aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Pożegnanie(?) Sztoły...

  • DST 62.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 grudnia 2021 | dodano: 05.12.2021

Tytuł dramatyczny, ale niewykluczone że bardzo trafny. Ciężko powiedzieć jak będzie naprawdę, ale część ekspertów przewiduje czasowy (okres liczony w dekadach...) zanik takich rzek jak Sztoła. TUTAJ znajdziecie więcej informacji. My Sztołę kochamy... pamiętam jak wczoraj, kiedy - lata temu, naprawdę lata - ją odkryliśmy... tak trochę przypadkiem i potem zaczęła się nasza eksploracja tych terenów: zakola, dawna baza rakietowa, opuszczone osady Polis oraz Podpolis... zakochaliśmy się w tej rzece i jej niesamowitym kolorze wód. 
To też tutaj organizowałem wielki marsz śmier... tzn. wieczór kawalerski mojego przyjaciela (nota bene, świadka na naszym ślubie). Niektórzy wybrali by pewnie klub ze striptease'em i chlanie do rana, ale skoro ktoś nieopatrznie powierzył mi całe przedsięwzięcie to mieliśmy tu wyprawę z zagadkami i zadaniami: przez zakola, przez Pustynię Starczynowską, przez Polis (TAMALKA!!! - kto nie był w opuszczonej osadzie nad Sztołą, ten nie zrozumie o czym mówię...) aż do Źródeł tej rzeki, a potem przez sztolnie na Krupniczce, Kozłową Górę do jaskini na Diablej Górze... kawał trasy jak na wieczór kawalerski :)
Co poniektórym odechciało się alkoholu i gołych bab, zwłaszcza że dostali zadanie wyznaczania azymutów i rozwiązywania zagadek i to takich hermetycznych.
Wiecie... wchodzicie na skrzyżowanie, na którym każda z dróg jest opisana jako "droga pożarowa numer..." i jest np. 13, 17, 15 oraz 12 a zadanie brzmi:
pomyśl o warunku f(x) = f(-x) i wybierz drogę, jaką on Ci sugeruje.
Podpowiedź TUTAJ, ale jak nie uważaliście na matmie, to może być problem :P
 
Dlatego gdy dowiedzieliśmy się, że naprawdę istnieje realne zagrożenie, że za tydzień tej rzeki po prostu nie będzie... porzuciliśmy nasze górskie plany i ruszyliśmy na Sztołę zobaczyć ją jeszcze raz. Nie wiem czy przewidywania się sprawdzą, ale jeśli tak to cholernie smutno będzie... bo to piękna rzeka.
To nie byłby dobry rok dla jurajskich skarbów... najpierw padło moje ukochane "HORROR TREE" (tutaj), a teraz zniknąć może Sztoła.

Sztoło, SZTO Ty dieŁAsz, krasiva rjeka? Paczemu Ty pakidajesz nas?
SZTO dieŁAć bez Tjeba, krasiva rjeka...?

Uwielbiam to miejsce

Dziś planujemy trzymać jak najbliżej rzeki - jeśli tylko będzie jakaś ścieżka, choćby najbardziej podła, to jedziemy... byle jak najbliżej Sztoły i później Przemszy

No jak ma już nie być tego wodospadu...?

Meandry, meandry

Ile to już lat Ty tu leżysz :) ?

Miejsce kultowe nad Sztołą :)

Otóż to :)

Zakola :)

Dwa mosty :)

Czacha Zygmunt jest zły, że rzeki może tu nie być...

Kocham takie mostki :)

Szkodniczek na mostku

Kolejne zakola... Sztoła może nie jest długa, ale zakoli ma tysiące... niesamowicie się wije

Dawna kopalnia piasku, przez którą Sztoła przepływa

Prace leśne i budowanie (to tu, to) tam :)

Kolczaści przyjaciele z nad Sztoły już czyhają na wsze opony :)

Za naszymi plecami, w krzakach jest ujście Sztoły - za tym mostem wpada do Białej Przemszy

Opuszczona wieś nad Białą Przemszą

Z nurtem rzeki, acz tu akurat nie ma żadnej drogi tuż przy brzegu

Są jednak miejsca pamięci...

Biała flota :)

Oswojone rozlewiska Przemszy

Pomnik Francesko Nullo

Bywały i mniej przejezdne kawałki

Ruiny starej kaplicy

QR kod prowadzi w dziwne zakamarki internetu... PODOBA MJE SIĘ TO !!!

Znowu nocą w lesie. ale co robić skoro dzień taki krótki

Opuszczony kościół (!!!) w Bukownie - takie rzeczy, w sporej, żyjącej miejscowości to ewenement !!!

No klimat jak z klasyki --->  Pamiętacie to jeszcze?

"The sanctity of this place has been fouled"


Hmmm... czyżbyśmy jeździli pod ziemią? Czy coś przegapiłem?

REWELACJA mina :D


Kategoria SFA, Wycieczka

KOSTRZA Nostra

  • DST 15.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 27 listopada 2021 | dodano: 05.12.2021

Leniwy wypad w Beskid Wyspowy, aby zdobyć kolejny szczyt do naszej kolekcji. Tym razem to KOSTRZA, której nazwa nieodmiennie kojarzy mi się z "COSA NOSTRA"
Tak jakoś :)

Główny Szlak Beskidu Wyspowego :)

Widoczki

Podejście nieliche...

Tuż pod szczytem

KOSTRZA NOSTRA :)

Po drugiej stronie góry

Źródełko przy drodze

Szkodnik na pniaczku :)

Kolorki :)


Kategoria SFA, Wycieczka

Kaczawska Wyrypa 2021

  • DST 107.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 listopada 2021 | dodano: 23.11.2021

Kaczawska wyrypa to rajd rozgrywany w chyba najmniej znanej części polskich Sudetów Zachodnich - w Górach Kaczawskich (w Sudetach Wschodnich rolę tych najmniej znanych gór grają moje ukochane Góry Kamienne... a w Beskidach to oczywiście Beskid Niski). Organizatorami wyrypy są, znani nam od lat, Asia i Robert - czyli ta sama ekipa, co robi wyrypy rudawskie.
Tak przy okazji wiecie, że Góry Kaczawskie to Kraina Wygasłych Wulkanów? Serio!
Jak na Rudowskich byliśmy już wiele, wiele razy (wtedy, wtedy, wtedy, wtedy, a nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałem bloga, bo edycje 2013 oraz 2014 nie miały oficjalnej relacji), to na Kaczawskiej byliśmy tylko dwa razy. Pierwszy raz kiedy naszą misją poboczną była opieka nad jednym z naszych najlepszych Szablistów (Szkodnik, w sumie czemu nie pozwoliliśmy Mu wtedy umrzeć? Przecież na zawodach mielibyśmy łatwiej!) a drugi raz pieszo... tak, dobrze słyszycie. 50km z buta w naszym wykonaniu... i to nie tylko z nazwy, ale rzeczywiście zrobiliśmy z buta 50 kilosów. Nigdy nie zrozumiem, co Was bawi w robieniu takich dystansów bez roweru, błoto było takie same, podejścia równie strome, ale na plecach niosłem tylko plecak... tak trochę pusto było :P  Relacji z tej pieszej także nigdy nie napisałem...
Potem parę razy nie jechaliśmy na Kaczawską. Zwykle dlatego, że wypadała w terminie naszych zawodów szermierczych, bo jesień jest dla nas "sezonem zawodów" i zmagań w Pucharze 3 Broni... a potem jeszcze przyszła kulka z kolcami i wszystko się posypało.
Jako, że w tym roku bardzo ostrożnie ruszamy z zawodami szermierczymi (jednak to wielogodzinne zawody w zamkniętej przestrzeni...), więc termin tegorocznej edycji Kaczawskiej Wyrypy był dla nas OK. Szkodniczek chciał jechać, więc co ja mogę... "Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie jutra słodki smak, zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość: TUTAJ
No wschodzi, wschodzi, bo start jest bardzo wcześnie...

"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..."
(KLASYK z mojej ukochanej bajki z dzieciństwa)
...a bez snu możliwe jest niewiele, a niestety to nas czeka. Ze względu na dość intensywny okres w pracy oraz fakt, że w piątek mieliśmy mini-lokalne zawody szermiercze, nie dane nam było się wyspać przed zawodami. No dobra to eufemizm bo... odprawa naszej trasy TR150 była o 7:30 rano... w Świerzawie (około 4h drogi o Krakowa). Oznaczało to wyjazd o 2:00 - 2:15 w nocy, bo z rowerami na aucie to demonem prędkości na A4 też nie jestem... co w praktyce przełożyło się na budzik dzwoniący o 1:00 w nocy. To jest chora godzina... niektórzy w "piątkową" noc to się jeszcze nie kładą o tej godzinie, a my właśnie zaczynamy sobotę. Byłoby przykro gdybym położył się w piątek o 23:45... chcieliśmy wcześniej, ale zawody, pakowanie, przygotowanie... no i nam zeszło. W praktyce zatem mieliśmy całą jedną (słownie JEDNĄ) godzinę snu z piątku na sobotę. Pomału robię się na to za stary chyba...
TR150 na które ruszamy zaczyna się odprawą o 7:30 a kończy o 2:00 w nocy z soboty na niedzielę... będzie ostro, bo jestem pewien, że Szkodnik będzie chciał jeździć do końca... ten typ tak ma. Ruszmy zatem kilka minut po drugiej w nocy i kierujemy się w Góry Kaczawskie... taka mała ilość snu da nam się mocno we znaki podczas rajdu, ale o tym trochę później.  
Na razie nawet planowo meldujemy się na starcie tuż przed 7:00.
Na odprawie Robert prezentuje algorytm rządzący dzisiejszą edycją - wybór punktów w ramach dwóch niezależnych pętli oraz odcinek specjalny OS.
Szkodniczek notuje, jak mam lekko wyrąbane - za dużo mam w moim życiu algorytmów :P
Jedziemy i bierzemy co się da, a czy to ma numer J czy B to nie ma większego znaczenia, póki nie jest to J-23 (znowu na coś nadaje!) albo B-2 nad głową :P
Ciekawostką jest fakt, że to jedyny rajd, który wymaga od zawodników paszportów COVID'owych i nie mówię tego z przekąsem! Raczej z pozytywnym zdziwieniem, bo dla mnie to akurat bardzo budująca wiadomość, że "foliarzom" dziękujemy :D
Wiecie, ja uważam że naprawdę dialog jest potrzebny, trzeba rozmawiać oraz szanować, a czasem nawet uwzględniać różne punkty widzenia, ale dyskusja wymaga partnerów na pewnym poziomie i nie każda rozmowa jest merytoryczną dyskusją... więc z dedykacją dla wszystkich tych, którzy uważają że to właśnie oni (i nikt inny) rozgryźli światowy spisek międzynarodowych korporacji oparty na szczepionkach pakowanych w folię ---> laurka dla Was :D

