Jaszczur - Go West!
-
DST
81.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tu w zasadzie mogłaby się skończyć moja relacja z tego rajdu, ale coś znowu poszło grubo nie tak...
"Wsje NA BERLIN"
Kiedy pogodziliśmy się już z faktem, że nie dotrzemy na Jaszczura i zaczęliśmy planować start w równoległym wtedy Liszkorze (w Miasteczku Śląskim), to Malo postanowił sięgnąć po ciężką artylerię, która miał skutecznie zwrócić naszą uwagę. Wrzucił plakat rajdu (można zobaczyć go TUTAJ) i nadał nazwy poszczególnym trasom. Piesza 50-tka dostała nazwę "NA BERLIN!" a nasza ulubiona trasa niePiesza nazwę "MESSERSCHMITT".
No żesz k****... ARGH GRRRR.... Ci, którzy znają nas trochę lepiej to wiedzą, jak wielkim fascynatem historii Frontu Wschodniego "IIWW" jestem, więc dowalenie takiego tytułu i plakatu to był cios poniżej wszelakiej godności! Szkodnik też nie wykazuje się głosem rozsądku, bo pyta mnie czy widziałem plakat i jaki jest planowany klimat imprezy?. NIEEEE... jazda ponad 600 km na maraton to głupota... to jest daremne i niepoważne... kiedyś pojechaliśmy na Jaszczura 599 km do Puszczy Augustowskiej (Jaszczur - Graniczne Wody, czasy gdy nie pisałem relacji z każdych zawodów) i... było fajnie, zwłaszcza że był to jeden z nielicznych Jaszczurów, na którym zrobiliśmy komplet punktów... NIE, to jest daremne... DOŚĆ. Nie jedziemy i już. Nie będziemy cisnąć przez całą Polskę za jakimiś kartkami na drzewie. Rzekłem!
Siadam do kompa, a tam żartowniś Google do mnie:
"pssst widziałeś covery SABATON'u (uwielbiam ich teksty!) w wersji rosyjskiej. Nie, to patrz TUTAJ tekst: "Marsz w bój, wsje na Berlin" jest zacny, nieprawdaż? Jeszcze bardzo pasuje do klimatu, nie?"
"Gugl", ku**wiu, ty też przeciwko mnie? Powiedziałem coś przecież... czyż nie wyraziłem się jasno? Tymczasem Szkodnik rzuca w eter: "z noclegiem to byśmy to chyba nawet sprawnie obrócili, może być fajny ten Jaszczur, szkoda że nie jedziemy... ". ARGH !!!.
A niech Was wszystkich szlag! Pojedziemy, tylko już przestańcie! Powiedziałem już, że pojedziemy!!
Mapy jak zawsze poglądowe i jak zawsze śliczne :D

"When you're driving 16 hours, there's nothin' much to do... and you don't feel much like driving. You just wish the trip was through" (delikatna parafraza TEGO)
Co ja robię ze swoim życiem, 650 km w jedną stronę za jakąś kartką na drzewie... a jeszcze okaże się, że dosłownie! Za kartką na drzewie! ale o tym później...
Na razie budzik dzwoni o 0:45... tak, dokładnie: 15 minut przed pierwszą w nocy. W piątek poszliśmy spać "z kurami"... i rekinem (kto był w bazie, ten wie o co chodzi!).
Z kurami oznacza około 21:30... tylko po to aby wstać 45 minut po północy. Szybkie śniadanie(?), pakujemy rowery na auto i około 2:00 w nocy ruszamy na północ i na zachód...
650 km się samo nie zrobi, a chcielibyśmy wystartować na trasę koło 9:00 rano.
Gdy wkładam rower na dach auta to nagle dostaję postrzał w krzyżu... ej, serio? Przecież nie jestem jeszcze tak stary aby mnie rozkładały takie akcje... co za dramat. Będę jechał ponad 600 km z bolącymi plerami... potem tylko 16 godzinny rajd z plecakiem. No rewelacja, po prostu... Czemu zawsze musi być pod górkę?
Ledwie daję radę wystawić rowery na auto bo tak mnie łupie... Szkodnik pyta co mi jest... mówię, że jestem jak żaba. Jaka znowu żaba?
No przychodzi żaba do lekarza i tak dialog:
- "Panie Doktorze, coś mnie jebie z stawie"
- "To pewnie rak"
Tak było... mówię Wam. No nic, układam się jakoś w fotelu i dzida w noc. SFA-Orientkampfwagen rusza przez mrok najpierw do punktu (poboru opłat) A4 a potem do linii warunkowego przejazdu z oznaczeniem S3. Za Gorzowem będziemy łapać już lokalne drogi aż do granicy niemieckiej. Ponad 7 godzin jazdy... może nie jak w piosence Metallica'ki szesnaście, ale nadal to bardzo dużo. Trzeba jakoś zabić czas, gdy Szkodnik drzemie wtulony w naszego pluszowego rekina, ja przemierzam kolejne kilometry na zachód od czasu do czasu szprycując się kolejnymi shot'ami z kofeiny. Jaszczur - Go west, tak? No to drzyjmy ryja:
(Go west) life is peaceful there
(Go west) in the open air
(Go west) you and me
(Go west) This is our destiny... (klasyka --> TUTAJ)
Na kilkanaście kilometrów przed bazą siada nam na ogonie wóz na łódzkich blachach. Hmmm.... czyżby Mr. G?
Któż by inny, na łódzkich blachach, cisnął nad ranem wzdłuż granicy niemieckiej, gdzieś na zachodnim krańcu Polski.
Witamy serdecznie, oczekiwaliśmy tu Pana :)
Do bazy docieramy już razem, ale nie ma czasu pogadać, bo dosłownie od razu wbijamy na odprawę. Trasa 50 km (Na Berlin) już w terenie, a nasza TNP-50 (Messerschmitt) rusza dosłownie za minutę, więc Malo wpycha nam kartę startową i mapy, a następnie w zasadzie wypycha nas z bazy na trasę. Standardowo dostajemy drożdżówkę w łapę na drogę i słowa przestrogi "jesteście zdany tylko na siebie". Nie pierwszy i nie ostatni raz... bardziej skupiam się na drożdżówach niż na ostrzeżeniach... natomiast pacan, który zrobił mi TO zdjęcie w bazie, ma w ryja!
Bez kitu, jestem po prawie 8 godzinnym rajdzie samochodowym, teraz zmieniam maszynę i ruszam na 16-godzinny rajd rowerowy... chyba robię się na to pomału za stary.
Z drugiej strony, nie po to jednak jechaliśmy na drugi koniec kraju, aby się teraz nad sobą użalać, trzeba ruszać na pełnej... czyli innymi słowy "pełni wiary, pełni chęci, ostro rżniemy ten diamencik" (całość TUTAJ). Plecy trochę puściły, więc powinno być OK.
KAMIKADZE BOSKI... ORIENT?
Jak nigdy nie jesteśmy jedynymi rowerzystami na Jaszczurze. Mamy dwóch lokalnych nadmorskich wymiataczy. Jeden z Nich ma na imię Krzysiek, drugi niestety nie pamiętam... co więcej, nie pamiętam czy Krzyśkiem był ten pierwszy czy drugi, ale z oboma będziemy mieć charakterystyczna akcje na trasie, więc roboczo - na potrzeby relacji - dostaną adekwatne do zdarzeń ksywki. O Nich będzie jednak trochę później, bo w bazie obecni są również Kamikadze (kocham nazwę ich dawnej imprezy - Katorżnicza Nawigacji; łby zryte jak nasze :D). Kamikadze śmieją się, że mają dość że ciągle jeździmy bez konkurencji na Jaszczurze i przyszła pora zmierzyć się na trasie... mam nadzieję, że mnie żaden nie potrąci, bo nazwa budzi mój lęk... przed zderzeniem :)
Pasuje Wam? Kamikadze rzucają nam wyzwanie... no istni kamikadze Ci Kamikadze. Wydaje mi się, że chyba nie rozumieją do końca zasad jakie nami kierują. Objechać nas na ilość punktów to przecież nie jest problem, non-stop jakieś drużyny są od nas lepsze i z nami wygrywają. Wygrać z nami na zasadach ogólnych (normalnych) to nie żaden wyczyn czy chwała :P
Objechać trasę bardziej chorym wariantem, cisnąć głębiej w bagno niż my, zrobić na trasie 50-tce ponad 80km, nosić rower przez krzory i wiatrołomy większe i gęstsze niż te nasze - to jest wyczyn. Wariant bardziej "z dupy" niż nasz budzi nasz podziw, szacunek i zazdrość. Wbicie na metę na 4 sekundy przed dyskwalifikacją, przeprawa przez rzekę wpław bo się nie ogarnęło, ze 300m dalej jest most. To jest prawdziwe zwycięstwo nad Aramisami, Panowie, a nie większa ilość punktów kontrolnych - to prawie każdy potrafi, bo my słabi jesteśmy.
Tak więc z dedykacją dla Was: "...if you think you've won you never saw me change the game that we've all been playing" (całość TUTAJ)
"Zigaretten nach Berlin... Szkodnik swym rowerem tnie, szmuglujemy jak we śnie"
Z bazy ruszamy jeszcze bardziej na zachód. Pierwszy punkt kontrolny to świetny punkt widokowy na Odrę i Niemcy, a chwilę później meldujemy się na najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Polsce. Miejsce oznaczone jest obeliskiem, którego wysokość mamy zmierzyć - takie mamy zadanie.
Chwilę później przejeżdżamy przez Osinów Dolny - mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Mamy tu wielki przygraniczy targ i ruch jak w ulu. Kupują, sprzedają, przemycają?
No klimaty "Tygrysów Europy" - pamiętacie TO? Dla mnie tekst to mistrzostwo! Tytuł rozdziału to parafraza tego tekstu właśnie :)
Mijamy jednak miejscowość, nie wdając się w żadne interesy i nadgraniczne spekulacje, bo zaraz będziemy uderzać w las po nasze pierwsze LIDAR'y.
Zacny punkt widokowy

Znowu słupki, kochane słupki :)

Czym zmierzyć wysokość głazu?

Zagubieni w Narnii...
Próbujemy odnaleźć dwa punkty, które "ukrywają" się na wycinkach LIDAR'owych. Mamy doświadczenie z takimi punktami, ale te dwa jakoś nie chcą nam wejść... najpierw wbijamy na nie tą górę, którą trzeba... zawracamy, korygujemy kierunek i wbijamy na inną górę, na którą także nie trzeba... znowu wycof i korekta. W pewnym momencie zauważmy, że atakowaliśmy lidar nr 1, a obecnie po korektach to jesteśmy bliżej lidaru nr 2. No to atak na 2-jkę i znowu wbijamy nie na tą górę, którą trzeba... no co jest?
3 strome pagóry przedreptane całe i nic, żadnego lampionu. Kolejna korekta z mapą mówi nam, że punkty są na jeszcze innych pagórach... masakra nam te dwa lidary nie chcą wejść.
Nawigacja level stupid i upośledzon...
Czwarty pagór jest bardzo stromy, więc ukrywamy rowery w krzakach i atakujemy pieszo... coś jednak jest bardzo nie halo... Szkodnik zaczyna się ode mnie oddalać... pytam: "gdzieże bieżysz?" Szkodnik mówi, że na szczyt pagórU, ale ja wskazuję inny pagór i mówię, że to na ten który pokazuję mamy iść. Postanawiamy sprawdzić oba (czyli pagór czwarty i piąty). Oczywiście wszystkie te górki są zarośnięte tarniną, akacjami i różami. Eksploracja każdego pagóru to jest przedzieranie się przez kolce. Na jednym z nich taki Monsieur Kolec rozorał nam "fruciaka" (tubkę z owocowym przecierem schowaną do bocznej kieszeni). Jak nie sikło owocową posoką...
Szkodnik cały w kolcach...

Tak jak pisałem sprawdzamy oba pagóry i na żadnym nie ma lampionu... masakra, porażka, daremność... kolejna korekta do kierunku i teraz po rzeźbie terenu wychodzi nam, że to jeszcze inny pagór powinien być. Nie wiem jak jest z rzeźbą terenu, na razie mam wrażenie że rzeźbimy nie w ternie, a w g****, bo się nijak na te lampiony "znawigować" nie umiemy.
Godzina... godzina nam minęła na chodzeniu po krzakach i różach. Starta czasu i fruciaka... którego rozerwały kolce.
Nie dość, że ponosimy straty w sprzęcie to jeszcze nawalamy przewyższeń, bo to dość strome wzniesienia .
Co więcej, przy kolejnej próbie rozdzielamy i zawędrujemy w jakieś odmienne stany roślinności. No Narnia, bez kitu - zobaczcie zdjęcia. Narnia...
Inna sprawa, że nie do końca wiemy gdzie zostawiliśmy rowery bo krążymy tu, od pagóra do pagóra, od krzaków do krzaków. Przedzieram się przez Narnię, ale nie ma ani punktu, ani Szkodnika, ani rowerów... zaraz pewnie spotkam Aslana, a On mi powie "PAMIĘTAJ!". (Ten od "PAMIĘTAJ" to był SIMBA, a dokładniej MUFASA a nie ASLAN, Pacanie. - Szkodnik)
Tak, k***a REMEMBER... pamiętaj gdzie zostawiłeś rower, jełopie...
No Narnia...

...po prostu Narnia

Jest nareszcie - znaleźliśmy punkt! Nawigacja level BRUTE-FORCE czyli sprawdź wszystkie pagóry jeden po drugim (nieodmiennie kojarzy mi się to z TĄ SCENĄ... "-jak to znaleźliście (domyślnie: zagubioną broń) -osuszyliśmy staw". Innymi słowy: jak znaleźliście lampion, sprawdziliśmy każde drzewo w lesie... komentarz (***) porucznika (***) w tej scenie jest iście wymowny...
Gruba ponad godzinę nam zeszło na pierwszy lidar... drugi postanawiamy odpuści i zebrać go najwyżej na powrocie do bazy, jeśli starczy nam na to czasu.
Wtopiliśmy na tych lidarach niesamowicie... co ciekawe, reszta będzie nam wchodzić w zasadzie bez większych problemów, ale te dwa to jakaś... Narnia była.
RS-232 czyli Rachujemy Schody (a jest ich 232)
RS-232... hermet i suchość tego tytułu zabija nawet mnie.... Dla niekumatych RS-232 (zwany czasem portem COM) to stara ale nadal stosowana magistrala komunikacyjna między urządzeniami, bazująca na szeregowej transmisji danych. Skojarzyło mi się tak, bo naliczyliśmy 232 kamienne stopnie... tak, to było kolejne zadanie - policzyć schody prowadzącego na tzw. Górę Czcibora, czyli dowódcy wojsk polskich podczas bitwy pod Cedynią (972 roku). Powiem Wam, że pomnik jest monumentalny. Upamiętnienie bitwy z 972 roku, jaaaaaaaaa... każda okazja jest dobra, aby świętować spuszczenie łomotu Niemcom, nie :D ?
Sami zobaczcie rozmach tej konstrukcji...
Czcibor byłby dumny z takiego pomnika

Mural z "ekranizacją" bitwy

Tuż obok jest też wielki mural z wizualizacją bitwy pod Cedynią (zdjęcie tuż powyżej). Tutaj nasze zadanie to policzyć czarne konie... wywoła to niezłą debatę w bazie, bo w sumie nie wiadomo czy cień konia traktować jako konia? A jeśli to jest cień białego konia, ale cień jest czarny to powinien być liczony jak czarny koń... rozkminy niesamowite pójdą na ten temat.
Kiedy Szkodni liczy koniki, ja się zastanawiam czy na tym malowidle będzie mój ulubiony koń - Koń z Valony :D
Jeśli nie znacie pozycji :D :D
to polecam... gorąco, polecam gorąco. Koń z Valony jest ekstra :P :P :P
To jest niemal tak dobre jak TO :D

Prawdziwe z nas rekiny... mapy
Koń z Valony...to znaczy policzony więc jedziemy dalej. Lecimy dalej przez dość duże lasy - ładnie tu jest. Dobre miejsce aby dać łupnia Niemcom, walory przyrody sprzyjają - nie dziwię się, że Mieszko i Czcibor się tu skitrali na Hodona :)
Musimy się jednak dobrze ekstrapolować bo planowo wyjeżdżamy za mapę. Nie chcemy się wracać się z punktu, bo mocno na około jechalibyśmy do kolejnego lampionu.
Zdjęcie poniżej przedstawia nasz plan ekstrapolacji mapy - grunt to dobrze się odmierzyć, wyliczyć, wziąć poprawkę na ewentualny łuk drogi i czujnie wjechać w las na południu sprawdzając czy przebieg drogi się zgadza (a jak nie to spróbować inną). To nie pierwszy raz kiedy odwalamy takie akcje, efekty bywają różne, ale częściej jest to decyzja dobra. Tym razem wyszło dokładnie jak zakładaliśmy - idealnie się "znawigowaliśmy" na lidar. Dla niekumatych (te ładne linie pionowe i poziomie, to siatka mapy a nie drogi - z 29-tki nie było sensownego przejazdu do "zwornika" traktów 67,2. Kółeczko nie jest częścią planu - domalowałem aby wyszedł fajny rekin :D
Analiza ryzyka to podstawa: opłacił się taki wariant, bo świetna przejezdność dróg i wyszliśmy na lidar idealnie. Inna sprawa, że miał 5 lampionów (1 dobry i 4 stowarzysze... była rozkmina, który jest właściwy).

