aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Rajd

Dystans całkowity:11444.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:131
Średnio na aktywność:87.36 km
Więcej statystyk

Rajd Team 360 - Przemyśl

  • DST 90.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 maja 2017 | dodano: 04.05.2017

Dzień po Rudawskiej Wyrypie, podobnie jak rok temu uderzamy na Rajd Team360.
Mamy trochę trudniej niż ostatnio, gdyż imprez nie dzieli 20 km, ale 600. Mamy jednak cały dzień aby dotrzeć - rajdy są przesunięte względem siebie, w porównaniu do zeszłorocznych edycji. I super!! Dzięki temu damy radę zaliczyć obie imprezy, oby tak zawsze. Rudawska startuje w piątek w nocy i kończy w sobotę w nocy, a 360 startuje w poniedziałek. Wychodzi na to, że niedzielę spędzamy na A4? Mnie pasuje :)
Wracamy zatem do Krakowa przepakować się i choć trochę przespać, a w poniedziałek o 5:30 rano wyruszamy...

34 godzinny rajd? Przemyśl to...piękne miasto. JEDZIEMY!!!

To Team360 więc nasza trasa z limitem 34h to trasa krótka. Długa trasa ma limit: 80 godzin.
Innymi słowy to impreza dla hard-napieraczy i ultra-twardzieli. Rok temu bardzo obawialiśmy się czy damy radę. Udało się i teraz mamy ochotę to powtórzyć. Uderzamy zatem po raz drugi w kombinacje aramisową Rudawska Wyrypa i Team360.
Założeniem jest nie tylko przejechać całą trasę w limicie jak rok temu, ale zmieścić się w limitach czasowych wszystkich etapów, co rok temu się nam nie udało.

Autostrada A4 w poniedziałek rano (środek długiego weekendu) jest pusta. Przez większość czasu jesteśmy jedynym autem. Basia łapie ile może dodatkowego snu, a ja czuję się jakby drogę zbudowano specjalnie na przejazd Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Około 9:00 dostajemy telefon od Organizatorów z pytaniem czy docieramy już do Przemyśla. Czekaja na nas - bardzo to miłe.
My jesteśmy dosłownie 6 km od bazy i dojeżdżamy kilka minut po 9:00.
Rejestrujemy się, zostajemy za-chip'owani i zdajemy przepaki.
Jest chwila porozmawiać z innymi wariatami, którzy także tutaj się zameldowali...oczywiście mowa o naszej trasie czyli tzw. trasie krótkiej, bo trasa długa napiera już od dwóch dni w terenie. Organizatorzy pomału czekają na zwycięzców, bo okazuje się że trasę długą (obczajcie schemat!!) zrobili w 45 godzin. Nie mam słów...po prostu czapki z głów.
Zastanawialiśmy się z Basią nad trasą długą czy kiedyś nie spróbować, bynajmniej nie na zasadzie walki o wynik, ale sprawdzenia czy damy radę napierać aż 80h. Przeraża nas jednak ilość odcinków pieszych. To by nas zabiło. Dlatego robimy trochę mniejszy hardcore, ale jednak: Rudawską rowerowo + trasę krótką 360.
Na imprezach 360-tki nie lubimy jedynie limitu na poszczególnych punktach, zwłaszcza że w pierwszy dzień limity te, są dla nas mocno wyśrubowane. Tak - zmusza to do napierania, ale etapy piesze czasowo są dla nas "na styk", dlatego na rowerach staramy się nadrobić ile tylko się da...nadrobić czyli zyskać przewagę względem kolejnych etapów pieszych.
O 10:30 meldujemy się na rynku w Przemyślu. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i o 11:00 start!
Nasza podstawowa MAPA - łatwiej się będzie czytać relację mając ją przed oczyma. Na stronie Team360 znajdziecie również wszystkie nasze dodatkowe mapy odcinków BnO.

SILNI SILNIĄ
Na starcie zadanie matematyczne, jak rok temu aby rozbić stawkę - ja się pytam co na to Ruscy? (dla niekumatych Stawka = kierownictwo Najwyższego Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej, więc rozbijanie stawki może Im nie przypaść do gustu).
Tym razem zadanie ma postać:

Zasady jak rok temu - wstawiacie dowolne znaki, ale tylko znaki (nie liczby) aby równanie było prawdziwe.
Gdy część drużyn dodaje, mnoży, dzieli i pierwiastkuje, my rozwalamy system kompleksowo przy użyciu silni:
[(n + n + n) : n]! zawsze wychodzi 3! czyli 6. Nie ma co kombinować z równaniem dla każdego przypadku :)
Specjalnie zmieniłem x na n, aby mi ktoś tu zaraz nie wyjechał z ułamkami czy zespolonymi. Ja już Was znam, huncwoty i drapichrusty.
Patrząc po minie Organizatora, chyba nawet Jego zaskoczyliśmy użyciem silni. Co ciekawe, że w zadaniu nie było przykładu dla zer, a szkoda bo 0 0 0 0 = 6 też pójdzie od siln...eee...kopa.[0! + 0! + 0!]! +/- 0. Jak ja kocham matematykę. Zadanie zaliczone i ruszamy dalej.

Kopiec tatarski i kolczaści przyjaciele
Zaczynamy krótki etap rowerowy. Jak to mamy w zwyczaju...start od podjazdu. Nielichego, bo aż na Kopiec Tatarski. Toczymy się pomału pod górkę łapiąc pierwsze przewyższenia, rowery idą jak masło...tylko słabość przeszkadza w jeździe. Docieramy na szczyt i dostajemy mapę do pierwszego BnO (biegu na orientację). Około 2km odcinek po parku na kopcu - rewelacyjny pomysł bo park jest świetny: pięknie zadbany i utrzymany. Tyle, że mapa jakaś taka odwrócona :)
Punkty poukrywane po krzakach...ach znam te krzaki. Ja nie wiem co to jest z nazwy, ale dla mnie to po prostu kolczaste drzewa. Nazywam ich "kolczastymi przyjaciółmi", bo jak cię złapią kolcem, to jest: "halt wędrowcze, zostań z nami na chwilę". Ciężko się im odmawia kiedy kolec wejdzie Ci w ramię i czy klatkę piersiową. Stajesz i pomału im tłumaczysz, że musisz już iść, a nie tak jak inne krzoki - mijasz na gazie, nie mówiąc nawet dzień dobry :)
Przedzieramy się jednak przez przyjaciół i łapiemy wszystkie punkty na tym odcinku.

Po BnO wracamy do rowerów i ruszamy dalej. Zjazd z kopca to bajka. Lecimy teraz parę kilometrów w kierunku fortu Prałkowice.
Tam czeka nas drugi BnO. Dostajemy mapę sportową, tym razem bez udziwnień i ruszamy po kolejne punkty. Tym razem około 8 km po okolicznych pagórach. Na tym etapie zaczyna nam towarzyszyć zespół Osa Opole (znany nam już z kilku różnych ciekawych imprez),   z którym spędzimy w sumie większość rajdu. No robi się prawie jak ekipa na trasę długą: 1 dziewczyna + 3 facetów. Prawie :)
Czeszemy okoliczne lasy, co czasami jest ciekawym doświadczeniem bo miejscami roślinność jest gęsta i występują różne przeszkody terenowe:


Srogie myśliciele w lesie

Na szagę czy na rympał?
Łapiemy komplet punktów na drugim BnO i ruszamy dalej, tym razem drogą do Krasiczyna. Próbujemy lecieć najszybszym możliwym przelotem, aby jak najwięcej czasu załapać przed 21 km etapem pieszym. Zostawiamy rowery w miejscu przepaku...dotrzemy tu ponownie nocą po zakończeniu etapu kajakowego.
Ruszamy na tzw. "trek". Najpierw trochę otwartych przestrzeni, a potem lasy i pagóry. Droga mija szybciej bo gawędzimy sobie z OSĄ OPOLE o różnych sprawach, ale głównym tematem są wspomnienia najlepszych akcji z różnych rajdów.
Z jednego punktu, postanawiamy skierować się na azymut. OSA również wybiera ten wariant i wędrujemy...przez bagna, doły, strumienie i krzaki. Śmieję się do Basi, że robi się nie "na azymut" ale "na szagę".
OSA pyta jaka jest różnica - tłumaczę, że idea ta sama chodzi tylko o to, że nagle robi się gęsto od krzaków (czasem z kolcami), jakieś parowy do przejścia się pojawiają, tereny podmokłe żądają ofiary...ale jeszcze bez tragedii, bo może być jeszcze "na rympał".
OSA pyta co to za opcja. Odpowiadam, że to wtedy jak rower trzymasz na plecach i wspinasz się pod pionową skarp lub...nie muszę długo szukać innego przykładu bo drogę zagradza nam ogrodzenie. Na to dawaj, siatka do góry i czołgamy się pod nią po ziemi. To jest na rympał, czyli znowu wyszło jak w Batmanie:

Batman: "Jak zamierzałeś uciec?"
Cluemaster: "Chcesz aby Ci powiedział? Zrobię coś więcej. POKAŻĘ CI" :)


Wędrujemy dalej...ale ostatniego punktu z tego etapu szukamy bardzo długo. Chodzimy po podmokłych terenach, obczajając kolejne strumienie i w końcu uda nam się go odnaleźć. Lecimy do kolejnego przepaku, gdzie jest start etapu kajakowego.


Osa na drzewie. Tak, dobrze widzicie, na obu zdjęciach nie ma ścieżek :P

Kajaki wieczorową porą czyli płyńmy szybciej bo się ściemnia...
Docieramy do przepaku około godziny 20:00. Mamy w nogach już 30 km pieszo i trochę roweru. Szybko przebieramy się w ciepłe ciuchy, bo temperatura nie rozpieszcza. Chcemy również wyruszyć jak najwcześniej bo niedługo zapadnie zmrok, a przed nami około 23 km kajakiem. Mamy lekkiego schiza przed kajakami po ciemku, ale okazuje się że nie jest tak źle, nawet gdy zapadnie noc. Księżyc świeci dość jasno, nie ma chmur i da się płynąć nawet bez oświetlenia. Oczy przyzwyczajają się do mroku i tylko czasem nie widać zakrętów rzeki. Wtedy trzeba trochę na czuja, co owocuje dwukrotnym utknięciem na mieliźnie, ale bez konieczności wchodzenia do wody.
Raz nawet na jednej mieliźnie, próbując się z niem wydostać odepchnęliśmy się tak, że odwróciło nas tyłem do przodu i dobry kawałek (bo strasznie wąsko tam było) tak właśnie płynęliśmy z nurtem Sanu. Aramisy nieortodoksyjnie jak zawsze: nocą, tyłem do przodu po Sanie:)

Zdjęcie ze startu kajaków


Godzina później...i tak było przez kolejne 2h drogi. Łacznie około 3,5 godziny zajęły nam kajaki, z czego większość w ciemnościach.

Gdy docieramy do przepaku, na którym zostawiliśmy rowery musimy wysiąść do wody. Nie jest głęboko, zaledwie do połowy łydki...ale jest zimno i wieje. Dobrze, że nie musieliśmy wysiadać pod drodze, bo dosłownie wlazłem do wody na kilkanaście sekund - tyle co wypchnąć kajak na brzeg i zaczęło mną telepać z zimna. Jednak to było 3,5 godziny siedzenia w miejscu na wietrze i teraz jeszcze przejście przez nie-najcieplejszą wodę. Szybko przebieramy się w suche ciuchy - dobre spakowanie przepaków to podstawa na rajdach przygodowych, to jeden z elementów tego sportu. Uwierzcie, to nie jest takie łatwe.

Dość tych pieszych świństw czyli znowu w siodle
Przebrani w suche ciuchy jesteśmy gotowi na start etapu rowerowego. Jeszcze tylko wylać krew z butów (bo nas na trek'u strasznie obtarły buty) i można jechać dalej. Dobrze, że teraz rower bo obtarcia mamy spore i końcówka treku była naprawdę bolesna. 
Patrzę na licznik: mamy zrobione 15 km...po całym dniu napieraniu. Jest środek nocy, a my mamy nędzne 15 km zrobione - oczywiście wg licznika bo tak naprawdę to mamy: 15 rowerem + 10 km BnO + 20 km treku. Teraz to się zmieni i licznik zacznie liczyć bo przed nami najdłuższy etap rowerowy rajdu. Ruszamy w mrok...i lecimy dość sprawnie od punktu do punktu, po drodze mijając się okazjonalnie z OSĄ Opole.
Trochę się naszukaliśmy 8-meki, brodząc po jakiś strumieniach ale udało się. Noc nam mija w trasie, a świt zaskakuje nas przy znanej nam z Pruchnickich Harców Rowerowych kładce nad Sanem:


Piec? Bunkr? A może dymarka, gdzie można coś przedymać np. jakiegoś dobrego ssaka leśnego :)


"...zwyciężył w końcu sen, brat Śmierci"
Zaczyna zmagać nas sen. Jednak zarwanie nocy na Rudawskiej Wyrypie i teraz kolejna noc w plecy, nie pozostaje bez śladu. Dodatkowo dochodzi zmęczenie fizyczne. Zasypiam na zjazdach, co może skończyć się naprawdę boleśnie. Postanawiamy zatem chwilę odpocząć, zwłaszcza że zgubiliśmy gdzieś OSĘ i jesteśmy sami. Wykładam się na stopniach kościoła i zasypiam. Dosłownie na 10-15 minut, tak aby oszukać organizm. Sprawdzona metoda, to zawsze działa. Na kilka godzin oszukujesz sam siebie, że spałeś i sleepmonster na pewien czas daje spokój. Jaja, jest drugi maja, bardzo wczesna godzina - grubo przed 7-mą rano, a my śpimy na schodach kościoła w Skopowie. 15 minutowa drzemka i jedziemy dalej, zaczynają nas gonić lokalne burki więc od razu człowiek trzeźwieje :)


"W kompasie igła zardzewiała, lecz kierunek zna..."
Docieramy do ostatniego etapu pieszego. 10 km z buta po lesie, w ciężkim terenie. Będzie bolało bo nogi mocno obtarte. Kleimy plastry jakie mamy i trudno, trzeba napierać dalej. Jutro możemy nie chodzić wcale, ale dziś walka trwa. Zostawiamy rowery i idziemy w las. Organizator zapowiadał, że to najtrudniejsze BnO jeśli chodzi o teren i miał rację. Mało ścieżek, tzn. sporo ale mało idzie w okolice naszych punktów. Basia wyznacza azymuty i idziemy za wskazaniami kompasu. Głównie na rympał bo gęsto, ostro, bagniście...


Opis punktu: zarośnięty pagórek. No chyba wszystko się zgadza :)


a przy azymucie na ma przebacz. Kompas mówi tam, to idziesz tam. Owszem omijasz przeszkody, ale każde ominięcie wymaga korekty i powrotu na założony kierunek. Dlatego przedzieramy się uparcie i konsekwentnie za wskazaniem kompasu. Łapiemy wszystkie punkty, ale jesteśmy wykończeni. Wracamy do rowerów oboje kulejąc. Przed nami ostatni odcinek rowerowy i zadanie specjalne. Potem już tylko meta.

Hanging out...nad Sanem
Ostatni etap jest rowerowy - nasza specjalność, więc ciśniemy do Przemyśla. Nie trzeba już chodzić, tylko pedałować. Mimo zmęczenia wybieramy powrót nie drogą ale przez góry - zielonym szlakiem. Nie lubimy jeździć asfaltami, więc atakujemy lokalne pagóry - zwłaszcza, że tych tutaj nie znamy. Docieramy do miasta i wpadamy na zadanie specjalne. To most linowy przez który trzeba przejść na drugą stronę Sanu. Kawał drogi, prawie 100 m, ale jedziemy z tym koksem:

Przechodzę około połowy drogi i ręce mi umierają...próbuję się utrzymać, ale nie daję rady. Spadam...Patrząc ze zdjęć lot nie był mały, nim zatrzymała mnie uprząż.

Wiszę nad środkiem rzeki.Próbuję kilka razy podciągnąć się na rękach i zarzucić nogi o linę nad sobą. Raz nawet stopę zarzuciłem na linę, ale but się ześlizgnął i spadłem. Po kilku próbach, widzę że nie dam rady tego zrobić. Nie przy tym poziomie zmęczenia. No i wolę myśleć, że robię to źle technicznie niż że jestem za gruby :P
Pozostaje przesuwać się na samych rękach...Chwytam linę i podciągam się z całej siły. Poszło! Ruszyłem do przodu o jakieś...5-6 cm. Może osiem. Most ma ponoć 85m czyli...to będzie długie popołudnie nad Sanem. Dosłownie...nad Sanem.No dobra, jestem gdzieś za połową drogi, ale do drugiego brzegu jest i tak jeszcze w cholerę. Rozpoczynam mozolną podróż, centymetr po centymetrze. Po kilku chwilach nie czuje rąk, ale podciągam się ile dam radę. Jeśli nie 5 centymetrów, to chociaż 3. W bazie okaże się, że wiele osób odpadało i szło podobnie do mnie.
Acz wisząc nad Sanem i nie będąc w stanie zarzucić nóg na line nade mną, mam uczucie totalnej porażki (wiszącej porażki) i bycia jedną z głównej atrakcją Przemyśla...Jakoś udaje mi się dotrzeć do drugiego brzegu, mam ochotę przewrócić się ze zmęczenia, ale wracam kładką do miejsca startu. Teraz na zadanie startuje Basia. Idzie po linie i idzie jej całkiem nieźle.

