CZARNA setka po ZIELONYM Śląsku
-
DST
92.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie zrobiliśmy zatem małego fragmentu zaplanowanej trasy, ale w zasadzie udało się nam objechać wszystko "na sucho". Chociaż to nie jest najlepsze określenie, ale o tym za moment - najpierw dwa słowa o samej wyprawie.
Czemu "Czarna"? No by przyjeżdżamy - trasa projektowana pod nas!
Z Magdą i Mateuszem nie widzieliśmy się naprawdę długo... zbyt długo, bo ostatni raz to chyba na Himalajskiej Grze Terenowej, jeszcze przed początkiem pandemii. Parę tygodni temu udało nam się umówić na 17 lipca na specyficzną wyprawę: Mateusz miał zaplanować trasę około 100 km po okolicach Rudy Śląskiej i Zabrza, tak aby pokazać nam inne ZIELONE oblicze Śląską. Owszem jest ono nam jakoś znane z różnych RAJDÓW KATOWICE (2017, 2018, 2019), Sosnowieckiego Rajdu Przygodowego, Wiosny z Kompasem, czy też Tropiciela 17, ale były to głównie okolice Lasów Murckowskich i tereny zielone Chorzowa. Tym razem - jak wspomniałem wcześniej - Mateusz zabierze nas głównie po Rudzie i Zabrzu.
Mamy zatem zapisaną w kalendarzu datę 17 lipca, a sami wiecie jak czasem ciężko zgrać się terminowo na takie wyprawy, żadne zatem GRADY, pioruny i inne takie nie mogą nas zatrzymać (acz nie ukrywam, że taki GRAD BM-21 z załączone linka to niejedną armię już zatrzymał... jest w tej broni coś hipnotyzująco-fascynującego... tak długo jak nie jest skierowana przeciw Wam...btw, fragment od 1:30 tego filmiku jest niesamowity...ale UWAGA filmik na własne ryzyko, bo są tam sceny realnego ostrzału miast w Syrii czy na Ukrainie).
Porzucając jednak moje chore fascynacje i wracając do głównego nurtu narracji, to jest tak jak mówię: umówiliśmy się na 17 lipca, więc najwyżej nam doleje, trudno - nie ma opcji abyśmy to przekładali, bo znowu będzie to przełożyć o 2-3 miesiące. Ruszamy zatem z rana do Rudy Śląskiej, trochę zaklinając deszcz, który ma się pojawić w ciągu dnia.
Już na miejscu odpalamy maszyny i ruszamy z Magdą i Mateuszem w okoliczne lasy.
To ciekawe doświadczenie, abstrahując od tego że super było się zobaczyć po (zbyt) długiej przerwie... mówię tutaj o tym, że nie mam mapy na kierownicy. Nie nawiguję, nie prowadzę... mogę wygodnie jechać za kimś. Prawie zapomniałem jak to jest :)
Tak szczerze, to na wszelki wypadek mam mapę Śląska w skali 1:100 000 w plecaku jakby nas Pacan gdzieś zgubił :P
(Tak wiem, że jest nawigacja Google... i co z tego? To ma być argument aby nie brać mapy?)
W planach dzisiejszej wyprawy mamy nie tylko lasy, ale także HAŁDY !!!
Niby Ruda (Śląska) a jednak zielono :)

Mój plecak jest równie czysty jak ten Basi...

Bunkier z (makabryczną) historią. Można poczytać o niej TUTAJ.
Tak bardzo - w oderwaniu od samych okoliczności tragedii - chciałbym zauważyć, że goście raczej nie mieli pojęcia o samej ideologii jako takiej.
Już widzę, że czytali dzieło życia LaVey'a albo słuchali wykładów Alistera Crowley'a... na pewno znali je na pamięć, ech... może nie będę drążył tematu, ale zabija mnie zasłanianie się ideologią, której nie rozumie się tak zupełnie. Jakby ktoś chciał wiedzieć więcej o czym mówię, to zapraszam do (ostrożnej...) lektury TEGO i potem może podyskutować trochę "głębiej" :)

Martwy las w wodzie zawsze na propsie:)

Nasi dzisiejsi Przewodnicy :)

Atakujemy jedną z hałd :)

Zjazd z hałdy

Zaczynają się księżycowe klimaty hałdy :)

Czarne złoto :)

Po czarnej ziemi :)

Klimat jak prawie jak Hałdy mają ślipia... tzw. "Wzgórza mają oczy" (klasyk tej historii był autorstwa samego Wes'a Craven'a w 1977)

No jest klimat, sami chyba przyznacie :)

A to już kolejny punkt kontrolny na naszej trasie - gdzieś w Zabrzu :)

UWAGA - będzie hermetycznie, bardzo. Popatrzcie na zdjęcie poniżej... tak wiem ja ma paranoję, ale ja widzę przed oczami to:
"Took the short way in
The long route back, Convoy 92
Bury, Gleaves and Ingham leading
Tankers to the west...(...)
...Gleaves led the convoy into the hornet's nest"
Nawet wskażę Wam, który to "Gleaves" , a który to "Ingham". Jak podzielacie moją paranoję to TUTAJ całość.

Kiedy zabraknie mostów :)

Szkodnik sporządza raport nadzoru budowlanego ("coś Wam upitoliło rurkę...")

I znowu atakujemy hałdę :)

Nie obyło się bez klasyki :)

Na krawędzi :)

Zielone drogi przez cały dzień

Gdzieś w Chorzowie :)

Pogoda się udało, trochę popadało ale tak naprawdę to niemal niezauważalnie bo... mieliśmy tropiki. Wilgotność chyba z 90%... roślinność plugawa (czyli ta niższa niż 800m npm) robiła atmosferę niemal dżungli...
ALE i tak było bardzo miło. Dziękujemy za wyprawę i polecamy się na przyszłość. Do setki brakło kilku kilometrów ale to nie szkodzi, nazwa zapodana przez Mateusza jest zacna.
"CZARNA setka po ZIELONYM Śląsku " - z naszej strony jest FULLY APPROVED :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Leśna szkoła nawigacji "PRZEZ KRZORY"
-
DST
12.00km
-
Aktywność Wędrówka
Do nauki nawigacji trzeba podchodzić SYSTEMatycznie (DAMN... to było tak suche i hermetyczne, że nie dość że rów z wodą wysechł, to go jeszcze zakręciło... w kierunku zachodnim...).
A na koniec najbardziej znany kopiec w Krakowie zrobiony w stylu alpejskim, bez bazy wysuniętej i aklimatyzacji, aby zobaczyć nocna panoramę Krakowa :)
Rodzina zORIENTowana w dobrym kierunku :)


Wąwoziada 2021 :)


Typowe kadry nawigacyjne - kompas na szyi i mapa w ręku :)

Pierwszy punkt kontrolny...

Zdarza się czasem chodzić drogami... wiem, że to passe, ale jednak czasem się nam zdarza


Co masz w 4-tym?

Noc nas zastała a my... w lesie :)


