Łódź - Kraków, wariant czarny
-
DST
496.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 sierpnia 2025 | dodano: 21.08.2025
Kolejny z naszych niepoważnych pomysłów - powrót z Łodzi do Krakowa, na rowerze... nie wprost, a zygzakiem... i nie po drogach, ale szlakami i lasami, na tyle ile to tylko możliwe. Znacie nas już chyba na tyle, że wiecie iż my bardziej "W TEREN" niż asfalt, dlatego te odległości między startem a celem robią się tak dziwne... jakbyście jechali normalnie to do Łodzi z Krakowa nijak nie będzie 500 km :D
No ale o to właśnie chodzi - normalnie - my nie jeździmy w wariancie innym niż CZARNY, więc z Łodzi rypaliśmy nawet czasem przez wiatrołomy, choć... OK... przyznam, jakoś dużo ich nie było tym razem.
No to jak? Robimy tak jak zawsze: najpierw technikalia a potem lecimy z opowieścią?
No ale o to właśnie chodzi - normalnie - my nie jeździmy w wariancie innym niż CZARNY, więc z Łodzi rypaliśmy nawet czasem przez wiatrołomy, choć... OK... przyznam, jakoś dużo ich nie było tym razem.
No to jak? Robimy tak jak zawsze: najpierw technikalia a potem lecimy z opowieścią?
Projekt autorski "POLSKIE MIASTA - Czarne powroty"
Planowanie na mapie, nie ukrywam - UWIELBIAM TO. Rozłożyć się z mapami i "jechać" szlakami tak aby maksymalnie omijać miejscowości i główne drogi. Owszem nie zawsze takie wymijanie będzie możliwe, no ale to się nazywa optymalizacją - zrobić tak aby było jak największe. Trzeba po prostu odpalić kilka dobrych hamiltionian'ów, zmiennych stanu i funkcjonałów (tutaj) i zacznie robić się samo. To żart oczywiście, tak naprawdę to wolę to robić to samodzielnie, bez pomocy cyfrowych... co najwyżej mogę się ubrać do tego specjalnie w mundur i wtedy zaczynam planować kierunki na których dokonamy przełamania masywów, forsowania rzek czy też manewry oskrzydlające tak aby wyjść w kierunku na...
Jak siadam do planowania na mapie to w duszy gra mi to: THE WHOLE WORLD IS MY ARENA !!! a ręka sam zaczyna kreślić warianty, objazdy... "TAAAK - a potem jak drzemy przez jakieś wiatrołomy to gra już tylko TO" - Basia... Ech, ten mój mały kochany KILL-JOY :D
A skoro jesteśmy już przy planowaniu... to zastanówmy się --- zrobiliśmy Warszawę, zrobiliśmy Przemyśl, przejechaliśmy Szlak Piekielny z Piekła do Nieba, objechaliśmy Tatry oraz Góry Świętokrzyskie, nawet zrobiliśmy Zakopane... a przecież wszystko to zaczęło się dawno, dawno temu gdy odbiliśmy się od Częstochowy w 2021 roku (329 km, jazda Kraków - Częstochowa - Kraków, czerwonym szlakiem Orlich Gniazd i niebieskim Warowni Jurajskich). Na liście nadal czekają Wrocław, Opole, Sanok, Sandomierz, Rzeszów, Zakopane 2, szlak Wielki Rogacz - Tarnów... i inne. Ale dzisiaj pada na ŁÓDŹ.
Czemu akurat teraz? Dwa powody w jednym - długi weekend.
Długie weekendy - idealnie pasują na takie wyprawy, bo są długie (niektóre wyprawy z w/w listy zamknięcie w 1-2 dni, ale na niektóre to szacujemy 4 dni non-stop).
Długie weekendy to tłok w górach, nad morzem... warto więc uderzać wtedy na mniej uczęszczane szlaki.
(Acha, no i muszą być dostępne bilety na pociąg czy autobus wożący rowery... no i musi być wtedy pogada... jak widzicie wiele zmiennych, hamiltionany naprawdę mogą tu pomóc!)
Jak siadam do planowania na mapie to w duszy gra mi to: THE WHOLE WORLD IS MY ARENA !!! a ręka sam zaczyna kreślić warianty, objazdy... "TAAAK - a potem jak drzemy przez jakieś wiatrołomy to gra już tylko TO" - Basia... Ech, ten mój mały kochany KILL-JOY :D
A skoro jesteśmy już przy planowaniu... to zastanówmy się --- zrobiliśmy Warszawę, zrobiliśmy Przemyśl, przejechaliśmy Szlak Piekielny z Piekła do Nieba, objechaliśmy Tatry oraz Góry Świętokrzyskie, nawet zrobiliśmy Zakopane... a przecież wszystko to zaczęło się dawno, dawno temu gdy odbiliśmy się od Częstochowy w 2021 roku (329 km, jazda Kraków - Częstochowa - Kraków, czerwonym szlakiem Orlich Gniazd i niebieskim Warowni Jurajskich). Na liście nadal czekają Wrocław, Opole, Sanok, Sandomierz, Rzeszów, Zakopane 2, szlak Wielki Rogacz - Tarnów... i inne. Ale dzisiaj pada na ŁÓDŹ.
Czemu akurat teraz? Dwa powody w jednym - długi weekend.
Długie weekendy - idealnie pasują na takie wyprawy, bo są długie (niektóre wyprawy z w/w listy zamknięcie w 1-2 dni, ale na niektóre to szacujemy 4 dni non-stop).
Długie weekendy to tłok w górach, nad morzem... warto więc uderzać wtedy na mniej uczęszczane szlaki.
(Acha, no i muszą być dostępne bilety na pociąg czy autobus wożący rowery... no i musi być wtedy pogada... jak widzicie wiele zmiennych, hamiltionany naprawdę mogą tu pomóc!)
ŁÓDŹ you like...
...to ride your bike for so f**king long and so f**king far... a jeśli odpowiedź brzmi "TAK" to zapraszam.
Zaplanowanie czarnego wariantu z Łodzi zajęło nam kilka dobrych dni tzw. "research'u". Na naszych wyprawach jeździmy zygzakiem bo bardziej przypomina to zawody na orientację niż przejazd - jedziemy bowiem od punktu do punktu. Od jednego fajnego miejsca do innego. Nie chcieliśmy także z Częstochowy wracać przez Jurę, bo Orle Gniazda mamy mocno objechane. To już na wejściu wyrzucało nas na zachód od tego miasta, a więc wariant w kierunku na Śląsk, a skoro tak to może by także zahaczyć o długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej? Działoszyn, jaskinia Szachownica, rezerwat Węże, kraina wapienników... wariant zachodni otwierał nam ogromne połacie terenów, a jednocześnie niebezpiecznie wydłużał wycieczkę do absurdalnych parametrów... jak tak dalej pójdzie to będziemy wracać z Łodzi do Krakowa przez Poznań i Wrocław... potrzeba było kilku odważnych decyzji, a jednocześnie niektóre "skróty" trasy były mega nieatrakcyjne, bo byłoby to "gonienie po wioskach", bez lasów czy ciekawych miejsc. Sporo pracy sztabowej.
Aby Wam trochę uzmysłowić o czym mówię, to dla przykładu weźmy jedną z map Compass'u (TUTAJ) i wyznaczcie na niej "sensowny" w rozumieniu CZARNYM (szlakami, lasami, atrakcjami) wariant przejazdu między np. Skalbmierzem a Słomnikami. Ja wiem, że szosowcy pognają po drogach i będą zachwyceni... ale, nie śmiejąc się z nikogo i z całym szacunkiem do różnych odmian kolarstwa, dla nas to jest ograniczenie. Najbardziej umysłowe :D
My musimy mieć pewien "input" (wsad) od krainy, przez którą jedziemy... z tego samego powodu także, będą tereny w których nie zorganizujemy naszego rajdu na orientację. Nie dlatego że się technicznie nie da tego zrobić, ale dlatego że trasa tam, nie spełni po prostu naszych oczekiwań. Simple as that :P
Wracając do powrotu z Łodzi - finalna postać trasy wyglądała tak:
Zaplanowanie czarnego wariantu z Łodzi zajęło nam kilka dobrych dni tzw. "research'u". Na naszych wyprawach jeździmy zygzakiem bo bardziej przypomina to zawody na orientację niż przejazd - jedziemy bowiem od punktu do punktu. Od jednego fajnego miejsca do innego. Nie chcieliśmy także z Częstochowy wracać przez Jurę, bo Orle Gniazda mamy mocno objechane. To już na wejściu wyrzucało nas na zachód od tego miasta, a więc wariant w kierunku na Śląsk, a skoro tak to może by także zahaczyć o długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej? Działoszyn, jaskinia Szachownica, rezerwat Węże, kraina wapienników... wariant zachodni otwierał nam ogromne połacie terenów, a jednocześnie niebezpiecznie wydłużał wycieczkę do absurdalnych parametrów... jak tak dalej pójdzie to będziemy wracać z Łodzi do Krakowa przez Poznań i Wrocław... potrzeba było kilku odważnych decyzji, a jednocześnie niektóre "skróty" trasy były mega nieatrakcyjne, bo byłoby to "gonienie po wioskach", bez lasów czy ciekawych miejsc. Sporo pracy sztabowej.
Aby Wam trochę uzmysłowić o czym mówię, to dla przykładu weźmy jedną z map Compass'u (TUTAJ) i wyznaczcie na niej "sensowny" w rozumieniu CZARNYM (szlakami, lasami, atrakcjami) wariant przejazdu między np. Skalbmierzem a Słomnikami. Ja wiem, że szosowcy pognają po drogach i będą zachwyceni... ale, nie śmiejąc się z nikogo i z całym szacunkiem do różnych odmian kolarstwa, dla nas to jest ograniczenie. Najbardziej umysłowe :D
My musimy mieć pewien "input" (wsad) od krainy, przez którą jedziemy... z tego samego powodu także, będą tereny w których nie zorganizujemy naszego rajdu na orientację. Nie dlatego że się technicznie nie da tego zrobić, ale dlatego że trasa tam, nie spełni po prostu naszych oczekiwań. Simple as that :P
Wracając do powrotu z Łodzi - finalna postać trasy wyglądała tak:
Mapa Google jest dla mnie poglądowa... ja takie rzeczy muszę oglądać na mapach szczegółowych.

