Kompania KORNA - raport Szefa Sztabu
-
DST
1.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 marca 2019 | dodano: 27.03.2019
Oto opowieść o tym jak trafiliśmy ze Szkodniczkiem do pewnej
Kompanii Kornej. O tym jak zostaliśmy oskarżeni o nieudolne pozyskiwanie
lampionów (na wszystkich tych rajdach, na których nie udało się zrobić
kompletu) oraz o niegospodarność czasem, gdy pojedynczy
lampion zdobywaliśmy przez 3 godziny. Jakiś sędzia śledczy dorzucił
także oskarżenie o kretyńskie warianty… tak, że w sumie wszystkich zarzutów zebrało się
naprawdę sporo. Pod koniec procesu „okrutny piąty prokurator Judei, eques Romanus, Poncjusz Piłat” (*) skazał nas
zatem na Kompanię Korną.
Wiosenne CZARNE KoRNO w 2018 było w naszym ORIENTalnym życiu naprawdę sporym punktem zwrotnym. Pisałem Wam jak bardzo baliśmy się czy ta impreza w ogóle wyjdzie? To pytanie retoryczne bo wiem, że pisałem Wam to chyba ze 100 razy… Nie zmienia to jednak faktu, że trzęśliśmy porami jak w porąbany w warzywniaku czy podołamy… ale udało się!!!
Nasz rajd został przyjęty o wiele cieplej niż mogliśmy sobie to wymarzyć – za co raz jeszcze dziękujemy.
Zdefiniowało to jednak pewną sytuację, w której nagle się znaleźliśmy. Mogliśmy potraktować Wiosenne CZARNE jako jednorazowy strzał. Wybryk i zachciankę (krnąbrnych, ale nie) rozwydrzonych bachorów lub jako pierwszy krok na naszej nowej, orientalnej drodze życia. Otwarł się wakat Architekta ludzkich cierpień i trzeba było pomyśleć czy bierzemy tą robotę :)
Po rajdzie, już na spokojnie, wraz z Moniką i Tomkiem po dość krótkiej dyskusji postanowiliśmy, że za rok zrobimy drugą edycję Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Skłamałbym mówiąc, że gdzieś tam w głębi duszy (nawet nie wiedziałem, że ją mam…) nie liczyliśmy na to po cichu – zbyt dobrze bawiliśmy się projektując trasę, układając zagadki i robiąc promo rajdu, aby traktować to jako pojedynczy strzał. Oczywiście, była to ogromna robota, dużo większa niż mogliśmy się tego spodziewać, będąc do tej pory tylko uczestnikami takich rajdów. Nie zmienia to jednak faktu, że była to także świetna zabawa. Skłamałbym także mówiąc, że w moim zwichrowanym umyśle nie pojawiła się koncepcja drugiej edycji już w trakcie budowy trasy Wiosennego CZANEGO KoRNO.
Wiecie jak jest – wiem, że te głosy w mojej głowie nie są prawdziwe, ale mają one tyle fajnych pomysłów !
Powiedziałem mojemu psychiatrze, że słyszę głosy w mojej głowie, a On mi powiedział, że nie mam swojego psychiatry...
Tak też narodził się pomysł… no właśnie, zupełnie innej imprezy niż Kompania Korna. Część z Was słyszała już nazwę pod którą miała kryć się druga edycja, bo o niej czasem wspominaliśmy, a tu taka niespodzianka. Pomysł nie został jednak zarzucony, a raczej przeniesiony w czasie. Dlaczego zarzucać gotowy już pomysł i pracować nad inną koncepcją? Czyżbyśmy mieli za mało roboty? Wszystko to wyjaśni się poniżej – to tyle tytułem wstępu. Zapraszam do wysłuchania opowieści o pewnej Kompani Kornej.
"Mam bardzo nieskomplikowany gust: zadowala mnie to co najlepsze" (*)
Zabrzmiało srogo, co nie? A to tylko cytat z Oscara Wilde. Dość dobrze oddaje jednak uczucia, które targały nami około października 2018. Aby w pełni zrozumieć to przesłanie musimy jednak cofnąć się w czasie do wakacji 2018.
Pierwsze, konkretne eksploracje trasy pod imprezę 2019 zaczęliśmy już w sierpniu 2018. Miało to na celu zapewnić nam sporo czasu na szwendanie się po Beskidzie Makowskim, w którym to miała rozegrać się druga edycja Wiosennego CZARNEGO. Pełni wiary i młodzieńczego entuzjazmu wyruszyliśmy w teren, nie wiedząc jeszcze jaki los przygotowało dla nas Fatum, Karma i inne takie drapichrusty…
… i gdy tak hasaliśmy sobie wesoło wśród górek i pagórów, dotknęło nas romańskie przekleństwo.
Romańskie od Romana Królikowskiego a nie od Rzymian. Roman niegdyś rzekł do nas takie słowa: „Beskid Makowski? Tam są 4 pasma górskie i nic więcej. Wiele tam nie znajdziecie”.
Miał rację… od sierpnia do października zrobiliśmy 8 dłuższych wypadów w Beskid Makowski w poszukiwaniu ciekawych miejsc na punkty kontrolne. Osiem całodniowych wypraw, a w notesie i na Garminie kilka punktów. No właśnie, kilka ciekawych… Nie 30-40 fajnych punktów, ale kilka – dosłownie 3-4. Na osiem wycieczek i kawał spenetrowanego terenu to mało. Za mało… o wiele ZA MAŁO.
Nie zrozumcie mnie źle – to Góry, a więc tereny piękne, ale niestety niezróżnicowane. Siłą Wiosennego CZARNEGO KoRNO miały zawsze być ciekawe, mało znane miejsca, różne ciekawostki od historycznych po przyrodnicze. Mieliśmy jaskinie, grób pierwszego zestrzelonego pilota we wrześniu 1939 roku, skalną kapliczkę uznawaną za miejsce objawień, mieliśmy bunkry OKH (Oberkommando des Heeres - Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych Wehrmachtu), krzyże na szczytach skał, z których prawie każdy związany był z jakąś legendą – Skała Kmity, Sąd Aleksandrowicki, punkty widokowe, Kalwarię z posępnymi postaciami, wieś odznaczoną krzyżem walecznych, ruiny zamków czy też moją ukochaną Doliną Racławki która broni się sama, bo jest tak piękna.
A teraz mamy 4 nietypowe punkty (nie zdradzę jakie, bo może jeszcze kiedyś zahaczymy o te tereny). Pozostałe też są niby fajne, bo są tam punkty widokowe, jakiś kamieniołom, ale ogólnie jest tego mało. Większość punktów to byłby skrzyżowanie ścieżek, może jakiś głaz. Miejsca fajne na każdy rajd, ale nie umywa się to do różnorodności punktów kontrolnych z Dolinek Podkrakowskich.
No i druga sprawa: wariantowość… a w zasadzie jej brak. Nawet robiąc rogaining marszruty narzucają się same: trzeba walić szlakiem bo inaczej nie ma sensu lub innych sensownych dróg po prostu nie ma. Chociaż może to po prostu my nie umiemy zrobić w tym terenie ciekawej imprezy – tak też może być. Wariantowość otworzyła by się sama, gdyby zagęścić punkty kontrolne, ale takowych właśnie nie mamy. Nie chcemy też dawać punktów gdzieś na siłę. Trasa powinna bronić się sama. Oczywiście, że pojawią się na niej punkty dodatkowe: sugerujące np. przejazd przez ciekawy teren, pozwalające unikać głównych dróg, ale zgodnie z nazwą mają to być punkty dodatkowe/pomocnicze, a nie 80-90% wszystkich lampionów.
Gnębi mnie to, wierci w duszy dziury, prześladuje i miewam nocne koszmary – czasem nawet moczę się nocy, gdy po ciemku podjadam z lodówki i obleję się sokiem… Teren nam się pomału kończy, a u nas posucha. Niby historycznych miejsc jest trochę, ale wszystkie w jednym klimacie: partyzanckie, bo to takie tereny.
Openstreetmaps, WikiaMAPA oraz inne strony nie pomagają. Pustka. Roman obłożył nas romańskim przekleństwem i pewnie teraz rechocze… nie umiemy zrobić tutaj w miarę ciekawej imprezy.
Zbieram się na odwagę i rozpoczynam poważną rozmowę z Basią. Nie, nie dlatego że się jej boję (no może trochę…), ale dlatego że ciężko mi się samemu z tym pogodzić. Trzeba podjąć bardzo odważną decyzję: musimy zamienić miejsce rozgrywania zawodów. Co ciekawe Basia jest zgodna – ma takie samo wrażenie, że trasa nie spełnia naszych oczekiwań. 3 miesiące pracy w plecy… zaczynamy od zera. Lenon, jak to Lenon, mówi: „to wielki sukces i wielka odwaga, przyznać się do błędu i zawrócić ze ścieżki, która jest ślepa” i oczywiście w jakimś stopniu ma rację… co nie zmienia faktu, że właśnie zaczął się listopad, a my zaczynamy od zera.
Trasa musi bronić się sama. To jest warunek konieczny. Jesteśmy w środku sezonu zawodów szermierczych, mamy przed sobą niesamowite przedsięwzięcie: kolejne Mistrzostwa, które będą rozegrane w Krakowie, a prace nad KoRNO zaczynamy od zera… to tyle by było ze „spokojnie i nienerwowo”.
Owszem powie ktoś, że listopad to jeszcze nie tragedia. Trasę mamy zamknąć do końca stycznia – tak jesteśmy umówieni z Moniką, więc to w sumie racja. Niemniej, nie po to zaczynaliśmy eksploracje już w sierpniu, aby w listopadzie nadal nie mieć nic… hmmm, chociaż może właśnie po to? Może właśnie po to, aby mieć czas na analizę sytuacji i tak wielką zmianę.
Decyzja zapada: skoro trasa nie spełnia naszych oczekiwań to trafia do kosza, a my wciskamy przycisk RESET.



Formujemy KOMPANIĘ KORNĄ
Ruszamy z planem nowej trasą. Od marca 2018 czyli od zakończenia Wiosennego CZARNEGO KORNO, żyjemy imprezą w Beskidzie Makowskim, a teraz musimy nasz rajd przenieść. Tylko kurde gdzie? Klimat imprezy zaplanowany, teren zaplanowany, a teraz wszystko leci do do kosza, a przycisk przywróć jest nieaktywny. Dokładnie jak z trasą rodzinną rok temu. Pamiętajcie jednak: „co Cię nie zabije, to Cię okaleczy” więc ponownie ruszamy w teren... i wtedy wzrok nasza pada na coś świecącego. Coś co w zachodzących promieniach słońca (w końcu patrzymy na zachód) błyszczy się i przyciąga wzrok. To coś to korona. A dokładnie to perła (eeee LANCA?) w Koronie. Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska. Dróżki kalwaryjskie i inne takie. To się może udać! Ruszajmy na eksplorację.
Już pierwszy wyjazd – tak z głupa, na pełnym spontanie przynosi nam około 10 fajnych punktów. Kurcze, to 3 razy więcej niż osiem wyjazdów w Beskid Makowski. Utwierdzamy się w decyzji, że była to „dobra zmiana” :P
Zaczyna się listopadowo-grudniowo-styczniowe zbieranie koordynatów.
Zima, mróz i lód nie mogą nas zatrzymać... straciliśmy na Makowski całe lato i jesień, to trzeba teraz napierać w śniegu. Coś jednak zaczyna się krystalizować i kształt ten zaczyna mi się podobać.
Jednak w moim sercu nadal tkwi pewna drzazga (kołek, to się nazywa kołek, i to osikowy, krwiopijco...). Tereny fajne, punkty fajne ale to nie góry. Owszem zahaczymy finalnie o Beskid Mały, ale na tym etapie jeszcze tego nie wiemy: eksplorujemy na razie okolice stricte samej Lanckorony. Czemu to takie ważne? Bo klimat imprezy miał się kojarzyć z górami.
Zmiana trasy zatem TAK, ale planowana do tej pory nazwa nie do końca mi teraz pasuje. Musimy zatem wymyślić inną, nową nazwę, a planowaną do tej pory, zachowamy dla innej edycji.
I tak rodzi się trylogia SFAROC’a. Tak, dobrze słyszycie – trylogia. Nazwa pierwszej części czyli „Kompania Korna” zawdzięczacie Lenonowi, który podczas jednej z naszych eksploracyjnych wypraw ją po prostu wymyślił... Trułem Mu chyba od 2 godzin, że planowana nazwa nie pasuje do obecnego rajdu i rozpaczałem, że trzeba by było wymyślić coś innego, chwytliwego, opartego o słowo KORNO. Lamentuje i mam słowotok rozpaczy, a ten do mnie krótko: „no to może KOMPANIA KORNA”
Kupił mnie ten pomysł natychmiast. No po prostu: „Ziemianin wie o Pustce!!!” (*) jeśli kojarzycie klasykę – jak nie to odsyłam do przypisów. Tym samym Wiosenne CZARNE KoRNO staje się swoistym prologiem, coś jak „Hobbit” dla „Władcy Pierścieni” czy jak „Rogue One” dla Klasycznej Trylogii Gwiezd Wojen.
Uprzedzając fakty powiem, że trasa nam się tak rozrośnie i tak wzbogaci o przewyższenia, że stara nazwa wcale by nie była taka zła. Niemniej zostawimy ją dla ostatniej, trzeciej części cyklu. Druga nazwa też już zaplanowana, więc już dziś szykujcie się na część drugą i trzecią tej historii.


FRAKTALE i inne detale
Z każdym wyjazdem w teren przybywa nam miejsc na punkty kontrolne. Gdy spisujemy koordynaty poszczególnych lokacji, podejmujemy także decyzję czy zawiśnie tu lampion, czy też może pokusimy się tutaj o jakieś zadanie/zagadkę.
Na tym etapie nie jest to jeszcze decyzja ostateczna, ale zarys tras zaczyna się pomału kształtować.
I wtedy, któregoś popołudnia trafiamy na Most na Cedronie. Miejsce ładne, bardzo fajne na punkt kontrolny, więc wpada na naszą listę. Kiedy zapisuję koordynaty GPS w Germinie, Basia przygląda się małej kapliczce zbudowanej na środku mostu.
- Widziałeś?
- Co miałem widzieć?
- W kapliczce jest malowidło a na nim most.
- Super (odpowiadam trochę automatycznie bo właśnie zapisuję współrzędne, co jest dla mnie na tą chwilą priorytetem)
- Nie rozumiesz. To jest ten most. Ten sam!
- Jak ten sam?
- No sam popatrz.
Idę i rzeczywiście. Malowidło przedstawia dokładnie takie sam most, jak ten na którym właśnie stoimy. Jeden do jeden - wszystko się zgadza, podpory, kształt budowli. Tylko akcja na moście dzieje się w dawnych czasach… w nocy, przy pełni księżyca. Patrzę uważnie… a na moście kaplica. A w niej… ALE CZAD !!!
Incepcja, samopowtarzalność obrazu niczym… niczym… niczym FRAKTAL !!!
Obraz ten sugeruje, że na naszą rzeczywistość i to co się dzieje na naszym moście, także patrzy ktoś z zewnątrz. Niekończąca się pętla i samopowtarzalność. Już wiem, że tu musi być zadanie. W mojej głowie od razu przywołane zostają: zbiór Mandelbrota i zbiory Julii. Fraktale – piękno matematyki w najczystszej postaci.
Tak oto rodzi się punkt X92. Jednak wymyślenie treści tej zagadki – wierszyka, nie przyjdzie mi już tak łatwo. Około 12 poprzednich wersji trafi do kosza, nim w końcu po 3 tygodniach układania strof, uznam że wersja zaprezentowana na rajdzie jest akceptowalna… no i przede wszystkim (mam nadzieję) jasna dla Zawodników. (To czy była jasna okazało się bardzo zależne do Zawodnika – część odpowiadała bez problemu, cześć miała z nią kłopot – no ale halo: 65 + X92 czyli 150 pkt przeliczeniowych do zgarnięcia na punkcie niedaleko bazy, więc kto powiedział że powinien być banalny?)

Będzie kiepsko jeśli moja LUBA(ń) dowie się o GÓRALKACH W TATRACH
Eksploracja trwa. Naszą uwagę przyciągają dwa pagóry. Jeden z nich to LUBAŃ a drugi to TATRY. Uwielbiam nazwy gór, pewnie już wiecie, że kolekcjonujemy zdjęcia tabliczek. A skoro te pagóry mają tak zacne nazwy, to musimy je odwiedzić. W moim umyśle od razu rodzi się pomysł aby jednym z tekstów promujących rajd było stwierdzenie: „zabierzemy Was od Lubania aż po Tatry”. Lubań to fajny pagórek, z nawet wyróżniającym się szczytem, gorzej z Tatrami, bo to zakrzaczone (kolce!) wzgórze o mało wybitnym wierzchołku. Nazwa jednak jest magiczna, a do tego pojawi się dziki pomysł aby zrobić tutaj niespodziankę w postaci małego bufetu opartego o ciasteczka Góralki i piwa Tatra (Góralki w Tatrach!!!) Klimat się zrobi niesamowity i niespodzianka także powinna zrobić wrażenie na zawodnikach. Wraz z Moniką i Tomkiem planujemy zatem najpierw wygląd tabliczek, a potem je po prostu „produkujmy”.
Później wystarczy już tylko trochę wykarczować Tatry i zakupić potrzebny asortyment. Karczowanie odbędzie się nocą, podczas rozkładania trasy :)
W ten oto sposób dwa kolejne pagóry dostają swoje tabliczki, a na zawodników czekać będzie nietypowa niespodzianka.
Do tego zaczyna nam dopadać głupawka: i tak kody na lampionach zaczynają żyć własnym życiem: wielkie mrowisko otrzymuje kod ANTS, Zapora p-panc. Zęby Smoka dostaje kod SMOK, ławeczka na szlaku ma kod ŁAWA, a Ciuchcia PKP. Samotne drzewo to SAM, a krzyż pokutny to KARA - bawimy się po prostu jak dzieci :)



Wolicie jechać Ciuchcią czy Czołgiem… a może po Schodach do Pałacu
Roboty z przygotowaniami rajdu jest od groma, ale wszystko układa się jak w bajce. Dostajemy patronaty władz Lanckorony, Kalwarii, a nawet Wojewody Małopolskiego. Trasa wypełnia się coraz ciekawszymi punktami kontrolnymi. Oprócz zamków, pomników, leśnych miejsc odkrywamy kilka ciekawych obiektów, na których chcielibyśmy umieścić lampiony… i żaden nie odmawia nam zgody.
Tak oto jednym z punktów kontrolnych staje się Ciuchcia na terenie placu zabaw, należącym do Rady Osiedla w Wadowicach. Właściciel Pałacu w Paszkówce pozwala powiesić nam lampion na terenie przy-pałacowym i jest tym faktem, bardziej niż zachwycony, bo sam w młodości startował w imprezach na orientacje. Gospodarz Łowiska również udostępnia nam teren przy stawach (a dokładnie schodki na platformę widokową), gdzie możemy zainstalować punkt kontrolny, który świetnie wpisze się nam w trasę – a do tego stawy są zadbane i jest tam po prostu ładnie.
Na mapę trafia także obiekt nazwany przez nas jako Ogródek Prepersa, gdzie zobaczyć można stację radarową, wyrzutnię rakiet, działa przeciwlotnicze a nawet czołg. Po prostu nie ma miejsca, które by nam odmówiło lub widziało problem z rozwieszeniem lampionu na swoim terenie.
Nie mówiąc już o Schronisku na Leskowcu, które również bardzo miło nas ugości i zapewni Zawodnikom ciepły posiłek, po okazaniu karty startowej. Wszystkim tym instytucjom i osobom bardzo dziękujemy za udostępnienie swoich obiektów pod nasz zawody!!!
Do tego włócząc się po terenie odkrywamy takie miejsca jak Grób Drwala, Drzewo na Upiórczysku (coś jak uroczysko ale na odwrót: kolce i bagna) czy też drzewo, do którego można wejść :)



(Zdjęcie "Ogródka Prepersa" jest autorstwa Nataszy)
Towarzysze i KAMRATY :)
Podobnie jak rok temu czasem spotykamy się z sytuacją, że na małym obszarze trafiamy na 2 miejsca, w których chcielibyśmy umieścić punkt kontrolny. Oba są tak fajne, że nie umiemy wybrać w którym z nich powinien zawisnąć lampion. Generuje to również problem, w którym dwa kółeczka na mapie na siebie nachodzą. Postanawiamy zatem rozwiązać problem poprzez ucieczkę do przodu. Bierzemy oba punkty i jeden z nich czynimy punktem niejawnym (nieoznakowanym na mapie). Na drugim wisi normalny lampion, na którym znajduje się instrukcja jak dotrzeć do punktu ukrytego, ulokowanego gdzieś nieopodal.
Tym sposobem, z problemu uczyniliśmy dodatkowe zadanie nawigacyjne dla Zawodników, ponieważ instrukcją może być dodatkowa mapka lub opis słowny (np. podanie azymutu i odległości). Nie ukrywam, że bałem się jak ten pomysł zostanie odebrany, acz będąc uczestnikami rajdu lubimy jak trafiamy na takie nietypowe zagadki nawigacyjne. Niczym Luke w bitwie o Yavin 4 zaufaliśmy zatem własnym uczuciom i wprowadziliśmy Kamraty na mapę.
Chcąc jednak jeszcze bardziej utrudnić rogaining'owe planowanie wariantów, oznaczamy punkty z Kamratami na mapie poprzez oznakowanie "+K". Sprawia to, że Zawodnicy od razu muszą rozważać czy zaliczając np. punkt 40+K, będą nastawiać się na 40 pkt przeliczeniowych i będą lecieć dalej, czy też postanowią szukać Kamrata (wartego kolejne 40 pkt przeliczeniowych), chcąc zgarnać łącznie 80 pkt za ten punkt.
Patrząc OBIEKTYWNIE na niepokojące obrazy
Od zeszłorocznej edycji imprezy, wiedzieliśmy że będziemy robić sesję promo. Ile to jest roboty, możecie przeczytać w relacji z Wiosennego CZARNEGO Korno. Niemniej, jest to też świetna zabawa – zwłaszcza jak napatoczy się na nas jakiś przypadkowy przechodzień.
Jest tylko jeden problem, przez całe tygodnie (nie przesadzam!) planowaliśmy kadry „z piekła rodem”, a teraz zmieniła się nazwa i klimat imprezy. Wiadomo, że stare pomysły zostaną odłożone i poczekają na swoją kolej, ale potrzebujemy na szybko zaplanować kadry dla Kompanii.
No i tutaj pustka w głowie… niby prosty temat. Wystarczy pociorać się trochę po krzakach, ale jeśli ktoś z Was bawił się w taką fotografię, to wie że to nie działa w ten sposób. Ustawienie osób, plan kadru i przede wszystkim pomysł to podstawa. Mało tego, pomysł musi wytrzymać konfrontację z okiem obiektywu. To co widzicie oczyma wyobraźni, czasem po prostu nie sposób przełożyć na zdjęcie (albo znowu – my tego nie umiemy).
A tu nie ma nawet czego konfrontować bo pomysłów brak… pustka w głowie. Wena nie przychodzi na zawołanie, nie można wywołać jej kiedy się tego chce… im bardziej próbuję wymyślić jakieś kadry, tym ciężej mi to przychodzi. Nawet net nie pomaga, szukam plakatów, rysunków, zdjęć… ogólnie inspiracji i nic. Takiego wała… a to wał godny hipotezy wyteżeniowej Hubera.
W pewnym momencie już nawet panika mnie bierze. Sesja za 3 dni, a my mamy ze 3 kadry zaplanowane. Potrzeba 20, nawet 30-stu. Plan to jedno, a przecież jeszcze przygotowanie rekwizytów!!!
Nic nie przygotujemy, nie mając zaplanowanych ujęć. I nagle olśnienie… w środę przed sobotnią sesją pomysły przychodzą same. Siedzę w biurze, a w myślach widzę 4 kadry, jadę na rowerze do pracy i gonią mnie kolejne cztery. Prowadzimy trening środowy i mówię Basi: „prowadź grupę – muszę coś zapisać”. W notatkach w komórce lądują kolejne pomysły. Jest dobrze. Opracowuję plik z opisami i podobnymi grafikami wyszukanymi w necie, aby nic nie uciekło i wysyłam go do naszych Foto-mistrzów do konsultacji wykonywalności.
Tym razem jedziemy na dwa ognie, a dokładnie na dwa aparaty, bo będziemy mieć dwóch fotografów. Pierwszy to Lenon jak rok temu (no dobra, nie jak rok temu, ale o rok starszy), ale i Nataszka (tak, tak – ta od KrakINO).
Czwartek to gonitwa za rekwizytami: kilofy, kokosy, łańcuchy itp.
Do nocy biegamy po mieście aby zabrać wszystkie potrzebne rekwizyty – to wcale nie takie proste kupić kokosy w styczniu, nawet w markecie. Zwłaszcza jak ktoś zapakuje do koszyka ananasy i krzyczy na cały sklep „Szkodnik, MAM, ZNALAZŁEM”. Szkodnik przychodzi i pyta „ale co masz?”. Jak to co? MAM KOKOSY…
Masz to chyba zryty beret. To są ananasy…
No tak, ananasy… rzeczywiście. Zaćmiło mnie.
Koniec końców, mamy wszystko, śnieg też dopisał, więc w sobotę ruszamy w teren. I tutaj stajemy się prawdziwą kompanią karną: rower, hulajnoga, 3 rapiery, 2 miecze, łańcuchy, kosa, wąż, kilofy, maski szermiercze, przebrania, topory… wleczemy się przez śnieg jak potępieni, przygnieceni ciężarem swoich grzechów…. a właściwie to rekwizytów. Nie wiem ile to wszystko ważyło, ale uwierzcie że sporo.
Gdy już dotachamy się na miejsce, to najbliższe godziny spędzimy na śniegu i mrozie ustawiając się i powtarzając ujęcie po ujęciu. Ludzie omijają nas szerokim łukiem, a my znowu klasyk jak rok temu: ryj sobie zasłaniasz opuść rękę, podnieść rękę bo broni nie widać, skręć broń płazem do obiektywu bo „ginie”, rozsuńcie się bo się zlewacie, mamy to? MAMY – ale do powtórki bo ktoś zapomniał rękawiczek, pompujemy synchronicznie – SYNCHRONICZNIE powiedziałem, SYN-CHRO-NI-CZNIE… czego nie zrozumiałeś w słowie SYNCHRONICZNIE, nic nie widzę w tej masce na śniegu itp. itd.
Kapelusz czarodzieja opada, jak nie chce stać to… wypchaj go śniegiem!!
I tak oto kozacki kadr z demonem w kapeluszu czarodzieja i kosą, taki co robi naprawdę mocne wrażenie to w rzeczywistości Łukasz, który stoi z kupą śniegu na głowie. Rzeczywistość weszła nam chyba nam za mocno… realia tak bardzo…
Ogólnie to był długi dzień, ale mamy to!! Mamy materiały promocyjne, a zwłaszcza zdjęcie na plakat imprezy.
Można zaczynać kampanię promocyjną KOMPANI KORNEJ.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć całą galerię, to Natasza udostępniła ją tutaj.


"Kiedy wszystko szło tak spoko, nie dojechał na czas…" LISZKOR (*)
Czyli Kryzys Nadwiślański 2. Pamiętacie Kryzys Nadwiślański 1, rok temu, gdy trasa Liszkora zaczęła nachodzić na naszą i żadnej ze stron to nie pasowało? Możecie przypomnieć sobie tą opowieść w relacji z zeszłorocznej imprezy. Szczęśliwie, w tym roku kryzys nam nie grozi, specjalnie z Grześkiem L. umawiamy się zawczasu, że On robi imprezę w lasach przy Tychach, a my mamy bazę w Pcimiu… a jednak... Oto przykład totalnego pecha i bezsilności. Kiedy wyciągasz wnioski po zeszłorocznym zdarzeniu, robisz wszystko aby historia się nie powtórzyła, a los i tak płata Ci figla…
Okazało się, że Grzesiek traktował lasy pod Tychami jako awaryjne, jeśli nie udałoby Mu się wymyślić innej lokalizacji, a nie jako miejsce docelowe Liszkora. My także przesunęliśmy imprezę z Pcimia do Lanckorony (ze względów opisanych powyżej). Tym sposobem znowu rajdy zaczęły nachodzić się terenowo (mimo, ze specjalnie ustalaliśmy między sobą szczegóły, aby tak się nie stało). Kilka kolejnych dni później, sytuacja ulega tylko pogorszeniu, bo baza Liszkora w Andrychowie nie wypala (Andrychów nie wchodzi w zakres naszej mapy i impreza puszczona stamtąd na zachód nie pokryła by się z Kompanią). Żadna szkoła nie chce jednak zostać bazą rajdu, a beton z jakim spotka się Monika (na każdym poziomie administracji), sprawi że Andrychów stanie się nierealny. Liszkor nie jest tam mile widziany i Monika na szybko musi szukać innej bazy. Co więcej, nie jest to zadanie łatwe bo i inne obiekty, także robią problemy. Tym sposobem, mimo że przygotowania do Kompanii Kornej idą jak w zegarku, udziela się nam wszystkim nerwowa atmosfera bo Monika musi poświęcić multum czasu na „heroiczne rozwiązywanie problemów, nieznanych w innych gminach" (*)
Finalnie Liszkor wylądować musi w Świnnej Porębie, co już bardzo mocno zachodzi na tereny Czarnego KORNO… nie jest nam to w smak, ale cóż zrobić. Nie przeskoczymy Andrychowa…. Możemy go co najwyżej zrównać z ziemią i spalić… ale przeskoczyć nie przeskoczymy. Trzeba się pogodzić z zaistniała sytuacją… akceptacja przychodzi trudno. Cholernie trudno. Przyszła by łatwiej gdyby to był błąd, przypadek, nieprzewidziane sytuacja, ale kurde zainteresowaliśmy się problemem, umówiliśmy z wyprzedzeniem aby ta sytuacja nie wystąpiła, wyciągnęliśmy wnioski z tego co było rok temu… i co? I wszystko „jak krew w piach”… mnie to osobiście mocno podłamało i zniechęciło, a takie podcięcie skrzydeł nie służy dobrze pracom nad rajdem…


"Kupą tu waszmościowe, kupą" (*)
Jest jednak coś co poprawia mi humor. To lista startowa, która puchnie i finalnie dojdzie do niemal 300 osób. Z każdym nowo dopisanym nazwiskiem, coraz bardziej się cieszę, że zmieniliśmy teren imprezy. A nazwiska są zacne. Coraz więcej Tych, z którymi uwielbiamy się ścigać na rajdach (nie ważne czy mamy szanse czy nie – i tak uwielbiamy) dopisuje się na listę startową i to na nowo zaczyna mnie nakręcać. Niemniej to co cieszy, nierzadko generuje także pewne problemy. Zaczynamy przewidywać coś na kształt klęski urodzaju.
Lista osób, zwłaszcza na TR7 i TP7 robi się tak duża (to cieszy), że zaczynamy wyczuwać potencjalne problemy organizacyjne (to martwi). W naszym wstępnym planie cała trasa rodzinna miała być częścią każdej trasy rajdowej. Nawet karty startowe zostały zaprojektowane tak, że trasy od 24h do 7h miały na nich wszystkie punkty z trasy rodzinno-rekreacyjnej.
Jednakże zainteresowanie „siódemkami” (zarówno pieszej jak i rowerowej) przekracza nasze oczekiwania. Mamy zapisanych na nie ponad 100 uczestników. Mapa „rodzinnej” jest w skali 1:25000, a to oznacza że zrobi się tłoczno w Lanckoronie. Wiemy, że wszyscy zawodnicy narzekają jak do pierwszy punktów tworzą się kolejki/pociągi i jazda odbywa się w grupie. Nie unikniemy tłoku przy takiej liczbie zawodników, ale spróbujemy go zminimalizować. Uruchamiamy sztab reagowania kryzysowego.
Moim pomysłem jest rozdzielnie startu o pół godziny trasy rowerowej od pieszej (nie mamy dużego pola manewru, ale 30 min jest osiągalne). Pomysłem Basi jest propozycja, aby zawodnicy TP7 u TR7 nie robili wszystkich punktów z „małej mapy”, ale tylko 10 dowolnie wybranych. Otworzy to wariantowość, bo na pewno nie wszyscy pojadą tak samo, ale także szybko ich to wyekspediuje na „dużą mapę”. Postanawiamy wdrożyć oba pomysły. Tym sposobem, trasy 12h i 7h dostają do zrobienia tylko 10 z 20 punktów trasy rodzinno-rekreacyjne. Na tyle ile się da, zminimalizujemy tłok. Ktoś mógłby zapytać czemu w takim razie nie wywalić z zakresy TP7 i TR7 całej małej mapy… no niby można by było, ale widzieliście te punkty?
Most na Cedronie, dróżki kalwaryjskie, grób drwala, zamek w Lanckoronie – nie chcieliśmy zostawiać takich punktów tylko dla Tras 24 i rodzinnych. Zbyt ładnie jest w Lanckoronie aby tak postąpić.
37 godzin w formule 1 (tak zapieprzamy!)
37 godzin - tyle zajmuje nam rozłożenie całej trasy. Zaczynamy już w środę z samego rana (wyjazd o 6:00), aby mieć pewność że zdążymy ze wszystkim. W piątek o 23:00 startują pierwsze trasy (24h), więc piątek za dnia taktujemy jako awaryjny – planem jest zakończyć rozwieszanie w czwartek w nocy. Musimy rozlokować 83 lampiony, bo jeden jest już w schronisku po Leskowcem (oszczędzi nam to jakieś 2-3 godziny podejścia i zejścia). Podobnie jak rok temu Lenon tworzy formułę, która oblicza nam czas na rozłożenie całej trasy na podstawie – na bieżąco – wprowadzanych danych czasowych. Nauczony doświadczeniem, po zjeb**e jaką dostałem rok temu, mówię o formule a nie o algorytmie :D
Pierwszym punktem jest Gorzeń Dolny i góra Goryczkowiec, a chwilę później lecimy z buta przez Beskid Mały . Góry poszły na pierwszy ogień aby zrobić to za dnia i jeszcze w pełni sił. To także obszar, który zajmie nam najdłużej – w znaczeniu czas pomiędzy rozwieszeniem lampionów będzie najdłuższy. Kiedy to tylko możliwe rozdzielamy się na zespoły operacyjne. Auto zostaje na dole, Basia leci na jedną górę, a ja na drugą. Gdy ja rozwieszam przepust, skały i kamraty, Ona z Lenonem atakuje Jaroszowicką Górę. Czas upływa, lampionów przybywa, ale według wyliczeń Lenona cała trasa zajmie nam 37-38 godzin. Rok temu jego wyliczenia, aktualizowane na bieżąco sprawdziły się do 30 min, więc i w tym razem możemy spodziewać się, że formuła zadziała. Trochę się boimy wieszać lampiony już w środę, żeby nie zginęły, ale bardzo nie chcemy wieszać ich w piątek – wolimy mieć jakiś bufor na ewentualne sytuacje kryzysowe. W środę wieszamy zatem w miejscach bardziej „dzikich” i mniej uczęszczanych, aby zwiększyć prawdopodobieństwo ich przetrwania do soboty.
Dzień kończymy koło 3:00 w nocy i wracamy do Krakowa złapać ze dwie, trzy godziny snu.
W czwartek o 7:00 wyruszamy ponownie w teren, tym razem zaczynając od Czernichowa czyli od mapy północnej.
W ten dzień czeka nas trochę „grubszych” czasowo punktów ponieważ musimy zamontować tabliczki na Tatrach i Lubaniu. Przyjdzie nam też wytachać niespodziankę „Góralki w Tatrach” na szczyt. W menu jest także Mysiorowa Dziura, do której będziemy przedzierać się nocą przez 3 wąwozy oraz cała trasa rodzinna w Lanckoronie i Kalwarii.
Dzień upływa nam na krzyku Lenona „CZAS!!!” gdy tylko zatrzymamy się gdzieś na dłużej niż 20 sekund.
Ostatni lampion instalujemy o godzinie 3:30 w nocy z czwartku na piątek. Udało się… trasy gotowe.
Zajęło nam to 37 godzin, a autem przejechaliśmy prawie 500 km (licząc z dojazdami Kraków – Wadowice). Garmin pokazał 8000 przewyższeń (owszem autem czasem się jeździ na około bo tak biegną drogi, ale mimo wszystko…!!!). Pora wracać do domu i złapać kilka godzin snu.
W piątek pakujemy się, zbieramy sprzęt szermierczy na warsztaty dla dzieci, zbieramy naszą ekipę z SFA i urywając się z treningu ruszamy do Lanckorony.
W bazie ruch jak w ulu, bo trwa rejestracja zawodników (głównie z 24-rki) oraz przygotowania. Znowu zjada nas stres, czy na pewno wszystko gotowe, czy o niczym nie zapomnieliśmy. Ciągle zerkam w notatki, aby na pewno wszystko co ważne przekazać na odprawie… a zostały do niej zostały minuty.


"Kochanie, wiesz, że nie oddałbym za nic
chwil spędzonych razem w Tesco,
bo wiesz, to jest to, co sprawiło,
że dwoje się zeszło jak orzeł z reszką.
Lecz jest coś, co dziś mnie zniechęca z leksza.
Rybeczko, płaszczko, znów psychotropy wpieprzasz.
W efekcie prowadzisz zażarte spory ze sztućcami, nie?
Sypiasz w lodówce i głosowałaś na SLD.
Lecz chcę pamiętać Cię taką jak w roku poprzednim.
Bez Ciebie schnę jak mokry chomik na patelni.
Tak długo szukałem słów, aby wyrazić ten ból:
kocham Cię tak, że ja pier***e, ku***a i ch*j!" (*)
Czyli opowieść o tym jak słowo ODprawa zamienia się w słowo PRZYprawa.
Wybija godzina 22:30. Zaczynamy. Jesteśmy zaskoczeniu niewielką liczbą pytań: to oznacza że albo tak dobrze napisaliśmy komunikat startowy albo wszystko jest tak zamotane, że nie ma sensu o nic pytać.
Gdy wybija 23:00 najtwardsi Zawodnicy ruszają w mrok. Noc mają piękną bo jest prawie pełnia, a i pogoda dopisuje. To nie jest to co rok temu, tym razem pogoda będzie nam sprzyjać i nie zrobi się nagle, z dnia na dzień, -10.
Trasy ruszyły… mamy chwilę przerwy. Nawet dłuższą chwilę bo jest po 23:00 a kolejną odprawę (tras 12h) prowadzimy dopiero o 7:30.
Nie dane nam będzie jednak się przespać tej nocy. Kiedy Zawodnicy ruszyli w las, my musimy ruszyć do całodobowego Tesco.
Pani Kucharka, która przygotuje posiłki dla Zawodników (czyli ponad 300 porcji) zarzuciła listę potrzebnych jej rzeczy. Nie sposób było to przywieźć do bazy – fizycznie nikt z nas, ani my, ani Monika i Tomek nie zabraliby by się z tym, mając swoje rzeczy, banery, sprzęt komputerowy i audio. Monika planuje zakupić te produkty dla Pani Kucharki za dnia, bo potrzebne będą one na popołudnie, gdy wszystkie trasy zaczną wracać.
Jesteśmy jednak zdania, że w dzień będzie urwanie głowy – bo do 11:00 wypuszczamy kolejne trasy rajdu. Wolimy zrobić to teraz, aby w sobotę nie musieć już o tym myśleć. Skoro są sklepy całodobowe, to trzeba ruszać.
Lista jest sroga: 300 butelek wody, 15 słoików z sosami, 250 jajek, kilkanaście kartonów ciastek, kilkanaście paczek makaronu, 200 sztuk bananów, 20 kg jabłek, n kilogramów kiełbasy, (gdzie n to liczba naturalna większa od KILKU!!!)…. Nie chodzi tutaj tylko o ciężar. Chodzi o OBJĘTOŚĆ. Wiecie ile miejsca zajmuje 300 butelek wody zawalonej 200 bananami?
Mało tego, Pani Kucharka była perfekcjonistką (sami chyba przyznacie, że wyżywienie było zacne) i zostawiła listę bardzo konkretną:
- przyprawa, TYLKO I WYŁĄCZNIE XXXX (z dopiskiem NIE INNA !!!)
- makaron, TYLKO I WYŁĄCZNIE YYYY (z dopiskiem NIE INNY) itp/
Nie mówiąc już o 300 drożdżówkach, które były do odbioru z lokalnej piekarni.
Z Lanckorony ruszamy z powrotem do Krakowa do Tesco. Tak naprawdę ruszamy w dwa auta: Sławek i Lenon na pierwszą turę zakupów, kiedy my jeszcze ogarniamy odprawę, a po odprawie już w 3-jkę: Basia, Sławek i ja na drugą turę.
Trzy koszyki ledwie pomieściły to wszystko… pchamy do kasy, a tam tylko kasy samoobsługowe bo jest 2:30 w nocy.
NIEEEE !!! Aby było śmieszniej, przy niektórych towarach nie da się wprowadzić więcej niż np. 10 sztuk… no i zabawa.
Klik, klik, klik, klik, klik, klik… 4 dni później… klik, klik,klik… błąd systemu, zważ raz jeszcze. BŁĄD, powtórz operację… ARGHHHH
Ja nie wiem ile to wszystko kasowaliśmy… wiem tylko, że do bazy dotarliśmy po 4:00 rano i zaczęło się noszenie na kuchnię.
Kiedy cześć z Was targała rower po lesie, my targaliśmy 300 butelek wody po schodach. Bosko.
Finalnie położymy się „spać” około piątej, tylko po to aby od 6:30 być na nogach, bo wtedy zaczną docierać Zawodnicy na trasy 12-stki…
Resztę historii już wszyscy znacie, bo tutaj zaczynają się wasze opowieści o Kompani KORNEJ.

KOMPANIA KORNA w (kilku) liczbach:
Wystartowało niemal 300 zawodników.
Liczba punktów kontrolnych: 106 (22 zagadki i 84 lampiony) rozłożone w 37 godzin
Liczba NIEODWIEDZONY punktów kontrolnych: 0 (i to jest WOW, że na każdy punkt kontrolny ktoś jednak dotarł, nawet do tych na północnych rubieżach i w górach południa)
Liczba godzin snu od środy rano do niedzieli wieczór: 14 (masakra...)
Maksymalny wynik punktowy na zawodach: 3350 na 6020 możliwych (i to jest WOW w zestawieniu z faktem, że KAŻDY ze 106 punktów kontrolny został odwiedzony)
Prace nad trasą: 6 miesięcy (w tym 3 do kosza)
Oficjalne PODSUMOWANIE RAJDU, GALERIA FOTO oraz FILM wraz z udostępnionymi MAPAMI wszystkich tras !!!.
KOMPANIA KORNA NA TRASIE:
Poniżej kilka słów o trasie i wyjaśnienie niektórych zagadek.
X40 - Napis: Sigillum Regiae Civitatis Landskoroniensis
Na ścianie domu, w promieniach słońca
mieni się złotem i trwa bez końca
Herb Lanckorony i cztery slowa
przepisz je w kartę – odpowiedź gotowa.
X50 - Grób dwóch żołnierzy. Jedna z możliwych odpowiedzi to NESIR BASIC.
Tylu ludzi, choć żaden o to nie prosił,
poległo w tej wojnie, nie ze swojej winy.
Ty napisz na karcie jakie imię nosił
Ten w mundurze Bośni i Hercegowiny...
X51 - Most 4 Aniołów. Czwartym był Anioł Stróż :)
Michał, Gabriel i Rafael.
Aniołowie ci mostu strzegą
Ostatni to nie Uriel czy Azrael,
więc kto jest ich czwartym kolegą...
X52 - miejsce pamięci po spalonym kościele. 300 lat miał gdy wybuchł pożar
Niegdyś świątynia tutaj stała
dziś kwiaty przyozdabiają ziemię.
Spłonęła doszczętnie, choć była niemała
Ile lat liczyła, gdy ją objęły płomienie?
X60 - pomnik budowy drogi na Przełęczy Sanguszki. Odpowiedzi to Namiestnik i Marszałek
Daleko od bazy zaniosły Cię nogi
więc teraz zadanie – trudne okropnie.
Jakie pomnik budowy tej drogi
wymienia postaci FUNKCJE i STOPNIE
X61 - kaplica ze studnią tzw. Betsaida (Dom Rybaka). Odpowiedź do WIOSŁO, trzeba było "wznieść w górę lica" i popatrzyć na sufit. Niemniej uznawaliśmy wiele odpowiedzi, bo Anioły były też na obazach.
Na bezimiennym wzgórzu kaplica,
w środku studnia o "bogatych" toniach
stań nad nią i wznieś w górę lica
co Anioł trzyma w swych dłoniach?
X62 - Grobowiec na terenie kościoła w Marcyporębie i daty zapisane w formie x/y czyli jak ułamki.
Odpowiedzi padały różne, ale według nas jest to 8,6. Uznwaliśmy oczywiście wszystkie odpowiedzi na pdostawie tracka czy zdjęć. To rajd na orientację i dobra zabawa, a nie egzamin z matmy :)
Tych, co z matematyką mają nie po drodze
Zeźlić może to zadanie, sponiewierać srodze
Odnajdź grobowiec, który za świątynią skryto,
potem wykonaj, o co Lord SFAROC Cię prosi
na północnej tablicy "ułamki" wyryto
ich suma – DZIESIĘTNIE! - to ile wynosi?
X70 - Ogródek Prepersa. Niesamowity dom ze stacją radarową, działem samobieżnym, wyrzutnią rakiet i czołgiem w ogródku.
Numer 2219 to czołg, acz pojawiały się także odpowiedzi takie jak właśnie działo samobieżne. Każda uznawana :)
Oto dom z nietypowym widokiem.
Właściciel ciekawą pasją tu żyje.
Rzuć na pojazdy uważnym swym okiem,
co pod numrem 2219 się kryje?
X71 - Kaplicza Serca Maryji. Należało odrysować serce przebite 7-mioma mieczami.
Kapliczek jest tutaj wiele,
ale tylko jedna na serca planie.
Pozwól zatem, że się ośmielę
powierzyc Ci takie oto zadanie:
Symbol z jej drzwi przerysuj - choć nie jest najprostszy
Tylko dobrze policz tu liczbę: obecnych w nim ostrzy
X72 - Brama zamku w Zatorze. Trzeba było ją przerysować.
Trafiliście na ZATOR na waszej drodze,
więc i zadanie jest lekko porypane
sprężyć się musicie srodze
rysując zamku wejściową bramę
X80 - Cisy Raciborskiego (drzewa co maja 700 lat, acz i tak nie przebiją tego w Henrykowie Lubańskim. Proszę Państwa o to drzewo starsze niż nasze Państwo ---> tutaj). Odpowiedzią była KUŹNIA lub tez Sułkowice.
Cisy Raciborskiego to naprawdę stare drzewa
i od 700 lat nad tą doliną górują
Tobie jednak nie wiek, a miejsce podać potrzeba
gdzie ludzie stąd ubezpieczenia KU(pu)JĄ...
X81 - pomnik lotników amerykańskich. Odpowiedź to HELL'S ANGEL
"Zbombardować paliw wrogie zakłady"
Ten rozkaz będzie kosztować go życie
Bo z misji wrócić, nie da już rady,
gdy kule rozszarpią mu skrzydeł poszycie.
Liberator – taki model mu wbito w papiery,
ale jak nazywali go Ci, co usiedli za stery?
X82 - Zamek w Spytkowicach, który obecnie pełni role Archiwum Narodowego.
Zamki w swym życiu różne funkcje mają
To strzegą krain, to drzwi zamykają
Niewielu by to jednak poprawnie odgadło
jakie temu tutaj zadanie przypadło
Zapytam Cię wprost, tak z grubej rury
Co kryją dzisiaj stojące tu mury?
X90 - Leskowiec (szczyt), a na nim tablica z wierszem:
"Powiewa flaga, gdy wiatr się zerwie.
A na tej fladze: BIEL I CZERWIEŃ."
No właśnie, 90 punktów te słowa są warte
Jeśli tylko zdołasz je wpisać w swą kartę
X91 - Mioduszyna, wiata turystyczna. Zwierciadło znajdowało się na jednym z filarów. Szerokość: 5,5 cm (chociaż odpowiedź człowieka chodzącego jak w zegarku!!! - Tadeusza, ktory odrysował po prostu kształ i napisał TYLE mnie kupiła :).
Do tego napis w cudzysłowie głosił: "Gdybym mógł cofnąć czas..."
Podchodząc tu, spaliłeś trochę sadła.
Daj teraz pomyśleć i głowie.
Jaka jest szerokość zwierciadła
i jakie słowa znajdziesz tu w cudzysłowie?
X92 - Most na Cedronie. Nasz ulubiony punkt na tej trasie. I jak się okazało lekko hardcore'owa zagadka, no ale 90 pkt przeliczeniowych. To nie mogła być prosta - mówiłem Wam aby powtórzyć fraktale. Odpowiedź to pełnia. Jeden z pierwszy akapitów tej relacji tłumaczy dokładnie dlaczego.
Przed Wami Most na Cedronie.
Miejsce aż dwóch punktów ukrycia.
Bo trasy naszej jest perłą w koronie.
Jeden to lampion, drugi jest do odkrycia...
Motyw zadania? Rzekłbym: dość prosty
FAZĘ KSIĘŻYCA WPISZCIE W SWE KARTY
Ale uwaga!! Są tutaj dwa mosty
i tylko ten drugi odpowiedzi jest warty...
Znaleźć drugi pomoże percepcja
bo on też tutaj, a nie gdzieś w oddali
podpowiedzią niech będzie INCEPCJA
lub samopowtarzalność fraktali...
X93 - Samolot JAK-40
Maszyna ta przydrodze przysiadła.
Kto wie? Może spodoba się i Tobie
Taka Ci powinność tutaj przypadła
Podać jej model – wypisany na dziobie...
X94 - Kopiec Grunwaldzki. Odpowiedź to 7.
Grunwald czyli dwa nagie miecze?
No, nie! Więcej ich na tym pomniku
Budując mieli niezłe zaplecze
więc policz ile ich naprawdę, Dzielny Wojowniku...
W ostatniej chwili pojawiła się także zagadka na temat zbiornika Świnna Poręba, ale nie przytoczę jej tutaj, bo napisałem ją niemal w ostatniej chwili na jakimś skrawku papieru i nie ma tego w moich notatkach dotyczących trasy :)
Musicie sięgnąć po opisy, ktore rozdaliśmy: niemniej most kolejowy wysadzono w 2014 roku.
NA KONIEC KILKA ZDJĘĆ OD NAS :)

Ten szlak to...