Kategoria Wycieczka
Rajd HAWRAN 2021
-
DST
90.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dlaczego jednak powiedziałem, że "niemal"... bo, jak genialne nie byłby wszystkie edycje Hawrana, to Organizatorzy: Magda, Maciej i Piotr potrafili jednak sprawić, abyśmy na jeden Hawran nie dotarli. To niesamowite bo naprawdę trzeba się nieźle postarać, aby tak spaprać sprawę. Byliśmy pod wrażeniem... negatywnym, ale jednak wrażeniem :D
Pierwsza edycja Hawrana to była Rotunda, Radocyna i Przełęcz Małastowska (jeśli nic Wam nie mówią te nazwy... to trudno, ja widziałem się z wtedy moim przyjacielem Wierchem Wirchnem).
Druga edycja to Dziamera, Szweja, studnia pasterska i zdjęcie dekady jeśli chodzi o ilość błota (chociaż jazda rzeką to też było coś!).
Trzecia edycja Hawrana, odwołana jak nasza Siła KORNOlisa przez pandemię, finalnie odbywała się w terminie... (NOOOOOOO....) naszego ukochanego Jaszczura (edycja "Graniczna Przełęcz"). W zasadzie jedynego rajdu, który mógłby nas powstrzymać przez przyjazdem na Hawrana.
BLUŻNIERSTWO, HEREZJA.... Pokryć Hawrna z Jaszczurem. Takich Organizatorów, to ze świecą szukać... świecą, pochodnią i tłumem rozwścieczonych wieśniaków ("wójcie dajcie grabie, idziemy na nich cała wsią" - parafraza TEGO). Tacy Organizatorzy to najprawdziwszy skarb, tylko ich zakopać w ogródku... są jak kryształ, załamują nawet światło...
Oczywiście, nabijam się teraz - bo sami wiemy jak ciężko trafić w termin rajdu pasujący wszystkim (przez ciężko rozumiem... że się nie da)... życie to sztuka wyboru, ale w takich chwilach moje serce płacze. Hawran jeszcze miałby szansę, przyciągnąć nas Beskidem Niskiem, gdyby Jaszczur odbywał się gdzieś "na płaskim", ale odbywał się w... Beskidzie Niskiem (szach-mat, k***a, kurtyna, oklaski...). No nic, Panie Kot, przykro mi jak psu, ale NI CHU CHU - JA nie przyjadę... :P
Tym sposobem mimo, że chciało nam się płakać, to na trzecią edycję Hawrana w 2020 nie dotarliśmy - taki kolejny smuteczek, jaki można dołożyć sobie do roku 2020.
Tyle tytułem wstępu... w tym roku wracamy na Hawrans, tak więc "czy Wam się to podoba czy nie, Aramisy są nadal wśród żywych" (parafraz słów Thanosa z KOMIKSU, nie filmu!, "The Infinity war"). Gotowi? No to jedziemy z relacją.
Formuła F...8 czyli tryb awaryjny
Jak ktoś pamięta to F8 to był tryb awaryjny w starszych edycjach Windows'a i taki też tryb musimy odpalić w dzień rajdu. Na czwartą Hawrana ostrzymy sobie bowiem mapniki od wielu tygodni i nawet budzik dzwoniący o 3:45 (jak ja kocham soboty...) nie jest w stanie nam popsuć humoru. Los jednak próbuje popsuć nam nie tyle humor co plany, bo mamy problem z wyjazdem. Piątkowe nawałnice zalały nasz podziemny garaż i trzeba przenieść auto przez wiatrołomy, które wpłynęły przez główną bramę, a do tego mamy jakiś dziwny problem w samym już sektorze automotive. Pojawia się jakiś dziwny tryb pracy naszego SFA-(Orient)Panzerkampfwagen. Niby wszystko działa jak powinno, ale coś jest jednak nie do końca w porządku i wolałbym nie robić 300 km w takim trybie... Owocuje to koniecznością szybkiego przepakowania się do naszej drugiej maszyny - nierajdowej, nieprzystosowanej do wożenia naszych Bestii (wozi bowiem broń białą w ilościach co najmniej niepokojących...). To trochę karkołomne, bo musimy rozłożyć rowery i jakoś je upchać... kosztuje nas to wszystko 40 min straty, co powoduje że możemy realnie, a nawet mocno spóźnić się na rajd. Wstyd przez Ryśkiem... tzn. Andrzejem, bo czeka On już na nas w bazie
Muszę zatem oprócz trybu awaryjnego odpalić także tryb formuły, czyli mamy hybrydę F8 i F1. Szkodniczek mówimy mi tylko "szczyt, dno, prawo, hopa, 70...", a ja lecę na Piorunkę (tam jest baza rajdu). Docieramy na styk - pamiętajcie, że jak się rozkłada rowery, to aby wystartować w rajdzie, trzeba je jeszcze złożyć. No jesteśmy po prostu na styk, ale udało się.
(Dla purystów i nieogarów piekielnych, tak wiem że pomieszałem w tej koncepcji Formułę 1 i WRC, alw wyścig F1 i tryb F8 idealnie wpasowują się w opowieść... tak więc chociaż zwykle nie odpowiadam na zaczepki, to kamieniem rzucić mogę, jak się ktoś będzie za bardzo czepiał...:P).
Krowi LEVEL w DIABLO naprawdę istnieje !!!
Zdążyliśmy na odprawę. Ufff... nie było to łatwe, ale zdążyliśmy. Przypinamy numery startowe na numery z przed tygodnia - z BikeOrientu. .
Wiedz, że jak nakładasz kolejny numer startowy na stary numer startowy, to jest naprawdę nieźle bo to oznacza, że Szatan się Tobą... a nie czekaj, to nie ta opowieść, oznacza to, że rajdy wróciły i zaczynają pojawiać się w częstotliwości większej niż nasze możliwości (i chęci) sprzątania. Jest GIT!
Na odprawie dowiemy się, ze w ostatniej chwili wypadł z mapy jeden punkt kontrolny. Zajęły go krowy... i nie ma możliwości do niego dotrzeć. No bez kitu...
Krowy oponowały tereny, tak że nie idzie się tam dostać? Ja już gdzieś o tym czytałem... poświęcałem, za dzieciaka, noce aby odnaleźć wejście do Krowiego Level'u w DIABLO i nigdy się to nie udało... a trzeba było po prostu przyjechać w Beskid Niski. Mamy zakaz zbliżania się do terenów opanowanych przez Rogatych, bo możemy nie wyjść cało z tego spotkania. Obczajcie linka powyżej, to będziecie wiedzieć, co Organizatorzy mieli na myśli. Ja się zastosuję, Krowi Level to nie przelewki!
Leniwe z nas buły - nawet nie ściągnęliśmy nawet numerów z ostatniego Bike Orientu :)

Szkodnik kreśli nasz dzisiejszy wariant, który będzie oczywiście inny od realnego przejazdu. Zawsze tak jest :)

Zastraszona ludność lokalna na malowidłach uwiecznia potwory z Krowiego Levelu... jest ostro!

Park Krajobrazowy Beskidu... ŚLISKIEGO
Ruszamy w teren. Zaczynamy oczywiście od sakramenckiego podjazdu... cóż by nie. Dziś wszędzie będzie pod górkę...
Drogi po wczorajszych ulewach to jedno błoto. Gdy kończy się asfalt albo szuter to zaczyna się niezła ślizgawka na błocie i korzeniach.
Okorowane gałęzie na zjazdach dostarczają niezapomnianych wrażeń, gdy lecimy mniej lub bardziej (mniej...) kontrolowanym poślizgiem. Z opon lecą hektolitry błota (tak hektolitry, a nie tony, bo wszystko jeszcze bardzo mokre i nie jest "stężałe" błoto... tak wiem, robię teraz klasyfikację błota po jego gęstości, to chore... ale uwierzcie, że liczba centistoksów jest piekielnie istotnym parametrem określającym błoto).
Na zdjęciu nasz pierwszy punkt kontrolny i jeden z wielu błotnistych podjazdów.
Trzeba uważać, bo będzie dziś miejscami bardzo ślisko na szlaku... i poza nim.
Leśne przygody Szkodnika :)

Dymamy po górkę :)

"Za cerkwią drzyjcie na dziko, na wprost..."
Tako rzecze... no właśnie, nie Zaratrusta!... a sam Organizator. Tako rzecze Organizator.
Nasz drugi punkt jest na skraju zagajnika nad cerkwią... czytaj, w cholerę NAD cerkwią. Mieliśmy drzeć na wprost, to się słuchamy komendy.
Drzemy na wprost... w pewnym momencie jednak ukrywamy rowery między drzewami, bo nie ma sensu tego z nimi podchodzić.
Kawał drogi polem... ale wchodzimy na lampion po prostu idealnie. Jako, że nie prowadziły tu żadne drogi, to była to w sumie cenna wskazówka na odprawie.
"Na wprost" to na wprost :)

Rowery zostały pod widocznym po lewej drzewem, a my z buta pod (nielichą) górkę

Zdefiniuj WIELODROGĘ czyli dyskusja o liczba urojonych...
Znowu podjazd... masakra. Ledwie co pchamy tak stromo. Według mapy mamy dotrzeć do skrzyżowania, ale ktoś za moimi plecami rzuca, że można to miejsce nazwać wielodrogą. O! Podoba mi się to określenie. Pytam zatem o definicję wielodrogi. Zaczynają mówić, że można by to określić jako "dla n większego od dwóch...".
Protestuję! Jak tam można zaczynać definicję. Amatorszczyzna! To byłaby w miarę jasna definicja - lepiej podać, że "dla każdego n należącego do M, które określone jest na zbiorze..." - tak będzie to brzmiało bardziej PRO, nie?
...i tak układamy sobie definicję wielodrogi, spierając się na jakich liczbach powinno określone być to "n" i pchając sobie wesoło pod górką.
W naszej dyskusji dochodzimy o liczb zespolonych -- nota bene, jak nie znacie to łapcie FANTASTYCZNĄ seria, tłumaczącą znaczenie i genezę liczba zespolonych. Polecam gorąco.
Ja mam też swoją własną interpretację liczb:
- liczny naturalne: ile mam ciastek
- liczny całkowite ujemne: ile ciastek jestem winny Szkodnikowi
- liczby urojone: ile ciastek Szkodnik sobie upierd***ł, że jestem Mu winny :P
Takie to mamy wesołe rozmówki, pchając rowery pod jakieś zbocze o chorym nachyleniu... za jakąś kartką na drzewie.
Co ja robię z własnym życiem :)
Realny spór o definicję wielodrogi

Wielodroga, tak?... na razie to zaczyna nam zanikać ta jedno-droga jaką tu mamy.

Miało być płytko, miałem przejechać...

Na WOJENNEJ (790m) ścieżce czyli niebieski szlak
Niebieski jest boski !!! Rewelacyjny. Jedno błoto, ale patrzę obiektywnie, chodzi mi o normalne warunki - szlak fantastycznie przejezdny, idealny na rower. To, że dzisiaj jest bagnem to tylko pochodna (czyli limes przy h zbieżnym do zera z F od x zero + h minus F od x zero, wszystko dzielone przez h), ulewy która tu przeszła. W inny dzień było by tu super... tzn i tak jest super, ale jednak wolałbym trochę bardziej suche warunki, bo maszyn są niesamowicie ubłocone. Zdjęcie powyżej pokazuje, że dało się nieźle utknąć "w" drodze.... Aż żal patrzeć na rowery. Wojenna (790m) to góra którą trawersujemy w poszukiwaniu kolejnych punktów kontrolnych. Znamy trochę te tereny bo dymaliśmy tu KIEDYŚ ze Szkodnikiem na wakacjach, w drodze na Kozie Żebro, takie na żółtym szlaku - nie mylić z Kozim Żebrem na Głównym Beskidzkim, to inne Kozie Żebro.
Jak ktoś by chciał zobaczyć tamtą wyprawę to TUTAJ - polecam pierwsze zdjęcie... DAMN, ale mnie teraz nostalgia złapała, to były czasy kiedy jeszcze żył Santa.
Piękne maszyny teraz mamy, naprawdę piękne, ale tamta Bestia też miała rogatą duszę i ma szczególne miejsce w mojej pamięci.
Po grząskiej trawce :)

Mlask, mlask, mlask...