Szkodnik nadciąga !!!

Nadciąga bardziej! Inna sprawa, że miało być tu płasko :)

Ale mają wydmy na tej plaży... :D

"Akacje, znów będą akacje, na pewno mam racje... akacje będą znów" (parafraza tej KLASYKI)
Akacje czyli jedne z kolczastych drzew... tarnina, ostrężyny, różne, ostrokrzewy i akacje. Jak ja lubię te wszystkie kolczaste stwory... Kolega - na potrzeby relacji zwany Akacjowym Flaczkiem - mógłby się ze mną nie zgodzić. A było to tak, ciśniemy przez las i nagle wpadamy na Flaczka, który próbuje ściągnąć przebitą oponę z rawki.
Walczy dzielnie, ale nie jest to takie proste przy niektórych oponach - znam ten ból, my teraz mamy 2,6" i wymiana dętki to jest pół godziny. Najpierw walczysz aby opona wyszła z rawki... a potem walczysz jeszcze bardziej aby weszła z powrotem. To są te chwile kiedy rozumiem, że "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Postanawiamy pomóc, wyciągamy nasze "taktyczne" łyżki do opon i zaczynamy wspólnie walczyć. Oczywiście guma nie chce zejść... niech to... jak trzeba aby siedziała, to spada sama i potem Cię po sądach ciągają, że niby masz jakieś zobowiązania finansowe i dopuściłeś się jakiś nadużyć...
No, a jak chcecie aby zeszła to siedzi. 3 łyżki wbite w rawkę i szprychy, ale opona walczy "nie zejdę".
Grrrr.... już mam rzucić jakąś złowieszczą inkantacją, ale przypominam sobie, że "lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom..."
W końcu opona schodzi i można wymienić dętkę. Sprawdzamy oponę - ha, wiedziałem. AKACJA. Pozna te kolce wszędzie. Każdy kolczasty krzak ma inne kolce i lubię identyfikować je po kolcach. Ogólnie kolce są fajne... tak, dobrze przeczytaliście, lubię je identyfikować po kolcach, Wy nie?
Potem jeszcze trochę walki aby Pan Opon zechciał wejść z powrotem i koło naprawione.
Pokazaliśmy dziś, że jesteśmy serwisem rowerowym z dojazdem... dojedziemy każdego :D
Oponiarze :)

Piękne jesienne lasy

Lasy, lasy, lasy... to nasz drugi dom

Przeprowadzamy ANAL IZY RYZYKA
Lecimy dalej i docieramy do ruin kruszarni. Są ogromne, naprawdę ogromne. Niesamowite miejsce na punkt kontrolny... tyle, że ten Pacan znowu dał lampion "nietypowo". Trzeba wejść na samą górę ruin (po ruinach ściany), przejść po wąskim murku i wyciągnąć się do gałęzi drzewa na której wisi lampion... ze 3 metry nad ziemia. Może 2 i pół, ale wystarczająco aby złamać sobie jakąś ważną kość np. podstawę czaszki. Robimy po prostu zdjęcie lampionu. Owszem, wyjście na ten mur nie jest jakimś mega wyczynem i da się to zrobić, ale mamy prostą zasadę: analiza ryzyka czy warto. Gdyby tam leżały słodycze to co innego, ale za kartką na drzewie.
To chyba trzeci Jaszczurowy lampion po który nie sięgnęliśmy (Sv. Jiri ruiny wieży i zawalona klatka schodowa oraz Kamienne Ściany - także wspinaczka w ruinach).
Kamikadze pewnie wezmą ten lampion, no ale to Kamikadze... są przyzwyczajeni do spadania z góry w dół i walenia betami o ziemię... niszczyciele, pancerniki czy lotniskowce :P
Nasza analiza ryzyka mówi "NIE".
Zacne ruiny

Taaa...

Za moment trafiamy na przepust z wodospadem. Super to wygląda, ale obstawiamy że lampion będzie w środku i trzeba będzie wejść do rury.
Nie było by to pierwszy raz u Malo, że trzeba wleźć do wody... ale ludzki Pan, kopnął a mógł zabić.
Lampion jest u wylotu a nie w środku. Jesteśmy zaskoczeni, ale nie narzekamy, że nie trzeba włazić do ruru :)
Szkodnik sprawdza czy naprawdę nie ma lampionu w rurze, bo jesteśmy nieufni względem tego widocznego na zdjęciu

Kilka punktów kontrolnych później wjeżdżamy na most graniczny na Odrze. Most jeszcze nie jest ukończony - według tablicy powinien być gotowy w 2022.
Jest to obiekt, który ma niesamowitą historię - wysadzony przez Wehrmacht podczas wycofywania się przed Armią Czerwoną, odbudowany przez ZSRR z planem przerzucenia przezeń wojsk w przypadku agresji na państwa NATO, a teraz robią tu transgraniczną ścieżkę rowerową. Na moście spotykamy dziadka z Niemiec na rowerze. Zagaduje nas jakby to było oczywiste, że znamy niemiecki... a żr trochę znamy to ucinamy sobie krótką dyskusję.
Dziadek ubolewa, że most nie jest gotowy i nie da się przeprawić na drugą stronę Odry (przejście na końcu konstrukcji jest zamknięte, bo część DE nie jest jeszcze gotowa). Mam ochotę odpowiedzieć Mu, że w 45-tym też nam "zamknęli" most, a jednak jakoś się przeprawiliśmy i to mimo tego, że walili do nas ze wszystkiego co mieli. Boję się jednak, że dziadek mógłby nie zrozumieć mojego czarnego humoru i wziąć to bardzo osobiście :)
Piękny metalowy tunel :)

A tak wygląda droga rowerowa biegnąca od mostu - rewelacja!!

Jedno z zadań na trasie - zmierzyć obwód tego pierona :)

Ein Mädchen hat spazieren (In den grünen Wald, in den grünen Wald),
Und dort traf sie den Sturmbannführer mit der PANZERFAUST :D
Kilka kolejnych punktów kontrolnych to lasy, lasy, lasy... ale dzień pomału już się kończy. Niedługo zapadnie zmrok i to kwestia parunastu minut... nie ma na to rady, październik. Dni są coraz krótsze, ale z drugiej strony Jaszczury po nocy mają niesamowity klimat, więc nie lękamy się... a powinniśmy bo za moment wpadniemy pomiędzy Wehrmacht/Waffen-SS oraz Armię Czerwoną.... Docieramy do miejsca gdzie mamy 2 zadania: narysować plan punktu dowodzenia oraz zmierzyć wysokość orła na pomniku.
Kiedy działamy w temacie na miejsce przybywają dwie ekipy, roboczo nazwijmy je Wschód i Zachód. Będą tu mieć jakąś imprezę rekonstrukcyjną, ale robi się niesamowity klimat, bo wokół nas zaczyna się roić od ludzi w mundurach. Ucinamy sobie krótką pogawędkę z obiema stronami konfli...eee...imprezy.
Jako fascynat historii frontu wschodniego uwielbiam takie akcje. Ciekawe czy ktoś z Zawodników dotrze tu po zmroku... może się ostro zadziwić :)
SS-Hauptscharfuhrer nie wygląda na zadowolonego z mojej wizyty...

Tymczasem Szkodnik został zatrzymany przez inne formacje :)

Rozlewiska Odry w promieniach zachodzącego słońca...

W koronach... drzew
Ciemności kryją ziemię... zapadła noc, a my nadal w trasie. Przemierzamy rozlewiska Odry w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Te które znajduję się przed nami ukryte są w ciemności, a według mapy zaliczenie ich po zmroku jest dodatkowo punktowane. Zastanawiamy się dlaczego, ale niedługo tajemnica ta zostanie odkryta... na razie zachwycamy się nocą. Widzimy wschód księżyca i jest naprawdę niesamowity. Zapowiada się niesamowita noc... niesamowita i zimna. Czuć już zapowiedź nadchodzącej zimy... gdy słońce zniknęło za horyzontem, z usta zaczęła lecieć para. Spadek temperatury jest bardzo odczuwalny, ale jesteśmy na to przygotowani. W plecaku mam jeszcze 3 dodatkowe "warstwy", więc chłód nam nie straszny. Robi się jednak jeszcze bardziej klimatycznie przez to...
Przemierzamy mrok odmierzając się od punktów charakterystycznych i znajdujemy nasze lampiony. Okazuje się, że wiszą one jednak bardzo wysoko na drzewach... naprawdę wysoko, to jest parę metrów nad ziemią. To dlatego po zmroku mają dodatkową wartość. Wleźć po nie za dania byłoby trudno, a co dopiero po nocy... O, nie! Nie ma mowy.
Przejechać 650 km po to aby walnąć betami z drzewa o glebę... nie wytłumaczyłbym tego w pracy, gdyby wrócił połamany.
Zapytali by "co się stało".
Chodziłem po drzewach... po co? Bo była tam taka karteczka z napisem?
A co na niej pisało?
NKWD... k***a,
Pasuje Wam, NKWD, no tego to już bym nie wytłumaczył w żaden sposób.
Inna sprawa, Malo pacanie, dawałbyś jakieś ludzkie kody na tych lampionach, bo jak kocham czarny humor, to jednak taki kod śmieszny nie jest... wygląda to trochę jak taka próba szokowania na siłę. Nie ma w tym polotu, nie ma finezji. Nie wiesz nawet co Cię za to CzK w piekle :P
Kiedy już mamy odpuścić te punkty z mroku nocy wyłania się ON - Długobrody Drzewołaz. W zamian za ofiarowane dary (Ptasie Mleczko) włazi na wszystkie drzewa i zaliczna nam punkty kontrolne. Czasem ma problem zejść i to taki realny, bo krzyczy że utknął... jak nie zejdzie, nie będzie mleczka :)
Gdyby nie On nie mielibyśmy zaliczonych tych punktów. Zatem... mimo, że nie było to mądre tam włazić, to dziękujemy!
"Dopóki kusi nocy mrok, dopóki się zapala wzrok..." (całość TUTAJ)

Długobrody drzewołaz... lampion był jeszcze sporo wyżej...

Po zabawach z drzewami trafiamy na niesamowity cmentarz z czołgiem. Sami zobaczcie:
"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (całość TUTAJ)

To co Szkodnik, przesiadamy się na taką maszynę?

Noc na... cmentarzu
Jesteśmy już na powrocie do bazy, ale czekają na nas jeszcze ostatnie punkty. Tym razem będą to dwa cmentarze... a właściwie ich pozostałości. Okaże się, że będą to stare poniemieckie nekropolię, o które nikt nie dba i o których nikt nie pamięta. Zniszczone nagrobki, wszystko zachaszczone... przypominam, że jest noc. Brodzimy w roślinności szukając wskazanego w zadaniu grobu.
Tak mnie nachodzi refleksja... "co ja robię ze swoim życiem?" Nie, ta to mnie nachodzi regularnie... raczej zupełnie inna, nowa. Ilu z naszych znajomych chodziło nocą po leśnym cmentarzu w poszukiwaniu konkretnego grobu. Tak domyślnie, to ludzie chyba nocą w takim miejscu byliby przerażeni, a Szkodnik brodzi w roślinności i krzyczy "znalazłeś Felixa?"
Nie... wyszedł na chwilę... coś zjeść.
Oba cmentarze są ogromne, ale totalnie zdewastowane i zaniedbane. Na jednym z nich prawie 2 godziny szukamy właściwego grobu... pasuje Wam? SERIO!!! Prawie dwie godziny...
My chyba nie jesteśmy jednak normalni... tego też przecież nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Pojawią się inne ekipy i poszukujemy zadanego grobu w wiele osób...
To już ostatnie zadanie dziś... niewiele przed północą zjeżdżamy do bazy. Zmęczeni i wytyrani, ale zadowoleni... świetna trasa, piękne tereny. Bardzo udany Jaszczur...
Azymut przez pola (czytaj: na szagę) w poszukiwaniu ostatniego cmentarza.

"Five hunderd miles, five hundred miles, Oh Lord, I am 500 hundred miles away from home..." (całość TUTAJ)
Śpimy w bazie... rzadkość abyśmy nie wracali od razu do domu, ale do domu jest 650 km... wyjechaliśmy o 2:00 w nocy, jechaliśmy 7 godzin, potem walnęliśmy rajd do północy... nie ma opcji aby od razy wracać. Nawet "ten co mało śpi" nie podejmie się wracania w takim trybie. Trzeba się chociaż trochę przespać.
Rano jesteśmy za oficjalnym zakończeniu Jaszczura, a chwilę później zbieramy się zobaczyć za dnia ten niesamowity cmentarz z czołgiem.
Potem już tylko "długa" na Kraków. Bierzemy ze sobą Ryśka i Marka (znanych z innych relacji jako Ma-R-ysiek)
650 km autem, 81 rowerem, 650 autem... kontaktować w poniedziałek w pracy to będzie wyczyn, Większy niż byłoby to wyjście na drzewo...
Oto nasz SFA-Orientkampfwagen na chwilę przed wyruszeniem w drogę powrotną do domu. Duch i Mrok także gotowe ciąć powietrze i gnać na południe

Kategoria Rajd, SFA
Nosal, Kasprowy i Kopa
-
DST
30.00km
-
Aktywność Wędrówka
Miał być Beskid Mały dużą ekipą... ale ekipa się posypała. No ale jak NIE TO NIE. Mnie bardzo ciągnie na 2000m, więc skoro nagle mamy wolną niedzielę, bo nikt nie chce jechać w Beskidy, to jedziemy sami w Tatry. Trochę ciężko było wstać po wczorajszym Rajdzie Waligóry, ale zmobilizowaliśmy się... szczerze, to wstać będzie jeszcze ciężej w poniedziałek do roboty, bo do Krakowa to wrócimy dopiero około północy (z niedzieli na poniedziałek). Jesteśmy niereformowalni... zachód słońca na 2000m npm to jest coś niesamowitego.
No i sezon na szpilki 2021 uważam za otwarty! Raczki, raczki, nieboraczki :D
Mówię oczywiście o nowym sezonie, bo w lutym czy marcu to też się w rakach chodziło. Mówię o pierwszy użyciu raków na jesień 2021... jak ja kocham te szpilki :)
Bez nich byłoby ciężko podejść pod Świnicką Przełęcz, a jeszcze ciężej byłoby zejść z Kopy Kondrackiej - niesamowicie tam oblodzone było.
Ja wiem, ja wiem... onanizm sprzętowy jest straszny, ale cóż poradzić. Jaram się jak Londyn w 1666 każdym dobrym sprzętem :D
Zawsze lubiłem ładne szpilki :)
Jeszcze sporo podejścia przed nami
Zdjęcie razem - rzadkość na wyprawach :)
"...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, kochana drużyno, nie zwalniajmy marszu" (całość TUTAJ)
Przełęcz pod Świnicą
Szkodniczek zmienia kolory - ZIELONY :D
Załapaliśmy się na sesję :D
Szkodniczek zmienia kolory - NIEBIESKI :D
Czerwone Wierchy? Chyba zabielane :)
Może dobrze, że się nie udał ten Beskid Mały? :D
"... gór mi mało i trzeba mi więcej (...) góry i góry i ciągle mi nie dość, skazanemu na gór dożywocie..." (całość TUTAJ)
"... i twardy jak kamień plecak pod moją głową i czyjaś postać, która okazała się Tobą" (całość: TUTAJ)
Ciemna strona gór :)
Prawie zawsze spotkamy rogate stwory :)
Wisząc na skale :)
Prawie jak Karakorum :D
Zachód na 2000m jest po prostu niesamowity
Cena za zachód słońca na 2000m, powrót z czołówką ale WARTO :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Rajd Waligóry 2021
-
DST
62.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sobotni poranek ruszamy zatem na Pogórze Wiśnickie, aby po raz 5-ty w naszej rajdowej karierze zameldować się na starcie Rajdu Waligóry. Mało jest takich rajdów, w których braliśmy udział w KAŻDEJ edycji. Waligóra należy do tego zacnego grona i ten rok bynajmniej tego nie zmieni, bo parę minut po 8:00 rano meldujemy się bazie.
Na początku nastawiamy się, że ten rajd znowu pojedziemy w trójkę (czyli jak zwykle z Andrzejem), ale finalnie okaże się, że dołączy do nas także Wojtek i przez większość czasu będziemy cisnąć przez pagóry jak 4 jeźdźców patolo... apokalipsy. Apokalipsy oczywiście.
Takich pagórów będzie dzisiaj kilka :)