Zaczniemy chyba jednak od... L4
O tak! Po totalnie zarwanej nocy, to by się przydało od tego zacząć. L4 na 2-3 dni, aby odespać i odpocząć...  jestem za - ale nam to tutaj nie grozi.
L4 to numer punktu kontrolnego od którego zaczniemy naszą dzisiejszą poniewierkę w Górach Kaczawskich.
Tutaj przekonamy się też, jak wielką ironią dysponuje Robert... Na odprawie mówił do nas "nie deptać upraw"... a punkt L4 to sam środek pola... TUTAJ macie unikalne nagranie Roberta, który mówi o tym, żeby nie deptać upraw i stawia lampion pośrodku pola. Dla zmyłki w opisie jest "skrzyżowanie ścieżek", tak abyśmy przypadkiem nie zauważyli że to środek pola i szukając nieistniejących w rzeczywistości ścieżek, deptali to pole bardziej. Prawie się nabraliśmy...
Ktoś mi potem na trasie wspomniał, że poplon to nie uprawy i może ma rację, ale rolnik z kosą nie pyta, o to kto ma rację. W zasadzie o nic nie pyta... tylko już ostrzy swoje argumenty!
No ale wracając do relacji... żeby to było po prostu pole, ale to było pole tej niesamowicie lepkiej gliny, która sprawia, że zamiera ruch wszelaki...
Pchamy... pchamy... a błoto klei się do kół i spowalnia nas straszliwie. Takie błoto zatrzymywało niemieckie Panzer'y w drodze na Moskwę w listopadzie 1941 - Sowiety miały na nie nawet swoją nazwę RASPUTICA. Rower ma jednak tą przewagę względem czołgu, że można go wziąć na ramię jak się zapcha błotem :P
Chociaż jak się tak zastanowię, to dowódca mojego plutonu, kiedy robiłem kurs podoficerski w CSSP (Chorąży Janusz Pokora... o ironio: "czołem żołnierze, nazywam się chorąży Janusz Pokora i pokażę Wam dlaczego") miał inne zdanie. Twierdził mianowicie, że z nas czyli "skażonych uniwersytetami" nie ma pożytku, bo jak każe przynieść czołg (tak, przynieść...) to chłopaki z zasadniczej idą i przyniosą, bo nie ogarną, że się nie da... a my zaczynamy mówić, że potrzeba dźwigu, itp...

Tak, ta trawa nie tylko wygląda na bardzo mokrą... jest bardzo mokra.

Bronek na tle nieba :)

Zaliczył już L4 i ucieka... jego to nie dogonimy... nawet nie próbujemy

Tak wyglądają koła po wizycie na punkcie L4... a to dopiero początek... będzie tego więcej, o wiele więcej...


Bronek pognał i zaginął gdzieś we mgle. Nie próbujemy nawet go gonić, bo to nie ma sensu... to byłoby daremne. Jedziemy własnym planem i własnym wariantem. Przed nami sporo godzin, więc trzeba dobrze rozłożyć siły (na składowe, jeśli pamiętacie jeszcze coś z mechaniki :P). Okazuje się, że podobny wariant przejazdu wybrała także Ania i Tomek, z którymi będziemy mniej lub bardziej mijać się w okolicach punktów kontrolnych. 
Na razie nawigacja nie sprawia nam większych kłopotów i w miarę bezproblemowo łapiemy punkt za punktem... trudnością są raczej warunki, bo niektóre lampiony wiszą na terenie mocno podmokłym, a drogi bywają tu w różnym stanie. Te na pierwszych zdjęciach poniżej, są nawet OK... ale jak popatrzycie na zdjęcia z lasu, to już to tak różowo nie wygląda :)

Nawet jakieś drogi się tutaj trafią...

Wciąż dalej i dalej...

Szkodnik przed bramą do lasu :)

Klimat lekkiej mgły... (dobrze, że nie ostrego jej cienia!)


Dobra - dość tych dobrych dróg. Pora pokazać jak naprawdę nam było na Kaczawskiej Wyrypie. Klasyka klasyk, czyli o tym co Was czeka w listopadowym lesie.
Nie powiem - jesteśmy przyzwyczajeni, więc nas to bardzo nie demotywuje, acz nie pogardzilibyśmy lepszą przejezdnością... no ale trudno. Zaczyna nas jednak trochę dopadać głód i nie mówię o głodzie punktów kontrolnych, ale o takim że pożarłbym nawet psinę 3-ciej kategorii (czyli rąbaną razem z budą) :P
Jako, że wystartowaliśmy nasz dzień o 1:00 nad ranem, to dość szybko zarządzamy drobny popas. Wiecie, chciałem zrobić sobie "śniadanie na trawie" , ale trochę za mokro i zimno, aby odtwarzać klimat Coin's Pictures (ogarniacie, COIN'S Pictures -  "obrazy Moneta" .... badam psssss... ale to było suche i hermetyczne :D)
Na razie wszystko idzie w miarę planowo, aż za dobrze, więc podświadomie czekamy na jakąś spektakularną katastrofę... :D

Tak, że tego...

Jesień w lesie :)


Rogacizna nas olewa... zresztą nie tylko rogacizna!
Przedzieramy się dalej i trafiamy na pierwsze w dniu dzisiejszym stado byków... i mówiąc "pierwsze" mam na myśli to, że będzie tych stand o wiele więcej. Niektóre będą naprawdę ogromne, po 30-40 sztuk. Staramy się je jakoś wymijać, bo pasą się czasem lub/i na kierunku naszego marszu. Trochę głupio nam jednak przechodzić przez środek, szturchając co drugiego mówiąc "suń się, byczku". Mogło by się skończyć niezłą zadymą z rogatymi... a nie mam dziś ze sobą wyrzutni rakiet (mówię Wam, rakietnica to najlepsze co można mieć do tłuczenia rogacizny, przemawiają przeze mnie lata doświadczenia w tłuczeniu :D). 
Dobrze, że nie pasą się przy samym lampionie, bo byłoby zaliczania punktów z dreszczykiem... i to nie z zimna. Wiecie jak jest, niby zawsze można zamówić "jaja a'la corrida", tylko czasem zamiast wielkiego dania, dostaniecie malutkie... ale no cóż, nie zawsze torreador wygrywa.
Inna sprawa, że kaczawska fauna to nie ma do nas za grosz szacunku. Nie dość, że byczki nie schodzą nam z drogi i trzeba je wymijać (przynajmniej nie interesują się nami za bardzo), to jeszcze odwala się taka akcja:
Właśnie złapaliśmy kolejny z punktów kontrolnych, a tu z krzaków: "...drżą, potnieją, włos się jeży, a pies bieży, a pies bieży".
wypada taka bestia i biega do okoła nas... zobaczył leżący rower, biegnie do niego i .... O NIE!!! łapa w górę i zaczyna lać... na moje przednie koło!
O ty k***wiu, tego Ci nie daruję! Oddałeś mocz w mojej świątyni, więc ja oddam w twojej - łap go Szkodnik, trzymaj! Zrobimy zmianę ról, teraz ja go obsikam.
Bestia jest w szoku: człowiek, no co Ty, przecież mnie nie obsikasz... człowiek, nie, nie... co robisz, przestań, to szczypie w oczy.
Ale ja nie przestanę! Dopiero odkręcam kurek i walę pełnym strumieniem... było lać na mój rower, pacanie? Są zbrodnie, których się nie wybacza!

Bezkresy kaczawskie

Zwiadowca... pojedyncza sztuka, ale już za moment dotrą posiłki.

Szkodnik z lampionem


W szponach SLEEPMONSTER'a
Wspominałem już, że z piątku na sobotę spaliśmy całą 1 godzinę... zaczyna do nas to docierać w postaci znienawidzonego przeze mnie Sleepmonstera.
Znowu uczepił się plecaka, głęboko wbił swe szpony i nie chcę się odczepić. Co za dramat... oczy mi się zamykają. Kiedyś wierzyłem w to, że nie da się zasnąć na podjeździe, ale od pewnego Tropiciela, w którym usnąłem jadąc i zjechałem w krzaki... od tamtego zdarzenia już nie muszę wierzyć, już wiem że jest to możliwe.
Zamula mnie coraz bardziej, nawet wlanie w siebie czegoś z kofeina nie pomaga... koleżka nie chce odpuścić.
Trzeba go oszukać... 10 min drzemka. Tyle, że jest listopad i wszędzie jest mokro... hm, na jednej Rudawskiej spałem w trawie i obudził mnie deszcz i zimno... i dało radę. Dziś ma nie padać, no to też damy radę.
Znajduję sobie jakieś w miarę wygodne drzewo... tak aby dało się na korzeniach w miarę usiąść. Czytaj, nie wżynały się w d***.
Przysiadam i odpływam na 10 min. To zawsze pomaga! 
Ile ja już mam takich zdjęć jak śpię na trawie (w Dolinie Bobru), na mygłach (W Rudawach Janowickich), pod krzakiem (pod Częstochową), na stopniach kościoła (gdzieś pod Przemyślem), na mygłach pod skałą (na Jurze Krk-Częstochowskiej)... no to mam nowe do naszej kolekcji. Dzięki Szkodnik... jesteś kochany.
Może dobrze, że nie wszyscy nasi znajomi znają adres tego bloga... niektórym nie dałoby się tego wytłumaczyć. Jak menele, na trawie, w lesie, na przystanku autobusowym... no nie dałoby się :)

Więcej bezkresów i błota

"Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada: ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci. Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci."
("Pan Tadeusz" oczywiście, jakby ktoś miał wątpliwości...)


"...niech ksiądz mnie grzebie albo rabin, żołnierza się nie czepią diabli, lecz w grób połóżcie mi karabin i KLINGĘ UKOCHANEJ SZABLI" (Całość TUTAJ)


Bez utraty wysokości, proszę...

Dymamy pod jakąś sakramencką górę... to się pnie na jakąś chorą przełęcz... nie nam nazwy, bo nasza mapa nazw nie zawiera. Tak patrząc po widokach (tych które są z powodu mgły...) to przedzieram się w kierunku Rudaw Janowickich, czyli mijamy Wojcieszów. Byłoby, nie? Ten "przekaźnik" na horyzoncie, serpentyny, stromo po górę... no byłoby!
Podjazd zdaje się nie kończyć, mimo że góry tu nie przekraczają 1000m... ale mam wrażenie, że drogi nie ubywa.
W pewnym momencie musimy odbić z szosy i cisnąc na szczyt lokalnego pagóra, ale takiego obok - niższego niż docelowa przełęcz. Lampion wisi znowu pośrodku pola i dość łatwo pada naszym łupem.
Droga, którą tu wbiliśmy urywa się tak nagle jak się zaczęła... ginie w nieprzebytym polu. Może teraz zjechać z powrotem do asfaltu i asfaltem dymać na przełęcz, ale będzie to naprawdę spora utrata wysokości, albo cisnąc przez pole na wprost, wykorzystując zdobyte już NPM'emy. Wybieramy opcję drugą, aby zaoszczędzić sobie kolejnego podjazdu. 
Do tego jesteśmy w gęstej chmurze i "pada" deszcz. Jest klimat: mgła, deszcz i właśnie skończyła nam się droga... ale znacie nas: "ani kroku wstecz"!
Przedarcie przez to pole nie jest proste, bo chociaż częściowo da się przejechać, to są miejsca gdzie RASPUTICA atakuje koła... i wtedy trzeba nieść.
Przynajmniej jednak nie straciliśmy wysokości. Nie jest źle!

