aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd miejski KRAKÓW

  • DST 66.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 października 2024 | dodano: 16.10.2024

Nikt nie spodziewał się Silesii Race w Krakowie! A tu taka niespodzianka! Marcin z Planety Przygody, autor niejednej trasy w Beskidach i na Śląsku tym razem zawitał u nas, w dawnej stolicy Rzeczypospolitej i postanowił zrobić tutaj rajd miejski. Co więcej, robi go w niedzielę, umożliwiając nam sobotni wypad w Tatry! No żyć - nie umierać! To super sprawa mieć rajd właściwie pod domem. To rewelacja ale i rzadkość, bo do tej pory to mieliśmy FUNEX (listopad 2013), gdy o tym blogu to się jeszcze nie śniło... a był to nasz pierwszy rajd także "po nocy" bo limit był koło 2:00 w nocy! Jak bardzo NIEPRZYGOTOWANI byliśmy na jazdę po zmroku to naprawdę dobra historia... ech szkoda, że nie ma relacji z tej imprezy). Potem udało nam się wybrać na dwie edycje Adventure Trophy (pierwszy raz w 2017 roku, a drug raz na Mistrzostwa Europy w Rajdach Przygodowych w 2019). I to chyba tyle, bo nie liczę tutaj wszystkich krótkich czwartkowych KrakINO bo mówimy o całodziennych (lub znaczenie dłuższych!) rajdach.
Zapisujemy się zatem, ale za zgodę Marcin polecimy poza klasyfikacją (NKL) bo chcemy zrobić całą trasę na rowerze, bez części pieszych czy kajakowych.
Innymi słowy, tym razem wpadamy w roli inspektoratu, czyli dokonamy inspekcji przygotowanej trasy. Rajd miejski KRAKÓW - Witamy w mieście królów Polski :)

W drodze do bazy - Błonia :)

Mostek nad Rudawą


Oczekiwania vs rzeczywistość czyli czytanie ze zrozumieniem pomaga :D
Rajd miejski, tak? MIEJSKI! Wiemy co znaczy to słowo, prawda? Pisało, że to rajd MIEJSKI. Byliśmy na Rajdzie Katowice nieraz (na przykład TUTAJ, więc znamy też formę tej zabawy - trasa będzie przebiegać przez miasto i może minimalnie przez jego obrzeża. Niemniej gdy rano zmierzamy do bazy, to zastanawiamy się czy rajd zahaczy o Puszczę Dulowską albo chociaż Garb Zabierzowski... my jesteśmy niereformowalni... Jak myślę o tym teraz, to nie wiem jak chciałem Rajd Miejski KRAKÓW rozegrać w Puszczy Dulowskiej... no ale chciałem :D
Na odprawie Marcin przedstawia zasady zabawy i punkty kontrolne. No nie będzie Puszczy Dulowskiej za Krzeszowicami na rajdzie w Krakowie. Szok, prawda?
No ale będzie za to Lasek Wolski, Lasek Tyniecki, WTR'ka i kilka innych znanych fajnych krakowskich miejscówek.
Jako że baza jest tuż przy Błoniach, postanawiamy zacząć od najdalszych punktów. Decyzja ta jest spowodowana tym, że skoro lecimy poza klasyfikacją, to nie chcemy "korkować" punktów kontrolnych przy bazie. Dla niektórych ekip strata nawet 2-3 minut może być na wagę... dosłownie ZŁOTA, a nie wiemy jakie będą zadania na tych punktach. Czasem zdarzają się "korki", zwłaszcza jak zadanie bywa czasochłonne - pamiętam na przykład, że na jednym Rajdzie Katowice bardziej opłacało się wziąć karę czasową za niewykonanie zadania, niż czekać w kolejce (to była sztuczna ścianka wspinaczkowa, która została oblężona przez najmłodszych - jednocyfrowych pod kątem wieku - uczestników rajdu).
Lecimy zatem odwrotnie do "logiki" rajdu, tak na wszelki wypadek. Dla nas NKL'owców to nie ma znaczenia, bo i tak planujemy zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. 

Niby będzie to Rajd Miejski, a wyjdzie 700m przewyższenia :D

No ba! Lasek Wolski i Tyniecki zrobią swoje... nasze autorskie warianty też. No ale to nasze miasto, możemy cisnąć każdym możliwym najgłupszym - ale i najkrótszym wariantem.
Rajd miejski i noszenie przez wiatrołomy? A czemu NIE !!!
Tak się bawi KRAKÓW :D :D :D

Kraków :D

Nadal Kraków :D

Nasze główne ulice miasta :D

Szermierze na rowerze :D

Boczne uliczki wielkiego miasta :D

Są budynki, no to jest to miasto - koniec dyskusji :D

Widok z osiedla :D

Kraków ma naprawdę dobre drogowe oznakowanie - w tym mieście się nie zgubisz :D

Skrót do piekarni :D

Komunikacja miejska znana z PŁYNNOŚCI ruchu :D


Po Lasku Wolskim ruszamy na WTR'kę w stronę Tyńca i Skawiny. Owszem chwilę będziemy trzymać się naszego kultowego VELO, ale szybko przyjdzie czas na przejazd w wariancie autorskim... tak zwany wariant czarny... pamiętajcie, że przez krzaki często bywa bliżej! Niekoniecznie szybciej, ale bliżej na pewno :D
W drugiej części dnia niestety zacznie nam padać i to dość mocno... październik i deszcz. Zimno... ewidentnie "zapachniało powiewem jesieni, z wiatrem zimnym uleciał wariantu nam sens, tak być musi, niczego nie może już zmienić, brylanty na na krańcach tych rzęs" (parafraza klasyki)
Jeden z punktów będzie w naszych kultowych KAWERNACH - muszę przyznać, że Marcin naprawdę przyłożył się do miejscówek na punkty kontrolne. Nie wszyscy wiedzą, że mamy kawerny... a zwłaszcza, jak ktoś nie mieszka na co dzień w Krakowie!

Tyniec :)

Droga na Skawinę nadal niewyasfaltowana :D (i dobrze! tak ma zostać!)

Lasek Tyniecki - skrót do zielonego szlaku :D

Drogowcy pracują dla Ciebie, uśmiechnij się :D

Ulicą Polną :D

A teraz leśną :)

Kapliczka przy drodze :)

Piaszczysta :D (tak naprawdę przedłużenie Skotnickiej, ale na potrzeby relacji została Piaszczystą :D)

Pychowicka, to od srogiego WYPYCHU - wszystko się zgadza :D

Uważajcie na te miejsca w mieście :D

Za dnia jeszcze jakoś idzie przetrwać wizytę tutaj...

...ale po nocy robi się niebezpiecznie (TAK, TAK, to właśnie tutaj robiliśmy sesję promocyjną naszego pierwszego wielkiego rajdu - Wiosenne CZARNE KoRNO)

Jak gra terenowa, to gra terenowa - nieważne że nie nasza, zbieramy :D

Jedyny lampion na trasie, bo Marcin ostatnio zapadł na LAMPIONO-WSTRĘT i operujmy na punktach bardzo fotogenicznych :D

Przypadkiem wpadamy - pod Kopcem Kościuszki - na imprezę w forcie, a tam mają BnO - także bierzemy !!!!

"Już miałem na oku hacjendę, piękną mówię Wam..."

SMOKU Po raz kolejny. Tym razem lokalnie czyli bez przejazdu rowerem z Warszawy czy Przemyśla :D


Było super! Mimo deszczu w drugiej połowie rajdu. Kapitalnie sobie "tak polatać" po własnym mieście i zrobić 700 m przewyższeń :D :D :D
Aha, no i najważniejsze - Marcin - jak byś robił kolejną edycję to:
- z chęcią ją także przejedziemy
- ale możemy też zbudować Ci część rowerową (i wiesz, zrobimy to zgodnie z wszelakimi wymaganiami: Kraków historyczny? Spoko, Kraków nietypowy - no ba!, Kraków przejebany - mówisz masz! :D :D :D


Kategoria Rajd, SFA

Zobaczę ROHACZE i Widmo Brockenu

  • DST 22.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 12 października 2024 | dodano: 15.10.2024

Znowu wracamy w Tatry. Który to już raz w tym roku! Tym razem Dolina Rohacka - Rohacz Płaczliwy - Rohacz Ostry - Wołowiec - Rakoń - powrót do Doliny Rohackiej.
Dawno nie byliśmy na Rohaczach, bo ostatnim razem to w 2020 roku czyli cztery lata temu (Wtedy atakowaliśmy Rohacze od Barańca, a z Wołowca szliśmy na Jarząbczy i wracaliśmy Granią Otargańców - TUTAJ).
Tym razem nie idziemy w pełnym słońcu, ale w morzu mgieł i uda się DWA RAZY zobaczyć Widmo Brockenu. Nareszcie, nareszcie! Nieważne, że złowieszcza legenda mówi, że kto je ujrzy, ten zostanie kiedyś w górach na zawsze. Ja podchodzę do tego praktycznie czyli analizą statystyczną:
- ciężko trafić aby wszystkie warunki były spełnione dla wystąpienia tego zjawiska (chmury pod wami, mgła/chmury, ale taka aby słońca nie zakrywała, itp)
- musicie te chmury widzieć pod stopami czyli to muszą być wysokie góry z przepaściami
Podsumowując: trzeba dużo chodzić po górach, wysokich górach, być tam w warunkach ograniczonej widoczności (zwykle jesień) i jeszcze trafić w ten moment i miejsce... innymi słowy, jesteście w grupie ryzyka bardziej niż osoba, która raz w roku idzie do Doliny Chochołowskiej :P
Tyle w temacie :)
Teraz pora na zdjęcia bo było przepięknie!

Rohacki wodospad - kocham wodospady :)

Rohackie stawy we mgle

Można zamoczyć... nóżki :D

Droga w otchłań :)

"Porwaliśmy się na zdobycie wielkich gór...


...herosi z dawnych lat, służyli nam za wzór..."

...przez niebotyczną grań pieliśmy długo się..." (całość TUTAJ)

Rohacz Płaczliwy

Widmo Brockenu !!!

Niesamowite

Rohacze w tej mgle wyglądają jak Mordor - niesamowity klimat

"...aż po tysiącach prób, przez przeraźliwą biel, opłacił się nasz trud, osiągnęliśmy cel..." 

Chmury pomału, bardzo pomału odsłaniają góry

Przewalają się przez doliny

Klimat magiczny

Komin w drodze na Rohacz Ostry

ROHACKI KOŃ !!!

Teraz ostrożnie...

Zejście w dół nie jest łatwe

Ale walczymy :)

Magia z tymi mgłami i słońcem

Walka w ścianie :)


Przepięknie jest


Majestat !!!

Słupki, kochane słupki :)

Morze chmur

Drugie WIDMO BROCKENU dzisiaj - tym razem pod Wołowcem

Zaczyna się spektakl świateł - zbliża się zachód słońca

Kolory!!!

Rohacze w chmurach i "rudy" Wołowiec

Dymiące słupki :)

Wodospad mgieł/chmur :)

Zdjęcia tego nie oddadzą, ale te chmury przewalają się przez góry i doliny. Płyną

Słońce ustępuje miejsca swojemu następcy...

Już po zachodzie słońca

Noce w górach są niesamowite

Ostatnie spojrzenie w tył... ale niedługo wrócimy, tu jest za pięknie aby nie wrócić :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Kiwon 2024

  • DST 107.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2024 | dodano: 08.10.2024

Mimo, że startujemy już ponad 10 lat we wszelakich rajdach na orientację, to na KIWON - legendarną imprezę tego półświatka - jeszcze nigdy wcześniej nie dotarliśmy. Powód był jednak prozaicznie prosty: KIWONiasty nie organizował tras rowerowych. Owszem... czasem startujemy pieszo i kilka razy był pomysł uderzenia na "konika" (dla niekumatych ---> KIWON) z buta, ale październiki nierzadko bywają mocno rajdowe i zawsze wygrywała inna impreza z dwoma kołami w tle. Jak ktoś wie, jak bardzo kochamy Beskid Niski, ten także zrozumie, że mieliśmy o to pewien żal... ech, brak rowerów na tej imprezie dość mocno łamał nasze sercach. Tzn. łamałby je gdybyśmy je mieli.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER)   Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee...  laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.      

"Chyba dobrze się już znamy, wdychamy się do płuc
mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc
Za dobą doba mija, tak jakby nam na złość
obojętność mnie dobija, Ty już dawno masz mnie dość
Sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w gniew
zastanów się dwa razy, czy szaleństwa czujesz zew (i czy chcesz przelewać krew?)
(piosenka KOŁOWROTEK)
Długi cytat na początek, ale sporo z powyższych wersów bardzo dobrze oddaje, to co się stało na początku rajdu ("mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc...").
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt. 
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć. 
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie:  "Pisma procesowe napisane na odpierdol" 
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".    
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.”  - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...  
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...

Przez mgły...


...i pod górę...

...dymamy nie na ten szczyt co potrzeba...

...tymczasem na właściwym szczycie.


...i - CYK !!! - zmiana narracji, idziemy w to łeb w łeb
bo nagłe zmiany akcji, to dla nas powszedni chleb
Zapętleni w naszym losie, ułożeni w nieporządku
tak stabilni w tym chaosie, zaczynamy od początku !!!!
(nadal piosenka "KOŁOWROTEK")
Postanawiamy podjąć jedyną racjonalną decyzję: zakopać topór wojenny. Ja obalam flachę z eliksirem i czuję jak mi się oczka otwierają, a Szkodnik bierze... na wstrzymanie. Emocje opadają. Jesteśmy ponad godzinę w plecy, ale jeśli nic nie zmienimy, to nasza sytuacja raczej się nie poprawi. Pora na rozejm i odbudowę naszego Dream Team'u - tego co dyma na rympał przez bagna i wiatrołomy ciesząc patelnię, wraca do Krakowa z Warszawy na rowerze, tego co jak objeżdża Tatry to tylko szlakami, tego co nawet przez nieprzebyte śniegi rypie na rowerze...  Polityka DAMAGE CONTROL po raz pierwszy. Straconej godziny już nie odzyskamy, ale możemy zacząć w końcu robić coś z sensem. To będzie reset lepszy niż ten Bush - Putin, lepszy bo bardziej szczery - nie ujrzałem w oczach Szkodnika demokraty. Bynajmniej, to nie ten adres :P
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.  
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...

Lysula i jej nowa wieża
Dokładnie tak... wiecie jak kochamy wieże widokowe. Mamy też zasadę, że wszystko co wyjdzie z ziemi na kilka metrów w górę (oprócz prywatnych domów) musi zostać odwiedzone :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz

Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D

Szkodnik po resecie :)

Niemal słyszę "Jesteś na złym pastwisku, kurwiu ":D

Romantyczna wieża - w deszczu :)

Wypasss ławeczka :D

Pchamy...

