SFA
Dystans całkowity: | 26704.00 km (w terenie 23.00 km; 0.09%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 389 |
Średnio na aktywność: | 68.65 km |
Więcej statystyk |
Starorobociański Wołowiec i Grześ
-
DST
35.00km
-
Aktywność Wędrówka
35 km i ponad 2100 podejść czyli wyrypa niby zastępcza, a jednak planowana już od dawna.
Zastępcza bo miała być sroga poniewierka na Rajdzie Wyzwanie (tak jak to było rok temu), zwłaszcza że byliśmy zachwyceni trasą poprzednią edycją. Tym razem miała być trasa 300km w limicie grubo ponad 24h non-stop... no czego chcieć więcej! No tylko tego aby ten rajd się odbył... owszem Wyzwanie 2021 doszło do skutku, ale ze względu na brak chętnych na trasy "długie" (ludzie co z Wami... trasy koło lub ponad 200 km to są piękne dystanse i najlepsze przygody!!) rajd odwołał najdłuższe trasy. Nie powiem... trochę nas to zasmuciło, bo od kilku miesięcy nastawialiśmy się na zacne sponiewieranie, upodlenie i wybatożenie na początku października.
Organizatorzy zapraszali nas wprawdzie na trasy krótsze, ale patrząc na okno pogodowe, które się zapowiadało na ten weekend, postanowiliśmy - w obliczu braku tras długich - wrócić do naszych tatrzańskich planów... Tatry to problem: z jeden strony kochamy te góry, a z drugiej jeżdżenie tam jest czasem samobójstwem pod kątem tłumów i korków. Październik jest już trochę bardziej bezpieczny niż lipiec czy sierpień, ale i tak trzeba się czasem nakombinować jak ugryźć temat. Przede wszystkim unikać jak ognia okolic Morskiego Oka...
Naszym dzisiejszym planem jest domknąć pewne nieciągłości na mapie tatrzańskich szlaków (lub odświeżyć sobie miejsca, w których nie byliśmy latami).
Rok temu od słowackiej strony wykreśliliśmy nasze ponad 2000-tysięczne "szlaki":
a) Baraniec - Smerek - Rohacz Płaczliwy - Rohacz Ostry - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Jakubina - Grań Otargańców (kocham tą nazwę!!) --> zdjęcia i relacja TUTAJ
b) Blyszcz - Bystra --> zdjęcia i relacja TUTAJ
Połączeniem pomiędzy obiema powyższymi trasami będzie zatem trasa przez Starorobociański Wierch (2176m) oraz Kończysty Wierch (2002m), do której dołożymy "powtórkę" przez Jarząbczy i Wołowiec, po to aby na koniec złapać jeszcze Rakonia (1879m) i Grzesia (1653m).
Tak też będzie wyglądać nasza dzisiejsza wyprawa a zaczniemy ją z Doliny Cho-Cho (jak ja ją nazywam)... w której o godzinie 7:45 jest minus 4 stopnie... grubo, zima już w natarciu.
W samej dolinie trochę ludzi jest, ale bez tłumów - żadnego problemu z parkowaniem czy kolejkami, to jednak już październik.
Ruszamy mocnym tempem pod górę aby jak najszybciej wyjść wysoko i zostać tam do zachodu słońca :)
Góry po 16:00 mocno pustoszeją, a zachód słońca na 2000m npm TO JEST TO !!!!
Finalnie okazało się, że ludzi na tych szlakach było naprawdę umiarkowanie: zagęszczenia na szczycie, na który można wyjść z doliny (np. Starorobociański), ale na przykład na Jarząbczym do którego trzeba dołożyć 2h spacer po zrobieniu Wołowca lub Starorobociańskiego, to już całych 5 osób... i to jest piękne :)
Na Wołowcu byliśmy około 16:00 i dosłownie w 15 minut zrobiło się pusto, a Rakoń i Grześ przed 18:00... nikogo. Tylko promienie zachodzącego słońca i lecąca "w oczach" w dół temperatura. Powrót oczywiście "na latarkach"... ech szkoda, że to nie czerwiec... zachód słońca o 18:00, zamiast o 21:00... ech, idzie zima.
Ale z drugiej strony Tatry zimą też są przecież piękne.
W drodze na Starorobociański Wierch
Pogoda jak potoczna nazwa północnej trybuny Stadionu Wojska Polskiego im.
Marszałka Piłsudskiego przy Łazienkowskiej w Warszawie (dla niekumatych ŻYLETA)
W stronę słońca :)
Zdjęcia nie kłamią - tłumów nie ma (w przeciwieństwie do Morskiego Oka...)
Smoki na szlaku! Wspominałem Wam ostatnio, że kiedyś miałem słabość do smoków :D
W drodze na Wołowiec...
...z widokiem na Rohacz
Spojrzenie w tył - Jarząbczy Wierch (ja nie wiem, jak myśmy to w sierpniu 2020 podeszli...)
Mówiłem, że Jarząbczy (tak , tak chronologia zdjęć właśnie poszła się paść...) :)
No to teraz poszła się paść jeszcze bardziej :D :D :D
Za Szkodnikiem Starorobociański - stamtąd schodzimy
Chronologia wróciła czy nie? Znawcy Tatry będą wiedzieć gdzie to jest :)
Mówiłem, że pogoda żyleta :)
"... ja wlokę cień, cień wlecze mnie, kałuże lśnią mi pod nogami" - no wlecze, wlecze i jeszcze popędza (cytaty oczywiście z Mistrza Jacka --> TUTAJ)
Szczyt Wołowca - a niebieski idzie stąd wprost do nieba, no ale to chyba normalne bo przecież:
"Najlepsze rzeczy w życiu nie wywieszają białej flagi, trzeba brać je szturmem"
Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia w górach
Rakoń w promieniach zachodzącego słońca
Grześ :)
Jak my kochamy szlaki graniczne :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Przejście smoka 2021
-
DST
62.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś zatem przyjdzie nam zaliczyć Przejście (Smoka). Jest to dość nowa (rowerowo) impreza w kalendarzu rajdowym, a organizatorami są członkowie Klubu INO "Stowarzysze".
Z tego co wiem to na poprzedniej edycji pojawili się pierwsi rowerzyści, ale teraz to już oficjalne: mamy do wyboru dwie trasy rowerowe. Jak zawsze zapisujemy się na tą dłuższą... my już chyba nigdy nie zmądrzejemy. Ogólnie impreza to duże święto ORIENT'u bo zawody będą klimatem bardziej przypominać KrakINO niż typowy maraton na orientację - dla ludzi nie w temacie, mówiąc najprościej: bardziej marsze niż biegi, bardziej "na orientację" niż "maraton". Lubimy rowerowe przeloty i "upalanie" po lesie, ale imprezy stawiające na "nawigację, a nie na mocną łydę" też są w pyteczkę - w końcu jeździmy na Jaszczury, prawda? Znajdziecie zatem tu także, oprócz tras rajdowych, klasyczne KrakINO'owe trasy TP, TU, TZ.
...czyli mamy święto orientacji, ale dla nas jest także inne święto w tle, nasze prywatne. 2 października to rocznica naszego ślubu i tym razem jest ona (matematycznie) binarnie-piękna bo 11-sta. Zapowiada się zatem, że spędzimy ją w lesie, a dokładniej to w Puszczy Iłżeckiej. Niektórzy idą sobie na jakaś kolację przy świecach, inni wolą nie pamiętać tego dnia, a my jedziemy do lasu szukać lampionów... Wiecie jak jest "Za Tobą pójdę prosto w las, nie obejrzę się, nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie. Niczego mi nie będzie żal, pójdę tak jak w dym, tylko powiedz że azymut dobry" :D (oczywiście tekst to parafraza Krzysztofa)
Punkt przy ambonie - klasyka klasyk poganiana klasyką :)

(Dziki) Kryzys migracyjny na granicy...
Jak ktoś jest bardzo wrażliwy i nie lubi czarnego humoru uznając, że z niektórych spraw nie wypada żartować, to niech lepiej pominie ten akapit... dobrze radzę, bo spłoniemy w piekle za tą relację... ale muszę, po prostu muszę.
Na odprawie dowiemy się, że przez całą długość Puszczy Iłżeckiej przebiega ogrodzenie - siatka. Na pytanie "WTF?", okaże się że jest to obrona przed ASF. Straż Leśna walnęła mur mający zapobiegać migracji dzików pomiędzy nadleśnictwami... no i wtedy jak to słyszę, to zaczyna mnie skręcać w środku. (Spłonę w piekle... spłonę w piekle za to...) Straż Leśna, tak? Druty na granicy i dziki szturmujące granicę w poszukiwaniu lepszego... lasu? (Szykują mi już kocioł ze smołą...) ale zaczynam żartować, że lokalni leśnicy inspirowali się zdarzeniami na granicy z Białorusią. Dziki nielegalnie próbują przejść przez ogrodzenie nęcone obietnicą lepszych żołędzi, a leśnicy robią im "PUSH-BACK" , spychając je z powrotem na stronę sąsiedniego nadleśnictwa. (...w piekle) Locha z młodymi "Teraz!" i przedziera się przez siatkę, a leśnik w moro wyjeżdża jej z buta w głowę "wracaj do swojego lasu!".
Małe dziki płaczą, a leśnik kopami odsyła je stronę z której przyszły (spłonę...w smole)
Rzecznik Straży Leśnej "te dziki przerzucane są do sąsiedniego nadleśnictwa przez Oligarchów Polnych, aby nie wyjadały ich upraw, a potem kierowane są ku granicy naszego nadleśnictwa"
Dziennikarz: "A dziki miały testy na ASF, to czyste dziki?"
Leśnik 2: "Czyste to były rano, ale jest sporo błota przy ogrodzeniu... koczują przy siatce, a mocno padało"
Rzecznik: "Czysty to będziemy mieć rasowo las, żadnych obcych dzików. Nasz las dla naszych dzików"
A dokoła aktywiści z transparentami "ASF to fałszywa pandemia. Nie znam żadnego dzika który by chorował", "Wszyscy jesteśmy (jak) DZIKI. Otwórzcie bramy".
Organizatorzy prowadzą odprawę i przekazują nam jakieś pewnie ważne informacje, a ja walczę z samym sobą aby się nie śmiać... wiem, wiem, spłonę w piekle...
Wszędzie roboty drogowe, nawet w lesie trzeba jeździć objazdami :)

(Trochę) szalone (te) liczby
Ważną informacją z odprawy jest to, że wspomniane ogrodzenie można przekraczać - należy je po prostu za sobą zamykać. Na mapie zaznaczone są przejścia - trzeba będzie to uwzględnić w nawigacji dzisiaj, bo nie każda droga ma bramę i nie w każdym miejscu można przekroczyć granicę nadleśnictwa. Na mapie mamy zaznaczone przejścia, a mówiąc o mapie to możecie ją sobie zobaczyć TUTAJ (mówiłem, że KrakINO'owa! Typowa mapa sportowa, a nie turystyczna).
Skala to 1:30 000 i musimy się szybko "przesiąść" na inną nawigację bo ostatnio jeździliśmy nie na 30-tkach, a na 75-tkach, wszystko zatem będzie działo się znaczenie szybciej i trzeba uważać, aby czegoś nie przestrzelić.
Na trasę ruszamy w trójkę bo Andrzej także przybył przejść Smoka. Dawno się nie widzieliśmy więc fajnie będzie na nowo sformować drużynę lampionu :)
Na nasz pierwszy łup wybieramy zamek/basztę w Iłży, jeden z niewielu nie-leśnych punktów na trasie i tu pierwszy ZONK, bo numer punktu na mapie nie zgadza się z numerem na lampionie.
Normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, bo bardzo często nie ma to większego znaczenia, ale tutaj na odprawie Organizatorzy bardzo podkreślali, że to istotne... co robić?
Postanawiamy trzymać się oznaczenia na lampionie i podbijamy kartę zgodnie z lampionem. Jeśli jest on zamieniony z innym to spoko, po prostu potwierdzenia na karcie będą na odwrót... ale jeśli kilka lampionów będzie mieć ten problem, to zrobi się niezły chaos na naszej karcie. W trasie będziemy 8 godzin, więc nie sposób będzie zapamiętać wszystkich takich przypadków - postanawiamy się jednak tym na razie nie martwić, ale robić swoje, czyli cisnąć i nawigować.
Ruszamy w stronę Puszczy, po drodze zaliczając jeszcze punkt na starej kolejce... którego numer także nie zgadza się z mapą. Oj coś czuję, że będzie śmiesznie :)
Czy Pani się puszcza... Iłżecka podoba?
No tak średnio bym powiedział, tak średnio... oczywiście kochamy lasy, bo w lesie jest fajnie. Las to nasz drugi dom, więc przez "tak średnio" rozumiem słabą przejezdność dróg. Ciągle wpakowujemy się w jakieś błoto lub chaszcze... a co będę mówił, patrzcie sami:
Na mapie jest to oczywiście piękna czarna droga...

Kolejna czarna (gruba, nieprzerywana droga)

Taaa... musicie przyznać że zaskakująco głęboko tutaj jest, prawda?