Szkodniczek zdobywca lampionu

Dzida przez pole czyli wariant na szagę :D

Szosę już widać (widoczne światła samochodu)


Wojna manewrowa
Wytachaliśmy się na przełęcz i zdobyliśmy kolejny lampion. Kolejny punkt jest zupełnie po drugiej stronie pagóra, na którym jesteśmy. Byłoby szkoda, że na drugą stronę pagóra nie ma w zasadzie żadnej drogi. Szkodnik zaleca zjechać z przełęczy i podjeżdżać punkt od drugiej strony, od dołu. NIE MA MOWY! Jesteśmy nad punktem, więc do punktu jedziemy w dół... nie będę robił kolejnego podjazdu. Owszem, argument Szkodniczka, że nie ma tu dróg jest argumentem mocnym... bo nie za bardzo jest jak dostać się na drugą stronę góry. No ale co tam, spróbujemy na azymtu... co skończy się jak na pierwszy zdjęciu poniżej. Niby jakaś droga w praktyce tu jest... aha, lewa strona ścieżki wciąga po kostkę, nie jest "twarda", do tego te gałęzie są naprawdę śliskie.
Gdy wydostaniemy się na polany, okaże się że są pełne "rogatych" formacji... stada po 30-40 sztuk i tych stad jest kilka... naście. Manewrujemy starając się nie przyciągać uwagi... ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami nie ma jak łatwo wyminąć stada i trzeba kombinować... trochę musimy się nagłówkować, jak to przejść, zwłaszcza że część stad jest w ruchu. 
Finalnie jednak udaje nam się wyminąć wszystkie wrogie jednostki i zastawione miny...
Inna sprawa, że liczba hodowanych tu byków jest naprawdę spora... ciekawe czy to tak planowo, czy ktoś znowu wyłudza dotacje od EU, tym razem nie na kukurydze, ale na byki :)

Ech...

Wrogie formacje z lewej, dlatego objeżdżamy je szerokim łukiem.

"The way is shut" (KLASYK, tak?)


Mechanika płynów jest FANNY :D

"Ciemności kryją ziemię" (nota bene świetna książka) bo to listopad a mamy godzinę po 17:00. Jako, że przed nami wspinaczka pod jedną z większych gór dzisiaj - Okole, to postanawiamy trzymać się niebieskiego szlaku. Wyprowadza nas on do jakieś małej miejscowości, a tam... co będę pisał sami zobaczcie:

Gdybym miał wybrać jedną książkę, ze wszystkich tutaj zgromadzonych...

...to bym wybrał TĄ, bo jak widzę równanie Naviera-Stokesa to się od razu cieplej mi robi na duszy :D


Uwielbiam taki klimat, ale niestety nasz świat wygląda trochę inaczej. Mój Tata mi kiedyś powiedział, "bój się raczej ludzi, a nie duchów"... gorzkie, ale prawdziwe.
Nie zmienia to jednak faktu, że fajnie by było mieć "podręczne" M-134 spotykając takich kolesi...potem już wystarczy tylko "zablokować" przycisk FIRE :D



Do ya feel like SINGLE 2nite?
Zaczynamy podejście pod Okole - największą górę dzisiaj. Chociaż słowo dzisiaj to sugeruje dzień, a mamy już noc. Dymamy ostro pod górkę, bo to nielichy pagór. Na jego szczycie czeka na nas kolejny punkt kontrolny. Mamy już w nogach naprawdę sporo, więc idzie się ciężko... znowu noc w lesie, co Szkodnik? To już chyba wpisało się w nasze życie na zawsze... ale to chyba dobrze. Na Okolu zaskakują nas SingleTrack'i czyli specjalne ścieżki rowerowe. Izerskie, Bardzkie, Śnieżnikowe znamy, ale o Kaczawskich nie wiedzieliśmy.
Po zdobyciu szczytu Okola sprawdzamy mapę, która znajduje się na tablicy informacyjnej - perfect! singiel schodzi w miejsce, w które chcemy dotrzeć. Porzucamy żółty szlak na rzecz singla, którego przejechanie nocą będzie świetną zabawą. Składanie się między drzewami i w bandy tylko w świetle czołówki, to rewelacyjna sprawa. NIGHT RIDER !!! Po prostu uwielbiam!

Jeszcze na żółtym

Szczyt

Już na Singlach czyli widzę, że grasują to nocne bandy :)



"Ride beside me, UNDER WICKED SKY..."
(parafraza niesamowitej klasyki - TUTAJ)
Pchamy na Górę Krzyżową. To srogie podejście po ogromnej łące... trawa jest niesamowicie mokra, a ciemności rozświetlają tylko nasze latarki na kaskach i kierownicy.
Temperatura spadła względem "nocy" w lesie, bo jesteśmy na ogromnym "wygwizdowie". Wiatr dziko napiera i przewiewa niemal do kości, woda w butach chlupie złowieszczo, mrok jest niemal tak gęsty, że czuję jak klei się nam do pleców i ramion... ale my uparcie i nieustępliwie, krok za krokiem, kierujemy się w stronę szczytu. W ciemności zaczyna majaczyć nam stojący na szczycie krzyż. Mam wrażenie, że słyszę jego śpiew... wzywa nas... woła, a może to tylko wiatr grający na metalowych prętach platformy? I wtedy nagle widzę światło... podnoszę wzrok ku górze i widzę, że wichry przewalają chmury nad naszymi głowami... kocioł... KOCIOŁ, a w jego epicentrum intrygujący blask... niebo staje się po niesamowite... klimat tego punktu jest rewelacyjny. Oczywiście, to że jesteśmy tu po nocy, to pochodna naszego wariantu i jest to pewnego rodzaju wybór, że nie był to nasz pierwszy czy drugi punkt, ale mimo wszystko... to co się dzieje, to spektakl.
Nawet ma 2000 m npm nie ma czasem takiego klimatu po zmroku jak mamy tu dziś... ale tak naprawdę tworzy go wiele składowych. Zmęczenie i styranie po całym dniu, to że jesteśmy umorusani błotem od stóp do głów, to ze mamy tu widok 360 stopni, a także to że przed nami wyrósł ogromny krzyż... do tego okolice pełni księżyca i potężne zachmurzenie...  wyjący wiatr... temperatura bliska zeru i para z ust... a nam nami WICKED SKY. Złowieszcze i piękne. Ostatni raz, tak zahipnotyzowany to bylem na Jaszczurze - Ściężce Muflona (środek nocy, szczyt Śnieżnika, telepie Cię z zimna, bo padło przez 10 godzin i jesteś przemoczony, ale deszcz to padł na 1000m, bo tu na Śnieżniku to jest burza śnieżna oraz lód i mgła, a sople rosną poziomo na tabliczce z nazwą góry...)  
Czuję, że muszę, po prostu muszę - wspinam się na platformę widokową pod krzyżem, rozkładam ręce i na cały głos próbuję wydobyć z siebie jak najbardziej demoniczny śmiech - wiecie taki jak TEN

Szkodnik: zgłupłeś do reszty, tu nie ma lasu, to może być słychać dość daleko!
Ja: przecież o to chodzi!
Szkodnik: wstyd przynosisz!
Ja: No co? Ćwiczę złowieszczy śmiech. Mógłbym być na przykład jakimś mrocznym przywódcą... mam przecież wszystkie potrzebne cechy wymagane od dyktatorów. Obsesje? No proszę Cię. Paranoje? Do wyboru, do koloru. Psychozy? Aż za dużo! Sprawdziłbym się na tym stanowisku i wprowadził bym ślepy kult jednostki. 
Szkodnik: Już wprowadziłeś... kult jednostki SI, a dokładniej KILOGRAMA.
Ja:...

Żona, kochająca wspierająca Cię w realizacji planów i dążeń, Żona... ale kto wie, może dzięki Niej, część z Was nadal żyje,
Pamiętajcie, gdyby kiedyś został dyktatorem a Wy byście mi w tym pomogli, to Tatry będą nasze... całe. Fatry też... obie, a i Elbrus też fajnie byłoby mieć :D 

Under wicked sky

"Take me to the magic of the moment, on the glory night..." (klasyka: TUTAJ)

Powiedziałem "Ride beside me", a nie hen w hektarach z przodu.... Szkodniczek!



Końcówki OS
Kończymy pierwszą pętlę i ruszamy na OS. Jest 22:30... OS z tego co mówią nam zawodnicy w bazie "jest przerypany"... czemu mnie to nie dziwi? No powiedzcie mi czemu?
To jednak oznacza także, że nie wyjedziemy raczej na drugą pętlę. No za słabi jesteśmy na to... po prostu za słabi.
A co na samym OS'ie? Błoto i chaszcze, a jakże!
Ale także rewelacyjne punkty kontrolne jak ogromne ruiny kaplicy czy też mega wielki pomnik, upamiętniający poległych w pierwszej wojnie światowej mieszkańców okolicznych wsi.
Sam trasa odcinak specjalnego pójdzie nam zgodnie z naszymi oczekiwaniami... czasowymi, czyli zajmie nam ponad 3h, a to oznacza, że do limitu zostanie nam już tylko parę minut.
Druga pętla nam nie grozi, ale i tak było fajnie - byki, łąki, góry i niesamowita, po prostu niesamowita noc.


Kolczaści przyjaciele... zawsze, zawsze obecni. Jaki miał być OS, przypomnijcie mi?
 
"Es gibt Tage, die sollten nie enden
Und Nächte, die sollten nie gehen..." (dokładnie tak, NIE GEHEN, NIE GEHEN... całość TUTAJ)



Parę statystyk na koniec:
THE LONGEST DAY po prostu:
- rozpoczęcie soboty 1:00 w nocy
- zakończenie soboty: brak - płynny wjazd na rowerze w niedzielę
Przewyższenia: 2200 m
Dystans: 107 km
Sroga ta (Kaczawska) Wyrypa była... sroga.




Pasmo Lubania MA-(niezłe)-GURKI

  • DST 40.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 listopada 2021 | dodano: 14.11.2021

Trzecia z naszych wypraw podczas listopadowego długiego weekendu zabiera nas w góry, które są dla mnie drugim domem - Gorce.
Ale okazuje się, że nawet dom potrafi skrywać przed Wami różnego rodzaju tajemnice... ponieważ po znanym nam Paśmie Lubania uderzamy w kierunku nieznanej nam jeszcze wieży widokowej na Magurkach. Okaże się, że ten nieznany nam fragment gór, które przedeptaliśmy tysiące razy, zaskoczy nas swoim urokiem, zwłaszcza że...
dzień jest już krotki, więc nim przetachamy się przez Pana Lubania i jego Pasmo, to na Magurki trafimy nocą... niesamowitą nocą. 
Jeśli zawsze kochałem Gorce, to w tę noc zakochałem się w Nich raz jeszcze - ostatnie zdjęcie Wam pokaże dlaczego.

"- Piękna noc, Alfredzie
- W rzeczy samej, Panie Bruce. Noc godna myśliwego..."

Cytat pochodzi z jednego z moich ulubionych crossover'ów komisowych TUTAJ.

Szkodnik namierzony przez leśnego snajpera :)


Czyli standardowo - wysiadamy z auta, zakładamy kaski i... zaczynamy pchać, ściągamy kaski bo gorąco, pchamy dalej... przez pierwsze 3 godziny.

W drodze na Lubań

Nadal w drodze na Lubań...

