Wycieczka
Dystans całkowity: | 14596.00 km (w terenie 23.00 km; 0.16%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 241 |
Średnio na aktywność: | 60.56 km |
Więcej statystyk |
W Masywie Trójgarbu i Krąglaka... (i Chełmca)
-
DST
90.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
2200 przewyższenia/podjazdu czyli nasza pierwsza wyprawa na tych wakacjach. Nie ma to jak dobry początek, prawda? Jak to było za Króla Leonidasa? "We do what we were trained to do... what we were bred to do... what we were born to do (...) A GOOD START" (większy fragment TUTAJ).
Nasza trasa to Masyw Trójgarbu i Krąglaka, zjazd na Kolorowe Jeziorka, wspinaczka na Wysoką Kopę a potem przelot w kierunku Masywu Chełmca, z którego wrócimy z powrotem do Szczawna... masakra dowaliło po nogach, ale piękne te góry :)
"....gdy mnie ktoś o to spyta, to zak***wię z laczka i poprawę z kopyta" dosłownie (jak ktoś nie zna to TUTAJ)
Czarne chmury nad Trójgarbem
Wszystkie drogi prowadzą na Trójgarb :)
Przepiękną ma tabliczke ten Trójgarbu :)
Wieża też powiela schemat Trójboku (trójkąta) :)
Trochę skałek mijamy na zjeździe
Dobra reklama dźwignią handlu :)
Podejście na Krąglak (widok w tył na Trójgarb)
Szkodniczek na Krąglaku :)
Strome mają tu zjazdy...
Szlak został zaorany... - tak wygląda końcówka zielonego czyli znowu na dziko :)
A na koniec przeszkoda wodna :)
Wierzchowiec Ignacy zastanawia się co my właściwie odpier***my w tym polu rzepaku :)
"so the cities run quite and the rivers run SCARLET" (całość TUTAJ - kocham tą piosenkę, tekst jest MEGA). Tzw. KOLOROWE JEZIORKA
Klimat "Zakazanej Planety"
Lazurowe wybrzeże w Rudawach Janowickich czyli drugie z KOLOROWYCH JEZIOREK
Godzinę pchania później - Szkodnik na szczycie Wysokiej Kopy :)
I znowu ostro w dół :)
Szkodnik porusza się po równi pochyłej ze stała prędkością V, wiedząc że współczynnik tarcia wynosi T, oblicz...
Szkodnik popsuł KOCHBUNKRA... Obersturmannfuhrer będzie niepocieszony :)
Pomnik upamiętniający defiladę wojsk koalicji anty-napoleońskiej (rarytas takie rzeczy znaleźć)
Mój rower je skały na śniadanie :)
I znowu w promieniach zachodzącego słońca :)
Mniszek... zabił mnie ten napis. No to nałapiemy sobie przewyższeń...
No i jeszcze Chełmiec na dobitkę... po nocy
Kategoria SFA, Wycieczka
Tylko dla Ołrów... z Jurajskich Warowni :)
-
DST
329.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jurajska masakra zamkami piastowskimi...czyli wyprawa zastępcza
Dlaczego zastępcza, bo od ponad roku nosimy się ze Szkodnikiem, aby objechać Tatry. Tak całe, od Nowego Targu do Nowego Targu przez Słowację (Smokoviec, Sterbskie Pleso, itp). Jednak Słowacja nadal jest w zasadzie zamknięta turystycznie, więc mimo że mieliśmy takie plany na długi czerwcowy weekend, to nie ma na razie na to szans. Tydzień temu postanowiliśmy zatem poszukać jakiegoś alternatywnego długodystansowego szlaku - jest tego w Polsce trochę, ale cześć z nich takie jak GBS czy GSS, to nie dość że idą przez góry więc w 2 czy 3 dni to Wam się uda pociągnąć całości, to jeszcze w dodatku trzeba je rowerowo sztukować, bo Babiogórski Park czy Karkonoski Park to Was rowerowo nie puści.
Postanawiamy zatem "pociągnąć" cały Szlak Orlich Gniazd czyli szlak zamków na Jurze Krakowskich-Częstochowskiej. Szlak ten znany jest nam w wielu fragmentach, bo po Jurze włóczymy się często (sami, jak i rajdowo), ale całość na raz to jednak jest wyzwanie. Szkodnik wpada na pomysł, aby zrobić z tej akcji jeszcze większą wyrypę. Pojechać Orle Gniazda, ale nie wracać pociągiem, a także na rowerze, tyle że innym szlakiem i tu wybór pada na niebieski Szlak Warowni Jurajskich.
Razem będzie to ponad 300km i to w trudnym terenie - pagóry Jury, Jury pagóry... no jest gdzie podpychać. Do tego piachy, piachy, piach... no będzie hardcore.
Jest jeszcze tzw. Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, jeszcze dłuższy niż pieszy, ale chcemy głównie trzymać się tego pieszego. Jak masakra to masakra. Rowerowym będziemy się wspomagać w najgorszych momentach - najgorszych w różnym znaczeniu: tam gdzie pieszy chwilę idzie główną drogą, to wskoczymy na ścieżkę rowerową, jak nie będziemy w stanie już pchać po skałach i stromiznach, to objedziemy "problem" ścieżką, itp.
Nieortodoksyjnie zatem.
Nieortodoksyjnie, ale jednak ze znaczną przewagą szlaku pieszego. Taki mamy plan i taki plan zaczynamy realizować w czwartek (Boże Ciało) rano... Pełni w sercu uczucia, którego nie da się do końca opisać słowami (ekscytacja połączona z niepokojem czy damy radę) ruszamy w trasę...
147 km... w jedną stronę. Psychicznie trochę jednak klękam...
Pierwszy punkt kontrolny - Brama Krakowska. Klasyk klasyki :)
Od dzieciaka się tu przyjeżdżało na FANTĘ i frytki... dla mnie miejsce kultowe. W Ojcowie nie było jeszcze nic, nawet zamku :D a piwnica już serwowała rarytasy :D
Chleb praOJCÓW jedzony... Nad Przepaściami.
Taki napis wita na małym straganie sprzedającym pieczywo w Ojcowie. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia bo tekst jest przedni. Marketing level expert - doceniam.
Zgodnie z założeniami trzymamy się pieszego szlaku, więc zaczynamy "robić" pierwsze pagóry. Trzeba pchać, mimo że dałoby się to objechać asfaltem. Zostawiamy sobie jednak opcje objazdu na prawdziwe kryzysy, które dopiero nas czekają. Na razie trzymamy się biało-czerwonych znaczników szlaku. W jednym miejscu, na wysokości Sułoszowej szlak przebiega przez pagóry, który mają swoją nazwę "Na przepaściami" - uwielbiam taki klimat. Chodzi o te kilka rowów w polu, ale nazwa jest zacna.
Skoro pieszym to pieszym, tak?
Nie inaczej! :)
Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga HERAKLITA (albo jakoś tak...) :D
Pola na wysokości Sułoszowej
Tak, wiem że szlak idzie drogą... ale jak Wam Straż Pożarna zastawi drogę i każe dymać przez pola (bo idzie procesja), to dymacie przez pola.
Nad przepaściami, tak :D ?
Kierunek: Zamek Rabsztyn
W lasach przed Rabsztynem zaczynamy spotykać pierwsze skipy wędrujące całość szlaku z buta. Karimaty, śpiwory, duże plecaki. Czasami wdajemy się w krótkie pogawędki, typu:
My: Lecicie całość?
Oni: Tak, a Wy? Wycieczka?
My: Nie, my też całość... i z powrotem.
Trochę nie chcą nam wierzyć, że zamierzamy dojechać do Częstochowy i zawrócić... trochę się Im nie dziwę, bo sam do końca jeszcze w to nie wierzę.
Zastanawiają się gdzie są nasze karimaty czy śpiwory. Mówimy, że będziemy jechać mniej więcej non-stop, bez noclegu - chyba że w jakimś rowie, godzinkę aby oszukać zmęczony organizm. Kręcą głowami z niedowierzaniem... lub politowaniem. Chyba jednak z tym drugim...
Tymczasem zbliżamy się do zamku Rabsztyn. Zaskoczy nas trochę ilość ludzi na zamku, ale z drugiej strony to przecież długi weekend i piękna pogoda. I tak jesteśmy tu tylko przelotem.
Przez pola i lasy...
Tylko te plamy krwi na tej trawie...
Piachy... pchanie...
Zamek Rabsztyn
"JA i TY" w Bydlinie...
Ruszamy w kierunku Bydlina. To tu niemal zawsze była baza zimowych edycji Rajdu 4 Żywiołów (w tym organizowanej przez nas CZARNEJ edycji). Zaczynamy odczuwać już trudy podróży, bo sporo podjazdów za nami, a słońce także przygrzewa. Nie narzekamy na piękną pogodę, ale jednak upał daje się we znaki. Mamy sporo zapasów w plecaku (ja mam jakieś 4,5 litra ze sobą), ale póki nie trzeba to wolę korzystać z dostępnych "źródeł". Zapasy w plecaku zostawiamy na moment, kiedy będziemy w dziczy lub/i nie będzie gdzie dokupić wody.
Nastawiamy się na pewien sklep w Bydlinie. Taki na rogu... ile razy tam się już ratowaliśmy. Od Żywiołów po różne jurajskie KORNO'a, bo on jest zawsze otwarty. Zawsze... i nie inaczej jest tym razem. Jest Boże Ciało, ale sklep hula na całego i ruch tu jak w ulu. Szkodnik dokupuje wody i znajduje cukierki JA I TY !!!