Kolce i góry !!!




CYTATY:
1) Książka Michaliła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata"
2) Cytat: Oscar Wilde
3) "Niekończąca się opowieść 2" - gdy dziwna siła niszczyła Fantazję, ale tylko Bastian - chłopiec z ludzkiego świata, mógł ją nazwać (i pokonać). Nikt nie potrafił nazwać tej siły, aż On nadał jej imię: "Pustka". Od tego momentu wszyscy mieszkańcy Fantazji dowiedzieli się o Pustce. I tak oto Lenon nazwał tą edycję Wiosenne CZARNEGO KoRNO.
4) Piosenka Arki Szatana "Kundel Bury". Ryje psyche, więc słuchacie na własną odpowiedzialność ----> tutaj
5) Parafraza znanego, zabawnego tekstu o jednym z ustrojów politycznych :)
6) Cytat z Trylogii Sienkiewicza
7) RYJE PSYCHE, Genialna piosenka. "PO PROSTU BĄDŹ" Kopruch ---> tutaj
Wiosenne CZARNE KoRNO w 2018 było w naszym ORIENTalnym życiu naprawdę sporym punktem zwrotnym. Pisałem Wam jak bardzo baliśmy się czy ta impreza w ogóle wyjdzie? To pytanie retoryczne bo wiem, że pisałem Wam to chyba ze 100 razy… Nie zmienia to jednak faktu, że trzęśliśmy porami jak w porąbany w warzywniaku czy podołamy… ale udało się!!!
Nasz rajd został przyjęty o wiele cieplej niż mogliśmy sobie to wymarzyć – za co raz jeszcze dziękujemy.
Zdefiniowało to jednak pewną sytuację, w której nagle się znaleźliśmy. Mogliśmy potraktować Wiosenne CZARNE jako jednorazowy strzał. Wybryk i zachciankę (krnąbrnych, ale nie) rozwydrzonych bachorów lub jako pierwszy krok na naszej nowej, orientalnej drodze życia. Otwarł się wakat Architekta ludzkich cierpień i trzeba było pomyśleć czy bierzemy tą robotę :)
Po rajdzie, już na spokojnie, wraz z Moniką i Tomkiem po dość krótkiej dyskusji postanowiliśmy, że za rok zrobimy drugą edycję Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Skłamałbym mówiąc, że gdzieś tam w głębi duszy (nawet nie wiedziałem, że ją mam…) nie liczyliśmy na to po cichu – zbyt dobrze bawiliśmy się projektując trasę, układając zagadki i robiąc promo rajdu, aby traktować to jako pojedynczy strzał. Oczywiście, była to ogromna robota, dużo większa niż mogliśmy się tego spodziewać, będąc do tej pory tylko uczestnikami takich rajdów. Nie zmienia to jednak faktu, że była to także świetna zabawa. Skłamałbym także mówiąc, że w moim zwichrowanym umyśle nie pojawiła się koncepcja drugiej edycji już w trakcie budowy trasy Wiosennego CZANEGO KoRNO.
Wiecie jak jest – wiem, że te głosy w mojej głowie nie są prawdziwe, ale mają one tyle fajnych pomysłów !
Powiedziałem mojemu psychiatrze, że słyszę głosy w mojej głowie, a On mi powiedział, że nie mam swojego psychiatry...
Tak też narodził się pomysł… no właśnie, zupełnie innej imprezy niż Kompania Korna. Część z Was słyszała już nazwę pod którą miała kryć się druga edycja, bo o niej czasem wspominaliśmy, a tu taka niespodzianka. Pomysł nie został jednak zarzucony, a raczej przeniesiony w czasie. Dlaczego zarzucać gotowy już pomysł i pracować nad inną koncepcją? Czyżbyśmy mieli za mało roboty? Wszystko to wyjaśni się poniżej – to tyle tytułem wstępu. Zapraszam do wysłuchania opowieści o pewnej Kompani Kornej.
"Mam bardzo nieskomplikowany gust: zadowala mnie to co najlepsze" (*)
Zabrzmiało srogo, co nie? A to tylko cytat z Oscara Wilde. Dość dobrze oddaje jednak uczucia, które targały nami około października 2018. Aby w pełni zrozumieć to przesłanie musimy jednak cofnąć się w czasie do wakacji 2018.
Pierwsze, konkretne eksploracje trasy pod imprezę 2019 zaczęliśmy już w sierpniu 2018. Miało to na celu zapewnić nam sporo czasu na szwendanie się po Beskidzie Makowskim, w którym to miała rozegrać się druga edycja Wiosennego CZARNEGO. Pełni wiary i młodzieńczego entuzjazmu wyruszyliśmy w teren, nie wiedząc jeszcze jaki los przygotowało dla nas Fatum, Karma i inne takie drapichrusty…
… i gdy tak hasaliśmy sobie wesoło wśród górek i pagórów, dotknęło nas romańskie przekleństwo.
Romańskie od Romana Królikowskiego a nie od Rzymian. Roman niegdyś rzekł do nas takie słowa: „Beskid Makowski? Tam są 4 pasma górskie i nic więcej. Wiele tam nie znajdziecie”.
Miał rację… od sierpnia do października zrobiliśmy 8 dłuższych wypadów w Beskid Makowski w poszukiwaniu ciekawych miejsc na punkty kontrolne. Osiem całodniowych wypraw, a w notesie i na Garminie kilka punktów. No właśnie, kilka ciekawych… Nie 30-40 fajnych punktów, ale kilka – dosłownie 3-4. Na osiem wycieczek i kawał spenetrowanego terenu to mało. Za mało… o wiele ZA MAŁO.
Nie zrozumcie mnie źle – to Góry, a więc tereny piękne, ale niestety niezróżnicowane. Siłą Wiosennego CZARNEGO KoRNO miały zawsze być ciekawe, mało znane miejsca, różne ciekawostki od historycznych po przyrodnicze. Mieliśmy jaskinie, grób pierwszego zestrzelonego pilota we wrześniu 1939 roku, skalną kapliczkę uznawaną za miejsce objawień, mieliśmy bunkry OKH (Oberkommando des Heeres - Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych Wehrmachtu), krzyże na szczytach skał, z których prawie każdy związany był z jakąś legendą – Skała Kmity, Sąd Aleksandrowicki, punkty widokowe, Kalwarię z posępnymi postaciami, wieś odznaczoną krzyżem walecznych, ruiny zamków czy też moją ukochaną Doliną Racławki która broni się sama, bo jest tak piękna.
A teraz mamy 4 nietypowe punkty (nie zdradzę jakie, bo może jeszcze kiedyś zahaczymy o te tereny). Pozostałe też są niby fajne, bo są tam punkty widokowe, jakiś kamieniołom, ale ogólnie jest tego mało. Większość punktów to byłby skrzyżowanie ścieżek, może jakiś głaz. Miejsca fajne na każdy rajd, ale nie umywa się to do różnorodności punktów kontrolnych z Dolinek Podkrakowskich.
No i druga sprawa: wariantowość… a w zasadzie jej brak. Nawet robiąc rogaining marszruty narzucają się same: trzeba walić szlakiem bo inaczej nie ma sensu lub innych sensownych dróg po prostu nie ma. Chociaż może to po prostu my nie umiemy zrobić w tym terenie ciekawej imprezy – tak też może być. Wariantowość otworzyła by się sama, gdyby zagęścić punkty kontrolne, ale takowych właśnie nie mamy. Nie chcemy też dawać punktów gdzieś na siłę. Trasa powinna bronić się sama. Oczywiście, że pojawią się na niej punkty dodatkowe: sugerujące np. przejazd przez ciekawy teren, pozwalające unikać głównych dróg, ale zgodnie z nazwą mają to być punkty dodatkowe/pomocnicze, a nie 80-90% wszystkich lampionów.
Gnębi mnie to, wierci w duszy dziury, prześladuje i miewam nocne koszmary – czasem nawet moczę się nocy, gdy po ciemku podjadam z lodówki i obleję się sokiem… Teren nam się pomału kończy, a u nas posucha. Niby historycznych miejsc jest trochę, ale wszystkie w jednym klimacie: partyzanckie, bo to takie tereny.
Openstreetmaps, WikiaMAPA oraz inne strony nie pomagają. Pustka. Roman obłożył nas romańskim przekleństwem i pewnie teraz rechocze… nie umiemy zrobić tutaj w miarę ciekawej imprezy.
Zbieram się na odwagę i rozpoczynam poważną rozmowę z Basią. Nie, nie dlatego że się jej boję (no może trochę…), ale dlatego że ciężko mi się samemu z tym pogodzić. Trzeba podjąć bardzo odważną decyzję: musimy zamienić miejsce rozgrywania zawodów. Co ciekawe Basia jest zgodna – ma takie samo wrażenie, że trasa nie spełnia naszych oczekiwań. 3 miesiące pracy w plecy… zaczynamy od zera. Lenon, jak to Lenon, mówi: „to wielki sukces i wielka odwaga, przyznać się do błędu i zawrócić ze ścieżki, która jest ślepa” i oczywiście w jakimś stopniu ma rację… co nie zmienia faktu, że właśnie zaczął się listopad, a my zaczynamy od zera.
Trasa musi bronić się sama. To jest warunek konieczny. Jesteśmy w środku sezonu zawodów szermierczych, mamy przed sobą niesamowite przedsięwzięcie: kolejne Mistrzostwa, które będą rozegrane w Krakowie, a prace nad KoRNO zaczynamy od zera… to tyle by było ze „spokojnie i nienerwowo”.
Owszem powie ktoś, że listopad to jeszcze nie tragedia. Trasę mamy zamknąć do końca stycznia – tak jesteśmy umówieni z Moniką, więc to w sumie racja. Niemniej, nie po to zaczynaliśmy eksploracje już w sierpniu, aby w listopadzie nadal nie mieć nic… hmmm, chociaż może właśnie po to? Może właśnie po to, aby mieć czas na analizę sytuacji i tak wielką zmianę.
Decyzja zapada: skoro trasa nie spełnia naszych oczekiwań to trafia do kosza, a my wciskamy przycisk RESET.



Formujemy KOMPANIĘ KORNĄ
Ruszamy z planem nowej trasą. Od marca 2018 czyli od zakończenia Wiosennego CZARNEGO KORNO, żyjemy imprezą w Beskidzie Makowskim, a teraz musimy nasz rajd przenieść. Tylko kurde gdzie? Klimat imprezy zaplanowany, teren zaplanowany, a teraz wszystko leci do do kosza, a przycisk przywróć jest nieaktywny. Dokładnie jak z trasą rodzinną rok temu. Pamiętajcie jednak: „co Cię nie zabije, to Cię okaleczy” więc ponownie ruszamy w teren... i wtedy wzrok nasza pada na coś świecącego. Coś co w zachodzących promieniach słońca (w końcu patrzymy na zachód) błyszczy się i przyciąga wzrok. To coś to korona. A dokładnie to perła (eeee LANCA?) w Koronie. Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska. Dróżki kalwaryjskie i inne takie. To się może udać! Ruszajmy na eksplorację.
Już pierwszy wyjazd – tak z głupa, na pełnym spontanie przynosi nam około 10 fajnych punktów. Kurcze, to 3 razy więcej niż osiem wyjazdów w Beskid Makowski. Utwierdzamy się w decyzji, że była to „dobra zmiana” :P
Zaczyna się listopadowo-grudniowo-
Jednak w moim sercu nadal tkwi pewna drzazga (kołek, to się nazywa kołek, i to osikowy, krwiopijco...). Tereny fajne, punkty fajne ale to nie góry. Owszem zahaczymy finalnie o Beskid Mały, ale na tym etapie jeszcze tego nie wiemy: eksplorujemy na razie okolice stricte samej Lanckorony. Czemu to takie ważne? Bo klimat imprezy miał się kojarzyć z górami.
Zmiana trasy zatem TAK, ale planowana do tej pory nazwa nie do końca mi teraz pasuje. Musimy zatem wymyślić inną, nową nazwę, a planowaną do tej pory, zachowamy dla innej edycji.
I tak rodzi się trylogia SFAROC’a. Tak, dobrze słyszycie – trylogia. Nazwa pierwszej części czyli „Kompania Korna” zawdzięczacie Lenonowi, który podczas jednej z naszych eksploracyjnych wypraw ją po prostu wymyślił... Trułem Mu chyba od 2 godzin, że planowana nazwa nie pasuje do obecnego rajdu i rozpaczałem, że trzeba by było wymyślić coś innego, chwytliwego, opartego o słowo KORNO. Lamentuje i mam słowotok rozpaczy, a ten do mnie krótko: „no to może KOMPANIA KORNA”
Kupił mnie ten pomysł natychmiast. No po prostu: „Ziemianin wie o Pustce!!!” (*) jeśli kojarzycie klasykę – jak nie to odsyłam do przypisów. Tym samym Wiosenne CZARNE KoRNO staje się swoistym prologiem, coś jak „Hobbit” dla „Władcy Pierścieni” czy jak „Rogue One” dla Klasycznej Trylogii Gwiezd Wojen.
Uprzedzając fakty powiem, że trasa nam się tak rozrośnie i tak wzbogaci o przewyższenia, że stara nazwa wcale by nie była taka zła. Niemniej zostawimy ją dla ostatniej, trzeciej części cyklu. Druga nazwa też już zaplanowana, więc już dziś szykujcie się na część drugą i trzecią tej historii.


FRAKTALE i inne detale
Z każdym wyjazdem w teren przybywa nam miejsc na punkty kontrolne. Gdy spisujemy koordynaty poszczególnych lokacji, podejmujemy także decyzję czy zawiśnie tu lampion, czy też może pokusimy się tutaj o jakieś zadanie/zagadkę.
Na tym etapie nie jest to jeszcze decyzja ostateczna, ale zarys tras zaczyna się pomału kształtować.
I wtedy, któregoś popołudnia trafiamy na Most na Cedronie. Miejsce ładne, bardzo fajne na punkt kontrolny, więc wpada na naszą listę. Kiedy zapisuję koordynaty GPS w Germinie, Basia przygląda się małej kapliczce zbudowanej na środku mostu.
- Widziałeś?
- Co miałem widzieć?
- W kapliczce jest malowidło a na nim most.
- Super (odpowiadam trochę automatycznie bo właśnie zapisuję współrzędne, co jest dla mnie na tą chwilą priorytetem)
- Nie rozumiesz. To jest ten most. Ten sam!
- Jak ten sam?
- No sam popatrz.
Idę i rzeczywiście. Malowidło przedstawia dokładnie takie sam most, jak ten na którym właśnie stoimy. Jeden do jeden - wszystko się zgadza, podpory, kształt budowli. Tylko akcja na moście dzieje się w dawnych czasach… w nocy, przy pełni księżyca. Patrzę uważnie… a na moście kaplica. A w niej… ALE CZAD !!!
Incepcja, samopowtarzalność obrazu niczym… niczym… niczym FRAKTAL !!!
Obraz ten sugeruje, że na naszą rzeczywistość i to co się dzieje na naszym moście, także patrzy ktoś z zewnątrz. Niekończąca się pętla i samopowtarzalność. Już wiem, że tu musi być zadanie. W mojej głowie od razu przywołane zostają: zbiór Mandelbrota i zbiory Julii. Fraktale – piękno matematyki w najczystszej postaci.
Tak oto rodzi się punkt X92. Jednak wymyślenie treści tej zagadki – wierszyka, nie przyjdzie mi już tak łatwo. Około 12 poprzednich wersji trafi do kosza, nim w końcu po 3 tygodniach układania strof, uznam że wersja zaprezentowana na rajdzie jest akceptowalna… no i przede wszystkim (mam nadzieję) jasna dla Zawodników. (To czy była jasna okazało się bardzo zależne do Zawodnika – część odpowiadała bez problemu, cześć miała z nią kłopot – no ale halo: 65 + X92 czyli 150 pkt przeliczeniowych do zgarnięcia na punkcie niedaleko bazy, więc kto powiedział że powinien być banalny?)

Będzie kiepsko jeśli moja LUBA(ń) dowie się o GÓRALKACH W TATRACH
Eksploracja trwa. Naszą uwagę przyciągają dwa pagóry. Jeden z nich to LUBAŃ a drugi to TATRY. Uwielbiam nazwy gór, pewnie już wiecie, że kolekcjonujemy zdjęcia tabliczek. A skoro te pagóry mają tak zacne nazwy, to musimy je odwiedzić. W moim umyśle od razu rodzi się pomysł aby jednym z tekstów promujących rajd było stwierdzenie: „zabierzemy Was od Lubania aż po Tatry”. Lubań to fajny pagórek, z nawet wyróżniającym się szczytem, gorzej z Tatrami, bo to zakrzaczone (kolce!) wzgórze o mało wybitnym wierzchołku. Nazwa jednak jest magiczna, a do tego pojawi się dziki pomysł aby zrobić tutaj niespodziankę w postaci małego bufetu opartego o ciasteczka Góralki i piwa Tatra (Góralki w Tatrach!!!) Klimat się zrobi niesamowity i niespodzianka także powinna zrobić wrażenie na zawodnikach. Wraz z Moniką i Tomkiem planujemy zatem najpierw wygląd tabliczek, a potem je po prostu „produkujmy”.
Później wystarczy już tylko trochę wykarczować Tatry i zakupić potrzebny asortyment. Karczowanie odbędzie się nocą, podczas rozkładania trasy :)
W ten oto sposób dwa kolejne pagóry dostają swoje tabliczki, a na zawodników czekać będzie nietypowa niespodzianka.
Do tego zaczyna nam dopadać głupawka: i tak kody na lampionach zaczynają żyć własnym życiem: wielkie mrowisko otrzymuje kod ANTS, Zapora p-panc. Zęby Smoka dostaje kod SMOK, ławeczka na szlaku ma kod ŁAWA, a Ciuchcia PKP. Samotne drzewo to SAM, a krzyż pokutny to KARA - bawimy się po prostu jak dzieci :)



Wolicie jechać Ciuchcią czy Czołgiem… a może po Schodach do Pałacu
Roboty z przygotowaniami rajdu jest od groma, ale wszystko układa się jak w bajce. Dostajemy patronaty władz Lanckorony, Kalwarii, a nawet Wojewody Małopolskiego. Trasa wypełnia się coraz ciekawszymi punktami kontrolnymi. Oprócz zamków, pomników, leśnych miejsc odkrywamy kilka ciekawych obiektów, na których chcielibyśmy umieścić lampiony… i żaden nie odmawia nam zgody.
Tak oto jednym z punktów kontrolnych staje się Ciuchcia na terenie placu zabaw, należącym do Rady Osiedla w Wadowicach. Właściciel Pałacu w Paszkówce pozwala powiesić nam lampion na terenie przy-pałacowym i jest tym faktem, bardziej niż zachwycony, bo sam w młodości startował w imprezach na orientacje. Gospodarz Łowiska również udostępnia nam teren przy stawach (a dokładnie schodki na platformę widokową), gdzie możemy zainstalować punkt kontrolny, który świetnie wpisze się nam w trasę – a do tego stawy są zadbane i jest tam po prostu ładnie.
Na mapę trafia także obiekt nazwany przez nas jako Ogródek Prepersa, gdzie zobaczyć można stację radarową, wyrzutnię rakiet, działa przeciwlotnicze a nawet czołg. Po prostu nie ma miejsca, które by nam odmówiło lub widziało problem z rozwieszeniem lampionu na swoim terenie.
Nie mówiąc już o Schronisku na Leskowcu, które również bardzo miło nas ugości i zapewni Zawodnikom ciepły posiłek, po okazaniu karty startowej. Wszystkim tym instytucjom i osobom bardzo dziękujemy za udostępnienie swoich obiektów pod nasz zawody!!!
Do tego włócząc się po terenie odkrywamy takie miejsca jak Grób Drwala, Drzewo na Upiórczysku (coś jak uroczysko ale na odwrót: kolce i bagna) czy też drzewo, do którego można wejść :)



(Zdjęcie "Ogródka Prepersa" jest autorstwa Nataszy)
Towarzysze i KAMRATY :)
Podobnie jak rok temu czasem spotykamy się z sytuacją, że na małym obszarze trafiamy na 2 miejsca, w których chcielibyśmy umieścić punkt kontrolny. Oba są tak fajne, że nie umiemy wybrać w którym z nich powinien zawisnąć lampion. Generuje to również problem, w którym dwa kółeczka na mapie na siebie nachodzą. Postanawiamy zatem rozwiązać problem poprzez ucieczkę do przodu. Bierzemy oba punkty i jeden z nich czynimy punktem niejawnym (nieoznakowanym na mapie). Na drugim wisi normalny lampion, na którym znajduje się instrukcja jak dotrzeć do punktu ukrytego, ulokowanego gdzieś nieopodal.
Tym sposobem, z problemu uczyniliśmy dodatkowe zadanie nawigacyjne dla Zawodników, ponieważ instrukcją może być dodatkowa mapka lub opis słowny (np. podanie azymutu i odległości). Nie ukrywam, że bałem się jak ten pomysł zostanie odebrany, acz będąc uczestnikami rajdu lubimy jak trafiamy na takie nietypowe zagadki nawigacyjne. Niczym Luke w bitwie o Yavin 4 zaufaliśmy zatem własnym uczuciom i wprowadziliśmy Kamraty na mapę.
Chcąc jednak jeszcze bardziej utrudnić rogaining'owe planowanie wariantów, oznaczamy punkty z Kamratami na mapie poprzez oznakowanie "+K". Sprawia to, że Zawodnicy od razu muszą rozważać czy zaliczając np. punkt 40+K, będą nastawiać się na 40 pkt przeliczeniowych i będą lecieć dalej, czy też postanowią szukać Kamrata (wartego kolejne 40 pkt przeliczeniowych), chcąc zgarnać łącznie 80 pkt za ten punkt.
Patrząc OBIEKTYWNIE na niepokojące obrazy
Od zeszłorocznej edycji imprezy, wiedzieliśmy że będziemy robić sesję promo. Ile to jest roboty, możecie przeczytać w relacji z Wiosennego CZARNEGO Korno. Niemniej, jest to też świetna zabawa – zwłaszcza jak napatoczy się na nas jakiś przypadkowy przechodzień.
Jest tylko jeden problem, przez całe tygodnie (nie przesadzam!) planowaliśmy kadry „z piekła rodem”, a teraz zmieniła się nazwa i klimat imprezy. Wiadomo, że stare pomysły zostaną odłożone i poczekają na swoją kolej, ale potrzebujemy na szybko zaplanować kadry dla Kompanii.
No i tutaj pustka w głowie… niby prosty temat. Wystarczy pociorać się trochę po krzakach, ale jeśli ktoś z Was bawił się w taką fotografię, to wie że to nie działa w ten sposób. Ustawienie osób, plan kadru i przede wszystkim pomysł to podstawa. Mało tego, pomysł musi wytrzymać konfrontację z okiem obiektywu. To co widzicie oczyma wyobraźni, czasem po prostu nie sposób przełożyć na zdjęcie (albo znowu – my tego nie umiemy).
A tu nie ma nawet czego konfrontować bo pomysłów brak… pustka w głowie. Wena nie przychodzi na zawołanie, nie można wywołać jej kiedy się tego chce… im bardziej próbuję wymyślić jakieś kadry, tym ciężej mi to przychodzi. Nawet net nie pomaga, szukam plakatów, rysunków, zdjęć… ogólnie inspiracji i nic. Takiego wała… a to wał godny hipotezy wyteżeniowej Hubera.
W pewnym momencie już nawet panika mnie bierze. Sesja za 3 dni, a my mamy ze 3 kadry zaplanowane. Potrzeba 20, nawet 30-stu. Plan to jedno, a przecież jeszcze przygotowanie rekwizytów!!!
Nic nie przygotujemy, nie mając zaplanowanych ujęć. I nagle olśnienie… w środę przed sobotnią sesją pomysły przychodzą same. Siedzę w biurze, a w myślach widzę 4 kadry, jadę na rowerze do pracy i gonią mnie kolejne cztery. Prowadzimy trening środowy i mówię Basi: „prowadź grupę – muszę coś zapisać”. W notatkach w komórce lądują kolejne pomysły. Jest dobrze. Opracowuję plik z opisami i podobnymi grafikami wyszukanymi w necie, aby nic nie uciekło i wysyłam go do naszych Foto-mistrzów do konsultacji wykonywalności.
Tym razem jedziemy na dwa ognie, a dokładnie na dwa aparaty, bo będziemy mieć dwóch fotografów. Pierwszy to Lenon jak rok temu (no dobra, nie jak rok temu, ale o rok starszy), ale i Nataszka (tak, tak – ta od KrakINO).
Czwartek to gonitwa za rekwizytami: kilofy, kokosy, łańcuchy itp.
Do nocy biegamy po mieście aby zabrać wszystkie potrzebne rekwizyty – to wcale nie takie proste kupić kokosy w styczniu, nawet w markecie. Zwłaszcza jak ktoś zapakuje do koszyka ananasy i krzyczy na cały sklep „Szkodnik, MAM, ZNALAZŁEM”. Szkodnik przychodzi i pyta „ale co masz?”. Jak to co? MAM KOKOSY…
Masz to chyba zryty beret. To są ananasy…
No tak, ananasy… rzeczywiście. Zaćmiło mnie.
Koniec końców, mamy wszystko, śnieg też dopisał, więc w sobotę ruszamy w teren. I tutaj stajemy się prawdziwą kompanią karną: rower, hulajnoga, 3 rapiery, 2 miecze, łańcuchy, kosa, wąż, kilofy, maski szermiercze, przebrania, topory… wleczemy się przez śnieg jak potępieni, przygnieceni ciężarem swoich grzechów…. a właściwie to rekwizytów. Nie wiem ile to wszystko ważyło, ale uwierzcie że sporo.
Gdy już dotachamy się na miejsce, to najbliższe godziny spędzimy na śniegu i mrozie ustawiając się i powtarzając ujęcie po ujęciu. Ludzie omijają nas szerokim łukiem, a my znowu klasyk jak rok temu: ryj sobie zasłaniasz opuść rękę, podnieść rękę bo broni nie widać, skręć broń płazem do obiektywu bo „ginie”, rozsuńcie się bo się zlewacie, mamy to? MAMY – ale do powtórki bo ktoś zapomniał rękawiczek, pompujemy synchronicznie – SYNCHRONICZNIE powiedziałem, SYN-CHRO-NI-CZNIE… czego nie zrozumiałeś w słowie SYNCHRONICZNIE, nic nie widzę w tej masce na śniegu itp. itd.
Kapelusz czarodzieja opada, jak nie chce stać to… wypchaj go śniegiem!!
I tak oto kozacki kadr z demonem w kapeluszu czarodzieja i kosą, taki co robi naprawdę mocne wrażenie to w rzeczywistości Łukasz, który stoi z kupą śniegu na głowie. Rzeczywistość weszła nam chyba nam za mocno… realia tak bardzo…
Ogólnie to był długi dzień, ale mamy to!! Mamy materiały promocyjne, a zwłaszcza zdjęcie na plakat imprezy.
Można zaczynać kampanię promocyjną KOMPANI KORNEJ.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć całą galerię, to Natasza udostępniła ją tutaj.


"Kiedy wszystko szło tak spoko, nie dojechał na czas…" LISZKOR (*)
Czyli Kryzys Nadwiślański 2. Pamiętacie Kryzys Nadwiślański 1, rok temu, gdy trasa Liszkora zaczęła nachodzić na naszą i żadnej ze stron to nie pasowało? Możecie przypomnieć sobie tą opowieść w relacji z zeszłorocznej imprezy. Szczęśliwie, w tym roku kryzys nam nie grozi, specjalnie z Grześkiem L. umawiamy się zawczasu, że On robi imprezę w lasach przy Tychach, a my mamy bazę w Pcimiu… a jednak... Oto przykład totalnego pecha i bezsilności. Kiedy wyciągasz wnioski po zeszłorocznym zdarzeniu, robisz wszystko aby historia się nie powtórzyła, a los i tak płata Ci figla…
Okazało się, że Grzesiek traktował lasy pod Tychami jako awaryjne, jeśli nie udałoby Mu się wymyślić innej lokalizacji, a nie jako miejsce docelowe Liszkora. My także przesunęliśmy imprezę z Pcimia do Lanckorony (ze względów opisanych powyżej). Tym sposobem znowu rajdy zaczęły nachodzić się terenowo (mimo, ze specjalnie ustalaliśmy między sobą szczegóły, aby tak się nie stało). Kilka kolejnych dni później, sytuacja ulega tylko pogorszeniu, bo baza Liszkora w Andrychowie nie wypala (Andrychów nie wchodzi w zakres naszej mapy i impreza puszczona stamtąd na zachód nie pokryła by się z Kompanią). Żadna szkoła nie chce jednak zostać bazą rajdu, a beton z jakim spotka się Monika (na każdym poziomie administracji), sprawi że Andrychów stanie się nierealny. Liszkor nie jest tam mile widziany i Monika na szybko musi szukać innej bazy. Co więcej, nie jest to zadanie łatwe bo i inne obiekty, także robią problemy. Tym sposobem, mimo że przygotowania do Kompanii Kornej idą jak w zegarku, udziela się nam wszystkim nerwowa atmosfera bo Monika musi poświęcić multum czasu na „heroiczne rozwiązywanie problemów, nieznanych w innych gminach" (*)
Finalnie Liszkor wylądować musi w Świnnej Porębie, co już bardzo mocno zachodzi na tereny Czarnego KORNO… nie jest nam to w smak, ale cóż zrobić. Nie przeskoczymy Andrychowa…. Możemy go co najwyżej zrównać z ziemią i spalić… ale przeskoczyć nie przeskoczymy. Trzeba się pogodzić z zaistniała sytuacją… akceptacja przychodzi trudno. Cholernie trudno. Przyszła by łatwiej gdyby to był błąd, przypadek, nieprzewidziane sytuacja, ale kurde zainteresowaliśmy się problemem, umówiliśmy z wyprzedzeniem aby ta sytuacja nie wystąpiła, wyciągnęliśmy wnioski z tego co było rok temu… i co? I wszystko „jak krew w piach”… mnie to osobiście mocno podłamało i zniechęciło, a takie podcięcie skrzydeł nie służy dobrze pracom nad rajdem…


"Kupą tu waszmościowe, kupą" (*)
Jest jednak coś co poprawia mi humor. To lista startowa, która puchnie i finalnie dojdzie do niemal 300 osób. Z każdym nowo dopisanym nazwiskiem, coraz bardziej się cieszę, że zmieniliśmy teren imprezy. A nazwiska są zacne. Coraz więcej Tych, z którymi uwielbiamy się ścigać na rajdach (nie ważne czy mamy szanse czy nie – i tak uwielbiamy) dopisuje się na listę startową i to na nowo zaczyna mnie nakręcać. Niemniej to co cieszy, nierzadko generuje także pewne problemy. Zaczynamy przewidywać coś na kształt klęski urodzaju.
Lista osób, zwłaszcza na TR7 i TP7 robi się tak duża (to cieszy), że zaczynamy wyczuwać potencjalne problemy organizacyjne (to martwi). W naszym wstępnym planie cała trasa rodzinna miała być częścią każdej trasy rajdowej. Nawet karty startowe zostały zaprojektowane tak, że trasy od 24h do 7h miały na nich wszystkie punkty z trasy rodzinno-rekreacyjnej.
Jednakże zainteresowanie „siódemkami” (zarówno pieszej jak i rowerowej) przekracza nasze oczekiwania. Mamy zapisanych na nie ponad 100 uczestników. Mapa „rodzinnej” jest w skali 1:25000, a to oznacza że zrobi się tłoczno w Lanckoronie. Wiemy, że wszyscy zawodnicy narzekają jak do pierwszy punktów tworzą się kolejki/pociągi i jazda odbywa się w grupie. Nie unikniemy tłoku przy takiej liczbie zawodników, ale spróbujemy go zminimalizować. Uruchamiamy sztab reagowania kryzysowego.
Moim pomysłem jest rozdzielnie startu o pół godziny trasy rowerowej od pieszej (nie mamy dużego pola manewru, ale 30 min jest osiągalne). Pomysłem Basi jest propozycja, aby zawodnicy TP7 u TR7 nie robili wszystkich punktów z „małej mapy”, ale tylko 10 dowolnie wybranych. Otworzy to wariantowość, bo na pewno nie wszyscy pojadą tak samo, ale także szybko ich to wyekspediuje na „dużą mapę”. Postanawiamy wdrożyć oba pomysły. Tym sposobem, trasy 12h i 7h dostają do zrobienia tylko 10 z 20 punktów trasy rodzinno-rekreacyjne. Na tyle ile się da, zminimalizujemy tłok. Ktoś mógłby zapytać czemu w takim razie nie wywalić z zakresy TP7 i TR7 całej małej mapy… no niby można by było, ale widzieliście te punkty?
Most na Cedronie, dróżki kalwaryjskie, grób drwala, zamek w Lanckoronie – nie chcieliśmy zostawiać takich punktów tylko dla Tras 24 i rodzinnych. Zbyt ładnie jest w Lanckoronie aby tak postąpić.
37 godzin w formule 1 (tak zapieprzamy!)
37 godzin - tyle zajmuje nam rozłożenie całej trasy. Zaczynamy już w środę z samego rana (wyjazd o 6:00), aby mieć pewność że zdążymy ze wszystkim. W piątek o 23:00 startują pierwsze trasy (24h), więc piątek za dnia taktujemy jako awaryjny – planem jest zakończyć rozwieszanie w czwartek w nocy. Musimy rozlokować 83 lampiony, bo jeden jest już w schronisku po Leskowcem (oszczędzi nam to jakieś 2-3 godziny podejścia i zejścia). Podobnie jak rok temu Lenon tworzy formułę, która oblicza nam czas na rozłożenie całej trasy na podstawie – na bieżąco – wprowadzanych danych czasowych. Nauczony doświadczeniem, po zjeb**e jaką dostałem rok temu, mówię o formule a nie o algorytmie :D
Pierwszym punktem jest Gorzeń Dolny i góra Goryczkowiec, a chwilę później lecimy z buta przez Beskid Mały . Góry poszły na pierwszy ogień aby zrobić to za dnia i jeszcze w pełni sił. To także obszar, który zajmie nam najdłużej – w znaczeniu czas pomiędzy rozwieszeniem lampionów będzie najdłuższy. Kiedy to tylko możliwe rozdzielamy się na zespoły operacyjne. Auto zostaje na dole, Basia leci na jedną górę, a ja na drugą. Gdy ja rozwieszam przepust, skały i kamraty, Ona z Lenonem atakuje Jaroszowicką Górę. Czas upływa, lampionów przybywa, ale według wyliczeń Lenona cała trasa zajmie nam 37-38 godzin. Rok temu jego wyliczenia, aktualizowane na bieżąco sprawdziły się do 30 min, więc i w tym razem możemy spodziewać się, że formuła zadziała. Trochę się boimy wieszać lampiony już w środę, żeby nie zginęły, ale bardzo nie chcemy wieszać ich w piątek – wolimy mieć jakiś bufor na ewentualne sytuacje kryzysowe. W środę wieszamy zatem w miejscach bardziej „dzikich” i mniej uczęszczanych, aby zwiększyć prawdopodobieństwo ich przetrwania do soboty.
Dzień kończymy koło 3:00 w nocy i wracamy do Krakowa złapać ze dwie, trzy godziny snu.
W czwartek o 7:00 wyruszamy ponownie w teren, tym razem zaczynając od Czernichowa czyli od mapy północnej.
W ten dzień czeka nas trochę „grubszych” czasowo punktów ponieważ musimy zamontować tabliczki na Tatrach i Lubaniu. Przyjdzie nam też wytachać niespodziankę „Góralki w Tatrach” na szczyt. W menu jest także Mysiorowa Dziura, do której będziemy przedzierać się nocą przez 3 wąwozy oraz cała trasa rodzinna w Lanckoronie i Kalwarii.
Dzień upływa nam na krzyku Lenona „CZAS!!!” gdy tylko zatrzymamy się gdzieś na dłużej niż 20 sekund.
Ostatni lampion instalujemy o godzinie 3:30 w nocy z czwartku na piątek. Udało się… trasy gotowe.
Zajęło nam to 37 godzin, a autem przejechaliśmy prawie 500 km (licząc z dojazdami Kraków – Wadowice). Garmin pokazał 8000 przewyższeń (owszem autem czasem się jeździ na około bo tak biegną drogi, ale mimo wszystko…!!!). Pora wracać do domu i złapać kilka godzin snu.
W piątek pakujemy się, zbieramy sprzęt szermierczy na warsztaty dla dzieci, zbieramy naszą ekipę z SFA i urywając się z treningu ruszamy do Lanckorony.
W bazie ruch jak w ulu, bo trwa rejestracja zawodników (głównie z 24-rki) oraz przygotowania. Znowu zjada nas stres, czy na pewno wszystko gotowe, czy o niczym nie zapomnieliśmy. Ciągle zerkam w notatki, aby na pewno wszystko co ważne przekazać na odprawie… a zostały do niej zostały minuty.


"Kochanie, wiesz, że nie oddałbym za nic
chwil spędzonych razem w Tesco,
bo wiesz, to jest to, co sprawiło,
że dwoje się zeszło jak orzeł z reszką.
Lecz jest coś, co dziś mnie zniechęca z leksza.
Rybeczko, płaszczko, znów psychotropy wpieprzasz.
W efekcie prowadzisz zażarte spory ze sztućcami, nie?
Sypiasz w lodówce i głosowałaś na SLD.
Lecz chcę pamiętać Cię taką jak w roku poprzednim.
Bez Ciebie schnę jak mokry chomik na patelni.
Tak długo szukałem słów, aby wyrazić ten ból:
kocham Cię tak, że ja pier***e, ku***a i ch*j!" (*)
Czyli opowieść o tym jak słowo ODprawa zamienia się w słowo PRZYprawa.
Wybija godzina 22:30. Zaczynamy. Jesteśmy zaskoczeniu niewielką liczbą pytań: to oznacza że albo tak dobrze napisaliśmy komunikat startowy albo wszystko jest tak zamotane, że nie ma sensu o nic pytać.
Gdy wybija 23:00 najtwardsi Zawodnicy ruszają w mrok. Noc mają piękną bo jest prawie pełnia, a i pogoda dopisuje. To nie jest to co rok temu, tym razem pogoda będzie nam sprzyjać i nie zrobi się nagle, z dnia na dzień, -10.
Trasy ruszyły… mamy chwilę przerwy. Nawet dłuższą chwilę bo jest po 23:00 a kolejną odprawę (tras 12h) prowadzimy dopiero o 7:30.
Nie dane nam będzie jednak się przespać tej nocy. Kiedy Zawodnicy ruszyli w las, my musimy ruszyć do całodobowego Tesco.
Pani Kucharka, która przygotuje posiłki dla Zawodników (czyli ponad 300 porcji) zarzuciła listę potrzebnych jej rzeczy. Nie sposób było to przywieźć do bazy – fizycznie nikt z nas, ani my, ani Monika i Tomek nie zabraliby by się z tym, mając swoje rzeczy, banery, sprzęt komputerowy i audio. Monika planuje zakupić te produkty dla Pani Kucharki za dnia, bo potrzebne będą one na popołudnie, gdy wszystkie trasy zaczną wracać.
Jesteśmy jednak zdania, że w dzień będzie urwanie głowy – bo do 11:00 wypuszczamy kolejne trasy rajdu. Wolimy zrobić to teraz, aby w sobotę nie musieć już o tym myśleć. Skoro są sklepy całodobowe, to trzeba ruszać.
Lista jest sroga: 300 butelek wody, 15 słoików z sosami, 250 jajek, kilkanaście kartonów ciastek, kilkanaście paczek makaronu, 200 sztuk bananów, 20 kg jabłek, n kilogramów kiełbasy, (gdzie n to liczba naturalna większa od KILKU!!!)…. Nie chodzi tutaj tylko o ciężar. Chodzi o OBJĘTOŚĆ. Wiecie ile miejsca zajmuje 300 butelek wody zawalonej 200 bananami?
Mało tego, Pani Kucharka była perfekcjonistką (sami chyba przyznacie, że wyżywienie było zacne) i zostawiła listę bardzo konkretną:
- przyprawa, TYLKO I WYŁĄCZNIE XXXX (z dopiskiem NIE INNA !!!)
- makaron, TYLKO I WYŁĄCZNIE YYYY (z dopiskiem NIE INNY) itp/
Nie mówiąc już o 300 drożdżówkach, które były do odbioru z lokalnej piekarni.
Z Lanckorony ruszamy z powrotem do Krakowa do Tesco. Tak naprawdę ruszamy w dwa auta: Sławek i Lenon na pierwszą turę zakupów, kiedy my jeszcze ogarniamy odprawę, a po odprawie już w 3-jkę: Basia, Sławek i ja na drugą turę.
Trzy koszyki ledwie pomieściły to wszystko… pchamy do kasy, a tam tylko kasy samoobsługowe bo jest 2:30 w nocy.
NIEEEE !!! Aby było śmieszniej, przy niektórych towarach nie da się wprowadzić więcej niż np. 10 sztuk… no i zabawa.
Klik, klik, klik, klik, klik, klik… 4 dni później… klik, klik,klik… błąd systemu, zważ raz jeszcze. BŁĄD, powtórz operację… ARGHHHH
Ja nie wiem ile to wszystko kasowaliśmy… wiem tylko, że do bazy dotarliśmy po 4:00 rano i zaczęło się noszenie na kuchnię.
Kiedy cześć z Was targała rower po lesie, my targaliśmy 300 butelek wody po schodach. Bosko.
Finalnie położymy się „spać” około piątej, tylko po to aby od 6:30 być na nogach, bo wtedy zaczną docierać Zawodnicy na trasy 12-stki…
Resztę historii już wszyscy znacie, bo tutaj zaczynają się wasze opowieści o Kompani KORNEJ.