Gdy drzemy przez takie chaszcze, zawsze się boję że spotkam jakiegoś porąbanego rogatego... wiele w życiu widziałem, wiele rzeczy nas goniło po lesie, ale ostatnio mam traumę, bo poznałem zwierzę, które napawa mnie lękiem... ponoć lubi właśnie takie zarośla i dzikie tereny, więc jak się w coś takiego wpakujecie, to rośnie prawdopodobieństwo spotkania. Już pewnie czeka i ostrzy na nas... no właśnie, co ostrzy... na pewno chcecie wiedzieć... na pewno? To proszę:

Było pytać? Ostrzegałem... no więc napawa (nadziewa...) mnie lękiem. Ten lęk ma nawet określoną długość... w znaczeniu, że trwa :P
Wyobraźcie sobie spotkanie... Porąbany Rogaty wypada zza krzaków, chrząka i nawala Was... dobra, bo ta myśl zaczyna dryfować w bardzo złą stronę.
Chociaż w sumie jak się tak zastanowić, to to musi działać. Wyobraźcie sobie, chcecie mi wbić na kwadrat, na mój rewir, nieproszeni... walicie przez drzwi na pewniaka, a tu nagle jakiś kolo - "cały w bieli", w czapce z rogami, dziwnie chrząkający i... ten fragment pominę. No ale co? Obstawiam, że niejeden by zrezygnował z dalszej próby przejęcia rewiru.
Mówią, że jak coś jest głupie, ale działa, to nie do końca jest głupie... może trzeba by sprawdzić ten sposób. Szkodnik!!! Nie widziałeś mojej czapki z rogami... albo wiem, maska lisa też będzie git :D
No ale co by nie mówić zdarzają się nam też punkty kontrolny perełki, jak:

czy też:

Lost in the woods...
Ale nie my, a karta Andrzeja. Zgubił ją na jednym z punktów kontrolnych. Coś nam dzisiaj nie idzie, ciągle wpadamy na drogi o słabej przejezdności, a jak uda się rozwinąć jakąś prędkość większą niż kilka na godzinę, bo znajdziemy leśną autostradę, to Andrzej zgubi kartę.
Musi się po Nią wrócić prawie 2 km. Postanawiamy zaczekać na Niego, a On leci na poprzedni punkt kontrolny. Miejmy nadzieję, że nie spotka Rogatego po drodze... w trójkę mielibyśmy jeszcze jakąś szansę, ale samemu. Najgorsze to pochrząkiwanie, straszne to jest... :)
Andrzejowi udaje się odnaleźć zgubę - została stricte przy poprzednim lampionie.
Jesteśmy po tygodniu wypraw rowerowych, więc w sumie można trochę odpocząć, gdy Andrzej wraca szukać karty. Nie ma tego złego :)
Lasy, lasy, lasy...

Zdarzają się także i przeloty :)

Jesień, piękna złota jesień

Prezent na rocznicę :)
Do bazy wracamy kilka minut przed limitem, cała trasa 58 pkt była nie do zrobienia... nie w 8 godzin. Nawet jeśli przyjmiecie, że zaliczenie pkt kontrolnego (zejście z roweru, podbicie karty, ponowne ruszenie) zajmie Wam 1 min, to przy takiej ilości lampionów, jedna godzina upływa na samym technicznym potwierdzeniu obecności. Natomiast założenie 1 min na pkt jest zwykle niedorzeczne, bo nierzadko trzeba do tego lampionu dotrzeć z buta, bo podjechać się nie da - mamy dołki, leje, szczyty górki, jary.
Jak przyjmiecie 3 min, co jest i tak mega optymistyczne (bo do niektórych lampionów szliśmy z buta przez krzaki i po 200-300 metrów), to zostanie Wam na objechanie całej trasy (100km) tylko 5 godzin. Mówimy o nawigacji perfekcyjnej, bez błędów, bez korekt... co rzadko się zdarza :)
Ogólnie zatem cała trasa była nie do zrobienia. I tak udało się zrobić sporo, co finalnie dało Basi drugie miejsce na podium. Zaskoczyło nas to, bo zrobiliśmy przecież tylko 60% trasy... wynika chyba z tego (tego, czyli wyniku, rozumiecie? Wynika z wyniku, że... chyba nie były to łatwe zawody.
Bardzo miły prezent na rocznicę ślubu - wiecie jak to jest w małżeństwie, "on ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :D
Tak powiadają. Co by jednak nie mówić, chyba udało nam się PRZEJŚĆ (jakiegoś) SMOKA :)
Przejezdne drogi - rarytas :)

Więcej przejezdnych dróg - od tej "szosy" odmierzaliśmy się na kilka różnych punktów

Wystawiwszy łapkę po lampion :)

Punkt kontrolny: koniec torów. Było by, nie?

Zacny wafel na koniec :)

Kategoria Rajd, SFA
Poniewierka w Górach Pieprzo...wych
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
My udaliśmy w Góry Pieprzowe, sprawdzić czy są tak dzikie jak powiadają i okazało się, że są... dziksze. Robienie tej trasy z rowerem mija się z celem, jest - powiedziałbym - daremne, ale była to naprawdę mocna przygoda, zwłaszcza że dzień wcześniej mocno padało i wszystko było mega śliskie...
To naprawdę nie są tereny na rower. Wąska, zakrzaczona ścieżka, chore nachylenia, glina po której ślizga się każdy bieżnik... wszystko parzy, drapie i kłuje. Jak ja kocham takie miejsca!
Szkodnik kocha je trochę mniej, ale nadal dzielnie przedzierał się przez dżunglę! Dobrze mieć takiego Szkodnika, co w takich chwilach nie siada i płacze, tylko wyciąga maczetę i pomaga torować.
Niesamowite miejsce... ciężko podejść z rowerem, ciężko zejść... wąsko, kierownica i koła łapią się o gałęzie i krzory, liczba kolców na gałęziach przekracza wszystkie możliwe dopuszczalne normy, buty ślizgają się na mokrej ścieżce i trzeba nieść rower na plecach lub ramieniu, bo ręce potrzebne są do chwytania się drzew.
W jednym miejscu nie mogłem się wspiąć na śliskiej glebie i rower się mi się mieścił między gałęziami... i wtedy dostałem dodatkowej motywacji. Rower zsunął mi się z ramienia i kierownicą uderzył w... gniazdo os. O k***... grubo.
Żółte stwory nie dostały wprawdzie jeszcze "wściku", ale zaniepokoiły się już dość mocno i poderwały spore siły powietrzne. Nasiliły się ich agresywne patrole okolicy. Jak nie mogłem wyjść po skarpie bo się ślizgałem, to nagle odkryłem że mam całkiem niezłe pazury. Chwyciłem się gleby tak jak komornik chwyta telewizor i nagle ściana, która była nie do zrobienia poszła od kopa.
Zawsze wiedziałem, że to kwestia dobrej motywacji.
"Ona przychodzi chytrze, bez ostrzeżeń i gróźb. Krzyczy pękniętą liną, kamieniem zerwanym spod stóp..." (całość: TUTAJ)
No pierwsze "góry" w których zerwała się pode mną lina. Powiem Wam, że niefajne uczucie (wolę jednak tutaj niż w Tatrach czy Alpach).
Była do zrobienia krótka, ale niemal pionowa ściana. Bez roweru to byście się chwycili się drzew i korzeni, ale z rowerem to wcale nie takie proste, bo grawitacja go jednak trochę ściąga z powrotem... wziąłem rower na plecy (a dokładniej na plecak), obu ręcz chwyciłem linę i ruszam do przodu. Jest tak ślisko, że buty zjeżdżają - wspinam się właściwie tylko na rękach i nagle TRACH... lina pęka. Jak nie pojadę w dół... ze 4 metry i to prosto z kolczaste krzory. Rower na plecach mnie trochę przygniata i ciężko się wygramolić z potrzasku. Ostra akcja...
Robienie tej trasy z rowerem jest daremne :)

No stromo tu mają

Przez dżunglę :)

Walczymy :)

Każdy sposób dobry, byle rower nie runął w dół... na zdjęciu tego nie widać, ale tu było MEGA ślisko.

Hmmm.... chodzi, że można je nawalać tą metalową rurą? Jeśli nawalacie mocno, to rzeczywiście może je odstraszyć :)

Pieprz pod nogami :)

Próba zjazdu, jak coś jałowiec poniżej będzie Was łapał :)

Lenon zza krzaka :)

Wciąż dalej i dalej :)

Taka lina pode mną pękła...

Sekwencyjnie: najpierw Szkodnik, potem jeden rower, potem drugi rower, potem dopiero reszta :)

Tak, to nadal szlak :)

...który doprowadził nas do końca. Dosłownie.
"Po szwadronie ni śladu, ni znaku... za urwiskiem - tam wije się rzeka, a za rzeką mogiła i krzyż" (całość: TUTAJ)

"Inny wymiar upojenia..." zgadzam się... taka trasa z rowerem to lepsze niż narkotyki :D

Od teraz miało być już przejezdnie... No więc, czerwony szlak w okolicach Sandomierza....

...ale kapliczka urokliwa

Odwiedzam n(PRA)przodka. Ponoć nieźle "robił bronią" i ożenił się z Barbarą. Brzmi znajomo :)

Góry Pieprzowe, Góry Wysokie :D

Kategoria SFA, Wycieczka
Kazimierz Wąwozowy z Puław :)
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piękna wyprawa po niezliczonych wąwozach w okolicach Kazimierza nad Wisłą oraz Puław.
A skoro jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów, to łapcie sporo takich obrazów:
Jak ja lubię to perspektywę.
Bardzo polecam TEN FILM ---> bardzo uświadamia skąd tyle cmentarzy
W nieustannym pędzie
Wąwóz Korzeniowy Dół ::)
Wąwóz Korzeniowy Dół 2
Niektóre wąwozy nie są bardzo turystyczne :)
Podejście pod Górę 3 Krzyży
Gdy Aleksander ujrzał swe imperium to zapłakał... bo nie zostało już nic do podbicia.
Góra 3 Krzyży
A mówili, że podążamy drogą bez powrotu :)
Nic tylko cisnąć !!!
Ruiny zamku Firlejów
Góra 3 Krzyży 2 (serio - mają tu dwie takie góry :D )
Zapadlisko :)
Uroki wąwozów :)
Zawsze, po prostu ZAWSZE. Chyba mamy jakiś radar na lampiony punktów kontrolnych :D
Park w Puławach robi wrażenie
Park w Puławach robi wrażenie 2
Niebieski taki trochę oswojony :)
Zacny ten park, doprawdy zacny
Wieża w widokiem na Wisłę
Czy my przypadkiem nie zjechaliśmy z tego Green Velo, tak pytam...?
Niesamowity kirkut - jeden z najpiękniejszych jakie widziałem (a to, że znowu na cmentarzu nocą... no jakoś tak nam to wychodzi)Dziesiątki macew, a na każdej inny wzór, inna symbolika...
Nasz kierowca cierpliwie na nas czekał cały dzień :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Puszczą Kozienicą do Studzianek Pancernych
-
DST
111.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
PROJEKT: zalicz wszystkie większe kompleksy leśne w kraju nadal w toku. Tym razem padło na Puszczę Kozienicką, która nigdy do tej pory nie była nam pod drodze (no ile razy w życiu, z własnej nieprzymuszonej woli jedziecie w okolice Radomia?). Planem było dojechać przez Puszczę do Studzianek Pancernych bo to niesamowite miejsce pod kątem IIWW, a przy okazji odwiedzić wszystkie ważniejsze miejsca w tym niemałym lesie - różne cmentarze wojenne czy też "Źródła Królewskie".
Krótka fotorelacja z tejże wyprawy:
Jak ja kocham lasy!!!
Niezmiennie :)
"Gdy w boju padnę - o, daj mi imię, moja ty twarda żołnierska ziemią" - (całość TUTAJ)
Źródła Królewskie
Szkodnik na drzewie :)
ZAGOŻDŻON, nie wiecie ile ma Hit Points'ów? Jakiś "resist fire"?
O nie, najgorzej - ZAGOŻDŻON !!!
Studzianki Pancerne - pomnikiem jest czołg, który pierwszy wjechał do tej miejscowości po bitwie. Niesamowite!
Załoga w 1945
Sam nie wiem co myśleć o tych ciągłych próbach nuklearnych pod Radomiem...
Luz de mis ojos :)
"I've been running after hope and living on a prayer. The sign in the road says 'we're going NOWHERE" (Całość TUTAJ)
To zacna, ciężka kapela BLOOD FOR BLOOD - polecam zwłaszcza kawałek "Living in the exile" (to dzięki niemu ich poznałem), a gdy jestem wkrw'iony na cały świat to odpalam:
"SOME KIND OF HATE"
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this goddamned world and everything in sight (and every one in sight)
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this mother fucking world and every mother fucker in sight!
Po prostu miód jak macie wszystkiego dość... ta piosenka ratuje życie (innym... odsłucham ze 3 razy i pomału przechodzi mi chęć zrobienia rzezi :P)
Jak zawsze na wycieczkach zastaje nas noc
Nocne klimaty bagienne - czyli albo rajd albo wakacje :D
Kategoria SFA, Wycieczka
(CZARNY) MORDOWNIK 2021 (feat. KORNOlis)
-
DST
1.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"...taka jest granica i cena nieśmiertelności" (cytat oczywiście STĄD)
Rok temu w Zawoi cena ta była wysoka. Za wysoka. Dla wszystkich niekumatych przypominam, że medal IMMORTAL (nieśmiertelny) zdobywają zawodnicy z najdłuższych tras i tylko tacy, którzy w czasie rajdu zdołają zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. My takie medale mamy tylko 3 na 7 startów:
Kroczyce 2013 (-) - druga edycja imprezy, ale dla nas był to nasz pierwszy Mordownik ever. Pierwszy rok startów... myśmy nawet po nocy jeszcze jeździć nie umieli... a co dopiero myśleć o Immortal'u.
Jaśliska (+) - Beskid Niski, niesamowita, wspaniała impreza... czasy gdy nie prowadziłem jeszcze bloga. Kiedyś relacja znajdowała się na stronie Mordownika - TUTAJ, ale nie jest już dostępna. Przepadła gdzieś w otchłaniach internetów. Immortal zdobyty na kilka minut przed limitem czasowym. Było niesamowicie trudno, ale daliśmy radę!
Stadniki 2015 (+) - Immortal zdobyty w ostatnich sekundach ostatniej minuty rajdu. Rzutem na taśmę... popełniliśmy kosmiczne błędy na trasie, łącznie w wyjechaniem za mapę (grubo...). Na koniec morderczy finisz i wiara do ostatniej sekundy, że jednak się uda, że zdążymy w limicie... udało się!
Pilica 2016 (-) - niesamowicie wyczekiwany rajd, presja konieczności dobrego startu bo Immortal czeka... w praktyce położyliśmy go na łopatki po całości (błędy, awarie i zatrucie pokarmowe...). Miał być Immortal, a był jeden z naszych najsłabszych startów ever... wstyd mi było napisać relację z tak spektakularnej porażki... (a tak serio, wstyd to może tylko trochę... nie pisałem wtedy regularnie na blogu, czego żałuję do dzisiaj. Ech mieć wszystkie rajdy od 2013 opisane, to by było coś! Nie miałem też motywacji opisywać rajd tak spektakularnie przez nas spaprany...)
Chochołów 2017 (-) - Chyba najlepsza edycja. Gubałówka, Magura, słowacka odysje i niesamowite bagna na Orawie... Przepiękna trasa, ale nie było nawet blisko Immortala, mimo że Basia wygrała zawody jako takie. Nie miało to znaczenia dla nieśmiertelności, ta nawet na nas nie spojrzała bo nie mieliśmy kompletu punktów.
Uście Gorlickie 2018 (+) - przełamanie złej passy. Ponownie nasz kochany Beskid Niski (ale stromy). Ponad 2000 przewyższeń zrobione, ale Immortal także zrobiony i to z ponad godzinny zapasem. Cudowny start na niesamowitej edycji.
Tokarnia 2019 (-) - nie było szans... po prostu nie było szans...
No i nastal rok 2020... trudny rok dla imprez, dla Mordownika tym bardziej że Janko Mordownik wyjechał do Brazylii i trasa rowerowa miała się nie odbyć wcale.
Jak to się stało, że się jednak odbyła i była naszego autorstwa, znajdziecie w opisie tej edycji MORDOWNIK ZAWOJA 2020.
Jako budowniczy trasy nie startowaliśmy w tych zawodach, więc bilans zdobytych Immortali i prób pozostaje bez zmian.
Nie będę powtarzał relacji z tamtych zawodów, bo mają swój osoby wpis na tym blogu, ale muszę o nich wspomnieć, bo są kluczem do zrozumienia tego co się działo w tym roku.
Po pierwsze Janko Mordownik nadal siedzi w Brazylii, więc i w tym roku podjęliśmy się współorganizacji imprezy z niesamowicie energiczną i żywiołową Kamilą, która ogarnia wszystkie aspekty administracyjne.
Po drugie, Zawoja była za trudna... tylko dwóch najlepszych Zawodników zrobiło Immortala: Zbyszek Mossoczy i Krystian Jakubek, czyli wymiatacze rajdowi z najwyższej ligi. Część Zawodników, która zawsze jest w czołówce, nie zbliżyła się do Immortala (nie mając 2-5 punktów). Statystyki w Zawoi były zabójcze... 6% rowerzystów zdołało osiągnąć nieśmiertelność. W tym roku zatem chcieliśmy się trochę zrehabilitować i zrobić zawody, na których około 20% zdobędzie ten legendarny medal.
Owszem nazwa imprezy zobowiązuje, ale chcielibyśmy aby IMMORTAL był chociaż trochę realny dla tych najlepszych... w Zawoi nie był. CZARNY jak ciemność Mordownik zniszczył nadzieję wielu walczących... Edycja 2021 miała być nadal czarna, ale ta czerń powinna być złamana lekkim odcieniem szarości... takie były założenia i takie były plany. Tu UWAGA, to nie były tylko nasze założenia - takie wnioski wyciągnęliśmy wszyscy, wliczając w to Janko Mordownika.
Wędrując z lampionem... w drodze na punkt kontrolny