Więcej mlask, mlask, mlask...

Tak wyglądamy :)

Droga Szkodnika, droga Andrzeja...
Docieramy do punktu nazwanego "Korzenie". W praktyce jest to potężny i stromy wąwóz. Szkodnik lubi takie miejsca i rzuca się na lampion jak komornik na telewizor.
Ściana po której trzeba zejść jest jednak bardzo stroma i tak w połowie zejścia, Basia zauważa że zejście tędy jest nie do końca realne... wyjście z powrotem do góry także nie wchodzi już w rachubę. Pięknie... Szkodnik odnalazł lokalny mini Żleb Drege'a. i utknął. Próbuję przyjść Mu z (dosłownie) pomocną dłonią, ale nie zdążę.
Nasze spojrzenia się spotykają - zupełnie jak w końcówce tej kultowej sceny.
Przed brutalnym zadziałaniem grawitacji Szkodnik zdąży zadać pytanie "daleko mam do ziemi"... co byście odpowiedzieli, na tak zadane pytanie?
Prawdę, że hmmmm W HUGE... czy zapodać białe kłamstewko "nie lękaj się, to będzie chwila" (choć tak naprawdę będzie to tzw. spadek swobodny, którego prędkość końcowa, czyli taka tuż przed uderzeniem ciała o ziemię, wyraża się wzorem V = pierwiastek z 2 gie ha... a skoro znamy już prędkość, to możemy szybko policzyć iż czas spadku to pierwiastek z 2 ha przez gie... ).
Czy będzie zatem to chwila, to tak naprawdę to rozbija się to o wartość h... acz tym razem to Szkodnik raczej rozbije się o dno wąwozu.
Pamiętajcie samo spadanie jest bezbolesne, tylko to lądowanie...
Tak oto Szkodnik wybrał drogę, która stanie się legendą tego wąwozu, a Andrzej obszedł wąwóz dookoła i wszedł do niego w całkiem cywilizowany sposób. Co kto lubi :)
Free-fall za 3, 2, 1...

Rewelacyjne miejsce na punkt kontrolny !!

Orient Express zmierza na "3 przekaźniki"
3 przekaźniki to pewna umowna nazwa... jak coś ma maszt, słup, wieżę (niewidokową) na szycie, to dla mnie jest to roboczo przekaźnik i tyle.
Jakoś tak zagęszczają się nam ekipy i zaczynamy poruszać się większą grupą. Robi się taki Orient Express, którego kolejnym przystankiem ma być punkt kontrolny zlokalizowany pod szczytem z 3-ma przekaźnikami. Wariant dojazdu do tego miejsca wybraliśmy zadziwiająco przejezdny... ale nie do końca optymalnym pod kątem przewyższeń. Wspinamy się szlakiem tak, że wszyscy zaczynają mieć dość... jedziemy w piątkę, a nikt się nie odzywa. Podjazd z cyklu "każdy umiera w samotności".
Masakra... okaże się, że trzeba było jechać od zachodu. Mielibyśmy masakra podjazd ale pod przekaźniki, a jadąc od wschodu mamy masakra podjazd na przełęcz WYSOKO nad przekaźnikami... o żesz... zrobiliśmy sobie trochę poziomic dla sportu. Zjazd był owszem wypass bajer, ale sam trawers Chełmu (780m) był ciężki...
Od samych przekaźników azymutujemy się na lampion, bo dróg prowadzących do punktu kontrolnego nie ma.
To trzeci z trzech tzw. punktów specjalnych, które zdobyte oznaczają, że nasz limit czasu na trasę wzrasta o 30 min.
To niby niewiele, ale zawsze coś, zwłaszcza że jesteśmy niemal pod Grybowem, więc do bazy mamy kawał drogi.
Zostało nam trochę ponad 2,5 godziny (już po doliczeniu tego extra czasu) - pora zacząć zmierzać w stronę bazy, łapiąc do drodze co się da.
Uwielbiam takie drogi :)

The Darkness enters the Darkness... The Ghost is leading the way :)

Orient Express, stacja STARY KAMIENIOŁOM. Dziurkujemy właśnie nasze bilety :)

Dzieci się nie bije, dzieci się nie bije...
Powtarzam sobie to w kółko. Coraz szybciej, coraz częściej... każde powtórzenie tej kwestii w mojej głowie, sprawia że nie up****łem Mu jego (głowy)... z kręgosłupem. Czuję się jak bohater... uratowałem Mu życie chyba ze 30 razy... gdyż tyle razy udało mi się powstrzymać żądzę mordu. Arggghhh... co za zło, za moment się nie powstrzymam, a jak mnie potem zapytacie "jak mogłeś urwać Mu głowę", to odpowiem "jak to jak? Dwa razy do przodu, dół, FIRE".
Jeśli zastanawiacie się o co chodzi, to już tłumaczę. Podczas poszukiwania jednego z punktów kontrolnych natknęliśmy się na chłopaczka (level 10-12), który podbił do nas na rowerze, zainteresowany co my właściwie robimy. Początek był klasyczny: pytania o mapę, pytania o punkty kontrolne, o zawody jako takie... jako, że był na rowerze, to do jednego z lampionów podjechał z nami. Ciężko było utrzymać Mu tempo przelotu, więc pojechał do domu.... i wrócił na motorynce. I wtedy sytuacja zaczęła się zaogniać... zaczął z nami jechać cały czas, zadając pytania (spoko) i dając złote rady, które zaczęły nas straszliwie wybijać z rytmu nawigacji...
- Mówiliście, że jedziecie na Florynkę, no to w lewo teraz
- Nie, bo musimy najpierw odnaleźć dąb na polanie
- Znam tą polanę, tam jeździmy z moimi kolegami (pokazuje nam losową polanę, których tu tysiąc... oczywiście to nie jest polana, na której jest dąb z lampionem PK)
- Nie, to nie jest dobry kierunek... (nadal próbujemy być mili)
- Teraz prosto?
- Sekunda, muszę sprawdzić na mapie
- Prosto, prosto, tam jest polana
- To też nie ta...
- Ale tam jest polana!!
- I świetnie, ale...
- Skręcacie w prawo, a mówiliście że na Florynkę jedziecie , powinniście skręcić w lewo...
...a silnik w motorynce WRRRR WRRR WRRRRR... No żesz k***a, jakże niesamowicie głośna jest ta maszyna.
Hałas taki, że nie idzie się skupić i zastanowić jak powinniśmy jechać. Do tego ciągłe "złote rady". Mylimy drogi... w takich warunkach to nie problem i błędnie zjeżdżamy spory kawałek nie tam gdzie potrzeba... grrrrr musimy wracać strasznie stromym podjazdem... a nasz towarzysz ciśnie obok na nas na tym swoim motorku i opowiada, że "na tej polanie to oni jeżdżą po zmroku quad'ami, a teraz powinniśmy skręcić w lewo..."
Grrrr.... zaraz go rozszarpię, ugotuję i pożrę !!!
Nadal staram się - jak mogę - aby nie być niemiły czy opryskliwy, to tylko dziecko... KTÓRE ZARAZ ZGINIE !!!! ARGHHH....
A motorynka WRRR... WRRRR.... ----> Taka sytuacja
Moja cierpliwość wystawiona zostaje na nielichą próbę...
To jeszcze zdjęcie z przekaźników (na ostatnim planie).

We are THE BLACK WATER
Udało się... lampion odnaleziony. Dziecko zgubiło się po drodze. Przysięgam, to był wypadek! Najstraszliwsza śmierć pod kombajnem, jaką w życiu widziałem... 30 razy go maszyna przypadkiem przejechała. Wzdłuż, wszerz, po skosie... niepojęty jaki wypadek. I te ptaki, co rozrzuciły mięso po polanie, i te psy które porwały kawałki kości... i jeszcze ten napalm, którym się oblał nim wpadł pod kombajn. I ten przypadkowy myśliwy... biedny chłopak wszedł na linię strzału... 4 razy. I te kule przebiły pojemnik z napalmem... i potem wpadł pod ten kombajn. Tak było! Nie kłamię!!
... ale ta cisza. Ta błoga cisza. Ta możliwość spokojnej nawigacji i zastanowienia się jak powinniśmy jechać. To naprawdę było konieczne... tzn. nieuniknione, nie dało się tego wypadku uniknąć. Naprawdę!
Zjeżdżamy żółtym szlakiem po błocie. Zaczyna nas bardzo gonić czas. Mamy około godziny do limitu, niby niemało ale do bazy jest spory kawałek... i to w pagórkowatym terenie, a chcielibyśmy zebrać jeszcze co najmniej 1 punkt. Żółty sprowadza nas na sam dół... do rzeki. Nie ma mostu. Wychodzę na najbliższy, dość wysoki kamerdolec na brzegu. Mostu niet w zasięgu wzroku. Cholera... no nic, no to wariant CZARNY - targamy wpław przez rzekę. Będzie zatem nie tylko CZARNY, ale i MOKRY. Niczym najemnicy z BLACK WATER :D
Smaczku dodaje fakt, że rzeka nazywa się Biała. Biała Rzeka vs Wariant Czarny... plan niczym forsowanie Nysy Łużyckiej w 45-tym.
... mamy nadzieję, że nam uda się przejść przez wodę bez większych strat w ludziach i sprzęcie. Nurt jest dość wartki, ale głębokość w najgłębszym miejscu "tylko" do polowy ud - powinno się udać. Rower na ramię i ruszam. Basia będzie mieć trochę problemów, bo jest niższa i nurt prawie porwie jej rower. Będzie krzyczeć aby jej pomóc, a ja będę krzyczał żeby się nie ruszała, bo zdjęcie się rozmaże :)
Andrzejowi rzeka także niemal zabrała rower, bo Mu się zsunął z ramienia wprost w fale.
To była ostra przeprawa :D
Jak to mówią o nas w kuluarach "nie pier***limy się w tańcu" :D :D :D

