aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Jaszczur - Dolina Cerkwi

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 września 2021 | dodano: 14.09.2021

Drugi dla nas Jaszczur w tym roku (po partyzanckim zbieraniu Jagód w trybie "Covid ostry"). Chyba wszyscy już wiecie jak bardzo kochamy ten "Rajd Szkodników, Pacanów i Zbieraczy Padliny". Jest to oczywiście trochę syndrom sztokholmski bo Jaszczur to dziki stwór, co drapie, gryzie, chłoszcze i upokarza... a my mimo to wciąż i wciąż wracamy po więcej. Nie inaczej jest i tym razem, kiedy to zostaniemy pchnięci w srogą (srogą - to słowo to spoiler!) poniewierkę na Pogórzu Dynowskim. Nie dość, że 3/4 naszych znajomych nie ma nawet pojęcia gdzie to jest, a na odpowiedź, że "niedaleko Dynowa" to patrzą na nas jakbyśmy Im odpowiedzi nie udzieli wcale... to jeszcze bazą rajdu jest miejscowość SROGÓW Dolny. Pasuje Wam? Srogów! Kto wymyśla takie nazwy? Skąd jesteś? Ze Srogową! A jakie tam mają zimy? Srogie! No bez kitu! Zapowiada się srogi rajd w srogim terenie obok Srogowa. Dzisiejszy rajd sponsoruje zatem literka S jak SROGI WPRDL od Jaszczura D:
Ale ale UWAGA. Jak zawsze potraktujcie poniższą relacje z dużym przymrużeniem oka, bo branie wszystkiego na poważnie grozi frustracją i srogim WKRW'em

Mapa + lidary i wycinki historyczne (1937...)


"Koniem dla nich istnienie! - Trzeba znać ogiera;
Pięści słucha, czy pieśni, czy rwie się w step czy w tłum;
I umieć nie spaść, kiedy piersi pęd rozpiera.

A spadłszy, szepnąć jeszcze - equus polonus sum!" (jak ktoś nie zna, to niech się nawet nie przyznaje... tylko nadrabia ukradkiem TUTAJ)
Budzik dzwoni bardzo wcześnie rano bo już o 4:00. Do Srogowa mamy bowiem trochę drogi, bo to już w zasadzie obrzeża Sanoka. Pakujemy rowery na dach naszego niestrudzonego SFA-Orientkampfwagen i ruszamy na wschód. Mówią że "tam musi być jakaś cywilizacja", ale jedziemy przecież na Jaszczura... obawiam się, że znowu skończymy w totalnej dziczy. Jak zawsze zapisaliśmy się na trasę NIEpieszą, którą można pokonać na każdej maszynie, byle nie miała silnika. My jak zawsze ruszamy na rowery... mimo, że bywa to na tym rajdzie daremne, bez sensu i w zasadzie na pewno się nie uda. Tym razem jednak określenie "na każdej maszynie" jest nieprecyzyjne, startuje bowiem także ekipa, która będzie poruszać się konno. Dzieje się to chyba pierwszy raz w historii tej imprezy, a na pewno pierwszy raz na edycji na której jesteśmy. 
Zastanawiamy się jak niesie się konia przez jary i wąwozy czy tez chaszcze. Czasem przecież rower jest ciężko tam przeprawić, a konia :D ?
Silne plecy i technika chwytu - to musi być klucz do sukcesu. Co więcej , koń może zacząć protestować gdy będzie zrzucany w przepaść, rower leci w ciszy... tzn. bez słowa protestu, bo ciężko ciszą nazwać hałas towarzyszący obijaniu się o drzewa i kamienie. Żartuję oczywiście, ale na pewno będzie to start ciekawy, a konie nie będą ciągnięte do każdego lampionu. Wystarczy, że ludzie są  tam ciągnięci... to już samo w sobie bywa MALO zbrodnią :D 
Któryś z Zawodników wspominał mi, że legenda głosi, że nim my startowaliśmy na Jaszczurach to była niegdyś już jakaś ekipa na koniach. Amatorski zapis video można znaleźć TUTAJ
Powiem Wam, że zapis video widziałem i wygląda legitnie. Znam to osobiście z niejednego Jaszczura, więc video może być autentyczne... Obstawiam, że to gdzieś w Beskidzie Niskim/Bieszczadach było. Tak tam jest! Tak tam było: ostatnio - nasz zapis znajdziecie TUTAJ (o jak nas ta edycja sponiewierała... )
Do bazy docieramy kilka minut po 8:00 - Bestie już tu są. Zajadają sobie trawę ze spokojem. Ze spokojem bo jeszcze nie widziały mapy :D
Witamy się z innymi uczestnikami i idziemy na odprawę trasy NIEpieszej, która odbędzie się kilka minut przez odprawą TP25 (TP50 już dawno w terenie).
Dostajemy dwa arkusze A3 mapy w skali 1:25 000, a na nich Jaszczurowy klasyk czyli lidary do przypasowania do brakujących obszarów oraz wycinki historyczne z 1937... ciekawe czy chociaż przebieg Sanu się zgadza...
Tym razem mamy także sporo punktów opisowych (zagadek/zadań) czyli moich ulubionych.
"Koniarze" jak o Nich mówi Malo startują w trybie hybrydowym czyli Apokalipsy dzisiaj nie będzie, bo mamy tylko 3 jeźdźców... czwarty nie dojechał. Tzn. dojechał ale jego wierzchowiec już nie. Heh jaki kraj taka apokalipsa :D 
A tak serio to jeden z Zawodników będzie startował pieszo i biegł za końmi (to jakaś kara?)
Powiem Wam, że pozazdrościmy takiego niewolnika i pod koniec rajdu też sobie takiego sprawimy, aby biegł za nami! O tym napiszę później, wszystko w swoim czasie, ale mówię o tym już teraz abyście wiedzieli, że NIE godzimy się na takie podwójne standardy :D
Skoro oni mają kogoś, kto będzie "zadupcał z buta" za jeźdźcami, to my też chcemy!
Z Koniarzami startuje zaprawiony w Jaszczurach... no właśnie zapomniałem imienia. Wstyd, ale cóż zrobić. Zapomniałem. Dziury w mózgu po narkotykach robią swoje...
W trakcie rajdu przypomnę sobie, że imię jego było...nie, nie nie, 44, tylko Jarek (chociaż patrząc w TV można jednać dojść do wniosku, że to jednak w sumie dość blisko... wiecie, oglądam wiadomości bo nie stać mnie na dopalacze :D)
Jako, że jest On z Sanoka to będzie miał ułatwione zadanie pod kątem nawigacji, bo dobrze ogarnia okoliczne tereny. Koniarze mają zatem przewagę nie tylko siły mięśni swoich bestii, nie tylko w postaci swojego biegnącego niewolnika, ale używają także żywego GPS'a. Chyba nie mamy dzisiaj szans na trasie NIEpieszej.
Wspominałem, że zapomniałem imienia... no ale jakoś musiałem sobie radzić, więc jako że kolega jest z Sanoka to stwierdziłem, że będę Go nazywał roboczo Synem Sanoka.
Brzmi jak jakiś mityczny Tytan - SANOK. Będzie? Sanok zamyślił się i skierował oczy Kugórze (co to do cholery jest Kugóra?)... Brzmi srogo... niemal tak srogo jak nasza baza dzisiaj.
O! Wiem, jeszcze lepiej! SYN BURZY I SANOKA!
Demokryt z Abwery, Tales z Szaletu, Sedes z Bakelitu, Syn Burzy i Sanoka...  GIT !!
Wiemy już wszystko, nazwanie przeciwnika to pierwszy krok do pokonania go - wiecie jak w tym kawale:
Spotykają się dwaj rycerze, pełna zbroja, opuszczone przyłbice. Jeden do drugiego:
- Ty ch**
Drugi na to: Dalibóg! Poznał!

Kiedy ja pogrążam się w powyższych rozkminach, Szkodnik siedzi nam mapą i mozolnie przypasowuje wycinki historyczne i lidary na naszą - jakże poglądową - mapę.
Chwilę potem ruszamy w naszą dzisiejszą poniewierkę. Jak nigdy, na pierwszy ogień wybieramy nie lidary i lampiony, ale zadania i zagadki.  Nasz kierunek to południe i wschód, część północą mapy zaatakujemy na koniec dnia... trzeba jednak dobrze zaplanować przejazdy między punktami bo San jest tutaj szeroki, a mostów i kładek jest jak na lekarstwo. Parameter ten będzie mieć dzisiaj spore znaczenie...

Koniarze przed startem - Bestia udaje że śpi, a jak podejdziesz to Ci łeb upitoli zębami :)

Wyjeżdżamy z bazy

Rowery, konie. teraz to?... coraz więcej nietypowych startów na tej Trasie Niepieszej!
Może nie do końca regulaminowe bo ma silnik, ale byłby to istny MŁOT NA ROŚLINNOŚĆ PLUGAWĄ :D



K2 bez K ale Czarna piramida jest!
Znowu z dupy tytuł rozdziału, prawda? No więc słowo wyjaśnienia: co to jest K2 chyba wszyscy wiedzą, Taki pagór - legenda w Karakorum. Czarna Piramida to pewien trudny fragment na podejścia na wysokości 7250m. Jak ktoś zainteresowany to odsyłam TUTAJ. My też mamy odnaleźć PIRAMIDĘ, a punkt ma numer 2, więc takie skojarzenie nasuwa mi się natychmiast. K2 bez K ale z piramidą? Rozumiecie? Nie? Trudno :P   
Po drodze łapiemy kapliczkę w środku pola (pkt 1) i lecimy na najbliższą kładkę na Sanie (ponad 5km objazdu - ale nie chcemy drzeć przez rzekę na początku rajdu. Kto nas zna wie, że czasem taki wariant dla nas jest typowy - vide RAJD HAWRAN, ale jeśli nie trzeba to nie chcemy moczyć się na początku rajdu. 16 godzin w przemoczonych butach to nic fajnego).  
Po przeprawieniu się na drugą stronę, suniemy wzdłuż Sanu.
Martwię się trochę ta piramidą... przecież to jest bardzo trudny kawałek.
- Szkodnik, myślisz że damy radę przejść Czarną Piramidę?
- Pacanie, nie jedziemy na K2 ale na PK2
- No tak, tak, ale 7250m npm, to wysoko
- Nie będziemy na....!
- Nie wiem jak zachowa się mój organizm, dawno nie bywałem tak wysoko. Ostatni raz na 7 tys to ja byłem nad Frankfrutem...
- Tak wiem... co? Nad jakim znowu... i Frankfurtem a nie Frankfrutem.
- Tak, tak. Frankfurtem. Jak ostatnio byłem nad Frankfurtem to nie lądowałem.
- Tylko zrzuciłeś paczki, tak? Świąteczne... pamiętasz co w nich było?
- To były bombki na choinkę... i na inne obiekty i zabudowania :)

Chwilę później wpadamy na Koniarzy - przeprawili się przez San i dlatego są przed nami. Wraz z Ich pieszym nawigatorem łapiemy (jeszcze przed Piramidą) jeden punkt lidarowy na stromym zboczu lokalnej góry. Sama Piramida natomiast to grobowiec profesora zasłużonego dla tych terenów - tutaj znajdziecie więcej o tym miejscu.
Kiedy Koniarze przechodzą w tryb "full wypas", my zaczynamy się wspinać niebieskim szlakiem na pierwsze (z wielu, bardzo wielu dzisiaj...) góry.
A dokładniej będą to kolejne szczyty Gór Słonnych.

W drodze do piramidy


Jest i ona :)

Takie krajobrazy będą nam dziś często towarzyszyć


"Zabiorę Cię właśnie tam..." wprost do Kancelarii :)
Zaczynamy nasze pierwsze podejścia dzisiaj. Czekają nas co najmniej 3 osobne pasma Gór Słonnych do przejścia, więc srogo się napchamy rowery. W tym kawałku Słonnych jeszcze nie byliśmy - TUTAJ znajdziecie naszą inną wyprawą w góry o słonnym smaku, ale w tych pasmach nas jeszcze nie było. Nadal przypominam, że urząd miasta w Sanoku ma w ryja (dlaczego tak i dlaczego urząd gminy Andrychów jest drugi w kolejce... i też ma w ryja, pisałem tydzień temu w relacji z Mordownika - jest o tym nawet osobny akapit).  I ja to mówię na poważnie, jak przeczytacie kiedyś o tym w gazecie, to wiedzcie że w-ryjo-dawaczem byłem ja!
Naszym zadaniem na kolejnym punkcie jest szkic panoramki, ale abstrahując od samego trudu artystycznego, to jeszcze trzeba dobrze wyczaić z którego dokładnie miejsca Malo chce ten szkic. Tu jest kilka miejsc, gdzie między drzewami można dostrzec inne okoliczne pagóry, a do tego grzebiet jest mocno pofalowany, więc wierzchołek też nie jest taki jednoznaczny - inna sprawa, że panoramkę mamy naszkicować nie ze szczytu, ale z pewnego miejsca przed. No nie jest to proste wymierzyć się na ten punkt dokładnie.
Na swojej drodze spotykamy w pewnym momencie "Okno Wędrowca"... byłoby przykro gdyby był to jeden z najbardziej zarośniętych fragmentów szlaku, no ale tabliczka zrobiona z gwoździ jest naprawdę fajna.
Niemniej nie mając lepszego pomysłu, ani pewności czy jesteśmy na pewno dobrze, szkicujemy na naszej karcie widok z tego miejsca.
Chwilę później dochodzi nas Syn Burzy i Sanoka wraz Koniarzami. Bestie idą naszym szlakiem!
...ale zaraz je zgubimy! Ruszamy w dół niesamowicie stromym zjazdem. Oni tu będą sprowadzać, my ruszamy w objęcia śmierci... tu nie jest stromo, tu jest kurew*ko stromo!!! To nie tak, że mamy takie jaja aby to zjechać bez strachu... to pewien mechanizm, oparty na fizyce. Stromizna stopniowo narasta i cały czas - z perspektywy kierownicy - wydaje się, że JESZCZE jest spoko.... ale chwilę potem łapiesz się na tym, że teraz to już zatrzymać się nie da!!
Albo zjedziesz to na kołach albo na ryju. Jeśli chodzi o ten wybór to czasami bywam niezdecydowany ... to uczucie, kiedy masz zaciśnięte oba hamulce na maksa, rower zsuwa się pomału w dół i nagle czujesz, że podnosi Ci tylne koło... coraz wyżej i wyżej. Chwilę potem ziemia bierze Cię w swoje objęcia... co ciekawe, paradoksalnie kiedy tylne koło zaczyna odpadać od ściany należy: puścić przedni hamulec! Owszem zwiększa to natychmiast prędkość liniową roweru na stromym zjeździe co może powodować dyskomfort, ale całkowicie zeruje prędkość kątową wokół własnej osi, która odpowiada za akcję "ryjem w glebę". To nie jest w sumie takie oczywiste i trzeba się odważyć. Fizyka jest jednak niesamowita, niektóre przeszkody pokonuje się łatwiej z prędkością większą niż mniejszą.    
Tym razem udało nam się zjechać bez gleby, ale było naprawdę ostro. Te pagóry mają jakieś chore nachylenia...
Kolejne zadanie to odpisać godziny pracy kancelarii parafialnej ulokowanej w kościele u podnóża góry - teraz chyba już kumacie tytuł tego rozdziału, prawda?
A jak nie, to TUTAJ
Inna sprawa, że moja zwichrowana, rogata dusza ma w sobie jakaś romantyczną cząstkę i uwielbiam tekst tej piosenki... acz nie do końca rozumiem, czemu dziewczyna ma się bać wielkich słów. Ja też nie czuję komfortowo jak ktoś pisze do mnie używając czcionki 72 w Wordzie, zwłaszcza jak to jest Comic Sans... ale bez przesady, aby się od razu bać wielkich słów? Chyba nie pojmę :)

Zacne drzewo na punkt kontrolny!


Wyżej i wyżej

Co widać w oknie? WĘDROWCA!