Trasa w szczegółowym opisie:
- stacja Łódź Kaliska i dzida na Pabianice (jak najszybsze wejście w "zielone" - Las Królewski)
- pomnik lotników, który tak bardzo-bardzo chciałem odwiedzić, Dłutów (TUTAJ)
- maksymalnie jak się da lasami na Bełchatów ("dziura w ziemi", Góra Kamieńsk, leśno-industrialny klimat - RURKI W LESIE !!!)
- odbicie się w kierunku na Pajęczno i Działoszyn, złapać mało znany, długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej
- Lasy nad Górną Liswartą
- Lasy Koszęcina i Miasteczka Śląskiego (Leśna Rajzo), Świerklaniec (Pałac i Walczące Zwierzęta!)
- Pogoria III oraz IV
- Obwodnica VELO Sławkowa i wyjście na Pustynię Błędowską (nowe VELO)
- Olkusz i Bukowno
- dzida na południe na Garb Tęczyński (aby nie wracać przez serce Dolinek - bo nas po 3 dniach zmasakrują, Dolinki to Dolinki, one masakrują :P)
- Zabierzów i wjazd do Krakowa
- pomnik lotników, który tak bardzo-bardzo chciałem odwiedzić, Dłutów (TUTAJ)
- maksymalnie jak się da lasami na Bełchatów ("dziura w ziemi", Góra Kamieńsk, leśno-industrialny klimat - RURKI W LESIE !!!)
- odbicie się w kierunku na Pajęczno i Działoszyn, złapać mało znany, długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej
- Lasy nad Górną Liswartą
- Lasy Koszęcina i Miasteczka Śląskiego (Leśna Rajzo), Świerklaniec (Pałac i Walczące Zwierzęta!)
- Pogoria III oraz IV
- Obwodnica VELO Sławkowa i wyjście na Pustynię Błędowską (nowe VELO)
- Olkusz i Bukowno
- dzida na południe na Garb Tęczyński (aby nie wracać przez serce Dolinek - bo nas po 3 dniach zmasakrują, Dolinki to Dolinki, one masakrują :P)
- Zabierzów i wjazd do Krakowa
Nasza gablota i miejsce startu :)

"ŁÓDŹ twoja niech przypłynie, za sobą mosty spal, zawsze gdy jesteś przy mnie, coś się ważnego musi stać..." (Pieśń Okrętów - polska wersja SHIP SONG, Nicka Cave'a)
Może sama nie przypłynie, bo to my do niej dojedziemy pociągiem, ale mosty zostaną spalone - mamy bilet tylko w jedną stronę. Jest około 5:00 rano a my siedzimy sobie zatem na dworu "Kraków - Główny" i czekamy na pociąg. Śmieszna sprawa z tym moim schorowanym umysłem... jak słyszę zapowiedzi "Pociąg do... przez Kraków - Główny, Kraków - Płaszów, Kraków - ..." to widzę jedną scenę. To powtarzanie nazwy, to jest dla mnie nieśmiertelne "Gozer - Gozerian, Gozer - Podróżnik, Gozer - Niszczyciel przybył... WYBIERAJCIE I GIŃCIE"... no i gdy zapowiadają te pociągi Główny - Płaszów, to wręcz podświadomie czekam na tą drugą cześć "wybierajcie i gińcie"... no ale nigdy nie mówiłem, że ja jestem zdrowy psychicznie.
Wtem, Goze...eeee.... pociąg wbija na stację, a my doń. Kierunek ŁÓDŹ KALISKA. Będziemy tam około 8:30. Dobry czas bo cały dzień przed nami.
Jest czwartek 14.08, wzięliśmy sobie jeden dzień urlopu przyklejony do długiego weekendu aby mieć zapas na powrót... szacujemy że zajmie to nam 3 dni, zwłaszcza że Częstochowę będziemy mijać od strony zachodniej, więc do Krakowa pojedziemy "trochę" na około - w sumie to mógłby napisać, że wbijemy na orbitę Częstochowy, aby nabrać drugiej prędkości kosmicznej i móc "uciec" z tejże orbity czyli strefy przyciągania tego miasta :P
Tyle ile tylko się da, dosypiamy sobie w pociągu. Po raz kolejny sen będzie towarem deficytowym w ten baaaaardzo długi czwartek, zakończony zapewne niedzielą :P
Plecak ponownie waży mi około 16-17 kg (na osobę bierzemy co najmniej 6-7 litrów picia, bo może być kłopot z uzupełnianiem po drodze - planem jest trzymać się mocno terenu, więc sklepy będą występować sporadycznie, a nie na każdym kroku... no i święto, 15-ty. Nie wszystko wszędzie będzie otwarte).
Droga jest celem... ruszajmy! Niech znowu w sercu zagra "500 miles, 500 miles, Lord I'm 500 miles away from home... I'll be free, I'll be free, I'll come home to my country".
Wtem, Goze...eeee.... pociąg wbija na stację, a my doń. Kierunek ŁÓDŹ KALISKA. Będziemy tam około 8:30. Dobry czas bo cały dzień przed nami.
Jest czwartek 14.08, wzięliśmy sobie jeden dzień urlopu przyklejony do długiego weekendu aby mieć zapas na powrót... szacujemy że zajmie to nam 3 dni, zwłaszcza że Częstochowę będziemy mijać od strony zachodniej, więc do Krakowa pojedziemy "trochę" na około - w sumie to mógłby napisać, że wbijemy na orbitę Częstochowy, aby nabrać drugiej prędkości kosmicznej i móc "uciec" z tejże orbity czyli strefy przyciągania tego miasta :P
Tyle ile tylko się da, dosypiamy sobie w pociągu. Po raz kolejny sen będzie towarem deficytowym w ten baaaaardzo długi czwartek, zakończony zapewne niedzielą :P
Plecak ponownie waży mi około 16-17 kg (na osobę bierzemy co najmniej 6-7 litrów picia, bo może być kłopot z uzupełnianiem po drodze - planem jest trzymać się mocno terenu, więc sklepy będą występować sporadycznie, a nie na każdym kroku... no i święto, 15-ty. Nie wszystko wszędzie będzie otwarte).
Droga jest celem... ruszajmy! Niech znowu w sercu zagra "500 miles, 500 miles, Lord I'm 500 miles away from home... I'll be free, I'll be free, I'll come home to my country".
"...był ze Zduńskiej Woli, Ona z PABIANIC, kochali się jak pary z pornoli, ale to wszystko na nic...
Życie jak na filmach to jest blef, szybko Cię obudzi szpadel w łeb, jeśli świat wydaje Ci się coraz lepszy, to znaczy, że zaraz coś się spieprzy!" :P (całość TUTAJ)
HA! Udało się w końcu gdzieś ten cytat wpasować. Ostatnio miałem taką okazję, jak robiłem relację z czerwcowej Orient Akcji, ale... zapomniałem. A jechaliśmy wtedy przez Zduńską. Teraz Zduńskiej nie będzie, ale będą Pabianice. Z Łodzi wyruszamy na południowy zachód i kierujemy się właśnie na Pabianice. Pierwsze kilometry to przejazd przez miasto, więc nie będzie to nic ciekawego. Zwłaszcza, że to ŁÓDŹ - czego oczekiwaliście. Żartuję oczywiście, ale nie byłbym sobą bez tych drobnych złośliwości. Tak naprawdę fajnie zobaczyć jak te nasze miasta się rozwijają i zmieniają, zwłaszcza jeśli nie byliście tutaj lata. Najlepsza chyba prezentacja tego stanu rzeczy to ta kultowa reklama - ŁÓDŹ, k***a!
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez Pabianice. To tam "wsiadamy na mapie na zielone" i zaczniemy trzymać się lasów. Pierwszy na liście jest tzw. Las Królewski pod samym miastem. To środek Polski, więc spodziewamy się, że część dróg to będzie jeden piach i... nie rozczarujemy się. Owszem będą tu piękne szutrowe przeloty, ale jedziemy w wariancie kombinowanym, czyli musi przeskakiwać między takimi drogami, bo niekoniecznie "lecą" one w takim kierunku jaki nam pasuje... a pomiędzy nimi będą piachy, piachy, piachy!
Zrobiło się 35 stopni w słońcu... masakra. Zapowiada się długi weekend w piekle "...la la la la słońce napierdala".
Piachy powodują, że robi się jeszcze bardziej gorąco - promieniują gorącem... a poza tym ciężko się przez nie przedziera rowerem. Mamy początek wyprawy, pierwsze 30-40 km, a już leją się z nas hektolitry potu. W samo południe, w piachach środkowej Polski, pod wściekle napierającym słoneczkiem jedziemy... kilometr za kilometrem, godzinę za godziną. Życie jak na filmach to jest blef... uśmiechnięta para na rowerze w lesie, co? Plecak ponad 15 kg, upał i piach między zębami. Pieczemy się, ale i hartujemy.
Ubrani oczywiście "na długo", z buffem UV (kask też dobrze chroni przed słońcem - nie oznacza to jednak, że nie jest w nim gorąco, ale chroni skutecznie), jedziemy wciąż dalej i dalej. Nie pierwszy raz przedzieramy się przez piach, nie pierwszy raz słońce robi nam "GRILL NA HALI" (smażę się jak skwarka, grill na hali, znowu moja warta), jedziemy!
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez Pabianice. To tam "wsiadamy na mapie na zielone" i zaczniemy trzymać się lasów. Pierwszy na liście jest tzw. Las Królewski pod samym miastem. To środek Polski, więc spodziewamy się, że część dróg to będzie jeden piach i... nie rozczarujemy się. Owszem będą tu piękne szutrowe przeloty, ale jedziemy w wariancie kombinowanym, czyli musi przeskakiwać między takimi drogami, bo niekoniecznie "lecą" one w takim kierunku jaki nam pasuje... a pomiędzy nimi będą piachy, piachy, piachy!
Zrobiło się 35 stopni w słońcu... masakra. Zapowiada się długi weekend w piekle "...la la la la słońce napierdala".
Piachy powodują, że robi się jeszcze bardziej gorąco - promieniują gorącem... a poza tym ciężko się przez nie przedziera rowerem. Mamy początek wyprawy, pierwsze 30-40 km, a już leją się z nas hektolitry potu. W samo południe, w piachach środkowej Polski, pod wściekle napierającym słoneczkiem jedziemy... kilometr za kilometrem, godzinę za godziną. Życie jak na filmach to jest blef... uśmiechnięta para na rowerze w lesie, co? Plecak ponad 15 kg, upał i piach między zębami. Pieczemy się, ale i hartujemy.
Ubrani oczywiście "na długo", z buffem UV (kask też dobrze chroni przed słońcem - nie oznacza to jednak, że nie jest w nim gorąco, ale chroni skutecznie), jedziemy wciąż dalej i dalej. Nie pierwszy raz przedzieramy się przez piach, nie pierwszy raz słońce robi nam "GRILL NA HALI" (smażę się jak skwarka, grill na hali, znowu moja warta), jedziemy!
Las Królewski za Pabianicami