Nie daje rady jednak przejść całości i też odpada. Jest jednak lżejsza i ma szansę wrócić na linę - liny nie "rozjechały" się aż tak szeroko. Z tego co mówiła obsługa punktu, niewiele osób przeszło całość bez odpadnięcia. Basia zanim dociera do drugiego brzegu, ma całą sesję zdjęciową na tym zadaniu...chociaż z trudem trzymam aparat, tak mi się ręce trzęsą ze zmęczenia.


Zdajemy uprzęże i ruszamy do bazy. Meta. Meldujemy się i oddajemy chip'y i tracker'y. Jesteśmy ostatnia ekipą, która dotarła do bazy, ale nie ostatnią w rankingu (niektórzy mają karę za niewykonania zadania nad Sanem, inni nie mają wszystkich punktów) !!!
Kończymy na miejscu 7 z 10 ekip, a do tego w kategorii MIX (kobieta + mężczyzna) mamy drugie! Jesteśmy przeszczęśliwi. Komplet punktów, cała trasa w limicie i to ze sporym zapasem + 7 miejsce na 10 naprawdę bardzo mocnych drużyn. To dla nas bardzo dobry wynik, ale przede wszystkim super przygoda, w której znowu sprawdziliśmy czy damy radę. DALIŚMY!!! I to jest największy sukces.

Dziękujemy organizatorom za świetną zabawę i przygodę. Rajd 360 rok temu, który odbył się na naszym kochanym Dolnym Śląsku bardzo nam się podobał, ale organizacyjnie ten był dużo lepszy. I to bardzo cieszy! Na pewno jeszcze nie raz odwiedzimy tą ekipę na jakieś z imprez, przez nią organizowanych.

Ponad 2000 m przewyższenia na Rudawskiej Wyrypie i 3500 przewyższeń na Team 360. Heh...przed weekendem śmiałem się, że ciekawe czy wejdziemy na Elbrus (przewyższeniowo - od zera). No i udało się dobić do czegoś koło tego. Może nie na sam wierzchołek 5642, ale niewiele brakło, czyli jest dobrze :) 
Wyszło 90km na rowerze, około 40-45 km na nogach plus 23 kajakiem. Srogie napieranie :)

A jeśli ktoś chciałby dokładnie prześledzić naszą trasę to tutaj jest track, zarówno nasz jak i innych ekip.


Kategoria Rajd, SFA

Rudawska Wyrypa 2017

  • DST 120.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 kwietnia 2017 | dodano: 03.05.2017

Raz w roku w Rudawach Janowickich odbywa się impreza, która ociera się o legendę. A my chcemy być częścią tej legendy, więc nie może nas tam zabraknąć.
Dla nas to już 4-ty start na tej imprezie. Tym razem dołącza do nas także Instruktor grupy dziecięcej o xywie "Lenon", który zapisuje się trasę pieszą 50km. My z Basią atakujemy oczywiście rowerową 200-setkę.

DEJA VU
Zapowiedzi pogodowe przed wyrypą nie są zachęcające. Deszcze i temperatura mają nie przekraczyć 4 stopni. Co gorsza w czwartek robi się jeszcze gorzej (Rudawska startuje w piątek o 23:00), bo zima atakuje z całą mocą i Rudawy toną w śniegu. Organizatorzy publikują zdjęcia górnej części gór.
Mam deja vu...gdzieś już to widziałem, gdzieś już to przeżyłem (ledwie...).
Rok 2014. Nasza pierwsza Rudawska Wyrypa i majowy urlop na Dolnym Śląsku. Tydzień jeździmy po górach i jest 20-22 stopni, a tymczasem w noc Wyrypy najpierw ulewa przez kilka godzin, a potem śnieg i temperatura spada poniżej zera. Przemoczeni deszczem szybko zaczynamy odczuwać zęby mrozu, które wgryzają się w nasze ciała i dusze. Z resztą nie tylko nasze, ale i innych zawodników bo spora część osób wycofała się przed startem lub zeszła z trasy ze względu na warunki. Hasłem przewodnim w bazie było: "Trasa rowerowa zamarzła".
Najgorsze były mokre rękawiczki...ręce najpierw bolały, potem nie miałem już w nich czucia. Nie byłem w stanie zmieniać przerzutek, robiłem to dolną kością dłoni...hamowanie też było problemem, bo palec wskazujący nie działał. Naprawdę bałem się czy sobie nie odmroziłem palców. Byłem o krok od wycofania się z rajdu, siedząc przemoczony w bazie wysuniętej w Janowicach...telepiąc się z zimna po nocnym OS'ie (odcinek specjalny)...
I wtedy z pomocą przyszedł Janek - starszy zawodnik, który nigdy wcześniej nie jeździł na orientację i zapisał się od tak. Jeździł jednak w maratonach. Mapa trochę go przerażała i zapytał nas czy może z nami jechać bo sam sobie nie poradzi. Zgodziliśmy się wtedy, strasznie nam za to dziękował, a teraz przyszedł mnie z pomocą. Podpowiedział mi, że przecież warniki (takie wielkie pojemniki z wrzątkiem - jak ktoś nazwy nie zna) są gorące, polecił mi położyć rękawiczki na nim i w 15 minut były suche i ciepłe.
Dzięki temu pojechaliśmy dalej. Nadal było zimno, ale nie miałem mokrych rękawic...to jest ogromna różnica. Zawsze jesteśmy przygotowani w góry (duże plecaki :P), ale byliśmy przygotowani na warunki jesienne a nie zimowe. Po tej wyrypie obiecałem sobie, że czymkolwiek mnie góry zaskoczą, będą na to gotowy...i zrobię wszystko aby dotrzymać słowa.

GIVE ME YOUR BEST SHOOT

Patrzę zatem na opublikowane zdjęcie. Patrzę za okno, w Krakowie ulewa. Już 3-ci dzień leje jak z cebra. Uśmiecham się i czuję w sercu to budujące uczucie. Znam je dobrze, czasami się pojawia przed finałami na zawodach szermierczych i wtedy walczy mi się najlepiej. To pewnego rodzaju determinacja połączona z pewnością siebie, nieprzesadną ale wystarczającą aby ze spokojem podejść do konfrontacji. Najlepiej wyraża je właśnie tytuł tego akapitu. A więc moje kochane Rudawy...jestem gotowy. Give me your best shot...

"A w Krakowie, na Brackiej pada deszcz..."

Jak wyjeżdżaliśmy to pada. Przez całą drogę do Janowic Wielkich zwanych przez mnie Janowicami Niemałymi leje. Katowice, Opole, Wrocław, Strzegom...wszędzie leje. Pachnie to bagnami i rzekami. Będzie ostro. W Janowicach nadal pada. Nie tak mocno jak po drodze, ale pada. Podobnie jak rok temu Organizatorzy sprawdzają telefonem czy wszystko w porządku, dzwoniąc do nas gdy jesteśmy w drodze. Tym razem jesteśmy jednak na czas. Nawet z jakimś zapasem.
Rejestrujemy się w bazie i idziemy na odprawę.

Woli Pan f(x) = f(-x) czy też może f(-x) = -f(x)?
Pamiętacie te warunki? Parzystość i nieparzystość funkcji. Nasza trasa też dotyka zagadnienia parzystość i nieparzystości, acz rozumianej bardzo dosłownie. Składa się ona z dwóch pętli. Pierwsza po punktach parzystych, druga po nieparzystych. W ramach danej pętli kolejność zaliczania punktów dowolna. Trzeba jednak najpierw wybrać jedną z pętli, potwierdzić jej zakończenie w bazie i dopiero wtedy ruszać na drugą. Odcinek specjalny OS po sercu Rudaw można zrobić w dowolnej chwili. Na początek wybieramy wariant parzysty i wyruszamy w noc na poszukiwanie ofia...eee...punktów. Punktów oczywiście. Przepraszam, pomyliło mi się z relacją, którą mówię mojemu psychiatrze.

Nawigacja przez telefon :)

Już na pierwszym punkcie mamy kłopoty bo w sumie nie ma drogi jak do niego podjechać. Postanawiamy cisnąć błotnistą droga pod górę i potem na azymut przez las. To jednak spory kawałek, a jeszcze niedaleko miejscowości więc nie chcemy zostawiać rowerów gdzieś obok drogi. Basia zostaje przy rowerach jak idę po punkt. Las jest mało "przebieżny": gęste krzaki, strumienie, doły...do tego pada deszcze i jest noc, więc wiecie jak jest (albo nie wiecie - wtedy koniecznie musicie tego spróbować!).

Docieram do jakiegoś większego strumienia, prawie na tyłku zjeżdżam po błocie, ale punktu nie ma. Dzwonię do Basi i konsultuje kierunek - może azymut wyznaczyliśmy z jakimś drobnym błędem. Mam widoczność na 3-4 metry więc kierunek musi być perfekcyjny, aby znaleźć punkt. Basia studiuje mapę i poleca mi wprowadzić korektę: iść w górę strumienia.
Jeśli dotarłem do strumienia i nie ma punktu, najpewniej wyszedłem trochę za nisko (pod punktem na mapie). Idę zatem "w gorę rzeki" i w końcu znajduję punkt. Musiałem przejść spory kawałek. Znowu dzwonię do Basi i mówię, żeby się nie martwiła, bo chwilę zajmie mi powrót - to niemały odcinek do przejścia i krzory, krzory, krzory. Mam okazję sprawdzić jak dobrze wracam po własnych śladach nocą w lesie deszczowym. Jest kilka miejsc gdzie nie do końca jestem pewien czy tędy szedłem, ale ufam kompasowi. Udaje mi się wrócić do Basi, która już zmarzła czekając w jednym miejscu. Ruszamy zatem energicznie do przodu.

Miedzany Janek :)

...i znowu Deja Vu. Ciśniemy podjazdem pod Miedziankę, który robiliśmy z Jankiem w 2014 roku. Jak On tam napierał... - zostawił nas w 1/3 i za moment już czekał na szczycie. Czekał aby zapytać "gdzie teraz bo nie ogarniam mapy".
Tym razem robimy ten podjazd na świeżo, nie po iluś kilometrach w górach. Wchodzi zatem łatwiej niż zwykle. Z Miedzianki przez pola w kierunku Kolorowych Jeziorek. Chociaż pola to złe określenie, raczej trzeba tu mówić o akwenach. Sami popatrzcie - to trochę wstydliwe - ale popatrzcie jak Aramisy moczą się w nocy:

Przynajmniej pomału deszcz "wygasa"... czekam zatem na mróz. Długo czekać nie muszę. Przychodzi o świcie :)
Bardzo ładnym świcie...w promieniach którego Śnieżka wygląda jak Kanczendzonga czy Makalu. Szukam zatem co mogło by przypominać Lhotse...może Szrenica.Trochę nie ten kształt, ale co tam, może dzisiaj być i Lhotse. Skoro wyprawa w Himalaje i Karakorum raczej pozostanie w sferze nigdy niespełnionych marzeń, to chociaż popatrzę sobie na nasze góry w zimowej aurze :)

Na jednym z punktów spotykamy Krzysztofa Sz, który podobnie jak my walczy na trasie rowerowej 200 km. To jeden z tych wymiataczy, który kończy trasę kiedy my jesteśmy w połowie. Nie inaczej będzie i tym razem, ale jego mróz także nadgryzł. Mówi do mnie: "Nogi mi zamarzły..."Odpowiedziałbym ale nocą mróz skuł mi ryja bo pyskowałem i mam teraz problem z artykułowaniem słów i wyrażeń :)


Przełęcz Kowarska i Tunel pod Drogą Głodu
Dymamy pod Przełęcz Kowarską. Tutaj już śnieg. Im wyżej tym coraz więcej.
Szkoda tylko, że Asia i Robert nie zrobili punktu w Tunelu pod Drogą Głodu. Kocham to miejsce, a w zimowej aurze wygląda niesamowicie. Poczytajcie sobie o tym miejscu, jeśli go nie znacie - jego historia jest równie niesamowita jak jego nazwa.
My mijamy Przełęcz Kowarską i walimy wyżej. Śniegu robi się naprawdę dużo, a my pchamy rowery wyżej i wyżej:

aż zdobywamy punkt:

Tymczasem jechał tutaj ktoś kto miał ciekawy bieżnik :)


Tunel pod drogą głodu 2
Zjeżdżamy w stronę Kowar, na drugą stronę przełączy (podjeżdżaliśmy od strony Kamiennej Góry). To niesamowite, że w tą stronę nie ma żadnych śladów. Gładziutki śnieg, a ja w trybie lodołamacza.



Tuż przed Kowarami łapiemy chyba jeden z najpiękniejszych punktów ze wszystkich rajdów. Na pewno jest w naszym Top 5.
W sumie także jest w tunelu, acz nie pod przełęczą ale tuż za Kowarami, na początku podjazdu.
Robimy Mu sesję foto, sami zobaczcie:



Sleepmonster czyli...ciasteczkowy (?) potwór
Słowo o sleepmonsterze, czyli (jeśli ktoś nie wie) chęci zaśnięcia, która dopada po nieprzespanych nocach. Kiedyś myślałem, że zasnąć za kierownica to może się zdarzyć jak ktoś zmeczony, ale na rowerze, w marszu czy przy innej aktywności fizycznej to niemożliwe. Możliwe, to tylko kwestia zmęczenia. Zdarzają się sleepmonstery nawet przy podjazdach pod górę Po prostu zamykasz oczy i zjeżdżasz z drogi :)
Przed Rudawską planowaliśmy się wyspać bo będziemy mieć zarwaną noc, a zaraz potem 34h na Team360 czyli kolejna noc w trasie. Oczywiście mieliśmy tyle załatwień i spraw, że się nie udało. Dopada mnie zatem sleepmonster.
Walczę z nim...ciastkami. Dostarczam wysokoenergetycznej strawy, zamienianej w skomplikowanych procesach biologicznych tlenowych i beztlenowych na energię, albo to po prostu placebo. Nieważne, bo działa. Próbuje zajeść sleepmonstera. Pogrzebać go pod toną ciastek i to pogrzebać tak aby nie wylazł...nawet Basia jest pod wrażeniem ile jem.
No dobra powiem szczerze, wpier**** jak dziki osioł. Kowary drżą o swój los, bo zaraz zacznę pożerać na przykład dziewice. Chyba nigdy nie zjadłem tyle na rajdzie co teraz, ale działa. Kurde działa, a więc jeszcze ciasteczko. Wszystko to robię dla naszego dobra :)

OS czyli zjazd rzeką
Kończymy pomału parzystą pętlę i wjeżdżamy na OS. Taaa...czyli jak to powiedział chyba Jarek W. albo właśnie Krzysiek Sz. "to ten fragment, który robi się szybciej bez roweru niż z rowerem". Tak to ten, czyli znowu nosimy po głazach, no ale w końcu to Rudawy. Czego innego oczekiwałeś? Tutaj jest pięknie, pięknie ale stromo :)



Bawimy się jak dzieci w naszym ulubionym miejscu na OS. Zjazdy rzeką są super



Poszły konie po...po sejsmograf
Jest po 17:00 kiedy wyjeżdżamy na drugą pętle. Złapiemy tutaj tylko kilka punktów, bo czasu mało (czasu nie jest mało, my po prostu jesteśmy słabi i jeździmy wolno). Najciekawszym punktem na tej pętli (z tej nędznej i lichej ilości, które zrobiliśmy) to jaskinia, w której zamontowany jest sejsmograf. Kapitalne miejsce na punkt, do jaskini oczywiście wczołgiwała się Basia, ja jestem za gruby...Szkodnik jaskiniowy dał radę i przyniósł Wam zdjęcie sejsmografu.

W bazie okazuje się, że mimo małej ilości punktu z drugiej pętli to poszło nam nieźle. Basia ląduje na miejscu pierwszym, ja na drugim (z 7 śmiałków na TR200). Jestem zaskoczony, bo drugie miejsce na wyrypie to naprawdę sukces. Zwycięzcą oczywiście jest mocarny Krzysztof...o zamarzniętych nogach :)
Lenon także zachwycony terenami. Łapiemy trochę snu w bazie i wracamy na Kraków. Trzeba się ekspresem przepakować i gnać do Przemyśla na Team360. Nie ma lekko :)
Szkoda tylko, że nie widzieliśmy się z Sergiuszem, Darkiem i Jackiem, którzy atakowali trasę pieszą 50-tkę, ale tak to bywa jak my jesteśmy w drodze nim Oni przyjadą i jesteśmy w drodze, jeszcze trochę po tym jak Oni skończą...Mam nadzieję, że następnym razem uda się, co najmniej, spotkać na szlaku.


