aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

SFA

Dystans całkowity:28882.00 km (w terenie 23.00 km; 0.08%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:408
Średnio na aktywność:70.79 km
Więcej statystyk

Jubileusz SFA - część 1

  • Aktywność Sztuki walki
Niedziela, 22 stycznia 2023 | dodano: 28.01.2023

20 lat minęło jak jeden dzień, parafrazując klasyka... ale to prawda, bo w tym roku mija nam 20 lat z bronią w ręku. Ogólnie jest dla nas rok jubileuszowy, bo mija nam także 10 lat z mapą na kierownicy, czyli dekada startów w zawodach/maratonach/rajdach na orientację (ORIENTEERING). Z tej okazji postanowiliśmy stworzyć szereg wpisów dotyczących obu tych jubileuszy (Jubileusz SFA oraz Jubileusz ORIENT). Z jednej strony pozwoli nam to na podsumowanie naprawdę sporego kawałka naszego życia, a także na poruszenie tematów na które nigdy nie ma miejsca, przy opisywaniu jakiś konkretnych zawodów lub rajdów.
Dla Orientalistów będą to np. najlepsze punkty kontrolne lub największe nasze wtopy nawigacyjne, a dla Szermierzy najważniejsze lekcje lub zdarzenia, widziana zza maski szermierczej. Chyba zatem każdy znajdzie coś dla siebie. Zaczynam od tego co było pierwsze czyli JUBILEUSZU SFA.

Nie zamierzam opisywać tutaj całej naszej historii, jak to się stało, że trafiliśmy z bronią w ręku na planszę szermierczą, bo to materiał na osobną książkę :P
Skupię się raczej na pewnych podsumowaniach, wnioskach i przemyśleniach... a że "uczyć się na własnych błędach jest oznaką mądrości, a na cudzych... geniuszu", to może niektórzy z naszych obecnych Zawodników/Podopiecznych/Uczniów znajdą w tych materiałach coś wartościowego. O ile oczywiście będą umieć czytać między wierszami, ekstrapolować podane tu informacje i wyciągać odpowiednie wnioski. Niemniej nie zawsze będą to grzeczne opowieści, bo sięgają czasów gdy kształtowała się moja psychika jako zawodnika i instruktora... uważam zatem, że zostaliście ostrzeżeni - zapraszam, ale "THERE BE DRAGONS".

"- What's his weapon?
- Rapier and dagger"



Najważniejsze lekcje czyli momenty przełomu...
...chwile, w których dowiedziałem się o sobie czegoś bardzo ważnego, poznałem tajemnice doboru odpowiedniej taktyki do danego przeciwnika, dostałem bolesną ale jakże ważną lekcję pokory. Tak, właśnie to te ostatnie, a nie sukcesy czy zwycięstwa nauczyły mnie najwięcej. Pamiętajcie także, że są to opowieści z całego okresu naszej kariery szermierczej, z 20 lat więc nie patrzcie na nie przez pryzmat dnia dzisiejszego. Obecnie skupiamy się głównie na prowadzeniu zajęć, sędziowaniu i ogólnej organizacji SFA... ale były też czasy kiedy walczyliśmy o Puchar 3 Broni mając w głowie tylko jedną myśl: "zwycięstwo nie jest najważniejsze... JEST WSZYSTKIM". Były to czasy kiedy zarządzenie emocjami w walce nie istniało, kiedy szło się naprzód po zwycięstwo nie zważając na koszty... czy było to skuteczne? No właśnie NIE... no i o tym będzie dzisiejsza nasza opowieść. O lekcjach pokory w służbie celu jakim jest tryumf. Będą to opowieści o tym jak "wojownik" spotkał "technika" i zawarli pewne porozumienie, bo oboje zrozumieli, że są dla siebie kluczem do sukcesu. Bez techniki czy taktyki wasza wola walki rozbije się o "ścianę", która sami przed sobie postawicie... ale nawet najwyższe umiejętności bez chęci zwycięstwa, bez pasji, bez woli walki na niewiele się zdadzą. Kluczem jest umieć się "odpalić" w odpowiedniej chwili, często "na żądanie" i to w taki sposób, żeby sięgnąć po całą gamę znanych sobie działań, odpowiednio dobierając je do przeciwnika naprzeciw Was.
Technik jest dla wojownika narzędziem do osiągnięcia upragnionego celu... a wojownik jest dla technika drogą, motywacją do doskonalenia umiejętności. 
Lekcje będą bez nazwisk, choć Ci którzy są z nami nieco dłużej (niż dekadę :P), mogą w nich rozpoznać o kogo chodzi... na przykład, że o nich :)


LEKCJA 1 "...bo mi na to pozwalasz" 
Sparing szpadowy, bardzo siłowa walka... w szpadzie... czyli absurd... ale nie ma o tym pojęcia, na tym etapie. Pewien wojownik wie lepiej i napiera ile fabryka dała. Wiele osób trafia poprzez bardzo siłowe pchnięcie z cofniętej najpierw ręki - u nas szermierczo zwane to jest "torpedą" albo "pizdą" (na przykład na ryj). Działa, więc nie przyjmuje do wiadomości, że działa to tylko na początkujących szermierzy, który wtedy panikują... i że atakując w ten sposób, jak przeciwnik NIE spanikuje i się obroni, to jestem potem jak "na widelcu" i zawsze dostanę.
CO TAM! Kto by słuchał... przecież działa i daje zwycięstwo. Szybciej, mocniej, byle do przodu... Ten plan był bez wad!
...i nagle, wtedy przeciwnik robi unik i wykonuje cięcie, bardzo mocne cięcie wprost na moją rękę. Klinga trafia mnie w dłoń, idealnie w kości palców, tuż za tarczkę Szpady... ARGH... zabolało.
Ale co tam! Udało Mu się! Następnego razu nie będzie... ignoruję radę "to głupie co robisz" - szybciej! mocniej. Byle tylko posłać mocniejszą p... torpedę.
Znowu unik i szpada ponownie ląduje na mojej dłoni... ból jest ogromny. Drugi raz z rzędu metalowy pręt tnie powietrze, aż słuchać świst i spada na kości mojej ręki... zaczynam widzieć na czerwono... to mieszanka bólu i furii... ponownie ignoruje padające "mówiłem Ci - NIE RÓB TAK". Jeszcze jedno natarcie na pełnej k***... mocy, na pełnej mocy.
Znowu świst broni, znowu unik przeciwnika i ponownie jego klinga trafia w moją dłoń, tym razem najmocniej ze wszystkich 3 razy... tym rzem ból składa mnie prawie do parteru, a broń wypada mi z ręki. Nie jestem w stanie zamknąć dłoni tak boli... ściągam rękawice... szrama jest konkretna. Uderzenie rozcięło skórę i łapa całkiem nieźle krwawi... krew ścieka mi po palcach, ale boli tak naprawdę nie samo rozcięcie skóry, ale to piekielne stłuczenie kości/okostnej. Mięśnie dłoni aż drżą... jestem wściekły, ale to koniec walki, nie utrzymam szpady w dłoni... pytam: CZEMU to robisz...
... i wtedy pada zdanie, które rozwala mój dotychczasowy światopogląd:
BO MI NA TO POZWALASZ... czego oczekujesz, walczymy, chcesz mnie trafić i to "torpedą", czyli - innymi słowy - chcesz mi pierd***lnąć, więc się bronię. Czy naprawdę oczekujesz, że jako przeciwnik po prostu pozwolę się trafić? Mówiłem Ci, że to głupie działanie, bo jak zrobię unik - nie spanikuję przez twoim agresywnym natarciem, to mam twoją rękę tak eksponowaną, że jej już nie obronisz. Pokazuję Ci to, dość dobitnie ale pozwalasz mi na takie działanie.
Mówiłem Ci, że to głupie, ale uparcie wiesz lepiej - sam się zatem przekonaj. Czemu to robię?
Bo mi na to pozwalasz, bo mi to umożliwiasz, bo walczysz głupio, bo nie myślisz, bo nie słuchasz, więc ponosisz tego konsekwencje.
Dla mnie to punkt przełomu... może ktoś z Wam by się obraził, że to tylko sparing, a właśnie dość mocno obito Wam łapę... może ktoś by zareagował agresją... ale ja wtedy, w tamtym momencie powiedziałem tylko : naucz mnie tego.
Naucz mnie: jak nacierać poprawnie, tak abym mógł się obronić, a nie lądował w sytuacji "na widelcu"
Naucz mnie: jak się bronić przed takimi "torpedami", bo inni też tak robią.
Naucz mnie jak walczyć skutecznie. 
Naucz mnie...
Lekcja nr 1: Bo mi na to pozwalasz... absurdem jest oczekiwać, że przeciwniki będzie współpracował i poczeka aż go traficie... a wiele technik samoobrony, kursów typu "mistrz karate w 24h" opiera się na tym, że przeciwnik pozwoli Wam wykonać jakąś technikę... uwierzcie, że "nie pozwoli". Podkreślam - nie mówimy o sporcie - gdzie np. nie wolno uderzać w tył głowy bo przepisy tego zabraniają. W prawdziwej walce nie będzie "nie wolno" i nie będzie, że to niehonorowo. Liczy się tylko skuteczność... więc naucz się tak prowadzić walkę aby nie pozwolić przeciwnikowi na wiele.