Szutry premium jak mawiają niektorzy gravel'owcy :P

Leśne przeloty

Ale piachów też trochę będzie - tutaj jeszcze umiarkowanie, ale za moment już znaczenie więcej

"..czerwieńszy będzie kwadrat nasz lotniczy znak, bo cóż że spada któraś z gwiazd, skoro cała wnet eskadra pomknie na szlak" (całość TUTAJ)
Pomnik lotników w lesie przy Dłutowie. Pierwszy "mocny" punkt na naszej trasie. Od dawna chciałem zobaczyć to miejsce, więc nasz przejazd musiał "lecieć" tędy. Ślady II wojny światowej, siły powietrzne, historie ludzi rzuconych w wir zawieruchy dziejów... Niesamowity jest tutaj ten pomnik lotników, wspaniałe upamiętnienie załóg. Wiem, ze nie każdy przepada za historią, ale pamiętajcie że "naród nie znający swojej historii jest skazany na jej powtórzenie".
Rozgrzany kadłub aż parzy pod dotykiem. Widziałem niejeden pomnik lotników, ale ten tutaj jest jednym z najwspanialszych w mojej ocenie. No i to, że w takich miejscach nie może zabraknąć biało-czerwonej szachownicy. Research przed wyprawowy się opłacił! Udało się znaleźć to niesamowite miejsce na trasie!
Rozgrzany kadłub aż parzy pod dotykiem. Widziałem niejeden pomnik lotników, ale ten tutaj jest jednym z najwspanialszych w mojej ocenie. No i to, że w takich miejscach nie może zabraknąć biało-czerwonej szachownicy. Research przed wyprawowy się opłacił! Udało się znaleźć to niesamowite miejsce na trasie!
W poszukiwaniu pomnika

JEST !!!

Warto także przeczytać historię tej oraz innych maszyn (wrzesień 1939) na tablicy obok pomnika - niestety dość mocno wyblakła od słońca. Przeczytać się da, ale zdjęcie niestety nie wyszło.

Przez Święte Ługi w poszukiwaniu ELDORADO
Lasy przynoszą trochę cienia, ale jesteśmy na nizinach, więc nie ma cudów... jest gorąco. Bardzo gorąco. Ani grama wiatru (w sumie w czym podaję się wiatr? Nie chodzi mi o prędkość, ale o ilość - w gramach? w litrach? :D). Zostańmy przy gramach, no więc ani grama wiatru. Jedziemy lasami od szlaku do szlaku, łącząc w jedną całość przeróżne trakty i ścieżki. Kierujemy się na tzw. Święte Ługi - miejsce wypoczynkowe nad jeziorem, schowanym głęboko w lesie. Piachy, piachy, piachy... idzie ciężko, no ale czego innego można było oczekiwać? Szlak na drzewie mówi, że zmierzamy do Eldorado, więc chyba musi być ciężko. Mój ulubiony wiersz Edgara Allana
"Rycerz na schwał, na koniu w cwał
W dzień jasny i w noc bladą
Śpiewając rad, wędrował w świat
I szukał Eldorado
Przeminął wiek, osiwiał człek
Duch troską drżał mu bladą
Bo nigdzie mu, nie błysł kraj snu
Rojone Eldorado!
A gdy już był, u kresu sił,
Napotkał marę bladą
O, cieniu, mów
Gdzie kraj mych snów
Mów, gdzie jest Eldorado?
Za szczyty gór
Za kresy chmur
W krainę cieniów bladą
Śpiesz noc i dzień
Odrzeknie cień
Tam znajdziesz Eldorado" (całość w oryginale, zaśpiewane: TUTAJ)
W dzień jasny i w noc bladą
Śpiewając rad, wędrował w świat
I szukał Eldorado
Przeminął wiek, osiwiał człek
Duch troską drżał mu bladą
Bo nigdzie mu, nie błysł kraj snu
Rojone Eldorado!
A gdy już był, u kresu sił,
Napotkał marę bladą
O, cieniu, mów
Gdzie kraj mych snów
Mów, gdzie jest Eldorado?
Za szczyty gór
Za kresy chmur
W krainę cieniów bladą
Śpiesz noc i dzień
Odrzeknie cień
Tam znajdziesz Eldorado" (całość w oryginale, zaśpiewane: TUTAJ)
Spiesz noc i dzień, czy to metafora życia - dzień za dniem...?
Zawsze też zastanawiałem się... "w krainę cieniów bladą", czy to oznacza śmierć? Jak tak mi to pachnie... cytując klasyka "cuchnie tu śmiercią".
Wiecie jak to bywa z przepowiedniami, nastawiacie się na wasze rozumienie, a potem rozczarowanko (TUTAJ)
Zawsze też zastanawiałem się... "w krainę cieniów bladą", czy to oznacza śmierć? Jak tak mi to pachnie... cytując klasyka "cuchnie tu śmiercią".
Wiecie jak to bywa z przepowiedniami, nastawiacie się na wasze rozumienie, a potem rozczarowanko (TUTAJ)
Bezdrożami...

Ku Świętym Ługom...

Oto i one

"...spiesz noc i dzień, odrzecze cień, tam znajdziesz Eldorado"

"Kiedy się wypełniły dni i przyszło zginąć latem...a lato był piękne tego roku"
Po drodze mijamy także pamiątki Września 39. Jesteśmy w miarę niedaleko Wielunia, a to tutaj poszły pierwsze niemieckie uderzenia na początku II wojny światowej.
Warto poczytać historię miejscowości Szczerców - załączam zdjęcie tablicy, tak aby uświadomić sobie, że już wtedy, w erze gdy nie śniło się jeszcze o internecie czy szerokim dostępie do mediów, to wojsko i ludność cywilna wiedziała, że wybuchnie wojna. Tego typu zdarzenia nigdy nie dzieją się nagle. Owszem uderzenie bywa wykonane z zaskoczenia, ale sytuacja eskaluje stopniowo, aż do wybuchu. Przygotowania także zajmują czas, a dziś, w dobie satelitów i niemal nieograniczonej łączności takie przygotowania (np. ruchy wojsk) będą widoczne.
Z jednej strony to dobrze, bo będzie widać... z drugiej, co wtedy? Cytując (fonetycznie) rosyjskie powiedzenie... i mogą być błędy, bo słabo znam ruski: "Garady nje mogut dvigat'se nazad, ane padajut tam gdje stojat" i tak ta opowieść toczy się przez od wieków. Historia ludzkości to niestety historia wojen. A każda z większych resetuje pewien (niekoniecznie sprawiedliwy ale jednak) porządek i ustawia nowy. Wojny napoleońskie, które złamały potęgę Francji i przyniosły tzw. "koncert mocarstw", I wojna światowa która była końcem monarchii, II wojna światowa która była początkiem końca kolonializmu... i początkiem neokolonializmu (ale to już inna historia). Ważne jednak aby nie być w strefie zgniotu, kiedy takowe wojny przechodzą - niestety rzadko to się nam udaje.
Warto poczytać historię miejscowości Szczerców - załączam zdjęcie tablicy, tak aby uświadomić sobie, że już wtedy, w erze gdy nie śniło się jeszcze o internecie czy szerokim dostępie do mediów, to wojsko i ludność cywilna wiedziała, że wybuchnie wojna. Tego typu zdarzenia nigdy nie dzieją się nagle. Owszem uderzenie bywa wykonane z zaskoczenia, ale sytuacja eskaluje stopniowo, aż do wybuchu. Przygotowania także zajmują czas, a dziś, w dobie satelitów i niemal nieograniczonej łączności takie przygotowania (np. ruchy wojsk) będą widoczne.
Z jednej strony to dobrze, bo będzie widać... z drugiej, co wtedy? Cytując (fonetycznie) rosyjskie powiedzenie... i mogą być błędy, bo słabo znam ruski: "Garady nje mogut dvigat'se nazad, ane padajut tam gdje stojat" i tak ta opowieść toczy się przez od wieków. Historia ludzkości to niestety historia wojen. A każda z większych resetuje pewien (niekoniecznie sprawiedliwy ale jednak) porządek i ustawia nowy. Wojny napoleońskie, które złamały potęgę Francji i przyniosły tzw. "koncert mocarstw", I wojna światowa która była końcem monarchii, II wojna światowa która była początkiem końca kolonializmu... i początkiem neokolonializmu (ale to już inna historia). Ważne jednak aby nie być w strefie zgniotu, kiedy takowe wojny przechodzą - niestety rzadko to się nam udaje.
Nadal bezdrożami...