Kategoria Rajd, SFA

Nadwiślański maraton na orientacje 2017

  • DST 135.00km
  • Sprzęt SANTA
Niedziela, 9 kwietnia 2017 | dodano: 09.04.2017

Rok temu nie mogliśmy być na poprzedniej edycji, bo pokrywała się z Rajdem Wilczym. Życie to sztuka wyboru i padło na Rajd Wilczy. W tym roku nie ma takiego problemu, więc bez zbędnego wahania zapisujemy się na imprezę - zwłaszcza, że Organizator (Grzegorz Liszka) dzwoni i zaprasza nas osobiście. Jak to było niegdyś w Gotham City?
"Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć...".
Zrywamy się z łóżka przed 3:00 w nocy, po to aby dotrzeć do bazy na godzinę 6:00. Odprawa jest o 6:40, start rajdu 20 minut później.  

Stwory cyfrowo wykluczone

Punkty kontrolne podbija się z wykorzystaniem smartfonów. Zainstalowana aplikacja CheckPoint umożliwia odczyt NFC na punkcie kontrolnym. Hmmm...patrzę na moją całkiem SOLIDną cegiełkę Samsunga o IP67 czy coś koło tego. No będzie ciężko z instalacja aplikacji. Pytam Basi:
- a twój smartfon?
- Zabrał mi go Bóbr (rzeka, nie zwierzak) na Rajdzie 360 rok temu.
No tak...Samsung przeżył starcie z Bobrem. Wszystko nam wtedy poszło pod wodę, ale Samsung przeżył.
Niby mam smartfon'a służbówkę, ale umówmy się, że model ten mógłby nie przeżyć konfrontacji z naszym trybem życia. Ciężko mi byłoby potem wytłumaczyć, że "naprawdę bardzo lało w tej delegacji, przedzierałem się przez bagno do Klienta, kiedy nagle zaatakował mnie kamień. Bardzo agresywny kamień..."
Odpowiedzieli by mi pewnie, że to i tak moja wina. Ja to wiem...to wyłącznie moja wina i to ja doskonale wiem, na kogo ją zrzucić :)
Zgłaszamy zatem w bazie, że tym razem jesteśmy z tych cyfrowo wykluczonych. Mamy wysyłać sms na każdym punkcie, celem potwierdzenia godziny przybycia oraz rejestracji kodu. Niestety musimy utrzymać pewien format sms'ów, a szkoda bo już planowałem wysyłać organizatorom głupie zdania zwierające kody:
'Jak zacznę kiedyś palić, to tylko LM lighty' czy też 'Pan z auta z rejestracją WH pytał gdzie jest front...tej budowli'
I tak bawi mnie ten system, bo jest np. w bazie gość który ma najnowszy telefon z bajerami, ale to iPhone i nie obsługuje on tej aplikacji.
Przynajmniej nie tylko my jesteśmy cyfrowo wykluczeni.

Deszcze niespokojne... prześladują nas
Leje na 3 dni przed rajdem, na 2 dni przed rajdem, na dzień przed rajdem..."BŁOTO installation completed". W dzień rajdu miało nie lać, ale leje...od rana. Skończy koło południa i zrobi się ładniej, ale i tak po tylu dniach deszczu, wszystko będzie błotem. Asfalt będzie błotem, beton będzie błotem, nawet błoto będzie błotem.
Niemniej, na razie leje. Może to nie wodny armageddon znany np. z Izerskiej Wyrypy w Lubaniu, ale jednak pada dość obficie.
Tymczasem, dostajemy mapy.
Aktualność map - wg regulaminu to 1987 - 1996. Ha, czyli trzeba się przestawić na nawigację niesugerującą... nie ma, że do końca asfaltu i w lewo, bo przez 20 lat to gmina mogła pociągnąć asfalt ze 14 km dalej.
Trzeba też się nastawić, że wielu skrzyżowań czy dróg na mapie nie ma. Mówiąc inaczej, jeśli zastanawiasz się czy to ta ścieżka, to to na pewno nie ta ścieżka. Na tej mapie są tylko takie drogi czy skrzyżowania, że nie sposób ich przegapić.
Mapę czyta się trudno, nie lubię takich map, ale Basia nie traci głowy:
ja: widziałaś tą mapę? co my teraz poczniemy?
Basia: jak to co? Antychrysta !!!
...no i fajnie. Idę poczynać.

Postanawiamy  uderzyć na południe. Chcemy zrobić góry za dnia, bo trasa sięga aż do granicy, ba nawet ją przekracza - jeden z punktów, leży po czeskiej stronie. Beskid Śląski w deszczu, czemu nie :)

Pies chyba Panu wpadł w oscylacje
Ruszamy i atakujemy dwa pierwsze punkty (15 i 21). Pierwsze sms'y poszły, mam nadzieję że system działa, a nie że wysyłam ciągi znaków gdzieś w eter. Potem będą jeszcze jakieś służby analizować, co chciałem zakodować w tych wiadomościach: 
ZM CH W-Wa 10:15. 

Odpuszczamy 17-tkę, bo jej wartość to tylko 30 punktów przeliczeniowych. Mało, jeśli nie zrobimy całości to lepiej zgarnąć punkty droższe, a jeśli zrobimy prawie całość w limicie, to jest na tyle blisko bazy, że podskoczymy po nią wracając na metę. Plany, plany, plany...
Tymczasem na 3-jce ciekawa sytuacja: idziemy wzdłuż ogrodzenia, podbiega pies i zaczyna szczekać. Sytuacja jak milion podobnych, ale ten pies:
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau...
Stoję i patrzę. Dwa kroki w lewo, dwa w prawo, podskok+ szczeknięcie. Amplituda, częstotliwość = const.
Może trzeba zawiadomić właściciela, że pies Mu się zaciął.
Może wystąpi konieczność zakończenia procesu w trybie administracyjny.
Zastanawiam się czy oscylacja pieska wynika z zeżarcia przez niego dwóch członów inercyjnych, czy też posypało się coś na etapie transmitancji widmowej układu i równań różniczkowych członów oscylacyjnych drugiego rzędu... Basia każe mi iść dalej, a to jest naprawdę ciekawy problem. Zostawiam zatem oscylującego pieska, zastanawiając się jednak w myśli czy można by go rozbujać do drugiej czy trzeciej harmonicznej.
Tymczasem w okolicach punkt trwa szturm wzgórza 247 :)


Czy widzisz to drzewo na szczycie?
Tam punkt twój się ukrył jak szczur
Musicie, musicie, musicie
Wziąć lampion i zrzucić go z chmur...
Drobna parafraza piosenki żołnierskiej, a dobrze oddaje co nas czeka. Podróż w kierunku chmur, bo zaczynamy część górską. Beskid Śląski wita nas błotem. Poniżej jedna z bardziej przejezdnych ścieżek.
Planem jest przeciąć garb Góry Łazek (713), łapiąc punkty 8 i 4. Można to zrobić na dwa sposoby: atakować z zielonego szlaku (droga dłuższa) lub pojechać kawałek dalej i uderzyć od strony szlaku niebieskiego. Wybieramy - na nasze nieszczęście - tą drugą opcję...


Katorga na WĄWOZowej
Szlaku niebieskiego nie ma. Po prostu nie ma. Na mapie owszem jest, w terenie nie. Bywa. Niemniej, jakieś drogi są, acz wszystkie pod głęboką warstwą błota. Nie będziemy się przecież cofać do zielonego szlaku - bez przesady :P
Atakujemy z kompasem, trzymając kierunek na punkt 8-my. Droga z każdym metrem staje się coraz węższa, aż w końcu kończy wąwozem. Mega wielkim i stromym wąwozem. Jak ktoś nie ogarnia tych przedrostków, to tłumaczę mega wąwóz to taki zwykły wąwóz, tyle że razy 10 do szóstej. Proste, nie?

Masakra...stromizna nieziemska. Krzaki, zwalone drzewa, gęsto od roślinności. No jak zawsze...wariant optymalny. Tachamy rowery na przez gąszcz. Zawsze...zawsze, wleziemy w coś takiego. Pot ścieka po ryju, nogi ślizgają się na błocie, róże robią hyc za rękę czy nogę...
No ale w sumie to całkiem fajny ten wąwóz był. Zacne noszonko się zrobiło. Tyle, że ze 40 minut w plecy. 


Dzisiejszą porażkę sponsoruje liczba 4
Wytachawszy rowery z wąwozu, bierzemy 8-mkę od kopa. Teraz trzeba przelecieć grzbiet w kierunku 4-rki. Tutaj jednak da o sobie znać powiedzenie:
"jak zbyt długo coś poprawiasz, to na pewno to spier***sz".
Taka jest prawda. Jak patrzymy po czasach innych ekip to ludziom zajmowało około 30-40 minut aby dostać się z 8-mki na 4-rkę. Nam zajęło 1,5 godziny. Łącznie z wąwozem to ponad 2h w plecy. Co się stało?
Mianowicie, jako że mapa nie była zbyt dokładna, byliśmy bardzo wyczuleni na kierunki i ciągle z kompasem sprawdzaliśmy czy jest ok. Ścieżka, która miała wyprowadzić nas na 4-rkę zmieniła kierunek, wprowadziliśmy korektę. Zupełnie niepotrzebnie, bo kawałek dalej był zakręt i ścieżka wracała na dobry kierunek. Wprowadzona korekta kosztowała nas znaczną utratę wysokości i wylądowanie w krzokach. 
Gdy zorientowaliśmy się o co biega, nie było już sensu wracać na szczyt i korygować - zjechaliśmy na dół, objechaliśmy garb i złapaliśmy 4-rkę od dołu. Oczywiście, na dole musieliśmy pomylić ścieżki i nim połapaliśmy się, że coś jest nie tak to minęło łącznie 1,5h.

Marcin, bo OSA powiedział
Wbijamy na kolejny garb. Tym razem góra Żarnowiec i Lipowski Groń. To dokładnie tutaj na Orienteeringu w Cieszynie (impreza Marcina z Silesia Adventure Sport), usłyszałem głos zespołu OSA OPOLE podsumowujący podejście jakie nam się objawiło przed oczyma.
Głos, który niósł w sobie odrobinę frustracji, połączoną ze zdziwieniem i szczyptą niedowierzania, jednocześnie łącząc je z elementami gniewu i bezsilności. A echo jak zawsze, tylko końcówkę: mać, mać, mać :)
Tym razem punkty są jednak na dole, a nie na szczytach - niemniej, miejsce sentymentalne, zwłaszcza, że musieliśmy biec aby zdążyć do bazy. Biec, my...taką traumę zapamiętuje się na zawsze.


Duch Orienteeringu...mieszka w Cieszynie

Lecimy dalej. Robią się jaja, bo ta część trasy niemal w 100% pokrywa się z trasą Orienteeringu w Cieszynie. Grzesiek L. umieścił punkty nawet w tych samych miejscach co Marcin F. Nie wiem czy się umówili czy przypadkiem, ale bardzo fajnie to wyszło. Lecimy Orienteering, ale w drugą stronę. Co było świetnym zjazdem, jest obecnie cholernym podjazdem :)
Przekraczamy granicę i łapiemy punkt po czeskiej stronie.
Kilka zdjęć z Nadwiślańskiego Maratonu na Orienteering w Cieszynie :)


Wpadamy do Czech po punkt, ale szybko uciekamy bo nadal płonie tam ogień rewolucji :)


Jeden na jeden
Punkt nr 1 - Bardzo ładny punkt, ale nie znoszę takich lokalizacji. Aby dotrzeć do niego, trzeba się przedzierać przez tereny prywatne. Tego nie lubię i unikam jak ognia. Krzoki, wąwozy, doły mogę się przeprawiać, ale komuś po polu nie chcę biegać.
Tracimy znowu trochę czasu objeżdżając na około wioskę, aby nie przechodzić komuś przez płot.
Niestety ten punkt się organizatorom nie udał (w mojej ocenie oczywiście). Dostaje jedynkę z wykrzyknikiem, jak niegdyś ja na niemieckim :)

Romantyczne noce na bagnach

Zapada zmrok. Dzień się kończy, ale do limitu pozostało jeszcze kilka godzin. Podstawowy limit to 22:20 (start się trochę opóźnił), ale jest jeszcze 2h limitu spóźnień, gdzie leci kara 1 punkt przeliczeniowy za 1 minutę. Opłaca się zatem zgarnąć np. punkt za 80 punktów przeliczeniowych, spóźniając się godzinę bo mamy +80 -60, czyli dwadzieścia do przodu.
Sobotni wieczór, tylko ja i Ty, znowu sami. Obok nas mgła i bagna. Mieli Państwo rezerwację naszych bagien?
Tak, na 21:00, dół z wodą.
A to zapraszam...
Atakujemy 5-tkę od zachodu...na odprawie zalecano podejście od wschodu, bo od zachodu rzeki i podmokło. Kto by jednak przejmował się takimi drobiazgami. Przeprawiamy się z rowerami przez rzekę i bagno. W jednym miejscu trzeba było przejść po drzewie. Ja niczym mędrzec, podpieram się kijem i kroczę nad przepaścią. Basia nie ma czasu na subtelności, leci po drzewie na czworakach.

Punkt odnajdujemy bez problemu, ale jest problem się z niego wydostać. Nie chcemy wracać (a jakże!!), a drogę do przodu odcina ogrodzenie (a z nim młodnik). Dobra obejdziemy...po 20 minutach stwierdzamy, że to ogrodzenie chyba się tak szybko nie skończy. Kombinujemy, tracąc kolejne minuty a godzina już późna bo jest 22:20 - zaczyna się nasz limit spóźnień.
W końcu udaje nam się przedostać - nazwijmy to, nieortodoksyjnie :P

Przy bułeczkach w prawo
Zaczynamy powrót na bazę. Na pełnym gazie, aby jak najmniej punktów karnych złapać. Drogi sporo bo ponad 15 km do przejechania. Odpalamy blat i ogień. Ciężko się nawiguje na tej mapie w świetle czołówki, ale włączam tryb: cofnij po śladach. Moja chora pamięć tak działa ---> wpadamy na obszary przez które jeździliśmy rano, a więc:
- tam gdzie pachniało bułeczkami, przy piekarni w prawo
- przy wielkiej stodole na wprost
- 2 serpentyny i staw, potem w lewo
Lecę trasę z pamięci. Do bazy docieramy około 23:25.

Uzyskany wynik daje Basi miejsce na podium. I to drugie miejsce - srebrny medal. Jak na wtopę na 4-rce i sporą stratę w tamtym miejscu, to wynik jest bardzo dobry. Poza tym bawiliśmy się świetnie, wyniki nie są najważniejsze. Świetna trasa i genialna impreza. Chcemy wincyj :)


Kategoria Rajd, SFA

Rajd Katowice 2017

  • DST 50.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 kwietnia 2017 | dodano: 05.04.2017

"Jest sobota, za oknem świt..." a ja pałaszuję śniadanie CONTINENTALne. Całkiem dobry ten rosół. Rosołek...
Opona piecze się w garnku aż miło, a ja zażeram się nowym gumowym przysmakiem, dopakowując plecak na kolejny rajd.
Jak ktoś nie ogarnia o co chodzi z rosołkiem, to polecam poprzedni wpis z relacją z Wiosennego KORNO. Sprawa się rozjaśni.
Tymczasem my zaraz ruszamy do Katowic na rajd, autorstwa Śląskiego Komandosa Orientacji: Marcina F z SAS'u (Silesia Adventure Sport). Nie może nas tam zabraknąć, bo Marcin robi naprawdę wypas imprezy.
Rajdy Silesii są niesamowicie klimatyczne. Nie przeszkadza nawet to (ha! wręcz buduje to ich niepowtarzalny klimat), że Marcin czasem w schemacie rzuci, że trasa ma koło 80 km...a na liczniku dobija 140-sty km, a my nadal nie mamy jednego punktu :) 
Kto by się jednak przejmował takimi drobnostkami, zrywamy się rano i lecimy w 4-rkę do Katowic. Basia i ja uderzamy na trasę rowerową, a Kamila i Filip atakują pieszą (tzw. OPEN).