No ale chyba było warto :)

Zjazd do żółtego szlaku aby "wykręcić się" w kierunku "przez pasmo". Ostatnim razem jak tu byliśmy pogoda była trochę inna: TUTAJ

Po czujnym okiem :)

Gdyby nie to, że nie ma liści na drzewach, to bym nie uwierzył że to listopad :)

No bajka, po prostu bajka :D

Druga część bajki :)

Jakie Studzionki taka artyleria :D (nawiązanie oczywiście do TEGO bo osada tutaj też Studzionki, tyle że nie pancerne)

No i znowu pchamy - byle do Przełęczy Knurowskiej, a potem znowu będzie pod górkę (na Magurki)


Jakieś tam zjazdy też się trafią :)

Trochę nam zeszło :)

Gorce, po prostu Gorce... mlask, mlask, mlask

Nocne zjazdy :)


"I told her that the moon
Was a magical thing
It shone gold in the winter
And silver in spring..." (całość TUTAJ)




Kategoria SFA, Wycieczka

"Walczące zwierzęta" na Costa del Chechło

  • DST 82.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 listopada 2021 | dodano: 14.11.2021

Druga z naszych wypraw podczas listopadowego, długiego weekendu.
Krótka przerwa od gór, więc ruszamy w nieprzebyte lasy wokół Miasteczka Śląskiego, celując na wstępie w park w Świerklańcu. Wynika to z faktu, że na mapie mamy napisane "w parku" 0 WALCZĄCE ZWIERZĘTA !!! No co za nazwa, musimy to zobaczyć na własne oczy. Porywamy Lenona i w trójkę ruszamy w knieje.
Odwiedzimy także tereny wspaniałego Tropiciela, który rozgrywał się w konwencji skażenia radioaktywnego. Do dziś biczuję się nocami, że nie poczyniłem relacji z tego rajdu.
Zjazd na linię z wysokości do tafli jeziora, aby pobrać próbkę wody... potem trzeba było ją wieźć przez cały rajd do tajnego laboratorium, gdzie woda "aktywowała" licznik Geigera - mistrzostwa świata był ten rajd !!! Tak, wiem... ubolewałem już nad brakiem relacji z tego rajdu podczas tej relacji. No, ale co ja mogę... naprawdę mi szkoda,
Wpadniemy także zobaczyć co słychać na Costa Del Chechło, a nocą odwiedzimy najgrubszy cis w Polsce :)

Walczące zwierzęta!

No zacny jest ten park

Jest klimat :)

Plan parku

Ja to mam ciągle pod górkę...

Nie tak jak niektórzy...

Smok lejący na trumnę... kontekst ma znaczenie, mówię Wam, kontekst ma znaczenie :)

Coś jest w tych drzewach pochylonych nad wodą... zwłaszcza przy lekkiej mgle :)

Bezkresy :)

Nie-najbardziej-popularne ścieżki spacerowe :D

Dramatis personae dzisiejszej wyprawy

Spotkajmy się na Costa del Chechło

W okolicy "skażonego" jeziora :)

Ale to nie to - do skażonego, tak jak pisałem, trzeba było zjechać na linie :)

Cisną :)

Leśne atrakcje :)

Gosia ma rację - sen jest dla słabych, noce są po to aby napierać przez las i pagóry :D

Dokładnie, tak jak mówiłem :)

Most do najgrubszego cisa (w budowie... most, nie cis)

TRAP DOOR !!! (prawie jak w KLASYCE)

Park w Świerklańcu nocą

Uwielbiam takie świetlne atrakcje :)

Pozdrawiamy z nocnego lasu


Kategoria SFA, Wycieczka

Maślana Góra, Chełm, Suchy Wierch

  • DST 40.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 11 listopada 2021 | dodano: 14.11.2021

Pierwsza wyprawa podczas długiego, listopadowego weekendu rzuca nas w "Beskid NISKI ale Stromy" (trochę obok terenów tegorocznego Hawrana). Jest to po części związane z faktem, że Beskid Niski kochamy, ale także z pewną listą... Listą najwybitniejszych szczytów w Polsce. Przypominam, że nie chodzi o to, że są zacne (chociaż są!), ale o tzw. minimalną deniwelację względną. Przeglądam sobie tą listę i widzę, że wielu z tych gór już padło naszym łupem, ale na pozycji 39-tej jest Maślana Góra. Hmmm... sprawdzam mapy i O! tych szlaków Beskidu Niskiego nie znamy wcale. Obok Chełmu przejeżdżaliśmy na ostatnim Hawranie, ale szczycie nie było punktu kontrolnego, więc wleźć - nie wleźliśmy. Ładnie by się spiął z Maślaną... tylko jak wrócić... co powie mapa? Ha! jest! Żółtym szlakiem przez Suchy Wierch, na którym też nie byliśmy. JEST PLAN!
Szkodnik ustawiaj budzik na 4:00 rano, bo dzień krótki, a dojazdu też będzie trochę i walimy do Szymbarku!
Na Chełm to będzie dytyramb... tak, wiem że dytyramb to jest pieśń pochwalna na część Dionizego (czy jakoś tak), ale mi się to słowo kojarzy z TYRANIEM... ogarniacie? dyTYRAMb :D
No więc, patrząc po poziomicach to będzie naprawdę ostry dytyramb :D
No i był... masakra podejście.
Niemniej na koniec dnia, załapaliśmy się jeszcze na patriotyczny koncert w Szymbarku. Orkiestra OSP na placu kościelnym całkiem ładnie pokazała, co potrafi. Zrobiło się tak żołniersko i bojowo, że aż chciało się Im ten ich lokalny Kasztel szturmować, ale mnie policja zatrzymała... :)

Powiedziałbym, że unikalne zdjęcie przedstawiające Szkodnika w lesie, ale chyba byłoby to lekko naciągane stwierdzenie :D

Nad tym Morskim Okiem to tłumów nie ma :)

Szkodnik cieszy patelnię :)

Jest i szczyt (po sporej dawce pchania) :)


Szkodnik na Maślanej Górze


Panorama na zjeździe

Zaczynamy pchać na Chełm

Szlak wiedzie stromym żlebem

Wygląda jakby Szkodnik rozpaczliwie chciał złapać się drzewa :)

Pchamy na Chełm... dytyramb druga zwrotka

Dytyramb... refren

Dytyramb... wchodzi chór...

Dytyramb... crescendo :D

Jest i szczyt !!!

Dwa słowa o samym szczycie... znajduje się tutaj ogromny krzyż z biało czerwoną flagą. 
Jest tu także pomnik upamiętniający żołnierzy wyklętych... ale historia nigdy nie jest czarno-biała... i pełna tragicznych historii...
Dziś mamy jednak 11 listopada, więc w oderwaniu od wszelakiej otoczki, skupiając się tylko na samej radości:

"A gdy miną już dni
walki, szturmów i krwi,
bratni Legion gdy wreszcie powróci,
pójdzie wiara gromadą
Alejami z paradą
i tę piosnkę szturmową zanuci.
Panien rój, kwiatków pęk i sztandary.
Równy krok, śmiały wzrok, bruk aż drży.
Alejami z paradą
będziem szli defiladą
w wolną Polskę,
co wstała z naszej krwi..." 

(Mocne wykonanie tej piosenki znajdziecie TUTAJ)

Był dytyramb, to teraz zjazd


"Fine addition to my collection" :D
No to brakuje nam tylko czarnego na ścianie, bo mamy:
- główny CZERWONY świętokrzyski
- NIEBIESKI z Pasma Granicznego Beskidu Niskiego
- ZIELONY z Bieszczad (tych mniej znanych Dwernik Kamień i Magura)
no i teraz wpada nam ŻÓŁTY !!! także z Beskidu Niskiego. REWELACJA!


Noc nas zastaje gdzieś pod Suchym Wierchem

Ej Szkodnik, koło kogo siedziałeś na egzaminie :D ?



Kategoria SFA, Wycieczka

Gancarz - Leskowiec - Potrójna

  • DST 23.00km
  • Aktywność Wędrówka
Niedziela, 7 listopada 2021 | dodano: 07.11.2021

Ciężko było trafić z dogodną dla wszystkich datą, ale w końcu się udało. Lekko przetyrani po sobotnich Górach Świętokrzyskich ruszamy w Beskid Nieduży w ramach naszej trzeciej Team'owej wyprawy
Do tej pory odbyły się:
- Wieża na Szpilówce
- Leśnej szkółce Nawigacji.
Dzisiaj wybraliśmy pohuśtać się na "Huśtawce na poziomie", wpaść na Leskowiec i odwiedzić Potrójną.

Tyle dróg... ale skoro idziecie z nami, to tylko jedna z nich ma nachylenie godne naszej uwagi :)

Dokładanie - tylko ta :)

Ale warto bo takiej huśtawki to NIE znajdziecie w każdym parku :)

:)

Pohuśtali się? No to napierać dalej w górę. Level (nad poziomem morza) się sam nie zrobi :)

Coraz bardziej widowiskowe te eksplozje na słońcu :)

Przed Gancarzem

"Jesienią góry są najszczersze, żurawim kluczem otwierają drzwi, jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci..." (całość TUTAJ)

Szlakiem białych serc...

"Nic - nic - nic - aż w powietrza błękicie, skąpałem się... i ożyłem. I czuję życie (...)
w błękicie nieba sfer, ciało roztopię tak, że jak marmur, jak lód, słonecznym się ogniem rozjaśni..."
(Juliusz Słowacki oczywiście, "Improwizacja Kordiana")


Byłby ładny widok, tylko te góry zasłaniają :P

"Może spotkamy się - tam, gdzie trafi każdy z nas,
Tam gdzie życie będzie snem,
Może spotkamy się - TAM, GDZIE W MIEJSCU STOI CZAS
za sto lat, za rok, za dzień" (całość TUTAJ)


(Ty coś o tym wiesz Szkodniku, prawda? I TAK - będę się z Ciebie nabijał z tego powodu do końca świata - historia tego zdarzenia udokumentowana TUTAJ)

Zawsze warto posiedzieć w dziurze :)

I znowu pod górę :)

Obrodziło tabliczkami :)

Co to jest NAOGIEŃ?

Zielony Szkodnik :)

Nie ma to jak dobry, techniczny wąwóz na zejście :)


Kategoria SFA, Wycieczka

Przez Grząby i Grzywy ku Wiernej Rzece...

  • DST 75.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 listopada 2021 | dodano: 06.12.2021

Grząby Bolemińskie i Grzywy Korzeczkowskie to kolejne pasma Gór Świętokrzyskich, które wpadają do naszej kolekcji. A oprócz tego Góra Miedzianka oraz clou programu - WIERNA RZEKA. Pasuje Wam? Jak zobaczyłem tą nazwę na mapie i to, że biegnie tam żółty szlak przez góry, to wiedziałem że prędzej czy później tam pojedziemy.
Inna sprawa, że "Wierna Rzeka" może niektórym z Was kojarzyć się ze Stefanem (Ż.), bo to także tytuł jego KSIĄŻKI
Ruszamy zatem ponownie z Chęcin, ale tym razem w przeciwną stronę niż ostatnio - ruszamy przez Grząby Bolemińskie i Grzywy Korzeczkowskie w poszukiwaniu Wiernej Rzeki. Co ja poradzę, że kocham takie nazwy... Jedźmy Szkodniczek, jedźmy ku bo czeka na nas WIERNA RZEKA !!!

Wierna Rzeka !!!

Szlak wiedzie przez złote lasy...

...gdzie liście chrupią pod kołami

Wierzchowce czy szkapy :)

Nadal żółtym :)

Przemierzamy zarówno gęstwiny...

... jak i lasy "na przestrzał"

Błękity :)

Na zielonej trawce :)

Lokalny bar z kamieniami :)

Srogo pod górę...

Szkodnik przeciera szlak :)

Prawie na szczycie :)

:D :D :D

"Hail to the king, Baby! (mój ukochany klasyk)

Nasze iście rowerowe szlaki :)

Na szczycie

Ale mają tu zajebiste klocki LEGO :D

Kurs kolizyjny :)

DOTARLIŚMY !!!