"Przejdą wieki i lata przeminą, pozostaną ślady dawnych dni..."

Dość dokładnie opisana sytuacja przed i w trakcie - warto

Zdobywając GÓRĘ MOCY
Jak
ktoś nie wie, to mowa o Górze Kamieńsk. Jest to góra, która powstała z
ziemi usuniętej w trakcie powstawania odkrywkowej kopalni BEŁCHATÓW.
Została po prostu nasypana, a że postawiono na niej wiatraki (a także
wyciąg narciarski i zrobiono tu szlaki zjazdowe! została okrzyknięto
Górą Mocy. Byliśmy tu tylko raz, dawno dawno temu bo w 2018 roku (wtedy).
Zachód słońca zastał nas na leśnych ścieżkach wokół Bełchatowa, w których znajdziecie wiele industrialnych elementów - moje kochane rurki! Mógłbym przy nich siedzieć i słuchać jak leje się ta woda - tak wiem, to chore. Leczę się... nieskutecznie, ale leczę się. Doceńcie starania. Numer konta do docenia to: xxxx xxxx
Podjazd pod Górę Mocy jest srogi, naprawdę srogi, zwłaszcza że mamy w nogach już jakieś 130 km (spoiler alert - dzień zamkniemy z wynikiem 176 km).
Góra trochę zarosła lasem i nie ma już takich fajnych widoków jak kiedyś - szkoda trochę, no ale z drugiej strony na tym polega rekultywacja terenu.
Rozsiadamy się na szycie i jemy kolację (bułki z plecaka). Jest już zmierzch, więc trzeba także odpalić lampki - teraz w planie dwa punkty widokowe na kopalnię Bełchatów, a potem trzeba będzie poszukać, gdzie możemy się przespać 2-3 godzinki gdzieś na dziko.
Zachód słońca zastał nas na leśnych ścieżkach wokół Bełchatowa, w których znajdziecie wiele industrialnych elementów - moje kochane rurki! Mógłbym przy nich siedzieć i słuchać jak leje się ta woda - tak wiem, to chore. Leczę się... nieskutecznie, ale leczę się. Doceńcie starania. Numer konta do docenia to: xxxx xxxx
Podjazd pod Górę Mocy jest srogi, naprawdę srogi, zwłaszcza że mamy w nogach już jakieś 130 km (spoiler alert - dzień zamkniemy z wynikiem 176 km).
Góra trochę zarosła lasem i nie ma już takich fajnych widoków jak kiedyś - szkoda trochę, no ale z drugiej strony na tym polega rekultywacja terenu.
Rozsiadamy się na szycie i jemy kolację (bułki z plecaka). Jest już zmierzch, więc trzeba także odpalić lampki - teraz w planie dwa punkty widokowe na kopalnię Bełchatów, a potem trzeba będzie poszukać, gdzie możemy się przespać 2-3 godzinki gdzieś na dziko.
Wciąż dalej i dalej lasami...

Nabieramy kierunek na Bełchatów

Mamy tu jedno czy dwa drzewa? :)

Słońce pomału chyli się ku horyzontowi...

Uwielbiam te rurki!!! Chlupocze !!

Riders of the setting sun :)

Industrialny klimat okolic Bełchatowa


Szczyt o zmierzchu

Świt na BALI... siana :D
Przejazd
wzdłuż kopalni to kilometry, naprawdę kilometry - to w końcu ponoć
największa dziura w ziemi w Europie. Po zrobienie kilku nocnych zdjęć ruszamy dalej zostawiając Bełchatów za plecami. Podejmujemy
także decyzję aby zjechać "skosem" w stronę czerwonego szlaku Jury
Wieluńskiej. Jazda w tamtym kierunku czyli na Działoszyn i Pajęczno
uzależniona była od czasu, w którym uda nam się dojechać do Góry
Kamieńsk. Wariant ten wydłuża nasz powrót na Kraków o jakieś 50-60km, ponieważ jest to
jazda po trójkącie, a nie zjazd "w dół" (czyli na południe) najkrótszą
drogą. Mamy jednak pewien zapas czasu, więc nie trzeba odpuszczać tego szlaku,
na który czaimy się już od lat. Co więcej bardzo dobrze wszystko się nam
ułożyło. Od Bełchatowa do Pajęczna nie ma ciągłości lasów, więc trzeba
przelecieć koło 30 km przez wioski... nic ciekawego i za dnia to byłaby
katorga (zwłaszcza gdy będzie upał). No ale mamy noc! Idealnie -
przejechanie tego odcinka w nocy to doskonała opcja -- robić najmniej
ciekawe odcinki nocami, aby nie tracić widoków ani atrakcji. Mnie pasuje.
Chwilę nam to jednak zajmie bo to spora liczna kilometrów i dojedziemy do Pajęczna około 1 w nocy. To stamtąd wbijemy na tajemniczy, długodystansowy szlak Jury Wieluńskiej, ale to nad ranem, a nie w środku nocy.
Zaczyna nas dopadać zmęczenie. Mamy na liczniku zrobionych dzisiaj 176 km, jest pierwsza w nocy, a jedziemy od 8:30. Do tego srogo nam dziś dogrzało - trzeba złapać kilka godzin snu, jakąkolwiek regenerację. Tuż przed miejscowością znajdujemy starą i trochę zaniedbaną wiatę, ale ławki "działają". Podłączamy do ładownia sprzęty (z powerbanków), ubieramy po 1-2 dodatkowe warstwy i "przytulamy" się do drewna. Wiata jest przy blisko drogi głównej niestety i będą tutaj czasem śmigać, niestety z nadmierną prędkością, ciężarówki. Uda nam się przespać około 3 godzin... acz w trybie szarpanym, bo "przelatujący" TIR zrywa nas czasem na równe nogi. Sprawi to, że nie wytrzymamy w pełni do rana i jeszcze przed wschodem słońca, około 4:00 w nocy ruszymy dalej w drogę, zjeżdżając z dróg asfaltowych na dość duże pola. Słońce wzejdzie dla nas zatem pomiędzy balami siana (nazywanymi przez nas kulkami). Śpiew ptaków, zapach zboża, kulki i świt. Mimo, że nie jesteśmy w górach z widokami, to jednak będzie to piękny wschód słońca - sami, pośród ogromnych pól, z lekkim porannym chłodem. Śniadanie (z plecaka) zjemy także siedząc przy "kulkach" i chwilę później spotkamy się z długo wyczekiwanym, długodystansowym, czerwonym szlakiem Jury Wieluńskiej. Witaj czerwony przyjacielu, jeszcze nie mieliśmy okazji.
Chwilę nam to jednak zajmie bo to spora liczna kilometrów i dojedziemy do Pajęczna około 1 w nocy. To stamtąd wbijemy na tajemniczy, długodystansowy szlak Jury Wieluńskiej, ale to nad ranem, a nie w środku nocy.
Zaczyna nas dopadać zmęczenie. Mamy na liczniku zrobionych dzisiaj 176 km, jest pierwsza w nocy, a jedziemy od 8:30. Do tego srogo nam dziś dogrzało - trzeba złapać kilka godzin snu, jakąkolwiek regenerację. Tuż przed miejscowością znajdujemy starą i trochę zaniedbaną wiatę, ale ławki "działają". Podłączamy do ładownia sprzęty (z powerbanków), ubieramy po 1-2 dodatkowe warstwy i "przytulamy" się do drewna. Wiata jest przy blisko drogi głównej niestety i będą tutaj czasem śmigać, niestety z nadmierną prędkością, ciężarówki. Uda nam się przespać około 3 godzin... acz w trybie szarpanym, bo "przelatujący" TIR zrywa nas czasem na równe nogi. Sprawi to, że nie wytrzymamy w pełni do rana i jeszcze przed wschodem słońca, około 4:00 w nocy ruszymy dalej w drogę, zjeżdżając z dróg asfaltowych na dość duże pola. Słońce wzejdzie dla nas zatem pomiędzy balami siana (nazywanymi przez nas kulkami). Śpiew ptaków, zapach zboża, kulki i świt. Mimo, że nie jesteśmy w górach z widokami, to jednak będzie to piękny wschód słońca - sami, pośród ogromnych pól, z lekkim porannym chłodem. Śniadanie (z plecaka) zjemy także siedząc przy "kulkach" i chwilę później spotkamy się z długo wyczekiwanym, długodystansowym, czerwonym szlakiem Jury Wieluńskiej. Witaj czerwony przyjacielu, jeszcze nie mieliśmy okazji.
Z widokiem na kopalnię Bełchatów

