aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Hora LYSA a Vrch TRAVNY

  • DST 75.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 czerwca 2024 | dodano: 26.08.2024

Lysa Hora (1323m) oraz TRAVNY Vrch (1203m) czyli zwiedzamy Beskid Śląsko-Morawski.

Kask na kierownicy oznacza srogi podjazd :)

Pod szczytem LYSEJ

Najvyssihy vrchol!!

Jest i szczyt

Zacnie, doprawdy zacnie :)

Piękne drogi :)

Tracimy wysokość :)

Strażnik okolicznych pagórów :)

Robi wrażenie

Niebieski domek :)

Po drugiej stronie jeziora :)

Tam byliśmy jeszcze niedawno :)

Znowu zdobywamy wysokość :)

Bo z góry lepiej widać :)

Spotkanie na szlaku :)

Niekończąca się droga :)

I w dodatku głównie pod górę :P

Ukryty słupek CS - S :)

I znowu zjazd :)

Tam byliśmy rano :)

Znowu zaczyna się spektakl świateł :)

Jest i szczyt !!!

Nagle coś przykuwa mój wzrok :)

"Płoną góry, płoną lasy... stromym zboczem dnia, słońce toczy się" (całość TUTAJ)

Wodospady po nocy zawsze na propsie :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Chata dobra jak CHLEB

  • DST 35.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 czerwca 2024 | dodano: 26.08.2024

950m srogiego podjazdu aby zjeść Boruvkove Knedliki i popić Kofolą? WCHODZĘ W TO!!
Szlak rowerowy do Chaty pod Chlebem w Małej Fatrze. Srogi podjazd, pyszny obiad... i spłynięcie w dół w ulewie stulecia. Ponoć większość z Was twierdzi, że my ciągle mamy pogodę. No skoro pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze, to TAK - mamy ją zawsze. Póki byliśmy nad chmurami ten stan był stabilny... innymi słowy podjazd i pobyt na górze był w chmurze, ale zjazd był pod chmurą... z której napierało deszczem jak Ruscy na Grupę Armii Środek w czerwcu 44 (operacja "BAGRATION").

Przewalają się chmury po szczytach :)

Daleko mamy dziś po CHLEB :D

Z góry świat wygląda jakoś ładniej :D

Chata dobra jak CHLEB

Incepcja - Chata w chacie :D

Zjeżdżamy w deszcz i zło :)

Przedostatnie zdjęcie bo parę metrów niżej tak lało, że to był koniec zdjęć na dzisiaj :)

To nie mgła, to chmura z której srogo napiera



Kategoria SFA, Wycieczka

Z Piekła do Nieba - SZLAK PIEKIELNY

  • DST 282.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 maja 2024 | dodano: 01.06.2024

"To moja droga z piekła do piekła, w dół na złamanie karku gnam, nikt mnie nie trzyma, nikt nie prześwietla, nie zrywa mostów, nie stawia bram..." (całość TUTAJ) - choć w sumie to tak, nie do końca, bo BRAMA PIEKIELNA na szlaku się znajdzie. Co więcej otworzy ona dla nas swoje wrota (jakbyś ktoś się zastanawiał, gdzie się ona znajduje to TUTAJ, w Świętokrzyskiem, no bo gdzie :P). No ale po kolei - oto krótka opowieść o naszej drodze z PIEKŁA do NIEBA, która zabierze nam 31 godzin i kosztować nas będzie 282 km...

Chyba sam Rogaty mieszał przy pomiarach, bo raz piszą że szlak ma 225 km, potem że 243 km (gruby błąd pomiaru...), a nam wyjdzie łącznie 282 km. 
Acz, aby być szczerym, nasz wynik jest liczony z "dojazdówką" od i do auta, a także z lokalnymi zboczeniami z traktu.. no ale wiecie, wieże widokowe i szczyty pagórów tuż przy szlaku... więc GRZECHEM BYŁOBY NIE ZBOCZYĆ :P

"Umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł..."


Ile jest z PIEKŁA do NIEBA?
Pytacie "życiowo"? To powiem, że bywa bardzo daleko, ale jako że istnieje efekt relatywistyczny, to w drugą stronę bywa już tylko krok :P
Według nawigacji GPS to jest to jakieś 1,6 km, tyle że lekko pod górkę. Natomiast ktoś naprawdę przykombinował z mapą, bo w jego wariancie wyszło Mu około 240 km, czyli optymalizacja marszruty level ekspert :D
Co więcej, nie będzie to lekko pod górkę, ale prawie 2000 m przewyższenia na całej długości trasy i to przez tereny aż 3 województw: świętokrzyskiego, mazowieckiego i łódzkiego.
Szlak ten znamy był nam dobrze, ale fragmentarycznie: to ten kawałek przy okazji jakieś wycieczki, a to ten fragment w trakcie jakiegoś rajdu. Natomiast od dawna nastawialiśmy się na to, aby machnąć go całego za jednym zamachem. W naszym standardzie czyli tak jak my to nazywamy "stylem alpejskim" - plecak i dzida przez las. Bez noclegu po drodze, chyba że liczycie jakąś przydrożną wiatę i 2h snu... może też być przystanek autobusowy. To jest niesamowite, bo pijany nigdy nie byłem, ale na jakimś przystanku autobusowym spałem już kilkanaście razy... hipsterstwo nowy poziom, nie? Menelstwo bez alkoholu :D
Przejechanie tego szlaku w Boże Ciało 2024 i dni przyległe to był jednak trochę spontan, bo planowaliśmy góry i to też w trybie ostrej, srogiej wyrypy. No co? Święto, wolne, więc trzeba się styrać, upodlić i sponiewierać. Góry jednak zaczęły odpływać... dosłownie, bo zrobiła się masakra z prognozami pogody... alert RCB napierał, że:
"...już mnie ta burza denerwuje, miały być grady, miały być deszcze, stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się. Prognozę pogody oglądam do nocy, może powiedzą prawdę nareszcie... potem zasypiam zawinięty w kocyk i wcale nie wychodzę, tylko śpię".
No właśnie, wszędzie alerty, a prognozy to zmieniały się co 3 godziny. Najpierw, że coś popada, potem że jednak leje, w kolejnym kroku to już miało napierać srogo... No, to trzeba chyba przeplanować wyprawę, a tu prognoza: "eee, bez przesady, będzie nawet spoko". No to zaczynamy się pakować na nowo, a tu prognoza "wiecie co... będzie jednak napierdalać i to srogo".
NOSZ K**** zdecydujcie się... czuję się jak John McClane w "Szklanej Pułapce 2", który biega między pasami startowymi, a "Ci źli" ciągle zmieniają miejsce lądowania samolotu z generałem Esperanzą. "W pale się nie mieści, dwa miesiące przygotowań, a..." (całej sceny na YT nie znalazłem - zwłaszcza tego fragmentu z bieganiem - ale tekst z planowaniem już jest i znajdziecie go TUTAJ)
Aha, jeszcze jedno. Nie napiszę Wam, co to za górska wyrypa miała być, co by jeszcze bardziej z nią nie zapeszyć... To już 3-ci rok jak ją planujemy i zawsze coś wypada. Jak nie pandemia, to kolano... (dosłownie, czaicie bazę? Coś wypada...).
Niemniej, jak to mawiają w pewnym kręgach (mówię o kręgach tych TUTAJ) "SZATAN JEST ZAWSZE ALTERNATYWĄ", więc skoro w środkowej Polsce ma być ładnie, to ruszamy na PIEKIELNY SZLAK (tego linka się nie bójcie, znajdziecie po nim oficjalną stronę szlaku).

"To moja droga z piekła do piekła..." - jedno z pierwszych na naszym szlaku

Długa droga przed nami...

...wiele przeszkód na nas czeka

...nasza droga nie będzie usłana różami (chyba że będzie po to aby koła nam przebijać...). Niemniej, usłana różami to nie, ale wysypana piachem już tak :P


Moje obserwacje dotyczące Szlaku Piekielnego
Część południowa (w zasadzie cała od zachodnich rubieży po wschodnie zakamarki) super, po prostu super. Leci głęboko po lasach w okolicach Końskich, Suchedniowa czy Skarżyska i odwiedza bardzo ciekawe miejsca: skałki, bagna, rzeki, itp. Szlak jest poprowadzony tak, że nie wchodzi do centrów miejscowości - przez pierwsze 160 km minęliśmy 3 sklepy! Wszystkie zamknięte bo święto! Wiadomo, że jak wchodzi nad Zalew w Sielpi to tam mamy mega zaplecze turystyczne, no ale to jest wyjątek potwierdzający regułę. My jak zawsze - z wielkimi plecakami - więc nie cierpieliśmy deficytów, ale jakby ktoś chciał jechać na lekko... no to wyzwanie albo pije z kałuży. O ile taką znajdzie, bo piachy, piachy, piachy :P
Część północna czyli Paradyż:

Żarnów i ich okolice... no mam wrażenie, że szlak pociągnięty aż tam na siłę. Tak jakby się uparły te miejscowości aby o nie zahaczał. Trochę gonienie się po okolicznych wioskach, głównie po asfaltach, czasem przez pola, ale bez miejsc z efektem WOW. Z wyjątkiem Diablej Góry, no ale ją można podciągnąć jeszcze pod strefę "środkową" szlaku, a nie północną.
Trochę szkoda, bo czasem lepiej zrobić coś mniejszego niż żyłować na siłę, no ale cóż było zrobić - jak cały to cały, więc objechaliśmy cały.
Najgorszy fragment to puszczenie kawałka szlaku krajówką - zupełni niepotrzebnie moim zdaniem.
Podsumowując: południe, południowy wschód-zachód - dobre!!! Północ i jej okolice - ewidentnie odstają jakością od całości. Trochę szkoda.

Źródełko

Zakola rzeki Czarnej

Szlak dziczeje

Piekielna sielanka

Tak, tędy wiedzie szlak

"To moja droga z piekła do piekła..." - kolejne z piekieł przed nami

Skałki

Dwukolorowo - szlak w kolorze piekielnym oraz szlak w kolorze niebiańskim

Szlak dziczeje bardziej

Szlak czerwony, wariant czarny :D - widać to na drzewie :D

Ja mostkiem, ale Ty jedziesz tędy...

Leśne autostrady

Urokliwe zakątki szlaku

Ślady historii...

Domek na kurzej stopce :)

Przełaź! Szybko! Trzymam!

