Wycieczka
Dystans całkowity: | 14596.00 km (w terenie 23.00 km; 0.16%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 241 |
Średnio na aktywność: | 60.56 km |
Więcej statystyk |
Wyprawa po KOZI KAMIEŃ
-
DST
43.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka na tzw. dojeździe czyli w drodze na urlop. Wyprawa na Kozi Kamień (1255m), który ma SVIT-ny widok na Tatry. Będzie sporo pchania, ale i kapitalnej jazdy po dzikich, zarośniętych zboczach. Na koniec wspaniała ścieżka rowerowa w okolicy Popradu (i Svitu) oraz burza. Udało się wrócić do auta na 3 minuty przed ulewą.
Metryki, metryki, metryki :)
Mniej uczęszczane szlaki
Srogi podpych pod...
KOZI KAMIEŃ :)
Przenoszą jezioro?
Dzikie zbocza!
Ciężko nawet zejść...
Tak, to szlak - niebieski jakby ktoś pytał
Mówiłem!
Szkodnik trawersujący
Szkodnik podjazdowy
Niezmiennie :)
Kozi od drugiej strony (spojrzenie przez ramię)
Wyrwaliśmy się z krzaków
Nie na długo, ale poszukujemy...
...tego jegomościa :D
Teraz trzeba wrócić co się zjechało, bo jegomość siedział w głębokim wąwozie...
Wypass Velo do Popradu. Tatry już nie widać, bo idzie burza.
Kochamy zachody słońca :)
Zaraz jebnie deszczem i piorunem :)
Kategoria SFA, Wycieczka
PRZEMYŚL powrót do KRAKOWA
-
DST
365.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
I może piękny jest gród, w którym mieszka NIEDŹWIEDŹ, ale skoro "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" ruszamy zatem w długą drogę do domu.
PRZEMYŚL sobie dobrze ten pomysł...
Mapa turystyczna pokazuje 10k przewyższeń (sic!) w wariancie zaplanowanym... masakra. Przecież 10k to jest jakiś kosmos... w Tatrach było 5.5k, w Tatrach !!! a tutaj przy górach nieprzekraczających nawet 1000 m wysokości jest to niemal dwa razy więcej. Nie do uwierzenia. mam wrażenie że to jakaś pomyłka, ale ... ale sprawdzamy to na kilku mapach i wszystkie tak samo szacują tą trasę. No nic... jako, że nie planujemy urlopu na poniedziałek, to musimy zamknąć wyprawę do niedzieli. Super by było także, chociaż trochę odespać te 3 zarwane noce przed poniedziałkiem, więc fajnie byłoby nie wrócić za dnia w niedzielę, a nie w nocy z niedzieli na poniedziałek... Dlatego właśnie celujemy w długi 4-dniowy weekend. Tak, aby mieć jakiś tam bufor.
PRZEMYŚL dobrze - jak bardzo czarny - planujesz swój wariant
Celując jednak w szlaki i atrakcje turystyczne wychodzi nam plan, który finalnie okaże się nie do zrealizowania... w 4 dni. Potrzeba byłoby mieć dni co najmniej pięć, jak nie sześć... Niemniej o zmianach planów też będzie później, już w toku samej relacji. Na ten moment, w chwili startu plan jest taki:
- czerwony szlak Twierdzy Przemyśl aż na Kopystańkę (541m)
- dalej czerwonym wzdłuż Wiaru do wieży widokowej na Chomińskie
- zjazd do Birczy i wbicie się na niebieski szlak tzw. Szlak Karpacki (chodzą legendy o tym jak bardzo, miejscami, nie-istnieje on w terenie...) - warto zatem to zobaczyć na własne oczy :D
- niebieskim aż do Dynowa czyli przez masywy Piaskowej (470m) oraz Kruszelnicy (500m)
- z Dynowa żółtym przez Masyw Wilczego (Wilcze 507m)
- długo, naprawdę długo żółtym aż do w miarę rozsądnego odbicia na Strzyżów (najpewniej przez Niebylec oraz Gwoździankę)
- ze Strzyżowa pojedziemy obczaić nową wieżę widokową na bezimiennym pagórze nad Różanką
- potem "dzida" żółtym idącym przez całe pogórze aż na Chełm oraz Bardo (528m). To jest tuż nad Stępiną (czyli tam gdzie jest bunkier kolejowy z okresu IIWW)
- zjazd do Kołaczyc, a potem na nasze ukochane PASMO BRZANKI I LIWOCZA !!!
- no to jesteśmy już nad Ciężkowicami, no to teraz Polichty i Styr czyli punkty kontrolne z naszego rajdu "Siłą KORNOlis" (pamiętacie jeszcze jakie były problemy to zorganizować...TUTAJ)
- Czchów i PASMO SZPILÓWKI (jak my kochamy Szpilówkę - musiała się tu znaleźć!! Jak Brzanka)
- Pasmo Łopusza i Kobyły
- Wieża widokowa na Kamionnej (801m) czyli Beskid Wyspowy
- Kostrza (702m) czyli głębiej w Beskid Wyspowy
- Ciecień (829) czyli rypiemy przez Beskid Wyspowy jak potłuczeni
- Trupielec (428m) czyli NAJWAŻNIEJSZA GÓRA ŚWIATA !!!!
- Zjazd na Zarabie i przez Myślenice planujemy ruszyć na Pasmo Barnasiówki aż do Sułkowic
- Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska (dróżki kalwaryjskie)
- zjazd nad Wisłę do WTR'ki i bulwarami przez Skawinę aż do Smoka!
Ile uda się z tego planu zrealizować? Zaskakująco dużo i rozczarowująco mało z drugiej strony... bo zestawiona zostanie rzeczywistość z jakimiś tam naszymi oczekiwaniami. Oj będzie iskrzyć ta konfrontacja. Dlaczego "zaskakująco dużo"? Bo gdzieś pęknie nam te 7000m podjazdu i wiele z wyżej wymienionych miejsc przejedziemy w takiej lub innej konfiguracji...
Rozczarowująco mało... bo 71 godzin to będzie za mało na realizację całości marszruty i potrzebne będzie elastyczne dostosowywanie działań operacyjnych do sytuacji taktycznej...
To chyba tyle tytułem wstępu... w kalendarzu wybija właśnie 15 sierpnia (czwartek, długi weekend) więc ruszamy naprzeciw naszej kolejnej przygody.
IEC "Pogórzanin" ze Świnoujcia do Przemyśla wjeżdża na peron drugi przy torze pierwszym... taki słyszę głos w mojej głowie i chwilę później ładujemy się na jego pokład z naszymi bestiami. Odjazd jest kilka minut przed 6:00 rano, a w Przemyślu będziemy przed 9:00. Jako, że ostatnio mam mega zajawkę na ROCKOWĄ wersję "Lokomotywy" Tuwima śpiewaną przez sztuczną inteligencję AI (nie pytajcie... ale jak coś to TUTAJ) to nucę sobie pod nosem:
"...szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem
i kręci się, kręci się koło za kołem,
i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej,
i dudni i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
przez góry, przez tunel, przez pola, przez las
i spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas..."
Ostatni chwila aby złapać trochę snu... warto, bo według naszego planu będziemy w Krakowie w niedzielę rano czyli 3 noce spędzimy w trasie. Hmmm... według planu... a wiecie jak to bywa z planami, zwłaszcza z tymi naszymi. Nasze trasy są zawsze "trochę" przeszacowane lub niedoszacowane (zależnie od przyjętego przez Was punktu odniesienia). Zastanawiamy się zatem kiedy ten nasz "PLAN" się nam pokazowo, czy wręcz spektakularnie wykopyrtnie. Nie chciałbym przegapić tej chwili :P
Tymczasem staramy się drzemać na tyle ile to jest możliwe, a pociąg "gna coraz prędzej, i dudni i stuka..." - no dobra, dobra, już przestaję :P
To będzie naprawdę długi weekend. Przy takich kilkudniowych wyprawach w trybie "non-stop" to mam wrażenie, że to wszystko odbywa się w jeden dzień. Czeka nas zatem bardzo długi czwartek, po którym przyjdzie poniedziałek.
W grodzie Niedźwiedzia meldujemy się kilka minut przed 9:00. Ruch na dworcu jak w ulu i nadal słychać bardzo dużo języka ukraińskiego. To nadal jeden z najważniejszych punktów przesiadkowych w drodze na i ze wschodu. Mało o tym było w mediach, ale Przemyśl przeżył własny "armageddon" w lutym i marcu 2022 roku. Media skupiły się raczej na oblężeniu Kijowa czy desancie VDV na Hostomel... tymczasem te 5 mln ludzi uciekających przed wojną gdzieś tą naszą granicę przekraczało. To co się zatem działo na dworcu i w mieście jest nie do wyobrażenia jeśli czegoś takiego nie przeżyliście - mamy trochę informacji z pierwszej ręki (PKP) jak to wyglądało, no ale to opowieść na inny czas, może na jakiś wykład... kto wie, kto wie.
Dziś Przemyśl wita nas sporym ruchem na dworcu oraz dużym upałem. Czuć, że będzie dziś bardzo gorąco.
Przejeżdżamy zatem przez centrum aby zrobić zdjęcia przemyskiego Niedźwiadka i ruszamy w drogę!
Od Niedźwiadka w Przemyślu do Smoka w Krakowie - zaczynamy!
Małe misie także lokalnie grasują na przemyskich ulicach :)
"Zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." (całość TUTAJ)
Tak, bo ostatnio to była tam noc :P
Hanging out nad Sanem - ech to były czasy. To co widzimy się na drugiej stronie czy na dnie?
Udało się zrobić wtedy jedno z moich ulubionych nocnych zdjęć rajdowych - widoczne poniżej
:
"Lost in the riddle of Saturday night, far away (Jaszczur rozgrywał się w sobotę... i z soboty na niedzielę, bo długi to był rajd)
far away on the other side, (tak, Jaszczur to inna strona nawigacji...)
He was caught in the middle of desperate fight (Pogórza, szlaki Pogórza... przebieżność: zła, liczba kolców: duża, chaszcze: dorodne. Desperacja: duża...)
and she couldn't find how to push through (gęste krzory, ciężko przepchać przez nie rower...) -- całość to oczywiście klasyka TUTAJ
Szkodnik chciał aby zabrać Go na Kopystańskę raz jeszcze, ale tym razem za dnia.
Tak aby zobaczyć widoczne stąd panoramki. A muszę przyznać, że widok stad jest zacny - pełne 360 stopni. Dlatego też tak, a nie inaczej zaplanowaliśmy nasz przejazd do Krakowa. Kopiec Tatarski, a potem Kopystańska na tzw. pierwszy ogień czyli zaczynamy od swoistego dla nas "nostalgia tripu".
Tym razem nie po nocy, a za dnia, więc "zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce dla nas wschodzi..." tylko chaszcz drogę grodzi...
Wyjeżdżamy na Kopiec i spoglądamy zarówno w DAL...
...jak i nieopo-DAL :)
Tabliczki pokazują, że na Kopystańkę mamy 4h drogi, acz są to wskazania dla pieszych. Zakładamy zatem, że uda nam się zrobić ten odcinek w czasie krótszym, bo rowerem niektóre fragmenty przeskoczymy szybciej (ale wiemy też, że niektóre "NIE"... bo jak każdy szlak na pogórzach czasem jest szlakiem teoretycznym, umownym - czyli umawiamy się, że tędy kiedyś biegł jakiś szlak).
Wyjazd z miasta :)
O! O! O! o tym mówię, przez Dział i Szybenicę biegnie na przykład szlak niebieski, ale jeśli chciałbyś SUCHĄ drogę, to nie idź nim.
Potwierdzam, na niebieskim byliśmy podczas Jaszczura i było źle... miejscami bardzo źle.
Ładne to - ma jednak coś z romantyka :P
Zaczyna się... Pogórza :D
Zaczęło się - jak nie chaszcze to porywacze drzewa zrobili co swoje...
Czerwony na Kopystańkę
W kwietniu dymaliśmy to nocą, a tu takie widoki :)
"Powiewa flaga gdy wiatr się zerwie,
a na tej fladze biel i czerwień..."
Upał jest nieziemski. Dogrzewa koszmarnie, a roślinność plugawa na łąkach czerwonego szlaku (tarnina, pokrzywy, osty i inne podobne przyjemniaczki) tym gorącem wręcz promieniuje. Robi to swoisty mikroklimat jak w dżungli, bo wilgotność także dzisiaj spora. Ogólnie leje się z nas pot i to hektolitrami. Woda z bidonów ubywa szybko. Za szybko. Owszem w plecaku mam jeszcze 6 litrów oprócz dwóch bidonów na ramie, ale dziś jest święto (15 sierpnia). A zatem w kontekście mijanych miejscowości, trzeba liczyć się z tym, że sklepu mogą być pozamykane. Nasz mega wypaśny filtr do wody także nie pomoże, jeśli nie znajdziemy nigdzie źródła, a na Pogórzach z tym ciężej niż w górach.
Tak, wiem... mam wody więcej niż część z Was by wzięła na dwa maratony, ale moje serce preppersa zaczyna dostrzegać pierwsze oznaki przyszłego deficytu. Odczuwam zatem lekki niepokój :P
Liczę na to, że w Birczy uda się uzupełnić zapasy pod korek, bo tam przesiądziemy się na tzw. Szlak Karpacki... niebieski... ten o którym słyszeliśmy wspomniane na wstępie legendy.
Zjazd z Kopystańki jest piękny - lecimy pięknymi polanami w dół do rzeki, o tajemniczej i dźwięcznej nazwie: Wiar (Вігор Wihor).
Stamtąd czeka nas trochę asfaltu bo czerwony szlak leci drogą wzdłuż rzeki, a następnie wspinam się na Chomińskie, czyli pod wieżę widokową, pod którą znajdowała się baza terenowa i niejawna baza Nie-maratonu na Nie-orientację "Jaszczur - Galicyjskie Pagóry".
Czeka nas zatem kolejny podjazd ale za to przez przepiękne tereny. To na tych wzgórzach doszło także do jednej z tragiczniejszych bitew "polskiego września 39", którą określa się jako bitwę nieprzegraną (TUTAJ), co już samo w sobie, jest dość wymowne...
Jeszcze spojrzenie z wieży widokowej na okoliczne pagóry i szalony zjazd do Birczy. Minęło pół dnia, a my jesteśmy dopiero tutaj... jest to wprawdzie zgodne z naszym planem czasowym, ale skoro nie udało się nic nam nadrobić, a przed nami Szlak Karpacki, to hmmmm... może dobrze, że mamy na tą wycieczkę 4 dni :)
Czerwony czasem pokazuje chaszcze :)
Dzida w dół !!!
Zjeżdżając ku rzece Wiar
Podjazd pod Chomińskie, pod wieżę widokową - Szkodnik walczy :)
Szlak jak CHWILA ULOTNA
Z Birczy musimy podjechać na przełęcz nad Kotowem i złapać niebieski "karpacki" czyli szlak jak "Chwila Ulotna"
"Chwila ulotna" to nazwa profilu bloggera, który przeszedł w tym roku cały ten szlak czyli Rzeszów - Grybów, robiąc na FB relację z tego przejścia. Niektóre filmiki z totalnej dziczy są mega :D
Obecnie na jego kanał wleciało podsumowanie (3h... pasuje Wam, 3h chłop gada o niebieskim szlaku, ja już Go uwielbiam! - całość TUTAJ)
Pierwsze minuty filmu:
"To nie jest czysty relaks... GSB jawi mi się jako autostrada, idylla przy Szlaku Karpackim. Nie do końca wiadomo gdzie iść... krzaczory, chaszczory... Inna sprawa jest taka, że czasem te znaki są, a nie ma ścieżki... tam jest ten słynny słup telegraficzny,po którym trzeba przejść przez rzekę... Główny problem jest w rejonie Pogórzy!!" HAHAHAH.
Wszyscy kochamy Pogórza.
Idealnie - mamy zatem głos Eksperta w mojej relacji :D
Kibicowałem Mu podczas jego przejścia i finalnie Mu się to udało, acz nie na raz. Musiał wyprawę podzielić na dwa wyjazdy.
Strzygłem zatem uszami i łykałem kolejne relacje, bo wiedziałem że część naszej marszruty będzie przebiegać tymże niebieskim szlakorem (czyli hadrcore'owym szlakiem). Rekonesans, wywiad, szpiegostwo to zawsze lepsze rozwiązanie niż rozpoznanie bojem. Trzeba sobie radzić i umiejętnie pozyskiwać informacje
Już samo podjechanie na Przełęcz nad Kotowem było problematyczne, bo droga która tam miała prowadzić była zamknięta. Nie chodzi o to, że była zamknięta dla ruchu aut... była zagrodzona siatką!! Tak po prostu, bo czemu nie... Trzeba było sporym obejściem przez pole się do niej dostać. Finalnie wyprowadziła nas ona na przełęcz i weszła w las... a w lesie... hmmmm. Dobrzy ludzie, chyba wkurzeni tym że ciężko jest się tutaj NIE zgubić, to na tym fragmencie szlaku, zaczęli pisać farbą do drzewach "SZLAK" i rysowali strzałki. Pomagało, oj pomagało! Wiatrołomy, błota... no masakra odcinek to był...hardcore'owa walka z terenem i dużo niesienia roweru.
Zaraz się zacznie :)
Jeszcze spoko :)
Zaczyna się... znowu :)
Wszyscy kochamy Pogórza :)
Oznakowanie pomocnicze :)
"Zabawnie wygląda, bo jest grubawy,
Powolny taki I jakby głupawy,
Uszka ma okrągłe, I oczka malutkie,
Drwij tak sobie dalej, to Ci łapą lutnie!
Do sześciuset kilo, ponad dwa metry wzrostu,
I za żadne skarby nie zmusisz go do postu,
...