Jest i Pan Wież :D

Trzeba tu kiedyś - najlepiej niedługo - wrócić, już tak nie-rajdowo, na spokojnie bo to  zacna konstrukcja :)


ORIENT'alna magia

Ruszamy dalej - przed nami masyw Magurycza(-y?). Pamiętam jak jeździliśmy tu zimą - w śniegu, a przejście boso przez bród, ze względu na ostre kamienie było naprawdę bolesne - bardziej niż mogłoby się to wydawać. Tym razem nie będziemy forsować rzeki, ale pojedziemy od drogi na której jest most. Naszym celem jest znany nam cmentarz wojenny z IWW, ale wcześniej złapiemy jeszcze najładniejszy punkt dzisiejszego rajdu czyli mostek ---> zobaczcie pierwsze zdjęcie pod tym akapitem/rozdziałem. To właśnie kochamy w rajdach na orientację - to, że potrafią "one" umieścić lampion w takich miejscach - perełka. Oczywiście bardzo wiele zależy od budowniczego trasy... były także rajdy gdzie łapałem się za głowę, na zasadzie: co to był za pomysł dawać tu lampion? I nie mówię tutaj o bezpieczeństwie dotarcia do punktu bo to... to jest osobny temat na oddzielny wpis :D :D :D - ale o tym, że punkty były, takie hmmmm niejakie lub jak głosi pewien wpis na Stravie: "pięknym wałem do ch**jowego miejsca".
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):

"A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę..."


Rzec nie mogę bo nasz wariant jest autorski, a doliczając wtopy z początku rajdu, to nie mam przekonania, że na pewno chcecie to wiedzieć...
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:

Dzień dobry, Panie Lampion, witamy na pokładzie :)


Co się tutaj ukrywa? :D

Jeszcze zielono choć wilgotność i klimat już w pełni jesienne

Znany nam cmentarz w masywie Magurycza(-y?)

Wszyscy kochamy jesień w górach... "Jesienią góry są najszczersze... jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci..." o błocie pod kołami... (całość: TUTAJ)

Spotkanie na szlaku i to na żółtym szlaku !!!


Nyquist i Lapunow'ów lubią takie punkty kontrolne

A skoro jesteśmy już przy fajnych punktach kontrolnych, to ich tym razem nie brakowało. Poniżej tekstu kolejny "niepewny" mostek do naszej kolekcji - konstrukcja, którą widziałem już np. w Świętokrzyskiem, podczas misji odbicia Telegrafu z rąk Grupy Otrocza. Basia jak rasowy budowlaniec mówi, te słupy nie są projektowane na obciążenia w tej płaszczyźnie... i wskazuje tzw. strzałkę ugięcia konstrukcji pod własnym ciężarem. Pytam zatem czy moduł EJ budzi jej wątpliwości... większe niż nasze własne poczucie równowagi podczas wędrówki po takiej przeprawie. I nie mówię tutaj o statyce, gdy wszystkie siły się równoważą i nie ma wypadkowej - nie chodzi mi tutaj o taką równowagę, ale raczej o pewien zapasie stabilności układu belka plus my... stabilności liczonej w sensie Lapunowa czy poprzez Kryterium Nyquista. . Innymi słowy, prościej - odpowiedzieć na pytanie czy układ nie jebnie...
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...    
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie... 
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)

To jak z tą charakterystyką amplitudo-fazową? Jaki będzie zapas stabilności układu?

Cmentarz choleryczny

Padać, chwilowo nie pada, ale takie łąki to jest woda totalna - aż chlupie w butach

Dany jest Szkodnik z rowerem, na którego działa siła grawitacji (F = ma), Szkodnik porusza się z prędkością V0 (V2, ja Ci mówię, że V2 bo ten Szkodnik to jest rakieta!!!)


BARTNE oraz oddelegowany tam Negocjator !!!
Bartne - bacówka. Magiczne miejsce w Beskidzie Niskim i mamy tutaj punkt. Do tego jest to punkt żywieniowy. Gdy podjeżdżamy do bacówki, wychodzi do nas obsługa punktu i zaprasza nas na zupę. Odmawiamy, bo jednak jesteśmy w lekkim nie-do-czasie przez te durne błędny i kłótnie.
Wtedy poda "no to może pierogi?". Ooooo, negocjator!!! (ta scena, koniecznie ta scena - TUTAJ!!). Pamiętajcie, że ja noszę na masce szermierczej tą postać, więc tym bardziej ta scena do mnie przemawia. Basia jednak próbuje mnie odciągnąć, bo wie że za moment - jak padnie: schabowy albo szarlotka, to koniec. Zostaniemy do wieczora. To ostatni moment aby wyciągnąć mnie z pułapki.
Cudowne miejsce na punkt... a skoro Bartne, no to musi polecieć... i tak, tak, wiem że linkowałem to 1000 razy, ale to Bartne!!!

"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł
Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...

Dobry Pan mnie wiedzie wyboistą drogą
Dobry Pan życzenia moje zna
W góry myśli poszybują ku pradawnym Bogom
A w kopułach cerkwi wieczność trwa.
Na tej drodze różne słowa już padały
Słowa złe i dobre, miłość szła i śmierć
Tylko buki w górach niewzruszone stoją
Jakby chciały się do nieba wznieść..."
(całość TUTAJ)

"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...

"Święty spokój ofiaruje nam Mikołaj, Święty spokój w jego skośnych oczach tkwi..." a jak nie będzie Mikołaja, to może być Dmitro :)

"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł..."

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie –
Daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie..."
(klasyka od Mistrza Jacka - TUTAJ)

Znowu przez mglisty las


Mój przyjaciel, Wierch Wirchne... mnie zawiódł
Wbijamy na znany nam niebieski szlak przez Wierch Wirchne. Wiemy, że jest przejezdny bo niektóre szlaki Beskidu Niskiego to znamy na pamięć. Już na jednym rajdzie - jak dobrze pamiętam, to był któryś Hawran - także skorzystaliśmy z tego skrótu do Przełęczy Małastowskiej. Ciśniemy przez las, a co na drodze do pod koła... nawet te 7 koni z jeźdźcami, którzy się tu zabłąkali. Nie hamujemy już dla nikogo. jest 17:00 z hakiem, a chcemy jeszcze zdążyć na punkt żywieniowy (czynny yulko od 18:00). Ten lampion tutaj musi zatem wpaść od kopa abyśmy się nie spóźnili. Jedziemy w końcu nie na byle jaki punkt, ale na drugi punkt żywieniowy! Jak to było w Alicji w Krainie Czarów?  Niegrzecznie jest się spóźnić "na herbatkę" --> a skoro jesteśmy już przy Alicji i herbatce to "...look at your face, you are so troubled, my dear. Of course, this RACE makes you angry, we are all mad here" (drobna parafraza TEGO)
Aby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma. 
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego -  to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat. 
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.
Ponownie rypiemy bez dróg :P

No i znowu zadyma z Lokalsami :P

Szkodnik, jedźże normalnie... bez wygibasów :P

Niebieski szlak przez Wierch Wirchne


"...we are all mad here" (był link przed chwilą).
Przejeżdżamy przez punkt żywieniowy, gdzie posilamy się kilkoma ciasteczkami, pogadamy chwilę z Grześkiem który ten punkt zabezpiecza i zgodnie z tym, co napisałem powyżej - przeplanowujemy nasz wariant. Zostało nam 2 godziny 40 min... malutko, a tu nie ma jak prosto odbić na bazę, bo oddzielają nas od niej góry. I to niemałe. Aby nie zaliczyć NKL'a trzeba już teraz zacząć wprowadzać reformy związane z "damage control" i odpuścić cześć punktów kontrolnych. Najtrudniej będzie przedrzeć się jednak przez góry, bo zaraz zrobi się ciemno, a nie ma tutaj jakieś fajnej, oczywistej, samo-narzucającej się drogi na drugą ich stronę.
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy...  powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem. 
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie  mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze.  W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły... 

Forsując rzeki i cieki wodne :)

Kraina miodem i mlekiem płynąca...
Miodem to nie wiem, ale mlekiem bardzo. Mgła jest taka, że zaczyna być ciężko z widocznością na kilka metrów. Najgorsze jest jednak to uczucie po tym dziwnym spotkaniu: zjadło nam ono (spotkanie, nie uczucie :P) z 15 min, a nic konkretnego z niego nie wynikło... ani Panu nie pomogliśmy, ani nie nadgoniliśmy trasy. Czasowo stoimy źle, powiedziałbym że nawet że bardzo źle. Trzeba cisnąć... w nogach mamy już ponad 2000 przewyższeń, więc podejścia/podjazdy bolą, a zjazdy w takiej mgle to też jest wyczyn. Nie wiem co gorsze, czy w dół po mokrych korzeniach szlakiem jak dzieci we mgle... czy po asfalcie, gdy da się lecieć 40 km/h ale potencjalny szlaban albo inną przeszkodę to zobaczycie dopiero z chwilą zderzenia się z nią.
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.

"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean"
(minimalne parafraza TEGO)

Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach  - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P

A za 10-15 min to jeszcze niebo zgaśnie...

Kolejny nasz, mimo warunków :)


To twoje przedstawienie, Mała
Zostało nam 45 min, a jesteśmy naprawdę daleko do bazy... wiemy już, że spóźnimy się. Nie ma szans przeskoczyć tej odległości w 45 min. Co więcej, nadal grozi nam NKL (dyskwalifikacja), bo możemy przekroczyć także dopuszczalny limit spóźnień. Trudny początek rajdu oraz błędy nawigacyjne ustawiły nas w sytuacji... DRAMATYCZNEJ !!! K**wa, DRAMATYCZNEJ! Zaraz zginiemy! Dobra! Panika już była, odfajkowane na liście, teraz pora na zarządzanie kryzysowe. Protokół: "DAMAGE CONTROL" kolejny krok...
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D

DAMAGE CONTROL krok pierwszy: pomijamy resztę punktów po drodze, za duże ryzyko wejścia w NKL. Dzida na bazę. Nie lubię tego, ale nie ma wyboru. CZAS! CZAS! CZAS!
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"

"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim"
(TUTAJ)

Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary... 
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.

Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P

Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P 

Gęstwina odnaleziona :D

Warun koneserski :D

Krzyżyk na drogę :D



Kategoria Rajd, SFA

Velo Pszemsza, zapadliska i Rabsztyn

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 września 2024 | dodano: 01.10.2024

Dzień po naszej kolejnej tatrzańskiej wyrypie (z pierwszym śniegiem w tym roku) jedziemy przejechać się na luzie po szeroko rozumianej okolicy. Tym razem wybór pada na znany nam, ale na razie tylko fragmentarycznie, szlak VELO PSZEMSZA. Powiem Wam: jest zacne - niemal cały czas leci po lesie (albo po pustyni... np. Pustyni Błędowskiej). Do tego przykombinujemy trochę z mapą i złapiemy okoliczne leśne szlaki np. niebieski na Pojezierzu Olkuskim. Tak, dokładnie - POJEZIERZU, bo mamy w kraju nową krainę. Duża ilość zapadlisk i późniejszych ich podtopień sprawiła, że w olkuskich lasach powstają jeziora. I to duże jeziora! Można o tym poczytać na przykład TUTAJ oraz TUTAJ (sporo także zdjęć z procesu - strona FB).
Innymi słowy weekend wykorzystany w pełni, tylko nogi trochę bolą bo wczoraj pękło około 2000 przewyższeń / 28 km, a teraz dokładamy kolejne 600m pod górkę :D 

Szkodnik poszedł po bandzie :)

Silver Park Olkusz

Ciuchcia! Niezmiennie w sercu gra TO !!!

Zabytkowa kapliczka

Czyżby filia znanego klubu studenckiego :D ?

Szukając fajnych miejsc w lesie :)

Szlakiem w kolorze nieba :)

Zapadlisko!!!

Olkuskie Mazury :)

Kosmos, że dwa lata temu tu była droga :D

Prawie jak Jeziorka Duszatyńskie :)

To co? Bierzemy z biegu :D ?

No dobra, tutaj tylko po pas :D

Szkodnik z jeziora :)

Pani Jeziora :D

Upalamy

Nie drzyj ryja. Po dobroci! Z przebitym płucem ciężko będzie Ci krzyczeć :)

Jak niedziela to DO LASU, DO LASU, DO LASU :)

VELO przez Pustynię - wypass

-Daleko do morza? -Z 500km - Panie, ale Wam plażę odwalili...

Wypasss

CISNĄŁBYM... a nie, czekaj! CISNĄŁEM :D

HAŁUDY !!!

Zacne to Velo :)

Kierunek WOLBROM

Tzw. pętla w Kolbarku :)

Niezmiennie :)

Rabsztyn o zmierzchu

Wracamy bo zimno, ciemno i do domu daleko :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Polski Grzebień i Mała Wysoka

  • DST 28.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 28 września 2024 | dodano: 29.09.2024

Wracamy w Tatry. Znowu! Ten rok to idziemy ostro po bandzie jeśli chodzi o nasze ukochane Tatery :D I to zarówno pieszo jak i rowerowo! Liczę, że to jeszcze nie koniec, bo do końca roku jeszcze trochę weekendów zostało :)
Tym razem naszym celem jest:
- przełęcz Polski Grzebień 2200m (atak ze Smokovca, ale najpierw podejście Tatrzańska Magistralą do Śląskiego Dom pod Gerlachem)
- Mała Wysoka 2429m
- Prielom Rohatka 2288m
- schronisko Zbójnicka Chata
- Rainerova Chata, Hrebieniok i powrót do Smokovca.
W Smokovcu jesteśmy o 8:00 rano i parkujemy na głównym parkingu (tym na skrzyżowaniu dróg "z PL" i "z Popradu"). I jesteśmy na nim trzecim autem. No to są jaja, jest pusto! Po prostu pusto! Wygląda na to, że sezon się już skończył. Bynajmniej nie ubolewam - jestem tym faktem zachwycony :D
Zapowiada się piękny dzień w wysokich górach... nie wiemy jeszcze, że mimo pięknej pogody na dole, to na górze w ciągu godziny przejdziemy z lata w zimę... tak, nie w jesień, ale w zimę, bo na 2400 będzie nam padał śnieg. Owszem dziś jeszcze się nie utrzyma na ziemi, ale gdy piszę te słowa czyli dzień po wyprawie, to już wiem że po nocy na najwyższych szczytach jest biało. A pomyśleć, że pod Domem Śląskim (okolo 1600m) jedliśmy drugie śniadanie w podkoszulku, bo było "lato w pełni". Na Wysokiej (2429m) miałem na sobie polar, kurtę, rękawiczki i czapkę :D

Zmiana warunków "w oczach" to jedno, ale dzisiejszy dzień będzie należał do chmur i mgieł. Będą się one "przewalać" przez góry, raz zasłaniając je całkowicie, tylko po to, aby za moment ostre szczyty przecięły tą mleczną biel. Niesamowity klimat, przepiękny i złowieszczy spektakl. Z resztą popatrzcie na zdjęcia poniżej! 
Na podejściu w sercu grać mi będzie poniższy utwór (tak, wiem, że ma on podtytuł "Historia pewnej rewolucji" i jest pewną metaforą, ale dla mnie ma on dwa znaczenia - to alegoryczne, ale i dosłownie, bo kapitalnie ujmuje piękno i majestat gór)

"Porwaliśmy się na zdobycie wielkich gór
Herosi z dawnych lat służyli nam za wzór
Przez niebotyczną grań pięliśmy długo się
Niejeden opadł tam znajdując w dole śmierć
Po drodze hulał wiatr i sypał w oczy śnieg
Paraliżował strach odbierał zmysły lęk
Lecz nie ustawał nikt nawet w godzinie złej
Zaciskał pięści i ze śmiechem wołał : hej

Przepięknie jest
I tylko tlenu mniej

A prowadziły nas Nadzieja Wiara Złość
Bo tam na dole Zła naprawdę było dość
I warto było iść do góry wciąż się piąć
By sobą wreszcie być by przestać karki giąć...