Aż mam ochotę wykrzyknać: „Vexilla Regis prodeunt inferni" ("nadciągają sztandary króla piekieł" - Dante, "Boska Komedia")

Wieczorne upalanie

Wciąż dalej i dalej...

Spotkanie wieczorową porą...

Rogaty na lewo :)

Noc w lesie :)

"Gdy trzaśnie bariera na moście...
...i runę w spienione fale rzeki,
rzucą się lekarze na oślep,
dusząc mnie w szponach swej opieki...
... ale ja umrę... i gdy stanę, tam gdzie zupełnie pusto...
...tylko Ona nakryje kocem moje łóżko"


Pora na trochę snu... złapać niecałe 3h drzemki i ruszamy dalej. "Piąta rano, różowieje już niebo na wschodzie" - zabawa dopiero się zaczyna, dzień drugi

Świt czyli "Hier kommt dir Sonne. Sie ist der hellest Stern von allen"

Nowy dzień, nowe kilometry

Artyście coś nie poszło... wygląda jakby ćwiczył CROSS-FIT. Spłonę w piekle za to, ale MACIE... kapitalna piosenka i teledysk :D

"To moja droga z piekła do piekła..." SZKUCJA :D

Nadal w drodze...

Bierzemy z biegu czy szukamy objazdu?

DIABLA !!!

Pomnik na Diablej

Znowu dziko :)

"Już miałem na oku hacjendę, piękną, mówię Wam..." :D

W poszukiwaniu (niesamowicie zarośniętego) Czarciego Kamienia - tak, to na szlaku, ale chyba nikt tędy nie chodzi :D

Piekielna wieża :D


"- Ścigają się z zachodem słońca (...) wszyscy staliśmy się szaleńcami Boga"(całość TUTAJ)
Jak nie znacie cytatu, to nadrabiajcie zaległości w klasyce - to najlepsza w historii ekranizacja "Draculi". Francis Ford i gwiazdorska obsada.
Centralnie czuję się jak w tej scenie: "ścigają się z zachodem słońca", a że w drodze do Nieba, to druga część cytatu też pasuje.
Końcówka dnia, przekroczyliśmy już 200 km, ale do Nieba został jeszcze kawałek drogi. Bardzo nam zależy aby dotrzeć tam przed zmrokiem, tak aby zrobić zdjęcie tabliczki w świetle słonecznym a nie świetle czołówki. Aby to się udało, musimy mocno przycisnąć... masakra. Czuć już w nogach dwa dni kręcenia non-stop, a tu aby zdążyć, trzeba się jeszcze mocniej przyłożyć. To nie ma większego sensu logicznego oczywiście, ale jak ktoś pyta: "po co tak gnacie", to i tak nie zrozumie odpowiedzi.
Po prostu trzeba było być w Niebie przed zmrokiem. To oczywiste! Przelotowo kosmiczna, na tyle ile pozwoli zmęczenie, ale nie hamujemy dla nikogo.
I uda się, 19:45 - jesteśmy w Niebie, na 20-30 min przed zachodem słońca!
Objechaliśmy PIEKIELNY SZLAK !!! Od Piekła do Nieba!
282 kilometry... mega wyrypa!
Jeszcze powrót do auta, pieczony kurczak nad Sielpią gdzie dyskoteka trwa do rana i powrót do domu. Niełatwy, ale jak utopicie sleepmonstera kofeiną to dacie radę :D

"Knock, knock, knocking on heaven's door..." (całość TUTAJ)


"Take my to your Heaven, hold on to your dream... won't you take me to your Heaven, to your heart?" (całość 
TUTAJ)
Powrót z Nieba do auta wiedzie ponownie przez Piekło. Czy to nie ironia... gnać 282 kilometry aby dostać się z Piekła do Nieba i potem w ciągu kilku minut znowu trafiamy do Piekła. I tak jak pisałem na początku: było z górki. Bez kitu... jak w życiu...
Długa i trudna jest droga "do", ale droga "z" jest dużo szybsza i prostsza... uważajcie zatem na siebie..

A skoro znowu trafiliśmy do Piekła to... tak na "do widzenia"... tak refleksja, przestroga, obserwacja?

"...życie tutaj to czasem piekło, nie wiem jak jest w Niebie.
Znowu czuję wielką wściekłość bo nie ma tu Ciebie...

...mam problem, generalnie mam ich sporo,
bo od dawna żyć spokojnie - to oksymoron (...)

...zdrowie mi siada, to trochę śmieszne
jak myślę ile lat powinien mieć przed sobą jeszcze

...i coraz częściej widzę strach stojąc przed lustrem
skaczę za marzeniami i spadam w pustkę
podobno jestem twardy jak skała, podobno...
podobno taka jedna mnie kochała
...nie chcę już ślepo wierzyć i ślepo ufać
uczę się jak przeżyć i co zrobić aby nie upaść"
(całość TUTAJ)


Kategoria SFA, Wycieczka

TROPICIEL 32

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2024 | dodano: 23.12.2024

Z naszej wyprawy na Wzgórza Strzelińskie zjeżdżamy wprost do bazy Tropiciela, czyli lecimy naszym Aramisowym klasykiem - wycieczka za dnia, rajd nocą. Sen jest dla słabych :D Weekendy trzeba po prostu wykorzystywać w pełni, więc w zasadzie to już nasza tradycja, aby łączyć imprezy nocne z dziennymi. Jedynym parametrem, który trzeba uwzględnić to przejazd z jednego rajdu na drugi, no ale jako, że nasza minuta startowa na Tropicielu wypada około 20 minut po północy, to tym razem będzie to "na spokojnie".
Musimy tylko przebrać się w suchy zestaw ciuchów i w zasadzie jesteśmy gotowi ruszać w ciemność. No dobra, jeszcze łyk ELIKSIRU (sroga dawka kofeina czyli Szkodnik LEJ PO BOMBIE) zgodnie z poniższym:

"Po co nam stymulanty,
bojowe narkotyki,
ziołowe wynalazki, lokalnych ludów dzikich
mogą się iść z tym schować
i iść na limbę
i się tam wypałować
wolimy BIMBER

Wszędzie wokół anarchia
mutanty i bandyci
A czasem jakiś wariat za miotacz ognia chwyci
Ciągłe niebezpieczeństwo
i możesz skończyć marnie
To amok i szaleństwo, na trzeźwo nie ogarniasz

Jeźdźcy apokalips, wizja po trzeciej trąbie
dookoła RUINY i LEJ PO BOMBIE
A gdy kurz wreszcie opadł i straszą miasta-duchy
radioaktywny opad i wielkie karaluchy
wszędzie wspomniane wyżej, zgliszcza i ruiny
takie to smutne skutki, Szkodnik polewaj KOFEINY...
A skoro świat się skończył,
to chociaż się narąbię
Szkodnik, odkręcaj butelkę
i LEJ PO BOMBIE..."

(przecież to cały Tropiciel - radioaktywne artefakty? BYŁY - Tropiciel 20...ech nie zrobiłem wpisu... apokalipsa i trąby? - 
BYŁY, gaszenie ognia po wariacie z miotaczem - BYŁO !!!)
(Całość to lekka parafraza genialnej, po prostu genialnej piosenki w klimacie FALLOUT'a - znajdziecie ją TUTAJ)

Tak więc, wracając do relacji - bomba z kofeiny po ciężkim dniu na Wzgórzach Strzelińskich i meldujemy się na starcie... a tam "Orgi" zdradzają co nas dzisiaj czeka.
Na odprawie usłyszymy, że dwa punkty będą bardzo trudne - zarówno terenowo jak i nawigacyjnie. Ma być przygoda... będziemy kląć na czym świat stoi, będziemy ich przeklinać w rozpaczy, ale przygoda będzie i... nawet nas dojedzie. Brzmi jak każdy punkt JASZCZURA (na przykład TUTAJ), więc śmiem twierdzić, że jesteśmy zahartowani... niekoniecznie gotowi, ale na pewno zahartowani. To znaczy, wiecie... niedawno poszerzyłem swój słownik przekleństw i klątw, więc chyba spełnimy pokładane w nas oczekiwania. Jestem już na lekcji nr pięć i obecnie konstruujemy bluzgi wielokrotnie złożone, a ja nieustannie się dokształcam, poprzez różne wykłady:D :D :D Definitywnie jesteśmy zahartowani :)
Dostajemy mapy i planujemy nasz wariant. Postanawiamy zacząć od jednego z tych dwóch problematycznych punktów - czyli przyjmujemy strategię jak w "Czarnej Żmii": "Uderzymy w najbardziej ufortyfikowany fragment frontu, aby się przekonali, że NIE ŻARTUJEMY!"
Tak, ten plan jest bez wad - mapy na mapnik, odpalamy czołówki i światła na kierownicy i ruszamy w noc. Znacie już to uczucie (albo przynajmniej ten cytat - z innych moich relacji): "Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć".

No wzywa, wzywa... mamy pełnię!!!