Nasz niedźwiedź, to z pozoru flegmatyk
Nasz niedźwiedź, przywykły do bijatyk
Nasz niedźwiedź, to flegmatyk z pozoru
Nasz niedźwiedź, symbol siły z folkloru" (AI śpiewa piosenkę o MIŚKU - TUTAJ. No co :P :P :P)
Tu robimy pierwszą korektę naszej marszruty... nie przejedziemy całego masywu Piaskowej oraz Kruszelnicy. Ten fragment szlaku jest tak "nieprzetarty", że jeśli uparlibyśmy się go zrobić w całości, to trzeba by szacować powrót do domu nie w niedzielę, ale we wtorek... i to nie jest przesada. Nawet w przytoczonym filmie "Chwili Ulotnej" ten odcinek omawiany jest jako "wyjątkowy"... Część szlaku zatem objedziemy leśnymi drogami gospodarczymi, ale już sam zjazd do Dynowa będziemy rypać przez rozjeżdżoną ciężkim sprzętem drogę... rozjeżdżoną, taaaak... ROZJEBANĄ W PIZDU!! Dobrze, że było w miarę sucho, bo inaczej byłoby to chyba nie do przejścia.
Rypanie się "niebieskim" zjadło nam jednak bardzo wiele czasu i mimo "nadgonienia" tempa wspomnianym objazdem, to do Dynowa wjeżdżamy już po zachodzie słońca. Zaczyna się zatem nasza pierwsza noc w drodze...
Objazd - teren "odpuścił", przewyższenia NIE.
Szlak Karpacki przez pola nad Dynowem
Koniec objazdu, do Dynowa już zatem ponownie szlakiem... więc ponownie wracają słabsze ścieżki.
Słabsze lub rozjebane...
Łuna pożogi nad Dynowem :)
"Dziś znów mnie czeka tankowanie nocą
znów czuję straszny paliwa brak,
z nerwów drżę cały i ręce mi się pocą,
gdy się rozluźni, napełnię sobie bak..." (całość TUTAJ)
Dogrzało nam za dnia, oj dogrzało... czuję jak wchodzi z nas ciepło. Mam wrażenie jakbyśmy emanowali zgromadzoną energią cieplną... Ludzka pochodnia... Człowiek-żul... dżul, oczywiście dżul :P
Ważne jednak, że skoro dorwaliśmy CPN'a, to nie musimy oszczędzać zapasów. Tankujemy nocą :D
Na razie idzie w miarę planowo - Szkodnik mówił, że do Dynowa dotrzemy po zmroku i tak też się stało. Jestem pod wrażeniem, bo ostatnio Szkodnik planuje nasze przejazdy z taką dokładnością (i to wszystkie: od Piekielnego po teraz Przemyśl), że zastanawiam czy nie zawarł jakiegoś paktu z Rogatym. Choć jak znam Rogatych to by się bały... wiedzą, że Szkodnik oszukuje na na każdym kroku i każdego zrobi na szaro. Nie wierzycie? Zagrajcie z Nim w kamień - papier - nożyczki.
Polecam... ciekawe doświadczenie :P
Po tankowaniu pod korek rozkładamy mapy i nanosimy nowe korekty. Przed nami bardzo długi Masyw Wilczego (Góra Wilcze). Z mapy wynika, że biegnie przez niego dość słaba ścieżka... trochę nie mamy ochoty na rypanie się przez błoto, chaszcze i wiatrołomy po nocy. Postanowimy objechać ten szlak korzystając z szutrowych dróg, które przecinają ten masyw oraz przeprawić się przez przełęcz za szczytem. Taki wariant sprawi, że nie będziemy gonić asfaltami, a pojedziemy drogami przez pola, a że właśnie wschodzi księżyc to może to być naprawdę fajna opcja.
Tak informacyjnie dla Was: nie podchodzimy do przejazdów ortodoksyjnie... jak łapie nas noc, to przechodzimy na jazdę lepszymi drogami... nie jesteśmy aż takimi masochistami aby rypać przez wiatrołomy nocą. Jest kilka żelaznych punktów na naszej marszrucie i te są "obowiązkowe" (np. Kopystańka czy Brzanka), ale reszta podlega modyfikacji w ramach oceny naszej sytuacji taktycznej. Musimy wrócić w niedzielę najpóźniej, więc wiecie... :P
Góra Wilcze nie należy do tej obowiązkowej listy, a skoro zaczęła się już noc, to przeskakujemy na lepsze trakty i okaże się to bardzo ciekawym wyborem bo spotkamy straszne STRASZYDLE :D (zdjęcia poniżej). Przejedziemy się ogromnym rowerem i trafimy na zamek o dwóch wieżach... ale o tym w kolejnym rozdziale.
Night riders :)
Szkodnik nadciąga :)
"Ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi
Może byś tak Szkodnik wpadł popedałować..." (parafraza TEGO)
Mówiłem, że spotkamy straszliwe
Nie wierzyliście, co? Głupio Wam teraz?
NOC NA ZAMKU :)
Jedziemy i jedziemy wypatrując dobrego miejsca na obóz ale słabo... naprawdę słabo. Wilgotność jest spora, trawy wręcz lśnią rosą, więc warto byłoby się jakoś odizolować od gruntu, ale - jak na złość - nic! Po prostu nic. Robi się już po drugiej w nocy, za 3-4 godziny będzie już jasno - jak spać to teraz, aby nie tracić światła dnia. Jak się nie prześpimy to na pewno za dnia przypierdzieli się do nas Sleepmonster... on tak ma, że lubi zaczepiać i ciężko się go pozbyć.
Jedziemy i szukamy i nagle... czekajcie, zrobimy to bardziej dramatycznie, jescze raz: Jedziemy i jedziemy... WTEM !!!! plac zabaw przy lokalnym OSP, a na nim ZAMEK O DWÓCH WIEŻACH. Dla mnie - zajebista miejscówka. Szkodnik by chciał wiatę i jest sceptyczny, ale daje się przekonać do noclegu na zamku. Zamek też trochę mokry (rosa jest wszędzie i na wszystkim), ale folia NRC zapewni nam dość dobrą izolację. Spinamy rowery, podłączamy do ładownia wszystko co mamy (lampki, aparat, Garmina - sam odpalam trzy duże powerbanki, a Szkodnik kolejne dwa). Idziemy spać na wieży i powiem Wam, będzie zacnie... 3 godzinki snu wlecą jak dzik w pokrzywy. Dobrze się tam spało. Na OSP były kamery więc jeśli ktoś widział nasz biwak na dziko, to pozdrawiamy - fajny macie zamek w tej Gwoździance (nazwa miejscowości) :D
Szkodnik gospodarzy na naszym zamku (jak się przyjrzycie to widać folię NRC, a Szkodnik składa/pakuje swoj mini śpiworek - a w zasadzie wkład do śpiworka - serio) :D
Krówki ze Strzyżowa... i wieża z Różanki :D
Urocza Pani za ladą jak usłyszała co my robimy (z własnym życiem) to oprócz zakupionych produktów dała nam garść STRZYŻOWSKICH (ręcznie robionych) KRÓWEK na drogę. Takie zdarzenia się pamięta. Jak ktoś mi daje słodycze, ten zapisuje się na wieki w moim sercu.
Ruszamy dalej kierując się na nową wieżę widokową w Różance.
Tam przebierzemy się w drugi zestaw ciuchów i zrobimy większą przerwę - tak aby w słońcu podsuszyć przepocone (więc mokre) ubrania po wczorajszym dniu.
Śmierdzimy nieziemsko najpewniej... acz gorzej będzie w trzeci dzień, uwierzcie... znacznie gorzej :P
Dobrze jednak przebrać się w coś świeżego. W plecaku mam dwa takie "świeże" zestawy i przyszła pora jeden z nich wykorzystać. Jak to mawiają niektóre panny "nowy outfit - nowa ja" :P
No więc "nowy outfit - nowy ja", acz tak jak mówię, trochę śmierdzę po całym dniu w temperaturze 35 stopni... (srogo było, trzydzieści pięć... naprawdę srogo) i nocy spędzonej w terenie.
Czasowo jest w miarę OK, ale zaczynamy łapać małe opóźnienie względem planu... przewyższenia nie odpuszczają, właściwie nie ma tutaj jazdy po płaskim, cały czas góra - dół, góra - dół... a niektóre podjazdy to jest 14-16%... jest ciężko.
Czuć zmęczenie... a to nie jest nawet połowa trasy. Tak naprawdę to jest to niecała 1/3 dopiero... a przed nami szczyty Pogórza Strzyżowskiego. Na przykład CHEŁM (528m) czy BARDO (534m).
Przełamujemy ziemne fortyfikacje S19-tki :D
Pomnik walk o mosty w Strzyżowie (1944)
Bagiety :D
W poszukiwaniu wieży nad Różanką
Taki gorąc, że wieża ma własny wentylator - wypass
Suszymy się :P
Chełm to ten stożek przed nami
Cały czas lecimy takimi drogami (góra - dół, góra - dół)
Srogi podpych pod Chełm...
Podejście pod BARDO
Kapitalny znak rozejścia szlaków - zakochałem się :D
Następne godziny upłyną nam na przełamywaniu kolejnych pagórów i masywów. W dół i w górę, w dół i w górę... masakra. Licznik przewyżeszeń bije jak oszalały, a "stożki" przed nami wydają się generować w sposób nieskończony...
Jest ciężej niż było w Tatrach! Tam jak się wjechało na jakaś wysokość, to leciało się tym grzbietem jakiś czas (np. Skoruszyńskie Wierchy), a tutaj non-stop tracimy to co podjedziemy. Zmęczenie także daje się we znaki, bo mamy już popołudnie drugiego dnia drogi...
Union WISŁOK Pacific :D
Pasmo Brzanki i Liwocza
Na Liwoczu stajemy po 19:00... nasze opóźnienie zatem rośnie, bo o tej godzinie to planowaliśmy być już na Brzance. Tymczasem do Brzanki mamy jakieś 20 km leśną - piękną, ale trudniejszą techniczne - drogą. Zejdzie nam z tym do nocy - ten szlak jest jest świetny, ale jednak mocno terenowy, więc do wieży widokowej na Brzance dotrzemy przed północą.
To właśnie tutaj postanowimy rozbić się na drugi nocleg... ech, a miał być na Szpilówce czyli złapaliśmy już naprawdę spore opóźnienie względem planu. Kończy się piątek, drugi dzień naszej poniewierki po pagórach pogórzy. Nie ukrywam, że jesteśmy naprawdę sponiewierani i wytyrani... trzeba złapać trochę snu bo jeszcze w cholerę drogi przed nami. Oczywiście umysł wykonuje takie same fikoły jak w Warszawie czyli skoro znam to miejsce, to znaczy że do domu już blisko. Taaaa... to jest niesamowite. Nieważne, że zawsze tu trzeba było dojechać autem, dla mojego schorowanego mózgu wszystko jest proste: bylem tutaj, więc już niedaleko.
Jest kilka minut po północy gdy rozkładamy się pod wieżą trochę przespać. Chcemy złapać ze 3 godziny snu i jechać dalej, ale:
- po pierwsze: zajebiście będzie się spało na Brzance
- po drugie: jesteśmy wytyrani...
Prześpimy prawie 6 godzin... wstaniemy o wschodzie słońca. Grubo... nie wstaliśmy do budzika (komórka), który dzwonił koło 4:00 rano. Chyba czuć trudy tej wyprawy. Z jednej strony udało się trochę wyspać (na pohybel s... leepmonster'om!), ale z drugiej jeszcze bardziej wzrosło nasze opóźnienie względem planu. Mogę zaśpiewać piosenkę Maryli "Jest sobota, za oknem świt..." Cholera, przecież tu nie ma okna, nocujemy na dziko w lesie... Jemy szybkie śniadanie z plecaka i ruszamy dalej pasmem Brzanki.
Sobota... zaczyna się nasz 3 dzień w trasie.
Droga na Liwocz
Droga krzyżowa na Liwocz
Wieża, krzyż i maszt radiowy w jednym :D
Liwocz we własnej osobie :)
Pasmo Brzanki i Liwocza jest wypassss
Wypasss !!!!
MEGA WYPASSSSS !!!
Bosko!!!
Złota godzina :D
POrysowany Kamień :D
Mówiłem :D
Jest pięknie :)
Nasz drugi biwak :)
TAAAAAAAKIEGO WAŁA.... podjeżdżamy
Docieramy do znanego nam - przepięknego - miejsca. Klasztor redemptorystów w MORGACH. To miejsce to także był punkt kontrolny naszego rajdu - Siły KORNOlisa.
Znowu chce mi się śpiewać:
"To już pierwsze dnia przebłyski
Pasmo Brzanki o czwartej rano
Góry, słońce, redemptorystki już niedługo wstaną
A w Dunajcu złote ryby,
a w ogrodzie biały kwiat..." (parafraza Artura - TUTAJ).
Taki los długodystansowców - mam trzeci zestaw ciuchów (ostatni), ale jako że nadal może nas zlać, to zwlekamy ze zmianą, bo przecież czeka nas trzecia noc w terenie...
Na końcu Velo przeprawiamy się promem "BARTEK" do Czchowa, a tam dorywamy świetna piekarnię "Baszta" i znowu tarzam się w ciasteczkach :D :D :D
Szkodnik musi mnie wyciągać siłą, bo ponoć wstyd przynoszę nacierając się ciastem i krzycząc "karm mnie, karm mnie !"
Cudowne miejsce... ale teraz czeka nas jednak podjazd na Szpilówkę
Wschód słońca na Brzance
Nasz tabliczka - zrobiona specjalnie na SIŁĘ KORNOlisa - nadal wisi :D
Ja wiem, że nijak nie pasuje, ale jak widzę taki obrazek to przychodzi to do mnie samo... część z Was wie jak głębko siedzę w historii XX wieku
"Ćwierć wieku, koledzy, za nami,
Bitewny gdzieś rozwiał się pył.
I klasztor białymi murami,
Na nowo do nieba się wzbił.
Lecz pamięć tych nocy upiornych,
I krwi, co przelała się tu.
Odzywa się w dzwonach klasztornych,
Bijących poległym do snu..." (niemal nikomu nie znana 4-ta zwrotka - można posłuchać TUTAJ)
"...and in my hour of darkness,
she's standing right in front of me
speaking words of wisdom:
LET IT BE" (w wykonaniu mojego ulubionego barda Nicka Cave'a - TUTAJ)
W kierunku Wału
Cmentarz "Głowa Cukru"
"Gdy chodzicie w blasku dnia..."
Kolejny z wojennych cmentarzy (także punkt kontrolny naszego rajdu - zadanie: co przedstawiają filary)
PROM "BARTEK"
SPIEL mit uns, SZPILÓWKO :D
Powiedziałbym, że nie zwalniamy tempa, ale to nie byłaby do końca prawda... ciężko się już kręci. Zmęczenie czuć już mocno, mamy niższe tempo niż pierwszego dnia, a więc nasze opóźnienie względem planu jeszcze bardziej wzrośnie. Szkodnik szacuje, że w Myślenicach będziemy koło północy... znowu okaże się, że Szkodnik umie w forecast'y i tak też będzie, choć na tym etapie ja nadal wierzę, że dotrzemy tam przed zachodem słońca. Nie grozi nam to jednak...
Ze Szpilówki zjeżdżamy do Rajbrotu... zjeżdżamy, ha... dużo sprowadzamy, bo szlak zarósł różami, ostrężynami, tarniną oraz akacjami... wszystko parzy i drapie. Jazda tutaj zaraz by się skończyła przebiciem kół. Do Rajdbrotu przedzieramy się zatem przez srogi kolczasty chaszcz...
Dla tych co się zastanawiają czemu nie odbijemy na Bochnię i nie wrócimy przez Puszcz Niepołomicki, powiem tak - dość mamy WTR'ki :P
Ileż można tamtędy? My chcieliśmy przecież wrócić przez "Lans z Koroną" i Kalwarię:P.
Skoro to się nie uda, to chociaż jeszcze Trupielca pasowałby zrobić i wjechać do Krakowa od Myślenic. Trochę trasy odpuścić musimy, ale nie aż tyle by wracać od wschodu - idziemy w "plan średni", a nie ewakuację :P
W drodze na Szpilówkę
Wszyscy kochamy pogórza...
Cudownie...
Mój ulubiony wież na Szpilówie :D
Dokładnie tak !!!
Jest i Pan Wież :D
Wszyscy kochamy pogórza 2...
Wygląda przejezdnie, ale kolców tu jest milion, lepiej nie wsiadać na rower...
Najważniejsza góra świata !!!
Burze chodzą dookoła nas, ale żaden deszcz już nas nie złapie... jedziemy ile sił w nogach, chociaż niewiele już ich zostało (sił, nie nóg... chociaż patrząc po przygodach z naszymi kolanami, to nóg już w sumie też...).
Na Trupielec dotrzemy przed północą... a w Rajbrocie byliśmy koło 19:00 więc sami możecie obliczyć ile zajęło nam przedarcie się przez pagóry Pogórza Wielickiego. Wieczność...
Ale udało się. Wjeżdżamy na Trupielca. Piękna noc, księżyc oświetla nam drogę a my odwiedzamy Kościotrupa na szczycie.
Teraz jeszcze przedrzeć się na Zarabie przy Myślenicach i możemy odbić na północ. Kierunek ten doprowadzi nas już do Królewskiego Miasta... do domu.
To jednak trzecia noc w terenie, musimy złapać trochę snu, bo jest źle... ponad godzinkę drzemki na przykro-ławeczce w środku lasu, bo sleepmonster zaczna nas nękać.
Odpalam 3-ci zestaw ciuchów... ech dobrze przebrać się w coś czystego... mimo że nadal jestem przecież brudny :P
Potem zjazd na Zarabie a stamtąd już prosta do Myślenic i łapiemy niebieski szlak przez Siepraw i Świątniki Górne (k****, jaka tam jest góra... przy tych cholernych Mogilanach i Świątnikach... masakra, tak na koniec naszej wyrypy.... dorypało nam masakra górą... )
(KOŚCIO)TRUPEK :D !!!
Trzecia noc w trasie...
Dobrze Cię znowu widzieć, Smoku
Chociaż lekcja pokory też musi być, bo Basia czyta na FB, że znany nam z rajdów Zbychu zamknął trasę Carpathia Divide (1000km przez Karpaty i Sudety, 30 000m przewyższenia w... 134 godziny). Tak... ja wiem, że poziom Zbycha jest nieosiągalny... ale kurde czujemy się jak jacyś amatorzy z naszym wynikiem. Masakra...
To się nazywają mieszane uczucia.
