aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Izery inaczej... do you feel SINGLE(Track) 2nite?

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 czerwca 2021 | dodano: 19.07.2021

Mimo, że na urlopie siedzimy w Szczawnie-Zdroju i dzień w dzień napieramy po Górach Kamiennych, to grzechem jednak byłoby nie pojechać w Izery. To tylko niecałe 100 km, a chyba sami wiecie jak kochamy Góry Lśniące Kwarcem. Co to jest 100km kiedy wasze serce płonie żarem :)
Jak tylko tu wracamy to zawsze jedziemy odwiedzić "Stanisława Kwarca", lecimy aż na Smerk i wracamy po czeskiej stronie przez Izerkę.Tym razem jednak przekraczanie granicy nadal jest problematyczne (zasady ciągle się zmieniają, jak rozmawiamy z Strażą Graniczną to mówią nam, że problem jest powrót do PL, zwłaszcza że termin przyjęcia drugiej dawki "młota na kulkę z kolcami" mamy dopiero w powrocie). 
Zostajemy zatem po polskiej stronie i lecimy Izery w konfiguracji jak rzadko czyli nie z Jakuszyc, ale ze Szklarskiej. Co to jestem, to wspominam jedną z naszych największych rajdowych przygód - TEAM 360 - kajak niesiony ponad kilometr niebieskim szlakiem i przez ziemniaki, halucynacje na przełęczy 3 Jawory czy też zatopienie całego sprzętu w Bobrze mimo że papiernia ukradał wodę... a czasem niektórzy z Was pytają nas: "jak to jest spać na szlaku", w przytoczonym linku do relacji znajdziecie odpowiedź!)   
Izery po polsku ONLY więc nasz kierunek dziś to SĘPIĄ GÓRA nad Świeradowem-Zdrój, a to oznacza że mamy całe Pasmo Kamienickie do przejechania (a w nim między innymi Plac Czarownic). Potem zjedziemy do Świeradowa i podjedziemy na Izerski Stóg (ale przez "agrafkę", a nie przez "katorgę" - drogę o nazwie "katorga" targałem pod górę raz... wystarczy mi).  
Z Izerskiego ruszymy do Chatki Górzystów - jednego z najwspanialszych schronisk górskich na świecie, zagubionego gdzieś pośród Torfowisk Doliny Izery.
Tak przy okazji, z Sępią Górą, którą będziemy robić mniej więcej w połowie wyprawy wiążę się śmieszna historia... jak pierwszy raz zdobywaliśmy ten szczyt, to akcja była taka:
na dole przeczytaliśmy, że to "Góra Kuracjuszy", gdzie pacjencji uzdrowiska Świeradów-Zdroj zażywają spokojnych spacerów w pięknych okolicznościach przyrody... nie doczytaliśmy jednak, że tyczy się to ściężki spacerowej, która w miarę delikatnymi zakosami pomału wspina się w kierunku szczytu. Poszliśmy szlakiem "na wprost"... skończyło się na wdrapywaniu się na czworakach jakąś chorą niemal pionową ścianą... zastanawiając się kto tu przyjeżdża jako kuracjusz? Czy to przypadkiem nie były chłopaki z Frontu Wschodniego (takie ciekawostki: TUTAJ oraz TUTAJ).
...zachód słońca na Hali Izerskiej (w Rezerwacie Ciemnego Nieba) jest piękny, a kiedy nasza codzienna gwiazda schowa się za horyzontem, to wbijamy na SingleTrek'i i zjeżdżamy nocą z powrotem do Szklarskiej Poręby. Single po ciemku to super doświadczenie, spróbujcie kiedyś :)
HEXENPLATZ :)

Typowe izerskie drogi :)

"Góra kuracjuszy" :D

Nasz (polska) Ścieżka w Chmurach - zbudowana na wzór zwiedzonego kiedyś przez nas SKYWALK'a po czeskiej stronie (nota bene przez tą samą "firmę od wież")

Izery to raj dla rowerów :)

Hala Izerska - rzut maską szermierczą od Chatki Górzystów :)

Droga przez Torfowiska Doliny Izery w promieniach zachodzącego słońca

Znaczek "zaawansowany" mnie po prostu kupił :)

Hey Szkodniczek, do you feel SINGLE(TRACK) tonight :D ?

SINGLE(TREK) LIGHT in the Darkness :)

"... dopóki się zapala wzrok, dopóki się splatają ręce" na kierownicy :D

-Puszczamy klamki i ogień z d***? -No, ja nie widzę przeszkód :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Fajna ta Nowa... Ruda

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 czerwca 2021 | dodano: 17.12.2021

Ruszamy z Nowej Rudy na 3 góry: Górę Wszystkich Świętych, Górę Świętej Anny oraz Ptasi Szczyt (zielony szlak graniczny). Do kolekcji wpadanie także Góra Włodzicka czyli (o wiele) mniej znane szlaki Kotliny Kłodzkiej.

Klimatyczna wieża :)

"Wszyscy święci balują..." na tej górze (nawiązanie oczywiście do TEGO)

Kamienne oblicze :)

Druga wieża widokowa

"Po tej zardzewiałej ziemi ludzie pokrzywdzeni
Zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni..." (klasyk Mistrza Jacka)


I znowu ma granicy państwa :)

Tymi szlakami nikt nie chodzi... czasami trzeba torować przez roślinność plugawą

Co nam wpadło do...

Ważne aby było to piękne widokówki...

Niezmiennie :)

Rozdróże pod DIABELSKĄ? :D

Kolejna wieża... dziś już trzecia :)

"...and then our flag will fly, against the blood red sky, that's my lullaby"(całość TUTAJ)

"“Every sunset brings the promise of a new dawn.”

Noworudzkie bezkresy zieleni :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Wyprawa po Kruczy Kamień

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 czerwca 2021 | dodano: 04.07.2021

Rezerwat "Kruczy Kamień" w Górach Kruczych.
Potem tak zwany (przeze mnie) ERG KRAŃCA ŚWIATA czyli Krawędź Gór Stołowych (Pasmo ZAWORY).
Nazwa ERG K.Ś. pochodzi oczywiście z książki "Pan Lodowego Ogrodu". 


Podejście zielonym szlakiem

Kropki :)

Krzyżówka BHP - kocham tą nazwę (to jest przełęcz w Górach Kruczych)

Kruczy szlak konny (to nie jest jazda na szagę)

Podchodzimy za Zawory

To są wypaśne słupki graniczne

Kawał podejścia...

Ale i całkiem ładne widoczki

Spotkajmy się na Rogu za 30 min !!!

Skrót w dół :)

"Płoną góry, płoną lasy..."

Ja tu zostaję !



Kategoria SFA, Wycieczka

Góry z Kamienia

  • DST 55.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 14 czerwca 2021 | dodano: 04.07.2021

Przepiękna wyprawy w Góry Kamienne. Góry Pionowe, Góry o chorych nachyleniach.  
Jak ktoś z Was podchodził pod SZPICZAKA (z dowolnej strony - nota bene, bardzo adekwatna nazwa), ale pod Waligórę od Andrzejówki to wie co mam na myśli.
A na dobitkę Szkodnik kazał mi jeszcze wytachać się na Borową :)

Kamieniołom nad Głuszycą wygląda jak zatoka piracka :)

Piękny jest ten kolor ścian

Podjazdy :)

Mój własny Czarnoch :D

I znowu wzdłuż słupków

Tzw. 3 koguty :)

Góry Kamienne na jednym obrazku

Pięknie tutaj jest

I tak cały dzień... a czasem z drugiej strony to trzeba sprowadzać maszynę, bo zjazd... to samobójstwo :)

SZPICZAK !!!

SZPICZAK, SZPICZAK !!!

Magic of the moment :D

Wiecie, że nachylenia wychodzą płasko na zdjęciach... a to na zdjęciu jest strome !!! Wiecie jak to jest ściana???

Końcówkę da się zjechać :)

Najwyższy szczyt Gór Kamiennych - WALIGÓRA

Panorama Gór z Kamienia :)

Skalna Brama

Takie tam widoczki :)

Zakochany jestem w Sudetach :D

Wieża widokowa na Borowej ma kształt...