Masz pociąg do... wina?
Parę minut przed 9:00 dostajemy mapę, a na niej 20 pkt kontrolnych. Ha wiedziałem! Będą punkty kontrolne w Paśmie Szpliówki - jak my kochamy ten pagór! Rewelacja.
Planujemy nasz wariant, ale nim pociśniemy na Szpilówkę to chcemy złapać 4 punkty w bardzo bliskiej okolicy bazy. Przypinamy mapy do mapników i ruszamy.
Pierwsze punkty to jednak prawdziwy pociąg... do wina? Tak, ale o winie będzie za chwilę. Na razie skupmy się na pociągu! Mamy 4 punkty kontrolne w niewielkiej odległości od bazy i wszystkie są po jej zachodniej stronie. Owocuje to klimatem typowego maratonu MTB bo wszyscy cisną jak wściekli tym samym wariantem. W takim pociągu trzeba się pilnować aby nie lecieć trybem "pościg", bo Ci z przodu to czasem nie wiedzą gdzie cisną... albo cisną na manowce.
Ciężko jednak skupić się na mapie kiedy pociąg nie zwalnia na zakrętach i nie ma stacji pośrednich. Podświadomie leci się za prowadzącym nawet jeśli gość jest orientacyjnym nieogarem... Próbujemy kontrolować trasę, ale to naprawdę ciężkie w takim tłumie... Szczęśliwie pociąg dociera do pierwszego lampionu bezbłędnie. Maszynista musiał być ogarnięty.
Chwilę później zaczynają odpadać pierwsze wagony składu, bo Zawodnicy zaczynają wybierać różne warianty między kolejnymi punktami. My oczywiście ciśniemy jakaś ścieżką na azymut bo przecież nie będziemy objeżdżać lasu. Ej to las! Lepiej zatem przez :)
W stronę słońca :)

Wystarczy znaleźć coś wiszącego w lesie i już się patelnia cieszy :D

"Z mojego drewnianego gardła nie dobywa się żaden dźwięk... tylko szum liści" i lampionu na wietrze :)
Jest tu jakiś kozak, który bez google mi powie skąd to cytat? Punkty szacunku dla każdego kto wie. Punkty "szkalunku" dla tych co nie wiedzą :P
No i dla tych słabiej obeznanych w klasyce, to podpowiem że jest to cytat z książki "Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1" - ostatnie zdanie ostatniego rozdziału... jeśli nie znacie, to ja gorąco polecam. Uważam, że to wybitna pozycja polskiej fantastyki z rewelacyjnym klimatem.
A skąd w ogóle takie nawiązanie - dlatego, że jeden z lampionów ukryty jest w drzewie. Ach jak ja lubię takie punkty kontrolne.
Sami możecie obczaić na zdjęciach jak to wygląda.
A mówiąc o drzewach i lasach to z (tym razem) ludzkich gardeł dobywa się także zapytanie "gdzie są nasze rowery?".
Chłopaki zostawili rowery i poszli po lampion pieszo. Jako, że się trochę tego lampionu naszukali, to teraz szukają rowerów, bo nie wiedzą gdzie je zostawili.
My akurat zrobiliśmy sobie mały popas, siedzimy na jakimś pniaku, wsuwamy bułeczkę, a Ci przechodzą obok nas już 4-ty raz, szukając maszyn.
Jak tak dalej pójdzie to zostawiamy Im trochę naszej wałówki, aby mieli coś na ząb wieczorem, bo zapowiada się że mogą się Im te poszukiwania trochę przedłużyć.
Nie śmieję się jednak bardzo, bo my kiedyś tak ze 2 godziny w nocy szukaliśmy rowerów na Rudawskiej Wyrypie parę lat temu.
No nic, za bardzo nie pomożemy, bo w końcu nie wiemy gdzie je zostawili. Ruszamy dalej...
Ale dziurę w pniu Szkodnik wygryzł... :)

Gdzieś w Paśmie Szpilówki :)

Kierunek - nasz kochany SZPILÓWEK!!
Mamy punkt na szczycie czyli na wieży widokowej, ale nim się tam dostaniemy to mamy do zaliczenia inne punkty rozsiane po całym Paśmie Szpilówki.
Ten kawałek rajdu to po prostu mieszanka trybów "nawigacja level expert" (bez ironii) i "warianty DOSKONALE czarny" (wariant doskonale czarny to zarośnięty wąwóz na średniej wielkości grupę rowerzystów).
Na początku próbujemy dotrzeć do wodospadu, ale drogi w terenie zupełnie nie zgadzają się z mapą. Nawigujemy zatem z kompasem, aby w miarę utrzymać kierunek:
na szagę przez polanę, potem ścieżką, ale gdy skręci nie tak jak trzeba, to wtedy korygujemy przez krzory. Włączył mi się jakiś wewnętrzny GPS bo jestem pewien, że wyjdziemy na lampion... nieważne, że jesteśmy teraz w bliżej nieokreślonym na mapie miejscu w środku krzaków, ale kierunek jest dobry, no kolejnych skrzyżowaniach zdajemy się na intuicję... i udaje się: wychodzimy wprost na punkt kontrolny. Jest moc!
Wariant kombinowany doprowadza nas do małego wodospadu, który nota bene jest ślicznym miejscem, którego nie znałem, choć przecież Szpilówkę znamy i lubimy.
Bardzo urokliwy punkt kontrolny

Po co komu drogi :D

Teraz będzie mocno pod górę - srogi podpych, bo trzeba dostać się do szlaku, który doprowadzi do innego szlaku, który prowadzi pod wieżę widokową.
Pchamy stromym zboczem, licząc że ścieżka doprowadzi nas do traktu... ale kończy się mega wąwozem. No nic, nie pierwszy (i nie ostatni) wąwóz w naszym życiu - przecież nie będziemy się cofać i szukać objazdu. DZIDA PRZEZ... Z Wojtkiem to zwykle nieraz się mijamy na trasie, ale tym razem jedziemy razem od samego początku, więc będzie mógł samodzielnie przekonać się czy opowieści o czarnym wariancie mówią prawdę. Ryjemy jak dziki przez wąwóz... a jest on niczego sobie, wielki i stromy. Mijamy po drodze Michała i Renatę, który twierdzą że powinna być tu droga... może i powinna, a może i jest, tylko wąwóz ją zasłania :D
Mówią o nas czasem, że widzimy drogi tam gdzie ich nie ma... NIE, NIE, NIE! źle formułujecie problem. Takie postawienie sprawy sugeruje, że my widzimy coś co naprawdę nie istnieje. A jest zupełnie na odwrót, to inni nie dostrzegają czegoś istnieje. No dobra, może nie są to drogi sensu stricte, ale możliwości w miarę kontrolowanego przedarcia się przez przeszkody.
Jakże mi tego brakowało, bo ostatnio hasaliśmy sobie po Tatrach, a w TPN to nie wolno skrótem przez wąwóz. Dobrze znowu drzeć na dziko przez chaszcz i krzor! Co by z wprawy nie wyjść.
Szkodnik Wąwozowy :)

Sekwencyjnie, sekwencyjnie :)

Znowu pod górę :)

Za wąwozem nadziewamy się na jakiś kosmos - prawdziwy Wielki Wóz :D
Oczywiście od razu wpadamy na pomysł głupiego zdjęcia (można zobaczyć poniżej).
Wojtek się śmieje, że nie ma bata aby nam pożyczyć. Ale... my nie musimy pożyczać. Nie taki asortyment mamy u nas na wyposażeniu s... ali trenigowej (a co pomyśleliście, zboki :P).
Robiliśmy sobie nieraz pojedynki na Rapier z płaszczem vs bat ze sztyletem. Powiem Wam, że zabawa jest przednia kiedy bat siada Wam na plecy albo na maskę (szermierczą).
Jak walczycie z dobrym Wybatożakiem to ciężko jest podejść... a potem pacan jeszcze zapyta: "27 chłost na plery, Ty to chyba lubisz..."
Jak ktoś nie wierzy to kameralnie mogę pokazać zdjęcia, bo do netu to się jednak nie nadają...
Rozmawia dwóch kolegów:
- Co u Ciebie?
- Ożeniłem się.
- No to musisz być szczęśliwy
- Muszę...

Walimy na wieże po kolejny lampion, ale chwilę później opuszcza nas Wojtek. Będzie kierował się już pomału do bazy - my ciśniemy dalej.

Jak ja lubię tą wieżę :D

Nie dziwię się, że Wojtek nie chciał dłużej jechać naszym wariantem... w końcu my będziemy chcieli odwiedzić starego przyjaciela Adolfa H, czyli hail'ującego konia... nie wierzycie?
No to wytłumaczcie mi to... co artysta miał na myśli...

Something wicked comes this way...

Drży na baranie wełna, kiedy owce strzygą (to teraz to się strzyganiem nazywa, tak :P )
Wszystkie punkty w Paśmie Szpilówki zaliczone, pora ruszać dalej... "Spadamy" w dół, łapiąc dowolne ścieżki idące mniej więcej w dobrym kierunku czyli do drogi asfaltowej pod pasmem, a czekajcie... dam radę napisać to trochę bardziej dramatycznie... do SZOSY NA RAJBROT! Szosa na Rajbrot, brzmi kozacko, nie?
Łatwiej napisać niż zrobić, bo na mapie nie ma tu za bardzo ścieżek prowadzących w dół, tak jakbyśmy chcieli... w rzeczywistości jest ich nawet kilka, więc zjeżdżamy z kompasem w ręce. W pewnym momencie jedna z takich ścieżek wyprowadza nas na polanę pełną owiec. Krzyczę "hej owieczki" ale stwory dostają niemal ataku paniki gdy nasze spojrzenia się spotkają. Wszystkie ze strachem przysiadają na zadach. No tak, moja reputacja mnie wyprzedza. Aż całe drżą... moje owieczki. Zawsze miałem problem z poprawnym odczytywaniem emocji... drżą z... z...z... podekscytowania? Owieczki...
Szkodnik coś krzyczy budząc mnie z transu.... WAT? Przecież nie będziesz chyba zazdrosna o... o...ow... ej, sama kiedyś mówiłaś że mam pozwolenie na... co? Dziś nie?
Ech tak to jest z kobietami, umawiać się na coś... kobiety czasem są jak Warszawa: z jednej strony Wola i Ochota, a z drugiej... sprawdźcie sobie na mapie (bo mnie Czytelniczki zatłuką jak powiem to na głos) :P
Kiedyś mi kolega opowiadał, że od własnej panny po twarzy dostał... a było to tak: dziewczę pochylone przed lodówką, wybiera jakieś kąski na obiad, a tego tak naszło na szybką akcję, więc zakrada się od tyłu i (wyciąga) działa... a tu nagle jak nie dostanie po ryj...
Pytam: nie lubi od tyłu?
On: lubi, ale nie w Carrefour'ze.
No nie dogodzisz. A już na pewno nie w Carefour'ze... :P
No więc Szkodnik krzyczy, że nie mamy czasu na owco-branie i musimy jechać. No nic, następnym razem owieczki... chwilę potem mijamy jakiegoś gościa, który patrzy nas dziwnie.
W sumie to nie dziwne, że patrzy dziwnie - wyjechaliśmy z lasu wprost na jego dom. Szkodnik krzyczy, że przepraszamy i że przemkniemy tylko do drogi... może dobrze, że mnie powstrzymał przed owco-braniem, bo chyba bym tego chłopu nie wytłumaczył....
Dopadamy do szosy na Rajbrot i ciśniemy ile sił w nogach po kolejne punkty kontrolne bo zaczyna być krucho z czasem.

Tętno w strefie śmierci... czyli "Lepiej być o trzy godziny za wcześnie niż o minutę za późno".
Tak przynajmniej pisał William S. ale na pisaniu to On się może i znał (nawet zacnie bym rzekł), ale na rajdach to chyba nie. W 3 godziny to można jeszcze sporo punktów kontrolnych wyhaczyć! Szosa na Rajbrot dała nam jednak popalić... podjazd był długi i stromy. Jeszcze bardziej nas to spowolniło. Czasu nie zostało zatem wiele, ale postanawiamy powalczyć o jeszcze dwa punkty. Limit spóźnień jest dzisiaj bardzo łaskawy gdyż jest to "-1" punkt za każde rozpoczęte 10 min spóźnienia. Warto zatem zaryzykować.
Skończy się to oczywiście jak zwykle... dzidą na bazę i dymaniem ile fabryka dała. Będziemy gnać jak powietrze, któremu się spieszy (czyli wicher...), tętno znowu wskoczy w strefę śmierci, a z pod kół będzie się po prostu dymić. Tym razem jednak pomylimy się w naszej rachubie o jedną minutę. Tysiące razy finiszowaliśmy na sekundy przed limitem, ale tym razem braknie nam paręnastu sekund. Statystyka. Nie może się zawsze udawać. Odbierze nam to jeden punkt, więc skoro ryzykowaliśmy z ostatnim punktem czy jechać czy nie jechać, to wychodzimy wprawdzie na zero, ale okaże się, że gdybyśmy przyjechali w terminie, to Basia miała by trzecie miejsce!
A tak spadła zaraz poza podium. Bardzo nas to nie ruszy, bo od pewnego czasu właściwie przestaliśmy się ścigać... Kiedyś to się każdy punkt pucharu liczyło, sprawdzało wyniki i miejsca... aż w końcu doszliśmy do rozsądnego wniosku "a po ch**j" :D
...i od razu zaczęło się łatwiej jeździć - łatwiej w znaczeniu bez presji: uda się to super, nie uda się to nic się nie dzieje. Niemniej otrzeć się o pudło o parę sekund to zawsze zostawia poczucie, że trzeba było gdzieś się bardziej spiąć... to nie godzina, to nie kwadrans, to kilka sekund.
Ale i tak było rewelacyjnie - piękna trasa i kapitalna zabawa. W bazie posiedzimy przy grillu jeszcze ze dwie godziny i będziemy się zbierać, bo w niedzielę walimy w Tatry, trzeba będzie zatem wstać dość wcześnie. Super było wrócić na Rajd Waligóry!
Skałki :)