Czy jesteśmy dumni z tego, że udało się to przejechać? TAK
Czy czujemy niedosyt, że nie udało się zrealizować planu z Beskidem Wyspowym i Lanckoroną? TAK
Czy Zbychu nas zdeklasował? TAK, wgniótł w ziemię, zdeptał nasze marzenia :P
Do domu wrócimy przed 9:00 w niedzielę. Prysznic i do spania... wstaniemy o 18:00... na obiad... i pójdziemy śpać dalej. Do poniedziałku.
Pierwszy dzień tygodnia w pracy będzie trochę ciężki - ledwie kontaktuję...
Zwłaszcza, że dla mojego umysłu właśnie skończył się czwartek... a nie, że minęły 4 dni.
Jakoś krótki był ten długi weekend... jednodniowy, ale i tak jesteśmy przeszczęśliwi, że się udało to przejechać !!!
Smakuje?
Podsumowanie wyprawy w liczbach
Co się udało:
- 365 km
- 71h non-stop w trasie
- ponad 7000m przewyższeń
- 3 noce w terenie
- 9,5 godzin snu pod gołym niebem (na 4 dni !! - w dystrybucji: 3h na zamku, 5,5h na Brzance, 1h na bezimiennym pagórze nad Zarabiem - za Trupielcem)
- 35 litrów płynów dokupione w trasie (wypiliśmy niemal wszystko, a w tą liczbę NIE wlicza się początkowe spakowanie plecaka: 6 litrów + dwa bidony na ramie)
- 7 różnych (Przemyskie, Dynowskie, Strzyżowskie, Ciężkowickie, Rożnowskie, Wiśnickie oraz Wielickie)
- 8 sporych pagórów (Kopystańka, Chomińskie, Chełm, Bardo, Liwocz, Brzanka, Szpilowka, Trupielec) plus wiele stromych no-name'ów
- 5 wież widokowych (Chomińskie, Różanka, Liwocz, Brzanka, Szpilówka)
Co się nie udało:
- 3 wielkie góry Beskidu Wyspowego odpuszczone bo wrócilibyśmy we wtorek (Kostrza, Ciecień, Kamionna)
- 4 mniejsze góry odpuszczone (Góra Wilcze, Pasmo Łopusza i Kobyły, Pasmo Barnasiówki oraz "górki" przy Lanckoronie)
- ok 3000m przewyższeń to delta między planem wykonanym (7000m) a zaplanowanym (10000m)
TUPADŁY :D
No i co dalej?
W planach mamy jeszcze przecież nasz drugi urlop, kilka rajdów (na przykład Mordownik! czy jakiś Jaszczur :D) i pewnie niejedną wycieczkę w piękną, polską jesień!
Niemniej, wyprawy kilkudniowe non-stop to chyba będzie już kolejny rok...
A trochę mamy w tych planach :)
Wrocław? Brzmi nieźle, prawda?
Warszawa 2? Powrót drugą stroną Wisły i przez Dolinę Pilicy. Mrrrrr....
Gdańsk - Warszawa? Auto zostawić w Warszawie i pociągiem do Gdańska. Kuszące...
Praga? Hohoho... auto we Wrocławiu czy jedziemy hardcore'a czyli do Krakowa...
Czas pokaże co się uda, bo przecież trzeba także jakiś rajd zrobić... albo nawet i dwa :D
Tak, dwa byłoby lepiej... ale na razie nic więcej Wam nie powiem. Planów jest wiele, a życie jest życiem... zobaczymy co uda się wyrwać ze szponów losu.
Trzymajcie kciuki, Piraci i do zobaczenia na szlaku
Kategoria SFA, Wycieczka
Chodź na CHOĆ
-
DST
20.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na Velky Choć (1611m)! Porywamy Amelię i Lenona i w lenią niedzielę, dzień po tonięciu w bagnach Orawy, ruszamy w Choczańskie Wierchy.
No duża ta góra...
Jeszcze zadowoleni bo mocne podejście dopiero się zacznie :P
Leśne klasyki :P
Widoczki zacne
Niebieskie szlaki zawsze cieszą :)
Skałki pod szczytem
Jest klimat :)
Na szczycie
A w literaturze podają 1611m :P
To co, planujemy? :D :D :D
Lokator :)
Jest klimat :)
Szkodnik na skale :)
Schodzimy w dół
Po łańcuchach :)
Medved alert :)
Kamienne lawinisko
Złota godzina
Zaczyna się zachód słońca
Nasza ulubiona pora dnia w górach :)
Klimat :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Przez bagna Orawy
-
DST
80.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wiele Wam o tej wyprawie nie napiszę, bo to był hmmmm.... rekonesans. Potraktujcie to zatem na razie jako trailer... Nie chcę na ten moment zdradzać za dużo, bo życie jest bogate i bywa różnie, ale wygląda na to, że uda nam się wrócić do organizacji rajdów. Profilaktycznie wbijcie sobie w kalendarz datę: weekend 29-30.03.2025... i trzymajcie kciuki. Mocno trzymacie, zwłaszcza za słowo "DROGA" bo chociaż długa droga przed nami, to wszystko wydaje się na dobrej drodze :)
Droga drogą, ale bezdroża też są ważne :)
Bestie na wypasie :)
Ech, te nasze...
...czarne ścieżki
Gęsto :)
Grząsko :)
Chlupie pod kołami :)
Drapie po kierownicy :)
Chcecie tu punkt kontrolny? W marcu :D :D :D
Przeloty!
Dobrze odżywione słupki graniczne :)
Znowu gęsto :)
Jest ładnie :)
"Always, always, always the sun..." czyli łapiemy trochę słońca :D
Znowu krzory :P
Mokro :)
Ciemno... tzn. zaraz będzie :)
Albo czerwono :D
Kategoria SFA, Wycieczka
Banikov - Pachoł Salatyna
-
DST
30.00km
-
Aktywność Wędrówka
...i czasem przesuniemy go po prostu za mało :D :D :D
Ale było warto, bo niesamowity i piękny szlak... a naprawdę to Tatry te mniej znane i niemal puste.
Nasz trasa dzisiaj:
- Jalovecka Dolina (żółty szlak)
- Dolina Parchivost (szlak niebieski)
- Banikovskie sedlo i podejście na BANIKOV (2178m)
- powrót na przełącz i dzida czerwony szlakiem do nocy...
- Pachoł, Spalona Kopa, Salatyn (czyli nasze dzisiejsze dwutysięczniki)
- dalej czerwonym przez Brestową aż na Sivy Vrch
- zejście zielonym przez Ostrą (1763m) oraz Chatę pod Narużim
Jakoś tak zatęskniliśmy za Tatrami - dawno tutaj nie byliśmy :D
Tydzień temu tylko je objechaliśmy, więc to się nie liczy :D
No OK, dwa tygodnie temu byliśmy na Bystrej (2248m), ale kiedy to było... Panie, prehistoria :D
A tak serio, to po prostu tydzień temu widok ze Skoruszyńskich Wierchów oraz Machego na Salatyna i spółkę sprawił, iż stwierdziliśmy "wracamy tutaj". Kiedy? Pierwszy wolny termin czyli kolejna sobota. My po prostu kochamy Tatry Zachodnie i często tu wracamy (np. TUTAJ czy TUTAJ czy TUTAJ), a na Banikovie czy Pachole jeszcze nigdy jeszcze nie byliśmy... co więcej jadąc nasz zeszłotygodniowy objazd wyczailiśmy na tzw. "podtatrzańskiej magistrali" (czerwonym szlaku) bardzo dobre miejsca wypadowe pod kątem zostawienia auta (nie wszystkie parkingi zaznaczone są na mapach).
Co mogą powiedzieć o trasie... PETARDA. Dla nas zawsze "Bystra przez Ornak" to była najpiękniejsza widokowa trasa w "zachodnich" i nadal podtrzymuję, że widok z Bystrej jest niesamowity... ale... ale... ale... muszę to przyznać. Szlak Pachoł - Salatyn, a dokładniej kawałek Spalona Kopa - Salatyn to jest inny wymiar. Zdetronizował mi Bystrą i... to aż boli, to była to abdykacja bez walki! Bez zastanawiania się czy na pewno jest ładniejszy, czy na pewno usunie w cień dawną królową... po prostu wjechał i to zrobił. Łańcuchowe przejście po zębach smoka (nazwy własne - formalnie mówię o zejściu ze Spalenej na sedlo u Zvonu) po prostu zachwyca i ma niesamowity klimat.
No i naprawdę pusto - kiedy na Świnicy czy Rysach są kolejki to tutaj bardzo pusto, zwłaszcza popołudniem i zachodem słońca. Nie przeszkadza nam to, niech tak zostanie :)
Wspomniane zęby smoka - zdjęcie zajawkowe, bo zaraz poleci MILION zdjęć :D
Z naszą wyprawą wiąże się jeszcze pewna dość śmieszna historia.
Kolega Basi z pracy - mogliście poznać Go TUTAJ - chciał z nami pojechać. My zawsze zapraszamy na wyprawy z nami, ale okazało się, że już zapisał się na Runmageddon w niedzielę. My po prostu decyzje o tym w którymi kierunku i gdzie walimy na wyprawę podejmujemy około czwartku, patrząc na prognozy - gdyby padało na południu kraju, to bylibyśmy na rowerach albo w Świętokrzyskim, albo w Beskidzie Niskim albo w Jasiennikach :P
Innymi słowy nie negocjujemy z pogodowym terrorystą, szczęściu trzeba pomóc... i tak owszem zdarza się, że pada wszędzie, ale to jest tylko jakiś ułamek wszystkich przypadków. Zwykle jest tak, że jak leje w Beskidzie Niskim, to w Górach Opawskich jest pięknie, a czy skaczecie 200 km "w lewo czy w prawo" na mapie, to już drugorzędna sprawa :)
Wracając do samej historii: chłopak zapisał się na zawody, a w czwartek okazuje się że jednak jedziemy w Tatry. To Go trochę zmartwiło, bo chciał w te Tatry.
Dla nas to było by do ogarnięcia (przecież my łapiemy czasem rajd za dnia, rajd w nocy), a tu macie noc odstępu, więc w czym problem? :D
Namawialiśmy Go na wyjazd z nami. Jednak chłopak chyba zna nas już trochę... i wie, że nie należy nam ufać jeśli chodzi o parametry tras i wycieczek :D
Planem było być około północy w Krakowie - najpóźniej. Natomiast przed pierwszą nad ranem byliśmy dopiero z powrotem w aucie... musiałem się ze dwie godziny zdrzemnąć w aucie, bo nie było opcji polecieć trasy Słowacja - Kraków z marszu... ech kiedyś to się nie spało ze 2-3 noce i było OK, ale to już czasy minione. Pesel już nie ten. Teraz jak budzik dzwoni o 2:30 w nocy, a potem robicie trasę "2500 up" do 1:00 w nocy, to już trzeba się minimalnie chociaż zresetować.
Gdyby nam uwierzył w podawane parametry, to odstawilibyśmy Go z trasy prosto na Runmageddon - przez Myślenice przejeżdżaliśmy około 7:00 rano, więc idealnie :D :D :D
IDEALNIE! Śmialiśmy się z Basią, że trzeba by dołożyć wtedy złośliwy tekst:
Wiecie, wyrzucić Go na starcie imprezy i powiedzieć
- "jesteś prze-kozak, że startujesz tak z marszu... ja bym nie dał rady. POWODZENIA"
HAHAHA... to byłoby zło. Naprawdę okrutne zło :D
Ech. Aramisy i ich liczenie parametrów... to jest czasem inny wymiar.
Mieliście przekłady na Czarnym KORNO, Kompani Kornej czy Sile KORNOlisa jak bardzo "umiemy" w szacownie tras :D
Dobra, pora chyba na zdjęcia, no ale skoro zdetronizowało BYSTRĄ to będzie tego sporo - łapcie:
Cholera! Są w stadzie CZARNE - zginiemy, ZGINIEMY - wiem o tym z filmów (na przykład TYCH)
Chyba kawałek podejścia nas czeka...
Piękną doliną (Jałowiecką)
Mostki level FALLING DOWN :)
Wyjście z Doliny Parzychwost
W drodze na Banikov
My na razie w prawo bo Banikov, a potem wracamy tutaj i lecimy na Sivy Vrch (przez Salatyn i inne takie)
Rohacze: Ostry i Płaczliwy. Ładny widok na :D
Banikov :)
Teraz w drugą stronę - najpierw ten Pachoł po lewej a potem Spalona po prawej :)
Maksimum lokalne :D (bardzo lokalne bo podejście na Pachoła to się nawet nie zaczęło)
No, teraz się już zaczęło :D
Pacholęciem będąc - szczyt
Widoki petarda
Tą granią będziemy podążać - Spalona się nie zmieściła (z prawej strony) z lewej Salatyn i "droga" między nimi
Target tracking mode :)
Zejście z Pachoła - mocne, naprawdę mocne
Pachoł to ten największy z tyłu
Z lewej Banikov - tam już dziś byliśmy
Wchodzimy na grań między Pachołem a Salatynem
No i zaczyna się zabawa :)
Tak, po tych zębach idzie szlak - REWELACJA
A dokładnie to CZERWONY SZLAK :)
EDGAR ALLAN czyli SALATYŃSKI Nevermore :D :D :D (całość TUTAJ)
SALATIN - szczyt
Te dwa "czarne" stożki też dzisiaj zdobędziemy - z prawej Sivy Vrch, a z lewej Ostry (przez niego będziemy schodzić w dół)
Salatyn - widok w tył :)
Zejście z Salatyna
Brestova - kolejny szczyt nasz
Droga na Sivy... cholera, to chyba dość daleko...
Już trochę bliżej :)
Szykuje się kolejne mocne podejście dzisiaj
Widok w tył - kawał drogi już za nami
Wspinamy się na Sivy
Zachód słońca na 1800m - tego się nie da opisać
Jedno z najpiękniejszych ale i złowieszczych zdjęć zachodu słońca jakie znam, to zdjęcie z Broad Peek'u, z aparatu odnalezionego przy ciele Tomasza Kowalskiego... ponad 8000m, strefa śmierci i niesamowite kolory zachodzącego słońca w Karakorum... wyrok, ale jest niesamowite... nie znalazłem w necie aby podlinkować, znam z książki "Broad Peek - niebo i piekło"
Zapada pomału zmrok
SIVY Vrch i SIVY/BIAŁY Duszek :)
Zachód słońca na 1800 to jest zejście po nocy... nie ma zmiłuj
i to ponad 4h bo - tak jak pisałem - my w dół wolniej, zwłaszcza po nocy.
Kategoria SFA, Wycieczka
Dookoła TATR - wariant czarny
-
DST
250.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przejażdżka pod Tatrami :)
"Droga SIÓDEMKO ja dla ciebie śpiewam więc przybywaj
Powszechnie to wiadomo że siódemka jest szczęśliwa
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale
Bo plan mam taki by po tobie już nie liczyć dalej..." (całość TUTAJ ale w sumie cały ten akapit będzie inspirowany tą piosenką)
"Z pierwszą - miłością darzyliśmy się nawzajem,
ale COVID skutecznie pozamykał wszystkie kraje..."
(2020 i lock down )
"O drugiej wiem za mało, aby pisać o niej wiersze
To nie potrwało długo, bo myślałem o tej pierwszej..."
(weekend z Bożym Ciałem 2021, ale Słowacja nadal podtrzymuje bardzo mocne ograniczenia podróżowania - jedziemy zatem wyrypę zastępczą 329 km w 44h, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd do Częstochowy i powrót niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich - TUTAJ)
"Wiele nie powiem o tej trzeciej, nie będzie tutaj też owacji
Bo Szkodnik ma drugą nóżkę bardziej i jest po operacji..."
(2022 to operacja kolana Basi i "Koniec snówj o potędze", logarytmach, pierwiastkach... i Tatrach)
"Czas mijał, przyszła czwarta, już na starcie wszyscy stają
ale NIEEE... tym razem i mnie w kolano śrubę wkręcają..."
(2023 to moja operacja kolana)
"Przy piątej także lecą nam pod nogi kłody,
bo wszak z nieba spaść ma sakramencko dużo wody...
(2024, pierwsza próba - ma być wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Szlak Piekielny - 282 km w 31 godzin...)
"A przy szóstej już z podniecenia płoną lica
ale ch*j... dupa, znowu idzie nawałnica..."
(2024, druga próba - zapowiadają kolejny wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Od Syrenki do Smoka czyli Warszawa - Kraków - 482 km w 54 godziny...)
Jak widzicie wcale nie było łatwo... to była nasza siódma próba zrobienia tej trasy, czwarty rok starań...
Logistycznie to było naprawdę wyzwanie:
- muszą być długie dni (czerwiec, lipiec)
- konieczny długi weekend lub urlop, bo w "czysty" weekend to nam czasu braknie
- musi być pogoda. Zdjęcia! to jedno. Mają być piękne widoki, a nie mgła i deszcz. Drugie to fakt, że to jednak góry i nie wolno ich lekceważyć... spójrzcie ile już, tylko w tym roku mamy ofiar śmiertelnych w Tatrach. Kosmos... w zasadzie niemal co tydzień ktoś ginie. Oczywiście, my nie będziemy z rowerami na 2000m aby gdzieś z nimi spaść, ale jednak jazda w deszczu to średnia przyjemność, a jak pokazały ostatnie zdarzenia to nie trzeba być wysoko w złą pogodę, aby nie wrócić... Niezmiennie polecam "TOPR - żeby inni mogli przeżyć" oraz drugą część "TOPR - nie każdy wróci" - bardzo otwiera oczy na różne kwestie.
Co więcej, mówimy o 3 dniach dobrej pogody z rzędu, pogody nie burzowej przez cały dzień - to nie jest wyjście na 5 godzin do schroniska na szarlotkę. Nastawimy się, że ze zrobieniem tej trasy może nam zejść od piątku do niedzieli, ze względu na liczbę przewyższeń i trudność terenu.