Szkodniczek duma jak na tej skale rozwiesić lampion...

Lesson leart? No chyba jednak nie bardzo...
Zawoja była trudna bo... to była Zawoja (Mistrz tautologii zawsze czujny!). To wioska zastawiona z 3 stron ogromnymi pagórami: Babią, Policą i Jałowcem. Gdziekolwiek by Zawodnicy nie pojechali to po prostu trafiali na rzeźnickie podjazdy i podpychy. Pamiętacie punkt "Rzeźnia nr 5"? Ja pamiętam, stawiałem go i ściągałem, do tego byłem tam na rekonesansie trasy... więc wiecie, Wy tam byliście raz... proszę nie narzekać... Skoro tym razem mamy zrobić trochę łatwiejszą edycję to czekamy aż Janek i Kamila dadzą nam znać, gdzie w tym roku będzie baza rajdu. W końcu dzwonią: BESKID MAŁY !!!
CO?????? WAT? WAT? WAT?
Jak Beskid (nie-taki) Mały?
Przecież rowerowo to jest to rzeź... pionowe ściany. Janko, Kamila, co z Wami? Umawialiśmy się na łatwiejszy rajd... czy coś się zmieniło od naszych ostatnich ustaleń, czy ja czegoś nie ogarnąłem w waszym przekazie. Chwilę dyskutujemy, ale baza już właściwie dograna: będzie to Beskid Mały. No żesz.... nie ułatwiacie nam zadania.
Co więcej, Beskid (nie-taki)Mały nam nie leżał także z innego powodu... ostatnio było tu sporo imprez, a najlepszy teren eksploatowany nadmiernie straci swój potencjał.
Przecież na Leskowcu był jeden z naszych punktów KOMPANI KORNEJ w Lanckoronie, chwilę później wbił się tam też LISZKOR... pod linkami znajdziecie Raport Szefa Sztabu Kompanii KORNEJ oraz relację z Liszkora.
W tym roku w Beskid Mały zawitał też Rajd Beskidy. Sporo imprez... a znacie nasze podejście: chcemy zrobić imprezę magiczną. Abyśmy dobrze się zrozumieli, ja nie wiem czy nam się to udaje - to Wy to oceniacie, tylko i wyłącznie Wy, ale wiemy jaki jest nasz cel i plan. Wiemy jakie założenia nam przyświecają: atrakcyjne turystycznie punkty, ciekawe miejsca - po prostu przelewamy na mapę nasze radości, nadzieje, obsesje, fobie i paranoje. Zrobić rajd kiedy całkiem niedawno były tu 3 duże imprezy... no słabo :(
Nie chcemy powtarzać przecież punkt kontrolnych, a te rajdy sięgnęły po niesamowite miejsca w tych rejonach - na przykład Rajd Beskidy postawił punkt w kamieniołomach w Kozach
Jak ktoś nie zna to poniżej zdjęcie z 2013 roku:

Cudowne miejsce na punkt kontrolny (my je poznaliśmy po raz pierwszy na Jesiennym Beskidzkim KORNO 2013 czyli w cholerę temu). 2013 a 2021 to jest konkretna odległość imprez, ale 2021 i 2021...
Słowem BARDZO nam nie leżał Beskid Mały tym razem... stanęliśmy przed nielichym wyzwaniem: jak włożyć w trasę całe serce, skoro się nie ma serca do tej edycji...?
"Nie jest sztuką wygrywać kiedy Ci idzie, mistrzostwem jest zwyciężać kiedy nic Ci nie idzie, gdy wszystko jest przeciwko Tobie..."
Nie szukajcie w Google tego cytatu. Te słowa powiedział do mnie mój Trener Szermierki - Marek, ten sam który od 2003 roku próbuje nauczyć mnie błyskawicznej odpowiedzi po szóstej, ze szpicem broni prowadzonym parabolą... i choć zrobiłem to już 1000-ce razy, to nadal da się coś poprawić w technice. Słowa te usłyszałem kilka dobrych lat temu, na jednych z naszych zawodów szermierczych, kiedy naprawdę miałem fatalny dzień... przegrałem dwie pierwsze walki w fazie grupowej i kiedy miałem już spisać te zawody na straty... dał mi to jedno zadnie pocieszenia i jedną radę techniczną... to wystarczyło, aby psychicznie się pozbierać. "Chwilę" potem sięgnąłem po Puchar 3 Broni, rozwalając każdego kto stanął mi na drodze.
Takie chwile pamięta się długo!
Na tyle długo, że przypomniałem sobie ją teraz... Beskid Mały nam nie leży. No to może, nie jest sztuką zrobić dobrą trasę jak teren Ci leży... Szkodnik jest tego samego zdania. Szepcze mi do ucha, że
- Damy radę. Wyślemy Ich do piekła i z powrotem za Immortalem... i włożymy w to całe serce jakie mamy, a jak serca zabraknie to się komuś je wytnie i dołoży do trasy.
- A może bez powrotu?
- Bez... hihi...BEZ
Ale jej się oczka świeciły wtedy... to albo malaria albo szaleństwo :)
Posłuchałem. Zróbmy to! Zróbmy!
I to chyba właśnie wtedy "cały misterny plan w pizdu..." z tym aby ta edycja była łatwiejsza...
...
...
Halo? Puk puk... uwierzyliście? Powiedzcie, że uwierzyliście... że udało się zwalić całą winę za trudność trasy na Kamilę i Janka? Przecież my Wam byśmy tego nie zrobili, prawda :D ?
Ale powiem Wam jeszcze jedno: Urząd Gminy w Andrychowie ma w ryja... zaraz po Urzędzie Miasta w Sanoku!!
Sanok, tak? Mają Góry Sanocko-Turczańskie a w nich pasmo Gór Słonnych. I co? Do niedawna mieli na czerwonym szlaku (głównym szlaku przez te góry) szczyty Słonny, Słonna i Słonny!!
To się nie godzi! To jest nieakceptowalne przez kolekcjonera tabliczek. Ja rozumiem Wierch czy Jaworzyna czy Kopa w różnych górach, ale w tych samych? Dwie góry o tej samej nazwie...
Niedorzeczne. Zaniedbanie! Do ukarania!
Ostatnio widziałem już nazwy na mapie: Słonny, Słonna, Słonny Wierch... no trochę się poprawili, ale nadal mają w ryja za taką akcję. Jak tak można?
To są góry, tak nie wolno!!! Góry mają swoje nazwy i to jest ważne - nie mogą się nazywać tak samo w jednym paśmie!
A Andrychów? Wzoruje się na Sanoku!
Nie dość, że mają dwie Potrójne (już za to w ryja powinni mieć), to jeszcze Gancarz! Jeden na zielonym szlaku, drugi na żółtym. "I will have someone's ass for dinner for that!!!"
Trochę szacunku dla moich kochanych pagórów! Trochę szacunku dla kolekcjonerów tabliczek...
Akwedukt w Kętach!!

SFA-Orientkampfwagen "Zafir" ma swój własny lampion :)

Odpalamy wszystkie możliwe narzędzia: google maps, openstreetmap, mapy.cz, mapy Compass'u, blogi jakie udało się znaleźć, strony typu "Gmina Andrychów poleca", "Polska niezwykła", "1000 miejsc w które musisz podepchać rower", a nie czekaj... nie mam takiej książki "1000 miejsc, które musisz zobaczyć" :)
Zawoja miała takie rarytaski jak "ruiny posterunku granicznego Generalna Gubernia/III Rzesza", więc skoro wkładamy całe serce to musimy znaleźć podobnej klasy punkty kontrolne. Powiem Wam szczerze, to Szkodnik wykonał tytaniczną prace sztabową: to Szkodnik znalazł huśtawkę na poziomie, wodospad (pkt 13), akwedukt przy Kętach, ruiny pałac.
Siedział i szukał... czytał i sprawdzał.
Znalazł np. NAJSTROMSZA DROGA W POLSCE (28%) - mówimy o drodze publicznej (nie prywatnej lub wewnętrznej). Na Mordownika to rarytas jak znalazł :)
Uznaliśmy, że na pewno Was zainteresuje taka osobliwość!
Na zdjęciu tego nie widać, ale uwierzcie że nie wiedziałem czy to podjadę autem (najstromszy kawałek nie jest na zdjęciu - nie było jak zrobić...)