Moje ulubione (obok Mieszanki Krakowskiej), ukochane cukierki. Nie dość, że ciężko jest je w ogóle dostać, to tutaj sprzedają je na sztuki. Pasuje Wam?
CUDOWNY SKLEP W BYDLINIE... i tak, tak, zamek też tu mają fajny.
Wszystkie czerwone (stąd) prowadzą do Bydlina :)
Ruiny zamku w Bydlinie
Dokładnie TAK !!!
A tu już ruiny zamku Pilcza w Smoleniu (roboczo zwanym Zamkiem Smoleń).
Na lekko... czyli w stylu alpejskim :)
Są jaja! Jako, że pieszy czerwony przeplata się (a czasem leci równolegle) z Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, to spotykamy także oprócz - wspomnianych wyżej - piechurów z tobołami, także rowerzystów z sakwami, plecakami, pojemnikami. Jadą sobie cały szlak, tak jak my... ale jest coś na rzeczy. Jak zawsze, po prostu zawsze na rajdach to my mamy największe plecaki i wyglądamy, jak "nie z tych zawodów"... niektórzy taśmą klejąca montują banana do ramy, aby lecieć "na lekko", bez plecaka... to tym razem, to my wyglądamy jakbyśmy jechali na lekko. Nie mamy sakw, karimat, jeden (owszem duży) ale jeden plecak na głowę... to znaczy na plecy, nie na głowę, ale rozumiecie?
Wyglądamy jakbyśmy byli nie z tej bajki... znowu. Chyba taki już nasz los... nie dość, że urwani z choinki, to jeszcze nie tej co trzeba.
Wygląda jakbyśmy szturmowali Częstochowę w tzw. "stylu alpejskim", a nie oblegając ją jak niegdyś Szwedzi. Nota bene, znacie --> TO? Jedna zwrotka opisuję tą obronę.
Owszem, nie mamy karimat czy śpiworów, ale jedzenia i picia w plecaku to mam na 3 dni. Naprawdę? Hej bycie paranoikiem i prepersem zobowiązuje!.
Do tego wiedząc na co się piszemy, wiedząc że przyjdzie nam spać pod wiatami turystycznymi i być w drodze przez (grubo ponad...) 24 godziny, wybrałem najwygodniejszą koszulkę rowerową, najwygodniejsze buty... to naprawdę ma znaczenie przy takim czasie podróży.
Jednym z najbardziej nietypowych spotkań na szlaku jest spotkanie z zawodnikami z imprez na orientację: Agnieszka i Jarek. Także jadą Szlak Orlich Gniazd, z tymże ten rowerowy i zamierzają się zatrzymać w Krakowie. Naprawdę idealny timing, bo spotkaliśmy się tam gdzie rowerowa część szlaku pokrywa się z pieszą. 2-3 minuty i minęlibyśmy się nie spotkawszy się.
Znamy ich ze zmagań na naszej Kompani KORNEJ, czy też z Rajdu Waligóry. Super że Jarek przeżył - w końcu zaginął gdzieś w masywie Babiej Góry w "moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich" :P :P :P
Miło było Was zobaczyć!!
Park pałacowy w Pilicy (lekko zbaczamy ze szlaku aby go zobaczyć)
Które drzwi wybrać?
Park pałacowy...
Tak, zignorowaliśmy tabliczkę... ale jednak będzie wycof, bo tutaj to naprawdę nie zejdziemy
"Słońce już gasło, wieczór ciepły i cichy, okrąg niebios..." (TUTAJ)
Dzień się pomału kończy, acz światła zostało nam jeszcze ze dwie godziny. To jednak czerwiec, więc jest jak w piosence ("It's June afternoon, it never gets dark...").
Docieramy do Ogrodzieńca i tutaj zjemy coś ciepłego. Przyda się to przed nadchodzącą nocą. No jest ciężko, to naprawdę terenowy szlak i idzie o wiele wolnej niż myślałem. Wersja "Hurra" planu zakładała bycie w Częstochowie przed zmrokiem... hahahahahaha. Tak, jasne. Wersja zbilansowana planu zakładała 1:00 w nocy, ale wygląda że nam to nie grozi. Nasza średnia cały czas oscyluje wokół 12km/h... piachy, pagóry, (ale i) przeloty. Nic nie możemy przyspieszyć, a zmęczenie jest już spore.
Ogrodzieniec to jedna wielka długoweekendowa impreza, ale przynajmniej czynne są różne jadłodajnie, a naprawdę potrzebowałem tego kotleta...
W promieniach zachodzącego słońca
Hmmm, nie znam tej maszyny oblężniczej...
Szkodnik na Zamku w Ogrodzieńcu
Piachy, znowu piachy... pchanie
Wieczorne bezdroża czerwonego szlaku...
Legenda (o) zamku Morsko
Łapiemy się na ostatnie chwile światła dojeżdżając do jednej z najbardziej znanej skały na Jurze: Okiennika Wielkiego. Udaje się zrobić kilka zdjęć i dosłownie kilkanaście minut później nadchodzi mrok. To będzie bardzo ciemna noc, bo księżyc dziś "słabiutki". Wiecie jak jest "Noc była czarne jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra"
Montujemy oświetlenie i ruszamy w kierunku Zamku Morsko. Pamiętam podjazd pod niego z niejednego jurajskiego rajdu... będzie bolało, zwłaszcza, że mamy już ponad 100 km w nogach.
Powiem więcej... dopada mnie kryzys. Nie wiem jak dojadę do Częstochowy... tym bardziej nie wiem jak wrócę.
Zamek Morsko... według jednej z legend po zamkowych murach nocą pełza jakaś poczwara. Nie jest zdefiniowany ani rodzaj, ani gatunek... ani nawet typ czy gromada, aby dało się ustalić tożsamość i właściwości w znaczeniu co zadziała (np. czy wykazuje jakąś odporność na ogień czy błyskawice, itp). Nie wiem ile w tym prawdy, a ile legendy... ale wiem jedno. Leżę na wznak na środku parkingu... na ciepłych, rozgrzanych po całym dniu kamykach. Jeśli mają tu monitoring, to widzą niecodzienną scenę... a mogą mieć, bo jest tu też hotel.
Jakiś gość leży rozłożony na środku parkingu. Szkodnik mnie kopie "Misiek, wstawaj! Nie rób scen..."
Zostaw mnie Szkodnik... taki będzie mój los. Umrę tutaj i potem pożre mnie to coś, co pełza po murach.
Szkodnik traci cierpliwość, idzie ubić to coś co pełza... wraca za 10 min i mówi, że nie będzie żadnego pożerania i mam wstawać. Cóż robić... wstaję i jedziemy dalej.
Okiennik Wielki jak zawsze robi wielkie wrażenie
Szkodnik na skałach fotografuje Okiennika :)
Zjazd z Zamku Morsko
Konsekwentnie...
"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (całość TUTAJ, klasyka klasyk)
Nadziei, że damy radę to przejechać... Jedziemy w kierunku zamków Mirów i Bobolice. Jako, że jest noc to nie będzie - teraz - zdjęć tych obiektów. Będziemy tędy wracać i wtedy pojawią się, w rozdziale ich dotyczącym. Jako, że jak zawsze przed taką wyprawą, nie udało nam się porządnie wyspać, więc trochę zaczyna nas mulić senność. Nic poważnego jeszcze, bywało nieraz gorzej (np. wtedy, wtedy lub wtedy :D ), ale postanawiamy złapać kilka minut otrzeźwiające drzemki. Oj będzie ona orzeźwiająca, bo nocą temperatura spadnie nawet do 6 stopni... a przecież to nie góry.
Rozkładamy się pod wiatą, pośrodku drogi rowerowej pomiędzy Mirowem a Żarkami. Zamęczeni trudami podróży, jak i tygodniem w pracy zasypiamy w kilka chwil.
Budzi nas zimno i to przejmujące, ale mamy na to swoje sposoby. Rozkładamy zawsze obecny w naszych plecaku koc ratunkowe i przykrywamy się nimi. Otuleni tym cudownym wynalazkiem (oddawaj moją część kołdry, Szkodnik!) łapiemy 2 pełne godziny snu. Będzie od razu lepiej się jechać. Przed 3:00 w nocy ruszamy dalej.
Kolejny zamek na naszej drodze
Wojciech z Potoka... herbu Jelita... gość musiał mieć nieźle przej***ne w szkole :D :D :D
Zamek otwarty od 8:00, ŻABEK od 6:00
...i chwała mu za to!! Docieramy do Olsztyna. To ostatni Zamek przed Częstochową.
Magia czerwca... jest po 5:00 rano. Jasno zrobiło się godzinę temu, a mam wrażenie jakby była połowa dnia.
Patrząc po śladach na rynku (balony, pełne kosze) to musiała być tu niezła impreza wczoraj, ale teraz Olsztyn praktycznie chrapie. Pusto, nikogo... na bramie zamkowej jest napis, że zamek czynny od 8:00, ale wszystko jest otwarte więc wbijamy.
Po chłodnej nocy i chwili snu na kawałku drewnianej ławki, marzy nam się coś ciepłego na śniadanie. Patrzymy a tam Żabka od 6:00 - to już za parę minut. Postanawiamy poczekać i zostajemy pierwszymi klientami Żaby. Nowy dzień witamy ciepłą bułą panini z kurczakiem i ciepłą herbatą. Od razu lepiej.