Czym jest prawdziwie mokra trawa czyli "ściężkowstręt" to straszna choroba

Kolejny punkt kontrolny jest na szczycie kolejnej góry... ech uroki pogórzy. To są wzniesienia raptem 500 - 600, ale nadrabiają nachyleniem... Próbujemy namierzyć się z miejscowości u podnóża, ale droga po 200-250 metrach po prostu zanika. Pchamy łąką... jest gorąco jak w lecie. Słońce oparło się nam na plecach i grzeje jak popieprzone. Owszem, mogło lać albo naparzać śniegiem, więc nie powinniśmy bardzo narzekać. Nie zmienia to faktu, że jest niesamowicie gorąco na południowym, eksponowanym (a jakże!) stok. Koniarze również podchodzą tym samym wariantem. Wygląda na to, że Jaszczur na rowerze lub na koniu jest podobny czasowo... my więcej zjedziemy, ale pod górkę to Oni mają zdecydowaną przewagę siły.
W takich chwilach... kiedy pchamy jakieś chore podejście, a góra zdaje się nie kończyć, mój umysł odpływa w różne dziwne stany świadomości np. zaczynam śpiewać głupie piosenki albo łapię jakaś kotwicę umysłową. Dziś dopada mnie ten drugi wariant... przypomina mi się niesamowicie irytująca reklama z TV... "czym jest prawdziwa włoska kawa..."
Pcham rower, łydki chcą eksplodować - taka jest tu stromo..., a mnie w głowie zapętla się tekst jakieś głupiej reklamy... co za dramat!
Nagle szukając pod szczytem lampionu wchodzę w wysoką i bardzo mokrą trawę. Jestem zaskoczony bo upał jest nieznośny, a tutaj poranna rosa z jakiegoś powodu nie wyschła... jest tak mokro, że zaraz przemoczę buty... a umysł na to "czym jest prawdziwie mokra trawa?"
NIE... nie... nie... Mózg, nie rób mi tego, mózg k*rwa, proszę, to nie jest śmieszne! NIE, nie... za późno. "Czym jest prawdziwie mokra trawa?" na melodię tej wnerwiającej reklamy... przez najbliższe 4 godziny... oszaleję... 
Wchodzę w las szukając "triangula" bo mamy odpisać numer repera. Przedzieram się przez... prawdziwie mokrą trawą? NIE! Przez krzaki... gęsto tu, choinki, chaszcze, gałęzie wbijają mi się w ryj, jedna wchodzi mi otwór na kasku i dziabie mnie w głowę... grrr... przedzieram się dalej. To musi być gdzieś tutaj. Nagle słyszę jakiś pomruk z lasu.
Podnoszę wzrok i widzę Syna Burzy i Sanoka, który idzie od strony jeszcze większych chaszczy...
- Masz?
- Nie?
Kolejny hałas z boku... z prawdziwie mokrej trawy. NIE NIE NIE, Mózg, k*rwiu... przestań! Z ostrężyn i wiatrołomów. To Szkodnik uskutecznia swój wariant przez kolczaste krzaki.
- Masz?
- Nie
Może trzeba by sprawdzić w... prawdziwie mokrej trawie? MÓZG!! Wytnę Cię i pożrę... przestań!
Wychodzimy na polanę i razem kierujemy się lewo... ścieżką (przez... NIE!!! NIE !!).
Wychodzimy wprost na "triangul". Czyli dało się tu dość ścieżką przez łąkę... ale każdy z nas miał swój autorski wariant przez krzory.
Przy okazji, pytałem Was już "czym jest prawdziwie mokra trawa..?"

Niezmiennie :D


"Мы отправляемся в горы, потому что долины полны кладбищ..."
Lecimy teraz w dół pasma... trochę szarpie na kamerdolcach i rzuca na sporych koleinach zostawionych przez drewnokradów. Nasze Bestie czyli Duch i Mrok, to łykają takie kamienie na śniadanie. Deus ex Machina - słyszę śpiew tarcz hamulcowych i chrupanie korby, układają się w słowa "puść te klamki, daj mi się rozpędzić, przejdę, zaufaj mi".
To najprawdziwsza prawda, te rowery są niesamowite, to jeździec jest tutaj najsłabszym ogniwem. Zjazd jest po prostu kosmiczny.
Musimy się teraz namierzyć na leśny cmentarz, ale z mapy wynika że nie będzie on na szlaku. Drzemy zatem na azymut przez jakąś łąkę obok kukurydzy, a potem już wprost przez las z kompasem w ręce. Drogi to już tutaj nie ma od lat, acz na drzewach znaki sugerują, że biegł tędy kiedyś dawny niebieski szlak. W praktyce przedzieramy się przez gęstwiny, ale wychodzimy na cmentarz perfekcyjne. Naszym zadaniem jest podane cyrylicą, ale kiedyś uczyłem się rosyjskiego i umiem to przeczytać. To pomaga... inna sprawa, że tej umiejętności używam w zasadzie tylko na Jaszczurze i czasem w górach Beskidu Niskiego, na starych cmentarzach.
Cmentarz robi mocne duże wrażenie - popatrzcie na zdjęcia. Aż dziwne, że nie trafiliśmy na niego po nocy, bo zwykle tak to się u nas kończy.
Włóczenie się po takich miejscach ma w sobie coś magicznego... niepokojącego magicznego.
Acz bardziej niepokojący jest ten rozwalony grób, z którego jakby coś przed chwilę wyszło. Z tego powodu czasami oglądamy się za siebie...

Wyazymutowani perfekcyjnie!


Typowy Jaszczurzy klimat

Odpowiedź na nasze zadanie:

Widziałem zbyt wiele RPG'ów, aby nie zacząć się martwić widząc taki grób... Szkodnik bądź tak uprzejmy i podaj mi granatnik...


"Już mi niosą suknie z welonem
Już Cyganie czekają z muzyka
KOŃ do taktu zamiata ogonem
Mendelssohnem stukają kopyta
Jeszcze ryżem sypną na szczęście
Gości tłum coś fałszywie odśpiewa
Złoty krążek mi wcisną na rękę
I powiozą mnie windą do..." SKLEPU :D  (
to to chyba znają wszyscy, tak? TUTAJ)
Cywilizacja, zjeżdżamy do jakieś cywilizacji. Rzadkość na Jaszczurach, ale dziś motywem przewodnim są cerkwie, a te jednak często znajdują się przy ludzkich osadach. Naszym zadaniem jest odrysować symbol pod niebieskim zadaszeniem - widać to dobrze na zdjęciu powyżej. I powiem Wam, że zdążyliśmy niemal na styk przed ślubem :)
Wszystko pięknie przystrojone i niemal czuć, że będzie to za moment. Dosłownie, jakbyś tu wbili jakieś 15 minut później, to odrysowywalibyśmy symbol już w trakcie na uroczystość. Byłby jaja, wszyscy na ślubie a jakaś bada pacanów w strojach rowerowych wbija wprost w ulicy i rozsiadają się na schodzach z rysowaniem.
Ale powiem Wam, że Koniarze tak zrobili! Byli trochę za nami i gdy przybyli w to miejsce to uroczystość już trwała - przynajmniej zrobili furorę, bo jednak z końmi na ślub w takich miejscach to jest klimat. 
Tymczasem my kierujemy się do sklepu - jest nawet zaznaczony przez Malo na mapie.To jedyna cywilizacja jaką spotkamy, więc warto się na chwilę zatrzymać... zwłaszcza, że w takich małych miejscowościach często maja lokalne ciasta czy drożdżówy. Nie inaczej jest i tu - wykupimy WSZYSTKIE rogale z marmoladą :D
Jako, że to jedyna cywilizacja w okolicy, to spotykamy tu kilku zawodników. Ucinamy sobie krótkie rozmowy, w zasadzie wszystkie dotyczące tego, że:
- kurde, strome te pagóry
- trasa 50km, mam już 40 i nawet w połowie nie jestem
- inne podobne

Szkodnik Rysownik :)
"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni..." (oczywiście, że STĄD

Jak pić to tylko w dobrym towarzystwie :D

Lampion SS :D (prawie jak "Eksperyment SS" - doskonały słaby horror klasy Z! Inna sprawa, że tłumacz poszalał z tłumaczeniem tytułu...)


"It's always the SAN. Always , always, always the SAN" :D (parafraza TEGO)
Tak wiem, że przed nazwami własnymi nie stawia się "the", ale fonetycznie się zgadza.
San - dokładnie tak, to SAN ciągle nas odcina. Mało tu kładek i mostów, więc kombinujemy jak się przeprawić na drugą stronę, ale tak aby jak najlepiej ten wariant wpisać w zdobywanie kolejnych punktów kontrolnych. Wybór pada na ostatnią (na naszej mapie) kładkę - daleko na północy, za Uluczem. Nota bene, punkt kontrolny to przerysowanie cerkwi w Uluczu, która niegdyś uznawana była za najstarszą cerkiew w Polsce. Najnowsze badania wykazują, że nie jest wprawdzie aż tak stara jak domniemywano (ok 1500), ale nadal jest to imponujący wiek (1600 z hakiem).
Docieramy do kładki na Sanie - tej najdalej wysuniętej na północ na naszej mapie. Pora wrócić na "dobrą" stronę rzeki.
Na kładce, jak to na kładce, ludzie wieszają kłódki - jedna z nich jest naprawdę ekstra (można zobaczyć na zdjęciu poniżej). 
Teraz to już w zasadzie będziemy kierować się z powrotem do bazy, ale po drodze do zaliczenia mamy jakieś 15 punktów kontrolnych, będzie więc co robić :)

Ulucz :)

Cerkwie w cerkwi - incepcja :)

Kładek na Sanie

Piękna ta kłódka! Jak nie ruszają mnie takie rzeczy, to ta mnie zachwyciła - może miejsce, może klimat Jaszczura, może to i to... może nasza samotność na szlaku. Fakt jest taki, że mnie zachwyciła.  Ech... znowu odezwała się we mnie ta romantyczna cząstka. Resztki ludzkich odruchów? Nie podejrzewałem się o to, a tu jednak!
To co, jest tu jakiś romantyk/romantyczka? Znacie się coś nie coś na miłości? No to skąd pochodzi ten cytat?
"...ich usta znowu się spotkały, a wszechświat po raz kolejny stał się doskonały"
Postacie, scena i kontekst - jak ktoś wie, ma u mnie piwo.
Nie wiecie? Ha, nie mówiłem że będzie prosto. To co, podpowiedź? Z tego samego źródła pochodzi ten cytat:
"...największym lękiem napawa myśl, że we Wszechświecie - gdzie nawet gwiazdy umierają - nawet bycie najlepszym nie wystarczy aby się nasycić"
Nadal nic? No to może:
"Duma jest cnotą arystokraty a gniew jego niezbywalnym prawem..."
Szukajcie a znajdziecie, jak powiadają - tym razem bez przypisu zatem. Peszek.
Niektórych może naprawdę zaskoczyć skąd takie cytaty pochodzą :P

Corveta w środku pola - Pogórze to stan umysłu. Inna sprawa, że to auto będzie zawsze mi się kojarzyć z TYM.
(Link do rarytas dla psychofanów Star Wars'ów - tekst jest genialny, a jakby ktoś nie ogarnął to 'vette w slangu to właśnie Corvette :D )
Fragment o masce na ryju też się nawet zgadza, znacie przecież nasze kaski :)


Ktoś całkiem dobrego Rysia w lesie porzucił :D :D :D
Zapada noc, wchodzimy pomału w tryb nawigacji nocnej. Jedziemy wielką, długą łąką odmierzając się do punktu "N".
Nagle w lesie coś mignęło - może to odblask lampionu, skręcam i wchodzę w las aby dowiedzieć się, że to... Rysiek. Chodzi w kółko po lesie i szuka "N" już dłuższy czas.  Ryśka porzucił jego towarzysz dzisiejszej wędrówki... złapał stopa i pojechał do bazy. Wziął, rzucił wszystko i wyjechał do... Srogowa :)
Sprawdzam nasze znalezisko:
Rysiek rusz prawą ręką (ruszył)
Lewą? (ruszył)
Rysiek, rusz prawą nogą (ruszył)
Prawą? (ruszył)

Patrz Szkodnik. ktoś całkiem dobrego Ryśka do lasu wyrzucił. Przygarniemy? PRZYGARNIEMY!
Postanawiamy się wymierzyć raz jeszcze na punkt i spróbować znaleźć go w trójkę.
Rysiek mówi, że doszedł ścieżką do miejsca, gdzie roślinność stała się tak gęsta, że nie dało się już iść dalej.
Hahaha... odważne słowa, zwłaszcza jeśli kierować je do naszego patologicznego zespołu. Basia jak dzik wchodzi w krzaki, głębiej, głębiej... ledwie co zdołam zrobić zdjęcie, nim chaszcze ją całkowicie zasłonią. Głębiej i głębiej w zielone i... JEST. Mamy "N". Pięknie, namierzony jak od linijki.
Nie ma czegoś takiego jak nieprzebieżna roślinnośc, jest co najwyżej roślinność ku**wsko-trudno-przebieżna :D



F jak FATAL ERROR / F-topa / Faux Paux...

Lecimy razem przez nocny las. Rysiek będąc pod wrażeniem poprzedniego punktu, którego się mocno naszukał, mówi do nas, że to super, że nas spotkał... bo my ponoć umiemy w nawigację. HAHAHA! To jeszcze odważniejsze stwierdzenie, iż "ta roślinność jest nieprzebieżna". Mówimy Mu, że my jesteśmy czasem jak 1/amulet i zdarza nam się nawet za mapę wyjechać. Rysiek odpowiada, że nigdy nie był świadkiem jakiegoś naszego błędu... i te słowa to był błąd. Rysiek Srogi Prorok... 
Na punkt "F" namierzamy się właściwie bez większego problemu, ale po powrocie do rowerów, jak banda jełopów skręcamy na wschód chcąc jechać na zachód.
Mnie coś wprawdzie tknęło czy dobrze jedziemy, ale skoro Basia jest pewna kierunku, to co się będę odzywał - głupota...
Basia stwierdziła potem, że skora ani ja ani Rysiek nic nie mówi, no to musi być dobrze, no bo "chyba sprawdzamy, prawda?"
Rysiek stwierdził przecież, dosłownie przed chwilą że jesteśmy bogami nawigacji, więc nawet nie spojrzał na kompas, tylko ciśnie za nami...
Tym sposobem banda 3 pacanów wali na wschód będąc pewna że jedzie na zachód. Nie zastanowi nas, że droga idzie inaczej niż powinna.. Skoro jest zjazd, to trzeba korzystać... Dopiero prawie na końcu zjazdu, kilometr dalej coś nam się zaczyna bardzo nie zgadzać. Patrzymy na kompas... wschód... o żesz...
Gotterdamerung, Rysiu. Prawdziwy GOTTERDAMERUNG, k*rwa!!! Byliśmy Bogami nawigacji, ale właśnie nas wygnano z Olimpu (tak to jest, jak się nie zapłaci za kotleta...). Rysiek przekonał się, że popełniamy WIELBŁĘDY. Wszystko co zjechaliśmy trzeba podepchać z powrotem, a dla Niego jest to dodatkowy kilometr podejścia. MEGA wtopa... nawigacja level retarded... to nie jest nawet szkolny błąd, nawet nie przedszkolny, to BEZ-szkolny błąd, jełopie bez szkoły...
Mimo wszystko... mimo że Rysiek właśnie przekonał się o naszej nawigacyjnej ułomności, nadal proponuje nam abyśmy trzymali się razem już do końca (syndrom sztokholmski jest naprawdę mocny!) i poszukali ostatnich punktów razem. On będzie biegł za naszymi rowerami! No i tym sposobem dochodzimy do poziomu Koniarzy, mamy swojego biegnącego obok Niewolnika :D
Co ten Jaszczur robi z ludźmi...

Co masz na myśli mówiąc nieprzebieżna roślinność?


Trzymamy się w trójkę - na podejściach Rysiek jest szybszy bo nie musi pchać roweru. Na zjazdach odstawiamy Go, ale zwalniamy potem i pozwalamy Mu dobiec. Oczywiście, że moglibyśmy się zatrzymać i poczekać, ale Szkodnik tak dobry dla ludzi nie jest. I tak nie jest źle: kopnie jeno, a mógłby przecież zabić. Rysiek i tak naprawdę dobrze się trzyma jak na gonienie nas z buta. Czasem tylko Szkodniczek fuknie na Niego: "szybciej! szybciej!", może lekko smagnie batem... powiedziałbym "tak na zachętę", nawet... zalotnie.
Widziałem już ten obrazek gdzieś. Bicz ciął powietrze i spadał na plecy, tylko jakoś strój nie ten co wtedy. Wtedy miała na sobie takie wysokie buty ortopedyczne i skórzane wdzianko... no prawdziwa motocyklistka :D... ale DOŚĆ miałem nie o tym. I tak słabo to wszystko widziałem, bo ta nasza maska lisa nie ma najlepiej zrobionych otworów na oczy :D :P :D
Jak ogarniacie kontekst tego żartu i umiecie czytać między wierszami to docenicie istny suchar poniżej:
Jak nie rozumiecie co chodzi, nic się nie dzieje - po prostu to jeszcze nie ten moment w waszym życiu.
Pozdro dla kumatych :D
Wracając do głównej narracji: na razie smagany jest Rysiek jeśli się za bardzo opier... ociąga. 
A tak serio, to jestem pod wrażeniem motywacji, jaką okazał aby tak za nami gonić.