Walka z prądem :)

"Nie licząc dni, godzin, lat, nie licząc zysków ani strat..." (klasyk --> TUTAJ) czyli thinking INSIDE the (Black) BOX
No dni liczyć nie mamy jak, bo tyle czasu nam nie zostało. Godziny już bardziej, acz została na cała jedna do końca limitu czasowego. To bardzo mało... będzie morderczy "finisz". Czyli u nas po staremu, acz finisze w tak pagórzystym terenie to będzie masakra.
Przedarliśmy się przez rzekę i teraz lecimy całkiem dobrą drogą do szosy na Piorunkę. Mamy do przejechania koło 8 km... mając w nogach cały dzisiejszy rajd, a przed nami niejedna góra na drodze do bazy. To będzie bolało.
Odpalam kopyto i cisnę ile jeszcze zostało sił w nogach. Utrzymanie prędkości 22-25 km/h na drodze 1-2% pod górę, po całym dniu zmagań w górach jest... k****wsko ciężkie. Nogi palą żywym ogniem więc staram się sięgnąć po pomoc do moich obsesji i paranoi czyli wracam myślą do "Batman: Knighfall" - komiksu który ukształtował moją zwichrowaną psychikę. Jedna z najważniejszych historii z uniwersum DC. Kto nie czytał, ten nie zrozumie poniższego tekstu... Czarne pudełko. "Zaakceptuj ból. Przyjmij go i schowaj do małego czarnego pudełka. Odłóż go w najdalsze zakamarki swojego umysłu. Na później." i cokolwiek robisz, nie otwieraj teraz tego pudełka.
Szkodnik ledwie się trzyma, ale walczy dzielnie... z trudem trzyma się na kole. Ja redukuję myśli do jednej... Zamknij ból w małym czarnym pudełku i schowaj je w najciemniejszych zakamarkach umysłu... odłóż na później, na inną chwilę. Teraz Ci jest niepotrzebne... kładę się na kierownicy i dociskam wieczko czarnego pudełka. Staram się po prostu kręcić ile sił zostało w nogach i powtarzam sobie, że dopóki wieczko jest zamknięte, to bólu nie ma. Pudełko chce niemal eksplodować, ale przytrzymuję je mentalnie z całych sił i spycham je głębiej w ciemność... na później. Nie otwieraj go, nie teraz...
To zawsze działa... czy z maską szermierczą na twarzy w najcięższych walkach, czy z mapą na kierownicy... małe, czarne pudełko. Dopóki jest zamknięte, ból mnie nie zatrzyma.
Lecimy morderczy finisz... "tak bywało nieraz"
Oprócz walki do ostatniej sekundy mamy także wyliczony bilans zysków i strat. Pojedziemy nie bezpośrednio na bazę, mimo że czasu zostało nam kilka minut, ale na jeszcze jeden punkt. Wydawać mogło by się to niedorzeczne, ale bilans jest policzony skrupulatnie. Każde rozpoczęte 5 min spóźnienia, to utrata 1 punktu... a przejeżdżając tym wariantem zbierzemy także pkt 21... który jest warty 2 punkty przeliczeniowe. Względem wariantu oczywistego przelotu, da nam to 10 dodatkowych minut. Lampion doda nam 2 punkty, więc spóźnienie do 10 min pozwoli nam wyjść na zero względem tego co mamy teraz. Skręcamy po lampion. Strategia, taktyka, elastyczność dowodzenia... to jest klucz.
Bezdrożami :)

Do bazy wpadniemy 6 min po podstawowym limicie czasu (ale w limicie spóźnień) - karą za 6 min jest -2 pkt, ale pokazujemy 21-jkę. Kara redukuje się do zera. O to chodziło. To było genialne posunięcie.

Kategoria Rajd, SFA
Wieża na Szpilówce
-
DST
14.00km
-
Aktywność Wędrówka
Doprowadzi nas tam szlak "w kolorze nadziei". Ktoś złośliwy mógłby rzec, nadziei że uda nam się tam dotrzeć, no ale nie jest przecież aż tak źle :D
Wręcz przeciwnie - wyprawa z założenia miała być łatwa, prosta i przyjemna. I taka też była, acz musiał pojawić się na niej tzw. "wariant czarny", czyli darcie w poprzek przez stromy jar.
W naszym slangu jest to poruszanie się na tzw. rympał.
My chyba po prostu inaczej już nie umiemy.... a może po prostu nie chcemy.
Tak czy siak, zapowiada się że to początek pewnego większego przedsięwzięcia/projektu i takich wypraw będzie więcej.
W praktyce oznacza to, że gdzieś pomiędzy jednym czy drugim rajdem, ruszymy na pogórza, w góry i do lasów (knieje, puszcze i bory).

"Thousands of feet march to the beat, tt's an army in despair, knee-deep in mud (...) what is the price of the mile?" (cytat STĄD)

Jest i cel - obiekt strategiczny do obserwacji widnokręgu

Przygotowanie do szturmu :)

Zaczynamy rozpoznanie walką :)

"The way is made clear when viewed from above" (to ta KLASYKA)

Down we go :)

Jak nie jest pod górę, to wszyscy szczęśliwi :)

A Wy macie już swoją eko-fotkę?

Jak to było Sun Tzu? "...into the deepest valleys", tak?

No ale z "the deepest valleys" czasem trzeba też wyjść :)

Każdy sposób jest dobry :)

Mimo wszystko uśmiechnięci... trochę to podejrzane :)

Takie małe zagęszczenie poziomic :)

Kategoria Wycieczka
Bike Orient - Kozów
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rower zrobiony "żyleta" - po prostu płynie i to w ciszy! Jak ktoś nie wie czemu to takie ważne, to odsyłam do relacji z Grassora. Było już źle, naprawdę źle.
Teraz mam zupełnie nowy napęd, świeżutkie łożyska... no więc na rajdzie ma padać deszcz, tak aby te wszystkie piękne i błyszczące elementy od razu poszły w błoto oraz piach z wodą... Jakie życie bywa czasem okrutnie złośliwie i wredne. No jasne, nikt nas do startu nie zmusza, ale cholera stęskniliśmy się ze rajdami przez ostatnie pandemiczne zawirowania. Ostatnia Silesia to było jak z marchwi wstanie (po 3 dniach jakiegoś zgona agrarnego), więc ciągnie nas na ten Bike Orient niesamowicie. Wiecie jak to jest być na głodzie... głodzie nawigacji.
Odprawa naszej trasy jest o7:45, a mamy koło 2 godzin drogi i potrzeba chociaż chwili aby ściągnąć z auta rowery i się zarejestrować... pobudka 3:45. Nie ma zmiłuj... trzeba wrócić w do typowych sobót z przed czasu ogólnoświatowej pandemii. Historia jak na poniższym obrazku:

Do bazy docieramy kilka minut po 7:00 - nie na styk,a wręcz ze sporym zapasem czasowym... aż jestem zaskoczony. Ale nie przyzwyczajajcie się, to przypadek :P
Baza znajduje się w siedzibie ONZ (OSP, Pacanie, OSP - Basia)...
Kiedy pomału przygotowujemy się do startu, zaczyna padać deszcz. Basia wzrusza ramionami i mówi "planowo - przestanie o 11:00". Ja wzruszam ramionami i myślę "k***a..." - ja naprawdę mogę moknąć, przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz dopierniczy nam deszczem, ale czemu na mój NOWY NAPĘD? Wiecie jak to jest... pierwsza rysa boli najbardziej. Wszystko działa, wyregulowane, łańcuch płynie po zębatkach... zaraz będzie pływał w syfie bo dowalę tam z tonę piasku i zaleję wszystko hektolitrami wody....
Jeśli prognozy nie kłamały czeka nas 3 godziny jazdy w ulewie, a potem ma być już ładniej.
Szkodnik tymczasem załapuje się na wywiad do lokalnej TV --> można go zobaczyć TUTAJ.
Tak więc, chwila dla mediów i ruszamy :D :D :D
Dobre, ukradzione, oficjalne zdjęcie zrobione przez Organizatorów

Hmmm nie znam tego protokołu komunikacji: RS-233, RS-422, RS-485 owszem ale 435.... ciekawe jak tu lecą sygnały? To też jest full duplex?

"Wielka sława to żart" :D

Od czego byście zaczęli?