TŁUSTE GRUBASY czyli onanizm sprzętowy to straszna rzecz
Basia testuje nową ramę. To czarny jak noc Dar(h)tMoor Hornet. Chłopaki z FUN BIKES wykonali tytaniczną pracę, przekładając wszystko z Basi roweru do tej ramy, w ostatniej chwili przed rajdem. Dzięki temu możemy testować ramę na krótszym rajdzie, a nie na 16 godzinny Nadwiślańskim (za tydzień). Chwała Im za to. Jedyne czego nie zdążyli zrobić to założyć nowej piasty, więc roboczo wrzucili jej na tył całej zjazdowe koło od swoich potworów wraz z 3-komorową obręczą. Jest ona chyba cięższa niż sama rama, ale rower wygląda niesamowicie. Roboczo nazwałem ją przełamywaczem konarów...nie będzie teraz to-tamto, że konar nie chce zapłonąć. Mam rozwiązanie lepsze do srogich piguł, Sebastianie :) 
Mnie zarzucili na tył nową oponę - jeszcze grubszą niż poprzednik. Wygląda jak istny przecieracz ścieżek. Tak doposażeni ruszamy bladym świtem do Katowic.

WioSSna w STALINOGRODZIE :)
Jest 8:00 rano, a na termometrze 20 stopni (a będzie więcej za dnia). Wiosna już przyszła.
Swoją drogę wiecie, że Katowice zostały przemianowane na 3 lata (1953-1956) Stalinogrodem po śmierci Józefa S.?
Gdyby nazwa została, to mogłoby być ostro - Szkoła Fechtunku ARAMIS, oddział w Stalinogrodzie URAAAAA :)
Jeśli ktoś nie wie, to mamy w Katowicach filię naszej szkoły szermierki. Pamiętajcie:

"The first thing you learn about us...we have people everywhere" :)

Dopiero teraz patrzę na tylną tarczę hamulcową w ramie Basi. Wzór otworów i profil tej tarczy niebezpiecznie przypomina... swastykę. No coraz lepiej. Widzę, że rajd odbędziemy w klimatach ostrego reżimu...czasowego. A tym czasem temperatura nadal rośnie - wioSSna na pełnym gazie, wdziera się w klimat niczym cyklon...:P
Dobrze jednak, że to tylko chwilowa tarcza.  Na czas przeplotu nowej piasty i powrotu koła właściwego.

MARCIN WARTKI JEST
Poleciał z odprawą błyskawicznie. Uwielbiam to na jego rajdach: trasa stricte rowerowa i dowolna kolejność zaliczania punktów kontrolnych - tak było w komunikacie startowym, dlatego musimy lecieć najpierw punkt pierwszy, potem drugi, potem trzeci...i będą jeszcze dwa biegi na orientację na hałdach.
Ha, ha, ha no ostro :)
Trochę żartuje bo kolejność jest dowolna, acz w obrębie pewnej grupy punkt 1-11. Nie wolno zacząć od 12 czy 13 (łącznie będzie 22 punkty do zdobycia). 11 to kajaki i trzeba mieć komplet punktów 1-10 aby robić kajaki. Potem już niemal pełna dowolność, narzucony jest tylko początek: trzeba zacząć resztę trasy od 12 - wynika to z faktu, że na 12 poznamy lokalizację kolejnych punktów, których na razie na mapie nie ma.  
Podczas części biegowych, na trasie stricte rowerowej :P, także kolejność dowolna więc tu się nie musicie martwić :)
No, ale bez złośliwości już, te części piesze: po dwóch wielkich katowickich hałdach to był genialny pomysł. Kapitalna sprawa, no ale od początku.
 
KTO U WIEŻY? Ten chwyta się  ZAPAŁKI
Pierwsza grupa punktów to różnego rodzaju zadania: sprawnościowe i logiczne. Anagramy, ścianka wspinaczkowa, tor przeszkód, zadania matematyczne, dopasowywanie cytatów itp. Na każdym punkcie można się wykazać lub skompromitować :)
Jednym z zadań jest wbiegnięcie na wieżę.
Jak to było w Batmanie, klasyce Tim Burton'a?
Joker: Gotham City Cathedral. Transportation for two. 5 minutes (patrzy na wieżę...) Better make it ten.

Inne zadanie to przestawianie odpowiedniej ilości zapałek aby otrzymać zadane kształty. 
Mnie bardzo podobał się tor przeszkód, mimo że do jednej rury ciężko było się zmieścić z moim kaskiem :)

HOŁDY MAJĄ ŚLIPIA... i punkty kontrolne
Pamiętacie ten horror "Wzgórza mają oczy". Na Śląsku wyświetlali to jako "Hołdy mają ślipia" . Nie wiem jak ślipia, ale na pewno mają punkty kontrolne. Wpadamy na hołdę, zostawiamy obsłudze punktu rowery i lecimy w poszukiwaniu lampionów. Góra-dół, góra-dół po zboczach. Najbardziej cieszy mnie jeden z opisów punktów - chodzi o pkt G. "Tak, tam na dole".
Uwielbiam taki klimat. Acz gdyby opis brzmiał: "Tak, tam w głębi" to bym chyba padł :P

Zbieramy co mieliśmy zebrać i lecimy dalej. Teraz na kajaki. Znowu planuję namówić Basię na abordaż lub przynajmniej zatopienie innych jednostek, ale każe mi "nie rozbijać się po morzach i oceanach" Śląska. Piractwo na tych wodach jest zakazane.

HOŁDY MOJĄ ŚLIPIA 2 czyli punkty jak malowane
Wpadamy na drugą hołdę. Tutaj najpierw musimy przerysować sobie dodatkowe punkty naszej trasy na mapę, a potem wyruszmy na część pieszą. Tutaj zbocza są jeszcze bardziej strome niż na poprzedniej. Jest super. Nareszcie można trochę ponosić rower :)
Niektóre podejścia to niemal jak wschodnia ściana Lhotse czy Gaszerbrum II :)
Fajna reguła, że trzeba sobie zrobić zdjęcie przy punkcie i to razem (coś jak selfie), aby udowodnić że obie osoby wydymały na szczyt.
Wydymać na szczyt to nie problem, ale zrobić sobie selfie już tak - nigdy tego nie robimy i wychodzi brak doświadczenia: kawałek krzaków bez ludzi albo obcięte głowy. Jakoś jednak dajemy radę.

Takie tam nieznaczne nachylenia zboczy :)


LASY MURCKOWSKIE w tę i na zad
Ruszamy w poszukiwaniu domalowanych punktów. Układają się w pętlę po Lasach Murckowskich.

Nie bylibyśmy nami gdyby nie udało się wdepnąć w jakieś bagno. Udało nam się to przy wariancie azymutowym (no a jakże...). Tym razem chciałem się wykazać rozsądkiem, opanowaniem, umiejętnością przewidywania przyszłości i pytam Basi:
- może zawrócimy i je objedziemy?
Dostaję odpowiedź:
- będziemy się chrzanić, idziemy na wprost. To nie może być długie. Głębokie też nie
Jak jeszcze raz cała wina za chodzenie po bagnach będzie zrzucana na mnie, to się obrażę :P


ARAMIS WYRWIDĄB - SZKODNIK LEŚNY :P
Wpadamy na punkt wraz z inną ekipą rowerową. Zbiegają po zboczu po punkt, ja odkładam rower i opieram się o drzewo. Nagle słyszę trzask i drzewo wraz z korzeniami zaczyna lecieć w dół. Dobrze, że nie na tą ekipę, co poszła w dół...acz nie nazwę tego "innym kierunkiem".  Stoję jak wryty, bo to naprawdę duże drzewo...zobaczcie na zdjęcie. 

Całkowicie spróchniałe i wystarczyło je lekko popchnąć aby upadło, niemniej robię furorę - wyglądam jakby po prostu podszedł i wyrwał to drzewo z korzeniami. Mówią mi, że powinien dostać karę czasową za szkody leśne.

BAZA
Wpadamy do bazy około 15:30, czyli z pół godzinnym zapasem. Komplet punktów zrobiony. Okazuje się, że daje nam to pierwsze miejsce w kategorii rower. Jesteśmy zaskoczeni, bo było sporo ekip - niemniej cieszymy się, bo odkuliśmy się za KoRNO w oponach..eee...oparach absurdu :)
Kamila i Filp zajmują trzecie miejsce w kategorii pieszej i jest to bardzo dobry wynik, bo zaliczają (miejmy nadzieję) drobną przygodę zdrowotną i nie są w stanie utrzymać pełnego tempa przez całą imprezę.
Zdobycie podium w takich warunkach, to jest wyczyn.


Kategoria Rajd, SFA

Wiosenne KORNO 2017

  • DST 90.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 marca 2017 | dodano: 27.03.2017

Kosmiczne Rajdy na Orientacje (KORNO) to jedne z najlepszych imprez na orientacje. Od takiego też rajdu zaczęliśmy kiedyś naszą przygodę z rajdami...kurde, to było już parę lat temu. To naprawdę wstyd, że żadna z imprez KORNO nie doczekała się jeszcze relacji na naszym blogu. Jakoś nigdy nie było weny czy czasu naskrobać nawet kilka słów...hańba, zwłaszcza, że imprezy u Monique i TomASH'a są naprawdę w DHę :)

Nadrabiając zaległości relacjonujemy ostatnią imprezę czyli Wiosenne KORNO 2017, które okazało się doskonała imprezą od strony Organizatorów i katastrofą w oparach absurdu po naszej stronie. No ale od początku...

Kiedy puszczają hamulce
Baza w Bolesławiu obok Bukowna czyli Szlak Pustynny, Kozi Bród, Zakola Szotły...chyba moje ulubione okolice na Jurze. Czekamy zatem na imprezę jak na szpilkach. Już w bazie przedsmak tego co nas czeka na trasie. Awaria hamulca Basi - i to na zasadzie w czwartek działałem, w piątek nie jeździłem, to się w sobotę zepsuję...próbujemy zrobić coś z tym na poczekaniu. Łapie nas lekka nerwówka bo serwis się przedłuża, a właśnie zaczyna się odprawa. Udaje się jednak zdążyć.
Monique i TomASH rozdają mapy - jest nawet odbity lustrzanie fragment, no ale po chorych grach KrakINO takie rzeczy nas nie przerażają. Dostajemy dwa arkusze formatu A3 - cześć zachodnia i wschodnia. Postanawiamy złapać dwa punkty, w okolicach bazy na części zachodniej i uderzyć na wschodnią mapę bo tam jest więcej punktów.
Pierwszy punkt leci od strzała, ale na drugim zaczynają się kłopoty. 3-ci dom na końcu drogi, docieramy tam ale punktu nie ma. Jest za to kilka ekip, zarówno pieszych jak i rowerowych, które także szukają...Jakiś facet na balkonie stoi i się śmieje. Krzyczy do nas coś w stylu: "TUTAJ NIC NIE MA...GŁUPCY...POMRZECIE TUTAJ, ROZSZARPANI PRZEZ BESTIĘ".
(Bestia to upośledzone bydle, które dostaje szału że szwendamy się w tył i na zad...ujada, wierzga (narowisty huncwot) zaraz przegryzie płot, a potem pewnie nasze tętnice).
Nie żeby gość sugerował tym śmiechem, że ukradł punkt kontrolny...ale oddaj coś wziął, Poczwaro!!
Dzwonimy do Moniki i okazuje się, że punkt się lekko przestrzelił na mapie i jest trochę dalej niż zaznaczono. Robimy korektę i odnajdujemy zgubę.

Szkoła ŁATANIA Aramis
Wyjeżdżając z trzeciego punktu, słyszę klap, klap, klap...no kurde. Nowa dentka założona tuż przed rajdem i nowa opona (ma całe 3 rajdy). To jest pech. Zabieramy się do naprawy.  Trochę czasu zeszło na przestrzelonym punkcie, teraz kapeć - no niezły początek.
Mijają nas Zdezorientowani plus kilka innych ekip, a my łatamy.
Witamy na infolinii Szkoły ŁATANIA Aramisy, jeśli potrzebuje Pan porady jak wymienić dentkę, proszę nacisnąć 1, jeśli chce Pan użyć łatek, proszę nacisnąć 2...jeśli chce Pan ponarzekać na "to życie k***skie", proszę krzyczeć głośno i wyraźnie zaraz po usłyszeniu sygnału.
Nie ma jak sobie podymać z rana.

Naprawione, lecimy na Sławków. Robi się piękny dzień. Trasa poprowadzona jest genialnie.


Ja: To chyba koniec przygód na dzień dzisiejszy
Życie: Bitch, please...

Szkoła ŁATANIA Aramis 2: Akwen otchłani
Wpadamy nad jezioro. Rewelacyjne miejsce na punkt...jestem zachwycony, aż tu nagle klap, klap, klap. Znowu guma. WTF?
To samo koło. Co się dzisiaj dzieje...?
Witam na infolinii Szkoły Łatania ARAMIS. Podajemy parametry środowiskowe łatania, z zaznaczeniem że mogą być one zależne od aktualnej lokalizacji.
Jeśli łatasz opony nad jeziorem pamiętaj o:
- uprzedniej rezerwacji miejsca na plaży, aby potem nie było spiny z innymi łataczami
- starając się załatać oponę uważaj aby nie wpieprzyć się w akwen wód przybrzeżnych. Woda jest przyczyną 100% utonięć, więc to niebezpieczna sprawa
- osoby naruszające regulamin, pójdą łatać gdzieś indziej. Zadba o to Pan Stefan, który dobrze wali z grzywy...


Szkoła ŁATANIA Aramis 3: Dzieci Drzew

Wspinamy się pod wielką górę. Mijamy skałki i otwieramy rozświetlenie. Ono pomoże odnaleźć pkt...tzn pomogło by gdyby nie klap, klap, klap.
Krzyczę: KRUCA FUKS
A echo z przyzwyczajenia: mać, mać, mać...
Nie wierzę. Naprawdę nie mogę uwierzyć.
Nie wierzę jak Luke w X-winga z bagien. Brakuje mi tylko Yody, który odpowie: "Dlatego przegrywasz".
Znowu guma. Trzeci raz to samo koło. Niektóre ekipy mijają nas, z niedowierzaniem kręcąc głową. Tym razem środek lasu.
Jeśli łatasz opony w lesie pamiętaj:
- o niestraszeniu zwierzaków odgłosami dymania (dotyczy każdego dymającego w lesie, nie tylko łataczy)
- zakazuje się łatania poza szlakami i ścieżkami
- osoby naruszające regulamin, zostaną zeżarte. Misiek Gerwazy pomoże w tej kwestii.


Uderzamy w szlak pustynny. Uwielbiam ten szlak, lecimy na pełnym gazie aż do Sztoły a potem do Przemszy. To niesamowite okolice Bukowna i Jaworzna. Najpierw lecimy na bardzo charakterystyczny most - od lat grozi zawalaniem, a jednak nadal stoi.

Chwilę później łapiemy jeden z najfajniejszych punktów na sobotnim rajdzie.

Jestem zaskoczony i trochę w sumie to nawet rozczarowany, że podjeżdżamy go od ludzkiej strony - od drogi. Wiele ekip cisnęło piaszczystą skarpą od dołu. Naprawdę to dziwne, że to my zrobiliśmy go od drogi. Zwykle jest na odwrót.

Szkoła ŁATANIA Aramis 4: Lisy Pustyni - Geneza
Witamy ponownie na naszej infolinii. Gromkie brawa dla tego Pana...a opona na to: klap, klap, klap.
Jeśli łatasz opony na pustyni pamiętaj:
- o unikaniu skorpionów, kaktusów i dywizji pancernych Deutsch Afrika Krops
- kryj ryj przed słońcem nim spali ci tak skórę, że zacznie sama odchodzić płatami od kości
- mówią, że najlepiej dyma się wydmach
- mówią też, że "niejedna wydma niejedno już widziała"
- "Ludzi Pustyni łatwo przestraszyć, ale szybko wracają"
Po raz kolejny szukam czegoś w oponie, czy nie zamieszkał tam jakiś Monsieur Kol-lec czy inny Herr Schpila.
No nie ma nic...po raz kolejny nie ma nic. Dopiero bliskie oględziny wnętrza opony wskazują genezę. Cała opona jest pełna płynu z dętki, coś ją po prostu ściera. I tym czymś jest opona. Masakra, wyszedł oplot - małe drucik, które żywią się gumą. Zżerają dętkę z prędkością 1 dętka na 10-15 km. Kurde będzie ciężko coś z tym zrobić na trasie...
To czwarta guma dzisiaj. Nie mamy już dętek - poszły przy pierwszej, drugiej i trzeciej wymianie. Zostaje łatanie.

Nagle z lasu wyłania się jakaś MAŁODOBRA postać. To Geralt z Libii? Demokryt z Abwery? Sedes z Bakelitu?
Nie to, WÓJ CIECH z Miechowa.
Ratuje nas kolejną dętką. Chwała Mu za to. Nasze piaski czasu się jeszcze nie przesypały. Kończymy serwis i jedziemy dalej.