Strzeż się "L-ek", zwłaszcza w lesie :D
Wyjeżdżamy z miejscowości "bazowej" i kierujemy się na okoliczne łąki i otaczające je lasy. Znowu spędzimy noc w lesie - który to już raz... chyba wchodzi nam to już w krew, skuteczniej niż kleszcze i komary. No dobra, przekonajmy się czy ten trudniejszy "Punkt L" nawiąże walkę z zahartowaną rajdowo, acz trochę upośledzoną ekipą. Droga, którą widzicie na powyższym zdjęciu szybko przechodzi w łąkę... mimo, że na mapie dobry trakt biegnie sobie na całej długości lasu. W rzeczywistości jednak urywa się znienacka (a pamiętajcie, że jak atakowaliście Znienacka, to Znienacko bronił się jak Umiał, a Umiał to był dopiero zawodnik :P). Ładny początek... niczego innego nie oczekiwaliśmy.
Drogi zatem już nie ma, a trawa to jedna rosa - aż lśni w świetle czołówek... Do tego wszędzie mgły, mgły i jeszcze raz mgły... oj będzie mokro. Bardzo mokro. Na razie to nie punkt, ale buty i spodnie nie nawiążą walki... przemoczymy je w kilkanaście sekund. Co więcej, im głębiej "w łąkę" tym mgła gęstnieje i widoczność spada do kilku metrów. Nie będzie łatwo nawigować na przykład po kształcie lasu, bo drzewa po prostu toną w białym mleku. Według naszej mapy, oprócz tej głównej drogi (której nie ma...) powinno od niej odchodzić kilka różnych ścieżek/przecinek/traktów, ale w praktyce mamy (skąpane we mgle) łąki, łąki, łąki i rozrzucone (na nich) mniejsze lub większe zagajniki.
Nawigujemy właściwie tylko z kompasem. Azymut na róg lasu (którego z łąki nie widać) i przechodzimy 20-30 metrów, sprawdzenie azymutu, kolejne 20 metrów, sprawdzenie azymutów... widoczność na kilka metrów, więc ciężko jest "złapać tym azymutem" coś w terenie, aby się na to kierować. Poruszamy się zatem bardzo, bardzo pomału, bo co kilka kroków weryfikujemy kierunek. Jest róg lasu! Widzimy go dopiero gdy w zasadzie na niego wejdziemy... teraz kolejny azymut i znowu 20-30 metrów przez mgłę, weryfikacja azymuty, kolejny kawałek i znowu kompas... No bez kitu, nawigacja precyzyjna a jak było w Iraku (-ej czym się różni szkoła od bazy ISIS? - nie wiem, ja tylko steruję dronem)
Pomału, precyzyjnie ale bardzo się nam to opłaci. WCHODZIMY NA "L-kę" bezbłędnie! Ha! Super. Mamy czasem swoje momenty.
Niemniej, szczerze powiem: TAK, był trudny nawigacyjnie, zwłaszcza w tej mgle. Naprawdę trudny. Lubimy takie, ale zaowocowało nam tutaj doświadczenie z naszych chorych nawigacyjnych gier KrakINO. Bez niego to chyba do dziś chodzilibyśmy po tej mokrej łące :P
Być może jak ktoś "robił" ten lampion już o świcie, to wtedy nie był aż tak trudny. Niemniej w ciemności i we mgle, łapany z kilku azymutów (róg lasu, kolejna polana, następna ściana lasu, drugie jeziorko, itp) był naprawdę wyzwaniem. Strasznie nas cieszy, że wszedł nam tak bezbłędnie, ale zajął nam prawie godzinę - czyli był naprawdę trudny! Godzina i to bez błędów nawigacyjnych, to chyba samo w sobie potwierdza, że to było wyzwanie.
Z resztą przedzierając się potem na kolejny punkt, trochę "ratowaliśmy" 3 zagubione ekipy, które desperacko krążyły po łąkach i lesie w poszukiwaniu "L-ki".    

Jest i "L-eczka"

Jedna z ekip, której pomogliśmy namierzyć lampion - tak, tak wyglądała cała ta łąką. To nie był trawa po kostki... i TAK, wszystko było mokre :P


Lecisz w kulki czy... w kosmos :D

Jest "pięknie"... niby dość blisko bazy ten lampion był, ale tak jak pisałem - kosztował nas godzinę. Grubo... a do tego, buty i spodnie to można wykręcać z wody. No dobra, wiem co powiecie, tak bywało nieraz... i pewnie nie jest to też ostatni raz, ale mimo wszystko "czemu zawsze na początku rajdu, a nie pod koniec!". No dobra, jak to mówili nam na kursie podoficerskim w CSSP "mundur najlepiej schnie w temperaturze 36.6". Innymi słowy wyschniemy po drodze - pora ruszać dalej. "Siadamy" na czerwony szlak i ciśniemy przez nocny las. Przed nami dość spory przelot, ale ze to dobrą drogą, więc można "odpalić kopyto". Miła odmiana od mokrej łąki z wysoką roślinnością plugawą (czyli roślinnością, która rośnie poniżej 1000m). 
Przed nami dwa punkty zadaniowe. Pierwsze to gra w kulki. Ja nie zrozumiałem zasad, więc grał Szkodnik. Dla mnie gra w kulki jest dość prosta, trzeba trafić nie będąc trafionym (jak w szermierce!), a tutaj nawet nie pozwolono mi wyciągnąć broni. Coś krzyczeli "cholera! padnij, padnij", a ja się pytam "czemu? po co mam się ubrudzić, trafię ze stójki - nie muszę z leżenia!".
Ktoś inny darł ryja "rzuć to"... mówię Mu "tym się nie rzuca! To nie nóż, to działa inaczej". Panika jakaś się zrobiła...
Ech. co to za gra w kulki, gdzie nikt tej kulki nie dostaje... ja już nie ogarniam. Szkodnik bierze to zadanie jak pytania w "Jeden z dziesięciu" ---> NA SIEBIE.   
Na drugim punkcie, zadanie wybieramy w ciemno - nasz wybór pada na KOSMOS i NASA.
No i znowu dojdzie do zadymy, tyle że teraz z nielegalnymi imigrantami... z innej planety. Push back finalnie udany, acz nie było łatwo bo nawiązali walkę (relację z bitwy macie TUTAJ)
Chwila pogawędki z obsługą i lecimy dalej. Pasuje Wam, że jak byśmy wybrali inne zadanie, to reanimowalibyśmy obywatela Franka Kamienia :D
Nie wierzycie? Zobaczcie zdjęcie poniżej :P

Grają w kulki bez strzelania... nie ogarniam tych nowoczesnych odmian :P


Lampion na czerwonym szlaku

Podziurawiliśmy im ten ich statek :P

CLEAR! CLEAR! CLEAR!


Kolejny punkt wchodzi nam także bez większego problemu, a tam dostajemy fiolkę z jakimś podejrzanym specyfikiem. Będzie nam ona potrzebna później. Ciekawe czy to krokodyl czy tylko brown sugar - chciałem zrobić próbę smakową, ale się Szkodnik nie zgodził...
Wiele więcej nie napiszę, bo w tym roku nie wyrabiałem z relacjami i nie dawałem rady pisać ich na bieżąco - rajd był w maju, a ja już w grudniu... robię wpis.
Punkt L oraz NASA pamiętam bardzo dobrze, bo robiły mocne wrażenie, natomiast pozostałe punkty wchodziły nam trochę na zasadzie formalności, ale też bez większych przygód, wtop czy też porażek, więc nie wyryły się także zatem w mojej pamięci. Dopiero nad ranem las znowu nas czymś zaskoczył, ale o tym zaraz - najpierw kilka zdjęć z nocy.

Potion of... ?

Są bunkry...

...jest więc zajebiście :D

Szlak artyleryjski - już Napoleon mówił, że artyleria to królowa wojny

Poranna mgły

Mgły i księżyc :)


Napisałem przed chwilą, że nad ranem znowu się zaczęło... zapytacie pewnie "co się zaczęło"? To dobre pytanie. Najpierw wpadliśmy na ukryte w lesie laboratorium i tam musieliśmy przeprowadzić doświadczenia z różnymi odczynnikami używając specyfiku w naszej probówce. Pamiętacie to jeszcze z chemii, nadmanganian potasu lub w nowej nomenklaturze manganian (VII) potasu. Uwielbiam takie zadania... to jest klimat. Zwłaszcza ta trupia czacha na flaszce. Scena trochę jak TUTAJ.
Chwilę później wpadamy rakietę wbitą w ziemię - no, teraz to jest już się mega klimat zrobił. Te lasy były niegdyś niemieckimi poligonami i skrywają niejedną tajemnicę.
Sami zobaczcie na zdjęciach poniżej.

Zabawy z trucizną :D

Zdążyć na start...

RAKIETY :D

Przelot!

Bunkry mają oczy

Ciśniemy!


"From LA through to Berlin, from WUHAN through to ROME...STAY THE FUCK AT HOME" (kocham ta piosenkę - TUTAJ. Dla mnie obok "Resistire", to był hymn 2020 roku)
Docieramy do WUHAN! Teren jest skażony, dlatego musimy ubrać się w specjalne ochronne stroje aby zbliżyć się do punktu kontrolnego. Kocham takie akcje na Tropicielach.
Chociaż na zdjęciu poniżej to Szkodnik przypomina mi bardziej Kubę Rozpruwacza, a nie lekarza... jakby przed chwila napisał "LIST DO SZEFA" (jak nie znacie, nie wiecie o czym mówię to zobaczcie podłączony link i przeczytajcie, bo to właśnie w tym liście, po raz pierwszy pojawił się pseudonim, który znamy do dziś wszyscy). Czy ja już mówiłem jak bardzo uwielbiamy takie punkty kontrolne :D

Chińskie sposoby na pandemię - dekapitacja zarażonych. Brzmi legitnie, prawda?

Rogatki miasta, w którym to wszystko się zaczęło...

Pomału nastaje nowy dzień.

Poranek w lesie... mimo, że mamy koniec maja, to jest dość zimno :)

A tutaj już zadania stricte wojskowe - słoniki biegają :P

Szkodnik "DWIE SEKUNDY" :D :D :D (nie wiecie o czym mówię? Oj, to znaczy że nie znacie naprawdę dobrego filmu o wojnie w Korei 1950 - 1953 - TUTAJ oraz TUTAJ)

I znowu w stronę słońca

Jedno z ostatnich zadań - pomiary laserowe. Niestety nie miałem jak zrobić zdjęcia całego stanowiska

Drugi z tych trudnych punktów - znowu azymut i bez ścieżki, ale nie ma ciemności i mgły, więc jest prościej :)

Nasz ostatni punkt dzisiaj

No i komplet. Na ten moment brakuje nam już tylko jednego rajdu do złotej odznaki TROPICIELA - zaczynamy być weteranami tej imprezy... i nie planujemy przestać :D



Kategoria Rajd, SFA

Przez Wzgórza Strzelińskie...

  • DST 36.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2024 | dodano: 02.08.2024

Wycieczka w nieznane nam do tej pory Wzgórza Strzelińskie. Nocą ruszamy na TROPICIELA, ale skoro start mamy dopiero o północy, to dzień trzeba jakoś zaopiekować, prawda?
Lecimy zatem naszym standardowym klasykiem rajd lub wycieczka za dnia, a potem przejazd na Tropiciela. Tym razem wybór pada na miejsce, w które ciągle nie możemy dotrzeć, a niemal zawsze jest po drodze - Wzgórza Strzelińskie. No i powiem Wam, że zaskoczyła nas ilość atrakcji na tak małym terenie.
Nie udało się objechać całych, choć taki była plan, bo 15 min po przybyciu na miejsce spadł biblijny chyba potop połączony z gradem... dobrze, że zdążyliśmy pod wiatę, bo by nas po prostu zmyło. Ukradło nam to jednak prawie 3h z planowanej wyprawy, więc trzeba będzie tu jeszcze wrócić.
Niemniej, coś tam udało się zwiedzić po deszczu i tak jak mówię, liczba atrakcji naprawdę robi wrażenie. Lećmy ze zdjęciami :)
W drodze na Gromnik - po deszczu :)

Dobre miejsce na Geocache :)

Jest i Gromnik - zacna wieża widokowa :)

393m !!! Szaleństwo :D :D :D

Ale ruinki urokliwe :)


Atrakcje !!! jak ja kocham takie miejsca :D

W lesie deszczowym :)

W lesie gęstawym :D

W poszukiwaniu ruin kościoła!