No właśnie :)



Kategoria SFA, Wycieczka

W Masywie Trójgarbu i Krąglaka... (i Chełmca)

  • DST 90.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 czerwca 2021 | dodano: 19.07.2021

2200 przewyższenia/podjazdu czyli nasza pierwsza wyprawa na tych wakacjach. Nie ma to jak dobry początek, prawda? Jak to było za Króla Leonidasa?  "We do what we were trained to do... what we were bred to do... what we were born to do (...) A GOOD START" (większy fragment TUTAJ). 
Nasza trasa to Masyw Trójgarbu i Krąglaka, zjazd na Kolorowe Jeziorka, wspinaczka na Wysoką Kopę a potem przelot w kierunku Masywu Chełmca, z którego wrócimy z powrotem do Szczawna... masakra dowaliło po nogach, ale piękne te góry :)

"....gdy mnie ktoś o to spyta, to zak***wię z laczka i poprawę z kopyta" dosłownie (jak ktoś nie zna to TUTAJ)

Czarne chmury nad Trójgarbem

Wszystkie drogi prowadzą na Trójgarb :)

Przepiękną ma tabliczke ten Trójgarbu :) 

Wieża też powiela schemat Trójboku (trójkąta) :)

Trochę skałek mijamy na zjeździe

Dobra reklama dźwignią handlu :)

Podejście na Krąglak (widok w tył na Trójgarb)

Szkodniczek na Krąglaku :)

Strome mają tu zjazdy...

Szlak został zaorany... - tak wygląda końcówka zielonego czyli znowu na dziko :)

A na koniec przeszkoda wodna :)

Wierzchowiec Ignacy zastanawia się co my właściwie odpier***my w tym polu rzepaku :)

"so the cities run quite and the rivers run SCARLET" (całość TUTAJ - kocham tą piosenkę, tekst jest MEGA). Tzw. KOLOROWE JEZIORKA

Klimat "Zakazanej Planety"

Lazurowe wybrzeże w Rudawach Janowickich czyli drugie z KOLOROWYCH JEZIOREK

Godzinę pchania później - Szkodnik na szczycie Wysokiej Kopy :)

I znowu ostro w dół :)

Szkodnik porusza się po równi pochyłej ze stała prędkością V, wiedząc że współczynnik tarcia wynosi T, oblicz...

Szkodnik popsuł KOCHBUNKRA... Obersturmannfuhrer będzie niepocieszony :)

Pomnik upamiętniający defiladę wojsk koalicji anty-napoleońskiej (rarytas takie rzeczy znaleźć)

Mój rower je skały na śniadanie :)

I znowu w promieniach zachodzącego słońca :)

Mniszek... zabił mnie ten napis. No to nałapiemy sobie przewyższeń...

No i jeszcze Chełmiec na dobitkę... po nocy


Kategoria SFA, Wycieczka

Trupielec - najważniejsza góra świata :)

  • DST 15.00km
  • Aktywność Wędrówka
Niedziela, 6 czerwca 2021 | dodano: 29.10.2021

Lekkie rozprostowanie nóg po największej wyrypie w naszej rowerowej historii, czyli góra którą zawsze chcieliśmy odwiedzić ze względu na nazwę - TRUPIELEC.
Mówią, że to najważniejsza góra świata :)

Moment wyboru :)


Szkodnik na szlaku :)

Son of the blue sky :)

Lekko niepokojąca ta postać... SLENDER-MAN?

Kolejny szczyt do naszej kolekcji

Mówiłem, że to najważniejsza góra świata!

Zapiaszczone drogi

Niedzielny kierowca :D

Zielono :)






Tylko dla Ołrów... z Jurajskich Warowni :)

  • DST 329.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 czerwca 2021 | dodano: 05.06.2021

329 km, 43.5 godziny non-stop, 3955m przewyższeń (suma podjazdów)... czyli czerwony Szlak Orlich Gniazd z Krakowa do Częstochowy (w dużej mierze ten PIESZY!), a powrót niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich. Powiedziałbym, że w jeden dzień, ale to tak nie działa - w jedną wyprawę, czyli bez noclegu, w wersji "non-stop", z co najwyżej drzemką w jakimś lesie lub rowie - jak rasowi menele. W końcu mamy długi weekend, więc trzeba było przywalić coś długiego. Zapraszam na relację z wyprawy, która pchnęła nas "To hell and back", no dobra tylko "to Częstochowa and back" :)  

Jurajska masakra zamkami piastowskimi...czyli wyprawa zastępcza
Dlaczego zastępcza, bo od ponad roku nosimy się ze Szkodnikiem, aby objechać Tatry. Tak całe, od Nowego Targu do Nowego Targu przez Słowację (Smokoviec, Sterbskie Pleso, itp). Jednak Słowacja nadal jest w zasadzie zamknięta turystycznie, więc mimo że mieliśmy takie plany na długi czerwcowy weekend, to nie ma na razie na to szans. Tydzień temu postanowiliśmy zatem poszukać jakiegoś alternatywnego długodystansowego szlaku - jest tego w Polsce trochę, ale cześć z nich takie jak GBS czy GSS, to nie dość że idą przez góry więc w 2 czy 3 dni to Wam się uda pociągnąć całości, to jeszcze w dodatku trzeba je rowerowo sztukować, bo Babiogórski Park czy Karkonoski Park to Was rowerowo nie puści.
Postanawiamy zatem "pociągnąć" cały Szlak Orlich Gniazd czyli szlak zamków na Jurze Krakowskich-Częstochowskiej. Szlak ten znany jest nam w wielu fragmentach, bo po Jurze włóczymy się często (sami, jak i rajdowo), ale całość na raz to jednak jest wyzwanie. Szkodnik wpada na pomysł, aby zrobić z tej akcji jeszcze większą wyrypę. Pojechać Orle Gniazda, ale nie wracać pociągiem, a także na rowerze, tyle że innym szlakiem i tu wybór pada na niebieski Szlak Warowni Jurajskich.
Razem będzie to ponad 300km i to w trudnym terenie - pagóry Jury, Jury pagóry... no jest gdzie podpychać. Do tego piachy, piachy, piach... no będzie hardcore.
Jest jeszcze tzw. Rowerowy Szlak Orlich Gniazd, jeszcze dłuższy niż pieszy, ale chcemy głównie trzymać się tego pieszego. Jak masakra to masakra. Rowerowym będziemy się wspomagać w najgorszych momentach - najgorszych w różnym znaczeniu: tam gdzie pieszy chwilę idzie główną drogą, to wskoczymy na ścieżkę rowerową, jak nie będziemy w stanie już pchać po skałach i stromiznach, to objedziemy "problem" ścieżką, itp.
Nieortodoksyjnie zatem.
Nieortodoksyjnie, ale jednak ze znaczną przewagą szlaku pieszego. Taki mamy plan i taki plan zaczynamy realizować w czwartek (Boże Ciało) rano... Pełni w sercu uczucia, którego nie da się do końca opisać słowami (ekscytacja połączona z niepokojem czy damy radę) ruszamy w trasę...

147 km... w jedną stronę. Psychicznie trochę jednak klękam...

Pierwszy punkt kontrolny - Brama Krakowska. Klasyk klasyki :)

Od dzieciaka się tu przyjeżdżało na FANTĘ i frytki... dla mnie miejsce kultowe. W Ojcowie nie było jeszcze nic, nawet zamku :D a piwnica już serwowała rarytasy :D


Chleb praOJCÓW jedzony... Nad Przepaściami.
Taki napis wita na małym straganie sprzedającym pieczywo w Ojcowie. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia bo tekst jest przedni. Marketing level expert - doceniam.
Zgodnie z założeniami trzymamy się pieszego szlaku, więc zaczynamy "robić" pierwsze pagóry. Trzeba pchać, mimo że dałoby się to objechać asfaltem. Zostawiamy sobie jednak opcje objazdu na prawdziwe kryzysy, które dopiero nas czekają. Na razie trzymamy się biało-czerwonych znaczników szlaku. W jednym miejscu, na wysokości Sułoszowej szlak przebiega przez pagóry, który mają swoją nazwę "Na przepaściami" - uwielbiam taki klimat. Chodzi o te kilka rowów w polu, ale nazwa jest zacna. 

Skoro pieszym to pieszym, tak?

Nie inaczej! :)

Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga HERAKLITA (albo jakoś tak...) :D

Pola na wysokości Sułoszowej

Tak, wiem że szlak idzie drogą... ale jak Wam Straż Pożarna zastawi drogę i każe dymać przez pola (bo idzie procesja), to dymacie przez pola.

Nad przepaściami, tak :D ?


