SFA
| Dystans całkowity: | 28882.00 km (w terenie 23.00 km; 0.08%) |
| Czas w ruchu: | b.d. |
| Średnia prędkość: | b.d. |
| Liczba aktywności: | 408 |
| Średnio na aktywność: | 70.79 km |
| Więcej statystyk | |
3 wieże (Czerniec, Anensky vrch, Jagodna)
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
3 wieże w jeden dzień czyli Góry Bystrzyckie i Góry Orlickie. Potężna dawka przewyższeń, ale i nagroda w postaci kolacji w schronisku na Przełęczy Spalonej. Noc przyniosła potężne podmuchy wiatru i naprawdę złowieszczy klimat lasu, w którym obserwuje Was tysiące świecących w ciemności oczu:
"Noc padła na las,
las w mroku spał,
Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
Tętniło echo wśród olch i brzóz,
Gdy rower Szkodnika do domu niósł...." (parafraza KLASYKI)
Btw, znacie RAMMSTEIN'ową wersję tej ballady osadzonej "w powietrzu", a nie w lesie... TUTAJ jak coś (PL tekst w jednym z pierwszych komentarzy.
Ruszamy z Różanki
Szukając pierwszej z trzech wież
Podążaj za strzałkami...
...białymi drogami
JEST !!!
Pierwsza z trzech!
In the Shadow of the Tower :D 
Ruszamy dalej
Szlakiem w naszym ulubionym kolorze :D 
Wyznawcy wielkiego czarnego szlaku :D 
Oj...
Są bunkry, jest zajebiście :D
Druga z trzech
Potężna linia fortyfikacji w Górach Orlickich 
Wieża na Jagodnej
Zachód słońca widziany z Jagodnej
Trzecia z trzech :D 
"Noc padła na las, las w mroku spał..."
"...and the WINGED HUSSARS arrived !!
We remember
In September
That’s the night Vienna was freed
We made the enemy bleed!" (całość TUTAJ)
Ruiny zamku Szczerba
Kategoria SFA, Wycieczka
ŚNIEŻNIK po raz kolejny (Sudeckie AGD)
-
DST
45.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli wyprawa po BLENDER, bo tak złośliwi nazywają nową wieżę na Śnieżniku. Kocham tą górę i to tak bardzo, że nie akceptuję faktu, iż karkonoska Śnieżka jest wyższa. Dlatego też dla mnie Śnieżka to Śnieżnik II. Tyle w temacie. Śnieżnik musi być najwyższy w polskich Sudetach. Śnieżnik jest fajny, Śnieżnik jest super!
No ale ponoć jakieś AGD postawili tutaj na szczycie, więc nieważne zatem, że byliśmy tam już wiele razy - jedziemy zobaczyć nową wieżę i sami ocenić, co tam się odwaliło pod naszą nieobecność na naszej ukochanej górze. Dla ciekawych, nasze najbardziej pamiętne wizyty to było polowanie na Słoniątko i Żmijowca, kryzys śnieżnicki, kiedy to straszliwy Muflon wraz ze złowieszczym Jaszczurem zamienili Śnieżnik w stację pogodowo-bojową oraz rypanie się z rowerem przez Trójmorski Wierch i Mały Śnieżnik - z tego ostatniego razu na tej liście, nigdy nie udało mi się poczynić wpisu więc linka brak...).
Po drodze zaliczymy także kilka "singli" GLACENSIS, które zostały tutaj podbudowane... a skończy się tak jak zwykle czyli pchaniem roweru na szczyt. Potem zjazd na czeską stronę i przejazd (przeniesienie...) dość dzikim szlakiem przez Sousinę i Podbelkę. W finalnej fazie zjazd do SKYWALK'a i cudownym siglem "FLOW" do Dolni Morava. Powrót do auta przez przełęcz pod Klepacem (Trójmorskim Wierchem)... masakra podpych po wiatrołomach... i odnalezienie źródeł Nysy Kłodzkiej.