Ale stare tabliczki w pierwszych promieniach nowego dnia
Świt się z nocy budzi :)
Na zamek to tylko balonem
Zamek Olsztyn
U kresu... wyprawy i sił
Powiedziałbym, że ostatnia prosta... ale trzeba będzie to wszystko jeszcze wrócić. Dojeżdżamy pomału leśnymi ścieżkami do celu naszej wyprawy, ale chcemy wykorzystać jeszcze ciepło budzącego się dnia (nadal jesteśmy trochę zmarznięci po nocy - ja wiem, że 6 stopni to nie dramat i nieraz jeździliśmy jak było -10, ale jednak to co innego iść na rower jak jest -10, a co innego jak jesteście spoceni po całym dniu upału, a przychodzi zimna noc...).
Znajdujemy sobie przytulne miejsce w... młodniku. Ukrywamy rowery, jesteśmy z dala od głównej drogi... idziemy po prostu spać pod "choinkami", w trawie, ot tak. Jeszcze godzinkę snu sobie złapać leżąc w trawie. Jakby mnie ludzie z roboty widzieli, to by chyba złapali się za głowę... poważny Menadżer Zespołu Inżynierów, człowiek z zasadami.... śpi jak menel pod krzakiem, lekko śmierdzący (człowiek, nie krzak) przepocony po całym dniu poniewierki. Nadałbym się chyba na seryjnego mordercę. Przykładne życie na pokaz, a druga twarz to... ciiiii, już nic, bo za dużo powiem i potem wpadną mi wraz z drzwiami, nawet nie pukając, tak jak TUTAJ.
Docieramy w końcu do Częstochowy. Mieliśmy tu być przez zmrokiem (hahahahaha...), o 1:00 w nocy (tak, oczywiście...), ale jesteśmy po 9:00 rano. No to, w tył zwrot i do domu. Odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty :)
No dobra, nie do końca w tył zwrot. Jedziemy na wschód do Mstowa, aby stamtąd złapać niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Podążaliśmy znakami w kolorze szkarłatu, teraz przerzucamy się na znaki w kolorze błękitu.
To co w tył zwrot i do domu :)
No raczej!
SHOW ME THE WAY TO THE NEXT... ROŻEN BAR (parafraza klasyki)
Wbijamy na szlak niebieski i ruszamy w drogę powrotną. Prowadzi on do Rudawy (tej niedaleko Krakowa - zaraz za Zabierzowem).
To tylko prawie 160 km. Nadal nie mogę uwierzyć, że dojechaliśmy do Częstochowy na rowerach...ale tu nie ma co wierzyć, tu trzeba kręcić bo to 150 km się samo nie zrobi.
Szlak wiedzie polami, bezkresnymi polami. Upał jest spory i marzy mi się coś zimnego... a tu tylko pola i łąki.
Cieszymy się, że po dwóch drzemkach Sleepmonster nas nie napastuje, ale zjeść coś ciepłego by się przydało. Najchętniej zupę... i WTEM!!! jest!
Przy drodze, z nienacka wyrasta Bar ROŻEN. Wygląda trochę przykro, ale wbijam na zasadzie "raz kozie śmierć" i okazuje się to doskonałym wyborem.
Przemiła starsza Pani gotuje tu samodzielnie na kuchence i robi domowe obiady. Jej specjalność to KIEŁBASA oraz jeszcze więcej KIEŁBASY :D
Nie przepadam za kiełbasą jak kręcimy taką trasę, ale Pani ma tu różne rarytasy. Rozsiadamy się na drugim, ciepłym śniadaniu. Aż żal ruszać dalej. Rewelacja!
Jeszcze kawałek :)
Droga jest celem !!
Wciąż dalej i dalej a jednak bliżej i bliżej... domu
BAR ROŻEN - świetna miejscówka na szlaku
Wyprawa do złoto... do Złotego Potoku
Przejeżdżaliśmy czerwonym szlakiem przez Złoty Potok, ale to była noc.
To jakie tu mają ścieżki rowerowe to jest jakiś kosmos. Rewelacja! Niesamowity węzeł szlaku i piękne skały. Niewiele udało się zobaczyć bo było ciemno, więc wracamy specjalnie tutaj "za dnia". Nadłożymy trochę drogi, bo odbijamy z niebieskiego, tylko po to aby przejechać Złoty Potok raz jeszcze.
Po prostu złoto, złoto w Złotym Potoku.
"Nie braknie bezdroży i dróg..." (całość TUTAJ)
Kapliczka Św. Idziego
Las w Złotym Potoku
Grota Miśk... Niedźwiedzia (chociaż jak nie dźwiedzia, to ja już nie wiem kogo :D )
Wielka niebieska jedynka :)
To se ne vrati...
To pewien znak naszych czasów. Zamki Jury były ruinami, teraz stoją dumnie - pięknie odnowione. Z jednej strony to wspaniale, z drugiej czasem żal urokliwych ruin.
Jest jednak coś jeszcze, zmiana w dostępności tych obiektów. Kiedyś czerwony SOG (Szlak Orlich Gniazd) szedł fantastyczną ścieżką wśród skał pomiędzy Mirowem i Bobolicami, dziś ten odcinek jest zamknięty, a szlak jest przeniesiony na Trakt Królewski... czytaj asfalt. Właściciel odnowił zamki i owszem udostępnił je (płatnie), ale szlak między nimi zamknął. Z jednej strony go rozumiem, bo z tego co czytałem, to co roku wywożonych było stąd kilkadziesiąt ton porzuconych śmieci ("Naród wspaniały, tylko te ludzie ku**y" - cytat przypisywany Piłsudskiemu i powiem Wam, że Marszałek miał rację... ). Nie mam nic przeciwko płatnemu wstępowi na zamek, niech "robi" fundusze na remonty i utrzymanie, ale płatny wstęp na teren dookoła zamku już podoba mi się dużo, dużo mniej... czasem jest to tak ogromny teren, że bez opłaty w kasie do zamku to nawet nie podejdziecie, a to już fajne nie jest... Tak zrobił Ojców, Smoleń, teraz Mirów i Bobolice.
Ech, a kiedyś to się za dzieciaka chodziło z pochodniami po ruinach zamku Tenczyn w Rudnie. To były czasy... szkoda ich trochę. Nie ukrywam, że też cieszę się trochę, że taki kawał naszej historii nie stoi w jakieś totalnej ruinie zapomniany przez wszystkich i wiem, że ciężko pogodzić te dwie sprawy... ale zamykanie terenów wokół zamku, to dla mnie krok w złą stronę.
No ale teraz zapnijcie pasy, bo robimy skok w czasie i przestrzeni - czyli jedziemy przez Morsko, Ogrodzieniec w kierunku Wolbromia, bo tak prowadzi nas niebieski!!
Zdjęcia poniżej.
Mirów!
Bobolice!
Spotkanie na szlaku :)
Żegnaj czerwony przyjacielu... widzimy się na Zamku Morsko :)
Zamek Morsko za dnia - nikt nie leży na parkingu :)
Podjazd z Okiennikiem w tle :)
Wypasione mają tu te drogi rowerowe
Idziemy na (CZARNY) żywioł... czyli przez Wałbrzych Małopolski
Za Ogrodzieńcem zaczęło się ściemniać. W nogach mamy już grubo ponad 200 km... zmęczenie jest już naprawdę srogie. Zbliża się druga noc. Tyle było z planu aby być o 20:00 z powrotem w domu. Ten plan poszedł się paść kiedy w Częstochowie byliśmy rano, a nie w środku w nocy... Niebieski szlak prowadzi nas do Wolbromia i w Dolinę Dłubnii.
Wolbrom... masakra dla mnie jest to miasto (przepraszam wszystkich mieszkańców). Kojarzy mi się z Wałbrzychem, który zawsze mnie lekko przerażał... teraz już jest o wiele lepie, ale kiedyś Wałbrzych to było dla mnie miasto upadłe. Na tyle, że bałem się zostawić tam auto jak szliśmy zdobywać Chełmiec do Korony Gór Polski (ponad 10 lat temu). Naprawdę miasto ruin i zdemolowanych budynków. Wolbrom jest dla mnie taki sam. Masakra.
Iść do lasu w nocy? Żaden problem. Penetrować jakieś opuszczone ruiny. Kiedy zaczynamy? Przejść się nocą po Wolbromiu... ja podziękuję. Wiadomo, że to jakieś wyobrażenie i pewnie opiera się na pewnym błędzie poznawczym, to jednak jeżdżenie nocą po Wolbromiu to... Szkodnik, wynosimy się stąd!!
A to wcale nie jest takie proste, bo trzeba się wspiąć na wielką górę. Góra zdaje się mnie zatrzymywać "zostań tu, zostań tu na zawsze". Mimo zmęczenia, mimo mega styrania cisnę pod górę jak Szatan.. Szatan to mi siedzi na plecach i zaraz mnie dopadnie, bo jestem w Wolbromiu nocą!!
Udaje nam się w końcu opuścić to urokliwe miejsce... ufff, przeżyliśmy. Teraz wjeżdżamy na tereny, które były mapą naszej edycji Rajdu IV Żywiołów czyli w Dolinę Dłubnii.
Niebieski szlak pójdzie po miejscach, gdzie wisiały nasze punkty kontrolne a więc zaczynamy już odliczać kilometry do domu.
Ciśniemy także ile się da, mimo zmęczenia bo prognozy pogody się trochę zmieniły. Mają pojawić się mocne deszcze od soboty rano. Mamy noc z piątku na sobotę... mieliśmy piękne dwa dni i jesteśmy po prawie 300 km drogi. Bardzo nie chcemy aby nam teraz dolało, zwłaszcza że gleba tutaj jest taka, że zapycha rowery tak, że koła się przestają kręcić. Wolimy tego uniknąć na koniec wyprawy.