Szkodnik pogania Rysia :)

Nocne łażenie po wąwozach :)

W trójkę nawiguję się łatwiej i kilka punktów wpada nam właściwie od kopa - trzeba po prostu spenetrować strome wąwozy, ale nawigacyjnie wchodzą dobrze.
Kierujemy się po ostatnich już punktach do bazy, ale oddziela nas od niej naprawdę strome pasmo i powiem Wam, że podepchać tam to jest wyczyn.
Dobrze, że była noc i było ciemno, to nie widziałem jak jest stromo. zawsze dla umysłu to łatwiej... acz mocno sponiewierały nas te ostatnie podpychy.
Dla mnie i tak to jest niesamowite... dorośli ludzie niby, ponoć ustatkowani a chodzą po nocy po lesie za jakąś kartka na drzewie.
Finalnie udaje się zebrać wszystkie punkty z tego pasma, acz zajedzie nam z tym około 2,5 godziny.
Możemy też śmiało powiedzieć i to zupełnie już serio, że bardzo fajnie szwędalo się w trójkę po lesie. 

Stromo...

Tryb nawigacji nocnej

Klasyk zdjęcie :)

Trochę tych punktów nam wpadło :)


To tyle na dzisiaj. W bazie meldujemy się GRUUUUBO po północy, posiedzimy ze 2 godzinki i długa w trasę na Kraków.
30 min snu na leśnym parkingu i w domu jesteśmy około 8:00 rano.
Powiem Wam, że niedzieli (znowu) to nie pamiętamy :)

P.S. A jakby kogoś frustrowało, że nie skąd są przytoczone cytaty dla których nie podałem źródła, to po tym już znajdzie na pewno:

"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
ale w samym sercu jej siły leży jej słabość:
wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy"


Tak, tak, to stamtąd, ale pamiętajcie że z książki, nie z filmu! Naprawdę warto przeczytać :)



(CZARNY) MORDOWNIK 2021 (feat. KORNOlis)

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 września 2021 | dodano: 07.09.2021

Mordownik 2021 przeszedł już do historii...  Mam nadzieję, że będzie zapamiętany na długo bo był to kolejny rajd, który mieliśmy przyjemność zorganizować. Przyjemność, heh... chyba jednak powinienem używać słowa "zaszczyt". Budować trasy rowerowe TR130 oraz TR50 na tak kultowej imprezie to jest nie lada przedsięwzięcie i odpowiedzialność aby nie nadwyrężyć zaufania, jakim zostaliśmy obdarzeni przez głównego Organizatora: Janko Mordownika. Czy nam się udało? To już Wy musicie ocenić. Zapraszam zatem o opowieść o Mordowniku od kuchni... łazienki, piwnicy i strychu... Mordowniku tak czarnym jak... sami wiecie... a może nawet czarniejszym niż rok temu. 

"...taka jest granica i cena nieśmiertelności" (cytat oczywiście STĄD)
Rok temu w Zawoi cena ta była wysoka. Za wysoka. Dla wszystkich niekumatych przypominam, że medal IMMORTAL (nieśmiertelny) zdobywają zawodnicy z najdłuższych tras i tylko tacy, którzy w czasie rajdu zdołają zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. My takie medale mamy tylko 3 na 7 startów:

Kroczyce 2013 (-)
- druga edycja imprezy, ale dla nas był to nasz pierwszy Mordownik ever. Pierwszy rok startów... myśmy nawet po nocy jeszcze jeździć nie umieli... a co dopiero myśleć o Immortal'u.

Jaśliska (+)
- Beskid Niski, niesamowita, wspaniała impreza... czasy gdy nie prowadziłem jeszcze bloga. Kiedyś relacja znajdowała się na stronie Mordownika - TUTAJ, ale nie jest już dostępna. Przepadła gdzieś w otchłaniach internetów. Immortal zdobyty na kilka minut przed limitem czasowym. Było niesamowicie trudno, ale daliśmy radę!

Stadniki 2015
(+) - Immortal zdobyty w ostatnich sekundach ostatniej minuty rajdu. Rzutem na taśmę... popełniliśmy kosmiczne błędy na trasie, łącznie w wyjechaniem za mapę (grubo...). Na koniec morderczy finisz i wiara do ostatniej sekundy, że jednak się uda, że zdążymy w limicie... udało się!

Pilica 2016 (-)
- niesamowicie wyczekiwany rajd, presja konieczności dobrego startu bo Immortal czeka... w praktyce położyliśmy go na łopatki po całości (błędy, awarie i zatrucie pokarmowe...). Miał być Immortal, a był jeden z naszych najsłabszych startów ever... wstyd mi było napisać relację z tak spektakularnej porażki... (a tak serio, wstyd to może tylko trochę... nie pisałem wtedy regularnie na blogu, czego żałuję do dzisiaj. Ech mieć wszystkie rajdy od 2013 opisane, to by było coś! Nie miałem też motywacji opisywać rajd tak spektakularnie przez nas spaprany...)

Chochołów 2017 (-) - Chyba najlepsza edycja. Gubałówka, Magura, słowacka odysje i niesamowite bagna na Orawie... Przepiękna trasa, ale nie było nawet blisko Immortala, mimo że Basia wygrała zawody jako takie. Nie miało to znaczenia dla nieśmiertelności, ta nawet na nas nie spojrzała bo nie mieliśmy kompletu punktów.

Uście Gorlickie 2018 (+) - przełamanie złej passy. Ponownie nasz kochany Beskid Niski (ale stromy). Ponad 2000 przewyższeń zrobione, ale Immortal także zrobiony i to z ponad godzinny zapasem. Cudowny start na niesamowitej edycji.

Tokarnia 2019 (-) - nie było szans... po prostu nie było szans... 


No i nastal rok 2020... trudny rok dla imprez, dla Mordownika tym bardziej że Janko Mordownik wyjechał do Brazylii i trasa rowerowa miała się nie odbyć wcale.
Jak to się stało, że się jednak odbyła i była naszego autorstwa, znajdziecie w opisie tej edycji MORDOWNIK ZAWOJA 2020. 

Jako budowniczy trasy nie startowaliśmy w tych zawodach, więc bilans zdobytych Immortali i prób pozostaje bez zmian.
Nie będę powtarzał relacji z tamtych zawodów, bo mają swój osoby wpis na tym blogu, ale muszę o nich wspomnieć, bo są kluczem do zrozumienia tego co się działo w tym roku.
Po pierwsze Janko Mordownik nadal siedzi w Brazylii, więc i w tym roku podjęliśmy się współorganizacji imprezy z niesamowicie energiczną i żywiołową Kamilą, która ogarnia wszystkie aspekty administracyjne.
Po drugie, Zawoja była za trudna... tylko dwóch najlepszych Zawodników zrobiło Immortala: Zbyszek Mossoczy i Krystian Jakubek, czyli wymiatacze rajdowi z najwyższej ligi. Część Zawodników, która zawsze jest w czołówce, nie zbliżyła się do Immortala (nie mając 2-5 punktów). Statystyki w Zawoi były zabójcze... 6% rowerzystów zdołało osiągnąć nieśmiertelność. W tym roku zatem chcieliśmy się trochę zrehabilitować i zrobić zawody, na których około 20% zdobędzie ten legendarny medal.
Owszem nazwa imprezy zobowiązuje, ale chcielibyśmy aby IMMORTAL był chociaż trochę realny dla tych najlepszych... w Zawoi nie był. CZARNY jak ciemność Mordownik zniszczył nadzieję wielu walczących... Edycja 2021 miała być nadal czarna, ale ta czerń powinna być złamana lekkim odcieniem szarości... takie były założenia i takie były plany. Tu UWAGA, to nie były tylko nasze założenia - takie wnioski wyciągnęliśmy wszyscy, wliczając w to Janko Mordownika.

Wędrując z lampionem... w drodze na punkt kontrolny

Szkodniczek duma jak na tej skale rozwiesić lampion...


Lesson leart? No chyba jednak nie bardzo...

Zawoja była trudna bo... to była Zawoja (Mistrz tautologii zawsze czujny!). To wioska zastawiona z 3 stron ogromnymi pagórami: Babią, Policą i Jałowcem. Gdziekolwiek by Zawodnicy nie pojechali to po prostu trafiali na rzeźnickie podjazdy i podpychy. Pamiętacie punkt "Rzeźnia nr 5"? Ja pamiętam, stawiałem go i ściągałem, do tego byłem tam na rekonesansie trasy... więc wiecie, Wy tam byliście raz... proszę nie narzekać... Skoro tym razem mamy zrobić trochę łatwiejszą edycję to czekamy aż Janek i Kamila dadzą nam znać, gdzie w tym roku będzie baza rajdu. W końcu dzwonią: BESKID MAŁY !!!
CO?????? WAT? WAT? WAT?
Jak Beskid (nie-taki) Mały?
Przecież rowerowo to jest to rzeź... pionowe ściany. Janko, Kamila, co z Wami? Umawialiśmy się na łatwiejszy rajd... czy coś się zmieniło od naszych ostatnich ustaleń, czy ja czegoś nie ogarnąłem w waszym przekazie. Chwilę dyskutujemy, ale baza już właściwie dograna: będzie to Beskid Mały. No żesz.... nie ułatwiacie nam zadania.
Co więcej, Beskid (nie-taki)Mały nam nie leżał także z innego powodu... ostatnio było tu sporo imprez, a najlepszy teren eksploatowany nadmiernie straci swój potencjał.
Przecież na Leskowcu był jeden z naszych punktów KOMPANI KORNEJ w Lanckoronie, chwilę później wbił się tam też LISZKOR... pod linkami znajdziecie Raport Szefa Sztabu Kompanii KORNEJ oraz relację z Liszkora.
W tym roku w Beskid Mały zawitał też Rajd Beskidy. Sporo imprez... a znacie nasze podejście: chcemy zrobić imprezę magiczną. Abyśmy dobrze się zrozumieli, ja nie wiem czy nam się to udaje - to Wy to oceniacie, tylko i wyłącznie Wy, ale wiemy jaki jest nasz cel i plan. Wiemy jakie założenia nam przyświecają: atrakcyjne turystycznie punkty, ciekawe miejsca - po prostu przelewamy na mapę nasze radości, nadzieje, obsesje, fobie i paranoje. Zrobić rajd kiedy całkiem niedawno były tu 3 duże imprezy... no słabo :(
Nie chcemy powtarzać przecież punkt kontrolnych, a te rajdy sięgnęły po niesamowite miejsca w tych rejonach - na przykład Rajd Beskidy postawił punkt w kamieniołomach w Kozach
Jak ktoś nie zna to poniżej zdjęcie z 2013 roku:



Cudowne miejsce na punkt kontrolny (my je poznaliśmy po raz pierwszy na Jesiennym Beskidzkim KORNO 2013 czyli w cholerę temu). 2013 a 2021 to jest konkretna odległość imprez, ale 2021 i 2021... 
Słowem BARDZO nam nie leżał Beskid Mały tym razem... stanęliśmy przed nielichym wyzwaniem: jak włożyć w trasę całe serce, skoro się nie ma serca do tej edycji...?

"Nie jest sztuką wygrywać kiedy Ci idzie, mistrzostwem jest zwyciężać kiedy nic Ci nie idzie, gdy wszystko jest przeciwko Tobie..."

Nie szukajcie w Google tego cytatu. Te słowa powiedział do mnie mój Trener Szermierki - Marek, ten sam który od 2003 roku próbuje nauczyć mnie błyskawicznej odpowiedzi po szóstej, ze szpicem broni prowadzonym parabolą... i choć zrobiłem to już 1000-ce razy, to nadal da się coś poprawić w technice. Słowa te usłyszałem kilka dobrych lat temu, na jednych z naszych zawodów szermierczych, kiedy naprawdę miałem fatalny dzień... przegrałem dwie pierwsze walki w fazie grupowej i kiedy miałem już spisać te zawody na straty...  dał mi to jedno zadnie pocieszenia i jedną radę techniczną... to wystarczyło, aby psychicznie się pozbierać. "Chwilę" potem sięgnąłem po Puchar 3 Broni, rozwalając każdego kto stanął mi na drodze. 
Takie chwile pamięta się długo!
Na tyle długo, że przypomniałem sobie ją teraz... Beskid Mały nam nie leży. No to może, nie jest sztuką zrobić dobrą trasę jak teren Ci leży... Szkodnik jest tego samego zdania. Szepcze mi do ucha, że
- Damy radę. Wyślemy Ich do piekła i z powrotem za Immortalem... i włożymy w to całe serce jakie mamy, a jak serca zabraknie to się komuś je wytnie i dołoży do trasy.
- A może bez powrotu?
- Bez... hihi...BEZ
Ale jej się oczka świeciły wtedy... to albo malaria albo szaleństwo :)
Posłuchałem. Zróbmy to! Zróbmy!
I to chyba właśnie wtedy "cały misterny plan w pizdu..." z tym aby ta edycja była łatwiejsza...
...
...
Halo? Puk puk... uwierzyliście? Powiedzcie, że uwierzyliście... że udało się zwalić całą winę za trudność trasy na Kamilę i Janka? Przecież my Wam byśmy tego nie zrobili, prawda :D ?

Ale powiem Wam jeszcze jedno:
Urząd Gminy w Andrychowie ma w ryja... zaraz po Urzędzie Miasta w Sanoku!!
Sanok, tak? Mają Góry Sanocko-Turczańskie a w nich pasmo Gór Słonnych. I co? Do niedawna mieli na czerwonym szlaku (głównym szlaku przez te góry) szczyty Słonny, Słonna i Słonny!!
To się nie godzi! To jest nieakceptowalne przez kolekcjonera tabliczek. Ja rozumiem Wierch czy Jaworzyna czy Kopa w różnych górach, ale w tych samych? Dwie góry o tej samej nazwie...
Niedorzeczne. Zaniedbanie! Do ukarania!
Ostatnio widziałem już nazwy na mapie: Słonny, Słonna, Słonny Wierch... no trochę się poprawili, ale nadal mają w ryja za taką akcję. Jak tak można?
To są góry, tak nie wolno!!! Góry mają swoje nazwy i to jest ważne - nie mogą się nazywać tak samo w jednym paśmie!
A Andrychów? Wzoruje się na Sanoku!
Nie dość, że mają dwie Potrójne (już za to w ryja powinni mieć), to jeszcze Gancarz! Jeden na zielonym szlaku, drugi na żółtym. "I will have someone's ass for dinner for that!!!"
Trochę szacunku dla moich kochanych pagórów! Trochę szacunku dla kolekcjonerów tabliczek...

Akwedukt w Kętach!!


SFA-Orientkampfwagen "Zafir" ma swój własny lampion :)


Odpalamy wszystkie możliwe narzędzia: google maps, openstreetmap, mapy.cz, mapy Compass'u, blogi jakie udało się znaleźć, strony typu "Gmina Andrychów poleca", "Polska niezwykła", "1000 miejsc w które musisz podepchać rower", a nie czekaj... nie mam takiej książki "1000 miejsc, które musisz zobaczyć" :)
Zawoja miała takie rarytaski jak "ruiny posterunku granicznego Generalna Gubernia/III Rzesza", więc skoro wkładamy całe serce to musimy znaleźć podobnej klasy punkty kontrolne. Powiem Wam szczerze, to Szkodnik wykonał tytaniczną prace sztabową: to Szkodnik znalazł huśtawkę na poziomie, wodospad (pkt 13), akwedukt przy Kętach, ruiny pałac.
Siedział i szukał... czytał i sprawdzał.
Znalazł np. NAJSTROMSZA DROGA W POLSCE (28%) - mówimy o drodze publicznej (nie prywatnej lub wewnętrznej). Na Mordownika to rarytas jak znalazł :)
Uznaliśmy, że na pewno Was zainteresuje taka osobliwość!

Na zdjęciu tego nie widać, ale uwierzcie że nie wiedziałem czy to podjadę autem (najstromszy kawałek nie jest na zdjęciu - nie było jak zrobić...)