Przepięknie jest
I tylko tlenu mniej

Aż po tysiącach prób przez przeraźliwą biel
Opłacił się nasz trud - osiągnęliśmy cel
Czuliśmy bicie serc i pod stopami szczyt
Gdzie pewne było że przed nami nie był nikt
Lecz nie odezwał się tym razem żaden śmiech
Bo wszyscy padli tu zajadle łapiąc dech
I dziwny jakiś był zwycięstwa słodki smak
Minęło parę chwil aż ktoś wychrypiał tak

Przepięknie jest
I tylko tlenu brak..."
(całość TUTAJ)

Wspinaczka po łańcuchach  w takim klimacie... kosmos! A łańcuchy tutaj wcale nie należą do najprostszych, BA! powiedziałbym, że są trudne i cieszę się, że robiliśmy je w tą stronę - czyli podejście trudniejszym kawałkiem, zejście łatwiejszym. Jednak z naszymi operowanymi kolanami, mimo że działają jak złoto, to jednak nie jesteśmy już 18-letnimi kozicami.

Tatrzańska Magistrala w kierunku Domu Śląskiego


Jest i DOM

Z każdą mijającą minutą, chmury te będą coraz bliżej nas... będą wspinać się po zboczach, aż przykryją nas całkowicie. Niesamowite to będzie - pościg!

Jak ja kocham wodospady

"Pnie się w górę ścieżką kamienistą
Wśród upiorów, widm, bezgłowych ciał,
Ale nie przeraża go to wszystko
Bo nie takie strachy z domu znał...
Widzi już na szczycie, jak ze źródła
Woda Życia tryska srebrną mgłą

A przy źródle jeden z braci mruga:
Popatrz Jasiu w dół, tam jest twój dom!"
(klasyka, całość TUTAJ)
(popatrz w dół, tam rzeczywiście stoi pewien DOM)

Zaczyna się spektakl... z każdą chwilą stając się coraz bardziej złowieszczy...

"...ale czy pewne formy zła, nie kryją w sobie, pewnego dziwnego, perwersyjnego piękna?"

"Z mgieł zakrywających ścianę, wyłaniała się potężna postać kobiety w długiej sukni, w kapeluszu z chmur.
Uniesioną ręką zdawała się nam grozić. Gniewna Bogini..."
- Anna Czerwińska (himalaistka), cytat z książki "Nanga Parbat - góra o złej sławie"

"Za koronkową mgłą
Misterium się rozgrywa..."
(całość TUTAJ)
"...po drodze hulał wiatr i sypał w oczy śnieg..."

"...paraliżował strach, odbierał zmysły lęk..."

W górach jest przygoda,
ruszaj jeśliś żyw,
animuszu doda
plecak pełen piw..."
:D :D :D (całość TUTAJ)

"Tam Tatry prawie do nieba,
tam ludzie tacy jak trzeba
tam moje życie, szczęście me i moja łza..."
(całość TUTAJ)

"Na szczytach Tatry, na szczytach
na sinej ich krawędzi,
króluje w mgłach świszczący wiatr
i ciemne chmury pędzi..."
---->

"...rozpostarł z mgły utkany płaszcz
i rosę z chmur wyciska,
a strugi wód z wilgotnych paszcz
spływają na urwiska"
(wiersz Adama Asnyka "Ulewa" ---> w poezji śpiewanej TUTAJ)

"...i warto było iść, do góry wciąż się piąć..."

Wąsko :)

"Aż po tysiącach prób przez przeraźliwą biel
Opłacił się nasz trud - osiągnęliśmy cel
Czuliśmy bicie serc i pod stopami szczyt..."


"Nie widać nic - błękitów tło,
i całe widnokręgi
zasnute w cień, zalane mgłą,
porżnięte w deszczu pręgi... "
(Asnyk - macie link powyżej)

"...i tylko Tatry niech w śniegu zapłaczą,
za Tobą, za mną, za nami.
Oto są sprawy najprostsze
Nic ponad Tatrami"
(całość TUTAJ)

Kocioł między Polskim Grzebieniem a Prielomem Rohatka...

Obiektyw zalany wodą z trudem łapie ostrość

Wtargnięcie mgieł do doliny, za parę sekund jezioro zniknie w mlecznej bieli...

"Po grani, po grani, po grani,
tu mi drogi nie zastąpią pokonani,
tylko łapią mnie za nogi, krzyczą 'nie idź, krzyczą 'stań'
Ci co w pół stanęli drogi i zębami, pazurami, kruszą grań"
(całość - TUTAJ)

"Góry wysokie, wiem co z Wami walczyć karze
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!"
(całość TUTAJ)

"...ściana! Droga pod szczyt...
samo możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt..."
(całość jak wyżej)

"Za szczyty gór,
Za kresy chmur
W krainę cieniów bladą —
Spiesz noc i dzień.
(Odrzeknie cień}
Tam znajdziesz Eldorado!"
- (Edgar Allan "Eldorado" - wersja w oryginale czyli po angielsku, poezja śpiewana ---> TUTAJ)

Schodząc w nieprzebytą biel...

Magiczne miejsce

Under wicked sky...

"To moja droga z piekła do piekła
Z wolna zapada nade mną mrok
więc biesów szpaler szlak mi oświetla..." 
(znowu Mistrz Jacek - link macie kilka zdjęć powyżej bo to ta sama piosenka co poprzednio)

Zbójnicka, Terycho, pod Wagą - czyli historia do dziś pisana przez tzw. "Nosiczy"

Legenda słowackich Tatr




Kategoria SFA, Wycieczka

VIII Puchar Piotrkowa 2024

  • Aktywność Sztuki walki
Czwartek, 26 września 2024 | dodano: 27.09.2024

No to rozpoczynamy sezon zawodów 2024 !! Mówię oczywiście o LIDZE A czyli tej zaawansowanej, bo zawody LIGI B rozegraliśmy jeszcze na wiosnę. Liga B, mówiąc kolokwialnie „robi robotę” bo wciąga w świat zawodów coraz to nowszych zawodników i super jest obserwować ich pierwsze kroki, ale nie ukrywam też, że to właśnie na Ligę A czekamy z niecierpliwością pod kątem obserwacji walk i emocji. To tam zobaczycie najlepsze pojedynki, to tam startują zawodnicy z największym doświadczeniem… no i największymi aspiracjami i ambicjami! Gdy startowałem w zawodach zawsze kierowałem się zasadą: "srebrnego medalu się nie wygrywa, tylko przegrywa się złoty", więc aż nadto rozumiem naszych "młodych" walczących o najwyższe laury i medale.  
Na pierwszy ogień w 2024 roku idzie tym razem VIII Puchar Piotrkowa, na który przybywamy z Basią w niedzielę aby pomóc w organizacji i posędziować finały.
(Sobotę spędzamy na rajdzie Silesia Race, więc przez ten weekend to się trochę po Polsce najeździmy).
Jako że walki eliminacyjne zaczęły się już w sobotę, to faza grupowa Szpady i Szabli była już rozstrzygnięta. Czekały nas teraz eliminacje Rapiera oraz potem „finały” we wszystkich 3 broniach. Poprzez finały rozumiem tzw. „szóstki” czyli formalnie będą to ćwierfinały (6 zawodników), półfinały (4 zawodników) oraz sam finał i pojedynek o trzecie miejsce.

Łapka :)

Wymiana na żelazie :)

W natarciu :)

Wjazd na pełnej :D


Jak zawsze przy okazji mini-relacji z zawodów poopowiadam Wam coś o szermierce lub samych zawodach. Jak prześledzicie relacje z naszych zawodów i Mistrzostw, które wrzucałem na bloga to zobaczycie, że więcej było o istocie szermierki jako takiej (strategia, taktyka, postrzeganie walki, przygotowanie zawodnika, itp). Dziś zatem trochę słów "od kuchni", coś o organizacji zawodów i perspektywie sędziowskiej. Oto opowieść o tym co się dzieje, kiedy... trzeba pogadać :)

„Czy zwodnicy chcieli byś coś powiedzieć?” czyli komunikacja na linii sędzia - zawodnik
Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i błędy – zwłaszcza percepcji (czyli postrzegania akcji: co się stało w walce) - się zdarzają nam wszystkim. W naszych zawodach mamy zatem otwartą linię komunikacyjną pomiędzy sędzią głównym a zawodnikami.
Jest ona wykorzystywana sporadycznie, w rzadkich - acz zdarzających się - sytuacjach, w których sędzia główny nie dochodzi do porozumienia z sędziami liniowymi. Jeśli sędzia główny uzna, że bez rozmowy z zawodnikami, nie zdoła wydać sprawiedliwego werdyktu, może On taką linię komunikację otworzyć. Linia ta jest jednak charakteryzowana poprzez pewną hierarchią sygnałów. Czyli nic innego jak magistrale komunikacyjne w przemyśle: CAN, Modbus, CC-link i inne podobne. My zawsze do wszystkiego podchodzimy po inżyniersku :D
Po pierwsze musi wyjść żądanie nawiązania komunikacji, a późniejszy sposób realizacji tego żądania jak i odpowiedzi na nie, jest ściśle określone w naszym regulamin.
To co mam przez to na myśli to fakt, że nasi zawodnicy – przed startem w zawodach – zostają przeszkoleni w jaki sposób ich komunikacja z sędzią powinna wyglądać. Takie szkolenie jest potrzebne bo walka wiążę się z dużymi emocjami, ale także z pewnym zaburzeniem postrzegania sytuacji - walka zza maski wygląda zupełnie inaczej niż obserwowana z boku.
W praktyce zatem zarówno sędzie może poprosić zawodnika o odpowiedź na zadane mu pytanie, ale także zawodnik ma prawo zgłosić się z pytaniem lub komunikatem do sędziego.
Co ważne i warte zaobserwowania: brak zrozumienia przez zawodnika zasądzonego werdyktu, nie jest jednoznaczny z tym, że decyzja sędziowska była błędna lub niesprawiedliwa.
Konkretny przykład tego o czym mówię to sytuacja postaci: duże emocje mogą powodować, że zawodnik na przykład nie poczuł trafienia, które w rzeczywistości otrzymał (a sędziowie je widzieli).

Błąd zasłony :)


Perfect timing :)

Jak ja lubię obrazki z cyklu WTF - pokrzywiło tutaj kogoś :)

Piękna akcja :)

Pchnięcie i nieudana zasłona czwarta :)


Aby uniknąć sytuacji, w których zawodnicy kłócą się z sędzią o werdykt, ale jednocześnie mają możliwość pomóc i mówię to w pełnym znaczeniu tego słowa: POMÓC sędziemu w wydaniu sprawiedliwego werdyktu, zostały wprowadzone przez nas pewne zasady komunikacji. Aha, ważne!!!  Tą drugą cześć zdania także mówię w pełnym znaczeniu: sprawiedliwy werdykt…  to nie zawsze i nie koniecznie werdykt dla Was korzystny. Pamiętajcie o tym.
Natomiast, mówiąc o wspomnianych zasadach, najważniejszą zasadą jest to, że zawodnik może wypowiedzieć się tylko na własną niekorzyść.
Przykłady komunikatów, jakie zawodnik może „wysłać” sędziemu:
„Nie zadałem trafienia” – z chwilą kiedy sędzia zamierza zasędziować, że zawodnik zadał trafienie, tenże zawodnik ma prawo nie uznać swojego trafienia.
„Otrzymałem trafienie” – w każdej chwili zawodnik może przyznać się do otrzymania trafienia.
Raz jeszcze podkreślamy: zauważcie, że zawodnik może zawsze wypowiedzieć się na własną niekorzyść. Nie jest to jednak wymagane/obowiązkowe, komunikat „NIE WIEM” też jest w pełni akceptowalny.
Komunikat „NIE WIEM” może jednak oznaczać trzy rzeczy:
- zawodnik rzeczywiście nie ma wiedzy o danym zdarzeniu
- zawodnik NIE CHCE podzielić się wiedzą na swoją niekorzyść (nie musi – to sędzia podejmuje decyzje). Oczywiście, że zasady fair-play „zachęcają” jednak do nieprzyjmowania takiej postawy, ale to zawsze będzie wybór zawodnika w odniesieniu do swojego sumienia i budowania własnej reputacji.
- zawodnik zadał trafienie i o tym wie, ale jako że NIE WOLNO Mu podzielić się wiedzą na swoją korzyść (niestety dopuszczenie takiej postawy powodowałoby wymuszanie na sędziach decyzji na swoją korzyść – rzadko sprawiedliwie), wysyłając komunikat "NIE WIEM" zdaje się na decyzje sędziego czy uzna on to trafienie.
Na pierwszy rzut oka zasady te mogą się wydać dziwne, ale uwierzcie że robią robotę! Oparte są bowiem o „najczystszego” Caldiniego czyli o wywieranie wpływu.
Sprawia ona, że zawodnicy poddani są mocnej presji zewnętrznej aby przyznawać się do trafień i raportować, że nie trafili (np. przyłożenie klingi bez osadzenia) gdy sędzia popełnia błąd.
Oczywiście mówimy o pewnym zbiorze sytuacji, gdy sędzia pyta zawodnika o to co się zdarzyło w jego percepcji.
Małym zbiorze, bo podkreślę --> gdy sędzia nie ma wątpliwości, taka komunikacja nie następuje. Werdykt zostaje wtedy wydany bez nawiązywania takiej komunikacji z zawodnikiem.
Presja ta uczy pewnej pokory - wyobraźcie sobie taką sytuację:
- wiesz, że dostałeś
- publiczność widziała, że dostałeś
- twój przeciwnik wie, że Cię trafił
- sędzia nie jest jednak pewny czy to trafienie padło i pyta Cię czy chcesz coś powiedzieć
a Ty odpowiadasz: "nie wiem"... uuuuuuu, reputacja level w dół :D
Masz do tego prawo, nie musisz świadczyć przeciwko sobie, ale reputacja....
Albo druga sytuacja: Sędzia Cię pyta czy zadałeś trafienie, a Ty mówisz "nie wiem". To jest sygnał dla sędziego, że to on musi podjąć decyzję. Sędzia nie wie czy Ty rzeczywiście nie masz wiedzy o zdarzeniu czy też "nie mówisz na swoją korzyść". W praktyce zatem nie wywierasz presji na sędziego postaci: "TRAFIŁEM, TRAFIŁEM, WIDZIAŁEŚ? TRAFIŁEM".
To sędzie teraz musi, samodzielnie, wziąć odpowiedzialność za werdykt np. powtórzyć sytuację lub uznać, że trafienie padło. 
Jak widzicie, na każdym etapie zawodów - zarówno zawodników jak i sędziów - przygotowujemy do brania odpowiedzialności za swoje działania. To wszystkim nas kształtuje i sprawia, że się rozwijamy.

