Runek i Jaworzyna w zimowej odsłonie
-
DST
22.00km
-
Aktywność Wędrówka
Niemniej potem już będzie trochę lepiej - w końcu to góry zimą, czyli będzie pięknie.
Z małym zgrzytem... bo sam szczyt Jaworzyny także zamknięty bo powstaje nowy wyciąg i trzeba poruszać się "objazdem". I to na głównym szlaku beskidzkim. Nie wiem jak dla Was, ale z całym szacunkiem dla sportów zimowych, to jednak uważam GSB jest dobrem narodowym i robienie tutaj wyciągu to jest jakieś nieporozumienie. Zwłaszcza, że nie jest tak, że Jaworzyna nie ma zaplecza narciarskiego - przecież ma ogromne, więc to nie jest dyskryminacja... to nienasycenie, a to spora różnica.
Jak jeszcze tą akcję na dole mogę jakoś zrozumieć, chociaż nie była miła, to zamknięcie GSB i zrobienie z niego placu budowy (i potem w zimie skoro będzie tu trasa zjazdowa, to raczej wątpię w normalne działanie szlaku...) to nie do końca kierunek rozwoju jaki bym widział. Podobnie jak robienie schodów na Babią czy Tarnicę...
Kolejny SKYWALK

Dziwny ten hotel :D

Ale przynajmniej szerokie klatki schodowe :D

Nie wiedziałem, że Beskid Sądecki ma szczyty powyżej 7000 npm! Nie wierzycie? Sami zobaczcie - TUTAJ

Chodź pomaluj mój szlak, na żółto i na niebiesko :)

Run for RUNek :D

Strzeż się tych stworów !!!

Zwłaszcza Karola !!!

Przyczajony :)

Ładnie tutaj

Przeskakujemy w czasie, bo przy schronisku pod Jaworzyna nie robiłem zdjęć - powrót w okolicy naśnieżanych stoków

Naśnieżają nawet drzewa

Pada śnieg, pada śnieg, jeb*ą się bałwanki, a Szkodnik jak to Szkodnik, rozwalił nasze sanki :D

Control panel :D

Nie ma to jak dobre HMI :D

Na powrocie ogród świateł w Muszynie

Jest klimat :)

Ogród pełen sensoryki :D

Królowa śniegu

Chodzi lisek koło drogi :)

Kategoria SFA, Wycieczka
Zimowy Lasek Wolski
-
DST
12.00km
-
Aktywność Wędrówka
Idziemy się przejść pieszo zatem... i to tak tylko do Lasku Wolskiego, czyli "pod domem", bo wszystkie służby zalecają "nie musisz, nie wyjeżdżaj" :D
I tak uważam, że miasto jakoś sobie radzi (nawet całkiem sprawnie) z tym co przyszło z nieba bo śnieg napiera nieprzerwanie prawie przez 48h (dzień i noc, dzień i noc).
Szturm na Kopiec Piłsudskiego :)

Fajna ta przekątna zdjęcia :D

"Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie, a na tej fladze biel i czerwień..."

Pełen pakiet (ukryta opcja czarna :D)

Jakiś bieg tutaj szedł rano, to przetarli :D

Na szlaku w kolorze nadziei...

Zimowo

Szlaki to dziś zmieniamy jak rękawiczki... chociaż czekaj, rękawiczek nie zmieniamy bo zimno :D

Pagóry muszą być

Kategoria SFA, Wycieczka
XVII Mistrzostwa MCF
-
Aktywność Sztuki walki
RAPIERA

SZABLI

oraz SZPADY

O samych Mistrzostwach nieraz Wam już pisałem – czym są, co je charakteryzuje oraz ile dla nas znaczą. To co niezmiennie robi na mnie wrażenie to wzrost poziomu trudności tych zawodów. Nigdy nie było łatwo, ale ostatnio to wzrost z wysokiego do kosmiczny! Z każdym rokiem mamy coraz większą ilość pretendentów do strefy medalowej i mówię tutaj także o całym cyklu zawodów czyli Pucharze 3 Broni. Tabela po 3 zawodach lokalnych (Puchar Małopolski, VI Puchar Dolnego Ślaska, Puchar Piotrkowa) jest nadal „otwarta” i dobry start na Mistrzostwach może w niej nieźle zamieszać. Różnice punktowe między zawodnikami są niewielkie i ogromne zarazem – zależnie od przyjętego kryterium analizy. Niewielkie bo to 2-3 miejsca w rankingu pojedynczej broni i ogromne… bo to 2-3 miejsca w rankingu pojedynczej broni. Brzmi dziwnie, ale taka jest prawda. Tak zwanym problemem "szóstek" (czyli ćwierćfinałów) jest to, że mają one tylko 6 miejsc... zaczyna więc być bardzo ciasno i czasem "położenie" już jednej walki w eliminacjach, przekreśla szansę na dostanie się do nich. Mówiąc na przykładzie: czasem "wystarczyłoby" zająć 3-cie miejsce w Rapierze aby nie stracić wywalczonej dotąd przewagi (niezależnie od wyniku waszych oponentów), ale aby zdobyć to najniższe miejsce podium, to trzeba pokonać pięciu prawdziwych killer’ów. Innymi słowy, globalnie i bez emocji wyniki są nadal otwarte, ale osobowo i uwzględniając presję psychiczną, to różne młode wilce już czekają na wasz najmniejszych błąd. Podołacie? I o tym dziś właśnie będzie – o brzemieniu przychodzącym wraz z tytułem Mistrza.
Pisałem Wam już także nieraz jak ciężko jest się „dosłużyć” takiego tytułu... jaki ogrom pracy trzeba włożyć w to aby po takie laury sięgnąć albo chociaż wejść do półfinałów. Mówiąc dosadnie, aby nie utknąć w grupie, którą nazywa się jajami (czyli są jak jaja podczas seks: biorą udział zawsze, ale nigdy nie wchodzą). Wiemy już zatem jak długa droga do tego tytułu wiedzie, ale czy zastanawialiście się kiedyś CO DALEJ?
Co dalej kiedy już tam dotrzecie? Jaki jest nie sam koszt osiągnięcia tego sukcesu, ale jakie przyniesie Wam on brzemię?
Wielu jest tak napalonych i głodnych tytułu Mistrzu, iż pewnie krzyknie, że zyski są tutaj zawsze większe od późniejszych kosztów. Być może tak jest, ale jeśli tych kosztów nie uwzględnicie w swoim rozwoju, to długo tego tytułu nie utrzymacie... wasza gwiazda zgaśnie szybciej nim się zapaliła, a Was pokryje mrok niepamięci. Czas zetrze na proch waszą chwilę sławy. Aby Mistrzem pozostać (a nie tylko jednorazowo po ten tytuł sięgnąć) musicie mieć plan. Plan uwzględniający „co dalej” i w jaki sposób chcecie się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem, z kolejnym etapem waszego rozwoju – utrzymaniem tytułu. Musicie zbudować własną legendę, musicie wykuć ją w kamieniu aby przetrwała długie lata... a nie będzie to łatwe. Czekają na Was liczne pułapki i przeszkody - ale pozwólcie, że udzielę Wam kilka rad przed wyruszeniem w tą drogę... czujcie się jednak ostrzeżeni. To niekoniecznie będzie miła opowieść. There be dragons, THERE BE DRAGONS !!!
STAY LOW !!!

Kontrola to podstawa :)

Między oczy :)

Jak ja lubię zasłonę pierwszą - ma tę moc :)
Druga też :P :P :P (hermetyczne - jak nie rozumiesz to zapytaj)

