aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Nosal, Kasprowy i Kopa

  • DST 30.00km
  • Aktywność Wędrówka
Niedziela, 17 października 2021 | dodano: 20.10.2021

Miał być Beskid Mały dużą ekipą... ale ekipa się posypała. No ale jak NIE TO NIE. Mnie bardzo ciągnie na 2000m, więc skoro nagle mamy wolną niedzielę, bo nikt nie chce jechać w Beskidy, to jedziemy sami w Tatry. Trochę ciężko było wstać po wczorajszym Rajdzie Waligóry, ale zmobilizowaliśmy się... szczerze, to wstać będzie jeszcze ciężej w poniedziałek do roboty, bo do Krakowa to wrócimy dopiero około północy (z niedzieli na poniedziałek). Jesteśmy niereformowalni... zachód słońca na 2000m npm to jest coś niesamowitego.
No i sezon na szpilki 2021 uważam za otwarty! Raczki, raczki, nieboraczki :D
Mówię oczywiście o nowym sezonie, bo w lutym czy marcu to też się w rakach chodziło. Mówię o pierwszy użyciu raków na jesień 2021... jak ja kocham te szpilki :)
Bez nich byłoby ciężko podejść pod Świnicką Przełęcz, a jeszcze ciężej byłoby zejść z Kopy Kondrackiej - niesamowicie tam oblodzone było.
Ja wiem, ja wiem... onanizm sprzętowy jest straszny, ale cóż poradzić. Jaram się jak Londyn w 1666 każdym dobrym sprzętem :D

Zawsze lubiłem ładne szpilki :)


Jeszcze sporo podejścia przed nami

Zdjęcie razem - rzadkość na wyprawach :) 

"...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, kochana drużyno, nie zwalniajmy marszu"  (całość TUTAJ)

Przełęcz pod Świnicą

Szkodniczek zmienia kolory - ZIELONY :D

Załapaliśmy się na sesję :D

Szkodniczek zmienia kolory - NIEBIESKI :D

Czerwone Wierchy? Chyba zabielane :)

Może dobrze, że się nie udał ten Beskid Mały? :D

"... gór mi mało i trzeba mi więcej (...) góry i góry i ciągle mi nie dość, skazanemu na gór dożywocie..." (całość TUTAJ)

"... i twardy jak kamień plecak pod moją głową i czyjaś postać, która okazała się Tobą" (całość: TUTAJ)

Ciemna strona gór :)

Prawie zawsze spotkamy rogate stwory :)

Wisząc na skale :)

Prawie jak Karakorum :D
Zachód na 2000m jest po prostu niesamowity


Cena za zachód słońca na 2000m, powrót z czołówką ale WARTO :)




Kategoria SFA, Wycieczka

Rajd Waligóry 2021

  • DST 62.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 października 2021 | dodano: 20.10.2021

Pisałem Wam rok temu, że Rajdy Waligóry trzymają niesamowicie wysoki poziom pod kątem atrakcyjności trasy i punktów kontrolnych. Co więcej, Organizatorzy z Piotrem na czele, wzięli sobie chyba do serca moje słowa, bo w tym roku zrobili kolejną, rewelacyjna imprezę! Trasa tej edycji biegła przez tereny w okolicy Lipnicy Murowanej czyli Pogórze Wiśnickie. Już przed rajdem wiemy zatem, że ostro się dziś styramy... tak to jest na pogórzach, za małe pagóry aby budować serpentyny i drogi idące trawersem, nie opłaca się... lepiej pociągnąć drogę pionową do góry - przecież to tylko krótki odcinek... i potem dymacie podjazd 20%... no ale cóż, ponoć "Waligóra to postać o nadludzkiej sile", więc może dymać takie podjazdy!
W sobotni poranek ruszamy zatem na Pogórze Wiśnickie, aby po raz 5-ty w naszej rajdowej karierze zameldować się na starcie Rajdu Waligóry. Mało jest takich rajdów, w których braliśmy udział w KAŻDEJ edycji. Waligóra należy do tego zacnego grona i ten rok bynajmniej tego nie zmieni, bo parę minut po 8:00 rano meldujemy się bazie.
Na początku nastawiamy się, że ten rajd znowu pojedziemy w trójkę (czyli jak zwykle z Andrzejem), ale finalnie okaże się, że dołączy do nas także Wojtek i przez większość czasu będziemy cisnąć przez pagóry jak 4 jeźdźców patolo... apokalipsy. Apokalipsy oczywiście.

Takich pagórów będzie dzisiaj kilka :)



Masz pociąg do... wina?
Parę minut przed 9:00 dostajemy mapę, a na niej 20 pkt kontrolnych. Ha wiedziałem! Będą punkty kontrolne w Paśmie Szpliówki - jak my kochamy ten pagór! Rewelacja.
Planujemy nasz wariant, ale nim pociśniemy na Szpilówkę to chcemy złapać 4 punkty w bardzo bliskiej okolicy bazy. Przypinamy mapy do mapników i ruszamy.
Pierwsze punkty to jednak prawdziwy pociąg... do wina? Tak, ale o winie będzie za chwilę. Na razie skupmy się na pociągu! Mamy 4 punkty kontrolne w niewielkiej odległości od bazy i wszystkie są po jej zachodniej stronie. Owocuje to klimatem typowego maratonu MTB bo wszyscy cisną jak wściekli tym samym wariantem. W takim pociągu trzeba się pilnować aby nie lecieć trybem "pościg", bo Ci z przodu to czasem nie wiedzą gdzie cisną... albo cisną na manowce. 
Ciężko jednak skupić się na mapie kiedy pociąg nie zwalnia na zakrętach i nie ma stacji pośrednich. Podświadomie leci się za prowadzącym nawet jeśli gość jest orientacyjnym nieogarem... Próbujemy kontrolować trasę, ale to naprawdę ciężkie w takim tłumie... Szczęśliwie pociąg dociera do pierwszego lampionu bezbłędnie. Maszynista musiał być ogarnięty.
Chwilę później zaczynają odpadać pierwsze wagony składu, bo Zawodnicy zaczynają wybierać różne warianty między kolejnymi punktami. My oczywiście ciśniemy jakaś ścieżką na azymut bo przecież nie będziemy objeżdżać lasu. Ej to las! Lepiej zatem przez :) 
A co do wspomnianego winna, to drugi lampion to winnica i tu popełniamy wtopę dnia... Nie, nie nawigacyjną, życiową. Łapiemy lampion i ruszany dalej, nawet nie zORIENTowawszy że prowadzona jest tu dla Zawodników degustacja różnych win. Dowiemy się o tym dopiero z oficjalnej galerii rajdu. Mnie to tam bardzo nie ruszy bo i tak nie pije alkoholu wcale, ale Szkodnik podniesie lament że wino rozdawali, a On się nie załapał. Cóż za błędy się płaci, a miał taką okazję wreszcie się z kimś napić. Ileż można samemu pić do lustra? Dramat, prawda? Mieć męża, który nie pije i nie poniewiera Wami po pijaku, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego :P 

W stronę słońca :)


Wystarczy znaleźć coś wiszącego w lesie i już się patelnia cieszy :D


"Z mojego drewnianego gardła nie dobywa się żaden dźwięk... tylko szum liści" i lampionu na wietrze :)
Jest tu jakiś kozak, który bez google mi powie skąd to cytat? Punkty szacunku dla każdego kto wie. Punkty "szkalunku" dla tych co nie wiedzą :P
No i dla tych słabiej obeznanych w klasyce, to podpowiem że jest to cytat z książki "Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1" - ostatnie zdanie ostatniego rozdziału... jeśli nie znacie, to ja gorąco polecam. Uważam, że to wybitna pozycja polskiej fantastyki z rewelacyjnym klimatem. 
A skąd w ogóle takie nawiązanie - dlatego, że jeden z lampionów ukryty jest w drzewie. Ach jak ja lubię takie punkty kontrolne.
Sami możecie obczaić na zdjęciach jak to wygląda.
A mówiąc o drzewach i lasach to z (tym razem) ludzkich gardeł dobywa się także zapytanie "gdzie są nasze rowery?".
Chłopaki zostawili rowery i poszli po lampion pieszo. Jako, że się trochę tego lampionu naszukali, to teraz szukają rowerów, bo nie wiedzą gdzie je zostawili.
My akurat zrobiliśmy sobie mały popas, siedzimy na jakimś pniaku, wsuwamy bułeczkę, a Ci przechodzą obok nas już 4-ty raz, szukając maszyn.
Jak tak dalej pójdzie to zostawiamy Im trochę naszej wałówki, aby mieli coś na ząb wieczorem, bo zapowiada się że mogą się Im te poszukiwania trochę przedłużyć.
Nie śmieję się jednak bardzo, bo my kiedyś tak ze 2 godziny w nocy szukaliśmy rowerów na Rudawskiej Wyrypie parę lat temu.
No nic, za bardzo nie pomożemy, bo w końcu nie wiemy gdzie je zostawili. Ruszamy dalej...

Ale dziurę w pniu Szkodnik wygryzł... :)

Gdzieś w Paśmie Szpilówki :)


Kierunek - nasz kochany SZPILÓWEK!!
Mamy punkt na szczycie czyli na wieży widokowej, ale nim się tam dostaniemy to mamy do zaliczenia inne punkty rozsiane po całym Paśmie Szpilówki.
Ten kawałek rajdu to po prostu mieszanka trybów "nawigacja level expert" (bez ironii) i "warianty DOSKONALE czarny" (wariant doskonale czarny to zarośnięty wąwóz na średniej wielkości grupę rowerzystów).
Na początku próbujemy dotrzeć do wodospadu, ale drogi w terenie zupełnie nie zgadzają się z mapą. Nawigujemy zatem z kompasem, aby w miarę utrzymać kierunek:
na szagę przez polanę, potem ścieżką, ale gdy skręci nie tak jak trzeba, to wtedy korygujemy przez krzory. Włączył mi się jakiś wewnętrzny GPS bo jestem pewien, że wyjdziemy na lampion... nieważne, że jesteśmy teraz w bliżej nieokreślonym na mapie miejscu w środku krzaków, ale kierunek jest dobry, no kolejnych skrzyżowaniach zdajemy się na intuicję... i udaje się: wychodzimy wprost na punkt kontrolny. Jest moc!
Wariant kombinowany doprowadza nas do małego wodospadu, który nota bene jest ślicznym miejscem, którego nie znałem, choć przecież Szpilówkę znamy i lubimy.

Bardzo urokliwy punkt kontrolny

Po co komu drogi :D


Teraz będzie mocno pod górę - srogi podpych, bo trzeba dostać się do szlaku, który doprowadzi do innego szlaku, który prowadzi pod wieżę widokową.
Pchamy stromym zboczem, licząc że ścieżka doprowadzi nas do traktu... ale kończy się mega wąwozem. No nic, nie pierwszy (i nie ostatni) wąwóz w naszym życiu - przecież nie będziemy się cofać i szukać objazdu. DZIDA PRZEZ... Z Wojtkiem to zwykle nieraz się mijamy na trasie, ale tym razem jedziemy razem od samego początku, więc będzie mógł samodzielnie przekonać się czy opowieści o czarnym wariancie mówią prawdę. Ryjemy jak dziki przez wąwóz... a jest on niczego sobie, wielki i stromy. Mijamy po drodze Michała i Renatę, który twierdzą że powinna być tu droga... może i powinna, a może i jest, tylko wąwóz ją zasłania :D 
Mówią o nas czasem, że widzimy drogi tam gdzie ich nie ma... NIE, NIE, NIE! źle formułujecie problem. Takie postawienie sprawy sugeruje, że my widzimy coś co naprawdę nie istnieje. A jest zupełnie na odwrót, to inni nie dostrzegają czegoś istnieje. No dobra, może nie są to drogi sensu stricte, ale możliwości w miarę kontrolowanego przedarcia się przez przeszkody.
Jakże mi tego brakowało, bo ostatnio hasaliśmy sobie po Tatrach, a w TPN to nie wolno skrótem przez wąwóz. Dobrze znowu drzeć na dziko przez chaszcz i krzor! Co by z wprawy nie wyjść.

Szkodnik Wąwozowy :)


Sekwencyjnie, sekwencyjnie :)

Znowu pod górę :)


Za wąwozem nadziewamy się na jakiś kosmos - prawdziwy Wielki Wóz :D
Oczywiście od razu wpadamy na pomysł głupiego zdjęcia (można zobaczyć poniżej).
Wojtek się śmieje, że nie ma bata aby nam pożyczyć. Ale... my nie musimy pożyczać. Nie taki asortyment mamy u nas na wyposażeniu s... ali trenigowej (a co pomyśleliście, zboki :P).
Robiliśmy sobie nieraz pojedynki na Rapier z płaszczem vs bat ze sztyletem. Powiem Wam, że zabawa jest przednia kiedy bat siada Wam na plecy albo na maskę (szermierczą).
Jak walczycie z dobrym Wybatożakiem to ciężko jest podejść... a potem pacan jeszcze zapyta: "27 chłost na plery, Ty to chyba lubisz..."
Jak ktoś nie wierzy to kameralnie mogę pokazać zdjęcia, bo do netu to się jednak nie nadają...

Rozmawia dwóch kolegów:
- Co u Ciebie?
- Ożeniłem się.
- No to musisz być szczęśliwy
- Muszę...


Walimy na wieże po kolejny lampion, ale chwilę później opuszcza nas Wojtek. Będzie kierował się już pomału do bazy - my ciśniemy dalej.

Jak ja lubię tą wieżę :D

Nie dziwię się, że Wojtek nie chciał dłużej jechać naszym wariantem... w końcu my będziemy chcieli odwiedzić starego przyjaciela Adolfa H, czyli hail'ującego konia... nie wierzycie?
No to wytłumaczcie mi to... co artysta miał na myśli...


Something wicked comes this way...


Drży na baranie wełna, kiedy owce strzygą (to teraz to się strzyganiem nazywa, tak :P )
Wszystkie punkty w Paśmie Szpilówki zaliczone, pora ruszać dalej... "Spadamy" w dół, łapiąc dowolne ścieżki idące mniej więcej w dobrym kierunku czyli do drogi asfaltowej pod pasmem, a czekajcie... dam radę napisać to trochę bardziej dramatycznie... do SZOSY NA RAJBROT! Szosa na Rajbrot, brzmi kozacko, nie?
Łatwiej napisać niż zrobić, bo na mapie nie ma tu za bardzo ścieżek prowadzących w dół, tak jakbyśmy chcieli... w rzeczywistości jest ich nawet kilka, więc zjeżdżamy z kompasem w ręce. W pewnym momencie jedna z takich ścieżek wyprowadza nas na polanę pełną owiec. Krzyczę "hej owieczki" ale stwory dostają niemal ataku paniki gdy nasze spojrzenia się spotkają. Wszystkie ze strachem przysiadają na zadach. No tak, moja reputacja mnie wyprzedza. Aż całe drżą... moje owieczki. Zawsze miałem problem z poprawnym odczytywaniem emocji... drżą z... z...z... podekscytowania? Owieczki... 
Szkodnik coś krzyczy budząc mnie z transu.... WAT? Przecież nie będziesz chyba zazdrosna o... o...ow... ej, sama kiedyś mówiłaś że mam pozwolenie na... co? Dziś nie?
Ech tak to jest z kobietami, umawiać się na coś... kobiety czasem są jak Warszawa: z jednej strony Wola i Ochota, a z drugiej... sprawdźcie sobie na mapie (bo mnie Czytelniczki zatłuką jak powiem to na głos) :P
Kiedyś mi kolega opowiadał, że od własnej panny po twarzy dostał... a było to tak: dziewczę pochylone przed lodówką, wybiera jakieś kąski na obiad, a tego tak naszło na szybką akcję, więc zakrada się od tyłu i (wyciąga) działa... a tu nagle jak nie dostanie po ryj...
Pytam: nie lubi od tyłu?
On: lubi, ale nie w Carrefour'ze.

No nie dogodzisz. A już na pewno nie w Carefour'ze... :P
No więc Szkodnik krzyczy, że nie mamy czasu na owco-branie i musimy jechać. No nic, następnym razem owieczki... chwilę potem mijamy jakiegoś gościa, który patrzy nas dziwnie.
W sumie to nie dziwne, że patrzy dziwnie - wyjechaliśmy z lasu wprost na jego dom. Szkodnik krzyczy, że przepraszamy i że przemkniemy tylko do drogi... może dobrze, że mnie powstrzymał przed owco-braniem, bo chyba bym tego chłopu nie wytłumaczył....
Dopadamy do szosy na Rajbrot i ciśniemy ile sił w nogach po kolejne punkty kontrolne bo zaczyna być krucho z czasem.