Ciśniemy zatem do domu ile nam zostało sił w nogach. Sleepmonster jest straszny, bo to w zasadzie druga przespana noc (nie licząc drzemki pod wiatą i w młodniku). Końcówka jest ciężka... bardzo ciężka
... gdzieś pod Wolbromiem. Tu nie ma czasu robić zdjęć, tu trzeba spi***lać!!
Szkodnik! Jesteśmy w domu!!!
To zła STRAVA była...
Mieliśmy dotrzeć do domu w piątek wieczorem, dotrzemy w sobotę rano. Około 4:30 rano... Trochę słabo, bo mieliśmy się przespać i jechać w sobotę Beskidy :)
Planowaliśmy zamknąć trasę w 36 godzin. Wyszło ponad 43 godziny więc mamy błąd gruby w szacunkach (nie mamy do siebie szacunku, że się tak tyramy...).
Z jednej strony zrobienie tej trasy to wielki wyczyn, z drugiej nasi ULTRA koledzy potrafią zrobić 500 km w 36 godzin (np. Obywatel Tygrys na Grassor 444).
Owszem nie mamy co się z Nimi porównywać nawet, bo to nie nasza liga... ale trochę żal, że nie zmieściliśmy się w założonych 36 godzinach. No i to sporo się nie zmieściliśmy.
To przewyższenia zrobiły swoje. W zasadzie 4000m sumy podejść/podjazdów oraz piachy, piachy, piachy... to nas mocno sponiewierało.
329 km, 43 godziny non-stop, 4000m przewyższeń... czy to już/jeszcze ULTRA? Czy po prostu jesteśmy zdrowo poje***ni?
Nie wiem. Idziemy spać bo jesteśmy wykończeni. To była piękna wyprawa i przekroczenie kolejnej granicy: absolutny czas trwania wyprawy. I to cieszy!
Szkoda tylko, że się STRAVA nie zapisała... 3 power banki aby telefon nie padł przez 43 godziny. Pilnowanie baterii i co... klikasz "zapisz wycieczkę", a aplikacja się wywala i resetuje. Po odświeżeniu wycieczki nie ma... ech, ja wiem, to tylko kawałek softu, błędy się zdarzają, tylko szkoda że akurat na takiej wyprawie. Bo mogło wywalić każdą, ale czemu akurat tą...
Finalne statystyki naszej wyprawy :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Silesia Race zima... latem :)
-
DST
115.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"Gdy powróciła znów na scenę, z początku nie chciał nikt w to wierzyć,
Widownia była przecież pusta, nie licząc stróży (prawa i obostrzeń) i żołnierzy.
Ale rozniosło się po mieście, że znowu jest, że zagra ponoć,
Więc się zaczęli schodzić gapie, choć bilet mógł kosztować słono (ach to wpisowe... :D :D :D)
Przyszliśmy my – jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali
I po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali..." (oryginał TUTAJ)
No bez kitu... naprawdę! To parafraza cytatu oczywiście z twórczości Mistrza Jacka (link powyżej), ale dokładnie tak to widzę. Powrót sentymentalnej panny...O, tym razem O bo orientacja (nie mylić z "Historią O" :P :P :P choć to też piękna historia :D :D :D).
Przyszliśmy my - jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali, może także trochę grubsi po miesiącach przymusowej kwarantanny...
i po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali. O tak... naprawdę mamy wrażenie, jakbyśmy byli na spotkaniu weteranów, którzy przeżyli wojnę czy apokalipsę. Ostatni raz tyle znanych orientacyjnych twarzy widziałem chyba na ostatnim "normalnym" rajdzie 2020 czyli Rajdzie Liczyrzepy - marzec 2020. Nie liczę ostatniego Jaszczura (Na Jagody) bo to zawsze imprezy kameralne, ani nawet naszego czarnego Mordownika bo to na Silesiach jest wszystko: trasy piesze, rowerowe i przygodówki. Frekwencja jest zawsze zatem ogromna, bo przyciąga zawodników z różnych kategorii. I tak jest także tym razem. Wymiatacze Adventure jak i niemal cała czołówka Pucharu Rowerowego i Pieszego. To spotkanie niemal po latach (prawie półtora roku przerwy w sumie...) i dobrze znowu ujrzeć te same poryte łby, które za jakąś kartką na drzewie, czasem będą walić nawet wpław przez rzekę :)
Wracając do Panny O:
"Nie było w nim już tej radości i zaszły w nim widoczne zmiany" (no tu się nie do końca zgodzę bo wszyscy aż rwą się do startu!! Po zbyt długiej przerwie)
"Pojęliśmy, że nowy dramat ma być dopiero napisany" (ooo...to już zależy tylko od naszej nawigacji dzisiaj :D :D :D ).
Numery startowe! Nareszcie :)
Planowanie wariantów
Dany jest zbiór liczb: {25, 26, 29}
Czemu mamy aż 3 liczby opisujące nasze numery startowe? To proste, na rajd dojechał także Andrzej i znowu pojedziemy w trójkę. Ruszamy razem na trasę rowerową 100 km, która takową może być oczywiście tylko z nazwy, bo jak ktoś zna Marcina, to wie że parametry trasy to dla Niego kwestia bardzo umowna . Do dziś pamiętam rozmowę na Silesia Race - jesień 2015 w Tworogu (no link - bo nie pisałem jeszcze wtedy relacji ze wszystkich imprez...), gdzie rozmawialiśmy z jednym z uczestników o trasie i padł tekst "Trasa jest tak 100-kilometrowa że, pęka mi właśnie 160-ty kilometr i nadal nie mam 2 punktów...". Owszem to czasem kwestie nawigacji i różnych wariantów "z dupy", ale umówmy jednak się, że Marcin podaje parametry tras BARDZO ORIENTacyjnie :)
Nam to zupełnie nie przeszkadza, bo uwielbiamy klimat Silesii, ale pośmiać się z Niego zawsze można :P
Ruszamy z Andrzejem na zachód. Naszym wstępnym wariantem jest mała pętla po punktach kontrolnych, po południowej części rzeki Mała Panew. Po jej zrobieniu zamierzamy ruszyć głęboko na południe po punkty "w dole" mapy, a powrót do bazy planujemy przez jej północną część. Celem małej pętli jest wyczyszczenie terenów na południe od rzeki, tak aby zamykając pętle po północnej stronie mapy, nie musieć przeprawiać się przez tą niemałą rzekę. Do dziś nie wiemy czy wariant ten był dobry - na pewno był skuteczny bo finalnie zrobiliśmy komplet, ale czy był optymalny... czy nie nadrobiliśmy trochę kilometrów to w sumie nie wiem. Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem - jak zawsze :)
Patrząc po wariantach innych zawodników... chyba były jednak lepsze opcje.
To kocham w rajdach: wariaNty, wariaNty, wariaty(?)
Freundschaftsbrucke - fonetycznie brzmi jak rozkaz rozstrzelania :)
Znowu w lesie
Jak ja to lubię - ocierać się o zielone :)
Ponoć najbardziej romantyczny punkt kontrolny - tak mówił opis :)
Kilka punktów i z powrotem do bazy!
przez łąki, przez krzory,
przez bagna, przez tory,
Aramisy lecą chętnie
no bo rura im nie mięknie :)
Jak dorywamy leśne autostrady to przelotowa sięga 30km/h. Jest dobrze... oczywiście nie utrzymamy takiego tempa przez cały rajd. Nie ma szans, nie my... ale chwilę można się pojarać :)
Gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości przez całe zawody, to bylibyśmy rozpoznawani jako zespół mocny, a nie... ekscentryczno-specyficzny. Inna sprawa, że gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości, to znając nas kierunek i zwrot tego wektora bynajmniej nie celował by w jakiś punkt kontrolny... tylko gdzieś w p***du :)
Powiedziałbym zatem, że naszą rozpoznawalność opieramy na innych parametrach, acz tak naprawdę to my nie robimy tego specjalnie... to się nazywa wypadkiem przy pracy.
Udaje nam się zebrać wszystkie punkty z naszej małej pętli i wracamy do bazy, mijamy ją i wypuszczamy się na dużą pętlę, która zabierze nas na wycieczkę od południa do północy. Mówię oczywiście o kierunkach, ale jak nawigacja nie siądzie to może być to także charakterystyka czasowa naszej wyprawy.
Piękne leśne przeloty :D
Co by nie być gołosłownym - kopyto odpalone i ciśniemy ile sił :)
Lampion i Bestia :)
Ubierają się na czarno bo są ze... Straży :)
Mijamy zatem Strażaków pozdrawiając Ich serdecznie i szturmujemy wydmę, na której mam być lampion. Lampion jest... ale jest także kolejne zadanie dla trasy rodzinnej. A człowiekiem, który zabezpiecza to zadanie jest osobnik, których zepchnął mnie w otchłań i odmęty na ostatniej Silesii - jest to uwiecznione na zdjęciu!!
Przed oczami staję mi TA scena. Mówiłem Ci, że Cię znajdę, no i jesteś!
Nadal pracujesz z linami, ciekawe ile osób dziś wyślesz w otchłań (odmętów tutaj jakoś nie widzę, więc chyba się nie uda).