W lesie deszczowym...
...leje naprawdę zacnie. Lało już konkretnie gdy składaliśmy mapę na mapniku i wyjeżdżaliśmy z bazy. W lesie wszystko już przyjemnie mokre, a najlepsze są okorowane gałęzie i konary. Jesteśmy świadkami kilku spektakularnych gleb niektórych zawodników. Szczęśliwie nami to tylko trochę pomiota od lewej do prawej na wąskiej ścieżce, ale obejdzie się bez driftu ryjem po błocie. Już pierwsze dwa punkty kontrolne pokazują nam, że nie będzie dziś łatwo... drogi w lesie często nie zgadzają się z mapą, po prostu zarosły roślinnością plugawą, jakże popularną na terenach poniżej 700-800 m npm. Punkty także nie są proste nawigacyjnie, mam wrażenie że Piotr (Organizator) lekko "zdziczał" :D, bo do niektórych lampionów po prostu nie ma dojazdu. Trzeba drzeć przez krzory na szagę.
Natomiast jak wpadamy na dobre leśne drogi, to jedziemy po jednym błocie. Woda leje się z nieba na głowę i z pod kół prosto w ryja. Piach i woda... piach i woda. Mój biedny, nowy napęd. Basia mnie pociesza, że w serwisie mówili, mi że skoro korba jest stara to nowy łańcuch musi się lekko dotrzeć do tylnych zębatek... w takich warunkach to dotrze się to ekspresem. Piach z wodą to rzeźbi jak nie powiem co w czym :)
Las iście deszczowy :)

Widzenie tunelowe :)

Piach i woda... wszystko już totalnie przemoczone

Parszywa 11-stka
Zaliczamy przed chwilą 8-mkę przy starym cmentarzu cholerycznym i postanawiamy pojechać ścieżką prowadzącą na zachód wprost na 11-tkę. Problemem staje się fakt, że tej ścieżki jest jakieś 50 metrów i znika ona w "ścianie" roślinności. Nie mając za bardzo na mapie innych dróg drzemy na wprost. Najpierw przez mokre trawy, potem zaczynają się tereny podmokłe... coraz lepiej... chwilę później w stwierdzeniu "tereny podmokłe" zaczyna dominować podmokłe, a terenu to w zasadzie już nie ma... ale idziemy dalej. Kompas mówi, że kierunek jest dobry, więc przedzieramy się dalej. Czasem spotykamy innego zawodnika idącego od 18-stki. Śmiesznie się czasem robi, bo nawiązują się ciekawe dialogi:
On: masakra, prawie utonąłem... tam jest hardcore z bagnem.
My: tu też nie jest najlepiej
On: no tak ale to już ze 200-300 metrów jeszcze, prawda?
My: no nie, my od 8-mki to już ponad kilometr się tak przedzieramy.
Powiedziałbym, że "zwiesił głowę niemy", ale las wtórował "mać, mać, mać..."
Jeśli ktoś z Was nigdy nie darł przez bagno, to może nie zdawać sobie sprawy jak DALEKO to jest kilometr. Bagno, kosówka, tarnina inaczej liczy kilometry :)
Finalnie docieramy na 18-tkę, która ma opis "nad strumieniem". Co tu duża gadać, sami zobaczcie:
Na mapie to całkiem niezła ścieżka

Ach te świętokrzyskie ścieżki :)

Spostrzegawczy mogą dostrzec lampion na zdjęciu - jest, jest :)

"Rzekłem..." (chyba każdy wie, że to STĄD - acz link prowadzi do niesamowitego "tribute" do tego serialu w postaci piosenki)
"O 11:00 przestanie padać, rzekłem..." - rzekł Szkodnik w bazie i jak w zegarku.
Rzeczywiście kilka minut po 11:00 przestaje padać. Jesteśmy przemoczeni i to tak całkowicie, ale jest dość ciepło, więc nie jest źle.
Nieraz bywało gorzej, nie ma co narzekać - ciśniemy dalej.
Punkt 12 - oj naszukaliśmy się go trochę. Nawigacyjnie byliśmy w miarę dobrze, ale przestrzeliliśmy go o jakieś 50 metrów w gęstym lesie i chwilę nam zajęło zlokalizowanie go.
Czy wspominałem już, że Piotr Banaszkiewicz dziczeje dając takie punkty :)
Nie przeszkadza mi to wcale, ale po prostu zaskoczyło mnie to niezmiernie.
Na jednym ze zdjęć punkt perełka - opuszczone gospodarstwo w środku lasu.
Doceniamy, doceniamy takie punkty kontrolne.
Jak ktoś chce awansować, to w prawo... ponoć tam rozdają STANOWISKA :)

GOTCHA !!!

Live your life by a compass, not by a clock

Doskonałe miejsce na Punkt Kontrolny !!!

Na 18-stce przyda Wam się nowa guma...
Punkt 18-sty... na jpr***. Piotrze Banaszkiewiczu, twórco trasy - nie wiem czy Cię uwielbiać za ten punkt czy nienawidzić... Bike Orienty chyba zaczynają stawać się iście Jaszczurowe (jak ktoś nie wie o co chodzi, to na blogu pełno jest relacji z różnych Jaszczurów... Jaszczur to nie rajd, to stan umysłu, także naszego, że na nie jeździmy). Walimy przez podmokły młodnik... gęsto od gałęzi, mokre choinki walą po ryju, do tego wszędzie ostrężyny i inni kolczaści przyjaciele, czepiają się spodni i kurtki szepcząc "zostań z nami"...
Młodnik nie ma końca... to już przedzieranie się na rympał. Szkodnik to planuje nawet forsować ogrodzenia młodników, ale udaje się je wyminąć. Nie wiem ile przedzieraliśmy się na polanę, ale ma wrażenie, że zaraz wyjdą do nas chłopaki z Wietkongu i otworzą ogień. Po prostu dżungla... las deszczowy (chociaż już nie pada).
Na polanie odmierzamy się na lampion już idealnie.
Aby nie wracać tego kawałka z młodnikiem, walimy przez polanę... która najpierw okazuje się bardzo podmokła, a potem zarośnięta tarniną. Uwielbiam te roślinki... przedarcie się z powrotem do drogi zajmuje nam chyba ze 30 min. Niestety Duch zostaje ranny... kolec tarniny przebija oponę. Przypominam, że nasze opony to 2.6 - zdjęcie tego z rawki to nie jest trywialne zadanie, to jest walka na zasadzie "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało" :)
Sumarycznie wraz z "kapciem" punkt ten zjadł nam bardzo dużą ilość czasu.
Przez busz, wegetacja napiera :)

Bobry podały nam pomocną tamę :)

Kocham pracę... mógłbym patrzeć na nią godzinami :) [zdjęcie oczywiście propagandowe, zgadnijcie kto dymał 3 bary małą pompką]

No dobra, skaczemy trochę w czasie. Mówią, że jeden obrazek mówi więcej niż 1000 słów. Mam dla Was nawet więcej niż 1 obrazek. Gotowi? Będzie trochę monotematycznie: błoto, błoto, błoto, krzory, korzy, krzory... mówiłem Wam już, że ktoś tu zdziczał budując trasę? :)
Powiem jeszcze, że wychodzi z nas także zmęczenie wakacyjne - jednak 2 tygodnie w stylu: góry, góry, góry a potem Grassor na zakończenie zmęczyło nas naprawdę mocno. Mimo, że minął tydzień to jednak czuć nadal pokonane trudy. Nawet na nielicznych asfaltowych przelotach jesteśmy po prostu wolniejsi niż zwykle. To jest po prostu fakt w dniu dzisiejszym.
Cóż nie jesteśmy cyborgami, a ta 18-stka naprawdę nas wykończyła. Tempo bardzo nam spada, ale jedziemy do końca. Jak zawsze :)
Nosz k****...

Ech...

No więc tak, że tego...

No ale, żeby nie było że tylko krzory i krzory, to powiem Wam, że
było także i tak --->

...albo tak

Punkt z dojazdem, no rarytasik :)

Na koniec niestety Basia łapie drugą gumę. Tym razem w tylnym kole. Przyczyna to chyba po prostu szkło, bo zdarzyło się to w centrum sporej miejscowości przez którą lecieliśmy przelotem. Wywaliło nielichą dziura, bo w 2 sekundy w oponie nie było ani grama powietrza. Trochę komplikuje nam to finisz, bo znowu trochę minut nam wypadnie na niespodziewany serwis. W praktyce skończy się to tym, ze ostatnie dwa punkty zrobimy w niesamowitym biegu, wpadając do bazy na minutę przed limitem. Planem było zjechać na spokojnie do bazy, a skończyło się jak zawsze... walką z czasem niemal do ostatnich sekund.
Gdy łapiemy drugą gumę dzisiaj przypominam sobie traumę z przed kilku lat - Rajd w OPONACH absurdu, gdy podczas jednego 8-godzinnego rajdu złapałem gumę 6 razy... szczęśliwie w tym kontekście skończyło się dzisiaj na dwóch.
Do domu wracamy około 23:00 i idziemy spać, bo w niedzielę wybieramy się na kolejną, tym razem pieszą wyprawę... deszcze już przeszły, można znowu gnać do lasu.
Tym razem tylne koło...