Ostatni punkt dzisiaj

Kategoria SFA, Wycieczka
Starorobociański Wołowiec i Grześ
-
DST
35.00km
-
Aktywność Wędrówka
35 km i ponad 2100 podejść czyli wyrypa niby zastępcza, a jednak planowana już od dawna.
Zastępcza bo miała być sroga poniewierka na Rajdzie Wyzwanie (tak jak to było rok temu), zwłaszcza że byliśmy zachwyceni trasą poprzednią edycją. Tym razem miała być trasa 300km w limicie grubo ponad 24h non-stop... no czego chcieć więcej! No tylko tego aby ten rajd się odbył... owszem Wyzwanie 2021 doszło do skutku, ale ze względu na brak chętnych na trasy "długie" (ludzie co z Wami... trasy koło lub ponad 200 km to są piękne dystanse i najlepsze przygody!!) rajd odwołał najdłuższe trasy. Nie powiem... trochę nas to zasmuciło, bo od kilku miesięcy nastawialiśmy się na zacne sponiewieranie, upodlenie i wybatożenie na początku października.
Organizatorzy zapraszali nas wprawdzie na trasy krótsze, ale patrząc na okno pogodowe, które się zapowiadało na ten weekend, postanowiliśmy - w obliczu braku tras długich - wrócić do naszych tatrzańskich planów... Tatry to problem: z jeden strony kochamy te góry, a z drugiej jeżdżenie tam jest czasem samobójstwem pod kątem tłumów i korków. Październik jest już trochę bardziej bezpieczny niż lipiec czy sierpień, ale i tak trzeba się czasem nakombinować jak ugryźć temat. Przede wszystkim unikać jak ognia okolic Morskiego Oka...
Naszym dzisiejszym planem jest domknąć pewne nieciągłości na mapie tatrzańskich szlaków (lub odświeżyć sobie miejsca, w których nie byliśmy latami).
Rok temu od słowackiej strony wykreśliliśmy nasze ponad 2000-tysięczne "szlaki":
a) Baraniec - Smerek - Rohacz Płaczliwy - Rohacz Ostry - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Jakubina - Grań Otargańców (kocham tą nazwę!!) --> zdjęcia i relacja TUTAJ
b) Blyszcz - Bystra --> zdjęcia i relacja TUTAJ
Połączeniem pomiędzy obiema powyższymi trasami będzie zatem trasa przez Starorobociański Wierch (2176m) oraz Kończysty Wierch (2002m), do której dołożymy "powtórkę" przez Jarząbczy i Wołowiec, po to aby na koniec złapać jeszcze Rakonia (1879m) i Grzesia (1653m).
Tak też będzie wyglądać nasza dzisiejsza wyprawa a zaczniemy ją z Doliny Cho-Cho (jak ja ją nazywam)... w której o godzinie 7:45 jest minus 4 stopnie... grubo, zima już w natarciu.
W samej dolinie trochę ludzi jest, ale bez tłumów - żadnego problemu z parkowaniem czy kolejkami, to jednak już październik.
Ruszamy mocnym tempem pod górę aby jak najszybciej wyjść wysoko i zostać tam do zachodu słońca :)
Góry po 16:00 mocno pustoszeją, a zachód słońca na 2000m npm TO JEST TO !!!!
Finalnie okazało się, że ludzi na tych szlakach było naprawdę umiarkowanie: zagęszczenia na szczycie, na który można wyjść z doliny (np. Starorobociański), ale na przykład na Jarząbczym do którego trzeba dołożyć 2h spacer po zrobieniu Wołowca lub Starorobociańskiego, to już całych 5 osób... i to jest piękne :)
Na Wołowcu byliśmy około 16:00 i dosłownie w 15 minut zrobiło się pusto, a Rakoń i Grześ przed 18:00... nikogo. Tylko promienie zachodzącego słońca i lecąca "w oczach" w dół temperatura. Powrót oczywiście "na latarkach"... ech szkoda, że to nie czerwiec... zachód słońca o 18:00, zamiast o 21:00... ech, idzie zima.
Ale z drugiej strony Tatry zimą też są przecież piękne.
W drodze na Starorobociański Wierch
Pogoda jak potoczna nazwa północnej trybuny Stadionu Wojska Polskiego im.
Marszałka Piłsudskiego przy Łazienkowskiej w Warszawie (dla niekumatych ŻYLETA)
W stronę słońca :)
Zdjęcia nie kłamią - tłumów nie ma (w przeciwieństwie do Morskiego Oka...)
Smoki na szlaku! Wspominałem Wam ostatnio, że kiedyś miałem słabość do smoków :D
W drodze na Wołowiec...
...z widokiem na Rohacz
Spojrzenie w tył - Jarząbczy Wierch (ja nie wiem, jak myśmy to w sierpniu 2020 podeszli...)
Mówiłem, że Jarząbczy (tak , tak chronologia zdjęć właśnie poszła się paść...) :)
No to teraz poszła się paść jeszcze bardziej :D :D :D
Za Szkodnikiem Starorobociański - stamtąd schodzimy
Chronologia wróciła czy nie? Znawcy Tatry będą wiedzieć gdzie to jest :)
Mówiłem, że pogoda żyleta :)
"... ja wlokę cień, cień wlecze mnie, kałuże lśnią mi pod nogami" - no wlecze, wlecze i jeszcze popędza (cytaty oczywiście z Mistrza Jacka --> TUTAJ)
Szczyt Wołowca - a niebieski idzie stąd wprost do nieba, no ale to chyba normalne bo przecież:
"Najlepsze rzeczy w życiu nie wywieszają białej flagi, trzeba brać je szturmem"
Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia w górach
Rakoń w promieniach zachodzącego słońca
Grześ :)
Jak my kochamy szlaki graniczne :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Przejście smoka 2021
-
DST
62.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś zatem przyjdzie nam zaliczyć Przejście (Smoka). Jest to dość nowa (rowerowo) impreza w kalendarzu rajdowym, a organizatorami są członkowie Klubu INO "Stowarzysze".
Z tego co wiem to na poprzedniej edycji pojawili się pierwsi rowerzyści, ale teraz to już oficjalne: mamy do wyboru dwie trasy rowerowe. Jak zawsze zapisujemy się na tą dłuższą... my już chyba nigdy nie zmądrzejemy. Ogólnie impreza to duże święto ORIENT'u bo zawody będą klimatem bardziej przypominać KrakINO niż typowy maraton na orientację - dla ludzi nie w temacie, mówiąc najprościej: bardziej marsze niż biegi, bardziej "na orientację" niż "maraton". Lubimy rowerowe przeloty i "upalanie" po lesie, ale imprezy stawiające na "nawigację, a nie na mocną łydę" też są w pyteczkę - w końcu jeździmy na Jaszczury, prawda? Znajdziecie zatem tu także, oprócz tras rajdowych, klasyczne KrakINO'owe trasy TP, TU, TZ.
...czyli mamy święto orientacji, ale dla nas jest także inne święto w tle, nasze prywatne. 2 października to rocznica naszego ślubu i tym razem jest ona (matematycznie) binarnie-piękna bo 11-sta. Zapowiada się zatem, że spędzimy ją w lesie, a dokładniej to w Puszczy Iłżeckiej. Niektórzy idą sobie na jakaś kolację przy świecach, inni wolą nie pamiętać tego dnia, a my jedziemy do lasu szukać lampionów... Wiecie jak jest "Za Tobą pójdę prosto w las, nie obejrzę się, nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie. Niczego mi nie będzie żal, pójdę tak jak w dym, tylko powiedz że azymut dobry" :D (oczywiście tekst to parafraza Krzysztofa)
Punkt przy ambonie - klasyka klasyk poganiana klasyką :)

(Dziki) Kryzys migracyjny na granicy...
Jak ktoś jest bardzo wrażliwy i nie lubi czarnego humoru uznając, że z niektórych spraw nie wypada żartować, to niech lepiej pominie ten akapit... dobrze radzę, bo spłoniemy w piekle za tą relację... ale muszę, po prostu muszę.
Na odprawie dowiemy się, że przez całą długość Puszczy Iłżeckiej przebiega ogrodzenie - siatka. Na pytanie "WTF?", okaże się że jest to obrona przed ASF. Straż Leśna walnęła mur mający zapobiegać migracji dzików pomiędzy nadleśnictwami... no i wtedy jak to słyszę, to zaczyna mnie skręcać w środku. (Spłonę w piekle... spłonę w piekle za to...) Straż Leśna, tak? Druty na granicy i dziki szturmujące granicę w poszukiwaniu lepszego... lasu? (Szykują mi już kocioł ze smołą...) ale zaczynam żartować, że lokalni leśnicy inspirowali się zdarzeniami na granicy z Białorusią. Dziki nielegalnie próbują przejść przez ogrodzenie nęcone obietnicą lepszych żołędzi, a leśnicy robią im "PUSH-BACK" , spychając je z powrotem na stronę sąsiedniego nadleśnictwa. (...w piekle) Locha z młodymi "Teraz!" i przedziera się przez siatkę, a leśnik w moro wyjeżdża jej z buta w głowę "wracaj do swojego lasu!".
Małe dziki płaczą, a leśnik kopami odsyła je stronę z której przyszły (spłonę...w smole)
Rzecznik Straży Leśnej "te dziki przerzucane są do sąsiedniego nadleśnictwa przez Oligarchów Polnych, aby nie wyjadały ich upraw, a potem kierowane są ku granicy naszego nadleśnictwa"
Dziennikarz: "A dziki miały testy na ASF, to czyste dziki?"
Leśnik 2: "Czyste to były rano, ale jest sporo błota przy ogrodzeniu... koczują przy siatce, a mocno padało"
Rzecznik: "Czysty to będziemy mieć rasowo las, żadnych obcych dzików. Nasz las dla naszych dzików"
A dokoła aktywiści z transparentami "ASF to fałszywa pandemia. Nie znam żadnego dzika który by chorował", "Wszyscy jesteśmy (jak) DZIKI. Otwórzcie bramy".
Organizatorzy prowadzą odprawę i przekazują nam jakieś pewnie ważne informacje, a ja walczę z samym sobą aby się nie śmiać... wiem, wiem, spłonę w piekle...
Wszędzie roboty drogowe, nawet w lesie trzeba jeździć objazdami :)

(Trochę) szalone (te) liczby
Ważną informacją z odprawy jest to, że wspomniane ogrodzenie można przekraczać - należy je po prostu za sobą zamykać. Na mapie zaznaczone są przejścia - trzeba będzie to uwzględnić w nawigacji dzisiaj, bo nie każda droga ma bramę i nie w każdym miejscu można przekroczyć granicę nadleśnictwa. Na mapie mamy zaznaczone przejścia, a mówiąc o mapie to możecie ją sobie zobaczyć TUTAJ (mówiłem, że KrakINO'owa! Typowa mapa sportowa, a nie turystyczna).
Skala to 1:30 000 i musimy się szybko "przesiąść" na inną nawigację bo ostatnio jeździliśmy nie na 30-tkach, a na 75-tkach, wszystko zatem będzie działo się znaczenie szybciej i trzeba uważać, aby czegoś nie przestrzelić.
Na trasę ruszamy w trójkę bo Andrzej także przybył przejść Smoka. Dawno się nie widzieliśmy więc fajnie będzie na nowo sformować drużynę lampionu :)
Na nasz pierwszy łup wybieramy zamek/basztę w Iłży, jeden z niewielu nie-leśnych punktów na trasie i tu pierwszy ZONK, bo numer punktu na mapie nie zgadza się z numerem na lampionie.
Normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, bo bardzo często nie ma to większego znaczenia, ale tutaj na odprawie Organizatorzy bardzo podkreślali, że to istotne... co robić?
Postanawiamy trzymać się oznaczenia na lampionie i podbijamy kartę zgodnie z lampionem. Jeśli jest on zamieniony z innym to spoko, po prostu potwierdzenia na karcie będą na odwrót... ale jeśli kilka lampionów będzie mieć ten problem, to zrobi się niezły chaos na naszej karcie. W trasie będziemy 8 godzin, więc nie sposób będzie zapamiętać wszystkich takich przypadków - postanawiamy się jednak tym na razie nie martwić, ale robić swoje, czyli cisnąć i nawigować.
Ruszamy w stronę Puszczy, po drodze zaliczając jeszcze punkt na starej kolejce... którego numer także nie zgadza się z mapą. Oj coś czuję, że będzie śmiesznie :)
Czy Pani się puszcza... Iłżecka podoba?
No tak średnio bym powiedział, tak średnio... oczywiście kochamy lasy, bo w lesie jest fajnie. Las to nasz drugi dom, więc przez "tak średnio" rozumiem słabą przejezdność dróg. Ciągle wpakowujemy się w jakieś błoto lub chaszcze... a co będę mówił, patrzcie sami:
Na mapie jest to oczywiście piękna czarna droga...

Kolejna czarna (gruba, nieprzerywana droga)

Taaa... musicie przyznać że zaskakująco głęboko tutaj jest, prawda?

Gdy drzemy przez takie chaszcze, zawsze się boję że spotkam jakiegoś porąbanego rogatego... wiele w życiu widziałem, wiele rzeczy nas goniło po lesie, ale ostatnio mam traumę, bo poznałem zwierzę, które napawa mnie lękiem... ponoć lubi właśnie takie zarośla i dzikie tereny, więc jak się w coś takiego wpakujecie, to rośnie prawdopodobieństwo spotkania. Już pewnie czeka i ostrzy na nas... no właśnie, co ostrzy... na pewno chcecie wiedzieć... na pewno? To proszę:

Było pytać? Ostrzegałem... no więc napawa (nadziewa...) mnie lękiem. Ten lęk ma nawet określoną długość... w znaczeniu, że trwa :P
Wyobraźcie sobie spotkanie... Porąbany Rogaty wypada zza krzaków, chrząka i nawala Was... dobra, bo ta myśl zaczyna dryfować w bardzo złą stronę.
Chociaż w sumie jak się tak zastanowić, to to musi działać. Wyobraźcie sobie, chcecie mi wbić na kwadrat, na mój rewir, nieproszeni... walicie przez drzwi na pewniaka, a tu nagle jakiś kolo - "cały w bieli", w czapce z rogami, dziwnie chrząkający i... ten fragment pominę. No ale co? Obstawiam, że niejeden by zrezygnował z dalszej próby przejęcia rewiru.
Mówią, że jak coś jest głupie, ale działa, to nie do końca jest głupie... może trzeba by sprawdzić ten sposób. Szkodnik!!! Nie widziałeś mojej czapki z rogami... albo wiem, maska lisa też będzie git :D
No ale co by nie mówić zdarzają się nam też punkty kontrolny perełki, jak:

czy też:

Lost in the woods...
Ale nie my, a karta Andrzeja. Zgubił ją na jednym z punktów kontrolnych. Coś nam dzisiaj nie idzie, ciągle wpadamy na drogi o słabej przejezdności, a jak uda się rozwinąć jakąś prędkość większą niż kilka na godzinę, bo znajdziemy leśną autostradę, to Andrzej zgubi kartę.
Musi się po Nią wrócić prawie 2 km. Postanawiamy zaczekać na Niego, a On leci na poprzedni punkt kontrolny. Miejmy nadzieję, że nie spotka Rogatego po drodze... w trójkę mielibyśmy jeszcze jakąś szansę, ale samemu. Najgorsze to pochrząkiwanie, straszne to jest... :)
Andrzejowi udaje się odnaleźć zgubę - została stricte przy poprzednim lampionie.
Jesteśmy po tygodniu wypraw rowerowych, więc w sumie można trochę odpocząć, gdy Andrzej wraca szukać karty. Nie ma tego złego :)
Lasy, lasy, lasy...

Zdarzają się także i przeloty :)

Jesień, piękna złota jesień

Prezent na rocznicę :)
Do bazy wracamy kilka minut przed limitem, cała trasa 58 pkt była nie do zrobienia... nie w 8 godzin. Nawet jeśli przyjmiecie, że zaliczenie pkt kontrolnego (zejście z roweru, podbicie karty, ponowne ruszenie) zajmie Wam 1 min, to przy takiej ilości lampionów, jedna godzina upływa na samym technicznym potwierdzeniu obecności. Natomiast założenie 1 min na pkt jest zwykle niedorzeczne, bo nierzadko trzeba do tego lampionu dotrzeć z buta, bo podjechać się nie da - mamy dołki, leje, szczyty górki, jary.
Jak przyjmiecie 3 min, co jest i tak mega optymistyczne (bo do niektórych lampionów szliśmy z buta przez krzaki i po 200-300 metrów), to zostanie Wam na objechanie całej trasy (100km) tylko 5 godzin. Mówimy o nawigacji perfekcyjnej, bez błędów, bez korekt... co rzadko się zdarza :)
Ogólnie zatem cała trasa była nie do zrobienia. I tak udało się zrobić sporo, co finalnie dało Basi drugie miejsce na podium. Zaskoczyło nas to, bo zrobiliśmy przecież tylko 60% trasy... wynika chyba z tego (tego, czyli wyniku, rozumiecie? Wynika z wyniku, że... chyba nie były to łatwe zawody.
Bardzo miły prezent na rocznicę ślubu - wiecie jak to jest w małżeństwie, "on ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :D
Tak powiadają. Co by jednak nie mówić, chyba udało nam się PRZEJŚĆ (jakiegoś) SMOKA :)
Przejezdne drogi - rarytas :)

Więcej przejezdnych dróg - od tej "szosy" odmierzaliśmy się na kilka różnych punktów

Wystawiwszy łapkę po lampion :)

Punkt kontrolny: koniec torów. Było by, nie?

Zacny wafel na koniec :)

Kategoria Rajd, SFA
Poniewierka w Górach Pieprzo...wych
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
My udaliśmy w Góry Pieprzowe, sprawdzić czy są tak dzikie jak powiadają i okazało się, że są... dziksze. Robienie tej trasy z rowerem mija się z celem, jest - powiedziałbym - daremne, ale była to naprawdę mocna przygoda, zwłaszcza że dzień wcześniej mocno padało i wszystko było mega śliskie...
To naprawdę nie są tereny na rower. Wąska, zakrzaczona ścieżka, chore nachylenia, glina po której ślizga się każdy bieżnik... wszystko parzy, drapie i kłuje. Jak ja kocham takie miejsca!
Szkodnik kocha je trochę mniej, ale nadal dzielnie przedzierał się przez dżunglę! Dobrze mieć takiego Szkodnika, co w takich chwilach nie siada i płacze, tylko wyciąga maczetę i pomaga torować.
Niesamowite miejsce... ciężko podejść z rowerem, ciężko zejść... wąsko, kierownica i koła łapią się o gałęzie i krzory, liczba kolców na gałęziach przekracza wszystkie możliwe dopuszczalne normy, buty ślizgają się na mokrej ścieżce i trzeba nieść rower na plecach lub ramieniu, bo ręce potrzebne są do chwytania się drzew.
W jednym miejscu nie mogłem się wspiąć na śliskiej glebie i rower się mi się mieścił między gałęziami... i wtedy dostałem dodatkowej motywacji. Rower zsunął mi się z ramienia i kierownicą uderzył w... gniazdo os. O k***... grubo.
Żółte stwory nie dostały wprawdzie jeszcze "wściku", ale zaniepokoiły się już dość mocno i poderwały spore siły powietrzne. Nasiliły się ich agresywne patrole okolicy. Jak nie mogłem wyjść po skarpie bo się ślizgałem, to nagle odkryłem że mam całkiem niezłe pazury. Chwyciłem się gleby tak jak komornik chwyta telewizor i nagle ściana, która była nie do zrobienia poszła od kopa.
Zawsze wiedziałem, że to kwestia dobrej motywacji.
"Ona przychodzi chytrze, bez ostrzeżeń i gróźb. Krzyczy pękniętą liną, kamieniem zerwanym spod stóp..." (całość: TUTAJ)
No pierwsze "góry" w których zerwała się pode mną lina. Powiem Wam, że niefajne uczucie (wolę jednak tutaj niż w Tatrach czy Alpach).
Była do zrobienia krótka, ale niemal pionowa ściana. Bez roweru to byście się chwycili się drzew i korzeni, ale z rowerem to wcale nie takie proste, bo grawitacja go jednak trochę ściąga z powrotem... wziąłem rower na plecy (a dokładniej na plecak), obu ręcz chwyciłem linę i ruszam do przodu. Jest tak ślisko, że buty zjeżdżają - wspinam się właściwie tylko na rękach i nagle TRACH... lina pęka. Jak nie pojadę w dół... ze 4 metry i to prosto z kolczaste krzory. Rower na plecach mnie trochę przygniata i ciężko się wygramolić z potrzasku. Ostra akcja...
Robienie tej trasy z rowerem jest daremne :)

No stromo tu mają

Przez dżunglę :)

Walczymy :)

Każdy sposób dobry, byle rower nie runął w dół... na zdjęciu tego nie widać, ale tu było MEGA ślisko.