Tętno w strefie śmierci... czyli "Lepiej być o trzy godziny za wcześnie niż o minutę za późno".
Tak przynajmniej pisał William S. ale na pisaniu to On się może i znał (nawet zacnie bym rzekł), ale na rajdach to chyba nie. W 3 godziny to można jeszcze sporo punktów kontrolnych wyhaczyć! Szosa na Rajbrot dała nam jednak popalić... podjazd był długi i stromy. Jeszcze bardziej nas to spowolniło. Czasu nie zostało zatem wiele, ale postanawiamy powalczyć o jeszcze dwa punkty. Limit spóźnień jest dzisiaj bardzo łaskawy gdyż jest to "-1" punkt za każde rozpoczęte 10 min spóźnienia. Warto zatem zaryzykować. 
Skończy się to oczywiście jak zwykle... dzidą na bazę i dymaniem ile fabryka dała. Będziemy gnać jak powietrze, któremu się spieszy (czyli wicher...), tętno znowu wskoczy w strefę śmierci, a z pod kół będzie się po prostu dymić. Tym razem jednak pomylimy się w naszej rachubie o jedną minutę. Tysiące razy finiszowaliśmy na sekundy przed limitem, ale tym razem braknie nam paręnastu sekund. Statystyka. Nie może się zawsze udawać. Odbierze nam to jeden punkt, więc skoro ryzykowaliśmy z ostatnim punktem czy jechać czy nie jechać, to wychodzimy wprawdzie na zero, ale okaże się, że gdybyśmy przyjechali w terminie, to Basia miała by trzecie miejsce!
A tak spadła zaraz poza podium. Bardzo nas to nie ruszy, bo od pewnego czasu właściwie przestaliśmy się ścigać... Kiedyś to się każdy punkt pucharu liczyło, sprawdzało wyniki i miejsca... aż w końcu doszliśmy do rozsądnego wniosku "a po ch**j" :D
...i od razu zaczęło się łatwiej jeździć - łatwiej w znaczeniu bez presji: uda się to super, nie uda się to nic się nie dzieje. Niemniej otrzeć się o pudło o parę sekund to zawsze zostawia poczucie, że trzeba było gdzieś się bardziej spiąć... to nie godzina, to nie kwadrans, to kilka sekund. 
Ale i tak było rewelacyjnie - piękna trasa i kapitalna zabawa. W bazie posiedzimy przy grillu jeszcze ze dwie godziny i będziemy się zbierać, bo w niedzielę walimy w Tatry, trzeba będzie zatem wstać dość wcześnie. Super było wrócić na Rajd Waligóry!

Skałki :)

Ostatni punkt dzisiaj






Kategoria SFA, Wycieczka

Starorobociański Wołowiec i Grześ

  • DST 35.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 9 października 2021 | dodano: 10.10.2021

35 km i ponad 2100 podejść czyli wyrypa niby zastępcza, a jednak planowana już od dawna.
Zastępcza bo miała być sroga poniewierka na Rajdzie Wyzwanie (tak jak to było rok temu), zwłaszcza że byliśmy zachwyceni trasą poprzednią edycją. Tym razem miała być trasa 300km w limicie grubo ponad 24h non-stop... no czego chcieć więcej! No tylko tego aby ten rajd się odbył... owszem Wyzwanie 2021 doszło do skutku, ale ze względu na brak chętnych na trasy "długie" (ludzie co z Wami... trasy koło lub ponad  200 km to są piękne dystanse i najlepsze przygody!!) rajd odwołał najdłuższe trasy. Nie powiem... trochę nas to zasmuciło, bo od kilku miesięcy nastawialiśmy się na zacne sponiewieranie, upodlenie i wybatożenie na początku października. 
Organizatorzy zapraszali nas wprawdzie na trasy krótsze, ale patrząc na okno pogodowe, które się zapowiadało na ten weekend, postanowiliśmy - w obliczu braku tras długich - wrócić do naszych tatrzańskich planów... Tatry to problem: z jeden strony kochamy te góry, a z drugiej jeżdżenie tam jest czasem samobójstwem pod kątem tłumów i korków. Październik jest już trochę bardziej bezpieczny niż lipiec czy sierpień, ale i tak trzeba się czasem nakombinować jak ugryźć temat. Przede wszystkim unikać jak ognia okolic Morskiego Oka...
Naszym dzisiejszym planem jest domknąć pewne nieciągłości na mapie tatrzańskich szlaków (lub odświeżyć sobie miejsca, w których nie byliśmy latami).
Rok temu od słowackiej strony wykreśliliśmy nasze ponad 2000-tysięczne "szlaki":
a) Baraniec - Smerek - Rohacz Płaczliwy - Rohacz Ostry - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Jakubina - Grań Otargańców (kocham tą nazwę!!) --> zdjęcia i relacja TUTAJ
b) Blyszcz - Bystra   --> zdjęcia i relacja TUTAJ

Połączeniem pomiędzy obiema powyższymi trasami będzie zatem trasa przez Starorobociański Wierch (2176m) oraz Kończysty Wierch (2002m), do której dołożymy "powtórkę" przez Jarząbczy i Wołowiec, po to aby na koniec złapać jeszcze Rakonia (1879m) i Grzesia (1653m).
Tak też będzie wyglądać nasza dzisiejsza wyprawa a zaczniemy ją z Doliny Cho-Cho (jak ja ją nazywam)... w której o godzinie 7:45 jest minus 4 stopnie... grubo, zima już w natarciu.
W samej dolinie trochę ludzi jest, ale bez tłumów - żadnego problemu z parkowaniem czy kolejkami,  to jednak już październik.
Ruszamy mocnym tempem pod górę aby jak najszybciej wyjść wysoko i zostać tam do zachodu słońca :)
Góry po 16:00 mocno pustoszeją, a zachód słońca na 2000m npm TO JEST TO !!!!

Finalnie okazało się, że ludzi na tych szlakach było naprawdę umiarkowanie: zagęszczenia na szczycie, na który można wyjść z doliny (np. Starorobociański), ale na przykład na Jarząbczym do którego trzeba dołożyć 2h spacer po zrobieniu Wołowca lub Starorobociańskiego, to już całych 5 osób... i to jest piękne :)
Na Wołowcu byliśmy około 16:00 i dosłownie w 15 minut zrobiło się pusto, a Rakoń i Grześ przed 18:00... nikogo. Tylko promienie zachodzącego słońca i lecąca "w oczach" w dół temperatura. Powrót oczywiście "na latarkach"... ech szkoda, że to nie czerwiec... zachód słońca o 18:00, zamiast o 21:00... ech, idzie zima.
Ale z drugiej strony Tatry zimą też są przecież piękne.

W drodze na Starorobociański Wierch


Pogoda jak potoczna nazwa północnej trybuny Stadionu Wojska Polskiego im. Marszałka Piłsudskiego przy Łazienkowskiej w Warszawie (dla niekumatych ŻYLETA)

W stronę słońca :)

Zdjęcia nie kłamią - tłumów nie ma (w przeciwieństwie do Morskiego Oka...)

Smoki na szlaku! Wspominałem Wam ostatnio, że kiedyś miałem słabość do smoków :D 

W drodze na Wołowiec...

...z widokiem na Rohacz

Spojrzenie w tył - Jarząbczy Wierch (ja nie wiem, jak myśmy to w sierpniu 2020 podeszli...)

Mówiłem, że Jarząbczy  (tak , tak chronologia zdjęć właśnie poszła się paść...) :)

No to teraz poszła się paść jeszcze bardziej :D :D :D

Za Szkodnikiem Starorobociański - stamtąd schodzimy

Chronologia wróciła czy nie? Znawcy Tatry będą wiedzieć gdzie to jest :)

Mówiłem, że pogoda żyleta :)

"... ja wlokę cień, cień wlecze mnie, kałuże lśnią mi pod nogami" - no wlecze, wlecze i jeszcze popędza (cytaty oczywiście z Mistrza Jacka --> TUTAJ)

Szczyt Wołowca - a niebieski idzie stąd wprost do nieba, no ale to chyba normalne bo przecież:
"Najlepsze rzeczy w życiu nie wywieszają białej flagi, trzeba brać je szturmem"


Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia w górach

Rakoń w promieniach zachodzącego słońca

Grześ :)

Jak my kochamy szlaki graniczne :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Przejście smoka 2021

  • DST 62.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 października 2021 | dodano: 06.10.2021

Urlop w okolicach Kazimierza Dolnego kończymy rajdem Przejście Smoka. Tak mieliśmy to zaplanowane od samo początku - siedzieć w wąwozach przez tydzień (od soboty 25.09) i wracać na Kraków zaliczając pod drodze smoka, to znaczy "Przejście Smoka"... bo smoków jako takich to nie zaliczam już od dawna. Kiedyś to się było ogierem i zaliczało co popadnie, nawet smoki... ale kiedy to było to. Dawno temu i nieprawda :P
Dziś zatem przyjdzie nam zaliczyć Przejście (Smoka). Jest to dość nowa (rowerowo) impreza w kalendarzu rajdowym, a organizatorami są członkowie Klubu INO "Stowarzysze".
Z tego co wiem to na poprzedniej edycji pojawili się pierwsi rowerzyści, ale teraz to już oficjalne: mamy do wyboru dwie trasy rowerowe. Jak zawsze zapisujemy się na tą dłuższą... my już chyba nigdy nie zmądrzejemy. Ogólnie impreza to duże święto ORIENT'u bo zawody będą klimatem bardziej przypominać KrakINO niż typowy maraton na orientację - dla ludzi nie w temacie, mówiąc najprościej: bardziej marsze niż biegi, bardziej "na orientację" niż "maraton". Lubimy rowerowe przeloty i "upalanie" po lesie, ale imprezy stawiające na "nawigację, a nie na mocną łydę" też są w pyteczkę - w końcu jeździmy na Jaszczury, prawda? Znajdziecie zatem tu także, oprócz tras rajdowych, klasyczne KrakINO'owe trasy TP, TU, TZ.
...czyli mamy święto orientacji, ale dla nas jest także inne święto w tle, nasze prywatne. 2 października to rocznica naszego ślubu i tym razem jest ona (matematycznie) binarnie-piękna bo 11-sta. Zapowiada się zatem, że spędzimy ją w lesie, a dokładniej to w Puszczy Iłżeckiej. Niektórzy idą sobie na jakaś kolację przy świecach, inni wolą nie pamiętać tego dnia, a my jedziemy do lasu szukać lampionów... Wiecie jak jest "Za Tobą pójdę prosto w las, nie obejrzę się, nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie. Niczego mi nie będzie żal, pójdę tak jak w dym, tylko powiedz że azymut dobry" :D (oczywiście tekst to parafraza Krzysztofa)

Punkt przy ambonie - klasyka klasyk poganiana klasyką :)


(Dziki) Kryzys migracyjny na granicy...
Jak ktoś jest bardzo wrażliwy i nie lubi czarnego humoru uznając, że z niektórych spraw nie wypada żartować, to niech lepiej pominie ten akapit... dobrze radzę, bo spłoniemy w piekle za tą relację... ale muszę, po prostu muszę.
Na odprawie dowiemy się, że przez całą długość Puszczy Iłżeckiej przebiega ogrodzenie - siatka. Na pytanie "WTF?", okaże się że jest to obrona przed ASF. Straż Leśna walnęła mur mający zapobiegać migracji dzików pomiędzy nadleśnictwami... no i wtedy jak to słyszę, to zaczyna mnie skręcać w środku. (Spłonę w piekle... spłonę w piekle za to...)  Straż Leśna, tak? Druty na granicy i dziki szturmujące granicę w poszukiwaniu lepszego... lasu? (Szykują mi już kocioł ze smołą...)  ale zaczynam żartować, że lokalni leśnicy inspirowali się zdarzeniami na granicy z Białorusią. Dziki nielegalnie próbują przejść przez ogrodzenie nęcone obietnicą lepszych żołędzi, a leśnicy robią im "PUSH-BACK" , spychając je z powrotem na stronę sąsiedniego nadleśnictwa. (...w piekle) Locha z młodymi "Teraz!" i przedziera się przez siatkę, a leśnik w moro wyjeżdża jej z buta w głowę "wracaj do swojego lasu!". 
Małe dziki płaczą, a leśnik kopami odsyła je stronę z której przyszły (spłonę...w smole)
Rzecznik Straży Leśnej "te dziki przerzucane są do sąsiedniego nadleśnictwa przez Oligarchów Polnych, aby nie wyjadały ich upraw, a potem kierowane są ku granicy naszego nadleśnictwa"
Dziennikarz: "A dziki miały testy na ASF, to czyste dziki?"
Leśnik 2: "Czyste to były rano, ale jest sporo błota przy ogrodzeniu... koczują przy siatce, a mocno padało"
Rzecznik: "Czysty to będziemy mieć rasowo las, żadnych obcych dzików. Nasz las dla naszych dzików"
A dokoła aktywiści z transparentami "ASF to fałszywa pandemia. Nie znam żadnego dzika który by chorował", "Wszyscy jesteśmy (jak) DZIKI. Otwórzcie bramy".

Organizatorzy prowadzą odprawę i przekazują nam jakieś pewnie ważne informacje, a ja walczę z samym sobą aby się nie śmiać... wiem, wiem, spłonę w piekle...

Wszędzie roboty drogowe, nawet w lesie trzeba jeździć objazdami :)



(Trochę) szalone (te) liczby

Ważną informacją z odprawy jest to, że wspomniane ogrodzenie można przekraczać - należy je po prostu za sobą zamykać. Na mapie zaznaczone są przejścia - trzeba będzie to uwzględnić w nawigacji dzisiaj, bo nie każda droga ma bramę i nie w każdym miejscu można przekroczyć granicę nadleśnictwa. Na mapie mamy zaznaczone przejścia, a mówiąc o mapie to możecie ją sobie zobaczyć TUTAJ (mówiłem, że KrakINO'owa! Typowa mapa sportowa, a nie turystyczna).
Skala to 1:30 000 i musimy się szybko "przesiąść" na inną nawigację bo ostatnio jeździliśmy nie na 30-tkach, a na 75-tkach, wszystko zatem będzie działo się znaczenie szybciej i trzeba uważać, aby czegoś nie przestrzelić.
Na trasę ruszamy w trójkę bo Andrzej także przybył przejść Smoka. Dawno się nie widzieliśmy więc fajnie będzie na nowo sformować drużynę lampionu :)
Na nasz pierwszy łup wybieramy zamek/basztę w Iłży, jeden z niewielu nie-leśnych punktów na trasie i tu pierwszy ZONK, bo numer punktu na mapie nie zgadza się z numerem na lampionie.
Normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, bo bardzo często nie ma to większego znaczenia, ale tutaj na odprawie Organizatorzy bardzo podkreślali, że to istotne... co robić?
Postanawiamy trzymać się oznaczenia na lampionie i podbijamy kartę zgodnie z lampionem. Jeśli jest on zamieniony z innym to spoko, po prostu potwierdzenia na karcie będą na odwrót... ale jeśli kilka lampionów będzie mieć ten problem, to zrobi się niezły chaos na naszej karcie. W trasie będziemy 8 godzin, więc nie sposób będzie zapamiętać wszystkich takich przypadków - postanawiamy się jednak tym na razie nie martwić, ale robić swoje, czyli cisnąć i nawigować.
Ruszamy w stronę Puszczy, po drodze zaliczając jeszcze punkt na starej kolejce... którego numer także nie zgadza się z mapą. Oj coś czuję, że będzie śmiesznie :)

Czy Pani się puszcza... Iłżecka podoba?
No tak średnio bym powiedział, tak średnio... oczywiście kochamy lasy, bo w lesie jest fajnie. Las to nasz drugi dom, więc przez "tak średnio" rozumiem słabą przejezdność dróg. Ciągle wpakowujemy się w jakieś błoto lub chaszcze... a co będę mówił, patrzcie sami:

Na mapie jest to oczywiście piękna czarna droga...

Kolejna czarna (gruba, nieprzerywana droga)

Taaa... musicie przyznać że zaskakująco głęboko tutaj jest, prawda?

Gdy drzemy przez takie chaszcze, zawsze się boję że spotkam jakiegoś porąbanego rogatego... wiele w życiu widziałem, wiele rzeczy nas goniło po lesie, ale ostatnio mam traumę, bo poznałem zwierzę, które napawa mnie lękiem... ponoć lubi właśnie takie zarośla i dzikie tereny, więc jak się w coś takiego wpakujecie, to rośnie prawdopodobieństwo spotkania. Już pewnie czeka i ostrzy na nas... no właśnie, co ostrzy... na pewno chcecie wiedzieć... na pewno? To proszę:

Było pytać? Ostrzegałem... no więc napawa (nadziewa...) mnie lękiem. Ten lęk ma nawet określoną długość... w znaczeniu, że trwa :P
Wyobraźcie sobie spotkanie... Porąbany Rogaty wypada zza krzaków, chrząka i nawala Was... dobra, bo ta myśl zaczyna dryfować w bardzo złą stronę. 
Chociaż w sumie jak się tak zastanowić, to to musi działać. Wyobraźcie sobie, chcecie mi wbić na kwadrat, na mój rewir, nieproszeni... walicie przez drzwi na pewniaka, a tu nagle jakiś kolo - "cały w bieli", w czapce z rogami, dziwnie chrząkający i... ten fragment pominę. No ale co? Obstawiam, że niejeden by zrezygnował z dalszej próby przejęcia rewiru.
Mówią, że jak coś jest głupie, ale działa, to nie do końca jest głupie... może trzeba by sprawdzić ten sposób. Szkodnik!!! Nie widziałeś mojej czapki z rogami... albo wiem, maska lisa też będzie git :D
No ale co by nie mówić zdarzają się nam też punkty kontrolny perełki, jak:

czy też:


Lost in the woods...
Ale nie my, a karta Andrzeja. Zgubił ją na jednym z punktów kontrolnych. Coś nam dzisiaj nie idzie, ciągle wpadamy na drogi o słabej przejezdności, a jak uda się rozwinąć jakąś prędkość większą niż kilka na godzinę, bo znajdziemy leśną autostradę, to Andrzej zgubi kartę.
Musi się po Nią wrócić prawie 2 km. Postanawiamy zaczekać na Niego, a On leci na poprzedni punkt kontrolny. Miejmy nadzieję, że nie spotka Rogatego po drodze... w trójkę mielibyśmy jeszcze jakąś szansę, ale samemu. Najgorsze to pochrząkiwanie, straszne to jest... :)
Andrzejowi udaje się odnaleźć zgubę - została stricte przy poprzednim lampionie.
Jesteśmy po tygodniu wypraw rowerowych, więc w sumie można trochę odpocząć, gdy Andrzej wraca szukać karty. Nie ma tego złego :)

Lasy, lasy, lasy...