A potem dzida w teren... nasze oba SFA-Orientkampfwagen'y "Zafir" i "Pusiek" ruszyły penetrować okolice Andrychowa i góry Beskidu Małego.
4 całodniowe wyjazdy... a jak wpadliśmy do ruin w Kozubniku gdzie kiedyś było opuszczone miasto, to takie punkty kontrolne jak "Route 66" czy "Aniołek z nożem" znalazły się same. Trasa zaczynała coraz bardziej nam się podobać, z każdym takim punktem kontrolnym coraz bardziej przekonywałem się do kolejnej imprezy w Beskidzie Małym.
Drobny kryzys mnie czekał, kiedy Rajd Beskidy ogłosił że chce robić "przygodówkę" 4 września w Beskidzie Małym... no żesz.... Termin Mordownika ogłoszony był przecież na początku roku, czemu musimy się pokrywać i podbierać sobie zawodników?... czemu ten sam termin, czemu ten sam teren? To przecież nie jest logiczne... niestety próby dyskusji spaliły na panewce, bo na argument postaci "zawsze jakieś rajdy się pokrywają", to już nie miałem ochoty odpowiadać. Tak pokrywają się: na Pomorzu i w Małopolsce i to nie jest wtedy żaden problem, dwie imprezy w Beskidzie Małym w tym samym terminie jest... przynajmniej dla mnie jest. Tydzień później, wcześniej, cokolwiek... ale jak nie to nie. Szkoda, bo sami byśmy z chęcią wystartowali na Rajdzie Beskidy, ale trudno... za dużo roboty mieliśmy z układaniem trasy aby wdawać się w dłuższe dyskusje.
Innymi słowy: "Now, if you excuse me, I have Mordownik to organise" (parafraz tej sceny).
Parę dni później trasa jest zamknięta, mapy się rysują, a my wyczekujemy 4 września. Tu chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że na tym etapie bardzo nadal wierzyliśmy, że ta edycja będzie łatwiejsza niż Zawoja. Naprawdę w to wierzyliśmy, przecież na północy było mało pagórów i dla wymiataczy to będą to przeloty...
Galerie z naszych rekonesansów możecie znaleźć tutaj:
- część pierwsza
- część druga
Uwielbiamy takie miejsca

Huśtawka na poziomie - objawienie tej edycji :D

Kiedy jesteś już martwy, ale gałązkę po lampion to byś wyciągnął :)

"A więc MORDOWNIK. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory..."
Pojechałem z parafrazą cytatu, co? Jak ktoś nie wie skąd on jest, to TUTAJ znajdzie wyjaśnienie. Mamy początek września, więc tym bardziej wpisuje się on w klimat jaki nas ogarnia w czwartek po 17:00. Wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie - wchodzimy w pewien tryb działania, który charakteryzuje niemal totalny brak snu, potężny zastrzyk endorfin uruchomiający stan euforii, włóczenie się nocą po górach i lasach odliczając sekundy i szacując czy zdążymy z rozstawieniem trasy zawodów...
W czwartek nie byłem w stanie wyjść z pracy... wyszedłem później niż chciałem, tyle się działo. Jak to mówią "nie ma ludzi niezastąpionych", ale nie dość że akurat w czwartek wszyscy o tym zapomnieli, to jeszcze mnie do tego grona niezastąpionych (błędnie, Pacany) zaliczyli.... Myślałem, że się nie wyrwę... ale gdy w końcu zamknąłem laptopa, to mój umysł przestawił się na "specjalne tory" - cokolwiek by się nie działo, jakby się paliło, to musi to poczekać do poniedziałku. W poniedziałek rozwalę Wam każdy problem, ale teraz widzę tylko lampiony, perforatory i naszą wykreśloną marszrutę, całkowity reset umysłu... jest po 17:00 gdy wsiadamy do auta. Kierunek BESKID( nie-taki)MAŁY. Rozkładamy trasę rowerową MORDOWNIKA !!!
Tuż przed Wadowicami łapiemy się na przepiękny zachód słońca i już wiemy, że będzie to piękna noc. Witamy na AKCJI: #niespiebowieszamlampiony !!!
Zaczynamy lecieć punkt za punktem, dziś ile się da z auta - jutro tam gdzie wjechać się nie da lub nie wolno (czyli serce gór).
Ciśniemy: "bunkr", akwedukt (pasuje Wam, że przy Kętach jest akwedukt!!! Przecież to rzadkość w całość Polsce, a w Kętach mają!), urokliwa leśna kapliczka z progiem wodnym...
Kończymy czwartek o 4:00 w piątek, wracamy do domu i koło 4:45 kładziemy się spać na 2-3 godziny. W piątkowy poranek ruszamy ponownie w teren - teraz mocno z buta: góry i szlaki, góry i szlaki. Schodzi nam do nocy, ale o 23:00 rozkładamy ostatni z punktów - żywieniowy (tak aby za długo słodycze nie leżały w lesie).
Pod koniec zaczyna nam już odbijać ze zmęczenia - zabraliśmy ze sobą maskę KORNOlisa i kręcimy głupie filmiki jadąc przez las.
KORNOlis sponiewierany pandemią wpadł gościnnie na Mordownika powiedzieć Wam, że wraca ze swoją (wzmożoną) Siłą KORNOlisa 7-8 maja 2022.
A filmik możecie zobaczyć na profilu Basi TUTAJ.
Gdy wracamy do bazy wielu Zawodników już jest bo nocuje w bazie... dawno się nie widzieliśmy. Siedzimy z Bronkiem, Grześkiem, Patrykiem, Jarkiem, Łukaszem i innymi do 3:00 w nocy. Kładziemy się kilka minut po 3-ciej aby już o 5:30 rano być na nogach bo trzeba zaraz pomagać przy odprawie tras pieszych... chyba zaczynam być na to za stary...
Ruiny pałacu :)

Lantern, lantern"...
burning bright,
in the forest of the night.
What IMMORTAL hand or eye,
can frame thy beautiful symmetry..." (to wiersz WILLIAMA BLAKE'a "TIGER")

"Noc padła na las, las w mroku spał,
ktoś nocą lasem z lampionem gnał,
tętniło echo wśród olch i brzóz..."
gdy Budowniczy lampion nad wodę niósł...
To oczywiście polskie tłumaczenie "Króla Olch" - TUTAJ w wersji poezji śpiewanej. Genialne wykonanie przepięknego wiersza Goethego :)

Nocą takie miejsca są magiczne :)

Potem wszystko zaczyna się dziać jak w kalejdoskopie...
Odprawa Trasy Pieszej 50 km
Start Trasy Pieszej 50 km
Oprawa Trasy Rowerowej 130 km
Start....
... gdy wypuszczamy Trasę Rodzinną jest przed 12:00. Łapiemy się z Basią na tym, że w sumie to nawet nie jedliśmy ani kolacji w piątek, ani śniadania dzisiaj... dobra, trzeba mieć coś od życia, długa na Przełęcz Kocierską bo tam mają extra restaurację. Mamy trochę czasu nim trasy zaczną wracać... chwila oddechu. Ech starzeję się... kiedyś napierało się 3 dni bez snu, a teraz oczy mi się zamykają... ale jest pięknie. Trasy poszły, w zasadzie nikt nie dzwoni o lokalizację, więc chyba jest dobrze... robimy Mordownika, pasuje Wam? Robimy Mordownika drugi raz... "Dopóki się zapala wzrok, dopóki się splatają ręce, dopóki kusi nocy mrok..." (klasyka TU) będziemy kochać ze Szkodniczkiem budować trasy rajdów.
"Trzyma mnie" jednak tylko to samo uczucie co w Lanckoronie na Kompanii KORNEJ, kiedy aż mi było żal że nie jedziemy tej trasy. Noc była piękna, pełnia, aż żal serce ściskał, że nie ruszamy za lampionami.
Teraz mam to samo! Piękny dzień, góry... pojechałbym to, zmarł po drodze n-razy, wyrypał się do cna, ale powalczył z trasą!
Być Budowniczym to zaszczyt, być Zawodnikiem to radość... a my kochamy oba światy.
Planowanie wariantów :)

Chyba słuchają odprawy - prawie jak Team Meeting :D

Widok jakoś taki bliski mojemu sercu :)

Odprawa tras pieszych

"Long have I waited. And now you are coming..." (TUTAJ)
Oj LONG... naprawdę long. Naprawdę zakładaliśmy, że ta edycja będzie prostsza, więc jak Zawodnicy nadal nie wracali późnym popołudniem... zaczęliśmy naprawdę martwić się o to czy zrobią IMMORTALA. Gdy Terminator w postaci Zbyszka nie dotarł do bazy w czasie, jaki był Mu potrzebny na zrobienie trasy w Zawoi, to zaczęliśmy się bać... Jeśli nawet On ma czas gorszy niż w Zawoi, to chyba znaczy że przesadziliśmy... nie powiem trochę nas to podłamało, bo bardzo - naprawdę bardzo - chciałem aby posypało się kilka Immortali...
Z każdą upływającą minutą narastał w nas niepokój. No dalej, nie odpuszczajcie... walczcie. Wierzymy w Was!
Mijają nie minuty, ale godziny... spokojnie, mają czas do 22:00... ale zegar tyka bezlitośnie. No dawać... czekamy tu na Was. Walczcie!
W końcu przyjeżdża Zbyszek... sporo po Nim Krystian. Czyli Terminatorzy dali radę... ale bilans jest taki jak z Zawoi, dwa IMMORTALE. Czekamy na więcej...
Gdy zapada zmrok (przed 20:00)... jesteśmy mocno przerażeni jak bardzo dołożyliśmy do pieca tym razem... "to nie tak miało być, zupełnie nie tak..."
20:30... no dalej, jest jeszcze czas, ciśnijcie.
21:00... nadal czekamy na Was
21:30... pół godziny... dacie radę!
21:47... gdzie jesteście...
21:56... 4 minuty
21:59... widzę światła rowerów wpadające do bazy! Ha, tak jak my w naszych najlepszych czasach (nasz rekord to jest 4 sekundy przez limitem - komputerowym odcięciem!)
Finalnie 4 osoby zrobiły IMMORTALA:
- Zbyszek
- Krystian
- Paweł
- Patryk
to dwa razy więcej niż w Zawoi, więc w każdej oficjalnej rozmowie nie przyznamy się, że trasa była za trudna. Statystyka nas broni.
Niemniej, tak nieoficjalnie powiem Wam, że naprawdę chcieliśmy aby więcej IMMORTAL'ów się posypało... chyba trochę jednak przesadziliśmy... trzeba było dać ze 3 punkty mniej (mówię o tych górskich). Mimo wszystko, mam nadzieję że bawiliście się dobrze... a za jakiś czas przestaniecie nas przeklinać...
Punkt kontrolny "U Miśka"

Punkt kontrolny "Zielony aniołek z nożem"

"Don't you cry tonight... you will feel better with the morning light" (Klasyka klasyk)
Niedziela przynosi trochę ukojenia... mieliśmy naprawdę okropny kac moralny na zakończenie rajdu. Nawet jeśli ocenicie trasę jako świetną, to jednak mieliśmy pewne założenia i czujemy się trochę wini, że była za trudna... światło poranka trochę koi nasze niespokojne serca, bo wygląda że nie padniemy ofiarami linczu. Ech to miał być łatwiejszy Mordownik... tyle dobrze, że większości Zawodników się podobał, a przynajmniej tak mówią. Może wydać Wam się to dziwne, ale jak widzicie mamy trochę ludzkich odruchów... może nie tyle aby wyciągnąć jakieś mądre wnioski (gdybyśmy mieli to zrobić, zrobilibyśmy to po Zawoi... wydawało nam się, że się udało. Mieliśmy rację, wydawało nam się...), ale jakiś tam kac moralny nas telepał...
Rozbawił mnie jeden z Zawodników, który wprost z mostu zadał nam pewne pytanie:
zapytał co musi się dziać u nas w pewnym, ściśle określonym pokoju (a nawet meblu w tym pokoju), że jesteśmy zdolni do takiego sadyzmu poza tym pokojem.
No powiem Ci, że bezpośrednie pytanie, ale spoko - pytasz, to odpowiem, a w zasadzie pozwolę to zrobić Alfredowi. OTO TWOJA ODPOWIEDŹ.
Niedziela to też czas składania trasy... najgorsza cześć tej roboty. Jedzie się już na oparach ze zmęczenia, a to nie lada przedsięwzięcie.
Tutaj chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy nam pomogli w ściąganiu lampionów.
Ania, Grzegorz, Staszek, Mariusz, Kamila, Łukasz (przepraszam, jeśli kogoś zapomniałem) - dziękujemy za MEGA pomoc!!
Ale powiem Wam, że bardzo lubię tą chwilę kiedy wszyscy nachylamy się nad mapami, dyskutując co kto zbiera.
Brakuje nam wtedy tylko mundurów bo rozmowy są już iście militarne:
- zajmę się w zgrupowaniem w łuku rzeki
- biorę obszar na wschód od traktu
- północna koncentracja lampionów jest moja
Jest pięknie.