Jesteś prawdziwym mistrzem czy tylko wypadkiem przy pracy, chichotem losu, kaprysem historii... ?
"You were never one of us. You were nothing but usurper. A FALSE IDOL. My eyes have been opened. Let me help YOU to see..."
(kocham tą podlinkowaną scenę i ten tekst. A jakby ktoś się, tak jak ja, zachwycał się muzą w niej użytą to TUTAJ. Piękny tytuł: "The only thing they fear is you" - jakże pięknie pasuje do legendy prawdziwego mistrza. I te chóry na końcu: RIP AND TEAR, RIP AND TEAR... aż mam ochotę wjechać komuś w gardło Rapierem. Ah... ). Niech to będzie zatem motto dzisiejszej lekcji. Przyjrzyjmy się zagadnieniu głębiej. Najpierw jest radość i euforia. Złoty medal, puchar w dłoniach, Faust by rzekł „chwilo trwaj, jesteś taka piękna” ale niestety… to tylko chwila. Aby ją zatrzymać, aby stała się twoją na zawsze, aby nie zostać "fałszywym idolem" pamiętaj:
Po pierwsze: nic nie jest dane raz na zawsze. Zwłaszcza jeśli dopiero co udało Ci się po ten tytuł sięgnąć. Nie rozdmuchaj swoich oczekiwań zbyt bardzo. Sięgnąłeś po mistrzostwo ponieważ sprzyjało Ci szczęście. Tylko i wyłącznie dlatego. Nie bulwersuj się tak, taka jest prawda. Zaakceptuj to. Udało Ci się, nie dlatego że jesteś najlepszy, ale dlatego że komuś innemu mogło nie pójść tak dobrze, jak by mogło. Mistrzostwo to powtarzalność, to utrzymywanie pewnego poziomu w czasie. Historia jest pełna zawodników, którzy raz błysnęli i już nigdy więcej nie zbliżyli się nawet do tego wyniku ponownie. Nawet jeśli ten tytuł kosztował Cię ogromną pracę i wysiłek, to dopóki nie pokażesz mi, że zdobędziesz go po raz drugi, trzeci, czwarty… to nadal mógł być to tylko przypadek. Tak też działa pewna kobieta negocjowalnego afektu zwana statystyką, która lubi rozkładać się lubieżnie przed Panem Gauss'em. Nie oczekuj, że skoro raz wszedłeś do ćwierćfinału, raz stanąłeś na podium, to teraz na pewno masz już to zagwarantowane. Zbyt dużo jest młodych wilców, którzy tylko czyhają na to aby Cię stamtąd zrzucić. Jeśli założysz, że jesteś już teraz na tyle dobry, że będzie po prostu wchodził do (ćwierć)finałów automatem, to powiem Ci że przewiduję krótki koniec twojej kariery, „Miszczu”. Zwycięstwo w zawodach A, nie gwarantuje zwycięstwa w zawodach B, nawet jeśli w zawodach B walczą – w twojej ocenie – słabsi zawodnicy. Nigdy nie lekceważ żadnego przeciwnika, żaden przeciwnik nie jest łatwy... owszem, może się takim stać. Jeśli zachowasz koncentrację i wykorzystasz swoje atuty oraz jego błędy, to wtedy walka (po fakcie) może zostać nazwana łatwa, ale nie będzie taka tylko dlatego, że tak chcesz i dlatego ,że tak oceniasz swojego. Nie ma prostych przeciwników, są tylko zagrożenia... a zagrożenia się eliminuje, usuwa, a nie wyśmiewa.
Po drugie: „szermierka nie jest przechodnia”
Co to oznacza? Załóżmy, że mamy trzech zawodników i Ty jesteś jednym z Nich. Zdefiniujmy Cię jako „A” - wygrywasz powtarzanie z zawodnikiem "B", a tenże "B" powtarzalnie radzi sobie z "C". To wcale nie musi oznaczać, że „C” Cię nie pokona. "C" może spuścić Ci taki srogi wprdl że nie będziesz nawet wiedział jak i kiedy to się stało. Każdy z zawodników jest inny, ma inny styl walki, przyjmuje inne strategie i inne popełnia błędy (a błędy taktyczne i techniczne przeciwnika to nie zawsze jest "super sprawa" dla Ciebie – to często zwiększenie zagrożenia dublem!).
Co to oznacza zatem w praktyce? Dopóki nie będziesz powtarzalnie pokonywał wszystkich zawodników osobiście, nie możesz zakładać, że skoro z wygrałeś z jednym, to z tym drugim także wygrasz. Pycha często kroczy przed upadkiem. Potrzebujesz wszechstronnego wachlarza działań taktycznych i technicznych, aby radzić sobie z różnymi typami zawodników (defensywnymi, agresywnymi, chaotycznymi, bojaźliwymi, samobójczymi, itp). Udowodnij sam sobie, że radzisz sobie z każdym. Nie przez słowa i założenia, ale przez wyniki walki.
Nieudany unik

Stay low again!

Piękny timing

Tutaj także

Po trzecie: oczekiwania zewnętrzne i wewnętrzne
Presja! Jestem dobry, a więc nie mogę przegrać. Będzie wstyd jak nie wyjdę z grupy. Wszyscy tylko czekają na moje potknięcie... Klasyczna motywacja ujemna. Kocham ją.
Musisz nauczyć się radzić sobie z taką presją i nie mówię tutaj o coaching'owych bredniach o wychodzenia ze strefy komfortu. Nie ma żadnej strefy komfortu i nigdy nie będzie. "Nic nie musisz, wszystko możesz" - jak mawiają na szkoleniach. Zgadza się nic nie musisz... wygrywać też nie musisz, ale możesz chcieć. Skup się na celu i konsekwentnej jego realizacji. Jeśli nie idzie Ci zasłona szósta, doskonal ja do bólu, bo kiedyś może Ci jej zabraknąć. I stanie się to oczywiście w najważniejszej walce. W walce nie możesz walczyć tak "aby nie było wstydu". Oczekiwania innych nic nie znaczą, ich śmiech kiedy coś Ci się nie uda także niewiele znaczy... będą Ci zazdrościć i pożądać twojego tytułu, ale niekoniecznie będą chcieli włożyć odpowiednią ilość pracy aby mieć szansę Ci go odebrać. Zostaw ich ze swoim własnym losem, musisz sam chcieć stawać się wciąż lepszy i lepszy... czyli podejście nie "będzie wstyd przed innymi jak nie wygram", ale "będzie mi wstyd przez samym sobą, że nie zrobiłem wszystkiego aby wykorzystać szansę"
Kiedy twój trening się zakończy? Kiedy będziesz mógł nazwać się Mistrzem? NIGDY. Zawsze będzie coś do poprawy, zawsze znajdzie się jakiś pretendent do tytułu, który posiadasz. Kto nie idzie naprzód ten się cofa. Nigdy nie będzie tak, że zakończyłeś naukę i umiesz wszystko. Ciągłe doskonalenie to jedyna droga do utrzymania tytułu.
Po czwarte: Ty odpowiadasz za walkę….
Tu dotykamy zagadnienia doboru taktyki do przeciwnika, ale dziś spojrzymy na to zagadnienie zupełnie z innej strony. Osoba bardziej doświadczona lepiej rozumie to, co się w walce dzieje, a zatem musi przejąć odpowiedzialność/kontrolę. Nie pomyl tego z przejęciem inicjatywy – czasem właśnie najlepsze działanie to oddanie inicjatywy w ręce przeciwnika. Kontrola, o której mówię dzieje się na wielu poziomach i technicznie to jest temat na osoby wykład…niemniej na potrzeby dzisiejszego wpisu, powiedz mi Mistrzu: kto jest bardziej doświadczony Mistrz czy Uczeń? Kto zatem bardziej odpowiada za tego dubla… uczeń, który zareagował intuicyjnie i błędnie czy też Mistrz, który miał kontrolować sytuację, a ta wymknęła Mu się z pod kontroli… a może nie było tutaj żadnego Mistrza, co? Były tylko dwa chaotyczne stwory, które kompletnie nie zważały na to co robi przeciwnik, a teraz chętnie przerzucają odpowiedzialność "za dubla" na drugą stronę, bo tak jest łatwiej.
Jeśli będziesz rozumiał co się w walce dzieje, będziesz umiał unikać sytuacji zwiększających prawdopodobieństwo niekorzystnego dla siebie wyniku (np. nie zaatakujesz wielokrotnie zwodzonym natarciem osoby, która kompletnie nie postrzega zwodów i panikuje wystawiając broń na każdy twój ruch do przodu albo będziesz umiał uspokoić walkę, ale nie tylko w swojej percepcji, ale w percepcji przeciwnika - w twojej mogła to być najspokojniejsza walka ever, ale czy twój oponent jest takiego samego zdania?).
Branie odpowiedzialności za walkę nie oznacza, że nigdy nie natrafisz na skrajnie samobójczego przeciwnika, z którym cokolwiek byś nie zrobił i tak skończy się to dublem. Im będziesz jednak lepszy, tym takich sytuacji będzie mniej. To będą skrajności. Wiele walk, które dziś kończysz dublem bo "nie było innej opcji", dasz radę wygrać jak opanujesz co robić i jak (taktykę i technikę). Gdzieś jest granica "lepiej się nie da", ale nigdy nie uznawaj że ją znalazłeś, a staraj się ją ciągle przesuwać - wciąż dalej i dalej.
Przeciwnik nigdy nie jest zbyt silny, to Ty jesteś za słaby.
Przeciwnik nigdy nie jest zbyt szybki, to Ty jesteś za wolny
Przeciwniki nigdy nie jest zbyt dobry, to Ty jesteś za kiepski
...albo za mało sprytny, aby zniwelować jego przewagę swoim innym atutem.
Dopełnienie geometryczne :D

Zwarcie

Dynamicznie

Po piąte: buduj swoją legendę – "you must break them before you engage them... you must have fear, surprise and intimidation on your side"
Przeciwnik powinien wychodzić do walki z Tobą nie wierząc, że da radę wygrać. Wiara przenosi góry, a jako Mistrza każdy będzie brał Cię na cel. Zwycięstwo z Tobą będzie jak drogocenne trofeum więc motywacji Im nie braknie. Będą ćwiczyć, będą się rozwijać, będą szukać sposobu aby Cię pokonać - tego nie dasz rady Im odebrać i do walki z Tobą wyjdą często bardzo mocno nakręceni. Poprowadź pierwszą fazę starcia tak aby wiarę w to zwycięstwo stracili. Jest na to wiele sposobów i to także temat na osobny wpis, ale jako Mistrz zakładam że je dobrze znasz.
"If you make yourself more than a man..." - przeciwnik powinien przegrać najpierw ze samym sobą. Jeśli uwierzy, że to grupa śmierci, jeśli uwierzy że skoro ma Cię w półfinale, to czeka Go już tylko walka o trzecie miejsce, bo na finał nie ma szans... to jest to pierwszy krok do tego, aby Ci nie zagroził. I co najpiękniejsze, ten spektakl może odbyć się wyłącznie w jego podświadomości, nie musi być On nawet świadomy że tak się stało... wystarczy, że Ty poczujesz, że stał się mniejszym zagrożeniem, a to będzie doskonały moment, aby pokazać Mu że nie jest jeszcze gotowy Cię zdetronizować... i nigdy nie będzie :P
Musisz być w percepcji przeciwnika poza jego zasięgiem. Nie ważne czy to jest prawda (najczęściej nie) - ważne że On w to wierzy.
Ale nie możesz tej legendy budować słowami --- patrz ostatni punkt.
Po szóste (albo piąte prim): czyny mówią więcej niż słowa
Nieważne ile razy nam opowiesz jak dobrze i skutecznie walczysz... wysłuchamy, pokiwamy głową, zweryfikujemy na planszy.
Poza tym, "wyrozumiałość to siły przywilej" - pozwól podnieść przeciwnikowi upuszczoną broń i wygraj z Nim (czy ryzykujesz nie wykorzystując szansy na trafienie? Oczywiście. Nie ma inwestycji bez ryzyka). Liniowy nie widzą twoich trafień - zadaj kolejne, nawet jeśli masz wygrać nie 3:0 a 7:0 (czy ryzykujesz przedłużenie walki, którą możesz przegrać? Oczywiście. Nie ma inwestycji bez ryzyka). Pamiętaj - RESPECT IS EARNED, NOT GIVEN.
Mistrz to nie tylko tytuł, to postawa. Uznaj swoją porażkę, przyznaj się jeśli otrzymałeś trafienie, przyznaj się do błędu (ludzie nie lubią nieomylnych, sędziowie tym bardziej)... nie da się zawsze wygrywać każdych zawodów, ale to nie oznacza że po porażce nie można wrócić silniejszym. Nawet przegrane zawody to nie jest koniec świata - ważna jest statystyka. Ważna jest powtarzalność wyników, ale to nie oznacza braku miejsca na bolesną lekcję. Ważne aby po niej wrócić mądrzejszym
Aha no i pamiętaj także aby dobrze czytać tocząca się grę i układy sił w niej. Jeśli przez 30 min grasz w pokera i nie wiesz kto jest frajerem, oznacza to że Ty nim jesteś :P
Simple as that.
Czy powyższa lista wyczerpuje temat? Buhahahaha... oczywiście, że nie, ale na dzisiaj już wystarczy.
Kiedyś może jeszcze powrócimy do tematu.
I znowu piękny timing