Single :D
SINGLE !!!
Blender z oddali :)
Schronisko pod Śnieżnikiem
W drodze po blender :P
SKYWALK po czeskiej stronie - tam będziemy wieczorem
Mój ulubiony słupek na tym szlaku :)
Mój ulubiony słupek z drugiej strony
Jest i nowa wieża :D
Stalowo :)
Cień AGD - brzmi jak nazwa jakieś promocji lub... horroru 
Widok z wieży - zacnie!
Dom AGD :D 
Mnie się podoba, serio!
Szkodniczek po kamyczkach
Słoniątko
Słoniątko i Szkodniczek
Cóżby nie... 
Pchanie...
Pchanie bardziej...
Przejezdność chwilowo rośnie :)
ale tylko chwilowo... 
Znowu u źródła
Trójmorski Wierch, to brzmi dumie... bo tak wody spływają (zgodnie z poniższą tablicą)... więc czemu Czesi mówią na niego Klepacz? 
Kategoria SFA, Wycieczka
JESTED niczym Wieża z Kości Słoniowej
-
DST
16.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa do Wieży z Kości Słoniowej, a przynajmniej tak ta góra wygląda z oddali. Nie wierzycie? To sami porównajcie zdjęcie zrobione przez Atreyu podczas Niekończącej się Opowieści oraz te nasze poniżej. Są pewne podobieństwa, prawda?
Połowa urlopu - przejeżdżamy z Gór Żytawskich do Kotliny Kłodzkiej, a po drodze atakujemy górę, która swoim widokiem ciągle nas drażni, kłuje w oczy, a nie było do tej pory okazji aby się tam wytachać z rowerami. No było warto!
Jested - nasz dzisiejszy cel
Szkodnik i nasz dzisiejszy cel :D 
Do Wieży z Kości Słoniowej prowadzi droga przez nieprzebyte skały...
...na które trzeba się wspiąć
...przeprawić przez Krainę Pagórów 
...drogą w kolorze nadziei... 
...wciąż bliżej i bliżej...
...ku niebu...
JESTE(m) na Vyrchole P :D
Hmmm... powiedziałby coś ale może jednak nie... 
Robi wrażenie :) 
Wojownicy zachodzącego słońca...
Ruszamy dalej...
"...Znów pełny gaz,
Bo cóż, że spadła któraś z gwiazd,
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..."
"...A tych, co pozostali,
Trwoga nie przenika,
Radość skrzydła nam rozwija,
Nie przeraża z śmigieł krzyż.
Nigdy nie ścichnie w dali
Mocny głos silnika.
„Lecieć, a nie dać się mijać” –
Zawsze wzwyż!" (jak ja kocham wszelakie Siły Powietrzne) - cytat pochodzi z "Marszu Lotników" (TUTAJ acz nie są śpiewane wszystkie zwrotki utworu)
Przez skaliste noce :)
Wieża płonie światłem
Płoń na horyzoncie po wsze czasy
Kategoria SFA, Wycieczka
Drabina do nieba (Himmelsleiter)
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny wypad do czeskiej i niemieckiej "Szwajcarii". Do tego kolejne wieże widokowe: Tanecznice oraz Weifberg (tutaj oraz tutaj)
A na koniec drabina do nieba - niesamowita miejscówka.
Co więcej to dzień w którym skończyło się lato... godzinę po zapadnięciu ciemności: burza, wiatr łamiący drzewa, zjazd termometru o prawie 20 stopni w dół... wychłostało nas zacnie. Aż się pewien żółty kogut z nas śmiał, ale tak to jest jak się jeździ po nocy :P
