeba było zgasić przy użyciu gaśnicy, ucząc się nie tylko jej obsługi, ale i wydajności środka gaśniczego oraz zasad jego skutecznego użycia. Wiele osób opróżniło całą gaśnicę, a płomień nawet tego nie zauważył.
Takie rzeczy są bardzo potrzebne, a przecież zabawa jest najlepszą nauką. Rewelacja!

Przeprawa przez lodową szczelinę… czyli jak po sznurku (poręczówki)
Kolejne zadanie obsługiwane jest przez tą samą ekipę, która zapewniła mi kąpiel na Silesia Race. Tak, nadal się będę upierał, że to była kwestia liny, a nie techniki. Od razu mnie poznają! Co za dramat… nie o takiej sławie marzyłem. Nataszka ma w tym też swój udział, bo idealnie uchwyciła w obiektywnie tzw. „magic of the moment”… Cóż, trzeba się nauczyć żyć ze sławą. Nawet tą złą…
Zadanie to przeprawa linowa – coś jak nad Sanem w Przemyslu na 36-godzinnym rajdzie TEAM 360 (ach co to był za rajd!)
Dziś jednak mam pełen komfort bo to dzieciaki palą się do wykonywania zadania – tak naprawdę to jeden z Nich, bo drugi stwierdził, że „nie lubi parków linowych”. W pełni go rozumiem, ja też nie przepadam, zwłaszcza za tymi NAD WODĄ !!!
Młodszy rzuca się jednak na liny i przechodzi bardzo sprawnie na drugą stronę szczeliny.

Co jak co, ale takie zadania to kawał dobrej zabawy i super, że tym ludziom się chce pomagać w organizacji takich rajdów.
Gdy Olek idzie po linach, a Kostek wyraża swoją niechęć do Parków Linowych, to na drugim stanowisku szczelinę pokonuje ekipa Gosi i Tomka (znamy się od czasów studiów i Oni także dali się namówić na dzisiejszą grę).

Naszym ostatnim zadaniem przed atakiem szczytowym jest strome podejście z wykorzystaniem lin. Oczywiście to zabawa, więc liny są tu tylko elementem „klimatycznym” a takie ściany to pokonujemy zwykle nie z liną, a z rowerem na plecach :D
Bycie z-dupy-wariantowcem zobowiązuje… ech, tu też ekipa nas zna i pamięta mój wodolot na ostatniej Silesii.
Śmieją się, że na dole czeka na mnie nawet małe jeziorko, jakbym się zdecydował. Śmieją się… taaak, śmieją się ze mnie...
Ale ja będę się śmiał jak przyjadą na nasze Wiosenne CZARNE KoRNO – Siłę KORNOlisa i wpadną w szereg pułapek, które już tam na nich czyhają!

Atak szczytowy
Meldujemy się w bazie pod Everestem. Jako, że zaliczyliśmy wszystkie punkty kontrolne to mamy zielone światło i możemy przeprowadzić atak szczytowy. Rewelacja. Zwłaszcza, że trafiło nam się fantastyczne okno pogodowe. Ech… naprawdę szkoda, że nie ma śniegu. Ta impreza to fantastyczny pomysł i bawimy się świetnie.
Co można powiedzieć o dzisiejszym dniu? Każdy ma swój Everest lub swoją hałdę.
Marcin, genialny pomysł i świetna realizacja. Dziękujemy za wspaniałą zabawę.
A na samym szczycie czeka na nas niespodzianka. Kubki z napisem, ale nie byle jakim bo to zapis oryginalnej rozmowy Wielickiego i Cichego z bazą. Rozmowa to odbyła się ze szczytu Dachu Świata.
Fantastyczne upamiętnienie tych wydarzeń, a poniżej Szkodnik na Dachu Katowic :D


CYTATY:
1. Kultowa scena z filmu "Asterix i Obelix - Misja Kleopatra"
2. Wyjaśnione w tekście
3. Piosenka z filmu "Jak rozpętałem II wojnę światową"
Kategoria Rajd, SFA
Silesia Race - zima 2020
-
DST
97.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"If you're good at somethinng, never do it for free" (1*)
Jeden z zawodników: To my dziękujemy, że Ci się chce (organizować rajdy)
Marcin: Za darmo przecież tego nie robię




TROPEM WILCZYM
Z czym kojarzy mi się Pszczyna? Oczywiście z Zamkiem, Parkiem i Zagrodą Żubrów, które kiedyś się odwiedziło, ale także z jedną z edycji Rajdu Wilczego. To właśnie tutaj, także po parku i także nad ranem (a nawet jeszcze wcześniej niż dziś - bo dziś start jest o 8:00 dopiero), szukaliśmy lampionów. Pamiętam to dobrze. Styrani przez bagna Kobióra, gdzie utknęliśmy i to tak konkretnie koło 3 w nocy, dotachaliśmy się w końcu do Pszczyny i wśród porannych mgieł szukaliśmy lampionów ukrytych w zamkowym parku.
Finalnie weszliśmy zatem przez główną bramę. Nie ma to jak zacząć sezon od takiej wtopy jak przegapienie wejścia do parku, który jest dość dobrze oznaczonym i znamy zabytkiem... to nie tak, aby było to wejście było jakieś ukryte czy schowane.
A tak przy okazji to Wy jak wolicie?