Mycie maszyn w bazie

Kategoria Rajd, SFA
GRASSOR 300 (2021)
-
DST
219.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Mówiąc o naszych wakacjach to nie mogę nie wspomnieć, że jedno z naszych ulubionych maporysowniczych wydawnictw zrobiło nam niesamowitą niespodziankę. Albowiem jak tylko zaplanowaliśmy sobie na ten rok powrót w moje ukochane Góry Kamienne, to Compass wydał nową mapę GÓRY KAMIENNE I WAŁBRZYSKIE. To się nazywa perfect timing i "wyprzedzanie oczekiwań Klienta". Wyrżnęliśmy w zasadzie tą mapę w całości, prawie każdy szlak bo Góry Kamienne to po prostu niesamowite miejsce... sam Compass pisze o nich "...mają zgoła odmienny charakter. Nie bez przyczyny nazywane są czasem „sudeckimi Tatrami”. Szlaki prowadzące przez strome zbocza i głębokie doliny...". Potwierdzam i powiem więcej, porfirowe urwiska są na MEGA OSOM wypasie...
No dobra, ale miało być w końcu o GraZZorze, jak ja go czasem nazywam. To nasz trzeci start na tej imprezie. Pierwszy start w Wielkopolsce był porażką, no ale jak miał nią nie być jak rajd jechałem na złamanej ramie, prawie połamałem żebra i dwa punkty zmasakrowały nas nawigacyjnie, tak że traumę mamy do dziś... (relacja z tego rajdu TUTAJ). Drugi start na Suwalszczyźnie to był Grassor444 bo trasa 400km jest lepsza niż 300... przynajmniej tak twierdził "Bob Budowniczy". 320 km w 36 godzin, to było coś - relacja z tego rajdu znajduje się TUTAJ.
Tym razem budowniczym trasy jest Krzysztof Szawdzin, który tydzień wcześniej ukończył Gravel Sudety (500 km i 10 000 przewyższeń w 80 godzin...). Czy Ci ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to niemożliwe? Aha Krzyśkowi nie były potrzebne te 80 godzin, nawet 40-stu nie potrzebował bo zamknął całą trasę w 38 godzin... Nie wierzycie? Tutaj są wyniki.
I ten Kolo buduje w tym roku trasę. Jak myślicie czego możemy się spodziewać? Przecież On nie wie, że pewne rzeczy są niemożliwe... oczekujemy, że trasa nie zamknie się w 300km...
Po co my tam jedziemy... ja nie wiem... co ja robię ze swoim życiem? Co mnie ciągnie na 24-godzinny rajd na którym się upodlę, sponiewieram i wybatożę.. do dziś nie wiem, ale coś jednak przyciąga nas jak magnes. Rezygnujemy z jednej GÓRSKIEJ wyprawy (pasuje Wam? górskiej!!) aby stawić się niedaleko Zielonej Góry i wziąć udział we wspólnym upodlaniu się...
Na każdym Grassorze mamy zupełnie inny niż na normalnych rajdach, sposób zaliczania punktów kontrolnych. Robi się to nie perforatorem, ale w aplikacji Check Point poprzez zczytanie kodu QR lub przez NFC. Na pierwszej edycji to ja jeszcze nie miałem smartfona, więc nawet stosowanie się do poleceń jednej z najpotężniejszych istot cyfrowego świata:

nie dało rady postawić aplikacji na mojej cegiełce typu SAMSUNG SOLID. Na drugiej edycji okazało się, że mój pancerny CAT nie przepada za aplikacją CheckPoint i nie odkrywało nam części punktów kontrolnych. Od tego momentu zawsze po prostu wypożyczamy telefony od Organizatorów. Tak jest łatwiej...
Wyjeżdżamy ze Szczawna-Zdroju w sobotę z samego rana i walimy na Legnicę. Tam na stacji benzynowej będzie czekać na nas Andrzej, który do Legnicy dociera pociągiem. Pakujemy jego rower na dach i ciśniemy do Bronkowa, czyli do bazy rajdu. Dotrzemy tam właściwie w ostatniej chwili, na kilka chwil przed odprawą, bo to był jednak kawał drogi do przejechania. W bazie same znane twarze... no ale cóż, to kameralna impreza. Trasa 300km w 24h nie ma zbyt wielu fanów... dziwne, prawda?
Chwilę później ruszamy w ostatnią (na tym urlopie) poniewierkę :)
Efekt skali aż skrzypi...
Przez ostatnie dwa tygodnie jeździliśmy na mapie 1:35 000, a teraz przesiadamy się na mapę 1:100 000... to boli. Umysł musi się mocno przesterować na zupełnie inną skalę, a to wcale nie jest takie proste. Nie tylko wszystko jest dalej, ale mapa sama w sobie nie jest także tak dokładna jak 30-tka czy 50-tka. Będzie to powodem niejednej wtopy nawigacyjnej dzisiaj - błędy postaci skręt za wcześniej, zatrzymywanie się i sprawdzanie czy na pewno dobrze jedziemy, bo nie ma skrzyżowania jakie powinno tutaj być - gdy w rzeczywistości do skrzyżowania to jeszcze ze 150 metrów.
Do tego mój rower jest po naszym urlopie już naprawdę zmęczony. Mam totalnie zajeżdżony napęd. Przy każdy ruchu korby skrzypi i trzeszczy, ale działa - nie szarpie, nie przeskakuje. Dźwięk jest jednak straszny. Ech te Grassory... jak nie jadę na złamanej ramie (pierwsza edycja), to trzeszczę jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu...
Pełne 24 godziny będzie mnie ten dźwięk prześladował. Jęki napędu są straszne... rozrywają moją umęczoną duszę, ona krwawi gdy słyszę co ten dźwięk... Andrzej jest nielicho zaskoczony tym jak mój rower jęczy, ale musi się do tego przyzwyczaić bo najbliższe 24 godziny będzie Mu ten dźwięk towarzyszył.
Wyjeżdżamy z bazy i postanawiamy złapać kilka punktów kontrolnych na północy. Baza jest dość blisko (o ile w skali 1:100 000 cokolwiek jest blisko...) krawędzi mapy, a więc "górne" punkty nie odsłonią nam już wiele. Oznacza, to że dość szybko - czytaj w kilka godzin - zamkniemy północną część mapy i będziemy mogli skierować się na południe. Brzmi jak plan!
Do lasu, znowu do lasu :)

Leśne ronda z pełnym oznakowaniem :)

Nie obejdzie się bez pchania

Upalno, komarno i robakowo....
Jest gorąco, wręcz upalnie... wręcz czuć, że jest przed burzowo.
Robactwo także aktywne. Komarów naprawdę sporo, jeszcze nie tragedia (bywało gorzej), ale mało ich nie jest. Przy niektórych punktach kontrolnych ciężko zczytać kod z lampionu, bo po prostu obsiadają nas całymi rojami. Do to las jest pełen ogromnych pajęczyn. Ciągle jakaś zrywamy kaskiem lub kierownicą, a pająki to mają tutaj naprawdę dorodne... oczywiście przerwanie pajęczyny jest często tak niefortunne, że porwany pędem stwór ląduje nam np. w okolicach ryja. Jest bosko. Wszyscy kochamy lasy :)
A powiem, Wam że są tych pająków tutaj chyba "tysiące, a nawet setki"!! Obrodziło.
Do tego nieraz wpadamy w jakąś roślinność plugawą - kolce, pokrzywy. W górach tego nie ma, a tutaj to pełna obfitość...
Szkodniczek miażdży szyszki :)

Piachy

Niezmiennie :)

Lecimy przelot 30 km/h - jest moc !!

"Jestem Geniuszem" czyli karma wraca... Grzegorz także wraca :)
rzecze Grzegorz Liszka, bierze błędny punkt kontrolny i znika w oddali. Na nic zdają się krzyki, żeby wrócił... znika w głębi lasu. Dopiero telefon od Tomka zawraca Go z obranej drogi.
A było to tak: spotykamy się (okazało się, że prawie...) na punkcie kontrolnym. Grzesiek rzuca do nas, że ma dziś genialny wariant, bo inni pojechali innymi drogami i jak się Im punkty otworzyły, to teraz muszą zawracać po nie, podczas gdy jemu wszystko układa się idealnie i punkty wpadają jak po sznurku. Ogólnie wygłasza mała epopeję na temat, jak dobrze Mu dziś idzie, potwierdza (BŁĘDNY) punkt kontrolny i gna dalej, zostawiając nas lekko skonfundowanych.
Aby oddać sprawiedliwość powiem, że nie tylko Pan Liszk (brak literki "a" jest intencjonalny) wziął zły punkt kontrolny. My także i kilku innych zawodników. Wszyscy źle odczytaliśmy mapę i spisaliśmy kod (takie było zadanie) nie z tego drogowskazu (kamerdolca, chciałeś powiedzieć kamerdolca - Basia) co trzeba. Wszystkich nas zaćmiło... dopiero kiedy nie otworzyła nam się w aplikacji mapa z kolejnym punktem kontrolnym zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak.
Mamy niezły ubaw, gdy wraca nasz Bohater Orientacji, lekko klnąc nad swoim losem.
Co byśmy się jednak za bardzo nie śmiali, zaczyna padać deszcz. Nawet dość mocno, ale szczęśliwie to tylko przelotny opad.
Opuszczony pałac...

...robi wrażenie

Uroczysko :)

Przez uroczysko :)

"W stronę słońca"

I znajdźcie sobie taką kartkę w lesie... zawieszoną NIE od strony ścieżki

Piękna brama !!