Mordownik, Mordownik i po Mordowniku. Czy będziemy budować trasę za rok, nie wiem. Janek ma ponoć wrócić z Brazyli. Jeśli będzie chciał abyśmy budowali rowerową trasę, to pewnie się podejmiemy i ponownie postaramy się zrobić ją łatwiejszą (dajcie nam szansę... po raz kolejny...), a jeśli sam ogarnie edycję 2022 to wystartujemy jako Zawodnicy i powalczymy o 4-tego Immortala w naszej rajdowej karierze. Dla nas obie opcje są super. WIN-WIN jak to mówią.
Kategoria Rajd, SFA
RYS 2021
-
DST
58.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Służby mundurowe to stan umysłu i mówię to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego wyrażenia. Zawsze miałem ogromny szacunek dla ludzi, którzy wybierają nie "zawód", ale służbę (oczywiście, czasem zdarzy się tam ktoś, kto nigdy nie powinien się tam znaleźć, ale tak jest w każdej profesji...). Szacunek do tych formacji mam tym większy, że bylem, widziałem, przeżyłem (ledwie...) kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych (CSSP) w Koszalinie w 2007. Z jednej strony "nigdy k***a więcej", ale z drugiej... mam niesamowity sentyment do tej przygody. Dlatego też gdy dowiedzieliśmy, że jest istnieje maraton dedykowany Służbom Mundurowym i ich ich sympatykom, to ciągnęło mnie tam jak grawitacja Titanica na dno :)
Jednakże o naszych próbach dotarcia na RYSIA to mógłbym zrobić osobny wpis, bo życie robiło nam bitch-slap za bitch-slapem w tym temacie... skrócę to jednak do jednego akapitu. Inna sprawa, że maraton dla Służb Mundurowych to dla mnie także pewna nostalgia trip, więc będzie też trochę wspomnień z wojska - po prostu odliczając do Rysia, a nawet podczas samej drogi do bazy rajdu, przed oczyma stawały mi różne akcje z 2007.
Jeśli ktoś nie jest zainteresowany lekkimi off-top'ami to proszę wykonać instrukcję JUMP do akapitu: "W krzywym zwierciadle..." bo tam już lecimy z relacją :)
"Zdecydowanie jest Pan człowiekiem munduru..."
Cytat pochodzi z ósmego odcinka "Tajemnicy Twierdzy Szyfrów", a dokładniej ze sceny konfrontacji polskiego szpiega udającego kapitana Abwehry JohannaJoerga z SS-Sturmbahnfuhrerem Harrym Sauerem (całość TUTAJ, scena o której mówię: 05:55)
Dla wszelakich zrytych łbów out there - w pewnym sensie utożsamiam się z zacytowanym powyżej stwierdzeniem jako takim, a nie z kontekstem tej sceny, więc nie doszukujcie się drugiego dna, dobrze? Po prostu tak jak wspomniałem mam ogromny sentyment do mojej przygody z WP (nie chodzi o Wirtualną Polskę...) i czasem trochę żałuję, że nie zdecydowałem się kontynuować tej ścieżki, bo taką możliwość w sumie miałem... i to aż dwa razy. Dlatego też gdy tylko dowiedziałem się o istnieniu NMzPdSMiIS-R to przyciągał mnie niemal hipnotyzująco.
A skąd w ogóle ta wiadomość do nas dotarła? Tu musimy podziękować Madzie i Mateuszowi (tym samym od Czarnej Setki po Zielonym Śląsku), którzy jakoś ten maraton znaleźli i zapytali nas kiedyś czemu nie startujemy w czymś takim. To było by jeszcze nic, ale powiedzieli nam że to taki DZIKSZY TROPICIEL. Pasuje Wam? DZIKSZY TROPICIEL!!
Kochamy rajdy TROPICIELA, jeździmy tam regularnie, kiedy tylko możemy (kilka przykładów, acz to tylko część naszych przygód bo nie z każdej edycji zdołałem napisać relację...):
Edycja 28 - W przerwie zawodów szermierczych
Edycja 26 - Gangsterskie porachunki
Edycja 25 - Jeźdźcy Apoka-li...py :D
Edycja 19 - W bagnach rozpaczy (jedna z naszych najbardziej hardcore'owych przygód...realnie! nie byliśmy w stanie przez około 2h wydostać się z bagien...)
A RYSIEK to ma być dzikszy Tropiciel. Ziarno w moim schorowanym umyśle zostało zasiane. RYŚ... RYŚ... RYŚ...
Co to znaczy dzikszy? Służby Mundurowe, no to będzie jak w CSSP?
Do dziś pamiętam pierwszy dzień w mundurze, kiedy podzielili nas na plutony. Wychodzi nasz dowódca i mówi:
- Czołem żołnierze. Jestem dowódcą waszego plutonu. Nazywam się Chorąży Janusz Pokora... i pokaże Wam dlaczego!
I już wtedy zrozumieliśmy, że prosto nie będzie.
Potem było już tylko "lepiej"...
Chorąży: Chcecie pojeździć czołgiem po poligonie?
My: TAK !!!
(pojeździliśmy - inna sprawa, że było zajebiaszczo)
- No to teraz szmatki i pucujemy maszynę... pasuje Wam, w 5-tkę wycieraliśmy małym szmatkami czołg z błota, miał lśnić... 3,5 godziny...
...Albo "Strzelanie 1", cztery pociski ostrej amunicji i prawdziwy kałasz...
Chorąży: Pozycja leżąca, ogień pojedynczy na mój sygnał
Jeden z naszych: trach, trach, trach
Chorąży: czego jełopie nie zrozumiałeś w zdaniu "na mój sygnał i ogień pojedynczy. Po strzelaniu wyzbierasz wszystkie łuski z poligonu..."
i gość na klęczkach szukał 100 łusek w piasku :)
(Pluton miał 25 osób)
...albo Chorąży: "Wojsko śpiewa lub biegnie"
My: ale co mamy śpiewać?
Chorąży: Nie chcecie śpiewać? No to "Maski gazowe włóż", "broń na biegiem"...
No cóż, na poligon na Rokosowie było "tylko" 5km... umarłem chyba 20 razy... biegnąc z całym tym sprzętem
Kałasz jest naprawdę ciężki, w masce oddycha się naprawdę ciężko...
Byłem gotowy zostać Pavarottim!
Chorąży: UWAGA LOTNIK
... czyli z zbiegamy z drogi i przyjmujemy pozycję leżąca z bronią do góry.
Lotników była jakaś chora liczba... atakowali nas co 2-3 min.
Byłem gotowy zostać Pavarottim, Carrerasem i Domingo NARAZ !!!
...albo poligon: leje jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu czyli jak sk****yn
Chorąży: "No nareszcie pogoda taktyczna... łatwiej będzie Wam się okopać"
Saperki w dłoń i kopiemy... aż zdefiniujemy na nowo pojęcie czasoprzestrzeni... czyli kopiemy jak stąd do 5-tej popołudniu...
...albo namiot, a w nim rozpylony gaz.
Chorąży: "nauka oddychania w masce w sytuacji ataku bronią chemiczną"
Dobrze że nie kazali nam wkładać całego OP-1
Kumpel do mnie: wiem od innych, że maska dobrze chroni ale zapach tego świństwa struje nas to tak, że będziemy rzygać dalej niż widzimy
Ja: spoko, przebiegniemy przez namiot na wdechu.
Chorąży: "dwójkami do namiotu"
(jesteśmy w połowie drogi)
Chorąży: STOP!! 20 pompek, już !!
K***a... Zróbcie chociaż 10 na jednym wdechu...
Wdech, wydech, wdech, wydech... a gaz robi swoje. Rzygaliśmy...
Ech... Podchorążych Pluton Trzeci (podchorążych czyli i tak nie traktowali nas jak "zasadniczej" bo byliśmy pod patronatem szkoły oficerskiej, a nie SMS'ów czyli Szkółki Młodszych Specjalistów... Oni mieli gorzej :)
Jak mówiłem "Nigdy k***a więcej", ale z drugiej strony sentyment mam niesamowity. Przygoda życia :)
No i skoro RYSIEK ma być dzikszym Tropicielem, to ja oczyma wyobraźni widzę po prostu zadania jakie nas czekają. Uprzedzam Szkodniczka aby przygotował się na ostrą jazdę.
Wybieramy zatem ciuchy rowerowe z tych gorszych, tak aby nie było żal ich wyrzucić po jakimś brodzeniu w rzekach czy czołganiu się w roślinności.
Bardziej gotowi nie będziemy, ciśniemy do Kątów Wrocławskich bo tam jest baza RYSIA. Co będzie to będzie... a ja cała drogę przewijam w umyśle powyższe sceny.
Będzie się działo!!
Tępa Strzyga ostro namieszała...
Tak jak wspomniałem Wam we wstępie, na Rysia nie mogliśmy dotrzeć od lat... albo pokrył się z jakimś naszym kochanym Jaszczurem albo wypadał w połowie naszego urlopu, spędzanego po drugiej stronie Polski, albo dowiedzieliśmy się o nim już PO maratonie. Po prostu ciągle coś... na przykład ogólnoświatowa pandemia, bo jakaś kulka z kolcami zrobiła tourne po kontynentach i żadne rajdy się nie odbywały. WKRW na całego! Ryś był dla nas po prostu nieuchwytny.
Aż do 2021. Tym razem wszystko się zgrywa. YEAH-dziemy !!!
Acz okazuje się, że start odbywa się w drużynach co najmniej 3-osobowych (my zawsze ze Szkodniczkiem lecimy w dwójkę, więc potrzebujemy 3-ciej osoby do Teamu).
Wybór pada na naszego Przyjaciela - Pawła zwanego Lenonem, z którym znamy się lata! Lenon jest dla nas jak brat, więc polecimy w 3-jkę: prawdziwy Dream Team! Sky is the limit! Co może pójść nie tak?
Ano Lenon może na przykład złamać kciuka tuż przed rajdem... no żesz... FATUM RYSIA CIĄGLE TRWA. Drużyna nam się rozpada...
Pasuje Wam, gość był z nami w Bieszczadach na rowerze! Przejechał strome zjazdy, zawalone wiatrołomami szlaki, nocne sekcje kamerdolców i nic!!
Pojechał na wieczór kawalerski i wrócił ze złamaną ręką... ARGHHHH
Robili sobie party fantasy... Lenon był przebrany za strzygę. Miał straszyć przyszłego Pana Młodego. Nastraszył skutecznie... uczestnicy nie wiedzieli czy przeżył nagłe spotkanie z cegłami... Nie pytajcie... Lenon wrócił kontuzjowany, a my nie mamy drużyny...
Stary! Ja tu na deszczu, RYSIE jakieś, przyrzekaliśmy sobie ten rajd ale jak nie to nie... (parafraza KLASYKI)
Zaczynamy w trybie awaryjnym szukać partnera do drużyny. Nikomu jednak nie pasuje data (bo np. jadą na KORNO albo są na naszym obozie szermierczym) lub po prostu nie chcą jechać na maraton Służb Mundurowych. Dziwne ludzie, prawda?
Mijają kolejne dni, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Zaczynamy być w desperacji!
Musimy jechać na Rysia!!
Świat podpalę, ale musimy dotrzeć na maraton!
Dostajemy jednak szereg odmów... DESPERACJA LEVEL HARD się robi.
Zapłacę! Wystarczy że przejedziesz! Nie, wystarczy że wystartujesz, podepniemy Cię na hol i przeciągniemy przez cały rajd.
Pytamy, zapraszamy, zachęcamy, grozimy, manipulujemy, szantażujemy... NIKT.
ARGHHHH... dochodzimy do LEVELU ULTRA HARD desperacji.
Zaraz wystartuję z kampanią URATUJ RYSIA!!! Gdzie jest GreenPeace, Unicef gdy są potrzebne? RATUJCIE RYSIA !!!
Mamy dwa rozpaczliwie rozwiązania...
- napisać do znajomych nam drużyn z prośbą o dołączenie do Nich (ostateczność, bo mają swoje zespoły i nie chcemy za nic robić Im problemu, może być Im głupio odmówić a jednak nasze warianty czy postrzeganie rajdów jest specyficzne. Niekoniecznie chcemy komuś rozbijać drużynę)
- wrzucić ogłoszenie na FB, że przyjmiemy każdego: zapłacimy, nakarmimy, będziemy holować...
Postanawiam wspiąć się na wyżyny swojej dyplomacji - piszę ponownie do Organizatorów. Korespondowałem z Nimi wcześniej i pisali, że nie chcą puszczać drużyn dwu-osobowych...
Kiedyś już zostałem mistrzem dyplomacji rajdowej (TUTAJ), może tym razem także się uda!
Piszę, że możemy wystartować w dowolnym trybie: poza klasyfikacją, zdyskwalifikowani już po starcie (NKL), możemy pozbierać Wam lampiony, wyczyścimy czołgi szmatkami, tylko pozwólcie nam jechać we dwójkę...
... i nagle przychodzi odpowiedź: Możecie jechać w dwójkę poza klasyfikacją (dyskwalifikacja --> NKL, ale możecie wystartować).
TAK !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! HELL YEAH !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Dziękujemy !!!
I piszę to bardzo szczerze: bardzo dziękujemy Organizatorom za zgodę na taki tryb startu. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni za takie pójście na rękę.
Jesteście wielcy, kochani, cudowni i wspaniali. Wiedziałem, że na Służby Mundurowe zawsze można liczyć. Jedziemy na Rysia! Nareszcie.
Kryzys zażegnany, uratowaliście życie Lenonowi - bo jak kochamy Go jak brata, to byśmy Go tymi cegłami zatłukli za tą akcję!! Płakałbym nad jego losem i tłukł :D
Dobra to tyle OFF-TOP'u, przechodzimy do relacji z rajdu i jedziemy (jak "Nocny Pociąg) z Mięsem"