Świt na BALI :D

Szkarłatnym traktem czyli Szlakiem Jury Wieluńskiej
Wspomniany już parę razy długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej to szlak, na który chciałem trafić od dawna, ale nigdy nie było okazji. No dobra, jakoś tam go czasem przecinaliśmy czy to na jakimś Bike Oriencie w okolicy Załęczańskiego Parku Krajobrazowego czy też - najmocniej - na naszym pierwszym Jaszczurze (Ukryty Wapień) w 2016 z bazą w Działoszynie. Nigdy nie udało mi się napisać relacji z tego Jaszczura - a działo się wtedy naprawdę wiele. BA! miałem już nawet gotowe tytuły niektórych rozdziałów np. "Przypomnij sobie swoją porażkę w jaskini" - Mistrz Yoda... ale jakoś nigdy nie udało mi się dokończyć tego wpisu.
Jaskinia o której mowa to była sławna "Szachownica", w której mieliśmy etap specjalny Jaszczura. Trzeba było odnaleźć w lesie mapę jaskini - to nam się udało. Następnie przy pomocy tej mapy, odnaleźć ukryte w różnych jej odnogach lampiony... nie wiedzieliśmy jednak, że jaskinia będzie pełna "stowarzyszy" (punktów stowarzyszonych). Co więcej, w lesie ukryte były dwie mapy: ta dla trasy pieszej i ta dla rowerowej. Odnaleźliśmy, nie wiedząc o tym, mapę dla piechurów. Zabraliśmy się za eksplorację jaskini, nie wiedząc że skoro mamy złą mapę to będziemy zbierać tylko stowarzysze względem naszej trasy... porażka, prawda? No nie do końca, bo myśmy wtedy umieli TAKIEGO HUGE'a w nawigację precyzyjną i zebraliśmy złe punkty względem naszej mapy... czyli uwaga - jakie? POPRAWNE dla naszej trasy! Więcej szczęścia niż rozumu. Więcej przypadku niż nawigacji. Innymi słowy, mieliśmy złą mapę, ale że źle ją czytaliśmy, to zebraliśmy poprawne punkty - jeszcze jeden dowód, że dwa minusy dają plus :P
Poza tym Malo wepchnął nas także w rezerwat Węże, gdzie schodziliśmy do innej jaskini po lampiony, a było to naprawdę robiące na nas wrażenie zejście. Rozumiecie, prawda? ZEJŚCIE...
Problemy w tym, że nic wtedy nie wiedzieliśmy o tym terenie, nie mówiąc już o długodystansowych szlakach gdzieś w środku Polski.
Dlatego też, dojechanie do tego szlaku teraz, na pełnej świadomości jest dla mnie czymś niesamowitym. Witaj tajemniczy i zapomniany Szlaku Jury Wieluńskiej.
Dla niektórych z Was może to być dziwne, podniecać się paskiem na drzewie... szlak to szlak... no może, a może właśnie nie? Może jest w tym jakaś magia... Droga jest celem... follow the path... watch your steps...
Nasz przejazd nie pokryje nawet 10% tego szlaku, bo kierujemy się na południe, a więc głównie go przecinamy, niemniej chwilę nim jednak pojedziemy. Ponoć w innych miejscach, zwłaszcza w województwie śląskim jest on dość dobrze oznaczony, ale tutaj... na granicy łódzkiego, oznakowania są śladowe. Mamy także dość chłodny poranek, nad Wartą unoszą się mgły, jest wilgotno ale i bardzo cicho... nikogo, po prostu nikogo na trakcie. Cisza, mgły, wijąca się rzeka a Wy jedziecie niemal zapomnianym szlakiem, szukając śladowych jego oznaczeń na drzewach. Jest też proza życia: szlak ten może nie jest wybitny widokowo, bo biegnie mocno wzdłuż rzeki w terenach nizinnych... czytaj: ROŚLINNOŚĆ PLUGAWA I ROBACTWO wysoko-aktywne, ale i tak jest fajnie. Kolejny z "wielkich" szlaków, chociaż tylko częściowo, wpada do naszej kolekcji.
Nota bene, bardzo polecam Wam tą książkę --> TUTAJ. Dla nas stała się inspiracją w planowaniu wypraw.
Śladowe oznaczenia

Nie znikaj, czerwony przyjacielu! Wytrzymaj, kiedyś Cię odmalują na nowo! Mocno w to wierzę.

Gdzieś nad Wartą

Zostawiamy Łódzkie i wjeżdżamy w Śląskie

W kierunku LISWARTY

VENTILATOR i rzeka odwiedzin WARTA...
Opuszczamy
czerwony i łapiemy niebieski - niebieski liswarciański szlak rowerowy.
On teraz będzie nas prowadził w naszej wyprawie. Znowu zaczyna się upał -
dzień już w pełni wstał.
Zaszywamy się głęboko w lasach i przebieramy w nowy zestaw ciuchów. Ja wiem, że wożenie drugiego zestawu dla niektórych z Was jest dziwne, ale jak jesteście w trasie 60 - 70h bez prysznica i normalnego noclegu, to uwierzcie że chusteczki higieniczne aby się odświeżyć i przebranie w nowy zestaw, to jest coś, co naprawdę wzmacnia morale. Tak, trzeba drugi (i czasem trzeci) zestaw dźwigać na plecach, ale coś za coś. Komfort ma swoją cenę. Poza tym jakby złapała nas burza czy inna ulewa, to wtedy taki zestaw także robi robotę. Dla tych którzy jeżdżą 5 - 8 godzin i wracają do domu, może to być niezrozumiałe, ale noc w mokrych ciuchach kiedy temperatura spada, a jesteście już tak wykończeni, że ciężko być w ciągłym ruchu i pasowałby się choć trochę zdrzemnąć... no to robi się problem. Poza tym "mokre" potrafi mocno otrzeć/odparzyć, a jak przed Wami jeszcze 250 km to też to może być kłopot. Nawet jak nie dorwą Was deszcze (niespokojne...), to przepocone po całym dniu, ubrudzone błotem, pyłem, kurzem ciuchy na 2-gi czy 3-ci dzień to nic miłego. I czy da się wytrzymać w nich jak trzeba? TAK, ale czy trzeba skoro są alternatywy?
Trzymamy się niebieskiego, który zaprowadzi nas w okolice MEGA VENTYLATORA !!!
Są to ruiny wiatraka Rębicach Królewskich. Polecam przeczytać o tym miejscu, bo to jest prawdziwy rarytas pod kątem perełek na naszej trasie, a sama jego historia jest także bardzo ciekawa. (TUTAJ). Temu niesamowitemu miejscu dedykują tą ryjącą banię piosenkę: "Ventilator, Aligator, Benzin-motor, monitor, wibrator..."
Zaszywamy się głęboko w lasach i przebieramy w nowy zestaw ciuchów. Ja wiem, że wożenie drugiego zestawu dla niektórych z Was jest dziwne, ale jak jesteście w trasie 60 - 70h bez prysznica i normalnego noclegu, to uwierzcie że chusteczki higieniczne aby się odświeżyć i przebranie w nowy zestaw, to jest coś, co naprawdę wzmacnia morale. Tak, trzeba drugi (i czasem trzeci) zestaw dźwigać na plecach, ale coś za coś. Komfort ma swoją cenę. Poza tym jakby złapała nas burza czy inna ulewa, to wtedy taki zestaw także robi robotę. Dla tych którzy jeżdżą 5 - 8 godzin i wracają do domu, może to być niezrozumiałe, ale noc w mokrych ciuchach kiedy temperatura spada, a jesteście już tak wykończeni, że ciężko być w ciągłym ruchu i pasowałby się choć trochę zdrzemnąć... no to robi się problem. Poza tym "mokre" potrafi mocno otrzeć/odparzyć, a jak przed Wami jeszcze 250 km to też to może być kłopot. Nawet jak nie dorwą Was deszcze (niespokojne...), to przepocone po całym dniu, ubrudzone błotem, pyłem, kurzem ciuchy na 2-gi czy 3-ci dzień to nic miłego. I czy da się wytrzymać w nich jak trzeba? TAK, ale czy trzeba skoro są alternatywy?
Trzymamy się niebieskiego, który zaprowadzi nas w okolice MEGA VENTYLATORA !!!
Są to ruiny wiatraka Rębicach Królewskich. Polecam przeczytać o tym miejscu, bo to jest prawdziwy rarytas pod kątem perełek na naszej trasie, a sama jego historia jest także bardzo ciekawa. (TUTAJ). Temu niesamowitemu miejscu dedykują tą ryjącą banię piosenkę: "Ventilator, Aligator, Benzin-motor, monitor, wibrator..."
Tu był kiedyś punkt kontrolny na jednym z rajdów :)

Piękna droga

VENTILATOR !!!


Kolejna z rzek na naszym trakcie

Odwiedzić LISY nad Górną LASwartą :P
...lub
na odwrót? Lasy nad Górną Liswartą? Nie mam pamięci do tych nazw... acz
zastanawia mnie czy jeśli LISwarta to jeden z dopływów Warty, to czy inne
dopływy to będą LAS-, LES, LOS-, LUS-warty? Logicznie by to pasowało,
prawda? Tak wiem, zryty jestem :P
Nie ma niestety leśnego połączenia między Lasami a Ventylatorem i będziemy musieli przejechać około 12 km przez wioski. Niby niewiele, ale zrobiło się 36 stopni, a powietrze niemal stoi... nie czuć nawet pędu powietrza od jazdy. Te kilkanaście kilometrów po asfalcie, od którego żar po prostu bije to będzie hardcore. Spłoniemy... to będzie parzyć. Jaramy się jak Londyn w 1666... a odcinek zdaje się nie kończyć. Patelnia, piec, grill na hali... masakra... ale docieramy finalnie do Lasów nad Górną Liswartą. W cieniu drzew temperatura spada i można znowu odetchnąć. Po tych kniejach przelecimy z mapą od tzw. Dębowego Krzyża do Błękitnego Krzyża, a potem jeszcze bardziej na południe. Mapa - jaką to daje wolność. Łączymy sobie ścieżki, które nam pasują - nie przejmując się jak biegną szlaki i główne trakty. Jeśli trzeba to przebijamy się do dróg, których kierunek nam bardziej pasuje. Czasem warto przejechać wąską, zapiaszczoną ścieżką całe 200 metrów, aby dostać się do leśnej autostrad po drugiej stronie gęstego kwadratu lasu. Mapa to prawdziwa wolność.
Lasami dojedziemy do... kolejnych lasów - kierujemy się bowiem na Koszęcin i lasy Miasteczka Śląskiego. Ogromne "zielone" kompleksy na Śląsku, kilometry leśnych ścieżek z najbardziej chyba znaną LESNĄ RAJZO (leśna pętla około 150 km)!
Opuszczanie lasów jest niebezpieczne więc tego unikamy. Poruszamy się głównie między drzewami, tak jest bezpieczniej - nie wierzycie? Zobaczcie jedno ze zdjęć poniżej, co się stało, gdy tylko na chwilę wyjechaliśmy do cywilizacji :P
Nie ma niestety leśnego połączenia między Lasami a Ventylatorem i będziemy musieli przejechać około 12 km przez wioski. Niby niewiele, ale zrobiło się 36 stopni, a powietrze niemal stoi... nie czuć nawet pędu powietrza od jazdy. Te kilkanaście kilometrów po asfalcie, od którego żar po prostu bije to będzie hardcore. Spłoniemy... to będzie parzyć. Jaramy się jak Londyn w 1666... a odcinek zdaje się nie kończyć. Patelnia, piec, grill na hali... masakra... ale docieramy finalnie do Lasów nad Górną Liswartą. W cieniu drzew temperatura spada i można znowu odetchnąć. Po tych kniejach przelecimy z mapą od tzw. Dębowego Krzyża do Błękitnego Krzyża, a potem jeszcze bardziej na południe. Mapa - jaką to daje wolność. Łączymy sobie ścieżki, które nam pasują - nie przejmując się jak biegną szlaki i główne trakty. Jeśli trzeba to przebijamy się do dróg, których kierunek nam bardziej pasuje. Czasem warto przejechać wąską, zapiaszczoną ścieżką całe 200 metrów, aby dostać się do leśnej autostrad po drugiej stronie gęstego kwadratu lasu. Mapa to prawdziwa wolność.
Lasami dojedziemy do... kolejnych lasów - kierujemy się bowiem na Koszęcin i lasy Miasteczka Śląskiego. Ogromne "zielone" kompleksy na Śląsku, kilometry leśnych ścieżek z najbardziej chyba znaną LESNĄ RAJZO (leśna pętla około 150 km)!
Opuszczanie lasów jest niebezpieczne więc tego unikamy. Poruszamy się głównie między drzewami, tak jest bezpieczniej - nie wierzycie? Zobaczcie jedno ze zdjęć poniżej, co się stało, gdy tylko na chwilę wyjechaliśmy do cywilizacji :P
Lasy nad Górną Liswartą