Zaczyna być kiepsko z czasem - ale tak jest zawsze jak się dyma po kątach, zamiast zająć się pracą.
A dziś to dymam po królewsku: już 4 razy. Nawet gimbaza w dzisiejszych czasach nie dochodzi...do takiego wyniku.
Ta wymiana da nam około 1,5 godziny spokoju i pozwoli zaliczyć jeszcze kilka punktów. Finalnie przejeżdżamy na drugą mapę.
Nasz wynik dzisiaj poraża, ale ciężko się dziwić.

5. Szkoła ŁATANIA Aramis 5: Nekropolis
Czas się pomału kończy. W sumie to nawet nie pomału i trzeba zaczynać zwrot na bazę. Mamy kawałek drogi.
Zdążymy na spokojnie dotrzeć do bazy, jeśli nie...klap, klap, klap.
Brak mi słów. Zaczyna mnie to już nawet śmieszyć. Zatrzymujemy się obok cmentarza i odpadamy piąty dzisiaj serwis tego samego koła...
Jeśli łatasz przy cmentarzu, pamiętaj:
- aby nie łatać na grobach swoich wrogów, to rodzi ujemne PH - chemicy skumają :)
- cmentarz to zajebiste miejsce, ludzie giną aby się tam dostać
Uwijamy się z serwisem w kilka minut - się wie, fachura i doświadczenie procentują.
Ruszamy na bazę. Mamy do przejechania koło 20 km i godzinę bez paru minut. Zdążymy.


6. Szkoła ŁATANIA Aramis 6: Przymierze
...albo nie. Klap, klap, klap. Znowu...zaczynam dostawać głupawy. To jakiś chory sen chorego umysłu.
Jeśli łatasz na drodze, pamiętaj:
- o zapewnieniu sobie bezpiecznej odległości od samochodów-pułapek
- jak powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu Fiat Uno zabrał ojciec?
HAK-UNA-MA-TATA :P

Zawieram jednak przymierze z oponą. Ja Cię załatam, tym mnie dowieź do bazy.
Zgodziła się. Dała się oszukać. Nie wie, że w domu spłonie. Przyrządzę z niej rosół...


Docieramy do bazy...parę minut spóźnieni. Ciężko, żeby nie łapiąc dwie gumy na finiszu.
Jestem i tak pod wrażeniem: 15 pkt zdobytych...i coś koło 6-7 minut spóźnienia. Jak na "against all odds" to chyba niezły wynik.
A w bazie, jak to w bazie: fotoreporterzy, wywiady:

- Jak Pan skomentuje dzisiejszą walkę.
- Ku**** mać.
- I tyle w temacie. Mądrej głowie dość dwie słowie

Mimo wszystko bawiliśmy się świetnie. Od 3-ciego kapcia to już więcej śmiechu niż złości było. Trasa genialna, czapki z głów dla Monique i TomASH'a za przygotowanie rajdu. To tyle na dziś...idę jeść rosół. Będzie pyszny :D


Kategoria Rajd, SFA

RAJD WILCZY 2017

  • DST 140.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 marca 2017 | dodano: 14.03.2017

Trzecia edycja Rajdu Wilczego. Podobnie jak w zeszłym roku zapisujemy się na najdłuższą i najtrudniejszą trasę tzw. AR PROFI (adventure race). Rajd składa się z wielu etapów: 4 x etap rowerowy, 3 etapów biegu na orientacje (licząc z prologiem), etapu kajakowego oraz etapu rolkowego. Start w nocy z piątku na sobotę (o północy), meta o 16:00 w sobotę, czyli 16 godzin na pokonanie trasy. Szkoda, że limit nie jest do 20:00 lub chociaż do 18:00, bo o 16:00 to niemal jak połowa dnia. Niemniej, przynajmniej jest konsekwentnie: rok rocznie 16:00 to godzina śmierci. Nawet sekunda spóźnienia i leci dyskwalifikacja (NKL). Rok temu była rzeź - wiele zespołów nie zdążyło na metę w limicie, a my wpadliśmy na metę o 15:59, 56 sekund...po niemal 3h finiszu. Nowa definicja powiedzenia "na styk" :D

Broń w bagażniku, rower na dachu, rolki w...poważaniu
Urywamy się z treningu szermierczego kilka minut przed końcem, aby zdążyć do Żor na 23:00, na odprawę. Szpady lądują w bagażniku, a rowery na dachu. Rolek nawet nie posiadamy, więc nie mamy co zabrać. Co więcej, ja nigdy nawet nie jeździłem na rolkach...więc postanawiamy, że etapu rolkowego nie będziemy robić. I tak mamy tylko 16 godzin na całą trasę, jest duża szansa, że nie zrobimy kompletu punktów. No chyba, że będziemy mieć taki zapas czasu, że zdążymy obrócić etap rolkowy pieszo bo regulamin dopuszcza taką możliwość...niemniej, czuję że nam to nie grozi przy takim limicie.
Lecimy przez noc do Żor. Ciężko w trasie nie wspominać drugiej edycji i osławionych 4 sekund. Śmiejemy się, że pora poprawić rekord. Uczucie pewnego rodzaju "deja vu" jest tym większe, że w radiu właśnie leci "będzie zabawa, będzie się działo...i znowu nocy będzie mało". Dokładnie tą piosenkę śpiewało kilka ekip na starcie rok temu.
Docieramy do Żor na chwilę przed odprawą. Podobnie jak rok temu dostajemy tracker'y GPS oraz...1 komplet map na zespół. Jeden komplet czyli po 1 sztuce każdej mapy. WAT WAT WAT?

Aż zacytuję klasyka..."To jest dramat, k***, to jest dramat...na tym antyludzkim rajdzie"
Jedna mapa...widzę po twarzach, że wszystkie zespoły krzywo patrzą na ten pomysł. Trzeba będzie piekielnie uważać z nawigacją i nie będzie opcji "double check'a", bez zatrzymywania się i debat. Druga osoba jedzie na ślepo za pierwszą. Postanawiamy, że ja biorę mapę i będę nawigował. Jak to było w Spider-man'ie..."z wielką mocą wiążę się wielka odpowiedzialność" .
Finalnie będzie tak, że Basia nawigować będzie na trasach pieszych, ja na etapach rowerowych z wyjątkiem końcówki, ale od początku..

W co grają w Szwajcarii?
Na prologu dostajemy grę szwajcarską. To jest ogień!, hardcore nawigacyjny - jak ktoś nie wie co to jest, to tutaj znajdzie mapę w stylu gry szwajcarskiej. Dostępne są tylko wycinki mapy, między którymi trzeba poruszać się wyznaczywszy poprawny azymut.
To jednak nie nasz pierwszy "szwajcar" w życiu i idzie nam to szybciej niż się spodziewaliśmy. Łapiemy 4 punkty w okolicach bazy i wyruszamy na część rowerową.
Pierwsze punkty etapu rowerowego zaliczamy wraz z Marcinem z Silesia Adventure Race, u którego będziemy bawić się już 1 kwietnia na Rajdzie Katowice. Lecimy przez las nocą, idzie jak po sznurku. Marcin tak gna, że jeden punkt to nawet minął i przejechał obok na pełnym gazie...wołamy za Nim aby wracał. Chwilę później rozdzielamy się wybierając inny wariant dotarcia na kolejny punkt...
My postanawiamy pojechać "lepszą" białą drogą po skosie, a Marcin grzeje do przodu i będzie atakował "czarną" do góry (na północ).


"W bagnach rozpaczy 2: Mokradła Kobióra"
Niestety "lepsza droga" jest lepsza, ale tylko na mapie. W praktyce okazuje się, że czarna droga była szerokim, ubitym traktem po którym leciało się bez hamulca, a biała...piękna biała droga to w sumie nawet nie droga. To zarośnięta, zawalona wiatrołomami i zabłocona ścieżka po której pchamy rowery. Z nami ciśnie jedna ekipa i niestety sugerujemy się ich komentarzem, że należy skręcić w lewo. Ile razy powtarzamy sobie, aby nie sugerować się innymi zespołami...Należało skręcić w lewo, ale skrzyżowanie później. Odbiliśmy na zachód, w przecinkę leśną. Wyprzedzają nas i walą do przodu, mi jednak coś nie pasuj. Basia pyta: "jedziemy na zachód, dobrze?"
Jak na zachód? Powinno być na północ...no tak wtopa, ale w sumie niewielka bo jesteśmy na wysokości punktu. Trzeba "zazymutować" na północ i wyjdziemy na cel. Niestety nie uwzględniamy jednego...cieki wodne i mokradła. Uderzając na północ, po raz kolejny pchamy się w sam środek bagna, w którym utkniemy niemal na 1,5 godziny...Strata do innych zespołów robi się zabójcza.

Track pokazuje, jak krążyliśmy po podmokłych terenach, próbując dotrzeć do z powrotem do drogi. Niemal 1,5h w plecy...masakra.
Na zdjęciu możecie zobaczyć trochę tych terenów...w świetle czołówki.

Już trzecia w nocy, a my nadal w bagnach. Znowu mam uczucie deja vu...już gdzieś, kiedyś tak utknęliśmy. No dobra, na Tropicielu to utknęliśmy bardziej. Jak ktoś nie zna, jeden z naszych najbardziej hardcore'owych przygód to polecam lekturę relacji z tego rajdu --> tutaj

Nie wierzę, znowu utknęliśmy w bagnie z rowerami. My to chyba robimy specjalnie...to nie może być przypadek.

Bieg na...Pendolino!
W końcu udaje nam się dotrzeć z powrotem do drogi. Zaliczamy punkt i ciśniemy na Kobiór. Tam jest punkt zmian A, gdzie zostawimy rowery i wyruszymy na część pieszą. Wpadamy do "bazy wysuniętej", robimy krótki popas i uderzamy w las pieszo po kolejnej punkty. Jak to mamy w zwyczaju nieraz przedzieramy się azymutalnie od punktu do punktu. Na częściach pieszych mapę przejmuje Basia i to Ona nawiguje. Gdy wracamy z trasy już świta, a my natykamy się na pędzące przez las Pendolino.


Chrząszcz brzmi w trzcinie, w...Pszczynie?
Ponownie docieramy do Kobióra i kończymy etap pieszy. Szybkie śniadanie bo już dzień się budzi i wyruszamy na kolejny etap - ponownie rowerowy. Kierunek Pszczyna. Po drodze łapiemy jeszcze jeden punkt, na dość błotnistej ścieżce...

...a potem ciśniemy już ile fabryka dała w kierunku Zamku. Niedaleko niego jest punkt przepakowy B, gdzie wyruszamy na drugi etap pieszy: tym razem po parku pałacowym. Bardzo fajny pomysł zrobić tutaj BnO. Jest piękny sobotni poranek, a my szwendamy się po niemal pustym parku w poszukiwaniu lampionów. 

Po zaliczeniu punktów w parku, czeka na nas etap kajakowy. W tym czasie nasze rowery zostaną przewiezione do punktu zdania kajaków.
Miejscami rzeka jest nieźle zarośnięta i trzeba się przebijać. Wybieramy opcję bardziej taran niż slalom i napieramy do przodu. Niemniej taran to nie zawsze najlepsze rozwiązanie i dwa razy zdarzy nam się utknąć w gałęziach. Dostać po ryju konarem z rana, jak mi tego brakowało. Brakuje tylko hydry i ataku z pod wody...choć staram się nie krakać, bo czystość tych wód pozostawia wiele do życzenia. Jeśli wpadł do niej kiedyś na przykład jakieś pies, to kto wie w co zmutował... Pytam Basi:
- Co będzie jak zaatakują nas jakieś mutasy popromienne?
- Mutanty Pacanie, Mutanty...


Sabotaż? ZAMACH?
Docieramy na metę kajaków. Krótki przepak i wskakujemy na rowery, ale co to?
Oboje mamy odkręcone przednie koła - zwolnione dźwignie przy ośce piasty. Jakby nie zobaczył, to mogłoby się skończyć ryjem w podłodze na najbliższym zakręcie. Nie wiem czy się przypadkiem jakoś same otworzyły w transporcie, czy też obsługa rajdu wyjmowała przednie koła przy załadunku, ale jeśli opcja druga jest poprawna, to chłopaki mogliście chociaż powiedzieć/uprzedzić...
Obyło się bez strat w uzębieniu ale naprawę zobaczyłem to w ostatniej chwili.

Tośmy się wy-JELEN-ili...

Znowu ciśniemy przez las. Punkt ma być za ogrodzonym terenem. Okazuje się, że to wylęgarnia jeleniowatych! Gniazdo. Piękne stada biegają wzdłuż ogrodzenia. Szkoda tylko, że na mapie ich teren to ułamek ich prawdziwego królestwa. Próbujemy ścieżkę za ścieżka, ale ciągle nagle wyrasta nam - jak z podziemi - ogrodzenie. Jeleniowate podchodzą do siatki...patrzymy im w oczy. Widzę to, to chore. Najpierw zdobyły większe tereny, a teraz te stwory pragną naszego mięsa. Czytałem o tym w komiksach! Wabią futerkiem za ogrodzenie: "wejdź, pogłaskaj...bardzo potrzebujemy twojej wątroby". Nic z tych rzeczy, grałem w życiu w za dużo RPG'ów, aby nie wiedzieć jak to się skończy.
  
Spalone mosty to (nie)najlepszy w życiu start
Lecimy dalej - najkrótszą drogą na kolejny punkt. Na mapie piękny, wielki most przez rzekę, a w rzeczywistości tylko rzeka. Nie ma nawet wersji demo mostu, typu same podpory czy coś. Zupełnie jakby nigdy nie została zainstalowana w tym lesie, żadnych wpisów do rejestru, pozycji w dzienniku zdarzeń. Nic. Nawet śladu nie ma po moście. Jak zawsze pytanie - przeprawiać się na dziko?
Już nieraz odwalaliśmy takie akcje, nawet w zimie na Rajdzie 4 Żywiołów, więc dla nas to nie nowość, ale tym razem nie jedziemy po wynik. I tak odpuszczamy etap rolkowy, więc nie będziemy mieć kompletu - wracamy i lecimy okrężną drogą. Nie ma się co zabijać :)
Kosztuje nas to z pół godziny, ale nie dało się tego przewidzieć.
Zaczyna nas gonić czas...pojawiają się pierwsze obawy czy zdążymy w limicie.


"YOU MAY FIRE WHEN READY"
Dwa zadania specjalne, na dwóch ostatnich punktach. Pierwsze to strzelanie ASG a drugie to zadanie linowe. Na pierwszym zasady są proste: na 10 strzałów ma być 10 celnych trafień. Jeśli przydarzy się pudło, można uzyskać dodatkowe próby (strzały), pod warunkiem że drugi niestrzelający zawodnik przebiegnie zadaną trasę z dość sporym bukłakiem wody.
Ja strzelam, Basia biega. Pierwsza próba i pudło, wychodzi zmęczenie. Ręce mi się trzęsą, opuszczam broń...próbuję uspokoić oddech i potem kolejna próba. Teraz jest "W CEL, W CEL, W CEL"... wszystkie 9 wchodzi bezbłędnie. Basia musi zatem wykonać tylko jedną karną rundę. Dodatkowy strzał i ponownie "W CEL". Zaliczone. Wskakujemy na rowery.
Wyjeżdżając z punktu spotykamy Kamilę i Filipa. Oni także walczą z czasem na trasie OPEN.
Robi się bardzo krucho z czasem, a przed nami jeszcze 1 punkt z zdaniem linowym i powrót do bazy...


ARAMIS STYLE czyli finisz jak zawsze. Tradycja zobowiązuje.
Ruszamy na pełnym gazie. Oczywiście - podobnie jak rok temu - mocno wieje prost w ryj. Czemu nie, skoro może?
Ruszam ile jeszcze sił (zostało w nogach...). Nagle krzyk z tyłu. Zatrzymuje się. Basia dojeżdża po chwili i charczy: "zhwolrnij...odpadhram...neh wehrszla mh thrójhka"
Nie wiedziałem, że Basia umie wydawać takie dźwięki z siebie. Nawet fajnie to brzmi - jak staro-ogrowy :)
Ruszamy ponownie, tym razem czekam aż siądzie mi na kole i odpalam dopalacz. Lecimy - pełen ogień. Mam wrażenia, że też zaraz wypluje płuca i umrę, ale nie zwalniam. Śmierć musi poczekać..przynajmniej do 16:00.
Na ostatni punkt wpadam kiedy mamy 20 minut do limitu. Zadanie udaje się wykonać w trzy. Kierunek baza.
Cisnę ile się da, jest szans zdążyć.
Wpadamy do Żor - daje Basi mapę. Masz, prowadź...mnie się się już nawet wzrok "trzęsie" ze zmęczenia. Basia prowadzi na azymut przez Rynek w Żorach. Do bazy wpadamy o 15:57, a o 15:58 oddajemy karty. Znowu się udało. 2 minuty zapasu...po co było tak gnać, to jeszcze naprawdę sporo czasu.