KOMPANIA KORNA w (kilku) liczbach:
Wystartowało niemal 300 zawodników.
Liczba punktów kontrolnych: 106 (22 zagadki i 84 lampiony) rozłożone w 37 godzin
Liczba NIEODWIEDZONY punktów kontrolnych: 0 (i to jest WOW, że na każdy punkt kontrolny ktoś jednak dotarł, nawet do tych na północnych rubieżach i w górach południa)
Liczba godzin snu od środy rano do niedzieli wieczór: 14 (masakra...)
Maksymalny wynik punktowy na zawodach: 3350 na 6020 możliwych (i to jest WOW w zestawieniu z faktem, że KAŻDY ze 106 punktów kontrolny został odwiedzony)
Prace nad trasą: 6 miesięcy (w tym 3 do kosza)
Oficjalne PODSUMOWANIE RAJDU, GALERIA FOTO oraz FILM wraz z udostępnionymi MAPAMI wszystkich tras !!!.
KOMPANIA KORNA NA TRASIE:
Poniżej kilka słów o trasie i wyjaśnienie niektórych zagadek.
X40 - Napis: Sigillum Regiae Civitatis Landskoroniensis
Na ścianie domu, w promieniach słońca
mieni się złotem i trwa bez końca
Herb Lanckorony i cztery slowa
przepisz je w kartę – odpowiedź gotowa.
X50 - Grób dwóch żołnierzy. Jedna z możliwych odpowiedzi to NESIR BASIC.
Tylu ludzi, choć żaden o to nie prosił,
poległo w tej wojnie, nie ze swojej winy.
Ty napisz na karcie jakie imię nosił
Ten w mundurze Bośni i Hercegowiny...
X51 - Most 4 Aniołów. Czwartym był Anioł Stróż :)
Michał, Gabriel i Rafael.
Aniołowie ci mostu strzegą
Ostatni to nie Uriel czy Azrael,
więc kto jest ich czwartym kolegą...
X52 - miejsce pamięci po spalonym kościele. 300 lat miał gdy wybuchł pożar
Niegdyś świątynia tutaj stała
dziś kwiaty przyozdabiają ziemię.
Spłonęła doszczętnie, choć była niemała
Ile lat liczyła, gdy ją objęły płomienie?
X60 - pomnik budowy drogi na Przełęczy Sanguszki. Odpowiedzi to Namiestnik i Marszałek
Daleko od bazy zaniosły Cię nogi
więc teraz zadanie – trudne okropnie.
Jakie pomnik budowy tej drogi
wymienia postaci FUNKCJE i STOPNIE
X61 - kaplica ze studnią tzw. Betsaida (Dom Rybaka). Odpowiedź do WIOSŁO, trzeba było "wznieść w górę lica" i popatrzyć na sufit. Niemniej uznawaliśmy wiele odpowiedzi, bo Anioły były też na obazach.
Na bezimiennym wzgórzu kaplica,
w środku studnia o "bogatych" toniach
stań nad nią i wznieś w górę lica
co Anioł trzyma w swych dłoniach?
X62 - Grobowiec na terenie kościoła w Marcyporębie i daty zapisane w formie x/y czyli jak ułamki.
Odpowiedzi padały różne, ale według nas jest to 8,6. Uznwaliśmy oczywiście wszystkie odpowiedzi na pdostawie tracka czy zdjęć. To rajd na orientację i dobra zabawa, a nie egzamin z matmy :)
Tych, co z matematyką mają nie po drodze
Zeźlić może to zadanie, sponiewierać srodze
Odnajdź grobowiec, który za świątynią skryto,
potem wykonaj, o co Lord SFAROC Cię prosi
na północnej tablicy "ułamki" wyryto
ich suma – DZIESIĘTNIE! - to ile wynosi?
X70 - Ogródek Prepersa. Niesamowity dom ze stacją radarową, działem samobieżnym, wyrzutnią rakiet i czołgiem w ogródku.
Numer 2219 to czołg, acz pojawiały się także odpowiedzi takie jak właśnie działo samobieżne. Każda uznawana :)
Oto dom z nietypowym widokiem.
Właściciel ciekawą pasją tu żyje.
Rzuć na pojazdy uważnym swym okiem,
co pod numrem 2219 się kryje?
X71 - Kaplicza Serca Maryji. Należało odrysować serce przebite 7-mioma mieczami.
Kapliczek jest tutaj wiele,
ale tylko jedna na serca planie.
Pozwól zatem, że się ośmielę
powierzyc Ci takie oto zadanie:
Symbol z jej drzwi przerysuj - choć nie jest najprostszy
Tylko dobrze policz tu liczbę: obecnych w nim ostrzy
X72 - Brama zamku w Zatorze. Trzeba było ją przerysować.
Trafiliście na ZATOR na waszej drodze,
więc i zadanie jest lekko porypane
sprężyć się musicie srodze
rysując zamku wejściową bramę
X80 - Cisy Raciborskiego (drzewa co maja 700 lat, acz i tak nie przebiją tego w Henrykowie Lubańskim. Proszę Państwa o to drzewo starsze niż nasze Państwo ---> tutaj). Odpowiedzią była KUŹNIA lub tez Sułkowice.
Cisy Raciborskiego to naprawdę stare drzewa
i od 700 lat nad tą doliną górują
Tobie jednak nie wiek, a miejsce podać potrzeba
gdzie ludzie stąd ubezpieczenia KU(pu)JĄ...
X81 - pomnik lotników amerykańskich. Odpowiedź to HELL'S ANGEL
"Zbombardować paliw wrogie zakłady"
Ten rozkaz będzie kosztować go życie
Bo z misji wrócić, nie da już rady,
gdy kule rozszarpią mu skrzydeł poszycie.
Liberator – taki model mu wbito w papiery,
ale jak nazywali go Ci, co usiedli za stery?
X82 - Zamek w Spytkowicach, który obecnie pełni role Archiwum Narodowego.
Zamki w swym życiu różne funkcje mają
To strzegą krain, to drzwi zamykają
Niewielu by to jednak poprawnie odgadło
jakie temu tutaj zadanie przypadło
Zapytam Cię wprost, tak z grubej rury
Co kryją dzisiaj stojące tu mury?
X90 - Leskowiec (szczyt), a na nim tablica z wierszem:
"Powiewa flaga, gdy wiatr się zerwie.
A na tej fladze: BIEL I CZERWIEŃ."
No właśnie, 90 punktów te słowa są warte
Jeśli tylko zdołasz je wpisać w swą kartę
X91 - Mioduszyna, wiata turystyczna. Zwierciadło znajdowało się na jednym z filarów. Szerokość: 5,5 cm (chociaż odpowiedź człowieka chodzącego jak w zegarku!!! - Tadeusza, ktory odrysował po prostu kształ i napisał TYLE mnie kupiła :).
Do tego napis w cudzysłowie głosił: "Gdybym mógł cofnąć czas..."
Podchodząc tu, spaliłeś trochę sadła.
Daj teraz pomyśleć i głowie.
Jaka jest szerokość zwierciadła
i jakie słowa znajdziesz tu w cudzysłowie?
X92 - Most na Cedronie. Nasz ulubiony punkt na tej trasie. I jak się okazało lekko hardcore'owa zagadka, no ale 90 pkt przeliczeniowych. To nie mogła być prosta - mówiłem Wam aby powtórzyć fraktale. Odpowiedź to pełnia. Jeden z pierwszy akapitów tej relacji tłumaczy dokładnie dlaczego.
Przed Wami Most na Cedronie.
Miejsce aż dwóch punktów ukrycia.
Bo trasy naszej jest perłą w koronie.
Jeden to lampion, drugi jest do odkrycia...
Motyw zadania? Rzekłbym: dość prosty
FAZĘ KSIĘŻYCA WPISZCIE W SWE KARTY
Ale uwaga!! Są tutaj dwa mosty
i tylko ten drugi odpowiedzi jest warty...
Znaleźć drugi pomoże percepcja
bo on też tutaj, a nie gdzieś w oddali
podpowiedzią niech będzie INCEPCJA
lub samopowtarzalność fraktali...
X93 - Samolot JAK-40
Maszyna ta przydrodze przysiadła.
Kto wie? Może spodoba się i Tobie
Taka Ci powinność tutaj przypadła
Podać jej model – wypisany na dziobie...
X94 - Kopiec Grunwaldzki. Odpowiedź to 7.
Grunwald czyli dwa nagie miecze?
No, nie! Więcej ich na tym pomniku
Budując mieli niezłe zaplecze
więc policz ile ich naprawdę, Dzielny Wojowniku...
W ostatniej chwili pojawiła się także zagadka na temat zbiornika Świnna Poręba, ale nie przytoczę jej tutaj, bo napisałem ją niemal w ostatniej chwili na jakimś skrawku papieru i nie ma tego w moich notatkach dotyczących trasy :)
Musicie sięgnąć po opisy, ktore rozdaliśmy: niemniej most kolejowy wysadzono w 2014 roku.
NA KONIEC KILKA ZDJĘĆ OD NAS :)

Ten szlak to...

Kolce i góry !!!




CYTATY:
1) Książka Michaliła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata"
2) Cytat: Oscar Wilde
3) "Niekończąca się opowieść 2" - gdy dziwna siła niszczyła Fantazję, ale tylko Bastian - chłopiec z ludzkiego świata, mógł ją nazwać (i pokonać). Nikt nie potrafił nazwać tej siły, aż On nadał jej imię: "Pustka". Od tego momentu wszyscy mieszkańcy Fantazji dowiedzieli się o Pustce. I tak oto Lenon nazwał tą edycję Wiosenne CZARNEGO KoRNO.
4) Piosenka Arki Szatana "Kundel Bury". Ryje psyche, więc słuchacie na własną odpowiedzialność ----> tutaj
5) Parafraza znanego, zabawnego tekstu o jednym z ustrojów politycznych :)
6) Cytat z Trylogii Sienkiewicza
7) RYJE PSYCHE, Genialna piosenka. "PO PROSTU BĄDŹ" Kopruch ---> tutaj
Kategoria Rajd, SFA
Rajd Wilczy 2019
-
DST
20.00km
-
Aktywność Wędrówka
Sobota, 9 marca 2019 | dodano: 10.03.2019
Początek marca niezmiennie od lat przynosi przynosi nam Rajd
Wilczy. To znaczy wróć...nie w znaczeniu, że to Rajd Wilczy przynosi nam
początek marca, ale że początek marca przynosi nam ... grrr... lejce mi
się je***ą i składania coś się nie układa.
Jeszcze
raz... prosto i klarownie: od lat na początku marca startujemy na
Rajdzie Wilczym. Dokładnie to od 5 lat, bo byliśmy do tej pory na każdej
edycji tej imprezy. Dziś jednak będzie to inna opowieść niż wszystkie
dotychczas... zarówno trochę krótsza niż zwykle oraz także trochę nietypowa.
Skoro relacja ma być krótsza niż normalnie, to może
zanim zaczniemy z nią lecieć, dwa słowa dlaczego tu wracamy
i czemu mamy sentyment do tego rajdu.
Po-ŻORY mogą mylić...
Po-ŻORY mogą mylić...
że z nas mega ultra wymiatacze
skoro odwiedzamy każdą edycję tego rajdu, którego bazą zawsze są Żory.
Wymiatamy to czasem śmieci z piwnicy, ale to też rzadko... bo zwykle nam
się nie chce i znamy ciekawsze czynności :)
Nasz
pierwszy Rajd Wilczy znaleźliśmy zupełnie przypadkiem i wybraliśmy się
na niego trochę na pałę. Okazało się to doskonałą decyzję bo do dziś
uważamy, że to jedna z dwóch najlepszych edycji tego rajdu. To były
czasy kiedy jeszcze nie prowadziliśmy bloga, więc nie znajdziecie tutaj
wspomnień z tamtej wyprawy. Doskonała zagadka ze sznurkiem (dane są
dwa sznurki, każdy pali się dokładnie godzinę. Odmierz 45 minut - uwaga
sznurków nie wolno ciąć). Albo inna akcja: dane są 2 baniaki wody 5 i 3
litry, odmierz 4 litry (ale nie na kartce, dostajesz dwa baniaki do
ręki, obok Ciebie bije prawdziwe źródło, a prawdziwa waga czeka aby zważyć co
ponalewasz do baniaków). Chwilę później biegamy po okopach i
komunikujemy się przez telefon polowy, albo eksplorujemy piwnice ze
sztucznym fluorescencyjnym, chemicznym światłem szukając czarnych
przedmiotów w ciemności. Wbijamy na komisariat i piszemy test z kodeksu
drogowego ("czy pędzący bydło szosą jest kierującym?"), a u strażaków
walczymy z "jadowitymi" wężami... Słowem: REWELACJA i tak oto zapadła decyzja, że będziemy
wracać tu regularnie :)
Druga edycja, z której relację już na
tym blogu znajdziecie --> tutaj, to druga najlepsza edycja tego
rajdu. Nie jesteśmy w stanie wybrać jednej "najlepszej", bo były to
rajdy tak niesamowicie różne od siebie, że nie sposób ich porównać.
Pierwszy rajd klimatem przypominał "Tropiciela", a drugi był naszym
pierwszym prawdziwym rajdem AR (Adventure Race). Z czasem w naszym życiu przyszła pora
na rajdy trwające ponad dobę, ale to właśnie Wilczy Drugi zabrała nas na
szaloną wizytę w świecie rajdów przygodowych. Rowery wywieźli nam z Żor
do Schroniska pod Baranią Górą, a nas wywieźli autokarem do Wisły.
Stamtąd pieszo cisnęliśmy pod Baranią i potem rowerami przez Czantorię
nad ranem. A gdy okazało się, że poruszamy się za jednak wolno aby
doświadczyć zauważalnej dylatacji czasu, to aby uniknąć dyskwalifikacji gnaliśmy prawie
40 km do bazy w morderczym finiszu... mijając punkty kontrolne czasem o
500m. Opłaciło się, bo wpadliśmy na metę 4 sekundy przed
dyskwalifikacją. Słownie: cztery sekundy. Pasuje Wam? Tylko 36 770 527
080 (czterokrotność definicyjnych 9192631770) okresów promieniowania odpowiadających przejściu między dwoma poziomami struktury nadsubtelnej stanu
podstawowego atomu cezu 133. Do dziś jest to dla nas absolutny rekord dotarcia na metę "na styk". Sam Cez był w szoku, że tak mało miał okresów! To była przygoda, której nigdy nie zapomnimy.
Trzecia edycja wyprowadziła nas w gdzieś w "Bagna Rozpaczy" (*), gdzie jeszcze
wtedy nigdy nieodżałowany Santa tonął niczym koń Artax (strzeżcie się
Bagien Kobióra, moi Drodzy, strzeżcie się... ), a świt zastał nas gdzieś pod pałacem w
Pszczynie. Natomiast czwartą edycję przejechaliśmy w
trójkę! W towarzystwie przeuroczego Pana Porażki, który pod koniec rajdu
postanowił się przesiąść z roweru na pociąg... pociąg, który przejechał
nasze marzenia. Wiecie jak to bywa ze światełkiem w tunelu, jeśli to
ona zbliża się do Was, a nie wy do niego... to znaczy, że macie spory
problem :)
"Nieutulony w piersi żal, że za jedną siną dalą..." meta.(*)
1) Film "Niekończąca się opowieść"
2) Piosenka Czerwonch Gitar "Nie spoczniemy"
3) William Shakespeare "Juliusz Cezar"
4) Piosenka Maryli Rodowicz "Ballada wagonowa"
5) Książka: Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"
6) Hiszpańska piosenka "La luna bonita". Jedna z jej wersji tutaj.
7) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Obława 3"
"Nieutulony w piersi żal, że za jedną siną dalą..." meta.(*)
...
i tak oto nastała 5-ta edycja Wilczej przygody. Jak zawsze zapisaliśmy
się zaraz na początku roku na trasę PROFI, zastanawiając się co w tym
roku czeka nas na trasie. Czy będzie to góra wielka jak Czantoria, czy będzie
to dno do którego będzie równie daleko jak w bagnach Kobióra, czy też - na
przykład - poznamy kuzyna Pana Porażki, Monsieur Fiasko :)
Los jednak chciał inaczej. Tym razem za jedną siną dalą, nie będzie kolejnej sinej dali, ale... meta. Dlaczego? Ponieważ tym razem nie czeka nas 130+ kilometrów, ale tylko 20 km i to nawet nie na rowerze, ale z buta...
Cytaty:Los jednak chciał inaczej. Tym razem za jedną siną dalą, nie będzie kolejnej sinej dali, ale... meta. Dlaczego? Ponieważ tym razem nie czeka nas 130+ kilometrów, ale tylko 20 km i to nawet nie na rowerze, ale z buta...
Nie
wdając się w zbyteczne szczegóły, powiem tylko że plany pokrzyżowały
nam sprawy lekarsko-medyczno-doktorskie. Niby wszystko planowo i bez
wypadków, ale niestety na tyle poważne, że rower i wielki plecak (czyli
nieodłączny kompan roweru) odpadał w tym tygodniu. Owszem na upartego
można by się przemęczyć, ale po pierwsze: rajdy mimo że poniewierają
mają cieszyć, więc po co się katować i "niepokoić" świeże rany, a z drugiej
strony za półtorej tygodnia musimy być w pełni sprawni, bo rozkładamy
250 km trasy pod naszą imprezę. Tylko tego nam potrzeba aby się
coś dobrze nie wygoiło i był problem z rozstawieniem Kompani KORNEJ (zapraszamy do Lanckorony!!!).
Serce boli, że w tym roku PROFI nie dla nas, ale cóż zdrowy rozsądek musi czasem zwyciężyć nad zachciankami serca. A że jesteśmy Drużyną, to mimo że sprawa dotyczyła tylko jednej osoby, to podjęliśmy decyzję że w tym roku na Wilczym nas zabraknie...
Jak to zabraknie, skoro napisałem że czeka nas 20 km z buta. No właśnie! To zasługa Kamili i Filipa, którzy jechali na trasę pieszą 20 km. My podeszliśmy do sprawy zero-jedynkowo: nie ma PROFI = nie ma nas na Wilczym. A wyżej wymienieni do nas, że może byśmy się z Nimi przeszli na trasę pieszą! W sumie czemu nie, na pieszą nie potrzebujemy przecież dwóch plecaków - spakujemy się w jeden. Do tego chodzić możemy bez problemu - to świetna propozycja. Długo się nie wahamy, informujemy Wilczy Sztab, że przepisujemy się na trasę pieszą i w sobotę rano wyruszamy do Żor... Dziękujemy Velocilamom za zmobilizowanie nas! Nota bene Wilczy Sztab także zachęcał nas w odpowiedzi na maila właśnie do startu na trasach pieszych, skoro nie damy rady na PROFI. Czemu sami o tym nie pomyśleliśmy? W sumie to nie wiem... Ważne jednak, że jedziemy do Żor!!
Mam wrażenie, że tym razem trochę jak weterani wojenni... trochę poharatani, sponiewierani przez poprzednie przygody, ale wracamy na tyle ile wrócić możemy. SFA DIES HARD... but kills easily :)

"Krzyknie 'MORDOWAĆ' i spuści psy wojny..." (*)
Może nie mordować, ale SZUKAĆ... krzyknie: SZUKAĆ! i spuści psy!! SZUKAĆ lampionów. To pierwszy rok, w którym na Radzie Wilczy pojawiają się także biegacze z psami. Część z Was pewnie wie, że z pewną rezerwą podchodzę do tych zwierzaków, bo ilość zadym jakie mamy z nimi na rowerze jest naprawdę duża. Owczarki pasterskie w Beskidach czy Pieninach, otwarte bramy po wsiach, leśniczówki... no nieraz już było ostro. Czasem naprawdę ostro bo nawet z pogryzieniem, bo część tych zwierząt nie akceptuje rowerów i dostaje ku****cy eee gorączki, gdy widzi kręcące się koła...

"LUNA bonita" :)
Serce boli, że w tym roku PROFI nie dla nas, ale cóż zdrowy rozsądek musi czasem zwyciężyć nad zachciankami serca. A że jesteśmy Drużyną, to mimo że sprawa dotyczyła tylko jednej osoby, to podjęliśmy decyzję że w tym roku na Wilczym nas zabraknie...
Jak to zabraknie, skoro napisałem że czeka nas 20 km z buta. No właśnie! To zasługa Kamili i Filipa, którzy jechali na trasę pieszą 20 km. My podeszliśmy do sprawy zero-jedynkowo: nie ma PROFI = nie ma nas na Wilczym. A wyżej wymienieni do nas, że może byśmy się z Nimi przeszli na trasę pieszą! W sumie czemu nie, na pieszą nie potrzebujemy przecież dwóch plecaków - spakujemy się w jeden. Do tego chodzić możemy bez problemu - to świetna propozycja. Długo się nie wahamy, informujemy Wilczy Sztab, że przepisujemy się na trasę pieszą i w sobotę rano wyruszamy do Żor... Dziękujemy Velocilamom za zmobilizowanie nas! Nota bene Wilczy Sztab także zachęcał nas w odpowiedzi na maila właśnie do startu na trasach pieszych, skoro nie damy rady na PROFI. Czemu sami o tym nie pomyśleliśmy? W sumie to nie wiem... Ważne jednak, że jedziemy do Żor!!
Mam wrażenie, że tym razem trochę jak weterani wojenni... trochę poharatani, sponiewierani przez poprzednie przygody, ale wracamy na tyle ile wrócić możemy. SFA DIES HARD... but kills easily :)

"Krzyknie 'MORDOWAĆ' i spuści psy wojny..." (*)
Może nie mordować, ale SZUKAĆ... krzyknie: SZUKAĆ! i spuści psy!! SZUKAĆ lampionów. To pierwszy rok, w którym na Radzie Wilczy pojawiają się także biegacze z psami. Część z Was pewnie wie, że z pewną rezerwą podchodzę do tych zwierzaków, bo ilość zadym jakie mamy z nimi na rowerze jest naprawdę duża. Owczarki pasterskie w Beskidach czy Pieninach, otwarte bramy po wsiach, leśniczówki... no nieraz już było ostro. Czasem naprawdę ostro bo nawet z pogryzieniem, bo część tych zwierząt nie akceptuje rowerów i dostaje ku****cy eee gorączki, gdy widzi kręcące się koła...
Cześć psiaków jest oczywiście normalna i ułożona, ale co przeżyliśmy z tymi nie- lub mniej- ułożonymi to nasze...
Dziś
mamy start wspólny trasy rowerowej oraz pieszej (na której cześć
biegaczy startuje z rowerami). No i klasyk. Część psów normalnie bez
emocji, a część gdy zostanie otoczona rowerami po prostu.. no resztę dopowiedzcie
sobie sami. Wesoło było :)
Może słowo o naszej trasie i
naszym szukaniu lampionów. Mamy do zrobienia około 20 km. Do
odnalezienia 6 punktów kontrolnych... nie chcę nikogo urazić, ale w
kontekście tego że wybieraliśmy się na PROFI, to czujemy się trochę
emerycko. Jeden, niewielki arkusz mapy w ręku... i do tego pełnej
treści. Jak już jesteśmy pieszo i mamy mały arkusz mapy to zwykle jest
to KrakINO i chore nawigacyjne zabawy (gry szwajcarskie, odwrócone lub/i
zlustrowane mapy, nawigacja INO po poziomicach lub kształcie lasu, bo
wszystko inne pousuwane z mapy itp).
A tu pełna mapa i 20
km z buta. To nie tak mało, zwłaszcza że my jednak bardziej rowerowi
jesteśmy i nie lubimy biegać (a dziś to nawet nie możemy). Niemniej mapa jest pełna i jest to chyba nasza najmniejsza karta startowa ever. 6 punkcików.. no cóż. Potęguje to
w nas uczucie emeryckie, ale cóż dziś tak musi być. Wiecie, jeszcze nie jest też
powiedziane, że zrobimy te 6 punktów. Wtopimy gdzieś nawigacyjnie,
utkniemy na jakiś bagnach, nie utrzymamy tempa marszu i będzie tyle :)
Nasz limit czasu to 5 godzin, więc powinno udać się zrobić komplet - mamy jednak już na tyle doświadczenia, aby na rajdach na orientację bardzo wstrzemięźliwie podchodzić do takich oszacowań. Pan Porażka zawsze czujny i ciągle szuka do kogo mógłby się podczepić :)
Jesteśmy dzisiaj też totalnie nieprzygotowani... mieliśmy przecież nie jechać wcale i ta zmiana planów, tak nas zaskoczyła, że nie zabraliśmy ze sobą żadnego z dwóch aparatów fotograficznych, nie zabraliśmy trackera do śledzenia trasy... dobrze, że w spodniach przyjechałem... no i kompas mamy. Zdjęć zatem dziś wiele nie będzie, bo to "komórkowce".


"Sam Diabeł szepnął: wietrze wiej"... czyli "plemiona skazane na 100 lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi"(*)
Może zacznę od samotności. Wszyscy startują. To bieg, więc w 5 minut jesteśmy ostatnią ekipą. Wszyscy cisną gdzieś przez w dal, poszli jak przez pola jak dziki. My w marszu zostajemy w tyle. Przynajmniej możemy pokonferować sobie z Kamilą i Filipem... a nie, wróć. Oni też pognali z tłumem. Tyle by było ze wspólnej wyprawy. Oczywiście, to złośliwy żart. To zawody - niech cisną, o to przecież w tym chodzi. W sumie to nawet się tego spodziewaliśmy, ale i tak nas to rozśmieszyło. "Chodźcie z nami na spacer, będzie fajnie..." :D

Nasz limit czasu to 5 godzin, więc powinno udać się zrobić komplet - mamy jednak już na tyle doświadczenia, aby na rajdach na orientację bardzo wstrzemięźliwie podchodzić do takich oszacowań. Pan Porażka zawsze czujny i ciągle szuka do kogo mógłby się podczepić :)
Jesteśmy dzisiaj też totalnie nieprzygotowani... mieliśmy przecież nie jechać wcale i ta zmiana planów, tak nas zaskoczyła, że nie zabraliśmy ze sobą żadnego z dwóch aparatów fotograficznych, nie zabraliśmy trackera do śledzenia trasy... dobrze, że w spodniach przyjechałem... no i kompas mamy. Zdjęć zatem dziś wiele nie będzie, bo to "komórkowce".


"Sam Diabeł szepnął: wietrze wiej"... czyli "plemiona skazane na 100 lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi"(*)
Może zacznę od samotności. Wszyscy startują. To bieg, więc w 5 minut jesteśmy ostatnią ekipą. Wszyscy cisną gdzieś przez w dal, poszli jak przez pola jak dziki. My w marszu zostajemy w tyle. Przynajmniej możemy pokonferować sobie z Kamilą i Filipem... a nie, wróć. Oni też pognali z tłumem. Tyle by było ze wspólnej wyprawy. Oczywiście, to złośliwy żart. To zawody - niech cisną, o to przecież w tym chodzi. W sumie to nawet się tego spodziewaliśmy, ale i tak nas to rozśmieszyło. "Chodźcie z nami na spacer, będzie fajnie..." :D
Co
ciekawe, mimo że pognali jak szaleni i zniknęli za horyzontem, to
spotkamy się na pierwszym punkcie kontrolnym. My jak zawsze azymutem i
bezdrożami, niczym Jason Voorhees z serii "Piątek 13-stego" znamy
wszystkie skróty w lesie (On także nigdy nie biegał, nastolatki biegały,
a On znając lasy nad Crystal Lake, skrótem odcinał Im drogę i ciach
maczetą z nienacka). Orientalisto, nie bądź jak biegnący nastolatek, bądź jak Jason :)
Jason, Jasonem, ale Diabeł rzeczywiście szepnął "wietrze wiej" bo wieje niesamowicie. Duje.. w sumie, to już nawet nie duje, a piździ jak Kieleckiem (no kto z Was wie, skąd się wzięło to powiedzenie, co? Jak nie wiecie skąd, to obczajcie sobie mapę wiatrów w Polsce i wszystko stanie się jasne). Wieje nieprzeciętnie. Zawsze gdy wiatr tak napiera przypomina mi się "Dracula" Coppoli, a dokładnie ta scena.
Nad jeziorem, co stanęło na naszej drodze, klimat jak nad morzem. Fale smagane wichrem uderzają o brzeg, a w powietrzu wodna bryza. Szkoda tylko, że wieje w ryj bo czasem naprawdę ciężko się idzie, ale i tak jest dobrze.
Jason, Jasonem, ale Diabeł rzeczywiście szepnął "wietrze wiej" bo wieje niesamowicie. Duje.. w sumie, to już nawet nie duje, a piździ jak Kieleckiem (no kto z Was wie, skąd się wzięło to powiedzenie, co? Jak nie wiecie skąd, to obczajcie sobie mapę wiatrów w Polsce i wszystko stanie się jasne). Wieje nieprzeciętnie. Zawsze gdy wiatr tak napiera przypomina mi się "Dracula" Coppoli, a dokładnie ta scena.
Nad jeziorem, co stanęło na naszej drodze, klimat jak nad morzem. Fale smagane wichrem uderzają o brzeg, a w powietrzu wodna bryza. Szkoda tylko, że wieje w ryj bo czasem naprawdę ciężko się idzie, ale i tak jest dobrze.
Pierwsze
dwa punkty kontrolne to dla nas powtórka z zeszłego roku. Stoją niemal w
tych samych miejscach co na trasie Profi 2018. Czujnie wypatrujemy
zatem Pana Porażki, bo to tutaj po raz pierwszy spotkaliśmy go rok temu,
ale szczęśliwie musi być zajęty swoimi sprawami bo idzie nam dość
sprawnie.



"LUNA bonita" :)
Na trzecim punkcie kontrolnym
znowu mijamy się z Kamilą i Filipem, a tymczasem dołącza do nas jeden z
zawodników ze swoim psem: LUNĄ. To jeden z tych fajnych
psów, który nie ma "ale" do każdego z boku, więc spokojnie się dogadamy.
Towarzyszyć będą nam już do końca naszych zmagań dzisiaj i nie straszne
będą Im przeprawianie się przez pionowe nasypy kolejowej, ani skoki
przez rzekę po drzewach, ani przez podmokłe tereny.
Owszem ze dwa razy zaproponują alternatywną drogę, zaskoczeni trochę naszym wariantem, ale takie prośby nie rozpatrywane pozytywnie przez SFA. Wiedzcie jednak, że to nie tak, że my tak specjalnie. My zawsze planujemy "na azymut" czyli jak po sznurku do punktu, tylko czasem zrobi się z tego "na szagę" czyli krzoki i gęstwiny, a czasem "na rympał" czyli czołganie się kosówce czy też ciśnięcie pod pionowe skarpy.
Mimo zdziwienia obranym przez nas czasem wariantem (na przykład kiedy 200-300 metrów od nas jest dogodne przejście tunelem, a my po pionowej skarpie pod górę i potem w dół) cisnąć będą z nami dzielnie do końca.
Owszem ze dwa razy zaproponują alternatywną drogę, zaskoczeni trochę naszym wariantem, ale takie prośby nie rozpatrywane pozytywnie przez SFA. Wiedzcie jednak, że to nie tak, że my tak specjalnie. My zawsze planujemy "na azymut" czyli jak po sznurku do punktu, tylko czasem zrobi się z tego "na szagę" czyli krzoki i gęstwiny, a czasem "na rympał" czyli czołganie się kosówce czy też ciśnięcie pod pionowe skarpy.
Mimo zdziwienia obranym przez nas czasem wariantem (na przykład kiedy 200-300 metrów od nas jest dogodne przejście tunelem, a my po pionowej skarpie pod górę i potem w dół) cisnąć będą z nami dzielnie do końca.
Jako, że Luna i
jej Towarzysz są z Żor, przeloty między punktami upłyną nam na rozmowach
jak się tutaj żyje i mieszka. Jeśli znacie nas już trochę, to wiecie że
zawsze próbujemy pociągnąć za język napotykane osoby, aby dowiedzieć
się więcej o danym miejscu, o jego historii, o problemach i radościach
dania codziennego. Jesteśmy pod wrażeniem infrastruktury w Żorach (parki
i alejki spacerowe, place zabaw, ogólnie dostępny skate-park, duże
parkingi, ścieżki rowerowe itp), a nasz Rozmówca potwierdza że miasto,
mimo typowych miejskich problemów, dość prężnie się rozwija. To zawsze
cieszy.
Potem opowiada nam o napotykanych ruinach budynków i tak oto poznajemy historię bażantowni :)
Potem opowiada nam o napotykanych ruinach budynków i tak oto poznajemy historię bażantowni :)
Imię pieska LUNA (hiszp. Księżyc), nieodzownie
kojarzy mi się z hiszpańską piosenką pod tytułem "Luna bonita".
I tak przez pół drogi, przez tą myślową kotwicę, chodzić będzie mi po głowie tekst:
Dime luna bonita, dime que me está pasando
Dime luna bonita si me estoy enamorando...
z drobną przeróbką:
Dime mi Szkodniczku, dime que me esta pasando
Dime mi Szkodniczku si me estoy enamorando?
(Zostawię tutaj polskie określenie bo słowo "parasito" - mimo, że to mój ukochany hiszpański, nie brzmi jednak najlepiej). Wracając do samej Luny, to nie pierwszy pies o takim imieniu, którego poznaliśmy na rajdach, ale na razie jedyny, który razem z nami skakał przez rzekę po zwalonych drzewach. Z nami a nie z kłami za nami !!!



"...niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos"
Po zdobyciu ostatniego punktu kontrolnego czeka nas jeszcze parokilometrowy spacer do bazy. Niestety tutaj już tylko asfaltem, bo jakoś musimy wrócić do miasta, więc to koniec pól i lasów na dzisiaj. Gdy meldujemy się na mecie jest parę minut po 15:00. Mamy prawie godzinny zapas do limitu. Mamy też komplet punktów na naszej najmniejszej karcie startowej ever. Kamila i Filip także są już w bazie, wracają też niektóre ekipy z Profi, z Open i z trasy rowerowej. Niektóre, bo zwycięzcy Profi już dawno są w bazie - zrobili całą trasę w nocy i wrócili nim my wystartowaliśmy na nasze 20 km o godzinie 11:00...
Cieszymy się że mogliśmy tu być, ale gdzieś tam na dnie serca tli się żal, że nie moglibyśmy powalczyć na PROFI. Ostatnie chwile w Żorach spędzamy na zapraszaniu znajomych nam ekip na Kompanią Korną, która już za dwa tygodnie w Lanckoronie. Lord SFAROC czeka na śmiałków i rzuca wyzwanie. Na koniec zostaje jeszcze tylko powrót do domu, ale co za to powrót bez 15-minutowego snu gdzieś na leśnym parkingu, bez mycia zabłoconych rowerów. Dobrze, że przynajmniej nie wracamy sami i droga mija nam na miłej konwersacji z Kamilą i Filipem... choć w sumie to raczej na moim monologu, bo podpuścili mnie abym zrecenzował Im książkę, o której Wam już pisałem - odsyłam do recenzji z Rajdu Liczyrzepy, jak ktoś nie wie o czym mówię. Niemniej, nie bójcie (się) żaby, skoro to Rajd Wilczy to: " Moja pieśń życia jeszcze dla mnie nie zamilkła! Niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos!" (*) czyli jeszcze wrócimy na PROFI !!!



I tak przez pół drogi, przez tą myślową kotwicę, chodzić będzie mi po głowie tekst:
Dime luna bonita, dime que me está pasando
Dime luna bonita si me estoy enamorando...
z drobną przeróbką:
Dime mi Szkodniczku, dime que me esta pasando
Dime mi Szkodniczku si me estoy enamorando?
(Zostawię tutaj polskie określenie bo słowo "parasito" - mimo, że to mój ukochany hiszpański, nie brzmi jednak najlepiej). Wracając do samej Luny, to nie pierwszy pies o takim imieniu, którego poznaliśmy na rajdach, ale na razie jedyny, który razem z nami skakał przez rzekę po zwalonych drzewach. Z nami a nie z kłami za nami !!!



"...niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos"
Po zdobyciu ostatniego punktu kontrolnego czeka nas jeszcze parokilometrowy spacer do bazy. Niestety tutaj już tylko asfaltem, bo jakoś musimy wrócić do miasta, więc to koniec pól i lasów na dzisiaj. Gdy meldujemy się na mecie jest parę minut po 15:00. Mamy prawie godzinny zapas do limitu. Mamy też komplet punktów na naszej najmniejszej karcie startowej ever. Kamila i Filip także są już w bazie, wracają też niektóre ekipy z Profi, z Open i z trasy rowerowej. Niektóre, bo zwycięzcy Profi już dawno są w bazie - zrobili całą trasę w nocy i wrócili nim my wystartowaliśmy na nasze 20 km o godzinie 11:00...
Cieszymy się że mogliśmy tu być, ale gdzieś tam na dnie serca tli się żal, że nie moglibyśmy powalczyć na PROFI. Ostatnie chwile w Żorach spędzamy na zapraszaniu znajomych nam ekip na Kompanią Korną, która już za dwa tygodnie w Lanckoronie. Lord SFAROC czeka na śmiałków i rzuca wyzwanie. Na koniec zostaje jeszcze tylko powrót do domu, ale co za to powrót bez 15-minutowego snu gdzieś na leśnym parkingu, bez mycia zabłoconych rowerów. Dobrze, że przynajmniej nie wracamy sami i droga mija nam na miłej konwersacji z Kamilą i Filipem... choć w sumie to raczej na moim monologu, bo podpuścili mnie abym zrecenzował Im książkę, o której Wam już pisałem - odsyłam do recenzji z Rajdu Liczyrzepy, jak ktoś nie wie o czym mówię. Niemniej, nie bójcie (się) żaby, skoro to Rajd Wilczy to: " Moja pieśń życia jeszcze dla mnie nie zamilkła! Niejedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos!" (*) czyli jeszcze wrócimy na PROFI !!!



1) Film "Niekończąca się opowieść"
2) Piosenka Czerwonch Gitar "Nie spoczniemy"
3) William Shakespeare "Juliusz Cezar"
4) Piosenka Maryli Rodowicz "Ballada wagonowa"
5) Książka: Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"
6) Hiszpańska piosenka "La luna bonita". Jedna z jej wersji tutaj.
7) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Obława 3"
Kategoria Rajd, SFA
Rajd Liczyrzepy - zima 2019
-
DST
97.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 lutego 2019 | dodano: 25.02.2019
Sobota to dzień w który budzik nierzadko dzwoni
około 2:30. Planujemy wyruszyć w trasę około 3:30, tak aby gdzieś w
okolicach 7:00 (najlepiej chwilę przed) być w okolicach Bystrzycy, niedaleko Oławy. Wstawanie idzie ciężko… niby to normalna
godzina pobudki na nasze sobotnie wypraw , ale jednak jest to pierwszy
raz w tym roku. Na 4 Żywioły w styczniu mieliśmy rzut beretem bo do
Wolbromia, a Silesia Race startowała o północy (wystarczyło zatem się po
prostu nie kłaść)… nie było takiego szoku
jak teraz. Tegoroczna, zimowa edycja Liczyrzepy zmusza nas do powrotu, w
znany nam reżim rajdowy. Mozolnie, ale jakoś udaje nam się ogarnąć i nawet planowo, czyli chwilę przed 4:00 rano ruszamy z rowerami
na dachu w kierunku Wrocławia. Termometr wskazuje,
że jest – 8 stopni, czyli „ludzki pan! kopnął a mógł zabić, ludzki
pan…” . Rok temu, o tej porze było -11, a za dnia niewiele więcej. Dziś, gdy wyjdzie słońce, mamy zbliżyć się nawet do zera… mam tylko nadzieję, że nie jest
to prognoza naszego wyniku. Na razie jednak mrozik trzyma, a my suniemy przez
mrok na zachód, wśród innych aut z rowerami na dachu… a nie, czekaj! O
takiej porze w sobotę, z rowerami, to suniemy sami...

Rogaining - „Ty uważaj na to słowo!”
Do Bystrzycy przybywamy kilka minut przed 7:00, więc do odprawy mamy jeszcze pół godziny. W bazie, nie ma może statusu „elita w komplecie”, ale znanych i mocnych ekip jest naprawdę sporo. Powiedziałbym nawet, że bardzo dużo. Rejestrujemy się na szybko i zostaje nam trochę czasu na luźne pogawędki, podczas których oczywiście staramy się zaprosić wszystkich na naszą Kompanię Korną. Jednocześnie jesteśmy świadkami fantastycznego pocisku w wykonaniu Pawła, zwycięzcy poprzedniej edycji.
Gdy Łukasz i Jarek jeszcze przed odprawą, nieoficjalnie tłumaczą komuś, że trasa będzie rozgrywana na zasadach rogainingu, przechodzący obok Paweł rzuca krótkie: „Ty uważaj na to słowo”.
Myślałem, że padnę… tak, wiem, to hermetyczne. Hermetyczne jak niegdyś dialog:
- Nie rozumiem tej książki: gdy wyciągnięto go z wody, był cały sinus igrek. O co chodzi?
- Siny, pacanie, chodzi o słowo siny.
albo:
Mistrz gry: Idziecie przez spaloną wieś i widzicie zgliszcza
Gracz: A ile Hit Points’ów ma Zgliszcz?
No dobra, już tłumaczę o co chodzi. Rogaining, jak pewnie większość z Was już wie, to trasa nie do zrobienia nawet przez najlepszych. Nikt nie da rady przejechać je w całości w zadanym czasie. Rok temu Paweł albo nie zrozumiał, że rajd jest rozgrywany jako rogaining albo ta informacja jakoś do Niego nie dotarła… Zrobił komplet punktów. To złośliwe wtrącenie w rozmowę prowadzoną na boku, gdy chłopaki tłumaczą o co chodzi w tej zabawie, uważam za boskie. Pocisk jak z Tygrysa w 44-tym :)
Cholera, zostawiłem Żelazko na gazi…. eee … w bazie
Tymczasem do bazy przybywa coraz więcej zawodników. Organizatorzy pędzą nas zatem na wielką salę, bo za moment zacznie się odprawa. Dosłownie chwilę później słyszę znajomy świst kabla w powietrzu. Przybył Andrzej, na styk bo na styk, ale zdążył. Fajnie się znowu zobaczyć. W sumie dobrze będzie kolejny raz pojechać razem, bo te wspólne rajdy cechowała zawsze bardzo miła atmosfera. Dzisiaj jednak jakoś nam to nie wyjdzie. Nie ma jak się zgadać aby jechać razem, bo wszyscy słuchamy odprawy, a Andrzej przybył trochę spóźniony. Natomiast gdy rozdadzą mapy, to zupełnie zniknie nam On z oczu, gubiąc się gdzieś w tłumie. Nawet nie będziemy wiedzieć czy wyjechał przed czy po nas, ani na jaki wariant się zdecydował. No nic, trudno… polecimy dziś klasycznie, "rozważnie i romantycznie" czyli we dwójkę.
Planujemy wariant północno-wschodni, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Chcemy zrobić „tłuste” punkty na północnym-wschodzie, a potem dopaść zagęszczenie punktów w okolicy bazy. W drugim rzucie strategicznym, jeśli starczy czasu, planujemy złapać co popadnie na zachodzie i południu. Tak szczerze, to południe właściwie z założenia nie będzie realne przy dzisiejszym limicie czasu, ale z zachodnich punktów coś tam powinno udać nam się wyrwać.



Nawigacja (prawie) doskonała… czyli wtopa niemała
Ruszamy! Wiele ekip kieruje się po swoje pierwsze punkty na południe, a my zgodnie z planem ruszamy na wschód.
Zaowocuje to, że mimo faktu iż uczestników jest sporo, to my nie będziemy mieć tłoku przy pierwszych lampionach.
I bądź tu mądry: czy to oznacza że wybrałeś tak dobrze, a wszyscy inni dali się zwieść i cisną gorszym wariantem, czy też może twój wariant daleki jest od optymalnego i jako jedyny ciśniesz "od dupy strony"… jak myślicie, które to mogło być?
Wiecie, to tak samo, jakbyście jechali autostradą, a w radiu podawali ostrzeżenie: „Uwaga, jakieś szaleniec leci pod prąd”.
Rozglądacie się dokoła i myślicie „Jak to jeden? Chyba wszyscy!”
Niemniej na 3 pierwsze punkty wbijamy idealnie. Po prostu, po mistrzowsku: wymierzeni, wyazymutowani zgarniamy lampiony jak doświadczeni (chyba przez los…) wyjadacze. Zajmuje nam to 45 min – jest pięknie. Gnamy po 4-ty punkt i jest szansa złapać go przed godziną 9:00. Da nam to 4 punkty na godzinę – dla nas wynik doskonały. Statystycznie na rajdach łapiemy 1-2 pkt/godz, acz wiadomo że to bardzo zależy od rajdu, trudności terenowo-nawigacyjnych i odległości miedzy punktami…. Są i takie rajdy, że jeden lampion na trzy godzinny, to i tak jest dobrze.
Niemniej, jakoś tak statystycznie 2 na godzinę to jakaś tam nasza, typowa średnia. Gdy robimy 3 jest dobrze. Kiedyś udało się nam wyrwać 4 i to jest nasz rekord. Acz tak jak mówię, porównywanie takich statystyk nie do końca ma sens, ale jednak cieszy, więc to robimy… w sumie w życiu wiele rzeczy, które nie do końca mają sens, cieszą. Coś może powiedzieć o tym nasza grupa szermiercza, kiedy w trakcie ćwiczeń ogólnorozwojowo-siłowych bawimy się w tzw. „bezsensowne pokonywanie przestrzeni” – tego się nie da opisać, musicie kiedyś przyjść i spróbować…
Wracając jednak do rajdu, lecimy na wyrównanie rekordu. Jest 8:48 czyli mamy 12 minut, a punkt jest w miarę niedaleko. Wyrównamy dzisiaj nasz rajdowy rekord. Pokażemy, że nie był on jakimś pojedynczym strzałem, ale powtarzalnym osiągnięciem… i było by wszystko git, gdybyśmy na niecały kilometr przed punktem ,nie skręcili w złą ścieżkę... która chwilę później zanikła gdzieś w polu. Samo pole to przelecieliśmy na gazie, ale potem zaczęły się krzaki i utknęliśmy, jak to my, w gęstwinie.
Kompas jest bezlitosny, miała być północ, północy nie ma… co najwyżej możemy mieć pół dnia spędzone w nieprzebieżnych krzakach, jeśli się nie wycofamy. No i rekord poszedł się paść. Nim połapaliśmy gdzie popełniliśmy błąd, wróciliśmy do rozstaju dróg, pojechaliśmy właściwą ścieżką i zgarnęliśmy lampion, minęło ponad 20 minut. Na punkcie zameldowaliśmy się tuż przed 9:30. Czyli jednak nasz 4-punktowy rekord to nie była nowa jakość jazdy, ale jakiś tam przypadkowy ewenement, a teraz mamy klasyczny „powrót do średniej” (*)




„Cmentarz to świetne miejsce! Ludzie giną aby się tam dostać…” a my coś trafić tam nie możemy
Lecimy dalej. W tej części mapy mamy trochę większe przeloty między punktami, więc nie wpadają one już tak szybko jak te pierwsze. Dzień jest słoneczny i piękny, ale jak zrobimy sobie krótki popas w środku lasu, tak koło 10:30, to bez ruchu zmarzniemy.
Ktoś mógłby się śmiać, że robimy popas niedługo po starcie. Po pierwsze, śniadanie jedliśmy o 3:00 w nocy, po drugie zawsze jest dobra pora na jedzenie. Rajd krótki (9h), więc tym razem jesteśmy bez krokietów i bułek z kotletem.
Drugo-śniadając gdzieś w środku lasu, podejmujemy decyzję, że na kolejny punkt „stary, żydowski cmentarz”, polecimy przez las, a nie na około. Jest to o tyle odważna decyzja, że ścieżek mamy tutaj setki... naprawdę setki ("były ich tysiące, a nawet setki...") i dobrze się na niego wynawigować będzie ciężko. Postanawiamy jednak spróbować, bo objazd to nadołożenie dużej ilości kilometrów. Ruszamy w las i wszystko idzie nawet w miarę dobrze. Ścieżki zgadzają się z mapą, zakręty dróg także, odległości lecą zgodnie z tymi zmierzonymi na mapie… a cmentarza nie ma. Szukając go stracimy około 20 min, nie wiedząc że wyszliśmy niecałe 100 metrów od niego...
Był po naszej prawej – odbiliśmy na ostatniej przecince za wcześniej w lewo i potem, nie wiedząc o tym drobnym błędzie, tylko pocisnęliśmy prosto zamiast w prawo na cmentarz. W praktyce wyszło, że minęliśmy cmentarz drogą równoległą, która przechodziła niecałe 100 metrów od lampionu !!! Będąc niemal na punkcie czytaj „w kółku” na mapie, ciężko było wprowadzić korektę, zwłaszcza że myśleliśmy iż wyszliśmy idealnie… finalnie dostaniemy 20 min w plecy szukając miejsca, które jest tuż przy nas.
Nie ma jednak co lamentować, trzeba cisnąć dalej. Północny-wschód wyczyszczony, czas kierować się w zagęszczenie lampionów w środkowej części mapy. Nie jest źle, ale to już drugi spory błąd nawigacyjny. To trochę dużo…


Wszystko o nas w jednym kadrze: "Tędy, zaufaj mi, to dobry skrót. Co się będziemy dobrą drogą telepać, dawaj na rympał..."