Od Dębowego Krzyża...

...przez lasy...

...do Błękitnego Krzyża

Przeloty

Wyjechać na chwilę do cywilizacji i co się dzieje... ech

Do czorta!

Ruinki zawsze na propsie


LEŚNA RAJZO Garbaty mostek
Mijają kolejne kilometry, ale i godziny. To naprawdę duże leśne obszary i przejechać przez nie, to nie jest 5 min. To kilka godzin. Doliczając do tego czerwony szlak Jury Wieluńskiej i poszukiwanie VENTILATORA, to na Leśnej Rajzo jesteśmy już od koniec drugiego dnia naszej wyprawy. Do zmroku już bliżej niż dalej, a my wciąż jedziemy. Słońce zachodzi, a my jedziemy. Kolacja (ponownie z plecaka - choć dwudniowe bułki nie są już tak fajne jak świeże, ale w naszym wariancie to rzadko mijamy jakieś ekskluzywne food-point'y, inne niż mały sklep spożywczy w małej miejscowości). Leśna Rajzo wyprowadza nas na tzw. Garbaty Mostek. Kapitalne miejsce, gdzie na jednym Tropicielu był punkt kontrolny. Bardzo lubię to miejsce, a nocą robi jeszcze lepsze wrażenie. Postanawiamy jechać jeszcze jakiś czas i około 1:00 w nocy szukać miejsca na nocleg. Czuć po nas zmęczenie drugim dniem i drugą naderwaną nocą (wyjazd pociągiem w czwartek był bardzo wcześniej rano, a w nocy ze środy na czwartek, to nie poszliśmy spać jakoś wcześnie - pakowanie, przygotowania, itp).
Chcemy jednak dojechać przynajmniej do Pałacu w Świerklańcu nim przyłożymy głowę do jakieś ławki, drewna czy w najgorszym razie trawy...Licznik zatrzyma się na ponad 150 km.
Leśno Rajzo!!

Garbaty mostek

Stanica :)

Walcząc ze zwierzętami i sleepmonsterem
...i
frustracją. Mega frustracją. W Świerklańcu przed wejściem do parku
pałacowego jest niesamowite miejsce - cukiernia, która ma takie
ciasteczka, że ja bym tam mógł zostać na wieki.
Za każdym razem kiedy wpadamy do lasów przy Miasteczku Śl. to nie może się obyć bez wizyty w tej cukrowej placówce! Nie ma takiej opcji, to jest punkt obowiązkowy... a dziś... jest przed 1:00 w nocy. ZAMKNIĘTE! Buuuu... wyć mi się chce... do księżyca. W zasadzie to do połowy księżyca, bo pełnia była tydzień temu, kiedy wracaliśmy z Zakopanego.
Ciasteczka pełnią w moim życiu bardzo ważną rolę, a teraz ich nie dostanę... POZBAWION... OKRADZION... co za dramat. Być w Świerklańcu i nie kupić ciasteczek. Brzmi jak herezja... a jednak. Nic z tego. Przybytek rozpusty zamknięty.
Mocno atakuje nas już także sleepmonster. Ciężko się jedzie bo wychodzą z nas trudy minionych dni i nocy. Musimy złapać trochę snu, zaczyna nas mulić... W Parku w Świerklańcu są niesamowite figury walczących zwierząt (można je zobaczyć TUTAJ lub DRUGA), ale nie za bardzo chcemy rozkładać się na ławce w parku. Jest duża szansa, że zaczepią nas inne walczące zwierzęta... w stanie np. upojenia alkoholowego, więc pasowałby nam się gdzieś "zaszyć". I wtedy wybór pada na zamek. HAHHAHA tak jak podczas jazdy z Przemyśla, zamek na placu zabaw! Ale tym razem, to to jest zamczysko, wielopoziomowe! Dobre miejsce, wbijamy na nocleg, tu się rozłożymy.
Wbijamy do zamku jak kiedyś Shrek po Fionę "Alright, good fellas, let's crash this party...".
Rozkładamy się do snu, acz miejscówka będzie finalnie średnia. Chociaż wygląda na zajebistą - jest cała z metalu. W nocy rosa będzie wszędzie i nas to mocno przemoczy, a to sprawi że będzie nam zimno. Nie da się głęboko przysnąć gdy telepie Was z zimna... przemęczymy się 3,5 godziny, aby oszukać organizm, ale jednak będzie to średnio przyjemne - zimno i mokro. Trzeba to jednak jakoś wytrzymać - świt już blisko czyli nieśmiertelne "The night is darkest just before the dawn. And I promise you, the dawn is coming"
Za każdym razem kiedy wpadamy do lasów przy Miasteczku Śl. to nie może się obyć bez wizyty w tej cukrowej placówce! Nie ma takiej opcji, to jest punkt obowiązkowy... a dziś... jest przed 1:00 w nocy. ZAMKNIĘTE! Buuuu... wyć mi się chce... do księżyca. W zasadzie to do połowy księżyca, bo pełnia była tydzień temu, kiedy wracaliśmy z Zakopanego.
Ciasteczka pełnią w moim życiu bardzo ważną rolę, a teraz ich nie dostanę... POZBAWION... OKRADZION... co za dramat. Być w Świerklańcu i nie kupić ciasteczek. Brzmi jak herezja... a jednak. Nic z tego. Przybytek rozpusty zamknięty.
Mocno atakuje nas już także sleepmonster. Ciężko się jedzie bo wychodzą z nas trudy minionych dni i nocy. Musimy złapać trochę snu, zaczyna nas mulić... W Parku w Świerklańcu są niesamowite figury walczących zwierząt (można je zobaczyć TUTAJ lub DRUGA), ale nie za bardzo chcemy rozkładać się na ławce w parku. Jest duża szansa, że zaczepią nas inne walczące zwierzęta... w stanie np. upojenia alkoholowego, więc pasowałby nam się gdzieś "zaszyć". I wtedy wybór pada na zamek. HAHHAHA tak jak podczas jazdy z Przemyśla, zamek na placu zabaw! Ale tym razem, to to jest zamczysko, wielopoziomowe! Dobre miejsce, wbijamy na nocleg, tu się rozłożymy.
Wbijamy do zamku jak kiedyś Shrek po Fionę "Alright, good fellas, let's crash this party...".
Rozkładamy się do snu, acz miejscówka będzie finalnie średnia. Chociaż wygląda na zajebistą - jest cała z metalu. W nocy rosa będzie wszędzie i nas to mocno przemoczy, a to sprawi że będzie nam zimno. Nie da się głęboko przysnąć gdy telepie Was z zimna... przemęczymy się 3,5 godziny, aby oszukać organizm, ale jednak będzie to średnio przyjemne - zimno i mokro. Trzeba to jednak jakoś wytrzymać - świt już blisko czyli nieśmiertelne "The night is darkest just before the dawn. And I promise you, the dawn is coming"
ZAMEK. Nasz miejscówka na kilka godzin nocy - Szkodnik śpi :)

Lepiej nie budzić... dla własnego bezpieczeństwa. Skoro mamy zamek, to mamy i Księżniczkę... a te lubią śpiewać piosenki --->
"We won't give up, we won't give in, to the Empire,
every fight survived, we call a win. We will inspire
troops on the ground, flying X-wings,
The Alliance will give them everything... we will fight fire with fire till Emperor retires. Let's light up space!"
i trzeba będzie znów zapierdalać... (całość TUTAJ)

Nasz zajebisty zamek - ja nie wierzę czasem gdzie my śpimy :D To jest nie do wiary :D