Kierunek: Zamek Rabsztyn
W lasach przed Rabsztynem zaczynamy spotykać pierwsze skipy wędrujące całość szlaku z buta. Karimaty, śpiwory, duże plecaki. Czasami wdajemy się w krótkie pogawędki, typu: 
My: Lecicie całość?
Oni: Tak, a Wy? Wycieczka?
My: Nie, my też całość... i z powrotem.
Trochę nie chcą nam wierzyć, że zamierzamy dojechać do Częstochowy i zawrócić... trochę się Im nie dziwę, bo sam do końca jeszcze w to nie wierzę.
Zastanawiają się gdzie są nasze karimaty czy śpiwory. Mówimy, że będziemy jechać mniej więcej non-stop, bez noclegu - chyba że w jakimś rowie, godzinkę aby oszukać zmęczony organizm. Kręcą głowami z niedowierzaniem... lub politowaniem. Chyba jednak z tym drugim...
Tymczasem zbliżamy się do zamku Rabsztyn. Zaskoczy nas trochę ilość ludzi na zamku, ale z drugiej strony to przecież długi weekend i piękna pogoda. I tak jesteśmy tu tylko przelotem. 

Przez pola i lasy...

Tylko te plamy krwi na tej trawie...

Piachy... pchanie...

Zamek Rabsztyn


"JA i TY" w Bydlinie...

Ruszamy w kierunku Bydlina. To tu niemal zawsze była baza zimowych edycji Rajdu 4 Żywiołów (w tym organizowanej przez nas CZARNEJ edycji). Zaczynamy odczuwać już trudy podróży, bo sporo podjazdów za nami, a słońce także przygrzewa. Nie narzekamy na piękną pogodę, ale jednak upał daje się we znaki. Mamy sporo zapasów w plecaku (ja mam jakieś 4,5 litra ze sobą), ale póki nie trzeba to wolę korzystać z dostępnych "źródeł". Zapasy w plecaku zostawiamy na moment, kiedy będziemy w dziczy lub/i nie będzie gdzie dokupić wody.
Nastawiamy się na pewien sklep w Bydlinie. Taki na rogu... ile razy tam się już ratowaliśmy. Od Żywiołów po różne jurajskie KORNO'a, bo on jest zawsze otwarty. Zawsze... i nie inaczej jest tym razem. Jest Boże Ciało, ale sklep hula na całego i ruch tu jak w ulu. Szkodnik dokupuje wody i znajduje cukierki JA I TY !!!
Moje ulubione (obok Mieszanki Krakowskiej), ukochane cukierki. Nie dość, że ciężko jest je w ogóle dostać, to tutaj sprzedają je na sztuki. Pasuje Wam?

CUDOWNY SKLEP W BYDLINIE... i tak, tak, zamek też tu mają fajny.
Wszystkie czerwone (stąd) prowadzą do Bydlina :)

Ruiny zamku w Bydlinie

Dokładnie TAK !!!

A tu już ruiny zamku Pilcza w Smoleniu (roboczo zwanym Zamkiem Smoleń).


Na lekko... czyli w stylu alpejskim :)
Są jaja! Jako, że pieszy czerwony przeplata się (a czasem leci równolegle) z Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, to spotykamy także oprócz - wspomnianych wyżej - piechurów z tobołami, także rowerzystów z sakwami, plecakami, pojemnikami. Jadą sobie cały szlak, tak jak my... ale jest coś na rzeczy. Jak zawsze, po prostu zawsze na rajdach to my mamy największe plecaki i wyglądamy, jak "nie z tych zawodów"... niektórzy taśmą klejąca montują banana do ramy, aby lecieć "na lekko", bez plecaka... to tym razem, to my wyglądamy jakbyśmy jechali na lekko. Nie mamy sakw, karimat, jeden (owszem duży) ale jeden plecak na głowę... to znaczy na plecy, nie na głowę, ale rozumiecie?
Wyglądamy jakbyśmy byli nie z tej bajki... znowu. Chyba taki już nasz los... nie dość, że urwani z choinki, to jeszcze nie tej co trzeba.
Wygląda jakbyśmy szturmowali Częstochowę w tzw. "stylu alpejskim", a nie oblegając ją jak niegdyś Szwedzi. Nota bene, znacie --> TO? Jedna zwrotka opisuję tą obronę.
Owszem, nie mamy karimat czy śpiworów, ale jedzenia i picia w plecaku to mam na 3 dni. Naprawdę? Hej bycie paranoikiem i prepersem zobowiązuje!.
Do tego wiedząc na co się piszemy, wiedząc że przyjdzie nam spać pod wiatami turystycznymi i być w drodze przez (grubo ponad...) 24 godziny, wybrałem najwygodniejszą koszulkę rowerową, najwygodniejsze buty... to naprawdę ma znaczenie przy takim czasie podróży.
Jednym z najbardziej nietypowych spotkań na szlaku jest spotkanie z zawodnikami z imprez na orientację: Agnieszka i Jarek. Także jadą Szlak Orlich Gniazd, z tymże ten rowerowy i zamierzają się zatrzymać w Krakowie. Naprawdę idealny timing, bo spotkaliśmy się tam gdzie rowerowa część szlaku pokrywa się z pieszą. 2-3 minuty i minęlibyśmy się nie spotkawszy się.
Znamy ich ze zmagań na naszej Kompani KORNEJ, czy też z Rajdu Waligóry. Super że Jarek przeżył - w końcu zaginął gdzieś w masywie Babiej Góry w "moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich" :P :P :P 
Miło było Was zobaczyć!!

Park pałacowy w Pilicy (lekko zbaczamy ze szlaku aby go zobaczyć)

Które drzwi wybrać?

Park pałacowy...

Tak, zignorowaliśmy tabliczkę... ale jednak będzie wycof, bo tutaj to naprawdę nie zejdziemy


"Słońce już gasło, wieczór ciepły i cichy, okrąg niebios..." (TUTAJ)

Dzień się pomału kończy, acz światła zostało nam jeszcze ze dwie godziny. To jednak czerwiec, więc jest jak w piosence ("It's June afternoon, it never gets dark...").
Docieramy do Ogrodzieńca i tutaj zjemy coś ciepłego. Przyda się to przed nadchodzącą nocą. No jest ciężko, to naprawdę terenowy szlak i idzie o wiele wolnej niż myślałem. Wersja "Hurra" planu zakładała bycie w Częstochowie przed zmrokiem... hahahahahaha. Tak, jasne. Wersja zbilansowana planu zakładała 1:00 w nocy, ale wygląda że nam to nie grozi. Nasza średnia cały czas oscyluje wokół 12km/h... piachy, pagóry, (ale i) przeloty. Nic nie możemy przyspieszyć, a zmęczenie jest już spore. 
Ogrodzieniec to jedna wielka długoweekendowa impreza, ale przynajmniej czynne są różne jadłodajnie, a naprawdę potrzebowałem tego kotleta...

W promieniach zachodzącego słońca

Hmmm, nie znam tej maszyny oblężniczej...

Szkodnik na Zamku w Ogrodzieńcu

Piachy, znowu piachy... pchanie

Wieczorne bezdroża czerwonego szlaku...


Legenda (o) zamku Morsko
Łapiemy się na ostatnie chwile światła dojeżdżając do jednej z najbardziej znanej skały na Jurze: Okiennika Wielkiego. Udaje się zrobić kilka zdjęć i dosłownie kilkanaście minut później nadchodzi mrok. To będzie bardzo ciemna noc, bo księżyc dziś "słabiutki". Wiecie jak jest "Noc była czarne jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra"
Montujemy oświetlenie i ruszamy w kierunku Zamku Morsko. Pamiętam podjazd pod niego z niejednego jurajskiego rajdu... będzie bolało, zwłaszcza, że mamy już ponad 100 km w nogach.
Powiem więcej... dopada mnie kryzys. Nie wiem jak dojadę do Częstochowy... tym bardziej nie wiem jak wrócę.
Zamek Morsko... według jednej z legend po zamkowych murach nocą pełza jakaś poczwara. Nie jest zdefiniowany ani rodzaj, ani gatunek... ani nawet typ czy gromada, aby dało się ustalić tożsamość i właściwości w znaczeniu co zadziała (np. czy wykazuje jakąś odporność na ogień czy błyskawice, itp). Nie wiem ile w tym prawdy, a ile legendy...  ale wiem jedno. Leżę na wznak na środku parkingu... na ciepłych, rozgrzanych po całym dniu kamykach. Jeśli mają tu monitoring, to widzą niecodzienną scenę... a mogą mieć, bo jest tu też hotel.
Jakiś gość leży rozłożony na środku parkingu. Szkodnik mnie kopie "Misiek, wstawaj! Nie rób scen..."
Zostaw mnie Szkodnik... taki będzie mój los. Umrę tutaj i potem pożre mnie to coś, co pełza po murach.
Szkodnik traci cierpliwość, idzie ubić to coś co pełza... wraca za 10 min i mówi, że nie będzie żadnego pożerania i mam wstawać. Cóż robić... wstaję i jedziemy dalej.