Co tu dużo mówić, bawiliśmy się świetnie. Organizacja i trasa pierwsza klasa, ale  podsumowując tą edycję Rajdu Wilczego, ląduje ona na trzecim miejscu. Sorki Orgi, ale przechlapaliście sobie tą jedną mapą. Nic Was nie wybroni :P :P :P
Pierwszy Wilczy miał niesamowity klimat zadań, drugi to był dla nas pierwszy tak potężny (górski) AR z Czantorią po drodze, a trzeci dał nam jedną mapę. Jedną na dwójkę!! Oczekuję pokazowych egzekucji autorów pomysłu. Mogą być komornicze, jeśli nie lubicie widoku posoki :)
A tak na poważnie to rajd bardzo udany: 120 rowerem, 5 kajakiem i jakieś 15-20 na nogach (ciężko powiedzieć ile dokładnie)

Co by jednak nie mówić - niektórzy zapieprzają świńskim truchtem na  Rajdzie Wilczym, gdy inni bawią się w najlepsze na zimowy obozie treningowym Szkoły Fechtunku ARAMIS. Choć znając Naszych to misterna propaganda... przyjdziesz oczekując atrakcji jak poniżej, a skończysz w podporze nawalając pompki. No chyba, że grupa zaawansowana - tam to jest inny świat...np. więcej pompek :)


Kategoria Rajd, SFA

ICE Adventure Race 2017

  • DST 75.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 lutego 2017 | dodano: 05.02.2017

12h godzin na rowerze w lodowym piekle, w śniegu po kolana, w górach - czego chcieć więcej? Zapisujemy się i... jesteśmy jedyną ekipą na trasie rowerowej. Zawsze mnie to bawi: na listach startowych nazwy takie jak NAPIERACZE NA PEDAŁY, HARDTAIL'e Orientu, RowerPowerTeam* itp i nagle Szkoła Fechtunku ARAMIS. Jakbyśmy nie zrozumieli regulaminu, że to nie szermiercza impreza :)
Tym razem jest jednak inaczej. Tym razem jest tylko Szkoła Fechtunku ARAMIS i nikogo innego.
(No dobra to nie pierwszy raz. Podobnie bywa także na Jaszczurach, ale i tak mnie to bawi).    
Piechurów jest trochę, jak i twardzieli na przygodówkę - ich nigdy nie zabraknie.
(* nazwy wymyślone żeby nie urazić żadnego zespołu)

Na południe !!
Budzik dzwoni o 4:00. Zaskakuje mnie, że musimy wstać tak wcześnie rano, bo jakoś tak wszystko na południe od Krakowa zawsze wydaje mi się blisko. Co to za problem skoczy w Gorce czy do Szczawnicy? To nie wyprawa do Lubania czy do Puszczy Augustowskiej. Niemniej chcemy być w bazie w Szaflarach za Nowym Targiem kilka minut po 7:00 rano, więc rzeczywistości nie oszukamy. 
Pakujemy nasze auto "rajdowe" i wyruszamy wraz z Kamilą i Filipem na zimową przygodę. Oni tym razem na pieszą pięćdziesiątkę.
Do bazy docieramy planowo i stawiamy się na odprawę.
Jako, że jesteśmy jedyni nie spieszymy się z planowaniem trasy, z ubraniem kasków i wyruszeniem, czym wystawiamy na próbę cierpliwość organizatorów bo chcą nam porobić zdjęcia ze startu :)
Turbacz!! Jeden punkt jest na Turbaczu. Byłem na tej górze chyba ponad 50 razy (nie przesadzam!!), ale tylko raz w ziemie z rowerem. Pewnego sylwestra dotachaliśmy się do schroniska z rowerami a potem lecieliśmy zjazdem na Koniki. Ostra impreza była i to na trzeźwo :)
Mówię zatem do Basi: "Kierunek TURBACZ", ale dostaję bana.
Muszę się zgodzić z argumentem, że regulamin mówi że musimy zrobić minimum 50% punktów (13 z 26) aby być klasyfikowani. W kierunku Turbacza i Obidowej jest tylko kilka punktów, a wytachanie się z rowerami w zimie na szczyt zajmie nam mnóstwo czasu. Jest duża szans, że nie wyrobimy minimalnej...gdyby było 25% lub tak jak czasem jest: "przynajmniej 1 pkt" to nie odpuściłbym Turbacza. Nie było by takiej opcji, ale w tej sytuacji...
Basia ma jednak rację, lepiej uderzyć na południe mapy... i tak nie będzie wcale prosto zrobić te 13 punktów.

BURKO-landia...

Pierwsze 4 punkty to kwintesencja Podhala...gęsta, chaotyczna zabudowa i miliony psów. Mam wrażenie, że władze zamontowały tutaj szczekaczki (zbieg okoliczności) i nadają szczekanie psów 24/h. Jedziemy sobie... a burki ujadają, chyba mają zawody który głośniej. Część z nich ćwiczy nawet akrobatykę skacząc w powietrze z dziwnymi obrotami, inne ćwiczą wspinaczkę atakując płoty i siatki. Jeden wielki jazgot...
Pierwszy punkt i od razu krzory plus pionowa ściana. Nie narzekam! lubimy to - tylko zwracam uwagę na fakt, że tak jakoś takie tereny same nas znajdują. Basia zostaje przy rowerach, ja się przedzieram najpierw przez naszych kolczastych przyjaciół, a potem idę prawie na czworakach po stoku o chorym nachyleniu. Od razu robi się cieplej :)
Poniższe zdjęcie to jedno z mniej gęstych wejść na górkę.

Uderzamy w czerwony szlak i to jest błąd. Szlak znika gdzieś w środku "osiedla". Tu nie ma płotów, nie ma siatek - a nawet jeśli są, to wszystkie bramki są pootwierane. Burki uderzają jakby czytały "Achtung - Panzer" generała Guderiana i wzięły sobie do serca zasadę "walić, nie stukać". Atakują zatem ogromną grupą. Jedzie przez osiedle a obok nas (jak naliczyłem) 11 psów. Dobrze, że nie gryzą bo było by nieciekawie. Niby podbiegają z agresją ale się boją...próbujemy się wycofać, ale cała wieś już się schodzi... ujadanie to chyba słychać w Nowym Targu. 

- Przepraszam, możemy przejść tędy?
- CO? Nie słyszę bo moje psy wyją.
- Czerwony szlak tędy idzie...czy możemy przejść
- CO? Nie słyszę bo moje psy wyją.
- Czy może Pan je zabrać?
- CO? Nie słyszę bo moje psy wyją.
- To widzę, że wyją ale czy...
- CO? Nie słyszę bo...
- Tak, bo Pana psy wyją...
- CO? Nie słyszę bo...

Rozmowa się chyba nie klei...próbujemy się wycofać. Burki "eskortują" nas daleko za wieś.
Patrzymy na mapę. Na słabo z innej strony zaatakować ten punkt...
Basia rzuca: chodźmy rzeką. W sumie czemu nie, jest płytka i zamarznięta. Ciśniemy.

Teraz burki ze wsi po obu stronach rzeki wyją. Ale przynajmniej nie podchodzą, nie rzucają się pod koła jak Rejtan, ani jak Wanda do Wisły. Idziemy zatem rzeką...psy szczekają, karawana jedzie dalej.
I tak przez 4 pierwsze punkty rajdu...no ale zostawiamy Podhale i ruszamy na Spisz.

Tour de ARAMIS
Gliczarów...Gliczarów. Co mi mówi ta nazwa? No tak, legenda Tour do Polonia. Podjazd z cyklu "każdy umiera w samotności". Zawsze myślałem, że kiedyś trzeba by się z nim zmierzyć. No to proszę...nie krępuj się.
Szczęśliwie nie jedziemy całości tego podjazdu, bo lecimy przez Gliczarów Dolny jedynie (bez Górnego) ale i tak jest ciekawie, bo atakujemy ten sam garb, tylko trochę inną drogą niż idzie Tour de Polonia.

Słoneczko zaczęło przygrzewać, a my sobie niespiesznie drapiemy się pod jakąś chorą górę. 20% - zacny towar. 
Wdrapujemy się na szczyt i oczom naszym ukazuje się panorama Tatr.
Pięknie położony punkt. W oddali na zdjęciu widać ekipę z pieszej trasy, która depcze nam po piętach :)

Teraz chcemy przedrzeć się drogą do niebieskiego szlaku. Jest tylko jeden problem...drogi nie ma. Jest śnieg. Kopny. Wszystko zasypane. Co było robić...walczymy. Ciężko idzie się z rowerami w głębokim śniegu, ale posuwamy się pomału do przodu. Kawał drogi musimy pchać. Nie pierwszy raz dzisiaj i nie ostatni :)
Docieramy do szlaku i atakujemy kolejny pięknie położony punkt.



Teraz musi nastąpić to co "kochamy" najbardziej...musimy zjechać wszystko co podjechaliśmy i wspiąć się na kolejna górę obok tej, na której obecnie jesteśmy. Nie ma innej opcji. Trudno - to także nie pierwszy i nie ostatni raz w naszej karierze.
Lecimy zjazdem asfaltem, zjazd także 20% więc puszczenie hamulców na 3-4 sekundy i na liczniku jest 50 km/h. Droga prawie odśnieżona, z naciskiem na prawie, więc lecimy ostrożnie bez rozwijania większych prędkości. Przy takim nachyleniu drogi całą zdobytą wysokość tracimy w 2-3 minuty. 

"Fields of..." SNOW Sting my eyes :P
Zaczynamy kolejne podejście. Polaną. Gmina nie odśnieżyła...kopny śnieg po horyzont. 2 km podejścia w głębokim śniegu z rowerem. Masakra. 10 kroków, 20 sekund przerwy na złapanie oddechu, kolejne 10 kroków i znowu 20 sekund na zbieranie tlenu. 2 kilometry to naprawdę sporo...zajmuje nam to prawie 2 godziny.
W pewnym momencie nie mając siły pchać, biorę rower na plecy i niosę. Nagle słyszę głosy...w sumie to jeden głos.
Basia: Nie rób tego..
Ja: Dlaczego?
Basia (oczy Kota ze Shreka): Torowałeś mi drogę
No tak Mała idzie po moich śladach. No dobra...cóż zrobić. Pcham dalej. Umieram...ale pcham. Zawsze byłem uparty.
Czemu nikt mi wcześniej nie powiedział, że miłość to przecieranie drogi przez śnieg... zastanowiłbym się dwa razy :)

Na szczycie łapiemy punkt na skrzyżowaniu szlaków. Teraz chcielibyśmy na północ, ale droga przez polanę zasypana. Zastanawiamy się czy szybciej nie będzie się wrócić i jechać od asfaltu (znowu stracić całą wysokość...grrr). Nagle ryk silnika. Za pleców wyskakuje nam gość na skuterze śnieżnym, pozdrawia nas ręką i mknie na północ. Za nim drugi skuter, trzeci...czwarty !! Łącznie osiem!!
Instruktor i szkółka. Wszystkie maszyny cisną za Instruktorem. Robią nam zdjęcia i machają i kierują się na północ.
Przetarli nam drogę. Teraz to niemal utwardzona nawierzchnia. Decyzja jest prosta. Ruszamy za nimi. Trochę rzuca na koleinach, ale jedziemy. Era pchania odchodzi w niepamięć. 


Zimna woda...odmrożeń doda.
Docieramy w przepiękne miejsce Rezerwat "Przełom Białki". Potężne skały i dzika rzeka. Jest cudownie...ale punkt jest po drugiej stronie rzeki. Tutaj nie ma mostów. Nawet w promieniu kilku kilometrów nie ma wyżej wy,mienionego obiektu.

Rzeka jest głęboka jak na zimowe warunki - woda sięga za kolana. Basi to nie zraża, rzuca krótko: ja pójdę.
Nim zdążę zapytać czy jest pewna, jest już w połowie drogi. Przechodzi przez rzekę i boso po śniegu biegnie po punkt. Szkodnik nigdy chyba nie przestanie mnie zaskakiwać.
Może miłość to także, przechodzenie za Ciebie przez rzekę w zimę :)
Sami zobaczcie, że przeprawić się na drugą stronę to było coś...jestem pod wrażeniem.

Basia wraca z kartami, odpalam chemiczne rozgrzewacze i wkładamy je do jej butów. Kocham dzisiejszy sprzęt - śmiejcie się Pacany z naszych dużych plecaków :P.
Parę minut i wraca jej komfort termiczny. Możemy ruszać dalej.
No, kto z Was ma chemiczne rozgrzewacze w plecaku? Ja mam nawet w lipcu :P

LORENTZ'owe Skałki :P

Dylatacja czasu i kontrakcja długości. Ogólnie Transformata Lorentza...nie wiedziałem, że mamy nazwane skałki imieniem tego Pana. Basia tłumaczy mi, że to LORENCOWE SKAŁKI i nie mają nic wspólnego z efektem relatywistycznym. Nie wierzę w to, coś musi być na rzeczy. Czas na rajdzie biegnie nam zawsze szybko...wniosek jest prosty PORUSZAMY SIĘ ZA WOLNO. Droga między punktami też nam się dłuży zamiast skracać czyli...poruszamy się za wolno. Wszystko się zgadza!!!
Ech piękne ma Hendrik te skałki - też sobie kupię kiedyś takie skałki. Bierzemy kolejny punkt i ruszamy dalej :)

GRZECH NIE WZIĄĆ :D

Po skałkach łapiemy jeszcze 3 punkty i zaczynamy wracać na bazę. Od kilku godzin jest już noc, dochodzi 20:00 kiedy docieramy do Szaflar. Możemy wrócić do bazy (limit czasowy mamy do 20:30) lub złapać jeszcze jeden punkt. Jesteśmy jedyną ekipą na rowerze, mamy zaliczone minimum punktów aby być klasyfikowani...nic nie przemawia za tym, aby jechać po jeszcze jeden punkt. No ale...to Szkoła Fechtunku ARAMIS :)
Ruszamy na punkt. Robimy jednak założenie, że dajemy sobie 15 minut na znalezienie tego punktu - nie więcej. Będziemy mieć wtedy 20 min na powrót do bazy. Bez ryzyka... no prawie bez ryzyka. Ruszamy. Wjeżdżamy znowu w pola i ciśniemy pod górę po jakiś n-ty dzisiaj pagór.
Po 15 minutach jesteśmy prawie na miejscu, wszystko zgadza się z mapą - to na pewno tutaj, ale trzeba jeszcze spory kawałek podejść po górę. Odpuszczamy jednak... jak nigdy. Idąc po niego musielibyśmy finiszować w typowym dla siebie stylu. Postanawiamy jednak nie finiszować na sekundy będąc jedyną ekipą. Bez przesady. Mam niemal pewność, że będzie jeszcze niejedna okazja do takiego finiszu :)
Wracamy do bazy i zajmujemy pierwsze miejsce w kategorii rower. Szok, nie :D :D :D ?
Zdjęcie Organizatorów z dekoracji. Tłumy prawda?

Dodatkowym smaczkiem jest, że Kamila zajmuje 3-cie miejsce w kategorii kobiecej TP50. To duży sukces. Wraz z Filipem zrobili prawie cała trasę (jedynie bez Turbacza). Ostro. Wracamy do domu zmęczeni ale szczęśliwi.


Kategoria SFA, Rajd

RAJD IV ŻYWIOŁÓW - zima 2017

  • DST 70.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 stycznia 2017 | dodano: 24.01.2017

Rozpoczęcie sezonu 2017. Znowu ostrożnie i zachowawczo, bez ścigania bo rajd jest w sobotę, a w piątek...kończę rehabilitację kolana. Cóż zrobić, kiedyś wymyśliłem sobie zepsuć się, to temat będzie co jakiś czas powracać... nasz styl życiu też nie pomaga w tym temacie :) 
Finalnie decydujemy się jechać na trasę OPEN czyli trasę 3 etapowa (2x rower, 1xpieszo) oraz 2 zadania specjalne z limitem czasu 24h. Jest także dłuższa trasa dla chętnych, ale jest na niej etap narciarski na biegówkach, co w naszym przypadku odpada. Zarówno przez kolano, jak i fakt, że o nartach słyszałem...że coś takiego istnieje. Nie żebym widział na własne oczy, ale powiadają że to jakiś środek transportu ponoć.
Na rajd wybieramy się większą ekipą: Kamila i Filip będą nam towarzyszyć w naszej zimowej przygodzie. 

KIERUNEK BYDLIN
Baza rajdu zlokalizowana jest, podobnie jak rok temu, w Bydlinie więc o godzina 6:15 wyruszamy z Krakowa. Droga na Olkusz wita nas...deszczem. Jest około zera stopni i pada deszcz. Będzie ślisko. Gdy docieramy na miejsce i ściągamy rowery z dachu auta, pokryte są warstwą lodu. Kryształ tak czysty, że nie powstydziłby się go sam Walter White. Będzie cholernie ślisko...