Śmierć z wysoka :P

Źle postawiona szósta nie działa :D

Kategoria SFA
Nowa wieża na Kamionnej
-
DST
15.00km
-
Aktywność Wędrówka
Wasz ulubiony Inspektorat Wież Wszelakich oraz Obiektów, co właśnie wyszły z ziemi realizujący zadanie w terenie donosi - NOWA WIEŻA NA KAMIONNEJ jest zacna!!
Sami zobaczcie :)
Zawsze :)
Mostki przeszły proces zatwierdzenia :D
Ładnie tutaj
Główny Szlak Beskidu Wyspowego :)
Wspinamy się pod górę
Domek
Artyleria :)
Jest i nowo-wyszłe (z ziemi) :D
Sprawdzamy konstrukcję
I widoki
Szkodniczek na Kamionnej
Tabliczka
Dawny kamieniołom
Kategoria SFA, Wycieczka
Góry Opawskie - Wróblik, Macov i Vetrny
-
DST
55.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
- Wtedy gdy uświadomiłem sobie, że jest tu podobny czas dojazdu jak w Beskid Niski.
To otwiera wiele ciekawych możliwości wycieczkowych na wiosnę czy lato, gdy dzień jest będzie dłuższy :)
No cóż, pokochaliśmy Jeseniki (czeskie Góry Opawskie i Złote), więc nawet teraz gdy dzień kończy się o wiele zbyt szybko, decydujemy się na wypada w te strony.
Zwłaszcza, że planowaliśmy Beskid Niski, ale prognozy pogody były bezlitosne: w Niskim ma lać, więc uciekamy na zachód i dzięki temu wyhaczymy piękny dzień w tych terenach.
Kobylica - jeden ze szczytów na naszej liście dzisiaj :)

Wilk (trochę) zgubion :D - to jakiś wilk na orientację?

Co za legenda - zabijał zwierzęta i ludzi, poszedł św. Franciszek i wynegocjował: "Ty przestajesz, my będziemy Cię żywić do śmierci i będzie git".
Wilk był ustawiony do końca życia i jeszcze po nim płakali, gdy zmarł. "Nic nie robić, nie mieć zmartwień, zimne piwko w cieniu pić..." - no bez kitu!

W kierunku granicy

Ruiny klasztoru

Ponoć gdzieś dziś leje...

...a u nas to deszcz liści w słońcu :D

Nie chcecie wiedzieć co przeczytałem przejeżdżając "na prędkości" obok, gdy mignął mi ten słupek w kącie oka - literka D się tam napatoczyła :D

Widok na kopalnie SZAROGŁAZU !!!

Grozi złamaniem jakieś ważnej kości... np. podstawy czaszki :P

Nadal w stronę granicy

Ślady historii...

Szczyt na granicy

Ruszamy wgłąb Czech...

Co za miejscówka!

Tyrolka (odważnik tu widoczny zapewnia powrót tyrolki na start po użyciu)

Świnki !!!

Woda na młyn

Leśna odmiana kręgli :D

Wypas wiata (odpocivadlo :D )

Widok na Góry Opawskie

Przełęcz U OBRAZKU

No jest zacnie

No bez kitu - Bieszczady, po prostu Bieszczady

Szkodnik na skale :)

Skrót w wariancie czarnym :D

Poświata zachodzącego słońca

Szczyt Vetrnego

Ruiny dawnego schroniska po Biskupią Kopą

Pomnik poległych w wojnie światowej... 1914 - 1918, gdy nie była to jeszcze pierwsza wojna światowa, ale jedyna.

Z powrotem po polskiej stronie

Kolejny wędrujący kamyczek :)

Aleja martwych turystów - serio. Każdy kamień to upamiętnienie kogoś... ale nie zmienia to faktu zatem, że to Leśna Aleja Zmarłych :P