A potem dzida w teren... nasze oba SFA-Orientkampfwagen'y "Zafir" i "Pusiek" ruszyły penetrować okolice Andrychowa i góry Beskidu Małego.
4 całodniowe wyjazdy... a jak wpadliśmy do ruin w Kozubniku gdzie kiedyś było opuszczone miasto, to takie punkty kontrolne jak "Route 66" czy "Aniołek z nożem" znalazły się same. Trasa zaczynała coraz bardziej nam się podobać, z każdym takim punktem kontrolnym coraz bardziej przekonywałem się do kolejnej imprezy w Beskidzie Małym.
Drobny kryzys mnie czekał, kiedy Rajd Beskidy ogłosił że chce robić "przygodówkę" 4 września w Beskidzie Małym... no żesz.... Termin Mordownika ogłoszony był przecież na początku roku, czemu musimy się pokrywać i podbierać sobie zawodników?... czemu ten sam termin, czemu ten sam teren? To przecież nie jest logiczne... niestety próby dyskusji spaliły na panewce, bo na argument postaci "zawsze jakieś rajdy się pokrywają", to już nie miałem ochoty odpowiadać. Tak pokrywają się: na Pomorzu i w Małopolsce i to nie jest wtedy żaden problem, dwie imprezy w Beskidzie Małym w tym samym terminie jest... przynajmniej dla mnie jest. Tydzień później, wcześniej, cokolwiek... ale jak nie to nie. Szkoda, bo sami byśmy z chęcią wystartowali na Rajdzie Beskidy, ale trudno... za dużo roboty mieliśmy z układaniem trasy aby wdawać się w dłuższe dyskusje.
Innymi słowy: "Now, if you excuse me, I have Mordownik to organise" (parafraz tej sceny).
Parę dni później trasa jest zamknięta, mapy się rysują, a my wyczekujemy 4 września. Tu chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że na tym etapie bardzo nadal wierzyliśmy, że ta edycja będzie łatwiejsza niż Zawoja. Naprawdę w to wierzyliśmy, przecież na północy było mało pagórów i dla wymiataczy to będą to przeloty...
Galerie z naszych rekonesansów możecie znaleźć tutaj:
- część pierwsza
- część druga

Uwielbiamy takie miejsca


Huśtawka na poziomie - objawienie tej edycji :D

Kiedy jesteś już martwy, ale gałązkę po lampion to byś wyciągnął :)



"A więc MORDOWNIK. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory..."
Pojechałem z parafrazą cytatu, co? Jak ktoś nie wie skąd on jest, to TUTAJ znajdzie wyjaśnienie. Mamy początek września, więc tym bardziej wpisuje się on w klimat jaki nas ogarnia w czwartek po 17:00. Wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie - wchodzimy w pewien tryb działania, który charakteryzuje niemal totalny brak snu, potężny zastrzyk endorfin uruchomiający stan euforii, włóczenie się nocą po górach i lasach odliczając sekundy i szacując czy zdążymy z rozstawieniem trasy zawodów...
W czwartek nie byłem w stanie wyjść z pracy... wyszedłem później niż chciałem, tyle się działo. Jak to mówią "nie ma ludzi niezastąpionych", ale nie dość że akurat w czwartek wszyscy o tym zapomnieli, to jeszcze mnie do tego grona niezastąpionych (błędnie, Pacany) zaliczyli.... Myślałem, że się nie wyrwę... ale gdy w końcu zamknąłem laptopa, to mój umysł przestawił się na "specjalne tory" - cokolwiek by się nie działo, jakby się paliło, to musi to poczekać do poniedziałku. W poniedziałek rozwalę Wam każdy problem, ale teraz widzę tylko lampiony, perforatory i naszą wykreśloną marszrutę, całkowity reset umysłu... jest po 17:00 gdy wsiadamy do auta. Kierunek BESKID( nie-taki)MAŁY. Rozkładamy trasę rowerową MORDOWNIKA !!! 
Tuż przed Wadowicami łapiemy się na przepiękny zachód słońca i już wiemy, że będzie to piękna noc. Witamy na AKCJI: #niespiebowieszamlampiony !!! 
Zaczynamy lecieć punkt za punktem, dziś ile się da z auta - jutro tam gdzie wjechać się nie da lub nie wolno (czyli serce gór).
Ciśniemy: "bunkr", akwedukt (pasuje Wam, że przy Kętach jest akwedukt!!! Przecież to rzadkość w całość Polsce, a w Kętach mają!), urokliwa leśna kapliczka z progiem wodnym... 
Kończymy czwartek o 4:00 w piątek, wracamy do domu i koło 4:45 kładziemy się spać na 2-3 godziny. W piątkowy poranek ruszamy ponownie w teren - teraz mocno z buta: góry i szlaki, góry i szlaki. Schodzi nam do nocy, ale o 23:00 rozkładamy ostatni z punktów - żywieniowy (tak aby za długo słodycze nie leżały w lesie).
Pod koniec zaczyna nam już odbijać ze zmęczenia - zabraliśmy ze sobą maskę KORNOlisa i kręcimy głupie filmiki jadąc przez las.
KORNOlis sponiewierany pandemią wpadł gościnnie na Mordownika powiedzieć Wam, że wraca ze swoją (wzmożoną) Siłą KORNOlisa 7-8 maja 2022.
A filmik możecie zobaczyć na profilu Basi TUTAJ.
Gdy wracamy do bazy wielu Zawodników już jest bo nocuje w bazie... dawno się nie widzieliśmy. Siedzimy z Bronkiem, Grześkiem, Patrykiem, Jarkiem, Łukaszem i innymi do 3:00 w nocy. Kładziemy się kilka minut po 3-ciej aby już o 5:30 rano być na nogach bo trzeba zaraz pomagać przy odprawie tras pieszych... chyba zaczynam być na to za stary...

Ruiny pałacu :)

Lantern, lantern"...
burning bright,
in the forest of the night.
What IMMORTAL hand or eye,
can frame thy beautiful symmetry..." 
(to wiersz WILLIAMA BLAKE'a "TIGER")

"Noc padła na las, las w mroku spał,
ktoś nocą lasem z lampionem gnał,
tętniło echo wśród olch i brzóz..."
gdy Budowniczy lampion nad wodę niósł...

To oczywiście polskie tłumaczenie "Króla Olch" - TUTAJ w wersji poezji śpiewanej. Genialne wykonanie przepięknego wiersza Goethego :)

Nocą takie miejsca są magiczne :)


Potem wszystko zaczyna się dziać jak w kalejdoskopie...
Odprawa Trasy Pieszej 50 km
Start Trasy Pieszej 50 km
Oprawa Trasy Rowerowej 130 km
Start....
... gdy wypuszczamy Trasę Rodzinną jest przed 12:00. Łapiemy się z Basią na tym, że w sumie to nawet nie jedliśmy ani kolacji w piątek, ani śniadania dzisiaj... dobra, trzeba mieć coś od życia, długa na Przełęcz Kocierską bo tam mają extra restaurację. Mamy trochę czasu nim trasy zaczną wracać... chwila oddechu. Ech starzeję się... kiedyś napierało się 3 dni bez snu, a teraz oczy mi się zamykają... ale jest pięknie. Trasy poszły, w zasadzie nikt nie dzwoni o lokalizację, więc chyba jest dobrze... robimy Mordownika, pasuje Wam? Robimy Mordownika drugi raz... "Dopóki się zapala wzrok, dopóki się splatają ręce, dopóki kusi nocy mrok..." (klasyka TU) będziemy kochać ze Szkodniczkiem budować trasy rajdów.
"Trzyma mnie" jednak tylko to samo uczucie co w Lanckoronie na Kompanii KORNEJ, kiedy aż mi było żal że nie jedziemy tej trasy. Noc była piękna, pełnia, aż żal serce ściskał, że nie ruszamy za lampionami.
Teraz mam to samo! Piękny dzień, góry... pojechałbym to, zmarł po drodze n-razy, wyrypał się do cna, ale powalczył z trasą!
Być Budowniczym to zaszczyt, być Zawodnikiem to radość... a my kochamy oba światy.  

Planowanie wariantów :)

Chyba słuchają odprawy - prawie jak Team Meeting :D

Widok jakoś taki bliski mojemu sercu :)

Odprawa tras pieszych


"Long have I waited. And now you are coming..." (TUTAJ)
Oj LONG... naprawdę long. Naprawdę zakładaliśmy, że ta edycja będzie prostsza, więc jak Zawodnicy nadal nie wracali późnym popołudniem... zaczęliśmy naprawdę martwić się o to czy zrobią IMMORTALA. Gdy Terminator w postaci Zbyszka nie dotarł do bazy w czasie, jaki był Mu potrzebny na zrobienie trasy w Zawoi, to zaczęliśmy się bać... Jeśli nawet On ma czas gorszy niż w Zawoi, to chyba znaczy że przesadziliśmy... nie powiem trochę nas to podłamało, bo bardzo - naprawdę bardzo - chciałem aby posypało się kilka Immortali...
Z każdą upływającą minutą narastał w nas niepokój. No dalej, nie odpuszczajcie... walczcie. Wierzymy w Was!
Mijają nie minuty, ale godziny... spokojnie, mają czas do 22:00... ale zegar tyka bezlitośnie. No dawać... czekamy tu na Was. Walczcie!
W końcu przyjeżdża Zbyszek... sporo po Nim Krystian. Czyli Terminatorzy dali radę... ale bilans jest taki jak z Zawoi, dwa IMMORTALE. Czekamy na więcej...
Gdy zapada zmrok (przed 20:00)... jesteśmy mocno przerażeni jak bardzo dołożyliśmy do pieca tym razem... "to nie tak miało być, zupełnie nie tak..."
20:30... no dalej, jest jeszcze czas, ciśnijcie.
21:00... nadal czekamy na Was
21:30... pół godziny... dacie radę!
21:47... gdzie jesteście...
21:56... 4 minuty
21:59... widzę światła rowerów wpadające do bazy! Ha, tak jak my w naszych najlepszych czasach (nasz rekord to jest 4 sekundy przez limitem - komputerowym odcięciem!)

Finalnie 4 osoby zrobiły IMMORTALA:
- Zbyszek
- Krystian
- Paweł
- Patryk
to dwa razy więcej niż w Zawoi, więc w każdej oficjalnej rozmowie nie przyznamy się, że trasa była za trudna. Statystyka nas broni.
Niemniej, tak nieoficjalnie powiem Wam, że naprawdę chcieliśmy aby więcej IMMORTAL'ów się posypało... chyba trochę jednak przesadziliśmy... trzeba było dać ze 3 punkty mniej (mówię o tych górskich). Mimo wszystko, mam nadzieję że bawiliście się dobrze... a za jakiś czas przestaniecie nas przeklinać...

Punkt kontrolny "U Miśka"

Punkt kontrolny "Zielony aniołek z nożem"


"Don't you cry tonight... you will feel better with the morning light" (Klasyka klasyk)
Niedziela przynosi trochę ukojenia... mieliśmy naprawdę okropny kac moralny na zakończenie rajdu. Nawet jeśli ocenicie trasę jako świetną, to jednak mieliśmy pewne założenia i czujemy się trochę wini, że była za trudna... światło poranka trochę koi nasze niespokojne serca, bo wygląda że nie padniemy ofiarami linczu. Ech to miał być łatwiejszy Mordownik... tyle dobrze, że większości Zawodników się podobał, a przynajmniej tak mówią. Może wydać Wam się to dziwne, ale jak widzicie mamy trochę ludzkich odruchów... może nie tyle aby wyciągnąć jakieś mądre wnioski (gdybyśmy mieli to zrobić, zrobilibyśmy to po Zawoi... wydawało nam się, że się udało. Mieliśmy rację, wydawało nam się...), ale jakiś tam kac moralny nas telepał... 
Rozbawił mnie jeden z Zawodników, który wprost z mostu zadał nam pewne pytanie:
zapytał co musi się dziać u nas w pewnym, ściśle określonym pokoju (a nawet meblu w tym pokoju), że jesteśmy zdolni do takiego sadyzmu poza tym pokojem.
No powiem Ci, że bezpośrednie pytanie, ale spoko - pytasz, to odpowiem, a w zasadzie pozwolę to zrobić Alfredowi. OTO TWOJA ODPOWIEDŹ.
Niedziela to też czas składania trasy... najgorsza cześć tej roboty. Jedzie się już na oparach ze zmęczenia, a to nie lada przedsięwzięcie.
Tutaj chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy nam pomogli w ściąganiu lampionów.
Ania, Grzegorz, Staszek, Mariusz, Kamila, Łukasz (przepraszam, jeśli kogoś zapomniałem) - dziękujemy za MEGA pomoc!!

Ale powiem Wam, że bardzo lubię tą chwilę kiedy wszyscy nachylamy się nad mapami, dyskutując co kto zbiera.
Brakuje nam wtedy tylko mundurów bo rozmowy są już iście militarne:
- zajmę się w zgrupowaniem w łuku rzeki
- biorę obszar na wschód od traktu
- północna koncentracja lampionów jest moja
Jest pięknie.


Mordownik, Mordownik i po Mordowniku. Czy będziemy budować trasę za rok, nie wiem. Janek ma ponoć wrócić z Brazyli. Jeśli będzie chciał abyśmy budowali rowerową trasę, to pewnie się podejmiemy i ponownie postaramy się zrobić ją łatwiejszą (dajcie nam szansę... po raz kolejny...), a jeśli sam ogarnie edycję 2022 to wystartujemy jako Zawodnicy i powalczymy o 4-tego Immortala w naszej rajdowej karierze. Dla nas obie opcje są super. WIN-WIN jak to mówią.


Kategoria Rajd, SFA

RYS 2021

  • DST 58.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 sierpnia 2021 | dodano: 29.08.2021

Nocny maraton z przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków - RYS (w skrócie: NMzPdSMiIS-R - NO!! to dopiero jest nazwa, a nie jakieś 3-literowe skróty). 
Służby mundurowe to stan umysłu i mówię to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego wyrażenia. Zawsze miałem ogromny szacunek dla ludzi, którzy wybierają nie "zawód", ale służbę (oczywiście, czasem zdarzy się tam ktoś, kto nigdy nie powinien się tam  znaleźć, ale tak jest w każdej profesji...). Szacunek do tych formacji mam tym większy, że bylem, widziałem, przeżyłem (ledwie...) kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych (CSSP) w Koszalinie w 2007. Z jednej strony "nigdy k***a więcej", ale z drugiej... mam niesamowity sentyment do tej przygody. Dlatego też gdy dowiedzieliśmy, że jest istnieje maraton dedykowany Służbom Mundurowym i ich ich sympatykom, to ciągnęło mnie tam jak grawitacja Titanica na dno :)
Jednakże o naszych próbach dotarcia na RYSIA to mógłbym zrobić osobny wpis, bo życie robiło nam bitch-slap za bitch-slapem w tym temacie... skrócę to jednak do jednego akapitu. Inna sprawa, że maraton dla Służb Mundurowych to dla mnie także pewna nostalgia trip, więc będzie też trochę wspomnień z wojska - po prostu odliczając do Rysia, a nawet podczas samej drogi do bazy rajdu, przed oczyma stawały mi różne akcje z 2007.
Jeśli ktoś nie jest zainteresowany lekkimi off-top'ami to proszę wykonać instrukcję JUMP do akapitu: "W krzywym zwierciadle..." bo tam już lecimy z relacją :)   

"Zdecydowanie jest Pan człowiekiem munduru..."

Cytat pochodzi z ósmego odcinka "Tajemnicy Twierdzy Szyfrów", a dokładniej ze sceny konfrontacji polskiego szpiega udającego kapitana Abwehry JohannaJoerga z SS-Sturmbahnfuhrerem Harrym Sauerem (całość TUTAJ, scena o której mówię: 05:55)
Dla wszelakich zrytych łbów out there - w pewnym sensie utożsamiam się z zacytowanym powyżej stwierdzeniem jako takim, a nie z kontekstem tej sceny, więc nie doszukujcie się drugiego dna, dobrze? Po prostu tak jak wspomniałem mam ogromny sentyment do mojej przygody z WP (nie chodzi o Wirtualną Polskę...) i czasem trochę żałuję, że nie zdecydowałem się kontynuować tej ścieżki, bo taką możliwość w sumie miałem... i to aż dwa razy. Dlatego też gdy tylko dowiedziałem się o istnieniu NMzPdSMiIS-R to przyciągał mnie niemal hipnotyzująco.
A skąd w ogóle ta wiadomość do nas dotarła? Tu musimy podziękować Madzie i Mateuszowi (tym samym od Czarnej Setki po Zielonym Śląsku), którzy jakoś ten maraton znaleźli i zapytali nas kiedyś czemu nie startujemy w czymś takim. To było by jeszcze nic, ale powiedzieli nam że to taki DZIKSZY TROPICIEL. Pasuje Wam? DZIKSZY TROPICIEL!!
Kochamy rajdy TROPICIELA, jeździmy tam regularnie, kiedy tylko możemy (kilka przykładów, acz to tylko część naszych przygód bo nie z każdej edycji zdołałem napisać relację...):
Edycja 28 - W przerwie zawodów szermierczych
Edycja 26 - Gangsterskie porachunki
Edycja 25 - Jeźdźcy Apoka-li...py :D
Edycja 19 - W bagnach rozpaczy (jedna z naszych najbardziej hardcore'owych przygód...realnie! nie byliśmy w stanie przez około 2h wydostać się z bagien...)
A RYSIEK to ma być dzikszy Tropiciel. Ziarno w moim schorowanym umyśle zostało zasiane. RYŚ... RYŚ... RYŚ...
Co to znaczy dzikszy? Służby Mundurowe, no to będzie jak w CSSP?
Do dziś pamiętam pierwszy dzień w mundurze, kiedy podzielili nas na plutony. Wychodzi nasz dowódca i mówi:
- Czołem żołnierze. Jestem dowódcą waszego plutonu. Nazywam się Chorąży Janusz Pokora... i pokaże Wam dlaczego!
I już wtedy zrozumieliśmy, że prosto nie będzie.
Potem było już tylko "lepiej"...