Zdarzają się także i przeloty :)

Jesień, piękna złota jesień


Prezent na rocznicę :)
Do bazy wracamy kilka minut przed limitem, cała trasa 58 pkt była nie do zrobienia... nie w 8 godzin. Nawet jeśli przyjmiecie, że zaliczenie pkt kontrolnego (zejście z roweru, podbicie karty, ponowne ruszenie) zajmie Wam 1 min, to przy takiej ilości lampionów, jedna godzina upływa na samym technicznym potwierdzeniu obecności. Natomiast założenie 1 min na pkt jest zwykle niedorzeczne, bo nierzadko trzeba do tego lampionu dotrzeć z buta, bo podjechać się nie da - mamy dołki, leje, szczyty górki, jary.
Jak przyjmiecie 3 min, co jest i tak mega optymistyczne (bo do niektórych lampionów szliśmy z buta przez krzaki i po 200-300 metrów), to zostanie Wam na objechanie całej trasy (100km) tylko 5 godzin. Mówimy o nawigacji perfekcyjnej, bez błędów, bez korekt... co rzadko się zdarza :)
Ogólnie zatem cała trasa była nie do zrobienia. I tak udało się zrobić sporo, co finalnie dało Basi drugie miejsce na podium. Zaskoczyło nas to, bo zrobiliśmy przecież tylko 60% trasy... wynika chyba z tego (tego, czyli wyniku, rozumiecie? Wynika z wyniku, że... chyba nie były to łatwe zawody.  
Bardzo miły prezent na rocznicę ślubu - wiecie jak to jest w małżeństwie, "on ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :D
Tak powiadają. Co by jednak nie mówić, chyba udało nam się PRZEJŚĆ (jakiegoś) SMOKA :)

Przejezdne drogi - rarytas :)

Więcej przejezdnych dróg - od tej "szosy" odmierzaliśmy się na kilka różnych punktów

Wystawiwszy łapkę po lampion :)

Punkt kontrolny: koniec torów. Było by, nie?

Zacny wafel na koniec :)


Kategoria Rajd, SFA

Poniewierka w Górach Pieprzo...wych

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 października 2021 | dodano: 03.10.2021

Na Góry Pieprzowe ostrzyliśmy sobie korby już od dawna i jakoś tak nigdy nie były one po drodze. Kiedy zatem wyjeździliśmy już wszystkie możliwe tereny dokoła Kazimierza, na ostatnią wyprawę naszego wakacyjnego wyjazdu wybieramy Sandomierz. Nie bylem w tym mieście... naprawdę lata (inna sprawa, że jak już byłem to byłem pod nim :D).  Nic dziwnego, że unikam takich miejsc, skoro to najbardziej niebezpieczne miasto w Polsce - nie ma tygodnia aby nie było tu jakiegoś morderstwa! Dobrze przynajmniej, że Ojciec Atencjusz (czy jakos tak) umie to jakoś ogarnąć, skoro miejscowe służby sobie nie radzą...
My udaliśmy w Góry Pieprzowe, sprawdzić czy są tak dzikie jak powiadają i okazało się, że są... dziksze. Robienie tej trasy z rowerem mija się z celem, jest - powiedziałbym - daremne, ale była to naprawdę mocna przygoda, zwłaszcza że dzień wcześniej mocno padało i wszystko było mega śliskie...
To naprawdę nie są tereny na rower. Wąska, zakrzaczona ścieżka, chore nachylenia, glina po której ślizga się każdy bieżnik... wszystko parzy, drapie i kłuje. Jak ja kocham takie miejsca!
Szkodnik kocha je trochę mniej, ale nadal dzielnie przedzierał się przez dżunglę! Dobrze mieć takiego Szkodnika, co w takich chwilach nie siada i płacze, tylko wyciąga maczetę i pomaga torować.
Niesamowite miejsce... ciężko podejść z rowerem, ciężko zejść... wąsko, kierownica i koła łapią się o gałęzie i krzory, liczba kolców na gałęziach przekracza wszystkie możliwe dopuszczalne normy, buty ślizgają się na mokrej ścieżce i trzeba nieść rower na plecach lub ramieniu, bo ręce potrzebne są do chwytania się drzew.
W jednym miejscu nie mogłem się wspiąć na śliskiej glebie i rower się mi się mieścił między gałęziami... i wtedy dostałem dodatkowej motywacji. Rower zsunął mi się z ramienia i kierownicą uderzył w... gniazdo os.  O k***... grubo.
Żółte stwory nie dostały wprawdzie jeszcze "wściku", ale zaniepokoiły się już dość mocno i poderwały spore siły powietrzne. Nasiliły się ich agresywne patrole okolicy. Jak nie mogłem wyjść po skarpie bo się ślizgałem, to nagle odkryłem że mam całkiem niezłe pazury. Chwyciłem się gleby tak jak komornik chwyta telewizor i nagle ściana, która była nie do zrobienia poszła od kopa.
Zawsze wiedziałem, że to kwestia dobrej motywacji.

"Ona przychodzi chytrze, bez ostrzeżeń i gróźb. Krzyczy pękniętą liną, kamieniem zerwanym spod stóp..." (całość: TUTAJ)
No pierwsze "góry" w których zerwała się pode mną lina. Powiem Wam, że niefajne uczucie (wolę jednak tutaj niż w Tatrach czy Alpach).
Była do zrobienia krótka, ale niemal pionowa ściana. Bez roweru to byście się chwycili się drzew i korzeni, ale z rowerem to wcale nie takie proste, bo grawitacja go jednak trochę ściąga z powrotem... wziąłem rower na plecy (a dokładniej na plecak), obu ręcz chwyciłem linę i ruszam do przodu. Jest tak  ślisko, że buty zjeżdżają - wspinam się właściwie tylko na rękach i nagle TRACH... lina pęka. Jak nie pojadę w dół... ze 4 metry i to prosto z kolczaste krzory. Rower na plecach mnie trochę przygniata i ciężko się wygramolić z potrzasku. Ostra akcja...

Robienie tej trasy z rowerem jest daremne :)

No stromo tu mają

Przez dżunglę :)

Walczymy :)

Każdy sposób dobry, byle rower nie runął w dół... na zdjęciu tego nie widać, ale tu było MEGA ślisko.

Hmmm.... chodzi, że można je nawalać tą metalową rurą? Jeśli nawalacie mocno, to rzeczywiście może je odstraszyć :)

Pieprz pod nogami :)

Próba zjazdu, jak coś jałowiec poniżej będzie Was łapał :)

Lenon zza krzaka :)

Wciąż dalej i dalej :)

Taka lina pode mną pękła...

Sekwencyjnie: najpierw Szkodnik, potem jeden rower, potem drugi rower, potem dopiero reszta :)

Tak, to nadal szlak :)

...który doprowadził nas do końca. Dosłownie.
"Po szwadronie ni śladu, ni znaku... za urwiskiem - tam wije się rzeka, a za rzeką mogiła i krzyż"
(całość: TUTAJ)

"Inny wymiar upojenia..." zgadzam się... taka trasa z rowerem to lepsze niż narkotyki :D

Od teraz miało być już przejezdnie... No więc, czerwony szlak w okolicach Sandomierza....  

...ale kapliczka urokliwa

Odwiedzam n(PRA)przodka. Ponoć nieźle "robił bronią" i ożenił się z Barbarą. Brzmi znajomo :)

Góry Pieprzowe, Góry Wysokie :D




Kategoria SFA, Wycieczka

Kazimierz Wąwozowy z Puław :)

  • DST 80.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 września 2021 | dodano: 30.10.2021

Piękna wyprawa po niezliczonych wąwozach w okolicach Kazimierza nad Wisłą oraz Puław.
A skoro jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów, to łapcie sporo takich obrazów:

Jak ja lubię to perspektywę.

Bardzo polecam TEN FILM ---> bardzo uświadamia skąd tyle cmentarzy

W nieustannym pędzie

Wąwóz Korzeniowy Dół ::)

Wąwóz Korzeniowy Dół 2

Niektóre wąwozy nie są bardzo turystyczne :)

Podejście pod Górę 3 Krzyży

Gdy Aleksander ujrzał swe imperium to zapłakał... bo nie zostało już nic do podbicia.

Góra 3 Krzyży

A mówili, że podążamy drogą bez powrotu :)

Nic tylko cisnąć !!!

Ruiny zamku Firlejów

Góra 3 Krzyży 2 (serio - mają tu dwie takie góry :D )

Zapadlisko :)

Uroki wąwozów :)

Zawsze, po prostu ZAWSZE. Chyba mamy jakiś radar na lampiony punktów kontrolnych :D

Park w Puławach robi wrażenie

Park w Puławach robi wrażenie 2

Niebieski taki trochę oswojony :)

Zacny ten park, doprawdy zacny

Wieża w widokiem na Wisłę

Czy my przypadkiem nie zjechaliśmy z tego Green Velo, tak pytam...?

Niesamowity kirkut - jeden z najpiękniejszych jakie widziałem (a to, że znowu na cmentarzu nocą... no jakoś tak nam to wychodzi)
Dziesiątki macew, a na każdej inny wzór, inna symbolika...
Nasz kierowca cierpliwie na nas czekał cały dzień :)


Kategoria SFA, Wycieczka

Puszczą Kozienicą do Studzianek Pancernych

  • DST 111.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 września 2021 | dodano: 29.10.2021

PROJEKT: zalicz wszystkie większe kompleksy leśne w kraju nadal w toku. Tym razem padło na Puszczę Kozienicką, która nigdy do tej pory nie była nam pod drodze (no ile razy w życiu, z  własnej nieprzymuszonej woli jedziecie w okolice Radomia?). Planem było dojechać przez Puszczę do Studzianek Pancernych bo to niesamowite miejsce pod kątem IIWW, a przy okazji odwiedzić wszystkie ważniejsze miejsca w tym niemałym lesie - różne cmentarze wojenne czy też "Źródła Królewskie". 
Krótka fotorelacja z tejże wyprawy:

Jak ja kocham lasy!!!

Niezmiennie :)

"Gdy w boju padnę - o, daj mi imię, moja ty twarda żołnierska ziemią" - (całość TUTAJ)

Źródła Królewskie

Szkodnik na drzewie :)

ZAGOŻDŻON, nie wiecie ile ma Hit Points'ów? Jakiś "resist fire"?

O nie, najgorzej - ZAGOŻDŻON !!!

Studzianki Pancerne - pomnikiem jest czołg, który pierwszy wjechał do tej miejscowości po bitwie. Niesamowite!

Załoga w 1945

Sam nie wiem co myśleć o tych ciągłych próbach nuklearnych pod Radomiem...

Luz de mis ojos :)

"I've been running after hope and living on a prayer. The sign in the road says 'we're going NOWHERE" (Całość TUTAJ)

To zacna, ciężka kapela BLOOD FOR BLOOD - polecam zwłaszcza kawałek "Living in the exile" (to dzięki niemu ich poznałem), a gdy jestem wkrw'iony na cały świat to odpalam:

"SOME KIND OF HATE"
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this goddamned world and everything in sight (and every one in sight)
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this mother fucking world and every mother fucker in sight!


Po prostu miód jak macie wszystkiego dość... ta piosenka ratuje życie (innym... odsłucham ze 3 razy i pomału przechodzi mi chęć zrobienia rzezi :P)

Jak zawsze na wycieczkach zastaje nas noc

Nocne klimaty bagienne - czyli albo rajd albo wakacje :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Dolina Cerkwi

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 września 2021 | dodano: 14.09.2021

Drugi dla nas Jaszczur w tym roku (po partyzanckim zbieraniu Jagód w trybie "Covid ostry"). Chyba wszyscy już wiecie jak bardzo kochamy ten "Rajd Szkodników, Pacanów i Zbieraczy Padliny". Jest to oczywiście trochę syndrom sztokholmski bo Jaszczur to dziki stwór, co drapie, gryzie, chłoszcze i upokarza... a my mimo to wciąż i wciąż wracamy po więcej. Nie inaczej jest i tym razem, kiedy to zostaniemy pchnięci w srogą (srogą - to słowo to spoiler!) poniewierkę na Pogórzu Dynowskim. Nie dość, że 3/4 naszych znajomych nie ma nawet pojęcia gdzie to jest, a na odpowiedź, że "niedaleko Dynowa" to patrzą na nas jakbyśmy Im odpowiedzi nie udzieli wcale... to jeszcze bazą rajdu jest miejscowość SROGÓW Dolny. Pasuje Wam? Srogów! Kto wymyśla takie nazwy? Skąd jesteś? Ze Srogową! A jakie tam mają zimy? Srogie! No bez kitu! Zapowiada się srogi rajd w srogim terenie obok Srogowa. Dzisiejszy rajd sponsoruje zatem literka S jak SROGI WPRDL od Jaszczura D:
Ale ale UWAGA. Jak zawsze potraktujcie poniższą relacje z dużym przymrużeniem oka, bo branie wszystkiego na poważnie grozi frustracją i srogim WKRW'em

Mapa + lidary i wycinki historyczne (1937...)


"Koniem dla nich istnienie! - Trzeba znać ogiera;
Pięści słucha, czy pieśni, czy rwie się w step czy w tłum;
I umieć nie spaść, kiedy piersi pęd rozpiera.

A spadłszy, szepnąć jeszcze - equus polonus sum!" (jak ktoś nie zna, to niech się nawet nie przyznaje... tylko nadrabia ukradkiem TUTAJ)
Budzik dzwoni bardzo wcześnie rano bo już o 4:00. Do Srogowa mamy bowiem trochę drogi, bo to już w zasadzie obrzeża Sanoka. Pakujemy rowery na dach naszego niestrudzonego SFA-Orientkampfwagen i ruszamy na wschód. Mówią że "tam musi być jakaś cywilizacja", ale jedziemy przecież na Jaszczura... obawiam się, że znowu skończymy w totalnej dziczy. Jak zawsze zapisaliśmy się na trasę NIEpieszą, którą można pokonać na każdej maszynie, byle nie miała silnika. My jak zawsze ruszamy na rowery... mimo, że bywa to na tym rajdzie daremne, bez sensu i w zasadzie na pewno się nie uda. Tym razem jednak określenie "na każdej maszynie" jest nieprecyzyjne, startuje bowiem także ekipa, która będzie poruszać się konno. Dzieje się to chyba pierwszy raz w historii tej imprezy, a na pewno pierwszy raz na edycji na której jesteśmy. 
Zastanawiamy się jak niesie się konia przez jary i wąwozy czy tez chaszcze. Czasem przecież rower jest ciężko tam przeprawić, a konia :D ?
Silne plecy i technika chwytu - to musi być klucz do sukcesu. Co więcej , koń może zacząć protestować gdy będzie zrzucany w przepaść, rower leci w ciszy... tzn. bez słowa protestu, bo ciężko ciszą nazwać hałas towarzyszący obijaniu się o drzewa i kamienie. Żartuję oczywiście, ale na pewno będzie to start ciekawy, a konie nie będą ciągnięte do każdego lampionu. Wystarczy, że ludzie są  tam ciągnięci... to już samo w sobie bywa MALO zbrodnią :D 
Któryś z Zawodników wspominał mi, że legenda głosi, że nim my startowaliśmy na Jaszczurach to była niegdyś już jakaś ekipa na koniach. Amatorski zapis video można znaleźć TUTAJ
Powiem Wam, że zapis video widziałem i wygląda legitnie. Znam to osobiście z niejednego Jaszczura, więc video może być autentyczne... Obstawiam, że to gdzieś w Beskidzie Niskim/Bieszczadach było. Tak tam jest! Tak tam było: ostatnio - nasz zapis znajdziecie TUTAJ (o jak nas ta edycja sponiewierała... )
Do bazy docieramy kilka minut po 8:00 - Bestie już tu są. Zajadają sobie trawę ze spokojem. Ze spokojem bo jeszcze nie widziały mapy :D
Witamy się z innymi uczestnikami i idziemy na odprawę trasy NIEpieszej, która odbędzie się kilka minut przez odprawą TP25 (TP50 już dawno w terenie).
Dostajemy dwa arkusze A3 mapy w skali 1:25 000, a na nich Jaszczurowy klasyk czyli lidary do przypasowania do brakujących obszarów oraz wycinki historyczne z 1937... ciekawe czy chociaż przebieg Sanu się zgadza...
Tym razem mamy także sporo punktów opisowych (zagadek/zadań) czyli moich ulubionych.
"Koniarze" jak o Nich mówi Malo startują w trybie hybrydowym czyli Apokalipsy dzisiaj nie będzie, bo mamy tylko 3 jeźdźców... czwarty nie dojechał. Tzn. dojechał ale jego wierzchowiec już nie. Heh jaki kraj taka apokalipsa :D 
A tak serio to jeden z Zawodników będzie startował pieszo i biegł za końmi (to jakaś kara?)
Powiem Wam, że pozazdrościmy takiego niewolnika i pod koniec rajdu też sobie takiego sprawimy, aby biegł za nami! O tym napiszę później, wszystko w swoim czasie, ale mówię o tym już teraz abyście wiedzieli, że NIE godzimy się na takie podwójne standardy :D
Skoro oni mają kogoś, kto będzie "zadupcał z buta" za jeźdźcami, to my też chcemy!
Z Koniarzami startuje zaprawiony w Jaszczurach... no właśnie zapomniałem imienia. Wstyd, ale cóż zrobić. Zapomniałem. Dziury w mózgu po narkotykach robią swoje...
W trakcie rajdu przypomnę sobie, że imię jego było...nie, nie nie, 44, tylko Jarek (chociaż patrząc w TV można jednać dojść do wniosku, że to jednak w sumie dość blisko... wiecie, oglądam wiadomości bo nie stać mnie na dopalacze :D)
Jako, że jest On z Sanoka to będzie miał ułatwione zadanie pod kątem nawigacji, bo dobrze ogarnia okoliczne tereny. Koniarze mają zatem przewagę nie tylko siły mięśni swoich bestii, nie tylko w postaci swojego biegnącego niewolnika, ale używają także żywego GPS'a. Chyba nie mamy dzisiaj szans na trasie NIEpieszej.
Wspominałem, że zapomniałem imienia... no ale jakoś musiałem sobie radzić, więc jako że kolega jest z Sanoka to stwierdziłem, że będę Go nazywał roboczo Synem Sanoka.
Brzmi jak jakiś mityczny Tytan - SANOK. Będzie? Sanok zamyślił się i skierował oczy Kugórze (co to do cholery jest Kugóra?)... Brzmi srogo... niemal tak srogo jak nasza baza dzisiaj.
O! Wiem, jeszcze lepiej! SYN BURZY I SANOKA!
Demokryt z Abwery, Tales z Szaletu, Sedes z Bakelitu, Syn Burzy i Sanoka...  GIT !!
Wiemy już wszystko, nazwanie przeciwnika to pierwszy krok do pokonania go - wiecie jak w tym kawale:
Spotykają się dwaj rycerze, pełna zbroja, opuszczone przyłbice. Jeden do drugiego:
- Ty ch**
Drugi na to: Dalibóg! Poznał!