"That was too close..." (*)
Wpadamy na asfalt i gnamy drogą przez las ile fabryka dała. Nagle wzdłuż drogi, ale ewidentnie zbliżając się do niej napierają dwa ogromne jelenie. Nie, nie sarny... ale byki (duże samce jelenia). Zaraz przetną nam drogę i przeskoczą na jej drugą stronę. Kiedy są już właściwie na jezdni, tak dosłownie paręnaście metrów od nas... nagle, z ogromną prędkością wyprzedza nas samochód. Gość gna jakby piekła nie było - nie wiem jaką miał prędkość, ale na oko, to na bidę mocno ponad 100 km/h. Mija nas w ułamku sekundy, a jeleń zaczyna właśnie skok przez drogę. Wszystko dzieje się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Kierowca nawet nie zauważył wypadającego z lasu zwierzaka: brak jakiegokolwiek manewru autem, brak zaświecenia się świateł stopu... z naszej perspektywy sylwetka jelenia znika przed maską auta. Czekam na potężny huk - dźwięk gniecionej blachy i trzask pękającego szkła, a oczyma wyobraźni już widzę te urocze konwersacje z panami w niebieskim, że to nie my nasłaliśmy tego jelenia, że nie był on naszym agentem... że naprawdę chciałem dobrze, gdy dobiłem kierowcę i robiłem jeleniowi sztuczne oddychanie... i że pierwszy raz słyszę aby sztuczne oddychanie robiło się z drugiej strony....
...no więc, kiedy już niemal słyszę huk uderzenia, jeleń wyłania się zza samochodu. Lusterko ociera mu się o tyłek, tak że iskry z futra lecą. Przeszedł przed autem - po prostu na styk. Drugi zwierzak się przestraszył i odskoczył od drogi z powrotem w las. Gość za kierownicą miał naprawdę szczęście mierzone w centymetrach, ale na dzielni też będzie miał co opowiadać: niecodziennie klepie się jelenia lusterkiem po zadku. Codziennie to można klepać jedynie biedę :)
Dzięki temu że obaj zainteresowani rozwojem wypadków (jeśli łapiecie aluzję), postanowili odłożyć zajęcia z fizyki (zderzenia niesprężyste) na inny termin, jedziemy dalej bez konieczności konwersacji z ludźmi w niebieskich strojach.



PARTY HARD na bunkrze
Niedługo po akcji z jeleniem wjeżdżamy na zagęszczenie punków na mapie. Tutaj niemal przez cały czas będziemy spotykać różne znane i mniej znane (zarówno nam i w w świecie) ekipy. Jest tu także sporo bunkrów, w tym jeden z punktów opisanych jako „drzewo na kulochwycie”. Co to byłyby za rajd bez bunkrów i fortyfikacji. Pierwszy z godnych uwagi obiektów to wieża obserwacyjna, którą możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Drugi to jeszcze większy obiekt, na którym…. No właśnie. Lokalsi robią sobie party hard z alkoholem. Zawsze śmieszą mnie takie sytuacje. Pewnie przez 99% czasu nie ma tu nikogo, więc zbiera się ekipa pochlać sobie w spokoju, ale wybrali zły dzień. Dziś przewali się przez ten obiekt dziesiątki zawodników. Dobrze, że chłopaki nie wpadły na pomysł aby zerwać lampion… co czasem takie lokalne pacany wymyślą. Wtedy zamiast paro-sekundowej wizyty zawodnika na punkcie, zaczyna się (po kilku chwilach, gdy przybywają następni) grupowe szukanie lampionu i misterny plan pozbycia się intruzów, sprawia, że jest ich coraz więcej i zostają na dłużej. Jak apokalipsa zombie :)
Gdy przybywamy w to miejsce, lokalsi wyglądają jakby byli już pogodzeni z losem.
Dziś będą pić, nawiedzani regularnie przez kolejne postacie szukające kartki na drzewie.
Głośnik po Bluetooth’ie napiera techniawą, ale Oni nawet nie zwracają na nas uwagi, gdy dopadamy do lampionu. My także znikamy równie szybko, niczym nawiedzające ich duchy dawnych libacji… :D







JELCZem wozimy owce na Zamek na Wodzie :)
Taaa... jak zawsze, tytuł rozdziałóww na tym blogu, mogą być lekko niepokojące, ale już tłumaczę o co chodzi. Przelatujemy przez rozległe lasy w okolicy miasta JELCZ-Laskowice, które jest domem marki samochodów, którą upodobały sobie Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej. Kierujemy się na północny-zachód mapy, zaliczając po drodze kolejne bunkry, których jest tutaj naprawdę sporo. Zapuszczamy się daleko po naszą, jedyną dzisiaj, 90-tkę, której opis to "Zamek na wodzie". Szkoda, że jesteśmy na rowerach, a nie ciężarówką bo fajnie byłoby cisnąć Jelczem przez Jelcz. Ech takie rzeczy, to tylko na naszym ukochanym Dolnym Śląsku: Jelczem przez Jelcz czy też walim na Walim :)
Gdy wpadamy nad wodę, nad którą ma być nasz zamek, to widzę że niektórzy mają tutaj życie FULL WYPASS. Brniemy przez stado owiec pilnowane i zarządzane przez dwie kozy. Bogaty w doświadczenia po zadymach z nieraz naprawdę niebezpiecznymi psami pasterskimi w górach, gdy widzę dwa duże czarne, ruchome obiekty przy owczym stadzie, od razu nastawiam się na problemy. Dopiero kiedy te dwa obiekty zaczynają robić "meee, meee" stwierdzam... Dolnośląskie - to jednak stan umysłu. Ale i tak kochamy to województwo. Udaje nam się (cudem) uniknąć stratowania przez stado i możemy się dostać na zamek, który okazują się urokliwą ruiną w zagajniku na niewielkim wzgórzu. Świetne miejsce na punkt kontrolny!



W 66 dziś nie gramy !!!
Zostało nam niewiele czasu, coś koło godziny i 40 minut. Południa mapy nie chwycimy dzisiaj za wiele, ale planujemy wyrwać jeszcze 3-4 punkty, kierując się do bazy. Wygląda to na realny plan. Na pierwszy ogień spróbujemy zatem zaatakować pkt nr 66. Jest niedaleko drogi, ale gdy zbliżamy się do odbicia w pole zaczyna martwić nas jakość ścieżki prowadzającej do niego. Chwilę później okazuje się, że nasze obawy nie były bezpodstawne. Gliniaste błoto zapycha przerzutki i zakleja koła, tak że nie chcą się kręcić. Przed nami spory kawałek przez takie warunki, więc zaczynamy się zastanawiać czy jest sens tracić tutaj czas… którego nie mamy zbyt wiele, na walkę z tym punktem. 60 pkt przeliczeniowych to nie jest mało, ale realnie patrząc, kosztować nas będzie ten lampion naprawdę sporo minut. Postanawiamy go odpuścić na rzecz złapania innych punktów w drodze do bazy. Decyzja okaże się dobra, bo expresem przeskoczmy na punkt 73. Tutaj powtórka z rozrywki i podobne warunki, ale jednak trochę mniej grząsko. O ten punkt postanawiamy powalczyć. Zejdzie nam tu czasu… oj zejdzie. Basia jest lżejsza i łatwiej przyjdzie jej pokonanie błota. Ja w pewnym momencie zapcham się tak mocno, że zostanę z tyłu, sporo za Szkodnikiem, by wyczyścić rower, który przestał się toczyć… a potem złapać oddech, bo niesienie zalepionego gliną roweru trochę mnie sponiewiera …
Dorwie mnie tu nawet jakiś gość jeżdżący pick-up’em po polu i będzie pytał czy wszystko w porządku.
Finalnie jednak uda się zdobyć 73, zwłaszcza że jeden z przejeżdżających zawodników pociśnie mi po ambicji, że zostałem z tyłu :P
Gdy dotrę z powrotem do drogi i dogonię Szkodnika, okaże się że zostało nam niecałe pół godziny…. Nadszedł czas decyzji. Odpuścić 46 i gnać do bazy (właściwie bez ryzyka spóźnienia) czy też zawalczyć jeszcze o to 46. Wg mapy droga do 46 jest lepszej klasy niż ta co prowadziła na odpuszczone 66. Poza tym z 46-tki nie trzeba wracać, tylko można przedrzeć się stamtąd dalej do asfaltu, który zaprowadzi nas już do bazy. Postanawiamy pojechać po ten punkt… popełniając 3-ci gruby błąd dzisiaj. Trzeba było, wzorem doświadczonego szulera, powiedzieć PAS i nie grać w 46, tak jak nie graliśmy w 66.
"Przez ile dróg musi przejść każdy z nas..." (*)
Tego nie wiem, ale chcielibyśmy chociaż przez jedną. I to jest właśnie problem, bo stąd nie ma już żadnej drogi. Do naszego ostatniego punktu (nr 46) jeszcze jakaś ścieżka prowadziła (bynajmniej nie tej klasy, co na mapie), to od niego w stronę bazy nie ma już nic - mimo, że na mapie są tutaj dwie. Wszystko zaorane. Dosłownie, bo pole po horyzont. Niby dzień jak co dzień z życia orientalisty, ale mamy 15 minut do limitu a warun nie współpracuje. Podobnie jak do punktów 66 i 73 gleba to gliniaste błoto, które oblepia wszystko, zapycha napędy i prześwit między oponą a koroną amortyzatora. Nie ma szans po tym jechać, ciężko się pcha, bo błoto jest tak lepkie, że koła przestają się kręcić. Rower niesie się ciężko, bo gleba zasysa także i buty, a rower oblepiony tą mazią waży o wiele więcej niż normalnie. Przedzieramy się w stronę cywilizacji, ale pole zdaje się nie kończyć. Nie tak jak czas... czas się kończy i to sakramencko szybko. Walimy na wprost przez pole, po najkrótszej "drodze" (drodze... dobry żart), do najbliższego asfaltu. Wiemy, że na pewno spóźnimy się na metę, ale pozostaje pytanie ile. Każda minuta to 10 punktów kary.
CYTATY:
1) "Powrót do średniej" - tu zatrzymam się na chwilę dłużej:
(*) „powrót do średniej” – nie chodzi tutaj właściwie o cytat sam w sobie, ale o nawiązanie do książki, którą bardzo bym Wam chciał polecić. Wg mnie to jedna z najważniejszych książek jakie przeczytałem w życiu. Otwiera oczy na schematy ludzkiego myślenia i heurystyki czyli uproszczone reguły wnioskowania i błędy poznawcze. Z jednej strony książka jest fascynująca, z drugiej przerażająca, bo może przewartościować wasze postrzeganie wiedzy i doświadczenia.
Autor poświęcił niemal całe swoje życia nad badaniem jak myślimy i jakim złudzeniom poznawczym ulegamy.
Przeczytajcie koniecznie tą pozycję, a wasz System 2 Wam za to podziękuje.
Z kolei wasz System 1 przestanie być tak wiarygodny, jak do tej pory Wam się wydaje.
Zwłaszcza polecam rozdziały o jaźni doznającej i jaźni pamiętającej oraz o tym czym naprawdę jest doświadczenie i jak wygląda proces budowania wiedzy eksperckiej w naszym umyśle. Rozdział o „powrocie do średniej” też jest dobry, a rozdział o decyzjach związanych z podejmowaniem ryzyka uważam za wybitny. Opis typowych błędów poznawczych z przykładami także otwiera oczy na świat. Przeczytacie. Naprawdę warto. KAHNEMAN DANIEL "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym".
2) Lando Carlissian w "Powrocie Jedi" gdy urwał antenę Sokoła Milenium.
3) Chyba wszystkim znana piosenka.

Rogaining - „Ty uważaj na to słowo!”
Do Bystrzycy przybywamy kilka minut przed 7:00, więc do odprawy mamy jeszcze pół godziny. W bazie, nie ma może statusu „elita w komplecie”, ale znanych i mocnych ekip jest naprawdę sporo. Powiedziałbym nawet, że bardzo dużo. Rejestrujemy się na szybko i zostaje nam trochę czasu na luźne pogawędki, podczas których oczywiście staramy się zaprosić wszystkich na naszą Kompanię Korną. Jednocześnie jesteśmy świadkami fantastycznego pocisku w wykonaniu Pawła, zwycięzcy poprzedniej edycji.
Gdy Łukasz i Jarek jeszcze przed odprawą, nieoficjalnie tłumaczą komuś, że trasa będzie rozgrywana na zasadach rogainingu, przechodzący obok Paweł rzuca krótkie: „Ty uważaj na to słowo”.
Myślałem, że padnę… tak, wiem, to hermetyczne. Hermetyczne jak niegdyś dialog:
- Nie rozumiem tej książki: gdy wyciągnięto go z wody, był cały sinus igrek. O co chodzi?
- Siny, pacanie, chodzi o słowo siny.
albo:
Mistrz gry: Idziecie przez spaloną wieś i widzicie zgliszcza
Gracz: A ile Hit Points’ów ma Zgliszcz?
No dobra, już tłumaczę o co chodzi. Rogaining, jak pewnie większość z Was już wie, to trasa nie do zrobienia nawet przez najlepszych. Nikt nie da rady przejechać je w całości w zadanym czasie. Rok temu Paweł albo nie zrozumiał, że rajd jest rozgrywany jako rogaining albo ta informacja jakoś do Niego nie dotarła… Zrobił komplet punktów. To złośliwe wtrącenie w rozmowę prowadzoną na boku, gdy chłopaki tłumaczą o co chodzi w tej zabawie, uważam za boskie. Pocisk jak z Tygrysa w 44-tym :)
Cholera, zostawiłem Żelazko na gazi…. eee … w bazie
Tymczasem do bazy przybywa coraz więcej zawodników. Organizatorzy pędzą nas zatem na wielką salę, bo za moment zacznie się odprawa. Dosłownie chwilę później słyszę znajomy świst kabla w powietrzu. Przybył Andrzej, na styk bo na styk, ale zdążył. Fajnie się znowu zobaczyć. W sumie dobrze będzie kolejny raz pojechać razem, bo te wspólne rajdy cechowała zawsze bardzo miła atmosfera. Dzisiaj jednak jakoś nam to nie wyjdzie. Nie ma jak się zgadać aby jechać razem, bo wszyscy słuchamy odprawy, a Andrzej przybył trochę spóźniony. Natomiast gdy rozdadzą mapy, to zupełnie zniknie nam On z oczu, gubiąc się gdzieś w tłumie. Nawet nie będziemy wiedzieć czy wyjechał przed czy po nas, ani na jaki wariant się zdecydował. No nic, trudno… polecimy dziś klasycznie, "rozważnie i romantycznie" czyli we dwójkę.
Planujemy wariant północno-wschodni, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Chcemy zrobić „tłuste” punkty na północnym-wschodzie, a potem dopaść zagęszczenie punktów w okolicy bazy. W drugim rzucie strategicznym, jeśli starczy czasu, planujemy złapać co popadnie na zachodzie i południu. Tak szczerze, to południe właściwie z założenia nie będzie realne przy dzisiejszym limicie czasu, ale z zachodnich punktów coś tam powinno udać nam się wyrwać.



Nawigacja (prawie) doskonała… czyli wtopa niemała
Ruszamy! Wiele ekip kieruje się po swoje pierwsze punkty na południe, a my zgodnie z planem ruszamy na wschód.
Zaowocuje to, że mimo faktu iż uczestników jest sporo, to my nie będziemy mieć tłoku przy pierwszych lampionach.
I bądź tu mądry: czy to oznacza że wybrałeś tak dobrze, a wszyscy inni dali się zwieść i cisną gorszym wariantem, czy też może twój wariant daleki jest od optymalnego i jako jedyny ciśniesz "od dupy strony"… jak myślicie, które to mogło być?
Wiecie, to tak samo, jakbyście jechali autostradą, a w radiu podawali ostrzeżenie: „Uwaga, jakieś szaleniec leci pod prąd”.
Rozglądacie się dokoła i myślicie „Jak to jeden? Chyba wszyscy!”
Niemniej na 3 pierwsze punkty wbijamy idealnie. Po prostu, po mistrzowsku: wymierzeni, wyazymutowani zgarniamy lampiony jak doświadczeni (chyba przez los…) wyjadacze. Zajmuje nam to 45 min – jest pięknie. Gnamy po 4-ty punkt i jest szansa złapać go przed godziną 9:00. Da nam to 4 punkty na godzinę – dla nas wynik doskonały. Statystycznie na rajdach łapiemy 1-2 pkt/godz, acz wiadomo że to bardzo zależy od rajdu, trudności terenowo-nawigacyjnych i odległości miedzy punktami…. Są i takie rajdy, że jeden lampion na trzy godzinny, to i tak jest dobrze.
Niemniej, jakoś tak statystycznie 2 na godzinę to jakaś tam nasza, typowa średnia. Gdy robimy 3 jest dobrze. Kiedyś udało się nam wyrwać 4 i to jest nasz rekord. Acz tak jak mówię, porównywanie takich statystyk nie do końca ma sens, ale jednak cieszy, więc to robimy… w sumie w życiu wiele rzeczy, które nie do końca mają sens, cieszą. Coś może powiedzieć o tym nasza grupa szermiercza, kiedy w trakcie ćwiczeń ogólnorozwojowo-siłowych bawimy się w tzw. „bezsensowne pokonywanie przestrzeni” – tego się nie da opisać, musicie kiedyś przyjść i spróbować…
Wracając jednak do rajdu, lecimy na wyrównanie rekordu. Jest 8:48 czyli mamy 12 minut, a punkt jest w miarę niedaleko. Wyrównamy dzisiaj nasz rajdowy rekord. Pokażemy, że nie był on jakimś pojedynczym strzałem, ale powtarzalnym osiągnięciem… i było by wszystko git, gdybyśmy na niecały kilometr przed punktem ,nie skręcili w złą ścieżkę... która chwilę później zanikła gdzieś w polu. Samo pole to przelecieliśmy na gazie, ale potem zaczęły się krzaki i utknęliśmy, jak to my, w gęstwinie.
Kompas jest bezlitosny, miała być północ, północy nie ma… co najwyżej możemy mieć pół dnia spędzone w nieprzebieżnych krzakach, jeśli się nie wycofamy. No i rekord poszedł się paść. Nim połapaliśmy gdzie popełniliśmy błąd, wróciliśmy do rozstaju dróg, pojechaliśmy właściwą ścieżką i zgarnęliśmy lampion, minęło ponad 20 minut. Na punkcie zameldowaliśmy się tuż przed 9:30. Czyli jednak nasz 4-punktowy rekord to nie była nowa jakość jazdy, ale jakiś tam przypadkowy ewenement, a teraz mamy klasyczny „powrót do średniej” (*)




„Cmentarz to świetne miejsce! Ludzie giną aby się tam dostać…” a my coś trafić tam nie możemy
Lecimy dalej. W tej części mapy mamy trochę większe przeloty między punktami, więc nie wpadają one już tak szybko jak te pierwsze. Dzień jest słoneczny i piękny, ale jak zrobimy sobie krótki popas w środku lasu, tak koło 10:30, to bez ruchu zmarzniemy.
Ktoś mógłby się śmiać, że robimy popas niedługo po starcie. Po pierwsze, śniadanie jedliśmy o 3:00 w nocy, po drugie zawsze jest dobra pora na jedzenie. Rajd krótki (9h), więc tym razem jesteśmy bez krokietów i bułek z kotletem.
Drugo-śniadając gdzieś w środku lasu, podejmujemy decyzję, że na kolejny punkt „stary, żydowski cmentarz”, polecimy przez las, a nie na około. Jest to o tyle odważna decyzja, że ścieżek mamy tutaj setki... naprawdę setki ("były ich tysiące, a nawet setki...") i dobrze się na niego wynawigować będzie ciężko. Postanawiamy jednak spróbować, bo objazd to nadołożenie dużej ilości kilometrów. Ruszamy w las i wszystko idzie nawet w miarę dobrze. Ścieżki zgadzają się z mapą, zakręty dróg także, odległości lecą zgodnie z tymi zmierzonymi na mapie… a cmentarza nie ma. Szukając go stracimy około 20 min, nie wiedząc że wyszliśmy niecałe 100 metrów od niego...
Był po naszej prawej – odbiliśmy na ostatniej przecince za wcześniej w lewo i potem, nie wiedząc o tym drobnym błędzie, tylko pocisnęliśmy prosto zamiast w prawo na cmentarz. W praktyce wyszło, że minęliśmy cmentarz drogą równoległą, która przechodziła niecałe 100 metrów od lampionu !!! Będąc niemal na punkcie czytaj „w kółku” na mapie, ciężko było wprowadzić korektę, zwłaszcza że myśleliśmy iż wyszliśmy idealnie… finalnie dostaniemy 20 min w plecy szukając miejsca, które jest tuż przy nas.
Nie ma jednak co lamentować, trzeba cisnąć dalej. Północny-wschód wyczyszczony, czas kierować się w zagęszczenie lampionów w środkowej części mapy. Nie jest źle, ale to już drugi spory błąd nawigacyjny. To trochę dużo…


Wszystko o nas w jednym kadrze: "Tędy, zaufaj mi, to dobry skrót. Co się będziemy dobrą drogą telepać, dawaj na rympał..."

"That was too close..." (*)
Wpadamy na asfalt i gnamy drogą przez las ile fabryka dała. Nagle wzdłuż drogi, ale ewidentnie zbliżając się do niej napierają dwa ogromne jelenie. Nie, nie sarny... ale byki (duże samce jelenia). Zaraz przetną nam drogę i przeskoczą na jej drugą stronę. Kiedy są już właściwie na jezdni, tak dosłownie paręnaście metrów od nas... nagle, z ogromną prędkością wyprzedza nas samochód. Gość gna jakby piekła nie było - nie wiem jaką miał prędkość, ale na oko, to na bidę mocno ponad 100 km/h. Mija nas w ułamku sekundy, a jeleń zaczyna właśnie skok przez drogę. Wszystko dzieje się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Kierowca nawet nie zauważył wypadającego z lasu zwierzaka: brak jakiegokolwiek manewru autem, brak zaświecenia się świateł stopu... z naszej perspektywy sylwetka jelenia znika przed maską auta. Czekam na potężny huk - dźwięk gniecionej blachy i trzask pękającego szkła, a oczyma wyobraźni już widzę te urocze konwersacje z panami w niebieskim, że to nie my nasłaliśmy tego jelenia, że nie był on naszym agentem... że naprawdę chciałem dobrze, gdy dobiłem kierowcę i robiłem jeleniowi sztuczne oddychanie... i że pierwszy raz słyszę aby sztuczne oddychanie robiło się z drugiej strony....
...no więc, kiedy już niemal słyszę huk uderzenia, jeleń wyłania się zza samochodu. Lusterko ociera mu się o tyłek, tak że iskry z futra lecą. Przeszedł przed autem - po prostu na styk. Drugi zwierzak się przestraszył i odskoczył od drogi z powrotem w las. Gość za kierownicą miał naprawdę szczęście mierzone w centymetrach, ale na dzielni też będzie miał co opowiadać: niecodziennie klepie się jelenia lusterkiem po zadku. Codziennie to można klepać jedynie biedę :)
Dzięki temu że obaj zainteresowani rozwojem wypadków (jeśli łapiecie aluzję), postanowili odłożyć zajęcia z fizyki (zderzenia niesprężyste) na inny termin, jedziemy dalej bez konieczności konwersacji z ludźmi w niebieskich strojach.



PARTY HARD na bunkrze
Niedługo po akcji z jeleniem wjeżdżamy na zagęszczenie punków na mapie. Tutaj niemal przez cały czas będziemy spotykać różne znane i mniej znane (zarówno nam i w w świecie) ekipy. Jest tu także sporo bunkrów, w tym jeden z punktów opisanych jako „drzewo na kulochwycie”. Co to byłyby za rajd bez bunkrów i fortyfikacji. Pierwszy z godnych uwagi obiektów to wieża obserwacyjna, którą możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Drugi to jeszcze większy obiekt, na którym…. No właśnie. Lokalsi robią sobie party hard z alkoholem. Zawsze śmieszą mnie takie sytuacje. Pewnie przez 99% czasu nie ma tu nikogo, więc zbiera się ekipa pochlać sobie w spokoju, ale wybrali zły dzień. Dziś przewali się przez ten obiekt dziesiątki zawodników. Dobrze, że chłopaki nie wpadły na pomysł aby zerwać lampion… co czasem takie lokalne pacany wymyślą. Wtedy zamiast paro-sekundowej wizyty zawodnika na punkcie, zaczyna się (po kilku chwilach, gdy przybywają następni) grupowe szukanie lampionu i misterny plan pozbycia się intruzów, sprawia, że jest ich coraz więcej i zostają na dłużej. Jak apokalipsa zombie :)
Gdy przybywamy w to miejsce, lokalsi wyglądają jakby byli już pogodzeni z losem.
Dziś będą pić, nawiedzani regularnie przez kolejne postacie szukające kartki na drzewie.
Głośnik po Bluetooth’ie napiera techniawą, ale Oni nawet nie zwracają na nas uwagi, gdy dopadamy do lampionu. My także znikamy równie szybko, niczym nawiedzające ich duchy dawnych libacji… :D







JELCZem wozimy owce na Zamek na Wodzie :)
Taaa... jak zawsze, tytuł rozdziałóww na tym blogu, mogą być lekko niepokojące, ale już tłumaczę o co chodzi. Przelatujemy przez rozległe lasy w okolicy miasta JELCZ-Laskowice, które jest domem marki samochodów, którą upodobały sobie Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej. Kierujemy się na północny-zachód mapy, zaliczając po drodze kolejne bunkry, których jest tutaj naprawdę sporo. Zapuszczamy się daleko po naszą, jedyną dzisiaj, 90-tkę, której opis to "Zamek na wodzie". Szkoda, że jesteśmy na rowerach, a nie ciężarówką bo fajnie byłoby cisnąć Jelczem przez Jelcz. Ech takie rzeczy, to tylko na naszym ukochanym Dolnym Śląsku: Jelczem przez Jelcz czy też walim na Walim :)
Gdy wpadamy nad wodę, nad którą ma być nasz zamek, to widzę że niektórzy mają tutaj życie FULL WYPASS. Brniemy przez stado owiec pilnowane i zarządzane przez dwie kozy. Bogaty w doświadczenia po zadymach z nieraz naprawdę niebezpiecznymi psami pasterskimi w górach, gdy widzę dwa duże czarne, ruchome obiekty przy owczym stadzie, od razu nastawiam się na problemy. Dopiero kiedy te dwa obiekty zaczynają robić "meee, meee" stwierdzam... Dolnośląskie - to jednak stan umysłu. Ale i tak kochamy to województwo. Udaje nam się (cudem) uniknąć stratowania przez stado i możemy się dostać na zamek, który okazują się urokliwą ruiną w zagajniku na niewielkim wzgórzu. Świetne miejsce na punkt kontrolny!



W 66 dziś nie gramy !!!
Zostało nam niewiele czasu, coś koło godziny i 40 minut. Południa mapy nie chwycimy dzisiaj za wiele, ale planujemy wyrwać jeszcze 3-4 punkty, kierując się do bazy. Wygląda to na realny plan. Na pierwszy ogień spróbujemy zatem zaatakować pkt nr 66. Jest niedaleko drogi, ale gdy zbliżamy się do odbicia w pole zaczyna martwić nas jakość ścieżki prowadzającej do niego. Chwilę później okazuje się, że nasze obawy nie były bezpodstawne. Gliniaste błoto zapycha przerzutki i zakleja koła, tak że nie chcą się kręcić. Przed nami spory kawałek przez takie warunki, więc zaczynamy się zastanawiać czy jest sens tracić tutaj czas… którego nie mamy zbyt wiele, na walkę z tym punktem. 60 pkt przeliczeniowych to nie jest mało, ale realnie patrząc, kosztować nas będzie ten lampion naprawdę sporo minut. Postanawiamy go odpuścić na rzecz złapania innych punktów w drodze do bazy. Decyzja okaże się dobra, bo expresem przeskoczmy na punkt 73. Tutaj powtórka z rozrywki i podobne warunki, ale jednak trochę mniej grząsko. O ten punkt postanawiamy powalczyć. Zejdzie nam tu czasu… oj zejdzie. Basia jest lżejsza i łatwiej przyjdzie jej pokonanie błota. Ja w pewnym momencie zapcham się tak mocno, że zostanę z tyłu, sporo za Szkodnikiem, by wyczyścić rower, który przestał się toczyć… a potem złapać oddech, bo niesienie zalepionego gliną roweru trochę mnie sponiewiera …
Dorwie mnie tu nawet jakiś gość jeżdżący pick-up’em po polu i będzie pytał czy wszystko w porządku.
Finalnie jednak uda się zdobyć 73, zwłaszcza że jeden z przejeżdżających zawodników pociśnie mi po ambicji, że zostałem z tyłu :P
Gdy dotrę z powrotem do drogi i dogonię Szkodnika, okaże się że zostało nam niecałe pół godziny…. Nadszedł czas decyzji. Odpuścić 46 i gnać do bazy (właściwie bez ryzyka spóźnienia) czy też zawalczyć jeszcze o to 46. Wg mapy droga do 46 jest lepszej klasy niż ta co prowadziła na odpuszczone 66. Poza tym z 46-tki nie trzeba wracać, tylko można przedrzeć się stamtąd dalej do asfaltu, który zaprowadzi nas już do bazy. Postanawiamy pojechać po ten punkt… popełniając 3-ci gruby błąd dzisiaj. Trzeba było, wzorem doświadczonego szulera, powiedzieć PAS i nie grać w 46, tak jak nie graliśmy w 66.
"Przez ile dróg musi przejść każdy z nas..." (*)
Tego nie wiem, ale chcielibyśmy chociaż przez jedną. I to jest właśnie problem, bo stąd nie ma już żadnej drogi. Do naszego ostatniego punktu (nr 46) jeszcze jakaś ścieżka prowadziła (bynajmniej nie tej klasy, co na mapie), to od niego w stronę bazy nie ma już nic - mimo, że na mapie są tutaj dwie. Wszystko zaorane. Dosłownie, bo pole po horyzont. Niby dzień jak co dzień z życia orientalisty, ale mamy 15 minut do limitu a warun nie współpracuje. Podobnie jak do punktów 66 i 73 gleba to gliniaste błoto, które oblepia wszystko, zapycha napędy i prześwit między oponą a koroną amortyzatora. Nie ma szans po tym jechać, ciężko się pcha, bo błoto jest tak lepkie, że koła przestają się kręcić. Rower niesie się ciężko, bo gleba zasysa także i buty, a rower oblepiony tą mazią waży o wiele więcej niż normalnie. Przedzieramy się w stronę cywilizacji, ale pole zdaje się nie kończyć. Nie tak jak czas... czas się kończy i to sakramencko szybko. Walimy na wprost przez pole, po najkrótszej "drodze" (drodze... dobry żart), do najbliższego asfaltu. Wiemy, że na pewno spóźnimy się na metę, ale pozostaje pytanie ile. Każda minuta to 10 punktów kary.
...gdy
docieramy do asfaltu jest 16:58, do przejechania mamy coś koło 3-4 km.
Dotrzeć do bazy na 17:00 nie ma szans, ale będziemy walczyć o jak
najmniejsze spóźnienie. Po przygodzie z błotem wyglądamy trochę jak John
McClane w "Szklanej Pułapce 3" w tej scenie (pamiętacie? W wolnym
tłumaczeniu było tam "Dopiero jutro mam pranie").
Co ja będę
pisał... znacie już tą historię: ciśniemy ile tylko się da i nie
hamujemy dla nikogo. Nawet dla jeleni wybiegających na drogę. Gdy lecimy
na metę, wyznajemy zasadę, że "co na drodze, to pod koła". Dotyczy także
budynków, jezior i przepaści :)
Na metę wpadamy 17:08 czyli spóźnieni o 8 minut. 80 punktów kary do wyniku. Sporo... zwłaszcza, że nasz ostatni punkt był za 40 punktów. Cudownie: +40, -80. Czuję się tak jak zawsze, gdy stracę na wadze: kupię wagę za 50 zł, a sprzedam za 30. Trzeba było zjeżdżać do bazy, omijając 46, byłoby -40 bo bez punktu, ale +80 bo bez spóźnienia. No, ale kto mógł wiedzieć, że droga wywiedzie nas w pole... znowu, dosłownie.
Na metę wpadamy 17:08 czyli spóźnieni o 8 minut. 80 punktów kary do wyniku. Sporo... zwłaszcza, że nasz ostatni punkt był za 40 punktów. Cudownie: +40, -80. Czuję się tak jak zawsze, gdy stracę na wadze: kupię wagę za 50 zł, a sprzedam za 30. Trzeba było zjeżdżać do bazy, omijając 46, byłoby -40 bo bez punktu, ale +80 bo bez spóźnienia. No, ale kto mógł wiedzieć, że droga wywiedzie nas w pole... znowu, dosłownie.
Basia ze swoim wynikiem
dzisiaj ląduje na trzecim miejscu podium, tracąc do miejsca drugiego... 1
minutę. Wystarczyło spóźnić się 7 minut a nie 8, czyli dostać 70 pkt
kary a nie 80 i wskoczyła by na miejsce drugie. No, ale nie zawsze jest to takie proste. W szermierce jest podobnie: przecież wystarczy trafić
a samemu nie dostać. Gdzie tu jakaś filozofia? Proste, prawda? :)
W bazie siedzimy prawie do 20:00 bo dobrze gada się ze tymi wszystkimi zakręconymi ekipami, które przyjeżdżają pół Polski (a czasem całą), aby tylko dotrzeć na te rajdy. Musimy jednak zbierać się, aby w miarę sensownie (czytaj: nie nad ranem) dotrzeć do domu, bo w niedzielę jedziemy do Dąbrowy do Monique i TomAsh'a siedzieć nad mapami KOMPANI KORNEJ.
W bazie siedzimy prawie do 20:00 bo dobrze gada się ze tymi wszystkimi zakręconymi ekipami, które przyjeżdżają pół Polski (a czasem całą), aby tylko dotrzeć na te rajdy. Musimy jednak zbierać się, aby w miarę sensownie (czytaj: nie nad ranem) dotrzeć do domu, bo w niedzielę jedziemy do Dąbrowy do Monique i TomAsh'a siedzieć nad mapami KOMPANI KORNEJ.
W tym miejscu, raz jeszcze zapraszamy wszystkich
serdecznie 22-24 marca do Lanckorony, na trasę tworzoną przez chore i
niestabilne umysły. Czekają na Was zagadki Lorda SFAROC'a, zadania
terenowe i bardzo, bardzo wiele lampionów (z liczbą punktów kontrolnych
zbliżamy się do setki).
CYTATY:
1) "Powrót do średniej" - tu zatrzymam się na chwilę dłużej:
(*) „powrót do średniej” – nie chodzi tutaj właściwie o cytat sam w sobie, ale o nawiązanie do książki, którą bardzo bym Wam chciał polecić. Wg mnie to jedna z najważniejszych książek jakie przeczytałem w życiu. Otwiera oczy na schematy ludzkiego myślenia i heurystyki czyli uproszczone reguły wnioskowania i błędy poznawcze. Z jednej strony książka jest fascynująca, z drugiej przerażająca, bo może przewartościować wasze postrzeganie wiedzy i doświadczenia.
Autor poświęcił niemal całe swoje życia nad badaniem jak myślimy i jakim złudzeniom poznawczym ulegamy.
Przeczytajcie koniecznie tą pozycję, a wasz System 2 Wam za to podziękuje.
Z kolei wasz System 1 przestanie być tak wiarygodny, jak do tej pory Wam się wydaje.
Zwłaszcza polecam rozdziały o jaźni doznającej i jaźni pamiętającej oraz o tym czym naprawdę jest doświadczenie i jak wygląda proces budowania wiedzy eksperckiej w naszym umyśle. Rozdział o „powrocie do średniej” też jest dobry, a rozdział o decyzjach związanych z podejmowaniem ryzyka uważam za wybitny. Opis typowych błędów poznawczych z przykładami także otwiera oczy na świat. Przeczytacie. Naprawdę warto. KAHNEMAN DANIEL "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym".
2) Lando Carlissian w "Powrocie Jedi" gdy urwał antenę Sokoła Milenium.
3) Chyba wszystkim znana piosenka.
Kategoria Rajd, SFA
Silesia Race - zima 2019
-
DST
110.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lutego 2019 | dodano: 10.02.2019
Początek lutego zaczynamy jak co roku, czyli wyprawą na Śląsk - tym
razem do Jaworzna, aby wziąć udział w Silesia Race - zima 2019.
Organizator Marcin F. to komandos z SAS'u (Silesia Adventure Sports),
więc wiemy że trasa będzie syta. Zaraz po piątkowym
treningu szermierki, kiedy tylko kończymy zajęcia z zasłony
przeciw-7mej, pakujemy rowery na dach naszego SFA-Panzerkampfwagen i
ruszamy w noc. Towarzyszy nam ekipa z KrakINO (Natasza, od której
zdjęcia promują na FB naszą Kompania Korną i Adam, czyli jeden z
najlepszych nawigatorów na tym łez padole, gość tak wymiata z mapą, że
ja pier***...eee... ogólnie wymiata). Będą Oni pomagać Marcinowi w organizacji. A jeśli już
jesteśmy przy Marcinie to, może dwa słowa o tym co dla nas dziś
przygotował:
"Śmiejąc się w dół przez mur,
patrząc na ludzki ból,
co ze słońca wydusza dziś blask
"Śmiejąc się w dół przez mur,
patrząc na ludzki ból,
co ze słońca wydusza dziś blask
mogę po lunie rzec,
że będziesz dziś tu biec,
jako gość w FORTECY MYCH ŁASK..." (*)
...biec, jechać i płynąć, bo nasza trasa czyli "PROFI" składa się z kilku etapów: BnO (w teorii bieg na orientację, ale wiecie co sądzimy o bieganiu jak zwierzęta), etapów rowerowych oraz spływu kajakowego (tak, wiemy że jest luty. Zauważyliśmy).
Kiedy przybywamy do Jaworzna, koło 22:30 na termometrze jest -4 stopnie. Czeka nas zimna noc. W przeciwieństwie do Krakowa jest tu nadal sporo śniegu i lodu. Taaaa... mojego ukochanego lodu. Rok temu na Silesia Race, jak na lodzie walnęliśmy betami o ziemię, to myślałem że nie wstaniemy. Na ostatnich 4 Żywiołach, w styczniu, Szkodnik także pokazał się jako specjalista ds. poślizgów. Do dziś pewnie mają traumę w Wolbromiu po wstrząsach jakie spowodował po pokazowych upadkach na ziemię.
jako gość w FORTECY MYCH ŁASK..." (*)
...biec, jechać i płynąć, bo nasza trasa czyli "PROFI" składa się z kilku etapów: BnO (w teorii bieg na orientację, ale wiecie co sądzimy o bieganiu jak zwierzęta), etapów rowerowych oraz spływu kajakowego (tak, wiemy że jest luty. Zauważyliśmy).
Kiedy przybywamy do Jaworzna, koło 22:30 na termometrze jest -4 stopnie. Czeka nas zimna noc. W przeciwieństwie do Krakowa jest tu nadal sporo śniegu i lodu. Taaaa... mojego ukochanego lodu. Rok temu na Silesia Race, jak na lodzie walnęliśmy betami o ziemię, to myślałem że nie wstaniemy. Na ostatnich 4 Żywiołach, w styczniu, Szkodnik także pokazał się jako specjalista ds. poślizgów. Do dziś pewnie mają traumę w Wolbromiu po wstrząsach jakie spowodował po pokazowych upadkach na ziemię.
Wbijamy do
bazy, a tam trochę znajomych twarzy. No tak, grupa ludzi chcących
pojeździć na rowerze w lutym, po nocy jest ograniczona. Tymczasem Marcin
rozkłada się odprawą i wyznacza nowy standard rajdów rowerowych :)
Multimedialna
prezentacja punktów kontrolnych: zdjęcie 1 - tak wygląda pkt nr 1,
zdjęcie 2 - tak wygląda pkt nr 2.
No jaja... czyżby poziom wykształcenia spadł aż tak nisko, że nie wystarczy już oznaczenie na mapie. Trzeba łopatologicznie pokazać: "SZUKACIE TEGO". Niemniej okazuje się, że to po prostu nowa formuła rajdu. Karty startowe dostaniemy dopiero na pierwszym przepaku. Pierwsze punkty kontrolne to obiekty w terenie, których zdjęcia mamy wykonać. Ha, ha.. u nas na Kompani Kornej w marcu tak prosto nie będzie: czekają Was zagadki i zadania, związane z takimi obiektami. Niemniej dzisiaj, mamy wszystko podane jak na tacy: wystarczy to tylko znaleźć, błądząc nocą po lesie. Cokolwiek jednak będzie się dziać na trasie, musimy pamiętać, że główne założenie trasy to być na drugim przepaku między 8:00 a 10:00. Tam zaczyna się etap pieszy, który kończy się kajakami (nimi spłyniemy z powrotem w to miejsce). Nie stawienie się tutaj do 10:00 oznacza dyskwalifikację. Czas przed 8:00 i po kajakach mamy wykorzystać na zbieranie wszystkich innych punktów kontrolnych. Trzeba będzie zatem dobrze wszystko zaplanować.
Ostatni będą... 3-cimi :)
No jaja... czyżby poziom wykształcenia spadł aż tak nisko, że nie wystarczy już oznaczenie na mapie. Trzeba łopatologicznie pokazać: "SZUKACIE TEGO". Niemniej okazuje się, że to po prostu nowa formuła rajdu. Karty startowe dostaniemy dopiero na pierwszym przepaku. Pierwsze punkty kontrolne to obiekty w terenie, których zdjęcia mamy wykonać. Ha, ha.. u nas na Kompani Kornej w marcu tak prosto nie będzie: czekają Was zagadki i zadania, związane z takimi obiektami. Niemniej dzisiaj, mamy wszystko podane jak na tacy: wystarczy to tylko znaleźć, błądząc nocą po lesie. Cokolwiek jednak będzie się dziać na trasie, musimy pamiętać, że główne założenie trasy to być na drugim przepaku między 8:00 a 10:00. Tam zaczyna się etap pieszy, który kończy się kajakami (nimi spłyniemy z powrotem w to miejsce). Nie stawienie się tutaj do 10:00 oznacza dyskwalifikację. Czas przed 8:00 i po kajakach mamy wykorzystać na zbieranie wszystkich innych punktów kontrolnych. Trzeba będzie zatem dobrze wszystko zaplanować.
Ostatni będą... 3-cimi :)
Ten tytuł ma podwójne
znaczenie, ale nie uprzedzajmy faktów. Rozważmy najpierw pierwsze
znaczenie tych słów. Czemu ostatni? Bo jesteśmy najsłabszą ekipą ze
wszystkich tutaj. Wiecie, że nie biegamy, więc rajdy przygodowe idą nam
znaczenie słabiej niż rowerowe rajdy na orientację: tracimy wiele czasu
na częściach biegowych, na których zamiast biec to chodzimy, albo czasem
skracamy je - odpuszczając część punktów kontrolnych - aby zaoszczędzić
trochę czasu na etapy rowerowe.
Dodatkowo zawsze w
takich chwilach przeżywam dysonans poznawczy. Pierwsza myśl to zawsze:
"co my tu robimy?". Wymiatacze, napieracze, ciśnieniowcy... i gdzieś tam
my, na szarym końcu. Z drugiej strony pojawia się też druga myśl: "ale
jesteśmy tutaj. Startujemy na PROFI, trasie która wiele osób odstraszy
samym schematem". Silesia to 16 godzin trasy, więc powiedzmy sobie że
ten dysonans gdzieś tam po głowie się pląta, ale najbardziej odczuwalny
to był na Grassor 300 (300 km w limicie 24 godziny) czy na AR Kraków 2017 (gdzie zrobiliśmy rowerem 218 km w ponad 30 godzin). Stajesz na
odprawie i obok Ciebie sama elita. Zespoły, z którymi po prostu nie masz
szans... a mimo to startujesz i jeszcze Cię to cieszy. Ciekawe odczucie
zwichrowanego umysłu.
Czemu 3-cimi? Dlatego że
Marcin zdecydował się na wprowadzenia startu interwałowego. Oznacza to,
że drużyny będą startować nie wszystkie naraz ale co minutę. Kolejność
wyznaczy przygotowane zadanie: dwie kartki A4 cytatów pochodzących z
kultowych filmów lub będących autorstwa postaci historycznych. Kto
poradzi sobie najlepiej startuje pierwszy i tak dalej, zgodnie z
wynikami zadania. Standardowo, jeśli będzie taka sama liczba poprawnych
odpowiedzi, pierwszy poleci zespół, który zrobił to w najkrótszym
czasie. Zadanie pójdzie nam całkiem nieźle i mamy 3-cią minutę startową.
Wylecimy z bazy zatem z około 15 minutową przewagą nad niektórymi
wymiataczami. Hahaha, jakby miało nam to coś dać... no ale coś tam
osiągnęliśmy! Sukces to sukces, prawda :D
Co by wielkiego wstydu nie było, wybiegamy w noc... tylko po to aby zaraz przejść do marszu :)
No i Sztos!
Pierwsza etap, czyli tzw. prolog to część miejska, gdzie mamy odnaleźć kilka miejsc w Jaworznie, którego większość mieszkańców albo już śpi albo układa się do snu.
No i Sztos!
Pierwsza etap, czyli tzw. prolog to część miejska, gdzie mamy odnaleźć kilka miejsc w Jaworznie, którego większość mieszkańców albo już śpi albo układa się do snu.
Zwiedzamy zatem to miasto nocą. Wykorzystuję ten
czas na obserwacje w jakim stanie są drogi i chodniki: czy jest ślisko.
Drugi etap to będzie rower i wolałbym wiedzieć czy droga na której będę
gnał ile fabryka dała zaakceptuje nagłe, ostre hamowanie w razie
potrzeby. Nawet nie jest źle, ciekawe jak będzie za miastem, po lasach.
Nawigacja po mieście jest prosta, zwłaszcza że mapa, którą otrzymaliśmy
ma nazwy ulic. Jednym z punktów, który mamy sfotografować to bar "Sztos". Można było się tego spodziewać, w końcu trasę planował Marcin :)
Gdzieś na mieście czai się także Nataszka i robi zdjęcia tym biegającym i tym niebiegającym zawodnikom :D
Łapiemy 4 z 6 punktów kontrolnych i wracamy do bazy. Nie będziemy przecież pieszo pchać się na drugi koniec miasta. Ile my mamy lat? Od tego są samochody, autobusy, rowery, hulajnogi, co Wam bardziej pasuje... na drugi koniec miasta z buta to się chodziło przed naszą erą, choć już wtedy ludzie kombinowali z końmi :)
"Ludzie w śniegu... na ułomnych wsparłszy się nogach,
Krok mylący na lodzie, na złudzie...
ponurzy anieli codziennej ślizgawki" (*)
Wracamy do bazy. "Jesteście drudzy" - krzyczą w bazie. Jak się nie robi całej trasy, to się ma wyniki, prawda?
"Odpalamy" nasze maszyny i ruszamy dalej w noc. Już na obrzeżach miasta czeka na mnie mój ulubiony lód. Mogę jeździć po piasku, po błocie, czasem zdarza się nawet jechać strumieniem, ale do lodu mam szacunek. Zwłaszcza, że często go nie widać. Nie przepadam też za tym wektorem przyspieszenia skierowanym w dół, który pojawia się nagle, gdy koło postanowi się poślizgnąć. Choć samo spadanie jest w sumie bezbolesne... tylko to lądowanie boli. Wiecie, to nie prędkość zabija... tylko nagła jej utrata. Basia jak zwykle standardowo: "Misiek, ciśniesz!!!" i napiera z przodu. Szkodnik jest fanem innej kampanii społecznej:
"-Zwolnij! Śmierć jeździ szybko!
-Spoko, spoko, mnie nie dogoni".
Ciekawe ile będę tym razem czekał na efekty tego "ciśniesz".
CYTATY:
1) Polska wersja piosenki "Joker song". Link jest do polskiej wersji. Oryginał tutaj. Jeśli lubicie Batmana to Wam się spodoba :)
2) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Pejzaż zimowy"
3) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Tradycja"
5) Matthew Stover "Zemsta Sithów". Ksiażka dla miłośników GW obowiązkowa, niesamowicie uzupełnia EIII
6) Wiersz Julina Tuwima "Lokomotywa"
7) Piosenka Quaz "Pod czarną flagą" (tribute dla znanej serii gier)
8) Film "7 samurajów"
9) Aria z "Barona Cygańskiego"
Łapiemy 4 z 6 punktów kontrolnych i wracamy do bazy. Nie będziemy przecież pieszo pchać się na drugi koniec miasta. Ile my mamy lat? Od tego są samochody, autobusy, rowery, hulajnogi, co Wam bardziej pasuje... na drugi koniec miasta z buta to się chodziło przed naszą erą, choć już wtedy ludzie kombinowali z końmi :)
"Ludzie w śniegu... na ułomnych wsparłszy się nogach,
Krok mylący na lodzie, na złudzie...
ponurzy anieli codziennej ślizgawki" (*)
Wracamy do bazy. "Jesteście drudzy" - krzyczą w bazie. Jak się nie robi całej trasy, to się ma wyniki, prawda?
"Odpalamy" nasze maszyny i ruszamy dalej w noc. Już na obrzeżach miasta czeka na mnie mój ulubiony lód. Mogę jeździć po piasku, po błocie, czasem zdarza się nawet jechać strumieniem, ale do lodu mam szacunek. Zwłaszcza, że często go nie widać. Nie przepadam też za tym wektorem przyspieszenia skierowanym w dół, który pojawia się nagle, gdy koło postanowi się poślizgnąć. Choć samo spadanie jest w sumie bezbolesne... tylko to lądowanie boli. Wiecie, to nie prędkość zabija... tylko nagła jej utrata. Basia jak zwykle standardowo: "Misiek, ciśniesz!!!" i napiera z przodu. Szkodnik jest fanem innej kampanii społecznej:
"-Zwolnij! Śmierć jeździ szybko!
-Spoko, spoko, mnie nie dogoni".
Ciekawe ile będę tym razem czekał na efekty tego "ciśniesz".
Powiem Wam, że zaskakująco długo, ale gdy się doczekam, będzie to niemniej spektakularne niż w Wolbromiu :)
Stanie się to, o dziwo, na podjeździe. Szkodnik stanie na pedałach i da do pieca z prawej nogi. Byłoby przykro, gdyby tyle koło nie znalazło oparcia w gruncie. Szkodnik oparcie w gruncie już znajdzie... twarde oparcie. Ma zdrowie tak walić o ziemie, wstawać i otrzepywać się i cisnąć dalej.