Chorąży: Chcecie pojeździć czołgiem po poligonie?
My: TAK !!!
(pojeździliśmy - inna sprawa, że było zajebiaszczo)
- No to teraz szmatki i pucujemy maszynę... pasuje Wam, w 5-tkę wycieraliśmy małym szmatkami czołg z błota, miał lśnić... 3,5 godziny...

...Albo "Strzelanie 1", cztery pociski ostrej amunicji i prawdziwy kałasz...
Chorąży: Pozycja leżąca, ogień pojedynczy na mój sygnał
Jeden z naszych: trach, trach, trach
Chorąży: czego jełopie nie zrozumiałeś w zdaniu "na mój sygnał i ogień pojedynczy. Po strzelaniu wyzbierasz wszystkie łuski z poligonu..."
i gość na klęczkach szukał 100 łusek w piasku :)
(Pluton miał 25 osób)

...albo Chorąży: "Wojsko śpiewa lub biegnie"
My: ale co mamy śpiewać?
Chorąży: Nie chcecie śpiewać? No to "Maski gazowe włóż", "broń na biegiem"...
No cóż, na poligon na Rokosowie było "tylko" 5km... umarłem chyba 20 razy... biegnąc z całym tym sprzętem
Kałasz jest naprawdę ciężki, w masce oddycha się naprawdę ciężko...
Byłem gotowy zostać Pavarottim!
Chorąży: UWAGA LOTNIK
... czyli z zbiegamy z drogi i przyjmujemy pozycję leżąca z bronią do góry.
Lotników była jakaś chora liczba... atakowali nas co 2-3 min.
Byłem gotowy zostać Pavarottim, Carrerasem i Domingo NARAZ !!!

...albo poligon: leje jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu czyli jak sk****yn
Chorąży: "No nareszcie pogoda taktyczna... łatwiej będzie Wam się okopać"
Saperki w dłoń i kopiemy... aż zdefiniujemy na nowo pojęcie czasoprzestrzeni... czyli kopiemy jak stąd do 5-tej popołudniu...


...albo namiot, a w nim rozpylony gaz.
Chorąży: "nauka oddychania w masce w sytuacji ataku bronią chemiczną"
Dobrze że nie kazali nam wkładać całego OP-1
Kumpel do mnie: wiem od innych, że maska dobrze chroni ale zapach tego świństwa struje nas to tak, że będziemy rzygać dalej niż widzimy
Ja: spoko, przebiegniemy przez namiot na wdechu.
Chorąży: "dwójkami do namiotu"
(jesteśmy w połowie drogi)
Chorąży: STOP!! 20 pompek, już !!
K***a... Zróbcie chociaż 10 na jednym wdechu... 
Wdech, wydech, wdech, wydech... a gaz robi swoje. Rzygaliśmy...


Ech... Podchorążych Pluton Trzeci (podchorążych czyli i tak nie traktowali nas jak "zasadniczej" bo byliśmy pod patronatem szkoły oficerskiej, a nie SMS'ów czyli Szkółki Młodszych Specjalistów... Oni mieli gorzej :) 
Jak mówiłem "Nigdy k***a więcej", ale z drugiej strony sentyment mam niesamowity. Przygoda życia :)
No i skoro RYSIEK ma być dzikszym Tropicielem, to ja oczyma wyobraźni widzę po prostu zadania jakie nas czekają. Uprzedzam Szkodniczka aby przygotował się na ostrą jazdę.
Wybieramy zatem ciuchy rowerowe z tych gorszych, tak aby nie było żal ich wyrzucić po jakimś brodzeniu w rzekach czy czołganiu się w roślinności. 
Bardziej gotowi nie będziemy, ciśniemy do Kątów Wrocławskich bo tam jest baza RYSIA. Co będzie to będzie... a ja cała drogę przewijam w umyśle powyższe sceny.
Będzie się działo!!

Tępa Strzyga ostro namieszała...
Tak jak wspomniałem Wam we wstępie, na Rysia nie mogliśmy dotrzeć od lat... albo pokrył się z jakimś naszym kochanym Jaszczurem albo wypadał w połowie naszego urlopu, spędzanego po drugiej stronie Polski, albo dowiedzieliśmy się o nim już PO maratonie. Po prostu ciągle coś... na przykład ogólnoświatowa pandemia, bo jakaś kulka z kolcami zrobiła tourne po kontynentach i żadne rajdy się nie odbywały. WKRW na całego! Ryś był dla nas po prostu nieuchwytny. 
Aż do 2021. Tym razem wszystko się zgrywa. YEAH-dziemy !!!
Acz okazuje się, że start odbywa się w drużynach co najmniej 3-osobowych (my zawsze ze Szkodniczkiem lecimy w dwójkę, więc potrzebujemy 3-ciej osoby do Teamu).
Wybór pada na naszego Przyjaciela - Pawła zwanego Lenonem, z którym znamy się lata! Lenon jest dla nas jak brat, więc polecimy w 3-jkę: prawdziwy Dream Team! Sky is the limit! Co może pójść nie tak?
Ano Lenon może na przykład złamać kciuka tuż przed rajdem... no żesz... FATUM RYSIA CIĄGLE TRWA. Drużyna nam się rozpada...
Pasuje Wam, gość był z nami w Bieszczadach na rowerze! Przejechał strome zjazdy, zawalone wiatrołomami szlaki, nocne sekcje kamerdolców i nic!! 
Pojechał na wieczór kawalerski i wrócił ze złamaną ręką... ARGHHHH
Robili sobie party fantasy... Lenon był przebrany za strzygę. Miał straszyć przyszłego Pana Młodego. Nastraszył skutecznie... uczestnicy nie wiedzieli czy przeżył nagłe spotkanie z cegłami... Nie pytajcie... Lenon wrócił kontuzjowany, a my nie mamy drużyny...
Stary! Ja tu na deszczu, RYSIE jakieś, przyrzekaliśmy sobie ten rajd ale jak nie to nie... (parafraza KLASYKI)
Zaczynamy w trybie awaryjnym szukać partnera do drużyny. Nikomu jednak nie pasuje data (bo np. jadą na KORNO albo są na naszym obozie szermierczym) lub po prostu nie chcą jechać na maraton Służb Mundurowych. Dziwne ludzie, prawda?
Mijają kolejne dni, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Zaczynamy być w desperacji!
Musimy jechać na Rysia!!
Świat podpalę, ale musimy dotrzeć na maraton!
Dostajemy jednak szereg odmów... DESPERACJA LEVEL HARD się robi.
Zapłacę! Wystarczy że przejedziesz! Nie, wystarczy że wystartujesz, podepniemy Cię na hol i przeciągniemy przez cały rajd.
Pytamy, zapraszamy, zachęcamy, grozimy, manipulujemy, szantażujemy... NIKT.
ARGHHHH... dochodzimy do LEVELU ULTRA HARD desperacji.
Zaraz wystartuję z kampanią URATUJ RYSIA!!!  Gdzie jest GreenPeace, Unicef gdy są potrzebne? RATUJCIE RYSIA !!!
Mamy dwa rozpaczliwie rozwiązania...
- napisać do znajomych nam drużyn z prośbą o dołączenie do Nich (ostateczność, bo mają swoje zespoły i nie chcemy za nic robić Im problemu, może być Im głupio odmówić a jednak nasze warianty czy postrzeganie rajdów jest specyficzne. Niekoniecznie chcemy komuś rozbijać drużynę)
- wrzucić ogłoszenie na FB, że przyjmiemy każdego: zapłacimy, nakarmimy, będziemy holować...
Postanawiam wspiąć się na wyżyny swojej dyplomacji - piszę ponownie do Organizatorów. Korespondowałem z Nimi wcześniej i pisali, że nie chcą puszczać drużyn dwu-osobowych... 
Kiedyś już zostałem mistrzem dyplomacji rajdowej (TUTAJ), może tym razem także się uda!
Piszę, że możemy wystartować w dowolnym trybie: poza klasyfikacją, zdyskwalifikowani już po starcie (NKL), możemy pozbierać Wam lampiony, wyczyścimy czołgi szmatkami, tylko pozwólcie nam jechać we dwójkę...

... i nagle przychodzi odpowiedź: Możecie jechać w dwójkę poza klasyfikacją (dyskwalifikacja --> NKL, ale możecie wystartować).

TAK !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! HELL YEAH !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Dziękujemy !!!
I piszę to bardzo szczerze: bardzo dziękujemy Organizatorom za zgodę na taki tryb startu. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni za takie pójście na rękę. 
Jesteście wielcy, kochani, cudowni i wspaniali. Wiedziałem, że na Służby Mundurowe zawsze można liczyć. Jedziemy na Rysia! Nareszcie.
Kryzys zażegnany, uratowaliście życie Lenonowi - bo jak kochamy Go jak brata, to byśmy Go tymi cegłami zatłukli za tą akcję!! Płakałbym nad jego losem i tłukł :D

Dobra to tyle OFF-TOP'u, przechodzimy do relacji z rajdu i jedziemy (jak "Nocny Pociąg) z Mięsem"

Sekundy do startu - jest klimat :D


W krzywym zwierciadle czyli... "Bagno, k***a, a ja w tym bagnie..." (cytat pochodzi STĄD)

Do Kątów Wrocławskich przybywamy kilka minut po 21:00. Mamy spory zapas, bo nasza godzina startowa to 22:39 (starty drużyn są interwałowe co 3 min).
Maraton Służb Mundurowych, nastawiamy się zatem na bardzo trudną i precyzyjną nawigację, zwłaszcza że w regulaminie jest zapis, że nasza mapa będzie poglądowa. Tymczasem spotkani w bazie Agnieszka i Jarek, jeżdżący od dawna na Rysia mówią nam, że nawigacja precyzyjna nam nie grozi. Punkt nie będzie tam gdzie środek okręgu na mapie, ale może być w dowolnym miejscu w okręgu. WOW! Przyzwyczajenie do innych maratonów na orientację jesteśmy naprawdę zaskoczeni tym faktem. Na innych imprezach przesunięcie punktu o 50m jest uważane za błąd gruby, a tutaj 250m w lewo czy w prawo jest dopuszczone regulaminowo. Nie mówię, że nam to przeszkadza, po prostu może by trochę więcej chaszczowania na dziko, acz jakoś tak założyłem, że nawigacja będzie bardziej przypominała chore zabawy znane z KrakINO
Chwilę później spotykamy Magdę i Mateusza. Drużynę, do której dołączyła także Kasia, nazwali Złe Madki i Ojciec Mateusz. Rewelacja! Genialne :) 
Pomału odliczamy do naszej minuty startowej i kiedy wybija 22:39 ruszamy w noc...
Na razie dostaliśmy tylko mała mapę, na której zaznaczony jest jeden punkt kontrolny. To tam, gdy do niego dotrzemy, otrzymamy mapy właściwe dające pełen obraz trasy.
Co ciekawe, ta mapa którą mamy teraz jest zlustrowana (odbicie lustrzane) i to w obu osiach, zarówno X jak i Y. Znamy takie numery z innych rajdów, więc szybko orientujemy się, że to co mapie jest "w górę" to tak naprawdę jest "w dół", a kierunek "w lewo" to "w prawo". 
Wyznaczamy przejazd do punktu z mapami i postanawiamy pocisnąć wzdłuż rzeki, stricte samym brzegiem, bo to najkrótsza droga. Chwilę później dochodzi do typowej sytuacji rajdowej w naszym wykonaniu, droga kończy się w jakimś rozlewisku, które jest dość mocno nieprzebieżnym bagnem. Jaja, minęły 3 minuty od startu, część osób jeszcze nawet nie ogarnęła że mapa jest odwrócona, a my już utknęliśmy w bagnie, realizując jak zawsze wariant CZARNY.
Próbujemy skorygować kierunek wymijając bagno - nie będziemy się przecież wracać do drogi i jechać szutrem. Bez przesady. Przebijamy się groblą pomiędzy rozlewiskami, a potem przeskakujemy podmokłą łąką na jakieś pole. W dali widać obsługę punktu, bo mają oświetlenie, więc teraz DZIDA przez środek pola. Glina się trochę lepi, ale nie ma dramatu, ważne że udało się nawet sprawnie wydostać z bagna. Widać, że inni zawodnicy dojeżdżają do punktu od jakieś ścieżki... no cóż, my mamy swoje warianty.
Na samym punkcie są aż 3 zadania do wykonania nim dostaniemy mapy:
- bronowanie kawałka pola (Szkodnik zarzuca mi chomąto i każe napierać po glinie)
- rozwiązanie zagadki pływaka w butli
- odpowiedź na kilka wylosowanych zagadek.
Chwilę później lecimy dalej, już na nowej mapie.

Lejemy do pełna !!!

Wpadamy na nasz pierwszy punkt z nowej mapy. Wita nas tutaj koleś z toporem i w masce katowskiej. Hmmm powiedzieć "dobry wieczór" czy od razu sięgać po broń. Topór jest niczego sobie... i zastanawiam się czym Pan SIEKIEROWAŁ wybierając taką profesję. Każe nam brać się za kega (taka specjalna beczka) i z wykorzystaniem małego wiaderka napełnić go po brzegi.
Chwytam za wiadro i zbiegam po skarpie do rzeki... no i powiem Wam, że prawie zbiegłem "dalej" niż chciałem. Na brzegu było spore błoto i jak pojechałem na butach, to tylko cudem wyhamowałem na drzewie tuż przed upadkiem w wodne otchłanie... Dziś cud obrzękł i trochę boli :)
Wbiegam z wiadrem do góry, wlewam wodę do kega i... potrzeba jeszcze z 15 takich kursów. Zapowiada się, że będzie to naprawdę długa noc.
Biegam jak z piórem, to znaczy w wiadrem i jakiś czas później keg jest pełen. Zadanie zaliczone, chcemy odebrać kartę a tutaj 60 min kary!
Ale czemu... No tak, jełopy z nas, zupełnie zapomnieliśmy że kolejność zaliczania punktów jest na tym rajdzie obowiązkowa. Przyzwyczajeni do tzw. scorelauf'u (czyli pełnej dowolności przejazdu), jak tylko dostaliśmy właściwe mapy, to natychmiast naszkicowaliśmy sobie optymalny według nas wariant przejazdu i dzida przez las. Jesteśmy zatem nie na tym punkcie na jakim powinniśmy. I tak lecimy poza klasyfikacją, więc kara niewiele zmienia, ale naprawdę pacany z nas. Regulaminy się czyta ze zrozumieniem. 
Obsługa mówi nam, że karę dostaję się tylko raz, więc teraz to już możemy lecieć jak chcemy. Tyle dobrze - możemy zatem trzymać się opracowanego wariantu przejazdu.

Beduin, Kat, keg i Szkodnik :)

Odpalam swój "Twin laser" na kierownicy (druga latarka jest pod mapnikiem). Do tego czołówka na kasku i wypalam las - jadę jak w dzień :D


Panie, po ile ta karna kiełbasa? -60 min! -Bierę!