Ku wielkiej wodzie...
4:40 rano... no nie da się, telepie nas z zimna. No to pospane... grrrr... trochę słaby ten sen, ale przynajmniej sleepmonster poszedł w cholerę. Wróci, zawsze wraca... "co Was nie zabije, to... wróci i spróbuje ponownie. Bądź gotów". Zbieramy się pomału do dalszej drogi. Klimat jest niesamowity - mgły, mgły, mgły. Zimny i mglisty poranek. Ha, połowa sierpnia, ale już czuć nadchodzącą niedługo jesień. Poranki w czerwcu czy lipcu były inne, dużo cieplejsze. Za 2-3 godziny słonko odpali na pałnej k.... mocy i znowu zacznie nas spopielać, ale teraz mamy jeszcze niezły chłodek...
Zalew w Świerklańcu wygląda fantastycznie gdy niebo powoli zaczyna się zapalać. Jak kocham zachody słońca, to kolory przez świtem także bywają niesamowite. Zaczyna się trzeci dzień naszej poniewierki. Być może dzisiaj w nocy uda nam się już dotrzeć do domu, acz muszę powiedzieć że dzień trzeci będzie nam szedł już wolniej niż dwa poprzednie: więcej przerw, więcej zamulania, czuć zmęczenie... ale jedziemy.
Naszym celem jest przejazd (przez wieżę widokową na Górze Siewierskiej - no a co!) między wodami Śląska. Jezioro Świerklaniec, Jezioro Rogoźnik, Pogoria III oraz IV.
Droga ucieka wolniej niż planowaliśmy, nie jedziemy już na świeżo. Z Przemyśla też tak było, 3-ci dzień był dniem kryzowym. Znowu (tak znowu!) przebieramy się - trzeci zestaw ciuchów wchodzi do gry. Ostatni już, no ale mamy też prawie 2/3 drogi za nami, więc nie jest źle.
Kierunek Pogoria. Nie ukrywam jednak, że będziemy tu wyglądać trochę dziwne... ludzie na rolkach, plażujący, pływający, a my z plecakami jak na 3 dniową wyprawę... bo w sumie tak jest, to jest 3 dniowa wyprawa... ale trochę nie pasuje to obrazu Pogorii i rodzinnej rekreacji nad wodą. Nad "trójką" złapiemy jakie frytki i jedziemy dalej - kierunek Sławków i jego niesamowita rowerowa obwodnica (po prostu genialna!), a stamtąd zaczniemy... oddalać się od Krakowa, bo wariant czarny przejazdu rządzi się swoimi prawami :P
Jestem jak LUCYFER (czyli "niosący światło") - pasuje mi to

Przed wschodem słońca

No pięknie to wygląda

Jest i kula ognia zza horyzontu

Wieża widokowa na Siewierskiej Górze

Znowu idziemy przez "ujeby" jak mawia nasz ulubiony gavelowiec (szutr-premium-fan)

My nie narzekamy - zacna droga

Przez KUKUR !!!!

Jest i POGÓR :D (Pogoria IV)

Między POGORIAMIA !!!

"Ogień pustyni i spalona ziemia..." (uwielbiam ten tekst - to tytułu rozdziałów kapitalnej książki "Pan Lodowego Ogrodu")
Na 400-setnym kilometrze drogę przesłania nam Pustynia (Błędowska). Koła utoną w piachu, napędy się zatrą, a nasze kości wyblakną na słońcu... pustynia zabija.
Jest w niej jednak coś magicznego...ale co tam będę pisał, oddam głos literaturze:
"Większość ludzi próbuje naprawić problem tam, gdzie on się znajduje, a nie tam gdzie się zaczął. To jak uświadomić sobie, że na pustyni zboczyłeś z trasy o pięć mil... Błąd nie leży tam, gdzie jesteś. Był nim pierwszy krok w niewłaściwym kierunku."
"Pustynia była nieugięta w swoim gniewie, zdeterminowana, aby wypalić całe życie, jakie odważyło się pojawić między wydmami. Morderczy upał za dnia i dojmujący chłód po zmroku sprawiały, że jedyną zmianą w tym miejscu była ilość czasu, jaka dzieliła człowieka od śmierci.”
"- (...) Nie lubię pustyni, bardziej od innych terenów.
- Dlaczego?
- Jest sucha. I wietrzna. No i jest słońce. Tu demonstruje swoją siłę, przypomina ci, że jesteś mała i nieistotna. Z czasem spala wszystko, co masz, od nadziei, przez godność, aż po samo życie."
"Na pustyni jest się trochę samotnym... Równie samotnym jest się wśród ludzi."
albo cytat z "Alchemika" (chociaż od Paulo Coelho osobiście wolę Deco Morreno :D :D :D)
"Trzeba kochać pustynię, ale nie wolno jej ufać bezgranicznie. Gdyż pustynia jest probierzem dla człowieka – wystawia na próbę każdy jego krok i zabija go, gdy pozwoli sobie na moment nieuwagi."
Ze Śląska można wrócić do Krakowa na tysiące sposobów... my wybieramy ten przez oddalanie się :)
Nasz powrót to jednak kapitalna okazja aby zobaczyć VELO PUSTYNIA - nowo otwartą ścieżkę rowerową w miejscu tzw. szlaku pustynnego, który nawet na nogach był ciężki do przejścia. Obok biegnie sobie także Velo Pszemsza, teraz zrobili i Velo Pustynia... super pomysł, super wykonanie. Niesamowite. Wielkie brawa za kawał dobrej roboty. Jesteśmy zachwyceni, acz na pustyni jak to na pustyni, słońce grzeje jak popieprzone. Dogrzeje nam przez te 3 dni srogo, oj dogrzeje.
Chcąc w pełni poznać to nowe Velo, objedziemy pustynię w kółko, całą - tak jakby mało nam było zrobionych kilometrów. Krotka przerwa w food track'u przy wiacie "Róża Wiatrów" i ruszamy na ostatni etap naszej dzisiejszej wyprawy. Pora ruszać do Srebrnego Miasta.
W kierunku pustyni

Velo-obwodnica Sławkowa - to lubię!

Są i szutry premium

Entering the desert... jak w Fallout'cie :D

No zacnie!

Czy wiecie, że na tej pustyni odbywały się manewry Wehrmachtu (ćwiczenia walki na pustyni) nim Rommel poprowadził DAK na Egipt?

Oaza (naprawdę tak się nazywał tutaj przystanek na ścieżce - miejsce gdzie Pszemsza "dotyka" żółtego szlaku)

Ogień pustyni i spalona ziemia :D

Ale to zajebiście porobili

AMAZING !!!

Lecimy dalej - "szosa" na Olkusz

Przez Srebrne Miasto
Tak
nazywany
jest Olkusz. Tak jak w Krakowie znajdziecie rzeźby smoków, we Wrocławiu
krasnoludki, to w Olkuszu znajdziecie gwarków. Znamy chyba każdy szlak w
lasach obok Srebrnego Miasta, ale nigdy nie byliśmy na jego rynku. My
często do lasu, a rzadziej do cywilizacji. Jest
zatem okazja, zwłaszcza że kierunek nam bardzo pasuje, aby przejechać
przez centrum. Może znajdziemy trochę srebra? Oby to tylko nie była kula
na wilkołaki wystrzelona przez kogoś kto pomyli nas z dzikiem :P
Robimy, tak jak postanowiliśmy - wjazd na kwadrat (rynek) :D
Innymi słowy wjazd w jakąś większą cywilizację robimy na 430-tym kilometrze naszej trasy, nieźle nie?
Niebieski szlak, idący poprzez nowo utworzone pojezierze (zapadliska wypełniające się wodą) prowadzi nas przez Srebrne Miasto, a w ścisłym centrum przesiadamy się na szlak zielony w kierunku Bukowna. Nim jednak opuścimy Olkusz poszukamy figur gwarków. Legendy o ich niewyobrażalnym bogactwie do dziś rozpalają wyobraźnię. Srebrne Eldorado.
Robimy, tak jak postanowiliśmy - wjazd na kwadrat (rynek) :D
Innymi słowy wjazd w jakąś większą cywilizację robimy na 430-tym kilometrze naszej trasy, nieźle nie?
Niebieski szlak, idący poprzez nowo utworzone pojezierze (zapadliska wypełniające się wodą) prowadzi nas przez Srebrne Miasto, a w ścisłym centrum przesiadamy się na szlak zielony w kierunku Bukowna. Nim jednak opuścimy Olkusz poszukamy figur gwarków. Legendy o ich niewyobrażalnym bogactwie do dziś rozpalają wyobraźnię. Srebrne Eldorado.
"Silver dreams of Eldorado
All have drowned in seas of pain and blood
Silver dreams of Eldorado
May come true but only in your heart" (minimalna parafraza klasyki --- TUTAJ)
Gwarek: "Rzuć srebrnika, kurwiu!"

Do Ruin Owczarni
Pozostało
przebić się na południe w kierunku Garbu Tenczynskiego, a nim - przez
Bukową Górę - do domu. Ach, jak my znamy i kochamy te tereny. Pustynia
Starczynowska, Szlak Kordonów Granicznych,
miejsce śmierci Ks. Rapacza, ruiny Owczarni, Puszcza Dulowska, Bukowa
Góra, Łysa Kleszczowska - wiem, wiem... części z Was te nazwy mogę
niewiele mówić, ale dla mnie to są miejsca, gdzie poruszam się bez mapy.
Jak mam
do nich słabość, a powrót z takiej wyprawy przez nie to też jest coś
niesamowitego. To nie jest już Szlak Kordonów Granicznych, to Szlak
Kordonów Granicznych na naszej wyrypie ŁÓDŹ - KRAKÓW.
Niektóre z tych miejsc stały się punktami naszego pierwszego wielkiego rajdu "Wiosenne CZARNE KoRNO" (tutaj, tutaj oraz tutaj)
Niektóre z tych miejsc stały się punktami naszego pierwszego wielkiego rajdu "Wiosenne CZARNE KoRNO" (tutaj, tutaj oraz tutaj)
"Płaczą owce po utraconym domu
wspominając swe szczęśliwe niegdyś godziny
dziś wypasać nie ma ich już komu
przeto policz otwory w ścianach ruiny..."
Ech to były wierszyki... czasem mnie trochę poniosło z chorą weną :D :D (krzyż morowy na zniszczonym, zapomnianym cmentarzu cholerycznym):
Weź mnie i przyłóż do ciała
pozwól musnąć twoje krwotoki
aby bakteria co dotąd spała
cichutko przenikła do twojej posoki
Do studni zanieś ją potem
tam, gdzie woda w słońcu się mieni
i niczym diamentem lub złotem
raduj - mego Pana - zarazą na ziemi...
Nostalgia
trip, po prostu nostalgia trip. Przez moje ukochane Dolinki
Podkrakowskie wracamy do domu. Kończy się już trzeci dzień i zapada noc.
Niedaleko za ruinami owczarni jest już zupełnie ciemno, więc suniemy
przez mrok Puszczy Dulowskiej. Już bliżej niż dalej. Choć do domu
zostało jeszcze jakieś 30 km, to już teraz to czuję - zrobiliśmy to,
przejechaliśmy to.
Łodź - Kraków w wariancie czarnym. 3 dni i dwie noce. Szkodnik,
zrobiliśmy to! Jesteśmy pojebani, ale zrobiliśmy to!
Przez lasy BUKOWNA !!!