Od dupy strony czyli przodem na zad

Wylazłem, a teraz zejść nie mogę...



MAZUTOWE PIEKŁO
W sumie to ta maź zachowuje się nawet podobnie. Liczba centistokes'ów (jednostka lepkości jak ktoś nie ogarnia) wyczuwalnie wysoka. Konsystencja tego czegoś jest straszliwa - chyba ma to sporą domieszkę miału węglowego bo oblepia wszystko. To że oblepia to jedno, ale blokuje wszelaki ruch i waży chyba z tonę. Wypełnia wszystkie otwory i zapycha prześwity... masakra. Mam wrażenie że toniemy... próbujemy wołać o pomoc, ale maź wlewa się do gardła i dławi... "gdy nie możesz oddychać, nie możesz krzyczeć" (2*)
Ojciec stoi rano zapatrzony w okno, Mama na to: "Co robisz?"
On grobowym głosem "W nocy padało..."
No więc właśnie... na drodze był "mazut"


"Na drugim planie ŻÓŁTA KOPARKA pochylała się nad dziurą w ziemi, jakby zaglądając do niej z zaciekawienie..." (3*)
Pamiętacie Silesię 3 Beskidów na jesień zeszłego roku. Tam też był jeden z punktów kontrolnych na żółtej koparce. Problemem było to że ta koparka odjechała. Według Marcina była porzucona ale według rzeczywistości już nie. Jak zobaczyliśmy zatem że tym razem lampion ma także wisieć na koparce, zastanawialiśmy się czy będziemy mieć powtórkę z rozrywki. Jednakże dzisiaj lampion wisiał gdzie miał wisieć, a koparka spata tam gdzie miała stać. Dzięki temu wyszedł świetny punkt kontrolny. Sami popatrzcie na zdjęcia. Punkt taki że kopara opada (dobrze, że nie odjeżdża...)


Do tego jeden punkt wcześniej był umiejscowiony w budynku dawnego dworca i także zrobił na nas spore wrażenie. Właśnie tam czekał na nas punkt żywieniowy a dla wielu ekip był to też punkt zmian czyli przepak. Posileni i w miarę zadowoleni ruszyliśmy dalej



Co ma wisieć nie utonie... no ale chyba wisieć nie miało.
A było to tak... Na pewnym etapie rajdu czekało na nas zadanie specjalne. Przeprawa linowa przez Wisłę. Trzeba było przeprawić na drugą stronę najpierw rowery a potem siebie. Oczywiście wszystko pod okiem doświadczonych, czasem także przez los, linowych specjalistów. Rower Basi w ekspresowym tempie poleciał na drugą stronę, jego Właścicielka także. Chyba przekroczyła przy tym barierę dźwięku bo krzyk usłyszałem dopiero kiedy zbierała się z ziemi po drugiej stronie, natomiast ja... jakby to powiedzieć. Miałem trochę problemów z tą przyprawą. Kojarzycie co się dzieje gdy kat źle dobierze długość liny na szubienicy... Taaak, głowa zostaje odcięta a krew sika na około. A wiecie co się dzieje gdy na linie powiesicie ciężar przekraczający jej dopuszczalne obciążeniem.
Pamiętacie tą scenę z Batmana Tima Burtona (tego w którym Batman musiał się obracać całym ciałem, bo kostium uniemożliwiał mu kręcenie głową). Vicky Vale została przez Nietoperza zapytana ile waży gdy ratował ją przed bandą Jokera. Odpowiedziała Mu, że 48 kg po czym, pojechali na linie. Mechanizm linowy nie dał rady... i później Batman powiedział jej, że nie waży 48 kg (to jest odwaga!). No i tak też było ze mną: lina miała wytrzymać i w sumie to nawet wytrzymała, tylko tylko że poleciałem w wodne otchłanie i całkiem porządnie się skąpałem. Dobrze że była w miarę ładna pogoda bo wyszedłem z tego zadania mocno przemoczony w dolnych partiach.
Gdyby był mróz to nie byłoby ciekawie, chociaż z drugiej strony miałem też cały komplet nowych ciuchów w plecaku. Coś trzeba w nim wozić, prawda? Bez sensu wozić tak wielki plecak pusty. Z trzeciej strony, plecak też poszedł pod wodę...
Niemniej, koniec końców: oszukali mnie! Mieli przeprawić mnie na drugą stronę, a prawie mnie utopili... i dalszą część rajdu jechałem z mokrą dupą (zdjęcia od Nataszki... wiedziała, gdzie i kiedy być z aparatem).