Każda para ma swoje ciśnienie :)
Przed powrotem do domu, z Kosmą i Tomkiem omawiamy kilka ustaleń na
naszą imprezę. Już teraz zapraszamy w marcu do Lanckorony, na drugą
edycję Wiosennego CZARNEGO KoRNO, tym razem pod tytułem KOMPANIA KORNA. Stanie się to, o dziwo, na podjeździe. Szkodnik stanie na pedałach i da do pieca z prawej nogi. Byłoby przykro, gdyby tyle koło nie znalazło oparcia w gruncie. Szkodnik oparcie w gruncie już znajdzie... twarde oparcie. Ma zdrowie tak walić o ziemie, wstawać i otrzepywać się i cisnąć dalej.

Każda para ma swoje ciśnienie :)
Jako, że
wyruszyliśmy z bazy na trasę rowerową jako jeden z pierwszych zespołów,
niedługo potem zaczynają nas doganiać inne ekipy, które zaliczyły etap
pierwszy w całości. Lecimy po zaśnieżonych lasach. Uwielbiam rower zimą
(gdyby tylko nie ten lód...). Chrupanie opon na śniegu, przecinanie
kołem białego puchu i mielenie go pomiędzy oponą a koroną amortyzatora -
rewelacja. Trochę szarpie, ale jako że jest ujemna temperatura, jedzie
się świetnie. Miejscami droga jest mocna zalodzona, więc trzeba jednak
uważać. Łapiemy pierwszy punkt przy jeziorach i wyjeżdżamy z lasu obok włości
Pana Taurona. Klimat industrialny, zwłaszcza nocą, robi niesamowite
wrażenie. Zatrzymujemy się porobić kilka zdjęć, bo jest na noc
popatrzeć. Niby codzienny widok wielu ludzi, ale jednak w zimowej,
nocnej aurze jest po prostu magiczny.
My robimy zdjęcia pary
buchającej z kominów, a inne pary (MM i MIX) mijają nas ścigając się w
najlepsze. Normalnie, na rowerowym rajdzie i my byśmy się z nimi
ścigali, ale to przygodówka... nie ma co się zabijać. Jak to mówią: "nie
uciekaj, tylko się zmęczysz..." Jak ktoś siedzi w temacie, to jeden
rzut oka na listę startową i będzie wiedział o czy mówię.



Oprócz budynków należących do Pana Taurona odwiedzamy - jak to u Marcina - mosty Pana Pociągów. Musimy niezauważeni przeprawić się przez niego. Spokojnie, to światło to nie pociąg, ale tylko taka gra perspektyw - to moja czołówka na kasku.

Po drugiej stronie mostu, słupek przypomina nam to, co w życiu jest najważniejsze. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to dość łatwo można się domyślić. To nie liczba, ale liczbY liter w pewnych słowach :)

Zwiedzamy także "czerwoną" dzielnicę Jaworzna :)


Jakiś czas później, w pewnym nocnym, śnieżnym lesie odnajdujemy wejść do podziemi. Grałem w za dużo RPG'ów aby wchodzić w takie miejsca bez fireball'a, który rzuci trochę światła na to co czai się w mroku i wywoła jęk podziwu... tego czegoś co tam siedzi. Nie po to ćwiczymy od 15 lat szermierkę, aby wchodzić w takie miejsca bez sprzętu. Tym razem jednak obejdzie się bez tłuczenia rogacizny.
W śląskim właśnie zaczęły się ferie, więc pewnie wszystko wyjechało na ferie i nie ma komu golda w podziemiach pilnować :)


Wielki taktyk miewa czasem dobre serce :)



Oprócz budynków należących do Pana Taurona odwiedzamy - jak to u Marcina - mosty Pana Pociągów. Musimy niezauważeni przeprawić się przez niego. Spokojnie, to światło to nie pociąg, ale tylko taka gra perspektyw - to moja czołówka na kasku.

Po drugiej stronie mostu, słupek przypomina nam to, co w życiu jest najważniejsze. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to dość łatwo można się domyślić. To nie liczba, ale liczbY liter w pewnych słowach :)

Zwiedzamy także "czerwoną" dzielnicę Jaworzna :)


Jakiś czas później, w pewnym nocnym, śnieżnym lesie odnajdujemy wejść do podziemi. Grałem w za dużo RPG'ów aby wchodzić w takie miejsca bez fireball'a, który rzuci trochę światła na to co czai się w mroku i wywoła jęk podziwu... tego czegoś co tam siedzi. Nie po to ćwiczymy od 15 lat szermierkę, aby wchodzić w takie miejsca bez sprzętu. Tym razem jednak obejdzie się bez tłuczenia rogacizny.
W śląskim właśnie zaczęły się ferie, więc pewnie wszystko wyjechało na ferie i nie ma komu golda w podziemiach pilnować :)


Wielki taktyk miewa czasem dobre serce :)
Docieramy do pierwszego przepaku, zlokalizowanego w
podziemiach przy kościele. Jesteśmy przedostatnią (jest ktoś za nami,
szok!) ekipą na tym punkcie. Wszyscy inni dawno już wybiegli na BnO. Marcin
wita nas w podziemiach i mówi, że ma trochę "potion of health" (mówię Wam: ciepła
herbata potrafi zdziałać cuda). Możemy się trochę zagrzać, zwłaszcza że
zrobiło się naprawdę zimno na zewnątrz. Mamy też chwilkę aby coś zjeść i
odpocząć. Zaczynamy rozmowę z Marcinem, że znaleźliśmy lukę w
regulaminie rajdu.
Według regulaminu dyskwalifikacja czeka wszystkie zespoły, które nie dotrą do Przepaku numer 2 w godzinach 8:00 - 10:00. Regulamin, w przeciwieństwie do zeszłorocznego, nie mówi nic o dyskwalifikacji za nie stawienie się na etap kajakowy. 7-8 km z buta od przepaku numer 2 do początku kajaków oraz sam spływ (około 10 km, bo rzeka meandruje) zabierze nam pewnie ze 4 godziny. Punkty kontrolne to przepak i start kajaków czyli liczbowo są to 2 punkty.
Taktycznie, nie startując na kajakach, moglibyśmy wykorzystać te 4 godziny do rowerowego zdobywania innych punktów kontrolnych. To naprawdę świetna taktycznie opcja, dla każdej ekipy, która jest za słaba na zrobienie całej trasy w limicie czasu.
W 4 godziny powinniśmy wyhaczyć o wiele więcej punktów kontrolnych niż 2. To nie byłoby oszustwo, to czysta taktyka: żaden z punktów regulaminu nie został by złamany. To jak pułapka offside'owa w piłce nożnej. Tam także to nie jest oszustwo, ale umiejętne zastosowania zasad gry, które przerywają akcje przeciwnika w określonym momencie.
Taktyka to podstawa w szermierce i pokochałem to zagadnienie lata temu. Nie ma to jak dobry: EVIL masterplan! Mówimy jednak Marcinowi, że nie odwalimy takiej akcji, bo żal nam kajaków w lutym. Takie zagranie może wyratowało by nas od ostatniego miejsca, ale czy to byłoby takie prawdziwe zwycięstwo? To zupełnie tak, jakby u nas w SFA, regulamin zapomniał podać że walki na zawodach odbywają się jeden na jeden. Wpadłbym na pojedynek z 5-cioma uzbrojonymi kumplami. Regulaminu bym nie złamał, ale przeciwnika już tak... czy byłbym jednak lepszym szermierzem od Niego? Tego nie wiem. Lepszym taktykiem byłbym na pewno.
Tak, taktykiem. Przypominam aby nie mylić działań strategicznych z taktycznymi i operacyjnymi: strategia - czy wchodzę w pojedynek czy nie, co chce na nim zyskać; taktyka - jakie działania podejmuje aby zapewnić sobie zwycięstwo, bardzo zależne od napotkanego przeciwnika, działania operacyjne: w jaki sposób realizuję obraną taktykę. Na wojnie takie rozwiązania są na wagę złota (maksymalizacja strat wroga, minimalizacja strat własnych, pułapki, "fikcyjne pakty i sojusze" (*), niszczenie morale wroga, zaskakujące manewry i ataki na najsłabiej bronione miejsca, odcinanie zaopatrzenia przeciwnika... ogólnie im brudniej się gra z przeciwnikiem, tym bardziej chroni się życie własnych żołnierzy. No, ale na rajdzie? Nie będziemy robić siary i pojedziemy na kajaki. Niemniej Panie Marcinie regulamin wypadałoby uściślić przed następną edycją ;P
Kto pilnuje zbiornika?
Zostawiamy rowery i ruszamy z buta na trasę BnO. Trasa tego etapu przebiegać będzie w okolicy Zbiornika Wydra. Wiecie już zatem kto go pilnuje. Mieści się tutaj także Centrum Nurkowe bo miejsce jest niemal identyczne jak krakowski Zakrzówek, z tą różnicą że porobiono tu więcej infrastruktury turystycznej (wiaty, ścieżki spacerowe, tablice informacyjne itp). Z tej części rajdu złapiemy tylko 3 punkt z 11, bo zbyt dużo czasu zajęło by nam zagłębienie się pieszo w lasy obok zbiornika. Samo miejsce jednak bardzo nam się podobało i koniecznie musimy tu wrócić za dnia i wiosną albo latem. Kilka zdjęć dla Was:




Gdy kończymy BnO, jest naprawdę zimno. Nic dziwnego bo niedługo będzie świtać. Wyjście z ciepłego "przepaku" w noc po raz kolejny to takie trochę traumatyczne przeżycie. Zbieramy się jednak w sobie, zapinamy kurtki, naciągamy czapki (pod kaskiem) i ruszamy. Planujemy na przepak 2 stawić się równo na 8:00 aby mieć jak najwięcej czasu na dotarcie do kajaków i sam spływ. Do 8:00 postaramy się złapać jeszcze kilka punktów kontrolnych (jak najwięcej! bo po kajakach nie zostanie wiele czasu do limitu).
To uczucie, gdy ktoś zaora twoje sny...


"Najpierw - powoli - jak żółw – ociężale,
Ruszyła - maszyna - po szynach - ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem..."
Zbieramy co się da, z punktów kontrolnych po lasach w okolicach Jaworzna i kierujemy się na przepak numer 2. Z mapy wynika, że powinniśmy tam dotrzeć planowo czyli chwilę po godzinie 8:00 rano... ale wiecie jak bywa z planami. Przyszła KOLEJ na to, do czego Marcin ma największy POCIĄG czyli TORY.
"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota płyniemy w dal" (*)
Gdy docieramy do początku spływu, znowu jesteśmy jednym z pierwszych zespołów tutaj. Odpuszczenie punktów na BnO przy Wydrze znowu rzuciło nas na początek stawki. Jeśli ktoś nie zapyta o wynik, tylko wyciągnie wniosek na podstawie tego, że jesteśmy na czele to uzna nas za wymiataczy :)
Wśród swoich czyli "wielka sława to żart" (*) :)
Według regulaminu dyskwalifikacja czeka wszystkie zespoły, które nie dotrą do Przepaku numer 2 w godzinach 8:00 - 10:00. Regulamin, w przeciwieństwie do zeszłorocznego, nie mówi nic o dyskwalifikacji za nie stawienie się na etap kajakowy. 7-8 km z buta od przepaku numer 2 do początku kajaków oraz sam spływ (około 10 km, bo rzeka meandruje) zabierze nam pewnie ze 4 godziny. Punkty kontrolne to przepak i start kajaków czyli liczbowo są to 2 punkty.
Taktycznie, nie startując na kajakach, moglibyśmy wykorzystać te 4 godziny do rowerowego zdobywania innych punktów kontrolnych. To naprawdę świetna taktycznie opcja, dla każdej ekipy, która jest za słaba na zrobienie całej trasy w limicie czasu.
W 4 godziny powinniśmy wyhaczyć o wiele więcej punktów kontrolnych niż 2. To nie byłoby oszustwo, to czysta taktyka: żaden z punktów regulaminu nie został by złamany. To jak pułapka offside'owa w piłce nożnej. Tam także to nie jest oszustwo, ale umiejętne zastosowania zasad gry, które przerywają akcje przeciwnika w określonym momencie.
Taktyka to podstawa w szermierce i pokochałem to zagadnienie lata temu. Nie ma to jak dobry: EVIL masterplan! Mówimy jednak Marcinowi, że nie odwalimy takiej akcji, bo żal nam kajaków w lutym. Takie zagranie może wyratowało by nas od ostatniego miejsca, ale czy to byłoby takie prawdziwe zwycięstwo? To zupełnie tak, jakby u nas w SFA, regulamin zapomniał podać że walki na zawodach odbywają się jeden na jeden. Wpadłbym na pojedynek z 5-cioma uzbrojonymi kumplami. Regulaminu bym nie złamał, ale przeciwnika już tak... czy byłbym jednak lepszym szermierzem od Niego? Tego nie wiem. Lepszym taktykiem byłbym na pewno.
Tak, taktykiem. Przypominam aby nie mylić działań strategicznych z taktycznymi i operacyjnymi: strategia - czy wchodzę w pojedynek czy nie, co chce na nim zyskać; taktyka - jakie działania podejmuje aby zapewnić sobie zwycięstwo, bardzo zależne od napotkanego przeciwnika, działania operacyjne: w jaki sposób realizuję obraną taktykę. Na wojnie takie rozwiązania są na wagę złota (maksymalizacja strat wroga, minimalizacja strat własnych, pułapki, "fikcyjne pakty i sojusze" (*), niszczenie morale wroga, zaskakujące manewry i ataki na najsłabiej bronione miejsca, odcinanie zaopatrzenia przeciwnika... ogólnie im brudniej się gra z przeciwnikiem, tym bardziej chroni się życie własnych żołnierzy. No, ale na rajdzie? Nie będziemy robić siary i pojedziemy na kajaki. Niemniej Panie Marcinie regulamin wypadałoby uściślić przed następną edycją ;P
Kto pilnuje zbiornika?
Zostawiamy rowery i ruszamy z buta na trasę BnO. Trasa tego etapu przebiegać będzie w okolicy Zbiornika Wydra. Wiecie już zatem kto go pilnuje. Mieści się tutaj także Centrum Nurkowe bo miejsce jest niemal identyczne jak krakowski Zakrzówek, z tą różnicą że porobiono tu więcej infrastruktury turystycznej (wiaty, ścieżki spacerowe, tablice informacyjne itp). Z tej części rajdu złapiemy tylko 3 punkt z 11, bo zbyt dużo czasu zajęło by nam zagłębienie się pieszo w lasy obok zbiornika. Samo miejsce jednak bardzo nam się podobało i koniecznie musimy tu wrócić za dnia i wiosną albo latem. Kilka zdjęć dla Was:




Gdy kończymy BnO, jest naprawdę zimno. Nic dziwnego bo niedługo będzie świtać. Wyjście z ciepłego "przepaku" w noc po raz kolejny to takie trochę traumatyczne przeżycie. Zbieramy się jednak w sobie, zapinamy kurtki, naciągamy czapki (pod kaskiem) i ruszamy. Planujemy na przepak 2 stawić się równo na 8:00 aby mieć jak najwięcej czasu na dotarcie do kajaków i sam spływ. Do 8:00 postaramy się złapać jeszcze kilka punktów kontrolnych (jak najwięcej! bo po kajakach nie zostanie wiele czasu do limitu).
To uczucie, gdy ktoś zaora twoje sny...
Tyle razy już
próbowaliśmy, noc przed całonocnymi rajdami, dobrze się wyspać... i
zawsze wychodzi to tak samo. Z czwartku na piątek śpimy tylko kilka
godzin i teraz, czyli nad ranem, zaczyna nas mulić senność. Ech zawsze
tak jest. Po prostu zawsze. Jak się dobrze wyśpimy to zarwanie jednej
nocy, to nie jest jakiś duży problem... ale jak się nie wyśpimy, to
sleepmonster gryzie, dusi, drapie...
Noc pomału umiera i wschodni odcinek horyzontu zaczyna pomału, najpierw nieśmiało tlić się bladym, ledwie widocznym promieniem słońca, aby za chwile zabłysnąć żółto-czerwoną eksplozją światła, rozpraszając otaczający nas mrok...
Noc pomału umiera i wschodni odcinek horyzontu zaczyna pomału, najpierw nieśmiało tlić się bladym, ledwie widocznym promieniem słońca, aby za chwile zabłysnąć żółto-czerwoną eksplozją światła, rozpraszając otaczający nas mrok...
Pamiętacie?
"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża, ale w samym sercu jej siły leży jej słabość: wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać..." (*)
Mówiąc w skrócie jest pięknie. Przedzieramy się przez ośnieżone pola w promieniach wschodzącego słońca... ale sleepmonster uczepił się naszych pleców, wbił szpony w ramiona i szepce do ucha: zamknij oczy. Niech go szlag...jest cięższy niż nasze wielkie plecaki, a myślałem że to niemożliwe. Nie pomaga nawet próba utopienia go w kofeinie z puszki. Nie odpuszcza... No nic. Chyba trzeba odwołać się do klasyki. Niech będzie to na przykład Oscar Wilde: "Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej uleganie".
"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża, ale w samym sercu jej siły leży jej słabość: wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać..." (*)
Mówiąc w skrócie jest pięknie. Przedzieramy się przez ośnieżone pola w promieniach wschodzącego słońca... ale sleepmonster uczepił się naszych pleców, wbił szpony w ramiona i szepce do ucha: zamknij oczy. Niech go szlag...jest cięższy niż nasze wielkie plecaki, a myślałem że to niemożliwe. Nie pomaga nawet próba utopienia go w kofeinie z puszki. Nie odpuszcza... No nic. Chyba trzeba odwołać się do klasyki. Niech będzie to na przykład Oscar Wilde: "Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej uleganie".
Zatrzymuję
się gdzieś pośrodku ośnieżonych pól, kładę w śniegu rower, wygrzebuję z
pod białego puchu dość gęstą kępę trawy, wtulam się w nią i niemal
natychmiast odpływam, spytać Morfiego co tam u niego słychać...
Dźwięk, najpierw cichy i pochodzący z oddali... ale ewidentnie narasta i zbliża się niewątpliwe. Morfie mówi "olej to", ale parę chwil później przestaję słyszeć co do mnie mówi. Coś zagłusza jego słowa. Dźwięk jest naprawdę głośny... brzmi to... to... jak silnik? Silnik i koła mielące zmarznięty śnieg? Wielkie koła?! Staram się ponieść powieki, ale ważą chyba z tonę... jakoś jednak wracam do świata żywych i co widzę? Jakiś gość napiera traktorem przez ośnieżone pole prosto na mnie. Będziesz tu kosił? Halo! Jest luty! Jest luty o świcie w sobotę. Co Ty traktorem robisz w polu?
Dźwięk, najpierw cichy i pochodzący z oddali... ale ewidentnie narasta i zbliża się niewątpliwe. Morfie mówi "olej to", ale parę chwil później przestaję słyszeć co do mnie mówi. Coś zagłusza jego słowa. Dźwięk jest naprawdę głośny... brzmi to... to... jak silnik? Silnik i koła mielące zmarznięty śnieg? Wielkie koła?! Staram się ponieść powieki, ale ważą chyba z tonę... jakoś jednak wracam do świata żywych i co widzę? Jakiś gość napiera traktorem przez ośnieżone pole prosto na mnie. Będziesz tu kosił? Halo! Jest luty! Jest luty o świcie w sobotę. Co Ty traktorem robisz w polu?
Nasz wzrok się spotyka. Jego spojrzenie wyraża: "Witaj, przybyłem zaorać twoje sny, ha ha ha..."
Próbuję
Mu pomachać, ale tak aby nie odczytał tego gestu jako SOS. Wiecie,
obudziłem się już na tyle, że wiem jak to wygląda z jego perspektywy.
Jedzie sobie gość traktorem po swoim polu (ch*** że w lutym nad ranem -
może lubi), widzi gościa z rowerem, leżącego w śniegu, wtulonego w jakąś
kępę trawy. Gdybym był w pasiakach czy innym więziennym uniformie to
dało by się to jakoś wyjaśnić, ale mam kask ze szczęką, górską kurtkę, 3
włączone latarki typu szperacz leśny i rower. Do najbliższej drogi
asfaltowej jest ponad kilometr, więc nie wiem jaką musiałbym mieć
prędkość, gdyby miałoby mnie wynieść z jakiegoś zakrętu aż tutaj. Muszę
zatem wyglądać naprawdę dziwnie...
Mija mnie z lekko
zaskoczonym wyrazem twarzy, ale się nie zatrzymuje. Są pewne priorytety,
prawda? Śnieg sam się nie zaora. Poza tym, przecież nie będzie się
zatrzymywał przy każdym ciele leżącym w jego polu. Przecież by Mu dnia
na oranie zabrakło.
Pojechał... patrzę na zegarek. Spałem 6
minut. Cudownie... sześć minut, bo obudził mnie traktor orający śnieg w
polu. Ważne jednak, że to wystarczy aby sleepmonster się odwalił. Znowu
go oszukałem. Trzeba się zatem spieszyć, zwykle kilka godzin zajmuje mu
skapnięcie się, że zrobiłem go w wała :)
Ciśnijmy dalej.


Ciśnijmy dalej.





"Najpierw - powoli - jak żółw – ociężale,
Ruszyła - maszyna - po szynach - ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem..."
Zbieramy co się da, z punktów kontrolnych po lasach w okolicach Jaworzna i kierujemy się na przepak numer 2. Z mapy wynika, że powinniśmy tam dotrzeć planowo czyli chwilę po godzinie 8:00 rano... ale wiecie jak bywa z planami. Przyszła KOLEJ na to, do czego Marcin ma największy POCIĄG czyli TORY.
Jeśli byliście kiedykolwiek
na któreś z jego imprez, to wiecie że ten Gość to koszmar SOK'istów.
Ma u Nich wyrok śmierci, nagroda za jego głowę jest naprawdę POCIĄGająca, ale ciągle udaje Mu się wymknąć z ich rąk.
Finalnie meldujemy się na przepaku prawie o
godzinie 9:00, zamiast o 8:00, no ale wiecie różne sposoby omijania
zakazanych miejsc, zabierają trochę czasu. Zostawiamy
rower, wciągamy na szybko jakieś śniadanie z plecaka i ruszamy z buta
przez las, wzdłuż Białej Przemszy. Godzina straty do planu... mimo że
nie walczymy dziś o wynik, to chcemy zrobić jak najwięcej punktów
kontrolnych, a właśnie zaliczyliśmy godzinę "w plecy". Ruszamy na kajaki
szybkim marszem. Ma u Nich wyrok śmierci, nagroda za jego głowę jest naprawdę POCIĄGająca, ale ciągle udaje Mu się wymknąć z ich rąk.
Aby dotrzeć do
przepaku musielibyśmy przeprawić się przez tory, w okolicy nieczynnej
stacji kolejowej "Sosnowiec - Jęzor". Wiemy, że to nie po BHP'owemu,
więc oczywiście nie zdecydowaliśmy się na tak lekkomyślne działanie.
Przeprawiliśmy się w to miejsce w zupełnie inny sposób, ale gdybyśmy
jednak chcieli to przeprawić się tutaj, to mogłoby to wyglądać tak:
Najpierw przeszlibyśmy ze 3 różne linie kolejowe, ale potem mogłoby się okazać, że mimo że stacja jako taka nie jest czynna, to ruch pociągów tutaj bardzo duży. Moglibyśmy utknąć między składami węgla i stali, które ospale poruszałby się po szynach i mogłyby nas uwięzić pomiędzy dwoma liniami torów. Najpewniej spróbowalibyśmy wyminąć je z przodu, ale wtedy mogli by wyjść Panowie w pomarańczowych kamizelkach. Najpewniej wtedy pewnie postaralibyśmy się przed Nimi jakoś ukryć. Sądzę, że wpadlibyśmy także na pomysł, aby przeprawić się przejściem podziemnym, ale mogłoby się okazać zamurowane i pewnie wtedy musielibyśmy się wycofać z powrotem na tory. Obstawiam, że wtedy nie mając zbytnio innego wyboru, spróbowalibyśmy przeprawić się za składami i potem przedrzeć przez pozostałe 5 linii torów. Uważalibyśmy aby nic nie zaskoczyło nas z tyłu, idąc wzdłuż nasypu, bo ruch pociągu mógłby być tu naprawdę duży. Potem przyspieszylibyśmy kroku ciesząc się, że Pan w pomarańczowej kamizelce, który do nas by wołał, znajdowałby się kilka linii torów dalej. Sądzę, że dalibyśmy radę zniknąć Mu z oczu za kolejnym składem jakoś skryć się za nasypem. Ostatecznie pewnie wymanewrowalibyśmy go, bo przecież jesteśmy sprytni i udało by się nam jakoś wymknąć z tej kolejowej pułapki. Szacuję jednak, że ze względu na stopień skomplikowania sprawy, przeprawa tutaj zajęłaby nam dobre 43 minuty. Z zegarkiem w ręku.
Zdjęcia pochodzą oczywiście z internetu. Takie zdjęcia można kupić w każdym sklepie ze zdjęciami.


Najpierw przeszlibyśmy ze 3 różne linie kolejowe, ale potem mogłoby się okazać, że mimo że stacja jako taka nie jest czynna, to ruch pociągów tutaj bardzo duży. Moglibyśmy utknąć między składami węgla i stali, które ospale poruszałby się po szynach i mogłyby nas uwięzić pomiędzy dwoma liniami torów. Najpewniej spróbowalibyśmy wyminąć je z przodu, ale wtedy mogli by wyjść Panowie w pomarańczowych kamizelkach. Najpewniej wtedy pewnie postaralibyśmy się przed Nimi jakoś ukryć. Sądzę, że wpadlibyśmy także na pomysł, aby przeprawić się przejściem podziemnym, ale mogłoby się okazać zamurowane i pewnie wtedy musielibyśmy się wycofać z powrotem na tory. Obstawiam, że wtedy nie mając zbytnio innego wyboru, spróbowalibyśmy przeprawić się za składami i potem przedrzeć przez pozostałe 5 linii torów. Uważalibyśmy aby nic nie zaskoczyło nas z tyłu, idąc wzdłuż nasypu, bo ruch pociągu mógłby być tu naprawdę duży. Potem przyspieszylibyśmy kroku ciesząc się, że Pan w pomarańczowej kamizelce, który do nas by wołał, znajdowałby się kilka linii torów dalej. Sądzę, że dalibyśmy radę zniknąć Mu z oczu za kolejnym składem jakoś skryć się za nasypem. Ostatecznie pewnie wymanewrowalibyśmy go, bo przecież jesteśmy sprytni i udało by się nam jakoś wymknąć z tej kolejowej pułapki. Szacuję jednak, że ze względu na stopień skomplikowania sprawy, przeprawa tutaj zajęłaby nam dobre 43 minuty. Z zegarkiem w ręku.
Zdjęcia pochodzą oczywiście z internetu. Takie zdjęcia można kupić w każdym sklepie ze zdjęciami.


"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota płyniemy w dal" (*)
Gdy docieramy do początku spływu, znowu jesteśmy jednym z pierwszych zespołów tutaj. Odpuszczenie punktów na BnO przy Wydrze znowu rzuciło nas na początek stawki. Jeśli ktoś nie zapyta o wynik, tylko wyciągnie wniosek na podstawie tego, że jesteśmy na czele to uzna nas za wymiataczy :)
Ubieramy dodatkowe hydrofobowe sprzęty
(spodnie, kurtki, rękawiczki nieprzemakalne) i ruszamy. Jeszcze tylko
chwilka rozmowy z bardzo miłą obsługą i lądujemy na wodzie. Ruszamy z
nurtem Przemszy. Jeszcze gdzieś po drodze dorwie nas Nataszka i walnie
nam parę zdjęć ze spływu.
Przemsza jest kręta, mamy tutaj też
sporo wiatrołomów, a także występują na niej miejsca oznaczone jako
niebezpieczne (oby tylko nie KRAKENy... Kraken'ów się boję). Moje doświadczenie kajakowe jest powalające:
prawie zginąłem na Dunajcu na tzw. white-water'ach (Mountain Touch Challenge w Szczawnicy),
prawie zginąłem na Bobrze na zniszczonym jazie (Team 360, Szklarska Poręba)... ale ogólnie spoko.
Pod pierwszym zwalonym
drzewem Basia się jakoś mieści, ja nie. Ryjem wycieram korę, potem
krzaki i znowu Basia się mieści pod gałęziami, ja idę taranem. Drugie
zwalone drzewo staram się złapać rękami, aby znowu ryja nie obić, co
czyni ze mnie niemal hamulec ręczny, obraca nam to kajak o 180 stopni i
płyniemy tyłem. Nurt jest spory, ale jakoś udaje nam się obrócić dziobem
do kierunku spływu.
Przez miejsca niebezpieczne przenosimy kajak i ciągniemy go po krzakach. Czasem nawet spory odcinek. Gdzie ta butelka rumu, ja się pytam - na trzeźwo jest ciężej. Gdzie ta skrzynia złota... gdzie te szybkie kobiety. Szybko to tylko wpadamy w kłopoty i tracimy czas na kolejnych przeszkodach. Z jedną drużyną która nas dogoniła pomagamy sobie wzajemnie w trudniejszym miejscach i jakoś udaje nam się dotrzeć z powrotem na przepak numer 2. Tam dowiadujemy się, że były ekipy które się skąpały całe. W lutym... nie zazdroszczę. Nam "jeszcze raz udało się przeżyć" (*). Przebieramy się w suche rzeczy, wsiadamy na rowery i ruszamy na ostatni dziś etap.










Przez miejsca niebezpieczne przenosimy kajak i ciągniemy go po krzakach. Czasem nawet spory odcinek. Gdzie ta butelka rumu, ja się pytam - na trzeźwo jest ciężej. Gdzie ta skrzynia złota... gdzie te szybkie kobiety. Szybko to tylko wpadamy w kłopoty i tracimy czas na kolejnych przeszkodach. Z jedną drużyną która nas dogoniła pomagamy sobie wzajemnie w trudniejszym miejscach i jakoś udaje nam się dotrzeć z powrotem na przepak numer 2. Tam dowiadujemy się, że były ekipy które się skąpały całe. W lutym... nie zazdroszczę. Nam "jeszcze raz udało się przeżyć" (*). Przebieramy się w suche rzeczy, wsiadamy na rowery i ruszamy na ostatni dziś etap.










Wśród swoich czyli "wielka sława to żart" (*) :)
Jest
13:00, mamy 3 godziny do limitu. Postaramy się złapać wszystko co się
jeszcze da. Tak zaplanowaliśmy trasę, że teraz zbieramy punkty niedaleko
Jaworzna, więc niemal w każdej chwili można bezpiecznie zjechać do
bazy.
Tymczasem, południe przynosi po prostu upał. Nocą
było sporo na minusie, teraz mam wrażenie że jest z 15 stopni. Jak mawiał Heraklit "Wszystko
płynie". Lód który zalegał na drogach jest tylko wspomnieniem, można
cisnąć... no chyba że było go tak dużo, że jest teraz lodem pokrytym
wodą. Wtedy nie nie do końca można grzać ile fabryka dała.
Deja
Vu pełną gębą - rok temu było dokładnie tak samo. W nocy zimno, w dzień
niemal lato. A wiecie co przychodzi na koniec zimy? Roztopy i błoto. Gdy
wjeżdżamy do lasu, w kilka chwil jesteśmy cali w błocie. Fontanny
błotnistej mazi zalewają nam nogi, buty a nawet twarze, ale nawigacyjnie
wbijamy się bezbłędnie po kolejne punkty.
Na tym odcinku spotykamy zawodników, którzy wystartowali na innych trasach w sobotę rano i przedpołudniem: pieszych, rowerowych, rodzinnych. Właściwie na każdym punkcie wpadamy na znane nam twarze i osobistości świata orientacji. Jak nie Darek, to Grzegorz, jak nie Grzegorz to jeszcze ktoś inny.
Na tym odcinku spotykamy zawodników, którzy wystartowali na innych trasach w sobotę rano i przedpołudniem: pieszych, rowerowych, rodzinnych. Właściwie na każdym punkcie wpadamy na znane nam twarze i osobistości świata orientacji. Jak nie Darek, to Grzegorz, jak nie Grzegorz to jeszcze ktoś inny.
Na jednym podjeździe usłyszymy świst i poczujemy
znane nam z Mordownika pieczenie między barami gdy Andrzej zwany "Kablem
od Żelazka" smagnie nas zalotnie po plecach. Na metę
wpadniemy 15 minut przed limitem, a w bazie jeszcze więcej znajomych
twarzy: jak nie Zdezorientowani, to DJK71, jak nie Di Dżej K71, to Kosma
i Tomek oraz wiele innych pozytywnie zakręconych osób, których nie
sposób wymienić wszystkich.
No i wracamy do drugiego
znaczenia rozdziału, ostatni będą trzecimi. W rankingu lądujemy na
trzecim miejscu podium. Wszyscy nam gratulują mimo, że staramy się
wytłumaczyć że nie ma czego, bo jesteśmy ostatni. Na naszej trasie były
całe 3 zespoły mieszane (na całym rajdzie wystartowało około 400 osób,
ale na trasie PROFI 16h, zespołów mieszanych, czyli nie męsko-męskich,
były tylko trzy).
Chwilę później łapie nas jakiś przesympatyczny człowiek i pyta czy udzielimy Mu wywiadu. My na to, że przecież jesteśmy ostatnią ekipą i niech lepiej zrobi wywiad ze zwycięzcami, a On na to że gdzieś mu uciekli i nie wie gdzie są, a poza tym trzeci stopień podium to także osiągnięcie. Pan nie daje się przekonać, że jesteśmy 3-ci bo nie było więcej zespołów w naszej kategorii i finalnie udzielamy wywiadu, w którym omawiamy zarówno bieżącą imprezę, jak i ogólnie rajdy na orientację. Słowem: "Wielka sława to żart"





Chwilę później łapie nas jakiś przesympatyczny człowiek i pyta czy udzielimy Mu wywiadu. My na to, że przecież jesteśmy ostatnią ekipą i niech lepiej zrobi wywiad ze zwycięzcami, a On na to że gdzieś mu uciekli i nie wie gdzie są, a poza tym trzeci stopień podium to także osiągnięcie. Pan nie daje się przekonać, że jesteśmy 3-ci bo nie było więcej zespołów w naszej kategorii i finalnie udzielamy wywiadu, w którym omawiamy zarówno bieżącą imprezę, jak i ogólnie rajdy na orientację. Słowem: "Wielka sława to żart"





Czekają na Was syte i srogie trasy, trasy miłe i przyjemne oraz zagadki i zadania terenowe. Zapraszamy do zapisów.
A jeśli lubicie dziwne zdjęcia to zapraszamy na śledzenia wydarzenia na FB, gdzie w sposób trochę niepokojący promujemy nasz rajd.
A jeśli lubicie dziwne zdjęcia to zapraszamy na śledzenia wydarzenia na FB, gdzie w sposób trochę niepokojący promujemy nasz rajd.
CYTATY:
1) Polska wersja piosenki "Joker song". Link jest do polskiej wersji. Oryginał tutaj. Jeśli lubicie Batmana to Wam się spodoba :)
2) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Pejzaż zimowy"
3) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Tradycja"
5) Matthew Stover "Zemsta Sithów". Ksiażka dla miłośników GW obowiązkowa, niesamowicie uzupełnia EIII
6) Wiersz Julina Tuwima "Lokomotywa"
7) Piosenka Quaz "Pod czarną flagą" (tribute dla znanej serii gier)
8) Film "7 samurajów"
9) Aria z "Barona Cygańskiego"
Kategoria Rajd, SFA
Rajd IV Żywiołów - zima 2019
-
DST
90.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 stycznia 2019 | dodano: 20.01.2019
Pierwszy rajd w tym roku i jednocześnie pierwszy od naprawdę dawna. Ostatni, na którym byliśmy to było combo: Jaszczur- Kamienne Ściany (za dnia) oraz Tropiciel 26 (nocą) w październiku 2018. Zdążyliśmy już zatem trochę zardzewieć i będzie to odczuwalne niemal w każdej minucie tego rajdu. Kondycja stała się dawnym wspomnieniem, psychiczna wytrzymałość rozeszła się po kościach... no zardzewieliśmy po takiej długiej przerwie. Owszem listopad i grudzień spędziliśmy zarówno na zawodach szermierczych jak i eksploracji terenów pod nasz rajd: KOMPANIA KORNA (marzec 22-24 --> na razie stoi strona FB wydarzenia, zapisy uruchomimy niedługo), ale to jednak nie to samo, co rajdy. Tym bardziej cieszymy się na wyjazd do Wolbromia na Rajd IV Żywiołów. Trzeba by wrócić do gry, ruszyć się trochę, użyć szczotki drucianej i trochę tej rdzy odskrobać. Będzie to pewnie traumatyczne przeżycie po taki okresie lenistwa, ale jedziemy...