Kiedy ja pogrążam się w powyższych rozkminach, Szkodnik siedzi nam mapą i mozolnie przypasowuje wycinki historyczne i lidary na naszą - jakże poglądową - mapę.
Chwilę potem ruszamy w naszą dzisiejszą poniewierkę. Jak nigdy, na pierwszy ogień wybieramy nie lidary i lampiony, ale zadania i zagadki.  Nasz kierunek to południe i wschód, część północą mapy zaatakujemy na koniec dnia... trzeba jednak dobrze zaplanować przejazdy między punktami bo San jest tutaj szeroki, a mostów i kładek jest jak na lekarstwo. Parameter ten będzie mieć dzisiaj spore znaczenie...

Koniarze przed startem - Bestia udaje że śpi, a jak podejdziesz to Ci łeb upitoli zębami :)

Wyjeżdżamy z bazy

Rowery, konie. teraz to?... coraz więcej nietypowych startów na tej Trasie Niepieszej!
Może nie do końca regulaminowe bo ma silnik, ale byłby to istny MŁOT NA ROŚLINNOŚĆ PLUGAWĄ :D



K2 bez K ale Czarna piramida jest!
Znowu z dupy tytuł rozdziału, prawda? No więc słowo wyjaśnienia: co to jest K2 chyba wszyscy wiedzą, Taki pagór - legenda w Karakorum. Czarna Piramida to pewien trudny fragment na podejścia na wysokości 7250m. Jak ktoś zainteresowany to odsyłam TUTAJ. My też mamy odnaleźć PIRAMIDĘ, a punkt ma numer 2, więc takie skojarzenie nasuwa mi się natychmiast. K2 bez K ale z piramidą? Rozumiecie? Nie? Trudno :P   
Po drodze łapiemy kapliczkę w środku pola (pkt 1) i lecimy na najbliższą kładkę na Sanie (ponad 5km objazdu - ale nie chcemy drzeć przez rzekę na początku rajdu. Kto nas zna wie, że czasem taki wariant dla nas jest typowy - vide RAJD HAWRAN, ale jeśli nie trzeba to nie chcemy moczyć się na początku rajdu. 16 godzin w przemoczonych butach to nic fajnego).  
Po przeprawieniu się na drugą stronę, suniemy wzdłuż Sanu.
Martwię się trochę ta piramidą... przecież to jest bardzo trudny kawałek.
- Szkodnik, myślisz że damy radę przejść Czarną Piramidę?
- Pacanie, nie jedziemy na K2 ale na PK2
- No tak, tak, ale 7250m npm, to wysoko
- Nie będziemy na....!
- Nie wiem jak zachowa się mój organizm, dawno nie bywałem tak wysoko. Ostatni raz na 7 tys to ja byłem nad Frankfrutem...
- Tak wiem... co? Nad jakim znowu... i Frankfurtem a nie Frankfrutem.
- Tak, tak. Frankfurtem. Jak ostatnio byłem nad Frankfurtem to nie lądowałem.
- Tylko zrzuciłeś paczki, tak? Świąteczne... pamiętasz co w nich było?
- To były bombki na choinkę... i na inne obiekty i zabudowania :)

Chwilę później wpadamy na Koniarzy - przeprawili się przez San i dlatego są przed nami. Wraz z Ich pieszym nawigatorem łapiemy (jeszcze przed Piramidą) jeden punkt lidarowy na stromym zboczu lokalnej góry. Sama Piramida natomiast to grobowiec profesora zasłużonego dla tych terenów - tutaj znajdziecie więcej o tym miejscu.
Kiedy Koniarze przechodzą w tryb "full wypas", my zaczynamy się wspinać niebieskim szlakiem na pierwsze (z wielu, bardzo wielu dzisiaj...) góry.
A dokładniej będą to kolejne szczyty Gór Słonnych.

W drodze do piramidy


Jest i ona :)

Takie krajobrazy będą nam dziś często towarzyszyć


"Zabiorę Cię właśnie tam..." wprost do Kancelarii :)
Zaczynamy nasze pierwsze podejścia dzisiaj. Czekają nas co najmniej 3 osobne pasma Gór Słonnych do przejścia, więc srogo się napchamy rowery. W tym kawałku Słonnych jeszcze nie byliśmy - TUTAJ znajdziecie naszą inną wyprawą w góry o słonnym smaku, ale w tych pasmach nas jeszcze nie było. Nadal przypominam, że urząd miasta w Sanoku ma w ryja (dlaczego tak i dlaczego urząd gminy Andrychów jest drugi w kolejce... i też ma w ryja, pisałem tydzień temu w relacji z Mordownika - jest o tym nawet osobny akapit).  I ja to mówię na poważnie, jak przeczytacie kiedyś o tym w gazecie, to wiedzcie że w-ryjo-dawaczem byłem ja!
Naszym zadaniem na kolejnym punkcie jest szkic panoramki, ale abstrahując od samego trudu artystycznego, to jeszcze trzeba dobrze wyczaić z którego dokładnie miejsca Malo chce ten szkic. Tu jest kilka miejsc, gdzie między drzewami można dostrzec inne okoliczne pagóry, a do tego grzebiet jest mocno pofalowany, więc wierzchołek też nie jest taki jednoznaczny - inna sprawa, że panoramkę mamy naszkicować nie ze szczytu, ale z pewnego miejsca przed. No nie jest to proste wymierzyć się na ten punkt dokładnie.
Na swojej drodze spotykamy w pewnym momencie "Okno Wędrowca"... byłoby przykro gdyby był to jeden z najbardziej zarośniętych fragmentów szlaku, no ale tabliczka zrobiona z gwoździ jest naprawdę fajna.
Niemniej nie mając lepszego pomysłu, ani pewności czy jesteśmy na pewno dobrze, szkicujemy na naszej karcie widok z tego miejsca.
Chwilę później dochodzi nas Syn Burzy i Sanoka wraz Koniarzami. Bestie idą naszym szlakiem!
...ale zaraz je zgubimy! Ruszamy w dół niesamowicie stromym zjazdem. Oni tu będą sprowadzać, my ruszamy w objęcia śmierci... tu nie jest stromo, tu jest kurew*ko stromo!!! To nie tak, że mamy takie jaja aby to zjechać bez strachu... to pewien mechanizm, oparty na fizyce. Stromizna stopniowo narasta i cały czas - z perspektywy kierownicy - wydaje się, że JESZCZE jest spoko.... ale chwilę potem łapiesz się na tym, że teraz to już zatrzymać się nie da!!
Albo zjedziesz to na kołach albo na ryju. Jeśli chodzi o ten wybór to czasami bywam niezdecydowany ... to uczucie, kiedy masz zaciśnięte oba hamulce na maksa, rower zsuwa się pomału w dół i nagle czujesz, że podnosi Ci tylne koło... coraz wyżej i wyżej. Chwilę potem ziemia bierze Cię w swoje objęcia... co ciekawe, paradoksalnie kiedy tylne koło zaczyna odpadać od ściany należy: puścić przedni hamulec! Owszem zwiększa to natychmiast prędkość liniową roweru na stromym zjeździe co może powodować dyskomfort, ale całkowicie zeruje prędkość kątową wokół własnej osi, która odpowiada za akcję "ryjem w glebę". To nie jest w sumie takie oczywiste i trzeba się odważyć. Fizyka jest jednak niesamowita, niektóre przeszkody pokonuje się łatwiej z prędkością większą niż mniejszą.    
Tym razem udało nam się zjechać bez gleby, ale było naprawdę ostro. Te pagóry mają jakieś chore nachylenia...
Kolejne zadanie to odpisać godziny pracy kancelarii parafialnej ulokowanej w kościele u podnóża góry - teraz chyba już kumacie tytuł tego rozdziału, prawda?
A jak nie, to TUTAJ
Inna sprawa, że moja zwichrowana, rogata dusza ma w sobie jakaś romantyczną cząstkę i uwielbiam tekst tej piosenki... acz nie do końca rozumiem, czemu dziewczyna ma się bać wielkich słów. Ja też nie czuję komfortowo jak ktoś pisze do mnie używając czcionki 72 w Wordzie, zwłaszcza jak to jest Comic Sans... ale bez przesady, aby się od razu bać wielkich słów? Chyba nie pojmę :)

Zacne drzewo na punkt kontrolny!


Wyżej i wyżej

Co widać w oknie? WĘDROWCA!


Czym jest prawdziwie mokra trawa czyli "ściężkowstręt" to straszna choroba

Kolejny punkt kontrolny jest na szczycie kolejnej góry... ech uroki pogórzy. To są wzniesienia raptem 500 - 600, ale nadrabiają nachyleniem... Próbujemy namierzyć się z miejscowości u podnóża, ale droga po 200-250 metrach po prostu zanika. Pchamy łąką... jest gorąco jak w lecie. Słońce oparło się nam na plecach i grzeje jak popieprzone. Owszem, mogło lać albo naparzać śniegiem, więc nie powinniśmy bardzo narzekać. Nie zmienia to faktu, że jest niesamowicie gorąco na południowym, eksponowanym (a jakże!) stok. Koniarze również podchodzą tym samym wariantem. Wygląda na to, że Jaszczur na rowerze lub na koniu jest podobny czasowo... my więcej zjedziemy, ale pod górkę to Oni mają zdecydowaną przewagę siły.
W takich chwilach... kiedy pchamy jakieś chore podejście, a góra zdaje się nie kończyć, mój umysł odpływa w różne dziwne stany świadomości np. zaczynam śpiewać głupie piosenki albo łapię jakaś kotwicę umysłową. Dziś dopada mnie ten drugi wariant... przypomina mi się niesamowicie irytująca reklama z TV... "czym jest prawdziwa włoska kawa..."
Pcham rower, łydki chcą eksplodować - taka jest tu stromo..., a mnie w głowie zapętla się tekst jakieś głupiej reklamy... co za dramat!
Nagle szukając pod szczytem lampionu wchodzę w wysoką i bardzo mokrą trawę. Jestem zaskoczony bo upał jest nieznośny, a tutaj poranna rosa z jakiegoś powodu nie wyschła... jest tak mokro, że zaraz przemoczę buty... a umysł na to "czym jest prawdziwie mokra trawa?"
NIE... nie... nie... Mózg, nie rób mi tego, mózg k*rwa, proszę, to nie jest śmieszne! NIE, nie... za późno. "Czym jest prawdziwie mokra trawa?" na melodię tej wnerwiającej reklamy... przez najbliższe 4 godziny... oszaleję... 
Wchodzę w las szukając "triangula" bo mamy odpisać numer repera. Przedzieram się przez... prawdziwie mokrą trawą? NIE! Przez krzaki... gęsto tu, choinki, chaszcze, gałęzie wbijają mi się w ryj, jedna wchodzi mi otwór na kasku i dziabie mnie w głowę... grrr... przedzieram się dalej. To musi być gdzieś tutaj. Nagle słyszę jakiś pomruk z lasu.
Podnoszę wzrok i widzę Syna Burzy i Sanoka, który idzie od strony jeszcze większych chaszczy...
- Masz?
- Nie?
Kolejny hałas z boku... z prawdziwie mokrej trawy. NIE NIE NIE, Mózg, k*rwiu... przestań! Z ostrężyn i wiatrołomów. To Szkodnik uskutecznia swój wariant przez kolczaste krzaki.
- Masz?
- Nie
Może trzeba by sprawdzić w... prawdziwie mokrej trawie? MÓZG!! Wytnę Cię i pożrę... przestań!
Wychodzimy na polanę i razem kierujemy się lewo... ścieżką (przez... NIE!!! NIE !!).
Wychodzimy wprost na "triangul". Czyli dało się tu dość ścieżką przez łąkę... ale każdy z nas miał swój autorski wariant przez krzory.
Przy okazji, pytałem Was już "czym jest prawdziwie mokra trawa..?"

Niezmiennie :D


"Мы отправляемся в горы, потому что долины полны кладбищ..."
Lecimy teraz w dół pasma... trochę szarpie na kamerdolcach i rzuca na sporych koleinach zostawionych przez drewnokradów. Nasze Bestie czyli Duch i Mrok, to łykają takie kamienie na śniadanie. Deus ex Machina - słyszę śpiew tarcz hamulcowych i chrupanie korby, układają się w słowa "puść te klamki, daj mi się rozpędzić, przejdę, zaufaj mi".
To najprawdziwsza prawda, te rowery są niesamowite, to jeździec jest tutaj najsłabszym ogniwem. Zjazd jest po prostu kosmiczny.
Musimy się teraz namierzyć na leśny cmentarz, ale z mapy wynika że nie będzie on na szlaku. Drzemy zatem na azymut przez jakąś łąkę obok kukurydzy, a potem już wprost przez las z kompasem w ręce. Drogi to już tutaj nie ma od lat, acz na drzewach znaki sugerują, że biegł tędy kiedyś dawny niebieski szlak. W praktyce przedzieramy się przez gęstwiny, ale wychodzimy na cmentarz perfekcyjne. Naszym zadaniem jest podane cyrylicą, ale kiedyś uczyłem się rosyjskiego i umiem to przeczytać. To pomaga... inna sprawa, że tej umiejętności używam w zasadzie tylko na Jaszczurze i czasem w górach Beskidu Niskiego, na starych cmentarzach.
Cmentarz robi mocne duże wrażenie - popatrzcie na zdjęcia. Aż dziwne, że nie trafiliśmy na niego po nocy, bo zwykle tak to się u nas kończy.
Włóczenie się po takich miejscach ma w sobie coś magicznego... niepokojącego magicznego.
Acz bardziej niepokojący jest ten rozwalony grób, z którego jakby coś przed chwilę wyszło. Z tego powodu czasami oglądamy się za siebie...

Wyazymutowani perfekcyjnie!


Typowy Jaszczurzy klimat

Odpowiedź na nasze zadanie:

Widziałem zbyt wiele RPG'ów, aby nie zacząć się martwić widząc taki grób... Szkodnik bądź tak uprzejmy i podaj mi granatnik...


"Już mi niosą suknie z welonem
Już Cyganie czekają z muzyka
KOŃ do taktu zamiata ogonem
Mendelssohnem stukają kopyta
Jeszcze ryżem sypną na szczęście
Gości tłum coś fałszywie odśpiewa
Złoty krążek mi wcisną na rękę
I powiozą mnie windą do..." SKLEPU :D  (
to to chyba znają wszyscy, tak? TUTAJ)
Cywilizacja, zjeżdżamy do jakieś cywilizacji. Rzadkość na Jaszczurach, ale dziś motywem przewodnim są cerkwie, a te jednak często znajdują się przy ludzkich osadach. Naszym zadaniem jest odrysować symbol pod niebieskim zadaszeniem - widać to dobrze na zdjęciu powyżej. I powiem Wam, że zdążyliśmy niemal na styk przed ślubem :)
Wszystko pięknie przystrojone i niemal czuć, że będzie to za moment. Dosłownie, jakbyś tu wbili jakieś 15 minut później, to odrysowywalibyśmy symbol już w trakcie na uroczystość. Byłby jaja, wszyscy na ślubie a jakaś bada pacanów w strojach rowerowych wbija wprost w ulicy i rozsiadają się na schodzach z rysowaniem.
Ale powiem Wam, że Koniarze tak zrobili! Byli trochę za nami i gdy przybyli w to miejsce to uroczystość już trwała - przynajmniej zrobili furorę, bo jednak z końmi na ślub w takich miejscach to jest klimat. 
Tymczasem my kierujemy się do sklepu - jest nawet zaznaczony przez Malo na mapie.To jedyna cywilizacja jaką spotkamy, więc warto się na chwilę zatrzymać... zwłaszcza, że w takich małych miejscowościach często maja lokalne ciasta czy drożdżówy. Nie inaczej jest i tu - wykupimy WSZYSTKIE rogale z marmoladą :D
Jako, że to jedyna cywilizacja w okolicy, to spotykamy tu kilku zawodników. Ucinamy sobie krótkie rozmowy, w zasadzie wszystkie dotyczące tego, że:
- kurde, strome te pagóry
- trasa 50km, mam już 40 i nawet w połowie nie jestem
- inne podobne

Szkodnik Rysownik :)
"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni..." (oczywiście, że STĄD

Jak pić to tylko w dobrym towarzystwie :D

Lampion SS :D (prawie jak "Eksperyment SS" - doskonały słaby horror klasy Z! Inna sprawa, że tłumacz poszalał z tłumaczeniem tytułu...)