Ciśniemy przez nocny las, jedzie się fenomenalnie. Dawno nie jechaliśmy w pełni nocnego rajdu - jest fajnie. Super także, że nie pada bo prognozy mówił, że może nam deszczem dowalić. Ja nastawiony byłem dziś na wszystko, tak jak Wam pisałem powyżej - pogoda taktyczna!! A tu ani kropelki, nie będę jednak ukrywał, że bynajmniej nie narzekamy.
Wpadamy na nasz trzeci punkt kontrolny (drugi z nowej mapy). Zadnie to chodzenie po drzewach z wykorzystaniem lin czyli typowy Tropicielowy klasyk. Nie ma co się dwa razy zastanawiać, 2 minuty i mamy to zaliczone. Chwilę później lecimy pięknym przelotem dobrymi drogami - prędkość 30-32 km/h i nie będziemy hamować dla nikogo.
Nawigacyjnie lecimy jak po sznurku, jest dobrze!
Wjeżdżamy na kolejny punkt kontrolny, a to punkt żywieniowy: grill, kiełbaski, napoje. No wypass... dosłownie. Wypass.
Częstują nas kiełbaskami z grilla. Powiem szczerze, ze nie przepadamy za kiełbasą na rajdach (poza rajdem jest super), bo czasem trochę ciężko się jedzie po takich rarytasach. Zwłaszcza jak jest 35 stopni upału, to wtedy taka kiełbasa to jest czyste zło.... Jednakże teraz, nocą to wsunę nawet chętnie. Rozsiadam się aby pochłonąć kiełbaskę, ale Szkodnik nie za bardzo ma ochotę (Basia ogólnie nie przepada).
Tymczasem obsługa do nas: 60 min kary!!
My: WAT WAT WAT, por que Maria? (jeśli nie znacie tego gościa to obczajcie TO)
Czemu dostajemy 60 min kary? Za co? Przecież mieliśmy dostać karę tylko raz. Obsługa nam mówi, ze karę dostaniemy za każdy punkt podbity nie w tej kolejności, której trzeba. Ha ha ha, dezinformacja klasyk - no to będziemy mieć wynik dzisiaj. NKL + 9 godzin kary. Bawimy się jednak świetnie. Zaczynam mówić do Szkodniczka, że te 60 min to kara za niewykonanie zadania - nie zjadłaś kiełbasy!! Nie odejdziesz od maratonu, dopóki nie zjesz mięska :D
Dobrze, że nie jedziemy "na zwycięstwo" bo zrobiłby się nam najtrudniejszy maraton ever - na każdym punkcie trzeba by mocno podkręcać tempo jazdy bo dostawalibyśmy kolejne godziny kary. Zespół ARAMIS, jedyny taki: rajd ma 6 godzin, mają stratę do prowadzącego 9 godzin :D :D :D 
Tylko my damy radę tak pojechać.Teraz już wiecie czemu nie chcemy wbijać się w struktury innych drużyn? Jesteśmy czasem jak odwrotność amuletu :D

Środek nocy w lesie... co ja robię ze swoim życiem?

Wpada nam druga kara - ale nazwa Tawerna pod SZCZEZŁYM rysiem jest boska :)


"Welcome to BOOT CAMP! So you're a new replacement... (parafraza klasyki klasyk, gry dla której zarywało się całe noce)
Wpadamy na punkt BOOT CAMP, a tam najlepsze zadanie dzisiejszej nocy. Należy przeprawić się na drugi brzeg rzeki po ruinach mostu. Trzeba to jednak zrobić po podwieszonych oponach, ale dodatkowym warunkiem jest to, że trzeba poruszać się po ich dolnych częściach. Powrót już zupełnie inna kładką - też nie do końca sprawną i tonącą, kiedy się na niej stanie. Słabo tu mają z tymi przeprawami przez wodę. Nic nie działa :D
Zadanie jest po prostu mega! Klimat jest niesamowity, ale samo przeprawienie się "nad przepaścią" nie jest takie trywialne bo wiszące opony trochę się "huśtają".
Genialna zabawa. Sami zobaczcie:

Idę! Byle tylko nie patrzeć w dół - trochę przypominało mi to klimatem jedno z najlepszych zadań na rajdach EVER (wisimy nad Sanem - Team360 Przemyśl)

Genialny pomysł :D

Szkodnik prawie po drugiej stronie :)


Strzeżonego Pan Glock strzeże :D
Kolejny punkt to zadanie strzeleckie lub/i biegowe. To znaczy, że jak się nie trafi w cel to będą karne rundki na nartach po trawie.
Do naszej dyspozycji zostaje oddana broń krótka. Owszem nie jest to Glock (kultowa broń), ale też jest fajnie. Naszym zadanie jest trafienie biatholnek, ktore znajdują w odległości jakiś 20-25 metrów od nas. Jeśli się nie uda, to naprawdę będziemy musieli biegać na nartach po trawie i to ponoć tyłem. Uwielbiamy zadania strzeleckie choć różnie nam czasem one idą. Raz jest fenomenalnie (Biathlon rowerowy), a innym razem to nawet kolimator nie pomaga (Tropiciel, bez relacji niestety), gdzie nie byliśmy w stanie trafić w nic... mając- serio! - KOLIMATOR do wspomagania celowania. Nic nie pomogło...
Tym razem mamy trochę szczęścia i udaje się trafić, nie musimy zatem biegać.
Wskakujemy z powrotem w siodła i ruszamy dalej. Musimy przeprawić się przez naprawdę ogromne pole. Na mapie jest przez nie chyba setka dróg, ale w praktyce wszystko zostało zaorane. Ciśniemy zatem na azymut po miedzach, ciągle korygując kierunek, bo przejezdne kawałki pola bardzo dziwnie kluczą (reszta to glina..., do tego nie chcemy przecież niszczyć upraw). Trochę kombinatoryki musimy tutaj pouprawiać ze zmianami kierunków, ale kompas prowadzi nas na kolejny punkt kontrolny. 

"Chyba mamy do czynienia z jakimś kowbojem!"  (i znowu KLASYKA)


Na kolejnym punkcie kontrolnym naszym zadaniem jest odnaleźć czaszkę dzika. Dostajemy wskazówki i na nich podstawie mamy spenetrować kawałek lasu.
Jak nie znajdziemy to złapiemy jakiegoś lokalnego dzika, obierzemy go ze skóry i wmówimy obsłudze, że to ta czaszka. Brzmi jak plan, co może pójść źle :D ?
Natomiast przedostatni punkt sprawia, że nie unikniemy biegania na nartach po trawie. Nasza drużyna była jednak zbyt mało liczna, aby bawić się z pontonem - a szkoda, bo wyglądało to naprawdę fajnie. Mamy już doświadczenie z noszeniem obiektów pływających po lasach i górach (TUTAJ... myślałem że umrę, prawie 2 km... niebieskim szlakiem...)

Jest i czacha :)

Obiekt pływający... po łące :)

Analizując wariant przejazdu na ostatni punkt :)


Tawerna pod SZCZEZŁYM Rysiem

To nasz ostatni punkt dzisiaj. Do limitu zostało nam 2h czasu, więc zapowiada się że zrobimy dzisiaj komplet (pytanie jakie pozostaje otwarte to ile finalnie kar za brak zachowania kolejności nam naliczą :D). Do ostatniego punktu dojazd jest ciężki - mówię o stronie od której jesteśmy. Nie prowadzi tam bowiem z zasadzie żadna droga. Kombinujemy jak najłatwiej przedrzeć się w okolice punktu, a potem już na dziko - na azymut, na szagę albo na rympał przez krzory.
Ruszamy w las, a tam im bliżej punktu kontrolnego tym ścieżka zaczyna coraz bardziej zanikać. W pewnym momencie zaczynamy przedzierać się przez 3-metrowe pokrzywy!
Normalnie takie przecież nie rosną! To jakieś MUTASY POPROMIENNE ("Mutanty, debilu, mutanty" - Szkodnik).

Robi się naprawdę dziko:


Niektóre okazy są wyże ode mnie!!


Drzemy jednak nadal do przodu. Trzymamy kierunek z kompasem - wazymutowaliśmy się od znanego punktu, więc to kwestia czasu i uporu aby dotrzeć na punkt kontrolny. Pokrzywy zastępuje wiatrołomy. Przenosimy maszyny, ale konsekwentnie brniemy dalej i dalej. Nie pierwszy raz ciśniemy przez krzory na azymut. Byle nie zgubić kierunku i podążać za strzałką kompasu. Do wiatrołomów dołączają ostrężyny, ale nie rezygnujemy. 200 metrów, 150... 100. Wciąż dalej i dalej. Roślinność plugawa (ta poniżej 800m npm) w natarciu, ARAMISY w kontrataku. Ani kroku wstecz, karczujemy! Jeszcze 50 metrów, 25... 15 i jest!!!
O żesz...okazuje się, że punkt jest po drugiej stronie rzeki... a rzeka jest naprawdę duża i ma mocny nurt, nie do przejścia wpław. GRRR...
Według oznaczeń na mapie to punkt powinien być po naszej stronie rzeki, no ale na odprawie było mówione że okręgi są poglądowe, a nie precyzyjne, więc się czepiać nie będziemy :)
Przed nami wesoło łopotał sobie Jolly Roger, ale Tawerna jest po drugiej stronie.
Jest tu jednak łódź, możemy przeprawić się na drugą stronę, ale bez rowerów - obsługa mówi nam, że będziemy musieli wrócić się przez krzory. Rowerów nie przewożą. No trudno.
Szkodnik płynnie zatem na drugą stronę zobaczyć się Piratami z Tawerny pod Szczezłym Rysiem.

"Charon" wiezie Szkodniczka na drugą stronę

...a tam Szkodnik musi odnaleźć w Tawernie:

Skrzynię Skarbów i jeszcze się do niej włamać

...ale gdy Mu się to uda, to złoto jest nasze!!!

NASZE, NASZE !!!


Mamy komplet punktów kontrolnych!!!
Drzemy z powrotem przez krzory do jakieś drogi a potem już tylko "długa" na bazę.
Jest przed 4:00 rano gdy wpadamy do miasta i spotykamy Magdę, Kasię i Mateusza także powracających z trasy.
Wszyscy razem wjeżdżamy na metę. To koniec naszej dzisiejszego nocnej przygody. Zrobiliśmy to!
Mój nastrój wyraża zdjęcie poniżej - jest cudownie


Raz jeszcze dziękujemy Organizatorom za możliwość startu w zespole 2-osobowym. Bawiliśmy się świetnie!
Czy RYŚ to dzikszy TROPICIEL? Hmmm... raczej chyba nie. Jest bardzo porównywalny z Tropicielem, ale to NIE jest zarzut.
Tropiciele są genialne i wspaniałe. RYŚ zatem też bo tak wynika z logicznej implikacji :D 
Nastraszony dzikością oczekiwałem bardziej "Selekcji" niż Tropiciela. Nie zrozumcie mnie źle - nie narzekam. To nie jest tak, że ja lubię przedzierać się wpław przez rzekę czy czołgać po krzakach... ja to robię, bo mi czasem Żona każe... to nie jest jednoznaczne z tym, że lubię.
Ja tam zadowolony jestem z tego, że zadania były do zrobienia bez brodzenia po szyje w bagnie :D
Chwilę po rajdzie wyruszamy do domu, złapiemy 15 minut snu na MOP'ie na A4 przy Gliwicach, a potem już ostatnia prosta i o 9:00 jesteśmy w domu. To była piękna noc.

Bruce Wayne: Piękna noc, Alfredzie
Alfred: W rzeczy samej, panie Bruce. Noc godna myśliwego.
(Komiks "Batman vs Predator")


Kategoria Rajd, SFA

ŻAR Micheal ŻAR... przewyższenia :)

  • DST 32.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 sierpnia 2021 | dodano: 23.08.2021

Oj ŻAR przewyższenia aż miło... aż Mu się uszy trzęsły czyli przed Wami druga część Rekonesansu MORDOWNIKA 2021 w Beskidzie (Nie-takim)Małym. Cóż mogę powiedzieć: trasa zamknięta, gotowa. Pozostaje teraz wszystko po prostu przenieść na mapy i widzimy się 4 września na rajdzie. Jeśli nie ma Was jeszcze na listach startowych to zapisy nadal otwarte pod tym linkiem MORDOWNIK.
IMMORTAL'e już czekają, ale czy zdołacie po nie sięgnąć?
Łatwo nie będzie ale CHYBA udało nam się zrobić trochę łatwiejszą trasę niż w Zawoi. Przynajmniej takie były założenia i tak się staraliśmy...

Trasa rowerowa :D

No dobra - trasa rowerowa :D

Lampiony, wszędzie widzę lampiony !!

Srogi siłowy podpych :D

Będzie na co popatrzeć :)

Będzie kogo odwiedzić - Pan Wykrot :D

Będzie gdzie po zjeżdżać :)

Będzie gdzie odpocząć :D


Niebo u stóp :D

Wariant czarny (szlak) !!

Wodospad, wodospad, gdzieś tu ponoć jest wodospad...

Raz w dół...

(Nie)raz pod górkę...

Bardzo pod górkę... :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Rekonesans MORDOWNIK

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 sierpnia 2021 | dodano: 16.08.2021

Na pełną relację (a mam już kilka rozdziałów!) musicie poczekać aż CZARNY Mordownik się odbędzie (3-5.09 w Beskidzie Małym). Wrzucając relację już teraz zbyt wiele bym Wam zdradził. Dzisiaj zatem po prostu foto-relacja z eksploracji terenu i budowania tras. Jak zawsze przy wpisach "nietypowych" wrzucam symboliczna wartość 1km, ale nie grozi Wam ona... nie przywiązujcie się do tej wartości. Ach i mówię o przewyższeniach a nie o odległości :D
Trasa rowerowa szacowana jest na 120-130 km i jakieś 3000-3500m przewyższenia, ale wiecie że my liczyć nie umiemy... może wyjść zatem trochę więcej.  hahahahahaha  
Panie ile za ten Narożnik? 554? Co tak drogo (pniesz się stromo do góry) :D

Ech pousuwali najbardziej dorodne wiatrołomy :)

Srogi wypych - w probabilistyce nazywa się to zdarzeniem pewnym :D

Ławeczka na poziomie :)

Ale mam brzydkie pismo... ale czego oczekiwać po 350 m przewyższenia zrobionego na raz.

Jak ja lubię krzyki Jagódki, Jagódka też to lubi :P

"Może spotkamy się - tam, gdzie trafi każdy z nas,
Tam gdzie życie będzie snem,
Może spotkamy się - TAM, GDZIE W MIEJSCU STOI CZAS
Za sto lat, za rok, za dzień." (*)

Nie wierzycie, że to miejsce "gdzie w miejscu stoi czas"? Naprawdę!! Kiedyś udało nam się zatrzymać tutaj czas "prawie" NA GODZINĘ ---> opowieść o tym TUTAJ

Poznajecie pagóra?

Dzida w dół nartostradą

Opuszczone miejsca zawsze na propsie :)

Mówią, że chodzi o to aby gonić króliczka... ale patrząc na tego króliczka, to role się chyba odwrócą.




Świętokrzyska Jatka 2021

  • DST 125.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 sierpnia 2021 | dodano: 08.08.2021

Na mieście mówili, że w Świętokrzyskiem jest jakaś jatka do zrobienia, więc wbiliśmy tam tak, jak niegdyś wbijało się nowy level EXP'a w Diablo i tężę Jatka poczyniliśmy. A mówiąc mniej hermetycznie, to końcówkę naszego drugiego (z 3-ech planowanych - HELL YEAH !!!) urlopu spędzamy na bardzo lubianym przez nas rajdzie na orientację: Świętokrzyskiej Jatce.
To dla nas 3-cia Świętokrzyska (ale nie 3-cia w sumie bo CEO Jatek - Łukasz - robi także czasem Jurajskie edycje) i każda była dla nas bardzo szczęśliwa.
Szczęśliwa choć zawsze bardzo ciężka w HUGE'a. W końcu Jatka to jatka, prawda?
- W 2018 (relacja) trafiliśmy do Świętokrzyskiego Piekła (36 stopni przez cały dzień i cytat z komunikatu startowego: "tereny otwarte, poziom zalesienia trasy: 10%")
- w 2019 (relacja) wraz z pewnym oddziałem "Elitarnych" tropiliśmy pewnego Tygryska w lasach nieopodal Staszowa
W 2020 Jatka, tak jak wiele innych imprez padła ofiarą pewnej kulki z kolcami...
W 2021 wracamy po raz kolejny spróbować zrobić Jatkę w Świętokrzyskiem! Bardzo nam się to przyda jako odskocznia od ostatnich naprawdę pracowitych dni.
Mimo, że jesteśmy na urlopie (i pierwsze 10 dni siedzieliśmy głęboko w Bieszczadach) to drugi tydzień "wolnego" spędzamy klasycznie "po polsku" czyli na odczyszczaniu i renowacji naszego starego mieszkania. Dzień w dzień schodzi nam od przedpołudnia do niemal 3-ciej w nocy... a czasem NIE niemal...mnie już wtedy zaczyna brać głupawa:
"Czujesz to, Synu? To CIF. Nic na świecie nie pachnie w ten sposób. Uwielbiam zapach CIF'u o poranku" (to parafraza klasyki: TUTAJ)
Do końca nie było zatem wiadomo czy uda nam się wyrwać na Jatkę, ale jako że w piątek skończyliśmy prace wszelakie... no to... DZIDA W ŚWIĘTOKRZYSKIE !!!