Spory małżeńskie level zawody :)



LEKCJA nr 2: "... "Plan zawsze działa... do momentu konfrontacji z przeciwnikiem".

Andrzej... moja Nemezis. Niesamowicie dobry techniczne szermierz, zwłaszcza na Rapiery. Członek innej, mocno zaprzyjaźnionej z SFA, szkoły. Jeden z najtrudniejszych przeciwników z jakim kiedykolwiek walczyłem: zasięg, szybkość, umiejętności taktyczne i techniczne... notoryczny ćwierć-pół-a-czasem-i-finalista naszych Mistrzostw. Nieważne czy był to rok 2008, 2010, czy 2013. W normalnych okolicznościach czerpałbym garściami doświadczenie wynikające z możliwości sparowania z Nim na treningach... ale okoliczności nigdy nie były normalne. Widywaliśmy się regularnie... raz do roku, na Mistrzostwach we Wrocławiu. Walcząc najpierw o wyjście z grup eliminacyjnych, a potem o kolejne szczeble "drabinki" zawodów, prędzej czy później się na Niego trafiało. Jak człowiek miał pecha to już w eliminacjach "miał Andrzeja w grupie", bo los tak chciał (los albo "to życie k***wskie" - bo wtedy wyjście z grupy było utrudnione).
Dostawałem zatem szansę na pojedynek z Nim tylko raz w roku... RAZ W ROKU! Szansę aby sprawdzić czy to czego nauczyłem się przez ten rok, tym razem starczy aby Go pokonać.
Powtarzalnie jednak, rok rocznie schodziłem z planszy jako przegrany. Nieważne jak dobrze szły mi zawody i choćby rozbijał w danym dniu wszystkich, to w walce z Andrzejem mógł być tylko jeden wynik. Bynajmniej nie ten, na który liczyłem. 

Zajebiste znowu te grupy..: D (czasy gdy nie mieliśmy aplikacji do rozgrywania zawodów)


Po porażce wracałem do treningów i przez kolejny rok uczyłem się kolejnych technik i taktyki, aby spróbować raz jeszcze... Ćwiczenia w parach na treningach, obozy treningowe, analiza filmików z walk aby dowiedzieć co zrobiłem źle (a mówimy o filmikach z dynamicznych walk, kręconych około 2010... więc jakość tych filmików, to nie była powalająca :P). Macie już jednak kontekst... a teraz sama lekcja. Rapier!.
Często otrzymywałem od Andrzeja trafienie natarciem "po skosie z góry". Zawsze mnie to zaskakiwało, a nawet jeśli zdołałem podjąć jakąś akcję obronną, to nigdy nie była skuteczna. Nawiązywała się wymiana na żelazie, w której sobie nawet radziłem i kiedy - miałem wrażenie - że walka była pod kontrolą, nagle wjeżdżało mi to skośne pchnięcie w bark Rapierem. ARGHHH... no nie umiałem tego sparować. Tu ważna uwaga: Andrzej trafiał mnie tak często - w znaczeniu często sięgał po tą technikę, ale nie ma się co dziwić: była po prostu na mnie skuteczna.
Na podstawie obserwacji własnych, rozmów z Markiem i analiz filmików, udało mi się wyizolować tą technikę. Wyizolować, skodyfikować, zrozumieć... a następnie przez długie miesiące w różnych lekcjach szermierczych szukałem najskuteczniejszej obrony przed nią. Kolejnym krokiem był trening, trening, trening aby nauczyć się wykonać działanie obronne w sytuacji realnej walki. W dynamice, w odpowiednim timingu. No i nauczyłem się tego!! Z dość dużą powtarzalnością zaczęło mi to wychodzić... pełen entuzjazmu szykowałem się zatem do kolejnych Mistrzostw. Plan był prosty, jak pojawi się to działanie, to ja tym razem się obronię i przejmę inicjatywę w walce!

... tak więc, gdy na pewnym etapie Mistrzostw przyszło mi stanąć naprzeciw odwiecznego rywala, czułem że jestem gotowy. Powtarzałem sobie w głowie: "nie zlekceważ, masz asa w rękawie, ale to nadal bardzo niebezpieczny przeciwnik. Nie daj się ponieść... nie zlekceważ, ale bądź gotów".

"Zawodnicy na miejsca - Salut - Postawa - Gotów... (...)

-- cholera! jak nigdy, jak nigdy GOTÓW !!! ---
- WALCZYĆ !!!"

Świat dookoła przestaje istnieć... wszystkie zmysły są skupione tylko na przeciwniku. Wszystko dziele się jak w zwolnionym tempie, każda sekunda wydaje się minutą. Mam też wrażenie, że wzrok zawęził mi się do swoistego tunelu, w którym widzę tylko własny Rapier sunący przez powietrze i broń rywala. Styk żelaza i wtedy się zaczyna - wymiana: zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź
...i nagle widzę to... rozpoczyna się znana mi już sekwencja ruchowa, za moment z mojego lewego skosu wjedzie mi to zabójcze pchnięcie... ale widzę to - jestem gotowy!
Włącza się pewien automat, krok w bok po okręgu, wyrzucenie lewej ręki z lewakiem (sztylet) w kierunku kosza broni przeciwnika, prawa ręka z Rapierem wędruje w stronę zasłony czwartej jako dodatkowa asekuracja obrony lewakiem, ale jednocześnie szpic mojej mojej broni zostaje skierowany ku masce zbliżającego się przeciwnika. Skręt barków i zejście niżej na nogach... Chwilę później czuję i słyszę (sic!) charakterystyczny ślizg kling po sobie - Rapier przeciwnika zawisł na mojej zasłonie, na moja broń trafia Go w prawy bark YEAH !!! udało się - obroniłem się! Zadałem trafienie. HELL YEAH !!!
ZA DZIA ŁA ŁO !!!
Euforia, ekstaza, tyle lat na to czekałem - dawaj, jedziemy dalej...
... i wtedy stało się coś co niesamowitego. Andrzej już ani razu, w tej walce, nie zaatakował w ten sposób. Użył 3 innych działań, z którymi kompletnie sobie nie poradziłem. Wygrał walkę 3:1, ale ani razu nie powtórzył akcji z pierwszego zdarzenia... akcji, którą stosował na mnie nagminnie i obrona przed którą miała "dać" mi tą walkę...
...ale gdy okazało się, że nauczyłem się przed nimi bronić, rozbił mnie zupełnie innymi działaniami.
Zszedłem z tej walki zdewastowany... zdruzgotany psychicznie... ale i mądrzejszy.
Lekcja nr 2: taktyka powinna być dobiera elastycznie i do przeciwnika. Jeśli działa stosuj jak zdartą płytę, jeśli nie działa, natychmiast zmień... poszukaj innej skutecznej.
Walka to nie tylko broń: technika vs technice, wola przeciw woli... duża część walki rozgrywa się w głowie. To tak w kontekście gdy dziś pytam naszych uczniów: "jak zidentyfikowałeś przeciwnika i jaki miałeś pomysł na niego?" a Oni mi czasem odpowiadają: "ale co masz na myśli bo nie rozumiem pytania?"
Tak, ten fakt (że nie rozumiesz) już ustaliłem sam... ale spokojnie, ja też nie rozumiałem.

Szkodnik jeszcze BIAŁY

Szkodnik już CZARNY (interpretujcie ten zapis jak chcecie :D :D :D)



LEKCJA NR 3 "I've stopped fighting my inner Demons... we are on the same side now"
Duże, międzynarodowe zawody we Wrocławiu. Gościmy szermierzy z Białorusi oraz Ukrainy i to w liczbie naprawdę dużej, bo łącznie koło 20 osób. Dodając naszych Zawodników z Krakowa, Piotrkowa, Śląska, Trójmiasta, no i oczywiście Wrocławia dostajemy jedne z największych zawodów w historii naszej szkoły.
Jest klimat (to wprawdzie nie pierwsza nasza "międzynarodówka" bo krzyżowaliśmy już klingi z Irlandczykami, Czechami czy Szwedami), ale BY i UKR goszczą u nas pierwszy raz.
To jest jednak mój dzień, idę przez eliminację jak burza - rzadko kiedy z taką łatwością przychodziło mi wspinanie się po "drabince" zawodów, jak wtedy.
Nieraz się z grupy nie wyszło, nieraz wyszło się po naprawdę morderczej walce... ale dziś wszystko przychodzi szybko, i łatwo.
Pół finał rozstrzygam łącznie może w 30 sekund (wszystkie 3 trafienia). Dziś nie zatrzyma mnie już nic, prawda?
...no i wtedy przegrywam finał nim jeszcze stanę na planszy.
Jeden z najlepszych szermierzy ekipy UKR jest drugim finalistą. Dzień wcześniej na treningu (bo przyjechali z wyprzedzeniem) sparowaliśmy sobie przyjacielsko i owszem - był przeciwnikiem trudnym - ale nie "zaporowym". Radziłem sobie całkiem nieźle.
Teraz podchodzi do mnie gdy stajemy naprzeciw siebie w finale i wypowiada to zdanie:
"It's honour to cross the blades with you"
... i to jest koniec... cała moja pewność siebie znika, pozytywne nakręcenie (sportowo tzw. optymalny poziom pobudzenia) wyparowuje, a w pustkę po nim wlewa się... strach!
Odbieram te słowa jako niesamowitą presję, że muszę zawalczyć na jakimś-niesamowitym-ale-nieokreślonym-poziomie, muszę spełnić-jakieś-bliżej niesprecyzowane-oczekiwania, pokazać w-sumie-to-nie-wiem-dokładnie-co-ale-wiem-że-muszę... psycha mi klęka. Po prostu klęka.
Nie zrobię w tym finale nic... po prostu nie będę dla Niego przeciwnikiem... nie podejmę walki.
Jak dziecko we mgle, z tym Rapierem... przegram go bo nie nie zrobię zupełnie nic... w dzień, w który wszystko mi wychodzi.
Nie zrobię nic w najważniejsze walce zawodów, nie podejmę walki... 
Ktoś by mógł powiedzieć, że srebrny medal to też ogromny sukces... ale
Po pierwsze - z perspektywy wojownika "srebrnego medalu się nie wygrywa - tylko przegrywa się złoty"
Po drugie - z perspektywy technika - ważniejsze, że z tej walki też wyjdę mądrzejszy... pamiętacie "Zemstę Sith'ów"