Znowu coś kłuje w oczy na horyzoncie :P
Rogate :D
Kolejna wieża w naszej kolekcji :)
W przypadku złej pogody schronisko zamknięte... proszę umierać w śnieżycy, ale nie na schodach :D 
Wkraczamy do Rajchu
Kapitalna wieża (Weifberg) 
Z licznikiem na każdym piętrze... ładują się poziomy :D 
Jest zacnie
Piękna wstęga drogi 
Lecimy dalej
Znowu skałki
Leśne autostrady
Serce "Szwajcarii" 
Skalne baszty
Okno na świat
Wjeżdżamy przez okno 
Jaskiniami :D
"There's a lady who is sure, all that glitters is BLACK and she's buying..."
"...stairways to Heaven" (parafraza klasyki)
"There's a sign on the wall but she wants to be sure 'cause you know sometimes words have two meanings..." 
My cock is yellow :D :D :D 
Kategoria SFA, Wycieczka
Przez czeską i niemiecką Szwajcarię
-
DST
62.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
To chyba trzeba umieć... aby pojechać z Polski do Czech i Niemiec przez Szwajcarię :D :D :D
Co więcej nim tam dotarliśmy to przyszło nam łatać dętkę (i w sumie to także oponę!) na bazaltowej, wulkanicznej skale, więc wariant tej wyprawy był... nazwijmy to autorski :D
Czarno-autorski.
Wracamy w tereny, które "liznęliśmy" rok temu... próżno jednak szukać wpisu na blogu (udało się pokryć wpisami jakieś 75% wycieczek, ale akurat nie tą do "Szwajcarii", bo była piesza :P :P :P - a wpadł nam wtedy do kolekcji kurort Rathen i jego okolice czyli na przykład MOST BASTEI ). No, ale nie zrobiłem wpisu, więc nie ma co podlinkować. Tym razem do niemieckiej i czeskiej "Szwajcarii" wybieramy się rowerem. Wycieczka przez 3 kraje czyli wszyscy kochamy Schengen (a pamiętamy czasy jak się stało na granicach)
W drodze do wieży na bazaltowej wieży czyli wszyscy kochamy wulkany (jak nie plują lawą)
Znowu noszonko :P 
Magnetyt oszukuje kompasy :D 
Kolejna wieża do kolekcji
To w końcu Czechy czy Szwajcaria?
Skałek tu sporo :)
Ojców, Dolina Prądnika :D :D :D ?
Granica
Jest ładnie
Nawet bardzo ładnie!
No Ojców, naprawdę Dolina Prądnika...
...tylko skały coś mniej białe :D
Dzida do Rajchu :D 
Vater'ów :D znowu Prądnik Tal ? :D :D :D 
Wiewiór ognisty 
- Po której stronie rzeki chcesz domek?
- Po obu naraz!
Ktoś tu ma chyba słabe tempo na podjazdach :D 
Padło :P
Urokliwie tu jest
Kolejny raz przekraczamy granicę
Schody w ciemność :)
La luna bonita!
Lubimy takie klimaty
Kategoria SFA, Wycieczka
Jedlova, Studenec, Klić
-
DST
55.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdy próbujesz wrzucić na Luz w Górach Żytawskich i odpocząć, ale jakiś pagór jest tak cholernie spiczasty, że aż kłuje w oczy i musisz - po prostu musisz - się na niego wytelepać... to przy najbliższej okazji to właśnie robisz. KLIĆ zwany Sudecką Piramidą jest tak bardzo fotogenicznym szczytem, że natychmiast wpadł na naszą listę rzeczy, które wyszły z ziemi, a nas tam jeszcze nie było :P