Zimą na rowerze? W śniegu i lodzie... no, na trzeźwo się nie da :)
Zapowiadają, że temperatura ma spaść do około -10 stopni. Oczywiście, w dzień, w słońcu będzie cieplej, ale rajd rusza o 8:30, a nasza trasa ma limit 12 godzin, więc skończymy zatem parę godzin po zmroku. Gdy jedziemy do Wolbromia w sobotę rano to termometr na rozległych przed-Wolbromskich polach pokazuje -13. Bosko :)
Gdy docieramy do bazy, mamy trochę czasu do odprawy więc jest czas pogadać z wieloma dawno niewidzianymi wariatami, którzy przybyli tutaj sponiewierać się i ściorać na przeróżnych trasach rajdowych (od pieszych po trasy przygodowe).
W bazie czeka nas również bardzo miła niespodzianka. Pamiętacie jak rok temu pisałem Wam, że na poprzedniej edycji zimowych Żywiołów znaleźliśmy na trasie kompas, który oddaliśmy w bazie? Okazało się, że finalnie trafił z powrotem do Właściciela, a tenże w podziękowaniu przywiózł nam mały upominek: czekoladki i wino. Bardzo nas to zaskoczyło, bo to było rok temu - przez moment to nawet nie mogliśmy skojarzyć o jaką sprawę chodzi. Niemniej, dziękujemy bardzo - to była naprawdę bardzo miła niespodzianka, na początek sezonu 2019 :)
Zrobiło się ciekawie: Organizatorzy apelują o "Bezpieczeństwo, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo" na trasie, a my ruszmy na rower z winem w ręce. Zima, śnieg... no, na trzeźwo nie damy rady. Niektórzy, widząc oblodzone ulice w okolicy bazy, nazywają nas kamikadze (Z pamiętnika pilota kamikadze: dzień pierwszy - lot próbny...).
Chowamy zatem wino w bazie, a Organizatorzy lecą dalej z odprawą: "Widzę same znajome twarze, wiecie zatem chyba czego dziś szukać". No proste, że wiemy: SZCZĘŚCIA - będzie nam potrzebne aby przetrwać. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i mapy zostają rozdane. Pozwalam sobie tutaj wkleić dwa nie nasze. Pierwsze to zdjęcie z ręki (dlatego trochę rozmazane), na szybko z odprawy, zrobione przez Organizatorów. Drugie to zdjęcie z planowania wariantów, które strzelił na Sergiusz. Dziękujemy :)


"Tam gdzie mieszkasz już biało od śniegu,
szklą się lodem jeziora i błota..." (*)
a my z tym śniegiem walczymy
jak uwięziona w okopach piechota...
Parafraz wiedźmińskiej ballady dobrze oddaje na co trafiamy za Wolbromiem - prawdziwa Kraina Lodu. Co ciekawe będą dzisiaj nieliczne miejsca, gdzie śniegu nie będzie wcale, ale w większości lokacji białego puchu będzie naprawdę sporo. Ruszamy na północ, bo tereny na południe od Wolbromia znamy lepiej (są bliżej Krakowa), a poza tym na północy znajdują się etapy BnO tras przygodowych. BnO z założenia są nierowerowe i będzie tam trzeba pchać i nosić rowery, ale jest to też zatrzęsienie punktów kontrolnych na małej przestrzeni. Nasza trasa to 12 godzinny rogainning, czyli - dla przypomnienia - punkty mają wagi przeliczeniowe, a całości nie zrobi nikt. Chodzi o to aby mieć na koniec rajdu jak najwyższy wynik przeliczeniowy. Na naszej trasie, co jest świetnym pomysłem, dostępne mamy wszystkie punkty z innych tras i tylko od nas zależy, które lampiony postanowimy zdobywać. Wiemy dobrze, co nas czeka na BnO, zwłaszcza że to las z ruinami zamku Udórz, a tam są wąwozy i pionowe ściany, ale jednak uznajemy że warto będzie łapać nagromadzenia lampionów.
Na razie jednak zbieramy punkty na północy wschód od zamku. Ewidentnie zardzewieliśmy bo podjazdy to jest dramat - ciężko nam idzie kręcenie. Do tego boczne drogi są bardzo oblodzone i jazda po nich to ekwilibrystyka. Można kręcić nowy program TV "Szermierze tańczą na lodzie" - emisja jak tylko uda nam się przekonać TV aby zrobili show "Gwiazdy walczą na Szpady". Nareszcie byłoby co oglądać. Pojedynki mógłbym oglądać 23 godzinę na dobę. Nie 24, bo godzinę trzeba by poświęcić na pojedynki toczone własnoręcznie.
A skoro już się zrobił offtop, a kogoś by zainteresowała ta kwestia to polecam 2 krótkie filmik (raczej małej ilości osób znane, bo to nie jest mainstream):
1) Jeden z najbardziej realistycznych pojedynków w historii kina. Rzadkość, bo zwykle filmowcy idą w show a nie realizm. TUTAJ
2) Jeden z moich ulubionych, też kładący spory nacisk na realizm (praca nóg, działania na żelazie). TUTAJ
Wracając do relacji: przed Wami kilka zdjęć z północo-wschodnich rubieży trasy:






UDÓRZ-enie trudami nawigacji
Około 12:00 kończymy północno-wschodnią część mapy i dojeżdżamy na pierwsze BnO, czyli zamek UDÓRZ. Tu na wejściu do lasu można zostawić rowery pod opieką Organizatorów i walić BnO z buta. Niemniej, my nie skorzystamy z tej opcji. Lecimy BnO z rowerami... i tak nie uwierzycie gdy napiszę, że to NIE dlatego że lubimy je nosić, ale chcemy z obszaru BnO wyjechać po jego drugiej stronie. Musielibyśmy zatem po zaliczeniu punktów tutaj, po rowery specjalnie wracać. To jedyny powód... naprawdę... to nie tak, że sobie to po prostu racjonalizuję!
Ruszamy i niemal od razy pchamy rowery po zaśnieżonych drogach, a chwilę później także po wąwozach. Na jednym punkcie spotykamy Arka i Łukasza, który walczą na przygodówce. Może to tylko wrażenie, ale po nietypowym wymieszaniu się składów zespołów na tym rajdzie, mam wrażenie że wszyscy ostro przygotowują się na ADVENTURE TROPHY Kraków w lipcu. Rok temu impreza to gościła wielu zagranicznych gości, a dziś nawet na 6 miesięcy przed zawodami lista startowa już wygląda imponująco. Chwilkę później żegnamy się z napieraczami i dalej jedzie... pchamy swoje. Przed nami zamek Udórz - żółty szlak wspina się tam naprawdę stromą ścianą. Czeka nas pierwsze w tym roku noszenie roweru. Brakowało nam tego :)
Chwilę później lampion na zamku pada naszym łupem:




Z zamku ruszamy po jeszcze jeden lampion w okolicy, a potem runiemy w dół na przełaj, na dziko do drogi.
Dobrze, że rzeka, którą musimy przekroczyć jest mała i jest trochę miejsc, gdzie dość łatwo da się przez nią przeprawić.
Pamiętam jeden zimowe Żywioły, gdzie waliliśmy z butami w rękach przez rzekę, w wodzie za kolana.To już było parę lat temu i nie była to nasza jedyna przygoda z wodą w zimie, ale zawsze wolimy przekraczać wszelakie cieki wodne suchą nogą.
Tym razem się udało:

ICE of the Beholder :D :D :D
...czyli opowieść o obserwatorach płochliwych i obserwatorach narwanych. Ciśniemy przez ośnieżone lasy w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Niektóre drogi to jeden lód, staram się zatem jechać po śniegu i unikać zarówno hamowania jak i nagłych skrętów kierownicy. Nadal mam w pamięci glebę na Silesia Race rok temu na "ulicy lodowej". Wyrżnięcie betami o ziemię jest nawet spoko, o ile odbędzie się bez większych konsekwencji. Na Silesii skończyło się szczęśliwie, ale było dość blisko poważniejszych obrażeń, więc do lodu podchodzę z szacunkiem. Basia ciśnie jakby piekła nie było. Trochę się boję, że to może się dla Niej skończyć boleśnie... zwłaszcza, że nawet na zjazdach Szkodnik wyznaje zasadę "hamujesz - przegrywasz" i czeka na mnie na dole. Zjazdy po śniegu są super, ale tu naprawdę prawie wszędzie jest lód. Takie igranie ze współczynnikiem tarcia musi mieć jednak swojej konsekwencje. Dojeżdżamy przed jeden "zjazd". Patrzę, a droga po prostu lśni w słońcu... Mówię, że tutaj to zalecałbym jednak sprowadzić, Basia na to, że da się bokiem przejechać, bo tam śnieg. Rusza z impetem i chwilę później zmienia orientację z pionowej na poziomą... huk uderzania o glebę musiał być słyszalny 3 miejscowości dalej. Rower sunie kilka dobrych metrów na lodzie. Szkodnik wstaje lekko jęcząc i mówi: "masakra, tu jest jeden lód".
Na końcu języka mam cięty komentarz "wybitna obserwacja, mój drogi Watsonie", ale postanawiam nie ginąć dzisiaj w tym lesie ze szkodniczych rąk. Stwierdzenie "a nie mówiłem" też może nie być do końca bezpiecznie dla mnie, więc po prostu pytam czy wszystko OK. Szczęśliwie skończyło się tylko na siniakach.
Sprowadzamy grzecznie ten zjazd, zaliczając niemal ze dwie kolejne gleby ślizgając się na butach. Niemniej opisywana gleba nie powstrzyma Szkodnika przed napieraniem i nie będzie to jedyna jego kraksa na lodzie dzisiaj. Szkodnik będzie czasem lodołamaczem i będzie rozbijać lód na drodze... to boczkiem, to tyłkiem, to plerami. Chyba za stary jestem na takie zabawy... zostaję przy moim płochliwym trybie i na lodzie jadę bardzo asekuracyjnie.






"Więcej światła" (*) czyli "KODEKS TO PRAWO" (*)
Zapada zmrok, a my w śniegu na jakieś niekończącej się polanie. Gdy polana jest w miarę płaska jechać się da, jednak gdy jest chociaż lekko pod górę pchamy bo rowery zapadają się w śniegu... natomiast jak jest w dół!! To szarpie i rzuca, ale jedzie się świetnie... tylko szarpie i rzuca :D
Gdy słońce chowa się za widnokręgiem, temperatura spada i pod kołami chrupie aż miło. Gaśnie też ostatnie światło dnia, trzeba założyć oświetlenie. Montujemy lampki, a tu niemiła niespodzianka: nasze obie tylne, czerwone lampki ledwo żyją (w ciągu 15 minut umrą całkiem). Grrr... tak się kończy niedocenienie warunków. Ostatnio wymienialiśmy baterię na ostatnim nocnym rajdzie czyli na Tropicielu w październiku, do tego cały dzień jeździły dzisiaj w plecaku na mrozie - w sumie czego innego mogliśmy oczekiwać?. A zastanawiałem się w domu: wymienić baterie czy nie. Stwierdziłem, że po zmroku to będziemy jeździć około 3 godzin tylko, a nie całą noc, więc nie ma takiej potrzeby. Basia też tą kwestię zbagatelizowała, no i wylądowaliśmy w środku ciemności (nie nocy, no bo jest dopiero 18:00) bez tylnego oświetlenia. Fantastycznie. Zwykle w naszych plecakach mamy zapasowe baterie i to kilka, ale to pierwszy rajd w tym roku i po prostu ich nie spakowaliśmy (no bo przecież po zmroku będziemy jeździć tylko 3 godziny, a nie całą noc...).
Szok, nie? Ekipa od wielkich plecków, która ma zawsze ze sobą wszystko (także to co niepotrzebne i to w dużej ilości), a tu tak wtopa. No istne PKP - pięknie, k****a, pięknie.
Część z Was powie: co za problem, przecież baterie możecie kupić na każdej stacji benzynowej. Zgadza się!! To doskonały pomysł!! Jest tylko jeden mały szkopuł: TU NIE MA STACJI BENZYNOWEJ. Jesteśmy po środku niczego, a w lokalnych, małych miejscowościach psy to ostatnio widziały kości, jak miały złamanie otwarte.
No cóż kryzysowe sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań. Nasze duże plecaki kryją wiele tajemnic i mimo, że nie jesteśmy dzisiaj idealnie przygotowani, to jakoś zaradzimy zaistniałej sytuacji. W najgorszym wypadku odpalimy flary sygnałowe, ale może nie będzie trzeba. W końcu mamy po 3 przednie lampki (jedna na kask, dwie na kierownicę) i to takie wysoko-lumenowe szperacze do "wypalania" lasów. Jedna z lampek ląduje na tylnej sztycy. Tak, wiem to wbrew KODEKSOWI jeździć z białym oświetleniem z tyłu, ale cóż zrobić. Poza tym, kodeks to nie wytyczne ale raczej zbiór luźnych wskazówek, wiecie "czerwone oznacza zachowaj szczególną ostrożność" Żart oczywiście !!!
Wolimy jednak aby - jak już wyjedziemy na jakieś drogi - kierowcy nas zobaczyli i psioczyli: "co za debile jeżdżą z białym oświetleniem z tyłu". Tylko zauważcie słowo klucz w tym zdaniu: ZOBACZYLI. No właśnie: lepiej dostać "mocnym słowem" niż zderzakiem między łopatki.
Ruszamy dalej przez śnieg. Niczym Lucyfer czyli z łaciny niosący światło, szkoda że tylko białe :D :D :D


A tu jakby ktoś nie wierzył ile czasami było tam śniegu:


" - Po cholerę nam lina? - Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać." (*)
Przedzieranie się przez ośnieżone pola zajmuje nam sporo czasu. Podejścia z rowerami w śniegu, może nie jakoś wybitnie głębokim, ale zapadającym się niemal przy każdym kroku, kosztuje nas dużo energii. Są jednak miejsca, gdzie śniegu jest mniej więcej po kolana, więc jest naprawdę ciężko. Brniemy z trudem. Jest fajnie, ale nasz wynik jest słabiutki dzisiaj... a do tego od 1,5 godziny nie zdobyliśmy punktu. I to nie tak, że się gdzieś zgubiliśmy. Tyle zajmuje nam przedarcie się do jakieś sensownej, niestety bardzo oblodzonej drogi. Zrobiło się przenikliwie zimno, jest -9 stopni, ale na to akurat jesteśmy przygotowani - dobrze zaplanowaliśmy naszą garderobę dzisiaj. Co więcej, w plecaku mamy jeszcze po 2 dodatkowe warstwy, gdyby zrobiło się jeszcze gorzej.
Finalnie docieramy do małego zagajnika, który składa się z samych kolczastych drzew. Przedrzeć się przez niego to jakaś masakra. Wszystko kłuje, wbija się, szarpie za ubranie i zatrzymuje nas gałęziami... tracimy kolejne 20-25 minut na walce z ciernistym lasem, ale finalnie zdobywamy kolejny punkt. Po ponad 2,5 godzinach od poprzedniego... masakra.
Niestety to także nie jest koniec naszych problemów ze światłem. Lampki działają ale uchwyt w Basinej właśnie pękł na mrozie. Próbujmy przymocować ją na szybko-złączkach do tylnej sztycy, ale nie ma takiej opcji. Szybko-złączki także pękają, niektóre nawet łamią się w rękach. Grrr.... -9 to przecież nie jest jakiś armagedon, ale ten sprzęt się poddaje.
Koniec! Nie negocjujemy z terrorystami. Dawać linę z plecaka. Tak, wozimy linę w plecaku, właśnie na takie sytuacje. Może nie tak grubą, jak targali chłopaki z Bostonu (to Oni nauczyli mnie, że lina przyda się zawsze - pamiętacie tą kultową scenę?), ale jednak linę :)
Lampa zostaje ponownie zamontowana i już wytrzyma do końca rajdu. Niemniej zabawa z montażem kosztowała nas kolejne cenne minuty (kilka nieudanych prób z szybko-złączkami zjadło trochę czas).
Tutaj zdjęcie mocowania, wykonane już w bazie.


Zimą na rowerze? W śniegu i lodzie... no, na trzeźwo się nie da :)
Zapowiadają, że temperatura ma spaść do około -10 stopni. Oczywiście, w dzień, w słońcu będzie cieplej, ale rajd rusza o 8:30, a nasza trasa ma limit 12 godzin, więc skończymy zatem parę godzin po zmroku. Gdy jedziemy do Wolbromia w sobotę rano to termometr na rozległych przed-Wolbromskich polach pokazuje -13. Bosko :)
Gdy docieramy do bazy, mamy trochę czasu do odprawy więc jest czas pogadać z wieloma dawno niewidzianymi wariatami, którzy przybyli tutaj sponiewierać się i ściorać na przeróżnych trasach rajdowych (od pieszych po trasy przygodowe).
W bazie czeka nas również bardzo miła niespodzianka. Pamiętacie jak rok temu pisałem Wam, że na poprzedniej edycji zimowych Żywiołów znaleźliśmy na trasie kompas, który oddaliśmy w bazie? Okazało się, że finalnie trafił z powrotem do Właściciela, a tenże w podziękowaniu przywiózł nam mały upominek: czekoladki i wino. Bardzo nas to zaskoczyło, bo to było rok temu - przez moment to nawet nie mogliśmy skojarzyć o jaką sprawę chodzi. Niemniej, dziękujemy bardzo - to była naprawdę bardzo miła niespodzianka, na początek sezonu 2019 :)
Zrobiło się ciekawie: Organizatorzy apelują o "Bezpieczeństwo, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo" na trasie, a my ruszmy na rower z winem w ręce. Zima, śnieg... no, na trzeźwo nie damy rady. Niektórzy, widząc oblodzone ulice w okolicy bazy, nazywają nas kamikadze (Z pamiętnika pilota kamikadze: dzień pierwszy - lot próbny...).
Chowamy zatem wino w bazie, a Organizatorzy lecą dalej z odprawą: "Widzę same znajome twarze, wiecie zatem chyba czego dziś szukać". No proste, że wiemy: SZCZĘŚCIA - będzie nam potrzebne aby przetrwać. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i mapy zostają rozdane. Pozwalam sobie tutaj wkleić dwa nie nasze. Pierwsze to zdjęcie z ręki (dlatego trochę rozmazane), na szybko z odprawy, zrobione przez Organizatorów. Drugie to zdjęcie z planowania wariantów, które strzelił na Sergiusz. Dziękujemy :)


"Tam gdzie mieszkasz już biało od śniegu,
szklą się lodem jeziora i błota..." (*)
a my z tym śniegiem walczymy
jak uwięziona w okopach piechota...
Parafraz wiedźmińskiej ballady dobrze oddaje na co trafiamy za Wolbromiem - prawdziwa Kraina Lodu. Co ciekawe będą dzisiaj nieliczne miejsca, gdzie śniegu nie będzie wcale, ale w większości lokacji białego puchu będzie naprawdę sporo. Ruszamy na północ, bo tereny na południe od Wolbromia znamy lepiej (są bliżej Krakowa), a poza tym na północy znajdują się etapy BnO tras przygodowych. BnO z założenia są nierowerowe i będzie tam trzeba pchać i nosić rowery, ale jest to też zatrzęsienie punktów kontrolnych na małej przestrzeni. Nasza trasa to 12 godzinny rogainning, czyli - dla przypomnienia - punkty mają wagi przeliczeniowe, a całości nie zrobi nikt. Chodzi o to aby mieć na koniec rajdu jak najwyższy wynik przeliczeniowy. Na naszej trasie, co jest świetnym pomysłem, dostępne mamy wszystkie punkty z innych tras i tylko od nas zależy, które lampiony postanowimy zdobywać. Wiemy dobrze, co nas czeka na BnO, zwłaszcza że to las z ruinami zamku Udórz, a tam są wąwozy i pionowe ściany, ale jednak uznajemy że warto będzie łapać nagromadzenia lampionów.
Na razie jednak zbieramy punkty na północy wschód od zamku. Ewidentnie zardzewieliśmy bo podjazdy to jest dramat - ciężko nam idzie kręcenie. Do tego boczne drogi są bardzo oblodzone i jazda po nich to ekwilibrystyka. Można kręcić nowy program TV "Szermierze tańczą na lodzie" - emisja jak tylko uda nam się przekonać TV aby zrobili show "Gwiazdy walczą na Szpady". Nareszcie byłoby co oglądać. Pojedynki mógłbym oglądać 23 godzinę na dobę. Nie 24, bo godzinę trzeba by poświęcić na pojedynki toczone własnoręcznie.
A skoro już się zrobił offtop, a kogoś by zainteresowała ta kwestia to polecam 2 krótkie filmik (raczej małej ilości osób znane, bo to nie jest mainstream):
1) Jeden z najbardziej realistycznych pojedynków w historii kina. Rzadkość, bo zwykle filmowcy idą w show a nie realizm. TUTAJ
2) Jeden z moich ulubionych, też kładący spory nacisk na realizm (praca nóg, działania na żelazie). TUTAJ
Wracając do relacji: przed Wami kilka zdjęć z północo-wschodnich rubieży trasy:






UDÓRZ-enie trudami nawigacji
Około 12:00 kończymy północno-wschodnią część mapy i dojeżdżamy na pierwsze BnO, czyli zamek UDÓRZ. Tu na wejściu do lasu można zostawić rowery pod opieką Organizatorów i walić BnO z buta. Niemniej, my nie skorzystamy z tej opcji. Lecimy BnO z rowerami... i tak nie uwierzycie gdy napiszę, że to NIE dlatego że lubimy je nosić, ale chcemy z obszaru BnO wyjechać po jego drugiej stronie. Musielibyśmy zatem po zaliczeniu punktów tutaj, po rowery specjalnie wracać. To jedyny powód... naprawdę... to nie tak, że sobie to po prostu racjonalizuję!
Ruszamy i niemal od razy pchamy rowery po zaśnieżonych drogach, a chwilę później także po wąwozach. Na jednym punkcie spotykamy Arka i Łukasza, który walczą na przygodówce. Może to tylko wrażenie, ale po nietypowym wymieszaniu się składów zespołów na tym rajdzie, mam wrażenie że wszyscy ostro przygotowują się na ADVENTURE TROPHY Kraków w lipcu. Rok temu impreza to gościła wielu zagranicznych gości, a dziś nawet na 6 miesięcy przed zawodami lista startowa już wygląda imponująco. Chwilkę później żegnamy się z napieraczami i dalej jedzie... pchamy swoje. Przed nami zamek Udórz - żółty szlak wspina się tam naprawdę stromą ścianą. Czeka nas pierwsze w tym roku noszenie roweru. Brakowało nam tego :)
Chwilę później lampion na zamku pada naszym łupem:




Z zamku ruszamy po jeszcze jeden lampion w okolicy, a potem runiemy w dół na przełaj, na dziko do drogi.
Dobrze, że rzeka, którą musimy przekroczyć jest mała i jest trochę miejsc, gdzie dość łatwo da się przez nią przeprawić.
Pamiętam jeden zimowe Żywioły, gdzie waliliśmy z butami w rękach przez rzekę, w wodzie za kolana.To już było parę lat temu i nie była to nasza jedyna przygoda z wodą w zimie, ale zawsze wolimy przekraczać wszelakie cieki wodne suchą nogą.
Tym razem się udało:

ICE of the Beholder :D :D :D
...czyli opowieść o obserwatorach płochliwych i obserwatorach narwanych. Ciśniemy przez ośnieżone lasy w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Niektóre drogi to jeden lód, staram się zatem jechać po śniegu i unikać zarówno hamowania jak i nagłych skrętów kierownicy. Nadal mam w pamięci glebę na Silesia Race rok temu na "ulicy lodowej". Wyrżnięcie betami o ziemię jest nawet spoko, o ile odbędzie się bez większych konsekwencji. Na Silesii skończyło się szczęśliwie, ale było dość blisko poważniejszych obrażeń, więc do lodu podchodzę z szacunkiem. Basia ciśnie jakby piekła nie było. Trochę się boję, że to może się dla Niej skończyć boleśnie... zwłaszcza, że nawet na zjazdach Szkodnik wyznaje zasadę "hamujesz - przegrywasz" i czeka na mnie na dole. Zjazdy po śniegu są super, ale tu naprawdę prawie wszędzie jest lód. Takie igranie ze współczynnikiem tarcia musi mieć jednak swojej konsekwencje. Dojeżdżamy przed jeden "zjazd". Patrzę, a droga po prostu lśni w słońcu... Mówię, że tutaj to zalecałbym jednak sprowadzić, Basia na to, że da się bokiem przejechać, bo tam śnieg. Rusza z impetem i chwilę później zmienia orientację z pionowej na poziomą... huk uderzania o glebę musiał być słyszalny 3 miejscowości dalej. Rower sunie kilka dobrych metrów na lodzie. Szkodnik wstaje lekko jęcząc i mówi: "masakra, tu jest jeden lód".
Na końcu języka mam cięty komentarz "wybitna obserwacja, mój drogi Watsonie", ale postanawiam nie ginąć dzisiaj w tym lesie ze szkodniczych rąk. Stwierdzenie "a nie mówiłem" też może nie być do końca bezpiecznie dla mnie, więc po prostu pytam czy wszystko OK. Szczęśliwie skończyło się tylko na siniakach.
Sprowadzamy grzecznie ten zjazd, zaliczając niemal ze dwie kolejne gleby ślizgając się na butach. Niemniej opisywana gleba nie powstrzyma Szkodnika przed napieraniem i nie będzie to jedyna jego kraksa na lodzie dzisiaj. Szkodnik będzie czasem lodołamaczem i będzie rozbijać lód na drodze... to boczkiem, to tyłkiem, to plerami. Chyba za stary jestem na takie zabawy... zostaję przy moim płochliwym trybie i na lodzie jadę bardzo asekuracyjnie.






"Więcej światła" (*) czyli "KODEKS TO PRAWO" (*)
Zapada zmrok, a my w śniegu na jakieś niekończącej się polanie. Gdy polana jest w miarę płaska jechać się da, jednak gdy jest chociaż lekko pod górę pchamy bo rowery zapadają się w śniegu... natomiast jak jest w dół!! To szarpie i rzuca, ale jedzie się świetnie... tylko szarpie i rzuca :D
Gdy słońce chowa się za widnokręgiem, temperatura spada i pod kołami chrupie aż miło. Gaśnie też ostatnie światło dnia, trzeba założyć oświetlenie. Montujemy lampki, a tu niemiła niespodzianka: nasze obie tylne, czerwone lampki ledwo żyją (w ciągu 15 minut umrą całkiem). Grrr... tak się kończy niedocenienie warunków. Ostatnio wymienialiśmy baterię na ostatnim nocnym rajdzie czyli na Tropicielu w październiku, do tego cały dzień jeździły dzisiaj w plecaku na mrozie - w sumie czego innego mogliśmy oczekiwać?. A zastanawiałem się w domu: wymienić baterie czy nie. Stwierdziłem, że po zmroku to będziemy jeździć około 3 godzin tylko, a nie całą noc, więc nie ma takiej potrzeby. Basia też tą kwestię zbagatelizowała, no i wylądowaliśmy w środku ciemności (nie nocy, no bo jest dopiero 18:00) bez tylnego oświetlenia. Fantastycznie. Zwykle w naszych plecakach mamy zapasowe baterie i to kilka, ale to pierwszy rajd w tym roku i po prostu ich nie spakowaliśmy (no bo przecież po zmroku będziemy jeździć tylko 3 godziny, a nie całą noc...).
Szok, nie? Ekipa od wielkich plecków, która ma zawsze ze sobą wszystko (także to co niepotrzebne i to w dużej ilości), a tu tak wtopa. No istne PKP - pięknie, k****a, pięknie.
Część z Was powie: co za problem, przecież baterie możecie kupić na każdej stacji benzynowej. Zgadza się!! To doskonały pomysł!! Jest tylko jeden mały szkopuł: TU NIE MA STACJI BENZYNOWEJ. Jesteśmy po środku niczego, a w lokalnych, małych miejscowościach psy to ostatnio widziały kości, jak miały złamanie otwarte.
No cóż kryzysowe sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań. Nasze duże plecaki kryją wiele tajemnic i mimo, że nie jesteśmy dzisiaj idealnie przygotowani, to jakoś zaradzimy zaistniałej sytuacji. W najgorszym wypadku odpalimy flary sygnałowe, ale może nie będzie trzeba. W końcu mamy po 3 przednie lampki (jedna na kask, dwie na kierownicę) i to takie wysoko-lumenowe szperacze do "wypalania" lasów. Jedna z lampek ląduje na tylnej sztycy. Tak, wiem to wbrew KODEKSOWI jeździć z białym oświetleniem z tyłu, ale cóż zrobić. Poza tym, kodeks to nie wytyczne ale raczej zbiór luźnych wskazówek, wiecie "czerwone oznacza zachowaj szczególną ostrożność" Żart oczywiście !!!
Wolimy jednak aby - jak już wyjedziemy na jakieś drogi - kierowcy nas zobaczyli i psioczyli: "co za debile jeżdżą z białym oświetleniem z tyłu". Tylko zauważcie słowo klucz w tym zdaniu: ZOBACZYLI. No właśnie: lepiej dostać "mocnym słowem" niż zderzakiem między łopatki.
Ruszamy dalej przez śnieg. Niczym Lucyfer czyli z łaciny niosący światło, szkoda że tylko białe :D :D :D


A tu jakby ktoś nie wierzył ile czasami było tam śniegu:


" - Po cholerę nam lina? - Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać." (*)
Przedzieranie się przez ośnieżone pola zajmuje nam sporo czasu. Podejścia z rowerami w śniegu, może nie jakoś wybitnie głębokim, ale zapadającym się niemal przy każdym kroku, kosztuje nas dużo energii. Są jednak miejsca, gdzie śniegu jest mniej więcej po kolana, więc jest naprawdę ciężko. Brniemy z trudem. Jest fajnie, ale nasz wynik jest słabiutki dzisiaj... a do tego od 1,5 godziny nie zdobyliśmy punktu. I to nie tak, że się gdzieś zgubiliśmy. Tyle zajmuje nam przedarcie się do jakieś sensownej, niestety bardzo oblodzonej drogi. Zrobiło się przenikliwie zimno, jest -9 stopni, ale na to akurat jesteśmy przygotowani - dobrze zaplanowaliśmy naszą garderobę dzisiaj. Co więcej, w plecaku mamy jeszcze po 2 dodatkowe warstwy, gdyby zrobiło się jeszcze gorzej.
Finalnie docieramy do małego zagajnika, który składa się z samych kolczastych drzew. Przedrzeć się przez niego to jakaś masakra. Wszystko kłuje, wbija się, szarpie za ubranie i zatrzymuje nas gałęziami... tracimy kolejne 20-25 minut na walce z ciernistym lasem, ale finalnie zdobywamy kolejny punkt. Po ponad 2,5 godzinach od poprzedniego... masakra.
Niestety to także nie jest koniec naszych problemów ze światłem. Lampki działają ale uchwyt w Basinej właśnie pękł na mrozie. Próbujmy przymocować ją na szybko-złączkach do tylnej sztycy, ale nie ma takiej opcji. Szybko-złączki także pękają, niektóre nawet łamią się w rękach. Grrr.... -9 to przecież nie jest jakiś armagedon, ale ten sprzęt się poddaje.
Koniec! Nie negocjujemy z terrorystami. Dawać linę z plecaka. Tak, wozimy linę w plecaku, właśnie na takie sytuacje. Może nie tak grubą, jak targali chłopaki z Bostonu (to Oni nauczyli mnie, że lina przyda się zawsze - pamiętacie tą kultową scenę?), ale jednak linę :)
Lampa zostaje ponownie zamontowana i już wytrzyma do końca rajdu. Niemniej zabawa z montażem kosztowała nas kolejne cenne minuty (kilka nieudanych prób z szybko-złączkami zjadło trochę czas).
Tutaj zdjęcie mocowania, wykonane już w bazie.

Finisz jak ZAWSZE, finisz jak NIGDY
Nie ma w tym zdaniu sprzeczności. Jeśli nas choć trochę znacie, to wiecie że nieraz wpadamy na metę na minuty a czasem na sekundy przed limitem. Nigdy nie jest to planowane, zawsze wychodzi spontanicznie. Nie inaczej było i tym razem, a więc finisz jak zawsze. Zbliżał się limit czasowy czyli 20:30, a my zawalczyliśmy o jeszcze jeden punkt, który wpadł dość łatwo. Normalnie byłoby teraz upalanie do bazy takie jak w piecu hutniczym - przelotowa to był nie spadała poniżej 30 km/h. A na mecie oddalibyśmy karty i przewrócilibyśmy się nie mogąc złapać oddechu... czyli klasyk i standard.
Niemniej, dziś finiszujemy jak nigdy bo drogi, którymi walimy do bazy to lód. Jedziemy lub pchamy zatem na tyle szybko, na ile pozwala współczynnik tarcia. Finisz z prędkością 6-8 km/h. Czas ucieka, zegar tylko bezlitośnie, a my tempem spacerowym kierujemy się do bazy. Nie da się inaczej, każda próba przyspieszenia grozi śmiercią...
Dopiero kiedy wypadniemy na odśnieżony asfalt już we Wolbromiu, to odpalimy nasz typowy tryb finiszu. Na metę wpadniemy 20:32 czyli dwie minuty po limicie, ale jest dobrze! Każda minuta spóźnienia to 10 pkt kary, ale ostatni zdobyty punkt miał wartość 40 pkt przeliczeniowych, więc i tak opłacało się go zrobić. Jesteśmy 20 pkt do przodu. To była dobra decyzja, choć jak była godzina 20:28 a my cisnęliśmy po lodowisku, to byłem pewny że spóźnimy się dużo bardziej na metę.
Nie ma w tym zdaniu sprzeczności. Jeśli nas choć trochę znacie, to wiecie że nieraz wpadamy na metę na minuty a czasem na sekundy przed limitem. Nigdy nie jest to planowane, zawsze wychodzi spontanicznie. Nie inaczej było i tym razem, a więc finisz jak zawsze. Zbliżał się limit czasowy czyli 20:30, a my zawalczyliśmy o jeszcze jeden punkt, który wpadł dość łatwo. Normalnie byłoby teraz upalanie do bazy takie jak w piecu hutniczym - przelotowa to był nie spadała poniżej 30 km/h. A na mecie oddalibyśmy karty i przewrócilibyśmy się nie mogąc złapać oddechu... czyli klasyk i standard.
Niemniej, dziś finiszujemy jak nigdy bo drogi, którymi walimy do bazy to lód. Jedziemy lub pchamy zatem na tyle szybko, na ile pozwala współczynnik tarcia. Finisz z prędkością 6-8 km/h. Czas ucieka, zegar tylko bezlitośnie, a my tempem spacerowym kierujemy się do bazy. Nie da się inaczej, każda próba przyspieszenia grozi śmiercią...
Dopiero kiedy wypadniemy na odśnieżony asfalt już we Wolbromiu, to odpalimy nasz typowy tryb finiszu. Na metę wpadniemy 20:32 czyli dwie minuty po limicie, ale jest dobrze! Każda minuta spóźnienia to 10 pkt kary, ale ostatni zdobyty punkt miał wartość 40 pkt przeliczeniowych, więc i tak opłacało się go zrobić. Jesteśmy 20 pkt do przodu. To była dobra decyzja, choć jak była godzina 20:28 a my cisnęliśmy po lodowisku, to byłem pewny że spóźnimy się dużo bardziej na metę.
Czyli widzicie, finisz jak zawsze, ale w formie jak nigdy, bo pomału :)
Kilka słów podsumowania:
Trochę rdzy udało się zdrapać. Wynik jest jednak dramatyczny bo zaplanowaliśmy zrobić około 40 punktów, a zrobiliśmy 22 (mówię o liczbie całkowitej lampionów, nie o pkt przeliczeniowych). Wszystkich punktów na tym roganingu było 60-kilka, więc sami widzicie... do tego nogi bolą masakrycznie, tyłek boli, ogólnie mocne styranie. Tak to jest, jak się dłużej nie jeździ... Sponiewieraliśmy się naprawdę mocno. Wracamy do domu zmęczeni, jakbyśmy nie wiem ile godzin napierali. Wiem, że warunki były ciężkie, ale jednak zardzewiały mechanizmy wymagają renowacji. Dobrze, że się choć trochę się rozruszały.
Tym bardziej jesteśmy zdziwieni, że wygraliśmy trasę rowerową. Oczywiście jak zwykle prawie nikogo nie było na rowerowej (zima?, temperatura -10?, lód?), mimo że zapisanych było trochę zespołów. Kilka jednak nie przyjechało. Niemniej nie było też tak, że byliśmy sami, więc coś tam wygraliśmy. Sukces cieszy zawsze, nawet ten niezrozumiały :)
Bilans dnia dzisiejszego:
Obserwator narwany: 4 gleby i jeden cudowny zeskok w ostatniej chwili przez glebą.
Obserwator płochliwy: czyste konto.
Jako nagrody dostaliśmy małe czerwone lampki rowerowe. Ha, ha... KARMA!!!
Niemniej super bo są niewielkie - będą idealne jako zapasowe do plecaka, na takie akcje jak dzisiaj.
CYTATY:
1) Ballada Jaskra z "Wiedźmina"
2) Ostatnie słowa Goethego przed śmiercią.
3) Film "Piraci z Karaibów" ---> ta scena.
4) Film "Święci z Bostonu"
Kilka słów podsumowania:
Trochę rdzy udało się zdrapać. Wynik jest jednak dramatyczny bo zaplanowaliśmy zrobić około 40 punktów, a zrobiliśmy 22 (mówię o liczbie całkowitej lampionów, nie o pkt przeliczeniowych). Wszystkich punktów na tym roganingu było 60-kilka, więc sami widzicie... do tego nogi bolą masakrycznie, tyłek boli, ogólnie mocne styranie. Tak to jest, jak się dłużej nie jeździ... Sponiewieraliśmy się naprawdę mocno. Wracamy do domu zmęczeni, jakbyśmy nie wiem ile godzin napierali. Wiem, że warunki były ciężkie, ale jednak zardzewiały mechanizmy wymagają renowacji. Dobrze, że się choć trochę się rozruszały.
Tym bardziej jesteśmy zdziwieni, że wygraliśmy trasę rowerową. Oczywiście jak zwykle prawie nikogo nie było na rowerowej (zima?, temperatura -10?, lód?), mimo że zapisanych było trochę zespołów. Kilka jednak nie przyjechało. Niemniej nie było też tak, że byliśmy sami, więc coś tam wygraliśmy. Sukces cieszy zawsze, nawet ten niezrozumiały :)
Bilans dnia dzisiejszego:
Obserwator narwany: 4 gleby i jeden cudowny zeskok w ostatniej chwili przez glebą.
Obserwator płochliwy: czyste konto.
Jako nagrody dostaliśmy małe czerwone lampki rowerowe. Ha, ha... KARMA!!!
Niemniej super bo są niewielkie - będą idealne jako zapasowe do plecaka, na takie akcje jak dzisiaj.
CYTATY:
1) Ballada Jaskra z "Wiedźmina"
2) Ostatnie słowa Goethego przed śmiercią.
3) Film "Piraci z Karaibów" ---> ta scena.
4) Film "Święci z Bostonu"
Kategoria Rajd, SFA
Podsumowanie 2018
-
DST
1.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 grudnia 2018 | dodano: 31.12.2018
Krótkie podsumowanie 2018 :)
STYCZEŃ:
Rajd IV Żywiołów (zima) - czyli rajd, na którym był punkt, którego nie było. Oficjalnie ukradli i tego się wszyscy będą trzymać.
To też rajd, na którym dowiedziałem się, że kariera pirata mi nie grozi: "opaska na nodze, oko drewniane, znowu oszukali mnie..."(*)
Styczeń to także nasza pierwsza zimowa sesja pod Wiosenne CZARNE KoRNO.
Wtedy też narodziła się postać straszliwa i zła, żywiąca się chałwą na wysokości - LORD SFAROC :)
Dzień po Żywiołach lecimy w teren robić dziwne i niepokojące kadry, które mają promować tą imprezę.
Efekty znacie :)

Zaczyna się także okres małej ilości snu, bo non-stop walim do Dąbrowy Górniczej, do Moniki i Tomka, gdzie zarywamy noce nad pracami przygotowawczymi pod imprezę.
LUTY:
Silesia RACE (zima) - zimowy klasyk.
Piękna impreza w śniegu i lodzie. Zły Człowiek ze Śląską czyli Marcin "Franko" jak zawsze w formie.
Wychodzą z nas jednak Wielkie Taktyki i opracowujemy plan, który w normalnych okolicznościach byłby majstersztykiem taktyczno-strategiczno-operacyjnym (serio). Szkoda tylko, że nie doczytaliśmy regulaminu i okazało się, że nasz super evil plan jest wbrew zapisom tam umieszczonym :D
Tak więc finalnie, posypujemy głowy śniegiem (bo popiołu nie ma) i oddajemy się do dyspozycji konstyt...eeee... regulaminu. Były jaja :)
Rajd Liczyrzepy (zima) - zabiera nas ponownie w nasze ukochane Dolnośląskie, acz w nie w jego południowe (góry!!!) strony, ale na północ, tam gdzie znajdują się Stawy Milickie. Co zapamiętaliśmy z tamtej imprezy? Temperatura "-10", przeprawa przez rzekę po drzewie i zryte drogi leśne, które jak zamarzły to... masakra dla tyłka, bo t-t-t-t-t-rz-rz-rz-rz.....e-e-e-e.....s-s-s-s-i-i-i-i-i.....e-e-e-e.
Do tego nasza druga zimowa sesja pod promocję Wiosennego CZARNEGO, czyli Walentynki w grocie... dobrze że nie w grocie Nestle, ale w kawernach. Banda czarnych ludzi (chodzi o kolor stroju) i głęboka penetracja jaskiń... zwykle trzymam się z daleka od takich zabaw.
Udało się nawet przeżyć, co nie było takiej oczywiste. Goethe jak powiedział "więcej światła", to umarł... a ja zdanie to darłem się chyba ze 100 razy tamtej nocy (więc "wiem, co to ryzyko dzi**ko") :D :D :D
Było ciężko... MÓWIŁEM WIĘCEJ ŚWIATŁA !!! Dawać więcej światła.

K***A ale nie tyle !!! Czy my robimy "Bliskie spotkanie 3 stopnia"?

Było ciężko, ale się udało. Niektóre kadry jak ze snu... zwichrowanego, złego, niepokojącego :)


MARZEC:
Rajd Wilczy - hahahaha,tyle mogę powiedzieć. Szkoda, że to śmiech przez łzy.
Impreza jak zawsze świetna, zwłaszcza zadanie linowe i kajaki po zamarzniętym jeziorze, ale nasz wynik to... hahahahaha. Przepraszam, ale hahahaha... Jaki twój zawód? WIELKI i na całej linii. Przeuroczy Pan Porażka i zawodzący nad naszym losem Leśmian. Pokazaliśmy, że jesteśmy jak Młodzi Wilcy, umiemy wymusić okup, ściągnąć harcz, jebnąć ze łba... brawurowa jazda rowerem marki DarthMoor.
Wiosenne CZARNE KoRNO - czyli jeden z najważniejszych dni dla nas w tym roku. Nasz debiut jako budowniczych trasy rajdu na orientację. Połowa marca to także brak totalny brak snu i walka z czasem. Zdążyć z mapami, zdążyć z formalnościami. Ogromny stres czy podołamy, czy impreza się będzie podobać...czy nie zawiedziemy na całej linii, czy staniemy na wysokości zadania. Czy nasze marzenie o zrobieniu własnego rajdu nie skończy się:
"Careful what you wish
You may regret it
Careful what you wish
You just might get it"
Stres nas po prostu pożerał. Chrupał jak mróz pod nogami w sam dzień zawodów. Ważne jednak, że impreza udała się na tyle, że dane nam będzie sięgnąć po jeszcze bardziej chore pomysły i wybryki schorowanego umysłu na kontynuacji. Już w marcu wracamy z drugą edycją... a w sumie to nie do końca z drugą edycją. Potraktujecie Wiosenne CZARNE KoRNO jako prolog. Na razie tyle, reszta jest milczeniem. Prace trwają... i to intensywne :)
Kilka niepublikowanych dotąd zdjęć z przygotowań:

Kto z Was znalazł ten lampion w Dolinie Racławki?




WIOSNA Z KOMPASEM - krótki wypad do Lasów Murckowskich poszukać ukrytych tam lampionów :)


KWIECIEŃ:
Nadwiślański LISZKOR - który dla mnie zawsze będzie Rajdem KORNOliszka i ch** :)
Impreza, którą organizacyjnie ogarniali również Monika i Tomek, więc ze względu na jej bliskość do CZARNEGO KoRNO byliśmy świadkami wielu prac i zdarzeń typu "behind the scenes". Sama impreza nauczyła nas nowego słówka. ROSOCHATY i tak też były te zawody: ROSOCHATE W HUGE :D :D
Rajd Katowice - czyli ponownie u Złego Człowieka ze Śląska. "Jesteśmy tu, ludzi w ch***eee.. tłum" parafrazując piosenkę Wilków (nie, nie Młodych Wilców). Frekwencja była ogromna, widać że to miasto żyje tą imprezą. A sam rajd "miejski" to był tylko z nazwy:
IROKEZ Mielec - Compass (Ci od map) zabiera nas na zwody w tereny, których zupełnie nie znamy. To cieszy nas zawsze. Świetna impreza w warunkach niemal pustynnych: gorąco, tereny piaszczyste i bezlitosne słońce na karku.
Jaszczur - Zaginione Śluzy
Pierwszy tegoroczny Jaszczur zabrał nas aż na Mazury. Dawno tam nie byliśmy, bo ostatny raz był w 2012 i do tego siedzieliśmy wtedy w okolicach Giżycka, a Jaszczur rzucił nas nad samą granicą z Rosją. I to dosłownie, bo jeden lampion wisiał niemal na słupku granicznym. Co mogę napisać - kochamy Jaszczury i wy o tym wiecie. Nie wiecie tylko dlaczego, albo - przynajmniej część z Was - nie akceptuje tych powodów dlaczego.
Dlaczego 50 km robi się 12 godzin... no dlaczego :)
Tak, to w Polsce... aby było śmieszniej, rzut beretem od granicy z Rosją.


MAZURY 2018
Po Jaszczurze zostaliśmy na Mazurach na długi weekend majowy. Tego wyjazdu nie udało mi się opisać na blogu, więc teraz specjalnie dla Was kilka nigdy nie publikowanych zdjęć z tamtego okresu, a mieliśmy trochę przygód.
Królestwo Bagien (zakochałem się) - Puszcza Borecka.