Ja mam prostą zasadę: skoro aspirujesz do pozycji mistrza, to wygraj pomimo przeciwnością. Nie po wykłócaniu się, nie po debatach. Błędy sędziowskie to promil wszystkich sytuacji, wiec jeśli naprawdę jesteś dobry to statystycznie taki błąd Ci nic nie zmieni w twoim sumarycznym wyniku na całych zawodach. Jeśli zmieni to znaczy, że to mistrzostwo to było takie trochę umowne...  jeszcze gorzej jak całą karierę oparłeś na wymuszaniu wyników „pod siebie” na sędziach… przy tej strategii, to u nas daleko nie dopłyniesz, a kierunek płynięcie to będzie raczej „w dół”.. czyli do dna.
TAK, a teraz możesz iść i się popłakać w rogu sali. Nie zabraniam. Jak skończysz i przemyślisz swoją strategię na życie, to zapraszam na planszę z powrotem i zachęcam do pracy (a będą postępy).

Podsumowując: sędzia zawsze przychyli się na waszą niekorzyść, bo to hartuje wasz charakter, to buduje waszą reputację – pokazujecie, że nie chcecie wyniku z przypadku, ale wywalczycie go fair. A taka postawa to postawa mistrzowska. Do zobaczenia na kolejnych zawodach.

Opadli z sił :D ?

Uwielbiam to dopełnienie broni Rapier na Lewaku i Lewak na Rapierze :)

Gardełko :)

Czysto?

Nie, dubel !!! :D

Kontrola klingi

Strefa medalowa :)




Silesia Race 2024- Kobiór

  • DST 111.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 września 2024 | dodano: 26.09.2024

Jako że ostatnio kalendarz przestaje już mieścić wszystkie nasze zobowiązania, plany i sprawy wszelakie, to na Silesię zapisujemy się dopiero w ostatni dzień internetowych zapisów... do samego końca nie wiedzieliśmy zatem czy uda nam się wybrać na ten rajd. Co więcej, pytaliśmy online'owo Marcina czy rajd się odbędzie bo mimo, że fala powodziowa która zmyła MORDOWNIKA już przeszła, to jednak teraz dla dotkniętych województw nastaje najtrudniejszy czas - sprzątnie i odbudowa. Nie wiemy przecież jak Marcin zaplanował trasę, a na południe od lasów Kobióra mamy zbiornik Goczałkowice czy Czechowice-Dziedzice, które ucierpiały. Mogło się zatem okazać, że na terenach na których przebiegać ma rajd, trwa sprzątnie... inna sprawa, że psychologicznie to też dla nas trudna sytuacja. Rajd to zabawa... tak, ja wiem, że czasem, na niektórych trasach, walka o przetrwanie, obóz kondycyjny i ścieżka zdrowia w jednym, ale jednak zabawa. Głupio trochę jechać się bawić, gdy mamy w kraju (a ta fala nadal przecież idzie!) taką, a nie inną sytuację. Z drugiej strony, nawet w naszej ukochanej Kotlinie Kłodzkiej apelują aby nie stygmatyzować całych obszarów i nie odwoływać wakacji czy wyjazdów urlopowych na terenach, które nie ucierpiały. No i jest w tym bardzo mocna logika! To naprawdę racjonale i to na wielu płaszczyznach. Natomiast sami chyba wiecie, że racjonalności to nie zawsze po drodze z odczuciami...
Wahamy się zatem z zapisem do ostatnich chwil obserwując sytuację... Potem dochodzimy do wniosku, że zapisać się w sumie możemy. Najwyżej po prostu nie przyjedziemy, jeśli imprezę odwołają lub - wręcz przeciwnie - to nas zatrzymają jakieś jakieś nagłe zobowiązania... Jest tak na świeżo po zdarzeniu, że bardzo wiele może się zdarzyć.
Koniec końców, finalnie i ostatecznie trafiamy na listę startową trasy rowerowej 100 km i czekamy na nadchodzący weekend. 

Ponownie w lasach i kniejach Kobióra
Silesia ma bazę w Kobiórze czyli między Tychami a Pszczyną, na terenach gdzie mamy naprawdę sporo leśne kompleksy (np. drzewa są smutne... tak, słyszę to ciszę, która zapadła... wiem, wiem, to był betonowy suchar. Do usług :P). To tutaj przebiegł między innymi kiedyś Rajd Wilczy (kiedy to było... 7 lat p.o.k. ), a także samodzielnie zapuszczaliśmy się w te tereny całkiem niedawno: jeden rok p.o.k. (żadne P.N.E, a właśnie P.O.K czyli przed operacją kolana :P :P :P - tak nam łatwiej liczyć czas, bo nigdy nie rozumiałem, czemu przyjęliśmy firmę komunikacyjną jako wyznacznik czasu... o co chodzi z tym przed naszą ERĄ? Jaka stała za tym IDEA... i czy to było rozwiązanie na PLUS?). Dobra, dobra, już kończę z tymi sucharami :P
Wracamy do opowieści o samym rajdzie --> nadchodzi sobotni poranek, pakujemy rowery na auto i ruszamy do Kobióra. 
Dobrze będzie znowu pogonić za lampionami, bo dawno tego nie robiliśmy. Nasz ostatni rajd to był Hawran w Beskidzie Niskiem, a potem orientacyjnie zrobił się dość pusto w naszym kalendarzu. Pustkę dodatkowo spotęgowało odwołanie Mordownika. Wracamy zatem do ścigania się i przeczesywania lasów i bagien.
To będzie także pierwszy od dawna weekend, który NIE spędzimy w górach - postanawiamy zatem "pogonić" w dobrym tempie po wspomnianych wcześniej lasach. Wiecie, tak dla siebie, pojechać mocno - po-upalać, po-dzidować, odpalić kopyto. Ta fura jedzie dwieście czterdzieści na godzinę... no dobra, dwadzieścia cztery, a nie dwieście czterdzieści, ale może spróbujemy podciągnąć się pod 28 km/h lub więcej. Ma być ładna pogoda, lasy tutaj są bardzo przejezdne, więc czemu by nie polecieć jakimiś przelotami!
Będzie to miła odmiana od ciągłego pchania... jak to przecież bywa w górach. Strzeżcie się zatem lasy Kobióra - nadchodzimy :D     
Zapowiada się piękny dzień

Always, always second best :D :D :D

Szybko rozbierz się... jak na "osobistej". SZYBCIEJ, mówię!
No i nie sprawiaj kłopotów, mały kurwiu... Pani Szatniarka ma swoje sposoby na krnąbrne i rozwydrzone bachory :D


To śląskie... mostki budują wzdłuż rzeki :D

Ruszamy z bazy i już pierwsze metry pokazują nam, że świat nie do końca chce abyśmy upalali i dzidowali. Na wyjeździe z Kobióra mamy ruch wahadłowy bo rozkopali pół miasta. Stoimy na czerwonym. Ale spokojnie, spokojnie... mamy cały dzień. Limit czasowy na naszej trasie to 21:00, więc zakładamy że uda nam się zrobić komplet punktów kontrolnych.Takie opóźnienia to nie żadne opóźnienia.
Jednym z naszych "pierwszych" lampionów ma być ten na mostku, ale na odprawie Marcin powiedział nam, że tego lampionu tam nie ma. Mamy zrobić zdjęcie tego mostku, który finalnie znajdować się będzie nie nad rzeką, ale hmmmm nad rzeką. Tylko wiecie, nad rzeką w znaczeniu nieopodal rzeki... będzie sobie leżeć obok... wzdłuż (?) rzeki. I to całkiem spory most. Nie do końca wiem, co tu się odwaliło... może wystąpiły jakieś błędy projektowe, a wykonawca i tak powie "zgodnie z wymaganiami, zgodnie z projektem" :D
Nie wszyscy jednak chyba zanotowali, że lampionu tutaj finalnie nie ma i nie trzeba się do mostu przedzierać - wystarczy "foto".
Będą ekipy "drące" na punkt od drugiej strony (ja się pytam jak...), będą drużyny forsujące rzekę (ja się pytam po co...).
Jak to było w klasyce:
- Nie rozumiem
- To nie jest obowiązkowe

No to spoko, robimy zdjęcie i jedziemy dalej.

Szkodniczy awers :)

Szkodniczy rewers :)

Zielono :)

Predator (z zezem) tu był :D


Od kropki do kropki czyli nawigacja dla uważnych
Co ciekawe, dzisiaj spotkać na trasie lampion graniczy z cudem. Większość punktów kontrolnych będzie oznakowanych 3 kropkami (zmazywalną farbą - jak ktoś nie wie jak to się robi, ale chciałby się "rzucać"...) oraz perforatorem. To uczyni nawigację trudniejszą. Kropki nie rzucają się tak w oczy jak lampiony, a sami wiecie że czasami odnaleźć taki lampion wcale nie jest prosto. Przy kropkach jest zdecydowanie trudniej. Podoba nam się to bo trudna nawigacja to przecież dobra zabawa - ekipa KrakINO proszę nie brać sobie tego zdania do serca. Was ono nie dotyczy, Wy to potraficie srogo przesadzić z trudnością.... dobra dość dyplomacji, powiem wprost... potraficie DOJEBAĆ tak, że człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek umiał w mapę :D 
Szukamy zatem kropek na drzewach po lasach. A w lesie jak to w lesie, znajdzie się co wiatr tam naniesie... np. wrak samochodu. Macie na zdjęciu poniżej.
Tak jak wraku nie dało się przegapić, to kropkę na drzewie - zwłaszcza jak lecicie "na gazie" jakimś szutrem - przegapić już o wiele łatwiej. Zdarzy nam się czasem minąć punkt kontrolny, niewiele - parę metrów, ale jednak podświadomie szuka się lampionu.

Sponiewierało...

Leśne klasyki


Atak szczytowy vs aklimatyzacja :)
Przed nami najwyższy punkt naszej trasy - szturm na HAŁDĘ "SKALNY". To lubię na Śląsku, forsowanie hałd jest fajne - a na niejednej już przecież byliśmy.  Na tej będziemy pierwszy raz, a Marcin zapowiada widoki na Beskidy i na na tzw. "industrial", więc zakładamy zatem, że widok ze szczytu będzie zacny. Kierujemy się wskazówkami z odprawy aby odnaleźć wjazd w to miejsce, bo "główna" droga jest niedostępna (to tereny kopalni). Instrukcje podane przez Marcina są bardzo dokładne, więc szybko trafiamy do podnóża górki.
Szkodnik nie chce rypać na wprost i chce to objechać. No ile ja mam lat aby objeżdżać - rozdzielamy się. Zobaczymy kto będzie pierwszy! Zawody w trakcie zawodów. Szkodnik odpala kopyto i ciśnie podjazd, a ja na rower na ramię i dzida pod górę. Duża zmiana wysokości w krótkim czasie powoduje, że muszę założyć dwa obozy aklimatyzacyjne po drodze... ewidentnie wyczuwany jest brak tlenu... niby to jest niedaleko, ale jest tak stromo, że dostaję zadyszki. Potwierdzam zatem co piszą w książkach, aklimatyzacja to podstawa... lub po prostu jestem za słaby aby wbiec na hałdę z rowerem na ramieniu - na raz, bez odpoczynku. Wolę jednak wierzyć, że to pierwsze :P   

Kopalnia czarnego złota :D

Szkodnik drogą na około :)

Ja rypie na wprost brute force'em :P

Byłem pierwszy!!! O kilka sekund ale jednak !!!

Dymi !!!

Szczyt

Zacny widok :D
Industrial zone :D



Upalanie... co na drodze to pod koła
Zjeżdżamy z hałdy i ruszamy dalej. Tym razem sporo przelotów. Najpierw lasy we wschodniej części mapy, a potem na południe: przelot aż do Pszczyny... a potem z powrotem, "po skosie, w lewo do góry" czyli znowu przez lasy, lasy, lasy. Innymi słowy jest dokładnie tak jak zakładaliśmy: upalamy po lesie przez cały dzień. 
Nie ma się co tutaj rozpisywać - po prostu ciśniemy i nie hamujemy dla nikogo. Dosłownie, bo Szkodnik zostanie oskarżony o przejęcie zegarka Garmina od jednego z zawodników - Basia nawet nie zauważyła, że PONOĆ zderzyli się kierownicami na wąskiej ścieżce leśnej. Ja bym oczekiwał, że przy takim zdarzeniu to chociaż trochę szarpnie Szkodnikiem...a gdzie tak. Nie zauważył. A zawodnik podczas zderzenia zgubił zegarek i był przekonany, że zahaczył się o kierownicę roweru Basi. Ścigali nas po lesie, ponoć wołali... ale my widząc, że ktoś za nami leci, dodawaliśmy gazu. No i tak się bawiliśmy, Oni w pościgu za nami, a my uciekamy :D
Specjalnie bez imion, aby nie podawać publicznie tożsamości ofiar :D
Finalnie zegarek się odnalazł, spadł w trawę w miejscu "zderzenia", którego według Basi nawet nie było :D :D :D
Końcówka jak zawsze w bagnie... droga, która miała nas wyprowadzić z lasu do bazy istniała tylko na mapie. Utknęliśmy na jakieś 15 - 20 min w rozlewisku przy torach i trzeba było przedzierać się brute-forcem. Finalnie zamknęliśmy trasę w 111 km i w czasie trochę ponad 9 godzin. Nieźle, bo kilka małych wtop nawigacyjnych było (od niezauważenia 3 kropek na drzewie, po pomyłkę drogi - nic spektakularnego, ale kilka razy, a to jednak zawsze kosztuje trochę czasu).
Było zacnie - dobrze w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle pchać, bo mam wrażenie że od kwietnia to nie wychodzimy w gór, a tam to ciągle pchanie, noszonko i tyranie.