Hmmm.... chodzi, że można je nawalać tą metalową rurą? Jeśli nawalacie mocno, to rzeczywiście może je odstraszyć :)

Pieprz pod nogami :)

Próba zjazdu, jak coś jałowiec poniżej będzie Was łapał :)

Lenon zza krzaka :)

Wciąż dalej i dalej :)

Taka lina pode mną pękła...

Sekwencyjnie: najpierw Szkodnik, potem jeden rower, potem drugi rower, potem dopiero reszta :)

Tak, to nadal szlak :)

...który doprowadził nas do końca. Dosłownie.
"Po szwadronie ni śladu, ni znaku... za urwiskiem - tam wije się rzeka, a za rzeką mogiła i krzyż" (całość: TUTAJ)

"Inny wymiar upojenia..." zgadzam się... taka trasa z rowerem to lepsze niż narkotyki :D

Od teraz miało być już przejezdnie... No więc, czerwony szlak w okolicach Sandomierza....

...ale kapliczka urokliwa

Odwiedzam n(PRA)przodka. Ponoć nieźle "robił bronią" i ożenił się z Barbarą. Brzmi znajomo :)

Góry Pieprzowe, Góry Wysokie :D

Kategoria SFA, Wycieczka
Kazimierz Wąwozowy z Puław :)
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piękna wyprawa po niezliczonych wąwozach w okolicach Kazimierza nad Wisłą oraz Puław.
A skoro jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów, to łapcie sporo takich obrazów:
Jak ja lubię to perspektywę.
Bardzo polecam TEN FILM ---> bardzo uświadamia skąd tyle cmentarzy
W nieustannym pędzie
Wąwóz Korzeniowy Dół ::)
Wąwóz Korzeniowy Dół 2
Niektóre wąwozy nie są bardzo turystyczne :)
Podejście pod Górę 3 Krzyży
Gdy Aleksander ujrzał swe imperium to zapłakał... bo nie zostało już nic do podbicia.
Góra 3 Krzyży
A mówili, że podążamy drogą bez powrotu :)
Nic tylko cisnąć !!!
Ruiny zamku Firlejów
Góra 3 Krzyży 2 (serio - mają tu dwie takie góry :D )
Zapadlisko :)
Uroki wąwozów :)
Zawsze, po prostu ZAWSZE. Chyba mamy jakiś radar na lampiony punktów kontrolnych :D
Park w Puławach robi wrażenie
Park w Puławach robi wrażenie 2
Niebieski taki trochę oswojony :)
Zacny ten park, doprawdy zacny
Wieża w widokiem na Wisłę
Czy my przypadkiem nie zjechaliśmy z tego Green Velo, tak pytam...?
Niesamowity kirkut - jeden z najpiękniejszych jakie widziałem (a to, że znowu na cmentarzu nocą... no jakoś tak nam to wychodzi)Dziesiątki macew, a na każdej inny wzór, inna symbolika...
Nasz kierowca cierpliwie na nas czekał cały dzień :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Puszczą Kozienicą do Studzianek Pancernych
-
DST
111.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
PROJEKT: zalicz wszystkie większe kompleksy leśne w kraju nadal w toku. Tym razem padło na Puszczę Kozienicką, która nigdy do tej pory nie była nam pod drodze (no ile razy w życiu, z własnej nieprzymuszonej woli jedziecie w okolice Radomia?). Planem było dojechać przez Puszczę do Studzianek Pancernych bo to niesamowite miejsce pod kątem IIWW, a przy okazji odwiedzić wszystkie ważniejsze miejsca w tym niemałym lesie - różne cmentarze wojenne czy też "Źródła Królewskie".
Krótka fotorelacja z tejże wyprawy:
Jak ja kocham lasy!!!
Niezmiennie :)
"Gdy w boju padnę - o, daj mi imię, moja ty twarda żołnierska ziemią" - (całość TUTAJ)
Źródła Królewskie
Szkodnik na drzewie :)
ZAGOŻDŻON, nie wiecie ile ma Hit Points'ów? Jakiś "resist fire"?
O nie, najgorzej - ZAGOŻDŻON !!!
Studzianki Pancerne - pomnikiem jest czołg, który pierwszy wjechał do tej miejscowości po bitwie. Niesamowite!
Załoga w 1945
Sam nie wiem co myśleć o tych ciągłych próbach nuklearnych pod Radomiem...
Luz de mis ojos :)
"I've been running after hope and living on a prayer. The sign in the road says 'we're going NOWHERE" (Całość TUTAJ)
To zacna, ciężka kapela BLOOD FOR BLOOD - polecam zwłaszcza kawałek "Living in the exile" (to dzięki niemu ich poznałem), a gdy jestem wkrw'iony na cały świat to odpalam:
"SOME KIND OF HATE"
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this goddamned world and everything in sight (and every one in sight)
You call me anti-social, well you're fucking right!
'Cause I hate this mother fucking world and every mother fucker in sight!
Po prostu miód jak macie wszystkiego dość... ta piosenka ratuje życie (innym... odsłucham ze 3 razy i pomału przechodzi mi chęć zrobienia rzezi :P)
Jak zawsze na wycieczkach zastaje nas noc
Nocne klimaty bagienne - czyli albo rajd albo wakacje :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Jaszczur - Dolina Cerkwi
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ale ale UWAGA. Jak zawsze potraktujcie poniższą relacje z dużym przymrużeniem oka, bo branie wszystkiego na poważnie grozi frustracją i srogim WKRW'em
Mapa + lidary i wycinki historyczne (1937...)

"Koniem dla nich istnienie! - Trzeba znać ogiera;
Pięści słucha, czy pieśni, czy rwie się w step czy w tłum;
I umieć nie spaść, kiedy piersi pęd rozpiera.
A spadłszy, szepnąć jeszcze - equus polonus sum!" (jak ktoś nie zna, to niech się nawet nie przyznaje... tylko nadrabia ukradkiem TUTAJ)
Budzik dzwoni bardzo wcześnie rano bo już o 4:00. Do Srogowa mamy bowiem trochę drogi, bo to już w zasadzie obrzeża Sanoka. Pakujemy rowery na dach naszego niestrudzonego SFA-Orientkampfwagen i ruszamy na wschód. Mówią że "tam musi być jakaś cywilizacja", ale jedziemy przecież na Jaszczura... obawiam się, że znowu skończymy w totalnej dziczy. Jak zawsze zapisaliśmy się na trasę NIEpieszą, którą można pokonać na każdej maszynie, byle nie miała silnika. My jak zawsze ruszamy na rowery... mimo, że bywa to na tym rajdzie daremne, bez sensu i w zasadzie na pewno się nie uda. Tym razem jednak określenie "na każdej maszynie" jest nieprecyzyjne, startuje bowiem także ekipa, która będzie poruszać się konno. Dzieje się to chyba pierwszy raz w historii tej imprezy, a na pewno pierwszy raz na edycji na której jesteśmy.
Zastanawiamy się jak niesie się konia przez jary i wąwozy czy tez chaszcze. Czasem przecież rower jest ciężko tam przeprawić, a konia :D ?
Silne plecy i technika chwytu - to musi być klucz do sukcesu. Co więcej , koń może zacząć protestować gdy będzie zrzucany w przepaść, rower leci w ciszy... tzn. bez słowa protestu, bo ciężko ciszą nazwać hałas towarzyszący obijaniu się o drzewa i kamienie. Żartuję oczywiście, ale na pewno będzie to start ciekawy, a konie nie będą ciągnięte do każdego lampionu. Wystarczy, że ludzie są tam ciągnięci... to już samo w sobie bywa MALO zbrodnią :D
Któryś z Zawodników wspominał mi, że legenda głosi, że nim my startowaliśmy na Jaszczurach to była niegdyś już jakaś ekipa na koniach. Amatorski zapis video można znaleźć TUTAJ.
Powiem Wam, że zapis video widziałem i wygląda legitnie. Znam to osobiście z niejednego Jaszczura, więc video może być autentyczne... Obstawiam, że to gdzieś w Beskidzie Niskim/Bieszczadach było. Tak tam jest! Tak tam było: ostatnio - nasz zapis znajdziecie TUTAJ (o jak nas ta edycja sponiewierała... )
Do bazy docieramy kilka minut po 8:00 - Bestie już tu są. Zajadają sobie trawę ze spokojem. Ze spokojem bo jeszcze nie widziały mapy :D
Witamy się z innymi uczestnikami i idziemy na odprawę trasy NIEpieszej, która odbędzie się kilka minut przez odprawą TP25 (TP50 już dawno w terenie).
Dostajemy dwa arkusze A3 mapy w skali 1:25 000, a na nich Jaszczurowy klasyk czyli lidary do przypasowania do brakujących obszarów oraz wycinki historyczne z 1937... ciekawe czy chociaż przebieg Sanu się zgadza...
Tym razem mamy także sporo punktów opisowych (zagadek/zadań) czyli moich ulubionych.
"Koniarze" jak o Nich mówi Malo startują w trybie hybrydowym czyli Apokalipsy dzisiaj nie będzie, bo mamy tylko 3 jeźdźców... czwarty nie dojechał. Tzn. dojechał ale jego wierzchowiec już nie. Heh jaki kraj taka apokalipsa :D
A tak serio to jeden z Zawodników będzie startował pieszo i biegł za końmi (to jakaś kara?)
Powiem Wam, że pozazdrościmy takiego niewolnika i pod koniec rajdu też sobie takiego sprawimy, aby biegł za nami! O tym napiszę później, wszystko w swoim czasie, ale mówię o tym już teraz abyście wiedzieli, że NIE godzimy się na takie podwójne standardy :D
Skoro oni mają kogoś, kto będzie "zadupcał z buta" za jeźdźcami, to my też chcemy!
Z Koniarzami startuje zaprawiony w Jaszczurach... no właśnie zapomniałem imienia. Wstyd, ale cóż zrobić. Zapomniałem. Dziury w mózgu po narkotykach robią swoje...
W trakcie rajdu przypomnę sobie, że imię jego było...nie, nie nie, 44, tylko Jarek (chociaż patrząc w TV można jednać dojść do wniosku, że to jednak w sumie dość blisko... wiecie, oglądam wiadomości bo nie stać mnie na dopalacze :D)
Jako, że jest On z Sanoka to będzie miał ułatwione zadanie pod kątem nawigacji, bo dobrze ogarnia okoliczne tereny. Koniarze mają zatem przewagę nie tylko siły mięśni swoich bestii, nie tylko w postaci swojego biegnącego niewolnika, ale używają także żywego GPS'a. Chyba nie mamy dzisiaj szans na trasie NIEpieszej.
Wspominałem, że zapomniałem imienia... no ale jakoś musiałem sobie radzić, więc jako że kolega jest z Sanoka to stwierdziłem, że będę Go nazywał roboczo Synem Sanoka.
Brzmi jak jakiś mityczny Tytan - SANOK. Będzie? Sanok zamyślił się i skierował oczy Kugórze (co to do cholery jest Kugóra?)... Brzmi srogo... niemal tak srogo jak nasza baza dzisiaj.
O! Wiem, jeszcze lepiej! SYN BURZY I SANOKA!
Demokryt z Abwery, Tales z Szaletu, Sedes z Bakelitu, Syn Burzy i Sanoka... GIT !!
Wiemy już wszystko, nazwanie przeciwnika to pierwszy krok do pokonania go - wiecie jak w tym kawale:
Spotykają się dwaj rycerze, pełna zbroja, opuszczone przyłbice. Jeden do drugiego:
- Ty ch**
Drugi na to: Dalibóg! Poznał!
Kiedy ja pogrążam się w powyższych rozkminach, Szkodnik siedzi nam mapą i mozolnie przypasowuje wycinki historyczne i lidary na naszą - jakże poglądową - mapę.
Chwilę potem ruszamy w naszą dzisiejszą poniewierkę. Jak nigdy, na pierwszy ogień wybieramy nie lidary i lampiony, ale zadania i zagadki. Nasz kierunek to południe i wschód, część północą mapy zaatakujemy na koniec dnia... trzeba jednak dobrze zaplanować przejazdy między punktami bo San jest tutaj szeroki, a mostów i kładek jest jak na lekarstwo. Parameter ten będzie mieć dzisiaj spore znaczenie...
Koniarze przed startem - Bestia udaje że śpi, a jak podejdziesz to Ci łeb upitoli zębami :)

Wyjeżdżamy z bazy

Rowery, konie. teraz to?... coraz więcej nietypowych startów na tej Trasie Niepieszej!
Może nie do końca regulaminowe bo ma silnik, ale byłby to istny MŁOT NA ROŚLINNOŚĆ PLUGAWĄ :D

K2 bez K ale Czarna piramida jest!
Znowu z dupy tytuł rozdziału, prawda? No więc słowo wyjaśnienia: co to jest K2 chyba wszyscy wiedzą, Taki pagór - legenda w Karakorum. Czarna Piramida to pewien trudny fragment na podejścia na wysokości 7250m. Jak ktoś zainteresowany to odsyłam TUTAJ. My też mamy odnaleźć PIRAMIDĘ, a punkt ma numer 2, więc takie skojarzenie nasuwa mi się natychmiast. K2 bez K ale z piramidą? Rozumiecie? Nie? Trudno :P
Po drodze łapiemy kapliczkę w środku pola (pkt 1) i lecimy na najbliższą kładkę na Sanie (ponad 5km objazdu - ale nie chcemy drzeć przez rzekę na początku rajdu. Kto nas zna wie, że czasem taki wariant dla nas jest typowy - vide RAJD HAWRAN, ale jeśli nie trzeba to nie chcemy moczyć się na początku rajdu. 16 godzin w przemoczonych butach to nic fajnego).
Po przeprawieniu się na drugą stronę, suniemy wzdłuż Sanu.
Martwię się trochę ta piramidą... przecież to jest bardzo trudny kawałek.
- Szkodnik, myślisz że damy radę przejść Czarną Piramidę?
- Pacanie, nie jedziemy na K2 ale na PK2
- No tak, tak, ale 7250m npm, to wysoko
- Nie będziemy na....!
- Nie wiem jak zachowa się mój organizm, dawno nie bywałem tak wysoko. Ostatni raz na 7 tys to ja byłem nad Frankfrutem...
- Tak wiem... co? Nad jakim znowu... i Frankfurtem a nie Frankfrutem.
- Tak, tak. Frankfurtem. Jak ostatnio byłem nad Frankfurtem to nie lądowałem.
- Tylko zrzuciłeś paczki, tak? Świąteczne... pamiętasz co w nich było?
- To były bombki na choinkę... i na inne obiekty i zabudowania :)
Chwilę później wpadamy na Koniarzy - przeprawili się przez San i dlatego są przed nami. Wraz z Ich pieszym nawigatorem łapiemy (jeszcze przed Piramidą) jeden punkt lidarowy na stromym zboczu lokalnej góry. Sama Piramida natomiast to grobowiec profesora zasłużonego dla tych terenów - tutaj znajdziecie więcej o tym miejscu.
Kiedy Koniarze przechodzą w tryb "full wypas", my zaczynamy się wspinać niebieskim szlakiem na pierwsze (z wielu, bardzo wielu dzisiaj...) góry.
A dokładniej będą to kolejne szczyty Gór Słonnych.
W drodze do piramidy

Jest i ona :)