Jesienne Gorce: Tobołów i Turbacz
-
DST
35.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jako że mamy wolny piątek, to uderzamy w teren nim nadejdą zapowiadane deszcze. Po pierwsze, najładniej ma być w okolicach Nowego Targu, a po drugie chcemy zdążyć na trening, szermierki wieczorem, bo przygotowania do Mistrzostw idą pełną parą (lecimy ze szkółką taktyczno-techniczną dla zawodników, sparingami omawianymi/ocenianymi, itp). W związku z powyższym wybór jest prosty - GORCE i TURBACZ. Po raz n-ty... ale co z tego, nadal tu jest fajnie. Tym razem przez Tobołów i ze zjazdem na Przełęcz Borek.
GORCE RULEZZZ :)
Mała retencja
Kiedyś nie było tu takich dróg :)
Na drzewach już pusto... ani liści (ani ciał) :P
"Słoneczko późno dzisiaj wstało i w takim bardzo złym humorze i świecić też mu się nie chciało bo mówi, że zimno na dworze..."
Tobołów :)
W kierunku czerwonego na Turbacz
Pod górkę, zawsze pod górkę :P
Pomnik katastrofy awionetki lotniczego pogotowania ratunkowego
Zawsze! Na Gorce można zawsze liczyć - błotko :D
Oblepia :P
Poradnik dla skrytobójców jak biegać z nożem
Poznajcie to miejsce?
Dziku w kierpcach :D
Błotem malowane...
W Tatrach już zima
Czołem! Turbaczu :D
Borek - miejsce dla mnie kultowe (od 3 roku życia tyram tu regularnie, czasem nawet kilka razy w roku). Gorce to mój drugi dom
Kategoria SFA, Wycieczka
VI Puchar Piotrkowa 2023
-
Aktywność Sztuki walki
A co za rok...? Na ten moment, nie wiem i mimo że jestem dużym "planistą", to staram się nie wybiegać, aż tak bardzo w przyszłość. Na razie jestem tu i teraz, obserwuję walki, sędziuję, doradzam zawodnikom i analizuję ich błędy, aby jak najlepiej potem przygotować ich do kolejnych zawodów. Uwielbiam ekipę filii SFA Wrocław, kibicuję filii SFA Piotrków/Łódź, sympatyzuję z filią SFA Katowice, tęsknię za filią SFA Tripolis (bo akurat nie dali rady przyjechać), ale nie zmienia to faktu, że to zawodników SFA Kraków chciałbym widzieć na podium. W końcu są Oni trochę jak nasze - z Basią - dzieci, często krnąbrne i rozwydrzone, regularnie chłostane po nerach kablem od żelazka i nierzadko trzymane karnie w szufladzie... ale jednak to dzieci... a dzieciom trzeba dać zjeść. Najlepiej rozczłonkowane ciała przeciwników i ich świeżo wykrojone serduszka.
No bo przecież o to w tym chodzi - o rywalizację, o sprawdzenie się w trudnych warunkach, o ciągły rozwój umiejętności technicznych i taktycznych (ale także i o dobrą zabawę w gronie podobnych psycho- i socjo- patów).
"...As you cut and thrust and parried at the fencing master's call
He taught you all he ever knew, to fear no mortal man..." (całość TUTAJ)
Dziś będzie trochę o nauce oraz o byciu na nią opornym, czyli o konieczności wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Zabrzmiało coaching'owo, co? Dobrze, tak miało, bo się czasem nie słuchasz... w normalnych okolicznościach dodałbym "kurwiu"... w sumie... to okoliczności są normalne, więc "...się czasem nie słuchasz się, kurwiu" :D
Pierwszym warunkiem nauki jest akceptacja, że popełniło się błąd. Czy to techniczny (np. źle wykonany ruch) czy też taktyczny (np. zły dobór działania do przeciwnika). Boli, prawda? Ciężko się do tego przyznać, nie? Ale to koniecznie, aby zacząć zbliżać się do wykonania pierwszego kroku w kierunku przyszłego małego progresu :P
To grzech popełniamy przez wielu zawodników, nawet tych już naprawdę niezłych. Zawsze znajdą wytłumaczenie, czemu akurat MUSIELI popełnić błąd i to - w ich rozumieniu - ich rozgrzesza. Czytaj, wiedzą co powinni byli zrobić, ale warunki były tak specyficzne, że nie było opcji uniknięcia błędu. Wygodne, zaiste... jakże wygodne podejście, ale oprócz krótkotrwałego komfortu psychicznego nie dające zupełnie nic. Co więcej, bardzo szkodliwe bo "zwalniające z obowiązku" poprawy... no nie dało się inaczej.
Prawie mnie przekonałeś aby uronić łzę nad twoim losem... prawie... gdzie ja położyłem kabel od żelazka?
Cholerny XXI wiek i rozwój technologii... żelazko bezprzewodowe... nie ma czym smagnąć po plerach... jak ja mam pracować w tak nieludzkich skore odbierane są mi podstawowe narzędzia dydaktyczne...ech.
Wracając... pycha kroczy przed upadkiem. Błędy popełnia każdy... wiecie ile my popełniliśmy w walkach błędów? Niezliczoną ilość. Jak mawiał nasz mentor i nauczyciel, śp. prof. Czajkowski "Błędów nie należy się bać. Błędy należy dostrzegać i eliminować". Nie należy się ich także wstydzić. Trzeba z nich wyciągać wnioski. Przyjęcie błędu, pogodzenie się z nim (dopuszczam tutaj wyładowanie negatywnych emocji na czyjeś masce) to pierwszy krok do tego, aby następnym razem ZMNIEJSZYĆ PRAWDOPODOBIEŃSTWO jego popełnienia.
Tu dochodzimy do drugiej pułapki "wiedzieć CO ZROBIĆ nie znaczy UMIEĆ WYKONAĆ", a wielu zawodników uznaje, że owszem... popełniłem błąd ale jakbym zrobił np. przeciwtempo to by mnie tym przeciwnatarciem nie trafił. Tak, jest to prawda co do idei, ale są też pewne kryteria skuteczności, które trzeba spełnić aby to przeciwtempo TECHNICZNIE poprawnie wykonać.
A spełnienie tych kryteriów to nierzadko milion powtórzeń tego działania w lekcjach i ćwiczeniach w parach, bo jest to naprawdę trudny technicznie i timingowo ruch.
Pamiętajcie:
„Technika bez taktyki jest najwolniejszą drogą do zwycięstwa. Taktyka pozbawiona techniki jest zgiełkiem poprzedzającym klęskę”
(to parafraza SUN TZU "Sztuka wojny" gdzie zmieniłem słowo strategię na technikę bo jest nam to bliższe w tym kontekście. Strategia to u nas coś jeszcze innego i kiedyś poruszę ten temat, np w kontekście planowania strategii na cały sezon zawodów). Natomiast, aby w dwóch słowach, podsumować powyższe motto.
Jak perfekcyjnie umiecie zasłony i natarcia, to najpewniej uda Wam się w końcu zwyciężyć, ale walkę, którą moglibyście rozstrzygnąć w 3 akcjach (przed którymi przeciwnik nie umie się obronić), rozstrzygniecie po długich i męczących wymianach, bo nie zidentyfikujecie tych kilku najskuteczniejszych działań przeciwko danemu szermierzowi.
Natomiast jak zaplanujecie: pchnięcie w linii dolnej aby sprowokować przeciwnatarcie, na które postanowicie zareagować zasłoną długą w linii szóstej czyli działaniem zwany czasami przeciwtempem przez złożony chwyt żelaza.... skończy się to waszym nabiciem się na przeciwnatarcie przeciwnika, bo spóźnicie ruch zasłony lub wykonacie go tak fatalnie, że ona nie zadziała. Innymi słowy, cały misterny plan w pizdu... bo tajemnica zasłony szóstej jest bezlitosna "źle postawiona zasłona szósta, nie działa" :P
Nie wpadajcie w tą pułapkę zatem... wiedzieć co, niekoniecznie jest tożsame z wiedzieć jak, a wiedzieć jak nie jest tym samym z "umiem wykonać".
Pytajcie, analizujcie, dajcie sobie komfort możliwości popełnienia błędu ale i narzućcie reżim późniejszej go eliminacji.
To tyle na dziś - krótko, ale mam nadzieję, że treściwie. Enjoy the photos, acz przypominam - my robimy je z naszego szturmowego, rajdowego apartu więc to nie jest jakość fotek oficjalnych (np. tych z drona, który dziś otrzymał imię DRONIA). Na te oficjalne to musicie trochę poczekać i do zobaczenia na MISTRZOSTWACH.
Dynamicznie :)

Wymiana na Szpadzie

In da air :P

In da air 2 czyli ENIGMA :D (masz pytanie? Dam Ci odpowiedź - po zasłonie szóstej, wprost na maskę) :D

Zasłon ósmy skuteczny :)

Zasłon pierwszy także skuteczny

Zasłon piąty spóźniony :P

Pod czujnym okiem DRONI :)

Dronia lvl niżej

W wypadzie

Wymiana

Down you go :P

Oj-jojoj... zatrzepoce zaraz chorągiewkami :P

Kolejna wymiana

Gdy brakuje długości ramion

Tak zwany stoperek na gardło :D
Morał tej bajki jest dobrze znany
Na Rapierze na wprost nie wbiegamy :P

Medaliści :)

Kategoria SFA
Szlakiem Żelaznym nad Olzę
-
DST
63.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Bierzemy ze sobą Kingę, która także dopiero wraca do sprawności po poważnym urazie kolana... jest super, zebrało się 3 kolanowych kaleków i pojechali na rower. Czy to już ten wiek, w którym pytamy się nawzajem nie "jak minął dzień", ale "co robiłeś dzisiaj na rehabilitacji"... Miejmy nadzieję, że to jeszcze nie ten czas i coś tam nadal damy radę podziałać w terenie.
Co do samego szlaku:
1) Startujemy z Godowa (jest tam bardzo wygodny parking przy Urzędzie Gminy - świetne miejsce jeśli chcielibyście ruszyć na szlak)
2) Północna polska mini pętla nad Łaziskami... hahahaha. Kto to wyznaczał i po co... można sobie darować bo to jazda między domami po randomowej wiosce.
3) Główna polska część szlaku (wschód - zachód od Godowa do granicy przy Karvinie). Efekt WOW gwarantowany. Jest super. Jest ślicznie. Kapitalnie!
4) Karvina - starówka i park bardzo urokliwy. Most i jezioro GIT MIEJSCÓWKA !!!
5) Tutaj zamiast jechać po wiosce, wskakujemy na bulwary a potem terenowy szlak wzdłuż dopływu Odry - rzeki OLSY. Bardzo ładnie, acz fragmentami przypomina to bulwary wiślane w okolicy Skawiny (dla tych co nie znają - to nie zarzut, bo są zrobione W PYTECZKĘ!!! tyle że można mieć do prostu uczucie deja vu ).
6) Kilka genialnych hydro-obiektów, więc ścieżka rowerowa nr 10 - bardzo polecamy jako alternatywę dla "żelaznej" drogi powrotnej (innymi słowy słabszą część czeską zamieniliśmy na wypaśną, czeską ścieżkę! - dla mnie super)
No i zdjęcia, ale uprzedzam będzie ich sporo.
Zaczynamy :)

Szlak Żelazny

Trochę historii

To jest ta wypaśna polska część :)

WOW!

Kolejowy klimat :)

Kinga na dobrym torze - w końcu to szlak po dawnym nasypie kolejowym :)

Jesień robi robotę!

WOW, WOW, WOW !!!

Tunele!

Mosty!

Tunele 2

Tunele 3

Jeden z najczęściej fotografowanych fragmentów szlaku :)

By zjazd, to musi być teraz dymanie :D

No jest tu ładnie!

Kocham takie klimaty

Batman i Spider czuwają nad szlakiem!

Jedzie się super

Wygląda to też świetnie!

Widoczki z mostu!

Zabytkowy most w Karvinie

Jezioro w Karvinie

Hydro-obiekty moje kochane!

Dużo hydro-obiektów!!!

Niezmiennie taki widok kojarzy mi się to z areną POWER PLANT z One Must Fall 2097 (klasyka z dawnych lat - pamiętacie TO?)

Odprowadzając strumień do Olzy (aby się nie zgubił)

Nad Olzą!

Zachód słońca nad wzburzonymi wodami :)

Nad Olzą 2 :D

Kolejny hydro-obiekt!

Watch your steps :P

Powrót do auta jak zawsze po zmroku... acz zapada on o wiele za szybko o tej porze roku...
Kategoria SFA, Wycieczka
VI Puchar Dolnego Śląska
-
Aktywność Sztuki walki
„Ciesz się że nie szczekasz, taka impreza była” – jak mawiają na mieście… więc proszę nie narzekać, ale docenić że się udało!
Tyle tytułem wstępu, jedźmy „z mięsem” czyli z samą treścią relacji.