Okiennik Wielki jak zawsze robi wielkie wrażenie


Szkodnik na skałach fotografuje Okiennika :)

Zjazd z Zamku Morsko

Konsekwentnie...


"Sen zwiastunem jest nadziei, we śnie wszystko jest możliwe..." (całość TUTAJ, klasyka klasyk)
Nadziei, że damy radę to przejechać... Jedziemy w kierunku zamków Mirów i Bobolice. Jako, że jest noc to nie będzie - teraz - zdjęć tych obiektów. Będziemy tędy wracać i wtedy pojawią się, w rozdziale ich dotyczącym. Jako, że jak zawsze przed taką wyprawą, nie udało nam się porządnie wyspać, więc trochę zaczyna nas mulić senność. Nic poważnego jeszcze, bywało nieraz gorzej (np. wtedy, wtedy lub wtedy :D ), ale postanawiamy złapać kilka minut otrzeźwiające drzemki. Oj będzie ona orzeźwiająca, bo nocą temperatura spadnie nawet do 6 stopni... a przecież to nie góry.
Rozkładamy się pod wiatą, pośrodku drogi rowerowej pomiędzy Mirowem a Żarkami. Zamęczeni trudami podróży, jak i tygodniem w pracy zasypiamy w kilka chwil.
Budzi nas zimno i to przejmujące, ale mamy na to swoje sposoby. Rozkładamy zawsze obecny w naszych plecaku koc ratunkowe i przykrywamy się nimi. Otuleni tym cudownym wynalazkiem (oddawaj moją część kołdry, Szkodnik!) łapiemy 2 pełne godziny snu. Będzie od razu lepiej się jechać. Przed 3:00 w nocy ruszamy dalej.

Kolejny zamek na naszej drodze

Wojciech z Potoka... herbu Jelita... gość musiał mieć nieźle przej***ne w szkole :D :D :D



Zamek otwarty od 8:00, ŻABEK od 6:00
...i chwała mu za to!! Docieramy do Olsztyna. To ostatni Zamek przed Częstochową.
Magia czerwca... jest po 5:00 rano. Jasno zrobiło się godzinę temu, a mam wrażenie jakby była połowa dnia.
Patrząc po śladach na rynku (balony, pełne kosze) to musiała być tu niezła impreza wczoraj, ale teraz Olsztyn praktycznie chrapie. Pusto, nikogo... na bramie zamkowej jest napis, że zamek czynny od 8:00, ale wszystko jest otwarte więc wbijamy.
Po chłodnej nocy i chwili snu na kawałku drewnianej ławki, marzy nam się coś ciepłego na śniadanie. Patrzymy a tam Żabka od 6:00 - to już za parę minut. Postanawiamy poczekać i zostajemy pierwszymi klientami Żaby. Nowy dzień witamy ciepłą bułą panini z kurczakiem i ciepłą herbatą. Od razu lepiej.

Ale stare tabliczki w pierwszych promieniach nowego dnia


Świt się z nocy budzi :)

Na zamek to tylko balonem

Zamek Olsztyn


U kresu... wyprawy i sił
Powiedziałbym, że ostatnia prosta... ale trzeba będzie to wszystko jeszcze wrócić. Dojeżdżamy pomału leśnymi ścieżkami do celu naszej wyprawy, ale chcemy wykorzystać jeszcze ciepło budzącego się dnia (nadal jesteśmy trochę zmarznięci po nocy - ja wiem, że 6 stopni to nie dramat i nieraz jeździliśmy jak było -10, ale jednak to co innego iść na rower jak jest -10, a co innego jak jesteście spoceni po całym dniu upału, a przychodzi zimna noc...).
Znajdujemy sobie przytulne miejsce w... młodniku. Ukrywamy rowery, jesteśmy z dala od głównej drogi... idziemy po prostu spać pod "choinkami", w trawie, ot tak. Jeszcze godzinkę snu sobie złapać leżąc w trawie. Jakby mnie ludzie z roboty widzieli, to by chyba złapali się za głowę... poważny Menadżer Zespołu Inżynierów, człowiek z zasadami.... śpi jak menel pod krzakiem, lekko śmierdzący (człowiek, nie krzak) przepocony po całym dniu poniewierki. Nadałbym się chyba na seryjnego mordercę. Przykładne życie na pokaz, a druga twarz to... ciiiii, już nic, bo za dużo powiem i potem wpadną mi wraz z drzwiami, nawet nie pukając, tak jak TUTAJ.
Docieramy w końcu do Częstochowy. Mieliśmy tu być przez zmrokiem (hahahahaha...), o 1:00 w nocy (tak, oczywiście...), ale jesteśmy po 9:00 rano. No to, w tył zwrot i do domu. Odwaliliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty :)
No dobra, nie do końca w tył zwrot. Jedziemy na wschód do Mstowa, aby stamtąd złapać niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Podążaliśmy znakami w kolorze szkarłatu, teraz przerzucamy się na znaki w kolorze błękitu.

To co w tył zwrot i do domu :)

No raczej!


SHOW ME THE WAY TO THE NEXT... ROŻEN BAR (parafraza klasyki)
Wbijamy na szlak niebieski i ruszamy w drogę powrotną. Prowadzi on do Rudawy (tej niedaleko Krakowa - zaraz za Zabierzowem).
To tylko prawie 160 km. Nadal nie mogę uwierzyć, że dojechaliśmy do Częstochowy na rowerach...ale tu nie ma co wierzyć, tu trzeba kręcić bo to 150 km się samo nie zrobi.
Szlak wiedzie polami, bezkresnymi polami. Upał jest spory i marzy mi się coś zimnego... a tu tylko pola i łąki.
Cieszymy się, że po dwóch drzemkach Sleepmonster nas nie napastuje, ale zjeść coś ciepłego by się przydało. Najchętniej zupę... i WTEM!!! jest!
Przy drodze, z nienacka wyrasta Bar ROŻEN. Wygląda trochę przykro, ale wbijam na zasadzie "raz kozie śmierć" i okazuje się to doskonałym wyborem.
Przemiła starsza Pani gotuje tu samodzielnie na kuchence i robi domowe obiady. Jej specjalność to KIEŁBASA oraz jeszcze więcej KIEŁBASY :D
Nie przepadam za kiełbasą jak kręcimy taką trasę, ale Pani ma tu różne rarytasy. Rozsiadamy się na drugim, ciepłym śniadaniu. Aż żal ruszać dalej. Rewelacja!

Jeszcze kawałek :)


Droga jest celem !!

Wciąż dalej i dalej a jednak bliżej i bliżej... domu

BAR ROŻEN - świetna miejscówka na szlaku


Wyprawa do złoto... do Złotego Potoku
Przejeżdżaliśmy czerwonym szlakiem przez Złoty Potok, ale to była noc.
To jakie tu mają ścieżki rowerowe to jest jakiś kosmos. Rewelacja! Niesamowity węzeł szlaku i piękne skały. Niewiele udało się zobaczyć bo było ciemno, więc wracamy specjalnie tutaj "za dnia". Nadłożymy trochę drogi, bo odbijamy z niebieskiego, tylko po to aby przejechać Złoty Potok raz jeszcze.
Po prostu złoto, złoto w Złotym Potoku.

"Nie braknie bezdroży i dróg..." (całość TUTAJ)


Kapliczka Św. Idziego

Las w Złotym Potoku

Grota Miśk... Niedźwiedzia (chociaż jak nie dźwiedzia, to ja już nie wiem kogo :D )

Wielka niebieska jedynka :)


To se ne vrati...