Granica kultur :D

"Woda! (...) Jesteś największym bogactwem, jakie istnieje na świecie. Jesteś też najsubtelniejsza, ty, taka czysta, we wnętrznościach ziemi. Można umrzeć nad źródłem, które zawiera związki magnezu. Można umrzeć o dwa kroki od słonego jeziora. Można umrzeć mając dwa litry rosy z domieszką kilku soli. Bo ty nie dopuszczasz żadnych związków, nie tolerujesz żadnego zafałszowania, jesteś zazdrosnym bóstwem..." - to cytat z jednej z najwspanialszych książek jakie kiedykolwiek czytałem TUTAJ

Przedzieramy się przez kolejne pagóry

...aż nas noc zastanie

Zamek co może i wygląda jak fabryka :D ale podświetlili go zacnie :)


Kategoria SFA, Wycieczka

RYCERZ(owa) MUŃCOŁ (to) OSZUST !!!

  • DST 42.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 października 2021 | dodano: 01.11.2021

Muńcoł (1165m), Wielka Rycerzowa (1226m) oraz Oszust (1155m) czyli Beskid Żywiecki trochę mniej znany. OK, Rycerzową jest dość znana, ale Muńcoł czy położony "głęboko" na szlaku granicznym Oszust to te mniej sławne góry Żywieckiego. Mniej znane, a jednak wybitne... i to w każdym znaczeniu tego słowa... KAŻDYM (wybitność szczytu)... no ale cóż by nie, skoro z Ujsołów na Muńcoł jest 620m przewyższenia/podejścia... to tak na rozgrzewkę. No dobra, ale miała to być krótka relacja z wyprawy, więc przechodzę do głównego nurtu narracji i jedziemy z tematem.
Ogólnie u nas ostatnio spontan na całego. Ciągle zmieniamy plany wyprawowe i działamy "na impuls" - dwa razy Tatry w październiku (Starorobociański Wołowiec oraz Czerwone Wierchy) to były decyzje właściwie na minuty przed wyjazdem. A dlaczego?

No bo tego mi teraz potrzeba, no bo:
"...w oddali słychać tylko komputery,
monotonny, jednostajny stuk klawiszy
i uczucia mają teraz swe numery
więc ukrywam się wśród WIELKIEJ LEŚNEJ CISZY"
. Całość TUTAJ (do dziś kocham tą bajkę!)

W ten weekend planowaliśmy po raz trzecie w tym miesiącu Tatry, ale Szkodnik mówi "jest pięknie, może jednak rower?", na co ja rzucam krótkie "as you wish, Ma'am" i kreślę 5 różnych propozycji wyprawowych: Beskid Wyspowy, 2 różne Beskidy Żywieckie, Gorce oraz Pasmo Gubałowskie. Jakby ktoś się zastanawiał czy nie mogłem wykreślić Puszcza Niepołomicka, Puszcza Dulowska, równina Nowotarska... to NIE, dziś dymamy ostro pod górkę, potrzeba zapłacić daninę przewyższeń duchom gór :P
W odpowiedzi słyszę, że dawno nie byliśmy w Beskidzie Żywieckim. No to działamy! Pobudka bladym świtem, bo czas zmienili na ten gorszy i trzeba się spieszyć bo teraz szybciej będzie się robiło ciemno popołudniem... ech.
Parę minut po 6:00 rano (na "nowy") ruszamy w trasę - kierunek: UJSOŁY, aby stamtąd pochwycić zielony szlak na Muńcoł. Dość dobrze znamy Beskid Żywiecki, ale tam nas jeszcze nie było. Wybór okazuje się zarówno słuszny, jak i trudny... słuszny bo przez pierwsze 3 godziny spotkaliśmy 4 osoby na szlaku, a trudny bo ten zielony to jest na wejściu 620m przewyższenia. Srogie pchanie, które okaże się jednak dopiero "wstępem do początku pierwszego rozdziału waszej..." - jak mawiał nasz Fechtmistrz prof. Zbigniew Czajkowski
Srogo pchamy zatem, ale z każdym krokiem otwierają się coraz lepsze widoki, a słońce zaczyna swój (krótki, bo krótki ale jednak) dzień. 
Krok za krokiem drapiemy się pod górę... ale trzeba tych kroków zrobić wiele, bardzo wiele.
"Jest tyle gór do zdobycia..."  tylko czy starczy nam czasu?

"Kocham Tatry. Kocham ich pustkę i milczenie, ich martwość o spokój posępny. W ich mgłach błąka się myśl moja..." - Kazimierz Przerwa-Tetmajer

"Nawet drzewa próchnieją przedwcześnie... a przecież istnieją bezgrzesznie". Całość TUTAJ


Tu GOLONKA, bez odbioru.
Przy samej Bacówce pod Rycerzową sporo ludzi... i nikogo na rowerze. Zaiste... taka pogoda, tak piękny dzień i nikomu nie chce się nieść roweru na plecach :D ?
Dochodzi tu do śmiesznej akcji - schronisko ma system nagłośnienia, do wydawania posiłków. Co jakiś czas leci komunikat "racuchy nr 14, proszę odebrać".
Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby w pewnym momencie tekst trochę inny niż zwykle:

Tekst który poszedł w eter: "Golonka, odbiór. Proszę odebrać bigos"
Ja na to: "Tu Golonka. Przyjąłem. Bez odbioru"
:D :D :D


Tak wiem, ja to jednak głupi jestem.
Chwilę później dymamy już na szczyt Wielkiej Rycerzowej, a potem dzida szlakiem granicznym - bardzo mało uczęszczanym.
Przez większość trasy będziemy sami, oprócz... no właśnie, ale o tym już kolejnym rozdziale naszej opowieści...

Kolejna tabliczka do naszej kolekcji


Dobry techniczny zjazd :D

BAAAAAAJKA !!!!

YES, YES, YES !!!

Szkodnik przeciera szlak :D


GOPR OSTRZEGA czyli "Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze" (inskrypcja na symbolicznym Cmentarzu Ofiar Gór w Tatrach i Karkonoszach)
Na Muńcole spotykamy pewną młodą dziewczynę. Ciśnie pod górę sama ale idzie jak burza, narzuciła naprawdę mocne tempo i wygląda na "morsa". Jest październik, owszem piękny dzień i dość ciepło, ale jeśli chodzi o przyodzienie to dziewczę ciśnie na krótko "na górze i na dole". Gdy dociera na szczyt, to postanawia zrobić się na krótko jeszcze bardziej i ściąga z siebie właściwie wszystko do bielizny. Kim jestem abym zabraniał ładnym dziewczynom się rozbierać, ale jednak coś w tym jest, że Elektryczne Gitary prawdę Wam powiedzą "dziewczyna jak bogini choć idiotka..." (TUTAJ) i nie chodzi mi o "morsowanie", ale o przygotowanie do wyprawy... dziewczę prosi nas o zdjęcie na szczycie i ciśnie dalej, ale na wprost w jakaś random'ową ścieżkę. Coś mnie tknęło, krzyczę za Nią czy nie chciał przypadkiem szlakiem, a Ona że "tak, tak"... no właśnie, a szlak tu skręca 90 stopni, czego nie zauważyła. Każdemu może się zdarzyć, ale dziewczyna wygląda na lekko zdezorientowaną tym faktem... pytamy czy ma mapę, odpowiada że NIE. Pytam gdzie wędruje, ale nie jest do końca w stanie odpowiedzieć, bo odpowiedź "na szczyt" na rozejściu szlaków, jest trochę nieprecyzyjna... oho... nie jest dobrze. Telefon ma ale nie używa go do nawigacji, mapy nie ma... stwierdza, że Rycerzowa jej chyba pasuje... hmmmm. Trochę pachnie mi to "Alicją w Krainie Czarów" (a to, że w negliżu to po prostu jest to wersja dla dorosłych, kiedyś w wypożyczalniach VHS pełno było takich wersji :P):

Alicja: Którą drogę powinna wybrać?
Kot z Cheshire: Cóż, to zależy od tego, gdzie chcesz dojść.
Alicja: Wszystko mi jedno
Kot z Cheshire: W takim wypadku, nie ma znaczenia, którą z dróg wybierzesz, nieprawdaż?


Spotkamy Ją jeszcze parę razy, bo na podejściach będzie nas odstawiać mocno, ale na zjazdach będziemy ją doganiać... ale finał opowieści rozstrzygnie się dopiero kilka godzin później, daleko za Wielką Rycerzową.
Lekko zdezorientowana zapyta starszego turystę o coś (nie słyszymy o co, bo dopiero dojeżdżamy), a gość wskazuje na nas jako osoby mające mapę, gdyż Mu zasięgu komórka nie łapie w tym miejscu. Wraca zatem dziewczę do nas i pyta - tym razem już konkretnie - o przełęcz Przegibek.
PRZEGIBEK? Przecież to zupełnie w drugą stronę! Pocisnęła niebieskim szlakiem z Rycerzowej ale w drugą stronę! Podobnie jak na Muńcole, ale tym razem nikt jej nie zawrócił.
Widać, że ją to naprawdę załamuje, bo jeśli chciałaby by skorygować, no to będzie dymać na Rycerzową raz jeszcze (a myśmy miejscami ten zjazd sprowadzali, bo nie było opcji tego zjechać...). Pyta nas "co ma teraz robić?".
Pomału, pomału: zdefiniujmy cele, oczekiwania, możliwości, bo przecież Przełęcz Przegibek to nie będzie cel jej wyprawy. Chciałaby do Soli... na dworzec!
No to grubo bo to kawał drogi stąd. Pytam czy ma latarki albo jakiekolwiek oświetlenie, odpowiada że NIE... jest sporo po 14:00, a my siedzimy naprawdę głęboko w górach. Do Soli stąd to jest kilka godzin marszu i to właśnie z powrotem przez Wielką Rycerzową (nazwaną Wielką nie bez powodu...). Zdążyć przed zmrokiem jej nie grozi, chyba że jest jak Ci nasi rajdowi towarzysze, którzy NIE WIEDZĄ, że 1000 km nie da się zrobić pieszo w 3 dni... szczerze, to jednak ma Ona tempo porównywalne z nami, więc chyba jednak noc Ją tutaj zastanie...
Inna sprawa, że ja muszę robić coś bardzo nie tak... dawno nie spędziłem tak długiego czasu NA ROZMOWIE z prawie nagą dziewczyną... ech, starzeję się i to chyba nie jak dobre wino. Raczej kisnę butwiejąc...
Pytam czy Sól jest kluczowa w tym równaniu... Ona, że tak, bo tam jest dworzec. Pytam czy konkretny autobus, pociąg, dyliżans, KARAWAN (?)
Ona, że "nie sprawdzała"... niedziela przed Świętem, a Ty ciśniesz na dowolny dworzec w małej miejscowości?... a masz pewność że coś tam dzisiaj jedzie?
Ona: a czemu miałoby nie... przecież jest tam dworzec. Dobra, ta konwersacja nie ma sensu (mówiłem Wam, że robię coś bardzo nie tak z tymi rozmowami w takich sytuacjach...)
Pytam czy Rajcza będzie dla Niej też OK, a Ona, że "w sumie czemu nie, tylko aby dotrzeć przez zmrokiem, bo nie ma oświetlenia...". To z tym oświetleniem, to już ustaliliśmy...
Doradzamy jej aby wróciła żółtym szlakiem wymijając szczyt Rycerzowej i stamtąd skierowała się np. do Rajczy i najlepiej niech zrobi sobie zdjęcie naszej mapy.
Wyciąga telefon, trzaska fotkę i biegnie krzycząc "dziękuję" - CZEKAJ! Przecież zrobiłaś zdjęcie NIE TEJ CZĘŚCI mapy, którą potrzebujesz (miałem złożoną mapę na mapniku pod naszą wyprawę, a nie pod powrót do Rajczy!). Robi drugie, ale mam wrażenie że z osób zaangażowanych w rozmowę, to Ona martwi się najmniej...
...ciekawe czy dotarła do Rajczy przez zmrokiem, a jeśli tak to czy dała radę się stamtąd wydostać, gdziekolwiek chciała dotrzeć...
Nie wiem - może jestem paranoikiem, ale ktoś mógłby powiedzieć, że to niby tylko Beskidy, ale według mnie Gór nie wolno lekceważyć, zapamiętają to sobie... a mają one naprawdę długą pamięć.