Jednakże dzieli nas od niego spory kawałek, więc trzeba po drodze złapać jeszcze dwie wieże widokowe w Górach Żytawskich. Studenec oraz Jedlovą.
Innymi słowy cały dzień tyrania pod górę i w dół... czyli typowy dzień naszego urlopu. Kilometrów nie za wiele, przewyższeń w ch**j... bo my częściej pod górę niż w przód...
Latarnia na drzewie
Ruiny zamku Tolstejn
Nic tylko analizą Fouriera obłożyć te sygnały :D 
"...i jeździec w pełnej zbroi, błądzący po pagórkach" (Jacek, Przemek, to było o nas?)
Zacne te ruiny
Znowu na czerwony szlaku
My zawsze coś fajnego znajdziemy :D 
"Nie waż się zejść! Ciśnij" 
Wieża nr 1 - Jedlova
Pagórzyście :P 
Szkodnik fotografuje pagórki :P
Bunkry w wersji delux z nadbudówką :P
WOW, powiem tyle, Kaiser, Koning, 1757, no WOW
Dobry techniczny zjazd :P
Miśki :)
Widoczki
Wieża nr 2 - Studenec
Po kamyczkach :)
Znowu pod górę
I przez krzaki :P
Przynajmniej łańcuch dali, da się rower podpiąć... 
Drzewo kubkowe :)
Podejście pod KLIC
KLIC, KLIC, KLIC !!!
Zachód słońca na KLIC'u :)
Znowu coś odwalamy po nocy... 
Kategoria SFA, Wycieczka
Po drugiej stronie Izer
-
DST
34.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza wyprawa naszego jesiennego urlopu. W zasadzie ciężko to nazwać w pełni wyprawą, bo to wycieczka podczas przerwy w drodze do miejsca noclegu. Pierwszą część wyjazdu spędzimy w Bogatyni, a drugą w Kotlinie Kłodzkiej, więc aby nie tracić rowerowo "dnia dojazdowego" zatrzymujemy po drugiej stronie Izer. Okolice Jakuszyc, Smedavy, Jizerki czy Smrk'u znamy bardzo dobrze, ale nigdy nie byliśmy "głębiej". Jest okazja to atakujemy np. PTASIE KUPY... i góry, które są rajem dla rowerzystów pokażą nam, że potrafią być także słabo rowerowe :)
Nie zmienia to faktu, że nadal będą piękne i warto było przetyrać się rowerem na plecach po tych szlakach.
Podejście czerwonym...
...jest długie i mozolne
W krainie kwadratowych skał :)
Wąsko!!
Piękny zjazd :)
Piękne podejście... 
Ach jak mi tego brakowało :)
YES, YES, YES !!!
Wypłaszcza się :D
Drzemka na skale
Bagna oswojone kładkami
Kilometrami kładek !!!
Naprawdę ładny ten rysunek
Terenowo
Wieżą z kości słoniowej - wiedziałem, że ona naprawdę istnieje !!! Mała Cesarzowa oczekuje naszego przyjazdu 
Trzeba tylko przejść przez podziemia (pewnie pełne rogacizny do ubicia... cóżby nie)
Wspiąć się na skalne szczyty 
I przejść przez Krainę Mroku
aby sięgnąć po mądrość zaklętą w starożytnych księgach !!!
Kategoria SFA, Wycieczka
IX Puchar Małopolski MCF 2023
-
Aktywność Sztuki walki
Jednakże to właśnie Liga A jest główną areną zmagań w Trójboju Klasycznym (Szpada, Szabla, Rapier). To tu jest chwała, sława i pieniądze! (szarpią mnie za rękaw...) Coś źle mówię? Mam przestać... no dobrze, dobrze.
Nie wiem czy jest chwała, nie wiem czy są pieniądze, ale na pewno srogi wprd można dostać, jak się nie umie fechtować, bo przyjeżdżają tutaj prawdziwi killer'zy :)
Brak zasłony ze strony prawej :D