"It's always the SAN. Always , always, always the SAN" :D (parafraza TEGO)
Tak wiem, że przed nazwami własnymi nie stawia się "the", ale fonetycznie się zgadza.
San - dokładnie tak, to SAN ciągle nas odcina. Mało tu kładek i mostów, więc kombinujemy jak się przeprawić na drugą stronę, ale tak aby jak najlepiej ten wariant wpisać w zdobywanie kolejnych punktów kontrolnych. Wybór pada na ostatnią (na naszej mapie) kładkę - daleko na północy, za Uluczem. Nota bene, punkt kontrolny to przerysowanie cerkwi w Uluczu, która niegdyś uznawana była za najstarszą cerkiew w Polsce. Najnowsze badania wykazują, że nie jest wprawdzie aż tak stara jak domniemywano (ok 1500), ale nadal jest to imponujący wiek (1600 z hakiem).
Docieramy do kładki na Sanie - tej najdalej wysuniętej na północ na naszej mapie. Pora wrócić na "dobrą" stronę rzeki.
Na kładce, jak to na kładce, ludzie wieszają kłódki - jedna z nich jest naprawdę ekstra (można zobaczyć na zdjęciu poniżej). 
Teraz to już w zasadzie będziemy kierować się z powrotem do bazy, ale po drodze do zaliczenia mamy jakieś 15 punktów kontrolnych, będzie więc co robić :)

Ulucz :)

Cerkwie w cerkwi - incepcja :)

Kładek na Sanie

Piękna ta kłódka! Jak nie ruszają mnie takie rzeczy, to ta mnie zachwyciła - może miejsce, może klimat Jaszczura, może to i to... może nasza samotność na szlaku. Fakt jest taki, że mnie zachwyciła.  Ech... znowu odezwała się we mnie ta romantyczna cząstka. Resztki ludzkich odruchów? Nie podejrzewałem się o to, a tu jednak!
To co, jest tu jakiś romantyk/romantyczka? Znacie się coś nie coś na miłości? No to skąd pochodzi ten cytat?
"...ich usta znowu się spotkały, a wszechświat po raz kolejny stał się doskonały"
Postacie, scena i kontekst - jak ktoś wie, ma u mnie piwo.
Nie wiecie? Ha, nie mówiłem że będzie prosto. To co, podpowiedź? Z tego samego źródła pochodzi ten cytat:
"...największym lękiem napawa myśl, że we Wszechświecie - gdzie nawet gwiazdy umierają - nawet bycie najlepszym nie wystarczy aby się nasycić"
Nadal nic? No to może:
"Duma jest cnotą arystokraty a gniew jego niezbywalnym prawem..."
Szukajcie a znajdziecie, jak powiadają - tym razem bez przypisu zatem. Peszek.
Niektórych może naprawdę zaskoczyć skąd takie cytaty pochodzą :P

Corveta w środku pola - Pogórze to stan umysłu. Inna sprawa, że to auto będzie zawsze mi się kojarzyć z TYM.
(Link do rarytas dla psychofanów Star Wars'ów - tekst jest genialny, a jakby ktoś nie ogarnął to 'vette w slangu to właśnie Corvette :D )
Fragment o masce na ryju też się nawet zgadza, znacie przecież nasze kaski :)


Ktoś całkiem dobrego Rysia w lesie porzucił :D :D :D
Zapada noc, wchodzimy pomału w tryb nawigacji nocnej. Jedziemy wielką, długą łąką odmierzając się do punktu "N".
Nagle w lesie coś mignęło - może to odblask lampionu, skręcam i wchodzę w las aby dowiedzieć się, że to... Rysiek. Chodzi w kółko po lesie i szuka "N" już dłuższy czas.  Ryśka porzucił jego towarzysz dzisiejszej wędrówki... złapał stopa i pojechał do bazy. Wziął, rzucił wszystko i wyjechał do... Srogowa :)
Sprawdzam nasze znalezisko:
Rysiek rusz prawą ręką (ruszył)
Lewą? (ruszył)
Rysiek, rusz prawą nogą (ruszył)
Prawą? (ruszył)

Patrz Szkodnik. ktoś całkiem dobrego Ryśka do lasu wyrzucił. Przygarniemy? PRZYGARNIEMY!
Postanawiamy się wymierzyć raz jeszcze na punkt i spróbować znaleźć go w trójkę.
Rysiek mówi, że doszedł ścieżką do miejsca, gdzie roślinność stała się tak gęsta, że nie dało się już iść dalej.
Hahaha... odważne słowa, zwłaszcza jeśli kierować je do naszego patologicznego zespołu. Basia jak dzik wchodzi w krzaki, głębiej, głębiej... ledwie co zdołam zrobić zdjęcie, nim chaszcze ją całkowicie zasłonią. Głębiej i głębiej w zielone i... JEST. Mamy "N". Pięknie, namierzony jak od linijki.
Nie ma czegoś takiego jak nieprzebieżna roślinnośc, jest co najwyżej roślinność ku**wsko-trudno-przebieżna :D



F jak FATAL ERROR / F-topa / Faux Paux...

Lecimy razem przez nocny las. Rysiek będąc pod wrażeniem poprzedniego punktu, którego się mocno naszukał, mówi do nas, że to super, że nas spotkał... bo my ponoć umiemy w nawigację. HAHAHA! To jeszcze odważniejsze stwierdzenie, iż "ta roślinność jest nieprzebieżna". Mówimy Mu, że my jesteśmy czasem jak 1/amulet i zdarza nam się nawet za mapę wyjechać. Rysiek odpowiada, że nigdy nie był świadkiem jakiegoś naszego błędu... i te słowa to był błąd. Rysiek Srogi Prorok... 
Na punkt "F" namierzamy się właściwie bez większego problemu, ale po powrocie do rowerów, jak banda jełopów skręcamy na wschód chcąc jechać na zachód.
Mnie coś wprawdzie tknęło czy dobrze jedziemy, ale skoro Basia jest pewna kierunku, to co się będę odzywał - głupota...
Basia stwierdziła potem, że skora ani ja ani Rysiek nic nie mówi, no to musi być dobrze, no bo "chyba sprawdzamy, prawda?"
Rysiek stwierdził przecież, dosłownie przed chwilą że jesteśmy bogami nawigacji, więc nawet nie spojrzał na kompas, tylko ciśnie za nami...
Tym sposobem banda 3 pacanów wali na wschód będąc pewna że jedzie na zachód. Nie zastanowi nas, że droga idzie inaczej niż powinna.. Skoro jest zjazd, to trzeba korzystać... Dopiero prawie na końcu zjazdu, kilometr dalej coś nam się zaczyna bardzo nie zgadzać. Patrzymy na kompas... wschód... o żesz...
Gotterdamerung, Rysiu. Prawdziwy GOTTERDAMERUNG, k*rwa!!! Byliśmy Bogami nawigacji, ale właśnie nas wygnano z Olimpu (tak to jest, jak się nie zapłaci za kotleta...). Rysiek przekonał się, że popełniamy WIELBŁĘDY. Wszystko co zjechaliśmy trzeba podepchać z powrotem, a dla Niego jest to dodatkowy kilometr podejścia. MEGA wtopa... nawigacja level retarded... to nie jest nawet szkolny błąd, nawet nie przedszkolny, to BEZ-szkolny błąd, jełopie bez szkoły...
Mimo wszystko... mimo że Rysiek właśnie przekonał się o naszej nawigacyjnej ułomności, nadal proponuje nam abyśmy trzymali się razem już do końca (syndrom sztokholmski jest naprawdę mocny!) i poszukali ostatnich punktów razem. On będzie biegł za naszymi rowerami! No i tym sposobem dochodzimy do poziomu Koniarzy, mamy swojego biegnącego obok Niewolnika :D
Co ten Jaszczur robi z ludźmi...

Co masz na myśli mówiąc nieprzebieżna roślinność?


Trzymamy się w trójkę - na podejściach Rysiek jest szybszy bo nie musi pchać roweru. Na zjazdach odstawiamy Go, ale zwalniamy potem i pozwalamy Mu dobiec. Oczywiście, że moglibyśmy się zatrzymać i poczekać, ale Szkodnik tak dobry dla ludzi nie jest. I tak nie jest źle: kopnie jeno, a mógłby przecież zabić. Rysiek i tak naprawdę dobrze się trzyma jak na gonienie nas z buta. Czasem tylko Szkodniczek fuknie na Niego: "szybciej! szybciej!", może lekko smagnie batem... powiedziałbym "tak na zachętę", nawet... zalotnie.
Widziałem już ten obrazek gdzieś. Bicz ciął powietrze i spadał na plecy, tylko jakoś strój nie ten co wtedy. Wtedy miała na sobie takie wysokie buty ortopedyczne i skórzane wdzianko... no prawdziwa motocyklistka :D... ale DOŚĆ miałem nie o tym. I tak słabo to wszystko widziałem, bo ta nasza maska lisa nie ma najlepiej zrobionych otworów na oczy :D :P :D
Jak ogarniacie kontekst tego żartu i umiecie czytać między wierszami to docenicie istny suchar poniżej:
Jak nie rozumiecie co chodzi, nic się nie dzieje - po prostu to jeszcze nie ten moment w waszym życiu.
Pozdro dla kumatych :D
Wracając do głównej narracji: na razie smagany jest Rysiek jeśli się za bardzo opier... ociąga. 
A tak serio, to jestem pod wrażeniem motywacji, jaką okazał aby tak za nami gonić.

Szkodnik pogania Rysia :)

Nocne łażenie po wąwozach :)

W trójkę nawiguję się łatwiej i kilka punktów wpada nam właściwie od kopa - trzeba po prostu spenetrować strome wąwozy, ale nawigacyjnie wchodzą dobrze.
Kierujemy się po ostatnich już punktach do bazy, ale oddziela nas od niej naprawdę strome pasmo i powiem Wam, że podepchać tam to jest wyczyn.
Dobrze, że była noc i było ciemno, to nie widziałem jak jest stromo. zawsze dla umysłu to łatwiej... acz mocno sponiewierały nas te ostatnie podpychy.
Dla mnie i tak to jest niesamowite... dorośli ludzie niby, ponoć ustatkowani a chodzą po nocy po lesie za jakąś kartka na drzewie.
Finalnie udaje się zebrać wszystkie punkty z tego pasma, acz zajedzie nam z tym około 2,5 godziny.
Możemy też śmiało powiedzieć i to zupełnie już serio, że bardzo fajnie szwędalo się w trójkę po lesie. 

Stromo...

Tryb nawigacji nocnej

Klasyk zdjęcie :)

Trochę tych punktów nam wpadło :)


To tyle na dzisiaj. W bazie meldujemy się GRUUUUBO po północy, posiedzimy ze 2 godzinki i długa w trasę na Kraków.
30 min snu na leśnym parkingu i w domu jesteśmy około 8:00 rano.
Powiem Wam, że niedzieli (znowu) to nie pamiętamy :)

P.S. A jakby kogoś frustrowało, że nie skąd są przytoczone cytaty dla których nie podałem źródła, to po tym już znajdzie na pewno:

"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
ale w samym sercu jej siły leży jej słabość:
wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy"


Tak, tak, to stamtąd, ale pamiętajcie że z książki, nie z filmu! Naprawdę warto przeczytać :)



(CZARNY) MORDOWNIK 2021 (feat. KORNOlis)

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 września 2021 | dodano: 07.09.2021

Mordownik 2021 przeszedł już do historii...  Mam nadzieję, że będzie zapamiętany na długo bo był to kolejny rajd, który mieliśmy przyjemność zorganizować. Przyjemność, heh... chyba jednak powinienem używać słowa "zaszczyt". Budować trasy rowerowe TR130 oraz TR50 na tak kultowej imprezie to jest nie lada przedsięwzięcie i odpowiedzialność aby nie nadwyrężyć zaufania, jakim zostaliśmy obdarzeni przez głównego Organizatora: Janko Mordownika. Czy nam się udało? To już Wy musicie ocenić. Zapraszam zatem o opowieść o Mordowniku od kuchni... łazienki, piwnicy i strychu... Mordowniku tak czarnym jak... sami wiecie... a może nawet czarniejszym niż rok temu. 

"...taka jest granica i cena nieśmiertelności" (cytat oczywiście STĄD)
Rok temu w Zawoi cena ta była wysoka. Za wysoka. Dla wszystkich niekumatych przypominam, że medal IMMORTAL (nieśmiertelny) zdobywają zawodnicy z najdłuższych tras i tylko tacy, którzy w czasie rajdu zdołają zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. My takie medale mamy tylko 3 na 7 startów:

Kroczyce 2013 (-)
- druga edycja imprezy, ale dla nas był to nasz pierwszy Mordownik ever. Pierwszy rok startów... myśmy nawet po nocy jeszcze jeździć nie umieli... a co dopiero myśleć o Immortal'u.

Jaśliska (+)
- Beskid Niski, niesamowita, wspaniała impreza... czasy gdy nie prowadziłem jeszcze bloga. Kiedyś relacja znajdowała się na stronie Mordownika - TUTAJ, ale nie jest już dostępna. Przepadła gdzieś w otchłaniach internetów. Immortal zdobyty na kilka minut przed limitem czasowym. Było niesamowicie trudno, ale daliśmy radę!

Stadniki 2015
(+) - Immortal zdobyty w ostatnich sekundach ostatniej minuty rajdu. Rzutem na taśmę... popełniliśmy kosmiczne błędy na trasie, łącznie w wyjechaniem za mapę (grubo...). Na koniec morderczy finisz i wiara do ostatniej sekundy, że jednak się uda, że zdążymy w limicie... udało się!

Pilica 2016 (-)
- niesamowicie wyczekiwany rajd, presja konieczności dobrego startu bo Immortal czeka... w praktyce położyliśmy go na łopatki po całości (błędy, awarie i zatrucie pokarmowe...). Miał być Immortal, a był jeden z naszych najsłabszych startów ever... wstyd mi było napisać relację z tak spektakularnej porażki... (a tak serio, wstyd to może tylko trochę... nie pisałem wtedy regularnie na blogu, czego żałuję do dzisiaj. Ech mieć wszystkie rajdy od 2013 opisane, to by było coś! Nie miałem też motywacji opisywać rajd tak spektakularnie przez nas spaprany...)

Chochołów 2017 (-) - Chyba najlepsza edycja. Gubałówka, Magura, słowacka odysje i niesamowite bagna na Orawie... Przepiękna trasa, ale nie było nawet blisko Immortala, mimo że Basia wygrała zawody jako takie. Nie miało to znaczenia dla nieśmiertelności, ta nawet na nas nie spojrzała bo nie mieliśmy kompletu punktów.

Uście Gorlickie 2018 (+) - przełamanie złej passy. Ponownie nasz kochany Beskid Niski (ale stromy). Ponad 2000 przewyższeń zrobione, ale Immortal także zrobiony i to z ponad godzinny zapasem. Cudowny start na niesamowitej edycji.

Tokarnia 2019 (-) - nie było szans... po prostu nie było szans... 


No i nastal rok 2020... trudny rok dla imprez, dla Mordownika tym bardziej że Janko Mordownik wyjechał do Brazylii i trasa rowerowa miała się nie odbyć wcale.
Jak to się stało, że się jednak odbyła i była naszego autorstwa, znajdziecie w opisie tej edycji MORDOWNIK ZAWOJA 2020. 

Jako budowniczy trasy nie startowaliśmy w tych zawodach, więc bilans zdobytych Immortali i prób pozostaje bez zmian.
Nie będę powtarzał relacji z tamtych zawodów, bo mają swój osoby wpis na tym blogu, ale muszę o nich wspomnieć, bo są kluczem do zrozumienia tego co się działo w tym roku.
Po pierwsze Janko Mordownik nadal siedzi w Brazylii, więc i w tym roku podjęliśmy się współorganizacji imprezy z niesamowicie energiczną i żywiołową Kamilą, która ogarnia wszystkie aspekty administracyjne.
Po drugie, Zawoja była za trudna... tylko dwóch najlepszych Zawodników zrobiło Immortala: Zbyszek Mossoczy i Krystian Jakubek, czyli wymiatacze rajdowi z najwyższej ligi. Część Zawodników, która zawsze jest w czołówce, nie zbliżyła się do Immortala (nie mając 2-5 punktów). Statystyki w Zawoi były zabójcze... 6% rowerzystów zdołało osiągnąć nieśmiertelność. W tym roku zatem chcieliśmy się trochę zrehabilitować i zrobić zawody, na których około 20% zdobędzie ten legendarny medal.
Owszem nazwa imprezy zobowiązuje, ale chcielibyśmy aby IMMORTAL był chociaż trochę realny dla tych najlepszych... w Zawoi nie był. CZARNY jak ciemność Mordownik zniszczył nadzieję wielu walczących... Edycja 2021 miała być nadal czarna, ale ta czerń powinna być złamana lekkim odcieniem szarości... takie były założenia i takie były plany. Tu UWAGA, to nie były tylko nasze założenia - takie wnioski wyciągnęliśmy wszyscy, wliczając w to Janko Mordownika.

Wędrując z lampionem... w drodze na punkt kontrolny

Szkodniczek duma jak na tej skale rozwiesić lampion...