Cmentarzysko Drzew czyli na tropie zbrodni - Puszcza Piska




Polskie alpejskie wiszące doliny - Suwalski Park Krajobrazowy











MAJ
RUDAWSKA WYRYPA - wprost z Mazur jedziemy znowu na Dolny Śląsk do Aśki i Roberta, aby wziąć udział w kolejnej edycji tego kultowego maratonu w Rudawach Janowickich. Pierwsza Rudawska na zawsze wyryła się nam w pamięci (nasz pierwszy 24h godzinny maraton + "choinki w śniegu" - kto był ten wie co to znaczy), ale w tym roku Robert naprawdę zaszalał. Jedna z najlepszych i najładniejszych tras po Rudawach ever. Rewelacja !!!
RAJD HAWRAN - gdy jedziemy na Dolny Śląsk, to zawsze myślę że góry tam są najpiękniejsze w Polsce, ale potem jedziemy w Beskid Niski i znowu zmieniam zdanie. Teraz zapętlcie powyższe stwierdzenie w nieskończoność, a już wiecie jak ważne miejsce w moim sercu ma też Beskid Niski. Radocyna, mój Przyjaciel Wierch Wirchne oraz wspomnienie Jaszczur - Złamany Krzyż. Cudowny dzień w cudownym miejscu.
Rajd Liczyrzepy (wiosna) - mówiłem Wam już, że Sudety to najpiękniejsze góry w Polsce. Nie ma ładniejszych!!
Góry Bystrzyckie czyli Ścieżka Wielkiego Strachu i Strażnik Wieczności. Jagodna i Spalona. Wspaniała wyrypa we wspaniałym miejscu. Nie pojechaliśmy jednak całej trasy bo o 22:00 uciekaliśmy na:
Tropiciel 25 - czyli Góry Bystrzyckie za dnia, a nocą tropimy lampiony na Tropicielu. Wspomnienie Rozlewiska Moczarki i Bagien Rozpaczy - do dziś jednej z najstraszliwszej z naszych przygód, gdzie naprawdę nie umieliśmy wydostać się z mokradeł.
Tropiciel ma swój klimat, więc skoro da się dwa rajdy w jeden dzień (dokładnie to dzień i noc), to czemuż by nie :)
CZERWIEC:
Urlop 2 x Góry
Z tego wyjazdu udało się zrobić wpisy z każdej wycieczki. Tydzień w Sudetach, czyli najpiękniejszych polskich górach oraz tydzień w Beskidzie Niskim, czyli w najpiękniejszych polskich górach :D
SUDETY:
a) Goniąc Ducha Gór
b) SKYWALK(er) czyli moc jak z bajki
c) Znam, Góry z Kamienia...
d) ...a obiecywałaś mi Złote Góry
e) Słoniątko, Żmijowiec i Czarna Góra
f) Postaw(N)a na Kowadle kuta
BESKID NISKI i BIESZCZADY
g) Piotruś wie "Gdzie spadł samolot"
h) Śladami Upiorów Przeszłości
i) Słupkami Odmierzając Drogę
j) Kwiat Papro..tnej czyli "Deszcz w Cisnej" (dla niekumaty DESZCZ W CISNEJ to marka piwa!)
k) SłoNNY smak potu i błota
l) Wasza Wysokość, Panie Marszalku
... i na któreś z końcowych wycieczek, życie zakończył Król Dart(h)Moor Pierwszy.
Tak jak niegdyś Santa, tak wtedy i Dart(h) pożegnali się z tym światem. Śmierć w rodzinie...
GRASSOR 300 - plan zrobienia 300 km na złamanej ramie nie może się dobrze skończyć (i tak skończył się na 176 !!!).
Zacna impreza w elitarnym gronie. Mimo że czerwiec, dreszcze z zima podczas ulewy w nocy, masakra hamulców (piach i woda) plus ruiny zamku i rów... masakra.
LIPIEC:
Obóz szermierczy SFA - jak co roku! Ponad tydzień siedzenia na sali i doskonalenia taktyki i techniki walki.
Uwierzcie, jak wracamy z obozów, to ciężko się przestawić na normalne życie.
W tym roku niestety, pod sam koniec obozu, odnawiam kontuzję kolana... ech, pewne demony pozostaną już ze mną na zawsze. Znacie wzór kwasu kolanowy ACL, ktory ulega dysocjacji na A plus i CL minus... nie wiem, ile wartościowe jest A, CL zawsze było jednowartościowe, ale wiem że całość - ACL wartościowe jest bardzo. Tak - bardzo bardzo. Dbajcie o nie u siebie!
Świętokrzyska Jatka - rajd "podwójny". Z jednej strony "Umarł Król, niech żyje..." VENOM !!! czyli nowa rama i nowa Bestia w rodzinie. Z drugiej, próba powrotu do roweru po niemal 4 tygodniach rehabilitacji. Impreza pustynna bo taki upał, słońce napiera jak szalone, a my pomału i zachowawczo, aby nie przeforsować leczącego się organizmu.
SIERPIEŃ:
Urlop - Długi weekend
Udało mi się uzupełnić wpisy z tego wyjazdu (dosłownie ze dwa dni temu, zaraz po Świętach), więc przedstawiamy Wam NIGDY NIE PUBLIKOWANE, ŚWIEŻUTKIE foto-relacje z naszych sierpniowych przygód. Spore galerie pod linkami.
a) Ile się zmieści bunkrów w Konewce?

b) Tropiąc Demony Wojny

c) "Piasku pamiętasz? Ziemio pamiętasz?"

d) Po drugiej stronie lustra...

e) Góra (mocy) i Dół (w ziemi)

KORNO 2018 - Korno zaliczane do Pucharu nauczyło mnie, że skoro: "Syn Skywalker'a nie może zostać Jedi" (*), to zostanie kukurydzą. Powiedzieli mi, że mogę być kim chce, więc zostałem kukurydza. :D :D
Piękna impreza w totalnie nowych dla nas terenach, więc czego chcieć więcej!
WRZESIEŃ:
Mordownik - chłostani kablem od Żelazka, ciśniemy przez nasz ukochany Beskid Niski. Ciśniemy po Nieśmiertelność !!!
Immortal zdobyty. Jeden z największych tryumfów tego roku !!!
Biathlon rowerowy - kosmiczna lokalna impreza rowerowa w Krakowie. Wszystkie baterie 100% mocy i wszystkie baterie OGNIA :)
Jaszczur - Zaklęty Monastyr - czyli "Get up girl, get back to the game, you've got couple cuts and bruises but your beauty's the same!!!"(*) albo Koszmar z Ulicy Wąwozowej jeśli ktoś woli, bardziej dramatyczną nazwę :)
Puchar Neptuna 2018 - pierwsze zawody szermiercze Pucharu 3 Broni 2018. Walimy aż do Gdyni, przywalić paru osobom po maskach, czyli startujemy z sezonem zawodów SFA. Trypolis czeka :)
Rajd Waligóry - druga edycja. Pierwsza była po prostu DOSKONAŁA. Druga jest świetna, ale pierwszej nie dała rady przebić. Ale co by nie mówić, ten rajd charakteryzuje dialog:
- Hej, nie widziałem Was na Turbaczu
- Jebnąć Ci?
- Padał tam śnieg
- Mocno... jeb...eee... mocno padał?
Jak nie pamiętacie o co chodziło, to szczegóły są w relacji :)
PAŹDZIERNIK:
Jurajska Jatka 2018 - piękny dzień na Jurze. Wspaniale zaprojektowana trasa i świetne punkty kontrolne. Tylko ten kabel od Żelazka znowu skórę na plecach rozcina :)
Puchar Wrocławia 2018 - ponoć "Wrocław jak zawsze poddaje się ostatni" (*). Może być i ostatni, ważne aby przed nami skapitulował, a jakie miejsce w rankingu chce zająć, to dla mnie bez znaczenia. Drugie zawody SFA w tym sezonie. Walka o Puchar się rozkręca.

Jaszczur - Kamienne Ściany - i znowu Dolny Śląsk. Nasze ukochane tereny i ukochany Jaszczur. Piękny, październikowy dzień w pięknym miejscu. Niemniej uciekamy szybciej niż zwykle, bo nocą czeka na nas:
Tropiciel 26 - "Czemu jesteście tacy brudni i mokrzy? Przecież było sucho". Tak zapytał Lenon widząc nas na mecie. Nie było sucho, nie było czysto... nasz wariant miał wszystko, a najwięcej miał wody i błota. Świetna impreza z gangsterskim klimatem, acz wiatrołomy i błota nas nie ominęły :)
Udało się także zdobyć kolejne miano Tropiciela co dało nam kolejną - tym razem srebrną - odznakę. Wielki sukces w tym roku :)
LISTOPAD:
Puchar Piotrkowa 2018 - ostatnie z zawodów lokalnych. Ostatnia szansa na poprawienie swojej pozycji w rankingu przez najważniejszymi zawodami SFA w tym roku. Jak ktoś nie widział jeszcze filmiku z Piotrkowa, to zapraszam serdecznie do oglądania - jest na końcu całego wpisu.
XIII MISTRZOSTWA POLSKI W SZERMIERCE KLASYCZNEJ - zamknięcie sezonu.
Zakończenie Pucharu 3 Broni 2018. Najważniejsza impreza SFA w roku, a gospodarzem jest Kraków, więc dla nas tym bardziej ważna. Kto zdobył Puchar w tym roku? Mówiłem Wam już, że tego się tutaj nie dowiecie - zapraszam na naszą stronę www i profil szkoły na FB.

GRUDZIEŃ:
XXX KrakINO - czyli znowu budujemy trasę imprezy na orientację. Bazę trzeba dobrze ukryć (przed wrogiem), więc schodzimy pod ziemię - a dokładniej do Jaskini Twardowskiego. Ostatnio widziałem go na Saturnie więc jaskinia stoi wolna. Zadekowaliśmy się tam na jedną noc :)
Jeśli impreza się podobała, to wiedzcie że wracamy już w kwietniu najpewniej. Mamy już nawet pomysł na tą imprezę , więc już teraz serdecznie zapraszamy :)

A CO SIĘ NIE UDAŁO W 2018?
czyli innymi słowy: "chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz Mu o swoich planach" :)
Z takich większych planów to nie wypaliły nam dwie większe wyrypy w 2018.
Nie mówię tutaj o sytuacji kiedy imprezy się pokrywają - wtedy trzeba po prostu dokonać wyboru i nie ma na to rady.
Chodzi mi raczej o sytuację, kiedy jesteśmy zdecydowani gdzieś wyruszyć i tam nie docieramy z przyczyn różnych.
STUMILAK MTB:
JASZCZUR - KOSMICZNE ODLEGŁOŚCI
Wypadał w terminie naszego obozu szermierczego... no i wypadał na morzem. Gdyby to było - nie wiem, 100-200 km do Krakowa to byśmy nocą, spóźnieni na obóz dojechali, byle tylko być na na Jaszczurze. No, ale gorzej - w znaczeniu terminu i odległości wypaść nie mógł. Nie udało nam się zatem zmierzyć żadnej z kosmicznych odległości.
AR KRAKÓW 2018
AR Kraków 2017 to była niesamowita przygoda. Nasz absolutny rekord na rowerze: 218 km.
Tym razem trasa była dla nas zbyt hardcore'owa... tak, dobrze słyszycie. Wymiękliśmy, jesteśmy miętkie faje. Pieszo nie udźwignęlibyśmy takie rajdu. Do tego dochodziły jeszcze zadania pływackie, konieczność dostarczenia pudeł na rowery - bo rowery były rozkładane do transportu i składane przez zawodników w trakcie rajdu itp. Ogólnie masakra.
Był plan lecieć, jak rok temu, wszystko na rowerze, ale nie chcieliśmy robić dodatkowego kłopotów bo impreza przyciągnęła zespoły z wielu krajów!!!
Do tego wpisowe było dla nas zaporowe bo jednak 400 Euro za zabawę "weekendową" to sporo. Jest w pełni zrozumiałe, bo rajdy przygodowe są kosztowne, a tu Organizatorzy mieli wynajem autokarów, kajaków, do tego nagroda dla zwycięskiego zespołu była na poziomie pięciocyfrowej sumy (także w Euro), więc pełna profesjonalizacja. Impreza na światowym poziomie, co nie zmienia faktu że dla nas trochę zaporowa.
Kolejną rzeczą był start już w środę (5 dniowy rajd), czyli konieczność 3 dni urlopy - a mieliśmy już plany na wyjazd do Spały. Zbieramy też "wolne" dni pod Wiosenne CZARNE KoRNO 2019, bo trasę 24h rozstawiać to będziemy ze 3 dni pewnie.
W pewnym sensie nawet dobrze też, że się nie zapisaliśmy bo - czego nie mogliśmy wiedzieć na etapie zapisów - nie dalibyśmy rady wystartować. Przecież rozwaliłem kolano na początku lipca. Jak Świętokrzyską Jatkę mogłem pojechać zachowawczo bo płaski teren był, to przecież z naderwanym więzadłem bocznym nie wystartowałbym w 5-ciodniowym rajdzie górskim!!
Cały start by trafił szlag...
To tyle na dziś z podsumowania roku. Wyszlo sporo, ale i sporo się działo.
Jeszcze cytaty dla Was i do zobaczenia w nowym 2019 :)
1) Piosenka Nocny Kochanek "De Pirat Bej"
2) Piosenka Metallica "King Nothing"
3) Star Wars "Imperium kontratakuje"
4) Tomb Raider song "Looks could kill" - JT Machinima
5) Piosenka Kazik "Mars napada"
STYCZEŃ:
Rajd IV Żywiołów (zima) - czyli rajd, na którym był punkt, którego nie było. Oficjalnie ukradli i tego się wszyscy będą trzymać.
To też rajd, na którym dowiedziałem się, że kariera pirata mi nie grozi: "opaska na nodze, oko drewniane, znowu oszukali mnie..."(*)
Styczeń to także nasza pierwsza zimowa sesja pod Wiosenne CZARNE KoRNO.
Wtedy też narodziła się postać straszliwa i zła, żywiąca się chałwą na wysokości - LORD SFAROC :)
Dzień po Żywiołach lecimy w teren robić dziwne i niepokojące kadry, które mają promować tą imprezę.
Efekty znacie :)

Zaczyna się także okres małej ilości snu, bo non-stop walim do Dąbrowy Górniczej, do Moniki i Tomka, gdzie zarywamy noce nad pracami przygotowawczymi pod imprezę.
LUTY:
Silesia RACE (zima) - zimowy klasyk.
Piękna impreza w śniegu i lodzie. Zły Człowiek ze Śląską czyli Marcin "Franko" jak zawsze w formie.
Wychodzą z nas jednak Wielkie Taktyki i opracowujemy plan, który w normalnych okolicznościach byłby majstersztykiem taktyczno-strategiczno-operacyjnym (serio). Szkoda tylko, że nie doczytaliśmy regulaminu i okazało się, że nasz super evil plan jest wbrew zapisom tam umieszczonym :D
Tak więc finalnie, posypujemy głowy śniegiem (bo popiołu nie ma) i oddajemy się do dyspozycji konstyt...eeee... regulaminu. Były jaja :)
Rajd Liczyrzepy (zima) - zabiera nas ponownie w nasze ukochane Dolnośląskie, acz w nie w jego południowe (góry!!!) strony, ale na północ, tam gdzie znajdują się Stawy Milickie. Co zapamiętaliśmy z tamtej imprezy? Temperatura "-10", przeprawa przez rzekę po drzewie i zryte drogi leśne, które jak zamarzły to... masakra dla tyłka, bo t-t-t-t-t-rz-rz-rz-rz.....e-e-e-e.....s-s-s-s-i-i-i-i-i.....e-e-e-e.
Do tego nasza druga zimowa sesja pod promocję Wiosennego CZARNEGO, czyli Walentynki w grocie... dobrze że nie w grocie Nestle, ale w kawernach. Banda czarnych ludzi (chodzi o kolor stroju) i głęboka penetracja jaskiń... zwykle trzymam się z daleka od takich zabaw.
Udało się nawet przeżyć, co nie było takiej oczywiste. Goethe jak powiedział "więcej światła", to umarł... a ja zdanie to darłem się chyba ze 100 razy tamtej nocy (więc "wiem, co to ryzyko dzi**ko") :D :D :D
Było ciężko... MÓWIŁEM WIĘCEJ ŚWIATŁA !!! Dawać więcej światła.

K***A ale nie tyle !!! Czy my robimy "Bliskie spotkanie 3 stopnia"?

Było ciężko, ale się udało. Niektóre kadry jak ze snu... zwichrowanego, złego, niepokojącego :)


MARZEC:
Rajd Wilczy - hahahaha,tyle mogę powiedzieć. Szkoda, że to śmiech przez łzy.
Impreza jak zawsze świetna, zwłaszcza zadanie linowe i kajaki po zamarzniętym jeziorze, ale nasz wynik to... hahahahaha. Przepraszam, ale hahahaha... Jaki twój zawód? WIELKI i na całej linii. Przeuroczy Pan Porażka i zawodzący nad naszym losem Leśmian. Pokazaliśmy, że jesteśmy jak Młodzi Wilcy, umiemy wymusić okup, ściągnąć harcz, jebnąć ze łba... brawurowa jazda rowerem marki DarthMoor.
Wiosenne CZARNE KoRNO - czyli jeden z najważniejszych dni dla nas w tym roku. Nasz debiut jako budowniczych trasy rajdu na orientację. Połowa marca to także brak totalny brak snu i walka z czasem. Zdążyć z mapami, zdążyć z formalnościami. Ogromny stres czy podołamy, czy impreza się będzie podobać...czy nie zawiedziemy na całej linii, czy staniemy na wysokości zadania. Czy nasze marzenie o zrobieniu własnego rajdu nie skończy się:
"Careful what you wish
You may regret it
Careful what you wish
You just might get it"
Stres nas po prostu pożerał. Chrupał jak mróz pod nogami w sam dzień zawodów. Ważne jednak, że impreza udała się na tyle, że dane nam będzie sięgnąć po jeszcze bardziej chore pomysły i wybryki schorowanego umysłu na kontynuacji. Już w marcu wracamy z drugą edycją... a w sumie to nie do końca z drugą edycją. Potraktujecie Wiosenne CZARNE KoRNO jako prolog. Na razie tyle, reszta jest milczeniem. Prace trwają... i to intensywne :)
Kilka niepublikowanych dotąd zdjęć z przygotowań:

Kto z Was znalazł ten lampion w Dolinie Racławki?




WIOSNA Z KOMPASEM - krótki wypad do Lasów Murckowskich poszukać ukrytych tam lampionów :)


KWIECIEŃ:
Nadwiślański LISZKOR - który dla mnie zawsze będzie Rajdem KORNOliszka i ch** :)
Impreza, którą organizacyjnie ogarniali również Monika i Tomek, więc ze względu na jej bliskość do CZARNEGO KoRNO byliśmy świadkami wielu prac i zdarzeń typu "behind the scenes". Sama impreza nauczyła nas nowego słówka. ROSOCHATY i tak też były te zawody: ROSOCHATE W HUGE :D :D
Rajd Katowice - czyli ponownie u Złego Człowieka ze Śląska. "Jesteśmy tu, ludzi w ch***eee.. tłum" parafrazując piosenkę Wilków (nie, nie Młodych Wilców). Frekwencja była ogromna, widać że to miasto żyje tą imprezą. A sam rajd "miejski" to był tylko z nazwy:

IROKEZ Mielec - Compass (Ci od map) zabiera nas na zwody w tereny, których zupełnie nie znamy. To cieszy nas zawsze. Świetna impreza w warunkach niemal pustynnych: gorąco, tereny piaszczyste i bezlitosne słońce na karku.
Jaszczur - Zaginione Śluzy
Pierwszy tegoroczny Jaszczur zabrał nas aż na Mazury. Dawno tam nie byliśmy, bo ostatny raz był w 2012 i do tego siedzieliśmy wtedy w okolicach Giżycka, a Jaszczur rzucił nas nad samą granicą z Rosją. I to dosłownie, bo jeden lampion wisiał niemal na słupku granicznym. Co mogę napisać - kochamy Jaszczury i wy o tym wiecie. Nie wiecie tylko dlaczego, albo - przynajmniej część z Was - nie akceptuje tych powodów dlaczego.
Dlaczego 50 km robi się 12 godzin... no dlaczego :)
Tak, to w Polsce... aby było śmieszniej, rzut beretem od granicy z Rosją.


MAZURY 2018
Po Jaszczurze zostaliśmy na Mazurach na długi weekend majowy. Tego wyjazdu nie udało mi się opisać na blogu, więc teraz specjalnie dla Was kilka nigdy nie publikowanych zdjęć z tamtego okresu, a mieliśmy trochę przygód.
Królestwo Bagien (zakochałem się) - Puszcza Borecka.







Cmentarzysko Drzew czyli na tropie zbrodni - Puszcza Piska




Polskie alpejskie wiszące doliny - Suwalski Park Krajobrazowy











MAJ
RUDAWSKA WYRYPA - wprost z Mazur jedziemy znowu na Dolny Śląsk do Aśki i Roberta, aby wziąć udział w kolejnej edycji tego kultowego maratonu w Rudawach Janowickich. Pierwsza Rudawska na zawsze wyryła się nam w pamięci (nasz pierwszy 24h godzinny maraton + "choinki w śniegu" - kto był ten wie co to znaczy), ale w tym roku Robert naprawdę zaszalał. Jedna z najlepszych i najładniejszych tras po Rudawach ever. Rewelacja !!!
RAJD HAWRAN - gdy jedziemy na Dolny Śląsk, to zawsze myślę że góry tam są najpiękniejsze w Polsce, ale potem jedziemy w Beskid Niski i znowu zmieniam zdanie. Teraz zapętlcie powyższe stwierdzenie w nieskończoność, a już wiecie jak ważne miejsce w moim sercu ma też Beskid Niski. Radocyna, mój Przyjaciel Wierch Wirchne oraz wspomnienie Jaszczur - Złamany Krzyż. Cudowny dzień w cudownym miejscu.
Rajd Liczyrzepy (wiosna) - mówiłem Wam już, że Sudety to najpiękniejsze góry w Polsce. Nie ma ładniejszych!!
Góry Bystrzyckie czyli Ścieżka Wielkiego Strachu i Strażnik Wieczności. Jagodna i Spalona. Wspaniała wyrypa we wspaniałym miejscu. Nie pojechaliśmy jednak całej trasy bo o 22:00 uciekaliśmy na:
Tropiciel 25 - czyli Góry Bystrzyckie za dnia, a nocą tropimy lampiony na Tropicielu. Wspomnienie Rozlewiska Moczarki i Bagien Rozpaczy - do dziś jednej z najstraszliwszej z naszych przygód, gdzie naprawdę nie umieliśmy wydostać się z mokradeł.
Tropiciel ma swój klimat, więc skoro da się dwa rajdy w jeden dzień (dokładnie to dzień i noc), to czemuż by nie :)
CZERWIEC:
Urlop 2 x Góry
Z tego wyjazdu udało się zrobić wpisy z każdej wycieczki. Tydzień w Sudetach, czyli najpiękniejszych polskich górach oraz tydzień w Beskidzie Niskim, czyli w najpiękniejszych polskich górach :D
SUDETY:
a) Goniąc Ducha Gór
b) SKYWALK(er) czyli moc jak z bajki
c) Znam, Góry z Kamienia...
d) ...a obiecywałaś mi Złote Góry
e) Słoniątko, Żmijowiec i Czarna Góra
f) Postaw(N)a na Kowadle kuta
BESKID NISKI i BIESZCZADY
g) Piotruś wie "Gdzie spadł samolot"
h) Śladami Upiorów Przeszłości
i) Słupkami Odmierzając Drogę
j) Kwiat Papro..tnej czyli "Deszcz w Cisnej" (dla niekumaty DESZCZ W CISNEJ to marka piwa!)
k) SłoNNY smak potu i błota
l) Wasza Wysokość, Panie Marszalku
... i na któreś z końcowych wycieczek, życie zakończył Król Dart(h)Moor Pierwszy.
Tak jak niegdyś Santa, tak wtedy i Dart(h) pożegnali się z tym światem. Śmierć w rodzinie...
GRASSOR 300 - plan zrobienia 300 km na złamanej ramie nie może się dobrze skończyć (i tak skończył się na 176 !!!).
Zacna impreza w elitarnym gronie. Mimo że czerwiec, dreszcze z zima podczas ulewy w nocy, masakra hamulców (piach i woda) plus ruiny zamku i rów... masakra.
LIPIEC:
Obóz szermierczy SFA - jak co roku! Ponad tydzień siedzenia na sali i doskonalenia taktyki i techniki walki.
Uwierzcie, jak wracamy z obozów, to ciężko się przestawić na normalne życie.
W tym roku niestety, pod sam koniec obozu, odnawiam kontuzję kolana... ech, pewne demony pozostaną już ze mną na zawsze. Znacie wzór kwasu kolanowy ACL, ktory ulega dysocjacji na A plus i CL minus... nie wiem, ile wartościowe jest A, CL zawsze było jednowartościowe, ale wiem że całość - ACL wartościowe jest bardzo. Tak - bardzo bardzo. Dbajcie o nie u siebie!
Świętokrzyska Jatka - rajd "podwójny". Z jednej strony "Umarł Król, niech żyje..." VENOM !!! czyli nowa rama i nowa Bestia w rodzinie. Z drugiej, próba powrotu do roweru po niemal 4 tygodniach rehabilitacji. Impreza pustynna bo taki upał, słońce napiera jak szalone, a my pomału i zachowawczo, aby nie przeforsować leczącego się organizmu.
SIERPIEŃ:
Urlop - Długi weekend
Udało mi się uzupełnić wpisy z tego wyjazdu (dosłownie ze dwa dni temu, zaraz po Świętach), więc przedstawiamy Wam NIGDY NIE PUBLIKOWANE, ŚWIEŻUTKIE foto-relacje z naszych sierpniowych przygód. Spore galerie pod linkami.
a) Ile się zmieści bunkrów w Konewce?

b) Tropiąc Demony Wojny

c) "Piasku pamiętasz? Ziemio pamiętasz?"

d) Po drugiej stronie lustra...

e) Góra (mocy) i Dół (w ziemi)

KORNO 2018 - Korno zaliczane do Pucharu nauczyło mnie, że skoro: "Syn Skywalker'a nie może zostać Jedi" (*), to zostanie kukurydzą. Powiedzieli mi, że mogę być kim chce, więc zostałem kukurydza. :D :D
Piękna impreza w totalnie nowych dla nas terenach, więc czego chcieć więcej!
WRZESIEŃ:
Mordownik - chłostani kablem od Żelazka, ciśniemy przez nasz ukochany Beskid Niski. Ciśniemy po Nieśmiertelność !!!
Immortal zdobyty. Jeden z największych tryumfów tego roku !!!
Biathlon rowerowy - kosmiczna lokalna impreza rowerowa w Krakowie. Wszystkie baterie 100% mocy i wszystkie baterie OGNIA :)
Jaszczur - Zaklęty Monastyr - czyli "Get up girl, get back to the game, you've got couple cuts and bruises but your beauty's the same!!!"(*) albo Koszmar z Ulicy Wąwozowej jeśli ktoś woli, bardziej dramatyczną nazwę :)
Puchar Neptuna 2018 - pierwsze zawody szermiercze Pucharu 3 Broni 2018. Walimy aż do Gdyni, przywalić paru osobom po maskach, czyli startujemy z sezonem zawodów SFA. Trypolis czeka :)
Rajd Waligóry - druga edycja. Pierwsza była po prostu DOSKONAŁA. Druga jest świetna, ale pierwszej nie dała rady przebić. Ale co by nie mówić, ten rajd charakteryzuje dialog:
- Hej, nie widziałem Was na Turbaczu
- Jebnąć Ci?
- Padał tam śnieg
- Mocno... jeb...eee... mocno padał?
Jak nie pamiętacie o co chodziło, to szczegóły są w relacji :)
PAŹDZIERNIK:
Jurajska Jatka 2018 - piękny dzień na Jurze. Wspaniale zaprojektowana trasa i świetne punkty kontrolne. Tylko ten kabel od Żelazka znowu skórę na plecach rozcina :)
Puchar Wrocławia 2018 - ponoć "Wrocław jak zawsze poddaje się ostatni" (*). Może być i ostatni, ważne aby przed nami skapitulował, a jakie miejsce w rankingu chce zająć, to dla mnie bez znaczenia. Drugie zawody SFA w tym sezonie. Walka o Puchar się rozkręca.

Jaszczur - Kamienne Ściany - i znowu Dolny Śląsk. Nasze ukochane tereny i ukochany Jaszczur. Piękny, październikowy dzień w pięknym miejscu. Niemniej uciekamy szybciej niż zwykle, bo nocą czeka na nas:
Tropiciel 26 - "Czemu jesteście tacy brudni i mokrzy? Przecież było sucho". Tak zapytał Lenon widząc nas na mecie. Nie było sucho, nie było czysto... nasz wariant miał wszystko, a najwięcej miał wody i błota. Świetna impreza z gangsterskim klimatem, acz wiatrołomy i błota nas nie ominęły :)
Udało się także zdobyć kolejne miano Tropiciela co dało nam kolejną - tym razem srebrną - odznakę. Wielki sukces w tym roku :)
LISTOPAD:
Puchar Piotrkowa 2018 - ostatnie z zawodów lokalnych. Ostatnia szansa na poprawienie swojej pozycji w rankingu przez najważniejszymi zawodami SFA w tym roku. Jak ktoś nie widział jeszcze filmiku z Piotrkowa, to zapraszam serdecznie do oglądania - jest na końcu całego wpisu.
XIII MISTRZOSTWA POLSKI W SZERMIERCE KLASYCZNEJ - zamknięcie sezonu.
Zakończenie Pucharu 3 Broni 2018. Najważniejsza impreza SFA w roku, a gospodarzem jest Kraków, więc dla nas tym bardziej ważna. Kto zdobył Puchar w tym roku? Mówiłem Wam już, że tego się tutaj nie dowiecie - zapraszam na naszą stronę www i profil szkoły na FB.

GRUDZIEŃ:
XXX KrakINO - czyli znowu budujemy trasę imprezy na orientację. Bazę trzeba dobrze ukryć (przed wrogiem), więc schodzimy pod ziemię - a dokładniej do Jaskini Twardowskiego. Ostatnio widziałem go na Saturnie więc jaskinia stoi wolna. Zadekowaliśmy się tam na jedną noc :)
Jeśli impreza się podobała, to wiedzcie że wracamy już w kwietniu najpewniej. Mamy już nawet pomysł na tą imprezę , więc już teraz serdecznie zapraszamy :)