"Złoto toczy się w krąg, z rąk do rąk, z rąk do rąk..." (klasyk klasyków - TUTAJ)
No właśnie NIE! Nie z rąk do rąk! Dla tych którzy - z niezrozumiałego dla mnie powodu - nie wiedzą, to tłumaczę: Trójbój Klasyczny to 3 konkurencje: Szpada, Szabla i Rapier. W każdej z tych trzech konkurencji zdobywa się punkty, których suma decyduje o miejscu w całym rankingu. Natomiast, w Lidze B dodatkowo wręczane są medale za miejsca na podium w każdej konkurencji osobno. Tak też kiedyś było w lidze A, ale doszliśmy do wniosku, że w "części profesjonalnej" tylko miejsce w Trójboju jest ważne. W praktyce zatem, nie ma już medali za poszczególne konkurencje, ale jako że przez lata takie medale przyznawaliśmy, to w slangu i w pamięci starszych zawodników zapisały się takie historie jak "trzy złota" lub "dwa złota i srebro" itp.
Pisałem Wam kiedyś, że takie osiągnięcie 3x złoto (czyli pierwsze miejsce w Szpadzie, Szabli oraz Rapierze) przydarzyło się tylko 2 razy w historii szkoły. Dotychczas tylko dwóch różnych zawodników sięgnęło po "złoty komplet" - jeden na zawodach w Gdyni a drugi na zawodach w Krakowie i w obu przypadkach, stało się to wtedy, gdy na tychże zawodach, zabrakło tego drugiego. I zostało to osiągnięte przez nich tylko raz. To naprawdę wiele mówi o poziomie zawodów. To po prostu ekstremalnie trudne przedsięwzięcie, bo konkurencja jest ogromna, zmęczenie nie pomaga (to szereg często morderczych walk do stoczenia), a psycha nie może klęknąć chociaż na chwilę (lub musicie umieć się ekspresowo pozbierać kiedy klękać zaczyna). A to jest efekt bardzo ciężkiej pracy --->
This is ten percent luck
Twenty percent skill
Fifteen percent concentrated power of will
Five percent pleasure
Fifty percent pain
And a hundred percent reason to remember the name (całość TUTAJ)
Pamiętam zawody, kiedy ktoś miał już dwa złota i wchodził do finału trzeciej konkurencji. Dawał z siebie wszystko ale nie dawał rady wygrać tej ostatniej walki albo wręcz przeciwnie - bycie tak blisko tego sukcesu, tak go paraliżowało, że przegrywał ten finał trochę "na własne życzenie". Przypominam także, że pierwsze zawody, w których gościliśmy inne miasta zorganizowaliśmy w 2003 roku czyli mamy 20 lat zawodów... 20 lat zawodów, pasuje WAM !?! Ech Jubileusz... a miałem zrobić kilka wpisów na temat tego jubileuszu, ale ciągle coś... No nic zostało mi 2,5 miesiąca :P może zdążę, może nie...
W tym roku nastąpił przełom. W Krakowie, trzeci z zawodników po raz pierwszy, sięgnął po 3 złota. Owszem, formalnie tego złota już nie ma, ale jakkolwiek by tego nie nazwać, to 300 pkt (3x100) w Trójboju to jest wynik, który przykuwa wzrok i budzi szacunek. Co mogę powiedzieć: GRATULACJĘ TOMASZ.
Wyczyn, który na pewno nie zostanie szybko powtórzony przez jakiegoś kolejnego szermierza - prędzej spodziewam się, że Tomek odwali taką akcję po raz drugi. To by było coś - kolejny etap w naszych zawodach. Czy to kolejny level rozwoju czy pewna wymiana pokoleń... no ale zakładam, że nasze "staruszki" nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa :P
Nie zmienia to faktu, że Tomasz jako pierwszy - rok temu - przełamał pierwszy dualizm Pucharu 3 Broni (Trójboju), gdy Pucharem wymieniała się tylko dwójka zawodników. A teraz przełamał drugi dualizm - dualizm "potrójnego złota". W praktyce oznacza to, że jest na dobrej drodze do ustanowienia nowych rekordów i to być może takich na kolejne lata. Wszystko co się dało, to już wyrównał. Czas pokaże czy zadzieje się to już w tym rok, bo do końca sezonu zawodów jeszcze 3 zawody: Wrocław, Piotrków oraz Mistrzostwa.