WIELKA RYCERZOWA

Szkodnik jak zawsze skacze po drzewach :)

Powiem Wam tak... O k***a...

Na poprzednim zdjęciu nie było widać słupka, na tym widać... czyli to naprawdę WIELKA góra!

Widok w dół...


Masakra...


(spojrzenie za plecy bo ciśniemy szlakiem granicznym) No jest WIELKA (ta) RYCERZOWA

Okienko na góry

"Power is nothing without control", więc walcz o kontrolę Szkodniku :D

3-ci z 5-ciu dzisiaj takich hardcore'ów...

Niestrudzenie, nieustanie...

Pański Kamień? A mój! A o co chodzi?

Dzwoń dzwoneczku - alarmuj, że srogie podejście się zaczyna

Góra powiedziała nam "jestem łatwa" - no co za OSZUST (1155m) !!!

Mówią, że Lackowa jest najstromszym podejściem w Beskidach... powiem Wam, że przestałem być tego pewien. Co najmniej porównywalnie na Oszusta było

Dni już krótkie... cóż począć? Na chyba tylko ANTYCHRYSTA :D

I znowu niesiemy - tym razem po nocy :)

Talapkov Beskid byliśmy, teraz kierunek NOVOT :D ale odbijemy przed miejscowością na polską stronę do Ujsołów


PIĘKNA WYRYPA TO BYŁA !!!!
1720m przewyższenia... styraliśmy się srogo. Tego było mi trzeba :D

Zielonym na Muńcuł, potem na Rycerzową, następnie niebieskim przez Równy Beskid aż do Przełęczy Glinka.


Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Go West!

  • DST 81.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 października 2021 | dodano: 26.10.2021

Gdy ogłasza się czwarty w tym roku Jaszczur i widzę, że baza będzie w Starym Kostrzynku (około 90km od Szczecina..) to od razu wiem, że raczej tam nie dotrzemy. Szkoda... bo to bardzo słabo znane nam okolice granicy z Republiką Waima... eeee... Federalną Niemiec, zwaną w skrócie Rze... RFN, oczywiście RFN. Ech, tyle razy zmieniali te nazwy, że czasem gubię się w tych aktualnie obowiązujących... Nieważne! Nazwa nazwą, ale gnać prawie 650 km w jedną stronę, to jednak lekka przesada. No nic, szkoda... naprawdę szkoda, że to aż tak daleko i nie damy rady się pojawić. W tym roku zatem będziemy musieli zadowolić się tylko dwoma Jaszczurami - Na jagody oraz Dolina Cerkwi.
Tu w zasadzie mogłaby się skończyć moja relacja z tego rajdu, ale coś znowu poszło grubo nie tak...

"Wsje NA BERLIN"
Kiedy pogodziliśmy się już z faktem, że nie dotrzemy na Jaszczura i zaczęliśmy planować start w równoległym wtedy Liszkorze (w Miasteczku Śląskim), to Malo postanowił sięgnąć po ciężką artylerię, która miał skutecznie zwrócić naszą uwagę. Wrzucił plakat rajdu (można zobaczyć go TUTAJ) i nadał nazwy poszczególnym trasom. Piesza 50-tka dostała nazwę "NA BERLIN!" a nasza ulubiona trasa niePiesza nazwę "MESSERSCHMITT".
No żesz k****... ARGH GRRRR.... Ci, którzy znają nas trochę lepiej to wiedzą, jak wielkim fascynatem historii Frontu Wschodniego "IIWW" jestem, więc dowalenie takiego tytułu i plakatu to był cios poniżej wszelakiej godności! Szkodnik też nie wykazuje się głosem rozsądku, bo pyta mnie czy widziałem plakat i jaki jest planowany klimat imprezy?. NIEEEE... jazda ponad 600 km na maraton to głupota... to jest daremne i niepoważne... kiedyś pojechaliśmy na Jaszczura 599 km do Puszczy Augustowskiej (Jaszczur - Graniczne Wody, czasy gdy nie pisałem relacji z każdych zawodów) i... było fajnie, zwłaszcza że był to jeden z nielicznych Jaszczurów, na którym zrobiliśmy komplet punktów... NIE, to jest daremne... DOŚĆ. Nie jedziemy i już. Nie będziemy cisnąć przez całą Polskę za jakimiś kartkami na drzewie. Rzekłem!
Siadam do kompa, a tam żartowniś Google do mnie:

"pssst widziałeś covery SABATON'u (uwielbiam ich teksty!) w wersji rosyjskiej. Nie, to patrz TUTAJ  tekst: "Marsz w bój, wsje na Berlin" jest zacny, nieprawdaż? Jeszcze bardzo pasuje do klimatu, nie?"


"Gugl", ku**wiu, ty też przeciwko mnie? Powiedziałem coś przecież... czyż nie wyraziłem się jasno? Tymczasem Szkodnik rzuca w eter: "z noclegiem to byśmy to chyba nawet sprawnie obrócili, może być fajny ten Jaszczur, szkoda że nie jedziemy... ". ARGH !!!.
A niech Was wszystkich szlag! Pojedziemy, tylko już przestańcie! Powiedziałem już, że pojedziemy!!

Mapy jak zawsze poglądowe i jak zawsze śliczne :D


"When you're driving 16 hours, there's nothin' much to do... and you don't feel much like driving. You just wish the trip was through" (delikatna parafraza TEGO)
Co ja robię ze swoim życiem, 650 km w jedną stronę za jakąś kartką na drzewie... a jeszcze okaże się, że dosłownie! Za kartką na drzewie! ale o tym później...
Na razie budzik dzwoni o 0:45... tak, dokładnie: 15 minut przed pierwszą w nocy. W piątek poszliśmy spać "z kurami"... i rekinem (kto był w bazie, ten wie o co chodzi!).
Z kurami oznacza około 21:30... tylko po to aby wstać 45 minut po północy. Szybkie śniadanie(?), pakujemy rowery na auto i około 2:00 w nocy ruszamy na północ i na zachód...
650 km się samo nie zrobi, a chcielibyśmy wystartować na trasę koło 9:00 rano.
Gdy wkładam rower na dach auta to nagle dostaję postrzał w krzyżu... ej, serio? Przecież nie jestem jeszcze tak stary aby mnie rozkładały takie akcje... co za dramat. Będę jechał ponad 600 km z bolącymi plerami... potem tylko 16 godzinny rajd z plecakiem. No rewelacja, po prostu... Czemu zawsze musi być pod górkę?
Ledwie daję radę wystawić rowery na auto bo tak mnie łupie... Szkodnik pyta co mi jest... mówię, że jestem jak żaba. Jaka znowu żaba? 
No przychodzi żaba do lekarza i tak dialog:
- "Panie Doktorze, coś mnie jebie z stawie"
- "To pewnie rak"

Tak było... mówię Wam. No nic, układam się jakoś w fotelu i dzida w noc. SFA-Orientkampfwagen rusza przez mrok najpierw do punktu (poboru opłat) A4 a potem do linii warunkowego przejazdu z oznaczeniem S3. Za Gorzowem będziemy łapać już lokalne drogi aż do granicy niemieckiej. Ponad 7 godzin jazdy... może nie jak w piosence Metallica'ki szesnaście, ale nadal to bardzo dużo. Trzeba jakoś zabić czas, gdy Szkodnik drzemie wtulony w naszego pluszowego rekina, ja przemierzam kolejne kilometry na zachód od czasu do czasu szprycując się kolejnymi shot'ami z kofeiny. Jaszczur - Go west, tak? No to drzyjmy ryja:

(Go west) life is peaceful there
(Go west) in the open air
(Go west) you and me
(Go west) This is our destiny... (klasyka --> TUTAJ)

Na kilkanaście kilometrów przed bazą siada nam na ogonie wóz na łódzkich blachach. Hmmm.... czyżby Mr. G?
Któż by inny, na łódzkich blachach, cisnął nad ranem wzdłuż granicy niemieckiej, gdzieś na zachodnim krańcu Polski.
Witamy serdecznie, oczekiwaliśmy tu Pana :)
Do bazy docieramy już razem, ale nie ma czasu pogadać, bo dosłownie od razu wbijamy na odprawę. Trasa 50 km (Na Berlin) już w terenie, a nasza TNP-50 (Messerschmitt) rusza dosłownie za minutę, więc Malo wpycha nam kartę startową i mapy, a następnie w zasadzie wypycha nas z bazy na trasę. Standardowo dostajemy drożdżówkę w łapę na drogę i słowa przestrogi "jesteście zdany tylko na siebie". Nie pierwszy i nie ostatni raz... bardziej skupiam się na drożdżówach niż na ostrzeżeniach... natomiast pacan, który zrobił mi TO zdjęcie w bazie, ma w ryja! 
Bez kitu, jestem po prawie 8 godzinnym rajdzie samochodowym, teraz zmieniam maszynę i ruszam na 16-godzinny rajd rowerowy... chyba robię się na to pomału za stary.
Z drugiej strony, nie po to jednak jechaliśmy na drugi koniec kraju, aby się teraz nad sobą użalać, trzeba ruszać na pełnej...  czyli innymi słowy "pełni wiary, pełni chęci, ostro rżniemy ten diamencik" (całość TUTAJ). Plecy trochę puściły, więc powinno być OK.