"...lewymi rękami odkrywają głowy i kłaniają się grzecznie (zwyczaj honorowy,
Nim przyjdzie do zabójstwa, naprzód się przywitać
już spotkały się Szpady i zaczęły zgrzytać" (klasyka klasyk bo to Pan Taduesz - pojedynek Hrabiego i Kapitana, zwizualizowany TUTAJ)

Hit him when he's in the air :D

Na drugie zawody Pucharu 3 Broni (Trójbój Klasyczny) we Wrocławiu przybywamy dopiero w niedzielę czyli już po eliminacjach Szpady i Szabli, które rozegrały się w sobotę. Nasze „spóźnienie” związane jest z faktem, że początek weekendu przyniósł nam start w rajdzie „Jaszczur – Złoto-zlaty” w Górach Złotych. Zatem do stolicy Dolnego Śląska zjawiamy się „przesędziować” całe eliminacje Rapiera oraz później wszystkie 3 ćwierć-pół-oraz-finały trójboju.
Jest to możliwe dlatego, że nasz młodsza krakowska kadra instruktorska oraz główni Instruktorzy filii Wrocław na spokojnie byli w stanie ogarnąć zawody bez nas. O tym także dzisiaj będzie – o szkoleniu kadr Szkoły Fechtunku ARAMIS oraz o tym jak ważne i potrzebne jest to zadanie, nie tylko w kontekście wsparcia organizacji zawodów.
Nim jednak zagłębimy się w tą opowieść, to muszę powiedzieć że Wrocław przywita nas deszczem. I to nie małym. Na dachu naszego SFA-Panzerkampfwagen nasze rowerowe bestie mokną, a ulice po prostu płyną… pogoda po prostu kapitalna aby obić komuś maskę. Jak to było w absolutnej klasyce:
"- Żal umierać w taki deszcz/
- Pułkownika będą chować to i niebo płacze" (naprawdę ktoś nie zna? Ech, TUTAJ)
No cóż kogoś dziś pochowany… a raczej jego/jej ambicję co do medalu i dobrego miejsca. Pochowamy 6 stóp pod ziemią, bo pretendentów do najwyższych miejsc jest wielu, a nie samych miejsc już nie tak sporo (na podium tylko 3).
Gdy przekraczamy bramy na Kruczej i wchodzimy w zupełnie inny świat. Nasze bestie pozostawiam za plecami, a mapa i kompas zostaje zamieniona na maskę i broń… to czasem niesamowite uczucie jak przechodzimy z jednego świata do drugiego. Niezależnie w którą stronę, zmienia się wtedy wszystko a w każdym z tych wymiarów trzeba wywalczyć sobie swoją pozycję i to jedyne na co można liczyć.
Kątem okna dostrzegam na jednej planszy natarcie zwodzone wykonane poprzez zwód pchnięcia, wyminięcie (zasłony)… i niemal czuję w powietrzu to drżenie klingi gdy trafia ona w maskę pechowego szermierza, który nie zdążył z układem zasłon. Wiem, że jestem we właściwym miejscu… wiem, że dobrze trafiłem:P
Mimo że to nie było pchnięcie wyprowadzone przeze mnie, to naprawdę dobrze trafiłem :D
No cóż, ale strzeżcie się, jestem tu także pilnować regulaminu i hojnie obdarzyć Was dublami jak zaniedbacie zasadę „primum vivere”
Zasłona pierwsza spektakularna :)

Coś słaby ten unik :P

"Nauczymy się teraz matematyki...esto es circulo magico. Nauka zaklęta jest w rękach" (film w dawnych lat - TUTAJ)

Coś mnie kłuje w biodrze :P


Wiecie jaka jest jedna z największych mądrości mistrza (w znaczeniu mentora, nauczyciela)? Pozwolić uczniowi go przerosnąć.
A to wcale nie jest proste. Każdy ma ambicje, każdy chciałby być na szczycie „na górze, na górze, na górze chciałoby się żyć najpełniej i najdłużej, o to warto się postarać, to jest nałóg, zrozum to…”
I pół biedy jak ze sobą rywalizujecie, walczycie o swoje miejsce i ktoś jest po prostu lepszy – idzie wtedy się z tym jeszcze jakoś pogodzić (bo trochę nie macie wyboru - jest lepszy). Można postawić sobie wtedy cel aby Go gonić i uczynić pokonanie Go swoim życiowym wyzwaniem… ale uczyć kogoś, osobiście umożliwić Mu stanie się lepszym od Was.
Ohohoho… to zupełnie inna bajka.
To jak oddawanie przewagi, to trochę jak granie przeciwko sobie samemu, jeśli jesteście także zawodnikiem. Dlatego jest to takie trudne, ale czy ktoś kiedyś powiedział że będzie łatwo?
Łatwo już było, jesteśmy w świecie SFA – tu możecie liczyć tylko na krew, pot i łzy… a i śmiech, zapomniałem o śmiechu. Śmiech nad waszym losem. Hah! Jak ja kocham motywację ujemną… jak za dawnych czasów lecimy jakąś siłówkę...
(Dygresja do dygresji: mój ortopeda dawno temu jak popatrzył na moje uda to wywiązała się taka rozmowa:
- jaki ma Pan profil treningu?
- Pojebany, a co? )
Wszyscy leżymy wykończeni, ale dumni z tego, że przetrwali a Wy wtedy rzucacie na głos „Ale my jesteśmy słabi” i cała duma grupy pęka jak bańka mydlana… ech, kocham te chwile rozczarowań. Aż słyszy się to pęknięcie. "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna" :D
Wracają do tematu, bo mi znowu dygresja odjechała lekko w piździec… no więc, umożliwić komuś bycie lepszych od Was, to jest prawdziwa wielkość trenera.
Oczywiście zakładamy tutaj że szkolony materiał ma potencjał i wykazuje się ciężką pracą i zaangażowaniem, bo wiecie – niektórym możecie dać wszystko, komplet narzędzi, możecie pokazać Im drogę, a Oni i tak wybiorą aby pozostać słabi. O tym co cechuje dobry materiał na zawodnika klasy mistrzowskiej już kiedyś Wam pisałem (a w zasadzie tylko zasygnalizowałem temat bo to motyw na kilkanaście wykładów i lata pracy własnej).
Pamiętajcie także, że „Wasi uczniowie będę tacy jak Wy jesteście, a nie tacy jak chcecie aby byli” – to słowa nieżyjącego już Profesora Czajkowskiego, naszego mentora i nauczyciela.
Ucząc kogoś stajecie się takim – jak to dziś w nowomowie się mówi – „role model”. Jak będziecie wykłócać się z sędziami o punkty, jak będziecie grać nie-fair, to wasi uczniowie będę czerpać takie wzorce, niezależnie ile razy byście mówili Im, że tak nie powinno się robić. Uczenie kogoś to ogromna odpowiedzialność…
Ale także ogromna satysfakcja. A mówiąc o satysfakcji, to obecnie z Basią taki właśnie cel sobie stawiamy: jak najlepiej przygotowywać kadrę i cieszyć się z sukcesów naszych zawodników. Co to jednak oznacza? Ano to, że jeśli kiedyś udało by nam się wrócić do walk, to możemy spotkać się z tak wysokim poziomem, że po takiej przerwie jak zaliczamy - nie wyjdziemy nawet z eliminacji… cóż, jest to cena jaką chyba warto ponieść. Taka jest cena za rozwój całej grupy i inaczej być po prostu nie może. Każdy kiedyś może złapać kontuzje, wykruszyć się, cokolwiek... i jeśli nie rozwijamy całej grupy to wtedy nie będzie ani tego jednego mistrza (bo właśnie się „wykruszył”) ani tejże grupy zawodników. A nie tego przecież chcemy.
Podobnie jest ze szkoleniem sędziów. Im bardziej chcemy aby zawody były profesjonalne, im większej powtarzalności w sędziowaniu chcemy (i nie mówię tutaj o powtarzalności błędów :P) to musimy inwestować czas i wysiłek w szkolenie kadr. Dzięki temu będą Oni w stanie rozegrać zawody gdy z jakiegoś powodu nas zabraknie, ale dojedziemy z opóźnieniem. W sędziowaniu, podobnie jak w samej szermierce, nic nie jest w stanie pobić doświadczenia i tak jak tzw. obicie w walce jest kluczowe, tak oglądanie walk i ich analiza także działa cuda. Sędziowie muszą się nauczyć jak postrzegać akcje i muszą „widzieć” trafienia. Brzmi trywialnie, ale kto widział w jakim tempie potrafią toczyć się walki, ten wie o czym mówię. Do tego muszą się Oni nauczyć komend i całego protokołu prowadzenia walki. To w pewnym sensie zabawne, ale także bardzo pouczające gdy spotykamy się z sytuacją, w której osoby narzekające na sędziowanie zmuszone są poprowadzić walkę i potem mówią: "cholera, to nie takie proste”. Witajcie w świecie w którym wszyscy Was nienawidzą.
Co to jest okrągłe i Was nienawidzi? ŚWIAT :D
Każdą porażkę zawsze można przypisać sędziemu. Zwłaszcza zrobi to zawodnik, któremu ego nie pozwoli na przyznanie się, że był słabszy. Do dziś pamiętam z podstawówki, jak fanatycy kopania świńskiego pęcherza w 22 osoby śpiewali na stadionach „sędzia ch**, wozi gnój na kradzionych taczkach, pije, pali, konia wali, w dupie ma robaczka”.
Zawsze intrygowały mnie te kradzione taczki. Robaczka rozumiem, picie, palenie, jazdę konną także, ale kradzione taczki. Niepojęte to jest :D
Wiecie jakie są największe błędy sędziowskie:
- sędziowie widzą ostatnią akcję (zdarzyły się 3 „akcje”, ale nasz umysł zarejestrował tylko ostatnią z nich: typu 3 trafienia w lewo, jedno z prawo PÓŹNIEJ, ale widzimy tylko to jedno w prawo bo było ostatnie)
- uleganie presji, gdy zawodnik zadaje kultowe pytanie „przepraszam, gdzie dostałem” (oprócz szabli to nie ma znaczenia – rozumiem że ktoś może nie poczuć trafienia, to się zdarza, ale to czy dostał w ryja czy plery nie ma znaczenia. Liczy się że dostał, więc takie pytanie jest w pewnym sensie bez sensu, ale presję wprowadza)
- brak pewności siebie, a co za tym idzie nie podejmowanie decyzji (choroba nazywana przez nas „ślepi liniowi”). Wystawiłbym chorągiewkę bo chyba było, ale się boję… Pamiętajcie, brak wskazania jest także informacją o tym, że nie widzieliście trafienia. To tak samo ważna informacja dla głównego jak ta, że trafienie padło.
- brak znajomości protokołu przez „liniowych” czyli nie rozróżnianie wskazania: „nie widziałem” od „na pewno nie było” albo pokazanie „różnicy tempa” za co odpowiada główny (mówię tutaj o sytuacji kiedy liniowy nie pokazuje obu trafień, bo uznaje że była różnica tempa i sygnalizuje tylko pierwsze z nich). UWAGA: liniowy - zapytany - może głównemu podać swoją ocenę, ale powinien wskazać wszystko co widzi, a nie podjąć decyzję samodzielnie. On zbiera dane, wszystkie dane, a nie wybrane!
- brak poproszenia o zmianę kiedy nie daje się już rady (sędziowanie wymaga mega koncentracji i męczy. To spory wysiłek i jak „już nie widzicie na oczy” to poproście k***a o zmianę! Będzie to z korzyścią dla wszystkich. Ego nie pozwala czy strach :P
Jak strach to jeszcze spoko, macie się bać! Ale jak ego to będziemy pacyfikować :P
- mylenie strony lewej z prawą… klasyka. Nie chce mi się nawet komentować...
To nie jest kompletna lista… to jakiś drobny wyciąg, ale mimo wszystko nie obawiajcie się szkolić w sędziowaniu. Może i wszyscy Was nienawidzą, ale za to jesteście Panami Życia i Śmierci.
Chyba nie da się mieć takiej władzy bez bycia hojnie obdarzonym nienawiścią przez pewne grupy społeczne.
To tyle na dziś. Normalnie napisałbym że widzimy się na Pucharze Piotrkowa, ale jako że wpis jest opóźniony to powiem do zobaczenia na MISTRZOSTWACH !!!
Bardzo dziękujemy także Grzegorzowi za udostępnienie nam świetnej jakości zdjęć z Wrocławia.
Zawsze cierpimy na brak materiałów foto-video, więc tym bardziej jesteśmy wdzięczni !!!
Nerwy napięte :D