Takie krajobrazy będą nam dziś często towarzyszyć

"Zabiorę Cię właśnie tam..." wprost do Kancelarii :)
Zaczynamy nasze pierwsze podejścia dzisiaj. Czekają nas co najmniej 3 osobne pasma Gór Słonnych do przejścia, więc srogo się napchamy rowery. W tym kawałku Słonnych jeszcze nie byliśmy - TUTAJ znajdziecie naszą inną wyprawą w góry o słonnym smaku, ale w tych pasmach nas jeszcze nie było. Nadal przypominam, że urząd miasta w Sanoku ma w ryja (dlaczego tak i dlaczego urząd gminy Andrychów jest drugi w kolejce... i też ma w ryja, pisałem tydzień temu w relacji z Mordownika - jest o tym nawet osobny akapit). I ja to mówię na poważnie, jak przeczytacie kiedyś o tym w gazecie, to wiedzcie że w-ryjo-dawaczem byłem ja!
Naszym zadaniem na kolejnym punkcie jest szkic panoramki, ale abstrahując od samego trudu artystycznego, to jeszcze trzeba dobrze wyczaić z którego dokładnie miejsca Malo chce ten szkic. Tu jest kilka miejsc, gdzie między drzewami można dostrzec inne okoliczne pagóry, a do tego grzebiet jest mocno pofalowany, więc wierzchołek też nie jest taki jednoznaczny - inna sprawa, że panoramkę mamy naszkicować nie ze szczytu, ale z pewnego miejsca przed. No nie jest to proste wymierzyć się na ten punkt dokładnie.
Na swojej drodze spotykamy w pewnym momencie "Okno Wędrowca"... byłoby przykro gdyby był to jeden z najbardziej zarośniętych fragmentów szlaku, no ale tabliczka zrobiona z gwoździ jest naprawdę fajna.
Niemniej nie mając lepszego pomysłu, ani pewności czy jesteśmy na pewno dobrze, szkicujemy na naszej karcie widok z tego miejsca.
Chwilę później dochodzi nas Syn Burzy i Sanoka wraz Koniarzami. Bestie idą naszym szlakiem!
...ale zaraz je zgubimy! Ruszamy w dół niesamowicie stromym zjazdem. Oni tu będą sprowadzać, my ruszamy w objęcia śmierci... tu nie jest stromo, tu jest kurew*ko stromo!!! To nie tak, że mamy takie jaja aby to zjechać bez strachu... to pewien mechanizm, oparty na fizyce. Stromizna stopniowo narasta i cały czas - z perspektywy kierownicy - wydaje się, że JESZCZE jest spoko.... ale chwilę potem łapiesz się na tym, że teraz to już zatrzymać się nie da!!
Albo zjedziesz to na kołach albo na ryju. Jeśli chodzi o ten wybór to czasami bywam niezdecydowany ... to uczucie, kiedy masz zaciśnięte oba hamulce na maksa, rower zsuwa się pomału w dół i nagle czujesz, że podnosi Ci tylne koło... coraz wyżej i wyżej. Chwilę potem ziemia bierze Cię w swoje objęcia... co ciekawe, paradoksalnie kiedy tylne koło zaczyna odpadać od ściany należy: puścić przedni hamulec! Owszem zwiększa to natychmiast prędkość liniową roweru na stromym zjeździe co może powodować dyskomfort, ale całkowicie zeruje prędkość kątową wokół własnej osi, która odpowiada za akcję "ryjem w glebę". To nie jest w sumie takie oczywiste i trzeba się odważyć. Fizyka jest jednak niesamowita, niektóre przeszkody pokonuje się łatwiej z prędkością większą niż mniejszą.
Tym razem udało nam się zjechać bez gleby, ale było naprawdę ostro. Te pagóry mają jakieś chore nachylenia...
Kolejne zadanie to odpisać godziny pracy kancelarii parafialnej ulokowanej w kościele u podnóża góry - teraz chyba już kumacie tytuł tego rozdziału, prawda?
A jak nie, to TUTAJ
Inna sprawa, że moja zwichrowana, rogata dusza ma w sobie jakaś romantyczną cząstkę i uwielbiam tekst tej piosenki... acz nie do końca rozumiem, czemu dziewczyna ma się bać wielkich słów. Ja też nie czuję komfortowo jak ktoś pisze do mnie używając czcionki 72 w Wordzie, zwłaszcza jak to jest Comic Sans... ale bez przesady, aby się od razu bać wielkich słów? Chyba nie pojmę :)
Zacne drzewo na punkt kontrolny!

Wyżej i wyżej

Co widać w oknie? WĘDROWCA!

Czym jest prawdziwie mokra trawa czyli "ściężkowstręt" to straszna choroba
Kolejny punkt kontrolny jest na szczycie kolejnej góry... ech uroki pogórzy. To są wzniesienia raptem 500 - 600, ale nadrabiają nachyleniem... Próbujemy namierzyć się z miejscowości u podnóża, ale droga po 200-250 metrach po prostu zanika. Pchamy łąką... jest gorąco jak w lecie. Słońce oparło się nam na plecach i grzeje jak popieprzone. Owszem, mogło lać albo naparzać śniegiem, więc nie powinniśmy bardzo narzekać. Nie zmienia to faktu, że jest niesamowicie gorąco na południowym, eksponowanym (a jakże!) stok. Koniarze również podchodzą tym samym wariantem. Wygląda na to, że Jaszczur na rowerze lub na koniu jest podobny czasowo... my więcej zjedziemy, ale pod górkę to Oni mają zdecydowaną przewagę siły.
W takich chwilach... kiedy pchamy jakieś chore podejście, a góra zdaje się nie kończyć, mój umysł odpływa w różne dziwne stany świadomości np. zaczynam śpiewać głupie piosenki albo łapię jakaś kotwicę umysłową. Dziś dopada mnie ten drugi wariant... przypomina mi się niesamowicie irytująca reklama z TV... "czym jest prawdziwa włoska kawa..."
Pcham rower, łydki chcą eksplodować - taka jest tu stromo..., a mnie w głowie zapętla się tekst jakieś głupiej reklamy... co za dramat!
Nagle szukając pod szczytem lampionu wchodzę w wysoką i bardzo mokrą trawę. Jestem zaskoczony bo upał jest nieznośny, a tutaj poranna rosa z jakiegoś powodu nie wyschła... jest tak mokro, że zaraz przemoczę buty... a umysł na to "czym jest prawdziwie mokra trawa?"
NIE... nie... nie... Mózg, nie rób mi tego, mózg k*rwa, proszę, to nie jest śmieszne! NIE, nie... za późno. "Czym jest prawdziwie mokra trawa?" na melodię tej wnerwiającej reklamy... przez najbliższe 4 godziny... oszaleję...
Wchodzę w las szukając "triangula" bo mamy odpisać numer repera. Przedzieram się przez... prawdziwie mokrą trawą? NIE! Przez krzaki... gęsto tu, choinki, chaszcze, gałęzie wbijają mi się w ryj, jedna wchodzi mi otwór na kasku i dziabie mnie w głowę... grrr... przedzieram się dalej. To musi być gdzieś tutaj. Nagle słyszę jakiś pomruk z lasu.
Podnoszę wzrok i widzę Syna Burzy i Sanoka, który idzie od strony jeszcze większych chaszczy...
- Masz?
- Nie?
Kolejny hałas z boku... z prawdziwie mokrej trawy. NIE NIE NIE, Mózg, k*rwiu... przestań! Z ostrężyn i wiatrołomów. To Szkodnik uskutecznia swój wariant przez kolczaste krzaki.
- Masz?
- Nie
Może trzeba by sprawdzić w... prawdziwie mokrej trawie? MÓZG!! Wytnę Cię i pożrę... przestań!
Wychodzimy na polanę i razem kierujemy się lewo... ścieżką (przez... NIE!!! NIE !!).
Wychodzimy wprost na "triangul". Czyli dało się tu dość ścieżką przez łąkę... ale każdy z nas miał swój autorski wariant przez krzory.
Przy okazji, pytałem Was już "czym jest prawdziwie mokra trawa..?"
Niezmiennie :D

"Мы отправляемся в горы, потому что долины полны кладбищ..."
Lecimy teraz w dół pasma... trochę szarpie na kamerdolcach i rzuca na sporych koleinach zostawionych przez drewnokradów. Nasze Bestie czyli Duch i Mrok, to łykają takie kamienie na śniadanie. Deus ex Machina - słyszę śpiew tarcz hamulcowych i chrupanie korby, układają się w słowa "puść te klamki, daj mi się rozpędzić, przejdę, zaufaj mi".
To najprawdziwsza prawda, te rowery są niesamowite, to jeździec jest tutaj najsłabszym ogniwem. Zjazd jest po prostu kosmiczny.
Musimy się teraz namierzyć na leśny cmentarz, ale z mapy wynika że nie będzie on na szlaku. Drzemy zatem na azymut przez jakąś łąkę obok kukurydzy, a potem już wprost przez las z kompasem w ręce. Drogi to już tutaj nie ma od lat, acz na drzewach znaki sugerują, że biegł tędy kiedyś dawny niebieski szlak. W praktyce przedzieramy się przez gęstwiny, ale wychodzimy na cmentarz perfekcyjne. Naszym zadaniem jest podane cyrylicą, ale kiedyś uczyłem się rosyjskiego i umiem to przeczytać. To pomaga... inna sprawa, że tej umiejętności używam w zasadzie tylko na Jaszczurze i czasem w górach Beskidu Niskiego, na starych cmentarzach.
Cmentarz robi mocne duże wrażenie - popatrzcie na zdjęcia. Aż dziwne, że nie trafiliśmy na niego po nocy, bo zwykle tak to się u nas kończy.
Włóczenie się po takich miejscach ma w sobie coś magicznego... niepokojącego magicznego.
Acz bardziej niepokojący jest ten rozwalony grób, z którego jakby coś przed chwilę wyszło. Z tego powodu czasami oglądamy się za siebie...
Wyazymutowani perfekcyjnie!

Typowy Jaszczurzy klimat

Odpowiedź na nasze zadanie:

Widziałem zbyt wiele RPG'ów, aby nie zacząć się martwić widząc taki grób... Szkodnik bądź tak uprzejmy i podaj mi granatnik...

"Już mi niosą suknie z welonem
Już Cyganie czekają z muzyka
KOŃ do taktu zamiata ogonem
Mendelssohnem stukają kopyta
Jeszcze ryżem sypną na szczęście
Gości tłum coś fałszywie odśpiewa
Złoty krążek mi wcisną na rękę
I powiozą mnie windą do..." SKLEPU :D (to to chyba znają wszyscy, tak? TUTAJ)
Cywilizacja, zjeżdżamy do jakieś cywilizacji. Rzadkość na Jaszczurach, ale dziś motywem przewodnim są cerkwie, a te jednak często znajdują się przy ludzkich osadach. Naszym zadaniem jest odrysować symbol pod niebieskim zadaszeniem - widać to dobrze na zdjęciu powyżej. I powiem Wam, że zdążyliśmy niemal na styk przed ślubem :)
Wszystko pięknie przystrojone i niemal czuć, że będzie to za moment. Dosłownie, jakbyś tu wbili jakieś 15 minut później, to odrysowywalibyśmy symbol już w trakcie na uroczystość. Byłby jaja, wszyscy na ślubie a jakaś bada pacanów w strojach rowerowych wbija wprost w ulicy i rozsiadają się na schodzach z rysowaniem.
Ale powiem Wam, że Koniarze tak zrobili! Byli trochę za nami i gdy przybyli w to miejsce to uroczystość już trwała - przynajmniej zrobili furorę, bo jednak z końmi na ślub w takich miejscach to jest klimat.
Tymczasem my kierujemy się do sklepu - jest nawet zaznaczony przez Malo na mapie.To jedyna cywilizacja jaką spotkamy, więc warto się na chwilę zatrzymać... zwłaszcza, że w takich małych miejscowościach często maja lokalne ciasta czy drożdżówy. Nie inaczej jest i tu - wykupimy WSZYSTKIE rogale z marmoladą :D
Jako, że to jedyna cywilizacja w okolicy, to spotykamy tu kilku zawodników. Ucinamy sobie krótkie rozmowy, w zasadzie wszystkie dotyczące tego, że:
- kurde, strome te pagóry
- trasa 50km, mam już 40 i nawet w połowie nie jestem
- inne podobne
Szkodnik Rysownik :)


Jak pić to tylko w dobrym towarzystwie :D

Lampion SS :D (prawie jak "Eksperyment SS" - doskonały słaby horror klasy Z! Inna sprawa, że tłumacz poszalał z tłumaczeniem tytułu...)

"It's always the SAN. Always , always, always the SAN" :D (parafraza TEGO)
Tak wiem, że przed nazwami własnymi nie stawia się "the", ale fonetycznie się zgadza.
San - dokładnie tak, to SAN ciągle nas odcina. Mało tu kładek i mostów, więc kombinujemy jak się przeprawić na drugą stronę, ale tak aby jak najlepiej ten wariant wpisać w zdobywanie kolejnych punktów kontrolnych. Wybór pada na ostatnią (na naszej mapie) kładkę - daleko na północy, za Uluczem. Nota bene, punkt kontrolny to przerysowanie cerkwi w Uluczu, która niegdyś uznawana była za najstarszą cerkiew w Polsce. Najnowsze badania wykazują, że nie jest wprawdzie aż tak stara jak domniemywano (ok 1500), ale nadal jest to imponujący wiek (1600 z hakiem).
Docieramy do kładki na Sanie - tej najdalej wysuniętej na północ na naszej mapie. Pora wrócić na "dobrą" stronę rzeki.
Na kładce, jak to na kładce, ludzie wieszają kłódki - jedna z nich jest naprawdę ekstra (można zobaczyć na zdjęciu poniżej).
Teraz to już w zasadzie będziemy kierować się z powrotem do bazy, ale po drodze do zaliczenia mamy jakieś 15 punktów kontrolnych, będzie więc co robić :)
Ulucz :)

Cerkwie w cerkwi - incepcja :)

Kładek na Sanie

Piękna ta kłódka! Jak nie ruszają mnie takie rzeczy, to ta mnie zachwyciła - może miejsce, może klimat Jaszczura, może to i to... może nasza samotność na szlaku. Fakt jest taki, że mnie zachwyciła. Ech... znowu odezwała się we mnie ta romantyczna cząstka. Resztki ludzkich odruchów? Nie podejrzewałem się o to, a tu jednak!
To co, jest tu jakiś romantyk/romantyczka? Znacie się coś nie coś na miłości? No to skąd pochodzi ten cytat?
"...ich usta znowu się spotkały, a wszechświat po raz kolejny stał się doskonały"
Postacie, scena i kontekst - jak ktoś wie, ma u mnie piwo.
Nie wiecie? Ha, nie mówiłem że będzie prosto. To co, podpowiedź? Z tego samego źródła pochodzi ten cytat:
"...największym lękiem napawa myśl, że we Wszechświecie - gdzie nawet gwiazdy umierają - nawet bycie najlepszym nie wystarczy aby się nasycić"
Nadal nic? No to może:
"Duma jest cnotą arystokraty a gniew jego niezbywalnym prawem..."
Szukajcie a znajdziecie, jak powiadają - tym razem bez przypisu zatem. Peszek.
Niektórych może naprawdę zaskoczyć skąd takie cytaty pochodzą :P

Corveta w środku pola - Pogórze to stan umysłu. Inna sprawa, że to auto będzie zawsze mi się kojarzyć z TYM.
(Link do rarytas dla psychofanów Star Wars'ów - tekst jest genialny, a jakby ktoś nie ogarnął to 'vette w slangu to właśnie Corvette :D )
Fragment o masce na ryju też się nawet zgadza, znacie przecież nasze kaski :)

Ktoś całkiem dobrego Rysia w lesie porzucił :D :D :D
Zapada noc, wchodzimy pomału w tryb nawigacji nocnej. Jedziemy wielką, długą łąką odmierzając się do punktu "N".
Nagle w lesie coś mignęło - może to odblask lampionu, skręcam i wchodzę w las aby dowiedzieć się, że to... Rysiek. Chodzi w kółko po lesie i szuka "N" już dłuższy czas. Ryśka porzucił jego towarzysz dzisiejszej wędrówki... złapał stopa i pojechał do bazy. Wziął, rzucił wszystko i wyjechał do... Srogowa :)
Sprawdzam nasze znalezisko:
Rysiek rusz prawą ręką (ruszył)
Lewą? (ruszył)
Rysiek, rusz prawą nogą (ruszył)
Prawą? (ruszył)
Patrz Szkodnik. ktoś całkiem dobrego Ryśka do lasu wyrzucił. Przygarniemy? PRZYGARNIEMY!
Postanawiamy się wymierzyć raz jeszcze na punkt i spróbować znaleźć go w trójkę.
Rysiek mówi, że doszedł ścieżką do miejsca, gdzie roślinność stała się tak gęsta, że nie dało się już iść dalej.
Hahaha... odważne słowa, zwłaszcza jeśli kierować je do naszego patologicznego zespołu. Basia jak dzik wchodzi w krzaki, głębiej, głębiej... ledwie co zdołam zrobić zdjęcie, nim chaszcze ją całkowicie zasłonią. Głębiej i głębiej w zielone i... JEST. Mamy "N". Pięknie, namierzony jak od linijki.
Nie ma czegoś takiego jak nieprzebieżna roślinnośc, jest co najwyżej roślinność ku**wsko-trudno-przebieżna :D