"Rozlega się alarm (nienawidzę tego budzika...)
ktoś wpada przez drzwi (Szkodnik, kochany Szkodnik...)  zawodzi piekielnie: "WSTAAAAAWAJ !!!
i zaczyna wrzeszczeć (...i zawodzi piekielnie: "WSTAAAWAJ" !!!)
"Przestańcie śnić!!! (no dobra, dobra.... już wstaję)
Szybka pobudka, już sięgam po gogle (gdzie ja położyłem moje okulary?)
Gdzie moja wódka, już wstałem na dobre (no dobra na śniadanie był makaron bo to mocno energetyczne)
I pędem przed siebie do mojej maszyny (gdzie ja wczoraj zaparkowałem nasz SFA-Orientkampfwagen?)
hop do kokpitu i już sprawdzam płyny (olej w normie, można jechać)
Odpalam silnik, dwanaście garów,  (benzyna 1.8 to jest to :D - pamiętajcie, ropa jest do traktorów a gaz do kuchenek :P)
w powietrzu unosi się zapach smaru, (filtr kabinowy jest chyba już do wymiany)
motor pomału nabiera prędkości... (no co?! Trzeba trochę rozgrzać silnik na biegu jałowym)
czym nas dzisiaj Jatka ugości... " (czas pokaże - a cały akapit to parafraza TEGO)

Ponownie mówiąc mniej hermetycznie: bladym świtem w sobotni poranek ruszamy "szosą na Sandomierz", acz tylko do Połańca, bo to właśnie tam jest baza tegorocznej edycji Jatki. 

"The horsemen are drawing nearer (...) on through the dead of night with FOUR HORSEMEN ride" (klasyka klasyk TUTAJ)
W bazie rajdu czeka już na nas Andrzej, znowu zatem pojedziemy w trójkę. A nie! W czwórkę bo właściwie od pierwszego punktu dołączy do nas także i Karol.  
Można by rzec, że nasza drużyna to 4 Jeźdźców Apokalipsy... ale znając "core" naszego zespołu to może okazać się, że będzie to zespół 4 Jeźdźców pato-wariantu... nie zmienia to jednak faktu, że przez cały rajd będziemy jechać w czwórkę. Przez chwilę nawet w piątkę, bo na pierwszych punktach dołączy do nas także i Wojtek Małodobry - później jednak nasze warianty trochę się rozjadą. No ale nie uprzedzajmy faktów, na razie jesteśmy jeszcze w bazie i właśnie idziemy na odprawę.
CEO Jatki czyli Łukasz wita wszystkich i mówi, że w Połańcu i szeroko rozumianych okolicach mocno padało w ostatnie dni, co oznacza że nie należy się sugerować opisami punktów typu "suchy rów". Suchość rowów nie grozi nam dzisiaj. Przynajmniej ponoć rekiny mają być w czepkach...
Nastawiamy się zatem na spore błoto w lasach, ale kilka miejsc nas zaskoczy niespodziewanie mokro.
Gdy dostajemy mapy i zaczynamy planować nasz dzisiejszy przejazd, pojawia się pomysł aby zacząć od części północnej (leśnej). Jest kilka powodów:
- cień lasu w upalny dzień (pamiętamy piekło z 2018 roku... )
- punkty leśne są trudniejsze więc lepiej je łapać za dnia kiedy jest jasno (limit czasu to 23:00 a nie wiemy ile nam zejdzie - trzeba liczyć się z ciemnością)
- punkty na południu charakteryzuje duża liczba przelotów dobrymi drogami (ponownie: będzie to łatwiejsze po zmroku niż las).
Trzeba także uwzględnić w planowaniu fakt, iż w okolicach Połańca mamy tylko jeden most na Wiśle - trzeba tak ułożyć marszrutę aby jakoś sensownie wpisać w nią ten jakże strategiczny obiekt. Ruszamy zatem na północ, planując zacząć od punktu na brzegu Wisły.

Wyjeżdżamy z Połańca... ponoć można jakąś drogą, ale nie zauważyłem.

Nasza dzisiejsza ekipa.


"Same k**wy w tej rzece, nie rekiny, nie ośmiornice..."
Zabił mnie tym tekstem Wojtek, po prostu zabił...
Kontekst ma jednak znaczenie, więc śpieszę z tłumaczeniem. Łukasz na odprawie mówił, że na punkt (38 - Brzeg rzeki) dojdziemy suchą stopą. W normalnych okolicznościach byłaby to prawda, ale okoliczności nie są normalne. Padało ostatnio... bardzo podało. Stan Wisły jest podniesiony i to znaczenie względem normalnego. Obecnie lampion jest odcięty od stałego lądu... znajduje się w zasadzie na wyspie. Mały ciek wodny, który tędy przepływał jest obecnie rzeką... równoległą do głównego nurtu Wisły. Głębokość? Miejscami po pachy, czasem po pas... zależnie jak Wam się trafi, bo dna nie widać. Czemu nie widać?
No, nie jest to też krystalicznie czysta woda... to podniesiony stan rzek, więc kolor chyba znacie, prawda?
Może rzeka nie "była czarna jak sumienie faszysty (jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat pochodzi STĄD), ale skoro już jesteśmy przy tym temacie, to była brunatna, naprawdę brunatna... jak koszule co poniektórych odpadków historii...
No i co teraz? Przedzierać się przez "falę powodziową" czy nie? Niektórzy z zawodników nie mają najmniejszych wątpliwości co robić. Wchodzą w rzekę jak dzik w maliny. Niektórzy brodzą po pas, inni spadają przy próbie przeprawienia się po złamanych drzewach i obficie kąpią się w roztworze błota i wody...  Inni w kilka sekund przedzierają się na drugą stronę. Jeszcze inni, odpuszczają ten punkt kontrolny. 
Wracając do tytułu akapitu: jak ktoś się skąpie cały lub wpadnie nagle po pas do wody.... no sami rozumiecie. "K***y" latają w powietrzu obficie :D
Wojtek po prostu podsumował zaistniała sytuację. Dość trafnie bym rzekł...
No ale cóż robić, bierzemy ten punkt? No bierzemy... może nie jest to mądre i chwalebne, ale bierzemy, zwłaszcza że Andrzej jest już w połowie drogi na drugą stronę brodząc "tylko" po pas.
Dobry człowiek postanowił poświęcić się dla większego dobra i to wtedy kiedy Maciek z dawnych Bikeholiców krzyczy, że "nienawidzi mieć mokrej pieluchy".
Mówiłem Wam, kontekst ma znaczenia... naprawdę ma znaczenie.
Dwa słowa jeszcze o warunkach jako takich: Organizator nie planował oczywiście takiej akcji - to pogoda dołożyła coś od siebie (jakieś setki hektolitrów wody...).
To się czasem zdarza i nie ma się na to co obrażać, każdy na trasie miał takie same warunki (ponoć trasa piesza 100km startująca w nocy z piątku na sobotę zdążyła "chapsnąć" punkta jeszcze przed nadejściem fali). Ja pamiętam podobną akcję acz "wodnie"-odwrotną na Rajdzie Team360 w Szklarskiej Porębie (tak, to ten rajd na którym miałem halucynacje ze zmęczenia... serio). Wtedy lokalna papiernia "zabrała" wodę z rzeki (Bóbr) i poziom wody spadł drastycznie. Byłoby przykro gdybyśmy byli właśnie na etapie kajakowym i musieli ciągnąć kajak przez dobrych parę kilometrów albo po lesie (w załączonej relacji jest zdjęcie jeśli ktoś nie wierzy) albo po kamieniach w wodzie po kostki.... i tak było to naprawdę tak długi kawałek... z Siedlęcina do Wlenia. Uroki rajdów. Nie dogodzisz! Jak nie za dużo wody, to za mało :D

A Ty? Do jakich poświęceń jesteś gotowy aby zaliczyć punkt kontrolny?


"Andrzej! ANDRZEJ!!! Wróć... ANDRZEJ!!!" czyli kto ma ochotę na zupę ZDZIECI? :D
Wodne zabawy już na samym początku rajdu zjadły nam trochę czasu, więc teraz mocno ciśniemy na północ.
Przejeżdżamy przez miejscowość Zdzieci. Jakbym bardzo chciał to dorwać jakiś bar. Zamówić zupę, zrobić drobną aranżację (postawić obok talerza czaszkę, może ze dwa piszczele), zrobić zdjęcie i podpisać je ZUPA Z DZIECI. Wrzucić je potem na jakieś kulinarne forum i patrzeć jak zaczyna się G-burza o drobną literówkę :)
Nie ma jednak czasu szukać barów, trzeba lecieć za punktami kontrolnymi, a Andrzej ma dziś w głowie jakieś dziwne warianty.
Na co drugim punkcie zastanawiamy się czy nie założyć Mu jakiegoś ogranicznika :)
Andrzej: "Damy radę przedrzeć się przez tą rzekę. Za mną!"
My: "Andrzej, tu jest most" (50m od miejsca naszej dyskusji).
Jest śmiesznie bo to przecież o nas mówią, żeśmy z-dupy-wariantowcy, a to właśnie my dziś powstrzymujemy różne dzikie pomysły naszego Kompana.

Szkodnik na groblach :D

Mknąc przez lasy :)


"Bufet jak bufet
jest zaopatrzony (no całkiem zacnie)
zależy czy tu,
czy gdzieś tam, (to już odczytasz z mapy gdzie dokładnie)
tańcz póki żyjesz
i śmiej się do Żony..." (klasyk: TUTAJ)
No śmiej się śmiej. Cieszymy patelnię bo wpadamy na leśny punkt żywieniowy. Ciastka w lesie powinny być rozdawane na każdym skrzyżowaniu. Nie obraziłbym się - w końcu moja grupa krwi to Nutella. Boję się tylko, że niedługo czeka nas także druga część zacytowanej piosenki "pchajmy więc taczki obłędu jak Baron, bo raz mamy..." rajd :D
Acz ostatnio wymieniłem taczki, na rower - też dobrze się pcha. Obłęd nadal niezmiennie obecny...
Pożywiamy się trochę przed dalszą jazdą, a także udaje się zamienić kilka słów z CEO Jatki bo Łukasz właśnie tutaj przyjechał.
Chwilę później lecimy na dziko przez las, bo droga zanikła nam w młodniku.
Nie ma się jednak co wycofywać bo kątem oka dostrzegamy tubylca przedzierającego się przez krzaki. Duże prawdopodobieństwo, że kieruje się do jakieś drogi i tak rzeczywiście jest. Bardzo ładnie wyprowadza nas do wygodnego traktu, który zaprowadzi nas na kolejny punkt kontrolny.
Lokalsi zawsze znają dobre skróty :D

Leśny bufet :)

Ładnie mu tu :D

"Fine addition to my collection..." cytując moją ukochaną postać, której twarz noszę na mojej masce szermierczej :D


Mamy w naszych szeregach ludzi od mokrej roboty
Jeden z punktów to brud na rzece. Lampion jest oczywiście po drugiej stronie rzeki niż jesteśmy, acz jest to nawet planowe. Z tej strony był do niego sensowy dojazd biorąc pod uwagę inne punkty kontrolne. Łapiąc go od drugiej strony musielibyśmy nadłożyć spory kawałek drogi, więc liczyliśmy się z przeprawą przez bród. 
Okazuje się, że nie musimy wchodzić do wody bo 20 metrów jest mostek... tzn. nie musimy ale możemy, bo Andrzej nie jest zainteresowany mostami.
Wali pieszo już bezpośrednio przez rzekę. No można... nie wiem po co skoro jest most, no ale zabronione to nie jest.
Karol także wali "wpław", zupełnie nie przejmując się mostem. Widać, że mamy dziś w szeregach ludzi od mokrej roboty :D
I wygląda na to, że naprawdę to lubią.

Przez brud :)

A my niezmiennie :)

Przez podmokłe łąki :)

Zacny mostek na punkt kontrolny :)


Ten plan był bez wad... wtopa nawigacyjna vs. wtopa wariantowa
Rajd idzie nam niesamowicie po kątem nawigacyjnym. Heh... aby zawsze tak było, ale to chyba nam nie grozi :D
W zasadzie nie popełniliśmy do tej pory żadnej wtopy nawigacyjnej i aż czekam jak tylko coś "jebnie"... idzie zbyt dobrze aby działo się to naprawdę.
Tu chciałbym coś wyjaśnić: ja rozróżniam wtopę nawigacyjną od wtopy wariantowej.
Nawigacyjna to jest kiedy jedziecie w lewo, a powinniście jechać w prawo, albo myślicie że jesteście na wschód od jeziora, a nie jesteście lub... jakiego jeziora? (rozumiecie, prawda :D)
Wtopa wariantowa to coś zupełnie innego. Załóżmy że na punkt prowadzą dwie drogi: robocza nazywając je: drogą A oraz drogą B.
Obie "z mapy" są porównywalne, ale w rzeczywistości droga A jest w pełni przejezdna, a droga B zawalona np. wiatrołomami.
Mówię o czymś czego nie odczytacie z mapy - nie mówię o sytuacji, kiedy na mapie droga B idzie gorszą ścieżką przez bagna, a droga A asfaltem, ale mniej lub bardziej świadomie to ignorujecie. To nie jest błąd, to wybór... przygody (niektórzy nazywają to też głupotą) :D
Wracając do głównego toku relacji - punkt nr 7. Dojeżdżamy od miejscowości Szczeka. Wariant nr 1 to wbić 100-150 m za leśniczówką i jechać dobrą drogą wzdłuż lasu do skrzyżowania przez samym punktem. Wariant drugi to skręt na wschód i nadłożenie około 1,5km do drogi, która doprowadza do w/w skrzyżowania.
Wybieramy zatem wbijać za lesniczówkiem. To tylko 150m do drogi. Ciśniemy przez krzaki... coraz gęstsze krzaki.... jeszcze bardziej gęste krzaki.
Długie to 150m, no ale przedzieramy się bardzo wolno bo zrobiło się gęsto, więc może nie przeszliśmy jeszcze tych 150-ciu metrów...
...cholera, bardzo długie to 150 metrów.... nagle. Czekajcie mam lepsze słowo niż "nagle. Jeszcze raz zatem: przedzieramy się i WTEM !!!
słup linii wysokiego napięcia w środku lasu.
Acha... czyli jesteśmy na naszej drodze od jakiś 300 metrów... po prostu ona istnieje tylko na mapie. Gdyby była to doszlibyśmy do niej już dawno, ale jej po prostu nie ma.
Mamy zatem wtopę wariantową. Na mapie była to piękna "czarna i nieprzerywana" ścieżka - w rzeczywistości to krzory bez żadnej ścieżki.
Techniczna droga pod słup dawno zarosła. Wygląda na to że nie było tu ostatnio żadnych napraw czy modernizacji... to chyba dobrze pod kątem infrastruktury, to źle pod kątem wydostania się stąd. Przedzieramy się na dziko na wschód do drogi opisanej w wariancie alternatywnym. Kolce, krzaki, gałęzie, gęsto tutaj... "aua, akacja!" jak powiedział Karol :D
Wtopa wariantowa pełną gębą. Wiedziałem, że szło coś za dobrze :D


Co za las :D

Ej, miało być dziś po płaskim !!


Nad otchłanią...
Jeden z punktów to brzeg między dwoma jeziorami. Ponoć jeziora łączy mały strumyk, ale po ostatnich opadach to już nie jest mały strumyk. Niektórzy zawodnicy sprawdzali, że głębokośc przekraczała 2 metry. Nie chcę pytać jak to sprawdzali, uwierzę na słowo. Poniżej zdjęcie Szkodnika i Karola, którzy przeprawiają się na drugą stronę.
Bobry często podadzą pomocne drzewo, za co jesteśmy bardzo wdzięczni, bo inaczej trzeba by obejść jezioro i zajęło by nam to jakieś 3 do 4 minut :D
A po co - skoro można po drzewie :D
Jako, że nie byliśmy pewni głębokości, a lokalne gałęzie pomiarowe kończyły się - w znaczeniu, że obiekt pomiarowy przekraczał zakresy pomiarowe dostępnych gałęzi, to staraliśmy się nie sprawdzać na sobie jak głęboko może tu być. Otchłań bez dna - przypominało mi to tą scenę :D


I znowu na szagę przez zielone :)



Po drugiej stronie...
Wisły. Przekraczamy jedyny most i kierujemy się na południową część mapy.
Teraz zacznie się upalanie - do zrobienia jest około 30 km po płaskim, dobrymi drogami.
Trzeba odpalić kopyto i cisnąć, upalać. Przelotowa 27-30 km/h, mimo zmęczenia hamujemy tylko przed lampionami: psy, dzieci, samochody wszystko musi iść pod koła, takie mamy tempo.
To właśnie tutaj pracowaliśmy nad statystykami o których piszę w ostatnim akapicie relacji.

Gang Upalaczy - ciśniemy !!