Lesson leart? No chyba jednak nie bardzo...

Zawoja była trudna bo... to była Zawoja (Mistrz tautologii zawsze czujny!). To wioska zastawiona z 3 stron ogromnymi pagórami: Babią, Policą i Jałowcem. Gdziekolwiek by Zawodnicy nie pojechali to po prostu trafiali na rzeźnickie podjazdy i podpychy. Pamiętacie punkt "Rzeźnia nr 5"? Ja pamiętam, stawiałem go i ściągałem, do tego byłem tam na rekonesansie trasy... więc wiecie, Wy tam byliście raz... proszę nie narzekać... Skoro tym razem mamy zrobić trochę łatwiejszą edycję to czekamy aż Janek i Kamila dadzą nam znać, gdzie w tym roku będzie baza rajdu. W końcu dzwonią: BESKID MAŁY !!!
CO?????? WAT? WAT? WAT?
Jak Beskid (nie-taki) Mały?
Przecież rowerowo to jest to rzeź... pionowe ściany. Janko, Kamila, co z Wami? Umawialiśmy się na łatwiejszy rajd... czy coś się zmieniło od naszych ostatnich ustaleń, czy ja czegoś nie ogarnąłem w waszym przekazie. Chwilę dyskutujemy, ale baza już właściwie dograna: będzie to Beskid Mały. No żesz.... nie ułatwiacie nam zadania.
Co więcej, Beskid (nie-taki)Mały nam nie leżał także z innego powodu... ostatnio było tu sporo imprez, a najlepszy teren eksploatowany nadmiernie straci swój potencjał.
Przecież na Leskowcu był jeden z naszych punktów KOMPANI KORNEJ w Lanckoronie, chwilę później wbił się tam też LISZKOR... pod linkami znajdziecie Raport Szefa Sztabu Kompanii KORNEJ oraz relację z Liszkora.
W tym roku w Beskid Mały zawitał też Rajd Beskidy. Sporo imprez... a znacie nasze podejście: chcemy zrobić imprezę magiczną. Abyśmy dobrze się zrozumieli, ja nie wiem czy nam się to udaje - to Wy to oceniacie, tylko i wyłącznie Wy, ale wiemy jaki jest nasz cel i plan. Wiemy jakie założenia nam przyświecają: atrakcyjne turystycznie punkty, ciekawe miejsca - po prostu przelewamy na mapę nasze radości, nadzieje, obsesje, fobie i paranoje. Zrobić rajd kiedy całkiem niedawno były tu 3 duże imprezy... no słabo :(
Nie chcemy powtarzać przecież punkt kontrolnych, a te rajdy sięgnęły po niesamowite miejsca w tych rejonach - na przykład Rajd Beskidy postawił punkt w kamieniołomach w Kozach
Jak ktoś nie zna to poniżej zdjęcie z 2013 roku:



Cudowne miejsce na punkt kontrolny (my je poznaliśmy po raz pierwszy na Jesiennym Beskidzkim KORNO 2013 czyli w cholerę temu). 2013 a 2021 to jest konkretna odległość imprez, ale 2021 i 2021... 
Słowem BARDZO nam nie leżał Beskid Mały tym razem... stanęliśmy przed nielichym wyzwaniem: jak włożyć w trasę całe serce, skoro się nie ma serca do tej edycji...?

"Nie jest sztuką wygrywać kiedy Ci idzie, mistrzostwem jest zwyciężać kiedy nic Ci nie idzie, gdy wszystko jest przeciwko Tobie..."

Nie szukajcie w Google tego cytatu. Te słowa powiedział do mnie mój Trener Szermierki - Marek, ten sam który od 2003 roku próbuje nauczyć mnie błyskawicznej odpowiedzi po szóstej, ze szpicem broni prowadzonym parabolą... i choć zrobiłem to już 1000-ce razy, to nadal da się coś poprawić w technice. Słowa te usłyszałem kilka dobrych lat temu, na jednych z naszych zawodów szermierczych, kiedy naprawdę miałem fatalny dzień... przegrałem dwie pierwsze walki w fazie grupowej i kiedy miałem już spisać te zawody na straty...  dał mi to jedno zadnie pocieszenia i jedną radę techniczną... to wystarczyło, aby psychicznie się pozbierać. "Chwilę" potem sięgnąłem po Puchar 3 Broni, rozwalając każdego kto stanął mi na drodze. 
Takie chwile pamięta się długo!
Na tyle długo, że przypomniałem sobie ją teraz... Beskid Mały nam nie leży. No to może, nie jest sztuką zrobić dobrą trasę jak teren Ci leży... Szkodnik jest tego samego zdania. Szepcze mi do ucha, że
- Damy radę. Wyślemy Ich do piekła i z powrotem za Immortalem... i włożymy w to całe serce jakie mamy, a jak serca zabraknie to się komuś je wytnie i dołoży do trasy.
- A może bez powrotu?
- Bez... hihi...BEZ
Ale jej się oczka świeciły wtedy... to albo malaria albo szaleństwo :)
Posłuchałem. Zróbmy to! Zróbmy!
I to chyba właśnie wtedy "cały misterny plan w pizdu..." z tym aby ta edycja była łatwiejsza...
...
...
Halo? Puk puk... uwierzyliście? Powiedzcie, że uwierzyliście... że udało się zwalić całą winę za trudność trasy na Kamilę i Janka? Przecież my Wam byśmy tego nie zrobili, prawda :D ?

Ale powiem Wam jeszcze jedno:
Urząd Gminy w Andrychowie ma w ryja... zaraz po Urzędzie Miasta w Sanoku!!
Sanok, tak? Mają Góry Sanocko-Turczańskie a w nich pasmo Gór Słonnych. I co? Do niedawna mieli na czerwonym szlaku (głównym szlaku przez te góry) szczyty Słonny, Słonna i Słonny!!
To się nie godzi! To jest nieakceptowalne przez kolekcjonera tabliczek. Ja rozumiem Wierch czy Jaworzyna czy Kopa w różnych górach, ale w tych samych? Dwie góry o tej samej nazwie...
Niedorzeczne. Zaniedbanie! Do ukarania!
Ostatnio widziałem już nazwy na mapie: Słonny, Słonna, Słonny Wierch... no trochę się poprawili, ale nadal mają w ryja za taką akcję. Jak tak można?
To są góry, tak nie wolno!!! Góry mają swoje nazwy i to jest ważne - nie mogą się nazywać tak samo w jednym paśmie!
A Andrychów? Wzoruje się na Sanoku!
Nie dość, że mają dwie Potrójne (już za to w ryja powinni mieć), to jeszcze Gancarz! Jeden na zielonym szlaku, drugi na żółtym. "I will have someone's ass for dinner for that!!!"
Trochę szacunku dla moich kochanych pagórów! Trochę szacunku dla kolekcjonerów tabliczek...

Akwedukt w Kętach!!


SFA-Orientkampfwagen "Zafir" ma swój własny lampion :)


Odpalamy wszystkie możliwe narzędzia: google maps, openstreetmap, mapy.cz, mapy Compass'u, blogi jakie udało się znaleźć, strony typu "Gmina Andrychów poleca", "Polska niezwykła", "1000 miejsc w które musisz podepchać rower", a nie czekaj... nie mam takiej książki "1000 miejsc, które musisz zobaczyć" :)
Zawoja miała takie rarytaski jak "ruiny posterunku granicznego Generalna Gubernia/III Rzesza", więc skoro wkładamy całe serce to musimy znaleźć podobnej klasy punkty kontrolne. Powiem Wam szczerze, to Szkodnik wykonał tytaniczną prace sztabową: to Szkodnik znalazł huśtawkę na poziomie, wodospad (pkt 13), akwedukt przy Kętach, ruiny pałac.
Siedział i szukał... czytał i sprawdzał.
Znalazł np. NAJSTROMSZA DROGA W POLSCE (28%) - mówimy o drodze publicznej (nie prywatnej lub wewnętrznej). Na Mordownika to rarytas jak znalazł :)
Uznaliśmy, że na pewno Was zainteresuje taka osobliwość!

Na zdjęciu tego nie widać, ale uwierzcie że nie wiedziałem czy to podjadę autem (najstromszy kawałek nie jest na zdjęciu - nie było jak zrobić...)

A potem dzida w teren... nasze oba SFA-Orientkampfwagen'y "Zafir" i "Pusiek" ruszyły penetrować okolice Andrychowa i góry Beskidu Małego.
4 całodniowe wyjazdy... a jak wpadliśmy do ruin w Kozubniku gdzie kiedyś było opuszczone miasto, to takie punkty kontrolne jak "Route 66" czy "Aniołek z nożem" znalazły się same. Trasa zaczynała coraz bardziej nam się podobać, z każdym takim punktem kontrolnym coraz bardziej przekonywałem się do kolejnej imprezy w Beskidzie Małym.
Drobny kryzys mnie czekał, kiedy Rajd Beskidy ogłosił że chce robić "przygodówkę" 4 września w Beskidzie Małym... no żesz.... Termin Mordownika ogłoszony był przecież na początku roku, czemu musimy się pokrywać i podbierać sobie zawodników?... czemu ten sam termin, czemu ten sam teren? To przecież nie jest logiczne... niestety próby dyskusji spaliły na panewce, bo na argument postaci "zawsze jakieś rajdy się pokrywają", to już nie miałem ochoty odpowiadać. Tak pokrywają się: na Pomorzu i w Małopolsce i to nie jest wtedy żaden problem, dwie imprezy w Beskidzie Małym w tym samym terminie jest... przynajmniej dla mnie jest. Tydzień później, wcześniej, cokolwiek... ale jak nie to nie. Szkoda, bo sami byśmy z chęcią wystartowali na Rajdzie Beskidy, ale trudno... za dużo roboty mieliśmy z układaniem trasy aby wdawać się w dłuższe dyskusje.
Innymi słowy: "Now, if you excuse me, I have Mordownik to organise" (parafraz tej sceny).
Parę dni później trasa jest zamknięta, mapy się rysują, a my wyczekujemy 4 września. Tu chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że na tym etapie bardzo nadal wierzyliśmy, że ta edycja będzie łatwiejsza niż Zawoja. Naprawdę w to wierzyliśmy, przecież na północy było mało pagórów i dla wymiataczy to będą to przeloty...
Galerie z naszych rekonesansów możecie znaleźć tutaj:
- część pierwsza
- część druga

Uwielbiamy takie miejsca


Huśtawka na poziomie - objawienie tej edycji :D

Kiedy jesteś już martwy, ale gałązkę po lampion to byś wyciągnął :)



"A więc MORDOWNIK. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory..."
Pojechałem z parafrazą cytatu, co? Jak ktoś nie wie skąd on jest, to TUTAJ znajdzie wyjaśnienie. Mamy początek września, więc tym bardziej wpisuje się on w klimat jaki nas ogarnia w czwartek po 17:00. Wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie - wchodzimy w pewien tryb działania, który charakteryzuje niemal totalny brak snu, potężny zastrzyk endorfin uruchomiający stan euforii, włóczenie się nocą po górach i lasach odliczając sekundy i szacując czy zdążymy z rozstawieniem trasy zawodów...
W czwartek nie byłem w stanie wyjść z pracy... wyszedłem później niż chciałem, tyle się działo. Jak to mówią "nie ma ludzi niezastąpionych", ale nie dość że akurat w czwartek wszyscy o tym zapomnieli, to jeszcze mnie do tego grona niezastąpionych (błędnie, Pacany) zaliczyli.... Myślałem, że się nie wyrwę... ale gdy w końcu zamknąłem laptopa, to mój umysł przestawił się na "specjalne tory" - cokolwiek by się nie działo, jakby się paliło, to musi to poczekać do poniedziałku. W poniedziałek rozwalę Wam każdy problem, ale teraz widzę tylko lampiony, perforatory i naszą wykreśloną marszrutę, całkowity reset umysłu... jest po 17:00 gdy wsiadamy do auta. Kierunek BESKID( nie-taki)MAŁY. Rozkładamy trasę rowerową MORDOWNIKA !!! 
Tuż przed Wadowicami łapiemy się na przepiękny zachód słońca i już wiemy, że będzie to piękna noc. Witamy na AKCJI: #niespiebowieszamlampiony !!! 
Zaczynamy lecieć punkt za punktem, dziś ile się da z auta - jutro tam gdzie wjechać się nie da lub nie wolno (czyli serce gór).
Ciśniemy: "bunkr", akwedukt (pasuje Wam, że przy Kętach jest akwedukt!!! Przecież to rzadkość w całość Polsce, a w Kętach mają!), urokliwa leśna kapliczka z progiem wodnym... 
Kończymy czwartek o 4:00 w piątek, wracamy do domu i koło 4:45 kładziemy się spać na 2-3 godziny. W piątkowy poranek ruszamy ponownie w teren - teraz mocno z buta: góry i szlaki, góry i szlaki. Schodzi nam do nocy, ale o 23:00 rozkładamy ostatni z punktów - żywieniowy (tak aby za długo słodycze nie leżały w lesie).
Pod koniec zaczyna nam już odbijać ze zmęczenia - zabraliśmy ze sobą maskę KORNOlisa i kręcimy głupie filmiki jadąc przez las.
KORNOlis sponiewierany pandemią wpadł gościnnie na Mordownika powiedzieć Wam, że wraca ze swoją (wzmożoną) Siłą KORNOlisa 7-8 maja 2022.
A filmik możecie zobaczyć na profilu Basi TUTAJ.
Gdy wracamy do bazy wielu Zawodników już jest bo nocuje w bazie... dawno się nie widzieliśmy. Siedzimy z Bronkiem, Grześkiem, Patrykiem, Jarkiem, Łukaszem i innymi do 3:00 w nocy. Kładziemy się kilka minut po 3-ciej aby już o 5:30 rano być na nogach bo trzeba zaraz pomagać przy odprawie tras pieszych... chyba zaczynam być na to za stary...

Ruiny pałacu :)

Lantern, lantern"...
burning bright,
in the forest of the night.
What IMMORTAL hand or eye,
can frame thy beautiful symmetry..." 
(to wiersz WILLIAMA BLAKE'a "TIGER")

"Noc padła na las, las w mroku spał,
ktoś nocą lasem z lampionem gnał,
tętniło echo wśród olch i brzóz..."
gdy Budowniczy lampion nad wodę niósł...

To oczywiście polskie tłumaczenie "Króla Olch" - TUTAJ w wersji poezji śpiewanej. Genialne wykonanie przepięknego wiersza Goethego :)

Nocą takie miejsca są magiczne :)


Potem wszystko zaczyna się dziać jak w kalejdoskopie...
Odprawa Trasy Pieszej 50 km
Start Trasy Pieszej 50 km
Oprawa Trasy Rowerowej 130 km
Start....
... gdy wypuszczamy Trasę Rodzinną jest przed 12:00. Łapiemy się z Basią na tym, że w sumie to nawet nie jedliśmy ani kolacji w piątek, ani śniadania dzisiaj... dobra, trzeba mieć coś od życia, długa na Przełęcz Kocierską bo tam mają extra restaurację. Mamy trochę czasu nim trasy zaczną wracać... chwila oddechu. Ech starzeję się... kiedyś napierało się 3 dni bez snu, a teraz oczy mi się zamykają... ale jest pięknie. Trasy poszły, w zasadzie nikt nie dzwoni o lokalizację, więc chyba jest dobrze... robimy Mordownika, pasuje Wam? Robimy Mordownika drugi raz... "Dopóki się zapala wzrok, dopóki się splatają ręce, dopóki kusi nocy mrok..." (klasyka TU) będziemy kochać ze Szkodniczkiem budować trasy rajdów.
"Trzyma mnie" jednak tylko to samo uczucie co w Lanckoronie na Kompanii KORNEJ, kiedy aż mi było żal że nie jedziemy tej trasy. Noc była piękna, pełnia, aż żal serce ściskał, że nie ruszamy za lampionami.
Teraz mam to samo! Piękny dzień, góry... pojechałbym to, zmarł po drodze n-razy, wyrypał się do cna, ale powalczył z trasą!
Być Budowniczym to zaszczyt, być Zawodnikiem to radość... a my kochamy oba światy.  

Planowanie wariantów :)

Chyba słuchają odprawy - prawie jak Team Meeting :D

Widok jakoś taki bliski mojemu sercu :)

Odprawa tras pieszych


"Long have I waited. And now you are coming..." (TUTAJ)
Oj LONG... naprawdę long. Naprawdę zakładaliśmy, że ta edycja będzie prostsza, więc jak Zawodnicy nadal nie wracali późnym popołudniem... zaczęliśmy naprawdę martwić się o to czy zrobią IMMORTALA. Gdy Terminator w postaci Zbyszka nie dotarł do bazy w czasie, jaki był Mu potrzebny na zrobienie trasy w Zawoi, to zaczęliśmy się bać... Jeśli nawet On ma czas gorszy niż w Zawoi, to chyba znaczy że przesadziliśmy... nie powiem trochę nas to podłamało, bo bardzo - naprawdę bardzo - chciałem aby posypało się kilka Immortali...
Z każdą upływającą minutą narastał w nas niepokój. No dalej, nie odpuszczajcie... walczcie. Wierzymy w Was!
Mijają nie minuty, ale godziny... spokojnie, mają czas do 22:00... ale zegar tyka bezlitośnie. No dawać... czekamy tu na Was. Walczcie!
W końcu przyjeżdża Zbyszek... sporo po Nim Krystian. Czyli Terminatorzy dali radę... ale bilans jest taki jak z Zawoi, dwa IMMORTALE. Czekamy na więcej...
Gdy zapada zmrok (przed 20:00)... jesteśmy mocno przerażeni jak bardzo dołożyliśmy do pieca tym razem... "to nie tak miało być, zupełnie nie tak..."
20:30... no dalej, jest jeszcze czas, ciśnijcie.
21:00... nadal czekamy na Was
21:30... pół godziny... dacie radę!
21:47... gdzie jesteście...
21:56... 4 minuty
21:59... widzę światła rowerów wpadające do bazy! Ha, tak jak my w naszych najlepszych czasach (nasz rekord to jest 4 sekundy przez limitem - komputerowym odcięciem!)