KAMIKADZE BOSKI... ORIENT?
Jak nigdy nie jesteśmy jedynymi rowerzystami na Jaszczurze. Mamy dwóch lokalnych nadmorskich wymiataczy. Jeden z Nich ma na imię Krzysiek, drugi niestety nie pamiętam... co więcej, nie pamiętam czy Krzyśkiem był ten pierwszy czy drugi, ale z oboma będziemy mieć charakterystyczna akcje na trasie, więc roboczo - na potrzeby relacji - dostaną adekwatne do zdarzeń ksywki. O Nich będzie jednak trochę później, bo w bazie obecni są również Kamikadze (kocham nazwę ich dawnej imprezy - Katorżnicza Nawigacji; łby zryte jak nasze :D). Kamikadze śmieją się, że mają dość że ciągle jeździmy bez konkurencji na Jaszczurze i przyszła pora zmierzyć się na trasie... mam nadzieję, że mnie żaden nie potrąci, bo nazwa budzi mój lęk... przed zderzeniem :)
Pasuje Wam? Kamikadze rzucają nam wyzwanie... no istni kamikadze Ci Kamikadze. Wydaje mi się, że chyba nie rozumieją do końca zasad jakie nami kierują. Objechać nas na ilość punktów to przecież nie jest problem, non-stop jakieś drużyny są od nas lepsze i z nami wygrywają. Wygrać z nami na zasadach ogólnych (normalnych) to nie żaden wyczyn czy chwała :P
Objechać trasę bardziej chorym wariantem, cisnąć głębiej w bagno niż my, zrobić na trasie 50-tce ponad 80km, nosić rower przez krzory i wiatrołomy większe i gęstsze niż te nasze - to jest wyczyn. Wariant bardziej "z dupy" niż nasz budzi nasz podziw, szacunek i zazdrość. Wbicie na metę na 4 sekundy przed dyskwalifikacją, przeprawa przez rzekę wpław bo się nie ogarnęło, ze 300m dalej jest most. To jest prawdziwe zwycięstwo nad Aramisami, Panowie, a nie większa ilość punktów kontrolnych - to prawie każdy potrafi, bo my słabi jesteśmy. 
Tak więc z dedykacją dla Was: "...if you think you've won you never saw me change the game that we've all been playing" (całość TUTAJ)

"Zigaretten nach Berlin... Szkodnik swym rowerem tnie, szmuglujemy jak we śnie"
Z bazy ruszamy jeszcze bardziej na zachód. Pierwszy punkt kontrolny to świetny punkt widokowy na Odrę i Niemcy, a chwilę później meldujemy się na najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Polsce. Miejsce oznaczone jest obeliskiem, którego wysokość mamy zmierzyć - takie mamy zadanie.
Chwilę później przejeżdżamy przez Osinów Dolny - mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Mamy tu wielki przygraniczy targ i ruch jak w ulu. Kupują, sprzedają, przemycają?
No klimaty "Tygrysów Europy" - pamiętacie TO? Dla mnie tekst to mistrzostwo! Tytuł rozdziału to parafraza tego tekstu właśnie :)
Mijamy jednak miejscowość, nie wdając się w żadne interesy i nadgraniczne spekulacje, bo zaraz będziemy uderzać w las po nasze pierwsze LIDAR'y.

Zacny punkt widokowy

Znowu słupki, kochane słupki :)

Czym zmierzyć wysokość głazu?


Zagubieni w Narnii...
Próbujemy odnaleźć dwa punkty, które "ukrywają" się na wycinkach LIDAR'owych. Mamy doświadczenie z takimi punktami, ale te dwa jakoś nie chcą nam wejść... najpierw wbijamy na nie tą górę, którą trzeba... zawracamy, korygujemy kierunek i wbijamy na inną górę, na którą także nie trzeba... znowu wycof i korekta. W pewnym momencie zauważmy, że atakowaliśmy lidar nr 1, a obecnie po korektach to jesteśmy bliżej lidaru nr 2. No to atak na 2-jkę i znowu wbijamy nie na tą górę, którą trzeba... no co jest?
3 strome pagóry przedreptane całe i nic, żadnego lampionu. Kolejna korekta z mapą mówi nam, że punkty są na jeszcze innych pagórach... masakra nam te dwa lidary nie chcą wejść.
Nawigacja level stupid i upośledzon...
Czwarty pagór jest bardzo stromy, więc ukrywamy rowery w krzakach i atakujemy pieszo... coś jednak jest bardzo nie halo... Szkodnik zaczyna się ode mnie oddalać... pytam: "gdzieże bieżysz?" Szkodnik mówi, że na szczyt pagórU, ale ja wskazuję inny pagór i mówię, że to na ten który pokazuję mamy iść. Postanawiamy sprawdzić oba (czyli pagór czwarty i piąty). Oczywiście wszystkie te górki są zarośnięte tarniną, akacjami i różami. Eksploracja każdego pagóru to jest przedzieranie się przez kolce. Na jednym z nich taki Monsieur Kolec rozorał nam "fruciaka" (tubkę z owocowym przecierem schowaną do bocznej kieszeni). Jak nie sikło owocową posoką...

Szkodnik cały w kolcach...

Tak jak pisałem sprawdzamy oba pagóry i na żadnym nie ma lampionu... masakra, porażka, daremność... kolejna korekta do kierunku i teraz po rzeźbie terenu wychodzi nam, że to jeszcze inny pagór powinien być. Nie wiem jak jest z rzeźbą terenu, na razie mam wrażenie że rzeźbimy nie w ternie, a w g****, bo się nijak na te lampiony "znawigować" nie umiemy.
Godzina... godzina nam minęła na chodzeniu po krzakach i różach. Starta czasu i fruciaka... którego rozerwały kolce.
Nie dość, że ponosimy straty w sprzęcie to jeszcze nawalamy przewyższeń, bo to dość strome wzniesienia . 
Co więcej, przy kolejnej próbie rozdzielamy i zawędrujemy w jakieś odmienne stany roślinności. No Narnia, bez kitu - zobaczcie zdjęcia. Narnia...
Inna sprawa, że nie do końca wiemy gdzie zostawiliśmy rowery bo krążymy tu, od pagóra do pagóra, od krzaków do krzaków. Przedzieram się przez Narnię, ale nie ma ani punktu, ani Szkodnika, ani rowerów... zaraz pewnie spotkam Aslana, a On mi powie "PAMIĘTAJ!". (Ten od "PAMIĘTAJ" to był SIMBA, a dokładniej MUFASA a nie ASLAN, Pacanie.  - Szkodnik)
Tak, k***a REMEMBER... pamiętaj gdzie zostawiłeś rower, jełopie...

No Narnia...

...po prostu Narnia


Jest nareszcie - znaleźliśmy punkt! Nawigacja level BRUTE-FORCE czyli sprawdź wszystkie pagóry jeden po drugim (nieodmiennie kojarzy mi się to z TĄ SCENĄ...  "-jak to znaleźliście (domyślnie: zagubioną broń) -osuszyliśmy staw". Innymi słowy: jak znaleźliście lampion, sprawdziliśmy każde drzewo w lesie... komentarz (***) porucznika (***) w tej scenie jest iście wymowny...
Gruba ponad godzinę nam zeszło na pierwszy lidar... drugi postanawiamy odpuści i zebrać go najwyżej na powrocie do bazy, jeśli starczy nam na to czasu.
Wtopiliśmy na tych lidarach niesamowicie... co ciekawe, reszta będzie nam wchodzić w zasadzie bez większych problemów, ale te dwa to jakaś... Narnia była.

RS-232 czyli Rachujemy Schody (a jest ich 232)

RS-232... hermet i suchość tego tytułu zabija nawet mnie.... Dla niekumatych RS-232 (zwany czasem portem COM) to stara ale nadal stosowana magistrala komunikacyjna między urządzeniami, bazująca na szeregowej transmisji danych. Skojarzyło mi się tak, bo naliczyliśmy 232 kamienne stopnie... tak, to było kolejne zadanie - policzyć schody prowadzącego na tzw. Górę Czcibora, czyli dowódcy wojsk polskich podczas bitwy pod Cedynią (972 roku). Powiem Wam, że pomnik jest monumentalny. Upamiętnienie bitwy z 972 roku, jaaaaaaaaa... każda okazja jest dobra, aby świętować spuszczenie łomotu Niemcom, nie :D ?
Sami zobaczcie rozmach tej konstrukcji...

Czcibor byłby dumny z takiego pomnika

Mural z "ekranizacją" bitwy

Tuż obok jest też wielki mural z wizualizacją bitwy pod Cedynią (zdjęcie tuż powyżej). Tutaj nasze zadanie to policzyć czarne konie... wywoła to niezłą debatę w bazie, bo w sumie nie wiadomo czy cień konia traktować jako konia? A jeśli to jest cień białego konia, ale cień jest czarny to powinien być liczony jak czarny koń... rozkminy niesamowite pójdą na ten temat.
Kiedy Szkodni liczy koniki, ja się zastanawiam czy na tym malowidle będzie mój ulubiony koń - Koń z Valony :D
Jeśli nie znacie pozycji :D :D
to polecam... gorąco, polecam gorąco. Koń z Valony jest ekstra :P :P :P
To jest niemal tak dobre jak TO :D

Prawdziwe z nas rekiny... mapy
Koń z Valony...to znaczy policzony więc jedziemy dalej. Lecimy dalej przez dość duże lasy - ładnie tu jest. Dobre miejsce aby dać łupnia Niemcom, walory przyrody sprzyjają - nie dziwię się, że Mieszko i Czcibor się tu skitrali na Hodona :)
Musimy się jednak dobrze ekstrapolować bo planowo wyjeżdżamy za mapę. Nie chcemy się wracać się z punktu, bo mocno na około jechalibyśmy do kolejnego lampionu.
Zdjęcie poniżej przedstawia nasz plan ekstrapolacji mapy - grunt to dobrze się odmierzyć, wyliczyć, wziąć poprawkę na ewentualny łuk drogi i czujnie wjechać w las na południu sprawdzając czy przebieg drogi się zgadza (a jak nie to spróbować inną). To nie pierwszy raz kiedy odwalamy takie akcje, efekty bywają różne, ale częściej jest to decyzja dobra. Tym razem wyszło dokładnie jak zakładaliśmy - idealnie się "znawigowaliśmy" na lidar. Dla niekumatych (te ładne linie pionowe i poziomie, to siatka mapy a nie drogi - z 29-tki nie było sensownego przejazdu do "zwornika" traktów 67,2. Kółeczko nie jest częścią planu - domalowałem aby wyszedł fajny rekin :D
Analiza ryzyka to podstawa: opłacił się taki wariant, bo świetna przejezdność dróg i wyszliśmy na lidar idealnie. Inna sprawa, że miał 5 lampionów (1 dobry i 4 stowarzysze... była rozkmina, który jest właściwy).

Szkodnik nadciąga !!!