Analizując układy liniowe
Wjeżdżamy w lasy otaczające zbiornik Goczałkowicki. Dziwne rzeczy się tu dzieją bo tablica dotycząca Rezerwatu Przyrody informuje, że chodzenie po rezerwacie grozi utonięciem... My natomiast spotkaliśmy także bardzo fajny mostek. Wygląda nieźle na zdjęciu, prawda? A teraz wyobraźcie sobie, że żadna z tych belek mi nie jest do niczego przymocowana... Jak na to staniesz, to się zaczyna zabawa jak w Prince of Persia. Pamiętacie te kafelki które odpadały jak się na nich stanęło? Bardzo podobnie tu to wyglądało. Niemniej dość sprawnie uporaliśmy się z punktami kontrolnymi zlokalizowanymi w tych lasach. Na koniec zostawiliśmy sobie tak zwaną "białą mapę" czyli odcinek specjalny na którym zaznaczone były tylko i wyłącznie obiekty liniowe i... nic więcej. W praktyce oznaczało to, takie same oznaczenie strumieni, ogrodzeń i ścieżki. Innymi słowy był to układ obiektów liniowych czyli - jak pewnie pamiętacie - z definicji: matematyczny model układu regulacji oparty na przekształceniu liniowym będący matematyczną abstrakcją i swoistą idealizacją układu rzeczywistego, którego odpowiedź na złożony sygnał wejściowy można opisać za pomocą sumy odpowiedzi na prostsze sygnały wejściowe. Oznacza to że w równaniach nie występują żadne iloczyny ani potęgi zmiennych a ewentualne współczynniki tych równań czyli parametry układu nie są zmiennymi. Mówimy tu oczywiście o układach równań różniczkowych czyli dużej ilości równań odejmowanek... To tyle z definicji. Etap był autorstwa Łukasza, który przeszedł samego siebie na Silesi 3 Beskidów robiąc tam rzeź, więc spodziewaliśmy się niezłego hardkoru... Tym razem ku naszemu zaskoczeniu etap ten nie był bardzo trudny.
Bynajmniej Nie narzekamy na to!




Inwazja porywaczy lampionów
Pomału kierujemy się w stronę bazy zbierając ostatnie punkty oraz atakując etap, który wszyscy robili jako pierwszy. Zmierzch zostaje nas na fantastycznej spacerowej ścieżce wzdłuż zbiornika. Etap, o którym mówię charakteryzował się sporym zagęszczeniem punktów kontrolnych. Dzwonimy do Marcina. Skoro jesteśmy tutaj ostatnią ekipą bo jedziemy od dupy strony, to może pozbieramy Mu punkty kontrolne. Sami wiemy jak wielkim złem jest ściąganie trasy. Planowanie zawodów cieszy, rozkładanie trasy jest fajne, ale ściąganie... po zawodach, gdy jesteś wytyrany po wszsytkich przygotowaniach i prowadzeniu imprezy, jest naprawdę trudne. Marcinowi ten pomysł się bardzo podoba, więc porywamy lampiony i pakujemy je do plecaków. Zawsze będzie Mu trochę łatwiej i mamy nadzieję że w marcu też nam ktoś pomoże zbierać trasę. U nas będzie ponad 110 punktów kontrolnych, więc bierzemy 3 dni urlopu na jej rozłożenie... Będzie zatem co ściągać.
Do bazy docieramy wczesnym wieczorem, ale grubo po zmroku.
Całkiem nieźle jak na pierwszy start. Kondycji Nie ma nawigacja zawodzi ale poszły pierwsze koty za płoty. dobrze że w końcu zaczęliśmy sezon.
Teraz może być już tylko lepiej... albo i nie :)
Takie tam z płonącym horyzontem

Nostalgia za morzem

Kosmos to też NASA sprawa !!!


DUCH w mroku (mimo, że Mrok nie załapał się na to zdjęcie - przypominam, że nasze rowery to mają swoje imiona: DUCH i MROK, jak dwie identyczne Bestie z pewnego filmu)

CYTATY:
1. Film "The Dark Knight".
2. Tagline do filmu "Anakonda" (horror klasy słabej, ale ja takie kocham :D )
3. Książka Zygmunta Miłoszewskiego "Gniew"
Kategoria Rajd, SFA