Finalnie 4 osoby zrobiły IMMORTALA:
- Zbyszek
- Krystian
- Paweł
- Patryk
to dwa razy więcej niż w Zawoi, więc w każdej oficjalnej rozmowie nie przyznamy się, że trasa była za trudna. Statystyka nas broni.
Niemniej, tak nieoficjalnie powiem Wam, że naprawdę chcieliśmy aby więcej IMMORTAL'ów się posypało... chyba trochę jednak przesadziliśmy... trzeba było dać ze 3 punkty mniej (mówię o tych górskich). Mimo wszystko, mam nadzieję że bawiliście się dobrze... a za jakiś czas przestaniecie nas przeklinać...

Punkt kontrolny "U Miśka"

Punkt kontrolny "Zielony aniołek z nożem"


"Don't you cry tonight... you will feel better with the morning light" (Klasyka klasyk)
Niedziela przynosi trochę ukojenia... mieliśmy naprawdę okropny kac moralny na zakończenie rajdu. Nawet jeśli ocenicie trasę jako świetną, to jednak mieliśmy pewne założenia i czujemy się trochę wini, że była za trudna... światło poranka trochę koi nasze niespokojne serca, bo wygląda że nie padniemy ofiarami linczu. Ech to miał być łatwiejszy Mordownik... tyle dobrze, że większości Zawodników się podobał, a przynajmniej tak mówią. Może wydać Wam się to dziwne, ale jak widzicie mamy trochę ludzkich odruchów... może nie tyle aby wyciągnąć jakieś mądre wnioski (gdybyśmy mieli to zrobić, zrobilibyśmy to po Zawoi... wydawało nam się, że się udało. Mieliśmy rację, wydawało nam się...), ale jakiś tam kac moralny nas telepał... 
Rozbawił mnie jeden z Zawodników, który wprost z mostu zadał nam pewne pytanie:
zapytał co musi się dziać u nas w pewnym, ściśle określonym pokoju (a nawet meblu w tym pokoju), że jesteśmy zdolni do takiego sadyzmu poza tym pokojem.
No powiem Ci, że bezpośrednie pytanie, ale spoko - pytasz, to odpowiem, a w zasadzie pozwolę to zrobić Alfredowi. OTO TWOJA ODPOWIEDŹ.
Niedziela to też czas składania trasy... najgorsza cześć tej roboty. Jedzie się już na oparach ze zmęczenia, a to nie lada przedsięwzięcie.
Tutaj chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy nam pomogli w ściąganiu lampionów.
Ania, Grzegorz, Staszek, Mariusz, Kamila, Łukasz (przepraszam, jeśli kogoś zapomniałem) - dziękujemy za MEGA pomoc!!

Ale powiem Wam, że bardzo lubię tą chwilę kiedy wszyscy nachylamy się nad mapami, dyskutując co kto zbiera.
Brakuje nam wtedy tylko mundurów bo rozmowy są już iście militarne:
- zajmę się w zgrupowaniem w łuku rzeki
- biorę obszar na wschód od traktu
- północna koncentracja lampionów jest moja
Jest pięknie.


Mordownik, Mordownik i po Mordowniku. Czy będziemy budować trasę za rok, nie wiem. Janek ma ponoć wrócić z Brazyli. Jeśli będzie chciał abyśmy budowali rowerową trasę, to pewnie się podejmiemy i ponownie postaramy się zrobić ją łatwiejszą (dajcie nam szansę... po raz kolejny...), a jeśli sam ogarnie edycję 2022 to wystartujemy jako Zawodnicy i powalczymy o 4-tego Immortala w naszej rajdowej karierze. Dla nas obie opcje są super. WIN-WIN jak to mówią.


Kategoria Rajd, SFA

RYS 2021

  • DST 58.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 sierpnia 2021 | dodano: 29.08.2021

Nocny maraton z przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków - RYS (w skrócie: NMzPdSMiIS-R - NO!! to dopiero jest nazwa, a nie jakieś 3-literowe skróty). 
Służby mundurowe to stan umysłu i mówię to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego wyrażenia. Zawsze miałem ogromny szacunek dla ludzi, którzy wybierają nie "zawód", ale służbę (oczywiście, czasem zdarzy się tam ktoś, kto nigdy nie powinien się tam  znaleźć, ale tak jest w każdej profesji...). Szacunek do tych formacji mam tym większy, że bylem, widziałem, przeżyłem (ledwie...) kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych (CSSP) w Koszalinie w 2007. Z jednej strony "nigdy k***a więcej", ale z drugiej... mam niesamowity sentyment do tej przygody. Dlatego też gdy dowiedzieliśmy, że jest istnieje maraton dedykowany Służbom Mundurowym i ich ich sympatykom, to ciągnęło mnie tam jak grawitacja Titanica na dno :)
Jednakże o naszych próbach dotarcia na RYSIA to mógłbym zrobić osobny wpis, bo życie robiło nam bitch-slap za bitch-slapem w tym temacie... skrócę to jednak do jednego akapitu. Inna sprawa, że maraton dla Służb Mundurowych to dla mnie także pewna nostalgia trip, więc będzie też trochę wspomnień z wojska - po prostu odliczając do Rysia, a nawet podczas samej drogi do bazy rajdu, przed oczyma stawały mi różne akcje z 2007.
Jeśli ktoś nie jest zainteresowany lekkimi off-top'ami to proszę wykonać instrukcję JUMP do akapitu: "W krzywym zwierciadle..." bo tam już lecimy z relacją :)   

"Zdecydowanie jest Pan człowiekiem munduru..."

Cytat pochodzi z ósmego odcinka "Tajemnicy Twierdzy Szyfrów", a dokładniej ze sceny konfrontacji polskiego szpiega udającego kapitana Abwehry JohannaJoerga z SS-Sturmbahnfuhrerem Harrym Sauerem (całość TUTAJ, scena o której mówię: 05:55)
Dla wszelakich zrytych łbów out there - w pewnym sensie utożsamiam się z zacytowanym powyżej stwierdzeniem jako takim, a nie z kontekstem tej sceny, więc nie doszukujcie się drugiego dna, dobrze? Po prostu tak jak wspomniałem mam ogromny sentyment do mojej przygody z WP (nie chodzi o Wirtualną Polskę...) i czasem trochę żałuję, że nie zdecydowałem się kontynuować tej ścieżki, bo taką możliwość w sumie miałem... i to aż dwa razy. Dlatego też gdy tylko dowiedziałem się o istnieniu NMzPdSMiIS-R to przyciągał mnie niemal hipnotyzująco.
A skąd w ogóle ta wiadomość do nas dotarła? Tu musimy podziękować Madzie i Mateuszowi (tym samym od Czarnej Setki po Zielonym Śląsku), którzy jakoś ten maraton znaleźli i zapytali nas kiedyś czemu nie startujemy w czymś takim. To było by jeszcze nic, ale powiedzieli nam że to taki DZIKSZY TROPICIEL. Pasuje Wam? DZIKSZY TROPICIEL!!
Kochamy rajdy TROPICIELA, jeździmy tam regularnie, kiedy tylko możemy (kilka przykładów, acz to tylko część naszych przygód bo nie z każdej edycji zdołałem napisać relację...):
Edycja 28 - W przerwie zawodów szermierczych
Edycja 26 - Gangsterskie porachunki
Edycja 25 - Jeźdźcy Apoka-li...py :D
Edycja 19 - W bagnach rozpaczy (jedna z naszych najbardziej hardcore'owych przygód...realnie! nie byliśmy w stanie przez około 2h wydostać się z bagien...)
A RYSIEK to ma być dzikszy Tropiciel. Ziarno w moim schorowanym umyśle zostało zasiane. RYŚ... RYŚ... RYŚ...
Co to znaczy dzikszy? Służby Mundurowe, no to będzie jak w CSSP?
Do dziś pamiętam pierwszy dzień w mundurze, kiedy podzielili nas na plutony. Wychodzi nasz dowódca i mówi:
- Czołem żołnierze. Jestem dowódcą waszego plutonu. Nazywam się Chorąży Janusz Pokora... i pokaże Wam dlaczego!
I już wtedy zrozumieliśmy, że prosto nie będzie.
Potem było już tylko "lepiej"...

Chorąży: Chcecie pojeździć czołgiem po poligonie?
My: TAK !!!
(pojeździliśmy - inna sprawa, że było zajebiaszczo)
- No to teraz szmatki i pucujemy maszynę... pasuje Wam, w 5-tkę wycieraliśmy małym szmatkami czołg z błota, miał lśnić... 3,5 godziny...

...Albo "Strzelanie 1", cztery pociski ostrej amunicji i prawdziwy kałasz...
Chorąży: Pozycja leżąca, ogień pojedynczy na mój sygnał
Jeden z naszych: trach, trach, trach
Chorąży: czego jełopie nie zrozumiałeś w zdaniu "na mój sygnał i ogień pojedynczy. Po strzelaniu wyzbierasz wszystkie łuski z poligonu..."
i gość na klęczkach szukał 100 łusek w piasku :)
(Pluton miał 25 osób)

...albo Chorąży: "Wojsko śpiewa lub biegnie"
My: ale co mamy śpiewać?
Chorąży: Nie chcecie śpiewać? No to "Maski gazowe włóż", "broń na biegiem"...
No cóż, na poligon na Rokosowie było "tylko" 5km... umarłem chyba 20 razy... biegnąc z całym tym sprzętem
Kałasz jest naprawdę ciężki, w masce oddycha się naprawdę ciężko...
Byłem gotowy zostać Pavarottim!
Chorąży: UWAGA LOTNIK
... czyli z zbiegamy z drogi i przyjmujemy pozycję leżąca z bronią do góry.
Lotników była jakaś chora liczba... atakowali nas co 2-3 min.
Byłem gotowy zostać Pavarottim, Carrerasem i Domingo NARAZ !!!

...albo poligon: leje jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu czyli jak sk****yn
Chorąży: "No nareszcie pogoda taktyczna... łatwiej będzie Wam się okopać"
Saperki w dłoń i kopiemy... aż zdefiniujemy na nowo pojęcie czasoprzestrzeni... czyli kopiemy jak stąd do 5-tej popołudniu...


...albo namiot, a w nim rozpylony gaz.
Chorąży: "nauka oddychania w masce w sytuacji ataku bronią chemiczną"
Dobrze że nie kazali nam wkładać całego OP-1
Kumpel do mnie: wiem od innych, że maska dobrze chroni ale zapach tego świństwa struje nas to tak, że będziemy rzygać dalej niż widzimy
Ja: spoko, przebiegniemy przez namiot na wdechu.
Chorąży: "dwójkami do namiotu"
(jesteśmy w połowie drogi)
Chorąży: STOP!! 20 pompek, już !!
K***a... Zróbcie chociaż 10 na jednym wdechu... 
Wdech, wydech, wdech, wydech... a gaz robi swoje. Rzygaliśmy...


Ech... Podchorążych Pluton Trzeci (podchorążych czyli i tak nie traktowali nas jak "zasadniczej" bo byliśmy pod patronatem szkoły oficerskiej, a nie SMS'ów czyli Szkółki Młodszych Specjalistów... Oni mieli gorzej :) 
Jak mówiłem "Nigdy k***a więcej", ale z drugiej strony sentyment mam niesamowity. Przygoda życia :)
No i skoro RYSIEK ma być dzikszym Tropicielem, to ja oczyma wyobraźni widzę po prostu zadania jakie nas czekają. Uprzedzam Szkodniczka aby przygotował się na ostrą jazdę.
Wybieramy zatem ciuchy rowerowe z tych gorszych, tak aby nie było żal ich wyrzucić po jakimś brodzeniu w rzekach czy czołganiu się w roślinności. 
Bardziej gotowi nie będziemy, ciśniemy do Kątów Wrocławskich bo tam jest baza RYSIA. Co będzie to będzie... a ja cała drogę przewijam w umyśle powyższe sceny.
Będzie się działo!!

Tępa Strzyga ostro namieszała...
Tak jak wspomniałem Wam we wstępie, na Rysia nie mogliśmy dotrzeć od lat... albo pokrył się z jakimś naszym kochanym Jaszczurem albo wypadał w połowie naszego urlopu, spędzanego po drugiej stronie Polski, albo dowiedzieliśmy się o nim już PO maratonie. Po prostu ciągle coś... na przykład ogólnoświatowa pandemia, bo jakaś kulka z kolcami zrobiła tourne po kontynentach i żadne rajdy się nie odbywały. WKRW na całego! Ryś był dla nas po prostu nieuchwytny. 
Aż do 2021. Tym razem wszystko się zgrywa. YEAH-dziemy !!!
Acz okazuje się, że start odbywa się w drużynach co najmniej 3-osobowych (my zawsze ze Szkodniczkiem lecimy w dwójkę, więc potrzebujemy 3-ciej osoby do Teamu).
Wybór pada na naszego Przyjaciela - Pawła zwanego Lenonem, z którym znamy się lata! Lenon jest dla nas jak brat, więc polecimy w 3-jkę: prawdziwy Dream Team! Sky is the limit! Co może pójść nie tak?
Ano Lenon może na przykład złamać kciuka tuż przed rajdem... no żesz... FATUM RYSIA CIĄGLE TRWA. Drużyna nam się rozpada...
Pasuje Wam, gość był z nami w Bieszczadach na rowerze! Przejechał strome zjazdy, zawalone wiatrołomami szlaki, nocne sekcje kamerdolców i nic!! 
Pojechał na wieczór kawalerski i wrócił ze złamaną ręką... ARGHHHH
Robili sobie party fantasy... Lenon był przebrany za strzygę. Miał straszyć przyszłego Pana Młodego. Nastraszył skutecznie... uczestnicy nie wiedzieli czy przeżył nagłe spotkanie z cegłami... Nie pytajcie... Lenon wrócił kontuzjowany, a my nie mamy drużyny...
Stary! Ja tu na deszczu, RYSIE jakieś, przyrzekaliśmy sobie ten rajd ale jak nie to nie... (parafraza KLASYKI)
Zaczynamy w trybie awaryjnym szukać partnera do drużyny. Nikomu jednak nie pasuje data (bo np. jadą na KORNO albo są na naszym obozie szermierczym) lub po prostu nie chcą jechać na maraton Służb Mundurowych. Dziwne ludzie, prawda?
Mijają kolejne dni, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Zaczynamy być w desperacji!
Musimy jechać na Rysia!!
Świat podpalę, ale musimy dotrzeć na maraton!
Dostajemy jednak szereg odmów... DESPERACJA LEVEL HARD się robi.
Zapłacę! Wystarczy że przejedziesz! Nie, wystarczy że wystartujesz, podepniemy Cię na hol i przeciągniemy przez cały rajd.
Pytamy, zapraszamy, zachęcamy, grozimy, manipulujemy, szantażujemy... NIKT.
ARGHHHH... dochodzimy do LEVELU ULTRA HARD desperacji.
Zaraz wystartuję z kampanią URATUJ RYSIA!!!  Gdzie jest GreenPeace, Unicef gdy są potrzebne? RATUJCIE RYSIA !!!
Mamy dwa rozpaczliwie rozwiązania...
- napisać do znajomych nam drużyn z prośbą o dołączenie do Nich (ostateczność, bo mają swoje zespoły i nie chcemy za nic robić Im problemu, może być Im głupio odmówić a jednak nasze warianty czy postrzeganie rajdów jest specyficzne. Niekoniecznie chcemy komuś rozbijać drużynę)
- wrzucić ogłoszenie na FB, że przyjmiemy każdego: zapłacimy, nakarmimy, będziemy holować...
Postanawiam wspiąć się na wyżyny swojej dyplomacji - piszę ponownie do Organizatorów. Korespondowałem z Nimi wcześniej i pisali, że nie chcą puszczać drużyn dwu-osobowych... 
Kiedyś już zostałem mistrzem dyplomacji rajdowej (TUTAJ), może tym razem także się uda!
Piszę, że możemy wystartować w dowolnym trybie: poza klasyfikacją, zdyskwalifikowani już po starcie (NKL), możemy pozbierać Wam lampiony, wyczyścimy czołgi szmatkami, tylko pozwólcie nam jechać we dwójkę...

... i nagle przychodzi odpowiedź: Możecie jechać w dwójkę poza klasyfikacją (dyskwalifikacja --> NKL, ale możecie wystartować).