Nie było !!! :D :D :D

Źle postawiona zasłona nie działa

Szermierz szermierzowi wilkiem :P

Nawyki aby komus jebnąć... Basia nie umie się powstrzymać :P

Strefa medalowa :)

Kategoria SFA
Jaszczur Złoto-Zlaty
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Instrukcje były nieja...wne
Zmiana formy i miejsca rajdu przyniosła także powrót do procedur iście COVID'owych, kiedy to Malo robił NIEmaratony na NIEorientacje. Dla tych którzy nie śledzili tego zjawiska wtedy, nie było to walka z obostrzeniami sanitarnymi jako takimi, ale raczej bojkot legendarnego już zakazu wejścia do lasu. Wspomnienie tego jest nadal żywe w narodzie - na przykład TUTAJ! Skoro Malo zakładał wtedy NIEbazy i robił NIEmaratony, to czy jeśli będziemy trzymać tej pewnej znanej konwencji (Batman miał BATharpun, BATjaskinię, BATlekarstwo...) to czy NIEbazę dla NIEmaratonu złozył NIEmen? :P
Tak czy siak dostajemy info, że 4-ty Jaszczur w tym roku odbędzie gdzieś, a bazę rajdu mamy sobie znaleźć. Co to znaczy? Ano tyle, że jedziemy nie wiadomo gdzie, a po drodze będziemy dostawać instrukcje co daje. Na jednym z Jaszczurów część zawodników pojechała do innego województwa niż było trzeba bo instrukcje były nieja... wne :P
Pamiętam, że z niektórych stron skupiających informacje o rajdach chciano Jaszczura wywalić, bo nie uznano za rzetelną informacje, że bazą jest miejscowość Namiotowo Własne.
Ten rajd można kochać lub nienawidzić - innej opcji nie ma :P
Wracając do relacji: mamy ruszyć do przodu, wiedząc tylko że Jaszczur odbędzie się w "złotym terenie" na pograniczu polsko-czeskim. Zapachniało zatem Górami Złotymi (Rychleby) i mamy nadzieję, że nie zmarnujemy żywota szukając Eldorado, jak pewien rycerz (kocham ten wiersz POE'ego - TUTAJ). Łapiemy nocleg w Kotlinie Kłodzkiej (w sprawdzonym miejscu, gdzie nie robią problemów z powrotem o 2:00 w nocy z ubłoconymi rowerami... co wcale nie jest takie oczywiste, bo w niektórych agro mają o to duże ale :P ).
Na wszelki wypadek bierzemy do torby mapy Masywu Śnieżka, Ziemi Kłodzkiej oraz Gór Złotych oraz Gór Opawskich/Jeseników. Jak nie odnajdziemy bazy, to pojedziemy sobie na wycieczkę. Podchodzimy do tego po prostu bardzo luźno - jak instrukcje będą słabe, to się pobawimy sami, a nie będziemy płakać i złorzeczyć w internecie :P
7 minut po północy (z piątku na sobotę) meldujemy się pod Złotym Stokiem i wysyłamy Malo naszą lokalizację. W odpowiedzi otrzymujemy instrukcje odnalezienia bazy... ech nasz nocleg od baz to 70 km... obstawialiśmy serce Gór Złotych pod Lądkiem Zdrojem, a baza będzie właściwie w Górach Opawskich (dość blisko Głuchołaz). Nie jest źle... "inni mają jeszcze gorzej, ale nie da się ukryć że są tacy, którym jest lepiej".
Nie pośpimy za bardzo, bo dojazd do noclegu to jeszcze ponad godzina, a potem z rana musimy jechać z powrotem do NIEbazy. Doliczając jakieś śniadanie po drodze, to zrobi się naprawdę MALO godzin na sen.
Cóż "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić im czoła..." (komiks Spider-man: Shriek)
Następnego dnia rano meldujemy się w NIEbazie, która znajduje się na polskiej granicy. Dosłownie na granicy, bo przy słupku granicznym 169/16. Jest to po prostu rozbity na dziko w lesie namiot, z którego Malo odprawia kolejne ekipy zawodników. Jak często na Jaszczurze, jesteśmy tutaj jedynymi rowerzystami, więc porywamy mapy i zaczynamy planować nasz wariant dzisiaj. To chyba pierwszy Jaszczur, na których nie ma lidarów ani wycinków wysokościowych, bo Malo stwierdził że "Czesi mają słabe te lidary"... tak, to nie przejęzyczenie, Czesi - cała trasa biegnie po czeskiej stronie i sięga do kurortu Jesenik, a nawet trochę dalej na pasmo ze Zlatym Chlumem.
Fragment naszej dzisiejszej mapy

A tak wygląda całość

NIEbaza :P

Ruszamy na trasę. Dwa pierwsze lampiony są bardzo blisko bazy (zabytkowy obiekt - kapliczka) oraz kępa drzew. Jak przyszło na Jaszczurze, zaraz po starcie zjeżdżamy z utwardzonych dróg i w oba wskazane miejsca kierujemy się jadąc bezpośrednio przez łąkę. I tak nie ma co narzekać (jeszcze...), bo tydzień temu prognozy pogody zapowiadały w tym terenie wodny armagedon i temperaturę około 2-3 stopni. Innymi słowy miało pizgać złem, chłostać i batożyć, a mamy piękny, słoneczny dzień.
A pamiętamy jak potrafi tutaj napierać tutaj złem:
"But when you’re in dead space, you best prepare to be cold
And no one’s gonna hear you scream, so don’t travel alone..." (całość TUTAJ)
Nadal mi zimno na samo wspomnienie (traumę ciężko jest wyprzeć)... Jaszczur Ścieżka Muflona (35 km w 18h...) czy Jaszczur Ogniste Pograniczne... gdzie chłód pogranicza chłostał mięso biczem z deszczu aż ciało odchodziło od kości... albo znaleźliśmy się w polu rażenia stacji bojowo-pogodowej Snieżnikus. Dlatego też mamy w plecaku ze 4 warstwy na głowę... tzn, nie dosłownie, bo chodzi o o kilka kubraczków na grzebiet, a nie na głowę w znaczeniu głowy. Ogarniacie, prawda?
PRAWDA?
Zadałem pytanie! Odpowiadamy jak pytam, dobrze?
DOBRZE ?!? No!
A dziś? Cisza! To akurat nie było pytanie do Was, to było pytanie retoryczne! Dziś mamy 25 stopni na termometrze. Co więcej to już nasz 3-ci Jaszczur z piękną pogodą w tym roku (po Łemko-combat oraz Saint Cross). To się przecież nie zdarza. To jest dowód ostateczny, że klimat się ociepla!
No nie ma innego wytłumaczenia, to jest argument kończący dyskusję. Szach mat sceptycy (klimato i wagino), argument ad Jaszczurum jest mocniejszy niż każdy argument, nawet ten ad Hitlerum. Pogódźcie sie z tym.
OOOO są tu jakieś drogi i to jakie ładne...

...a nie, ch*j, my tędy...

...i tędy

...i tędy też...