- jedziemy jak najbliżej Tatr, tak blisko jak to LEGALNE i technicznie możliwe, chyba że --->
- inny wariant zapowiada się bardziej atrakcyjnie widokowo, wtedy jedziemy szlakami pieszymi po pasmach górskich/pogórza obok Tatr
- przespanie się 2-3 godziny w nocy będzie konieczne (cholerny sleep-monster prędzej czy później nas dopadnie), ale potrzeba rozwagi aby nie wejść w konflikt z futrzanymi miłośnikami miodu... przespanie się pod wiatą, ot tak jak to zwykle robimy, może być średnim pomyłem, jeśli to wiata w środku lasu
- woda i prowiant --> mogą być problemy z aprowizacją :P - będziemy bardziej trzymać się szlaków, a mniej miejscowości
(na PIEKIELNYM pierwszy otwarty sklep mieliśmy na 162 kilometrze trasy, więc wiecie... :P)
Gravele (szutszaki) i szosowcy niech tną asfaltami. Nie deprecjonuję tego bo ponad 200 km to jest i tak wyczyn, ale my mamy własne, nasze czarne ścieżki. Tego nie da się wytłumaczyć - albo to rozumiesz albo nie. Jeśli nie to trudno, to nie jest obowiązkowe :P
Kolejne założenia czyli praca sztabowa nad mapami:
- dobrze by było aby te najtrudniejsze także były w świetle, a nie w nocy
no ale najtrudniejsze, zabierają także najwięcej czasu... coś zatem na pewno wypadnie w nocy. Jak to zrobić, aby "dobre na noc fragmenty" wypadły w nocy?
- acha, pamiętacie jedno z wojskowych praw Murphy'ego "plan jest zawsze doskonały do pierwszego kontaktu z przeciwnikiem" (przeciwnik zwykle nie zna waszego planu i przez to słabo się do niego stosuje...)
- jechać ze wschodu na zachód czy z zachodu na wschód? Nie takie trywialne bo lepiej "wpychać i zjechać", niż wpychać, bo i tak nie wjadę i sprowadzać bo nie zjadę... :P
- którymi dokładanie szlakami?
- ile nam to zajmie? Czy liczyć 2h na 400m przewyższenia (mapa tak podaje... ale to będzie już nasze 3-cie pasmo... jaką wziąć poprawkę?)
To będzie wariant kombinowany, ze szlaku na szlak, więc to nie jest takie wszystko proste... chociaż źle mówię, to nie takie proste dla nas. Może ktoś z Was by siadł do mapy i w 15 minut to zaplanował (mowie serio, nie z przekąsem), ale dla nas to było kilka dni planowania. Siedzieliśmy z rozłożonymi mapami i przeszukiwaliśmy internet, bo nawet niesamowity Compass nie ma idealnie dokładnej mapy - dużo nowych dróg i szlaków powstaje, więc będzie potrzeba elastycznie reagować i dostosowywać plan do zastanej sytuacji.
Acha aby bylo jasne, mówiąc "idealnie dokładnej" to ja mam na myśli szutrówki, stoków'ki na jakiś czasem bezimiennych pagórach pod Tatrami, a nie o szlaku do Morskiego Oka :P
Mówimy o trochę innym poziomie planowania :P
Finalnie zaplanowana trasa
(z mocnym naciskiem na "ZAPLANOWANA", bo tak jak pisałem - elastyczność będzie konieczność. Jak to mawiają w Siłach Powietrznych Wojska Polskiego: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia")
- Podczerwone lub Chochołów (parking)
- Ścieżka "Szlak dookola Tatr" aby opuścić tereny Rzeczypospolitej
- Skoruszyna (1314m) i czerwony szlak przez Skoruszyńskie Wierchy (całe pasmo do zrobienia)
- kolejne pasmo: Mnich (1110m), Machy (1202m) i Kopec (1251m)
- Dolina Kvaciańska (czerwony szlak)
- przeskok na Cyklomagistralę pod Tatrami
- Magistralą gdzie będzie to możliwe oraz dodatkowymi szlakami rowerowymi ("C" - cesta) przez Podbańskie, Sterbskie Pleso, Smokoviec.
- Magura Spiska (Bachledova Dolina i Ściężka w Koronach Drzew)
- powrót na polską stronę przez Przełęcz nad Łapszanką
- Droga pod Reglami albo Gubałówka (do decyzji pod koniec trasy)
- Magura Witowska (1232m) i zółty szlak granicą do Chochołowa
Wchód słońca (jeszcze) po polskiej stronie
Welcome to SŁOWACJA :)
Wszystko po kolei :)
Chwila relaksu przed srogą wyrypą...
"SERCE W PLECAKU" - tak, serce także, ale nie tylko :)
("poprzez góry, lasy, pola... taka już żołnierska dola:)
Czy bierzemy za dużo? TAK - gdy wszystko jest OK, to mamy za dużo rzeczy.
Nieraz jednak to co mamy ratuje nam życie albo przynajmniej komfort tego życia, gdy przestaje być OK i wtedy nie mieć tego co mamy, to byłby dramat.
To jest nie do przewidzenia kiedy będą Wam potrzebne pewne elementy - to takie EDC (every-day carry) czyli Ekwipinek-Dźwigany-Codziennie
1. Kurta przeciw-deszczowa i dwie (tak, dwie!) warstwy ciepłe - kubraczki, kapoty :P. Dwie bo jedna może przemoknąć i co wtedy?
2. Zapasowe ubranie (outfit) - całkowita możliwość przebrania się w "suche" (gacie, "góra", bielizna - wszystko). Zwykle na takie wyprawy bierzemy jeden taki zestaw, alej w Tatry wezmę dwa. Powiem Wam, że jak Was przemoczy deszcz i się przebieracie w suche, ciepłe, to morale nie klękają. Przeczytać możecie o tym w relacji z Warszawy (burza w Warce). A nawet nie musi to być deszcz. 12 godziny w upale w jednych ciuchach... lepkich i brudnych... gdy macie przepocone wszystko, łącznie z gaciami i zapada noc, a Wam robi się zimno... owszem, takie zapasowe warstwy trzeba targać na plecach, ale nieraz nam to życie ratowało... a czasami ratowało życie także innym, bo użyczaliśmy kurtek, koszulek, spodni, rękawiczek, itp
3. O właśnie! Rękawiczki. Ciepłe rękawiczki także muszą być w zestawie - nie uwierzycie ile razy przydały się w czerwcu czy lipcu :P Podobnie jak chusty/buff'y.
4. Filtr do wody - źródła, strumienie są użyteczne i dzięki temu możecie bezpiecznie uzupełnić wodę.
5. Izotonik w taletkach (coś jak Pluszzzz) - przefiltrowana woda, tabletka i nie potrzeba sklepu...
6. Picie. W Tatry wziąłem na plecy 6,5 litra płynów
7. Prowiant. W Tatry wziąłem sześć bułek, kabanosy, słodycze, fruciaki... ogólnie pkt 4-7 to niezależność od "zaplecza". Jak jest gdzie uzupełnić to korzystamy, ale są rajdy/wyprawy na których ponad 24h funkcjonujemy tylko na zapasach z plecaków. W Tatry miałem jeszcze cała chałkę i dwie jagodzianki (oprócz wspomnianych bułek).
A były takie wyprawy i dni, że 6 litrów to było mało... pod koniec dnia było naprawdę ciężko z deficytami płynów... np. TUTAJ
8. Apteczka (plastry, bandaże, przeciwbólowe) - oczywistość
9. Multitool rowerowy, dętki, łyżki do opon, łatki, pompka, rozkuwacz do łańcucha - ja nie mówię o remoncie maszyny, ale czasem trzeba zrobić tak aby dojechać/wrócić.
10. Trytyki (szybkozłączki) - rusza się, a nie powinno? Już nie będzie.
11. Baterie zapasowe, kompas, apart foto, Garmin, mapy (tym razem były to "Tatry" oraz "Podhale")
12. Linka - zdarzyło nam się już brać "zepsutych" na hol (a i wiele innych zastosowań się znajdzie)
13. Nóż i gaz pieprzowy
14. Chusteczki i "higieniczny" papier toaletowy (przykład TUTAJ. I co, zdziwieni? Nie ma tutaj tematów tabu - jak jesteście np. 50 godzin w terenie, no to sorry ale musicie o tym pomyśleć, chyba że wolicie cierpieć odparzeni. 40 stopni, przepocone ciuchy to prosta droga do dyskomfortu)
15. Latarki i lampki (przód i tył). W Tatry miałem 2 czołowki (jedna jest zapasowa) i 3 lampki na kierownicę (1 jest zapasowa) plus 3 lampki tylne.
16. Powerbanki (3 duże, pojemne i zestaw kabli - jak śpimy pod wiatą, to rzeczy się wtedy ładują)
17. Komórka, portfel, klucze, kluczyki (oczywistość)
18. Foila NRC (robi robotę - ciepło i ochrona od deszczu, wiele, wiele razy już nas ratowała)
19. Eliksiry! KOFEINA w płynie, SHOTY czyli jak to było w podstawówce "Matka wie, że ćpiesz..." :D :D :D
Oczywiście wyposażenie jest skalowane co do wycieczki, nie biorę wszystkiego powyżej jak idziemy na 12h (wtedy biorę jakieś 2/3 powyższego bo np. folię NRC mamy zawsze, ale prowiantu bierzmy mniej, jak idziemy na krócej)
Niemal słyszę jak Misiek ciśnie solówkę :D (koniecznie z TEGO utworu)
A kolega Miśka już polewa. Welcome to ORAVA ALTERNATIVE :D
Jak dobrze rano wstać, skoro świt... albo wcześniej.
Plan całej wyprawy przedstawiłem Wam powyżej, ale powiem dwa słowa dlaczego robimy tak, a nie inaczej.
Pasmo Skoruszyńskich Wieroch to czerwony szlak pieszy. Na wejściu do zrobienia jest 530m pod górę, a potem - po zjeździe do Orawskiego Białego Potoku - będziemy mieć kolejne 500m podejścia na Kopiec. Innymi słowy, tysiączek na dobry początek i to być może nie do końca w pełni przejezdnymi szlakami. Bywa różnie ---> "w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie". To będzie terenowo trudne, dlatego chcemy zrobić ten kawałek "na świeżo" i "za dnia".
Powiem Wam, że nie pomylimy się... podejście na Skoroszynę "czerwonym" jest "o k***wa...", jest podejściem z cyklu "każdy umiera w samotności..."
...a ja przecież nadal jadę z "podkulonym" ogonem (w relacji z Hawrana pisałem Wam, że jestem poobijany i jak to się stało... stłuczona okostna to nawet ze 4-5 tygodni potrafi boleć... mamy tydzień drugi... więc boli...)
Ale na szczycie sama wieża jest zacna. Co ciekawe, mamy wakacje, a w tych górach nie spotkamy w zasadzie nikogo - wyjątkiem są dwie osoby na Mnichu... i tyle. Pusto. Nie przeszkadza nam to, ba! nawet cieszy, co nie zmienia faktu, że trochę dziwi. Co ciekawe szlak jest w pełni przejezdny i jedzie się super. Przejedziemy całe pasmo właściwie bez zsiadania z roweru - rewelacja.
Widoczki
WELCOME TO SKORUSZYNA !!!
Targamy w górę...
Nasz przewodnik...
...czasem prowadzi przez bagna
Pod szczytem
Skoruszyna - jest i szczyt
Teraz na Orawski Biały Potok i zobaczymy ile rowerowo urwiemy z tego czasu
Trochę Machy ten Mnich :D
Podejście jest mega ciężkie, ale widoki są obłędne - to mało znana nam część Tatry Zachodnich, więc taki Salatyn (2048m) czy Pachoł (2166m) są niemal na wyciągnięcie ręki.
Wieża widokowa na Machy - w sumie jak to odmienić? Machym? Machych? - ma bardzo fajną dodatkową wieżyczkę obserwacyjną. A przy podejściu na Kopec natkniemy się na super domek do nocowania i jest to obiekt ogólnie dostępny. W środku nawet materace. Zrobimy tam sobie 20 min przerwę... i uda się zaliczyć krótką drzemkę. Przyda się przed nocą, bo skoro budzik dzwonił o 2:30, a dzisiaj nocy w zasadzie to nie będzie, to każda minuta snu będzie na wagę złota. Ruszamy dalej... niestety droga z Kopca to rozwalony przez ścinkę drewna szlak. Normalnie poleciało by się super zjazdem, bo nie jest tutaj za stromo... ale koleiny z błota i rozrzucone szczątki drzew sprawiają, że większość szlaku musimy sprowadzić. Szkoda zjazdu, ale i czasu... bo zamiast kilku minut, idziemy w dół dłuższy czas. Ech... przeszedł tędy jakiś "Rzeźnik drzew"
Uwielbiam takie miejsca w lesie
Rolling, rolling, rolling :)
Nadal rolling, rolling, rolling :)
Było w dół, to jest i w górę...
Dzień dobry :D
Druga duża góra dzisiaj
Panoramki z wieży są zacne
W drodze na KOPEC
Kapitalny domek
Wyposażenie naprawdę dobre :)
Krzyż na Kopcu
Tracimy wysokość
Trawers polany
SEN O DOLINIE... SYRZE I KOFOLI :D
Przez wjazdem do Doliny chcielibyśmy uzupełnić nadwyrężone zapasy wody, ale nigdzie po drodze nie spotykamy sklepu więc... zamiast jechać do centrum miejscowości szukać czegoś, to używamy naszego filtru do wody. Dorywamy się do źródełka pod skałą, filtrujemy wodę i uzupełniamy bidony.
U wylotu doliny czeka nas niespodzianka - mini budka z wyprażanym syrem i Kofolą... no to teraz, to na pewno nadrobimy nasz wynik :D
Bierzcie to Euro i lejcie do pełna :D
Piękna sprawa.
Przełomowa ta Dolina !!!
Vychlidka (i wypadka jeśli nie uważacie) :D
Powiem Wam tak - ROBI ROBOTĘ !!!
-Biorą? - Panie, dzisiaj to wszyscy biorą :D
Do tego te maszyny zostały stworzone :D
My name is Bond... TATRA BOND :D
Normalnie czekałby nas wariant bardzo kombinowany, bo szlaki rowerowe podchodzą pod Park Narodowy, ale zaraz też schodzą w dół. Jakoś tak nie chcą lecieć wzdłuż parku. Plan wstępny zakładał zatem łączenie różnych kolorów, aby przemieszczać się po pagórach mniej więcej wzdłuż Tatr... ech gdyby ten czerwony pieszy - magistrala, który idzie wzdłuż Parku był legalny dla rowerów to... i nagle! Mówisz - masz!
Na środku naszej drogi: kierunkowskaz. Cesta 007 i jej odległość do Ziarskiej Doliny. Kompletnie niezgodnie z naszą mapą i w zasadzie nie do końca wiemy jak, bo słabo tutaj (na mapie) z drogami, ale hej... to nam przecież bardzo, bardzo pasuje. Może trzeba zaufać szlakowi i dać się ponieść? Brzmi jak plan! No i znowu SIÓDEMKA! Pasuje Wam, znowu SIÓDEMKA... jak nasza próba. Ja ja kocham takie smaczki i symbole!
Droga siódemko - ja dla ciebie śpiewam, więc przybywaj.
Powszechnie to wiadomo, że siódemka jest szczęśliwa.
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale,
Bo plan mam taki, by po tobie już nie liczyć dalej.
Wsiadamy na tą drogę i będziemy się jej trzymać... no, będzie wesoło.
Nasza mapa a realny przebieg tego szlaku to są dwa różne światy, ale - co śmieszniejsze - różnego rodzaju mapy/schematy na tablicach parku także będą się miały nijak do realnego przebiegu tego szlaku! Czasem także gdzieś zaniknie, aby nagle odnaleźć się ze 2 km dalej... co najważniejsze jednak, będzie jednak leciał dokładnie tak jak chcemy. Będzie ocierał się o Park Narodowy i "adoptuje pod siebie" wiele różnych szutrówek, ścieżek i traktów, którymi normalnie nie wolno byłoby się poruszać (w końcu to Park Narodowy, więc wariant na dziko trochę słaby...). Szlak ten poprowadzi nas naprawdę wysoko, bo ciągle wić się będzie na ponad 800m, a czasami nawet sporo wyżej. Na jednej z tablic jest informacja, że leci aż na PODBAŃSKIE - to około 35 km. DOSKONALE, PO PROSTU DOSKONALE. Dobrze James, agencie 007 prowadź nas przez las i przez noc!
007 startuje z Doliny...
...pięknymi widokowo drogami...
...i wspina się...
...naprawdę wysoko...
...w kierunku Parku Narodowego (TANAP)
Full wypasss :D
Kończy się pomału dzień pierwszy naszej przygody
A z naszej prawej widać DUMBIRY i inne CHOPOKI :D
Kierunek PODBAŃSKIE... czyli poszarpany sen OTARGAŃCÓW
35 km jest do Podbańskiego. Dobrą, rowerową trasą... więc chyba przed północą tam będziemy, prawda?
No właśnie - z powyższego zdania prawdziwe jest tylko "rowerową"... co do "dobrej" to powiem, że miejscami tak, tam gdzie ten szlak będzie istniał :D
...a tam gdzie się "zgubi" to hmmm... będzie hardcore'owo.
Do Podbańskiego dotrzemy o 6:30, masakra... 6 i pół godziny później niż zakładamy... te 35 km kilometry będą nam iść jak krew z nosa. To będzie niesamowite....
Tabliczka "PODBAŃSKIE 17 km" na trasie... godzinę później, po koszmarnej walcei z terenem... zobaczymy tabliczki "PODBAŃSKIE 14,9 km"... to "przecinek 9" mnie dobiło...
Miejscami to będzie ostry hardcore... góra, dół, góra, dół i to po stromych zboczach. Czasem droga w zasadzie zaniknie.... to będzie naprawdę długie 35 km.
Aby nie było! Miejscami ten szlak będzie leciał "na wypasie", świetną drogą... i to jest właśnie niesamowite, bo raz lecisz 25 km/h, aby za chwilę przedzierać się przez ścieżkę, której w zasadzie już nie ma. Moim faworytem był stromy żleb w zboczu trawersowany w poprzek po skale, totalnie zarośnięty i zawalony drzewami... tak, wszystko naraz... to był trawers zawalonego drzewami skalnego zbocza... 25 minut walki aby przejść 300 czy 400 metrów...
Miejscami jest jak na Jaszczurze... i mówimy tutaj nie o jakimś nizinnym jaszczurowatym, ale tatrzański!