Na odprawie dowiadujemy się, że nasze zadania specjalne to będzie: logika oraz wspinaczka. Trasa Extreme (ta z nartami) ma zadanie morsowania - w samych gaciach do przerębla. W tym momencie cieszę się, że jesteśmy na trasie Open, bo coś czuję że poszedłbym na dno jak Titanic. Nawet w takich samym zimowym majestacie :)
W bazie wiele znajomych twarzy: Sergiusz, Dziabnięci czy też Osa Opole. Czekając na start naszych tras, wspominamy najlepsze akcje z poprzednich rajdów. 

ETAP ROWEROWY
Wyruszamy na część rowerową. Do pierwszego punktu mamy naprawdę spory kawałek drogi. Nie forsujemy jednak tempa, bo drogi to jeden lód. Różni je, że raz to lód odśnieżony, a raz lód pod śniegiem. Pierwszy podjazd - jest dobrze i źle. W miarę dobrze z kolanem i fatalnie z kondycją. 6 tygodni nie robienia nic, święta po drodze i już widać pierwsze problemy na horyzoncie. W sumie to nawet nie na horyzoncie...horyzont jest daleko i pod górę, a problemy są już tu :)
Nie ma się jednak co łamać, jedziemy. Kilka spektakularnych poślizgów, ale wszystkie mniej lub bardziej kontrolowane.
W lasach śniegu sporo, chrupie pod kołami aż miło. Dobrze być znowu w trasie!

Kamila i Filip także wyglądają na zachwyconych, albo doskonale udają :)

Dobrze, że nie wypadliśmy z nawigacyjnej formy i dość łatwo łapiemy pierwszy punkt. Miejscami śnieg jest kopny i nie jedzie się najprościej. Opory to jedno, ale to jak jazda w głębokim piachu - propriocepcja rowerowa level advanced. Docieramy do ogromnej polany i bawimy się w lodołamacze. Gmina nie odśnieżyła polany, więc trzeba włączyć tryb: SANTA-PANZERKAMPFWAGEN.
Szkodnik przeciera drogę, szkoda że nie do końca w tą stronę którą trzeba :D
Kto by się jednak przejmował takimi szczegółami. Drobna korekta i lecimy w kierunku Doliny Wądącej. Bardzo lubię to miejsce, ale nigdy nie byłem tutaj w zimie. Łapiemy trzeci punkt, ale nie obywa się bez 300 m spaceru przez krzory. Proste, że wariant azymutowy!! Wąwóz, krzoki, ściana i jest punkt. Inni pewnie od drogi, ale drogą było na około. Mierzi nas jazda na około, skoro można na wprost :)
Tymczasem SANTA pokochał śnieg. Jak w kawale, przychodzi SANTA do apteki i mówi:
- Proszę lekarstwo na chciwość...ale dużo, dużo, DUŻO.

COCAINE...SO MUCH COCAINE.


3 punkty zdobyte - długa na bazę. Tam nastąpi zmiana etapów i wyruszymy na część pieszą. Lecimy zatem z powrotem na Bydlin. Po drodze spotykamy WILCZĄ ekipę (Rajd Wilczy). Biegną sobie 18 km/h, zobaczyli nas i przyspieszyli do 22 km/h. Patrzę na licznik i stwierdzam, to nie jest normalne...

LOGIKA GŁUPCZE
Wpadamy do bazy i dostajemy zadanie logiczne do zrobienia. Byłoby prościej gdyby zrozumiał zasady tej gry.... trzeba było dopasowywać symbole do siebie, a ja przypasowywałem symbole do definicji na odwrocie kart. Dzięki takiemu nieortodoksyjnemu podejściu do zasad, łapiemy drobną karę czasową. Cóż, miewam swoje momenty...ale akurat nie tym razem :P

ETAP PIESZY
Wyruszamy na część pieszą, na której zrobimy około 25 km. Opuszczamy Bydlin czerwonym szlakiem... 
Do trzech razy sztuka...Szlak leci sobie pięknym wąwozem i nagle - trochę z dupy - go opuszcza. Rok temu na Rajdzie 4 Żywiołów pocisnęliśmy wąwozem i się zgubiliśmy, na Mordowniku pocisnęliśmy wąwozem i zgubiliśmy się bardzo...tym razem jestem przygotowany. Tym razem bezbłędnie.

Planem było skończyć etap pieszy przed zmrokiem. Zmrok zastaje nas po pierwszym punkcie (z 4 łącznie). Cóż, wędrujemy po nocy po lesie - nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Etap pieszy spokojnym tempem zajmuje nam prawie 6h. Do bazy docieramy około 22:00, mając w nogach około 25 km.


CO MA WISIEĆ NIE UTONIE...na rowerze pojedzie
W bazie czeka nas zadanie linowe. Trzeba się wdrapać po linie 4 razy pod sam sufit sali gimnastycznej.
Basi oczywiście nie sprawia to żadnych problemów. Chyba nie zrozumiała, że to trudne zadanie...


Po zadaniu wyruszamy na ostatni rowerowy etap. Niestety na ten etap jedziemy już tylko w dwójkę. Znowu wraca klasyka: środek nocy, a my sami w lesie, wędrujemy w świetle czołówek. Ostanie 3 punkty to formalność, ale zajmują nam dłuższą chwilę. 
Wracamy do bazy "z kompletem" około 2-giej w nocy. Przed 4-tą rano jesteśmy w domu.
Super przygoda i rewelacyjnie rozpoczęcie sezonu. W kategorii zespołów MIX zajmujemy 2-gie miejsce.


Kategoria Rajd, SFA

Podsumowanie 2016

  • DST 1.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 grudnia 2016 | dodano: 17.12.2016

Wpis zbiorczy - podsumowanie (w większości) rajdowe 2016 roku. Nie zawsze mam czas i wenę opisać wszystkie nasze przygody, nad czym mocno ubolewam bo fajnie byłoby podsumowywać każdy rajd - choćby na pamiątkę. W związku z tym szybkie podsumowanie roku 2016 i naszych wypraw. Symbolicznie wpisałem 1 km bo jest część z tych przygód jest na blogu, a tych których nie ma i tak nie pamiętam statystyk. No to jedziemy:

16 Styczeń - RAJD IV ŻYWIOŁÓW   
Styczeń to doskonały miesiąc na początek sezonu rowerowego, prawda? Zimowa Jura czeka na śmiałków: etapy rowerowe, etapy piesze i zadania specjalne. Przekonałem się, że naprawdę jestem ciężki i gruby...gdzieś na skale, wisząc na drabinie linowej przy prawie -10 stopniach. Więcej o tym tutaj, bo ta przygoda ma swój dedykowany wpis.

13 luty - ICE BUG Winter Trail
"6 godzin z mapą" w Gorcach. Z mapą, a także z Kasią, Filipem i Szymonem. Wariant azymutowy, bo ścieżki są dla słabych. Lecimy chorymi podejściami przez las, w kopnym śniegu, przedzierając się przez zamarznięte strumienie. 
"Biegnij przed siebie, uciekaj zanim złapie Cię czas...kierunek trzymaj, z wiatrem lub pod wiatr". Jak ja kocham chodzić: na azymut, na szagę, a czasem na rympał :D (różnicę tłumaczyłem we wpisie z Rajdu IV Żywiołów).

25 luty - KrakINO: Stare i Nowe Wesele
Odkrywamy genialne krótkie marsze na orientację - w czwartkowe wieczory.
Trasa zaawansowana to fragmenty map z lat 50-tych, fragmenty aktualne są lustrzanie odbite lub/i przykręcone/zmodyfikowane. Ogólnie bardzo trudna nawigacja precyzyjna plus multum punktów stowarzyszonych (podszywających się pod prawdziwe, umieszczone zwykle bardzo blisko prawdziwych). Nie byliśmy na wszystkich imprezach KrakINO,  bo niektóre pokrywały się z dużymi rajdami, a życie to sztuka wyboru :) Nasze pierwsze KrakINO to okolice Bronowice (Wesele). Najlepszy fragment mapy to stara sowiecka mapa, gdzie ulice podpisane są cyrylicą. Kawał dobrej zabawy na wieczór po pracy.

2 kwietnia - II RAJD WILCZY
Naprawdę trudny rajd przygodowy z etapami pieszymi, rowerowymi i kajakowym. Zachwyceni pierwszą edycją w marcu 2015 oraz rajdami przygodowymi "Rajd Katowice 2015" oraz "Silesia Race 2015" zapisujemy pełni młodzieńczej wiary w wielką przygodę. Przygoda będzie większa niż się spodziewamy - morderczy, prawie 3 godzinny finisz...4 sekundy dzieliły nas od dyskwalifikacji. Słownie "cztery sekundy", ale zdążyliśmy. Nie byłem w stanie przestać wypluwać płuc (osławiony kaszel Generała Grievous'a) nawet kiedy mówili nam, że wywalczyliśmy 3-cie miejsce...do dziś nie wierzę. Pełna relacja tutaj.

9 kwietnia - RAJD KATOWICE
Genialna formuła, fantastyczny klimat...i niesamowity pech. Na rozgrzewkę wbiegnięcie schodami na 30 piętro katowickiego ALTUSA, a potem...ech sami przeczytajcie. "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnością...Corgo nie złorzeczył ciemnością. Wiele razy"

16 kwietnia- WIOSENNE KoRNO
Tydzień po wypadku. Asekuracyjnie z kolanem, rekreacyjnie i turystycznie bo w trakcie rehabilitacji...bez szaleństw, ale mimo to Basia ląduje na 3-cim miejscu w kategorii Kobiet. Innymi słowy, kontuzjowani jeździmy wolniej...ale nie aż tak wolno, aby się nie pokusić o pudło.

23 kwietnia - BIKE ORIENT 1 (Góry Świętokrzystkie)

Nadal bez szaleństw bo rehabilitacja trwa...no ale Góry Świętokrzyskie wzywają. Genialnie poprowadzona trasa, fantastyczne tereny i znowu Basia na 3-cim miejscu. Jeszcze nie wiemy, że to początek ciężkiej (ale zwycięskiej) walki o Puchar Bike Orient'u 2016.

28 kwietnia - KrakINO: Więzy Miłości
Młynówka Królewska i okolice. Znowu dopasowywanie do siebie kawałków mapy, przekształcone fragmenty i w cholerę stowarzyszy.

30 kwietnia - RUDAWSKA WYRYPA

Hardcore'owy weekend majowy czas zacząć. Na początek 24 godzinny rajd górski w moich ukochanych Rudawach Janowickich. Aśka i Robert jak zawsze w formie, jeśli chodzi przygotowanie trasy. Pełna relacja tutaj

1 maj - RAJD 360
Hardcore'owy weekend majowy trwa. Jedna z naszych największych przygód. 34 godzinny rajd: dzień - noc - dzień (bez przerwy) na butach, na rowerze i w kajaku. Dokładny opis tutaj.

7 maj - IROKEZ Miękinia
Jak Compass organizuje rajdy to wiadomo, że będzie genialna przygoda. Pełniejszy opis znajdziecie tutaj.

12 maja - KrakINO Extra: Las Wolski
Las! więc pełen azymut i biegamy w okolicach ZOO i Kopca Piłsudzkiego.

21 maj - ORIENT AKCJA (Zofiówka)
Znowu w Łódzkim (urocza miejscowość - Zofiówka). Nie udało mi się zrobić wpisu z tego rajdu, ale polecam opis Darka na jego blogu. Jest tam sporo o nas, bo rajd ten powinien mieć nazwę "W pogoni za Darkiem". Jak rasowi komandosi nie ścigaliśmy go bez sensu, ale ciągle - przewidując jego ruchy - odcinaliśmy Mu drogę na kolejnych punktach. Drugie miejsce Basi i kolejny krok w kierunku Pucharu Bike Orientu 2016.

Końcówka maja - początek czerwca: URLOP - Duszniki Zdrój
Zabrakło czasu i weny do stworzenia wpisu z tego wyjazdu. Szkoda, bo wiele się działo. Dzień w dzień na rowerze w górach.
Góry Bystrzyckie - Ścieżka Wielkiego Strachu i Strażnik Wieczności, Jagodna i Schronisko na Spalonej.
Góry Złote i Góry Bialskie - zielony szlak graniczny, Kowadło i Rudawiec, Rude Krzyże.
Masyw Śleży i Raduni + lokalna trasa DH znaleziona przypadkiem.
Masyw Śnieżnika - Śnieżnik na lekkim nielegalu i potężna wieża na Trójmorskim Wierchu.
Góry Bardzkie i Góry Złote -  Kłodzka Góra, Bardo-Kalwaria i Panie Jawornik, coś Panu powiem...jesteś Wielki (niekończąca się góra)
+ Stawy Milickie i Tropiciel 19.

29 maj - TROPICIEL 19
Jedna z naszych największych przygód. Zagubieni w "Rozlewiskach Moczarki"...walcząc z czasem, zmęczeniem, bagnami (!), Wehrmachtem(!!) i Terrorystami (!!!). Więc o tej przygodzie tutaj.

4 czerwca - II SOSNOWIECKI RAJD PRZYGODOWY

Dzikie tereny Sosnowca i rajd przygodowych pełen fajnych zadań (laser room, ścianka wspinaczkowa, szarady i łamigłówki, uprzęże i liny nad rzeką, kajaki). Do tego część leśna, pełna kolejowych klimatów (tory, przepusty, nasypy). Pierwsze miejsce w kategorii par mieszanych i to mimo godzinnej kary (jak się zapomniało kąpielówek to ciężko wykonać zadanie na basenie. Nie było dodatkowych punktów za styl więc się nie pokusiłem na pływanie bez :P). Przeżyliśmy Sosnowiec, teraz nawet Radom nam nie straszny :)

18 czerwca - ORIENTEERING W CIESZYNIE
Przygodówka w Beskidzie Śląskim i po obu stronach granicy. Pełen opis tutaj...ale do dziś bawi mnie akcja z zespołem OSA OPOLE. To było naprawdę dobre, Panowie :)

25 czerwca - BIKE ORIENT 2 (TARASKA)
Ogień pustyni i spalona ziemia...licznik pokazuje 40 stopni ciepła (mamy zdjęcie!). Koła grzęzną w stopionym asfalcie, nawet lasy nie przynoszą ukojenia...a my dwa razy przez rzekę w wodzie po pas(z rowerem na plecach) bo mosty tutaj to konstrukcje deficytowe. Pustynne warunki i ostra rywalizacja - Basia kończy na 6-stym miejscu (z 17 dziewczyn na trasie długiej). Udar słoneczny gratis.

9 lipca - TROPICIEL 20
Wracamy nocą z obozu szermierczego aby dotrzeć na Tropicielu w Miasteczku Śląskim. Mamy w nogach tydzień codziennych, kilkugodzinnych treningów i niezliczoną liczbę sparingów, ale nie może nas zabraknąć na takim rajdzie. Rajd z fabułą: klimat katastrofy ekologicznej (skażenie) - świetne zadania np. zjazd na linii do jeziora, pobranie próbki wody do próbówki, zawiezienie jej do tajnego laboratorium (którego lokalizacje trzeba odgadnąć rozwiązując kilka zagadek). W laboratorium chemicy i zabawa z odczynnikami oraz "grający" licznik Geigera. Genialny pomysł - w rękawiczce ukryte elementy fluoroesencyjne. Woda z bidonu badana jedną ręką - licznik siedzi cicho, a przywieziona próbówka badana drugą ręką, w rękawiczce i licznik "gra". Były osoby które panikowały "Boże, ja to wiozłem przy ciele". Tropiciel jak zawsze doskonały...zwłaszcza, że na jednym punkcie rozdawali słodycze.

6 sierpnia -  JASZCZUR: GRANICZNA WODA
Jaszczur jak MALOwany (Malo to xywa organizatora) w Puszczy Augustowskiej. Zatem w piątek po pracy wsiadamy w auto i lecimy 600 km w dzikie tereny, hen za Białymstokiem. Cały dzień leje, a my ciśniemy przez Puszczę wzdłuż Kanału Augustowskiego. Pierwszy raz komplet punktów na Jaszczurze i dodatkowo zwycięstwo w kategorii "Trasa niepiesza". Pierwszy krok ku zdobyciu Pucharu Jaszczura 2016.

Środek sierpnia - URLOP: Beskid Niski + Bieszczady
Rower non-stop. 10 rowerowych wypraw + 1 piesza na 14 dni pobytu (w końcu dojazd też zjada trochę czasu).
Podsumowanie wyjazdu, także w formie zbiorczej: tutaj.Jedno jest pewne: Lackowa uczy pokory.