Bóg nawigacji ma na imię... ANDRZEJ? :D
Punkt numer 40. Z mapy wygląda na formalność, ale las chce inaczej. Liczba dróg jest tutaj niemal porażająca. Według mapy powinny być dwie równolegle i jedna przecinająca ją ścieżka, ale w rzeczywistości tu jest chyba z 15 różnych ścieżek. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem, rozwidlenia i skręty... masakra, nic mi się nie zgadza z mapą. 
Andrzej jednak leci jak po sznurku: lewo, prawo, dzida na wprost, lewa odnoga, prawy zakręt... krzyczymy za Nim, czy wie co robi.... z mapą się to nie zgadza zupełnie.
Ani Basia, ani Karol ani ja nie mamy pojęcia jak się "wy-nawigować" na ten punkt, a Andrzej nawet nie zwalnia.
Pamiętając poranek (patrz akapit "Andrzej, ANDRZEJ! WRÓĆ") jesteśmy lekko sceptyczni czy On wie co robi. Krzyczymy aby zwolnił i poczekał, bo się musimy zorientować gdzie my w zasadzie jesteśmy - a razie wiemy, że w lesie. Przynajmniej wiemy "którym"...
A ten nadal ciśnie: lewo, zakręt, prawo, prosto, lewo, raz jeszcze lewo... i zatrzymuje się przy lampionie. "Proszę. Jest".
Jesteśmy w szoku... Ni HUGE'a nie wiem jak On to zrobił...
Pytamy Go: "JAK?"
A On na to: "kompas i mapa. Trzymałem kierunek i mierzyłem odległość".
No fajnie... zdefiniowałeś nawigację jako taką i sport, w którym bawimy się od 2013 roku... ale ja nadal pytam "JAK TO ZROBIŁEŚ".
Andrzej nie umie tego do końca zdefiniować, bo ten punkt "był przecież prosty".
Prosty, jasne...my nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy w tym lesie. Bez dwóch zdań Andrzej uratował nas od długiego błądzenia między drzewami za lampionem tym razem.
Teraz pozostał już właściwie powrót na bazę, owszem przez dwa ostatnie punkty ale te będą naprawdę proste bo są mocno krajoznawcze (np.pomnik lotników).
Ciśniemy ile zostało w nogach sił, jest szansa zamknąć trasę w 10 godzin. To byłby duży sukces i o to będziemy walczyć na ostatnich kilometrach. Prędkość przelotowa pod 30 km/h. 

Jeden z ostatnich lampionów dzisiaj - uwielbiam takie punkty kontrolne

ZROBILIŚMY JATKĘ !!!
Wpadamy na metę z kompletem punktów kontrolnych. Zamykamy trasę 125 km w 10 godzin. HELL YEAH !!
To jeden z naszych najlepszych startów EVER. Nasza prędkość średnia na rajdzie to 18,45 km/h.
Na 125 kilometrach i to w dużej części w terenie - dla nas to jest jakiś kosmos (nasze mocne starty to były zwykle średnia między 15-16 km/h).
No chyba, że mówimy o Jaszczurach... no bo wtedy jest 5-6 km/h :D
Średnia 18,45 km/h to dla nas wielki sukces i ja wiem, ja wiem... czytać będą to też osoby, których średnia to 22-23 km/h. Do Was mam tylko dwa słowa: "jesteście pojeb***ni" :D
Tyle w temacie, moje drogie Patafiany i Drapichrusty. 
Jeszcze raz zatem, dla nas 18,45 to kosmos, bo ja mam wrażenie, że prawie przez cały czas rajdu lecieliśmy przelotami 26-30km, a tu jednak średnia jest bezlitosna. To 18 a nie 25, więc chyba jednak nie przez cały czas mieliśmy takie przeloty. Matematyka a subiektywne odczucia to dwie różne sprawy.
Co więcej, taki przejazd  daje Basi pierwsze miejsce w jej kategorii na TR120. Po raz trzeci na Świętokrzyskiej Jatce!! Po prostu Hat-trick (dlatego pisałem na początku, że Jatki są dla nas szczęśliwe). Owszem my rajdy traktujemy głównie krajoznawczo (i nigdy nie zrozumiem ludzi wycofujących się z trasy, bo "wtopili na jednym punkcie i nie maja już szans na pudło"), ale nie będę uprawiał hipokryzji, że takie wyniki nas nie cieszą. Cieszą, bo nigdy nie przychodzą łatwo.To jest ciężka walka i czasem tytaniczny wysiłek. Ale tak szczerze, tak naprawdę szczerze: najbardziej jednak cieszy mnie nie ta Szkodnikowa liczba 1, a nasza wspólna 18,45. Udało się nam przekroczyć pewną, wydawało nam się nieosiągalną (dla nas) granicę. 
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem ze Szkodniczka bardzo dumny. 3x1 - no ta Świętokrzyska ma w sobie dla nas coś magicznego. 


Kategoria Rajd, SFA

Pod słońcem To...karni :)

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 lipca 2021 | dodano: 19.09.2021

Ostatnia wyprawa naszego wakacyjnego wyjazdu nr 2 (Pierwszy: Sudety - Góry Kamienne i Wałbrzyskie, Drugi: Bieszczady, Trzeci: czas pokaże... :D ) 
Byliśmy zbyt blisko naszego ukochanego Beskidu Niskiego (ale Stromego) aby nie wyskoczyć tam chociaż raz. Bieszczady Bieszczadami, są super - ale Niski ma w sobie coś magicznego.
Lecimy zatem w okolice Wisłoka i Jaślisk (oraz aby sprawdzić czy Czystogarb nadal jest czysty!), aby dorzucić do naszej kolekcji kolejny fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego rowerem. Krótka foto-relacja z naszej wyprawy Pod słońcem To... karni :)

Prawie jak w jakimś RPG'u, otwierasz wrota i się zaczyna rozpierducha z rogatymi :D

Gdzieś pod Polańską (Polany Surowiczne)

Beskid Niski...

Wybieram opcję c. "C" tylko i wyłącznie :D

C...D...AHA... C? Nie ogarniam tych nutek...

Znowu bezkresy...

Główny Beskidzki zawsze na propsie :)

Pędzimy przez las :)

Pod...

...słońcem...

TOKARNI :)

Pola i łąki :)

Niezmiennie "GET LOST IN THE FOREST" :D

W stronę słońca :)

Riders of the Setting Sun...




Kategoria SFA, Wycieczka

W mateczniku niedźwiedzi... HYRLATA

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 lipca 2021 | dodano: 21.08.2021

Plan był prosty: zdobyć tzw. matecznik niedźwiedzi (tak napisali o tej górze w przewodniku) czyli Hyrlatą (1103m). Na starszej mapie Bieszczad Compass'u nie idzie tędy żaden szlak - dopiero na najnowszym wydaniu jest tu zielony szlak. Na tej górze nas jeszcze nie było, więc atakujemy. Z Hyrlatej chciałbym zjechać na południe i stamtąd - mimo że byliśmy już tam kilka razy - wbić na Okrąglik (1101m) [słowacka nazwa KRUHLIAK !!! dla mnie to słowo brzmi genialnie!] i potem na Jasło (1153m). Jednakże dostaję bana od Szkodnika, który mówi "NIE"... po co wbijać na Okrąglik i Jasło skoro tam już byliśmy i to nieraz. Ech smuteczek... "zwiesił głowę niemy", nie będzie Okrąglika. No dobra, niech będzie... walmy zatem po prostu na Hyrlatą.
Lenon jedzie z nami, chociaż jedzie to jest eufemizm bo dwie pierwsze godziny to po prostu ostre pchanie.
Sama Hyrlata jest jednak "u góry" niesamowicie przejezdna, aż jestem zaskoczony - rewelacyjny singiel między drzewami, ale także i piękne widoki.
...i wtedy padają takie słowa od Szkodniczka "w sumie to bez sensu objeżdżać górę dookoła stokówkami, skoro mamy zjeżdżać do Cisnej, to może przejdziemy jednak przez Okrąglik i Jasło".
WYJDŹ ZA MNIE !!! Raz jeszcze!! A potem jeszcze raz!
Jedziemy przez Okrąglik i Jasło - moje ulubione bieszczadzkie góry. Okrąglik to piękna graniczna góra, a Jasło to niesamowita panorama 360 !!
Ruszamy pod górę wzdłuż słupków granicznych. Podejście pod Okrąglik jest zacne, ale zachód Słońca na Jaśle to jest bajka. Zjazd Głównym Szlakiem Beskidzkim (czerwonym) już po zmierzchu, a końcówka na latarkach. 
Jeszcze jedna w sumie rzecz bardzo mocno zapadła mi w pamięć, ale o tym niżej - przy konkretnym zdjęciu,   

"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, śród fal i łąk szumiących, śród kwiatów powodzi..." (przypis chyba niepotrzebny, prawda?)

Ponoć MATECZNIK NIEDŹWIEDZI :D

"...jest tyle gór do zdobycia" i to jest właśnie piękne

Kocham takie ścieżki, trzeba się dobrze składać miedzy drzewami :D

Szkodnik na Hyrlatej

Kolejna tabliczka wpadła "Fine addition to my collection" :D

Extra ścieżka :D

W dolnych partiach drzewo-porywacze znowu rozje*** walili drogi...

"...wołać będzie 'MORDOWAĆ' i spuści psy wojny"  (Szekspir oczywiście, "Juliusz Cezar", akt 3)

Słowa generała są dla mnie, z jednej strony hipnotyzujące, ale także i złowieszcze... tacy ludzie nigdy nie powinni piastować tak wysokich stanowisk dowódczych.
Fragment "ogarnęło mnie poczucie dumy; zrozumiałem że (...) pod naciskiem mej niesłabnącej woli, którą potrafiłem natchnąć wykonawców" ja odczytuję jako  "straty nie miały większego znaczenia, wykrwawiłem 13 Dywizję, ale przełęcz zdobyliśmy".
Wojny wybuchają czy tego chcemy czy nie i wiara w wieczny pokój jest po prostu naiwna (co nie znaczy że nie należy do niego dążyć!), ale dowodząc formacjami bierze się odpowiedzialność za życie ludzi "pod sobą". Owszem straty w pododdziałach, zwłaszcza podczas przełamywania tzw. "twierdz" zawsze są nieuniknione, ale wykrwawianie własnych oddziałów w kolejnych bezsensownych szturmach aż do skutku, to jest zbrodnia. Stopień dowódczy to nie chwała, to odpowiedzialność za życie podwładnych. Ktoś pewnie powie, że najlepiej nie pchać się w sytuację wojny. To święta prawda, ale jest to tak samo prawdziwe, jak to że nie mamy często na to żadnego realnego wpływu...  więc jeśli kiedyś przyjdzie nam włożyć mundur dowódcy,  to do samego końca trzeba pamiętać i rozumieć, co oznaczają gwiazdki i szarże na pagonach. Zwycięstwo to nie tylko "zajęcie przełęczy", ale także minimalizacja strat we własnych ludziach przy realizacji tego celu.       
Fragment "...stoczymy się jak lawina (...) i przeniesiemy nareszcie pożar wojny na obcą ziemię" jest niesamowity. Niesamowity i jeszcze bardziej złowieszczy niż poprzedni.
Definitywnie tacy ludzi nie powinni nigdy dosłużyć się tak wysokiego stopnia wojskowego.
Nie zmienia to faktu, że jest coś przerażająco fascynującego w "niesieniu pożogi"... i dlatego na takich stanowiskach potrzeba ludzi umiejących zdławić w sobie tą chęć. 
Bo ona się pojawi... możecie oszukiwać się, że nie, ale prędzej czy nie, ona się pojawi, zawsze się pojawia... od tysięcy lat.
Nie wierzycie? To poczytajcie --> TO ARCYDZIEŁO a potem wrócimy do dyskusji.

Jedna trzysiestodruga drogi za nami :D

Widok z Okrąglika... gdzie w oddali "równina węgierska", jak to było z tym pożarem...?

Binarna Góra same jedynki i zera :)

Jasło

Mówiłem, że Jasło !

Zostaniemy tu do nocy... jest pięknie

Zaczyna się piękny spektakl... horyzont po prostu płonie

Jak zwykle powrót po nocy



Kategoria SFA, Wycieczka

Przez bezkresy Księstwa Arłamowskiego...

  • DST 75.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 lipca 2021 | dodano: 24.08.2021

Ale nazwa, nie? I to nie jest nasz wymysł. Taka nazwa rzeczywiście funkcjonowała: KSIĘSTWO ARŁAMOWSKIE.
Tak nazywany był ośrodek wypoczynkowy "elit" PRL, gdzie nie miał wstępu normalny człowiek. 30 00 hektarów prywatnego folwarku władz jedynej słusznej partii, na terenach niemal do zera wysiedlonych w ramach Akcji "Wisła". Gościli tu Gomułka i Gierek i przez gościli nie rozumiem tylko że wypoczywali, ale dosłownie gościli także innych... na przykład takie postacie jak Breżniew, Tito, czy nawet ostatni szach Iranu Reza Pahlawi. W okresie stanu wojennego internowany był tutaj także Lech Wałęsa. 
Okoliczne lasy, doliny i pagóry były sztucznie "zasilane" w zwierzynę łowną. Przewodnik REWASZA (jak ktoś nie zna, ten niech wie, że REWASZ'e to najlepsze przewodniki na rynku PL) mówi, że w Dolinie Jamnej (która ma w sumie tylko kilka kilometrów) wieczorami pasło się około 900 - 1000 rogatych stworów (sarny, jelenie, itp). Mieli więc do czego postrzelać prominenci czasów słusznie minionych.
Obecnie znajduje się tutaj jeden z najbardziej znanych hoteli RP. Hotel Arłamów. Jak ktoś nie zna, to powiem tak: hotel ma własne lotnisko... w zasadzie dwa, jedno bliżej dla helikopterów i drugie trochę dalej dla samolotów. Takie rzeczy jak kryte własne, ogromne obiekty sportowe czy obiekty do jazdy konnej to nawet nie wymienię, bo to oczywiste.
Goszczą tu w najbogatsi czyli sportowcy, politycy, aktorzy... no i pewnie też mafia. W sumie niektóre w/w grupy mogą się całkiem skutecznie przenikać :)
Zrobiliśmy ze Szkodniczkiem prowokację i napisaliśmy do Hotelu prośbę o ofertę na 7 dniowy pobyt (utożsamiając się z oczywiście tym ostatnim ugrupowaniem). Dostaliśmy propozycję z kwotą 5-ciocyfrową i... jedynka nie była cyfrą na początku tej liczby :)
Przejeżdżając bezkresy Księstwa czyli Połoninki Arłamowskie oraz okoliczne pagóry Pogórza Przemyskiego, wieczorem wracając do naszego SFA-Orientpanzerkampfwagen postanowiliśmy się "karnąć" po obiekcie i sprawdzić czy dobrze, że wybraliśmy nocleg w innym miejscu... i powiem Wam, że tak. "Kto bogatemu zabroni" - przecież pięciocyfrowe kwoty bez jedynki na przedzie, to dla nas jakieś drobne... ale tak realnie patrząc, mają trochę za niski standard jak na moje oczekiwania. Miałbym problem z lądowaniem na tak małym lotnisku :D

Bezkresy czyli Połoninki Arłamowskie :)


Kurs kolizyjny :)

Dobre drzewo na punkt !

Tylko cisnąć!

Cisnąć bardziej !!

Jeden ze szczytów Pogórza Przemyskiego - nie był suchy, wpadłem w bagno do połowy łydki... jakże pięknie ukryte w trawie

Więcej bezkresów

Kolejna tabliczka do kolekcji :)

Widok z dołu na powyższą tabliczkę

Kurs (jeszcze bardziej) kolizyjny :D

Słup graniczny Doliny Jozefata (Kalwaria Pacławska)

Droga do Hotelu Arłamów :D więcej zdjęć nie ma no bo trochę przypał - przyjechały bidoki fotografować przepych :D



Kategoria SFA, Wycieczka

JELENIOWATY (i) u Źródeł Sanu

  • DST 75.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 lipca 2021 | dodano: 09.09.2021

Wyprawa do Źródeł Sanu z Mucznego. A że w Mucznym zrobili wieżę widokową (na szczycie Jeleniowatego), to oczywiście tam też musieliśmy wbić po drodze.

Stwory duże i małe

Dzień jak codzień na wakacjach

No zacny widok z tej wieży tu mają

Lenon w wersji WTF :)

Piękna droga

Dobry techniczny zjazd!

Wciąż dalej i dalej...

..nawet jeśli skończyły się drogi

Na granicy

Grób Hrabiny

Świat, który przeminął...

Prawie u źródeł

"Studnik"

Wysokość na polskiej tabliczce jest prawidłowa

Ci trochę poszaleli z tym pomiarem :)

Mostki przez bagna

Ramię w ramię... aż po horyzontu kres

Z wolna zapada nad nimi zmrok...

Bieszczady... zmiany klimatu coraz szybsze :)



Kategoria SFA, Wycieczka