W sumie nie wiem czy czegoś tam nie pomyliśmy, bo znaczki "C" od czasu do czasu znikały totalnie i trzeba było mocno wspomagać się mapą, na której tego szlaku przecież i tak nie mamy... no ORIENT, prawdziwy ORIENT :)
Według rozpisek na tablicach turystycznych "czerwona cesta" leci równolegle z "czerwonym pieszym". Czerwonego pieszego nigdy nie zgubiliśmy, więc można by powiedzieć, że ciągle byliśmy na naszej "zero-zero-siódemce" także... ale to jest co najmniej dziwne... jak nagle przez dłuższy czas "znaczka C" nie ma... przeprawiasz się pieszym przez jakiś młodnik, żleby, skały i nagle od jakieś, całkiem niezłej ścieżki w z lewej wjeżdża "znaczek C", cały na czerwono, jak gdyby nigdy nic. Ja wiem, że robimy to po nocy i może czegoś nie zauważyliśmy... ale cholera, według schematów są równoległe, a "objazdu" czy odbicia wcześniej nie widzieliśmy żadnego... albo nie było oznaczone.
Formalnie, dostać się do Podbańskiego zajmie nam tak naprawdę 3h dłużej niż sądziliśmy bo plan był tak:
- Podbańskie około 0:00
- potem złapać ze 2-3 godziny snu już w miejscowości (wiata, MOR) aby nie robić tego w środku lasu i nie prowokować futrzastych amatorów miodu...
Plany planami, a teren robi swoje...
Zmęczenie, zarówno całym dniem, jak i tymi hardcore'owymi odcinakami... niesienie roweru stromym źlebem męczy... bardzo męczy... spowodowało także, że musieliśmy złapać 3 godziny snu w dostępnej (a nie specjalnie wybranej) wiacie... tuż pod tzw. Granią Otargańców. Ech schodziliśmy tamtędy KIEDYŚ po zmroku... dzikie pasmo o pięknej nazwie... bardzo trafnej bo to ostre skały. OTARGAŃCE. Jesteśmy jednak tak wykończeni i sleep monster tak bardzo na nas napiera, że padniemy na 3h tam gdzie będzie się dało przespać...
Skoro w Podbańskim mieliśmy także złapać ze 3h snu, to nasze opóźnienie wyniosło tak naprawdę "tylko" 3 godziny... nie zmienia to jednak faktu, że jak dotrzemy do Podbańskiego o 6:30 to idzie się trochę załamać, bo minął dzień i noc, a my mamy koło 1/4 trasy... może 1/3.
Żleb będzie mi się śnił po nocach... jeszcze z moim obitym ogonem. W świetle latarki... w gęstej, kolczastej roślinności, w ogromnej duchocie, bo roślinność plugawa dobrze trzyma "nagrzanie" pozyskane za dnia, do tego jest parno... będzie się ze mnie po prostu lało... a szarpiąc z blokującą się o gałęzie kierownicą, będzie mnie naprawdę mocno łupało w krzyżu...
A potem, jak chcecie już pójść spać, w dość słabej wiacie z wąskimi ławeczkami, aby dobrze się na nich NIE leżało... to się Wam, w przepoconych ciuchach zrobi bardzo zimno... będzie nas telepać od chłodu... i wtedy folia NRC zrobi robotę. Przebranie się w suche i folia NRC.
Przeżyjemy noc i będziemy przedzierać się dalej...
Trzymamy się czerwonego
Jest klimat!
"-Piękna noc, Alfredzie. - W rzeczy samej, Master Bruce, noc godna myśliwego..." (całość TUTAJ)
W żlebie...
Czerwony pieszy cały czas z nami jest...
Poranek... a my do Podbańskiego mamy nadal 9 km...
Przynajmniej wschód słońca jest piękny - można powiedzieć, że "na wschód od Krywania" :D
Godzina 6:30... nieźle, naprawdę nieźle. Sześć i pół godziny po planowanym czasie (wiem, wiem... pisałem przed chwilą, że trochę inaczej trzeba to liczyć, ale mimo wszystko...). Mam wrażenie jakbym przyszedł po pożarze, na dogasające zgliszcza i zapytał czy ktoś nie dzwonił po straż, bo już jestem. Pamiętacie tą scenę "-Jak długo to potrwa? -10 minut! -Cholera, za dwie będzie po wszystkim!"---> TUTAJ? Zeszło nam... oj zeszło.
Jemy śniadanie z plecaka w dziwnie pustej miejscowości. Tutaj jestem spory węzeł szlaków, mamy środek wakacji, a tu pusto... Tatry Zachodnie, moje ukochane, są jednak mniej popularne niż Wysokie. Oby tak zostało - mnie to nie przeszkadza :D
Parkingi pod Krywaniem czy w Smokovcu to będą zawalone, a tutaj dość pusto. Nie ma jak Podbańskie :)
Od tego momentu jedyny sensowny wariant przejazdu to jazda szosą na Smokoviec. Tak też biegną szlaki rowerowe. Niestety na TRI STUDENKI i w inne takie miejsca, cyklostrady nie dochodzą, a nie planujemy przecież odwalać żadnych krzywych akcji w Parku Narodowym.
Innymi słowy, ten fragment lecimy tak jak wszyscy szosowcy i gravelowcy, którzy jadą dookoła i powiem Wam, że miniemy bardzo wielu takowych. Jedziemy jakbyśmy byli tacy jak Oni, jakbyśmy nie odbiegali od standardów - ten 16 kg plecak i full na ryju raczej nie powinien nas wyróżniać, prawda? Uda nam się wtopić w tłum, prawda :D ?
Efektem takiego przejazdu jest także to, że teraz kilometry zaczną nam uciekać... jest jednak różnica gdy targacie przez krzaki, a gdy lecicie asfaltem. Może kiedyś - rajdowo - w końcu to zrozumiemy :D
A co do podtatrzańskich miejscówek, to powiem Wam, że zmieniły się te miejscowości - niesamowicie zmieniły.
Uwielbiam Smokoviec (Bistro Smokoviec to jest legenda!!!) i zawsze był on dość popularny, ale miejscowości takie jak Tatrańska Polianka czy Vysne Hagi to były w zasadzie wymarłe.
Dziś: parkingi, restauracje, turyści. Lekki szok, ale chyba mimo wszystko pozytywny.
Szosa na Strbske Pleso - widokowa ta trasa :D
James nas nadal prowadzi... chciał nas zgubić w żlebie, ale nie daliśmy się!
Skrzydlaty chyba zaraz opierdoli wiewióra na śniadanie :D
Super, wypass miejsce - bardzo polecamy, ale tak jak mówiłem. Te budynki to były ruiny, zamknięte na 4 spusty, a dziś! Tatranska Polanka!
Cyklomagistrala także wypaśna - w zasadzie od Polianki do Zdiaru. MEGA!
Pamiętam jak kiedyś dostępne były tylko jej fragmenty - dziś pełen przejazd!
Naprawdę MEGA!
Przeloty :D
Kilometry takich dróg :D
Muszę, muszę - znowu spotykamy BABĘ YAGĘ więc po prostu muszę - drzemy ryja wszyscy! DAWAĆ !!!
Moja miłość do tej piosenki to srogie upośledzenie, ale dobrze mi z tym - kupuje mnie chyba ten klimat "tę historię przecież dawno zapomniałem" - życie, po prostu życie :D
"Czy pamiętasz tamte gór, tamte rzeki
gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki...
...Ty wróżyłaś z mojej dłoni i się śmiałaś,
długie życie, gdzieś na szczycie, mi pisałaś...
...rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież dawno zapomniałem
teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę
to dla Ciebie Miła, nucę tą piosenkę"
(całość "Czarownica 2: BABA YAGA" - TUTAJ)
Ścieżką w koroną drzew w kierunku granicy
Zjeżdżamy z cyklostrady przez Zdiarem. Naszym celem jest wspięcie się Bachledovą Doliną do Ścieżki w Koronach Drzew i następnie przejazd pasmem Magury Spiskiej.
Nie będziemy walić Velo skoro tak idealnie wchodzi nam tu niebieskie szlak i można lecieć całą trasę z widokiem na Havran i inne Tatry Bielskie.
Będzie nas to kosztować kolejne przewyższenia, ale co tam!
Rok temu, dokładnie rok temu - siadałem na rower... pierwszy raz po operacji (TUTAJ).
Miałem zrobić 15-20 km i zobaczyć czy kolano działa, przed chwilą przecież odłożyłem kule... jak ja czekałem na ten dzień. Jak ja odliczałem... a jak już siadłem, to to co zrobiłem, to chyba nie było zbyt mądre... ale kolano działało - działało jak złoto i zrobiliśmy ponad 100 km. Jaka to była euforia... a teraz rok później, tylko rok później (poczytajcie ile czasu niektórzy po takiej operacji dochodzą do sprawności... bo to bywają lata... całe lata)... a więc tylko rok później objeżdżam Tatry i to po szlakach, a w nogach mam Piekielny i Warszawę. Niepojęte to jest, ale cieszy. Tak niesamowicie cieszy. Wspinamy się na Magurę Spiską z widokiem na Havran!
Jestem wykończony, zlany potem, trochę śpiący... noc była ciężka, zwłaszcza żleb... mamy 6 i pół godziny opóźnienia... ale jedziemy, jedziemy! Jedziemy przez Magurę, bo możemy!
"...klejnotem płacę sił, jeszcze mnie stać" (całość macie pod linkiem; inna sprawa, że chłop robi rozrywkowy kontent, który można lubić lub nie, ale od czasu do czasu poleci takim tekstem jak tutaj, takim że WOW) :P
A skoro jesteśmy przy WOW to powiem tak, że Magurę Spiską znaliśmy...
ale późniejszą ścieżkę i podjazd na Łapszankę od słowackiej strony - no WOW, WOW, WOW... piękna droga. Rewelacja!
Przez Magurę z widokiem na Havran :)
5000 przewyższeń się samo nie nabije...
Kapitalna droga!
Rewelacyjna!
Oszalalem! Tu jest pięknie!
Podjazd pod Łapszankę... boli, naprawdę boli, ale i tak jest pięknie
"Witaj nam, Polsko! Myśmy są wojsko - BIAŁOCZERWONE
...pół świata za nami, a nad nami orzeł
siedem rzek przejdziemy i głębokie morze..." czyli wracamy do kraju !!! (całość TUTAJ)
Drogą pod Reglami w drugą noc...
Podjazd pod Łapszankę nas masakruje... licznik przewyższeń dostał dziś pierdolca i bije jak szalony. Mam wrażenie że leci szybciej niż ten od kilometrów. Kawał trasy już za nami, właśnie wróciliśmy do kraju, a jest po 18:00. Nie jest źle acz nie unikniemy drugiej nocy. Jakoś tak podświadomie nastawiałem się, że do nocy zamkniemy trasę (nawet do północy), ale to nam nie grozi chyba. Przewidujemy, że będziemy w aucie nad ranem i ten "szacunek" okaże się dość trafny.
Z Łapszaniki na zjeździe to palimy hamulce, ale teraz przed nami Głodówka... kolejny niekończący się podjazd, zwłaszcza że idziemy od Brzegów przez las, a nie główną drogą. Kamienista ścieżka pnie się stromo w górę i słowo idziemy pasuje tutaj lepiej niż jedziemy... ale zdążymy na Głodówkę na zachód słońca!!!
Teraz dzida do Zakopanego i tutaj przyszła pora na decyzję: Gubałówka czy Droga pod Reglami.
Wybieramy Regle bo nie byliśmy tam lata (kto normalny jeździ do Zakopanego w wakacje :D :D :D), a zrobili z tej ścieżki piękną promenadę. Mówię to serio, super jest to zrobione, a nocą jest tu pusto. Pewnie inaczej bym mówił gdyby tu jechał za dnia, w tłumie, ale nocą nie ma tu nikogo. Bardzo podoba mi się jak "zrobiono" tą ścieżkę. Trochę nostalgia trip bo rowerem pod Reglami to jeździłem jak byłem w podstawówce...
Zatrzymujemy się na punkcie z widokiem na oświetlone miasto i jemy późną kolację... czuć po nas trudy dzisiejszej wyprawy, Dogrzani dwoma dniami (i tak super, że nie padało!!!), styrani przewyższeniami i dystansem, trochę odparzeni bo jednak siedzicie godzinami w siodle, buty także trochę obtarły bo podejść było dużo... a przed nami jeszcze domknięcie trasy: Magura Witowska (1232m) - polskie, górskie domknięcie pętli.
Trochę się go już nie chce robić, zwłaszcza że stąd do auta to mamy przelot dobrymi drogami... a jest właśnie parę minut po północy, drugiej nocy zmagań.
Wiem jednak, że będziemy żałować jeśli teraz odpuścimy... mamy objechać Tatry po szlakach i górach. Były Skoruszyńskie, był Mnich, była Magura Spiska... bez Magury Witowskiej ten przejazd nie będzie kompletny. Jak to obecnie mówi wiele osób "nic nie musisz, wszystko możesz"... tak to prawda, ale wiem też że "mam bardzo prosty gust, zadowala mnie tylko to co najlepsze". To nasz przejazd, to wariant czarny, to najlepszy wariant - jedziemy przez Magurę! Póki noga podaje, póki jeszcze tli się w nas jakaś iskra, póki starczy nam sił, "dopóki się zapala wzrok, dopóki kusi nocy mrok..." - ostatni podjazd dzisiaj. Ponad 400m przewyższenia do góry niebieskim szlakiem. Ruszajmy!
Łapszankowe baranki :)
Kapliczka Srogich Przewyższeń czyli Łapszanka :)
Jeden z najlepszych punktów widokowych na Tatry ze Spiszu
Podejście lasem pod Głodówkę
Widok z tejże!
"Miłość, miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem, rycerzem jestem ja, a Ty Królową Nocy!!!"
bo wygląda na to, że nam się uda... że zrobimy to... że objedziemy te Tatry!!... i że skończymy ten objazd nocą.
W końcu jednak się uda!
Mr. Gubałówek widziany z Regli nad Zakopcem :)
Droga pod Reglami - no wypasss!
W drodze do Kir
Finalna... masakra
Inna sprawa, że droga na szczyt zdaje się nie kończyć, ale co gorsza żółty graniczny w dół jest taki sam... na tyle nieprzejezdny, utkniemy na nim walcząc o przetrwanie.
Finalnie będziemy przedzierać się do białej drogi, którą zjedziemy do Chochołowa... ale i tak dostanie się do tej drogi to będzie wyczyn i zajmie nam to naprawdę długo.
Dalej twierdzę że mimo wszystko było warto, domknęliśmy trasę na naszych zasadach. Owszem na koniec wyprawy zrobiła się ścieżka zdrowia, tak na dobitkę... w sumie tak jak na początku wyprawy czyli jaki początek, taki i koniec.
Do auta dotrzemy nad ranem... gdy będzie już różowieć niebo na wschodzie.
Ech...
Już po zjeździe z Magury. Ruiny skoczni w Chochołowie czyli ostatnia prosta do auta...
Minęło 47 godzin z hakiem... czyli zmieściliśmy się z objazdem w 48 godzinach!
Nasza trasa :)
Podsumowanie:
- siódma próba. To chyba znaczy być upartym, nieustępliwym, nie-do-końca-normalnym...
- udało się. UDAŁO SIĘ. Zrobiliśmy to. Kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty... ale udało się!
- jestem niesamowicie dumny z Basi. Naprawdę mało jest dziewczyn, które chcą (przede wszystkim chcą) i dadzą radę odwalić taką akcję!
- tym bardziej dumny, że do wielu takich pomysłów, to Ona mnie popycha/namawia - heh, czasem wymusza :D (np. Warszawę to Ona zaproponowała)
- jestem zatem szczęśliwy... zarówno dziś, jak i w życiu. A jakby nie patrzeć, to dość ważne - być szczęśliwym :)
(- Hej,kopę lat, co u Ciebie?
- Ożeniłem się
- To musisz być szczęśliwy!
- Muszę)
To wszytko już na dziś. Tymczasem, moim Drodzy!!
Do zobaczenia... pewnie gdzieś na szlaku, ale częściej to chyba poza nim.
Wariant czarny zobowiązuje :)
Kategoria SFA, Wycieczka
BYSTRA znów BŁYSZCZ(y) w oddali
-
DST
40.00km
-
Aktywność Wędrówka
Wyszło 40 km i 2600 przewyższenia, bo nasz wariant przejścia był lekko "pokrzywiony".
Z Kościeliska (Kiry) do Lejowej i do Chochołowskiej
Z Chochołowskiej na Przełęcz Iwanicką
(Tak, wiemy że mogliśmy od razu iść na przełęcz z Kościeliskiej, ale wtedy nie zrobilibyśmy dodatkowych 500 m przewyższenia, dodatkowych kilku kilometrów i nie wiedzielibyśmy co słychać w Chochołowskie - a tak to zrobiliśmy i wiemy :D)
Z Przełęczy podejście Ornak i na Siwy Zwornik, stamtąd w lewo na Błyszcz a potem na Bystrą.
Powrót także przez Ornak, ale tym razem nie do Chochołowskiej, ale do Kościeliskiej.
Na koniec obie jaskinie (Mylna i Raptowicka) oraz Wąwóz Kraków i Smocza Jama.
Dobrze znowu wrócić w Tatry, ale powiem Wam że wiało... bardzo wiało, w porywach tak że wytrącało z równowagi :)
Poranek spędzaliśmy w parku :D
Dolina Lejowa
Przejście z Lejowej do Chochołowskiej
Nadal to przejście :D
Podejście na Ornak z Przełęczy Iwanickiej
Zaczynają się widoczki :)
Piękny jest ten szlak
Sami chyba przyznacie, zaskakująco pusto jak na wakacje
Panorama na Tatry Wysokie
Takie to stożki :D
Punkt czerpania wody p-poż :D
Ruszamy na BŁYSZCZ
W drodze na Bystrą
Widok z tył czyli Starorobociański przesłania widoki :)
Wstęgi dróg :)
Podejście pod Bystrą
Jest i :)
Słupki - teraz będzie sporo słupków bo słupki są ekstra :)
Słupki
Słupki !
Słupki !!
Słupki !!!
Słupki !!!!
Słupki !!!!!