A jest czego szukać!

Totalnie ukryte w gęstwinie i bez drogi do nich, ale doświadczenie orientalne procentuje :)

Robią wrażenie - idealne miejsce na punkt kontrolny!

Kolejne atrakcje :)

Wyrobiska, jaskinie i wnęki :)

Johann Wolfgang i jego skałka :)
czyli "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni".
"Chwilo trwaj, jesteś taka piękna..."


Szkodnik z lasu :D

Stromo!

Atrakcje !!!

Dobry ten niebieski, taki mało przejezdny :D Takie lubimy

Stromiej :D

Najstromiej :D

GarNeczek czy jakoś tak :D

"Always in motion Szkodnik is..."

Krzyżowe Dęby !!!


Atrakcje !!!

Dobry, techniczny...

...ZJAAAAAAZD :D

Jak pisałem, to nie był deszcz, to był potop i są miejsca gdzie jeszcze wody nie zeszły

"Witaj Zosieńko, otwórz okienko na wschodnią stronę..." (całość TUTAJ) - tzw. POGAŃSKI MŁYN !!!

Gęsto na tym szlaku :)

"...krętą ścieżką poprzez las" :)

Zachód słońca gdzieś nad Wzgórzami Strzelińskimi...


Kategoria SFA, Wycieczka

...nie pozostała nawet ALTANA

  • DST 101.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2024 | dodano: 26.12.2024

Altana (408m) to najwyższe wzniesienie województwa mazowieckiego. Byliśmy tam tylko raz (wtedy) łapiąc je "pod górny koniec" mapy Góry Świętokrzyskie. Tymczasem Wydawnictwo Compass wydało nową mapę "ZIEMIA RADOMSKA", która swym zasięgiem sięga wysoko ponad Altanę. Konkluzja jest prosta - nabywamy i objeżdżamy :)
Wyznaczamy na mapie ciekawe miejsce takie jak "DINOZAURY Z BORKOWIC" (jak widzimy na mapie taką nazwę - to to jest "must-see" dla nas). Do tego okaże się, że odkryjemy także kolejne (na naszej liście takowych) wysiedlone/opuszczone wsie - tym razem "zlikwidowane" w czasach słusznie minionych pod poligon, na którym ćwiczono walkę z tym "zgniłym zachodem"... Zlikwidowane tak doszczętnie, że po zburzonych domach to "...nie pozostała nawet ALTANA".
Do kolekcji wpadnie także Góra Krakowa :D

Wbijamy na wejściu :D

Historia jednego wiatrołomu...

i jego forsowania :)

Trochę mokre te szlaki...

Ciśniemy pod górkę

Pamięci powstań...

...oraz pacyfikacji podczas IIWW

Przez bezdroża

Czacha z dawny lat

Bardzo ładne epitafium

Są i DINUSIE :D

Przelot

Zaczynamy zdobywać nowe wieże widokowe nim skończą ich budowę - nic co wychodzi z ziemi się przed nami nie ukryje :D

GÓRA prosto z KRAKOWA :D

Budżetowa latarnia morska :D

Kolejne ciekawe miejsca

Trochę upiorna (ale przez to też klimatyczna) święta figurka

Znowu pełna przejezdność :D

Gdzieś w lesie... w poszukiwaniu wysiedlonych wsi

Czasem z buta, bo wchodzimy głęboko w las

Pamiątka nieistniejącej już wsi...

...gdzieś w zapomnianym miejscu (odnaleźliśmy 4 takie kamienie)

...ale dróg do nich nie było czasem wcale - mapa i azymut

OPEN FOREST HIGHWAY

Ludwinów, Kacprów, Eugeniów... oraz inne

Tak jak wspomniałem

Powrót przez skałki PIEKŁO (NIEKŁAŃ)

Jak zawsze po nocy, bo jeździ się do zachodu słońca... a potem zaczyna się wracać do auta :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Rudawska Wyrypa 2024

  • DST 160.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2024 | dodano: 20.12.2024

Nasz dłuższy urlop w Sudetach podczas tegorocznego weekendu majowego zaczynamy od RUDAWSKIEJ WYRYPY czyli 24-godzinnej poniewierki po Rudawach Janowickich, Górach Kaczawskich oraz innych wszelakich okolicznych pagórach. Kto nas choć trochę zna ten wie, że na Rudawską wbijamy regularnie jak ruska kukułka godzinę inwazji na kolektywny Zachód.
Tak wiem, że godzinę się wybija a nie wbija, ale jakoś tak pasowało mi to do narracji, a że słowa podobne, to zakładam że połapiecie się o co chodzi. Natomiast mówiąc o poprzednich edycjach, to jak ktoś nigdy nie widział relacji z poprzednich Wyryp, to może zaglądnąć TUTAJ (2017), TUTAJ (2018) czy TUTAJ (2019)...z roku 2020 wpisu nie ma, bo po świecie latały wtedy jakieś kulki z kolcami i ogólnie zrobiła się trochę niezdrowa atmosfera, a w późniejszych latach, zamiast w rajdzie to uczestniczyliśmy w specjalnej operacji" kryptonim "KOLANO", więc także relacji nie ma. Ciągle coś... jak to teraz piszą na mieście. Ciągle coś leci światłowodem... tak, coś na pewno, ale jednak nie relacja bo mieliśmy sporą przerwę. Można zatem powiedzieć, że jest to dla nas powrót... dobrze, że przynajmniej nie zza grobu. Inna sprawa, że na blogu relacja ta zostanie zapisana w miesiącu kwietniu 2024... a tak naprawdę piszę ją dopiero w drugiej połowie grudnia 2024. No bo CIĄGLE COŚ i jako tak weny nie było.
Spróbujmy zatem odtworzyć, chociaż częściowo, co się wtedy działo... Gotowi? Nie? Doskonale! My też nie, więc improwizujmy :P

Na planie krzyża... czyli "TRISTA TRIDTSAT TRI" :P
Łoooo, Panie... wytłumaczyć tytuł tego rozdziału i moje chore skojarzenia, czyli prace mojego schorowanego umysłu to będzie ciężko. No ale spróbujmy.
Po pierwsze mapy jakie dostajemy układają się w krzyż (dobrze, że nie żelazny...), co jest widoczne na zdjęciu poniżej. Mówiąc dyplomatycznie: "trasa będzie trudna i długa, więc krzyżyk na drogę"... mówiąc w wprost: "do przejechania jest w HUGE". Układamy to sobie jakoś i próbujemy zaplanować jakiś sensowny wariant. Robert i Aśka (niestrudzeni Organizatorzy Rudawskiej) nie pomagają, bo trzeba będzie zrobić po tej mapie dwie pętle. Nie można zbierać punktów jak leci, nawet jeśli będą blisko siebie bo karta startowa Wam na to nie pozwoli. Trzeba wybrać jedną z pętli, przejechać ją i dopiero potem wyjechać na pętle drugą. Pamiętacie, że jesteśmy w górach, prawda? No więc ogólnie, można to podsumować stwierdzeniem, że celem będzie nie tylko zapierdalać po pagórach przez 24 godziny, ale zapierdalać DWA RAZY po tych pagórach przez 24 godziny. Zacnie milordzie, prawda? :P
Próbujemy zatem zaplanować jakiś sensowny przejazd, ale nagle dostrzegam skalę mapy... 1:333 i to jest koniec. Kotwica na umyśle weszła jak ruska armia do Afganu w 79-tym... Przez cała noc, naprawdę przez całą noc, jadąc lub pchając rower pod górę będę nucił piosenkę "TRISTA TRIDTSAT TRI" (333). Zakładam, że to jest tak hermetyczne, że muszę to wyjaśnić, bo wiele osób nie ogarnie o czym teraz piszę. Może zauważyliście, że poszły już dwa nawiązania do ruskiej armii... nie bez przyczyny. Tylko uwaga - aby to wyjaśnić... no zrobi się trochę kontrowersyjnie, więc wrzućcie na luz przed czytaniem.
Kontekst: Ci którzy znają nas lepiej, wiedzą jak głęboko siedzimy w temacie obecnej wojny za naszą wschodnią granicą. Mimo że nie sposób przewidzieć, czy to wszystko nie skończy się Trzecią-Światową, to jeśli śledzicie na bieżąco zmiany linii frontu (ale tak naprawdę dokładnie), to nie sposób nie znać "piosenki" o tytule: "TRISTA TRIDTSAT TRI" czyli 333.
Jak zobaczyłem zatem skalę mapy, to po prostu aż mnie siekło... to tylko liczba, ale jednoznacznie kojarzy się ona z rosyjską artylerią.
Jest to komenda synchronizacji ostrzału artyleryjskiego z "Gradów" czy "Uraganów"... ostrzału służącego do wyburzania całych miast... kiedyś w Afganistanie, później Syrii a teraz na Ukrainie --> zobaczcie sobie koncert w Moskwie po ogłoszeniu aneksji obwodów. Tłum się bawi, a orkiestra gra "333"
Ogólnie tekst utworu  można streścić do stwierdzenia: wszyscy walimy ze wszystkiego przez cały czas. Wykonanie z angielskimi napisami, tłumaczeniem TUTAJ.
Wszyscy: ruski pariniok (Mobiki), ruski aficer, ruski huligan ("Sztorm Z")
Ze wszystkiego: "Grad", "Sołncepiok", "Smerch", "Iskander", "Uragan"
Przez cały czas: "333 od zmierzchu do świtu, od świtu do zmierzchu... za Rasiju Matuszku 333"
Inne fragmenty typu DRG czy WSU to zostawiam już Wam do samodzielnego rozszyfrowania. To dość łatwe w erze Google'a :P
Będąc fanem różnego rodzaju wojskowych pieśni i marszów, muszę przyznać że utwór mi się podoba... muzycznie... pod kątem prezentowanej w nim wschodniej mentalności i zapowidzi, nie podoba mi się wcale (dokładnie jak TEN... tu tekst też zabija).... Nie zmienia to faktu, że to "333" tak mi wjechało na psychę, że naprawdę całą noc będę podśpiewywał "333"... Szkodnika zacznie już to nawet trochę drażnić, że będziemy iść przez jakieś chaszcze, a ja będę nucił sobie "trista tridtsat tri... " Chociaż w sumie trochę ten utwór także i nas charakteryzuje na rajdach takich Rudawska.
Walimy wszystkim co mamy, przez cały czas, przez 24 godziny... przez rzeki, wąwozy i góry.
Cóż zrobić, Robert dała skalę 1:333... i zrobił mi noc "na muzycznie" :P