27 sierpień - KoRNO PUCHAROWE
...w formie ROGAINING'u. Organizacja Rowerowa Norka, budowniczy trasy Grzegorz Liszka - no jurajski dream-team!! Punkty poukrywane, niewidoczne nawet z bliskiej odległości - trzeba dokładnie nawigować i wiedzieć dokładnie gdzie się jest - wtedy da się odnaleźć punkt. Fantastyczna sprawa - to jest to co kochamy w tej zabawie. Oczywiście nie obyło się bez ostrego finiszu na sekundy przez zamknięciem mety. Basia ląduje na 2-gim miejscu w kategorii Kobiet, tracąc do zwycięzcy tak niewiele, że łapiemy się za głowę "jak można mieć takiego pecha". Znajomi przytaczają nam rozmowę w bazie tuż przed zamknięciem mety:
- Ile do końca?
- Eee...w cholerę, przecież nie ma jeszcze Aramis'ów
- Czyli ile?
- No, ze dwie minuty...
i znowu tworzymy swoją legendę. Nie wiem czy chwalebną, ale jednak :)

10 września - MORDOWNIK
"Nie tak, nie tak, to nie tak miało być Dziewczyno, nasze plany wzięły w łeb bo kiedy pobiegłem po wino, wtedy mi zamknęli sklep" Jeden z najważniejszych rajdów w kalendarzu, plany wyrwania 3-ciego z rzędu IMMORTAL'a (medalu za zdobycie wszystkich punktów, ozdobionego napisem "Audaces fortuna iuvat").
Awaria roweru Filipa, zatrucie pokarmowe, 2 spore błędy nawigacyjne i nie udźwignięcie presji "że plan minimum to medal"...zaowocowały jednym z najsłabszym startów w tym roku. Bardzo bolesna lekcja pokory...

11 września - BIATHLON ROWEROWY
Drugi rok z rzędu. Prędkość 43 km/h, uda wyją z bólu w niemy krzyku, płuca płoną żywym ogniem, ale jak mawiali starożytni Górale: "Nie ma ch*ja na Mariolę". Nie zwalniamy! Nie odpuszczamy. Nie chybimy (przynajmniej niektórych strzałów :P)...Walczymy do końca: w trasie i na strzelnicy. Basia 4-te miejsce, ja w pierwszej dziesiątce, a były naprawdę tłumy na starcie! Nie jest źle, ale rok temu Basia miała pierwsze miejsce więc mogło być lepiej.

17 września - PIACHULEC ORIENT
Miał być Jaszczur - Ścieżka Muflona w Masywie Śnieżnika, ale Malo był kontuzjowany i nie dał rady zorganizować górskiego rajdu. W ostatniej chwili zapisujemy się zatem na Piachulec i okazuje, że rajd jest genialny zarówno pod kątem przygotowania trasy jak i organizacji. Składał się z 2 pętli: pierwsza to Lasy Wierzchosławickie" (25 stopni, pełne słońce, płasko i non-stop po lesie), druga to "Pogórza" (10 stopni, deszcz, ponad 1000 metrów przewyższenia). Przez to załamanie pogody i całkowitą zmianę charakteru trasy po pierwszej pętli, mamy wrażenie jakbyśmy byli na dwóch różnych rajdach!! Dodatkowy smaczek to pierwsze miejsce Basi!!

1 październik - ORIENT AKCJA (Głowno)

Pobudka o 2:00 w sobotę w nocy, bo o 9:00 startujemy w Głownie (kawałek za Łodzią). Piękne tereny, profesjonalna organizacja i zwycięstwo Basi!! Piękny prezent na naszą rocznicę ślubu. 100 punktów od klasyfikacji Pucharu Bike Orientu. Bezbłędna nawigacja i ostre przeloty przyniosły efekty. Jeszcze nie wiemy jak bardzo ważne będzie to zwycięstwo.

6 października - KrakINO: No to sobie polatamy
Stare lotnisko w Czyżynach i układamy "samoloty" na pasie startowym (fragmenty map miały kształt samolotów)

8 październik - BIKE ORIENT 3 (Niegowa)
Niegowa...i ulewa cały dzień. Jesienna Jura w strugach deszczu, mimo to jest cudnie. Punkty ulokowane z pięknych miejscach, wśród wapiennych skał i głęboko po lasach. Ostatnie zawody Pucharu Bike Orientu, które okazały się niezwykle trudne - w kategorii mężczyzn tylko 1 osoba zdobywa komplet punktów w czasie, a jest obecna niemal cała czołówka Pucharu. Normalnie to kilka osób bez problemów robi komplety. Basia ląduje na drugim miejscu, tuż za dziewczyną która ściga Ją w Pucharze, ale zwycięstwo na "Orient Akcji" w Głownie daje Jej wystarczający zapas punktów aby sięgnąć po PUCHAR BIKE ORIENTU 2016!! O jeden punkt w klasyfikacji generalnej, o jeden punkt...niemniej Puchar wędruje do Aramisów!

29 październik - JASZCZUR: BOJKOWSKI ŚLAD
Bieszczady i Pasmo Otrytu. "Ja tu na deszczu, wilki jakieś..." o tym przeczytacie tutaj. Podwójny sukces: zwycięstwo w tym maratonie i zwycięstwo w kategorii "niepieszej" całego Pucharu Jaszczura 2016.

11-13 listopada - MISTRZOSTWA POLSKI W NOCNYCH MARSZACH NA ORIENTACJĘ
Dwie noce w lesie. 5 etapów na Trasie Zaawansowanej. Bardzo cenna lekcja nawigacji precyzyjnej. Zobaczcie mapy, sami ocenicie czy było ciężko...nocą, w śniegu :) Mapy dostępne na stronie organizatora. Nasz trasa to oczywiście TZ (zaawansowana) :D

28 listopada - KACZAWSKA WYRYPA
Tomasz musi przeżyć...więcej o wytycznych tej misji tutaj.

Miało być jeszcze
15 grudnia: KrakINO: Coraz bliżej święta
17 grudnia: Zimowe KoRNO
ale niestety życie krzyżuje nasze plany.
Wstępny plan na 2017 to start już w styczniu od Rajdu IV Żywiołów, ale to jeszcze sporo czasu.

A jeśli ktoś nie rozumie, co nas cieszy w tej zabawie..to poniżej krótkie, zdjęciowe wyjaśnienie. Wszystko jak w weselnej przyśpiewce :)

RZEKI PRZEPŁYNĄŁEM:


GÓRY POKONAŁEM:


WIELKIM LASEM SZEDŁEM


NOCY NIE PRZESPAŁEM:


ŻEBY CIEBIE SPOTKAĆ:


W MAŁYM KĄCIE ŚWIATA:


ŻEBY Z TOBĄ ZOSTAĆ:


NA CALUTKIE LATA:


Kategoria Rajd, SFA

KACZAWSKA WYRYPA

  • DST 110.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 listopada 2016 | dodano: 02.12.2016

"Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć..." jak mawiają w pewnym mrocznym mieście. Innymi słowy, Aśka i Robert przygotowali trasę tegorocznej Kaczawskiej Wyrypy, to SFA pojechać musiało. Szkoda, że nie udało się namówić Kamili i Filipa na tej wyjazd, bo wtedy pojechalibyśmy naprawdę mocną 5-osobową ekipą (gdyż dołączył do nas również Instruktor SFA z Wrocławia - Tomasz). Grupa siepaczy ze Szkoły Fechtunku ARAMIS, specjalny oddział do polowań na lu...eee...lampiony punktów kontrolnych.
No ale trudno, lecimy ekipą trzyosobową. Dla Tomka z Wrocławia to pierwszy rajd na orientacje - szacun, że na pierwsze podejście wybrał listopada i wyrypę. Chyba nie do końca wiedział co robi, ale posłuchał wszystkich naszych instrukcji i był dobrze przygotowany do rajdu...a było na co się przygotowywać. 3 stopnie i deszcz cały dzień. Znowu. Piątek piękny, niedziela piękna i słoneczna, sobota - dzień rajdu: deszcz, wiatr i zimno.

- Kochany świecie, dlaczego?
- "Because f***k you, that's why!"
- Aha, to spoko. Czyli po staremu...już się bałem, że to coś osobistego :)

Do bazy rajdu w Świerzawie przybywamy około 2:00 w nocy. Nim zgruzujemy wszystkie nasze bety i rowery na sali, jest przed 3:00 w nocy. Odprawa 5:30 więc łapiemy całe 2h snu. Szaleństwo, prawda :)
Tyle dobrze, że tym razem jedziemy na tzw. "lajcie", bez presji na wynik. To pierwszy rajd Tomka, więc będziemy uważać aby Go nie zamordować. Do tego w kategorii dziewczyn na trasie rowerowej startuje tylko Basia. Ogólnie rowerzystów oprócz nas jest jeszcze całych dwóch. Start w zasadzie bez rywalizacji  i bez walki o wyniki - pudło i tak będzie. 
Czuję się jak za młodego - grając w Warcraft 2 - na odprawie przed misją :D


Odprawa:
5:30. Robert prezentuje trasę TR150, a ja kończę pochłaniać 3-cią bułkę z kotletem. W TV reklamują jakieś ciasteczka, energia na cały poranek...śmiech na sali. 3 wielkie buły z kotletami to jest energia na cały poranek. No dobra, może nie na cały...w porywach do 9:00, no ale jednak to już coś.
Trasa ułożona jest w 3 pętle: A, B oraz C. Punkty A są najbliżej bazy, punkty B w średniej odległości, natomiast punkty C to najdalej położone lokacje. Do tego na mapie są jeszcze 4 dodatkowe punkty z grupy D, położone...w ch** ...olerę daleko od bazy :)
Trasa ułożona jest bardziej pod rogaining niż zwykły rajd (co nam niesamowicie odpowiada bo kochamy tą formę!), jako że nie trzeba zaliczyć wszystkich punktów ale konkretne ilości z wybranych grup. Na przykład z grupy D wystarczy tylko jeden punkt, a z grupy A należy wyhaczyć prawie wszystkie (bez jednego).
Patrzymy na mapę (są dostępne na stronie Kaczawskiej Wyrypy jak ktoś jest ciekaw) i nie ma oczywistego wariantu. Rewelacja.
Postanawiamy rozwalić problem matematycznie. Tym razem, skoro nie łapiemy wszystkich punktów, postanawiamy zastosować spirale Archimedesa, przechodząc płynie z jednej pętli w drugą. No dobra odległości między grupami A, B i C nie są takie same, więc wychodzi z tego spirala logarytmiczna - ale kto by się tam czepiał szczegółów.



Układamy trasę i 6:00 z minutami wyruszamy. Jeszcze nie pada. Niedługo będzie świtać, a my zaczynamy od...podjazdu. A jakże by inaczej. "Noc się kiedyś skończy...", ale my ciśniemy pod górę.

Tuż przed świtem łapiemy pierwszy punkt. Dla Tomka to pierwszy punkt w życiu - na rowerze, bo w szermierce to zdobył już niejeden. W końcu to zawodnik z "TOP 5" Pucharu 3 Broni! Specjalista zwłaszcza od Szabli Pojedynkowej (nie bój żaby jednak, kiedyś rozłożę Cię na także na Szable...masz to już obiecane, Pacanie. Może jeszcze nie jutro, ale przyjdzie taki czas :P). 
Lecimy dalej.

Śmierć w zagajniku:
Przedzieramy się przez naszą ukochaną glinę, która lepi się do kół, amorów i ubrań. Aby nie załatwić maszyn w pierwszych godzinach rajdu, porzucamy rowery na skraju lasu i ruszamy pieszo do zagajnika...co tu się chorego odwaliło? Czaszki, kości, poroża. Jakiś drapieżnik miał uciechę i to niemałą. Widziałem za dużo gier RPG, aby wiedzieć że warto zbierać "item'y" po drodze. Zabieramy dość duże poroże, może jakiś zacny kowal za sakiewkę złota, zrobi nam z niego Kościany Miecz !!! Było by wypass, no a poza tym to ciekawa pamiątka. W najgorszym razie sprzedamy w najbliższym mieście za eliksiry witalne.

Eye of the beholder:
Przemierzamy kolejne pagóry. Docieramy do ogromnych ruin (nie ma ich na mapie). Basia porównuje z mapą topografię terenu, odmierza się z kompasem i mówi: "Punkt powinien być gdzieś....o jest". Patrzymy, czerwony punkt na horyzoncie. Gdzie ja zostawiłem teleskop, wytężam wzrok. No jest...czerwona kropka na horyzoncie. Idziemy na azymut przez błoto (ARAMISY uważają, że jak drogi nie ma, to drogę należy sobie wyrąbać, przetrzeć, oczyścić itp). Nie wiem jaka to odległość, ale na pewno grubo ponad kilometr. Podchodzimy, no jest. Wypatrzyć go z takiej odległości...ostro.

Lament Niebios:
Zaczyna się. Przychodzi bez ostrzeżenia, najpierw drobnymi kroplami a potem już na całego. Jest koło 11:00. Zaczyna się i nie przestanie już do północy. Czasem przejdzie w deszcz ze śniegiem na godzinkę, potem znowu w czysty deszcz. Jest 3 stopnie na plusie. Będzie to mieć odczuwalne skutki dla nas - czytaj będzie nam cholernie zimno w przemoczonych ciuchach...przez kilka najbliższych godzin.


Buntownik (be)z wyboru
Pierwszy bunt w Tomku rodzi się po 5h drogi (drugi po 10h, a potem jeszcze ze dwa z większą częstotliwością). Za każdym razem karmimy go, ubieramy w cokolwiek w miarę suchego jeśli coś takiego jest jeszcze w plecaku i...każemy jechać dalej. Do północy jest sporo czasu. Przecież nie będziemy zjeżdżać z trasy o 16:00 czy 20:00. Tomek jest niepocieszony, ale nie ma wyboru i jedzie z nami do końca. W niedzielę podziękuje nam, że nie pozwoliliśmy Mu odpuścić, ale gdy zmuszamy Go do dalszej jazdy nie jest tym zachwycony :)

Zerwany łańcuch
Leje niemiłosiernie. Jesteśmy przemoczeni, zmarznięci ale twardo lecimy na kolejne punkty...nagle TRACH...i nie mam łańcucha na korbie. Rewelacja...Wyciągamy narzędzia i zaczynamy naprawę. Wybicie sworznia to nie jest problem, ale założenie spinki zgrabiałymi palcami, w lejącym deszczu, w świetle czołówki chwile nam zajmuje. Do tego nie ruszając się przez dłuższy czas marzniemy jeszcze bardziej. Udało się - łańcuch spięty, można jechać dalej. Po rajdzie jednak łańcuch będzie do wymiany, ponieważ "łączony" jest już w 3-cim miejscu. Swoje przeżył w tym roku. To było drugie "łatanie" w ciemności - pierwsze nastąpiło w kwietniu, o 5:30 rano, w śniegu pod Baranią Górą w Beskidzie Śląskim. Obecnie to już nie łańcuch, ale raczej zbiór luźno połączonych odcinków :)


Co z tym słońcem?
Spotykamy trochę  zagubionego piechura. Pytamy jak Mu pomóc, a On na to, że nie rozumie rozświetleń. Dziwi nas to, bo rozświetlenia punktów bardzo pomagają. Pokazuje z czym ma problem - np. tutaj, jakaś ścieżka i słoneczko?
Jakie słoneczko? O czym On mówi...patrzymy. Piktogramy. Oznaczenie skarpy. Kolega nie zna piktogramów i dla Niego to dziwne rysuneczki, a nie ułatwienia. Tłumaczymy Mu co i jak, następnie kierujemy Go na najbliższy punkt. W bazie spotkamy się ponownie i będzie nam dziękował za pomoc na trasie.


ABC pierwszej pomocy (hipotermia)
Tomek protestuje coraz ostrzej, rodzi się w Nim kolejny bunt. Zaczyna brakować oddziałów gwardii do tłumienia kolejnych zamieszek i powstań. Trochę nie dziwię Mu się, pierwszy raz na rajdzie ever...ciemno, zimno, leje od ponad 10 godzin nieprzerwanie. Jest przemarznięty i ma dość. Nie chce z nami jechać na punkt D. Rozdzielamy się: Tomek dekuje się w sklepie spożywczym ABC, w cieple i będzie na nas czekał. My wyruszamy po punkt D.
Jak wszystkie punkty tego rajdu szły nam prawie jak po sznurku, to tego punktu D szukamy ponad 0,5 godziny, chodząc po zboczu, w środku lasu, wokół ogromnej skały. Udaje się go w końcu znaleźć, ale wraz z dojazdem zajęło nam to ponad godzinę.
Niemniej pobyt w cieple i fakt, że polar zdołał Mu w miarę wyschnąć, napełnia Tomka nowymi siłami i dokończy z nami rajd bez większych protestów już :)
Do bazy zjeżdżamy po 23:00, przemoczeni do suchej nitki, ale zadowoleni z przygody. Zrobiliśmy 110 km z planowanych 150. Jadąc na wynik zrobilibyśmy więcej, ale tym razem mieliśmy inne cele - przeczytajcie w odprawie misji :)
Cel drugi udało się zrealizować w pełni!


Kategoria Rajd, SFA