Sekundy do startu - jest klimat :D

W krzywym zwierciadle czyli... "Bagno, k***a, a ja w tym bagnie..." (cytat pochodzi STĄD)
Do Kątów Wrocławskich przybywamy kilka minut po 21:00. Mamy spory zapas, bo nasza godzina startowa to 22:39 (starty drużyn są interwałowe co 3 min).
Maraton Służb Mundurowych, nastawiamy się zatem na bardzo trudną i precyzyjną nawigację, zwłaszcza że w regulaminie jest zapis, że nasza mapa będzie poglądowa. Tymczasem spotkani w bazie Agnieszka i Jarek, jeżdżący od dawna na Rysia mówią nam, że nawigacja precyzyjna nam nie grozi. Punkt nie będzie tam gdzie środek okręgu na mapie, ale może być w dowolnym miejscu w okręgu. WOW! Przyzwyczajenie do innych maratonów na orientację jesteśmy naprawdę zaskoczeni tym faktem. Na innych imprezach przesunięcie punktu o 50m jest uważane za błąd gruby, a tutaj 250m w lewo czy w prawo jest dopuszczone regulaminowo. Nie mówię, że nam to przeszkadza, po prostu może by trochę więcej chaszczowania na dziko, acz jakoś tak założyłem, że nawigacja będzie bardziej przypominała chore zabawy znane z KrakINO.
Chwilę później spotykamy Magdę i Mateusza. Drużynę, do której dołączyła także Kasia, nazwali Złe Madki i Ojciec Mateusz. Rewelacja! Genialne :)
Pomału odliczamy do naszej minuty startowej i kiedy wybija 22:39 ruszamy w noc...
Na razie dostaliśmy tylko mała mapę, na której zaznaczony jest jeden punkt kontrolny. To tam, gdy do niego dotrzemy, otrzymamy mapy właściwe dające pełen obraz trasy.
Co ciekawe, ta mapa którą mamy teraz jest zlustrowana (odbicie lustrzane) i to w obu osiach, zarówno X jak i Y. Znamy takie numery z innych rajdów, więc szybko orientujemy się, że to co mapie jest "w górę" to tak naprawdę jest "w dół", a kierunek "w lewo" to "w prawo".
Wyznaczamy przejazd do punktu z mapami i postanawiamy pocisnąć wzdłuż rzeki, stricte samym brzegiem, bo to najkrótsza droga. Chwilę później dochodzi do typowej sytuacji rajdowej w naszym wykonaniu, droga kończy się w jakimś rozlewisku, które jest dość mocno nieprzebieżnym bagnem. Jaja, minęły 3 minuty od startu, część osób jeszcze nawet nie ogarnęła że mapa jest odwrócona, a my już utknęliśmy w bagnie, realizując jak zawsze wariant CZARNY.
Próbujemy skorygować kierunek wymijając bagno - nie będziemy się przecież wracać do drogi i jechać szutrem. Bez przesady. Przebijamy się groblą pomiędzy rozlewiskami, a potem przeskakujemy podmokłą łąką na jakieś pole. W dali widać obsługę punktu, bo mają oświetlenie, więc teraz DZIDA przez środek pola. Glina się trochę lepi, ale nie ma dramatu, ważne że udało się nawet sprawnie wydostać z bagna. Widać, że inni zawodnicy dojeżdżają do punktu od jakieś ścieżki... no cóż, my mamy swoje warianty.
Na samym punkcie są aż 3 zadania do wykonania nim dostaniemy mapy:
- bronowanie kawałka pola (Szkodnik zarzuca mi chomąto i każe napierać po glinie)
- rozwiązanie zagadki pływaka w butli
- odpowiedź na kilka wylosowanych zagadek.
Chwilę później lecimy dalej, już na nowej mapie.
Lejemy do pełna !!!
Wpadamy na nasz pierwszy punkt z nowej mapy. Wita nas tutaj koleś z toporem i w masce katowskiej. Hmmm powiedzieć "dobry wieczór" czy od razu sięgać po broń. Topór jest niczego sobie... i zastanawiam się czym Pan SIEKIEROWAŁ wybierając taką profesję. Każe nam brać się za kega (taka specjalna beczka) i z wykorzystaniem małego wiaderka napełnić go po brzegi.
Chwytam za wiadro i zbiegam po skarpie do rzeki... no i powiem Wam, że prawie zbiegłem "dalej" niż chciałem. Na brzegu było spore błoto i jak pojechałem na butach, to tylko cudem wyhamowałem na drzewie tuż przed upadkiem w wodne otchłanie... Dziś cud obrzękł i trochę boli :)
Wbiegam z wiadrem do góry, wlewam wodę do kega i... potrzeba jeszcze z 15 takich kursów. Zapowiada się, że będzie to naprawdę długa noc.
Biegam jak z piórem, to znaczy w wiadrem i jakiś czas później keg jest pełen. Zadanie zaliczone, chcemy odebrać kartę a tutaj 60 min kary!
Ale czemu... No tak, jełopy z nas, zupełnie zapomnieliśmy że kolejność zaliczania punktów jest na tym rajdzie obowiązkowa. Przyzwyczajeni do tzw. scorelauf'u (czyli pełnej dowolności przejazdu), jak tylko dostaliśmy właściwe mapy, to natychmiast naszkicowaliśmy sobie optymalny według nas wariant przejazdu i dzida przez las. Jesteśmy zatem nie na tym punkcie na jakim powinniśmy. I tak lecimy poza klasyfikacją, więc kara niewiele zmienia, ale naprawdę pacany z nas. Regulaminy się czyta ze zrozumieniem.
Obsługa mówi nam, że karę dostaję się tylko raz, więc teraz to już możemy lecieć jak chcemy. Tyle dobrze - możemy zatem trzymać się opracowanego wariantu przejazdu.
Beduin, Kat, keg i Szkodnik :)

Odpalam swój "Twin laser" na kierownicy (druga latarka jest pod mapnikiem). Do tego czołówka na kasku i wypalam las - jadę jak w dzień :D

Panie, po ile ta karna kiełbasa? -60 min! -Bierę!
Ciśniemy przez nocny las, jedzie się fenomenalnie. Dawno nie jechaliśmy w pełni nocnego rajdu - jest fajnie. Super także, że nie pada bo prognozy mówił, że może nam deszczem dowalić. Ja nastawiony byłem dziś na wszystko, tak jak Wam pisałem powyżej - pogoda taktyczna!! A tu ani kropelki, nie będę jednak ukrywał, że bynajmniej nie narzekamy.
Wpadamy na nasz trzeci punkt kontrolny (drugi z nowej mapy). Zadnie to chodzenie po drzewach z wykorzystaniem lin czyli typowy Tropicielowy klasyk. Nie ma co się dwa razy zastanawiać, 2 minuty i mamy to zaliczone. Chwilę później lecimy pięknym przelotem dobrymi drogami - prędkość 30-32 km/h i nie będziemy hamować dla nikogo.
Nawigacyjnie lecimy jak po sznurku, jest dobrze!
Wjeżdżamy na kolejny punkt kontrolny, a to punkt żywieniowy: grill, kiełbaski, napoje. No wypass... dosłownie. Wypass.
Częstują nas kiełbaskami z grilla. Powiem szczerze, ze nie przepadamy za kiełbasą na rajdach (poza rajdem jest super), bo czasem trochę ciężko się jedzie po takich rarytasach. Zwłaszcza jak jest 35 stopni upału, to wtedy taka kiełbasa to jest czyste zło.... Jednakże teraz, nocą to wsunę nawet chętnie. Rozsiadam się aby pochłonąć kiełbaskę, ale Szkodnik nie za bardzo ma ochotę (Basia ogólnie nie przepada).
Tymczasem obsługa do nas: 60 min kary!!
My: WAT WAT WAT, por que Maria? (jeśli nie znacie tego gościa to obczajcie TO)
Czemu dostajemy 60 min kary? Za co? Przecież mieliśmy dostać karę tylko raz. Obsługa nam mówi, ze karę dostaniemy za każdy punkt podbity nie w tej kolejności, której trzeba. Ha ha ha, dezinformacja klasyk - no to będziemy mieć wynik dzisiaj. NKL + 9 godzin kary. Bawimy się jednak świetnie. Zaczynam mówić do Szkodniczka, że te 60 min to kara za niewykonanie zadania - nie zjadłaś kiełbasy!! Nie odejdziesz od maratonu, dopóki nie zjesz mięska :D
Dobrze, że nie jedziemy "na zwycięstwo" bo zrobiłby się nam najtrudniejszy maraton ever - na każdym punkcie trzeba by mocno podkręcać tempo jazdy bo dostawalibyśmy kolejne godziny kary. Zespół ARAMIS, jedyny taki: rajd ma 6 godzin, mają stratę do prowadzącego 9 godzin :D :D :D
Tylko my damy radę tak pojechać.Teraz już wiecie czemu nie chcemy wbijać się w struktury innych drużyn? Jesteśmy czasem jak odwrotność amuletu :D
Środek nocy w lesie... co ja robię ze swoim życiem?

Wpada nam druga kara - ale nazwa Tawerna pod SZCZEZŁYM rysiem jest boska :)

"Welcome to BOOT CAMP! So you're a new replacement... (parafraza klasyki klasyk, gry dla której zarywało się całe noce)
Wpadamy na punkt BOOT CAMP, a tam najlepsze zadanie dzisiejszej nocy. Należy przeprawić się na drugi brzeg rzeki po ruinach mostu. Trzeba to jednak zrobić po podwieszonych oponach, ale dodatkowym warunkiem jest to, że trzeba poruszać się po ich dolnych częściach. Powrót już zupełnie inna kładką - też nie do końca sprawną i tonącą, kiedy się na niej stanie. Słabo tu mają z tymi przeprawami przez wodę. Nic nie działa :D
Zadanie jest po prostu mega! Klimat jest niesamowity, ale samo przeprawienie się "nad przepaścią" nie jest takie trywialne bo wiszące opony trochę się "huśtają".
Genialna zabawa. Sami zobaczcie:
Idę! Byle tylko nie patrzeć w dół - trochę przypominało mi to klimatem jedno z najlepszych zadań na rajdach EVER (wisimy nad Sanem - Team360 Przemyśl)

Genialny pomysł :D

Szkodnik prawie po drugiej stronie :)

Strzeżonego Pan Glock strzeże :D
Kolejny punkt to zadanie strzeleckie lub/i biegowe. To znaczy, że jak się nie trafi w cel to będą karne rundki na nartach po trawie.
Do naszej dyspozycji zostaje oddana broń krótka. Owszem nie jest to Glock (kultowa broń), ale też jest fajnie. Naszym zadanie jest trafienie biatholnek, ktore znajdują w odległości jakiś 20-25 metrów od nas. Jeśli się nie uda, to naprawdę będziemy musieli biegać na nartach po trawie i to ponoć tyłem. Uwielbiamy zadania strzeleckie choć różnie nam czasem one idą. Raz jest fenomenalnie (Biathlon rowerowy), a innym razem to nawet kolimator nie pomaga (Tropiciel, bez relacji niestety), gdzie nie byliśmy w stanie trafić w nic... mając- serio! - KOLIMATOR do wspomagania celowania. Nic nie pomogło...
Tym razem mamy trochę szczęścia i udaje się trafić, nie musimy zatem biegać.
Wskakujemy z powrotem w siodła i ruszamy dalej. Musimy przeprawić się przez naprawdę ogromne pole. Na mapie jest przez nie chyba setka dróg, ale w praktyce wszystko zostało zaorane. Ciśniemy zatem na azymut po miedzach, ciągle korygując kierunek, bo przejezdne kawałki pola bardzo dziwnie kluczą (reszta to glina..., do tego nie chcemy przecież niszczyć upraw). Trochę kombinatoryki musimy tutaj pouprawiać ze zmianami kierunków, ale kompas prowadzi nas na kolejny punkt kontrolny.
"Chyba mamy do czynienia z jakimś kowbojem!" (i znowu KLASYKA)

Na kolejnym punkcie kontrolnym naszym zadaniem jest odnaleźć czaszkę dzika. Dostajemy wskazówki i na nich podstawie mamy spenetrować kawałek lasu.
Jak nie znajdziemy to złapiemy jakiegoś lokalnego dzika, obierzemy go ze skóry i wmówimy obsłudze, że to ta czaszka. Brzmi jak plan, co może pójść źle :D ?
Natomiast przedostatni punkt sprawia, że nie unikniemy biegania na nartach po trawie. Nasza drużyna była jednak zbyt mało liczna, aby bawić się z pontonem - a szkoda, bo wyglądało to naprawdę fajnie. Mamy już doświadczenie z noszeniem obiektów pływających po lasach i górach (TUTAJ... myślałem że umrę, prawie 2 km... niebieskim szlakiem...)
Jest i czacha :)

Obiekt pływający... po łące :)

Analizując wariant przejazdu na ostatni punkt :)

Tawerna pod SZCZEZŁYM Rysiem
To nasz ostatni punkt dzisiaj. Do limitu zostało nam 2h czasu, więc zapowiada się że zrobimy dzisiaj komplet (pytanie jakie pozostaje otwarte to ile finalnie kar za brak zachowania kolejności nam naliczą :D). Do ostatniego punktu dojazd jest ciężki - mówię o stronie od której jesteśmy. Nie prowadzi tam bowiem z zasadzie żadna droga. Kombinujemy jak najłatwiej przedrzeć się w okolice punktu, a potem już na dziko - na azymut, na szagę albo na rympał przez krzory.
Ruszamy w las, a tam im bliżej punktu kontrolnego tym ścieżka zaczyna coraz bardziej zanikać. W pewnym momencie zaczynamy przedzierać się przez 3-metrowe pokrzywy!
Normalnie takie przecież nie rosną! To jakieś MUTASY POPROMIENNE ("Mutanty, debilu, mutanty" - Szkodnik).
Robi się naprawdę dziko:

Niektóre okazy są wyże ode mnie!!

Drzemy jednak nadal do przodu. Trzymamy kierunek z kompasem - wazymutowaliśmy się od znanego punktu, więc to kwestia czasu i uporu aby dotrzeć na punkt kontrolny. Pokrzywy zastępuje wiatrołomy. Przenosimy maszyny, ale konsekwentnie brniemy dalej i dalej. Nie pierwszy raz ciśniemy przez krzory na azymut. Byle nie zgubić kierunku i podążać za strzałką kompasu. Do wiatrołomów dołączają ostrężyny, ale nie rezygnujemy. 200 metrów, 150... 100. Wciąż dalej i dalej. Roślinność plugawa (ta poniżej 800m npm) w natarciu, ARAMISY w kontrataku. Ani kroku wstecz, karczujemy! Jeszcze 50 metrów, 25... 15 i jest!!!
O żesz...okazuje się, że punkt jest po drugiej stronie rzeki... a rzeka jest naprawdę duża i ma mocny nurt, nie do przejścia wpław. GRRR...
Według oznaczeń na mapie to punkt powinien być po naszej stronie rzeki, no ale na odprawie było mówione że okręgi są poglądowe, a nie precyzyjne, więc się czepiać nie będziemy :)
Przed nami wesoło łopotał sobie Jolly Roger, ale Tawerna jest po drugiej stronie.
Jest tu jednak łódź, możemy przeprawić się na drugą stronę, ale bez rowerów - obsługa mówi nam, że będziemy musieli wrócić się przez krzory. Rowerów nie przewożą. No trudno.
Szkodnik płynnie zatem na drugą stronę zobaczyć się Piratami z Tawerny pod Szczezłym Rysiem.
"Charon" wiezie Szkodniczka na drugą stronę

...a tam Szkodnik musi odnaleźć w Tawernie:

Skrzynię Skarbów i jeszcze się do niej włamać

...ale gdy Mu się to uda, to złoto jest nasze!!!

NASZE, NASZE !!!