To pewien znak naszych czasów. Zamki Jury były ruinami, teraz stoją dumnie - pięknie odnowione. Z jednej strony to wspaniale, z drugiej czasem żal urokliwych ruin.
Jest jednak coś jeszcze, zmiana w dostępności tych obiektów. Kiedyś czerwony SOG (Szlak Orlich Gniazd) szedł fantastyczną ścieżką wśród skał pomiędzy Mirowem i Bobolicami, dziś ten odcinek jest zamknięty, a szlak jest przeniesiony na Trakt Królewski... czytaj asfalt. Właściciel odnowił zamki i owszem udostępnił je (płatnie), ale szlak między nimi zamknął. Z jednej strony go rozumiem, bo z tego co czytałem, to co roku wywożonych było stąd kilkadziesiąt ton porzuconych śmieci ("Naród wspaniały, tylko te ludzie ku**y" - cytat przypisywany Piłsudskiemu i powiem Wam, że Marszałek miał rację... ). Nie mam nic przeciwko płatnemu wstępowi na zamek, niech "robi" fundusze na remonty i utrzymanie, ale płatny wstęp na teren dookoła zamku już podoba mi się dużo, dużo mniej... czasem jest to tak ogromny teren, że bez opłaty w kasie do zamku to nawet nie podejdziecie, a to już fajne nie jest... Tak zrobił Ojców, Smoleń, teraz Mirów i Bobolice. 
Ech, a kiedyś to się za dzieciaka chodziło z pochodniami po ruinach zamku Tenczyn w Rudnie. To były czasy... szkoda ich trochę. Nie ukrywam, że też cieszę się trochę, że taki kawał naszej historii nie stoi w jakieś totalnej ruinie zapomniany przez wszystkich i wiem, że ciężko pogodzić te dwie sprawy... ale zamykanie terenów wokół zamku, to dla mnie krok w złą stronę.   
No ale teraz zapnijcie pasy, bo robimy skok w czasie i przestrzeni - czyli jedziemy przez Morsko, Ogrodzieniec w kierunku Wolbromia, bo tak prowadzi nas niebieski!!
Zdjęcia poniżej.

Mirów!

Bobolice!

Spotkanie na szlaku :)

Żegnaj czerwony przyjacielu... widzimy się na Zamku Morsko :)

Zamek Morsko za dnia - nikt nie leży na parkingu :)

Podjazd z Okiennikiem w tle :)

Wypasione mają tu te drogi rowerowe


Idziemy na (CZARNY) żywioł... czyli przez Wałbrzych Małopolski
Za Ogrodzieńcem zaczęło się ściemniać. W nogach mamy już grubo ponad 200 km... zmęczenie jest już naprawdę srogie. Zbliża się druga noc. Tyle było z planu aby być o 20:00 z powrotem w domu. Ten plan poszedł się paść kiedy w Częstochowie byliśmy rano, a nie w środku w nocy... Niebieski szlak prowadzi nas do Wolbromia i w Dolinę Dłubnii.
Wolbrom... masakra dla mnie jest to miasto (przepraszam wszystkich mieszkańców). Kojarzy mi się z Wałbrzychem, który zawsze mnie lekko przerażał... teraz już jest o wiele lepie, ale kiedyś Wałbrzych to było dla mnie miasto upadłe. Na tyle, że bałem się zostawić tam auto jak szliśmy zdobywać Chełmiec do Korony Gór Polski (ponad 10 lat temu). Naprawdę miasto ruin i zdemolowanych budynków. Wolbrom jest dla mnie taki sam. Masakra.
Iść do lasu w nocy? Żaden problem. Penetrować jakieś opuszczone ruiny. Kiedy zaczynamy? Przejść się nocą po Wolbromiu... ja podziękuję. Wiadomo, że to jakieś wyobrażenie i pewnie opiera się na pewnym błędzie poznawczym, to jednak jeżdżenie nocą po Wolbromiu to... Szkodnik, wynosimy się stąd!!
A to wcale nie jest takie proste, bo trzeba się wspiąć na wielką górę. Góra zdaje się mnie zatrzymywać "zostań tu, zostań tu na zawsze". Mimo zmęczenia, mimo mega styrania cisnę pod górę jak Szatan.. Szatan to mi siedzi na plecach i zaraz mnie dopadnie, bo jestem w Wolbromiu nocą!!
Udaje nam się w końcu opuścić to urokliwe miejsce... ufff, przeżyliśmy. Teraz wjeżdżamy na tereny, które były mapą naszej edycji Rajdu IV Żywiołów czyli w Dolinę Dłubnii.
Niebieski szlak pójdzie po miejscach, gdzie wisiały nasze punkty kontrolne a więc zaczynamy już odliczać kilometry do domu.
Ciśniemy także ile się da, mimo zmęczenia bo prognozy pogody się trochę zmieniły. Mają pojawić się mocne deszcze od soboty rano. Mamy noc z piątku na sobotę... mieliśmy piękne dwa dni i jesteśmy po prawie 300 km drogi. Bardzo nie chcemy aby nam teraz dolało, zwłaszcza że gleba tutaj jest taka, że zapycha rowery tak, że koła się przestają kręcić. Wolimy tego uniknąć na koniec wyprawy.
Ciśniemy zatem do domu ile nam zostało sił w nogach. Sleepmonster jest straszny, bo to w zasadzie druga przespana noc (nie licząc drzemki pod wiatą i w młodniku). Końcówka jest ciężka... bardzo ciężka

... gdzieś pod Wolbromiem. Tu nie ma czasu robić zdjęć, tu trzeba spi***lać!!


Szkodnik! Jesteśmy w domu!!!


To zła STRAVA była...
Mieliśmy dotrzeć do domu w piątek wieczorem, dotrzemy w sobotę rano. Około 4:30 rano... Trochę słabo, bo mieliśmy się przespać i jechać w sobotę Beskidy :)
Planowaliśmy zamknąć trasę w 36 godzin. Wyszło ponad 43 godziny więc mamy błąd gruby w szacunkach (nie mamy do siebie szacunku, że się tak tyramy...).
Z jednej strony zrobienie tej trasy to wielki wyczyn, z drugiej nasi ULTRA koledzy potrafią zrobić 500 km w 36 godzin (np. Obywatel Tygrys na Grassor 444).
Owszem nie mamy co się z Nimi porównywać nawet, bo to nie nasza liga... ale trochę żal, że nie zmieściliśmy się w założonych 36 godzinach. No i to sporo się nie zmieściliśmy.
To przewyższenia zrobiły swoje. W zasadzie 4000m sumy podejść/podjazdów oraz piachy, piachy, piachy... to nas mocno sponiewierało.
329 km, 43 godziny non-stop, 4000m przewyższeń... czy to już/jeszcze ULTRA? Czy po prostu jesteśmy zdrowo poje***ni?
Nie wiem. Idziemy spać bo jesteśmy wykończeni. To była piękna wyprawa i przekroczenie kolejnej granicy: absolutny czas trwania wyprawy. I to cieszy!
Szkoda tylko, że się STRAVA nie zapisała... 3 power banki aby telefon nie padł przez 43 godziny. Pilnowanie baterii i co... klikasz "zapisz wycieczkę", a aplikacja się wywala i resetuje. Po odświeżeniu wycieczki nie ma... ech, ja wiem, to tylko kawałek softu, błędy się zdarzają, tylko szkoda że akurat na takiej wyprawie. Bo mogło wywalić każdą, ale czemu akurat tą...

Finalne statystyki naszej wyprawy :D




Kategoria SFA, Wycieczka

Silesia Race zima... latem :)

  • DST 115.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 maja 2021 | dodano: 01.06.2021

No dobra, wiosną bo do lata to jeszcze trochę. Nie zmienia to jednak faktu, że 29 maja rozgrywana jest zimowa edycja rajdu Silesia Race. Rok rocznie zawody odbywały się na początku lutego (edycja 2018, edycja 2019, jeden z ostatnich rajdów 2020...), no chyba że mamy rok 2021. W tymże roku kulka z kolcami, w ramach tzn. 3-ciej fali rozwala kolejne imprezy... gospodarki, giełdy, kraje (w sumie... w zasadzie to rozwala wszystko), więc zawody w lutym odbyć się nie mogły. Zostały przełożone najpierw na marzec, ale także i ta data nie mogła dojść do skutku. Dopiero teraz, gdy kulkę dziabnęło kilkaset tysięcy igieł (nota bene, tu macie UNIKALNE nagranie z działań w ramach polskiego systemu szczepień czyli tzw powrót do normalności po szczepionce :D) zawody zaczynają - także - wracać do życia. W końcówce maja ruszamy zatem na zimową edycję Silesia Race, rozgrywaną w dobrze znanych nam lasach w okolicach Krupskiego Młyna.