Dziś nie mam w zasadzie dla Was żadnych zdjęć, bo w trakcie zawodów głównie sędziowałem walki i nie za bardzo miałem jak sięgnąć po aparat. A potem i tak musiałem nadrabiać zaległe wpisy z rajdów, więc wpis pojawia się ogromnym opóźnieniem... teraz i tak jestem nadal w cholerę wpisów na blogu w plecy, bo mam cały nasz rowerowy wyjazd w Góry Żytawskie do zrobienia. Niemniej liczę na to, że jak ktoś wróci do tego posta za parę tygodni, to większość zaległych wpisów będzie już up-to-date jak to mawiają w korpo. Zwłaszcza, że gdy piszę te słowa (czwartek 19.10) to kolejne wpisy już się szykują: Jaszczur w sobotę i Puchar Wrocławia MCF w niedzielę. Nie nadążam ostatnio, po prostu nie nadążam...
Jak zawsze przy okazji zawodów piszę Wam kilka słów o szermierce jako takiej i tak samo będzie dzisiaj - potraktujcie to jako kop motywacyjny przez zawodami we Wrocławiu (acz przestrzegam, że nawet te motywacyjne to ja wypłacam na ryja i innej opcji nie ma:P ).
Dziś będzie trochę o motywacji - ten dodatniej i tej ujemnej.
Zacznijmy od krótkiego scharakteryzowania tych pojęć: dodatnia jest wtedy kiedy ma nas to w jakimś stopniu rozwinąć (cel wychodzi jakby od nas i z chęci bycia wciąż lepszym, nauczenia się czegoś, itp), natomiast ujemna jest wtedy kiedy w pewnym sensie przychodzi z zewnątrz (nie mogę przegrać, bo będą się ze mnie śmiali, bo będzie wstyd, bo zawiodę oczekiwania - czyjeś oczekiwania, itp)
Oczywiście to nie jest matematyka i nie da się tutaj postawić ostrej granicy miedzy nimi, ani też jednoznacznie stwierdzić, że jedna jest zła, a druga dobra. Obie potrafią być dobre (do pewnego stopnia), ale jedna z nich potrafi też być złem wcielonym... i wiele zależy tutaj zarówno od sytuacji, jak i konstrukcji psychicznej danej osoby. Czasem jak ktoś nami wstrząśnie to budzimy się z letargu i zabieramy do cięższej pracy, do której sami jakoś nie mogliśmy się zebrać... ale czasami to oczekiwanie potrafi być paraliżujące i to na tyle, że po prostu nie ma szans na sukces. Na przykład nie będziemy wstanie wejść na pewien, optymalny dla nas poziom pobudzenia (zbyt niski - śpimy, a wtedy nas biją... zbyt wysoki - działamy chaotycznie, bez planu, jakość wykonania działań leci na przysłowiowy pysk i wtedy też nas biją, tylko pytają "czemu tak skaczesz?") i psycha nam klęka. Zza chorągiewki sędziowskiej nieraz nazywam ten stan, że zawodnik się "spalił".
Zjawisko może dotyczyć nawet największych mistrzów, bo czasami presja otoczenia "nie mogę przegrać" jest zbyt wielka i nie potrafią Oni - w teoretycznie prostej - walce się rozluźnić... zauważcie słowa TEORETYCZNIE prostej bo nie wolno Wam zakładać, że walka będzie prosta. Można ją tak ocenić po fakcie (rzetelnie lub dorabiając sobie do tego swoją własną propagandę), ale nie wolno Wam zakładać tego z góry. Im jesteście lepszy, tym większą może mieć motywację ten gość naprzeciwko aby rzucić Wam wyzwanie. Owszem On też może się spalić, ale rzadko... a na pewno rzadziej. On nie ma presji oczekiwań, nikt nie zakłada że wygra, ba! wynik że przegra jest wynikiem jakby domyślnym... bo Wy jesteście wskazywani jako faworyt. Bardzo prawdopodobne jest zatem, że zawalczy "na luzie", że podejmie większe ryzyko niż w walce z jakimś innym, porównywalnym dla siebie przeciwnikiem. Ma po prostu o wiele mniej do stracenia niż Wy. Nigdy nie lekceważ, nawet - TEORETYCZNIE - łatwego przeciwnika. To się może okrutnie zemścić...
"Kiedy ja dołożę, to wtedy nie daj Boże, reanimacja nawet nie pomoże..." (całość TUTAJ)