Pomału nadchodzi noc

Masa razy prędkość czyli PĘD :)

Gnają szybciej niż światło :)

Nocne przeloty :)

HALT! AUSWEIS BITTE
Wpadamy do dawnej niemieckiej fabryki amunicji - znamy ją ze Szkodnikiem z naszych wakacji w Borach Dolnośląskich. Więcej o tym miejscu TUTAJ, naprawdę polecam Wam kiedyś odwiedzić do miejsce. Przypominam, że jest środek nocy. Przeprawiamy się przez tory kolejowe i wbijamy na teren zakładu. Na naszej drodze staje czołg - nocne spotkanie na szlaku, to lubię. Gdzie ja schowałem "pocisk penetrujący pancerz"... robię zdjęcia sprzętu i nagle słyszę "Halo"... ale nie takie polskie halo, takie niemiecki "Hallo". Noc, niemiecka fabryka amunicji, niemiecki za plecami, staram się nie odwrócić aby nie prowokować intruza, ale kątem oka dostrzegam gościa w mundurze, dwóch... podchodzą z mojej lewej.... no, muszę to dobrze teraz rozegrać. Jak niegdyś w Jugosławi, jak 3 lata temu w Syrii, jak ostatnio w Donbasie... cholera nie wiem czy nie wyszedłem za bardzo z wprawy. Sięgnięcie do kabury nie wchodzi w rachubę, bo są w korzystniejszym ustawieniu do strzału, poza tym drugi zdąży wystrzelić gdy będę rozwalał pierwszego. Muszę postąpić inaczej, mogę udać zabłąkanego przestraszonego turystę, upewnić ich w swym poczuciu kontroli sytuacji i rozwalić ich z zaskoczenia, w krótkim dystansie, gdy uśpię ich czujność... albo mogę zagrać va banque... przechodzę na niemiecki:
"Meine Herren, was kann ich für Sie tun?"
Zbija ich to z tropu, nie spodziewali się tego, widać że się zupełnie rozluźnili... TERAZ !!! Operacja "KOSA i KOSTUCHA"!!! URAAAAA...ale Szkodnik mówi "dzień dobry"...
Jak "dzień dobry?" ...przecież właśnie wchodzimy w zwarcie na noże, jak "dzień dobry"... poza tym jest noc.
Szkodnik co się z Tobą stało, gdzie ten Szkodnik z tamtym lat...
A przy wejściu jakieś karki w pajęczynach
Rozpoczęły festyn obelg oraz gróźb
"Jakby co, to za mną schowaj się, dziecino"
Na to Ona z torby wyciągnęła nóż
A Ona mówi mi, że
Mówi mi, że
Bijemy się Bijemy się (całość TUTAJ)
Finalnie okazuje się jednak, że ta niemiecka ekipa nie ma złych zamiarów. Przyjechali na imprezę i paintball... zainteresowały ich osoby z latarkami, wałęsające się w nocy przy czołgu.
Chłopaki umieli czytać mapę, bardzo spodobała Im się mapa główna jak i mapa OS (odcinka specjalnego właśnie w fabryce). Życzyli nam powodzenia i rozeszli się do swoich spraw czytaj dalszego picia i śpiewania przy grillu. Cywilizowane czasy, miło... acz gdzieś tam nadal w głębi serca żal za "jak to miło móc w tułowiu, umieścić komuś funt ołowiu"
Rozpoczynamy penetrację bunkrów.i lecimy punkt kontrolny za punktem kontrolnym.
Nawet nieźle to wszystko idzie i bezbłędnie przechodzi przez OS.
Kiedyś sobie taki kupię :)

Bunkry :)

Niosący światło

TIRPORT czyli "ZIGARETTEN NACH BERLIN" (tutaj)
Wypadamy z bazy i dalej kierujemy się na południe. Jest środek nocy a nam się marzy sklep... i nagle jest. Ogromne, nadgraniczne zaplecze dla Tirów. Wszędzie napisy ZIGARETTEN, ALKOHOL... no po prostu klimaty przejścia granicznego.
Bardzo miła Pani za ladą wita nas przy wodopoju - poniżej można zobaczyć, że trochę zaszaleliśmy pod kątem zakupów.
W ciągu dnia było bardzo gorąco, a teraz mimo, ze jest noc, to nadal jest ciepło. Uzupełnienie się zatem przyda.
Robimy sobie kilka minut przerwy, dosłownie gdzieś na skraju (zachodnim) Polski. Andrzej próbuje złapać kilka minut snu na ławce przez sklepem, a my z Basią oddajemy się - w pewnym sensie - chlaniu na potęgę :)

Równaniem Maxwell'a po ryju :)

Nieoczekiwana zmiana miejsc czyli Harley BMX Davidson :)
Jest chwilę przez świtem... słońce jeszcze wprawdzie nie eksplodowało jeszcze ognistym wybuchem na horyzoncie, ale jest już naprawdę jasno. Czeka nas trochę przelotów, ale po prostu nie mogę. Serce mi pęka... to nie zmęczenie, to nie ból, to rozpacz. Jak jadę na jakimś wyższym przełożeniu, to napęd... ech, to nie jest jęk, to skowyt. Trzeszczy i trzaska tak, że masakra. Jechać tak przez jakieś miejscowości to "wstyd przed Ryskiem" jak powiadają... do tego nie mam serca przyłożyć kopyta. Mam jakaś psychiczną blokadę tak katować napęd, który i tak jest już w stanie agonalnym. Jak ktoś z nami jechał kawałek, ten wie o czym mówię... cicho nie było.
Szkodnik oferuje zamianę rowerów. Jest o wiele lżejszy ode mnie i jeździ z dużą większą kadencją niż ja czyli nie będzie przykładał takiego obciążenie do napędu. Przypominam, że ja jeżdżę jak Diesel: duży moment, małe obroty. Na Szkodniczym rowerze to ja wyglądam jak na BMX'ie...
Natomiast Basia na moim to jakby jechała na Harley'u.... siodło maksymalnie w dół, aby dosięgać do pedałów i jedzie jakby siedziała na kanapie. Wyglądamy dziwnie... ale nie mam oporów odpalić kopyta. Lecimy nawet 30 km/h, piękny przelot. Na każdych większych nie-terenowych odcinkach zaimplementujemy to rozwiązanie i i dzięki temu uda się utrzymać niezłe tempo przelotów....
Gdzieś pośrodku niczego

Kolejny lampion nasz :)

Basia odmierza odległość do skrętu a ja szykuje kopyto... cały las zaraz usłyszy jak ruszam (tak trzeszczy mi napęd)