"Gdy powróciła znów na scenę, z początku nie chciał nikt w to wierzyć,
Widownia była przecież pusta, nie licząc stróży
(prawa i obostrzeń) i żołnierzy.
Ale rozniosło się po mieście, że znowu jest, że zagra ponoć,
Więc się zaczęli schodzić gapie, choć bilet mógł kosztować słono
(ach to wpisowe... :D :D :D)
Przyszliśmy my – jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali
I po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali..."
(oryginał TUTAJ)
No bez kitu... naprawdę! To parafraza cytatu oczywiście z twórczości Mistrza Jacka (link powyżej), ale dokładnie tak to widzę. Powrót sentymentalnej panny...O, tym razem O bo orientacja (nie mylić z "Historią O" :P :P :P choć to też piękna historia :D :D :D).
Przyszliśmy my - jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali, może także trochę grubsi po miesiącach przymusowej kwarantanny...
i po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali. O tak... naprawdę mamy wrażenie, jakbyśmy byli na spotkaniu weteranów, którzy przeżyli wojnę czy apokalipsę. Ostatni raz tyle znanych orientacyjnych twarzy widziałem chyba na ostatnim "normalnym" rajdzie 2020 czyli Rajdzie Liczyrzepy - marzec 2020. Nie liczę ostatniego Jaszczura (Na Jagody) bo to zawsze imprezy kameralne, ani nawet naszego czarnego Mordownika bo to na Silesiach jest wszystko: trasy piesze, rowerowe i przygodówki. Frekwencja jest zawsze zatem ogromna, bo przyciąga zawodników z różnych kategorii. I tak jest także tym razem. Wymiatacze Adventure jak i niemal cała czołówka Pucharu Rowerowego i Pieszego. To spotkanie niemal po latach (prawie półtora roku przerwy w sumie...) i dobrze znowu ujrzeć te same poryte łby, które za jakąś kartką na drzewie, czasem będą walić nawet wpław przez rzekę :)
Wracając do Panny O:
"...i zażądaliśmy spektaklu, i grać zaczęła go od nowa" (dzięki Marcin, że nadal Ci się chce i robisz to co robisz !!!)
"Nie było w nim już tej radości i zaszły w nim widoczne zmiany" (no tu się nie do końca zgodzę bo wszyscy aż rwą się do startu!! Po zbyt długiej przerwie)
"Pojęliśmy, że nowy dramat ma być dopiero napisany" (ooo...to już zależy tylko od naszej nawigacji dzisiaj :D :D :D ).

Numery startowe! Nareszcie :)


Planowanie wariantów


Dany jest zbiór liczb: {25, 26, 29}
To nasze numery startowe na kierownicy... o jak mi tego brakowało. Nie na każdym rajdzie są numery, a ja bardzo lubię klimat jaki tworzą. Nie chodzi mi nawet o rywalizację, bo sama ona sama w sobie jest czasem fajna, a czasem bardzo NIE...  ale chodzi mi o klimat bycia na rajdzie. Znajdowania się w pewnej społeczności, gdzie każdy zrozumie czym jest darcie przez rzekę na azymut za jakąś kartką na drzewie.
Czemu mamy aż 3 liczby opisujące nasze numery startowe? To proste, na rajd dojechał także Andrzej  i znowu pojedziemy w trójkę. Ruszamy razem na trasę rowerową 100 km, która takową może być oczywiście tylko z nazwy, bo jak ktoś zna Marcina, to wie że parametry trasy to dla Niego kwestia bardzo umowna . Do dziś pamiętam rozmowę na Silesia Race - jesień 2015 w Tworogu (no link - bo nie pisałem jeszcze wtedy relacji ze wszystkich imprez...), gdzie rozmawialiśmy z jednym z uczestników o trasie i padł tekst "Trasa jest tak 100-kilometrowa że, pęka mi właśnie 160-ty kilometr i nadal nie mam 2 punktów...". Owszem to czasem kwestie nawigacji i różnych wariantów "z dupy", ale umówmy jednak się,  że Marcin podaje parametry tras BARDZO ORIENTacyjnie :)
Nam to zupełnie nie przeszkadza, bo uwielbiamy klimat Silesii, ale pośmiać się z Niego zawsze można :P
Ruszamy z Andrzejem na zachód. Naszym wstępnym wariantem jest mała pętla po punktach kontrolnych, po południowej części rzeki Mała Panew. Po jej zrobieniu zamierzamy ruszyć głęboko na południe po punkty "w dole" mapy, a powrót do bazy planujemy przez jej północną część. Celem małej pętli jest wyczyszczenie terenów na południe od rzeki, tak aby zamykając pętle po północnej stronie mapy, nie musieć przeprawiać się przez tą niemałą rzekę. Do dziś nie wiemy czy wariant ten był dobry - na pewno był skuteczny bo finalnie zrobiliśmy komplet, ale czy był optymalny... czy nie nadrobiliśmy trochę kilometrów to w sumie nie wiem. Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem - jak zawsze :)
Patrząc po wariantach innych zawodników... chyba były jednak lepsze opcje.
To kocham w rajdach: wariaNty, wariaNty, wariaty(?)

Freundschaftsbrucke - fonetycznie brzmi jak rozkaz rozstrzelania :)

Znowu w lesie

Jak ja to lubię - ocierać się o zielone :)

Ponoć najbardziej romantyczny punkt kontrolny - tak mówił opis :)


Kilka punktów i z powrotem do bazy!
Pierwsze punkty wpadają nam w zasadzie bez większego problemu, bo lecimy "jak po sznurku". Zgodnie z opisanym wyżej planem lecimy mała pętlę na południowych-zachód od bazy. Na mapie nie ma wprawdzie wszystkich ścieżek jakie znajdujemy w terenie, ale lasy tutaj są mocno przejezdne więc wszelakie korekty i zmiany wchodzą bardzo łatwo i bez strat czasowych. Aha aby nie było... mocno przejezdne niekoniecznie oznacza, że zawsze trzymamy się dróg, bo tam gdzie bliżej nam "na azymut" to nie możemy sobie odmówić. Można to zobaczyć na zdjęciach poniżej:
przez łąki, przez krzory,
przez bagna, przez tory,
Aramisy lecą chętnie
no bo rura im nie mięknie :)
Jak dorywamy leśne autostrady to przelotowa sięga 30km/h. Jest dobrze... oczywiście nie utrzymamy takiego tempa przez cały rajd. Nie ma szans, nie my... ale chwilę można się pojarać :)
Gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości przez całe zawody, to bylibyśmy rozpoznawani jako zespół mocny, a nie... ekscentryczno-specyficzny. Inna sprawa, że gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości, to znając nas kierunek i zwrot tego wektora bynajmniej nie celował by w jakiś punkt kontrolny... tylko gdzieś w p***du :)
Powiedziałbym zatem, że naszą rozpoznawalność opieramy na innych parametrach, acz tak naprawdę to my nie robimy tego specjalnie... to się nazywa wypadkiem przy pracy.
Udaje nam się zebrać wszystkie punkty z naszej małej pętli i wracamy do bazy, mijamy ją i wypuszczamy się na dużą pętlę, która zabierze nas na wycieczkę od południa do północy. Mówię oczywiście o kierunkach, ale jak nawigacja nie siądzie to może być to także charakterystyka czasowa naszej wyprawy.
Jestem POCIĄGĘ...znowu :D

Piękne leśne przeloty :D

Co by nie być gołosłownym - kopyto odpalone i ciśniemy ile sił :)

Lampion i Bestia :)


Ubierają się na czarno bo są ze... Straży :)
OK, czasem tez na żółto, jak mają na sobie te ogniotrwałe kombinezony. Zawsze miałem słabość do tej formacji (podobne uwielbienie mam chyba tylko dla Sił Powietrznych), w znaczeniu że niesamowicie podziwiam to co robią... a dziś? Dzisiaj bawią się z nami na rajdzie u Marcina. Ostatnim razem jak Ich widzieliśmy (i w sumie wezwaliśmy) to gasili lasy w okolicy Mielca, a dziś organizują zadania sprawnościowo-techniczne dla trasy rodzinnej. Ech szkoda, że nie są to także zadania dla naszej trasy, no ale nie można mieć wszystkiego. Przyjechaliśmy tu zbierać lampiony i zapierdalać po lesie, tak? :D
Mijamy zatem Strażaków pozdrawiając Ich serdecznie i szturmujemy wydmę, na której mam być lampion. Lampion jest... ale jest także kolejne zadanie dla trasy rodzinnej. A człowiekiem, który zabezpiecza to zadanie jest osobnik, których zepchnął mnie w otchłań i odmęty na ostatniej Silesii  - jest to uwiecznione na zdjęciu!!
Przed oczami staję mi TA scena. Mówiłem Ci, że Cię znajdę, no i jesteś!
Nadal pracujesz z linami, ciekawe ile osób dziś wyślesz w otchłań (odmętów tutaj jakoś nie widzę, więc chyba się nie uda).
Zastanawiam się przez moment, czy nie zrobić akcji w postaci: "Koło się zamknęło, gdy Cię opuszczałem..." (nota bene, widzieliśmy MEGA wypass osom remake tej sceny --> TUTAJ.) 
no ale mamy dzisiaj jeszcze w cholerę punktów do odnalezienia i nie za bardzo mamy czas na zadymę w lesie.
A tak serio, to oczywiście żart i miło był Cię znowu zobaczyć, acz nie ukrywam że cieszę się, że tym razem nie wrzuciłeś nas do wody :D