Zastanawiam się przez moment, czy nie zrobić akcji w postaci: "Koło się zamknęło, gdy Cię opuszczałem..." (nota bene, widzieliśmy MEGA wypass osom remake tej sceny --> TUTAJ.)
no ale mamy dzisiaj jeszcze w cholerę punktów do odnalezienia i nie za bardzo mamy czas na zadymę w lesie.
A tak serio, to oczywiście żart i miło był Cię znowu zobaczyć, acz nie ukrywam że cieszę się, że tym razem nie wrzuciłeś nas do wody :D
Znowu wozy kolorowe :D
Wśród drzew
Portetowe na punkcie :)
Spotkania przy kanapkach i lampionach
Dzisiejszy punkt odżywczy zlokalizowany jest remizie OSP i jest naprawdę sowicie wyposażony: kanapki ze smalcem i ogórem, a także owoce i ciastka. Prawdziwy wypass dla orientacyjnego stadka. Do tego spotykamy Czarnooch'a ze swoją ekipą - nie widzieliśmy się naprawdę dawno. Zbyt długo, dlatego rozkładamy się z popasem i spędzamy trochę czasu... wspominając dawne rajd jak i umawiając się na wspólną wyprawę może gdzieś w lipcu. Może góry, a może lasy Śląska - to się jeszcze okaże, ale miło było posiedzieć na schodach remizy zażerając się chlebem ze smalcem.
Wjeżdżamy na BnO, do którego mamy specjalną, dodatkową mapę sportową. Staramy się trzymać ścieżek, bo jest tu spora siatka dróg - co ciekawe, w większości przejezdnych. Przez przejezdnych nie zawsze rozumiem dobrych. Po prostu przejezdnych, tak? Trzeba doceniać takie rzeczy, bo nieraz bywało gorzej :)
Na naszym drugim punkcie spotykamy Kamilę i Filipa, którzy walczą dzisiaj na pieszej 25-tce. Walą na azymut, bo lasy przejezdne, więc robimy testy kto będzie szybciej na punkcie - my po ścieżkach i na około, czy Oni "na szagę". Różnie to wychodzi, bo lampion na brzozie zgarnęli przed nami, ale w okolice jakiegoś parowu dotarliśmy w zasadzie w tym samym momencie.
Udało mi się nawet "walnąć" Im pamiątkową fotkę.
Chwilę później nasze warianty się rozjeżdżają bo musimy gonić na południe, na drugą część naszej mapy.
Wypass...
Zapatrzeni w mapę, zagubieni w lesie :)
Wściekle zielono !! To lubię :)
Jazda synchroniczna :)
W lesie deszczowym... wieje w-morde-wind
Po zebraniu 18-stki skręcamy na zachód i jeszcze większym przelotem ciśniemy przez okoliczne miejscowości po punkty za południowo zachodnim krańcu mapy.
Po wyjeździe z lasu, trafiamy na wielkie otwarte przestrzenie gdzie niesamowicie wieje... oczywiście w ryj, bo czemu nie... znacznie nas to spowalnia, ale walczymy.
Pogoda jest przedziwna, bo leje naprawdę mocno, jednocześnie mocno wieje, ale niebo nad nami robi się piękne i niebieskie czyste.
Mam swoją teorię na to, to widoczne na zdjęciach wiatraki rozpruły chmury i dlatego woda teraz nie ma oparcia w puchu i spada. Sami przyznacie chyba, że to teoria nie do obalenia :)
Czeka nas teraz kilkanaście kilometrów przelotów... więc wiatr i ulewa nie pomagają w zmaganiach.
Co ciekawe pamiętam przelot tutaj z Silesii Race - zima 2018 - wtedy też piździło... tyle że nie deszczem, a mrozem i śniegiem. Waliliśmy w zasadzie tą samą drogą, nad ranem w promieniach wschodzącego słońca. Ech to też były zawody: gleba na lodzie taka, że do dziś mnie boli tyłek na samo wspomnienie plus ucieczka przez PKP... dość, nie będę się więcej pogrążał, można otworzyć relację z tamtej imprezy, zobaczyć zdjęcia i domyślić się samemu ile było w tym (lub nie) BHP...
Leje...
Przez mokry las...
...i mokre drogi
Pod wiatr i pod-deszcz...
Rzepaki i Polana Śmierci...
Punkt w środku rzepakowych pół - rewelacja. Sami zobaczcie zdjęcie poniżej.
Jesteśmy na najdalej położonych na południowym-zachód punktach od bazy. Teraz zaczniemy kierować się w zasadzie już tylko na północ (no dobra, na koniec wpadnie jeszcze trochę wschodu aby wrócić do bazy).
Jeden z punktów powtórzy się z przytoczoną już powyżej edycją zimą 2018. To Polana Śmierci zwany Śląskim Katyniem.
Pod linkiem krótka historia tego miejsca - można też samodzielnie poszukać więcej informacji. Miejsce na pewno warte zobaczenia i warte refleksji, że to naprawdę szczęście żyć w jednak o wiele spokojniejszych czasach...
Gdy tylko tam dotrzemy to uderza w nas deszcz. Tak, znowu zaczyna padać i to naprawdę mocno, o wiele bardziej niż za pierwszym razem. Przemoczy nas to do cna... ech ledwie co wyschnęliśmy... no ale cóż poradzić. Nie pierwszy i nie ostatni deszcz, który nas sponiewiera. Życie. Jedziemy dalej bo zostało nam jeszcze 5 albo 6 punktów do zrobienia.
"Wieża" w rzepaku :)
Droga NITROERGA prowadzi na... podium :)
Na rajdzie, na którym zakładu nie było na mapie, niektórzy zawodnicy wleźli na teren zakładu...i tu jestem pod wrażeniem, jak można było "nie zauważyć" lub zignorować takie utrudnienia. Wiecie, jestem zdania, że nawet jak mamy rację to z ludźmi z bronią nie należy dyskutować (co najwyżej nawiązać wymianę ognia, jeśli macie czym). Z tego samego wynika opinia, że jak coś jest chronione dwoma liniami drutu kolczastego, to chyba nie należy tam wchodzić od tak :)
Co ciekawe i na tej edycji, parę osób wdarło na teren zakładu - pozdrawiamy ekipę Sergiusza!
Owszem, było to związane z niedokładnością mapy w okolicy rzeki, która pokazywała, że tereny zakładu nie dochodzą do samej wody, ale jednak bramę to już sforsowali raczej świadomie :D :D :D Wielkiego problemu nie było, bo w końcu to patron dzisiejszego rajdu, więc mogli się spodziewać "naruszenia" obszaru.
Z Drogi Nitroerga odbijamy po ostatnie punkty kontrolne na naszej trasie i zamykamy komplet!!!
Komplet i to przed zmrokiem bo do bazy docieramy 19:42 (start był 9:30). Jest dobrze!
Wynik daje Basi drugie miejsce na podium, co nas realnie zaskakuje bo nie spodziewaliśmy się że pójdzie nam tak dobrze na pierwszym w zasadzie rajdzie w tym roku (na Jaszczurze byliśmy jedynymi rowerzystami, więc ciężko mówić o wyniku w kontekście rywalizacji). Czuć po nogach, naprawdę mocno czuć, że dawno nie jeździliśmy w reżimie rajdowym. Tym bardziej miejsce na podium jest nieoczekiwane, ale nie ukrywamy że bardzo miłe.
Standardowo w bazie po rajdzie wdajemy się w rozmowy z innymi zawodnikami i bierzemy udział w afterparty. W drodze powrotnej pozostaje umyć rowery bo po leśnym i deszczowym rajdowaniu są istną kulą błota i rozpaczy... do domu docieramy koło 1:00 w nocy i idziemy spać.
Było super, ale sponiewierani to jesteśmy mocno.
A na koniec kilka zdjęć niepoukładanych - różne chwile rajdu:
Chaszczujemy :)
Sarna Luiza jest rozczarowana poziomem twojej nawigacji...
Ponownie w lesie deszczowym...
Zakaz jazdy rowerem... trzeba nieść :D :D :D (tzw. WTF picture)
Wzdłuż drutów kolczastych czyli końcówka Drogi Nitroerga :)
Szkodnik cieszy patelnię, no bo łatwo nie było
Kategoria SFA, Wycieczka
Co za Ciemniak... i Małołączniak
-
DST
17.00km
-
Aktywność Wędrówka
Nie przełożymy tego na niedzielę, bo w niedzielę siedzimy w Muzeum Lotnictwa na wykładzie z cyklu "Spotkania przy Samolocie". Tym razem około 5 godzin wykładu o F-35 !!!
Nie ma opcji abyśmy nie byli !!!
WIECIE CHYBA JAK JEST ("Jak będą chcieli iść do Muzeum Lotnictwa, to zabierzesz ich do Muzeum Lotnictwa k***a jego mać :D")
Radar pogodowy podejście drugie, czyli gdzie pada najmniej :)
Południe. No to co? Gorce, Wyspowy, Sądecki... TATRY?
Mapy przygotowane, decyzję podejmiemy w drodze w zależności od pogody.
Mnie kuszą Tatry... kiedyś to był główny kierunek wypadów, ale od pewnego czasu tłumy odstraszają... Niemniej od naszej najbardziej hardcore'owej wyprawy (Baraniec, Rohacze, Wołowiec, Grań Otargańców) oraz od chyba najpiękniejszej tatrzańskiej wyprawy (Bystra) ciągnie mnie tam bardzo, tak jak to było kiedyś. Wiecie taka trudna miłość: oboje wiemy że nie powinniśmy, a jednak nie sposób się oprzeć. Dziś ma padać, a to odstrasza ludzi.