Spektakularnego zachodu słońca dzisiaj nie będzie...

Szkodnik ciśnie przez Pustynią Starczynowską (która już ładnie zarasta lasem... o to zabiegają władze, bo pustynia ta zaczęła wchodzić do Olkusza zagrażając miastu!)

Prawie jak w domu!

Miejsce śmierci Ks. Rapacza (1946)

W ciemny tunel zbudowany z tarniny i innych kolczastych przyjaciół

Ruiny owczarni - czerwona, tylna lampka zrobiła robotę, klimat post-apo :D (odpalcie sobie TO i chodźcie nocą po takim miejscu w lesie)

Dobra godzina na takie akcje :)

Jest i moja kochana Bukowa Góra

Szkodnik przedziera się przez mrok

Ciiiii... nie chcemy obudzić Łysej Kleszczowskiej

Radar w Zabierzowie robi klimat po nocy

Objawienia nad Rudawą...
Pozostało
wrócić do domu. Jest kilka minut po drugiej w nocy czyli mamy już
niedzielę gdy wjeżdżamy do Krakowa... w sumie dobrze, że wyprawę
zaczęliśmy w czwartek, bo gdybyśmy zaczęli w piątek, to by to oznaczało,
że już za kilka godzin zadzwoni budzik do roboty. To byłby jednak lekki
hardcore, a tak przynajmniej będziemy mieć niedzielę na odespanie
wyprawy. Zbliżamy się zarówno do domu jak i do wyniku 500 km, więc
jesteśmy naprawdę wykończeni. Boli... w zasadzie wszystko. Od tyłka od
siodełka, poprzez kolana od kręcenia i stopy od naciskania na pedały,
ramiona od ciężkiego plecaka... no i dochodzi zmęczenie. Basię zaczął
odcinać sleepmonster pod radarem w Zabierzowie i musieliśmy zrobić tam
krótką przerwę, aby oszukać organizm zamknięciem oczu na 5-7 min (to
naprawdę działa... kilka razy z rzędu - potem przestaje...3-ciej nocy
przestaje :P).
Ja chciałem cisnąć na dom bez tej ostatniej przerwy bo wiedziałem, że jak zrobimy przerwę to mnie sleepmonster dorwie - póki walisz na pełnej, to czasem udaje się mu jakoś uciekać. No ale nie było opcji - musieliśmy poratować Szkodnika przed końcowym etapem wyprawy... no i zgodnie z przewidywaniami mnie także sleepmonster dorwał.
Dorywał mnie nad Rudawą, na drodze rowerowej prowadzącej na krakowskie Błonia czyli po prostu kilka kilometrów przed domem. No i dorwał mnie koszmarnie, nie jestem w stanie jechać, zamykają mi się oczy i zjeżdżam z drogi na łąkę... a tam skarpa i rzeka, więc "that was too close!".
Teraz ja muszę złapać 10-15 min snu, bo nie dojadę. Siadamy zatem na chwilę na ławeczce przed Rudawą i chwilę później po prostu odpływam. Budzi mnie tryb alert bo mówi do mnie jakiś obcy głos, zrywam się i próbuję ocenić co mnie właśnie ominęło... cholera, na chwilę zamknąć oczy.
Nadal jest środek nocy, nadal jesteśmy na ławeczce przed Rudawą, ale stoi przed nami jakiś gość z piwem w ręku... oho, może być ciekawie... gość jest zalany niemal w trupa i bardzo ciężko przychodzi mu wyartykułowanie swojego przekazu...
...twierdzi że odnalazł Matkę Boską i bardzo chciałbym nam ją dać... oho alert... znam takich, to są grupy w które wchodzi się łatwo, ale aby z nich wyjść, to trzeba sobie to wyjście wyrąbać siekierą lub wystrzelać...
Ja chciałem cisnąć na dom bez tej ostatniej przerwy bo wiedziałem, że jak zrobimy przerwę to mnie sleepmonster dorwie - póki walisz na pełnej, to czasem udaje się mu jakoś uciekać. No ale nie było opcji - musieliśmy poratować Szkodnika przed końcowym etapem wyprawy... no i zgodnie z przewidywaniami mnie także sleepmonster dorwał.
Dorywał mnie nad Rudawą, na drodze rowerowej prowadzącej na krakowskie Błonia czyli po prostu kilka kilometrów przed domem. No i dorwał mnie koszmarnie, nie jestem w stanie jechać, zamykają mi się oczy i zjeżdżam z drogi na łąkę... a tam skarpa i rzeka, więc "that was too close!".
Teraz ja muszę złapać 10-15 min snu, bo nie dojadę. Siadamy zatem na chwilę na ławeczce przed Rudawą i chwilę później po prostu odpływam. Budzi mnie tryb alert bo mówi do mnie jakiś obcy głos, zrywam się i próbuję ocenić co mnie właśnie ominęło... cholera, na chwilę zamknąć oczy.
Nadal jest środek nocy, nadal jesteśmy na ławeczce przed Rudawą, ale stoi przed nami jakiś gość z piwem w ręku... oho, może być ciekawie... gość jest zalany niemal w trupa i bardzo ciężko przychodzi mu wyartykułowanie swojego przekazu...
...twierdzi że odnalazł Matkę Boską i bardzo chciałbym nam ją dać... oho alert... znam takich, to są grupy w które wchodzi się łatwo, ale aby z nich wyjść, to trzeba sobie to wyjście wyrąbać siekierą lub wystrzelać...
"Trust in me, and you will never go hungry
God's chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
You are in the presence of a modern day Moses...
I'm the Father, come, child, come
And those who don't believe, you should run, child, run
Got the Holy Spirit and a gun, child, gun
And if you don't come, you were done, child, done
...But it's for the greater good, Eden's Gate glimmers
And I can take you, grab me by the fingers
But if you don't, well, that makes you the enemy Only God's chosen are woken, not a friend of me
And you can believe that I'm skipping all the pleasantries
And the remedy regretfully is death as penalty..." (całość TUTAJ)
Obserwuję uważnie gościa i zastanawiam się czy zaraz nie zrobi się nieprzyjemnie - ręka na wszelki wypadek wędruję bliżej gazu pieprzowego, który mam w zasobniku przy pasie.
Szczęśliwie gość nie jest agresywny - jest nawalony pod korek, ale w ręce ma naprawdę figurkę Matki Boskiej. Mówi nam, że jest pijany i ma problem z mówieniem, że szedł właśnie do domu ale znalazł figurkę i nie powinna ona leżeć na ziemi. Chciałby ją postawić na ławeczce, ale my na na niej siedzimy, a on ma problem z koordynacją i nie da rady tego zrobić jeśli się nie przesuniemy. Mówimy OK i zwalniamy ławeczkę, a On jest przeszczęśliwy, kładzie figurkę i mówi raz jeszcze, że nie powinna leżeć na ziemi, dziękuje nam, żegna się i odchodzi zataczającym się krokiem w ciemność nocy. Grubo... no ale w sumie, my nie wyglądamy lepiej... przysypiamy na ławeczce jak menele. Tyle że to nie alkohol, a srogie wyjebanie :P
Te parę minut snu plus wejście w tryb alert postawiło mnie na nogi, jedziemy pod smoka. O tej porze to bulwary wiślane są całe dla nas!
Jeszcze zdjęcie ze smokiem aby stało się zadość tradycji i można wracać do domu. Przed klatką licznik pokaże 496 km... kto by pomyślał, przy powrocie z Warszawy zrobiliśmy 489 km, a przecież Łódź jest dalej niż W-wa. Chyba coraz większymi zygzakami po tych naszych mapach jeździmy.
Tak czy siak, podał rekord długości trasy - pobiliśmy powrót ze stolicy o 7 km, a czasowo zbliżyliśmy się do powrotu z Przemyśla (71h). Przewyższenia bez szaleństw, bo łódzkie było płaskie. Parametry parametrami, ale wyprawa niesamowita - jesteśmy przeszczęśliwi, że "po raz kolejny udało się przeżyć" i kolejne miasto z naszej listy powrotów zostało zaliczone. Niedziela będzie na odespanie tej wyrypy, a potem - jak trochę odpoczniemy - to wracamy na szlaki. Nie ma innej opcji, więc trzymajcie się, Piraci i do zobaczenia gdzieś w lesie lub w górach.
"When I find myself in times of trouble, Mother Mary comes to me, speaking words of wisdom, LET IT BE..." (całość to klasyka - TUTAJ)

Bulwary są nasze! Zdjęcie rozmazane bo z ręki, podczas jazdy, zwykłym aparatem - nie ma co oczekiwać cudów

SMOKU !!! Znowu podróż SMOKIEM - DIPLODOKIEM się zrobiła !!!

Kategoria SFA, Wycieczka