Do bazy docieramy dosłownie kilka minut przed 12:00, czyli wykorzystując w pełni limit czasu. Wykręciliśmy 219 km - mimo zmęczenia całymi dwoma tygodniami w górach. Jest nieźle, zwłaszcza że Basia w kategorii kobiet zajmuje pierwsze miejsce. Owszem to kameralna impreza... ale impreza na którą nie przyjeżdża nikt przypadkiem. Tu nie ma słabym zawodników, są tylko wymiatacze... no i my, lekko nienormalni amatorzy :)
Łapiemy 2 godz snu z głową na plecaku i długa na Kraków - cała autostrada do przejechania: od granicy niemieckiej do Krakowa, bo w poniedziałek wracamy do pracy.
Przydałbym się urlop do poratowania zdrowia pod urlopie, ale pewnie też spędzilibyśmy go jeżdżąc, więc to nie ma sensu :D
Piękne zakończenie pierwszej części tegorocznych wakacji.
Kategoria SFA, Wycieczka
3 KAMIENNE Korony
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Moje ukochane Góry Kamienne, pionowe stożki... Włostowa, Kostrzyna, Suchawa ustawiają nowy (bardziej stromy) standard tzw. szlaków pionowych. "Niebieski" ma jakieś chore nachylenie, tak że wchodzimy w zasadzie na czworakach trzymając się drzew, co z rowerem jest jednak dość trudne. To trzy szczyty, niczym 3 (Kamienne) Korony, z których żadna nie przekracza 1000m... każdy ma trochę ponad 900m, ale znajdziecie tu porfirowe urwiska i przepaście (o czym ostrzegają nawet tablice informacyjne).
Utrata wysokości pomiędzy tymi szczytami jest niesamowita, a że dzieje się na bardzo krótkim odcinku to macie po prostu pionową ścianę do zejścia (nie zjechaliśmy tego...), przełęcz i pionową ścianę w górę. Spodziewałem się ciężkiego szlaku, bo znam charakterystykę "Sudeckich Tatr", jak nazywają moje kochane Kamienne Stożki, ale to w co tu zastaliśmy to naprawdę mnie zaskoczyło... Jak ktoś dymał żółtym szlakiem od Andrzejówki na Waligórę, ten wie o jakim podejściu mówię... Nota bene, Waligórę także dołożyliśmy do dzisiejszej wycieczki, mimo że byliśmy na niej kilka dni temu, ale skoro zjechaliśmy na Rozdroże pod Waligórą to... no sami wiecie :)
Basia nie jest fanem szwędania się pod Górach Kamiennych z rowerem - dlaczego, to można zaobserwować na zdjęciach.
Gdy przeszliśmy Mieroszowskie Ściany (nazwa zobowiązuje...), Miłosza (urocze ale strome...) oraz Wlostową i Kostrzynę, to naprawdę miała już dość pionowego spaceru z rowerem... Gdy stanęliśmy u stóp Suchawy i zobaczyłem jaka przed nami jest ściana, to zrobiło mi się trochę żal mojego Szkodniczka, i to na tyle że zaproponowałem wyminięcie szczytu drogą stokową...
Ja: Możemy obejść Suchawę, Garmin potwierdza że droga nie prowadzi w przepaść (nie takie śmieszne w Kamiennech, dwie inne drogi urywały się pionowym urwiskiem...), a obchodzi górę.
Szkodnik: Przeszliśmy dwie z trzech i co mamy teraz nie "wziąć" trzeciej tabliczki? Idziemy szlakiem.
W takich chwilach utwierdzam się w przekonaniu, że 2 października 2010 roku podjąłem jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. "Per aspera ad Astra", nawet jeśli aspera jest pionowe :)
Zjazd z Miłosza (701m)
Czesław :)
Tą drogą wyrżniętą w poprzek góry będziemy jechać za jakieś 2-3 godziny... urywa się przepaścią...
Widzicie liczbę poziomic...? Tachamy niebieskim bo
Droga nad przepaścią... Niby śpiewam sobie dość często:
"Różne drogi nas prowadzą, lecz ta która w przepaść rwie, jeszcze nie, długo nie..." - całość TUTAJ
a jednak to była taka droga (wycof do niebieskiego)
Doładowujemy parametr "ELEVATION GAIN"
Pierwszy klejnot w koronie
Kolejne urwisko... Kostrzyna (drugi klejnot w koronie)
W drodze na Suchawę (3-ci klejnot w koronie)
Drugi plan to zejście z Kostrzyny, pierwszy plan to droga na Suchawę...
Tak, to nadal niebieski szlak (nadal w drodze na Suchawę)... tak, naprawdę jest 20:00 :)
Dla nieznających: Góry Suche to jedno z pasm GÓR KAMIENNYCH, natomiast Góry Sowie to zupełnie inne góry (już nie Kamienne)
Nie wrzucam zdjęć z Waligóry bo już je znacie:
- z tego wpisu GÓRY Z KAMIENIA (parę dnia temu)
- z tego wpisu: ZNAM GÓRY Z KAMIENIA (2018)
Kategoria SFA, Wycieczka
JAWORNIK (jesteś) WIELKI, nawet BARD(z)O
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pół dnia spędzamy na SingleTrack'ach w Górach Bardzkich, potem robimy szybki wyskok na Obryw Skalny nad Bardem aby na koniec dnia wpaść jeszcze w Góry Złote. Jest tam taka góra - JAWORNIK (jesteś naprawdę) WIELKI. To jest jedna z tych gór, która nigdy się nie kończy... pchacie, pchacie, pchacie a szczytu nie widać. Kocham ten nielichy pagór.
Innymi słowy Szkodnik znowu obiecywał mi Złote Góry i słowa dotrzymał.
Składałbym się na tej bandzie... czekaj... składałem się :D
A teraz Szkodniczek składa się w wirażu :D
Tak wiem że monotematyczny kadr, ale widzicie tą drogę - złoto :D
No dobra zmieniamy kadr - Kłodzka Góra :)
Wieżę to mają tutaj wypass (pręty konstrukcyjne mają różnej długości specjalne otwory, co powoduje że jak wichr napiera, to wieża śpiewa... ale naprawdę śpiewa. Różne Hz :)
"Powiewa flaga, gdy wiatr się zerwie, a na tej fladze BIEL i CZERWIEŃ..." a pod flagą, na dole Szkodniczek
Czacha :D
No to co, dymamy na ten Jawornik :)
Dziki szlak - kto chodzi na Jawornik Wielki, kto wie gdzie to jest, ale to dobrze. Przez 4 godziny (od Gór Bardzkich po Złote, nie spotkaliśmy w górach NIKOGO !!!)
Niby to niewysokie, ale skończyć się nie chciało :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Zmora mieszka przy Rock Garden 13
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trasy są wymagające techniczne i kondycyjnie, na co część osób narzeka - zwłaszcza na to drugie :)
Idzie naprawdę się zajechać na sekcjach kamerdolców, które czasem trzeba podjechać sposobem, czasem siłą, a czasem i tym i tym, z tym że tego drugiego trzeba użyć dużo :)
Nam się ścieżki bardzo spodobały, acz są one jednak zupełnie inne niż klasyka klasyk czyli nasze ukochane "Pod Smerkiem", czy też sławne Rychleby.
Imponujące jest to, że każda sekcja ma własną tablicę z bardzo dokładną informacją o:
- długości trasy i jej numerze porządkowym w całości projektu
- wysokości do "zyskania"
- wysokości do "stracenia"
- przeszkodach (i tu jest prawdziwe bogactwo: Roler, Drop, Trawers czy też właśnie tytułowy ROCK GARDEN czytaj ciśniesz po kamerdolcach)
Powiem Wam, że to był ciężki dzień... w planach było zrobić wszystkie ścieżki. Plan został zweryfikowany przez słoneczko 34 stopnie nawet w lesie... jak ciśniecie trudny techniczny i bardzo wysiłkowy podjazd w taką temperaturę, to pot zalewa Wam oczy hektolitrami... buffa na głowie to ja mogłem wykręcać, bo był jak po praniu bez wirowania... A gdy już zrobiliśmy najcięższą część ścieżek bo tą głównie podjazdową to przyszła burza z gradem jak cegły. Udało nam się schronić przed deszczem w Jagniątkowie i przeczekać nawałnicę w cudownej kawiarni, ale napierało wichrem, deszczem i ogólnie złem przez 3 godz. Trochę czasu ukradła nam zatem pogoda, a do tego nie za bardzo było jak wrócić na ścieżki, bo po kamerdolcach płynęły rzeki... więc pojechaliśmy pięknymi ścieżkami Karkonoskiego Parku Narodowego do Szklarskiej Poręby na kolacje. Klimat lasu po deszczu jest cudowny - widać to na przedostatnim zdjęciu.
Mimo burzy zatem bardzo udana wyprawa, zwłaszcza że odwiedziłem po latach przełęcz "TRZY JAWORY", która ma w moim sercu szczególne znaczenie... to tam, pewnego majowego dnia miałem największe halucynacje ze zmęczenia i wytyrania w życiu (Rajd Team360 w Szklarskiej Porębie)
Jakbyście kiedyś byli w okolicach Karkonoszy to pamiętajcie, że Zmora mieszka przy Rock Garden 13 i warto ją odwiedzić.
My też musimy tu jeszcze wrócić aby zrobić resztę tych ścieżek.
ZMORA !!!

Takie szlaki to ja lubię :)

Szkodnik vs wielki kamerdolec :)

Po kamyczkach między kamyczkami :)

Co kto woli, objazd bokiem lub skrót przez "powietrze"

Wąsko (tak to z lewej to droga - musicie złożyć się w zakręt niemal 180 stopni i to między skałami... tak, to trudne :D )

"Podjazdy na głazy" - story of PASMO ROWEROWE OLBRZYMY :D

Tytułowy ROCK GARDEN :D

Po deszczu :D

Trzy Jawory, nie dwa i nie cztery, a TRZY JAWORY... mam sentyment do tego miejsca i nazwy :D

Kategoria SFA, Wycieczka
3 Zamki i Klasztor(ysko)
-
DST
75.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zamek CISY, Zamek KSIĄŻ, Zamek GRODNO, zapora w Lubachowie (czyli nostalgia trip bo w Lubachowie mieszkaliśmy podczas naszej pierwszej EVER wizyty na Dolnym Śląsku w 2008 roku). Powrót do Szczawna Zdroju przez górę o nazwie Klasztorysko, czyli tym razem włóczymy się nie po szczytach, ale po obrzeżach Gór Kamiennych.
"Zwęzić szyk, szyb jest ciasny" - no klasyka, tak? (słowa Wedge'a Antillesa wypowiedziane podczas Bitwy o Endor)
Rewelacyjny szlak rowerowy :)
Panorama Gór Kamiennych - Trójgarb (pod linkiem wpis z przed kilku dni czyli ze szturmu na Trójgarb)
W drodze do Zamku Cisy
W zielonym lesie, na zielonym szlaku :)
Ma Fantaisie - nie powiem, nie powiem, przyciąga uwagę :)
Zamek Cisy :)
Nadal Zamek Cisy :)
Mostki :)
Zamek "Stary Książ"
Lubię takie klimaty
Jak widzę to bramę to widzę TĄ SCENĘ ("NIECH CZEKA" - SS-Obersturmbahnfuhrer Harry Sauer, 41 minuta 10 sekund)
"Zdecydowanie człowiek munduru" i "szef lokalnego SD" jeśli kojarzycie...)
Dla słabo zorientowanych w historii, to nie ma tu literówki: SD czyli Sicherheitsdienst - Służby Bezpieczeństwa...
Zdjęcie klasyk :)
Na dziedzińcu
I znowu w lesie, ścieżkami Księżnej Daisy (serio!) :)
Zapora w Lubachowie - robi wrażenie
Zamek Grodno i jego sławne sgraffito
Zacny znacznik szlaku :)
Moje ukochane Góry Kamienne - widok z pod szczytu Klasztoryska
A tu sam szczyt :)
Powrót jak zwykle po nocy
Kolejny szczyt wpada do naszej kolekcji :)
Teraz już tylko powrót lasem do Szczawna Zdroju
Kategoria SFA, Wycieczka