"-Jesteś ranny, Mistrzu Yoda?
- Tylko moje ego, tylko moje ego..."
(jaka niesamowita i prawdziwa była to odpowiedź... głębsza niż mogłoby się zdawać)

Lekcja nr 3: emocje, naucz się kontrolować emocje w walce. On Cię pokonał nie dlatego, że był lepszy szermierczo - może był, tego nie wiemy bo nawet nie podjąłeś walki...kto jest lepszy szermierczo nie daliśmy rady sprawdzić. On Cię pokonał jednym zdaniem wypowiedzianym przed walką. Przegrałeś tą walkę ze sobą... nie z Nim.
I co gorsza, prawie na pewno zrobił to NIE intencjonalnie... dostałeś wspaniałą pochwałę i poskładało cię psychicznie jak niestabilnego emocjonalnie Janusza :P

W niektórych naszych młodych Zawodników widzimy nas samych z dawnych lat
To niekoniecznie jest pochwała... w sumie to zupełnie nie jest pochwała :D



LEKCJA nr 4 "Behind this mask there is more than just flesh. Beneath this mask there is an idea..." (klasyk TUTAJ)
Uczę się zasłony szóstej. Znam już jej tajemnicę "źle postawiona szósta nie działa" (chcecie poznać tajemnicę zasłony czwartej? :P).
Rzecz ma miejsce na obozie szermierczym, dawno dawno temu w Starym Sączu. Dzieje się to podczas lekcji indywidualnej.
Jak najlepiej próbuję powtórzyć pokazany mi ruch: kąt nachylenia nadgarstka, ułożenie klingi w przestrzeni, wycinek okręgu jaki kreśli klinga przy skręcie dłoni... po prostu staram się idealnie odwzorować zobaczony ruch. Niestety zasłona nadal nie działa, nie zatrzymuje pchnięć, które trafiają mnie raz po raz w bark (w lekcji nauczania robimy do zrzygania liczbę powtórzeń - aby wyrobić sobie nawyk czuciowo-ruchowy, więc było tego naprawdę sporo). Skupiam się jeszcze bardziej... widocznie nadal coś niedokładnie odwzorowałem: może ręka jest za nisko, może za wysoko, może za mało wysunięta do przodu albo za bardzo cofnięta na biodro...
Dopiero bezpośrednie pytanie wyrywa mnie z tego transu... a brzmi mniej więcej tak:
CO TY K***A ROBISZ?
Patrzę ogłupiałym wzrokiem i odpowiadam: no próbuje powtórzyć ruch jaki pokazałeś, jaki zapamiętałem, a było tak że twoja ręka była skręcona o około x stopni, z klingą pod kątem...
Wtedy pada drugie pytanie:
"Ale zdajesz sobie sprawę, że każde natarcie jest inne? Raz nacieram na maskę, raz na korpus, raz na rękę, raz siłowo, raz delikatnie... nie zadziała Ci zawsze taka sama zasłona. Zasłona to zbiór cech, to pewna idea... a nie jeden konkretny ruch"
Mam wrażenie, że ta wypowiedź sięga zakamarków mej duszy... "ale, ale... to skoro możesz wykonać natarcie na milion sposobów, w zasadzie dowolnie względem: wysokości, kąta, siły... czyli tych natarć może być nieskończenie wiele... czy to oznacza..."
"TAK"
Jeszcze nie zadałem do końca pytania, a dostaję odpowiedź i to tym razem nie na brak, ale wprost w mózg. Aż mi paruje...
Punkt przełomu... nieskończenie wiele. Zasłona szósta to nie jedno konkretne położenie w przestrzeni, ale nieskończenie wiele położeń spełniających pewne ściśle określone warunki. Na przykład, jeden z takich warunków to kontrola broni przeciwnika na zasadzie dźwigni: moja "mocna" część broni jak najszybciej i po jak po najkrótszej drodze (aby było jak najszybciej) kierowana jest do zbliżającej się klingi przeciwnika. Tak więc... jeśli leci w mnie odpowiedź, gdy zostałem w wypadzie będzie to ślizg "na zewnątrz" po tzw. średniej części broni przeciwnika, ale jeśli jest to natarcie na moją rękę z dalszej odległości... to styk zacznie się jeszcze na słabej części jego broni, a ruch będzie mniej obszerny niż w przypadku wypadu (bo mam więcej miejsca i nie muszę wykonać go tak dynamicznie, a bardziej kontrolowanie)... ARGHHHH... to nie jest pozycja/ułożenie, to idea.
Lekcja nr 4 "zrozum ideę, a nie powtarzaj na ślepo zaobserwowaną sekwencję"

Tajemnica zasłony pierwszej: źle postawiona pierwsza nie działa :)

Zabija nas to co najbardziej kochamy. Moje serce kocha Rapier, kolano niestety nie przepada... i przelało trochę krwi za tą miłość
(dosłownie... nazywa się to punkcją i jak ściągają Wam dwie strzykawki płynu z krwią. z kolana.. no to robi wrażenie. Naprawdę robi wrażenie...)


To nie wszystkie lekcje jakie dostałem przez te 20 lat z bronią w ręku... To jakieś tam wybrane, ale z drugiej strony, to te chyba najmocniej zapamiętane.
Niektóre (z innych) lekcji nie nadają się do przytoczenia w przestrzeni publicznej... np tak jedna, o wschodzie słońca, na zamku pod Wrocławiem, gdzie przekonaliśmy się że to co robimy ma sens (taktycznie - bo zdrowotnie to NIE :P), no ale więcej powiedzieć nie mogę. 
No, ale halo jestem System Inżynierem, a ta grupa wyznacza KRYTERIA WERYFIKACJI wymagań, więc wszystko się zgadza.

Koniec pierwszego wpisu jubileuszowego... ale poniżej zajawka kolejnych wpisów :)
Szermierka to nie tylko naparzenie się po ryjach w maskach... czasem to naparzenie się bez masek.
A skoro robimy podróż w przeszłość, to przecież przez lata robiliśmy pokazy. To nierozłączna część naszego życia w SFA.

Niedługo wpis ORIENT 1, a za kilka tygodni pewnie SFA część 2. Stay tuned :)



Kategoria SFA

W widłach dwóch rzek... i wielu VELO

  • DST 127.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 stycznia 2023 | dodano: 24.01.2023

Wycieczka po wielu Velo (Metropolis, Evo, Dunajec, Raba, Wiślana, itp) aby odwiedzić ujście Raby do Wisły oraz ujście Dunajca do Wisły.

Drogi we mgle :)

Ujście Raby

Dwie rzeki :)

Wciąż dalej i dalej

Cel wykryty!

Prawie jak góry :)

Szosy kolejnych VELO :)

Na zakręcie :)

Tenże zakręt :)

Chodzi lisek koło drogi, z tego co wiedzę ma wszystkie nogi :)

Wiraż :)

Mostek :)

Krzory!!!

Ujście Dunajca do Wisły

Trójnóg :)
...śladami dawnych dni

Szlak Bursztynowy

Miejsce bitwy o strategiczny most... w 1939 jeden z nielicznych, otwierających kierunek tarnowski

Horyzont płonie

Wyspa :)

Prawie jak Crystal Lake - byle zatem nie spotkać jakiegoś hokeisty :D (Jason V. tribute :D )

Znowu nocą w lesie :)

Świetlisty Rogaty :)

Piękna noc :)

Prawie jak portal :)

Co znajdę po drugiej stronie?

Prawie jak bliskie spotkania 3-ciego stopnia... czyli wyjeb*łem na schodach, dokładnie na 3-cim stopniu :D
Night rider :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Lasy mają oczy...

  • DST 8.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 1 stycznia 2023 | dodano: 23.01.2023

Noworoczny spacer po obrzeżach Beskidu Wyspowego - tzw. "Galeria Leśna"

Stary niebieski szlak

Ku słońcu :)

Na czerwonym szlaku :)

Przez wąwóz...

Cudowne źródełko

Jak to nie wolno? To gdzie się prześpimy?