No ale co zrobić jeśli jesteście źli, podli, okrutni... jesteście po ciemnej stronie mocy i chcielibyście przeciwnika upokorzyć, zdeklasować, wgnieść w ziemię, pokazać Mu jego miejsce... aaaa no to też są sposoby. Oj są,są! To sport walki, to są emocje, czasami mamy przyjacielski sparing i rywalizację, a czasami chcecie aby "zabolało", aby "uronił łezkę". Nie mnie oceniać wasze motywacje, ale niech pierwszy z Was rzuci maską, kto nigdy nie miał walki w emocjach z kimś kogo nie lubi (jako człowieka lub jako zawodnika - to różnica, DIAMETRALNA!!!) lub z kimś, komu chciałby dać nauczkę bo... bo coś, cokolwiek. Zasada nadal obowiązuje: nigdy nie zlekceważ takiego przeciwnika. Powiem więcej musisz być wtedy jeszcze bardziej skoncentrowany i cierpliwy, musisz wypracować sobie taką akcję... jeśli uznasz, że lecisz do przodu po prostu "walnąć", to czasem Ci to zadziała, ale często nie. Bardzo często NIE.
Innymi słowy, upokarzacie przeciwnika poprzez teatralne akcje robione dla tych którzy patrzą, a nie poprzez realne lekceważenie go. Lekceważąc kogoś naprawdę wyłączasz sobie "pajęczy zmysł" i uznajesz, że On Ci nie zagrozi - a ten błąd będzie Cię sporo kosztować. Musisz walczyć tak jakby przeciwnik był bardzo dużym zagrożeniem, ale niekoniecznie trafiasz Go w pierwszej możliwej akcji... na przykład teraz mógłbyś trafić go na końcówce broni - ześlizgiem... ale odpuszczasz. Czekasz na akcje, w której będziesz miał opcję "urwania Mu głowy" trafieniem w maskę... albo wejdziesz w krótki z pełną dominacją :P
No ale sami zobaczcie, co to oznacza... wasza walka będzie trwać dłużej, bo musicie "przepuścić" kilka "słabszych" okazji nim wypracujecie sobie tą "lepszą". A gdy walka trwa dłużej to przeciwnik będzie miał więcej szans na trafienie Was - statystyka, statystyka is a bitch... a to znowu oznacza, że więcej akcji ze strony przeciwnika musicie skutecznie wybronić... znowu statystyka. Jak chcecie więc przy braku koncentracji wybronić więcej akcji niż w walce w której będziecie skupieni? To się logicznie nie spina.
Nie bez przyczyny mówią, że zemsta to danie smakujące najlepiej na zimno.
Aby było jasne, mówimy tutaj cały czas o grze fair-play czyli żadnych krzywych akcji. Po prostu korci czasem... przywalić komuś mocniej niż byłoby potrzeba, zwłaszcza takiemu komuś, który już dość długo się o to prosi. Czasami masz ochotę pokazać, że przeciwnik i tak Cię nie trafi, więc teatralnie opuszczasz broń, ALE:
- robisz to NIE w dystansie, w którym przeciwnik może tracić Cię wypadem szybkościowo-zrywowym (bo możesz nie zdążyć zareagować)
- w dystansie rzutu - bezpieczniej, ale opuszczenie ręki nie powinno być zbyt luźne, powinieneś być gotowy do zasłony (inaczej: oczekuj tego rzutu)
- może warto zaplanować wtedy zasłonę długą, bo OCZEKUJ wyminięcia i może będziesz musiał zamykać drugą linię
- pamiętaj, że często - zwłaszcza przy mniej doświadczonych zawodnikach - takie teatralne prowokowanie generuje atak (szybki, siłowy, emocjonalny). BĄDŹ NA NIEGO GOTOWY !!
- wytrąciłeś Mu broń, ale pozwalasz Mu podnieść - ohhh to osobiście uwielbiam - ale walka będzie dłuższa! Statystycznie dłużej będziesz zagrożony, licz się z tym!
I mierz siły na zamiary. Jeśli to gość, z którym częściej przegrywasz niż wygrywasz, no to może to nie jest jeszcze najlepszy moment na takie akcje?
I pamiętaj, aby nauczka była pełna musisz być kryształowo czysty wobec regulaminu - to wtedy daje największą satysfakcję... i boli najbardziej :P
Pamiętajcie:
...swój i twój szanuję czas, biję w mordę tylko raz
a jak dotąd, nikt się już nie podniósł (...)
D'Artagnan'em nie chce być, z bandytami lubię pić,
ale i w orkiestrze grać na ich pogrzebach" (całość TUTAJ)
Do zobaczenia na kolejnych zawodach i w kolejnych postach już niedługo...
Kategoria SFA
Jaszczur - Saint Cross
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.
"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" (całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"
Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy
Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz

LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)
EX EL :D

Into the woods :)

Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!
Fragment dzisiejszej areny zmagań 
KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)

Dzida wpierjot :D

Leśne upalanie

"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam - jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.
"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi" (całość TUTAJ)

Znowu gdzieś w środku lasu...

...z mapą na kierownicy

Klasyka...

Mistrz drugiego planu :D

Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P
Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)

Klasyk 2

Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion

Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D

No więc bierzemy.

"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..." (klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor.
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ
Pierwszym mieszkańcom...

Opuszczony dom

"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..." (całość TUTAJ)
Przez pola :)

A za nami orszak weselny

"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"
(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki)
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe.
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.
Takie dołki...

Zachodzi już słońce

Ambona nr 26

Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)

Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...

Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.

"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)

Myślą :P

Nadal myślą :P

Zabrania się rozłupywania głazów :P

Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy
Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)
Szlak się wypionował...

Targamy...

Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)

Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...

Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D
Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D
AWERS

REWERS

Kategoria SFA, Rajd
MORDOWNIK 2023
-
DST
85.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...
"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")
Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)
Dzisiejsza mapa

Into the sun...

Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj

"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... " (całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D
Fokker Dr.1

Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)

Kiedyś

Straż pożarna frontu wschodniego :D

Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)
Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny

MTB :)

MTB czy UTT (under the tree)?

Drogi zaczynają się pionować...

4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)

Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P

Szkodnik pod górku :P

Lampion pod mostku

Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?

- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D

"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!" (całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.
The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D

No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D

Wspinaczka w Górach Kamiennych :D

W stronę światła :)

"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)
Art of suffering :P

Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P

Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"

Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P

"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...
Niesamowity szlak !!!

Tak to wygląda z perspektywy kierownicy

Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki

No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...

Góry Kamienne... na jednym obrazku

No dobra, na dwóch :D

A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...

Masakra to była ściana...

Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"

Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.
Lampion na skale

I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch

Jest i Waligóra :D

Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska

"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli...
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej.
Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz...

Pięknie mu tu!

Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)

Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?

" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."
Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak - zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.
3 Kamienne Korony

Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.
Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!

Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D

Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!

Zachód słońca w Górach Kamiennych

"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..." (całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.
Ptasie rozdroże :)

Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D

"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."

Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW

Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!
Kategoria SFA, Rajd