Znowu wozy kolorowe :D

Wśród drzew

Portetowe na punkcie :)


Spotkania przy kanapkach i lampionach
Przed nami punkt żywieniowy, a zaraz po nim "wyjście" na etap specjalny BnO (dla nas oczywiście robiony na rowerze).
Dzisiejszy punkt odżywczy zlokalizowany jest remizie OSP i jest naprawdę sowicie wyposażony: kanapki ze smalcem i ogórem, a także owoce i ciastka. Prawdziwy wypass dla orientacyjnego stadka. Do tego spotykamy Czarnooch'a ze swoją ekipą - nie widzieliśmy się naprawdę dawno. Zbyt długo, dlatego rozkładamy się z popasem i spędzamy trochę czasu... wspominając dawne rajd jak i umawiając się na wspólną wyprawę może gdzieś w lipcu. Może góry, a może lasy Śląska - to się jeszcze okaże, ale miło było posiedzieć na schodach remizy zażerając się chlebem ze smalcem.
Wjeżdżamy na BnO, do którego mamy specjalną, dodatkową mapę sportową. Staramy się trzymać ścieżek, bo jest tu spora siatka dróg - co ciekawe, w większości przejezdnych. Przez przejezdnych nie zawsze rozumiem dobrych. Po prostu przejezdnych, tak? Trzeba doceniać takie rzeczy, bo nieraz bywało gorzej :)
Na naszym drugim punkcie spotykamy Kamilę i Filipa, którzy walczą dzisiaj na pieszej 25-tce. Walą na azymut, bo lasy przejezdne, więc robimy testy kto będzie szybciej na punkcie - my po ścieżkach i na około, czy Oni "na szagę". Różnie to wychodzi, bo lampion na brzozie zgarnęli przed nami, ale w okolice jakiegoś parowu dotarliśmy w zasadzie w tym samym momencie.
Udało mi się nawet "walnąć" Im pamiątkową fotkę.
Chwilę później nasze warianty się rozjeżdżają bo musimy gonić na południe, na drugą część naszej mapy.

Wypass...

Zapatrzeni w mapę, zagubieni w lesie :)

Wściekle zielono !! To lubię :)

Jazda synchroniczna :)


W lesie deszczowym... wieje w-morde-wind
No niestety zaczyna padać i to nawet tak konkretnie. Kończymy właśnie BNO kiedy zaczynają spadać pierwsze krople. Tyle by było z pięknej pogody, jaka towarzyszyła nam od rana. Ciśniemy na pkt nr 18 mega wielkim przelotem w jeszcze większych strugach deszczu. Serce mi pęka jak słyszę jakie dźwięki wydają napędy - piach i woda. Zabójcza mieszanka, ale i tak niewiele na to możemy poradzić, trzeba zatem jechać po prostu dalej. Suniemy przez ulewę i przez kas, aż po horyzontu kres bo droga jest prosta jak strzała.
Po zebraniu 18-stki skręcamy na zachód i jeszcze większym przelotem ciśniemy przez okoliczne miejscowości po punkty za południowo zachodnim krańcu mapy.
Po wyjeździe z lasu, trafiamy na wielkie otwarte przestrzenie gdzie niesamowicie wieje... oczywiście w ryj, bo czemu nie... znacznie nas to spowalnia, ale walczymy.
Pogoda jest przedziwna, bo leje naprawdę mocno, jednocześnie mocno wieje, ale niebo nad nami robi się piękne i niebieskie czyste.
Mam swoją teorię na to, to widoczne na zdjęciach wiatraki rozpruły chmury i dlatego woda teraz nie ma oparcia w puchu i spada. Sami przyznacie chyba, że to teoria nie do obalenia :)
Czeka nas teraz kilkanaście kilometrów przelotów... więc wiatr i ulewa nie pomagają w zmaganiach.
Co ciekawe pamiętam przelot tutaj z Silesii Race - zima 2018 - wtedy też piździło... tyle że nie deszczem, a mrozem i śniegiem. Waliliśmy w zasadzie tą samą drogą, nad ranem w promieniach wschodzącego słońca. Ech to też były zawody: gleba na lodzie taka, że do dziś mnie boli tyłek na samo wspomnienie plus ucieczka przez PKP... dość, nie będę się więcej pogrążał, można otworzyć relację z tamtej imprezy, zobaczyć zdjęcia i domyślić się samemu ile było w tym (lub nie) BHP... 

Leje...


Przez mokry las...

...i mokre drogi

Pod wiatr i pod-deszcz...


Rzepaki i Polana Śmierci...
Przestaje padać i znowu wychodzi słońce. Robi się nawet aż za ciepło, ale nie ma co narzekać - przynajmniej wyschniemy. Przed nami wielkie pola rzepaku i punkt na cofniętym (w rozwoju?) kasztanowcu, a także na pozostałościach mostu nad jeziorem przy dawnym folwarku/pałacu(?). Tam zrobimy sobie dłuższy popas bo zaczyna brakować energii. Jednak jazda rajdowa a wycieczkowa to zupełnie inna sprawa. Nawet jak się nie ścigacie, to jednak chęć zrobienia kompletu i presja limitu czasowego wymusza pewien ostrzejszy timing.
Punkt w środku rzepakowych pół - rewelacja. Sami zobaczcie zdjęcie poniżej.
Jesteśmy na najdalej położonych na południowym-zachód punktach od bazy. Teraz zaczniemy kierować się w zasadzie już tylko na północ (no dobra, na koniec wpadnie jeszcze trochę wschodu aby wrócić do bazy).
Jeden z punktów powtórzy się z przytoczoną już powyżej edycją zimą 2018. To Polana Śmierci zwany Śląskim Katyniem.
Pod linkiem krótka historia tego miejsca - można też samodzielnie poszukać więcej informacji. Miejsce na pewno warte zobaczenia i warte refleksji, że to naprawdę szczęście żyć w jednak o wiele spokojniejszych czasach... 
Gdy tylko tam dotrzemy to uderza w nas deszcz. Tak, znowu zaczyna padać i to naprawdę mocno, o wiele bardziej niż za pierwszym razem. Przemoczy nas to do cna... ech ledwie co wyschnęliśmy... no ale cóż poradzić. Nie pierwszy i nie ostatni deszcz, który nas sponiewiera. Życie. Jedziemy dalej bo zostało nam jeszcze 5 albo 6 punktów do zrobienia.
Żuuu-le-ee idą-ąą na po-le-ee rze-pa-kuuuu :D  (link oczywiście - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)

"Wieża" w rzepaku :)


Droga NITROERGA prowadzi na... podium :)