TAK !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! HELL YEAH !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Dziękujemy !!!
I piszę to bardzo szczerze: bardzo dziękujemy Organizatorom za zgodę na taki tryb startu. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni za takie pójście na rękę. 
Jesteście wielcy, kochani, cudowni i wspaniali. Wiedziałem, że na Służby Mundurowe zawsze można liczyć. Jedziemy na Rysia! Nareszcie.
Kryzys zażegnany, uratowaliście życie Lenonowi - bo jak kochamy Go jak brata, to byśmy Go tymi cegłami zatłukli za tą akcję!! Płakałbym nad jego losem i tłukł :D

Dobra to tyle OFF-TOP'u, przechodzimy do relacji z rajdu i jedziemy (jak "Nocny Pociąg) z Mięsem"

Sekundy do startu - jest klimat :D


W krzywym zwierciadle czyli... "Bagno, k***a, a ja w tym bagnie..." (cytat pochodzi STĄD)

Do Kątów Wrocławskich przybywamy kilka minut po 21:00. Mamy spory zapas, bo nasza godzina startowa to 22:39 (starty drużyn są interwałowe co 3 min).
Maraton Służb Mundurowych, nastawiamy się zatem na bardzo trudną i precyzyjną nawigację, zwłaszcza że w regulaminie jest zapis, że nasza mapa będzie poglądowa. Tymczasem spotkani w bazie Agnieszka i Jarek, jeżdżący od dawna na Rysia mówią nam, że nawigacja precyzyjna nam nie grozi. Punkt nie będzie tam gdzie środek okręgu na mapie, ale może być w dowolnym miejscu w okręgu. WOW! Przyzwyczajenie do innych maratonów na orientację jesteśmy naprawdę zaskoczeni tym faktem. Na innych imprezach przesunięcie punktu o 50m jest uważane za błąd gruby, a tutaj 250m w lewo czy w prawo jest dopuszczone regulaminowo. Nie mówię, że nam to przeszkadza, po prostu może by trochę więcej chaszczowania na dziko, acz jakoś tak założyłem, że nawigacja będzie bardziej przypominała chore zabawy znane z KrakINO
Chwilę później spotykamy Magdę i Mateusza. Drużynę, do której dołączyła także Kasia, nazwali Złe Madki i Ojciec Mateusz. Rewelacja! Genialne :) 
Pomału odliczamy do naszej minuty startowej i kiedy wybija 22:39 ruszamy w noc...
Na razie dostaliśmy tylko mała mapę, na której zaznaczony jest jeden punkt kontrolny. To tam, gdy do niego dotrzemy, otrzymamy mapy właściwe dające pełen obraz trasy.
Co ciekawe, ta mapa którą mamy teraz jest zlustrowana (odbicie lustrzane) i to w obu osiach, zarówno X jak i Y. Znamy takie numery z innych rajdów, więc szybko orientujemy się, że to co mapie jest "w górę" to tak naprawdę jest "w dół", a kierunek "w lewo" to "w prawo". 
Wyznaczamy przejazd do punktu z mapami i postanawiamy pocisnąć wzdłuż rzeki, stricte samym brzegiem, bo to najkrótsza droga. Chwilę później dochodzi do typowej sytuacji rajdowej w naszym wykonaniu, droga kończy się w jakimś rozlewisku, które jest dość mocno nieprzebieżnym bagnem. Jaja, minęły 3 minuty od startu, część osób jeszcze nawet nie ogarnęła że mapa jest odwrócona, a my już utknęliśmy w bagnie, realizując jak zawsze wariant CZARNY.
Próbujemy skorygować kierunek wymijając bagno - nie będziemy się przecież wracać do drogi i jechać szutrem. Bez przesady. Przebijamy się groblą pomiędzy rozlewiskami, a potem przeskakujemy podmokłą łąką na jakieś pole. W dali widać obsługę punktu, bo mają oświetlenie, więc teraz DZIDA przez środek pola. Glina się trochę lepi, ale nie ma dramatu, ważne że udało się nawet sprawnie wydostać z bagna. Widać, że inni zawodnicy dojeżdżają do punktu od jakieś ścieżki... no cóż, my mamy swoje warianty.
Na samym punkcie są aż 3 zadania do wykonania nim dostaniemy mapy:
- bronowanie kawałka pola (Szkodnik zarzuca mi chomąto i każe napierać po glinie)
- rozwiązanie zagadki pływaka w butli
- odpowiedź na kilka wylosowanych zagadek.
Chwilę później lecimy dalej, już na nowej mapie.

Lejemy do pełna !!!

Wpadamy na nasz pierwszy punkt z nowej mapy. Wita nas tutaj koleś z toporem i w masce katowskiej. Hmmm powiedzieć "dobry wieczór" czy od razu sięgać po broń. Topór jest niczego sobie... i zastanawiam się czym Pan SIEKIEROWAŁ wybierając taką profesję. Każe nam brać się za kega (taka specjalna beczka) i z wykorzystaniem małego wiaderka napełnić go po brzegi.
Chwytam za wiadro i zbiegam po skarpie do rzeki... no i powiem Wam, że prawie zbiegłem "dalej" niż chciałem. Na brzegu było spore błoto i jak pojechałem na butach, to tylko cudem wyhamowałem na drzewie tuż przed upadkiem w wodne otchłanie... Dziś cud obrzękł i trochę boli :)
Wbiegam z wiadrem do góry, wlewam wodę do kega i... potrzeba jeszcze z 15 takich kursów. Zapowiada się, że będzie to naprawdę długa noc.
Biegam jak z piórem, to znaczy w wiadrem i jakiś czas później keg jest pełen. Zadanie zaliczone, chcemy odebrać kartę a tutaj 60 min kary!
Ale czemu... No tak, jełopy z nas, zupełnie zapomnieliśmy że kolejność zaliczania punktów jest na tym rajdzie obowiązkowa. Przyzwyczajeni do tzw. scorelauf'u (czyli pełnej dowolności przejazdu), jak tylko dostaliśmy właściwe mapy, to natychmiast naszkicowaliśmy sobie optymalny według nas wariant przejazdu i dzida przez las. Jesteśmy zatem nie na tym punkcie na jakim powinniśmy. I tak lecimy poza klasyfikacją, więc kara niewiele zmienia, ale naprawdę pacany z nas. Regulaminy się czyta ze zrozumieniem. 
Obsługa mówi nam, że karę dostaję się tylko raz, więc teraz to już możemy lecieć jak chcemy. Tyle dobrze - możemy zatem trzymać się opracowanego wariantu przejazdu.

Beduin, Kat, keg i Szkodnik :)

Odpalam swój "Twin laser" na kierownicy (druga latarka jest pod mapnikiem). Do tego czołówka na kasku i wypalam las - jadę jak w dzień :D


Panie, po ile ta karna kiełbasa? -60 min! -Bierę!

Ciśniemy przez nocny las, jedzie się fenomenalnie. Dawno nie jechaliśmy w pełni nocnego rajdu - jest fajnie. Super także, że nie pada bo prognozy mówił, że może nam deszczem dowalić. Ja nastawiony byłem dziś na wszystko, tak jak Wam pisałem powyżej - pogoda taktyczna!! A tu ani kropelki, nie będę jednak ukrywał, że bynajmniej nie narzekamy.
Wpadamy na nasz trzeci punkt kontrolny (drugi z nowej mapy). Zadnie to chodzenie po drzewach z wykorzystaniem lin czyli typowy Tropicielowy klasyk. Nie ma co się dwa razy zastanawiać, 2 minuty i mamy to zaliczone. Chwilę później lecimy pięknym przelotem dobrymi drogami - prędkość 30-32 km/h i nie będziemy hamować dla nikogo.
Nawigacyjnie lecimy jak po sznurku, jest dobrze!
Wjeżdżamy na kolejny punkt kontrolny, a to punkt żywieniowy: grill, kiełbaski, napoje. No wypass... dosłownie. Wypass.
Częstują nas kiełbaskami z grilla. Powiem szczerze, ze nie przepadamy za kiełbasą na rajdach (poza rajdem jest super), bo czasem trochę ciężko się jedzie po takich rarytasach. Zwłaszcza jak jest 35 stopni upału, to wtedy taka kiełbasa to jest czyste zło.... Jednakże teraz, nocą to wsunę nawet chętnie. Rozsiadam się aby pochłonąć kiełbaskę, ale Szkodnik nie za bardzo ma ochotę (Basia ogólnie nie przepada).
Tymczasem obsługa do nas: 60 min kary!!
My: WAT WAT WAT, por que Maria? (jeśli nie znacie tego gościa to obczajcie TO)
Czemu dostajemy 60 min kary? Za co? Przecież mieliśmy dostać karę tylko raz. Obsługa nam mówi, ze karę dostaniemy za każdy punkt podbity nie w tej kolejności, której trzeba. Ha ha ha, dezinformacja klasyk - no to będziemy mieć wynik dzisiaj. NKL + 9 godzin kary. Bawimy się jednak świetnie. Zaczynam mówić do Szkodniczka, że te 60 min to kara za niewykonanie zadania - nie zjadłaś kiełbasy!! Nie odejdziesz od maratonu, dopóki nie zjesz mięska :D
Dobrze, że nie jedziemy "na zwycięstwo" bo zrobiłby się nam najtrudniejszy maraton ever - na każdym punkcie trzeba by mocno podkręcać tempo jazdy bo dostawalibyśmy kolejne godziny kary. Zespół ARAMIS, jedyny taki: rajd ma 6 godzin, mają stratę do prowadzącego 9 godzin :D :D :D 
Tylko my damy radę tak pojechać.Teraz już wiecie czemu nie chcemy wbijać się w struktury innych drużyn? Jesteśmy czasem jak odwrotność amuletu :D

Środek nocy w lesie... co ja robię ze swoim życiem?

Wpada nam druga kara - ale nazwa Tawerna pod SZCZEZŁYM rysiem jest boska :)


"Welcome to BOOT CAMP! So you're a new replacement... (parafraza klasyki klasyk, gry dla której zarywało się całe noce)
Wpadamy na punkt BOOT CAMP, a tam najlepsze zadanie dzisiejszej nocy. Należy przeprawić się na drugi brzeg rzeki po ruinach mostu. Trzeba to jednak zrobić po podwieszonych oponach, ale dodatkowym warunkiem jest to, że trzeba poruszać się po ich dolnych częściach. Powrót już zupełnie inna kładką - też nie do końca sprawną i tonącą, kiedy się na niej stanie. Słabo tu mają z tymi przeprawami przez wodę. Nic nie działa :D
Zadanie jest po prostu mega! Klimat jest niesamowity, ale samo przeprawienie się "nad przepaścią" nie jest takie trywialne bo wiszące opony trochę się "huśtają".
Genialna zabawa. Sami zobaczcie:

Idę! Byle tylko nie patrzeć w dół - trochę przypominało mi to klimatem jedno z najlepszych zadań na rajdach EVER (wisimy nad Sanem - Team360 Przemyśl)

Genialny pomysł :D

Szkodnik prawie po drugiej stronie :)


Strzeżonego Pan Glock strzeże :D
Kolejny punkt to zadanie strzeleckie lub/i biegowe. To znaczy, że jak się nie trafi w cel to będą karne rundki na nartach po trawie.
Do naszej dyspozycji zostaje oddana broń krótka. Owszem nie jest to Glock (kultowa broń), ale też jest fajnie. Naszym zadanie jest trafienie biatholnek, ktore znajdują w odległości jakiś 20-25 metrów od nas. Jeśli się nie uda, to naprawdę będziemy musieli biegać na nartach po trawie i to ponoć tyłem. Uwielbiamy zadania strzeleckie choć różnie nam czasem one idą. Raz jest fenomenalnie (Biathlon rowerowy), a innym razem to nawet kolimator nie pomaga (Tropiciel, bez relacji niestety), gdzie nie byliśmy w stanie trafić w nic... mając- serio! - KOLIMATOR do wspomagania celowania. Nic nie pomogło...
Tym razem mamy trochę szczęścia i udaje się trafić, nie musimy zatem biegać.
Wskakujemy z powrotem w siodła i ruszamy dalej. Musimy przeprawić się przez naprawdę ogromne pole. Na mapie jest przez nie chyba setka dróg, ale w praktyce wszystko zostało zaorane. Ciśniemy zatem na azymut po miedzach, ciągle korygując kierunek, bo przejezdne kawałki pola bardzo dziwnie kluczą (reszta to glina..., do tego nie chcemy przecież niszczyć upraw). Trochę kombinatoryki musimy tutaj pouprawiać ze zmianami kierunków, ale kompas prowadzi nas na kolejny punkt kontrolny. 

"Chyba mamy do czynienia z jakimś kowbojem!"  (i znowu KLASYKA)


Na kolejnym punkcie kontrolnym naszym zadaniem jest odnaleźć czaszkę dzika. Dostajemy wskazówki i na nich podstawie mamy spenetrować kawałek lasu.
Jak nie znajdziemy to złapiemy jakiegoś lokalnego dzika, obierzemy go ze skóry i wmówimy obsłudze, że to ta czaszka. Brzmi jak plan, co może pójść źle :D ?
Natomiast przedostatni punkt sprawia, że nie unikniemy biegania na nartach po trawie. Nasza drużyna była jednak zbyt mało liczna, aby bawić się z pontonem - a szkoda, bo wyglądało to naprawdę fajnie. Mamy już doświadczenie z noszeniem obiektów pływających po lasach i górach (TUTAJ... myślałem że umrę, prawie 2 km... niebieskim szlakiem...)

Jest i czacha :)

Obiekt pływający... po łące :)

Analizując wariant przejazdu na ostatni punkt :)


Tawerna pod SZCZEZŁYM Rysiem

To nasz ostatni punkt dzisiaj. Do limitu zostało nam 2h czasu, więc zapowiada się że zrobimy dzisiaj komplet (pytanie jakie pozostaje otwarte to ile finalnie kar za brak zachowania kolejności nam naliczą :D). Do ostatniego punktu dojazd jest ciężki - mówię o stronie od której jesteśmy. Nie prowadzi tam bowiem z zasadzie żadna droga. Kombinujemy jak najłatwiej przedrzeć się w okolice punktu, a potem już na dziko - na azymut, na szagę albo na rympał przez krzory.
Ruszamy w las, a tam im bliżej punktu kontrolnego tym ścieżka zaczyna coraz bardziej zanikać. W pewnym momencie zaczynamy przedzierać się przez 3-metrowe pokrzywy!
Normalnie takie przecież nie rosną! To jakieś MUTASY POPROMIENNE ("Mutanty, debilu, mutanty" - Szkodnik).

Robi się naprawdę dziko:


Niektóre okazy są wyże ode mnie!!


Drzemy jednak nadal do przodu. Trzymamy kierunek z kompasem - wazymutowaliśmy się od znanego punktu, więc to kwestia czasu i uporu aby dotrzeć na punkt kontrolny. Pokrzywy zastępuje wiatrołomy. Przenosimy maszyny, ale konsekwentnie brniemy dalej i dalej. Nie pierwszy raz ciśniemy przez krzory na azymut. Byle nie zgubić kierunku i podążać za strzałką kompasu. Do wiatrołomów dołączają ostrężyny, ale nie rezygnujemy. 200 metrów, 150... 100. Wciąż dalej i dalej. Roślinność plugawa (ta poniżej 800m npm) w natarciu, ARAMISY w kontrataku. Ani kroku wstecz, karczujemy! Jeszcze 50 metrów, 25... 15 i jest!!!
O żesz...okazuje się, że punkt jest po drugiej stronie rzeki... a rzeka jest naprawdę duża i ma mocny nurt, nie do przejścia wpław. GRRR...
Według oznaczeń na mapie to punkt powinien być po naszej stronie rzeki, no ale na odprawie było mówione że okręgi są poglądowe, a nie precyzyjne, więc się czepiać nie będziemy :)
Przed nami wesoło łopotał sobie Jolly Roger, ale Tawerna jest po drugiej stronie.
Jest tu jednak łódź, możemy przeprawić się na drugą stronę, ale bez rowerów - obsługa mówi nam, że będziemy musieli wrócić się przez krzory. Rowerów nie przewożą. No trudno.
Szkodnik płynnie zatem na drugą stronę zobaczyć się Piratami z Tawerny pod Szczezłym Rysiem.

"Charon" wiezie Szkodniczka na drugą stronę

...a tam Szkodnik musi odnaleźć w Tawernie:

Skrzynię Skarbów i jeszcze się do niej włamać

...ale gdy Mu się to uda, to złoto jest nasze!!!

NASZE, NASZE !!!


Mamy komplet punktów kontrolnych!!!
Drzemy z powrotem przez krzory do jakieś drogi a potem już tylko "długa" na bazę.
Jest przed 4:00 rano gdy wpadamy do miasta i spotykamy Magdę, Kasię i Mateusza także powracających z trasy.
Wszyscy razem wjeżdżamy na metę. To koniec naszej dzisiejszego nocnej przygody. Zrobiliśmy to!
Mój nastrój wyraża zdjęcie poniżej - jest cudownie


Raz jeszcze dziękujemy Organizatorom za możliwość startu w zespole 2-osobowym. Bawiliśmy się świetnie!
Czy RYŚ to dzikszy TROPICIEL? Hmmm... raczej chyba nie. Jest bardzo porównywalny z Tropicielem, ale to NIE jest zarzut.
Tropiciele są genialne i wspaniałe. RYŚ zatem też bo tak wynika z logicznej implikacji :D 
Nastraszony dzikością oczekiwałem bardziej "Selekcji" niż Tropiciela. Nie zrozumcie mnie źle - nie narzekam. To nie jest tak, że ja lubię przedzierać się wpław przez rzekę czy czołgać po krzakach... ja to robię, bo mi czasem Żona każe... to nie jest jednoznaczne z tym, że lubię.
Ja tam zadowolony jestem z tego, że zadania były do zrobienia bez brodzenia po szyje w bagnie :D
Chwilę po rajdzie wyruszamy do domu, złapiemy 15 minut snu na MOP'ie na A4 przy Gliwicach, a potem już ostatnia prosta i o 9:00 jesteśmy w domu. To była piękna noc.

Bruce Wayne: Piękna noc, Alfredzie
Alfred: W rzeczy samej, panie Bruce. Noc godna myśliwego.
(Komiks "Batman vs Predator")


Kategoria Rajd, SFA