Mapa - wydanie krzyżowe :P



NA SKOPIEC !!!
Wiecie już zatem jak mija nam noc – na podśpiewywaniu piosenki ruskiej artylerii… natomiast co do trasy, to trzeba przyznać że już na etapie planowania, okazało się że bardzo mocno wpisuje się ona w nasze plany długo-weekendowe. Po Rudawskiej Wyrypie planujemy bowiem zostać na tydzień na Dolny Śląsku i przejechać czeską stronę Karkonoszy oraz KRAINĘ WYGASŁYCH WULKANÓW czyli Góry Kaczawskie, bo Compass wydał nową mapę tego terenu. Trzeba zatem ją objechać i sprawdzić – bierzemy na siebie tą misję. Nie pamiętam kiedy ostatnio byliśmy na Skopcu, czyli na najwyższym szczycie Kaczaw, to będzie z 8-10 lat jak nic, bo choć Dolny Śląsk odwiedzamy często, to jednak Skopiec nie bywał naszym pierwszym wyborem… a tu jeden z dzisiejszych punktów kontrolnych rajdu to właśnie ten szczyt.
Doskonale – wyprzedzamy oczekiwania Klienta! Będziemy na Skopcu wcześniej niż planowaliśmy… tyle że w nocy, bo start rajdu to północ. Tak też zaplanowaliśmy wariant przejazdu - ruszamy najpierw w Kaczawy, a Rudawy zostawiamy sobie na drugą cześć rajdu. Wyjeżdżamy zatem z Janowic Wielkich i przez ciemność kierujemy się w stronę Gór Kaczawskich… pamiętacie? „Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra…” a w tej nocy słychać tylko TRISTA TRIDTSAT TRI !!!

Nocny las wita nas słowami księdza Twardowskiego


...i ogromnymi ruinami folwarku. Fantastyczne miejsce na punkt kontrolny !!!


Drzewo sandałowe czyli… INTO THE BLUE
Przed Skopcem złapiemy punkt w ruinach starego folwarku – OGROMNYCH ruinach. Takie punkty kontrolne uwielbiamy. Zwłaszcza nocą robią niesamowite wrażenie. Stamtąd jesteśmy już na wypadkowej na Skopiec, ale przed nim natkniemy się na hmmm drzewo sandałowe. Ostatnie takie widziałem na poligonie w Centrum Szkolenia Siła Powietrznych, na którym po kursie podoficerskim wieszało się trampki (tak, te kultowe z „podaję strój na ZAPRAWĘ”). Gdy byliśmy tutaj ostatni raz, nie było tutaj tej instalacji… ej, to była kraina Konokowicza tu NIE BYŁO NICZEGO. Nawet drogi… bo dopiero ją budowali.
A teraz takie cuda. Niebieskie drzewo z wiszącymi butami. W sumie… nie ma do końca zdania czy to ładne czy nie.
Uwielbiam osobliwości w lesie (dziwne tabliczki z napisami, upiorne konstrukcje, rzeźby i inne takie leśne skarby) więc SUPER KLIMAT, ale czy artystycznie to ładne… na pewno uroku dodaje, że jest to pomalowane na niebiesko, bo to nietypowa kolorystyka dla drzew.
Nazwa też fajna: INTO THE BLUE i dobrze coś takiego zobaczyć, skoro już ktoś to tu postawił, ale nie mam do końca zdania czy sama rzeźba mi się podoba. Może jestem za głupi aby zrozumieć przesłanie.
Dla mnie postawił to DENDROFIL-SNEAKERhead. Ja tam nie wnikam w wasze fantazje i zachcianki, acz jak macie jakiś ciekawy fetysz to wyślijcie na priv… dla kolegi szukam.
Mimo, że punkt jest na Skopcu to obok jest Baraniec, który jest ponoć wyższy niż najwyższy szczyt Kaczaw – nie pytajcie, korona gór to jest tak pełna sprzeczności, że nie ma sensu tego roztrząsać (np. Góry Złote i ichnie Kowadło co ma poniżej  1000m, kiedy obok jest Postawna 1117 i Brusek też ponad 1000… tak, tak, powiecie że ma tam prowadzić znakowany szlak turystyczny. Tak jak NIE prowadzi na Wysoką Kopę w Izerach, która w koronie jakoś jest. Albo Kłodzka Góra vs Szeroka Kopa czy też pomiary Borowa vs Chełmiec… jedni mierzą górę z wieżą, drudzy… my mamy koronę zrobioną kilka razy już i zaliczone wszystkie podejrzane o najwyższość, więc kłóćcie się dalej o listę). My tymczasem dla sportu wbijamy także na Baraniec, bo TAK - bo warto, skoro już tu jesteśmy.
Chwilę później łapiemy punkt na Skopcu. Jest zacnie – piękna noc, a my znowu na jakimś szczycie i teraz kozacki zjazd na Wojcieszów.

Into the blue :P

SKOPIEC !!!


Into the darkness :)

A tam ławeczka :)

Świta

Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie...

Takie miejsca to my lubimy - śniadanie na trawie :D

Wstęgą szos, miedzą pól...

...krętą ścieżką poprzez las, po ten lampion, po ten lampion czerwony, skoro przyszedł na to czas" (parafraza - całość TUTAJ) :)

Nawigacja tunelowa :)

"Chodź pomaluj mój świat, na żółto i na niebiesko..." ale dołóż też "Zielone wzgórza nad..." KACZAWĄ :D :D :D


Dziury w mózgu…
No niestety, piszę te relację po ponad pół roku od imprezy więc ciężko mi pamiętać każdy szczegół wyprawy. Muszę się zatem oprzeć mocno o zdjęcia.
Jedno jest pewne, Robert chyba wziął sobie do serca, że lubimy ciekawe punkty kontrolne i nawalił ich na trasie ich naprawdę sporo. Odwiedzimy różne sztolnie/jaskinie/wyrobiska oraz fajne punkty widokowe. Takie trasy kochamy. Naprawdę ładna trasa w tym roku i mimo że w Rudawach byliśmy wiele razy, to nadal rajd rzucił nas w miejsca, w których nigdy wcześniej nie byliśmy! REWELACJA.
Nie obyło się także bez błędów nawigacyjnych. Ten który pamiętam, to punkt który miał być na skale na zboczu… nie pamiętam ile to miało być od drogi, ale załóżmy że ze 150 metrów. Przeszedłem prawie kilometr pod górę… wyszedłem na szczyt jakieś góry, patrzę na mapę. Przeszedłem o wiele poziomic za dużo, bo jak spojrzałem na mapę to lampion miał być bliżej drogi stokowej niż szczytu… a ja wlazłem na szczyt. To zabawne jak czasem lecimy pół rajdu jak po sznurku, od punktu do punktu, nawigacja level expert, potem nagle wtopa jak HUGE…. i w sumie nie wiemy dlaczego tak się stało. Przecież mapę odczytaliśmy dobrze: skała na zboczu. Czemu zatem wleźliśmy aż na szczyt… bo nie znaleźliśmy skały podczas podejścia… tej samej, tej ogromnej, z której ciężko będzie nam zejść, bo jest tak wielka i stroma…

Skała, którą przegapiliśmy...

Piękna, trochę dzika ścieżka

Ładna nazwa

Mokro!

"...świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi, wytrąciłaś mnie z równowagi"

Dobre drzewo na punkt :)


QUAD się na boku
Oooo… tą akcję pamiętam dobrze. Lecimy sobie szlakiem przez las, gdzieś za Kolorowymi Jeziorkami, a tu nagle quad… w konfiguracji nietypowej, można zobaczyć na zdjęciu. Kierowca do nas: z nieba mi spadacie, pomożecie mi go podnieść. No pomożemy, ale pytam czy nic Mu nie jest… bo gość nie ma kasku… i nie to, że go już ściągnął, nie jest ubrany jak typowy kierowca quada. Twierdzi, że jest OK tylko go cytuję „wyjebało na wyboju”. Fajnie to brzmi… Pan twierdzi że jechał 100 km na godzinę i go wyjebało. Pytam o ten wybój, a on pokazuje 5 cm „górkę” na szutrowej drodze. Mówi z dumą „O tutaj, tutaj”.
Hmmm… Pan chyba nie umie za bardzo jeździć… w to 100 km/h też nie wierzę, bo „przeturlikanie” się po lesie z taką prędkością grozi różnymi urazami, na przykład złamaniem jakieś ważnej kości… na przykład podstawy czaszki. Nie kwestionujemy jednak Pana osiągnięć i staramy się pomóc wytachać quad z powrotem na drogę. W trójkę to jest mega trudne… masakra, ale się uda. Na tyle, że będzie mógł podpiąć traktor jak tu wróci popołudniem i weźmie maszynę na hol. Pan jest mega wdzięczny za pomoc i zaprasza na wódkę. Mówimy OK, ale tylko jeśli pojedziemy po nią 100 km/h przez las na quadzie… chyba nie zrozumiał ironii bo mówi OK i zaprasza jak kiedyś jeszcze będziemy w okolicy… zaprasza na quady… pokaże nam jak się jeździ. Tak… na pewno zadzwonimy do Pana jak będziemy znowu w Rudawach. Na pewno.