Brzmi złowieszczo, nie? NITROERG to przedsiębiorstwo produkujące między innymi materiały wybuchowe. Noto bene, to jeden z Patronów tego rajdu. Znamy ten zakład, bo gdy byliśmy w tych lasach po raz pierwszy, to nie był on zaznaczony na naszych mapach. Możecie się zatem domyślić jak mocno zaskoczyło nas, gdy nagle dotarliśmy do zasieków z drutu kolczastego (podwójnych, oddzielonych pasem piasku) i robiliśmy kolejne *KILOMETRY* (SIC!) próbując wyminąć tą przeszkodę. Dziś, po kilku już wizytach w lasach obok Krupskiego Młyna, wiemy już dokładnie czego możemy się spodziewać. Do tego, dzisiejsze mapy pokazują to miejsce, więc suniemy spokojnie drogą wzdłuż płotu i zasieków. Droga jest prosta jak strzała i dość długa... nie ma jednak swojego imienia, a więc przezwałem ja Drogą NITROERGA. Musicie przyznać, że brzmi kozacko :)
Na rajdzie, na którym zakładu nie było na mapie, niektórzy zawodnicy wleźli na teren zakładu...i tu jestem pod wrażeniem, jak można było "nie zauważyć" lub zignorować takie utrudnienia. Wiecie, jestem zdania, że nawet jak mamy rację to z ludźmi z bronią nie należy dyskutować (co najwyżej nawiązać wymianę ognia, jeśli macie czym). Z tego samego wynika opinia, że jak coś jest chronione dwoma liniami drutu kolczastego, to chyba nie należy tam wchodzić od tak :)
Co ciekawe i na tej edycji, parę osób wdarło na teren zakładu - pozdrawiamy ekipę Sergiusza!
Owszem, było to związane z niedokładnością mapy w okolicy rzeki, która pokazywała, że tereny zakładu nie dochodzą do samej wody, ale jednak bramę to już sforsowali raczej świadomie :D :D :D Wielkiego problemu nie było, bo w końcu to patron dzisiejszego rajdu, więc mogli się spodziewać "naruszenia" obszaru.
Z Drogi Nitroerga odbijamy po ostatnie punkty kontrolne na naszej trasie i zamykamy komplet!!! 
Komplet i to przed zmrokiem bo do bazy docieramy 19:42 (start był 9:30). Jest dobrze!
Wynik daje Basi drugie miejsce na podium, co nas realnie zaskakuje bo nie spodziewaliśmy się że pójdzie nam tak dobrze na pierwszym w zasadzie rajdzie w tym roku (na Jaszczurze byliśmy jedynymi rowerzystami, więc ciężko mówić o wyniku w kontekście rywalizacji). Czuć po nogach, naprawdę mocno czuć, że dawno nie jeździliśmy w reżimie rajdowym. Tym bardziej miejsce na podium jest nieoczekiwane, ale nie ukrywamy że bardzo miłe.
Standardowo w bazie po rajdzie wdajemy się w rozmowy z innymi zawodnikami i bierzemy udział w afterparty. W drodze powrotnej pozostaje umyć rowery bo po leśnym i deszczowym rajdowaniu są istną kulą błota i rozpaczy... do domu docieramy koło 1:00 w nocy i idziemy spać.
Było super, ale sponiewierani to jesteśmy mocno.
 
A na koniec kilka zdjęć niepoukładanych - różne chwile rajdu:

Chaszczujemy :)

Sarna Luiza jest rozczarowana poziomem twojej nawigacji...

Ponownie w lesie deszczowym...

Zakaz jazdy rowerem... trzeba nieść :D :D :D (tzw. WTF picture)

Wzdłuż drutów kolczastych czyli końcówka Drogi Nitroerga :)

Szkodnik cieszy patelnię, no bo łatwo nie było



Kategoria SFA, Wycieczka

Co za Ciemniak... i Małołączniak

  • DST 17.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 22 maja 2021 | dodano: 24.05.2021

Spontaniczny wypad w Tatry... zbliżał się weekend, więc jak zawsze włączyłem mój radar pogodowy: północ, południe, wschód, zachód. Kielce, Rzeszów, Opole, Nowy Targ... no cholera, wszędzie ma padać i to dość mocno. Ech...a miał być rower (gdzieś w szeroko rozumianych - czyli do 200 km - okolicach Krakowa). Wygląda jednak, że nigdzie nie będzie znośnej pogody tej soboty, przynajmniej według prognoz. No nic, no to skoro nie rower, to może coś pieszo. Chodzenie w deszczu jest (trochę) lepsze niż jazda w deszczu.
Nie przełożymy tego na niedzielę, bo w niedzielę siedzimy w Muzeum Lotnictwa na wykładzie z cyklu "Spotkania przy Samolocie". Tym razem około 5 godzin wykładu o F-35 !!!
Nie ma opcji abyśmy nie byli !!!
WIECIE CHYBA JAK JEST ("Jak będą chcieli iść do Muzeum Lotnictwa, to zabierzesz ich do Muzeum Lotnictwa k***a jego mać :D")
Radar pogodowy podejście drugie, czyli gdzie pada najmniej :)
Południe. No to co? Gorce, Wyspowy, Sądecki... TATRY?
Mapy przygotowane, decyzję podejmiemy w drodze w zależności od pogody.
Mnie kuszą Tatry... kiedyś to był główny kierunek wypadów, ale od pewnego czasu tłumy odstraszają... Niemniej od naszej najbardziej hardcore'owej wyprawy (Baraniec, Rohacze, Wołowiec, Grań Otargańców) oraz od chyba najpiękniejszej tatrzańskiej wyprawy (Bystra) ciągnie mnie tam bardzo, tak jak to było kiedyś. Wiecie taka trudna miłość: oboje wiemy że nie powinniśmy, a jednak nie sposób się oprzeć. Dziś ma padać, a to odstrasza ludzi.
Poza tym na 2000 npm to raczej będzie padał śnieg a nie deszcz. A śnieg jest spoko...
Po milionie analiz i planów czy Wyspowy czy Gorce czy Tatry, ruszamy na Ciemniak i Małołączniak.

A to, że ma padać?
A co mi tam, odpowiem wierszem:

ADAM ASNYK "ULEWA"
Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr,
Na sinej ich krawędzi
Króluje w mgłach świszczący wiatr
I ciemne chmury pędzi.

Rozpostarł z mgły utkany płaszcz
I rosę z chmur wyciska,
A strugi wód z wilgotnych paszcz
Spływają na urwiska.

Na piętra gór, na ciemny bór
Zasłony spadły sine,
W deszczowych łzach granitów gmach
Rozpłyną się w równinę.

Nie widać nić - błękitów tło
I całe widnokręgi
Zasnute w cień, zalane mgłą,
Porznięte w deszczu pręgi.

I dzień, i noc, i nowy wschód
Przechodzą przez odmiany;
Dokoła szum rosnących wód,
Strop niebios ołowiany.

I siecze deszcz, i świszcze wiatr,
Głośniej się potok gniewa;
Na szczytach Tatr, w dolinach Tatr
Mrok szary i ulewa.

A tutaj w wersji poezji śpiewanej ---> ULEWA



Nie jest źle, mogło być ze 4h drogi w jedną stronę...

"...w deszczowych łzach"

"...a strugi wód (...) spływają na urwiska"

Przełączka co mało jadła :)

Strażnik słupka

Wkraczamy w Królestwo Zimy

Szkodnik ze złem w tle :)

Szukając wiosny :)

Wzdłuż słupków :)

...o ile je widać :)

Maseczki nadal obowiązkowe? :)

Giewont zawsze na propsie :)

... i nagle takie niebo :)

Rogaty !!!

Więcej Rogatych !!

Jeszcze więcej Rogatych !!!

Trudniejszy kawałek (dla nas, nie da Rogatych)

Szlak błękitny jak niebo nad nami :)

:) :) :)

Stamtąd schodzimy (spojrzenie w tył)

Schodząc w doliny...



Kategoria SFA, Wycieczka

Jagodna po Jaszczurze... 2 razy

  • DST 30.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 maja 2021 | dodano: 23.05.2021

Dzień po Jaszczurze - Na Jagody, przed powrotem do domu, zabieramy Kamilę, Filipa i Lenona na Jagodną. Skończy się to dla nas dwoma zdobyciami tego szczytu, bo najpierw robimy to wspólnie w stylu dowolnym (dosłownie... patrz zdjęcie poniżej), szlakiem. A kiedy piesza ekipa będzie sobie wracać z buta, to my ze Szkodnikiem wskoczymy na Single i przejedziemy całą pętlę "Jagodną" (czyli zjedziemy na Przełęcz Spaloną, a następnie podjedziemy na Jagodną raz jeszcze - wszystko singlami a nie szlakiem !!!, tylko po to aby raz jeszcze zaliczyć sobie zjazd z najwyższego Szczytu Gór Bystrzyckich). Piękny acz bardzo intensywny weekend.

Puść te klamki and... :D

...get the flow :D

Nawet na singlach nie rozstaję się mapą na kierownicy :)

Sekcja specjalna: mostek - głaz - mostek. WYPASSS

No to lecimy sekcję specjalną :)

Sekcja kamerdolców :)

Szkodniczek, strumyczek :)

Ciasny wiraż podjazdowy :)

Podjazd pod Jagodną to nie jest spacerek :)

Składając się w zakręcie :)

W drodze na Jagodną

Każdy zdobywa Jagodną swoim stylem :D :D :D

Dobrze znowu tu być :)

Wieża na Jagodnej

Tak to wygląda z góry



Kategoria SFA, Wycieczka