Zejście do Kościeliskiej
Nadal na zejściu
Łańcuchy :)
W górę czarnym szlakiem :)
Do jaskiń :)
Okienko na górze :)
Drabinki :)
Okienko na dolinę :)
Zachód słońca
Jaskinia Mylna
Wąwóz Kraków
Smocza Jama
W poszukiwaniu smoka :)
Szkodnik trochę się rozmazał, ale zdjęcie robione z partyzanta, drugą ręką trzymając się łańcucha :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Warszawa Zachodnia - Kraków Wawel (Smok)
-
DST
482.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do tej pory tylko dwa razy złamaliśmy barierę 300 km podczas pojedynczej wyprawy. Naszym rekordem było zrobienie trasy Kraków - Częstochowa (tam: pieszym, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd, powrót: pieszym, niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich), gdzie złamaliśmy barierę 300 km. Potrzebowaliśmy na to 44 godzin, bo wyszło także około 4000 przewyższeń.
Za drugiem razem był to Grassor 444 w Podlaskiem, w czasach gdy nasza wschodnia granica była mniej problematyczna niż obecnie...
Trzeci raz było prawie (282 km) to nasze tegoroczny SZLAK PIEKIELNY w długi weekend z Bożym Ciałem.
Nie chodzi tutaj o fetyszyzowanie liczby 300, bo niektóre nasze wyrypy, gdy zrobiliśmy 160 czy 200 km też były niesamowite, ale jednak gdy "pękają" takie liczby, to jest w tym pewna magia. Gdy spędzicie więcej niż 24h w terenie, gdy sprawdzicie czy dacie radę przetrwać długodystansowy, długi (pod kątem czasu trwania) rajd. To nie są tylko piękne momenty odkrywania nieznanych terenów, to także często zmęczenie, frustracja, zniechęcenie, chęć poddania się i zejścia z trasy - to kuźnia charakteru, ale i kapitalny sposób "zwiedzania".
Pisząc relację z naszego tegorocznego 282-kilometrowego przejazdu SZLAKIEM PIEKIELNYM, napisałem Wam, że była to "wyrypa zastępcza" i powiedziałem, że nie zdradzę co planujemy. Zmieniłem jednak zdanie, bo bez pewnego kontekstu nie do końca będzie wiadomo, skąd takie a nie inne decyzje w naszym wykonaniu... można też powiedzieć, że napiszę bo przelała się pewna czara goryczy. Aż się prosi dodać "k***a". No prosi się, więc jeszcze raz: "przelała się pewna czara goryczy KU***A!"
Otóż od lat planujemy objazd Tatr, ale nie tak jak zrobiło to już wielu "szosowców". Nie, absolutnie nie - my chcemy szlakami. Rowerowymi, ale także i pieszymi - tymi legalnymi dla rowerów.
Zwykle jak ludzie objeżdżają Tatry to robią grubo ponad 200 km i około 3500m przewyższeń (są różne warianty). Nasz plan to około 175-180 km (o ile nie walnęliśmy się w liczeniu) oraz jakieś 7000m przewyższeń. Nie będę podawał wszystkich szczegółów - dowiecie się w swoim czasie - ale aby dać Wam pewien obraz, to powiem tak: Skoruszyna (1314m), Magura Witowska (1232m) - czaicie już bazę? A jakbyście chcieli objazd Czorsztyna (tak ścieżka Velo jest piękna, ale pamiętajcie, że wariant czarny to Żar, Grandeus i Lubań z Przełęczą Knurowską :P)
No i liczba podejść do tego "projektu" zaczyna mnie pomału przerastać...
Jedziemy w 2021! A nie czekaj, obostrzenia sanitarne COVID i brak wstępu na Słowację...
Jedziemy w 2022! A nie czekaj, Basia ma operację kolana...
(pamiętajcie, że trzeba wrócić do formy przed taką wyprawą, więc połowa 2023 będzie spalona...)
A nie czekaj! Co tam forma. Przecież rok 2023 to moja operacja "śruba w kolanie"...
Rok 2024 (część pierwsza...) jesteśmy gotowi! Prognozy pogodny: będzie wodny armagedon... pojechaliśmy wyrypę zastępczą czyli wspomniany Szlak Piekielny.
Wątek równoległy: no właśnie, tutaj mamy drugi nurt zdarzeń, bo Tatry Tatrami, ale równolegle zaczynamy realizować plany innych wyryp pod zbiorczą nazwą "Polskie miasta".
Pociąg DO, powrót rowerem. Muszę przyznać, że to pomysł mojej Żony (Mała, mówiłem Ci już, że jesteś niesamowita? Nie? No to kiedyś na pewno Ci powiem :D :D D:), który siadł mi zacnie na serduchu, bardzo zacnie. Gdzieś tam w głowie kołacze mi się... PRZEMYŚL dobrze tą propozycję... ale Basia mówi, no PRZEMYŚL, PRZEMYŚL ale może przemyśl także Warszawę, Opole, Wrocław, Sandomierz. Oszalałem! OSZALAŁEM! Jesteś genialna!
Powiem Wam, że jak usłyszałem Warszawa... to jak zaczarowany. Ale by było kosmicznie... kiedyś trzeba będzie to zaplanować...
Wątki się przeplatają: no więc bierzemy dzień urlopu na piątek, bo zapowiadają piękny weekend. Pakujemy się w Tatry, a tu w czwartek rano prognozy się zmieniają i ma lać. Jak odbieram SMS'a od Basi, z wklejonymi meteorogrami o treści "Widziałeś?", to chce mi się wyć... Dlaczego! Po raz piąty! Naprawdę? K***a...
Ma lać... i nie chodzi o to, że będzie burza (to lato, burze sobie chodzą... ostatnio to nawet jakoś bardzo agresywnie chodzą), ale ponoć ma lać przez sporą część dnia (piątku). Oczywiście nie wiadomo czy prognoza się sprawdzi, ale wiecie - TATRY TO MA BYĆ KLEJNOT W KORONIE. Ma być pięknie (zdjęcia!). To nie ma być przejechanie dla samego przejechania, to ma być uczta dla zmysłów... i poniewierka, upodlenie dla ciała... "Chodzi przede wszystkim o to, aby mieć dobrą pogodę". Ech, ostatnim razem jak tak powiedział pewien malarz na tzw. Big-Room-Planningu, to upadła Francja... w maju /czerwcu 1940-tego...
Rozsądniej będzie zatem przełożyć... serce mi się łamie... czytaj rzucam mięsem... otwieram po prostu masarnie.
Zastanawiamy się czy nie odwołać urlopu i jechać na jakaś wycieczkę w sobotę (weekend ma być już ładny...). Cholera, szkoda... nie tylko Tatr (tego to k***wsko szkoda), ale i całej wyprawy. Już się nastawiliśmy na długą jazdę... Sprawdzamy raz jeszcze pogodę na piątek. No najładniej, w zasadzie czysto, ma być w środkowej części kraju... hmmm
Ja: - To co, ta Warszwa?
Basia: - Tak, na spontanie? Nie mamy w pełni jeszcze zaplanowanej trasy
Ja: Compass wydał ostatnio mapę "Południowe Okolice Warszawy" i mamy już ją. Raz byliśmy w lasach Otwocka, ładnie tam było - może zatem po prostu pojedziemy "przez zielone koło Otwocka, a potem przez zielone obok Radomia?"
Basia: No można spróbować, ale czy będą bilety na pociąg z dwoma rowerami? Tak z czwartku na piątek...?
Ja: Kopsnę się na dworzec wracając z biura. Zobaczymy.
"Wsiąść po pociągu byle jakiego,
nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet..." (całość TUTAJ)
No nie do końca. Pociąg to: IEC 144 "Hańcza"
Bagaż także jest zaopiekowany bo na taką wyprawę to plecaki mamy większe niż normalnie, a bilety...?
No były! Tak, z czwartku na piątek, o 17:30. Były!
Przemiła Pani w kasie mówi: "dwa na jutro do Warszawy na 4:50 z dwoma rowerami, no będą jeszcze"
Tutaj Wam powiem, że brak super-szczegółowo zaplanowanej trasy, taki spontan odbije nam się trochę czkawką w trasie:P
W sumie to będzie powodem przejazdu w wariancie czarnym... no ale znowu nie uprzedzajmy faktów, dajcie się ponieść opowieści
Trzeba się spróbować wyspać (uda się całe 4h...), spakować, nie ma czasu na bardzo dokładne planowanie - mamy plan taki "z grubsza", a Basia dodaje do tego planu kilka "punktów" do zobaczenia w Warszawie, bo przecież lata nie byliśmy tak aby zwiedzać stolicę... co może pójść nie tak, skoro czeka nas bardzo duża droga, a czasu będzie mało? :D :D :D
Jestem podniecony jak dziecko! Pierwszy raz cieszę się na wyjazd do Warszawy. Nie przepadam za naszą stolicą i nie chodzi mi o samo miasto, ale o ruch - dla mnie bycie kierowcą w W-wie to jest sport ekstremalny...
Do stolicy jeździłem głównie służbowo, więc to także nie pomaga... bo kiedy w rolach jakie sobie w pracy wybrałem jeździ się w delegacje? Po zjeby - to na pewno, rozwiązywać nierozwiązywalne przypadki - owszem, negocjować nie-wy-negocjowywalne - ano!, zapobiegać nieuniknionym wojnom i eskalacjom - no ba!
Tak więc jak mam jechać do Warszawy, to wiedzcie że "dobrze, to już było"... a dziś to się cieszę jak dziecko, że jedziemy. To jest trochę niedorzeczne, ale i bardzo miłe zarazem.
Budzik ustawiamy na 3:00 w nocy, a plecaki upchany do granic możliwości (samych map mamy pięć: Płd Okolice Way, Ziemię Radomską, Góry Świętokrzyskie, Ponidzie oraz Okolice Krakowa, a na takie wyprawy bierzemy wszystko - nawet drugi zestaw ubrań, jakbyśmy gdzieś przemokli i mówię tutaj w zasadzie o pełnym outfit'cie, nie mówiąc już o zapasach wody i jedzenia czy powerbank'ach, itp ) .
"Hańcza" rusza z Kraków - Głowny o 4:55, a ja mam ochotę powiedzieć nieśmiertelne "Here we go again".
"Jedzie pociąg z daleka,
na nikogo nie czeka,
konduktorze łaskawy..."
BYLE DO WARSZAWY :D :D :D (parafraza Ryśka - TUTAJ)
Niemniej wstępny plan zakładał:
- lasy Otwocka (główny czerwony szlak plus szlaki pomocnicze, a na koniec ruiny szpitala psychiatrycznego)
- potem żółtym i niebieskim szlakami dalej przez lasy na Osiek i Garwolin (może przy okazji ruiny "Szubienicy")
- poniżej jest prom Świerże Górne - Antionówka i wypadniemy w sercu Puszczy Kozienickiej
Ogólnie to mosty są problemem... na Wiśle mamy prawdziwy deficyt mostów poza miastami. Warszawa ma kilka, potem Góra Kalwaria, a potem dopiero Dęblin... no żesz.
Jak się spóźnimy na prom w Świerżach, a ostatni jest o 19:00 to wydłużymy wyprawę o jakieś 70 km... mamy 30 km do Dęblina, a potem powrót na "track" - owszem jakoś po skosie, ale na bidę wydłuży to przejazd o 70 km, jak nie więcej...
Hmmm 19:00... a do Świerży jest jakieś 80 km. Będziemy w Warszawie o 8:30... zdążymy lecąc lasami? Hmm... w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie więc jakiś tam awaryjny plan mam. W sumie to nawet 3 takie plany... w tym ten nieszczęsny Dęblin, ale to jest upośledzony plan ratunkowy. Betonowe koło ratunkowe...
Szkodnik dodaje do listy atrakcji warszawskie miejscówki: Łazienki, parki, Syrenkę, stadion narodowy, itp... przecież to zajmie kilka minut, prawda :D ?
Już chyba wyczuwacie do czego zmierzam... tak, do katastrofy czasowej :D
Na razie jest jednak 8:30 i jesteśmy w W-awie. Na dworcu od razu spotkanie - wpadamy na "rajdową Izę", perfect timing jak to mówią. Chwila pogawędki i ruszamy w miasto. A ja zaczynam czuć "kotwicę" na mózgu - Warszawa, Warszawa, Warszawa... przypominają mi się chyba wszystkie piosenki dotyczące Warszawy. Cały dzień będę coś nucił - jechał i nucił.
"Na Jasnej, Kruczej i na Pańskiej
trąbi o tym sto aut...
… Prostak czy graf, z nami się baw
Z nami się baw I nie szczędź braw
Czego pan śpi, Obudź się i
My damy ci!
Revue
Cała Warszawa zobaczyć musi to
Jeszcze niejeden raz
Cała Warszawa zawoła nam Hallo
To zachwyciło nas..." (całość TUTAJ)
Jak ktoś nie umie, to niech po prostu drze ryja - permission granted :D
"W moich snach wciąż Warszawa,
pełna ulic, placów, drzew,
rzadko słyszysz tu brawa,
częściej to drwiący śmiech..." (całość TUTAJ)
"Wielu zbrojnych tędy przeszło,
Sporo się przelało łez,
Lecz wracali tu z orkiestrą,
Bo zwycięstwo jedno jest... (...)
Jeszcze kurz nie opadł z drogi,
Jeszcze się czerwieni mak,
a już wpisał czas w historię
Tyle nowych dni i dat.
Wszystkie znane i wciąż bliskie,
Bo dotyczą przecież nas.
I tej NUTY CHOPINOWSKIEJ,
Która w sercach gra... (całość TUTAJ)
"Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt
Już dziś wyruszaj ze mną tam
Zobaczysz jak przywita pięknie nas
Warszawski dzień..." (całość TUTAJ)
"Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje,
to kocham to miasto zmęczone jak ja,
gdzie H*** i Stalin zrobili co swoje,
gdzie wiosna spaliną oddycha..." (całość, TUTAJ ale bez "pełnego Adolfa" bo różnie dzisiaj algorytmy mogą to zinterpretować i będzie chryja :P)
"Jesteśmy z tamtej strony Wisły, z naprzciwka
mamy swój fason i swój własny fason
Gdy nam na wódkę brak lubimy popić piwka
W tem nie dorówna nam warszawski żaden łyk
Rzuć Bracie blagę i chodź na Pragę -
weź grubę lagę, melonik tyż
zobaczysz plagie dziewczynki nagie
każda na wagę ma to co wisz" (całość TUTAJ)
"Siekiera, motyka, piłka, deska,
To ulica Skaryszewska.
Siekiera motyka i dwie deski,
Już jesteśmy na Skaryszewskiej. (chodzi o "obóz przejściowy" z łapanek TUTAJ... dziś nazywamy to obozami "filtracyjnymi")
Siekiera, motyka, piłka, alasz.
Przegrał wojnę głupi malarz.
Siekiera, motyka, piłka nóż.
Przegrał wojnę już, już, już" (na zdjęciu pomnik w Parku SKARYSZEWSKIM) - całość TUTAJ
MAPA NUMER 1 - szturmując południowe rubieże stołecznego miasta
Nie podnosimy na razie alarmu, nadal jest piątkowe przedpołudnie, ale gdzieś tam w głowie mi się kołacze... PROM JEST DO 19:00. Hmm.... To tylko 80 km, chyba że znowu czegoś nie doszacowałem... zdążymy?
Czerwony szlak prowadzi nas przez Las Króla Jana III Sobieskiego i Mazowiecki Park Krajobrazowy. Czasem łapiemy także szlak żółty i niebieski rowerowy. Koła się kręcą, a my tak jakoś mocno zygzakiem po tych pisakowych kniejach... piasek także nam bardzo średniej nie poprawia. A jest jeszcze upał... koszmarny. Masakra, zrobiło się 36 stopni... jest naprawdę gorąco.
Pot zalewa nam oczy gdy walczymy z piaskami sosnowych lasów. Wolno to idzie... za wolno. O wiele za wolno, aby zdążyć na prom ale docieramy także do fajnych miejsc - tych które mieliśmy zaplanowane: Góra Lotników oraz ruiny szpitala psychiatrycznego pod Otwockiem.
Niemniej, lecenie lasem przez piach, a szosówką po asfalcie to jest różnica - nie narzekam, stwierdzam fakt. My woliny na full'ach... ale ma to też swoje konsekwencje.
Na razie zdjęcia - lasy Otwocka -->
30 km dojazdu na START było :D
Kierujemy się na Radość? ZAWSZE :D
Tutaj piasku tylko znikoma ilość... takich miejsc będzie jednak mniej niż więcej :P
MTB !!!
"A tych, co pozostali, trwoga nie przenika,
Radość skrzydła nam rozwija, nie przeraża z śmigieł krzyż.
Nigdy nie ścichnie w dali mocny głos silnika.
“Lecieć, a nie dać się mijać” - zawsze wzwyż..." --->
"...Jak równo silnik gra, jak śmiało śmigło tnie!
Już ginie pośród chmur najśmielszych orłów niebotyczny ślad,
Nie straszny mrok i mgła, nie straszny wiatr, co dmie,
Jesteśmy od Ikara mędrsi O tysiące lat!... --->
"...a jeśli z nas
Ktoś padnie śród szaleńczych jazd ,
Czerwieńszy będzie kwadrat,
Nasz lotniczy znak,
Znów pełny gaz!
Bo cóż, że spada któraś z gwiazd,
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..." (całość TUTAJ)
"Upiorne ruiny żydowskiego szpitala psychiatrycznego z początku XX wieku, gdzie podczas II wojny światowej miała miejsce masakra."
Powie także: "otwarte cała dobę"... a nie tak jak prom. Historię tego miejsca możecie przeczytać TUTAJ oraz także TUTAJ. Nie wiem jak tam z waszą wiarą w duchy, ale nazywają to miejsce jednym z najbardziej nawiedzonych w naszym kraju... a nawet jeśli w duchy nie wierzycie, to warto wierzyć w historię i jej opowieści.
Chciałbym tutaj zacytować pewien wiersz, ale nie znam go na pamięć... a widziałem go tylko raz. Zrobił na mnie duże wrażenie, dlatego fragmentarycznie go zapamiętałem (acz cytat może nie być idealnie wierny oryginałowi). Był to wiersz o żydowskim szewcu, a dokładniej o "butach, które go odwiedzały". W każdej zwrotce przychodziły do niego inne buty, które wiersz opisywał, aż
"...pewnego dnia, usłyszał tupot butów
pełnych butnej, tępej siły,
butów, które .... [nie pamiętam niestety... ]
i te buty go zabiły..."