Mamy komplet punktów kontrolnych!!!
Drzemy z powrotem przez krzory do jakieś drogi a potem już tylko "długa" na bazę.
Jest przed 4:00 rano gdy wpadamy do miasta i spotykamy Magdę, Kasię i Mateusza także powracających z trasy.
Wszyscy razem wjeżdżamy na metę. To koniec naszej dzisiejszego nocnej przygody. Zrobiliśmy to!
Mój nastrój wyraża zdjęcie poniżej - jest cudownie

Raz jeszcze dziękujemy Organizatorom za możliwość startu w zespole 2-osobowym. Bawiliśmy się świetnie!
Czy RYŚ to dzikszy TROPICIEL? Hmmm... raczej chyba nie. Jest bardzo porównywalny z Tropicielem, ale to NIE jest zarzut.
Tropiciele są genialne i wspaniałe. RYŚ zatem też bo tak wynika z logicznej implikacji :D
Nastraszony dzikością oczekiwałem bardziej "Selekcji" niż Tropiciela. Nie zrozumcie mnie źle - nie narzekam. To nie jest tak, że ja lubię przedzierać się wpław przez rzekę czy czołgać po krzakach... ja to robię, bo mi czasem Żona każe... to nie jest jednoznaczne z tym, że lubię.
Ja tam zadowolony jestem z tego, że zadania były do zrobienia bez brodzenia po szyje w bagnie :D
Chwilę po rajdzie wyruszamy do domu, złapiemy 15 minut snu na MOP'ie na A4 przy Gliwicach, a potem już ostatnia prosta i o 9:00 jesteśmy w domu. To była piękna noc.
Bruce Wayne: Piękna noc, Alfredzie
Alfred: W rzeczy samej, panie Bruce. Noc godna myśliwego.
(Komiks "Batman vs Predator")
Kategoria Rajd, SFA
ŻAR Micheal ŻAR... przewyższenia :)
-
DST
32.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Oj ŻAR przewyższenia aż miło... aż Mu się uszy trzęsły czyli przed Wami druga część Rekonesansu MORDOWNIKA 2021 w Beskidzie (Nie-takim)Małym. Cóż mogę powiedzieć: trasa zamknięta, gotowa. Pozostaje teraz wszystko po prostu przenieść na mapy i widzimy się 4 września na rajdzie. Jeśli nie ma Was jeszcze na listach startowych to zapisy nadal otwarte pod tym linkiem MORDOWNIK.
IMMORTAL'e już czekają, ale czy zdołacie po nie sięgnąć?
Łatwo nie będzie ale CHYBA udało nam się zrobić trochę łatwiejszą trasę niż w Zawoi. Przynajmniej takie były założenia i tak się staraliśmy...
Trasa rowerowa :D
No dobra - trasa rowerowa :D
Lampiony, wszędzie widzę lampiony !!
Srogi siłowy podpych :D
Będzie na co popatrzeć :)
Będzie kogo odwiedzić - Pan Wykrot :D
Będzie gdzie po zjeżdżać :)
Będzie gdzie odpocząć :D
Niebo u stóp :D
Wariant czarny (szlak) !!
Wodospad, wodospad, gdzieś tu ponoć jest wodospad...
Raz w dół...
(Nie)raz pod górkę...
Bardzo pod górkę... :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Świętokrzyska Jatka 2021
-
DST
125.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
To dla nas 3-cia Świętokrzyska (ale nie 3-cia w sumie bo CEO Jatek - Łukasz - robi także czasem Jurajskie edycje) i każda była dla nas bardzo szczęśliwa.
Szczęśliwa choć zawsze bardzo ciężka w HUGE'a. W końcu Jatka to jatka, prawda?
- W 2018 (relacja) trafiliśmy do Świętokrzyskiego Piekła (36 stopni przez cały dzień i cytat z komunikatu startowego: "tereny otwarte, poziom zalesienia trasy: 10%")
- w 2019 (relacja) wraz z pewnym oddziałem "Elitarnych" tropiliśmy pewnego Tygryska w lasach nieopodal Staszowa
W 2020 Jatka, tak jak wiele innych imprez padła ofiarą pewnej kulki z kolcami...
W 2021 wracamy po raz kolejny spróbować zrobić Jatkę w Świętokrzyskiem! Bardzo nam się to przyda jako odskocznia od ostatnich naprawdę pracowitych dni.
Mimo, że jesteśmy na urlopie (i pierwsze 10 dni siedzieliśmy głęboko w Bieszczadach) to drugi tydzień "wolnego" spędzamy klasycznie "po polsku" czyli na odczyszczaniu i renowacji naszego starego mieszkania. Dzień w dzień schodzi nam od przedpołudnia do niemal 3-ciej w nocy... a czasem NIE niemal...mnie już wtedy zaczyna brać głupawa:
"Czujesz to, Synu? To CIF. Nic na świecie nie pachnie w ten sposób. Uwielbiam zapach CIF'u o poranku" (to parafraza klasyki: TUTAJ)
Do końca nie było zatem wiadomo czy uda nam się wyrwać na Jatkę, ale jako że w piątek skończyliśmy prace wszelakie... no to... DZIDA W ŚWIĘTOKRZYSKIE !!!
"Rozlega się alarm (nienawidzę tego budzika...)
ktoś wpada przez drzwi (Szkodnik, kochany Szkodnik...) zawodzi piekielnie: "WSTAAAAAWAJ !!!
i zaczyna wrzeszczeć (...i zawodzi piekielnie: "WSTAAAWAJ" !!!)
"Przestańcie śnić!!! (no dobra, dobra.... już wstaję)
Szybka pobudka, już sięgam po gogle (gdzie ja położyłem moje okulary?)
Gdzie moja wódka, już wstałem na dobre (no dobra na śniadanie był makaron bo to mocno energetyczne)
I pędem przed siebie do mojej maszyny (gdzie ja wczoraj zaparkowałem nasz SFA-Orientkampfwagen?)
hop do kokpitu i już sprawdzam płyny (olej w normie, można jechać)
Odpalam silnik, dwanaście garów, (benzyna 1.8 to jest to :D - pamiętajcie, ropa jest do traktorów a gaz do kuchenek :P)
w powietrzu unosi się zapach smaru, (filtr kabinowy jest chyba już do wymiany)
motor pomału nabiera prędkości... (no co?! Trzeba trochę rozgrzać silnik na biegu jałowym)
czym nas dzisiaj Jatka ugości... " (czas pokaże - a cały akapit to parafraza TEGO)
Ponownie mówiąc mniej hermetycznie: bladym świtem w sobotni poranek ruszamy "szosą na Sandomierz", acz tylko do Połańca, bo to właśnie tam jest baza tegorocznej edycji Jatki.
"The horsemen are drawing nearer (...) on through the dead of night with FOUR HORSEMEN ride" (klasyka klasyk TUTAJ)
W bazie rajdu czeka już na nas Andrzej, znowu zatem pojedziemy w trójkę. A nie! W czwórkę bo właściwie od pierwszego punktu dołączy do nas także i Karol.
Można by rzec, że nasza drużyna to 4 Jeźdźców Apokalipsy... ale znając "core" naszego zespołu to może okazać się, że będzie to zespół 4 Jeźdźców pato-wariantu... nie zmienia to jednak faktu, że przez cały rajd będziemy jechać w czwórkę. Przez chwilę nawet w piątkę, bo na pierwszych punktach dołączy do nas także i Wojtek Małodobry - później jednak nasze warianty trochę się rozjadą. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jesteśmy jeszcze w bazie i właśnie idziemy na odprawę.
CEO Jatki czyli Łukasz wita wszystkich i mówi, że w Połańcu i szeroko rozumianych okolicach mocno padało w ostatnie dni, co oznacza że nie należy się sugerować opisami punktów typu "suchy rów". Suchość rowów nie grozi nam dzisiaj. Przynajmniej ponoć rekiny mają być w czepkach...
Nastawiamy się zatem na spore błoto w lasach, ale kilka miejsc nas zaskoczy niespodziewanie mokro.
Gdy dostajemy mapy i zaczynamy planować nasz dzisiejszy przejazd, pojawia się pomysł aby zacząć od części północnej (leśnej). Jest kilka powodów:
- cień lasu w upalny dzień (pamiętamy piekło z 2018 roku... )
- punkty leśne są trudniejsze więc lepiej je łapać za dnia kiedy jest jasno (limit czasu to 23:00 a nie wiemy ile nam zejdzie - trzeba liczyć się z ciemnością)
- punkty na południu charakteryzuje duża liczba przelotów dobrymi drogami (ponownie: będzie to łatwiejsze po zmroku niż las).
Trzeba także uwzględnić w planowaniu fakt, iż w okolicach Połańca mamy tylko jeden most na Wiśle - trzeba tak ułożyć marszrutę aby jakoś sensownie wpisać w nią ten jakże strategiczny obiekt. Ruszamy zatem na północ, planując zacząć od punktu na brzegu Wisły.
Wyjeżdżamy z Połańca... ponoć można jakąś drogą, ale nie zauważyłem.

Nasza dzisiejsza ekipa.

"Same k**wy w tej rzece, nie rekiny, nie ośmiornice..."
Zabił mnie tym tekstem Wojtek, po prostu zabił...
Kontekst ma jednak znaczenie, więc śpieszę z tłumaczeniem. Łukasz na odprawie mówił, że na punkt (38 - Brzeg rzeki) dojdziemy suchą stopą. W normalnych okolicznościach byłaby to prawda, ale okoliczności nie są normalne. Padało ostatnio... bardzo podało. Stan Wisły jest podniesiony i to znaczenie względem normalnego. Obecnie lampion jest odcięty od stałego lądu... znajduje się w zasadzie na wyspie. Mały ciek wodny, który tędy przepływał jest obecnie rzeką... równoległą do głównego nurtu Wisły. Głębokość? Miejscami po pachy, czasem po pas... zależnie jak Wam się trafi, bo dna nie widać. Czemu nie widać?
No, nie jest to też krystalicznie czysta woda... to podniesiony stan rzek, więc kolor chyba znacie, prawda?
Może rzeka nie "była czarna jak sumienie faszysty (jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat pochodzi STĄD), ale skoro już jesteśmy przy tym temacie, to była brunatna, naprawdę brunatna... jak koszule co poniektórych odpadków historii...
No i co teraz? Przedzierać się przez "falę powodziową" czy nie? Niektórzy z zawodników nie mają najmniejszych wątpliwości co robić. Wchodzą w rzekę jak dzik w maliny. Niektórzy brodzą po pas, inni spadają przy próbie przeprawienia się po złamanych drzewach i obficie kąpią się w roztworze błota i wody... Inni w kilka sekund przedzierają się na drugą stronę. Jeszcze inni, odpuszczają ten punkt kontrolny.
Wracając do tytułu akapitu: jak ktoś się skąpie cały lub wpadnie nagle po pas do wody.... no sami rozumiecie. "K***y" latają w powietrzu obficie :D
Wojtek po prostu podsumował zaistniała sytuację. Dość trafnie bym rzekł...
No ale cóż robić, bierzemy ten punkt? No bierzemy... może nie jest to mądre i chwalebne, ale bierzemy, zwłaszcza że Andrzej jest już w połowie drogi na drugą stronę brodząc "tylko" po pas.
Dobry człowiek postanowił poświęcić się dla większego dobra i to wtedy kiedy Maciek z dawnych Bikeholiców krzyczy, że "nienawidzi mieć mokrej pieluchy".
Mówiłem Wam, kontekst ma znaczenia... naprawdę ma znaczenie.
Dwa słowa jeszcze o warunkach jako takich: Organizator nie planował oczywiście takiej akcji - to pogoda dołożyła coś od siebie (jakieś setki hektolitrów wody...).
To się czasem zdarza i nie ma się na to co obrażać, każdy na trasie miał takie same warunki (ponoć trasa piesza 100km startująca w nocy z piątku na sobotę zdążyła "chapsnąć" punkta jeszcze przed nadejściem fali). Ja pamiętam podobną akcję acz "wodnie"-odwrotną na Rajdzie Team360 w Szklarskiej Porębie (tak, to ten rajd na którym miałem halucynacje ze zmęczenia... serio). Wtedy lokalna papiernia "zabrała" wodę z rzeki (Bóbr) i poziom wody spadł drastycznie. Byłoby przykro gdybyśmy byli właśnie na etapie kajakowym i musieli ciągnąć kajak przez dobrych parę kilometrów albo po lesie (w załączonej relacji jest zdjęcie jeśli ktoś nie wierzy) albo po kamieniach w wodzie po kostki.... i tak było to naprawdę tak długi kawałek... z Siedlęcina do Wlenia. Uroki rajdów. Nie dogodzisz! Jak nie za dużo wody, to za mało :D
A Ty? Do jakich poświęceń jesteś gotowy aby zaliczyć punkt kontrolny?