F jak FATAL ERROR / F-topa / Faux Paux...
Lecimy razem przez nocny las. Rysiek będąc pod wrażeniem poprzedniego punktu, którego się mocno naszukał, mówi do nas, że to super, że nas spotkał... bo my ponoć umiemy w nawigację. HAHAHA! To jeszcze odważniejsze stwierdzenie, iż "ta roślinność jest nieprzebieżna". Mówimy Mu, że my jesteśmy czasem jak 1/amulet i zdarza nam się nawet za mapę wyjechać. Rysiek odpowiada, że nigdy nie był świadkiem jakiegoś naszego błędu... i te słowa to był błąd. Rysiek Srogi Prorok...
Na punkt "F" namierzamy się właściwie bez większego problemu, ale po powrocie do rowerów, jak banda jełopów skręcamy na wschód chcąc jechać na zachód.
Mnie coś wprawdzie tknęło czy dobrze jedziemy, ale skoro Basia jest pewna kierunku, to co się będę odzywał - głupota...
Basia stwierdziła potem, że skora ani ja ani Rysiek nic nie mówi, no to musi być dobrze, no bo "chyba sprawdzamy, prawda?"
Rysiek stwierdził przecież, dosłownie przed chwilą że jesteśmy bogami nawigacji, więc nawet nie spojrzał na kompas, tylko ciśnie za nami...
Tym sposobem banda 3 pacanów wali na wschód będąc pewna że jedzie na zachód. Nie zastanowi nas, że droga idzie inaczej niż powinna.. Skoro jest zjazd, to trzeba korzystać... Dopiero prawie na końcu zjazdu, kilometr dalej coś nam się zaczyna bardzo nie zgadzać. Patrzymy na kompas... wschód... o żesz...
Gotterdamerung, Rysiu. Prawdziwy GOTTERDAMERUNG, k*rwa!!! Byliśmy Bogami nawigacji, ale właśnie nas wygnano z Olimpu (tak to jest, jak się nie zapłaci za kotleta...). Rysiek przekonał się, że popełniamy WIELBŁĘDY. Wszystko co zjechaliśmy trzeba podepchać z powrotem, a dla Niego jest to dodatkowy kilometr podejścia. MEGA wtopa... nawigacja level retarded... to nie jest nawet szkolny błąd, nawet nie przedszkolny, to BEZ-szkolny błąd, jełopie bez szkoły...
Mimo wszystko... mimo że Rysiek właśnie przekonał się o naszej nawigacyjnej ułomności, nadal proponuje nam abyśmy trzymali się razem już do końca (syndrom sztokholmski jest naprawdę mocny!) i poszukali ostatnich punktów razem. On będzie biegł za naszymi rowerami! No i tym sposobem dochodzimy do poziomu Koniarzy, mamy swojego biegnącego obok Niewolnika :D
Co ten Jaszczur robi z ludźmi...
Co masz na myśli mówiąc nieprzebieżna roślinność?

Trzymamy się w trójkę - na podejściach Rysiek jest szybszy bo nie musi pchać roweru. Na zjazdach odstawiamy Go, ale zwalniamy potem i pozwalamy Mu dobiec. Oczywiście, że moglibyśmy się zatrzymać i poczekać, ale Szkodnik tak dobry dla ludzi nie jest. I tak nie jest źle: kopnie jeno, a mógłby przecież zabić. Rysiek i tak naprawdę dobrze się trzyma jak na gonienie nas z buta. Czasem tylko Szkodniczek fuknie na Niego: "szybciej! szybciej!", może lekko smagnie batem... powiedziałbym "tak na zachętę", nawet... zalotnie.
Widziałem już ten obrazek gdzieś. Bicz ciął powietrze i spadał na plecy, tylko jakoś strój nie ten co wtedy. Wtedy miała na sobie takie wysokie buty ortopedyczne i skórzane wdzianko... no prawdziwa motocyklistka :D... ale DOŚĆ miałem nie o tym. I tak słabo to wszystko widziałem, bo ta nasza maska lisa nie ma najlepiej zrobionych otworów na oczy :D :P :D
Jak ogarniacie kontekst tego żartu i umiecie czytać między wierszami to docenicie istny suchar poniżej:

Pozdro dla kumatych :D
Wracając do głównej narracji: na razie smagany jest Rysiek jeśli się za bardzo opier... ociąga.
A tak serio, to jestem pod wrażeniem motywacji, jaką okazał aby tak za nami gonić.
Szkodnik pogania Rysia :)

Nocne łażenie po wąwozach :)

W trójkę nawiguję się łatwiej i kilka punktów wpada nam właściwie od kopa - trzeba po prostu spenetrować strome wąwozy, ale nawigacyjnie wchodzą dobrze.
Kierujemy się po ostatnich już punktach do bazy, ale oddziela nas od niej naprawdę strome pasmo i powiem Wam, że podepchać tam to jest wyczyn.
Dobrze, że była noc i było ciemno, to nie widziałem jak jest stromo. zawsze dla umysłu to łatwiej... acz mocno sponiewierały nas te ostatnie podpychy.
Dla mnie i tak to jest niesamowite... dorośli ludzie niby, ponoć ustatkowani a chodzą po nocy po lesie za jakąś kartka na drzewie.
Finalnie udaje się zebrać wszystkie punkty z tego pasma, acz zajedzie nam z tym około 2,5 godziny.
Możemy też śmiało powiedzieć i to zupełnie już serio, że bardzo fajnie szwędalo się w trójkę po lesie.
Stromo...

Tryb nawigacji nocnej

Klasyk zdjęcie :)

Trochę tych punktów nam wpadło :)

To tyle na dzisiaj. W bazie meldujemy się GRUUUUBO po północy, posiedzimy ze 2 godzinki i długa w trasę na Kraków.
30 min snu na leśnym parkingu i w domu jesteśmy około 8:00 rano.
Powiem Wam, że niedzieli (znowu) to nie pamiętamy :)
P.S. A jakby kogoś frustrowało, że nie skąd są przytoczone cytaty dla których nie podałem źródła, to po tym już znajdzie na pewno:
"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
ale w samym sercu jej siły leży jej słabość:
wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy"
Tak, tak, to stamtąd, ale pamiętajcie że z książki, nie z filmu! Naprawdę warto przeczytać :)
(CZARNY) MORDOWNIK 2021 (feat. KORNOlis)
-
DST
1.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"...taka jest granica i cena nieśmiertelności" (cytat oczywiście STĄD)
Rok temu w Zawoi cena ta była wysoka. Za wysoka. Dla wszystkich niekumatych przypominam, że medal IMMORTAL (nieśmiertelny) zdobywają zawodnicy z najdłuższych tras i tylko tacy, którzy w czasie rajdu zdołają zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. My takie medale mamy tylko 3 na 7 startów:
Kroczyce 2013 (-) - druga edycja imprezy, ale dla nas był to nasz pierwszy Mordownik ever. Pierwszy rok startów... myśmy nawet po nocy jeszcze jeździć nie umieli... a co dopiero myśleć o Immortal'u.
Jaśliska (+) - Beskid Niski, niesamowita, wspaniała impreza... czasy gdy nie prowadziłem jeszcze bloga. Kiedyś relacja znajdowała się na stronie Mordownika - TUTAJ, ale nie jest już dostępna. Przepadła gdzieś w otchłaniach internetów. Immortal zdobyty na kilka minut przed limitem czasowym. Było niesamowicie trudno, ale daliśmy radę!
Stadniki 2015 (+) - Immortal zdobyty w ostatnich sekundach ostatniej minuty rajdu. Rzutem na taśmę... popełniliśmy kosmiczne błędy na trasie, łącznie w wyjechaniem za mapę (grubo...). Na koniec morderczy finisz i wiara do ostatniej sekundy, że jednak się uda, że zdążymy w limicie... udało się!
Pilica 2016 (-) - niesamowicie wyczekiwany rajd, presja konieczności dobrego startu bo Immortal czeka... w praktyce położyliśmy go na łopatki po całości (błędy, awarie i zatrucie pokarmowe...). Miał być Immortal, a był jeden z naszych najsłabszych startów ever... wstyd mi było napisać relację z tak spektakularnej porażki... (a tak serio, wstyd to może tylko trochę... nie pisałem wtedy regularnie na blogu, czego żałuję do dzisiaj. Ech mieć wszystkie rajdy od 2013 opisane, to by było coś! Nie miałem też motywacji opisywać rajd tak spektakularnie przez nas spaprany...)
Chochołów 2017 (-) - Chyba najlepsza edycja. Gubałówka, Magura, słowacka odysje i niesamowite bagna na Orawie... Przepiękna trasa, ale nie było nawet blisko Immortala, mimo że Basia wygrała zawody jako takie. Nie miało to znaczenia dla nieśmiertelności, ta nawet na nas nie spojrzała bo nie mieliśmy kompletu punktów.
Uście Gorlickie 2018 (+) - przełamanie złej passy. Ponownie nasz kochany Beskid Niski (ale stromy). Ponad 2000 przewyższeń zrobione, ale Immortal także zrobiony i to z ponad godzinny zapasem. Cudowny start na niesamowitej edycji.
Tokarnia 2019 (-) - nie było szans... po prostu nie było szans...
No i nastal rok 2020... trudny rok dla imprez, dla Mordownika tym bardziej że Janko Mordownik wyjechał do Brazylii i trasa rowerowa miała się nie odbyć wcale.
Jak to się stało, że się jednak odbyła i była naszego autorstwa, znajdziecie w opisie tej edycji MORDOWNIK ZAWOJA 2020.
Jako budowniczy trasy nie startowaliśmy w tych zawodach, więc bilans zdobytych Immortali i prób pozostaje bez zmian.
Nie będę powtarzał relacji z tamtych zawodów, bo mają swój osoby wpis na tym blogu, ale muszę o nich wspomnieć, bo są kluczem do zrozumienia tego co się działo w tym roku.
Po pierwsze Janko Mordownik nadal siedzi w Brazylii, więc i w tym roku podjęliśmy się współorganizacji imprezy z niesamowicie energiczną i żywiołową Kamilą, która ogarnia wszystkie aspekty administracyjne.
Po drugie, Zawoja była za trudna... tylko dwóch najlepszych Zawodników zrobiło Immortala: Zbyszek Mossoczy i Krystian Jakubek, czyli wymiatacze rajdowi z najwyższej ligi. Część Zawodników, która zawsze jest w czołówce, nie zbliżyła się do Immortala (nie mając 2-5 punktów). Statystyki w Zawoi były zabójcze... 6% rowerzystów zdołało osiągnąć nieśmiertelność. W tym roku zatem chcieliśmy się trochę zrehabilitować i zrobić zawody, na których około 20% zdobędzie ten legendarny medal.
Owszem nazwa imprezy zobowiązuje, ale chcielibyśmy aby IMMORTAL był chociaż trochę realny dla tych najlepszych... w Zawoi nie był. CZARNY jak ciemność Mordownik zniszczył nadzieję wielu walczących... Edycja 2021 miała być nadal czarna, ale ta czerń powinna być złamana lekkim odcieniem szarości... takie były założenia i takie były plany. Tu UWAGA, to nie były tylko nasze założenia - takie wnioski wyciągnęliśmy wszyscy, wliczając w to Janko Mordownika.
Wędrując z lampionem... w drodze na punkt kontrolny

Szkodniczek duma jak na tej skale rozwiesić lampion...

Lesson leart? No chyba jednak nie bardzo...
Zawoja była trudna bo... to była Zawoja (Mistrz tautologii zawsze czujny!). To wioska zastawiona z 3 stron ogromnymi pagórami: Babią, Policą i Jałowcem. Gdziekolwiek by Zawodnicy nie pojechali to po prostu trafiali na rzeźnickie podjazdy i podpychy. Pamiętacie punkt "Rzeźnia nr 5"? Ja pamiętam, stawiałem go i ściągałem, do tego byłem tam na rekonesansie trasy... więc wiecie, Wy tam byliście raz... proszę nie narzekać... Skoro tym razem mamy zrobić trochę łatwiejszą edycję to czekamy aż Janek i Kamila dadzą nam znać, gdzie w tym roku będzie baza rajdu. W końcu dzwonią: BESKID MAŁY !!!
CO?????? WAT? WAT? WAT?
Jak Beskid (nie-taki) Mały?
Przecież rowerowo to jest to rzeź... pionowe ściany. Janko, Kamila, co z Wami? Umawialiśmy się na łatwiejszy rajd... czy coś się zmieniło od naszych ostatnich ustaleń, czy ja czegoś nie ogarnąłem w waszym przekazie. Chwilę dyskutujemy, ale baza już właściwie dograna: będzie to Beskid Mały. No żesz.... nie ułatwiacie nam zadania.
Co więcej, Beskid (nie-taki)Mały nam nie leżał także z innego powodu... ostatnio było tu sporo imprez, a najlepszy teren eksploatowany nadmiernie straci swój potencjał.
Przecież na Leskowcu był jeden z naszych punktów KOMPANI KORNEJ w Lanckoronie, chwilę później wbił się tam też LISZKOR... pod linkami znajdziecie Raport Szefa Sztabu Kompanii KORNEJ oraz relację z Liszkora.
W tym roku w Beskid Mały zawitał też Rajd Beskidy. Sporo imprez... a znacie nasze podejście: chcemy zrobić imprezę magiczną. Abyśmy dobrze się zrozumieli, ja nie wiem czy nam się to udaje - to Wy to oceniacie, tylko i wyłącznie Wy, ale wiemy jaki jest nasz cel i plan. Wiemy jakie założenia nam przyświecają: atrakcyjne turystycznie punkty, ciekawe miejsca - po prostu przelewamy na mapę nasze radości, nadzieje, obsesje, fobie i paranoje. Zrobić rajd kiedy całkiem niedawno były tu 3 duże imprezy... no słabo :(
Nie chcemy powtarzać przecież punkt kontrolnych, a te rajdy sięgnęły po niesamowite miejsca w tych rejonach - na przykład Rajd Beskidy postawił punkt w kamieniołomach w Kozach
Jak ktoś nie zna to poniżej zdjęcie z 2013 roku:

Cudowne miejsce na punkt kontrolny (my je poznaliśmy po raz pierwszy na Jesiennym Beskidzkim KORNO 2013 czyli w cholerę temu). 2013 a 2021 to jest konkretna odległość imprez, ale 2021 i 2021...
Słowem BARDZO nam nie leżał Beskid Mały tym razem... stanęliśmy przed nielichym wyzwaniem: jak włożyć w trasę całe serce, skoro się nie ma serca do tej edycji...?
"Nie jest sztuką wygrywać kiedy Ci idzie, mistrzostwem jest zwyciężać kiedy nic Ci nie idzie, gdy wszystko jest przeciwko Tobie..."
Nie szukajcie w Google tego cytatu. Te słowa powiedział do mnie mój Trener Szermierki - Marek, ten sam który od 2003 roku próbuje nauczyć mnie błyskawicznej odpowiedzi po szóstej, ze szpicem broni prowadzonym parabolą... i choć zrobiłem to już 1000-ce razy, to nadal da się coś poprawić w technice. Słowa te usłyszałem kilka dobrych lat temu, na jednych z naszych zawodów szermierczych, kiedy naprawdę miałem fatalny dzień... przegrałem dwie pierwsze walki w fazie grupowej i kiedy miałem już spisać te zawody na straty... dał mi to jedno zadnie pocieszenia i jedną radę techniczną... to wystarczyło, aby psychicznie się pozbierać. "Chwilę" potem sięgnąłem po Puchar 3 Broni, rozwalając każdego kto stanął mi na drodze.
Takie chwile pamięta się długo!
Na tyle długo, że przypomniałem sobie ją teraz... Beskid Mały nam nie leży. No to może, nie jest sztuką zrobić dobrą trasę jak teren Ci leży... Szkodnik jest tego samego zdania. Szepcze mi do ucha, że
- Damy radę. Wyślemy Ich do piekła i z powrotem za Immortalem... i włożymy w to całe serce jakie mamy, a jak serca zabraknie to się komuś je wytnie i dołoży do trasy.
- A może bez powrotu?
- Bez... hihi...BEZ
Ale jej się oczka świeciły wtedy... to albo malaria albo szaleństwo :)
Posłuchałem. Zróbmy to! Zróbmy!
I to chyba właśnie wtedy "cały misterny plan w pizdu..." z tym aby ta edycja była łatwiejsza...
...
...
Halo? Puk puk... uwierzyliście? Powiedzcie, że uwierzyliście... że udało się zwalić całą winę za trudność trasy na Kamilę i Janka? Przecież my Wam byśmy tego nie zrobili, prawda :D ?
Ale powiem Wam jeszcze jedno: Urząd Gminy w Andrychowie ma w ryja... zaraz po Urzędzie Miasta w Sanoku!!
Sanok, tak? Mają Góry Sanocko-Turczańskie a w nich pasmo Gór Słonnych. I co? Do niedawna mieli na czerwonym szlaku (głównym szlaku przez te góry) szczyty Słonny, Słonna i Słonny!!
To się nie godzi! To jest nieakceptowalne przez kolekcjonera tabliczek. Ja rozumiem Wierch czy Jaworzyna czy Kopa w różnych górach, ale w tych samych? Dwie góry o tej samej nazwie...
Niedorzeczne. Zaniedbanie! Do ukarania!
Ostatnio widziałem już nazwy na mapie: Słonny, Słonna, Słonny Wierch... no trochę się poprawili, ale nadal mają w ryja za taką akcję. Jak tak można?
To są góry, tak nie wolno!!! Góry mają swoje nazwy i to jest ważne - nie mogą się nazywać tak samo w jednym paśmie!
A Andrychów? Wzoruje się na Sanoku!
Nie dość, że mają dwie Potrójne (już za to w ryja powinni mieć), to jeszcze Gancarz! Jeden na zielonym szlaku, drugi na żółtym. "I will have someone's ass for dinner for that!!!"
Trochę szacunku dla moich kochanych pagórów! Trochę szacunku dla kolekcjonerów tabliczek...
Akwedukt w Kętach!!