Jedną z pacjentek murów tego zakładu była także matka Juliana Tuwim, która potem została zamordowana przy likwidacji otwockiego getta (na terenie którego znajdował się szpital).
"Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy myślała o mnie,
Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy tęskniła do mnie..." --->
"Przestrzelił świat matczyny:
Dwie pieszczotliwe zgłoski,
Trupa z okna wyrzucił
Na święty bruk otwocki..." ---> (całość to wiersz Tuwima, znajdziecie sobie)
"Ja chciałbym tak zawsze biec pod wiatr
Nie liczyć dni, ciągle zmieniać twarz
Sprawić by czas wciąż omijał mnie
Wszystko to już dziś nie liczy się...
Bo jesteś TY,
wciąż przy mnie budzisz się,
Bo jesteś TY
i wciąż czuję, że
Bo jesteś TY
cóż więcej mógłbym chcieć..." (całość TUTAJ)
Nie uda nam się wyPROMOWAĆ naszego rozwiązania, ale przynajmniej załapiemy się na jakąś inną PROM-opcje :P
Niestety obie sprawią, że ominiemy "duże, zielone" od Otwocka do Garwolina. Zachodnia część Wisly - przynajmniej z mapy - nie wygląda tak fajnie jak wschodnia, ale nie ma za bardzo wyboru. Jak się nie zdecydujemy, to najatrakcyjniej to będzie wyglądać Dęblin.. z braku innych opcji. Wiecie jak to bywa, kiedy macie ochotę, a opcji jest mało... atrakcyjność niektórych jednostek niebezpiecznie wzrasta. A mówiąc o "jednostkach", to Dęblin... wywaliliśmy tam z "chłopakami" 700 sztuk amunicji w 2022. Tak, przeterminowała się i trzeba było ją wywalić :P, czego nie rozumiesz :P
Niemniej Dęblin to jednak dzisiaj (lub jutro - pamiętajcie, że to nadal dużo kilometrów...) najgorsza opcja. Czekać na pierwszy kurs w sobotę w Świerżach (6:00)... hm, zakładamy że o 6-stej rano to będziemy dużo dalej... chociaż patrząc na nasze tempo, to nie jest to do końca pewne. Sami widzicie, dużo opcji - trzeba się na coś zdecydować.
Wybieramy PROM, bo jest bliżej niż most. Ten tutaj działa do 20:00, a jest zaraz za Otwockiem. Na ten zdążymy :P
Kierunek Karczew i poddajemy się PROM'ocji :D
W oczekiwaniu na upragnioną promocję !!!
Promujemy się :D
No! To rozumiem!
Inspekcja owoców w Dolinie Czerska. Głowny inspektor sanitarny: Pani Wywerna :P
- zaliczymy świetną cukiernię (ah eklery...szkoda tylko, że nadal jest 36 stopni i podają je w płynie...) Góra Kalwaria
- sady, sady, sady... po prostu piękne drogi przez niekończące się sady. Dolina Czerska. Jabłonki, jabłonki, jabłonki...
- zamek w Czersku (duży, fajny zamek, gdzie mają JAJO WYWERNY - info TUTAJ)
Bałem się, że skończy się na długim przelocie bez atrakcji, a tutaj bardzo pozytywnie zaskoczyła nas ta strona Wisły.
Rycerz na schwał, na koniu w cwał,
w dzień jasny i noc bladą...
przedsiębiorcą się zwał
i handlował jajami Wywerny pod ladą :D
Wchodzimy na zamek - dostaliśmy zniżkę na bilety (dla rowerzystów są zniżki - serio!!! Kapitalne!)
Ale by z tego była jajecznica :D
WidnoKRĄG :D
Żadna praca nie hańbi - każą straszyć to straszy :D
Sprawdzamy czy będzie z czego SOKI TŁOCZYĆ czyli przez sady Doliny Czerwska :)
Ostry ma Pani makijaż, Panno Moo :)
WARKA - Uznany smak... frustracji. Prawdziwa nawałnica zniechęcenia...
Pojechaliśmy Warszawę, a nie Tatry bo miało nie padać, tak? Miało być pięknie i wszystkie prognozy tak pokazywały... do czasu kupienia biletów na pociąg. Wtedy się zmieniły.
Miały być lasy Garwolina, ale słabo nam idzie z tempem i trzeba było plany awaryjne wdrażać - owszem udało się skorygować przejazd dość ładnym terenem, ale zaraz będzie zachód słońca, a my jesteśmy między Górą Kalwarią a Warką. W takim tempie, to my do Krakowa nie dotrzemy do środy... Plan mówił: noc z soboty na niedzielę. Rzeczywistość mówi, że - jak tak dalej pójdzie - to sobotę zaczniemy nadal w Mazowieckiem... K***A
Cały dzień było 36 stopni... jesteśmy przepoceni (tak, tak, śmierdzący i ubrudzeni pyłem z drogi...). Do tego na granicy udaru, bo nam dogrzało konkretnie, zwłaszcza że ostatnie kilometry, dużo ostatnich kilometrów, to nie było "grama" cienia.
Jesteśmy kilkanaście kilometrów przed Warką, a tu nagle czarne niebo i widać, że zaraz walnie deszczem... i to nie będzie zwykła burza. Widać, że jebnie srogo. Grzmi i błyska, a niebo jest "czarne jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat - STĄD). Szukamy jakiegoś schronienia, ale tutaj mają open-space'y ciągnące się hektarami w tych sadach. Niebo wysyła nam ostrzegawcze sygnały "nie będę czekać wiecznie". Szukamy intensywnie i udaje się dorwać wiatę nad stawem. Wjeżdżamy pod nią i dosłownie 10 sekund później - nie przesadzam, to nie jest metafora - to było 10 sekund, może 5 !!! zaczyna padać. Cieszymy się, że się udało! Mamy wiatę, nie zmokniemy, hurrra.... i wtedy rozpętuje się nawałnica. Wiatr urywa łeb, łamie gałęzie, rzuca samochodami... no to byłoby wszystko spoko, ale wiatr sprawia że deszcz pada poziomo (zacina). Wiata słabo nas chroni, w kilka chwil jesteśmy przemoczeni. Tzn. wiecie bez wiaty to byłby maskara, ona zawsze tam jakoś chroni, ale burza nawala tak, że i tak nas przemoczy mimo schronienia.
Obok wiaty jest murowany kibelek. Niestety dostrzegliśmy go z opóźnieniem, kiedy deszcz już wtargnął nam pod wiatę... zostawiamy pod wiatą rowery i chowamy się w kiblu (pasuje Wam, jak za starych czasów z podstawówki...). Jest tylko jeden problem... do kibelka woda dostaje się drzwiami, ścianami i dachem... po kilku chwilach stoimy w wodzie... robi się jej po kostki... zajebiście, utoniemy w kiblu... chce włączyć światło (bo siedzimy po ciemku), ale w świetle latarki dostrzegam taki obrazek... serio
Prądu chyba dzisiaj nie będzie... jesteśmy przemoczeni, a temperatura spadła naprawdę sporo. Tymczasem deszcz rozhulał się na dobre i "radar burz" mówi: "to chwile potrwa". Chwila liczona będzie w godzinach... co na pewno poprawi nasz wynik czasowy. Siedzimy, co było robić... leje tak, że nie sposób wyjść. Kiblujemy... czaicie bazę, prawda? KIBLUJEMY...
Gdy burza przejdzie (burza w znaczeniu pioruny, nie deszcz) wracamy pod wiatę i czekamy na lepsze czasy. Błyskawice poszły napierdalać gdzieś indziej, ale leje nieprzerwanie... godzinę, dwie, trzy... fajnie...ekstra...
Jesteśmy przemoczeni i naprawdę zrobiło się nam zimo - owszem, mamy drugi zestaw ciuchów, ale jako że od czasu do czasu coś nadal "zawieje" pod wiatę, to pasowałby się przebrać jak już będzie po - aby nie przemoczyć drugiego zestawu. Robi się naprawdę zimno, zaczyna nas telepać, naprawdę mocno telepać...
Jak to dziś mówią? Wyjdź poza swoją strefę komfortu, poczuj prawdzie życie... k***a, dawno jestem poza swoją strefą komfortu, mam dreszcze. Przegrzany przez cały dzień upiornym słońcem, teraz zamarzam... a nowe dostawy zimnej wody rusz co rusz odwiedzają nas pod wiatą (srogie podmuchy wiatru).
Jakby to powiedziała Magda "idzie nam dziś jak k**wie w deszcz...". Dosłownie. W DESZCZ. A miało nie padać... skoro już i tak siedzimy pod wiatą, to mogliśmy siedzieć pod wiatą w Tatrach. Jesteśmy tutaj bo miało nie padać... mamy piątkowy wieczór, a jesteśmy "trochę" za Górą Kalwarią, gdzie tam do Krakowa, wrócimy chyba w środę... jest nam bardzo zimno i jesteśmy przemoczeni, a radar burz pokazuje, że postój będzie długi... dramat, żałość i sromota...
Psychicznie dojechało nas to jak jakiś dres, który dojeżdża dzieciaki pod szkołą o 50 groszy na szluga... kompletnie nam się już od-nie-chciało...zaczynamy realnie rozważać zejście z trasy.
Sprawdzamy opcje... i po raz kolejny okazuje się, że bezradność i brak alternatyw bardzo ułatwiają decyzję :P :P :P
- można zjechać do Warki na dworzec i poczekać kilkanaście godzin na najbliższy pociąg (z rowerami, więc 9h do Krakowa i 4 przesiadki...)
- można złapać nocleg w Warce, a rano wstać i... być w Warce (9h drogi i 4 przesiadki...)
- można złapać pociąg z Warki do Radomia (tylko kilka godzin czekania, a potem czekać w Radomiu na kolejny pociąg...)
- można po kogoś zadzwonić, to tylko 3h drogi nocą po nas... i potem powrót do Krakowa.
No możemy powiedzieć "schodzimy z trasy" i co się zmieni... nadal będzie nam zimno, gdzieś pod wiatą nad stawem w Przylocie (kilka kilometrów przed Warką).
Mówię Wam, brak alternatyw bardzo wspomaga procesy decyzyjne...
Musimy jakoś odzyskać komfort termiczny (przebrać się planujemy później - nadal... mimo wszystko). Wyciągamy nasze folie NRC. Zwykle chronią nas przed 5G, ale tym razem chronić będą przed zimnem... pierwsza folia leci na blat stołu (izolacja od "dołu"). Kurtki na grzbiet, a drugą folią cali się owijamy i idziemy spać...
Deszcz nadal pada, a pod wiatą leżą zawinięte sreberka/złotka...
Nadupia... srogo nadupia...
Pasuje Wam, nasza wiata miała oświetlenie :) Klasa :)
Wiata z oświetleniem, molo, grill - lokalna społeczność naprawdę kocha swój staw (i ja to naprawdę szanuję - wiata nas naprawdę poratowała).
MAPA NUMER 2 - Prowadząc ofensywę w głąb Ziemi Radomskiej
Przynajmniej deszcz przestał padać.. .jest koło 22:30. Chcieliśmy się trochę przespać, ale zapowiada się że ekipa z samochodu zrobi sobie imprezę na molo. Deszcz przestał padać, więc ruszyli nad swój ukochany staw. No nic, trzeba się zbierać zatem. Przebieramy się w suchy zestaw - ten przemoczony do worka i do plecaka (niech gnije :P :P :P). Robi się trochę lepiej bo w suchych ciuchach humor od razu się poprawia. Niemniej czas, 22:30 - myśleliśmy że o tej godzinie to będziemy w połowie Świętokrzyskiego... a mamy nadal "w ch**j" czyli dość daleko do Radomia... no nic, trudno. Jedziemy.
Noc mimo wszystko będzie ciepła - burza już przeszła. Nawet przyjemnie ciepła, a nie jak za dnia 36 stopni. Leję w paszczu pierwszy z 4 magicznych eliksirów - KOFEINĘ i czuję, że oczka mi się otwierają (polecam ten iście Diablo'wy POTION OF REJUVENATION). "Matka wie, że ćpiesz" - no pewnie, wszyscy w rodzinie lubimy "kofeinki" :D
Odpalamy lampki i ruszamy w noc. Coś tam jeszcze pokapuje, ale mamy nadzieję, że to jakieś tam ostatki deszczu. Nie mamy trzeciego zestawu na przebranie, a raczej skoro tu była wiata, to kolejna nie będzie za rogiem (gdyby nagle znowu zło się rozhulało...)
Kierunek Puszcza Kozienicka, w której byliśmy do tej pory tylko raz (tutaj). Naszym celem są Studzianki Pancerne i pomnik czołgu - w podlinkowanym wpisie znajdziecie więcej info, a przede wszystkim polecam merytoryczny komentarz któregoś z czytelników bloga. Jest noc, nie ma upału, jedzie się dobrze - lecimy zatem "przelotem". Odpalamy kopyto i pożeramy kolejne kilometry. Mgły i księżyc, księżyc i mgły, a my lecimy przez noc. Być suchym, niby tak mało a tak wiele.
Wpadamy do Studzianek i przy pomniku czołgu jemy kolację. Jest przed 1:00 w nocy. Połowa naszych znajomych pewnie na jakieś imprezie, a my siedzimy pod czołgiem w Puszczy Kozienickiej i wsuwamy bułeczki. Dobrze znowu Cię widzieć, Numerze 217 :)
Przy kolacji pozwalamy sobie na pewne refleksje... jesteśmy w Studziankach Pancernych, tak?
Google mówi: Warszawa - Studzianki, około 80 km.
Nasz licznik: 140 km...
Prawie dwa razy więcej... wygląda na to, że mocno jeździmy po mapie wschód - zachód, zamiast jechać na południe (Warszawa i początkowe 30 km było idealnym przykładem).
Jak nie zmienimy tej tendencji, to wrócimy do Krakowa na środę, a zamiast 350 km będziemy mieć z pyńcet... no dobra, może się uda na wtorek. O wiem, dojadę wprost na Chief Review...
Już widzę jak to będzie wyglądać:
- Jak wyglądają metryki, ile Wam jeszcze zostało do przeprocesowania?
- 486 kilome...eee wymagań
- Jak? Przecież było mniej. Koło 350. A co to za liczba... z dupy
- Z dupy.. oj z dupy
- Ty się dobrze czujesz?
- Tak... tylko, chciałbym się przewrócić... złożyć wniosek formalny?
W blasku księżyca...
Wieś, która w 1969 otrzymała dopisek "PANCERNE" na pamiątkę największej, "polskiej" bitwy pancernej.
"Flers–Courcelette showed the way, evolution leading to El-Alamein until today
We're the first ones into the fray (...)
From the Mark 1's introduction to the beast known as the Leopard
With our Chieftains and Centurions, our frontline has been tempered
From the fields of Prokhorovka, to the shores of Overlord
The beginning of the victory, Shermans rolling on to Sword..." (jak kocham Siły Powietrzne to rozumiem, naprawdę rozumiem miłość do tych pancernych bestii - całość TUTAJ).
"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (chyba już wiecie, nieraz przytaczałem te słowa)
Wstaje nowy dzień...
Gdzieś w Puszczy Kozienickiej...
Nie jest Wam przypadkiem...
Przez Puszczę - kierunek Radom
"To most people, the sky is the limit. To those who love aviation, the sky is home"
Byliśmy tam wtedy... to była czarna seria lotnictwa. Najpierw wypadek Grupy Żelazny na Air Show Radom 2007 (gdzie zginął założyciel grupy - płk pilot Lech Marchlewski)... a miał to być ostatni, pożegnalny, kończący karierę lot... a potem AirShow 2009, gdzie roztrzaskał się białoruski SU-27. Śledztwo wykazało błąd pilota, a trochę nieoficjalnie w Siłach Powietrznych mówi się, że po treningu przed pokazem piloci dostali od swoich dowódców bardzo brutalną "zjebę", że ich pokaz jest żenujący i mają zrobić go mocniej, agresywniej... nie wiem czy to nie "miejska legenda", ale raport z katastrofy jest jednoznaczny "błąd pilota".
Piloci wykonywali pętlę i powiem Wam, że już wtedy źle to wyglądało - duża prędkość, mała wysokość... wyglądało jakby miał się nie wyrobić z tzw. "wyrównaniem" przed ziemią. Wstrzymaliśmy oddech gdy maszyna zeszła bardzo nisko... pierwsza myśl "rozbił się" - samolot zniknął za ścianą lasu (więc sami możecie sobie wyobrazić jak nisko to było). Rozbił się... ale nie ma dymu, nie ma eksplozji. Mijają sekundy, a tu nic... czyżby dał radę? Niewiarygodne, ale Mu się udało!
I wtedy słup dymu... wtedy bardzo mocno odczułem relatywistyczne postrzeganie czasu. Coś co wydawało mi się godzinami, to były sekundy...
Su-27 uderzył ogonem w ziemię i rył po glebie... 2009 to były inne czasy niż mamy obecnie z Białorusią, więc postrzeganie tej tragedii było także zupełnie inne.
Od tego czasu byliśmy na wielu AirShow'ach w Radomiu, ale nigdy nie udało się podjechać pod pomnik katastrofy (znajduje się poza lotniskiem).
Pomnik w kształcie SU-27 - pięknie
Nasze zdjęcia tej maszyny z AirShow Radom 2009
Jedziemy sobie wzdłuż lotniska i co widzę, stoją AN'y. Haha, nieśmiertelne Antki. Możemy mieć i Herculesy, ale AN'y będą zawsze - tak jak ukochany Jana Hoffmana "RWD-5".
I znowu zaczynam śpiewać:
"Od wieży lotniska zachodni wieje wiatr
Na niebie rozbłysły rakiety
W stalowym rumaku otwiera się właz
i widać czerwone berety
Że skakać nam trzeba - nie bajka, co cóż
na pasach AN'y czekają
zabieraj więc bracie spadochron i nóż
koledzy w samolot wsiadają
Silniki zawyły i AN się wzniósł
i już wysokości nabiera
żołnierze się wszyscy do skoku szykują
dowódca nam sam właz otwiera... (...)