Basia dostała niezłego kopa :P
Przedzieramy się na południe szukając kolejnych lampionów. Zgodnie z tym co pisałem powyżej, częściej jedziemy bez drogi (ewentualnie słabą ścieżką) niż jakimś normalnym traktem. Do tego tam gdzie chcielibyśmy przejść, mamy łąki OKUPOWANE przez bydło - dosłownie okupowane (Achtung Minen). Musimy się jednak przedrzeć, a to czasem oznacza przeprawy przez ogrodzenia lub "dzidę" przez krzory. W pewnym momencie coś się jednak dzieje... Basia się zatrzymuje, cała drży. Patrzy na mnie takim maślanym wzrokiem, oddech jej przyspiesza... WOW, tyle lat razem, a tu nadal takie emocje Nią szarpią (dosłownie...)... no, no... ale cóż, trzeba stanąć na wysokości zadania... dać kobiecie czego pragnie... lata doświadczenie przeze mnie przemawiają, jeszcze żadna nie oparła się mojej urokowi gdy używam mojej tajnej broni "prawy przycisk - zapisz jako..." :D
Podchodzę i pytam, opowiedz mi czego pragniesz:
"Odetnij mnie od prądu..." - szepce
AAAAAAA... czyli "mamy fazę" na ogrodzeniu... ech, a już myślałem... że jakaś akcja się zapowiada... kolega mi odpowiadał, że też miał podobnie.
Jego dziewczyna nachyla się do lodówki, wybiera najlepsze kąski, a On wtedy podchodzi od tyłu i... no sami wiecie. A tu się straszny raban i rwetes się zrobił...
Pytam: co, nie lubi w ten sposób?
On: lubi, ale nie w Tesco
No właśnie... źle odczytane intencje rujnują czasem naszą reputację. Dlatego staram się takowej nie posiadać i wtedy jestem bezpieczny - nic mnie nie wyprzedzi i zawsze będę pierwszy <evil laugh> :D
Widzę, że Basia postanowiła porobić coś na drutach... nie wiem do końca co, ale staram się odłączyć ją od ogrodzenia i czasem przez to podłączam się do niego sam. Bzzzzzz-czy jak w dobrym ulu.... no i finalnie, jako że było kilka takich ogrodzeń, to sobie trochę poBZZZZykaliśmy na tych łąkach... jak za młodu. Nawet owce nas obserwujące, tak jak kiedyś, ze strachem przysiadły na zadach :P
Zaufaj mi, tędy będzie najlepiej - rypaj przez ogrodzenie :P

Rypaj przez rzekę :P

...na zielonej trawce :)

Bezdrożami :)

"...a gdy już był,
u kresu sił,
napotkał marę bladą,
o cieniu mów,
gdzie kraj mych snów..." (mój ukochany wiersz Edgara Allana - tutaj w oryginalne w wersji poezji śpiewanej, tutaj PL tłumaczenie)
Ech Ciężko się dzisiaj jedzie, zupełnie jakbym miał jakąś śrubę w kolanie :P...
Pewnie zabrakło smarowania i zardzewiała, więc teraz ciężko chodzi... Aby było ciekawiej, co 500 - 700 m trzeba schodzić z rowerów i przedzierać się przez krzaki. Potem znów trochę jazdy i znowu krzor. Niemniej mamy wrażenie jakbyśmy zupełnie nie byli w formie, bo idzie nam naprawdę słabo... czujemy pierwsze symptomy kryzysów jakie nas czekają.... a przyjdą one gdzieś w nieprzebieżnych krzakach, gdy po raz n-ty kierownica zablokuje się między gałęziami, konar wejdzie w szprychy... zamiast zapłonąć, a ostrężyny złapią kolcami twoją łydkę... albo udo... albo ramię... bo, k***a, obrodziło ich jak w Czarnobylu!!
Będzie to:
- kryzys tożsamości: co ja, k***a, robię z własnym życiem?
- kryzys świadomości lokalizacji: gdzie ja, k***a, jestem?
- kryzys poczucia odległości: ile jeszcze, k***a, do jakieś ścieżki...?
- kryzys poczucia czasu: długo, k***a, jeszcze ...?
- kryzys obranego plany: wymyśliłeś, k***a, wariant... wymyśliłeś... zajebisty...
- kryzys relacji międzyludzkich: Malo, masz w ryja za ten punkt...
Wychodzi z nas także ciężki tydzień w pracy, zarwanie nocy na dojazd z Krakowa do Kotliny z piątku na sobotę i teraz nierówna walka z Jaszczurem.
Przynajmniej przyszłość nie skrywa przed nami żadnych tajemnic: zginiemy tu, k***a,... nawet nie znajdą naszych ciał... mówię Ci, zginiemy tutaj.
Aby było jasne, Jaszczur zawsze idzie nam wolnej niż piechurom i taka jest już specyfika tego rajdu, ale dziś naprawdę ciężko się nam te rowery nosi... kryzys wieku średniego? Nie wiem czy XXI wiek jest jakimś wiekiem średnim, nie ogarniam o jakiej metryce tutaj mówimy... ale kryzys jest, duży... do tego spotęgowany przez ----> patrz kolejny akapit.
Jakieś drogi tu są, ale ich kierunek nam kompletnie nie pasuje :P

Bardzo tego na zdjęciu nie widać, ale to było mega urwisko - pionowe ściany, wprost do jeziorka. Fantastyczne miejsce na punkt kontrolny

Znowu pod górę...

Domek na drzewie :)

Ten rajd to Mem... (luźne nawiązanie do cyklu ten kraj to mem :D - już czekam na odc o 2023 :D )

PARSZYWA DWUNASTKA... czyli idąc zawsze pod prąd
Co za chłop... gdzie on ten lampion rozstawił? Idę potokiem pod górę... przez trawy, przez podmokły teren. Bardzo podmokły teren, ale nigdzie tego lampionu nie ma.
Jesteśmy pewni, że jesteśmy w dobrym miejscu: odmierzyliśmy się od skrzyżowania, jest potok schodzący stromym zboczem, wszystko się zgadza!
Obszukamy się jak dzicy po krzakach i błocie, ale lampionu nie znajdziemy. Po 20 minutach przeczesywania okolicy trzeba podjąć decyzję: nie ma co tracić więcej czasu, jedziemy dalej.
Nie będzie nam ta sytuacja jednak tak bardzo dawać spokoju, że po rajdzie będziemy korespondować z Malo, gdzie ten punkt "stał". Na podstawie udzielonych wskazówek i wyjaśnień, tylko utwierdzimy się w przekonaniu, że byliśmy w dobrym miejscu. Innymi słowy, albo lampion zaginął albo po prostu my jakoś go nie zauważyliśmy, bo nawigacyjnie byliśmy dokładnie tak jak podał Malo. Jakkolwiek by nie bylo, fakt jest tak, że dla nas to BPK (brak punktu kontrolnego) i taki zapis poszedł w kartę.
Chwilę później szukamy wielkiej skały w lesie, ale droga która tam prowadzi na mapie... jest drogą tam prowadzącą na mapie. W terenie jej nie ma. Tak bardzo nie ma się jak dostać w okolice tej skały, że podejmujemy desperacką próbę (acz udaną) pójścia singletrack'eim po prąd. Tak, jako rowerzyści wiemy że to wbrew wszystkim zasadom, ale nie ma tu innych dróg! Po prostu trzeba przyjąć nieśmiertelną zasadę, że "czerwone oznacza: zachowaj szczególną ostrożność" i jakoś udaje nam się wyjść na górę.
To już jesień, więc nie ma dużego roku na singlach - obyło się więc bez "trudnych" sytuacji.
Teraz to trudniejsza cześć - skala. Malo jak zawsze dał lampion na szczycie... impreza "no security", co?
Za stary już na to jestem... skała jest pokaźna i wcale nie jest na nią łatwo wejść. To już nie te czasy kiedy chodziło się po takich rzeczach... co nie zmienia faktu, że wleźć to jedno, ale zejść jest trudniej. Nie mając jeszcze w pełni tej nogi sprawnej, trochę utknąłem na tej skale... finalnie udało się jednak jakoś - mniej więcej - zejść i to nawet bez nagłego tracenia prędkości spadania przy kontakcie z ziemią... a pamiętajcie, to nie prędkość zabija - tylko nagła jej utrata.
Znowu tyramy pod górę...

Singlem nadal pod górę...

My coś chyba jednak robimy nie tak na tych singlach-zjazdowych...

Gdzieś na tych skałach będzie lampion

Widzicie tą górę? Tam jest kolejny lampion... a licznik przewyższeń bije

MNOHO PRAMEN HORA
Jesteśmy w górach (złotych) nad kurortem Jesenik. Zakochany jestem w tych terenach, bo atakowaliśmy je kiedyś z kierunku Głuchołaz i już wtedy złapały mnie za serce (niemniej udało mi się zrobić tylko dwa wpisy na blogu z 11-stu czy 12-stu wyjazdów w te tereny: Que SERA(k) SERA(k) oraz klasyk tych ziem czyli Electro-Pradziad). Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także góra, tuż nad kurortem, bo jak stwierdziliśmy z Basią, ten pagór po prostu przecieka. Jest nieuszczelniony! Znajdują się tutaj dziesiątki różnych źródeł - każde podpisane, obudowane, udostępnione. Już wtedy był to efekt "WOW", a dziś Jaszczur tylko dołożył swoją cegiełkę bo rzucił nas na poszukiwaniu kilku z nich!!
PRAMEN to po czesku właśnie źródło, a mamy tutaj ich bez liku: Polski Pramen, Finsky Pramen, Magdeburski Pramen, Pramen Louise i tak dalej, i tak dalej. Ogólnie MNOHO PRAMEN HORA. A prawie przy każdym kubeczek :)
Podchodząc pod szczyt spotykamy także VLADA Draku - można go zobaczyć na zdjęciu poniżej. Być może przyjechał do kurortu na odwyk od jakiegoś innego trunku. Krew nie woda, co Drak?
Słońce pomału już schodzi w dół, a my lądujemy na Niedźwiedzich Skałach (super punkt widokowy)... Odrysowujemy panoramę widoczną ze skał - dobrze, że zdążyliśmy przed zmrokiem, bo inaczej to byśmy wypełnili kratkę na karcie startowym czarnym kolorem :P
Chwilę później, już w ciemności, przedzieramy się przez las i znajdujemy kilka intrygujących rzeczy:
- leśny prysznic (cała kabina oraz woda spadająca z góry - klawo!)
- drewnianą figurę z szyszką w... ech sami zobaczcie
Te lasy skrywają wiele tajemnic... ale może niektóre lepiej pozostawić nierozwiązane? Bo jeszcze skończycie z szyszką w... jak ten poniżej na zdjęciu.
Pramenów Ci tutaj dostatek

VLAD Drakul :D

Pramen mój ulubiony :)

"Słońce już gasło..." nasza nadzieja także...