Na koniec potężna galeria z drugiej części rajdu. JEDZIEMY --->

Ale przelot !!!


Forsując cieki wodne :)

Bunkr z funkcją wieży obserwacyjnej :)

Ciśniemy!!!

Obiekty strategiczne :D

SZKODNIK, DAWAJ WPJERJOT :D

Chwila wytchnienia :)

I znowu upalamy :)

Pszczyna classic :)

Zakochany jestem w tej sentencji: "Jeszcze nie jest za późno na jutrzejsze życie" - to prawda !!!

Znowu w lesie :)

Na rympał :)

Spotterzy, wszędzie Spotterzy :D

Brute forcem do bazy :D


Kategoria Rajd, SFA

(Prawie jak) MORDOWNIK 2024

  • DST 16.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 14 września 2024 | dodano: 16.09.2024

...ciężko cokolwiek sensownego napisać, gdy południe naszego kraju po prostu tonie. MORDOWNIK 2024 jeszcze w piątek, decyzją gminy Ujsoły, został odwołany ze względu na prognozowane opady deszczu. Nie chcę pisać tutaj frazesów o tym, że była to dobra i jedyna słuszna decyzja (bo była!)  - chyba wszyscy są świadomi tego, co się wydarzyło w ten weekend.
Jako, że relację piszę w tygodniu, to widzimy już ogromne konsekwencje ulewnych opadów w sobotę i niedzielę...
Dolny Śląsk to dla nas niemal drugi (i pół) dom... Jak kiedyś nam odbije aby wyprowadzić się z Krakowa, to jedną opcją jest JELENIA GÓRA... bo JELENIA JEST SPOKO !!!. Drugim i pół bo drugim są Gorce. Nie zmienia to faktu, że oglądając wiadomości mam wrażenie otrzymywania raportów z frontu, gdy pod naporem wroga "padają" kolejne miejscowości... w zasadzie wszystkie te miasta bardzo dobrze znamy i darzymy niemałym sentymentem, a widok przelewającej się tamy w Plichowicach (zwłaszcza, jak wiecie jak to miejsce wygląda w normalnym czasie) jest wręcz surrealistyczny...
Niewiele możemy jednak zrobić... natomiast wiemy także jak wielki problem mają Janek, Kamila i Łukasz czyli Organizatorzy. Przeżyliśmy to (przynajmniej tyle... bo mogliśmy "nie" przeżyć, jeśli wiecie o co mi chodzi) w 2020 roku, kiedy nasz rajd Siła KORNOlisa został odwołany na 3 dni przed imprezą. Opisywałem to w Podsumowaniu Roku 2020.
Skoro niewiele możemy poradzić na sytuację na południu kraju, to może chociaż pomożemy ze złożeniem trasy?
Podejmujemy spontaniczną decyzję aby pojechać do Ujsołów i na coś się przydać. 
Decyzja może i spontan, ale przygotowanie wyjazdu konkretne.
Pamiętajcie, że relację piszę w tygodniu - natomiast w sobotę kompletnie nie wiedzieliśmy co zastaniemy.
Czy dojedziemy? Czy droga będzie przejezdna?
Czy wrócimy? Przejazd w jedną stronę to jedno, ale powrót po kilku godzinach - to mogą być zupełnie inne warunki.
Czy w miarę bezpiecznie będzie wejść do lasu?
Decyzja zapadła, pora teraz zminimalizować ryzyko. Do plecaka idzie cały zestaw do przebrania, ale wszystko - wszystko. Polar, druga kurtka przeciwdeszczowa, rękawiczki wodoodporne. Wszystko zapakowane w dwa lub trzy worki - tak abym mógł się przebrać "w suche" w terenie, jeśli nas przemoczy lub się skąpiemy.
Drugi taki zestaw leci do auta, czyli mamy dwa zestawy przebrania się "w suche".
Do tego zapasy wody i jedzenia na dwa dnia - możemy zabiwakować jak nas gdzieś odetnie. Folie/pałatki NRC jakby nie dało się w aucie. Do tego 3 latarki, w tym jedna zapakowana w 3 worki plus także trzy powerbanki, nóż, lina, saperka i multitoole.
Ostatecznie okaże się to nadmiarowe bo Ujsoły nie ucierpiały. Cała siła żywiołu poszła właściwie w Dolny Śląsk i obrzeża opolskiego. W Beskidzie Żywieckim warunki nie odbiegały od normalnego deszczu w Beskidach. Powiem więcej, na pół godziny nawet przejaśniło się niebo i wtedy... upchać do plecaka dwie przeciwdeszczowe kurtki, dwa polary oraz resztę szpeju, o którym pisałem powyżej... no to było wyzwanie. Zawsze lepiej jednak mieć ekwipunek niż go nie mieć.
Ruszamy po lampiony, ale cały czas staram się być na bieżąco z sytuacją w kraju. Serce boli jak widzi się dobrze znane nam miejsca rujnowane przez wodę... Mimo, że takie zjawiska to domena głównie lata, to jednak tym razem nawiedziły nas wczesną jesienią... a skoro to "Deszcze jesienny" no to:

"Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie

I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą..."

(całość w wykonaniu ROCKOWYM "śpiewane" przez AI ---> TUTAJ.
Ciekawe ilu z Was w szkole przerabiało tylko ten fragment o szybach, a fragment o Szatanie to był jakoś tak dziwnie ocenzurowan :P )

W bazie spotykamy Anię i Grześka, którzy także postanowili pomóc i zebrać część trasy. Jakoś tak ich decyzja o przyjeździe wydaje nam się mega racjonalna :D
Jak to było w "V for Vendetta" ---> "ah, man of my own heart"
W praktyce zatem, jako że punkty zbierają także Organizatorzy, to już w sobotę uda się zebrać wszystkie lampiony ze wszystkich tras..
Śmiać mi się chciało, bo Ania i Grzesiek zebrali 7 punktów kontrolnych, więc pasowałby zebrać przynajmniej 8, prawda?
Takie myślenie to chyba już jest nieuleczalny stan umysłu :D

Stwory hydrofobowe :)

"Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia,
dokąd pędzisz w stal odziany,
pewnie tam, gdzie błyszczą w dali
Jeruzalem, białe ściany..."
(całość TUTAJ)

W białą otchłań...

Mokre szlaki...

Mordownik nie zawsze uznaje ścieżki :D

Zbieramy mokre lampiony

Na 30 min się przejaśniło

Przez mokre lasy

"Niebo, ziemia, ja i Ty, na świata dwóch krańcach, żeby bliżej Ciebie być, STAWAŁAM NA PALCACH..." (całość TUTAJ)

Przez potoki...

No i czasem pod górę...

Nasz część trasy zebrana... mission accomplished.


Kategoria SFA, Wycieczka

PRZEMYŚL powrót do KRAKOWA

  • DST 365.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024 | dodano: 21.08.2024

Prawie 370 km, ponad 7000m przewyższenia (suma podejść), 71 godzin w trasie non-stop, 7 Pogórz (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie) ... czyli czwarta w tym roku nasza MEGA wyrypa. PIEKIELNY przetarł nam SZLAK, WARSZAWA udowodniła że jeszcze dajemy radę, a TATRY przesunęły nam granicę tego co niemożliwe (dosłownie przesunęły granicę, bo jeździliśmy przecież po Słowacji :D). Jeszcze niedawno właśnie o Tatrach pisałem, że były one zarówno perłą w koronie naszych wycieczek, ale także i najtrudniejszą wyrypą ever... no więc, chyba to już nieaktualne. To znaczy, perłą i jedną z najpiękniejszych naszych wycieczek zostaną już na zawsze (hej, to w końcu nasze majestatyczne i ukochane TATRY), ale palmę pierwszeństwa w kategorii "najtrudniejsza wyprawa" przejmuje PRZEMYŚL. I wcale nie chodzi tutaj o czyste parametry typu przewyższenie (Tatry - 5.5k, Przemyśl - 7k) czy czas jazdy (Tatry - 47h, Przemyśl - 71h), ale mówię raczej o subiektywny odczuciu jak ciężko było ukończyć trasę... Zapraszam zatem na dość szczegółową opowieść o naszej poniewierce po pagórach, chaszczach i błotach. Za siedmioma POGÓRZAMI, za siedmioma lasami jest gród, w którym to - nad pewną rzeką - mieszka SMOK. To miasto nazywamy także naszym domem...
I może piękny jest gród, w którym mieszka NIEDŹWIEDŹ, ale skoro "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" ruszamy zatem w długą drogę do domu.      

PRZEMYŚL sobie dobrze ten pomysł...
Bilety na IEC "Przemyślanin" kupiliśmy już w lipcu... jakoś tak zaklinając pogodę na długi weekend sierpniowy. Wszyscy zapowiadali armageddon wakacyjny, zwłaszcza w Zakopanem, więc my postanowiliśmy uciec od tłumów na szlaki w zasadzie nie uczęszczane... będzie to mieć jednak swoje konsekwencje w terenie. Mówię o tym "nie-uczęszczaniu", ale o tym trochę później. Jest bowiem jeszcze jedna, ważniejsza składowa takiej decyzji: 4 dniowy weekend. Opisywałem Wam przy okazji Piekielnego, Warszawy i Tatry genezę tegorocznych wypraw i niemal "dziecięcą" radość z ponownego odkrycia PKP jako części projektu "Polskie miasta - powroty do domu", więc nie będziemy skupiać się tutaj na samym pomyśle, ale właśnie na wspomnianym czasie przedłużonego weekendu. Ze względu na trudności terenowe i pewną znajomość "jakości" szlaków na Pogórzach szacujemy, że z Przemyśla to musimy mieć 4 dni na powrót. Wariant czarny zakłada przecież szlaki piesze i te mniej asfaltowe drogi - my wjeżdżamy głęboko w tere!
Mapa turystyczna pokazuje 10k przewyższeń (sic!) w wariancie zaplanowanym... masakra. Przecież 10k to jest jakiś kosmos... w Tatrach było 5.5k, w Tatrach !!! a tutaj przy górach nieprzekraczających nawet 1000 m wysokości jest to niemal dwa razy więcej. Nie do uwierzenia. mam wrażenie że to jakaś pomyłka, ale ... ale sprawdzamy to na kilku mapach i wszystkie tak samo szacują tą trasę. No nic... jako, że nie planujemy urlopu na poniedziałek, to musimy zamknąć wyprawę do niedzieli. Super by było także, chociaż trochę odespać te 3 zarwane noce przed poniedziałkiem, więc fajnie byłoby nie wrócić za dnia w niedzielę, a nie w nocy z niedzieli na poniedziałek... Dlatego właśnie celujemy w długi 4-dniowy weekend. Tak, aby mieć jakiś tam bufor.   

PRZEMYŚL dobrze - jak bardzo czarny - planujesz swój wariant

Przy takich odległościach wariantów przejazdu jest wiele... nota bene, to samo w sobie już definiuje, że można takie wyprawy powtórzyć w przyszłości, planując przejazdy inaczej! 
Celując jednak w szlaki i atrakcje turystyczne wychodzi nam plan, który finalnie okaże się nie do zrealizowania... w 4 dni. Potrzeba byłoby mieć dni co najmniej pięć, jak nie sześć... Niemniej o zmianach planów też będzie później, już w toku samej relacji. Na ten moment, w chwili startu plan jest taki:

- Przemyśl: Twierdza oraz Kopiec Tatarski
- czerwony szlak Twierdzy Przemyśl aż na Kopystańkę (541m)
- dalej czerwonym wzdłuż Wiaru do wieży widokowej na Chomińskie
- zjazd do Birczy i wbicie się na niebieski szlak tzw. Szlak Karpacki (chodzą legendy o tym  jak bardzo, miejscami, nie-istnieje on w terenie...) - warto zatem to zobaczyć na własne oczy :D
- niebieskim aż do Dynowa czyli przez masywy Piaskowej (470m) oraz Kruszelnicy (500m)
- z Dynowa żółtym przez Masyw Wilczego (Wilcze 507m)
- długo, naprawdę długo żółtym aż do w miarę rozsądnego odbicia na Strzyżów (najpewniej przez Niebylec oraz Gwoździankę)
- ze Strzyżowa pojedziemy obczaić nową wieżę widokową na bezimiennym pagórze nad Różanką
- potem "dzida" żółtym idącym przez całe pogórze aż na Chełm oraz Bardo (528m). To jest tuż nad Stępiną (czyli tam gdzie jest bunkier kolejowy z okresu IIWW)
- zjazd do Kołaczyc, a potem na nasze ukochane PASMO BRZANKI I LIWOCZA !!!
- no to jesteśmy już nad Ciężkowicami, no to teraz Polichty i Styr czyli punkty kontrolne z naszego rajdu "Siłą KORNOlis" (pamiętacie jeszcze jakie były problemy to zorganizować...TUTAJ)
- Czchów i PASMO SZPILÓWKI (jak my kochamy Szpilówkę - musiała się tu znaleźć!! Jak Brzanka)
- Pasmo Łopusza i Kobyły
- Wieża widokowa na Kamionnej (801m) czyli Beskid Wyspowy
- Kostrza (702m) czyli głębiej w Beskid Wyspowy
- Ciecień (829) czyli rypiemy przez Beskid Wyspowy jak potłuczeni
- Trupielec (428m) czyli NAJWAŻNIEJSZA GÓRA ŚWIATA !!!!
- Zjazd na Zarabie i przez Myślenice planujemy ruszyć na Pasmo Barnasiówki aż do Sułkowic
- Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska (dróżki kalwaryjskie)
- zjazd nad Wisłę do WTR'ki i bulwarami przez Skawinę aż do Smoka!

Ile uda się z tego planu zrealizować? Zaskakująco dużo i rozczarowująco mało z drugiej strony... bo zestawiona zostanie rzeczywistość z jakimiś tam naszymi oczekiwaniami. Oj będzie iskrzyć ta konfrontacja. Dlaczego "zaskakująco dużo"? Bo gdzieś pęknie nam te 7000m podjazdu i wiele z wyżej wymienionych miejsc przejedziemy w takiej lub innej konfiguracji...
Rozczarowująco mało... bo 71 godzin to będzie za mało  na realizację całości marszruty i potrzebne będzie elastyczne dostosowywanie działań operacyjnych do sytuacji taktycznej...
To chyba tyle tytułem wstępu... w kalendarzu wybija właśnie 15 sierpnia (czwartek, długi weekend) więc ruszamy naprzeciw naszej kolejnej przygody. 