Galeria leśna :)

"3 points to GRYF"indor :)

Jaszczur z lasu deszczowego :)

Lasy mają oczy :)

Wiewiór :)

"...a to był on" - jeśli kojarzycie tego suchara o lisku

Wieczorne drogi




Kategoria SFA, Wycieczka

XVI Mistrzostwa

  • Aktywność Sztuki walki
Poniedziałek, 28 listopada 2022 | dodano: 30.11.2022

Najważniejsze zawody Pucharu 3 Broni 2022 już za nami! Było wszystko co najważniejsze czyli emocje, łzy, medale i srogi wpierd***. W ogóle pasuje Wam, że to już XVI Mistrzostwa - słownie: szesnaste! To niesamowite jak ten czas... sami wiecie co robi. A jak nie wiecie, to zapytajcie wnuczki - link jak zawsze na własną odpowiedzialność... chodzi o drugą zwrotkę. Powiedziałbym, że czuję się staro, ale jak widzę jak zawodnicy okładają się po maskach, to serce rośnie i młodnieję na duchu :D
Wiecie, ja tam szermierki nie lubię, ale fajno jest komuś takim żelastwem... żartuję oczywiście. To znaczy żartuję, że nie lubię, bo z tym że fajno jest komuś to nie żartuję :)
Coraz bardziej zastanawiam się czy nie wrócić do startów w zawodach, ale z drugiej strony fakt, że mogę skupić się na sędziowaniu i współorganizacji imprezy, ma swoje plusy... i minusy, na przykład "-1" dla co poniektórych. Ale to był hermetyczny suchar Milordzie, prawda?

"Nauczymy się teraz matematyki. Esto circulo magico... magiczny krąg"
(całość TUTAJ)

Całe życie na wypadzie :)

"- I will speak to him again... What's his weapon?
- Rapier and dagger"
(cytat z "Hamleta")



Jak już nieraz pisałem w relacjach z poprzednich edycji, Mistrzostwa to zawsze będzie nasza elitarna impreza. Już sam wymóg startu, w co najmniej jednych zawodach lokalnych je poprzedzających, podnosi ich rangę i nie pozwala na start nikomu "z przypadku". Innymi słowy, prawo startu musicie wywalczyć sobie z bronią w ręku, a los Puchar, czyli to w czyje ręce trafi, często decyduje się do ostatnich minut, bo różnice między najlepszymi zawodnikami bywają znikome.
Mistrzostwa mają także swój niepowtarzalny klimat - sportowa hala, nierzadko wizyta lokalnych mediów i obecność publiczności, to wszystko przekłada się na piękną oprawę zawodów.
Jak co roku, najważniejsza impreza w sezonie odbywa się w środku Polski czyli w Piotrkowie Trybunalskim, aby wszystkie nasze filie/oddziały miały w miarę krótki dojazd. 
A będzie kogo dojechać i w sumie to nie będzie taki krótki dojazd, bo niektórzy będą się stawiać :)

"Podium albo nikt... " czyli rzecz o dogrywkach
Poziom zawodów jest obecnie tak wysoki, że nierzadko potrzeba dogrywek aby wyłonić najlepszych zawodników. I to nie tylko na etapie eliminacji do drugiej rundy, ale także np. do półfinałów!
Związane jest to z tym, że tzw. drabinka (czyli przegrany odpada) pojawia się u nas dopiero właśnie w półfinałach, czyli tzw. "czwórkach". Taki system zawodów motywuje do walki do samego końca o każdy punkt, bo próg awansu nigdy nie jest znany - awansują 4 najlepsze wyniki punktowe. No i dlatego potrzeba czasem dogrywki, aby rozstrzygnąć sytuacje remisowe.
Sam cytat pochodzi z jednej z dogrywek i pokazuje determinację zawodników. Liczy się podium, a jeśli mam odpaść to odpadniesz ze mną... no i mieliśmy taki przypadek. Dubel w dogrywce to koniec snów o potędze - możecie pakować się do domu :P
Same dogrywki lecą u nas ekspresem. Jeśli mamy dwóch zawodników to odbywają klasyczną "pełną" walkę do 3 lub 2 (w Rapierze), natomiast jeśli pretendentów jest więcej... no to wtedy leci drabinka i to do jednego trafienia. A jeśli wynik nadal jakimś cudem równy to losowanie. Jeśli zastanawiacie się jak w drabince mogą być równe wyniki, to przypominam że różne sytuacje są możliwe na przykład: 7 osób w dogrywce, a przechodzą 3.
Niemniej dogrywki do półfinałów to jest kosmos. To oznacza, że mamy kilku zawodników którzy mają komplet (zwycięstw) z eliminacji lub komplet bez jednego. To wygląda niesamowicie, gdy mamy już odpalić półfinały a tu taka sytuacja: 16, 16, 14, 14, 14 (dla nieznających naszej punktacji, to za zwycięstwo dostaje się 2 pkt). W takiej sytuacji z trzech czternastek musi odpaść jedna.

Spektakularna dziewiąta broniąca pleców jest spektakularna!
Zwana także niską szóstą :)


Oj... :P

Zasłona druga... LOTNA :P :P :P dosłownie :P :P :P


"Every time we touch, I get this feeling..."
I to uczucie nazywa się kontrolą czyli parę słów o walce w styku bronią kolną. TO PODSTAWA, kurtyna, dziękuję. I to w sumie wystarczyło by za cały wykład, ale - niech będzie - dopowiem kilka kwestii. Wielu początkujących zawodników unika walki w styku. Przyczyn jest wiele, ale na przykład jedna z nich to, to że nie umieją uspokoić walki na tyle, aby do styku kling w ogóle doszło. Tymczasem styk jest korzystny dla obu stron, bo pozwala obu zawodnikom na zachowanie lepszej kontroli i czytelności walki. Powinno to mieć zatem dla Nich kluczowe znaczenie, ale często niecierpliwość i źle rozumiana szybkość wykonywania działań, uniemożliwia Im nawet próbę dążenia do styku.
Najlepsze walki, z całą gamą działań takich jak natarcia zwodzone czy przeciwtempa pojawia się dopiero wtedy, kiedy walczymy w styku. Związane jest to z faktem, że bodziec dotykowy jest o wiele, wiele szybszy niż wzrokowy, co przekłada się bezpośrednio na czas reakcji i poprawną ocenę sytuacji. Walka na broń kolną bez wykorzystania styku wygląda trochę jak walka ślepców... obaj zawodnicy machają bronią w powietrzu i nagle - często w losowej chwili - decydują się na natarcie. Nierzadko kończy się to zatem trafieniem obopólnym... i potem jest płacz. Pół biedy jak płacz brzmi "dlaczego" - jest szansa na naukę i wnioski... gorzej, jeśli płacz twierdzi "to była jego wina". To drugie podejście blokuje Wam proces nauki i u niektórych potrafi trwać latami.... Obopól prawie zawsze jest winą obu stron i bardzo często wynika ze złego "przeczytania" walki. Przez złe przeczytanie rozumiem:
- brak poprawnej identyfikacji sygnału, że przeciwnik naciera
- ch** z identyfikacją; NIE ZAUWAŻENIE GO !! :)
- błędna ocena dogodnego momentu do własnego natarcia...
...i wiele innych. A wystarczy tylko przyłożyć swoją klingę do klingi przeciwnika... czemu to bywa aż tak zaporowe dla naszych Zawodników?
Może kiedyś poszukamy odpowiedzi, a tym czasem ćwiczcie na treningach walkę w styku. Uratuje Wam to skórę na niejednych zawodach, a może o prostu pomoże wygrać.


Teraz uwaga bo leci ogromna seria zdjęć - gotowi? No to odpalamy !!!

Piąta zawsze na propsie :)

Gardełko :)

"...z resztami tchu idę do przodu twardo, schowany za swą gardą" (całość, klasyka TUTAJ)

Oj 2... zaraz chorągiewki wystrzelą w górę :)

Co ma wisieć nie utonie... wisi na Rapierze :)

"Więc ja mu raz kosę w brzuch i już dalej wiecie, nie ma drugiej takiej kosy w całym świecie..." :P (całość TUTAJ)
Bow down to Man of Iron :D

No dobra, z Szabli też coś wrzucę - zasłona 3-cia zwana skuteczną :)

W takich chwilach zawsze widzę przez oczyma scenę z komiksu o przygodach LOBO "wyobraź sobie że to biszkopt" i jeb po rękojeść w gardło :)


Nowy rozdział - nowa ERA
NARESZCIE! To naprawdę wiekopomna chwila w historii SFA. Do tej pory, przez te wszystkie lata... a przypominam, że Mistrzostwa odbywają się już po raz 16-sty, to po Puchar 3 Broni wymiennie sięgało tylko 2 zawodników. Owszem, zwycięzców zwodów lokalnych było więcej, ale Puchar to 4 starty... Puchar to powtarzalność wysokich wyników przez cały sezon. No i to nie jest już takie proste. Zmęczenie, konieczność utrzymywania bardzo dużej koncentracji, ogromna konkurencja... oraz wiele innych czynników zbierało swoje żniwo wśród pretendentów. I tak Puchar, przez te wszystkie lata, krążył sobie pomiędzy dwoma zawodnikami... aż do pandemicznego roku 2020, kiedy to odbyły się tylko jedne zawody, które wygrał Tomasz.
W teorii to wtedy właśnie pojawił się trzeci zawodnik, który sięgnął po najwyższe trofeum Trójboju Klasycznego, ale ale ale... no właśnie. Rok 2020 to nie był normalny rok... nie można zatem mówić o powtarzalności wyników w całym cyklu zawodów. 
W 2021 także nie udało nam się rozegrać Pucharu i dopiero rok 2022 przyniósł nam powrót do naszej szermierczej normalności.
Puchar Neptuna we wrześniu, Puchar Śląska w październiku, Puchar Wrocławia na początku listopada, no i teraz Mistrzostwa. Pełen cykl zawodów. Puchar 3 Broni 2022 tak jak powinien on wyglądać. No i mamy nowego Zwycięzce!!
Trzeci zawodnik w historii SFA sięgnął po najwyższe trofeum. Czyli DA SIĘ !!!
To nowy rozdział, początek nowej ery.
Z perspektywy sędziego i organizatora bardzo się z tego cieszę. To pokazuje, że się rozwijamy a poziom ciągle i ciągle rośnie. Z perspektywy potencjalnego mojego powrotu na planszę... hmmmm to opowieść na inny wpis. 
Dziś cieszmy się epokowym tym epokowym wydarzeniem i namawiajmy kolejnych zawodników do próby zdetronizowania Tomka. Potrzeba nam Mistrzów, Fechtmistrzów!
Jak to powiedział Filip: "na zawody jeździ się nie dla medali, ale dla tych kilku walk...".
Dokładnie TAK. Święte słowa... niektóre walki pamięta się latami.
O to w tym chodzi. Do zobaczeni zatem na innych zawodach... nie wiem jeszcze w jakiej formie, czy po raz kolejny z chorągiewkami, gotowego do dania Wam dubla czy w też w masce Generała Grievousa. Czas (no i trochę zdrowie) pokaże. 