Poza tym na 2000 npm to raczej będzie padał śnieg a nie deszcz. A śnieg jest spoko...
Po milionie analiz i planów czy Wyspowy czy Gorce czy Tatry, ruszamy na Ciemniak i Małołączniak.
A to, że ma padać?
A co mi tam, odpowiem wierszem:
ADAM ASNYK "ULEWA"
Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr,
Na sinej ich krawędzi
Króluje w mgłach świszczący wiatr
I ciemne chmury pędzi.
Rozpostarł z mgły utkany płaszcz
I rosę z chmur wyciska,
A strugi wód z wilgotnych paszcz
Spływają na urwiska.
Na piętra gór, na ciemny bór
Zasłony spadły sine,
W deszczowych łzach granitów gmach
Rozpłyną się w równinę.
Nie widać nić - błękitów tło
I całe widnokręgi
Zasnute w cień, zalane mgłą,
Porznięte w deszczu pręgi.
I dzień, i noc, i nowy wschód
Przechodzą przez odmiany;
Dokoła szum rosnących wód,
Strop niebios ołowiany.
I siecze deszcz, i świszcze wiatr,
Głośniej się potok gniewa;
Na szczytach Tatr, w dolinach Tatr
Mrok szary i ulewa.
A tutaj w wersji poezji śpiewanej ---> ULEWA
Nie jest źle, mogło być ze 4h drogi w jedną stronę...
"...w deszczowych łzach"
"...a strugi wód (...) spływają na urwiska"
Przełączka co mało jadła :)
Strażnik słupka
Wkraczamy w Królestwo Zimy
Szkodnik ze złem w tle :)
Szukając wiosny :)
Wzdłuż słupków :)
...o ile je widać :)
Maseczki nadal obowiązkowe? :)
Giewont zawsze na propsie :)
... i nagle takie niebo :)
Rogaty !!!
Więcej Rogatych !!
Jeszcze więcej Rogatych !!!
Trudniejszy kawałek (dla nas, nie da Rogatych)
Szlak błękitny jak niebo nad nami :)
:) :) :)
Stamtąd schodzimy (spojrzenie w tył)
Schodząc w doliny...
Kategoria SFA, Wycieczka
Jagodna po Jaszczurze... 2 razy
-
DST
30.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Puść te klamki and... :D
...get the flow :D
Nawet na singlach nie rozstaję się mapą na kierownicy :)
Sekcja specjalna: mostek - głaz - mostek. WYPASSS
No to lecimy sekcję specjalną :)
Sekcja kamerdolców :)
Szkodniczek, strumyczek :)
Ciasny wiraż podjazdowy :)
Podjazd pod Jagodną to nie jest spacerek :)
Składając się w zakręcie :)
W drodze na Jagodną
Każdy zdobywa Jagodną swoim stylem :D :D :D
Dobrze znowu tu być :)
Wieża na Jagodnej
Tak to wygląda z góry
Kategoria SFA, Wycieczka
Jaszczur - Na Jagody
-
DST
85.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Oto opowieść o tym jak wybraliśmy się w maju na jagody.
"A jeśli umrę jako partyzant (...) pogrzeb mnie w górach, tam hen wysoko..."
(to polskie tłumaczenie włoskiej pieśni partyzanckiej "Bella Ciao")
Sami doskonale wiecie jak wyglądał ostatni rok pod kątem imprez na orientację. Mówię tu raczej o okresie czasu, a nie o stricte roku kalendarzowym. Dopiero teraz, pomału, bardzo pomału różne zawody budzą się do życia. Zawody w znaczeniu: nie że kowal czy inny kolo(dziej na przykład), tylko chodzi mi o rajdy... Kumacie, prawda?
A nasza rola? Ponoć należymy do tych rozsądnych i tych, o których mówi się "law-abiding citizens"... Ci, który zawsze stosują się do wymogów i przepisów, bo cenią sobie ład społeczny... No to tym razem, TAKI HUGE (czyt. hjudż) !!!
Tym razem zwyciężyła pasja nad rozsądkiem. JASZCZUR!!! Rajd, który można kochać lub nienawidzić. I to nierzadko naraz. Co więcej Jaszczur w górach... czyli najlepszy możliwy!
No więc, co z tym rozsądkiem? A "niech wiedzy w księgach szpera rabin, mądrością moją jest karabin, karabin i klinga ukochanej szabli..." (całość TUTAJ). Lecimy w pełną partyzantkę!!
Nie odpuścimy Jaszczura w górach. "Kiedy dyktatura staje się faktem, rewolucja staje się obowiązkiem" (TUTAJ)
Wstępujemy zatem do orientalnego ruchu oporu, do partyzantki i jesteśmy gotowi na wszystko.
Na Jagody...
Nasz SFA-Panzerkampfwagen zbiera naprawdę mocną ekipę bo Kamilę, Filipa i Lenon. Ten ostatni to jest już w zasadzie nieśmiertelny bo odsłużył swoje w COVID'owym piekle (i bynajmniej nie było to tak zwane bezobjawowe przejście...). Na miejscu czekać będzie na nas także znany miłośnik sprzętu AGD do prasowania konkurencji (Andrzej), Z Nim to wybierzemy się na trasę niepieszą. A kiedy w trójkę ruszymy na rowery, to pozostała załoga naszego wozu zaatakuje trasę TP25. Innymi słowy ruszamy naprawdę szeroką tyralierą w teren. Dwa trzyosobowe oddziały, gdzie zwykle musimy sobie radzić patrolem dwuosobowym.
Droga jak droga, wszyscy śpią a ja samotnie cisnę przez noc... Obudzą się na serpentynach pod Przełęczą Spaloną jak zacznie nimi miotać ja szatan po wozie. Już ja o to zadbam :P
Awangarda naszego zespołu :)
Cicha woda... głęboko wciąga :)
(S)Towarzysz CEP
Tak też myśleliśmy, a to był dobry punkty. Dumni, że omijamy stowarzysza (dla niekumatych - fałszywy, podpuchę) zebraliśmy stowarzysza śmiejąc się z Malo, że tak łatwo nas nie oszuka.
I mieliśmy rację, oszukaliśmy się sami. Trzech wybitych nawigatorów, starych wyjadaczy (chyba słodyczy ze spiżarki...), komandosów nawigacji. Trzeba było brać CEP'a a nie być CEP'em. Drobna różnica, ale porażka spektakularna.
Szkodnik na skraju bagna
Randez voua? Tete-a-tete? Chyba Faux Pas...
Wpadamy do chatki w środku lasu. Zagadką w tym miejscu jest kolor obrusa - wysyłamy Basię bo ja znowu popiszę głupoty w cyklu niebieskii a okaże się, że to lazur wchodzący w morski...
Młoda para urządziła sobie tu drobne tete-a-tete i mimo COVID raczej nie planują zachowywać dystansu :)
No peszek, bo jest tu punkt kontrolny rajdu na orientację. Owszem Jaszczur jest kameralny bo to rajd dla "Szkodników, Pacanów i Zbieraczy Padliny..." (tak jest w opisie, to oficjalna charakterystyka :P)
Przewali Im się zatem tutaj dzisiaj z kilkunastu zawodników o różnych porach. Może być ciężko albo z ryzykiem, co kto lubi :)
Chatka ruch... Puchatka :)
Kompas na szyi i mapa w ręce - Szkodnik w trybie bojowym
ET goes...WILD :D
"-Jaką kawę pijasz? - Czarną jak noc, słodką jak grzech" (Tutaj)
Liczymy szczebelki na wielkim WY-paśniku. Potem zbieramy punkt na skałach, gdzie trzeba się nieźle wdrapać po lampion, a następnie...wpadamy na otwartą smażalnie ryb.
Szkodnik nie odpuści kawy. Robimy zatem popas (i poPIJ) delektując się kawą jak w opisie. Ja obalam Tymbark, który pod nakrętką mówi mi, że "los Wam dzisiaj dop***li."
Żart, ale furorę robiły by takie kapsle :)
Mogli by mnie zatrudnić do marketingu!
Dobrze posilić się bo teraz czekają nas srogie podjazdy i podpychy.
Takie tam ze skałą
Droga Szkodnicza i droga Andrzeja :)
Mój ulubiony OPEN SPACE :)
O nie, najgorzej! Szkodnik znowu mnie wyprzedził!
Zacna dziura w glebie na lampiona :)
Co ja robię ze swoim życiem... za jakąś kartką na drzewie...
Andrzej ginie pod wodospadem.
Ha! Przykuło uwagę, co? No cóż "piszę nagłówki wstrząsające żebyś emocje w życiu miał..." (link jak zawsze - na własną odpowiedzialność).
Naszym zadaniem jest pomiar wodospadu. Zamierzam oszukać system i odczytać wysokość z tablicy informacyjnej, ale wodospad mnie oszukuje... nie ma tablicy.
Musimy to zrobić ręcznie. Dosłownie. Andrzej twierdzi, że jak wyciągnie ręce to ma (jeśli dobrze pamiętam) 2,40 metra.
Na pierwszym zdjęciu Andrzej dokonuje kalibracji przyrządu pomiarowego a potem niczym rasowym partyzant - gotowy na COVID OSTRY - schodzi do podziemia (sami zobaczcie).
Hande hoch! Ruki vjerch czyli Hands up, baby, hands up :)
Andrzej ginie pod wodospadem (schodzi do podziemia) :O
Jaszczurzy klimat
tak się zaczyna
jest biały lampion
a dróg tu ni ma
Deszcz w ryj zacina
ten tłusty WYPYCH...