Quad kładł się na boku :P


Niezmiennie pod górkę :)

Kamienna ławeczka - kultowe miejsce w Rudawach


Kiedy nawet BRUTE FORCE zawodzi :P
OOO... to też akcja, którą pamiętam. Poszukiwanie jednego punktu przez ponad godzinę, chyba nawet ponad półtorej... i finalnie go nie znaleźliśmy. Odmierzyliśmy się gdzie powinien być, wchodzimy w krzaki, a tam nic. No to opcja BRUTE FORCE czyli przeczesanie okolicznego lasu. Nie ma.
Powrót do drogi, odmierzenie się raz jeszcze i dzida w krzaki... nic. Ni HUGE'a... no to jeszcze raz, ale tym razem od drugiej strony lasu. Przedzieramy się przez wiatrołomy i nic... nigdzie nie ma lampionu. Dochodzą do nas inne ekipy i potwierdzają nasze czytanie mapy - wskazują to samo miejsce, w którym - także według nas - powinien wisieć lampion. Nic. Jeszcze raz, reset i razem idziemy po lampion. Nadal nic... w pewnym momencie mamy już 5 zespołów (łącznie z nami), które niemal karczują las. I to nie taki zwykły las bo obrodziło tu wiatrołomami... przedzieramy się przez podmokłe tereny i zwalone drzewa. Wszyscy mówią TUTAJ, a tutaj nie ma nic... no TA SCENA, Serio.
Finalnie wszyscy wpiszemy BPK (Brak Punktu Kontrolnego). Mogę komisyjnie stwierdzić, że jak 5 ekip mówi że lampionu tam nie było - albo to był błąd na mapie, błąd rozstawienia lub ktoś zabrał lampion. Wszystkie rzeczy czasem się dzieją. Niemniej dla nas BPK i kropka :)

To już inny punkt - ten którego nie bylo, nie będzie także na zdjęciach :D

Snow White :D (tutaj)

I znowu po nocy...

 ...w lesie :)

Jeden z naszych ostatnich punktów


To chyba tyle bo ciężko odtworzyć cały rajd po takim czasie, a nie lubię pisać relacji typu zaliczyliśmy 16-stkę, potem jedziemy na 20-stkę, a potem na 9-tkę. Ostatnie zdjęcie to co w lesie uwielbiam – osobliwości. Czyli leśna biblioteczka na szlaku. KAPITALNE. Kiedyś już tu byliśmy, ale zawsze niesamowicie cieszy nas takie miejsce.
Tegoroczna Rudawska miała piękną trasę. Dobrze tu wrócić po dłuższej przerwie spowodowanej najpierw pandemią a potem operacją kolan. Zostajemy w okolicy jeszcze kilka dni (do kolejnego weekendu) i atakujemy czeską stronę Karkonoszy oraz Kaczawskie Wulkany. Dobrze znowu być na Dolnym Śląsku

Leśna biblioteczka :)



Kategoria Rajd, SFA

Z biegiem Wiaru... przez Księstwo Arłamowskie

  • DST 33.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Dzień do "Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry", po kilku godzinach snu w samochodzie, ponownie ruszamy w bezkresy Księstwa Arłamowskiego (kiedyś już Wam o tych ziemiach pisałem - TUTAJ). Tym razem ruszamy jedziemy z biegiem Wiaru, aby później zahaczyć (ponownie) o Hotel Arłamów oraz totalnie dziki pagór KANASIN. 
Dzikie, dzikie tereny. Pisałem Wam o tym w relacji z Jaszczura... tutejsze polany są niebezpieczne. Dwa dni szwendania się po Galicyjskich Pagórach i 3 złapane gumy. Ten wynik mówi chyba sam za siebie. Pagóry na które nie wiedzie żadna droga a i ze ścieżką ciężko... Dzikie, dzikie tereny. I Wiar... piękna rzeka. Вігор Wihor... красива річка

Into the wild...

Вігор Wihor...

Pusto tutaj...

Uphill battle begins...

Czarna krew ziemi...

The battle continues...

Można dostać młotem :P

Słonny smak gór...

Podejście pod Kanasin - początek

Podejście pod Kanasin - środek

Podejście pod Kanasin - nadal środek...

Szlak jest... droga niekoniecznie

KANASIN - szczyt

Ruszamy w dół...

Bywa ciężko...

Bywa dziko...

Niebezpieczne polany...

Ślady dawnych dni...

Klimatyczny mostek...

Watch your step...

Nawet bardziej... watch your steps. Mostek, który przekraczaliśmy noc wcześniej, na Jaszczurze... tropiąc punkty kontrolne.


Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Galicyjskie Pagóry

  • DST 52.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2024 | dodano: 19.05.2024

Jaszczur/Chaszczur. Naprawdę! "Spytajcie Andrzeja, daję słowo nie kłamię..." (parafraza TEGO). To był naprawdę dziki Jaszczur… pełen chaszczy, kolców i walki z terenem. Nierównej walki... z nierównym terenem, bo to były pagóry. Galicyjskie pagóry. Zapraszam zatem na opowieść o naszej poniewierce… zarówno - właśnie po tychże pagórach Pogórza Przemyskiego, jak i rubieżach „Księstwa Arłamowskiego.
Na wstępie, powiedziałbym też, że to piękna klamra kompozycyjna… ale w sumie nie wiem czy taka znowu piękna. Klamra na pewno, czy piękna – to już dyskusyjne. Klamra na pasku być jednak musi, bo wtedy bardziej boli jak soczyście siądzie Wam na plerach. Mlaśnie! Pamiętajcie tylko kabel od żelazka jest lepszy w te klocki… a skoro już mowa o tym, to Andrzej znowu wyruszył z nami w trasę. No ale po kolei, wróćmy na razie do klamry.
Rok – w zasadzie mija równy rok od momentu kiedy dałem się namówić na podniesienie własnej wartości (i masy!) poprzez włożenie śruby w kolano… OK, gdyby spojrzeć po aptekarsku to brakuje tygodnia i pełna rocznica od operacji, to będzie RUDAWSKA WYRYPA 2024… też ostro, bo tam jest planowana trasa rowerowa 200 km.
Niemniej, mam wrażenie pewnej klamry kompozycyjnej, bo ostatnim rajdem przed operacją był "Jaszczur – Łemko Combat" w Beskidzie Niskim, a teraz… około 12 księżyców później… znowu wracamy na Jaszczura i to ponownie we wschodnie rubieże naszego kraju. Tym razem w „Galicyjskie Pagóry”.
Owszem, to nie jest może pierwszy Jaszczur po operacji bo już na jesieni 2023 udało się wybrać na edycje: „Saint Cross” oraz niesamowitą „Złoto-Zlaty”, ale jednak… jakaś tam symbolika dla mnie występuje, a inna sprawa że ja lubię doszukiwać się takich powiązań.

Dzisiejszy plan zabaw

Pierwszy punkt kontrolny rajdu


"Galicja była magiczna, absolutnie owiana słodką pajęczyną ponadnaturalności, która wraz z deszczem obmywała ludzi i zaklęte w czasie budynki" (TUTAJ)
Galicyjskie Pagóry. Tereny przedeptane przez dzielnego wojaka Szwejka czy też ogólnie armię Austro-Węgier... Tereny skrywające przez nami jeszcze wiele tajemnic.Tymczasem...
Malo wraca do pandemicznych schematów organizując „NnN” czyli NIEmaraton na NIEorientację… innymi słowy nie podaje gdzie zlokalizowana jest baza rajdu, a rzuca tylko kilka wskazówek. Na ich podstawie trzeba przyjechać w wytypowane miejsce i zrobić sobie tam selfie. Jeśli zdjęcie rzeczywiście będzie zrobione w miarę dobrym miejscu, to podeśle Ci On wtedy pełne dane dotyczące lokalizacji bazy… a jeśli nie, no cóż – pojeździsz sobie sam w innym tereny (zdarzyło się już takie coś… szczęśliwie nie nam, ale z tego co wiem, to na jednym „NnN” już się to  zdarzyło… i to nie był to błąd o 3 wioski, ale inne województwo…).
My jednak jesteśmy zabezpieczeni na taką ewentualność – bierzemy ze sobą mapę Compass’u „Pogórze Przemyskie”. Jak nie znajdziemy bazy to sobie jakąś wycieczkę po okolicy sami zrobimy. Nie damy się terroryzować Jaszczurowi :P
Otrzymane wskazówki przedstawiają profil wysokościowy czyli pokazują jak kształtuje się droga do bazy, wychodząc z jakieś doliny. Przeglądając mapę Compass’u wytypujemy lokację: pagór ŁYSA i powiem Wam, że będziemy naprawdę blisko dokładnego trafienia… no ale nie uprzedzajmy faktów.
Na razie budzik dzwoni o 3 w nocy, a kilka minut po 4-tej ruszamy w drogę. Trzeba mieć trochę zapasu na szukanie tej cholernej bazy...
Po drodze, już na autostradzie A4 dołączy do nas Andrzej. Powiedziałbym, że był to idealny timing spotkania bo "zjechaliśmy się" tuż przed zjazdem/ślimakiem… ale w praktyce był to kompletny przypadek, bo w praktyce umówiliśmy się już na miejscu.. tzn. na jakimś tam miejscu (dokładnie to w okolicy Birczy) bo dokładnego położenia bazy jeszcze przecież nie znamy…
Finalnie, po korespondencji zdjęciowo-lokalizacyjnej odnajdziemy bazę – szczyt góry Chomińskie (468m). Łysa jest górą w zasadzie obok, więc nie trzeba było dużo nadrabiać aby znaleźć się we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Malo rozbił namiot tuż przy wieży widokowej i to stamtąd wyruszymy w teren. Taka ciekawostka: tuż przy wieży znajduje się pomnik, upamiętniający tragiczną bitwę Wojsk Polskich z 1939 roku tzw. bitwę na Wzgórzu Chomińskim lub bitwę obronną pod Birczą… i okaże się on pierwszym punktem kontrolnym rajdu.
Ruszamy!

Szkodnik na taktycznym pieńku obserwacyjnym :D

Miś :D

Zaczyna się...

Kurwiu :D Zabrakło KURWIU
Drzewa przemówiły :D


W punkt! Kontrolny... bez dojazdu :D


"Lecz jedno to co miałem, mocne jak wóda swojska
to mądrość pewna, którą dał mi kolega z wojska
Jak kończą się naboje, to się zakłada bagnet,
gdy się kupuje furę, to tylko PUSSY MAGNET"
(całość TUTAJ) :D :D :D
Czyli zaczynamy testy naszych nowych napędów, a mnie właśnie założyli złoty łańcuch.
Pasuje Wam złoty łańcuch na kasecie – to nawet lepsze niż takowy na szyi. Ciekawe czy foczki na to lecą :D... byle nie miśki, bo tutaj to można w lesie niedźwiadka spotkać. 
Sprzęt przeszedł gruntowny przegląd i remont tuż przed Jaszczurem, bo nasze poprzednie napędy były już w dramatyczny stanie. Można by się zastanawiać czemu akurat przed Jaszczurem, tam się przecież głównie pcha i spaceruje z rowerem. No właśnie! Brać nowy napęd od razu na zużycie, to zawsze żal. Sami chyba wiecie, że pierwsza rysa boli najbardziej, a tutaj nam to nie grozi – wiele przecież nie pojeździmy. A tak naprawdę, tak po prostu wyszło.
Popatrzcie na to z drugiej strony, przejdę się po lesie, poświecę złotem sarnowatym (sarniawym?) i jeleniowatym po oczach, a co! Niech widzą bogactwo i przepych… dosłownie, czaicie bazę przePYCH… podPYCH… i tak dalej, i tak dalej. Wciąż dalej… bo pchania to będzie po horyzont.
Dobra, tyle o sprzęcie, pora ruszać w trasę… jeszcze tylko ciepłe słowo od Malo na drogę (nie, nie będzie to „KALORYFER”). Będzie to…

Pussy Magnet - 12 karatów :D

Przepych :D

Nadal przepych :)

Wąwoziada :)

Wąwoziada 2 :)


„Macie przejebane...”