Nadciąga bardziej! Inna sprawa, że miało być tu płasko :)

Ale mają wydmy na tej plaży... :D


"Akacje, znów będą akacje, na pewno mam racje... akacje będą znów" (parafraza tej KLASYKI)

Akacje czyli jedne z kolczastych drzew... tarnina, ostrężyny, różne, ostrokrzewy i akacje. Jak ja lubię te wszystkie kolczaste stwory... Kolega - na potrzeby relacji zwany Akacjowym Flaczkiem - mógłby się ze mną nie zgodzić. A było to tak, ciśniemy przez las i nagle wpadamy na Flaczka, który próbuje ściągnąć przebitą oponę z rawki.
Walczy dzielnie, ale nie jest to takie proste przy niektórych oponach - znam ten ból, my teraz mamy 2,6" i wymiana dętki to jest pół godziny. Najpierw walczysz aby opona wyszła z rawki... a potem walczysz jeszcze bardziej aby weszła z powrotem. To są te chwile kiedy rozumiem, że "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Postanawiamy pomóc, wyciągamy nasze "taktyczne" łyżki do opon i zaczynamy wspólnie walczyć. Oczywiście guma nie chce zejść... niech to... jak trzeba aby siedziała, to spada sama  i potem Cię po sądach ciągają, że niby masz jakieś zobowiązania finansowe i dopuściłeś się jakiś nadużyć...
No, a jak chcecie aby zeszła to siedzi. 3 łyżki wbite w rawkę i szprychy, ale opona walczy "nie zejdę".
Grrrr.... już mam rzucić jakąś złowieszczą inkantacją, ale przypominam sobie, że "lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom..."
W końcu opona schodzi i można wymienić dętkę. Sprawdzamy oponę - ha, wiedziałem. AKACJA. Pozna te kolce wszędzie. Każdy kolczasty krzak ma inne kolce i lubię identyfikować je po kolcach. Ogólnie kolce są fajne...  tak, dobrze przeczytaliście, lubię je identyfikować po kolcach, Wy nie?
Potem jeszcze trochę walki aby Pan Opon zechciał wejść z powrotem i koło naprawione.
Pokazaliśmy dziś, że jesteśmy serwisem rowerowym z dojazdem... dojedziemy każdego :D

Oponiarze :)

Piękne jesienne lasy

Lasy, lasy, lasy... to nasz drugi dom


Przeprowadzamy ANAL IZY RYZYKA

Lecimy dalej i docieramy do ruin kruszarni. Są ogromne, naprawdę ogromne. Niesamowite miejsce na punkt kontrolny... tyle, że ten Pacan znowu dał lampion "nietypowo". Trzeba wejść na samą górę ruin (po ruinach ściany), przejść po wąskim murku i wyciągnąć się do gałęzi drzewa na której wisi lampion... ze 3 metry nad ziemia. Może 2 i pół, ale wystarczająco aby złamać sobie jakąś ważną kość np. podstawę czaszki. Robimy po prostu zdjęcie lampionu. Owszem, wyjście na ten mur nie jest jakimś mega wyczynem i da się to zrobić, ale mamy prostą zasadę: analiza ryzyka czy warto. Gdyby tam leżały słodycze to co innego, ale za kartką na drzewie.
To chyba trzeci Jaszczurowy lampion po który nie sięgnęliśmy (Sv. Jiri ruiny wieży i zawalona klatka schodowa oraz Kamienne Ściany - także wspinaczka w ruinach).
Kamikadze pewnie wezmą ten lampion, no ale to Kamikadze... są przyzwyczajeni do spadania z góry w dół i walenia betami o ziemię... niszczyciele, pancerniki czy lotniskowce :P
Nasza analiza ryzyka mówi "NIE".

Zacne ruiny

Taaa...


Za moment trafiamy na przepust z wodospadem. Super to wygląda, ale obstawiamy że lampion będzie w środku i trzeba będzie wejść do rury.
Nie było by to pierwszy raz u Malo, że trzeba wleźć do wody... ale ludzki Pan, kopnął a mógł zabić.
Lampion jest u wylotu a nie w środku. Jesteśmy zaskoczeni, ale nie narzekamy, że nie trzeba włazić do ruru :)

Szkodnik sprawdza czy naprawdę nie ma lampionu w rurze, bo jesteśmy nieufni względem tego widocznego na zdjęciu


Kilka punktów kontrolnych później wjeżdżamy na most graniczny na Odrze. Most jeszcze nie jest ukończony - według tablicy powinien być gotowy w 2022.
Jest to obiekt, który ma niesamowitą historię - wysadzony przez Wehrmacht podczas wycofywania się przed Armią Czerwoną, odbudowany przez ZSRR z planem przerzucenia przezeń wojsk w przypadku agresji na państwa NATO, a teraz robią tu transgraniczną ścieżkę rowerową. Na moście spotykamy dziadka z Niemiec na rowerze. Zagaduje nas jakby to było oczywiste, że znamy niemiecki... a żr trochę znamy to ucinamy sobie krótką dyskusję.
Dziadek ubolewa, że most nie jest gotowy i nie da się przeprawić na drugą stronę Odry (przejście na końcu konstrukcji jest zamknięte, bo część DE nie jest jeszcze gotowa). Mam ochotę odpowiedzieć Mu, że w 45-tym też nam "zamknęli" most, a jednak jakoś się przeprawiliśmy i to mimo tego, że walili do nas ze wszystkiego co mieli. Boję się jednak, że dziadek mógłby nie zrozumieć mojego czarnego humoru i wziąć to bardzo osobiście :)

Piękny metalowy tunel :)


A tak wygląda droga rowerowa biegnąca od mostu - rewelacja!!

Jedno z zadań na trasie - zmierzyć obwód tego pierona :)



Ein Mädchen hat spazieren (In den grünen Wald, in den grünen Wald),
Und dort traf sie den Sturmbannführer mit der PANZERFAUST :D

Kilka kolejnych punktów kontrolnych to lasy, lasy, lasy... ale dzień pomału już się kończy. Niedługo zapadnie zmrok i to kwestia parunastu minut... nie ma na to rady, październik. Dni są coraz krótsze, ale z drugiej strony Jaszczury po nocy mają niesamowity klimat, więc nie lękamy się... a powinniśmy bo za moment wpadniemy pomiędzy Wehrmacht/Waffen-SS oraz Armię Czerwoną.... Docieramy do miejsca gdzie mamy 2 zadania: narysować plan punktu dowodzenia oraz zmierzyć wysokość orła na pomniku.
Kiedy działamy w temacie na miejsce przybywają dwie ekipy, roboczo nazwijmy je Wschód i Zachód. Będą tu mieć jakąś imprezę rekonstrukcyjną, ale robi się niesamowity klimat, bo wokół nas zaczyna się roić od ludzi w mundurach. Ucinamy sobie krótką pogawędkę z obiema stronami konfli...eee...imprezy.
Jako fascynat historii frontu wschodniego uwielbiam takie akcje. Ciekawe czy ktoś z Zawodników dotrze tu po zmroku... może się ostro zadziwić :)

SS-Hauptscharfuhrer nie wygląda na zadowolonego z mojej wizyty...


Tymczasem Szkodnik został zatrzymany przez inne formacje :)

Rozlewiska Odry w promieniach zachodzącego słońca...


W koronach... drzew
Ciemności kryją ziemię... zapadła noc, a my nadal w trasie. Przemierzamy rozlewiska Odry w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Te które znajduję się przed nami ukryte są w ciemności, a według mapy zaliczenie ich po zmroku jest dodatkowo punktowane. Zastanawiamy się dlaczego, ale niedługo tajemnica ta zostanie odkryta... na razie zachwycamy się nocą. Widzimy wschód księżyca i jest naprawdę niesamowity. Zapowiada się niesamowita noc... niesamowita i zimna. Czuć już zapowiedź nadchodzącej zimy... gdy słońce zniknęło za horyzontem, z usta zaczęła lecieć para. Spadek temperatury jest bardzo odczuwalny, ale jesteśmy na to przygotowani. W plecaku mam jeszcze 3 dodatkowe "warstwy", więc chłód nam nie straszny. Robi się jednak jeszcze bardziej klimatycznie przez to...
Przemierzamy mrok odmierzając się od punktów charakterystycznych i znajdujemy nasze lampiony. Okazuje się, że wiszą one jednak bardzo wysoko na drzewach... naprawdę wysoko, to jest parę metrów nad ziemią. To dlatego po zmroku mają dodatkową wartość. Wleźć po nie za dania byłoby trudno, a co dopiero po nocy... O, nie! Nie ma mowy.
Przejechać 650 km po to aby walnąć betami z drzewa o glebę... nie wytłumaczyłbym tego w pracy, gdyby wrócił połamany.
Zapytali by "co się stało".
Chodziłem po drzewach... po co? Bo była tam taka karteczka z napisem?
A co na niej pisało?
NKWD... k***a,
Pasuje Wam, NKWD, no tego to już bym nie wytłumaczył w żaden sposób.
Inna sprawa, Malo pacanie, dawałbyś jakieś ludzkie kody na tych lampionach, bo jak kocham czarny humor, to jednak taki kod śmieszny nie jest... wygląda to trochę jak taka próba szokowania na siłę. Nie ma w tym polotu, nie ma finezji. Nie wiesz nawet co Cię za to CzK w piekle :P
Kiedy już mamy odpuścić te punkty z mroku nocy wyłania się ON - Długobrody Drzewołaz. W zamian za ofiarowane dary (Ptasie Mleczko) włazi na wszystkie drzewa i zaliczna nam punkty kontrolne. Czasem ma problem zejść i to taki realny, bo krzyczy że utknął... jak nie zejdzie, nie będzie mleczka :)
Gdyby nie On nie mielibyśmy zaliczonych tych punktów. Zatem... mimo, że nie było to mądre tam włazić, to dziękujemy!

"Dopóki kusi nocy mrok, dopóki się zapala wzrok..." (całość TUTAJ)

Długobrody drzewołaz... lampion był jeszcze sporo wyżej...


Po zabawach z drzewami trafiamy na niesamowity cmentarz z czołgiem. Sami zobaczcie:

"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (całość TUTAJ)


To co Szkodnik, przesiadamy się na taką maszynę?


Noc na... cmentarzu
Jesteśmy już na powrocie do bazy, ale czekają na nas jeszcze ostatnie punkty. Tym razem będą to dwa cmentarze... a właściwie ich pozostałości. Okaże się, że będą to stare poniemieckie nekropolię, o które nikt nie dba i o których nikt nie pamięta. Zniszczone nagrobki, wszystko zachaszczone... przypominam, że jest noc. Brodzimy w roślinności szukając wskazanego w zadaniu grobu.
Tak mnie nachodzi refleksja... "co ja robię ze swoim życiem?" Nie, ta to mnie nachodzi regularnie... raczej zupełnie inna, nowa. Ilu z naszych znajomych chodziło nocą po leśnym cmentarzu w poszukiwaniu konkretnego grobu. Tak domyślnie, to ludzie chyba nocą w takim miejscu byliby przerażeni, a Szkodnik brodzi w roślinności i krzyczy "znalazłeś Felixa?"
Nie... wyszedł na chwilę... coś zjeść.
Oba cmentarze są ogromne, ale totalnie zdewastowane i zaniedbane. Na jednym z nich prawie 2 godziny szukamy właściwego grobu... pasuje Wam? SERIO!!! Prawie dwie godziny... 
My chyba nie jesteśmy jednak normalni... tego też przecież nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Pojawią się inne ekipy i poszukujemy zadanego grobu w wiele osób...
To już ostatnie zadanie dziś... niewiele przed północą zjeżdżamy do bazy. Zmęczeni i wytyrani, ale zadowoleni... świetna trasa, piękne tereny. Bardzo udany Jaszczur...

Azymut przez pola (czytaj: na szagę) w poszukiwaniu ostatniego cmentarza.


"Five hunderd miles, five hundred miles, Oh Lord, I am 500 hundred miles away from home..." (całość TUTAJ)
Śpimy w bazie... rzadkość abyśmy nie wracali od razu do domu, ale do domu jest 650 km... wyjechaliśmy o 2:00 w nocy, jechaliśmy 7 godzin, potem walnęliśmy rajd do północy... nie ma opcji aby od razy wracać. Nawet "ten co mało śpi" nie podejmie się wracania w takim trybie. Trzeba się chociaż trochę przespać.
Rano jesteśmy za oficjalnym zakończeniu Jaszczura, a chwilę później zbieramy się zobaczyć za dnia ten niesamowity cmentarz z czołgiem.
Potem już tylko "długa" na Kraków. Bierzemy ze sobą Ryśka i Marka (znanych z innych relacji jako Ma-R-ysiek)
650 km autem, 81 rowerem, 650 autem... kontaktować w poniedziałek w pracy to będzie wyczyn, Większy niż byłoby to wyjście na drzewo...

Oto nasz SFA-Orientkampfwagen na chwilę przed wyruszeniem w drogę powrotną do domu. Duch i Mrok także gotowe ciąć powietrze i gnać na południe


 


Kategoria Rajd, SFA