AK, naprawdę nie lubię jeździć w deszczu! To, że czasem jeździmy po 16 godzin w deszczu, nie zmienia faktu, że nie lubię... Żona mi każe...
Po tym jak Andrzej zabawił się a archeologa i szukał w gruncie rzeczy, trzeba zacząć się wspinać... będzie teraz mocno pod górę.
Znam ten podjazd z jednych wakacji. Będzie boleć... ale spokojnie, deszcz zmyje nam łzy z utrudzonych paszczy...
Jeszcze da się jechać. Zacny ten zielony pagór po prawej. Me gusta :)
No i klasyk...
"Strength Through Unity, Unity Through Faith"
(pamiętacie skąd to? Jak nie, to TUTAJ) Wiara w to, że znajdziemy lampion ukryty gdzieś pośród skał. Wiara i tzw. teamwork. Zatrzymujemy się przy zielonym szlaku. Pion w górę... i to taki, że trzeba będzie założyć obóz aklimatyzacyjny w połowie... stwierdzamy, że nie ma sensu tam pchać rowerów. Andrzej zostaje przy maszynach, a my ze Szkodnikiem próbujemy namierzyć jaszczurowy lampion. Po jakiś 20 minutach błąkania się po śliskich skałach wracamy z niczym... jesteśmy niemal pewni, że byliśmy w dobrym miejscu lidara, ale cóż z tego, skoro lampionu ani śladu. Mało prawdopodobne aby ktoś go zabrał, bo nikt normalny w takich miejscach nie chodzi.. Andrzej postanawia spróbować od zupełnie innej strony - nie odmierzać się na wschód od szlaku, ale dyma wąwozem od południa. Tym razem my zostajemy z rowerami, a On rusza na poszukiwania. 15 minut później wraca zwycięski. Czyli jednak to wąwóz był kluczem do tego lidara. My przestrzeliliśmy lampion o jakieś 70-80 metrów. Po raz kolejny mamy przykład, że Teamwork potrafi zdziałać cuda.
Ruiny kaplicy. Nie znałem tego miejsca!!
Robi wrażenie...
No i znowu pod górkę...
Fort Wilhelma
Portretowe z lampionem
Wejście do DUNGEON'ów !!!
Strażnik Wieczności ma na imię... Adolf??
To jednak nic gdy natykamy się na drugi kamień a w zasadzie obelisk ze swastyka i napisem iż "kamień przeminie, ale III Rzesza nie".
Strażnik Wieczności
"Kamień przeminie, III Rzesza nie". Ostro...
Uciekając z tych lasów upiornych...
W drodze do kolejnych ruin
Ruins...
Ma-R-yśka Dezinformacja
Spotykamy Marka i Ryśka i pytają nas o Gniewosza, czy jest przed Nimi czy nie. Ja nie zanotowałem, że pytali o Gniewosza i zrozumiałem, że pytali o jakąś parę przed Nimi. No to powiedziałem Im, zgodnie z prawdą, że ostatnią parę to minęliśmy godzinę temu. Podłamałem Im morale, że mają taką stratę.
Głowę zwiesili niemi i poszli...
5 min później spotykamy Gniewosza, który jest z Nimi... komunikacja level expert.
A my znowu pod górę...
Niesamowite są tutaj te obeliski
Zbliża się wieczór
Strome te łąki :)
Prawie jak John Wayne... prawie :)
Bajka o powidłach...po widłach zostają 4 dziury. Jedno z naszych zadań
BRAHMINY z Fallout'a !!!! One istnieją !!
Czasem ciężko jest odnaleźć drogę do domu...
Druga wielka wtopa nawigacyjna tego rajdu. Zadanie od odrysować front domu.
No to odrysowujemy... chwillę później zORIENTowaliśmy się, że nie o ten dom chodzi.
Odrysowujemy inny dom... też zły.
Przy trzecim domu, nie będąc do końca pewnie czy to na pewno dobry dom... jedziemy dalej. Dość kompromitacji.
Gubimy trochę drogę i kończy się na wariancie "na rympał" przez jakieś krzory.
Chwilę później przychodzi deszcz... niesamowita ulewa, która będzie towarzyszyć nam już do końca rajdu.
Na dobitkę musimy z powrotem podjechać pod Przełęcz Spaloną... co nam trochę sponiewiera. Do bazy docieramy kilka minut przed 1 w nocy czy przed naszym limitem.
To był jeden z lepszych Jaszczurów ever!!!
Piękny powrót do rajdów na orientację w przepięknych okolicach Gór Bystrzyckich. Rewelacja
Byle do szlaku...
Nocne czytanie mapy :)
Wśród skał
Transplantacja "W PRAWO"
To nasz Aniołek, prawda...
Ulewa jest nieprzeciętna...
Jaszczurzy klasyk
Ostatnia prosta
Kategoria SFA, Wycieczka
Wzdłuż zacnej linii brzegowej
-
DST
35.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powrót na robioną na jesieni trasę dookoła Jeziora Czorsztyńskiego. Tym razem krótsza wyprawa bo bez "Velo Dunajec" i bez Szkodnika, ale za to z Tatą, który już dawno chciał zobaczyć tą ścieżkę. Ponoć majówka była bardzo deszczowa. Nie wiem, nie widziałem chmur bo mi je Tatry zasłoniły :D :P :D
Dziwnie poszarpany ten horyzont :)
Jakaś rudera na skale :)
Wzdłuż linii brzegowej :)
Takie drogi to ja lubię :)
Zacny punkt widokowy
A Babia stwierdziła, że dziś zostanie KLIMANDŻARO :D :D :D no chyba nie ma bata zaprzeczyć
Jedziemy :)
Spotkanie dziobem w dziób :)
Jestem PIRATĘ :)
Na czerwonej drodze :)
Szuka żab szerokoustnych (hermetyczny kawał... jak ktoś nie zna, to nawet nie próbujcie zrozumieć)
Z pasmem Lubania w tle :)
Mostki pierwsza klasa :)
7%... tak, jasne...
Kategoria Wycieczka
Magurski Park Narodowy
-
DST
30.00km
-
Aktywność Wędrówka
Magurski Park Narodowy - oj, lata tu nie byliśmy. Na większości szlaków w MPN jest zakaz jazdy rowerem, więc jakoś nie wpadamy tu często... częściej wybierając inne równie nie-rowerowe, ale jednak legalne szlaki naszego ukochanego Beskidu Niskiego. Jako, że tym razem ruszamy pieszo i w 4-rkę (z Kamilą i Filipem), to nic nie stoi na przeszkodzie aby nawiedzić dawno nie widziany MPN. To tereny, gdzie nawet w długi weekend majowy tłumów nie ma, więc tym chętniej "zaszywamy" się w las i wędrujemy po okolicznych pagórach.
Po schodach do lasu :)
Coś Im tu zdrowo cieknie, ciekawe czy ktoś już wezwał hyrdaulika :)
Ekipa jak zawsze nie-na-żart...a :)
Agresywny product placement? Kakao z Miśkiem czyli PUCHATEK :)
Długi majowy weekend, jedna z większych atrakcji MPN, więc tłumy na szlakach :)
(no dobra, nie było tak, że nie spotkaliśmy zupełnie nikogo, ale ogólnie bardzo pusto)
Znowu ten przeklęty kur :D :D :D (hermetyczne bo to folklor, ale jak ktoś śledzi bloga na bieżąco, to wie jaki mamy ubaw z patologicznej relacji Czort - Kur :D )
Diabli wzięli... i upuścili (bo Kur!!!) :D
Urokliwe ścieżki :)
Szkodnik w rezerwacie :)
Takie tam z głazem :)
Trzeba się naprawdę postarać aby zgubić szlak :)
Szkodnik jak Simba na Lwiej Skale (REMEMBER !!!)
SZABAD ZONA !!! czyli epidemia cofnięta dekretem :)
Mój ukochany świat na jednym obrazku (i trafiły się nawet takie rarytaski jak PIOTRUŚ, który wie "Gdzie spadł samolot" czy też MIGHTY GRANDEUS) :D :D :D
Przyrząd pomiarowy wykorzystujący metodę pośrednią czyli zmianę właściwości termometrycznej ciała w nim zastosowanego :)
Oj tak !! Beskid Niski ale Stromy :)
Przeskakujemy na szlak czerwony - szkoda, że nie zahaczymy o Bartne bo Bartne to jednak Bartne... prawda? ---> najpiękniejsza piosenka o Beskidzie Niskim
No i znowu na zielonym, coś nie możemy się zdecydować :)
W górę rzeki - dosłownie :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Człowiek z BLIZNĄ... a może w OGNIU?
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Planem było zrobić tak ze 100-tkę z hakiem, ale plany pokrzyżował nam mały pożar... i ze dwie godziny spędziliśmy z przesympatycznymi Strażakami z okolicznych miejscowości, którzy sprawy nie olali, a w sumie to wręcz przeciwnie.
Jak do tego doszło? Wbijamy sobie na żółty szlak i lecimy leśnymi ścieżkami, ale tak z kilometr od Blizny, czyli zaraz na samym początku trafiamy na pozostałości po ogromnej wycince. Niby typowa sprawa, ale jednak jednak coś jest nie tak... są zostawione tutaj nie-do-końca dogaszone 4 ogniska. Wokoło żywej duszy (może jakaś martwa w krzakach leżała - nie wiem, nie sprawdzałem...). Nie są to wprawdzie duże ogniska, ale jednak jak zawieje wiatr (a wieje dziś dość mocno) to pojawiają się płomienie. Zbyt to duże aby ugasić to z bidonu - wylanie litra wody nie zrobiło na pogorzelisku większego wrażenia... no i zagwozdka. Zgłaszać czy nie...Nie wygląda to bardzo źle, ale jednak to ogień w lesie... a po wycince jest dość sucho.