...a w dali lotniska AN'y startują
i między chmurami szybują" (całość TUTAJ)
Trzeba jednak skorzystać ze słońca... i tak przyda nam się zjeść jakieś śniadanie. Zwłaszcza, że dorywamy drożdżówko-wóz, który jeździ po okolicznych wioskach.
Zaopatrujemy się i robimy śniadanie mistrzów w lesie. W tym samym czasie, wszystkie przemoczone ciuchy lądują na leśnych instalacjach. Dziś jest chłodniej, nie 36 a tylko 35... więc "pranie" wyschnie w 20 min. Morale znowu w górę, bo znowu będzie suchy zapas, jakby nas znowu coś dorwało. Ja nie mówię, że świeże i pachnące (bo wczorajsze), ale suche... zrozumie kto kiedykolwiek zamarzał w przemoczonych ciuchach w górach... lub okopach. Suche! To najważniejsze.
Suszymy "pranie" :D
MAPA NR 3 - Zdobywając góry Świętego Krzyża...
Jest południe w sobotę, a my wyjechaliśmy z mazowieckiego... ostro. Pojawia się u nas niesamowite uczucie. Przecież do domu mamy po prostu... no nie czarujmy się - w ch*j.
Ale mimo to cieszymy patelnię - świętokrzyskie, to już blisko. Mazowieckie było daleko, ale świętokrzyskie - ile tu wycieczek było, to rzut beretem od domu.
Powiem, że mam tak samo z A4-ką, jak wracamy z jakiś dalekich wypraw to "O! Wrocław! To już prawie w domu" :D
Do Kielc mamy jeszcze gruby odcinek, ale umysł już spokojny, bo świętokrzyskie czyli blisko... kosmos to jest co ten umysł potrafi wykombinować. Niezły fikoł :D
"Wstęgą szos..." --->
...miedzą pól złoconych... --->
...krętą ścieżką poprzez las... --->
...po ten kwiat, po ten kwiat - czerwony
skoro przyszedł na to czas..." (całość TUTAJ)
Wąchock za dnia, więc wjeżdżamy asfaltem :D
Wąchocka pogodynka :)
Nadal trzeba jednak uważać na wiry :P
Lasy są tu pełne historii...
Powiedziałbym, że bierzemy szturmem... ale nie. Mozolny i długi podjazd... a nadal mamy 35 stopni... masakra.
To nie koniec atrakcji - przełęcz pod Radostową czyli Pasmo Lubrzanki po Masłowem... Radostowa to chyba najdziksza góra z Gór Świętokrzyskich. Niesamowita jest!
W kolejce czekają już Grupa Otrocza, Pasmo Daleszyckie i Grzbiet Szczecniański...
Ufff... to bolało, naprawdę bolało. Jak kochamy pagóry, to jednak jak jedziecie z Warszawy, to to będzie boleć.
Co tu dużo mówić, mijamy Świętokrzyski Park Narodowy i Kielce, więc chyba już blisko, prawda?
Miało być blisko :P
Dzień dobry!
Świętokrzyskie style, BABA JAGA więc muszę, po prostu muszę hahahaha - śpiewamy i nie ma, że k***a, nie! Drzeć ryja razem ze mną:D
"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki? (och tak)
Gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki.
Choć wołali - "Baba Jaga", nie wierzyłem w to,
bo z Twych oczu sama dobroć płynie, a nie zło.
Gdy patrzyłaś na mnie czule, już wiedziałaś,
swoim czarem, swą urodą, mnie spętałaś. (tak?)
Kiedy szedłem wolnym krokiem, między drzewa,
pomyślałem, chyba Tobie coś zaśpiewam.
Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież, dawno zapomniałem.
Teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę,
to dla Ciebie miła, nucę tą piosenkę.
To dla Ciebie tylko, nucę tą piosenkę" (całość TUTAJ)
MAPA NR 4 - Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, na Ponidzie wędrowałem :D
Zachód słońca dzisiaj - jest, po prostu jest... w przeciwieństwie do wczoraj, kiedy nadupiało złem. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni - zaczyna się druga noc. Jest ciężko, ale idzie! Już Ponidzie, już niedaleko.... tak, tak sobie to tłumaczymy. Fikoły emocjonalno-psychiczne...
Forsując Czarną Nidę :)
Hydro obiekty na Czarnej Nidzie :)
"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..." (całość TUTAJ)
Jakby to powiedział Pan Tadeusz "Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy, kkrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, u góry błękitnawy, na zachód różany..."
Powiedziałbym, że Pan Tadeusz ma rację :D
"Siedzieliśmy pod jodłą i dobrze nam się wiodło..." (parafraza TEGO)
A było to tak... noc widzie nas przez Ponidzie. Odliczamy... byle dotrzeć do Wiślicy i tam wskoczyć na Velo. Znamy je (tutaj) więc umysł już oswojony. To już będzie chwila, to już blisko. Nieważne, że to Velo ma ponad 50 km do Proszowic. Znamy, więc oswojone - to blisko :)
Ale na razie wpadamy do Chmielnika przywitać się z Gąską :)
Zaskoczyła mnie historia tej miejscowości i jej powiązania z gęsiami. Niesamowite - warto poszukać i poczytać :)
Po Chmielniku droga widzie na Busko Zdrój... ale SLEEPMONSTER jest koszmarny. Oczy nam się zamykają... eliksiry pomagają tylko na chwilę. Muli nas masakrycznie. Chcemy dotrzeć w okolice Buska bo tam są dwie mega wypaśne wiaty na lokalnym Velo rowerowym. Tam się prześpimy, tam oszukamy organizm krótkim snem... bez tego się nie obejdzie, bo zasypiamy kręcąc. Droga do wiaty trwa wieczność i połowy nie pamiętam, bo jadę na automacie. Szkodnik też... byle dotrwać.
Dojeżdżamy i okazuje się, że w pierwszej wiacie jest... gniazdo szerszeni. Nie są zachwycone światłem naszych czołówek. Uciekamy do drugiej wiaty, a tam... większe gniazdo szerszeni. Grubo... tutaj nie pośpimy, ale bez tego nie damy rady. Odcina nas... ruszamy zatem pod tzw. SOSNĘ NA SZCZUDŁACH. Nie ma tu niestety ławek i stołów jak pod wiatą... ale w sumie piasku jest tutaj jak na plaży. Gleba w piach i śpimy na ziemi. Jak jesteście wykończeni to nie będziecie wybrzydzać... piach jest suchy, ciepły i miękki. Owszem ja jestem trochę jak Anakin i nie lubię piasku, ale nie mamy siły wybrzydzać - TUTAJ macie kosmiczne nawiązania do "I hate sand", kocham tekst tej piosenki :D
Tak jak pisałem, gleba w piach i chrapiesz. Godzinka, może półtorej... byle tylko oszukać sleepmonstera.
No i udało się... wstaje się ciężko, ale shot z eliksiru, chwila snu i znowu kontaktuję. Może nie jestem obecnie najostrzejszą kredką w piórniku, ale kontaktuję na tyle aby jechać.
Przed samą Wiślicą... coś koło 2:00 w nocy wbijamy na stację benzynową uzupełnić plecaki.
Pan za ladą lustruje mnie wzrokiem... wiem, wiem, źle wyglądam. Spałem na ziemi, w piachu, jestem przepocony, z zaciekami.
Pan mnie pyta: "czy wszystko w porządku" i wskazuje na moje ubranie...
Ja mówię: "tak... dopiero dziś mam pranie"
Na pewno widzieliście kiedyś taką scenę - na przykład TUTAJ.
Gąska :)
Nasza sypialnia :)
Na już znanym na Velo.
Velo przed świtem :)
Nadal przed świtem :)
Bez kitu... mam wrażenie, że prawie jesteśmy w domu... znam te drogi.. znam te drogi.
Znowu drę ryja... pusto, łąki i pola, mogę bezkarnie drzeć ryja.
Tylko Szkodnik prosi o litość, aby nie śpiewał... ale cóż, to silniejsze ode mnie, chce mi się wyć
"Country roads, take me home
To the place I belong
Eastern Velo
Bike Lane Mama
Take me home
Country roads..." (drobna parafraza TEGO)
Coś czuję, że będzie dzisiaj wynik ponad 400 - wszystko mi to mówi, po prostu wszystko :D
Rammstein'a "Sonne" bym podlinkował, ale robiłem to w relacji z Piekielnego więc może polecę klasyką... TUTAJ
Wszystko pięknie, ale to co siedzi na liściu gryzie... a tego jest tu DUŻO !!!
Tunel i mostek :)
MAPA NR 5 - Kraków. Pora postawić kreseczkę nad "o".
Velo kończy się w Proszowicach - stamtąd ruszamy na południe, złapać Wiślaną Trasę Rowerową (WTR), która doprowadzi nas pod Wawel, do smoka.
Tak Szkodnik, zabierz mnie do Smoka. Uwielbiam Smoki :D
Gdy ciśniemy Velem na Krakow, mijamy zawodników maratony Wisła 1200 (od źródeł na Baraniej Górze do ujścia do Bałtyku)... 1200 km.
To jest niesamowite - lekcja pokory. Wracamy mając przejechane prawie 500 km, jesteśmy wykończeni, zmieleni, sponiewierani, wybatożeni i wytarmoszeni... ale w sercu gdzieś tam czujemy się dumni i wtedy mija nas gość, który leci WIĘCEJ niż dwa razy dłuższą trasę. Czyli nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy słabi :D
Jak w wojsku... chuj**wo ale stabilnie. No ale przynajmniej było fajnie :D
Lubimy to miejsce :)
Pkt kontrolny "Koniec ścieżki" :D
Wiślana Trasa Rowerowa czyli końcówka
BYŁ OGIEŃ !!!
Co teraz? Jak masz teraz plan?
Planuję... PRZEWRÓCIĆ SIĘ :)
Nasza wyprawa w pięciu obrazkach :)
Nasz wyprawa na jednym obrazku :D
Nasza wyprawa w kilku liczbach... tak, Kinga ma rację. Zawsze nie-do-szacowujemy wycieczek o 1/3.
Miało być 40h i 330 km... coś nie poszło :)
Ale i tak było fajnie!
Kategoria SFA, Wycieczka
Vihorlat i Morskie Oko... w huku artylerii
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Vihorlat był jednym z naszych głównych celów drugiego tygodnia urlopu, spędzanego gdzieś na styku Beskidu Niskiego i Bieszczad (ze sporą ilością wypadów na Słowację czyli w ichni Narodny Park Poloniny oraz jego okolice). Wyholrackie Wierchy to bardzo dzikie pasmo górskie, które w połowie jest także ogromny poligonem wojskowym. Do niedawna nie było tutaj nawet szlaków, ale w 2022 Ministerstwo Obrony Narodowej Słowacji udostępniło te tereny w celach turystycznych. Tzn. udostępniło częściowo bo poligon nadal działa, ale o tym zaraz.
Wyznaczono tutaj nawet czerwony szlak na najwyższy szczyt Vihorlat, ale cały obszar podzielono na dwie sekcje: tą z całkowitym i permanentnym zakazem wstępu i tą, którą można odwiedzić, ale tylko wtedy kiedy nie ma tutaj ćwiczeń wojskowych... o tym też zaraz :D
Pierwsze ("po końcu historii w 1989 roku" :P :P :P) w miarę legalne wyjście na Virholat to są lata 90-tego, bo wcześniej były to tereny całkowicie zamknięte dla postronnych.
Ruszamy zatem ostro pod górę. Najpierw na Sninsky Kameń, a potem przez całe pasmo na "Vihorlaaaa" :P
Powiem Wam, że było noszenia... srogie podpychy i noszonka, naprawdę srogie, co widać trochę po zdjęciach. Prawie 3h godziny walki aby wyleźć na Sninskego... ale warto, bo widok i skały ma niesamowite. Niemniej, gdy stoimy sobie na szczycie, to nagle jak coś nie jebnie... i to tak konkretnie, tak że czuć drżenie powietrza. Pierwsza myśl, że mamy naprawdę niedaleko do ukraińskiej granicy, no ale musiałby to być bombardowanie celów na zachodniej granicy (co jest w tej wojnie jednak dość rzadkie). Nagle drugi huk i znowu drżenie powietrza... potem prawie od razu trzeci i teraz widzimy dym "idący" z doliny. Czyli poligon... poligon działa.
Kolejna eksplozja i znowu czuć falę w powietrzu, no klimat jest niesamowity. Sprawdzamy na stronie Ministerstwa - cały czerwiec to ćwiczenia wojskowe - będziemy mogli zatem przejechać tylko obrzeżem poligonu pod sam szczyt. Sam szczyt nie będzie dostępny... tzn. Słowacy mają to trochę prościej niż my. Zakazu w sumie nie ma - jest informacja, że masz sprawdzić na stronie kiedy nawalają i wtedy nie wchodzić, a jak wchodzisz to Ministerstwo nie ponosi odpowiedzialności za wszelakie szarpane mięso.
Niesamowicie klimatyczna zrobi się ta nasza wyprawa - dziki las i to taki wpisany jako Prastara Puszcza na listę UNESCO (zobaczcie jedno z ostatnich zdjęć). Przedzieranie się przez srogo zarośnięty szlak, a niemal co chwilę las "przynosi" dźwięki serii z karabinów maszynowych oraz huki eksplozji. "Aż nagle pierdoln**ło, zatrzęsła ziemia się, jak nic przeciwpiechotny... nie ma już, zostało ni-ch*ja, opada z wolna kurz (...) Pracuje artyleria, chłopaki jebią fest...powietrzno-desantowa rozjeb**a już w pizdu"
Coś co zostanie w naszej pamięci na długo, mimo że na sam Vihorlat nie będzie mogli wyjść bo leży on na terenie poligonu.
Zjedziemy zatem nad tzw. Morskie Oko... czyli chyba można jednak powiedzieć, że nasz szturm na Vihorlat został zatrzymany przez ogień karabinów, a obłożeni artylerią musieliśmy wycofać się, aż nad Morskie Oko :P
Srogi, techniczny podpych :P
Szturm Sninsky'ego Kamienia
WOW !!!
Dzień dobry, panie Jaszczurowaty :)
Tu dopiero będzie ciężko wynieść rowery...
ALE WARTO !!!
Tego nie widać na zdjęciu, ale dym z doliny robił wrażenie
No właśnie...
Hmmm...
Droga ze Sninsky'ego na Vihorlat - w większości dobrze przejezdna, ale miejscami :D
Ciało doskonale czarne czyli dziupla na średniej wielkości wiewiórkę :D
Średniej wielkości wiewiórka :D
Dotąd nam wolno... dalej już nie.
Chciałem dzikie góry, więc mam...
Chciałeś dzikie to się przedzieraj :P
Morskie Oko !!!
Widok z góry!
Nad wody spokojne... no tutaj w miarę spokojne, ale w sąsiedniej dolinie nawalają artylerią :D
Nie dotykaj tego, broń bobrze !!!!
Cyklohodnikiem małych planet po stopach Herkula :D
A tu jeszcze dwa zdjęcia z początków dnia - każda ławka miała imię!!
Kupiło mnie, że to była VIERA. Jeszcze akurat dzisiaj --> "Viera to oficera, jedną ręką Cię rozbiera, drugą grzebie Ci w papierach, bo choć w łóżku jest jak zwierzę, wiedz że robisz to z żołnierzem..." :P :P
Poligon i pradawne lasy bukowe Karpat !!!
Kategoria SFA, Wycieczka
U Króla Ruskiego i przy Trzech Studzienkach
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ruskie to dawna, wysiedlona wieś zaraz za granicą czyli po drugiej stronie "naszej" Przełęczy nad Roztokami - słowacka nazwa przełęczy to Ruskie Sedlo.
Wyprawa w głąb Narodnego Parku Polonniny... tutaj jest pusto. Niesamowicie pusto.
Dzień wyrwany pogodzie... z trudem, ale wyrwany, brutalnie wyrwany
- start 10:00
- 10:30 deszcz... szczęśliwie zdążyliśmy pod wiatę, ale ponad godzinę padało
- 12:00 znowu w drodze...
- 13:15 Przełęcz Nad Roztokami
- 13:30 deszcz... mega wielki, znowu szczęśliwie obok domek do nocowania/ rozbudowana wiata
Pada 3,5 godziny... co było robić. Śpimy pod wiatą... muzyka relaksacyjna: deszcz w lesie. Prawie jak DESZCZ W CISNEJ :P
17:00 - przestało padać... co robimy? Zjeżdżamy do Cisnej (do Siekierezady) na kolację czy jednak jedziemy... późno już trochę... ech...
EJ, przecież to czerwiec, jest jeszcze 4 godziny dnia - JEDZIEMY.
No i super... wycieczka wyrwana pogodzie. Powrót około północy, ale było warto!
Piękne, dzikie tereny, a góry parują/dymią jak szalone. Niesamowity klimat!
Zjazd z Ruskiego Sedla
Czyli nasza Przełęcz nad Roztokami :)
Śladami wielkiej wojny...
"Stoczymy się jak lawina na równinę węgierską i przeniesiemy nareszcie pożar wojny na obcą ziemię..." - jest coś hipnotyzującego w tych słowach
Ten sam dreszcz na plecach, gdy po raz pierwszy raz - pewnej nocy - przeczytałem "The Sin War will once again know the FURY OF THE THREE..."
...niejednej wojny
Uciekamy przed deszczem pod wiatę/do domku :)
Po deszczu
"Oh Mother Russia, Union of Lands, once more victorious the Red Army stands..." (całość TUTAJ)
"... zaklęte w melodii RUSKICH chat, gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł, tylko niebo na ikonach srebrem lśni" (całość TUTAJ)
"... na kształt ten trzeba spojrzeć z boku, żeby zobaczyć jasno, że to czaszka trupia" (całość TUTAJ)
Królu ZŁOTY mianuj mnie SZARŻE-DA-FĘ :D (ambasadorowie bywają czasami mocno poszukiwani... więc wole niższe stanowisko :D )
W głąb nieznanego...
Jak ja kocham takie miejsca
Szumi!
Wciąż dalej i dalej
Tri Studenki :)
Jaszczurowo się zrobiło :P
Najpiękniejsza pora dnia :)
Stary, zapomniany kirkut
Powrót po zabytkowej drodze
Gdzieś pod Okrąglikiem :)
Kategoria SFA, Wycieczka