Powiedziałbym, że medaliści i Wojtek... ale to byłoby złośliwe :P
Medale są za Mistrzostwa, ale Puchar trzymamy przez Tomka to Puchar 3 Broni 2022 (a podium całego sezonu to właśnie Tomasz, Wojtek i Filip). 


MCF - Modern Classical Fencing albo przesłanie: Mocno Ci Fpierdolimy :D
Przyszedłem tu jeść ciastka i bić ludzi... a ciastka się właśnie skończyły...




Kategoria SFA

Chatka Puchatka 2

  • DST 9.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 listopada 2022 | dodano: 23.11.2022

Mówią, że "Puch-TEC" ma nową chatkę, no to idziemy zobaczyć. Ostatni dzień naszego wyjazdu w Bieszczady, a jako że muszę być na... bankiecie o 19:00 w Krakowie, to robimy tylko krótki, ostatni wypad w góry.
Uderzamy zatem na szlak i drapiemy się do góry spotkać z Puch-tkiem i napić się z Nim gorącej czekolady. Posiedzimy chwilę, jeszcze moment popatrzymy na widoki i "długa" na Kraków, bo trochę mało czasu. Na spotkanie wchodzę - tak jak przez całe nasze rajdowe życie - o 18:59, na minutę przed deadline'em.
Ech bankiety... kojarzą mi się niezmiennie z tą sceną "See you at the party" i nawet strój wyjściowy się zgadza: krawaty i białe kołnierzyki i brudny gość z lasu :D

Magic of the windy moment :)

Czapeczka odzyskana :)

Widok w kierunku Połoniny Wetlińskiej

Chatka Puchatka 2

Widoki :)

Tabliczki

Listopad a tu pogoda żyleta i pusto :)

Szkodnik na czerwonym szlaku

Rysiek :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Odkrywając tajemnice Baligrodu

  • DST 40.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 listopada 2022 | dodano: 22.12.2022

Znowu Bieszczady mniej znane czyli odkrywamy tajemnice Baligrodu... 


Jak bym tam dodał, po przecinku, K*rwiu :D

No nie dojedziesz... potwierdzam :)

"Znajdziesz mnie na spalonym moście, w knajpie gdzie rzucono kości, gdzie ktoś chce związać zerwaną nić... rany brzeg, wódką zlej..."  (całość TUTAJ)

OPEN (FOREST) HIGHWAY :D

Sięgając do źródeł :)

UWAGA Szkodnik na wysokości :D (pasuje Wam, że w marcu i kwietniu chodziła o kulach - jest dobrze !!!)


Dobry techniczny zjazd :)

Znowu tyramy pod górę...

Szkodnik porządkujący gołoborze :)

Odkrywając tajemnice Baligrodu :)

Zachód słońca nad Chryszczatą



Kategoria SFA, Wycieczka

Zdobyć w końcu jakieś SZCZYCISKO...

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 listopada 2022 | dodano: 02.12.2022

Wyprawa z duchami: wysiedlone wioski Krywe i Tworylne, cmentarze wojenne i nocne włóczenie się po Bieszczadach.
Jedna z dzikszych wypraw tego wyjazdu. Żywej duszy na trasie... innych dusz całkiem sporo.

W kierunku OTRYTU...

"...lay beside me, under wicked sky" (całość TUTAJ)

W kierunku miejsc zapomnianych przez czas...

Woda przelewająca się kaskadami...

Pod górę...

Byliśmy tu kiedyś... latem (TUTAJ)

"„W okopach pełnych jęku,
Wsłuchani w armat huk,
Stoimy na wprost siebie,
Ja – wróg twój, ty – mój wróg!..."


"Rozdzielił nas, mój bracie,
zły los i trzyma straż
w dwóch wrogich sobie szańcach
patrzymy śmierci w twarz." (całość TUTAJ)

Strome zjazdy...

... ale i otwarte przestrzenie

Szkodnik na tle nieba :)

Szkodnik na tle Pasma Otrytu

Szkodnik na zielonej trawce :)

Upiorne drzewo :)

Ślady dawnych dni...

Mokradła i moczary...

Nawet Garmin ostrzega przed tym miejscem...

Gdzieże znowu lezież, Szkodnik?

"- Co znajdę w środku?
- Tylko to co zabierzesz ze sobą" (rozmowa Luke - Yoda o strachu)


Kawa też jednak będzie... kawa i procenty

Nareszcie wdrapaliśmy się na Szczycisko

Dawna kopalnia ropy i jej niesamowita historia !!

Mostek czasy świetności ma już za sobą...

Przytul mnie, Podróżniku...

Kapliczka... jak z Diablo ("The hands of men may be guided by fate")

Szkodnik, to czwórka a nie litera "Z", nie musisz tego odholowywać :D

Bestie deptały nam po piętach

Magic of the Moonlight...


Kategoria SFA, Wycieczka

Tarnica i Bukowe Berdo

  • DST 25.00km
  • Aktywność Wędrówka
Czwartek, 10 listopada 2022 | dodano: 22.12.2022

Pierwsza wyprawa naszego - czyli klasyka klasyk: Tarnica. A powrót przez Bukowe Berdo.
Mgła i deszcz czyli pogoda taktyczna :)

Wędrując we mgle

Przejaśniło się na 45 sekund :)

Na rozdrożu :)

Szczyt - Tarnica

"...wykrzycz im, z całych sił, nie przegrałem póki walczę" (mało znana piosenka z serialu "Czas honoru" - całość TUTAJ)

Klimat :)

"...knock, knock, knocking on Heaven's door" (klasyk - całość TUTAJ)

Niebieski Szkodnik na niebieskim szlaku :)

Trochę napiera deszczem :)

Wielkie te szlaki :)

"When the ligth begins to fade, I sometimes feel little strange, a little anxious when its dark..." (całość TUTAJ)

"...I am a man who walks alone and when I'm walking a dark road
At night or strolling through the park" (Bieszczadzki, Narodowy)  :D




Kategoria SFA, Wycieczka

Wiśniówka z Tetrapodem w Szmaragdowej Dolinie

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 października 2022 | dodano: 30.10.2022

Wiśniówka to Kopalnia nazywana czasem Szmaragdową Doliną, a Tetrapod to... TETRAPOD, co myślałeś że jakiś TRÓJNÓG? :D
Innymi słowy wracamy w Góry Świętokrzyskie, aby zgarnąć kolejny szczycik do naszej kolekcji. Wyprawa jest tak zaprojektowana aby zobaczyć także atrakcje w okolicy Głównego Szlaku Świętokrzyskiego - wiecie, takie wypełnienie nieciągłości. Wschód od tych terenów mamy zrobiony (Bike Orient w Strawczynie - wpisu na blogu brak...), zachód także ("Odbić TELEGRAF z rąk Grupy OTROCZA" :D), północ też chapnięta ("Iście PIEKIELNY SZLAK"), a południe... no właśnie! Na południu jest Pasmo Masłowskie i tutaj nie byliśmy jeszcze, a Korona Gór Świętokrzyskich się sama nie zrobi :)
Sosnowica do niej należy, a nas tam nie było jeszcze. Inna sprawa, że obok jest góra która się nazywa Sosnowiec. Zostawiam to bez komentarza :D
Główny (czerwony) Szlak Świętokrzyski...

...tonie w błocie.

Szkodnik wyrwał się z błota, to Go już nie zatrzymasz... widzi drogę do ciśnie!! CZEKAJ !!!

Szmaragdowa Dolina

Na przepaścią :)

"Tam będziesz zaraz tyrał" ...

Dwie Bestie czyli oko w oko z Tetrapodem :)

Drzewa mają oczy...

Ruiny huty

Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie weszli :)

Znowu na czerwony szlaku

Kolejny do kompletu :)



Kategoria SFA, Wycieczka

JASZCZUR - Ból Podków...