To cytat z Organizatora, bo na odprawie okazuje się, że trasa TNP-50 to nie będzie „Trasa NIE-piesza”, ale raczej „TRASA NAPRAWDĘ PRZEJEBANA”. Co gorsza zapowiedzi nie będą odbiegać jakoś znaczenie od rzeczywistości, bo okaże się, że będzie to jeden z najdzikszych Jaszczurów, w jakich będziemy uczestniczyć. Owszem, Jaszczury bywają najdzikszymi rajdami wśród rajdów, w których uczestniczymy - tak z założenia, ale ta edycja postanowiła sięgnąć po nowe standardy… albo ich zupełny brak. Wszystko zależy z jakiej perspektywy spojrzycie na to zagadnienie i jaką metrykę przyłożycie. A pomyśleć, że bywały i takie Jaszczury, na których robiliśmy komplet punktów kontrolnych… tym razem nam to jednak nie zagrozi.
Z samej mapy, która - jak zawsze - jest raczej poglądowym spojrzeniem na teren niż jego dokładnym odwzorowaniem, nie wynika wprost z czym się dzisiaj spotkamy… a będzie to w zasadzie całkowity brak dróg. Tzn, źle powiedziałem… jakieś drogi się zdarzą, niektóre nawet dość dobre, ale będą biegnąć tak, że nie będzie nam się opłacać nimi podążać wcale… k***a, nawet 50 metrów… naprawdę!! Wszystkie dobre i akceptowalne drogi będziemy tylko przecinać. Będzie zatem chwila na spojrzenie z tęsknotą w lewo i prawo, zachwycenie się linią traktu… i znowu w las na dziko…
Co więcej lasy pogórza będą zawalone wiatrołomami, a błota będzie po kolana… skutecznie nas to spowolni w naszym noszeniu rowerów…
Jak ktoś włóczył się szlakami pogórzy, ten wie jak bardzo nie-turystyczne bywają to tereny (i dobrze, bo to oznacza, że nadal są dzikie)… ale po 15 godzinach „w dziczy” bywa, że macie po prostu dość :P

Nasza droga :P


Klasyk :P

Rypiemy dalej :P

Wariant czarny... ale tak szczerze, to innego w zasadzie nie ma (nie przy tej mapie, bo po prostu nie ma na niej podane jak to objechać)


A w lesie – jak to w lesie
Raz się jedzie, raz się niesie…

Dobra - zdjęcia znaczenie wyprzedziły relację, ale co tam nadrobimy :P
Wyjeżdżamy z bazy przez wielką zieloną polanę i wjeżdżamy w las. Tam nasza droga w zasadzie od razu się kończy – mówię o tej dość słabej ścieżce, która na mapie prowadzi w kierunku punktów kontrolnych. Zaczynamy zatem od chaszczowania, nie wiedząc jeszcze, że dziś to cały dzień tak będzie wyglądał…
Próbujemy ustalić położenie tzw. LOP’ki (linii obowiązkowego przejścia), na której znajdą się ukryte dwa lampiony. Linią tą jest oczywiście… przebieg wąwozu, więc zostawiamy rowery na krawędzi tego parowu i zaczynamy go przeszukiwać „brute-force’em”.
Stowarzysze wyrastają jak po deszczu, mamiąc i kusząc „weź mnie”, ale pilnujemy mapy. Towarzyszy nam tutaj Marcin G, który Jaszczury zwykł robić z buta. Tempo mamy podobne, ale finalnie będzie On szybszy. Idzie bowiem dalej po odnalezieniu punktu kontrolnego – nie musi wracać po rower.
Teraz dużą część opowieści można streścić w następujący sposób:
- znajdujemy dobrą drogę HURRAA
- jej kierunek jest kompletnie nam nie pasujący
- przecinamy ją zatem (nie) bez żalu…
- ryjemy dalej jakimiś zachaszczonymi przecinkami lub nawet bez nich
To jest jakaś paranoja, że w zasadzie – w pierwszej fazie rajdu – nie będziemy trafiać na żadne drogi, których kierunek byłby chociaż trochę nam pasujący.
Co ciekawe zmieni się to w drugiej części rajdu, ale obecnie to mamy tylko chaszcz, krzor, błoto, wiatrołom. Zapętl… powtórz. Noch ajn-mal, otra vez, egen...
A gdy przez moment wydaje się, że teren stał się spoko bo macie trawy, to zaraz dostajecie FONETYCZNE ostrzeżenie: mlask, chlup, śluuurp… i już wiecie, że trzeba uważać aby się nie uzależnić, bo chodzenie po bagnach wciąga.
Dzikie tereny Pogórza Przemyskiego to też ogromne zielone polany – do jednej z nich przedzieramy się bez drogi przez jakieś 20 min! Szkodnik zahartowany w bojach, rzuci czasem tylko „zaklęciem mocnego słowa” i będzie chaszczował dalej. Widać, że wziął sobie kiedyś do serca radę z tytułu tego rozdziału, którą można także sparafrazować do stwierdzenia, że „jeśli brutalna siła nie działa, to oznacza że używasz jej za mało”. Fajny ten Szkodnik, zacny i renomowany - mało jest niewiast, które tak targałyby ze mną rower po chaszczach za jakąś kartką na drzewie... doceniam to bardzo :)
Wyłamujemy sobie zatem drogę przez krzory i wiatrołomy trójosobową tyralierą: Szkodnik, Andrzej i ja.
Polana jest tzw. wysoko-wartościowym celem (high-value target) bo w jej okolicy znajdują się aż 4 punkty kontrole. Dwa poniżej na jakiś rozejściach strumieni, jeden to mega zarośnięta ambona w której trzeba policzyć szczebli, a ostatni to szczyt góry… na który nie prowadzi żadne ścieżka. Będzie gęsto… bardzo gęsto. Ukryjemy zatem rowery w gąszczu i pójdziemy po lampion pieszo. Polany te są przepiękne, ale także niebezpieczne. Za dnia tego zagrożenia uda się unikać, ale w nocy już nie – mianowicie zaczynają na nich, z ziemi, wyrastać jakieś pochodne tarniny lub inne chuj-Wi-co… nie znam się na botanice. To coś ma mega twarde gałęzie i kolce, wjechanie na to – to jest murowany flak. Nawet nasze grube opony nie wytrzymają takiego strzału z kolca.
Wspomniana polana...

przecinana w poprzek :)

Szukając rozwidlenia strumieni

Rowery ukryte/porzucone idziemy na szczyt. Jakby ktoś pytał, to rowery KIEROWNICAMI są ustawione W STRONĘ szczytu :P

Jest i jakiś szlak :D

Kolejne polany

Mówcie co chcecie, ale dla mnie piękne ujęcie :D
Szkoda tylko że "się zlicowali", ale to jest zdjęcie z partyzanta, podczas zjazdu


Brute force w akcji :)

"Czerez ritchku, czerez haji..." (całość TUTAJ)

Nasza droga :P

Znowu CZEREZ RICZKU, chodź sporo było W POPRZEK RICZKU :D

Wojna Światowa odcisnęła piętno na tych terenach... a nikt nie wiedział, że kiedyś zostanie nazwana PIERWSZĄ...

Kapliczka świętego lampionu :)

Przeprawiamy się przez kopiące ogrodzenia :P

Znowu klasyk...

W poszukiwaniu (udanym!) kolejnego lampionu :P

Taaaa....


Kolacja pod lasem… pójdzie jak po sznurku :P
Mijają kolejne godziny, słońce chyli się już ku zachodowi, a u nas bez zmian – chaszczujemy po kolejnych lidarach, za kolejnym lampionami, ale jakby trochę mniej! Od popołudnia zaczęły występować tu jakieś drogi, ścieżki, które umożliwiają chociaż trochę jazdy. Nie wiem, nie znam się, może wszelakie drogi wychodzą na żer dopiero popołudniami… rano ich nie było.
W nogach mamy też już trochę przewyższeń (znaczenie przekroczyliśmy już 1000) bo tu ciągle góra – dół, góra – dół. Tak, przez dół rozumiem także wąwóz czy debrzę do spenetrowania w poszukiwaniu lampionu.
Tuż po zachodzenie słońca, góra na którą podchodzimy wydaje się nie kończyć (Szybenica)… mimo, że ma tylko około 500 m npm. Masakra to jest podpych… ale polana z widokiem na szycie, to coś pięknego. Ostatnie promienie słońca jeszcze tu padają, więc to idealny moment na kolację. Rozkładamy się z popasem i zastanawiamy co my robimy z własnym życiem…rypiemy się przez nieprzebieżne lasy w poszukiwaniu kartek na drzewie. Jeśli przyszło by to wyjaśnić jakieś pozaziemskiej cywilizacji, to przecież "tego się nie da wytłumaczyć"...
Zakładamy lampki, bo „Ciemności kryją ziemię”. Teraz zrobi się naprawdę ciekawie bo będzie jeszcze trudniej nawigacyjnie…
Niemniej, zjazd polaną już w ciemnościach (gdyż zeszło nam na ucztowaniu), to jest bajka. Ach, to musi z dołu pięknie wyglądać - jest już ciemno, ale jeszcze nie na tyle aby nie odróżnić nieba od pagóra (pagór jest ciemniejszy). Jak ktoś zatem by nas obserwował, to będzie widział światła sunące po stoku – ta polana, jako jedna z nielicznych nie ma kolczastych pułapek, wiec zjeżdża się super. Bajer! Natomiast jedno z pierwszy zadań po zmroku to odnalezienie starej dzwonnicy. Nie dość, że można do niej wejść – co nie jest takie oczywiste w przypadku zabytków, to wisi w niej sznur, którego długość musimy zmierzyć. Kapitalne zadanie!