"Andrzej! ANDRZEJ!!! Wróć... ANDRZEJ!!!" czyli kto ma ochotę na zupę ZDZIECI? :D
Wodne zabawy już na samym początku rajdu zjadły nam trochę czasu, więc teraz mocno ciśniemy na północ.
Przejeżdżamy przez miejscowość Zdzieci. Jakbym bardzo chciał to dorwać jakiś bar. Zamówić zupę, zrobić drobną aranżację (postawić obok talerza czaszkę, może ze dwa piszczele), zrobić zdjęcie i podpisać je ZUPA Z DZIECI. Wrzucić je potem na jakieś kulinarne forum i patrzeć jak zaczyna się G-burza o drobną literówkę :)
Nie ma jednak czasu szukać barów, trzeba lecieć za punktami kontrolnymi, a Andrzej ma dziś w głowie jakieś dziwne warianty.
Na co drugim punkcie zastanawiamy się czy nie założyć Mu jakiegoś ogranicznika :)
Andrzej: "Damy radę przedrzeć się przez tą rzekę. Za mną!"
My: "Andrzej, tu jest most" (50m od miejsca naszej dyskusji).
Jest śmiesznie bo to przecież o nas mówią, żeśmy z-dupy-wariantowcy, a to właśnie my dziś powstrzymujemy różne dzikie pomysły naszego Kompana.
Szkodnik na groblach :D

Mknąc przez lasy :)

"Bufet jak bufet
jest zaopatrzony (no całkiem zacnie)
zależy czy tu,
czy gdzieś tam, (to już odczytasz z mapy gdzie dokładnie)
tańcz póki żyjesz
i śmiej się do Żony..." (klasyk: TUTAJ)
No śmiej się śmiej. Cieszymy patelnię bo wpadamy na leśny punkt żywieniowy. Ciastka w lesie powinny być rozdawane na każdym skrzyżowaniu. Nie obraziłbym się - w końcu moja grupa krwi to Nutella. Boję się tylko, że niedługo czeka nas także druga część zacytowanej piosenki "pchajmy więc taczki obłędu jak Baron, bo raz mamy..." rajd :D
Acz ostatnio wymieniłem taczki, na rower - też dobrze się pcha. Obłęd nadal niezmiennie obecny...
Pożywiamy się trochę przed dalszą jazdą, a także udaje się zamienić kilka słów z CEO Jatki bo Łukasz właśnie tutaj przyjechał.
Chwilę później lecimy na dziko przez las, bo droga zanikła nam w młodniku.
Nie ma się jednak co wycofywać bo kątem oka dostrzegamy tubylca przedzierającego się przez krzaki. Duże prawdopodobieństwo, że kieruje się do jakieś drogi i tak rzeczywiście jest. Bardzo ładnie wyprowadza nas do wygodnego traktu, który zaprowadzi nas na kolejny punkt kontrolny.
Lokalsi zawsze znają dobre skróty :D
Leśny bufet :)

Ładnie mu tu :D

"Fine addition to my collection..." cytując moją ukochaną postać, której twarz noszę na mojej masce szermierczej :D

Mamy w naszych szeregach ludzi od mokrej roboty
Jeden z punktów to brud na rzece. Lampion jest oczywiście po drugiej stronie rzeki niż jesteśmy, acz jest to nawet planowe. Z tej strony był do niego sensowy dojazd biorąc pod uwagę inne punkty kontrolne. Łapiąc go od drugiej strony musielibyśmy nadłożyć spory kawałek drogi, więc liczyliśmy się z przeprawą przez bród.
Okazuje się, że nie musimy wchodzić do wody bo 20 metrów jest mostek... tzn. nie musimy ale możemy, bo Andrzej nie jest zainteresowany mostami.
Wali pieszo już bezpośrednio przez rzekę. No można... nie wiem po co skoro jest most, no ale zabronione to nie jest.
Karol także wali "wpław", zupełnie nie przejmując się mostem. Widać, że mamy dziś w szeregach ludzi od mokrej roboty :D
I wygląda na to, że naprawdę to lubią.
Przez brud :)

A my niezmiennie :)

Przez podmokłe łąki :)

Zacny mostek na punkt kontrolny :)

Ten plan był bez wad... wtopa nawigacyjna vs. wtopa wariantowa
Rajd idzie nam niesamowicie po kątem nawigacyjnym. Heh... aby zawsze tak było, ale to chyba nam nie grozi :D
W zasadzie nie popełniliśmy do tej pory żadnej wtopy nawigacyjnej i aż czekam jak tylko coś "jebnie"... idzie zbyt dobrze aby działo się to naprawdę.
Tu chciałbym coś wyjaśnić: ja rozróżniam wtopę nawigacyjną od wtopy wariantowej.
Nawigacyjna to jest kiedy jedziecie w lewo, a powinniście jechać w prawo, albo myślicie że jesteście na wschód od jeziora, a nie jesteście lub... jakiego jeziora? (rozumiecie, prawda :D)
Wtopa wariantowa to coś zupełnie innego. Załóżmy że na punkt prowadzą dwie drogi: robocza nazywając je: drogą A oraz drogą B.
Obie "z mapy" są porównywalne, ale w rzeczywistości droga A jest w pełni przejezdna, a droga B zawalona np. wiatrołomami.
Mówię o czymś czego nie odczytacie z mapy - nie mówię o sytuacji, kiedy na mapie droga B idzie gorszą ścieżką przez bagna, a droga A asfaltem, ale mniej lub bardziej świadomie to ignorujecie. To nie jest błąd, to wybór... przygody (niektórzy nazywają to też głupotą) :D
Wracając do głównego toku relacji - punkt nr 7. Dojeżdżamy od miejscowości Szczeka. Wariant nr 1 to wbić 100-150 m za leśniczówką i jechać dobrą drogą wzdłuż lasu do skrzyżowania przez samym punktem. Wariant drugi to skręt na wschód i nadłożenie około 1,5km do drogi, która doprowadza do w/w skrzyżowania.
Wybieramy zatem wbijać za lesniczówkiem. To tylko 150m do drogi. Ciśniemy przez krzaki... coraz gęstsze krzaki.... jeszcze bardziej gęste krzaki.
Długie to 150m, no ale przedzieramy się bardzo wolno bo zrobiło się gęsto, więc może nie przeszliśmy jeszcze tych 150-ciu metrów...
...cholera, bardzo długie to 150 metrów.... nagle. Czekajcie mam lepsze słowo niż "nagle. Jeszcze raz zatem: przedzieramy się i WTEM !!!
słup linii wysokiego napięcia w środku lasu.
Acha... czyli jesteśmy na naszej drodze od jakiś 300 metrów... po prostu ona istnieje tylko na mapie. Gdyby była to doszlibyśmy do niej już dawno, ale jej po prostu nie ma.
Mamy zatem wtopę wariantową. Na mapie była to piękna "czarna i nieprzerywana" ścieżka - w rzeczywistości to krzory bez żadnej ścieżki.
Techniczna droga pod słup dawno zarosła. Wygląda na to że nie było tu ostatnio żadnych napraw czy modernizacji... to chyba dobrze pod kątem infrastruktury, to źle pod kątem wydostania się stąd. Przedzieramy się na dziko na wschód do drogi opisanej w wariancie alternatywnym. Kolce, krzaki, gałęzie, gęsto tutaj... "aua, akacja!" jak powiedział Karol :D
Wtopa wariantowa pełną gębą. Wiedziałem, że szło coś za dobrze :D

Co za las :D

Ej, miało być dziś po płaskim !!

Nad otchłanią...
Jeden z punktów to brzeg między dwoma jeziorami. Ponoć jeziora łączy mały strumyk, ale po ostatnich opadach to już nie jest mały strumyk. Niektórzy zawodnicy sprawdzali, że głębokośc przekraczała 2 metry. Nie chcę pytać jak to sprawdzali, uwierzę na słowo. Poniżej zdjęcie Szkodnika i Karola, którzy przeprawiają się na drugą stronę.
Bobry często podadzą pomocne drzewo, za co jesteśmy bardzo wdzięczni, bo inaczej trzeba by obejść jezioro i zajęło by nam to jakieś 3 do 4 minut :D
A po co - skoro można po drzewie :D
Jako, że nie byliśmy pewni głębokości, a lokalne gałęzie pomiarowe kończyły się - w znaczeniu, że obiekt pomiarowy przekraczał zakresy pomiarowe dostępnych gałęzi, to staraliśmy się nie sprawdzać na sobie jak głęboko może tu być. Otchłań bez dna - przypominało mi to tą scenę :D

I znowu na szagę przez zielone :)

Po drugiej stronie...
Wisły. Przekraczamy jedyny most i kierujemy się na południową część mapy.
Teraz zacznie się upalanie - do zrobienia jest około 30 km po płaskim, dobrymi drogami.
Trzeba odpalić kopyto i cisnąć, upalać. Przelotowa 27-30 km/h, mimo zmęczenia hamujemy tylko przed lampionami: psy, dzieci, samochody wszystko musi iść pod koła, takie mamy tempo.
To właśnie tutaj pracowaliśmy nad statystykami o których piszę w ostatnim akapicie relacji.
Gang Upalaczy - ciśniemy !!

Bóg nawigacji ma na imię... ANDRZEJ? :D
Punkt numer 40. Z mapy wygląda na formalność, ale las chce inaczej. Liczba dróg jest tutaj niemal porażająca. Według mapy powinny być dwie równolegle i jedna przecinająca ją ścieżka, ale w rzeczywistości tu jest chyba z 15 różnych ścieżek. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem, rozwidlenia i skręty... masakra, nic mi się nie zgadza z mapą.
Andrzej jednak leci jak po sznurku: lewo, prawo, dzida na wprost, lewa odnoga, prawy zakręt... krzyczymy za Nim, czy wie co robi.... z mapą się to nie zgadza zupełnie.
Ani Basia, ani Karol ani ja nie mamy pojęcia jak się "wy-nawigować" na ten punkt, a Andrzej nawet nie zwalnia.
Pamiętając poranek (patrz akapit "Andrzej, ANDRZEJ! WRÓĆ") jesteśmy lekko sceptyczni czy On wie co robi. Krzyczymy aby zwolnił i poczekał, bo się musimy zorientować gdzie my w zasadzie jesteśmy - a razie wiemy, że w lesie. Przynajmniej wiemy "którym"...
A ten nadal ciśnie: lewo, zakręt, prawo, prosto, lewo, raz jeszcze lewo... i zatrzymuje się przy lampionie. "Proszę. Jest".
Jesteśmy w szoku... Ni HUGE'a nie wiem jak On to zrobił...
Pytamy Go: "JAK?"
A On na to: "kompas i mapa. Trzymałem kierunek i mierzyłem odległość".
No fajnie... zdefiniowałeś nawigację jako taką i sport, w którym bawimy się od 2013 roku... ale ja nadal pytam "JAK TO ZROBIŁEŚ".
Andrzej nie umie tego do końca zdefiniować, bo ten punkt "był przecież prosty".
Prosty, jasne...my nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy w tym lesie. Bez dwóch zdań Andrzej uratował nas od długiego błądzenia między drzewami za lampionem tym razem.
Teraz pozostał już właściwie powrót na bazę, owszem przez dwa ostatnie punkty ale te będą naprawdę proste bo są mocno krajoznawcze (np.pomnik lotników).
Ciśniemy ile zostało w nogach sił, jest szansa zamknąć trasę w 10 godzin. To byłby duży sukces i o to będziemy walczyć na ostatnich kilometrach. Prędkość przelotowa pod 30 km/h.
Jeden z ostatnich lampionów dzisiaj - uwielbiam takie punkty kontrolne

ZROBILIŚMY JATKĘ !!!
Wpadamy na metę z kompletem punktów kontrolnych. Zamykamy trasę 125 km w 10 godzin. HELL YEAH !!
To jeden z naszych najlepszych startów EVER. Nasza prędkość średnia na rajdzie to 18,45 km/h.
Na 125 kilometrach i to w dużej części w terenie - dla nas to jest jakiś kosmos (nasze mocne starty to były zwykle średnia między 15-16 km/h).
No chyba, że mówimy o Jaszczurach... no bo wtedy jest 5-6 km/h :D
Średnia 18,45 km/h to dla nas wielki sukces i ja wiem, ja wiem... czytać będą to też osoby, których średnia to 22-23 km/h. Do Was mam tylko dwa słowa: "jesteście pojeb***ni" :D
Tyle w temacie, moje drogie Patafiany i Drapichrusty.
Jeszcze raz zatem, dla nas 18,45 to kosmos, bo ja mam wrażenie, że prawie przez cały czas rajdu lecieliśmy przelotami 26-30km, a tu jednak średnia jest bezlitosna. To 18 a nie 25, więc chyba jednak nie przez cały czas mieliśmy takie przeloty. Matematyka a subiektywne odczucia to dwie różne sprawy.
Co więcej, taki przejazd daje Basi pierwsze miejsce w jej kategorii na TR120. Po raz trzeci na Świętokrzyskiej Jatce!! Po prostu Hat-trick (dlatego pisałem na początku, że Jatki są dla nas szczęśliwe). Owszem my rajdy traktujemy głównie krajoznawczo (i nigdy nie zrozumiem ludzi wycofujących się z trasy, bo "wtopili na jednym punkcie i nie maja już szans na pudło"), ale nie będę uprawiał hipokryzji, że takie wyniki nas nie cieszą. Cieszą, bo nigdy nie przychodzą łatwo.To jest ciężka walka i czasem tytaniczny wysiłek. Ale tak szczerze, tak naprawdę szczerze: najbardziej jednak cieszy mnie nie ta Szkodnikowa liczba 1, a nasza wspólna 18,45. Udało się nam przekroczyć pewną, wydawało nam się nieosiągalną (dla nas) granicę.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem ze Szkodniczka bardzo dumny. 3x1 - no ta Świętokrzyska ma w sobie dla nas coś magicznego.
Kategoria Rajd, SFA
Pod słońcem To...karni :)
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Byliśmy zbyt blisko naszego ukochanego Beskidu Niskiego (ale Stromego) aby nie wyskoczyć tam chociaż raz. Bieszczady Bieszczadami, są super - ale Niski ma w sobie coś magicznego.
Lecimy zatem w okolice Wisłoka i Jaślisk (oraz aby sprawdzić czy Czystogarb nadal jest czysty!), aby dorzucić do naszej kolekcji kolejny fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego rowerem. Krótka foto-relacja z naszej wyprawy Pod słońcem To... karni :)

Gdzieś pod Polańską (Polany Surowiczne)

Beskid Niski...

Wybieram opcję c. "C" tylko i wyłącznie :D

C...D...AHA... C? Nie ogarniam tych nutek...

Znowu bezkresy...

Główny Beskidzki zawsze na propsie :)

Pędzimy przez las :)

Pod...

...słońcem...

TOKARNI :)

Pola i łąki :)

Niezmiennie "GET LOST IN THE FOREST" :D

W stronę słońca :)

Riders of the Setting Sun...

Kategoria SFA, Wycieczka