  • DST 66.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2022 | dodano: 26.10.2022

Stali czytelnicy tego bloga znają naszą miłość do - jakże znienawidzonych przez niektórych - imprez Jaszczurowych. Upodlenie, poniewierka, wytyranie i lekcja pokory w nawigacji... z mapą która w zasadzie mapą jest tylko z nazwy, to jeśli jeszcze nie masochizm i syndrom sztokholmski, to przynajmniej kuźnia charakteru. To jedyna impreza, gdzie dostaje się 15-16h limit czasu na Trasę 50km (my wybieramy wariant "Trasa-Niepiesza", startując na rowerze, ale można także na przykład konno). Mimo tak długich limitów i tak bardzo, bardzo rzadko udaje się zdobyć komplet. Jaszczur to inny świat... Jaszczur hartuje... no ok, może i poprzez okaleczenie, ale jednak hartuje. Nierzadko wali tu śniegiem, deszczem, a trasa prowadzi tak, że niektóre punkty kontrolne odpuszczamy ze względów BHP... jak to mawia MALO (one-man-army Organizator): "Jaszczur to impreza dla tych, co chcą wejść na drzewo"... i bywa to dosłowne, bo na edycji "Jaszczur - Go West" lampiony poukrywane były w koronach drzew. 
Nazwa tej edycji "Ból podków" sugerowała, że bynajmniej nic się nie zmieni w kwestii batożenia pokorą... zwłaszcza, że była to edycja górska w Sudetach, rozgrywana gdzieś między Górami Kamiennymi, Wałbrzyskimi i Kaczawskimi.

Dzisiejszy plan gry :)


"Choć wyjeżdżam, wyruszam w nieznane, to nie zapomnę o moim małym Shire.
Tutaj się śmiałem, uczyłem się życia, wciąż miałem przed sobą tyle dróg do odkrycia (...)
...to ten czas kiedy wyruszamy dalej, każdy z nas ma swoje małe Shire, spotkasz go w snach, drogi Samie"
(całość TUTAJ)
Sudety. Dolny Śląsk. Kto zna nas trochę, ten wie jak kochamy te tereny, Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam porzucić Królewskie Miasto KRAKÓW, to tylko na rzecz Jeleniej Góry. JELENIA JEST SPOKO (dosłownie - zobaczcie koniecznie ten link, zwłaszcza kryjące się pod nim bestie). Kiedy zatem Jaszczur ogłasza, że nawiedzi "DOLNE partie ŚLĄSKA", wiemy że nie może nas tam zabraknąć. Sami wiecie, jak ciężki jest dla nas ten rok... operacja Basi i jej ogromna jej przerwa w rajdach. Owszem wróciła już do jazdy i radzi sobie bardzo dobrze, bo wpadały już nawet jakieś setki... w sumie radzi sobie lepiej niż mówiły rokowania, ale nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o rehabilitację, to nadal jesteśmy dopiero w połowie drogi i jej zakończenie planowane jest na rok 2023 lub... na jakąkolwiek inną datę, związaną z uderzeniem NUKE'a w Europę Środkowo-Wschodnią :P
No ale... DOLNY ŚLĄSK, "nasze małe SHIRE", nasze ukochane tereny i Jaszczur... no musimy tam być! Nie ma innej opcji. Tempem spokojnym i bez szaleństw, ale w tym roku przepadły nam już wszystkie inne edycje Jaszczura... a przecież są lata, w których jeździmy nawet na 3 te rajdy w roku!
Decyzja zapadła - jedziemy! 
Pamiętajcie jak zacząłem relację z edycji "Jaszczur - Kamienne Ściany", no więc tym razem taki sam klimat w tytule tego rozdziału, bo "Tęsknie za ciepłym dotykiem świtu, tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (całość zalinkowana we wpisie z Kamiennych Ścian).
Nie ruszamy jednak sami, bo Andrzej - nasz częsty kompan rajdów i poniewierek - decyduje się z nami jechać i o 5:00 rano melduje się w Krakowie. Z Mielca miał do nas kawałek, więc musiał wyruszyć koło 3 w nocy. Nie ma sensu gnać w dwa auta, pojedziemy jednym autem z 3 rowerami.  Innymi słowy "jego los będzie taki jak nasz" (Anakin do Palpatine'a nie zgodziwszy się pozostawić Obi-Wana na pokładzie "Niewidzialnej Ręki", okrętu flagowego Generała Grievousa).
Jak z resztą sam powie: " "byłem z Wami do tej pory na dwóch Jaszczurach i na obu padało, co obstawiacie dzisiaj...?"
(Mowa o edycjach: utopionym, bynajmniej nie w ogniu "Ognistym Pograniczu" oraz o przedzieraniu się przez błotne piekło na "Granicznej Przełęczy").
No prognozy mówiły, że ma być w miarę ładnie... do dzisiaj rano. Dziś rano podały, że jednak ma lać... Jaszczur, co Cię nie zabije, to Cię okaleczy... 
Zabieram zatem swój najlepszy sprzęt: kompas, stuptuty na błoto, wodoodporne skarpety (polecamy - recenzja TUTAJ), kurtka na wodny armagedon, 3 dodatkowe warstwy do plecaka, dwie pary rękawic w tym jedną zimową, dodatkowe spodnie mogące być ubrane "na wierzch", dwie czołówki i dwie lampki na kierownicę, ogrzewacze chemiczne, termos z gorącą herbatą, nóż taktyczny, linę (zawsze się przyda - TUTAJ), gaz pieprzowy i jeszcze parę innych przydatnych rzeczy...
To Jaszczur... to będzie drapać i gryźć... trzeba być przygotowanym na wszystko. "Csa być zawsze w formie bo to procentuje, gdy na twojej drodze pojawią się zbóje" (całość TUTAJ)

Z formalności podam, że trochę nam smutno, że Jaszczur pokrył się z Rajdem Waligóry, który także kochamy, ale nie da się być w dwóch miejscach naraz. Szkoda, że Waligóra nie odbywała się tydzień później, ale cóż począć... (jak to co? ANTYCHRYSTA !!!). Pierwsza edycja, na której nie byliśmy... ale Jaszczur, zwłaszcza górski, rządzi się swoimi prawami.
Waligóra 2017 (Gorce) czyli "WELCOME HOME, Lord Tyranus"... oj był tyranus, nawet WY-tyranus na Gorc i Lubań (cytat oczywiście STĄD)
Waligóra 2018 (Gorce 2) czyli "Jebnąć Ci?"
Waligóra 2019 (Spisz) czyli "Oto i Mighty GRANDEUS... lepiej zatem SPISZ testament"
Waligóra 2020 (Dolinki Podkrakowskie) czyli "Zostań w domu", nie sprecyzowali że mowa o obecnym, a nie o tym z czasów młodości
Waligóra 2021 (Szpilówka) - "Jakoś ciągnę ten wózek..."
Waligóra 2022... no niestety. Szkoda... no tak czasem bywa. Nie czas żałować zdarzeń minionych, przyszła pora aby zacząć opowieść o Jaszczurze i bólu podków...

WidnoKRĄG? :D

Szkodnik i Andrzej cisną przez błoto :)


Jedz skały na śniadanie... skały i wiatraki
Chociaż pora już raczej przedobiadowa niż na śniadanie, bo z bazy wyruszamy około 10:30 (taką mieliśmy minutę startową).
Zaczynam rajd od porzucenia rowerów w krzakach i wspinania się na jakaś wielką skałę. Nie ma to jest dobry początek :P
No dobra, tak naprawdę zaczynamy rajd od przypasowania wycinków lidarowych do mapy, a dopiero za chwilę - po wyjściu z bazy - wspinamy się na jakąś wielką skałę.
Drugi punkt kontrolny to ruiny ogromnego wiatraka. Będzie ich dziś kilka na mapie - w jednym z nich czeka na zadanie: odpowiedź na pytanie:
"Kolor największego owocu?"
Uwielbiamy takie akcje, gdy kompletnie z treści nie wiadomo o co chodzi, a dopiero na miejscu wszystko staje się jasne. Macie ten owoc na zdjęciu poniżej - jestem na tyle zachwycony zadaniem, że układam wierszyk, jaki my zrobilibyśmy gdyby to był punkt na naszym rajdzie (ostatnią edycją była SIŁA KORNOlisa).. niestety w każdym znaczeniu tego przymiotnika, ale to jest temat, który jeszcze nieraz przewinie się na tym blogu.

Nasza propozycja tej zagadki brzmiałaby mniej więcej tak:
Normalnie jest czerwona,
tym razem jednak NIE
cyframi przyzdobiona
jakimi barwami mieni się :D


Szkodnik! Tu nie ma nawet drogi, gdzie Ty ciśniesz :)

Rowery w zagajniku poniżej, bo tutaj to nie pojedziecie... to się KLEI :)

Tam jest punkt kontrolny :)

Jest i wspomniana truskawka :)

Ekipa lepsza niż jakiś tam Team-X :P  (hermetyczy żart z polskiego influencerstwa interNIETÓW...)