Do grodu Niedźwiedzia
IEC "Pogórzanin" ze Świnoujcia do Przemyśla wjeżdża na peron drugi przy torze pierwszym... taki słyszę głos w mojej głowie i chwilę później ładujemy się na jego pokład z naszymi bestiami. Odjazd jest kilka minut przed 6:00 rano, a w Przemyślu będziemy przed 9:00. Jako, że ostatnio mam mega zajawkę na ROCKOWĄ wersję "Lokomotywy" Tuwima śpiewaną przez sztuczną inteligencję AI (nie pytajcie... ale jak coś to TUTAJ) to nucę sobie pod nosem:

"...szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem

i kręci się, kręci się koło za kołem,
i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej,
i dudni i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
przez góry, przez tunel, przez pola, przez las
i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas..."

Ostatni chwila aby złapać trochę snu... warto, bo według naszego planu będziemy w Krakowie w niedzielę rano czyli 3 noce spędzimy w trasie. Hmmm... według planu... a wiecie jak to bywa z planami, zwłaszcza z tymi naszymi. Nasze trasy są zawsze "trochę" przeszacowane lub niedoszacowane (zależnie od przyjętego przez Was punktu odniesienia). Zastanawiamy się zatem kiedy ten nasz "PLAN"  się nam pokazowo, czy wręcz spektakularnie wykopyrtnie. Nie chciałbym przegapić tej chwili :P
Tymczasem staramy się drzemać na tyle ile to jest możliwe, a pociąg "gna coraz prędzej, i dudni i stuka..." - no dobra, dobra, już przestaję :P
To będzie naprawdę długi weekend. Przy takich kilkudniowych wyprawach w trybie "non-stop" to mam wrażenie, że to wszystko odbywa się w jeden dzień. Czeka nas zatem bardzo długi czwartek, po którym przyjdzie poniedziałek.
W grodzie Niedźwiedzia meldujemy się kilka minut przed 9:00. Ruch na dworcu jak w ulu i nadal słychać bardzo dużo języka ukraińskiego. To nadal jeden z najważniejszych punktów przesiadkowych w drodze na i ze wschodu. Mało o tym było w mediach, ale Przemyśl przeżył własny "armageddon" w lutym i marcu 2022 roku. Media skupiły się raczej na oblężeniu Kijowa czy desancie VDV na Hostomel... tymczasem te 5 mln ludzi uciekających przed wojną gdzieś tą naszą granicę przekraczało. To co się zatem działo na dworcu i w mieście jest nie do wyobrażenia jeśli czegoś takiego nie przeżyliście  - mamy trochę informacji z pierwszej ręki (PKP) jak to wyglądało, no ale to opowieść na inny czas, może na jakiś wykład... kto wie, kto wie.
Dziś Przemyśl wita nas sporym ruchem na dworcu oraz dużym upałem. Czuć, że będzie dziś bardzo gorąco.
Przejeżdżamy zatem przez centrum aby zrobić zdjęcia przemyskiego Niedźwiadka i ruszamy w drogę!

Od Niedźwiadka w Przemyślu do Smoka w Krakowie - zaczynamy!


Małe misie także lokalnie grasują na przemyskich ulicach :)


"Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość TUTAJ)
Tak, bo ostatnio to była tam noc :P
No dobra, ale po kolei - zaraz wszystko będzie jasne co chodzi z tym światłem. Wyjeżdżamy z centrum i kierujemy się na tak zwany Kopiec Tatarski. Robiąc pierwszy z wielu dziś (i jutro... i pojutrze) srogich podjazdów wracamy myślą do naszych wspomnień związanych z Przemyślem. Wspomnień z pewnego niesamowitego rajdu, w którym mieliśmy okazję uczestniczyć w 2017 roku. Ogólnie to cały weekend majowy to był wtedy hardcore, bo najpierw Rudawska Wyrypa 2017 gdzie przez 24h goniliśmy lampiony po Rudawach Janowickich i to nawet jeszcze w śniegu, a chwilę po rajdzie przejechaliśmy prawie 700km autem, aby tylko zdążyć na start Rajdu Team 360 - Przemyśl (nasza trasa miała 34h). Kopiec Tatarski pod który właśnie się wspinamy to była piesza część (BnO) rajdu, potem były kajaki nocą na Sanie, później nawigacyjna masakra nieprzebytym chaszczem pod Heluszem, a na koniec zadanie linowe także nad Sanem. Tak... to był niesamowity rajd - do dziś Przemyśl kojarzy mi się z tym:

Hanging out nad Sanem - ech to były czasy. To co widzimy się na drugiej stronie czy na dnie?

A w tym roku, w kwietniu startowaliśmy na Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry i trasa zaprowadziła nas na szczyt Kopystańka (541m), który zrobił na nas niesamowite wrażenie, zwłaszcza że było to nocą, podczas pełni księżyca.
Udało się zrobić wtedy jedno z moich ulubionych nocnych zdjęć rajdowych - widoczne poniżej
:
"Lost in the riddle of Saturday night, far away (Jaszczur rozgrywał się w sobotę... i z soboty na niedzielę, bo długi to był rajd)
far away on the other side, (tak, Jaszczur to inna strona nawigacji...)
He was caught in the middle of desperate fight (Pogórza, szlaki Pogórza... przebieżność: zła, liczba kolców: duża, chaszcze: dorodne. Desperacja: duża...)
and she couldn't find how to push through (gęste krzory, ciężko przepchać przez nie rower...) -- całość to oczywiście klasyka TUTAJ

Szkodnik chciał aby zabrać Go na Kopystańskę raz jeszcze, ale tym razem za dnia.
Tak aby zobaczyć widoczne stąd panoramki. A muszę przyznać, że widok stad jest zacny - pełne 360 stopni. Dlatego też tak, a nie inaczej zaplanowaliśmy nasz przejazd do Krakowa. Kopiec Tatarski, a potem Kopystańska na tzw. pierwszy ogień czyli zaczynamy od swoistego dla nas "nostalgia tripu".
Tym razem nie po nocy, a za dnia, więc "zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." tylko chaszcz drogę grodzi...

Wyjeżdżamy na Kopiec i spoglądamy zarówno w DAL...

...jak i nieopo-DAL :)


Trzeba ruszać jednak dalej, bo droga daleka przed nami. W okolicy Kopca odnajdujemy czerwony szlak, który będzie nasz pierwszym przewodnik dzisiaj. On wyprowadzi nas z miasta i to trasą nie do końca oczywistą, czyli dokładnie taką jaką lubimy. Przez kilka najbliższych godzin będziemy się go trzymać. W sumie to aż do Birczy.
Tabliczki pokazują, że na Kopystańkę mamy 4h drogi, acz są to wskazania dla pieszych. Zakładamy zatem, że uda nam się zrobić ten odcinek w czasie krótszym, bo rowerem niektóre fragmenty przeskoczymy szybciej (ale wiemy też,  że niektóre "NIE"... bo jak każdy szlak na pogórzach czasem jest szlakiem teoretycznym, umownym - czyli umawiamy się, że tędy kiedyś biegł jakiś szlak). 

Wyjazd z miasta :)

O! O! O! o tym mówię, przez Dział i Szybenicę biegnie na przykład szlak niebieski, ale jeśli chciałbyś SUCHĄ drogę, to nie idź nim.
Potwierdzam, na niebieskim byliśmy podczas Jaszczura i było źle... miejscami bardzo źle.


Ładne to - ma jednak coś z romantyka :P

Zaczyna się... Pogórza :D


Zaczęło się - jak nie chaszcze to porywacze drzewa zrobili co swoje...

Czerwony na Kopystańkę

W kwietniu dymaliśmy to nocą, a tu takie widoki :)

"Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie,
a na tej fladze biel i czerwień..."



Upał jest nieziemski. Dogrzewa koszmarnie, a roślinność plugawa na łąkach czerwonego szlaku (tarnina, pokrzywy, osty i inne podobne przyjemniaczki) tym gorącem wręcz promieniuje. Robi to swoisty mikroklimat jak w dżungli, bo wilgotność także dzisiaj spora. Ogólnie leje się z nas pot i to hektolitrami. Woda z bidonów ubywa szybko. Za szybko. Owszem w plecaku mam jeszcze 6 litrów oprócz dwóch bidonów na ramie, ale dziś jest święto (15 sierpnia). A zatem w kontekście mijanych miejscowości, trzeba liczyć się z tym, że sklepu mogą być pozamykane. Nasz mega wypaśny filtr do wody także nie pomoże, jeśli nie znajdziemy nigdzie źródła, a na Pogórzach z tym ciężej niż w górach.
Tak, wiem... mam wody więcej niż część z Was by wzięła na dwa maratony, ale moje serce preppersa zaczyna dostrzegać pierwsze oznaki przyszłego deficytu. Odczuwam zatem lekki niepokój :P
Liczę na to, że w Birczy uda się uzupełnić zapasy pod korek, bo tam przesiądziemy się na tzw. Szlak Karpacki... niebieski... ten o którym słyszeliśmy wspomniane na wstępie legendy.
Zjazd z Kopystańki jest piękny - lecimy pięknymi polanami w dół do rzeki, o tajemniczej i dźwięcznej nazwie: Wiar (Вігор Wihor).      
Stamtąd czeka nas trochę asfaltu bo czerwony szlak leci drogą wzdłuż rzeki, a następnie wspinam się na Chomińskie, czyli pod wieżę widokową, pod którą znajdowała się baza terenowa i niejawna baza Nie-maratonu na Nie-orientację "Jaszczur - Galicyjskie Pagóry".
Czeka nas zatem kolejny podjazd ale za to przez przepiękne tereny. To na tych wzgórzach doszło także do jednej z tragiczniejszych bitew "polskiego września 39", którą określa się jako bitwę nieprzegraną (TUTAJ), co już samo w sobie, jest dość wymowne...
Jeszcze spojrzenie z wieży widokowej na okoliczne pagóry i szalony zjazd do Birczy. Minęło pół dnia, a my jesteśmy dopiero tutaj... jest to wprawdzie zgodne z naszym planem czasowym, ale skoro nie udało się nic nam nadrobić, a przed nami Szlak Karpacki, to hmmmm... może dobrze, że mamy na tą wycieczkę 4 dni :)

Czerwony czasem pokazuje chaszcze :)


Dzida w dół !!!

Zjeżdżając ku rzece Wiar

Podjazd pod Chomińskie, pod wieżę widokową - Szkodnik walczy :)


Szlak jak CHWILA ULOTNA
W Birczy jest stacja benzynowa, więc mają otwarte mimo święta. Dotankowujemy pod korek (takich tankowań będzie więcej i czy uwierzycie, że łącznie na całej wyprawie dokupimy około 35 litrów płynów? Liczyliśmy dokładnie, to nie jest oszacowanie :D)
Z Birczy musimy podjechać na przełęcz nad Kotowem i złapać niebieski "karpacki" czyli szlak jak "Chwila Ulotna"
"Chwila ulotna" to nazwa profilu bloggera, który przeszedł w tym roku cały ten szlak czyli Rzeszów - Grybów, robiąc na FB relację z tego przejścia. Niektóre filmiki z totalnej dziczy są mega :D
Obecnie na jego kanał wleciało podsumowanie (3h... pasuje Wam, 3h chłop gada o niebieskim szlaku, ja już Go uwielbiam! - całość TUTAJ)
Pierwsze minuty filmu:

"To nie jest czysty relaks... GSB jawi mi się jako autostrada, idylla przy Szlaku Karpackim. Nie do końca wiadomo gdzie iść... krzaczory, chaszczory... Inna sprawa jest taka, że czasem te znaki są, a nie ma ścieżki... tam jest ten słynny słup telegraficzny,po  którym trzeba przejść przez rzekę... Główny problem jest w rejonie Pogórzy!!"
HAHAHAH.

Wszyscy kochamy Pogórza. 
Idealnie - mamy zatem głos Eksperta w mojej relacji :D
Kibicowałem Mu podczas jego przejścia i finalnie Mu się to udało, acz nie na raz. Musiał wyprawę podzielić na dwa wyjazdy. 
Strzygłem zatem uszami i łykałem kolejne relacje, bo wiedziałem że część naszej marszruty będzie przebiegać tymże niebieskim szlakorem (czyli hadrcore'owym szlakiem). Rekonesans, wywiad, szpiegostwo to zawsze lepsze rozwiązanie niż rozpoznanie bojem. Trzeba sobie radzić i umiejętnie pozyskiwać informacje
Już samo podjechanie na Przełęcz nad Kotowem było problematyczne, bo droga która tam miała prowadzić była zamknięta. Nie chodzi o to, że była zamknięta dla ruchu aut... była zagrodzona siatką!! Tak po prostu, bo czemu nie... Trzeba było sporym obejściem przez pole się do niej dostać. Finalnie wyprowadziła nas ona na przełęcz i weszła w las... a w lesie... hmmmm. Dobrzy ludzie, chyba wkurzeni tym że ciężko jest się tutaj NIE zgubić, to na tym fragmencie szlaku, zaczęli pisać farbą do drzewach "SZLAK" i rysowali strzałki. Pomagało, oj pomagało! Wiatrołomy, błota... no masakra odcinek to był...hardcore'owa walka z terenem i dużo niesienia roweru.

Zaraz się zacznie :)

Jeszcze spoko :)

Zaczyna się... znowu :)

Wszyscy kochamy Pogórza :)

Oznakowanie pomocnicze :)

"Zabawnie wygląda, bo jest grubawy,
Powolny taki I jakby głupawy,
Uszka ma okrągłe, I oczka malutkie,
Drwij tak sobie dalej, to Ci łapą lutnie!
Do sześciuset kilo, ponad dwa metry wzrostu,
I za żadne skarby nie zmusisz go do postu,
...
Nasz niedźwiedź, to z pozoru flegmatyk
Nasz niedźwiedź, przywykły do bijatyk
Nasz niedźwiedź, to flegmatyk z pozoru
Nasz niedźwiedź, symbol siły z folkloru"
(AI śpiewa piosenkę o MIŚKU - TUTAJ. No co :P :P :P)


Tu robimy pierwszą korektę naszej marszruty... nie przejedziemy całego masywu Piaskowej oraz Kruszelnicy. Ten fragment szlaku jest tak "nieprzetarty", że jeśli uparlibyśmy się go zrobić w całości, to trzeba by szacować powrót do domu nie w niedzielę, ale we wtorek... i to nie jest przesada. Nawet w przytoczonym filmie "Chwili Ulotnej" ten odcinek omawiany jest jako "wyjątkowy"...  Część szlaku zatem objedziemy leśnymi drogami gospodarczymi, ale już sam zjazd do Dynowa będziemy rypać przez rozjeżdżoną ciężkim sprzętem drogę... rozjeżdżoną, taaaak... ROZJEBANĄ W PIZDU!! Dobrze, że było w miarę sucho, bo inaczej byłoby to chyba nie do przejścia. 
Rypanie się "niebieskim" zjadło nam jednak bardzo wiele czasu i mimo "nadgonienia" tempa wspomnianym objazdem, to do Dynowa wjeżdżamy już po zachodzie słońca. Zaczyna się zatem nasza pierwsza noc w drodze...