Reper na szczycie :)

Na Rozstaju Przemyśl co robisz :P

Kolacja pod lasem :)

Zrobiło się ciemno

Ach, ile razy jeszcze będę to cytował - pewnie tyle ile razy będziemy jeździć po nocy.

"We found an untrodden path
And followed it down
The moon in the sky
Like a dislodged crown

I told her that the moon
Was a magical thing
It shone gold in the winter
And silver in spring..."
(całość TUTAJ)


Prince(ss) of Persia czyli brakuje tylko szkieletu na "moście"
Lecimy dalej – znowu podmokła ścieżka, która doprowadza do kolejnej polany, a tam przedziwna ale kapitalna konstrukcja. Pomost prowadzący na drzewo. Most przypomina mi moje traumy z dzieciństwa! Walczyliście kiedyś ze kościotrupem/szkieletem na takim moście, który w każdej chwili mógł się załamać? (Prince of Persia 2 - TUTAJ). Ile godzin próbowało się to przejść, jak ja się bałem kościanego... horror, a teraz, w środku nocy, w środku ciemnego lasu, spotykacie podobną konstrukcję do swoich dziecięcych koszmarów. Niesamowity klimat.
A mówiąc o Prince of Persia, jak widzę Szkodnika na moście to wychodzi mi, że nie Prince a Princess... i to będzie koniec dla mojej zwichrowanej psychiki... natychmiast wczesa mi się niemiecki „szlagier” PRINZESSIN i będę go sobie nucił już do końca rajdu :P 
Będziemy jechać przez polany, przez pagóry, przez las, a ja jak zapętlony: "Ich weiß nicht, was mich an dir so reizt (Prinzessin!), Vielleicht, weil du mit deinen Reizen geizt? Ist das nur Spott
(Prinzessin) Oder ist das Hohn (Prinzessin)...?" :D
Strzeż się Szkieletu, Szkodniku - On tu gdzieś jest, wiem o tym!


"Moje mocne 'wierzę tylko w to co ma sens', traci na znaczeniu w ciemnym lesie o 3 w nocy...
Wierzę w to co widziałem, a widziałem armię upiorów maszerującą rzeką..." (
cytat - luźno - za "Pan Lodowego Ogrodu")
Noc już głęboka a my nadal w lesie. Trzymamy się czerwonego szlaku, którego przebieg – mimo że nie jest zaznaczony na naszej mapie – całkiem fajnie wpasowuje się w marszrutę pomiędzy punktami kontrolnymi. Jednakże w pewnym momencie dostrzegam strzałkę w bok na drzewie… i to taką dość wyraźną. Wskazuje ona całkiem niezłą ścieżkę i podaje informację 100 metrów.
Nie podaje jednak co będzie za te 100 metrów. Pytam moich towarzyszy naszej dzisiejszej poniewierki: „sprawdzimy?”. Niezbyt zainteresowani, ale mnie zaintrygowała ta strzałka… zwłaszcza, że jest dość wyraźna i.. krzywa, więc widać, że nie była narysowana przez leśnika czy kogoś z „obsługi lasów”. Ktoś ewidentnie chce nam coś pokazać… mówię „poczekajcie, sprawdzę”. Basia i Andrzej są nawet zadowoleni z takiego obrotu spraw - zrobią sobie w tym czasie mała przerwę. Zostawiam rower i ruszam z czołówką na głowie głębiej w las.
Ścieżka jest wąska i dość kręta, ale dobrze przetarta, przypomina trochę rowerowy „singiel”. Podążam za jej biegiem i chwilę później znajduję… GRÓB. Trochę tego się spodziewałem, ale kompletnie nie spodziewałem się tego co na nim znajdę… tabliczka na krzyżu mówi „JESTEM W STUDNI”. A obok grobu znajduje się studnia… NO HARDCORE klimat się właśnie zrobił… pamiętajcie, że jesteśmy w środku lasu i w nocy. Studnia jest dość spora, wyłożona kamieniami… podejść i zaglądnąć?
Co znajdę w studni „tylko to co zabiorę ze sobą” czy wręcz przeciwnie, na przykład fankę filmu „Ring, która powie że czuje się trochę samotna i abym wpadł tam do niej… ogarniacie, WPADŁ. To jest słowo klucz.
Zrobiła się atmosfera, którą najlepiej przybliża cytat z „Pana Lodowego Ogrodu, który jest tytułem tego rozdziału. W takich chwilach to nim zaglądnę do studni, to miałbym ochotę – tak profilaktycznie, tak na „dobry wieczór” – wrzucić do niej jakiś egzotyczny owoc, najlepiej bez zawleczki. Albo może to będzie lepszy pomysł, posłuchać rady majora Pluta i delegować to zadanie: Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy, do mnie komenda batalionu należy, Ryków - miły przyjacielu, Ty jesteś zuch na Szpady, wyjdź Ty, bracie Ryków... wiesz co, wyślemy kogo z naszych poruczników”
A tak na zimno: czy historia opisana na tablicy jest prawdziwa? Może być, to są tereny na których dokonywały się zbrodnie lat 40-stych, ale może to też być propagandowa legenda. Tego pewnie się już nie dowiemy, ale dziwi mnie, że Malo nie dał tutaj punktu. To jest miejsce typowo Jaszczurowe.

Grubo...

Kolejny mega klimat... nie idź do koni, jeśli chcesz żyć, tak?
Znowu mi się coś wczesuje -->

"Don't go by the river if you love your wife
'Cause you'll make that girl a widow
And you'll cause her pain and strife
Hell, if you go by the riverside
You'll lose your l-l-l-l-life...!"
(całość TUTAJ)

Kolejne klimatyczne miejsce - ruiny dzwonnicy po dawnej cerkwi


Trójnóg nocą... a nocą pękają opony
Wędrujemy dalej, nocą przez lasy pagórza. Noc jest niesamowita, naprawdę niesamowita a my podchodzimy pod kolejny szczyt - KOPYSTAŃSKĘ.
Niesamowite miejsce, a nocą - przy tym księżycu dzisiaj - robi jeszcze większe wrażenie.
No niestety, w ciemności nie unikniemy spotkania z kolczastym przyjacielem. Rozora mi on zalotnie koło… niby nic nowego, przecież to nie pierwsza guma, no ale jest noc, a opona to jest jedno błoto. Aby wymienić dętkę i mieć jako taką pewność, że nie napcham wraz z nią do opony jakiegoś syfu, to najpierw muszę tą oponę odczyścić. Powiem Wam, chyba z 15 minut mi zeszło – liczba centisztoksów była naprawdę wysoka, gęstość także nie mała. Niedawno, na Liszkorze, dymałem sobie o zachodzie słońca, teraz dymam sobie w nocy… no żyć, nie umierać. Powiem Wam więcej – trochę uprzedzając fakty – jako że w niedzielę, jeszcze pojeździliśmy sobie po tych terenach (po złapaniu kilku godzin snu w samochodzie)… to nie była to jedyna guma w ten weekend. Łącznie trzy! Ja przód i tył, Basia przód. Dzikie tereny, po prostu dzikie. 3 gumy w dwa dni – ja wiem, że to nijak nie zbliża się do naszego rekordu (6-ciu na jednym rajdzie – weź mi k***a, nie przypominaj – TUTAJ), ale jednak to mocny, naprawdę mocny wynik.

Szkodnik z trójnogiem

Serwis 24/7


Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie 
KONA ? :P :P :P
Dorzuć do ogniska drzew, utul mnie w ramionach
(klasyk TUTAJ)
Ale się romantycznie zrobiło, co? Uprawiamy przecież tzw. kolarstwo romantyczne – bez ścigania się, ale za to przez chaszcze. Czego nie rozumiesz ?
A tak serio, to docieramy pomału do bazy czyli do namiotu pod wieżą, przy której pali się ognisko. Jest grubo po 2-gie w nocy, prawie 3:00. To był hardcore’owy dzień. Jeden z dzikszych Jaszczurów w naszej karierze orientacyjnej, ale bardzo nam się podobał. Jesteśmy wytyrani, sponiewierani i srogo wybatożeni, ale także zadowoleni. Fajny klimat aby na końcu rajdu usiąść przy ognisku. Oj, jakoś dawno nie było okazji…
Koniec kwietnia, Pogórze, lód skuwa szyby samochodów w okolicy bazy (duży spadek temperatury w nocy nastąpił), jest 3:30 w nocy, a Ty siedzisz przy ogniu i dokładasz aby nie zgasło… to był piękny, ale i trudny rajd.
A w niedzielę rano… no dobrze, przedpołudniem bo trzeba to odespać (w aucie), ruszymy na dzikie trakty Księstwa Arłamowskiego, no ale to już kolejna z naszych opowieści…
„Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła, po oddziale nie śladu, ni znaku, tylko łańcuch w oddali gdzieś gra” (parafraza TEGO)
Nasza jaszczurowa karta

"Tu księżyc pełni straż... " To był piękny rajd i piękna noc!



Kategoria Rajd, SFA

Dupnik Nad Przepaściami :)

  • DST 41.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Czując lekki niedosyt po wczorajszej "Wiosennej HALE", wybieramy się w Dolinki aby jeszcze trochę się wyjeździć. Jako, że nie sprawdziliśmy prognozy pogody, to deszcz także trochę się wyjeździł... po nas :P
Ale i tak było fajnie... bo świat po deszczu, lśniący wodą w pojawiającym się ponownie słońcu, ma swój niepowtarzalny klimat. Mała popołudniowa wycieczka bo tylko 41 km, ale pękło prawie 1000 przewyższeń... Dolinki, po prostu Dolinki :)
Jak zawsze, częściej w górę niż w przód :P

Cel
: Skała DUPNIK oraz pola nad Sułoszową, przez które biegnie czerwony Szlak Orlich Gniazd (fragment ten nazywa się "Nad przepaściami")

Szkodnik wychodzi na wyższy poziom :P

W przelocie :)

Two-face tree :D

Zielono :)

Punkt kontrolny naszego KORNO, kilka lat temu - Grób Kaprala Konrada Winklera

Pod górkę :)

Zielone drogi :)

DUPNIK (nazwa skały) i jaskinia, która się tam znajduje

Nasze ścieżki :)

Piękna wstęga drogi - w kierunku czerwonego szlaku

No i zaczęło dość mocno napierać deszczem

Mokro :)

Nawet bardzo mokro :)

Piękna droga :)

Nad przepaściami i pod drzewem :)

Równiutko :D

Droga jest celem :)

SIMBA! SIMBA! :D :D :D



Kategoria SFA, Wycieczka