Dzieci (zjedzonej już) kukurydzy...
Tu się nie ma co opisywać, sami zobaczcie przez jakie tereny prowadził rajd. Pola, pola i otwarte przestrzenie... które prowadziły nas w tereny górskie. Będzie dziś dymania pod pagórach, nawet takich garbatych wielokrotnie :P :P :P
Niemniej na razie drzemy przez pola kukurydzy za kolejnymi lapionami.
Coraz bardziej oddalamy się od bazy i zbliżamy w góry... deszcze pada "falami": raz tak, raz nie.
Mimo wszystko jedzie się całkiem spoko, choć przedzieranie się przez takie pola kończy się często "zassaniem" przez błoto po kostki.
Jest grząsko, więc wiele lampionów zdobywamy z buta, porzucając rowery w krzakach. Na co nam zatem one?
Krzaki? Nie wiem
AAAA... rowery? To proste, jak pchasz po grząskim i pod górę z rowerem i jest Ci ciężko, to jak porzucisz rower, to robi się lżej :D

Magic of the moment :)

Magic of the moment - inne ujęcie :)

Nasze mapniki mocno się wyróżniają na tle :)

Spacery po bezdrożach :)


Szturm na wzgórze nr 26...
Wjeżdżamy w Masyw Trójgarbu (i Krąglaka i Krąglaka!!! - Szkodnik). Na razie jedziemy doliną, więc jest w miarę po płaskim, ale ściany doliny zaczynają się pionować... droga też zaraz wystrzeli w górę, ale na razie wystrzeli coś innego, ale o tym zaraz. Wracając do narracji... ściany się pionują i wyrastają na nich skały. Na jednej z takich skał ma być lampion numer 26. Suniemy doliną licząc odległość i typujemy skałę, na którą trzeba będzie wleźć... no jest wysoko. Ruszamy pod górę i wtedy zaczyna się... ostrzał!
Na dole w dolinie jest strzelnica i odbywają się jakieś ćwiczenia. Idzie niesamowita kanonada! To nie są pojedyncze strzały, ale kilka jak nie kilkanaście sztuk broni. CO ZA KLIMAT!!
Wdrapuję się na czworakach, dosłownie bo tak stromo, pod jakąś skałę - ja z prawej, Andrzej drapie się z lewej (mówię o skale, bo drapie się też po głowie co my uskuteczniamy...),
A w tle idzie kanonada. Jakbym był w Wietnamie to pewnie czułbym się teraz jak w Wietnamie. Klimat jest nieziemski. Huk wystrzałów, a Ty podchodzisz pod strome wzgórze... wzgórze (z punktem) 26. Kluczowym dla dalszego prowadzenia natarcia... wczuwam się w rolę i po prostu przywieram do skał, patrzę czy droga czysta i "skokami" przechodzę w kolejne osłonięte miejsce. Ej, niecały miesiąc temu byłem na Szkoleniu Podoficerów Rezerwy i biegaliśmy z bronią, więc nadal jestem w pewnym trybie myślenia (kto zdążył się załapać na relację na blogu ten zdążył, ale niestety nie jej już tutaj - historia zniknięcia relacji nadaje się na osobny wpis, ale też nie mogę :D).
Szkodnik krzyczy: "MASZ? Misiek, mów do mnie, MASZ?" 
Ja: "Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Pułkowniku, jestem zajęty"
To ja idę do tej 50-tki... eee... to znaczy 26-stki :D (nawiązanie do TEJ SCENY)
Podchodzimy pod szczyt i nie ma lampionu... ostrzał nie cichnie, więc staram się sprawdzić mapę. CHOLERA... chyba nie to wzgórze. Andrzej! Drę ryja... nie widzę... kurde, chyba dostał... trzeba się stąd zabierać, bo jestem tu jak na widelcu, a ogień nie ustaje. Zbiegam na dół (na tyle ile mogę zbiegać po stromym nie mając ACL w kolanie... czyli schodzę pomału, ale dla dodania dramatyzmu piszę ZBIEGAM). To nie jest wzgórze 26... takie straty a nie to wzgórze... k***a.
Andrzej schodzi z drugiej strony "HA, wiedziałem że masz zbyt rogatą duszę aby umrzeć" (cytat: "Szmaragdowy świt" )
Ruszamy na drugie wzgórze, no i jest... jak się pato-nawiguje to się dyma nie tam gdzie potrzeba... i możecie to rozumieć jak chcecie :D
Punkt nasz, ale wydymał nas na jedno wzgórze ekstra :P

Jest i lampion

Red Fox wskaże Ci drogę :)

Co my robimy ze swoim życiem...?
CZAJNIK, odpowiedzią jest czajnik :)


Jaszczurowe JESIENIARY :D 
Droga się wypionowała... ale cieszę się, bo uwielbiam Trojgarb (i Krąglak, Krąglak - Szkodnik czytany hermetycznym głosem, na melodię "UCHWYT". Dla tych co nie ogarniają co to znaczy, oznacza to tylko to, że nie znają prawdziwego poziomu naszej patologii i upośledzenia... dowcip hermetyczny, ale są także tacy którzy zrozumieją... choć pewnie wiele by dali, aby NIE :D ).
Dymamy zatem ostro pod górkę. Krok za krokiem - pchamy, a im wyżej tym coraz więcej liści. W pewnym momencie suniemy, przez morze... liści jest do kolan jak się idzie i po piastę jak się jedzie. Rewelacyjny jesienny klimat.
Tak nam się udziela, że postanawiamy zostać jesieniarami i robimy sobie sesję zdjęciową - sami zobaczcie:

Tonące w morzu liści

Jesieniary :)

 

"Krople deszczu potrafią też ranić,
zwłaszcza gdy stają się słone, zmieszane ze łzami..." (nadal utwór "Nasze Shire")
czyli skończyło się jesieniarskie pozerowanie. Zaczęło padać i to intensywnie. Do tego wchodzimy w morza mgieł, bo wierzchołek Trójgarbu tonie w białym "mleku".
A czemu łzy? No bo leje, jest zimno, a my tyramy pod górę... stromo pod górę. Deszcz dzwoni o kask, spływa po mojej taktycznej kurtce, a my krok za krokiem pchamy rowery po kamieniach na pieszym szlaku. Wieża widokowa na Trojgarbie ma widok na mgłę i to tylko tą najbliższą. Wygląda to tak, że w galerii zdjęć na FB, Malo napisze, że miał wrażenie że to zdjęcie z wystawy sztuki współczesnej: białe ściany i mebel. Sami zobaczcie: 

Dymamy na Trójgarba :D

Mgła i deszcz...

Wieża - kocham, że na Trójgarbie wszystko jest trój- (ławki, wieża) - to jest genialne

Galeria sztuki nowoczesnej... a nie czekaj, widok z wieży na Trójgarbie :)


Pamiętam jak tu było, gdy byliśmy pierwszy raz - opis TUTAJ. To też było mądre, pierwszy dzień urlopu w Górach Kamiennych... Szkodnik zaplanował wycieczkę: Trójgarb, Krąglak, Kolorowe Jeziorka, Wysoka Kopa w Rudawach Janowickich i powrót przez... Chełmiec. 2200m przewyższenia w pierwszy dzień urlopu... a potem wycieczka codziennie... "goddamn it, woman, you will be the end of me" (nawiązanie do tej sceny).
Wracając... widoki z wieży są zacne, no ale nie dziś. Dziś mamy biel, biel totalną, ale mimo wszystko dobrze tu znowu być. Trójgarb jest zacny.
Szkoda tylko, że pada... ale finalnie okaże się, że będzie nam padało tylko na szczycie.
Im dalej od wierzchołka tym deszcze będzie malał, aż zaniknie całkowicie.
Co ma padać dalej, dowaliło nam, przemoczyło - mission completed :P

Łapiemy kolejne lampiony wycofując się z Masywu T. a tym czasem dzień pomału zmierza ku końcowi.
Jeden z punktów kontrolnych "na zjeździe" jest niesamowity - kapitalna kapliczka w środku lasu.
Znamy te góry... a tu nigdy nie byliśmy. Inna sprawa, że na tablicy informacyjnie jest napisane wprost:
"aby postawić tutaj tą kapliczkę i mieć pewność, że żadne demony nie mają tu wstępu, miejsce to zostało EGZORCYZMOWANE". Hardcore, nie pierd***lili się w tańcu :D :D :D 
No kurde, klimat "Malowanego człowieka" (nota bene, bardzo ciekawa pozycja fantasy).
Jeszcze jeden lampion łapiemy w gasnącym świetle dnia, a chwilę później "Ciemności kryją ziemię" (kolejna świetna książka)

Piękna kapliczka

Złota róża

Pomału zapada zmierzch...