Objazd - teren "odpuścił", przewyższenia NIE.

Szlak Karpacki przez pola nad Dynowem

Koniec objazdu, do Dynowa już zatem ponownie szlakiem... więc ponownie wracają słabsze ścieżki.

Słabsze lub rozjebane...

Łuna pożogi nad Dynowem :)


"Dziś znów mnie czeka tankowanie nocą
znów czuję straszny paliwa brak,
z nerwów drżę cały i ręce mi się pocą,
gdy się rozluźni, napełnię sobie bak..."
(całość TUTAJ)
Tuż przed zapadnięciem ciemności wpadamy na stację benzynową uzupełnić zapasy... po walce z błotem, wiatrołomami i chaszczami wypijamy chyba 2 litry na głowę niemal duszkiem.
Dogrzało nam za dnia, oj dogrzało... czuję jak wchodzi z nas ciepło. Mam wrażenie jakbyśmy emanowali zgromadzoną energią cieplną... Ludzka pochodnia... Człowiek-żul... dżul, oczywiście dżul :P
Ważne jednak, że skoro dorwaliśmy CPN'a, to nie musimy oszczędzać zapasów. Tankujemy nocą :D
Na razie idzie w miarę planowo - Szkodnik mówił, że do Dynowa dotrzemy po zmroku i tak też się stało. Jestem pod wrażeniem, bo ostatnio Szkodnik planuje nasze przejazdy z taką dokładnością (i to wszystkie: od Piekielnego po teraz Przemyśl), że zastanawiam czy nie zawarł jakiegoś paktu z Rogatym. Choć jak znam Rogatych to by się bały... wiedzą, że Szkodnik oszukuje na na każdym kroku i każdego zrobi na szaro. Nie wierzycie? Zagrajcie z Nim w kamień - papier - nożyczki.
Polecam... ciekawe doświadczenie :P
Po tankowaniu pod korek rozkładamy mapy i nanosimy nowe korekty. Przed nami bardzo długi Masyw Wilczego (Góra Wilcze). Z mapy wynika, że biegnie przez niego dość słaba ścieżka... trochę nie mamy ochoty na rypanie się przez błoto, chaszcze i wiatrołomy po nocy. Postanowimy objechać ten szlak korzystając z szutrowych dróg, które przecinają ten masyw oraz przeprawić się przez przełęcz za szczytem. Taki wariant sprawi, że nie będziemy gonić asfaltami, a pojedziemy drogami przez pola, a że właśnie wschodzi księżyc to może to być naprawdę fajna opcja.
Tak informacyjnie dla Was: nie podchodzimy do przejazdów ortodoksyjnie... jak łapie nas noc, to przechodzimy na jazdę lepszymi drogami... nie jesteśmy aż takimi masochistami aby rypać przez wiatrołomy nocą. Jest kilka żelaznych punktów na naszej marszrucie i te są "obowiązkowe" (np. Kopystańka czy Brzanka), ale reszta podlega modyfikacji w ramach oceny naszej sytuacji taktycznej. Musimy wrócić w niedzielę najpóźniej, więc wiecie... :P
Góra Wilcze nie należy do tej obowiązkowej listy, a skoro zaczęła się już noc, to przeskakujemy na lepsze trakty i okaże się to bardzo ciekawym wyborem bo spotkamy straszne  STRASZYDLE :D (zdjęcia poniżej). Przejedziemy się ogromnym rowerem i trafimy na zamek o dwóch wieżach... ale o tym w kolejnym rozdziale.

Night riders :)

Szkodnik nadciąga :)

"Ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi
Może byś tak Szkodnik wpadł popedałować..."
(parafraza TEGO

Mówiłem, że spotkamy straszliwe

Nie wierzyliście, co? Głupio Wam teraz?


NOC NA ZAMKU :)
Mija godzina za godziną, a my jedziemy i jedziemy... szturmujemy Masyw Wilczego i po nierównej walce z przewyższeniami zdobywamy upragnioną przełęcz. Nareszcie! Osiągnęliśmy punkt przegięcia...teraz piękny zjazd. Suniemy przez mrok jak dwie pochodnie. Drogi są puste, jedziemy i jedziemy i nie mija nas żadne auto. Pustki. Po prostu pustki. Obieramy kierunek na Strzyżów, aby "zmienić" Pogórze (z Przemyskiego na Strzyżowskie). Czuć jednak trudy dnia i super było by się przespać, tak chociaż ze 2-3 godzinki. Nie są to jednak tereny turystyczne - zapomnijcie o jakiś wiatach czy MOR'ach. Nawet przystanki składają się z pojedynczego znaku... nie ma na nich nawet ławeczki.
Jedziemy i jedziemy wypatrując dobrego miejsca na obóz ale słabo... naprawdę słabo. Wilgotność jest spora, trawy wręcz lśnią rosą, więc warto byłoby się jakoś odizolować od gruntu, ale - jak na złość - nic! Po prostu nic. Robi się już po drugiej w nocy, za 3-4 godziny będzie już jasno - jak spać to teraz, aby nie tracić światła dnia. Jak się nie prześpimy to na pewno za dnia przypierdzieli się do nas Sleepmonster... on tak ma, że lubi zaczepiać i ciężko się go pozbyć. 
Jedziemy i szukamy i nagle... czekajcie, zrobimy to bardziej dramatycznie, jescze raz: Jedziemy i jedziemy... WTEM !!!! plac zabaw przy lokalnym OSP, a na nim ZAMEK O DWÓCH WIEŻACH. Dla mnie - zajebista miejscówka. Szkodnik by chciał wiatę i jest sceptyczny, ale daje się przekonać do noclegu na zamku. Zamek też trochę mokry (rosa jest wszędzie i na wszystkim), ale folia NRC zapewni nam dość dobrą izolację. Spinamy rowery, podłączamy do ładownia wszystko co mamy (lampki, aparat, Garmina - sam odpalam trzy duże powerbanki, a Szkodnik kolejne dwa). Idziemy spać na wieży i powiem Wam, będzie zacnie... 3 godzinki snu wlecą jak dzik w pokrzywy. Dobrze się tam spało. Na OSP były kamery więc jeśli ktoś widział nasz biwak na dziko, to pozdrawiamy - fajny macie zamek w tej Gwoździance (nazwa miejscowości) :D

Szkodnik gospodarzy na naszym zamku (jak się przyjrzycie to widać folię NRC, a Szkodnik składa/pakuje swoj mini śpiworek - a w zasadzie wkład do śpiworka - serio) :D



Krówki ze Strzyżowa... i wieża z Różanki :D
Jeszcze przed wschodem słońca (ale gdy jest już jasno) składamy nasz biwak, śniadamy na trawie... dosłownie :D :D :D, a potem ruszamy dalej. Przetrwaliśmy pierwszą noc w trasie, można jechać dalej. Przed nami Strzyżów, gdzie znowu do-tankujemy się pod korek i kupimy tak zajebiste ciasta, że jestem gotów pojechać trasę z powrotem, aby kupić ich więcej. Miały dotrwać do Krakowa, aby zjeść je w domu przy herbatce... nie dotrwały nawet do Ciężkowic :P
Urocza Pani za ladą jak usłyszała co my robimy (z własnym życiem) to oprócz zakupionych produktów dała nam garść STRZYŻOWSKICH (ręcznie robionych) KRÓWEK na drogę. Takie zdarzenia się pamięta. Jak ktoś mi daje słodycze, ten zapisuje się na wieki w moim sercu. 
Ruszamy dalej kierując się na nową wieżę widokową w Różance.
Tam przebierzemy się w drugi zestaw ciuchów i zrobimy większą przerwę - tak aby w słońcu podsuszyć przepocone (więc mokre) ubrania po wczorajszym dniu.
Śmierdzimy nieziemsko najpewniej... acz gorzej będzie w trzeci dzień, uwierzcie... znacznie gorzej :P
Dobrze jednak przebrać się w coś świeżego. W plecaku mam dwa takie "świeże" zestawy i przyszła pora jeden z nich wykorzystać. Jak to mawiają niektóre panny "nowy outfit - nowa ja" :P 
No więc "nowy outfit - nowy ja", acz tak jak mówię, trochę śmierdzę po całym dniu w temperaturze 35 stopni... (srogo było, trzydzieści pięć... naprawdę srogo) i nocy spędzonej w terenie.
Czasowo jest w miarę OK, ale zaczynamy łapać małe opóźnienie względem planu... przewyższenia nie odpuszczają, właściwie nie ma tutaj jazdy po płaskim, cały czas góra - dół, góra - dół... a niektóre podjazdy to jest 14-16%... jest ciężko.
Czuć zmęczenie... a to nie jest nawet połowa trasy. Tak naprawdę to jest to niecała 1/3 dopiero... a przed nami szczyty Pogórza Strzyżowskiego. Na przykład CHEŁM (528m) czy BARDO (534m).

Przełamujemy ziemne fortyfikacje S19-tki :D

Pomnik walk o mosty w Strzyżowie (1944)

Bagiety :D

W poszukiwaniu wieży nad Różanką

Taki gorąc, że wieża ma własny wentylator - wypass

Suszymy się :P

Chełm to ten stożek przed nami

Cały czas lecimy takimi drogami  (góra - dół, góra - dół)

Srogi podpych pod Chełm...

Podejście pod BARDO

Kapitalny znak rozejścia szlaków - zakochałem się :D


Podejście pod te szczyty nas lekko sponiewiera... upał nie odpuszcza. Nadal jest około 33 stopni... dobrze, że przynajmniej pagóry te są, zalesione, chociaż nie zmienia to faktu, że wypych jest naprawdę srogi. Finalnie jednak najwyższych szczyt Pogórza Strzyżowskiego pada naszym łupem. Krótka przerwa na wierzchołku, drobny popas i spadamy w dół zjazdem o chorym nachyleniu.
Następne godziny upłyną nam na przełamywaniu kolejnych pagórów i masywów. W dół i w górę, w dół i w górę... masakra. Licznik przewyżeszeń bije jak oszalały, a "stożki" przed nami wydają się generować w sposób nieskończony...
Jest ciężej niż było w Tatrach! Tam jak się wjechało na jakaś wysokość, to leciało się tym grzbietem jakiś czas (np. Skoruszyńskie Wierchy), a tutaj non-stop tracimy to co podjedziemy. Zmęczenie także daje się we znaki, bo mamy już popołudnie drugiego dnia drogi...

Union WISŁOK Pacific :D


Pasmo Brzanki i Liwocza
Kolejny szalony zjazd chorym nachyleniem... tym razem do Kołaczyc, czyli znowu jesteśmy totalnie na dole. Wszelki widok na zachód przeszłania ogromny masyw. To Liwocz czyli szczyt zamykający Pasmo Brzanki. Kochamy to pasmo bo jest kapitalne na rower, ale zwykle przejeżdżaliśmy je od drugiej strony... tym razem na Liwocz idziemy "od zera". Droga jest dobra, bo to pięknie wijąca się szutrówka, ale nie mamy siły tego podjechać... pchamy. Dopiero przed szczytem, gdy się już trochę wypłaszczy, uda się ponownie wskoczyć w siodło.
Na Liwoczu stajemy po 19:00... nasze opóźnienie zatem rośnie, bo o tej godzinie to planowaliśmy być już na Brzance. Tymczasem do Brzanki mamy jakieś 20 km leśną - piękną, ale trudniejszą techniczne - drogą. Zejdzie nam z tym do nocy - ten szlak jest jest świetny, ale jednak mocno terenowy, więc do wieży widokowej na Brzance dotrzemy przed północą.
To właśnie tutaj postanowimy rozbić się na drugi nocleg... ech, a miał być na Szpilówce czyli złapaliśmy już naprawdę spore opóźnienie względem planu. Kończy się piątek, drugi dzień naszej poniewierki po pagórach pogórzy. Nie ukrywam, że jesteśmy naprawdę sponiewierani i wytyrani... trzeba złapać trochę snu bo jeszcze w cholerę drogi przed nami. Oczywiście umysł wykonuje takie same fikoły jak w Warszawie czyli skoro znam to miejsce, to znaczy że do domu już blisko. Taaaa... to jest niesamowite. Nieważne, że zawsze tu trzeba było dojechać autem, dla mojego schorowanego mózgu wszystko jest proste: bylem tutaj, więc już niedaleko.
Jest kilka minut po północy gdy rozkładamy się pod wieżą trochę przespać. Chcemy złapać ze 3 godziny snu i jechać dalej, ale:
- po pierwsze: zajebiście będzie się spało na Brzance
- po drugie: jesteśmy wytyrani...
Prześpimy prawie 6 godzin... wstaniemy o wschodzie słońca. Grubo... nie wstaliśmy do budzika (komórka), który dzwonił koło 4:00 rano. Chyba czuć trudy tej wyprawy. Z jednej strony udało się trochę wyspać (na pohybel s... leepmonster'om!), ale z drugiej jeszcze bardziej wzrosło nasze opóźnienie względem planu. Mogę zaśpiewać piosenkę Maryli "Jest sobota, za oknem świt..." Cholera, przecież tu nie ma okna, nocujemy na dziko w lesie... Jemy szybkie śniadanie z plecaka i ruszamy dalej pasmem Brzanki.
Sobota... zaczyna się nasz 3 dzień w trasie.

Droga na Liwocz


Droga krzyżowa na Liwocz

Wieża, krzyż i maszt radiowy w jednym :D

Liwocz we własnej osobie :)

Pasmo Brzanki i Liwocza jest wypassss

Wypasss !!!!

MEGA WYPASSSSS !!!

Bosko!!!

Złota godzina :D

POrysowany Kamień :D

Mówiłem :D

Jest pięknie :)

Nasz drugi biwak :)


TAAAAAAAKIEGO WAŁA.... podjeżdżamy
Docieramy do znanego nam - przepięknego - miejsca. Klasztor redemptorystów w MORGACH. To miejsce to także był punkt kontrolny naszego rajdu - Siły KORNOlisa.
Znowu chce mi się śpiewać:

"To już pierwsze dnia przebłyski
Pasmo Brzanki o czwartej rano
Góry, słońce, redemptorystki już niedługo wstaną
A w Dunajcu złote ryby,
a w ogrodzie biały kwiat..."
(parafraza Artura - TUTAJ).