Oczko na szczycie

Rzecz dzieje się w filharmonia... Sierżant Jebajłow pyta porucznika Rżewskiego:
- Panie Poruczniku, może by tak nasrać do fortepianu?
- Francuzi swołocz, nie zrozumieją dowcipu
Jelonek uznał, że zrozumieją :D

Widoczki

Rysowanie panoramek

Szkodnik gra na tablecie :D

Zatyczka...

Kolejny pramen

Prysznic leśny

Standardowo, Jaszczur bez grobów to nie Jaszczur

Mam dany walec. Walec jest lekko popisany :P

Na Zlaty Chlum czyli PRA(men) ŹRÓDŁO PUNKTÓW KONTROLNYCH
Przejeżdżamy przez Jesenik nocą. To naprawdę urokliwe miasteczko i fajnie je znowu zobaczyć, tym razem w iście jesiennej szacie. Naszym zadaniem jest odnalezienie Lwa Madziarskiego i odpisanie inskrypcji z pomnika. Lew w tym świetle robi wrażenie lekko płochliwego. Poza tym, co jest frontem pomnika? Przód lwa - pysk, czy też bok lewa, skoro lew stoi równolegle do ścieżki :P Basia twierdzi, że trzeba odpisać słowa "z pod" pyska, ja front pomnika definiuję od drogi, która tu przyprowadziła, czyli tak jak patrzymy na ten pomnik. Typowy nie-do-końca-jasny jaszczurowy punkt.
Teraz czeka nas tyranie na kolejną górę. Z Jesenika wychodzimy czerwonym szlakiem i kierujemy się na Zlaty Chlum - górę, na której czeka nas zadanie związane z wieżą widokową. Po całym dniu tyrania po pagórach to kolejne przewyższenia, które musimy pokonać. Naprawdę czuć już zatem trudy tego rajdu... górskie Jaszczury uczą pokory.
Chłoszczą także po ryju, ale to dlatego że lubią... nie ma to nic wspólnego z nauką tejże pokory...
Po drodze spotykamy - nieznane nam wcześniej, bo kiedyś podjeżdżaliśmy na Chlum od innego szlaku - niesamowite źródło. Ze względu na jego charakter, w mojej percepcji zostaje Źródłem Punktów Kontrolnych. Znak na ścianie kojarzy mi się z lampionem. Część osób powie potem, że bardziej przypomina to strzałkę kompasu - zgadzam się, to też fajna interpretacja, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to źródło z dedykacją dla orient-"pacanów, szkodników i zbieraczy padliny".
Aż żal, że Malo nie dał tutaj punktu kontrolnego. Cieszy mnie jednak fakt, że nasz wariant podejścia pod Chlum poprowadził nas akurat tędy!
Portal do Świata Lampionu

Coś płochliwy ten lew :D

PRAMEN Punktów Kontrolnych :)

Podejście na Złoty Chlum wydaje się nie kończyć... wychodzi z nas także zmęczenie po całym dniu. Jest już godzina 23:00, a my tyramy stromą ścieżką cały czas pod górę. Zakładaliśmy naiwnie, że wygramolenie się tutaj zajmie nam mniej czasu, ale rzeczywistość nie współpracuje. No dobrze to nie jest, zwłaszcza że jesteśmy naprawdę daleko od bazy... w zasadzie to najdalej jak się da, czyli na południu południowej mapy (a baza znajduje się na północy mapy północnej).
Finalnie... styrani, z mozołem... osiągamy wysokość schroniska oraz wieży widokowej. Okazuje się, że trwa tutaj impreza jakieś czeskiej, koło 15-osobowej grup (acz wszyscy to ludzie 40 i 50 plus bo młodych w zasadzie tutaj nie ma). Jak nas tylko ujrzeli to... porywają nas do środka, do schroniska. Nie ma opcji odmówić - wciągają nas siłą. Cześć nieźle mówi po polsku, część wcale, część po niemiecku, cześć po angielsku - my natomiast znamy jakieś pojedyncze czeskie słówka typu cesta, vyhlidka itp. W praktyce gadamy zatem w 4 językach naraz. Czesi są zachwyceni naszą mapą (acz mówią, że jest trochę stara i nieaktualna - @Malo, weź sobie to do serca :P), oglądają nasze rowery, debatują ile godzin zajmie nam powrót do Polski. Nie chcą nas wypuścić z imprezy i częstują nas GULASZEM z pieczywem, Kofolą, ogórkami oraz kiełbasą. Jest po prostu niesamowicie... i bardzo wesoło. Kosmiczny klimat i nie ma po prostu opcji z Nimi nie zjeść. Siedzimy i zajadamy wszystko co wjeżdża na stół. Kofoli i pacierza nigdy nie odmawiam :D :D :D
Pytają nas czemu jesteśmy tak bardzo późno, bo ostatnia ekipa z rajdu pojawiła się tutaj jakieś 4h temu. Co więcej, jako że były to ekipy piesze, to są bardzo zaskoczeni, że my jesteśmy na rowerach. Tłumaczy jak się da, zawiłości tego rajdu i zasady Jaszczura.
Gdy w końcu zjemy wszystko co nam dali, udaje nam się jakoś zacząć zbierać do dalszej drogi, co wcale nie jest takie proste...ciągle nam coś donoszą i chcą abyśmy zostali. Wiem o co chodzi, czytałem o tym w komiskach, utuczą nas i pójdziemy do gara. Na pewno!
Mówimy, że musimy jechać, pytają nas gdzie - pokazujemy kolejny punkty kontrolny i oświadczamy, że zjedziemy niebieskim szlakiem w jego okolice... i wtedy się zaczyna kosmos.
Dostajemy ZAKAZ poruszania się niebieskim szlakiem bo tam jest za stromo i zrobimy sobie krzywdę. Mówimy, że sprowadzimy, ale blokują nam drogę, fizycznie nie chcą nas puścić na niebieski szlak. Jeden z nich bierze naszą mapę, analizuje i mówi - jednocześnie pokazując - mamy pojechać czerwony szlakiem bo lepszy dla rowerów, potem skręcić w lewo na dużym skrzyżowaniu i potem bez szlaku, prawą odnogą w cofającą się drogę ...i będziemy na wysokości punktu.
Powiem Wam tak: sprawdziło się co do joty!! "Wyrzuceni" na szlak czerwony, trzymając się podanych instrukcji weszliśmy niemal w punkt (kontrolny). Widać było, że gość zna tutaj każdą ścieżkę :)
Wieża na Złotym Chlumie

Kofola w schronisku o 23:30 :D

Tabliczki

Szkodnik wdrapujący się po nocy na jakąś skałę

Szkodnik po nocy na jakiejś skale :D

"Es ist vollbracht"
Lubię tłumaczenie DOPEŁNIŁO SIĘ / WYPEŁNIŁO SIĘ. To napis na jednej z kapliczek, którą spotykamy po ponownym zjeździe do Jesenika (ze Zlatego Chlumu). Pomału zaczynamy się także kierować z powrotem do Polski. Zejdzie nam jednak trochę, bo spory kawałek przed nami. Czesi śmiali się z nas, że przed świtem dotarcie do Polski nam nie grozi.
Zadamy kłam tej estymacie knedlikowskiej :D i to łapiąc po drodze kolejne punkty kontrolne, powalczymy o powrót jeszcze pod osłoną nocy.
Jednym z punktów po drodze będzie niesamowita kapliczka, którą można zobaczyć poniżej, ale w kartę poleci wpis BPK - Brak Punktu Kontrolnego.
Naszym zadaniem było odpisać inskrypcję na białym kamieniu, ale Malo nie znał "instytucji" WĘDRUJĄCYCH KAMIENI (coś jak Geo-bug'i w Geocachingu) i po prostu ktoś ten kamień zabrał tuż przed rajdem. Nie zmienia to faktu, że nocą taka kapliczką wygląda genialnie.
Do bazy wrócimy o 2:30 w nocy... dość mocno styrani, a tu trzeba jeszcze wrócić do miejsca noclegu, bo o 8:30 wyjeżdżamy do Wrocławia na finały Pucharu Dolnego Śląska w szermierce klasycznej. Sen nam w ten weekend zatem nie grozi. Co innego Malo - zmogło go w NIEbazie i dość słabo ogarnia fakt, że wróciliśmy. Nie będziemy Go mocno rozbudzać, też chcemy jak najszybciej się przespać, chociaż ze 2-3h przed trasą. Normalnie posiedzielibyśmy przy słabo palącym się ognisku, ale mamy naprawdę napięty harmonogram... następnym razem zatem.
Tak więc:
"...już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, ni znaku, tylko silnik w oddali gdzieś gra" (parafraza TEGO utworu)
To nasz silnik gdy odjeżdżamy w noc. Do następnego Jaszczura - oby także górskiego, bo takie są najlepsze. Na ten moment, trzeba przeskoczyć ze świata orientu, w świat żelaza, ale to już kompletnie inna historia.
To powinno być motto naszej dzisiejszej wyprawy

Klimatyczna ta kapliczka

Nasza karta startowa

Kategoria Rajd, SFA