"Fear of the dark
Fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark
Fear of the dark
I have a phobia that someone's always there..."
(całość TUTAJ)
Jedziemy przez ciemność... przed nami punkt w opuszczonym pałacu. Ale klimat... opuszczony pałac po nocy.
Aby dotrzeć do samego budynku musimy przedrzeć się przez chaszcze, bo budowla całkowicie zarosła. Stajemy przed kilkupiętrowym gmachem... ale drzwi zamknięte są łańcuchem... trzeba będzie dostać się po partyzancku przez okno z wybitymi szybami. Bez kitu... TAKTYKA CZARNA level Czarni :)
Znam zasady poruszania się po budynku tak, aby nas nic nie zaskoczyło.
Widziałem zbyt wiele horrorów i gier RPG aby oczekiwać, że takie miejsce są opuszczone... albo wyskoczy tu zaraz jakiś rogaty albo jakiś gość cierpiący na nie-doje**nie, któremu głosy podpowiadają, że "ludzkie mięso daje siłę, daje moc i witaminy!!!" (tutaj...). Wchodzimy, wnętrze tonie w ciemności... tylko nasze czołówki oświetlają korytarze i komnaty. Broń jest w pogotowiu... zarządzam ciszę operacyjną, gestami pokazuję Szkodnikowi aby sprawdził salę balową, a ja idę na piętro. No dalej Rogaty, pokaże się... nie daj się prosić.
Ale otacza mnie tylko ciemność... czy coś przemknęło w rogu? Strach przed ciemnością jest niemal wyczuwalny... pełza wzdłuż mojej duszy (za ch** nie wiem w którym to jest kierunku, ale brzmi srogo, prawda?). Czy coś tam się kryje i czyha... dybie na moje życie.
Klimat penetracji jest TAKI... aaa.. nie sorki, nie ten link, odpiąłem bo był 18+ i nie każdy lubi karły. Ten jest właściwy - TUTAJ. I jak jest w tekście tej piosenki "najlepszy przyjaciel to naładowana spluwa"... no gdzie jesteś rogaty? Kici, kici, sku***synu.
Kolejne piętro... rogatego nie widu, nie słuchu. Chrzanić, zaleje wszystko benzyną wychodząc... rogaty nie ma szans.
Pewnie ciężko będzie to potem na policji wytłumaczyć:
- więc podpalił Pan ten pałac, dlaczego?
- no bo rogaty...
- jaki rogaty?
- jak to jaki, no ten duży... ten co żre ludzkie mięso
- ludzkie mięso?
- nie, k***a, rogaty weganin, normalnie opierdoliłby kozę z kopytami, ale nie, od ostatnich dziadów jest mocno eko... no proszę Was, nawet tam dotarła ta moda?  

Jak myślicie, przejdzie takie tłumaczenie przy komendancie czy znowu będą problemy straszenie białym sweterkiem? CHCĘ RÓŻOWY (TUTAJ - link BARDZO na własne ryzyko... ale dla mnie to naprawdę głębszy tekst... miejscami, bardzo miejscami, ale jednak!)
W głównej sali znajdujemy pozostałości fortepianu... niesamowite miejsce. Klimat jest hardcore'owy, zwłaszcza, że jesteśmy tutaj nocą.
Naszym zadaniem jest policzenie schodów na najwyższą kondygnację.
Mega wypass punkt kontrolny, choć śmiem wątpić, że w pełni legalny... no ale to Malo i Jaszczur. Jak to było z wchodzeniem na drzewo?

Night riders AGAIN :)

Przedzieramy się do opuszczonego pałacu

Cyprian Kamil rzekła niegdyś, że "Ideał sięgnął bruku..."

Eksploracja ruin...


Zewnętrzne rubieże... "tam kończy się mapa, tam mieszkają potwory" (cytat: "Piraci z Karaibów")
czyli niczym Krzysztof Kolumb eksplorujemy nieznane. Ba nawet mamy ze sobą Krzysztofa, bo spotkaliśmy go przy podejściu na LOP'kę (Linię Obowiązkowego Przejścia).
Krzysiek to rowerzysta na Trasie Niepieszej - jak my, na na Jaszczurze to rarytas. Możemy zatem tak nazwać Go na potrzeby tego rozdziału: RARYTAS.
Rarytas ciśnie od rana i trochę w innym kierunku niż my, ale spotykamy się w nocnym lesie szukając lampionów na LOPce.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mapa jest taka nieaktualna, że zbocze po którym chodzimy schodzi do jeziora... ogromnego jeziora, którego na mapie nie ma.
Rarytas potwierdza, kierunek "za zachód" odcina nam wielka woda.
Jak zaliczymy lampiony z LOPki i te pozostałe okoliczne, to będzie to problem. Zachód by się nam bardzo przydał, a tu nie będzie jak... wracać na południe, kawał drogi.. więc Aramisy wpadają na typowy dla siebie pomysł ("W labiryncie dziwnych zdarzeń, pośród strachów, przygód, marzeń, MYŚL SIĘ RODZI, MYŚL DOJRZEWA..." - tutaj)
Objedziemy jezioro od północy... jedyny problem w tym, że oznacza to wyjechanie poza mapę i to najpewniej mocno. No, ale co może pójść nie tak, dzida na północ i pierwsza w lewo, tak?
Trzymamy się w miarę jeziora, to i bez mapy damy radę.
Rarytas nie jest przekonany.
Rarytas: Widzieliście, że tam na mapie są bagna?
Szkodnik: Bagien tam nie będzie, zaręczam... tam jest jezioro.
R: Tym bardziej, uważacie to za dobry pomysł drzeć przez jezioro?
Sz: Nie, nikt nie mówi, że to dobry pomysł. Być może to nawet pomysł fatalny... ale drzeć będziemy.
Ja: Jej nie przekonasz, już wybrała wariant na "na rympał"... możesz jechać z nami lub zostać sam w tym ciemnym, przerażającym lesie (kocham, kocham manipulację :D )
Rarytas nadal nieprzekonany, waha się... pyta: ale teraz ścieżką A czy B?
Hmmm... to w sumie zasadne pytanie, bo jeszcze nie wiemy... i wtedy zjawia się on. Potwór z poza mapy. SZERSZEŃ... kur**a, dwa metry na cztery, serio... wielki skur**ol...
i oczywiście, stwierdza że najchętniej wleciałbym mi w czołówkę... i napiera. Odganiasz, a On napiera. Raz na mnie, raz na Szkodnika.
Decyzja zapada natychmiast... w dół, a tylko jedna ścieżka prowadzi w dół. Potrzeba prędkości aby zgubić pościg...
trudno najwyżej przez jezioro będzie...
... ale okazuje się, że docieramy do drogi, a nią wyjeżdżamy poza mapę. Trochę nawigacji na czuja, czyli trzymamy się w miarę brzegu i po kilku myk-mykach wracamy na mapę po drugiej stronie jeziora. Ekstrapolacja mapy działa zawsze... prawie zawsze, no dobra rzadko ale tym razem zadziałała.
Rarytas pod wrażeniem, nie podejrzewa nawet, że to był po prostu fart... :D :D :D
Aramisy - specjalizacja: warianty z dupy!! Szkolenia i kursy już dostępne!

"Matka wie, że ćpiesz...?" - nierówna walka ze sleepmonsterem


W blasku księżyca... i chwały :D

Ostatnie punkty zbieramy po zmroku. Część jednak musimy odpuścić, bo chcemy być w bazie koło północy... w niedzielę o 16:00 jesteśmy umówieni "w gości" u dawno nie widzianych ludzi, a do domu mamy około 5h drogi autem. Chcielibyśmy także chociaż trochę się ochlapać i oporządzić... może przespać, więc trzeba się kierować do bazy. Inna sprawa, że nasz limit 11h + 5h limitu spóźnień kończy się gdzieś po pierwszej w nocy.
Rarytas nie jedzie z nami na ostatni punkty i tego punktu Mu zabraknie aby mieć lepszy wynik od nas... no to jest pech :)
My do bazy docieramy kilka minut po pierwszej nad ranem... zmęczeni, styrani, walczący ze sleepmonsterem, boli nas wszystko oprócz podków... bo ich nie mamy... gdybyśmy mieli, to by też bolały.
Okazuje się, że wygrywamy Trasę Niepieszą, a Rarytas nie był jedynym rarytasem dzisiaj. Jest to niespodzianka, ale bardzo miła. Zwłaszcza, że Basia dopiero wraca do formy... wiecie jaki to dla nas rok. Jak nie pandemia, to operacja... denazyfikacji lub/i kolana. 
Kolejny extra jesienny Jaszczur - te jesienne edycje są zawsze mega. Często są to edycje górskie i to jest też piękne, bo jak pewnie już wiecie "JESIENIĄ GÓRY SĄ NAJSZCZERSZE"
Powrót jest ciężki, bo w tygodniu zdarza mi się spać po 3h czasami... tyle spraw ciągle mamy. Do tego jeszcze mocno naderwana noc z piątku na sobotę, sam rajd i powrót do domu w niedzielę nad ranem. No było ciężko, ale się udało... a w poniedziałek w robocie to kontaktuję z rzeczywistością tak na 30%, ale baterie doładowane tak pozytywnie że "czuję się jakbym sam mógł pokonać całe Imperium" (ta scena - około 1m40s). 

Klasyczne zdjęcie karty Jaszczurowej


A żeby nie być gołosłownym, jesienne górskie/pogórzańskie Jaszczury:
2015 - "Złamany Krzyż" w Beskidzie Niski
2016 - "Bojkowskie ślad" - w Paśmie Otrytu
2017 - "Ścieżka Muflona" - edycja LEGENDA, bez wątpliwości jeden z najlepszych rajdów ever... Strzeżcie się kondominium Jaszczurowo-Muflonowego...  zmarłem 100 razy... 
2018 - "Kamienne ściany" natomiast edycja wrześniowa "Zaklęty Monastyr" górski wprawdzie nie był, ale okolice Horyńca to płaskie nie są :)
2019 - "Sv. Jiri" oraz "Ogniste pogranicze" (ja pierd.... jak lało... jak było wtedy źle)
2020 - "Ciemna strona gór" oraz "Graniczna przełęcz"
2021 - "Go WEST" oraz "Dolina cerkwi"

To tylko jesienne - pamiętajcie, że te letnie i wiosenne także bywają genialne, "Jaszczur - Białe Doliny" czy też "Jaszczur - Na Jagody" oraz sporo, sporo innych :D
Ale dzisiaj mówimy o Jesiennych.
@Malo - tego nam zawsze MALO, więc tak trzymaj, prosimy !!!


Kategoria Rajd, SFA