No kurde, nie wiemy co robić... z jednej strony bez sensu zawracać głowę służbom pierdołą, z drugiej strony to "nasz" drugi" pożar lasu.
No i powiem Wam, że ten pierwszy to nas trochę nauczył. To było parę lat temu na Jurze - sytuacja taka sama. Znajdujemy coś się trochę tli się i jakoś tam żarzy. Zgłaszać czy nie... po 10 minutach nie mieliśmy już jednak wątpliwości, bo kiedy my sobie debatowali na ile to jest poważne, to płomień zrobił się na metr wysoki i na 1,5-2m szeroki. Przynajmniej przekonał nas, żeby jednak dzwonić. Owszem to był czerwiec i upał, a dziś nie ma takich temperatur.
Nie dawałoby nam to jednak spokoju przez całą wycieczkę - dzwonimy na 112.
To już chyba 5-ty raz jak korzystam z tego numeru i powiem Wam, że zawsze działa to rewelacyjnie. Tym razem nie jest inaczej, bo natychmiast przekierowują nas do okolicznej remizy. Dostajemy instrukcję aby pozostać na miejscu, bo ekipa już wyrusza. No nic, albo dostaniemy zjebę za panikę albo pochwałę za postawę. Do zjeb przywykłem, pochwały lubię (a kto nie lubi), więc jakoś damy radę przy każdym scenariuszu :)
Podajemy koordynaty GPS bo nie ma tu słupków z kwartałami lasu i jedyne co można powiedzieć, to to że jesteśmy na żółtym szlaku na południe od Blizny. No i czekamy.
Gdy słychać już syreny, dzieją się dwie ciekawe rzeczy:
- autem przyjeżdża podpalacz i mówi nam, że nie "niepotrzebnie alarmujemy bo on pilnuje". Nie żeby nie było tu nikogo od pół godziny... chce zatrzymać Staż i wyrusza Im naprzeciw, ale albo Ich nie znalazł abo go zlali, bo przyjechali
- dzwoni do nas SP i mówi, że nas nie ma miejscu zdarzenia, a są ogniska!
My na to, że przecież jesteśmy i po wymianie danych o lokacji, okazuje się, że "zdarzeń" dziś jest więcej. Ekipa zostaje gasić to co znaleźli po drodze! a do nas jedzie drugi wóz z drugiej strony... no grubo, widzę że dziś jest jakiś światowy dzień podpaleń. Gdyby wiedział, że to jakaś zorganizowana akcja, to też bym gdzieś ogień podłożył - jak wszyscy to wszyscy, a uwierzcie że znalazło by się trochę takich gości, których "to nie tak, że cię nienawidzę, ale gdybyś płonął a ja miałbym wodę, to bym ją wypił" :D :D :D
Chwilę później "Jadą wozy kolorowe" , a dokładniej to czerwone.
4 "grubsze siki" i jest po sprawie, a nas Dowódca bierze na bok i... dziękuję nam za zgłoszenie (czyli dziś bez zjeby za panikę).
Mówi nam, że podpalacz ma zgodę nadleśnictwa na wypał, ale
a) ma być cały czas kiedy płonie
b) ma dobrze zabezpieczyć po wypale
Wygląda na to, że poległ już przy punkcie a)
Chyba ktoś będzie tu miał dziś nie-najlepszy dzień... ciekawe jak bardzo nas nie lubi, za to zgłoszenie.
Chwilę gadamy ze Strażakami i ruszamy dalej.
Nie zrobimy całej planowanej trasy, bo około 2 godzin cała akcja nam zjadła, ale możemy się skupić na jeździe po lesie, a nie ma myśleniu czy dobrze zrobiliśmy czy nie.
Coś tam jednak udało się przejechać, więc poniżej galeria z wyprawy:
Oznaczmy prędkość rakiety jako V2, a odległość od celu... Winston, może Ty rozwiążesz to zadnie :)
Do lasu, do lasu !!! Ja bez lasu nie dam rady normalnie funkcjonować... :)
No i gdzie teraz?
No i co zgłaszać czy nie?
No a teraz?
Jest i kawaleria :)
Takie tam z pożarem i Strażą :)
Dobry wonsz zawsze na propsie :)
Na takich zdjęć to jeszcze nie mieliśmy :)
Muszę w robocie poprosić o przeniesienie do projektu Mercedesa bo... HOMOLOGOWAŁBYM / CERTYFIKOWAŁBYM :D
Zajebisty mają ten herb !!
Ruszamy dalej
Kadry wracają do normalności czyli LAS, LAS, LAS - WINCYJ, WINCYJ !!!
Żółty szlak wali w zasadzie przez jezioro (ścieżki wzdłuż brzegu nie ma)... już go lubię :)
DROGA JEST CELEM !!!
Dziura w jeziorze !!!
Na zielonej trawce :)
Drogi mają tu WYPASSS
... no chyba że się skończą :)
...albo staną się bagnem. Na leśne atrakcje zawsze można liczyć :)
Byle do drogi... NIE, nie dało się przyjechać "z głębi" zdjęcia, cały czas trzymaliśmy się żółtego szlaku :)
Mają tu pomnik Szkodnika !!
Od kiedy ZABŁOCIE jest rezerwatem? Wiedziałem, że to dzikie tereny i bez maczety lepiej tam nie hasać, ale aż tak !?!
Zacne miejsce na punkt :)
Ładne mają tu te mostki :)
Jak ja lubię takie ścieżki !!!
Jest taki cykl dokumentów: "Na chwilę przed tragedią" - Szkodnik wygrał casting na nowy odcinek.
Nie mam tego na zdjęciu, bo trzeba było ratować (nie widać tego dobrze, ale brzegi było bardzo strome, a strumyk szerszy niż się wydaje :D )
Na zielonym dywaniku :)
Mój schorowany umysł przeczytał "Wysoce zjadliwa GRUPA ptaków" i rozkminiam o co chodzi... ale przynajmniej nie atakują autobusów :)
Zawsze, zawsze przez jakieś chaszcze :)
Szkodnik rozkminia czy zmieści mu się rakieta do plecaka - w pyteczkę byłaby taka pamiątka :)
Kategoria Wycieczka, SFA
Odbić TELEGRAF z rąk Grupy OTROCZA
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdy od Znienacka (tak, "OD" a nie "Z" - bo to całkiem spoko koleś, choć życie go nie oszczędzało: "Sterlitz zaatakował Znienacka, Znienacko bronił się Umiał, a Umiał to był nielada zawodnik!")...
No więc, gdy dostaliśmy od Znienacka dziwnie brzmiącą wiadomość, że "TELEGRAF wpadł w ręce Grupy OTROCZA..." postanowiliśmy zbadać sprawę i wyruszyliśmy w nieznane nam zakamarki tajemniczej krainy Sierra de Santa Cruz (hipsz. Góry Świętogo Krzyża), aby zbadać sprawę i jeśli będzie potrzeba, to zdobyć Telegraf i zmierzyć się z Grupą Otrocza.
Pewnie część z Was nie do końca wie, o co chodzi w powyższym akapicie, więc spieszę z wyjaśnieniem:
Mamy nowy projekt: Korona Gór Świętokrzyskich (na dole strony jest link do dokumentu Worda z wykazem szczytów)
Kilka z nich już mamy: rok temu Szczytniak w Paśmie Jeleniowskim, dwa tygodnie temu Zelejowa i Patrol, no to teraz lecimy dalej: Telegraf, Biesak, Otrocz, Sikorza, Wymyślona, Radostowa i Klonówka (a taki ładny komplecik dzisiaj... 80km i 1500m przewyższeń trzaśnie na pagórach po mających wysokość 300-400m)
Niesamowity jest ten niebieskie szlak - lepszy niż Główny Świętokrzyski (czerwony)
Nie inaczej !!!
"When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend, just remember that... " (o tym przypomnieć może Ci kapliczka)
Jest i TELEGRAF :)
Zgadzam się, zawsze trzeba mieć spore zapasy wody!
Prawie jak: "My name is Oliver Queen. For five years I was stranded on an island with only one goal - survive..." :D :D :D
Aramisowe szlaki rowerowe... niezmiennie
Watch your steps :)
Do lasu !!! Tutaj zdejmie nas każdy snajper :)
Proszę zapiąć pasy... SEKWENCJA ZAPŁONU
"Odpalam silnik, 12 garów, w powietrzu unosi się zapach smaru, korba powoli nabiera prędkości, czas już przywitać ciepło mych gości..." (parafraz TEGO)
Nawet liczba zębatek się zgadza z piosenką :)
Pod szczytem Otrocza
Jest i sam szczyt
Dziwne te znaki przy drodze :)
Pisało, że wieża widokowa... Myślałem, że chodzi o tą metalową, ale jakiś "kolo" w mundurze mi drogę zagrodził :)
No może trochę szarpać na zjeździe... Strome te pagóry :)
Podejście pod Wymyśloną (co za nazwa !!!)
Wymyśliliśmy sobie szczyt Wymyślonej, no to jesteśmy :)
Droga na Radostową... będzie tyrania... UPHILL BATTLE za 3, 2, 1...
Jest i ona !!!
Ładnie tu... jak się już wytyrało...
Diabelska Skała tuż przed szczytem Klonówki
Czas pomału wracać...
Kategoria SFA, Wycieczka