No tak, nie w Popradzie, ale w Dunajcu, bo zbliżamy się do tej rzeki. Musimy trochę zmodyfikować przejazd, bo naprawdę wrócimy we wtorek, a nie w niedzielę, jak tak dalej pójdzie. Zamiast Kamionnej w Beskidzie Wyspowym postanawiamy przeprawić się przez WAŁ (523m). Pagór, na którym także rozstawialiśmy punkty kontrolne. A skoro walimy przez Wał to odwiedzimy cmentarze z pierwszej wojny światowej, na przykład "GŁOWĘ CUKRU" (niesamowitą nazwę ma to miejsce!). Podjazd na Wał jest ciężki, ale wchodzi nam lepiej niż myśleliśmy - jednak te prawie 6h snu nas jakoś tam zregenerowało. Po Wale chwytamy na "Velo Dunajec" i poznajemy nieznaną nam jeszcze ścieżkę rowerową od Zakliczyna do Czchowa. Turystycznie super, bo Kamionną i jej wieżę widokową znamy, a Velem Dunajec jeszcze nie jechaliśmy, ambicjonalnie trochę jednak boli, że musieliśmy odpuścić Kamionną. Zaczyna nam też padać deszcz... cóż dwa piękne (aż za) gorące dni nam się udały, ale teraz niebo zasnuwają ciemne chmury. Aplikacja "Skyradar" pokazuje że mocno leje w okolicy, ale jakoś tak uda nam się przejechać "obrzeżami" deszczu. Trochę nam wprawdzie pokapie, coś tam nas zmoczy, ale bez tragedii i dość szybko wyschniemy jak wyjdzie słońce... o tyle, że jesteśmy w przepoconych ciuchach (z piątku i po nocy), a jak na nie popada to my już nie jesteśmy brudni i śmierdzący, my jesteśmy cuchnące smoluchy :P
Taki los długodystansowców - mam trzeci zestaw ciuchów (ostatni), ale jako że nadal może nas zlać, to zwlekamy ze zmianą, bo przecież czeka nas trzecia noc w terenie...
Na końcu Velo przeprawiamy się promem "BARTEK" do Czchowa, a tam dorywamy świetna piekarnię "Baszta" i znowu tarzam się w ciasteczkach :D :D :D
Szkodnik musi mnie wyciągać siłą, bo ponoć wstyd przynoszę nacierając się ciastem i krzycząc "karm mnie, karm mnie !"
Cudowne miejsce... ale teraz czeka nas jednak podjazd na Szpilówkę

Wschód słońca na Brzance


Nasz tabliczka - zrobiona specjalnie na SIŁĘ KORNOlisa - nadal wisi :D

Ja wiem, że nijak nie pasuje, ale  jak widzę taki obrazek to przychodzi to do mnie samo... część z Was wie jak głębko siedzę w historii XX wieku 

"Ćwierć wieku, koledzy, za nami,
Bitewny gdzieś rozwiał się pył.
I klasztor białymi murami,
Na nowo do nieba się wzbił.

Lecz pamięć tych nocy upiornych,
I krwi, co przelała się tu.
Odzywa się w dzwonach klasztornych,
Bijących poległym do snu..." (niemal nikomu nie znana 4-ta zwrotka - można posłuchać TUTAJ)

"...and in my hour of darkness,
she's standing right in front of me
speaking words of wisdom:
LET IT BE"
(w wykonaniu mojego ulubionego barda Nicka Cave'a - TUTAJ)

W kierunku Wału

Cmentarz "Głowa Cukru"

"Gdy chodzicie w blasku dnia..."

Kolejny z wojennych cmentarzy (także punkt kontrolny naszego rajdu - zadanie: co przedstawiają filary)

PROM "BARTEK"


SPIEL mit uns, SZPILÓWKO :D
Zielony szlak z Czchowa wspina się na naszą ukochaną Szpilówkę. Wieża widokowa jest tam zacna - kapitalna! Niemniej nim tam dojedziemy to jednak znowu trochę przewyższeń trzeba zrobić. Nogi już trochę jak z waty, ale jedziemy i pchamy, tam gdzie się jechać nie da... Mieliśmy tu być zeszłego wieczora i nocować, a jesteśmy w południe kolejnego dnia. Dodatkowo, przed Szpilówką wpakujemy się w koszmarne błoto. To jest to błoto, które zapycha każdy prześwit i klei się jak pojebane... na zjeździe, siła odśrodkowa będzie tym błotem miotać jak Szatan... ciskać na odległość kilometrów. To sprawi, że awansujemy z cuchnących smoluchów na ubłocone, cuchnące smoluchy... Awans społeczny, ech. 
Powiedziałbym, że nie zwalniamy tempa, ale to nie byłaby do końca prawda... ciężko się już kręci. Zmęczenie czuć już mocno, mamy niższe tempo niż pierwszego dnia, a więc nasze opóźnienie względem planu jeszcze bardziej wzrośnie. Szkodnik szacuje, że w Myślenicach będziemy koło północy... znowu okaże się, że Szkodnik umie w forecast'y i tak też będzie, choć na tym etapie ja nadal wierzę, że dotrzemy tam przed zachodem słońca. Nie grozi nam to jednak...
Ze Szpilówki zjeżdżamy do Rajbrotu... zjeżdżamy, ha... dużo sprowadzamy, bo szlak zarósł różami, ostrężynami, tarniną oraz akacjami... wszystko parzy i drapie. Jazda tutaj zaraz by się skończyła przebiciem kół. Do Rajdbrotu przedzieramy się zatem przez srogi kolczasty chaszcz...
Dla tych co się zastanawiają czemu nie odbijemy na Bochnię i nie wrócimy przez Puszcz Niepołomicki, powiem tak - dość mamy WTR'ki :P
Ileż można tamtędy? My chcieliśmy przecież wrócić przez "Lans z Koroną" i Kalwarię:P.
Skoro to się nie uda, to chociaż jeszcze Trupielca pasowałby zrobić i wjechać do Krakowa od Myślenic. Trochę trasy odpuścić musimy, ale nie aż tyle by wracać od wschodu - idziemy w "plan średni", a nie ewakuację :P

W drodze na Szpilówkę


Wszyscy kochamy pogórza...

Cudownie...

Mój ulubiony wież na Szpilówie :D


Dokładnie tak !!!

Jest i Pan Wież :D

Wszyscy kochamy pogórza 2...

Wygląda przejezdnie, ale kolców tu jest milion, lepiej nie wsiadać na rower...


Najważniejsza góra świata !!!
Czyli Trupielec nad Jeziorem Dobczyckim. Aby tam dojechać musimy się z Rajbrotu przedzierać przez kolejne pagóry... oj to będzie żmudne, naprawdę żmudne. Pogórze Wielickie jest średnio atrakcyjne, ale musimy je przejechać aby dotrzeć do Najważniejszej Góry Świata. Przełamując kolejne linie pagórów widzimy jak Kamionna, Kostrza i Ciecień się z nas śmieją... mieliśmy zrobić wszystkie te trzy góry, ale to się nie uda. Niemal słyszę ich śmiech "za słabi na to jesteście" - to fakt... za słabi jesteśmy na plan maksimum... ambicjonalnie to trochę boli... szkoda, ale uważam, że i tak nie jest źle. Przemyśl - Kraków na rowerze szlakami pieszymi to jednak jest wyzwanie, nawet mimo odpuszczenia Beskidu Wyspowego :P
Burze chodzą dookoła nas, ale żaden deszcz już nas nie złapie... jedziemy ile sił w nogach, chociaż niewiele już ich zostało (sił, nie nóg... chociaż patrząc po przygodach z naszymi kolanami, to nóg już w sumie też...).
Na Trupielec dotrzemy przed północą... a w Rajbrocie byliśmy koło 19:00 więc sami możecie obliczyć ile zajęło nam przedarcie się przez pagóry Pogórza Wielickiego. Wieczność...
Ale udało się. Wjeżdżamy na Trupielca. Piękna noc, księżyc oświetla nam drogę a my odwiedzamy Kościotrupa na szczycie.
Teraz jeszcze przedrzeć się na Zarabie przy Myślenicach i możemy odbić na północ. Kierunek ten doprowadzi nas już do Królewskiego Miasta... do domu.
To jednak trzecia noc w terenie, musimy złapać trochę snu, bo jest źle... ponad godzinkę drzemki na przykro-ławeczce w środku lasu, bo sleepmonster zaczna nas nękać.
Odpalam 3-ci zestaw ciuchów... ech dobrze przebrać się w coś czystego... mimo że nadal jestem przecież brudny :P
Potem zjazd na Zarabie a stamtąd już prosta  do Myślenic i łapiemy niebieski szlak przez Siepraw i Świątniki Górne (k****, jaka tam jest góra... przy tych cholernych Mogilanach i Świątnikach... masakra, tak na koniec naszej wyrypy.... dorypało nam masakra górą... )

(KOŚCIO)TRUPEK :D !!!

Trzecia noc w trasie...


Dobrze Cię znowu widzieć, Smoku

Powrót do Krakowa jest równie żmudny jak Pogórze Wielickie... ale docieramy pod Wawel i Smoka przed 8:00 rano. UDAŁO SIĘ !!!! Nie wierzę, ale udało się. Przemyśl - Kraków! 71 godzin w trasie! Zrobiliśmy to! Zmieściliśmy się poniżej 72h.
Chociaż lekcja pokory też musi być, bo Basia czyta na FB, że znany nam z rajdów Zbychu zamknął trasę Carpathia Divide (1000km przez Karpaty i Sudety, 30 000m przewyższenia w... 134 godziny). Tak... ja wiem, że poziom Zbycha jest nieosiągalny... ale kurde czujemy się jak jacyś amatorzy z naszym wynikiem. Masakra...
To się nazywają mieszane uczucia.
Czy jesteśmy dumni z tego, że udało się to przejechać? TAK
Czy czujemy niedosyt, że nie udało się zrealizować planu z Beskidem Wyspowym i Lanckoroną? TAK
Czy Zbychu nas zdeklasował? TAK, wgniótł w ziemię, zdeptał nasze marzenia :P
Do domu wrócimy przed 9:00 w niedzielę. Prysznic i do spania... wstaniemy o 18:00... na obiad... i pójdziemy śpać dalej. Do poniedziałku.
Pierwszy dzień tygodnia w pracy będzie trochę ciężki - ledwie kontaktuję...
Zwłaszcza, że dla mojego umysłu właśnie skończył się czwartek... a nie, że minęły 4 dni.
Jakoś krótki był ten długi weekend... jednodniowy, ale i tak jesteśmy przeszczęśliwi, że się udało to przejechać !!!
SMOKU !!!

Smakuje?


Podsumowanie wyprawy w liczbach
Co się udało:
- 365 km
- 71h non-stop w trasie
- ponad 7000m przewyższeń
- 3 noce w terenie
- 9,5 godzin snu pod gołym niebem (na 4 dni !! -  w dystrybucji: 3h na zamku, 5,5h na Brzance, 1h na bezimiennym pagórze nad Zarabiem - za Trupielcem)
- 35 litrów płynów dokupione w trasie (wypiliśmy niemal wszystko, a w tą liczbę NIE wlicza się początkowe spakowanie plecaka: 6 litrów + dwa bidony na ramie)
- 7 różnych (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie)
- 8 sporych pagórów (Kopystańka, Chomińskie, Chełm, Bardo, Liwocz, Brzanka, Szpilowka, Trupielec) plus wiele stromych no-name'ów
- 5 wież widokowych (Chomińskie, Różanka, Liwocz, Brzanka, Szpilówka)

Co się nie udało:
- 3 wielkie góry Beskidu Wyspowego odpuszczone bo wrócilibyśmy we wtorek (Kostrza, Ciecień, Kamionna)
- 4 mniejsze góry odpuszczone (Góra Wilcze, Pasmo Łopusza i Kobyły, Pasmo Barnasiówki oraz "górki" przy Lanckoronie)
- ok 3000m przewyższeń to delta między planem wykonanym (7000m) a zaplanowanym (10000m)

TUPADŁY :D


No i co dalej?
To chyba koniec takich wypraw na ten rok. Celujemy w długie dnie i krótkie noce, a zaraz zacznie się równia pochyła z długością dnia. Nie oznacza to, że nie odwalimy jeszcze jakieś dzikiej akcji w tym roku, my chyba nie umiemy NIE (odwalić) :D
W planach mamy jeszcze przecież nasz drugi urlop, kilka rajdów (na przykład Mordownik! czy jakiś Jaszczur :D) i pewnie niejedną wycieczkę w piękną, polską jesień!
Niemniej, wyprawy kilkudniowe non-stop to chyba będzie już kolejny rok... 
A trochę mamy w tych planach :)
Wrocław? Brzmi nieźle, prawda?
Warszawa 2? Powrót drugą stroną Wisły i przez Dolinę Pilicy. Mrrrrr....
Gdańsk - Warszawa? Auto zostawić w Warszawie i pociągiem do Gdańska. Kuszące...
Praga? Hohoho... auto we Wrocławiu czy jedziemy hardcore'a czyli do Krakowa...
Czas pokaże co się uda, bo przecież trzeba także jakiś rajd zrobić... albo nawet i dwa :D
Tak, dwa byłoby lepiej... ale na razie nic więcej Wam nie powiem. Planów jest wiele, a życie jest życiem... zobaczymy co uda się wyrwać ze szponów losu.
Trzymajcie kciuki, Piraci i do zobaczenia na szlaku


Kategoria SFA, Wycieczka

Chodź na CHOĆ

  • DST 20.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 sierpnia 2024 | dodano: 26.08.2024

Na Velky Choć (1611m)! Porywamy Amelię i Lenona i w lenią niedzielę, dzień po tonięciu w bagnach Orawy, ruszamy w Choczańskie Wierchy.  

No duża ta góra...


Jeszcze zadowoleni bo mocne podejście dopiero się zacznie :P

Leśne klasyki :P

Widoczki zacne

Niebieskie szlaki zawsze cieszą :)

Skałki pod szczytem

Jest klimat :)

Na szczycie

A w literaturze podają 1611m :P

To co, planujemy? :D :D :D

Lokator :)

Jest klimat :)

Szkodnik na skale :)


Schodzimy w dół

Po łańcuchach :)

Medved alert :)

Kamienne lawinisko

Złota godzina

Zaczyna się zachód słońca

Nasza ulubiona pora dnia w górach :)

Klimat :)



Kategoria SFA, Wycieczka