SFA-Orientkampfwagen "Zafir" ma swój własny lampion :)

Odpalamy wszystkie możliwe narzędzia: google maps, openstreetmap, mapy.cz, mapy Compass'u, blogi jakie udało się znaleźć, strony typu "Gmina Andrychów poleca", "Polska niezwykła", "1000 miejsc w które musisz podepchać rower", a nie czekaj... nie mam takiej książki "1000 miejsc, które musisz zobaczyć" :)
Zawoja miała takie rarytaski jak "ruiny posterunku granicznego Generalna Gubernia/III Rzesza", więc skoro wkładamy całe serce to musimy znaleźć podobnej klasy punkty kontrolne. Powiem Wam szczerze, to Szkodnik wykonał tytaniczną prace sztabową: to Szkodnik znalazł huśtawkę na poziomie, wodospad (pkt 13), akwedukt przy Kętach, ruiny pałac.
Siedział i szukał... czytał i sprawdzał.
Znalazł np. NAJSTROMSZA DROGA W POLSCE (28%) - mówimy o drodze publicznej (nie prywatnej lub wewnętrznej). Na Mordownika to rarytas jak znalazł :)
Uznaliśmy, że na pewno Was zainteresuje taka osobliwość!
Na zdjęciu tego nie widać, ale uwierzcie że nie wiedziałem czy to podjadę autem (najstromszy kawałek nie jest na zdjęciu - nie było jak zrobić...)

A potem dzida w teren... nasze oba SFA-Orientkampfwagen'y "Zafir" i "Pusiek" ruszyły penetrować okolice Andrychowa i góry Beskidu Małego.
4 całodniowe wyjazdy... a jak wpadliśmy do ruin w Kozubniku gdzie kiedyś było opuszczone miasto, to takie punkty kontrolne jak "Route 66" czy "Aniołek z nożem" znalazły się same. Trasa zaczynała coraz bardziej nam się podobać, z każdym takim punktem kontrolnym coraz bardziej przekonywałem się do kolejnej imprezy w Beskidzie Małym.
Drobny kryzys mnie czekał, kiedy Rajd Beskidy ogłosił że chce robić "przygodówkę" 4 września w Beskidzie Małym... no żesz.... Termin Mordownika ogłoszony był przecież na początku roku, czemu musimy się pokrywać i podbierać sobie zawodników?... czemu ten sam termin, czemu ten sam teren? To przecież nie jest logiczne... niestety próby dyskusji spaliły na panewce, bo na argument postaci "zawsze jakieś rajdy się pokrywają", to już nie miałem ochoty odpowiadać. Tak pokrywają się: na Pomorzu i w Małopolsce i to nie jest wtedy żaden problem, dwie imprezy w Beskidzie Małym w tym samym terminie jest... przynajmniej dla mnie jest. Tydzień później, wcześniej, cokolwiek... ale jak nie to nie. Szkoda, bo sami byśmy z chęcią wystartowali na Rajdzie Beskidy, ale trudno... za dużo roboty mieliśmy z układaniem trasy aby wdawać się w dłuższe dyskusje.
Innymi słowy: "Now, if you excuse me, I have Mordownik to organise" (parafraz tej sceny).
Parę dni później trasa jest zamknięta, mapy się rysują, a my wyczekujemy 4 września. Tu chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że na tym etapie bardzo nadal wierzyliśmy, że ta edycja będzie łatwiejsza niż Zawoja. Naprawdę w to wierzyliśmy, przecież na północy było mało pagórów i dla wymiataczy to będą to przeloty...
Galerie z naszych rekonesansów możecie znaleźć tutaj:
- część pierwsza
- część druga
Uwielbiamy takie miejsca

Huśtawka na poziomie - objawienie tej edycji :D

Kiedy jesteś już martwy, ale gałązkę po lampion to byś wyciągnął :)

"A więc MORDOWNIK. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory..."
Pojechałem z parafrazą cytatu, co? Jak ktoś nie wie skąd on jest, to TUTAJ znajdzie wyjaśnienie. Mamy początek września, więc tym bardziej wpisuje się on w klimat jaki nas ogarnia w czwartek po 17:00. Wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie - wchodzimy w pewien tryb działania, który charakteryzuje niemal totalny brak snu, potężny zastrzyk endorfin uruchomiający stan euforii, włóczenie się nocą po górach i lasach odliczając sekundy i szacując czy zdążymy z rozstawieniem trasy zawodów...
W czwartek nie byłem w stanie wyjść z pracy... wyszedłem później niż chciałem, tyle się działo. Jak to mówią "nie ma ludzi niezastąpionych", ale nie dość że akurat w czwartek wszyscy o tym zapomnieli, to jeszcze mnie do tego grona niezastąpionych (błędnie, Pacany) zaliczyli.... Myślałem, że się nie wyrwę... ale gdy w końcu zamknąłem laptopa, to mój umysł przestawił się na "specjalne tory" - cokolwiek by się nie działo, jakby się paliło, to musi to poczekać do poniedziałku. W poniedziałek rozwalę Wam każdy problem, ale teraz widzę tylko lampiony, perforatory i naszą wykreśloną marszrutę, całkowity reset umysłu... jest po 17:00 gdy wsiadamy do auta. Kierunek BESKID( nie-taki)MAŁY. Rozkładamy trasę rowerową MORDOWNIKA !!!
Tuż przed Wadowicami łapiemy się na przepiękny zachód słońca i już wiemy, że będzie to piękna noc. Witamy na AKCJI: #niespiebowieszamlampiony !!!
Zaczynamy lecieć punkt za punktem, dziś ile się da z auta - jutro tam gdzie wjechać się nie da lub nie wolno (czyli serce gór).
Ciśniemy: "bunkr", akwedukt (pasuje Wam, że przy Kętach jest akwedukt!!! Przecież to rzadkość w całość Polsce, a w Kętach mają!), urokliwa leśna kapliczka z progiem wodnym...
Kończymy czwartek o 4:00 w piątek, wracamy do domu i koło 4:45 kładziemy się spać na 2-3 godziny. W piątkowy poranek ruszamy ponownie w teren - teraz mocno z buta: góry i szlaki, góry i szlaki. Schodzi nam do nocy, ale o 23:00 rozkładamy ostatni z punktów - żywieniowy (tak aby za długo słodycze nie leżały w lesie).
Pod koniec zaczyna nam już odbijać ze zmęczenia - zabraliśmy ze sobą maskę KORNOlisa i kręcimy głupie filmiki jadąc przez las.
KORNOlis sponiewierany pandemią wpadł gościnnie na Mordownika powiedzieć Wam, że wraca ze swoją (wzmożoną) Siłą KORNOlisa 7-8 maja 2022.
A filmik możecie zobaczyć na profilu Basi TUTAJ.
Gdy wracamy do bazy wielu Zawodników już jest bo nocuje w bazie... dawno się nie widzieliśmy. Siedzimy z Bronkiem, Grześkiem, Patrykiem, Jarkiem, Łukaszem i innymi do 3:00 w nocy. Kładziemy się kilka minut po 3-ciej aby już o 5:30 rano być na nogach bo trzeba zaraz pomagać przy odprawie tras pieszych... chyba zaczynam być na to za stary...
Ruiny pałacu :)

Lantern, lantern"...
burning bright,
in the forest of the night.
What IMMORTAL hand or eye,
can frame thy beautiful symmetry..." (to wiersz WILLIAMA BLAKE'a "TIGER")

"Noc padła na las, las w mroku spał,
ktoś nocą lasem z lampionem gnał,
tętniło echo wśród olch i brzóz..."
gdy Budowniczy lampion nad wodę niósł...
To oczywiście polskie tłumaczenie "Króla Olch" - TUTAJ w wersji poezji śpiewanej. Genialne wykonanie przepięknego wiersza Goethego :)

Nocą takie miejsca są magiczne :)

Potem wszystko zaczyna się dziać jak w kalejdoskopie...
Odprawa Trasy Pieszej 50 km
Start Trasy Pieszej 50 km
Oprawa Trasy Rowerowej 130 km
Start....
... gdy wypuszczamy Trasę Rodzinną jest przed 12:00. Łapiemy się z Basią na tym, że w sumie to nawet nie jedliśmy ani kolacji w piątek, ani śniadania dzisiaj... dobra, trzeba mieć coś od życia, długa na Przełęcz Kocierską bo tam mają extra restaurację. Mamy trochę czasu nim trasy zaczną wracać... chwila oddechu. Ech starzeję się... kiedyś napierało się 3 dni bez snu, a teraz oczy mi się zamykają... ale jest pięknie. Trasy poszły, w zasadzie nikt nie dzwoni o lokalizację, więc chyba jest dobrze... robimy Mordownika, pasuje Wam? Robimy Mordownika drugi raz... "Dopóki się zapala wzrok, dopóki się splatają ręce, dopóki kusi nocy mrok..." (klasyka TU) będziemy kochać ze Szkodniczkiem budować trasy rajdów.
"Trzyma mnie" jednak tylko to samo uczucie co w Lanckoronie na Kompanii KORNEJ, kiedy aż mi było żal że nie jedziemy tej trasy. Noc była piękna, pełnia, aż żal serce ściskał, że nie ruszamy za lampionami.
Teraz mam to samo! Piękny dzień, góry... pojechałbym to, zmarł po drodze n-razy, wyrypał się do cna, ale powalczył z trasą!
Być Budowniczym to zaszczyt, być Zawodnikiem to radość... a my kochamy oba światy.
Planowanie wariantów :)

Chyba słuchają odprawy - prawie jak Team Meeting :D

Widok jakoś taki bliski mojemu sercu :)

Odprawa tras pieszych

"Long have I waited. And now you are coming..." (TUTAJ)
Oj LONG... naprawdę long. Naprawdę zakładaliśmy, że ta edycja będzie prostsza, więc jak Zawodnicy nadal nie wracali późnym popołudniem... zaczęliśmy naprawdę martwić się o to czy zrobią IMMORTALA. Gdy Terminator w postaci Zbyszka nie dotarł do bazy w czasie, jaki był Mu potrzebny na zrobienie trasy w Zawoi, to zaczęliśmy się bać... Jeśli nawet On ma czas gorszy niż w Zawoi, to chyba znaczy że przesadziliśmy... nie powiem trochę nas to podłamało, bo bardzo - naprawdę bardzo - chciałem aby posypało się kilka Immortali...
Z każdą upływającą minutą narastał w nas niepokój. No dalej, nie odpuszczajcie... walczcie. Wierzymy w Was!
Mijają nie minuty, ale godziny... spokojnie, mają czas do 22:00... ale zegar tyka bezlitośnie. No dawać... czekamy tu na Was. Walczcie!
W końcu przyjeżdża Zbyszek... sporo po Nim Krystian. Czyli Terminatorzy dali radę... ale bilans jest taki jak z Zawoi, dwa IMMORTALE. Czekamy na więcej...
Gdy zapada zmrok (przed 20:00)... jesteśmy mocno przerażeni jak bardzo dołożyliśmy do pieca tym razem... "to nie tak miało być, zupełnie nie tak..."
20:30... no dalej, jest jeszcze czas, ciśnijcie.
21:00... nadal czekamy na Was
21:30... pół godziny... dacie radę!
21:47... gdzie jesteście...
21:56... 4 minuty
21:59... widzę światła rowerów wpadające do bazy! Ha, tak jak my w naszych najlepszych czasach (nasz rekord to jest 4 sekundy przez limitem - komputerowym odcięciem!)
Finalnie 4 osoby zrobiły IMMORTALA:
- Zbyszek
- Krystian
- Paweł
- Patryk
to dwa razy więcej niż w Zawoi, więc w każdej oficjalnej rozmowie nie przyznamy się, że trasa była za trudna. Statystyka nas broni.
Niemniej, tak nieoficjalnie powiem Wam, że naprawdę chcieliśmy aby więcej IMMORTAL'ów się posypało... chyba trochę jednak przesadziliśmy... trzeba było dać ze 3 punkty mniej (mówię o tych górskich). Mimo wszystko, mam nadzieję że bawiliście się dobrze... a za jakiś czas przestaniecie nas przeklinać...
Punkt kontrolny "U Miśka"

Punkt kontrolny "Zielony aniołek z nożem"

"Don't you cry tonight... you will feel better with the morning light" (Klasyka klasyk)
Niedziela przynosi trochę ukojenia... mieliśmy naprawdę okropny kac moralny na zakończenie rajdu. Nawet jeśli ocenicie trasę jako świetną, to jednak mieliśmy pewne założenia i czujemy się trochę wini, że była za trudna... światło poranka trochę koi nasze niespokojne serca, bo wygląda że nie padniemy ofiarami linczu. Ech to miał być łatwiejszy Mordownik... tyle dobrze, że większości Zawodników się podobał, a przynajmniej tak mówią. Może wydać Wam się to dziwne, ale jak widzicie mamy trochę ludzkich odruchów... może nie tyle aby wyciągnąć jakieś mądre wnioski (gdybyśmy mieli to zrobić, zrobilibyśmy to po Zawoi... wydawało nam się, że się udało. Mieliśmy rację, wydawało nam się...), ale jakiś tam kac moralny nas telepał...
Rozbawił mnie jeden z Zawodników, który wprost z mostu zadał nam pewne pytanie:
zapytał co musi się dziać u nas w pewnym, ściśle określonym pokoju (a nawet meblu w tym pokoju), że jesteśmy zdolni do takiego sadyzmu poza tym pokojem.
No powiem Ci, że bezpośrednie pytanie, ale spoko - pytasz, to odpowiem, a w zasadzie pozwolę to zrobić Alfredowi. OTO TWOJA ODPOWIEDŹ.
Niedziela to też czas składania trasy... najgorsza cześć tej roboty. Jedzie się już na oparach ze zmęczenia, a to nie lada przedsięwzięcie.
Tutaj chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy nam pomogli w ściąganiu lampionów.
Ania, Grzegorz, Staszek, Mariusz, Kamila, Łukasz (przepraszam, jeśli kogoś zapomniałem) - dziękujemy za MEGA pomoc!!
Ale powiem Wam, że bardzo lubię tą chwilę kiedy wszyscy nachylamy się nad mapami, dyskutując co kto zbiera.
Brakuje nam wtedy tylko mundurów bo rozmowy są już iście militarne:
- zajmę się w zgrupowaniem w łuku rzeki
- biorę obszar na wschód od traktu
- północna koncentracja lampionów jest moja
Jest pięknie.

Mordownik, Mordownik i po Mordowniku. Czy będziemy budować trasę za rok, nie wiem. Janek ma ponoć wrócić z Brazyli. Jeśli będzie chciał abyśmy budowali rowerową trasę, to pewnie się podejmiemy i ponownie postaramy się zrobić ją łatwiejszą (dajcie nam szansę... po raz kolejny...), a jeśli sam ogarnie edycję 2022 to wystartujemy jako Zawodnicy i powalczymy o 4-tego Immortala w naszej rajdowej karierze. Dla nas obie opcje są super. WIN-WIN jak to mówią.
Kategoria Rajd, SFA