A CO SIĘ NIE UDAŁO W 2018?
czyli innymi słowy: "chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz Mu o swoich planach" :)
Z takich większych planów to nie wypaliły nam dwie większe wyrypy w 2018.
Nie mówię tutaj o sytuacji kiedy imprezy się pokrywają - wtedy trzeba po prostu dokonać wyboru i nie ma na to rady.
Chodzi mi raczej o sytuację, kiedy jesteśmy zdecydowani gdzieś wyruszyć i tam nie docieramy z przyczyn różnych.
STUMILAK MTB:
czyli mega wyrypa górska (około 170 km) - start to Zawoja, meta to Szczyrk. Przejazd właściwie tylko górami: Pilsko, Wielka Rycerzowa, Wielka Racza, Barania Góra, Skrzyczne. Piesza trasa szła jeszcze przez Babią, ale wiadomo Babiogórski Park ma wy*** eeee, nie lubi MTB i tam trasa musiała iść objazdem. Piękna wyrypa na którą dawali coś koło 40h, jak pamiętam.
W sumie to nawet prawie się zapisaliśmy, bo zaczęliśmy korespondencję z Organizatorami... niestety kierunek w jaki poszła korespondencja mail'owa finalnie zniechęcił nas do startu... po prostu nie zdecydowaliśmy się na start w warunkach określonych w regulaminie.
Uwaga! Nie utyskuje tutaj na regulamin. Absolutnie! Regulamin to święte prawo Organizatora i jak jedziesz na imprezę, to bezwarunkowo go akceptujesz... lub nie jedziesz na imprezę*. Taka też była nasza decyzja. Dorosła i świadoma. Na takich warunkach po prostu nie startujemy. Szkoda po prostu imprezy bo zapowiadała się srogo.
A co chodziło? Już tłumaczę. Na tego typu rajdach, mimo że ma się do dyspozycji np 40h na przejechanie całej trasy, są tzw. międzyczasy - limity na poszczególnych punktach kontrolnych. Jeśli nie dotrzesz do danego pkt kontrolnego w danym czasie, dostajesz NKL (dyskwalifikację). Nigdy tego nie lubiłem - no halo, Aramisy to zawsze ci, co wpadają na sekundy przed limitem. Jak możemy zatem lubić limit! Limity to zło :)
Poza tym czasem na jednym etapie nadrabiamy starty z innego etapu. Inna sprawa, że wyznaczenie sensownych limitów na punktach pośrednich to jest sztuka i nie każdy Organizator sobie z tym radzi. Jak przejrzycie tego bloga wstecz, to znajdziecie wpisy gdzie to opisuję: typu jesteśmy po limicie na punkcie, ale obsługi tu nie ma więc nam go zaliczają (wbrew własnego regulaminowi) albo na 20 km rowerem dostajemy 5 godzin, a na 15 km z buta w górach tylko 2 godziny. Ostro zwłaszcza, że - przypominam - gardzimy bieganiem :)
No i właśnie... STUMILAK MTB pojechał - w naszej ocenie - z limitami.
Zawoja i pierwszy punkt kontrolny: przełęcz Krowiarki, ale PRZEZ CYL HALI ŚMIETANOWEJ to około 1,5 godzin (lub 2h nie pamiętam teraz). Potem na Pilsko z Korbielowa (700m przewyższenia, w większości noszenie roweru - nota bene, extra wycieczka!!! i też jakiś mały limit).
Rozmawiamy zatem z Organizatorami czy regulamin jest sztywny i jak to widzą. Kurcze, gumę złapiesz przed Cylem Hali Śmietanowej i co? Spóźnisz się dwie minuty na pierwszy punkt kontrolny i NKL. Mając nadal 38 godzin?
Są nieubłagani. Limity są święte. Minuta spóźnienie i NKL. Wymieniamy kilka maili, ale dyskusja nie prowadzi do niczego.
Impreza swoje kosztuje, bo wpisowe jest naprawdę spore tutaj... a jak po dwóch godzinach zabawy, będą miał pecha, mogę wracać do domu. Limity są dla nas za ostre. Rezygnujemy.
Finalnie STUMILAK MTB się nie odbył bo za mało rowerzystów się zapisało. Gdybym był złośliwy mógłby powiedzieć, że nie przyjechaliśmy to się impreza nie odbyła, ale przecież nigdy w życiu nie byłby tam zły, aby tak mówić :D :D :D
A tak serio, ogólnie szkoda, bo pachniało nam naprawdę wielkim wyzwaniem.
* Drobny przypis. Naprawdę wierzę, że regulamin imprezy to święte prawo Organizatora. Można oczywiście dyskutować czy ma on sens, czy jest dobry, można go analizować pod wieloma kątami itp, ale będąc na imprezie nie powinno się robić chryji, bo nam się jakiś zapis nie podoba. Jak nie podoba się aż tak bardzo że nas to rusza, to może lepiej nie jechać niż zostawiać po sobie niesmak i złe wspomnienie?
Znam to z autopsji. Nierzadko na naszych zawodach szermierczych jestem sędzią i spotykam się z sytuacjami zawodników mających "ale". Nie mówię tu o błędach sędziowskich, bo zdarzają się w każdym sporcie - jesteśmy tylko ludźmi, mówię o własnej interpretacji regulaminu przez zawodnika.
Abyście zrozumieli o co chodzi, musicie wiedzieć że my zaliczamy jako trafienie tzw. ześlizg po masce szermierczej. Wierzymy w to, że prawdziwa ostra broń, nie ześliźnie się Wam po policzku, tylko rozwali Wam twarz jak otrzymacie pchnięcie prosto "w ryj". Kształt maski szermierczej ma na celu umożliwić ześlizg broni, bo tak jest bezpieczniej, ale wiele grup nie uważa tego za porządne trafienie. Ich święte prawo, ich regulamin. My nie zgadzamy się z taką oceną, uważając ją za absurdalną i trafienia na maskę są zaliczane jako trafienia. No i mieliśmy taką sytuację: sędziuję walkę "zawodnika z zewnątrz". Otrzymuje On trafienie na maskę i to takie z pełnym ugięciem klingi, która oczywiście zaraz po trafienia zjeżdża na bok, ześlizgując się po "sferze" maski.
Ja: STOP! Trafienie w lewo.
Zawodnik: Nie dostałem!
Ja: Otrzymałeś trafienie na maskę i tak to też sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: W mojej ocenie otrzymałeś trafienie na maskę i tak, też to sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!! szmata a nie trafienie. Naucz się sędziować. To był ześlizg po masce, rozumiesz? ZEŚLIZG
Ja: Dziękuję Zawodnikowi, za przyznanie się do otrzymania trafienia.
Więcej bluzgów. Rzeka bluzgów. Potop bluzgów i rzucenie maską o ziemie. Cóż, nie pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, nie robi to na mnie wrażenie. Krzycz, wyj, płacz, a jak się uspokoisz to daj znać.
Natomiast jeśli gość się nie uspokoi w jakiś akceptowalnym czasie (potrafię zrozumieć pobudzenie i emocje jakie towarzyszą walce - Been there. Done that) to może jeszcze dostać kartę za niesportowe zachowanie. Dwie kartki i będzie miał po tej walce.
REGULAMIN TO REGULAMIN i start w zawodach oznacza jego akceptację. Koniec. Kropka !!!
Dlatego też nie wystartowaliśmy na STUMILAKU. Regulamin za bardzo nam nie leżał.
W sumie to nawet prawie się zapisaliśmy, bo zaczęliśmy korespondencję z Organizatorami... niestety kierunek w jaki poszła korespondencja mail'owa finalnie zniechęcił nas do startu... po prostu nie zdecydowaliśmy się na start w warunkach określonych w regulaminie.
Uwaga! Nie utyskuje tutaj na regulamin. Absolutnie! Regulamin to święte prawo Organizatora i jak jedziesz na imprezę, to bezwarunkowo go akceptujesz... lub nie jedziesz na imprezę*. Taka też była nasza decyzja. Dorosła i świadoma. Na takich warunkach po prostu nie startujemy. Szkoda po prostu imprezy bo zapowiadała się srogo.
A co chodziło? Już tłumaczę. Na tego typu rajdach, mimo że ma się do dyspozycji np 40h na przejechanie całej trasy, są tzw. międzyczasy - limity na poszczególnych punktach kontrolnych. Jeśli nie dotrzesz do danego pkt kontrolnego w danym czasie, dostajesz NKL (dyskwalifikację). Nigdy tego nie lubiłem - no halo, Aramisy to zawsze ci, co wpadają na sekundy przed limitem. Jak możemy zatem lubić limit! Limity to zło :)
Poza tym czasem na jednym etapie nadrabiamy starty z innego etapu. Inna sprawa, że wyznaczenie sensownych limitów na punktach pośrednich to jest sztuka i nie każdy Organizator sobie z tym radzi. Jak przejrzycie tego bloga wstecz, to znajdziecie wpisy gdzie to opisuję: typu jesteśmy po limicie na punkcie, ale obsługi tu nie ma więc nam go zaliczają (wbrew własnego regulaminowi) albo na 20 km rowerem dostajemy 5 godzin, a na 15 km z buta w górach tylko 2 godziny. Ostro zwłaszcza, że - przypominam - gardzimy bieganiem :)
No i właśnie... STUMILAK MTB pojechał - w naszej ocenie - z limitami.
Zawoja i pierwszy punkt kontrolny: przełęcz Krowiarki, ale PRZEZ CYL HALI ŚMIETANOWEJ to około 1,5 godzin (lub 2h nie pamiętam teraz). Potem na Pilsko z Korbielowa (700m przewyższenia, w większości noszenie roweru - nota bene, extra wycieczka!!! i też jakiś mały limit).
Rozmawiamy zatem z Organizatorami czy regulamin jest sztywny i jak to widzą. Kurcze, gumę złapiesz przed Cylem Hali Śmietanowej i co? Spóźnisz się dwie minuty na pierwszy punkt kontrolny i NKL. Mając nadal 38 godzin?
Są nieubłagani. Limity są święte. Minuta spóźnienie i NKL. Wymieniamy kilka maili, ale dyskusja nie prowadzi do niczego.
Impreza swoje kosztuje, bo wpisowe jest naprawdę spore tutaj... a jak po dwóch godzinach zabawy, będą miał pecha, mogę wracać do domu. Limity są dla nas za ostre. Rezygnujemy.
Finalnie STUMILAK MTB się nie odbył bo za mało rowerzystów się zapisało. Gdybym był złośliwy mógłby powiedzieć, że nie przyjechaliśmy to się impreza nie odbyła, ale przecież nigdy w życiu nie byłby tam zły, aby tak mówić :D :D :D
A tak serio, ogólnie szkoda, bo pachniało nam naprawdę wielkim wyzwaniem.
* Drobny przypis. Naprawdę wierzę, że regulamin imprezy to święte prawo Organizatora. Można oczywiście dyskutować czy ma on sens, czy jest dobry, można go analizować pod wieloma kątami itp, ale będąc na imprezie nie powinno się robić chryji, bo nam się jakiś zapis nie podoba. Jak nie podoba się aż tak bardzo że nas to rusza, to może lepiej nie jechać niż zostawiać po sobie niesmak i złe wspomnienie?
Znam to z autopsji. Nierzadko na naszych zawodach szermierczych jestem sędzią i spotykam się z sytuacjami zawodników mających "ale". Nie mówię tu o błędach sędziowskich, bo zdarzają się w każdym sporcie - jesteśmy tylko ludźmi, mówię o własnej interpretacji regulaminu przez zawodnika.
Abyście zrozumieli o co chodzi, musicie wiedzieć że my zaliczamy jako trafienie tzw. ześlizg po masce szermierczej. Wierzymy w to, że prawdziwa ostra broń, nie ześliźnie się Wam po policzku, tylko rozwali Wam twarz jak otrzymacie pchnięcie prosto "w ryj". Kształt maski szermierczej ma na celu umożliwić ześlizg broni, bo tak jest bezpieczniej, ale wiele grup nie uważa tego za porządne trafienie. Ich święte prawo, ich regulamin. My nie zgadzamy się z taką oceną, uważając ją za absurdalną i trafienia na maskę są zaliczane jako trafienia. No i mieliśmy taką sytuację: sędziuję walkę "zawodnika z zewnątrz". Otrzymuje On trafienie na maskę i to takie z pełnym ugięciem klingi, która oczywiście zaraz po trafienia zjeżdża na bok, ześlizgując się po "sferze" maski.
Ja: STOP! Trafienie w lewo.
Zawodnik: Nie dostałem!
Ja: Otrzymałeś trafienie na maskę i tak to też sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: W mojej ocenie otrzymałeś trafienie na maskę i tak, też to sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: Dziękuję Zawodnikowi, za przyznanie się do otrzymania trafienia.
Więcej bluzgów. Rzeka bluzgów. Potop bluzgów i rzucenie maską o ziemie. Cóż, nie pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, nie robi to na mnie wrażenie. Krzycz, wyj, płacz, a jak się uspokoisz to daj znać.
Natomiast jeśli gość się nie uspokoi w jakiś akceptowalnym czasie (potrafię zrozumieć pobudzenie i emocje jakie towarzyszą walce - Been there. Done that) to może jeszcze dostać kartę za niesportowe zachowanie. Dwie kartki i będzie miał po tej walce.
REGULAMIN TO REGULAMIN i start w zawodach oznacza jego akceptację. Koniec. Kropka !!!
Dlatego też nie wystartowaliśmy na STUMILAKU. Regulamin za bardzo nam nie leżał.
JASZCZUR - KOSMICZNE ODLEGŁOŚCI
Wypadał w terminie naszego obozu szermierczego... no i wypadał na morzem. Gdyby to było - nie wiem, 100-200 km do Krakowa to byśmy nocą, spóźnieni na obóz dojechali, byle tylko być na na Jaszczurze. No, ale gorzej - w znaczeniu terminu i odległości wypaść nie mógł. Nie udało nam się zatem zmierzyć żadnej z kosmicznych odległości.
AR KRAKÓW 2018
AR Kraków 2017 to była niesamowita przygoda. Nasz absolutny rekord na rowerze: 218 km.
Tym razem trasa była dla nas zbyt hardcore'owa... tak, dobrze słyszycie. Wymiękliśmy, jesteśmy miętkie faje. Pieszo nie udźwignęlibyśmy takie rajdu. Do tego dochodziły jeszcze zadania pływackie, konieczność dostarczenia pudeł na rowery - bo rowery były rozkładane do transportu i składane przez zawodników w trakcie rajdu itp. Ogólnie masakra.
Był plan lecieć, jak rok temu, wszystko na rowerze, ale nie chcieliśmy robić dodatkowego kłopotów bo impreza przyciągnęła zespoły z wielu krajów!!!
Do tego wpisowe było dla nas zaporowe bo jednak 400 Euro za zabawę "weekendową" to sporo. Jest w pełni zrozumiałe, bo rajdy przygodowe są kosztowne, a tu Organizatorzy mieli wynajem autokarów, kajaków, do tego nagroda dla zwycięskiego zespołu była na poziomie pięciocyfrowej sumy (także w Euro), więc pełna profesjonalizacja. Impreza na światowym poziomie, co nie zmienia faktu że dla nas trochę zaporowa.
Kolejną rzeczą był start już w środę (5 dniowy rajd), czyli konieczność 3 dni urlopy - a mieliśmy już plany na wyjazd do Spały. Zbieramy też "wolne" dni pod Wiosenne CZARNE KoRNO 2019, bo trasę 24h rozstawiać to będziemy ze 3 dni pewnie.
W pewnym sensie nawet dobrze też, że się nie zapisaliśmy bo - czego nie mogliśmy wiedzieć na etapie zapisów - nie dalibyśmy rady wystartować. Przecież rozwaliłem kolano na początku lipca. Jak Świętokrzyską Jatkę mogłem pojechać zachowawczo bo płaski teren był, to przecież z naderwanym więzadłem bocznym nie wystartowałbym w 5-ciodniowym rajdzie górskim!!
Cały start by trafił szlag...
To tyle na dziś z podsumowania roku. Wyszlo sporo, ale i sporo się działo.
Jeszcze cytaty dla Was i do zobaczenia w nowym 2019 :)
1) Piosenka Nocny Kochanek "De Pirat Bej"
2) Piosenka Metallica "King Nothing"
3) Star Wars "Imperium kontratakuje"
4) Tomb Raider song "Looks could kill" - JT Machinima
5) Piosenka Kazik "Mars napada"
XXX KrakINO
-
Aktywność Wędrówka
Czwartek, 13 grudnia 2018 | dodano: 15.12.2018
Święto lasu... i lampionów. Po raz pierwszy na tym
blogu pojawi się relacja z KrakINO. Nim zatem przejdę do relacji
właściwej, muszę przybliżyć Wam co to za impreza, a to już przecież jej
30-sta edycja. My bawimy się na niej niemal regularnie
od edycji numer cztery, a mimo to nie zagościła ona jeszcze na tym blogu wcale. KrakINO to organizowane przez Akademicki Klub Imprez na Orientację PTTK comiesięczne, czwartkowe uczty nawigacyjne, rozgrywane w różnych miejscach Krakowa. Co je charakteryzuje? Może powiem tak: SĄ PRZEWALONE i trudne W HUGE !!! Uczą pokory poprzez depresję i frustrację :)
Nawiguj! INO się musisz postarać :)
KrakINO to czysta dawka nawigacji, a jest to nawigacja precyzyjna,... bardzo precyzyjna. Taka, gdzie odległości takie jak 5-10 metrów miałby znaczenie na mapie… gdyby tylko te mapy były. Map tu jednak za bardzo tu nie ma. Są jakieś szczątki, skrawki, czegoś co kiedyś – w przyszłości, po odpowiednim uzupełnieniu i obrobieniu – mogłoby zacząć ubiegać się o status mało dokładnej mapy :)
Do wyboru od pewnego czasu są trzy trasy:
a) TP – trasa podstawowa, która jest… przewalona.
b) TU – trasa średnia, która zabija
c) TZ – zaawansowana czyli HO HO HO KOSMOS gwiazdy i planety… i to dosłownie, ale o tym później.
KrakINO rozgrywane są niby w mieście, a jednak zawsze kończmy w krzorach: Las Wolski, Las Tyniecki, zagajniki, parki, okolice rzek itp… Niby administracyjne granice Krakowa, a zdarzało się brodzić w pokrzywach po pas (razem z całkiem nieźle zdezorientowanym Bartkiem). Pasuje Wam? We własnym mieście, tam gdzie są alejki, chodniki, latarnie…. a my brodzimy w pokrzywach. No jaja.
Żeby nie być gołosłownym opiszę Wam tu – w ramach zapoznania się z tą imprezą – kilka naszych wspomnień z najlepszych edycji.
Relacja z bieżącej w kolejnych rozdziałach, więc jak ktoś nie chce babrać się w naszych wspomnieniach i chciałbym przeskoczyć od razu do mięsa, to proszę zacząć czytać od rozdziału: "XXX KrakINO - Geneza i praprzyczyna"
Wszystkich innych zapraszam najpierw na wycieczkę w przeszłość, ale uwaga bo będzie to jazda bez trzymanki. Ech aż mi żal, że nie opisywałem ich na bieżąco, no ale czasem się nie da – z niektórych, nie mamy nawet zdjęć. Natomiast – nie ukrywam – jeśli lubicie frustrację, zagubienie się, uzyskiwanie słabych wyników to jest to impreza dla Was. KrakINO kojarzy mi się z grą: THE UNFAIR PLATFORMER (jeśli nie graliście to polecam, ostre to jest - do znalezienia w necie, gra flash'owa więc linkow sporo).
A tak serio, to właśnie tam naprawdę uczyliśmy się co to znaczy nawigacja. Nie zna życia prawdziwego nawigatora ten, kto nie nawigował po rzeźbie terenu, profilu wysokościowym na odwróconym, zlustrowanym i niekompletnym wycinku mapy, stojąc przed 5 punktami kontrolnymi w zasięgu wzroku... nie mając pojęcia których z nich jest tym właściwym, który stowarzyszem, a który błędnym (tak, to różnica tutaj).
Nie wspomnienie, INO retrospekcja:
Nasze pierwsze KrakINO (nr 4) to było: Stare i Nowe Wesele (tak, tak, chodzi o Bronowice i Wyspiańskiego).
Dostaliśmy jeden fragment mapy Bronowic z lat 30 czyli łąki, łąki, łąki, gdy teraz to naprawdę wielkie osiedle.
Innym razem wylądowaliśmy z samolotami ("No to sobie polatamy") na starym lotnisku w Czyżynach i to był jeden z największych hardcore'ów nawigacyjnych ever. Wszyscy tam polegli z kretesem, bo trasa była po prostu niemożliwa. Niektórzy po tej edycji KrakINO już nigdy nie zapisali się na trasę TZ. Godziny startu i lądowania samolotów to były azymut (trzeba sobie minuty przeliczyć było), a jeden z samolotów był zepsuty i trzeba było odholować go do hangaru. Do tego kropki na mapie to były końcówki skrzydeł, a samoloty zależnie od koloru lądowały lub startowały na innym pasie. Nie rozumiecie? Nie szkodzi - to nie jest obowiązkowe. Dla nas też nie było :)
XXV Mistrzostwa Polski w Nocnych Mno - dwie noce z rzędu w Lesie Wolskim i okolicach Tyńca. Pięć etapów INO. Jedna z najlepszych tras w moim INO-życiu (etap nr 3): ZOO to słońce, a wokół niego krążą planety. Cała mapa jest biała (niejawna) z wyjątkiem planet, tyle że każda planeta ma inną orbitę, a na mapie narysowane są ich położenia na dzień zawodów. Punkty kontrolne są jednak tam, gdzie planeta była np. 3 miesiące temu.
Jazda bez trzymanki... listopad, noc, pada śnieg, a my z kątomierzem w środku lasu liczymy kąty i kreślimy położenie planet na mapie.
(koniecznie zobaczcie mapy z tego etapu - ryją mózg!!! Dostępne są pod linkiem podanym powyżej). Wspominałem już że planety miały swoje księżyce, także z punktami kontrolnymi?
Potem stoimy w miejscu gdzie jest 6 punktów i jedyne co wiemy, to to że dwa z nich to na pewno stowarzysze. 4 pozostałe mogły by być dobre... wiemy jednak też, że tylko jeden z nich jest dobry. Nie wiemy tylko który :)
My z "Zarządem Fikcyjnym" rozkminiamy zorientowanie naszej mapy, a ta chora rodzinna ekipa wymiataczy wymiata wszystko:
"- Ojcze, to nie stowarzysz, biorę go.
- Synu, to nie stowarzysz, bierz go"
To także tutaj poszedł ten piękny tekst w bazie na odprawie:
Organizator: Tutaj jest bagno, takie nie do przejścia
Głos z tłumu: I TU SIĘ WŁAŚNIE MYLISZ !!!
Piękna dwie noce w lesie :)
A Mydlniki i stary kamieniołom. To też był klimat. Szkodnik pod górkę i z górki. Pionowe ściany, a my drapiemy się na czworakach, po nocy... a potem zawał. Nie, nie ziemi, ale taki serca. Bo Szkodnik idzie przez łąkę i niemal zdeptał bażanta. No, ptak pionowego startu. Wyobraźcie sobie: noc, ciemno i nagle z pod nogi coś z krzykiem do góry startuje.
No działo się na KrakINO, działo :)
XXX KrakINO – Geneza i praprzyczyna
… i po tym wszystkim co Wam opisałem, po tych naszych dziwnych nawigacyjnych przygodach okazało się, że to właśnie my układamy trasę 30-stej edycji. Jak to się stało?
Otóż bardzo prosto. Nataszka – jeden z głównych Organizatorów z ramienia Akino PTTK (czyli Akademicki Klub Imprez na Orientacje PTTK) oraz dziewczyna, która prowadziła kurs Przewodników Beskidzkich, gdy Szkodnik ten kurs robił – pyta nas kiedyś, na jakiejś imprezie czy „nie chcielibyście kiedyś zrobić swojej trasy na KrakINO”.
My na maxa zajawieni po Wiosennym CZARNY KoRNO rzucamy w odpowiedzi: „NO PEWNIE !!!”
No i właśnie… dla Nataszki, właśnie ustaliliśmy że SFA robi KarkINO w grudniu 2018.
SFA nadal myśli, że fajnie by było kiedyś zrobić trasę KrakINO… kiedyś, gdy będziemy mieć chwilę czasu.
Powiecie: kwestia komunikacyjna, a ja Wam powiem, że jest w tym i drugie dno…
Czego innego można się spodziewać, jeśli w imieniu macie człon NATASZ. Przeczytajcie go od tyłu i wszystko będzie jasne. Takie imię zobowiązuję (dla formalistów: przeczytajcie to fonetycznie, głoskami czyli "sz" od tyłu to nadal "sz", a nie jakieś „zet es”).
O tym, że zostaliśmy skazani i klamka zapadała, dowiadujemy się w październiku.
Na głowie mamy zawody szermiercze: Puchar Wrocławia, Puchar Piotrkowa oraz Mistrzostwa w Krakowie, więc informacja że grudzień jest nasz, rzuca nas po prostu o glebę … Nie damy rady!!!
Przechodzimy przez wszystkie stadia psychologiczne: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, depresja, akceptacja, sobota, niedziela.
Szybko jednak zbieram się w sobie i postanawiamy stanąć na wysokości zadania. Nie będzie ono łatwe, ale tego chcieliśmy, tak? Pełna mobilizacja!!!
DUMA(S) i uprzedzenie :)
Zawsze tak jest… dokładnie tak samo było z naszą pierwszą imprezą czyli Wiosennym CZARNYM KoRNO. Pada stwierdzenie „Macie wolną rękę. Zróbcie to tak jak chcecie” – czyli lepszych warunków nie można sobie wyobrazić, a tu w głowie pustka… totalnie nie mamy pomysłu na motyw przewodni imprezy. Próbuję coś ogarnąć koncepcyjnie, ale raczej snuję się po domu jak dym po peronach w Oświęcimiu (hermetyczny dowcip: Basia prowadzi projekt odnowy dworca w Oświęcimiu, a zdolna ekipa budowlana wywołała tam drobny pożar - aby tego jednak było mało, gazety oczywiście pisały z właściwą sobie dramaturgię: "dym snuł się po peronach" ) .
Nie mogę wpaść na nic konkretnego, no posoka… eee… posucha.
Wiemy tylko, że na pewno chcemy aby impreza była terenowa. Te osiedlowe edycje też są fajne, bo są trudne, ale jednak SFA ciągnie w teren. Najlepiej wspominamy właśnie te KrakINO, które rzuciły nas do lasów, zagajnikow czy parków. Wybór pada zatem na Skałki Twardowskiego, bo teren jest przefajny, a nie było w nim jeszcze żadnej edycji. Jako, że nadal nie możemy wpaść na żaden motyw przewodni, postanawiamy wyruszyć w teren, obczaić miejsca na punkty kontrolne (kilka mamy już upatrzonych przed eksploracją bo dość dobrze znamy to miejsce), licząc że pomysł nasunie się sam… szczęśliwie dla nas, tak też się stanie.
Jedyne co kołacze się gdzieś za uszami, to myśl że skoro to nasza pierwsza impreza na KrakINO, to dobrze by było jakoś powiązać ją z szermierką. W końcu tak przecież się kojarzymy. Jeśli przyjdą kolejne "nasze" edycje, to forma będzie mogła być różna, ale pierwsza aż się prosi aby wpisywała się w szeroko rozumiany szermierczy klimat. Tylko jak to zrobić...
Idziemy na skałki, droga prowadzi obok pomnika Elvisa Presleya... Król wiecznie żywy... Król, powiadasz... szermierczy klimat i król. Coś zaczyna kiełkować w moim schorowanym umyśle. Skoro jest król to może byliby i Muszkieterowie? Wtedy Króla dałoby się całkiem zgrabnie wpisać w fabułę, czyniąc z niego specyficzny punkt kontrolny.
Szkodnik, od zawsze zakochany w fabule książek Dumas rzuca hasło, że przecież główni bohaterowie poszukiwali złotych spinek królowej, które podarowała Backingham'owi... nie wierzę. Godziny myślenia, ślęczenia nad kartką papieru jak ugryźć temat, a teraz fabuła pisze nam się sama. Szkodnik mówi, że teraz pozostaje dopasować tylko trasy TP, TU oraz TZ do fabuły... Ogarnia mnie śmiech trawiący trzewia. Nic nie potrzeba... już wiem wszystko. Skoro Muszkieterowie i Król, no to i oczywiście Rocheford. A kim był jednooki Roch? Dowódcą - dowódcą czyli manager'em... a tutaj na myśl przychodzą moje własne uprzedzenia :)
Mam na myśli jednego managera, wielkiego taktyka, który uważał że szkolenia pracowników to zbędny wydatek i wierzył w tzw. "samoszkolenia"... potem się dziwił: "dlaczego nie ma u nas w firmie nikogo, kto by umiał Linuxa YOCTO embedded, albo dlaczego nie umiecie skonfigurować magistrali VPX z płytami wyposażonymi w 384-core NVIDIA kepler GPGU w środowisku VHDL dla FPGA, przecież to zwykły komputer, tylko że do zastosowań wojskowych, ale niczym się nie różni od zwykłego PC"
Taaa... szkolenia pracowników... życie pisze najlepsze scenariusze. Ten etap już dawno za mną, ale czemu nie wykorzystać lat uprzedzeń w tworzeniu fabuły naszego KrakINO? Pasują jak złoto.
A co do samego Wielkiego Taktyka, to jeśli zastanawiacie się jakie żywię do niego uczucia, to powiedzmy że gdybym miał wodę, a on by płonął, to ja bym ją wypił :)
Tym sposobem narodziły się trzy poziomy trudności: TP, TU i TZ. Szpiedzy donieśli Rochefordowi gdzie znajdują się zaginione spinki królowej, Na TP - Rocheford inwestował w szkolenia pracowników i zawodnicy dostali niemal pełną i dokładną mapę, na TU zapewnił pracownikom szkolenia podstawowe, więc zawodnicy otrzymali niepełną mapę z kilkoma przekłamaniami i nieścisłościami, a na TZ Rocheford okazał się Wielkim Taktykiem, nie inwestującym w szkolenia pracowników, więc zawodnicy otrzymali coś... fragmenty mapy, do tego przekształcone, niepełna, zlustrowane itp. itd.
Tym oto sposobem narodziła się fabula XXX KrakINO.
Promyk nadziei ma na imię Kacper i mieszka w Jaskini... a w sumie to pasowałoby "UWOLNIĆ KRAKENA" :)
Trasa zaplanowana. Przekazujemy ją Nataszce do weryfikacji, a następnie wspólnie wybieramy się w teren i sprawdzamy czy nie popełniliśmy żadnych grubych błędów. Jak macie skalę mapy 1:2500, to czy zaznaczycie punkt na wschodnim rogu budynku czy północnym ma znaczenie, zwłaszcza jak na 3 pozostałych rogach mają wisieć punkty stowarzyszone (podszywające się pod punkt właściwy).
Nataszka informuje nas, że jest problem z bazą w tym terenie, bo okoliczna szkoła niby jest chętna, ale jednak nie do końca i nie może się ostatecznie zdeklarować. Jest grudzień, więc pasowałoby aby baza nie była w ternie otwartym, żeby ludzie na marzli.
Obczajamy jedną wiatę, a na niej multum tabliczek z wierszykami. Każda z innego roku, ale na każdej "Słoneczko" pisze do Promyka o swojej miłości. Kupiło mnie to, jestem zachwycony - tu musi być punkt zadaniowy, nie ma innej możliwości. Na szybko tworzę wierszowane polecenie dla zawodników i wiata trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Odnajdź wiatę w okolicach bazy
Takie twoje zadanie dzisiaj pierwsze
Poszukaj - jeśli trzeba - dwa razy
Dla kogo Słoneczko pisze tu wiersze...
To już drugie tego typu zadanie. Pierwsze znajduje się na murze jednostki wojskowej: obok rysunku wielkiego grzyba (nie, nie atomowego - muchomora), dużymi literami wypisane jest imię Kacper. To miejsce także trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Trasę tworzyli Grzegorz i Barbara
ale zdrada dziś motywem wiodącym
a że znana z nich w środowisku para
wszyscy tu żyją skandalem gorącym
i wywołało to plotek istną niemal burze
bo nie Grzegorz, ale inne imię widnieje na murze...
Zastanawialiśmy się nad trzecim zadaniem, ale nie mogło się ono znaleźć na mapie, ze względów organizacyjnych. Bardzo ubolewam nad tym faktem, bo wg. mnie byłoby niesamowicie klimatyczne. Otóż w okolicy punktu widokowego na Zakrzówek, wisiała tablica, że "terenu pilnuje firma KRAKEN". Pasuje Wam? Wielki zbiornik wodny, ze skałami i KRAKEN. Przecież to jest idealne... no ale właśnie... tablica ta wisiała obok innej tablicy, na której upamiętniona jest tragiczna śmierć młodego chłopaka... nie ma na niej szczegółów, ale woda i skały, łatwo domyślić się zatem o co chodzi (...ktoś zły mógłby powiedzieć, że pewnie pożarł go Kraken).
Nie chcemy robić zadania ani punktu w takim miejscu, to raz.
Po drugie nie ma jak na mapie zaznaczyć, o którą tablicę chodzi bo wiszą tuż obok siebie. Punkt tutaj zatem nie będzie.
Jeszcze innym punktem ma być Jaskinia Twardowskiego. To jedna z większych jaskiń na tym terenie, ale kiedy do niej wchodzimy uderza nas ciepło tu panujące. Jest tu o wiele cieplej niż na zewnątrz (nic dziwnego, skoro mamy grudzień). Grudzień grudniem, ale skoro mamy problem z bazą.... a tu jest ciepło... skoro i tak miał tu być punkt kontrolny... to może spróbować zrobić tu bazę.
Zapada chwila ciszy a potem wybucha euforia. Nataszka jest zachwycona tym pomysłem. To jest klimat, to jest pomysł. To będzie odlot - baza XXX KrakINO to Jaskinia Twardowskiego. Krakena nie będzie, ale będzie Jaskinia. Jest dobrze.
Kolejnych kilka godzin spędzamy nie w terenie, ale przed komputerem wraz z Nataszką planując rozmieszczenie "spinek" na mapie oraz przy nanoszeniu na nie punktów kontrolnych. Wieczorem wszystko jest niemal gotowe - Nataszka już sama podrasuje mapy i dokończy ostatnie graficzne prace. Naszym zadaniem będzie już tylko właściwie rozwieszenie punktów kontrolnych w dzień imprezy.
Aramisy jak zawsze - na sekundy przed limitem
Czwartek 13 grudnia. Dzień XXX KrakINO. Urywamy się z pracy około 13:00 i ruszamy na skałki. w plecakach taśma klejąca i lampiony punktów kontrolnych. Start imprezy to 18:00, więc pasowałoby być w jaskini koło 17:15 najpóźniej aby rozłożyć świecie i rekwizyty, no i oczywiście przebrać się za muszkieterów. A co!! SFA rządzi, a dawno nie miałem na sobie swojego kapelusza a piórami :)
Rozłożenie trasy, ze względu na ilość stowarzyszy, których jest naprawdę bardzo wiele, zajmuje nam dłużej niż planowaliśmy... o wiele dłużej. Miało być na luzie, a jest jak zawsze - w biegu. Ponad 3 godziny zajmuje nam powieszenie wszystkich punktów kontrolnych!
Przy ostatnich 6-ciu punktach, jest na tyle źle z czasem, że rozdzielamy się i ja biegnę do "bazy", a Basia leci rozstawić ostatnie lampiony. Tymczasem ja znoszę wraz z Nataszką, która właśnie dotarła, cały nasz szpej do jaskini i zaczynamy przygotowania. Świecie zapalają się tuż przed przybyciem zawodników. Ufff.... zdążyliśmy. Znowu na styk.
Chwilę po 18:00 zaczynamy odprawę, odpalamy godzinę "0" czyli start pierwszych zawodników i rozdajemy mapy.
Frekwencja powala, bo zapisanych było ponad 100 osób. Jest to absolutny rekord jak na KrakINO. Strasznie mnie to cieszy, że akurat nam wypadła rekordowa liczebnie impreza. Ze stałych bywalców także pojawiają się właściwie wszyscy: Zdezorientowani, Jacu, Lenony, Ryśki, Grześki z rodziną, "Maciejki", Mariusze, Kaśki i Maćki, Adasie... no pełen skład. Brakuje tylko Kamili i Filipa - szkoda, no ale Oni postawili na chilout w Chile, więc Ich nawet w Europie nie ma :)
Są też inne znane nam twarze, znane z różnych rajdów, ale takie których na KrakINO jeszcze nie było. Bardzo nas to cieszy, że możemy ich powitać - nie wiedzą na co się piszą...
Ania, Andżelika i Wojtek zaliczają swój debiut na KrakINO i to na naszej trasie. Takie rzeczy naprawdę cieszą!
To co jednak cieszy jeszcze bardziej, to bardzo pozytywny odbiór trasy. Bardzo się tego baliśmy... bardziej niż na KoRNO, bo jak mówię 10 metrów ma tu znaczenie, a tu wszyscy wrócili bardzo zadowoleni i mówią nam, że powinniśmy się tym zająć zawodowo. To bardzo miłe.
Baza także zrobiła furorę, więc ogólnie impreza mega udana.
Na tyle udana, że wygląda że 4 kwietnia 2019 robimy kolejne KrakINO!
To niemal zaraz po drugiej edycji Wiosennego CZARNEGO KoRNO, ale nie narzekam. Wiemy to z takim wyprzedzeniem, że damy radę!! Ach, Wiosenne CZARNE będzie mieć swoją nazwę... nazwa Wiosenne CZARNE zostanie nazwą cyklu, ale przygotujcie się na coś zupełnie nowego. Intensywne prace trwają :)
A tymczasem trochę zdjęć z rozkładania trasy (poniżej), a gdy ktoś chciał zobaczyć tereny imprezy to parę zdjęć znajdziecie w galerii Nataszki tutaj.
Plus galeria Nataszki już z samej imprezy --> tutaj.
Mapy naszej trasy tutaj plus wyniki i protokół z imprezy TUTAJ










Nawiguj! INO się musisz postarać :)
KrakINO to czysta dawka nawigacji, a jest to nawigacja precyzyjna,... bardzo precyzyjna. Taka, gdzie odległości takie jak 5-10 metrów miałby znaczenie na mapie… gdyby tylko te mapy były. Map tu jednak za bardzo tu nie ma. Są jakieś szczątki, skrawki, czegoś co kiedyś – w przyszłości, po odpowiednim uzupełnieniu i obrobieniu – mogłoby zacząć ubiegać się o status mało dokładnej mapy :)
Do wyboru od pewnego czasu są trzy trasy:
a) TP – trasa podstawowa, która jest… przewalona.
b) TU – trasa średnia, która zabija
c) TZ – zaawansowana czyli HO HO HO KOSMOS gwiazdy i planety… i to dosłownie, ale o tym później.
KrakINO rozgrywane są niby w mieście, a jednak zawsze kończmy w krzorach: Las Wolski, Las Tyniecki, zagajniki, parki, okolice rzek itp… Niby administracyjne granice Krakowa, a zdarzało się brodzić w pokrzywach po pas (razem z całkiem nieźle zdezorientowanym Bartkiem). Pasuje Wam? We własnym mieście, tam gdzie są alejki, chodniki, latarnie…. a my brodzimy w pokrzywach. No jaja.
Żeby nie być gołosłownym opiszę Wam tu – w ramach zapoznania się z tą imprezą – kilka naszych wspomnień z najlepszych edycji.
Relacja z bieżącej w kolejnych rozdziałach, więc jak ktoś nie chce babrać się w naszych wspomnieniach i chciałbym przeskoczyć od razu do mięsa, to proszę zacząć czytać od rozdziału: "XXX KrakINO - Geneza i praprzyczyna"
Wszystkich innych zapraszam najpierw na wycieczkę w przeszłość, ale uwaga bo będzie to jazda bez trzymanki. Ech aż mi żal, że nie opisywałem ich na bieżąco, no ale czasem się nie da – z niektórych, nie mamy nawet zdjęć. Natomiast – nie ukrywam – jeśli lubicie frustrację, zagubienie się, uzyskiwanie słabych wyników to jest to impreza dla Was. KrakINO kojarzy mi się z grą: THE UNFAIR PLATFORMER (jeśli nie graliście to polecam, ostre to jest - do znalezienia w necie, gra flash'owa więc linkow sporo).
A tak serio, to właśnie tam naprawdę uczyliśmy się co to znaczy nawigacja. Nie zna życia prawdziwego nawigatora ten, kto nie nawigował po rzeźbie terenu, profilu wysokościowym na odwróconym, zlustrowanym i niekompletnym wycinku mapy, stojąc przed 5 punktami kontrolnymi w zasięgu wzroku... nie mając pojęcia których z nich jest tym właściwym, który stowarzyszem, a który błędnym (tak, to różnica tutaj).
Nie wspomnienie, INO retrospekcja:
Nasze pierwsze KrakINO (nr 4) to było: Stare i Nowe Wesele (tak, tak, chodzi o Bronowice i Wyspiańskiego).
Dostaliśmy jeden fragment mapy Bronowic z lat 30 czyli łąki, łąki, łąki, gdy teraz to naprawdę wielkie osiedle.
Innym razem wylądowaliśmy z samolotami ("No to sobie polatamy") na starym lotnisku w Czyżynach i to był jeden z największych hardcore'ów nawigacyjnych ever. Wszyscy tam polegli z kretesem, bo trasa była po prostu niemożliwa. Niektórzy po tej edycji KrakINO już nigdy nie zapisali się na trasę TZ. Godziny startu i lądowania samolotów to były azymut (trzeba sobie minuty przeliczyć było), a jeden z samolotów był zepsuty i trzeba było odholować go do hangaru. Do tego kropki na mapie to były końcówki skrzydeł, a samoloty zależnie od koloru lądowały lub startowały na innym pasie. Nie rozumiecie? Nie szkodzi - to nie jest obowiązkowe. Dla nas też nie było :)
XXV Mistrzostwa Polski w Nocnych Mno - dwie noce z rzędu w Lesie Wolskim i okolicach Tyńca. Pięć etapów INO. Jedna z najlepszych tras w moim INO-życiu (etap nr 3): ZOO to słońce, a wokół niego krążą planety. Cała mapa jest biała (niejawna) z wyjątkiem planet, tyle że każda planeta ma inną orbitę, a na mapie narysowane są ich położenia na dzień zawodów. Punkty kontrolne są jednak tam, gdzie planeta była np. 3 miesiące temu.
Jazda bez trzymanki... listopad, noc, pada śnieg, a my z kątomierzem w środku lasu liczymy kąty i kreślimy położenie planet na mapie.
(koniecznie zobaczcie mapy z tego etapu - ryją mózg!!! Dostępne są pod linkiem podanym powyżej). Wspominałem już że planety miały swoje księżyce, także z punktami kontrolnymi?
Potem stoimy w miejscu gdzie jest 6 punktów i jedyne co wiemy, to to że dwa z nich to na pewno stowarzysze. 4 pozostałe mogły by być dobre... wiemy jednak też, że tylko jeden z nich jest dobry. Nie wiemy tylko który :)
My z "Zarządem Fikcyjnym" rozkminiamy zorientowanie naszej mapy, a ta chora rodzinna ekipa wymiataczy wymiata wszystko:
"- Ojcze, to nie stowarzysz, biorę go.
- Synu, to nie stowarzysz, bierz go"
To także tutaj poszedł ten piękny tekst w bazie na odprawie:
Organizator: Tutaj jest bagno, takie nie do przejścia
Głos z tłumu: I TU SIĘ WŁAŚNIE MYLISZ !!!
Piękna dwie noce w lesie :)
A Mydlniki i stary kamieniołom. To też był klimat. Szkodnik pod górkę i z górki. Pionowe ściany, a my drapiemy się na czworakach, po nocy... a potem zawał. Nie, nie ziemi, ale taki serca. Bo Szkodnik idzie przez łąkę i niemal zdeptał bażanta. No, ptak pionowego startu. Wyobraźcie sobie: noc, ciemno i nagle z pod nogi coś z krzykiem do góry startuje.
No działo się na KrakINO, działo :)
XXX KrakINO – Geneza i praprzyczyna
… i po tym wszystkim co Wam opisałem, po tych naszych dziwnych nawigacyjnych przygodach okazało się, że to właśnie my układamy trasę 30-stej edycji. Jak to się stało?
Otóż bardzo prosto. Nataszka – jeden z głównych Organizatorów z ramienia Akino PTTK (czyli Akademicki Klub Imprez na Orientacje PTTK) oraz dziewczyna, która prowadziła kurs Przewodników Beskidzkich, gdy Szkodnik ten kurs robił – pyta nas kiedyś, na jakiejś imprezie czy „nie chcielibyście kiedyś zrobić swojej trasy na KrakINO”.
My na maxa zajawieni po Wiosennym CZARNY KoRNO rzucamy w odpowiedzi: „NO PEWNIE !!!”
No i właśnie… dla Nataszki, właśnie ustaliliśmy że SFA robi KarkINO w grudniu 2018.
SFA nadal myśli, że fajnie by było kiedyś zrobić trasę KrakINO… kiedyś, gdy będziemy mieć chwilę czasu.
Powiecie: kwestia komunikacyjna, a ja Wam powiem, że jest w tym i drugie dno…
Czego innego można się spodziewać, jeśli w imieniu macie człon NATASZ. Przeczytajcie go od tyłu i wszystko będzie jasne. Takie imię zobowiązuję (dla formalistów: przeczytajcie to fonetycznie, głoskami czyli "sz" od tyłu to nadal "sz", a nie jakieś „zet es”).
O tym, że zostaliśmy skazani i klamka zapadała, dowiadujemy się w październiku.
Na głowie mamy zawody szermiercze: Puchar Wrocławia, Puchar Piotrkowa oraz Mistrzostwa w Krakowie, więc informacja że grudzień jest nasz, rzuca nas po prostu o glebę … Nie damy rady!!!
Przechodzimy przez wszystkie stadia psychologiczne: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, depresja, akceptacja, sobota, niedziela.
Szybko jednak zbieram się w sobie i postanawiamy stanąć na wysokości zadania. Nie będzie ono łatwe, ale tego chcieliśmy, tak? Pełna mobilizacja!!!
DUMA(S) i uprzedzenie :)
Zawsze tak jest… dokładnie tak samo było z naszą pierwszą imprezą czyli Wiosennym CZARNYM KoRNO. Pada stwierdzenie „Macie wolną rękę. Zróbcie to tak jak chcecie” – czyli lepszych warunków nie można sobie wyobrazić, a tu w głowie pustka… totalnie nie mamy pomysłu na motyw przewodni imprezy. Próbuję coś ogarnąć koncepcyjnie, ale raczej snuję się po domu jak dym po peronach w Oświęcimiu (hermetyczny dowcip: Basia prowadzi projekt odnowy dworca w Oświęcimiu, a zdolna ekipa budowlana wywołała tam drobny pożar - aby tego jednak było mało, gazety oczywiście pisały z właściwą sobie dramaturgię: "dym snuł się po peronach" ) .
Nie mogę wpaść na nic konkretnego, no posoka… eee… posucha.
Wiemy tylko, że na pewno chcemy aby impreza była terenowa. Te osiedlowe edycje też są fajne, bo są trudne, ale jednak SFA ciągnie w teren. Najlepiej wspominamy właśnie te KrakINO, które rzuciły nas do lasów, zagajnikow czy parków. Wybór pada zatem na Skałki Twardowskiego, bo teren jest przefajny, a nie było w nim jeszcze żadnej edycji. Jako, że nadal nie możemy wpaść na żaden motyw przewodni, postanawiamy wyruszyć w teren, obczaić miejsca na punkty kontrolne (kilka mamy już upatrzonych przed eksploracją bo dość dobrze znamy to miejsce), licząc że pomysł nasunie się sam… szczęśliwie dla nas, tak też się stanie.
Jedyne co kołacze się gdzieś za uszami, to myśl że skoro to nasza pierwsza impreza na KrakINO, to dobrze by było jakoś powiązać ją z szermierką. W końcu tak przecież się kojarzymy. Jeśli przyjdą kolejne "nasze" edycje, to forma będzie mogła być różna, ale pierwsza aż się prosi aby wpisywała się w szeroko rozumiany szermierczy klimat. Tylko jak to zrobić...
Idziemy na skałki, droga prowadzi obok pomnika Elvisa Presleya... Król wiecznie żywy... Król, powiadasz... szermierczy klimat i król. Coś zaczyna kiełkować w moim schorowanym umyśle. Skoro jest król to może byliby i Muszkieterowie? Wtedy Króla dałoby się całkiem zgrabnie wpisać w fabułę, czyniąc z niego specyficzny punkt kontrolny.
Szkodnik, od zawsze zakochany w fabule książek Dumas rzuca hasło, że przecież główni bohaterowie poszukiwali złotych spinek królowej, które podarowała Backingham'owi... nie wierzę. Godziny myślenia, ślęczenia nad kartką papieru jak ugryźć temat, a teraz fabuła pisze nam się sama. Szkodnik mówi, że teraz pozostaje dopasować tylko trasy TP, TU oraz TZ do fabuły... Ogarnia mnie śmiech trawiący trzewia. Nic nie potrzeba... już wiem wszystko. Skoro Muszkieterowie i Król, no to i oczywiście Rocheford. A kim był jednooki Roch? Dowódcą - dowódcą czyli manager'em... a tutaj na myśl przychodzą moje własne uprzedzenia :)
Mam na myśli jednego managera, wielkiego taktyka, który uważał że szkolenia pracowników to zbędny wydatek i wierzył w tzw. "samoszkolenia"... potem się dziwił: "dlaczego nie ma u nas w firmie nikogo, kto by umiał Linuxa YOCTO embedded, albo dlaczego nie umiecie skonfigurować magistrali VPX z płytami wyposażonymi w 384-core NVIDIA kepler GPGU w środowisku VHDL dla FPGA, przecież to zwykły komputer, tylko że do zastosowań wojskowych, ale niczym się nie różni od zwykłego PC"
Taaa... szkolenia pracowników... życie pisze najlepsze scenariusze. Ten etap już dawno za mną, ale czemu nie wykorzystać lat uprzedzeń w tworzeniu fabuły naszego KrakINO? Pasują jak złoto.
A co do samego Wielkiego Taktyka, to jeśli zastanawiacie się jakie żywię do niego uczucia, to powiedzmy że gdybym miał wodę, a on by płonął, to ja bym ją wypił :)
Tym sposobem narodziły się trzy poziomy trudności: TP, TU i TZ. Szpiedzy donieśli Rochefordowi gdzie znajdują się zaginione spinki królowej, Na TP - Rocheford inwestował w szkolenia pracowników i zawodnicy dostali niemal pełną i dokładną mapę, na TU zapewnił pracownikom szkolenia podstawowe, więc zawodnicy otrzymali niepełną mapę z kilkoma przekłamaniami i nieścisłościami, a na TZ Rocheford okazał się Wielkim Taktykiem, nie inwestującym w szkolenia pracowników, więc zawodnicy otrzymali coś... fragmenty mapy, do tego przekształcone, niepełna, zlustrowane itp. itd.
Tym oto sposobem narodziła się fabula XXX KrakINO.
Promyk nadziei ma na imię Kacper i mieszka w Jaskini... a w sumie to pasowałoby "UWOLNIĆ KRAKENA" :)
Trasa zaplanowana. Przekazujemy ją Nataszce do weryfikacji, a następnie wspólnie wybieramy się w teren i sprawdzamy czy nie popełniliśmy żadnych grubych błędów. Jak macie skalę mapy 1:2500, to czy zaznaczycie punkt na wschodnim rogu budynku czy północnym ma znaczenie, zwłaszcza jak na 3 pozostałych rogach mają wisieć punkty stowarzyszone (podszywające się pod punkt właściwy).
Nataszka informuje nas, że jest problem z bazą w tym terenie, bo okoliczna szkoła niby jest chętna, ale jednak nie do końca i nie może się ostatecznie zdeklarować. Jest grudzień, więc pasowałoby aby baza nie była w ternie otwartym, żeby ludzie na marzli.
Obczajamy jedną wiatę, a na niej multum tabliczek z wierszykami. Każda z innego roku, ale na każdej "Słoneczko" pisze do Promyka o swojej miłości. Kupiło mnie to, jestem zachwycony - tu musi być punkt zadaniowy, nie ma innej możliwości. Na szybko tworzę wierszowane polecenie dla zawodników i wiata trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Odnajdź wiatę w okolicach bazy
Takie twoje zadanie dzisiaj pierwsze
Poszukaj - jeśli trzeba - dwa razy
Dla kogo Słoneczko pisze tu wiersze...
To już drugie tego typu zadanie. Pierwsze znajduje się na murze jednostki wojskowej: obok rysunku wielkiego grzyba (nie, nie atomowego - muchomora), dużymi literami wypisane jest imię Kacper. To miejsce także trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Trasę tworzyli Grzegorz i Barbara
ale zdrada dziś motywem wiodącym
a że znana z nich w środowisku para
wszyscy tu żyją skandalem gorącym
i wywołało to plotek istną niemal burze
bo nie Grzegorz, ale inne imię widnieje na murze...
Zastanawialiśmy się nad trzecim zadaniem, ale nie mogło się ono znaleźć na mapie, ze względów organizacyjnych. Bardzo ubolewam nad tym faktem, bo wg. mnie byłoby niesamowicie klimatyczne. Otóż w okolicy punktu widokowego na Zakrzówek, wisiała tablica, że "terenu pilnuje firma KRAKEN". Pasuje Wam? Wielki zbiornik wodny, ze skałami i KRAKEN. Przecież to jest idealne... no ale właśnie... tablica ta wisiała obok innej tablicy, na której upamiętniona jest tragiczna śmierć młodego chłopaka... nie ma na niej szczegółów, ale woda i skały, łatwo domyślić się zatem o co chodzi (...ktoś zły mógłby powiedzieć, że pewnie pożarł go Kraken).
Nie chcemy robić zadania ani punktu w takim miejscu, to raz.
Po drugie nie ma jak na mapie zaznaczyć, o którą tablicę chodzi bo wiszą tuż obok siebie. Punkt tutaj zatem nie będzie.
Jeszcze innym punktem ma być Jaskinia Twardowskiego. To jedna z większych jaskiń na tym terenie, ale kiedy do niej wchodzimy uderza nas ciepło tu panujące. Jest tu o wiele cieplej niż na zewnątrz (nic dziwnego, skoro mamy grudzień). Grudzień grudniem, ale skoro mamy problem z bazą.... a tu jest ciepło... skoro i tak miał tu być punkt kontrolny... to może spróbować zrobić tu bazę.
Zapada chwila ciszy a potem wybucha euforia. Nataszka jest zachwycona tym pomysłem. To jest klimat, to jest pomysł. To będzie odlot - baza XXX KrakINO to Jaskinia Twardowskiego. Krakena nie będzie, ale będzie Jaskinia. Jest dobrze.
Kolejnych kilka godzin spędzamy nie w terenie, ale przed komputerem wraz z Nataszką planując rozmieszczenie "spinek" na mapie oraz przy nanoszeniu na nie punktów kontrolnych. Wieczorem wszystko jest niemal gotowe - Nataszka już sama podrasuje mapy i dokończy ostatnie graficzne prace. Naszym zadaniem będzie już tylko właściwie rozwieszenie punktów kontrolnych w dzień imprezy.
Aramisy jak zawsze - na sekundy przed limitem
Czwartek 13 grudnia. Dzień XXX KrakINO. Urywamy się z pracy około 13:00 i ruszamy na skałki. w plecakach taśma klejąca i lampiony punktów kontrolnych. Start imprezy to 18:00, więc pasowałoby być w jaskini koło 17:15 najpóźniej aby rozłożyć świecie i rekwizyty, no i oczywiście przebrać się za muszkieterów. A co!! SFA rządzi, a dawno nie miałem na sobie swojego kapelusza a piórami :)
Rozłożenie trasy, ze względu na ilość stowarzyszy, których jest naprawdę bardzo wiele, zajmuje nam dłużej niż planowaliśmy... o wiele dłużej. Miało być na luzie, a jest jak zawsze - w biegu. Ponad 3 godziny zajmuje nam powieszenie wszystkich punktów kontrolnych!
Przy ostatnich 6-ciu punktach, jest na tyle źle z czasem, że rozdzielamy się i ja biegnę do "bazy", a Basia leci rozstawić ostatnie lampiony. Tymczasem ja znoszę wraz z Nataszką, która właśnie dotarła, cały nasz szpej do jaskini i zaczynamy przygotowania. Świecie zapalają się tuż przed przybyciem zawodników. Ufff.... zdążyliśmy. Znowu na styk.
Chwilę po 18:00 zaczynamy odprawę, odpalamy godzinę "0" czyli start pierwszych zawodników i rozdajemy mapy.
Frekwencja powala, bo zapisanych było ponad 100 osób. Jest to absolutny rekord jak na KrakINO. Strasznie mnie to cieszy, że akurat nam wypadła rekordowa liczebnie impreza. Ze stałych bywalców także pojawiają się właściwie wszyscy: Zdezorientowani, Jacu, Lenony, Ryśki, Grześki z rodziną, "Maciejki", Mariusze, Kaśki i Maćki, Adasie... no pełen skład. Brakuje tylko Kamili i Filipa - szkoda, no ale Oni postawili na chilout w Chile, więc Ich nawet w Europie nie ma :)
Są też inne znane nam twarze, znane z różnych rajdów, ale takie których na KrakINO jeszcze nie było. Bardzo nas to cieszy, że możemy ich powitać - nie wiedzą na co się piszą...
Ania, Andżelika i Wojtek zaliczają swój debiut na KrakINO i to na naszej trasie. Takie rzeczy naprawdę cieszą!
To co jednak cieszy jeszcze bardziej, to bardzo pozytywny odbiór trasy. Bardzo się tego baliśmy... bardziej niż na KoRNO, bo jak mówię 10 metrów ma tu znaczenie, a tu wszyscy wrócili bardzo zadowoleni i mówią nam, że powinniśmy się tym zająć zawodowo. To bardzo miłe.
Baza także zrobiła furorę, więc ogólnie impreza mega udana.
Na tyle udana, że wygląda że 4 kwietnia 2019 robimy kolejne KrakINO!
To niemal zaraz po drugiej edycji Wiosennego CZARNEGO KoRNO, ale nie narzekam. Wiemy to z takim wyprzedzeniem, że damy radę!! Ach, Wiosenne CZARNE będzie mieć swoją nazwę... nazwa Wiosenne CZARNE zostanie nazwą cyklu, ale przygotujcie się na coś zupełnie nowego. Intensywne prace trwają :)
A tymczasem trochę zdjęć z rozkładania trasy (poniżej), a gdy ktoś chciał zobaczyć tereny imprezy to parę zdjęć znajdziecie w galerii Nataszki tutaj.
Plus galeria Nataszki już z samej imprezy --> tutaj.
Mapy naszej trasy tutaj plus wyniki i protokół z imprezy TUTAJ










Kategoria SFA
Mistrzostwa 2018
-
Aktywność Sztuki walki
Niedziela, 25 listopada 2018 | dodano: 25.11.2018
Tak oto dotarliśmy do najważniejszego rozdziału w tegorocznej,
szermierczej opowieści, czyli XIII Mistrzostw Polski w Nowoczesnej Szermierce Klasycznej, które kończą cykl zawodów Pucharu 3 Broni 2018.
Mistrzostwa, tak jak Wam już pisałem, to zawody na które "wejściówkę" trzeba sobie wywalczyć na przynajmniej jednych zawodach eliminacyjnych w
sezonie. Nie ma tutaj zatem zawodników bez doświadczenia, zawodników
biorących udział pierwszy raz w zawodach SFA czy też ludzi z przypadku.
Nie tylko podnosi to rangę całej imprezy, ale także sprawia że jej poziom
trudności wywindowany jest naprawdę wysoko. Poniżej
krótka relacja zawodów, którymi nadal żyje całe SFA!!!
"This converstaion's over... "
Dokładnie tak. Czas na rozmowy już minął, pora chwycić za broń i wyrąbać sobie drogę w kierunku podium - pomyśleli wszyscy startujący zawodnicy. Zapakowali Oni zatem sporo żelastwa do aut, pociągów czy innych środków transportu i przyjechali do Krakowa, właściwie ze wszystkich naszych filii: od Katowic, przez Wrocław, Piotrków aż po Tripolis (3miasto). Tytuł tego rozdziału to oczywiście motyw przewodni naszego filmiku z Pucharu Piotrkowa 2018. Jeśli ktoś jeszcze go nie widział, to zapraszam do zobaczenia go niezwłocznie i obowiązkowo TUTAJ, bo naprawdę jest na co popatrzeć. U mnie leci czasem na zapętleniu - zacna nuta i świetne szermiercze akcje, czego chcieć więcej?
"This converstaion's over... "
Dokładnie tak. Czas na rozmowy już minął, pora chwycić za broń i wyrąbać sobie drogę w kierunku podium - pomyśleli wszyscy startujący zawodnicy. Zapakowali Oni zatem sporo żelastwa do aut, pociągów czy innych środków transportu i przyjechali do Krakowa, właściwie ze wszystkich naszych filii: od Katowic, przez Wrocław, Piotrków aż po Tripolis (3miasto). Tytuł tego rozdziału to oczywiście motyw przewodni naszego filmiku z Pucharu Piotrkowa 2018. Jeśli ktoś jeszcze go nie widział, to zapraszam do zobaczenia go niezwłocznie i obowiązkowo TUTAJ, bo naprawdę jest na co popatrzeć. U mnie leci czasem na zapętleniu - zacna nuta i świetne szermiercze akcje, czego chcieć więcej?
A już niedługo
filmik z obecnie opisywanych Mistrzostw, a to oznacza jeszcze więcej
srogiej nuty i obfitość cudownych szermierczych akcji: euforii
zwycięzców, rozpaczy przegranych, ogólnie szeroko rozumianej ekstazy
szermierczej, a więc bądźcie czujni aby go nie przegapić :)
Oddział Kraków to oczywiście perełka w koronie SFA (i inne oddziały muszą się z tym pogodzić), ale dla nas z Basią to nawet jeszcze więcej. O wiele więcej. To miejsce, gdzie się poznaliśmy, to miejsce gdzie spędziliśmy 15 lat naszego życia, ucząc się walczyć oraz nauczając dziesiątki, jak nie setki szermierzy (i uwierzcie, że nie ma tu przesady, bo 15 lat to naprawdę długo, a na niejedne zawody Kraków wystawiał po 18-22 zawodników w różnych latach).
Oddział Kraków to oczywiście perełka w koronie SFA (i inne oddziały muszą się z tym pogodzić), ale dla nas z Basią to nawet jeszcze więcej. O wiele więcej. To miejsce, gdzie się poznaliśmy, to miejsce gdzie spędziliśmy 15 lat naszego życia, ucząc się walczyć oraz nauczając dziesiątki, jak nie setki szermierzy (i uwierzcie, że nie ma tu przesady, bo 15 lat to naprawdę długo, a na niejedne zawody Kraków wystawiał po 18-22 zawodników w różnych latach).
Skoro zatem, w tak ważny dla
nas rok - w nasz jubileusz, to właśnie Kraków został gospodarzem naszej
najważniejszej imprezy w roku, to od samego początku ogłosiliśmy pełną
mobilizację: zarówno pod kątem ilości wystawionych zawodników, jak i
przygotowań. Medale, Puchar Krakowa, zaplecze dla zawodników... wszystko
musiało być na tip-top. Złośliwy los (aby nie pisać... "to życie
kur***skie") zechciał nam trochę pokrzyżować plany, ale o tym już w
jednym z kolejnych rozdziałów.
W międzyczasie, zapraszam do oglądania zdjęć. Będzie ich trochę, a większość z Rapiera - bo wiem, że te lubicie najbardziej :)



Gorączka złota w Krakowie :)
Trofea już czekają. Nie mówię tylko o Pucharze Krakowa, ale o najważniejszych medalach czyli tych za cały sezon. Na cztery zawody, każdemu zawodnikowi liczymy 3 najlepsze starty w każdej broni osobno, sumujemy je i otrzymujemy ranking Pucharu 3 Broni (zwany przez nas Trójbojem Klasycznym) za cały sezon.
W międzyczasie, zapraszam do oglądania zdjęć. Będzie ich trochę, a większość z Rapiera - bo wiem, że te lubicie najbardziej :)



Gorączka złota w Krakowie :)
Trofea już czekają. Nie mówię tylko o Pucharze Krakowa, ale o najważniejszych medalach czyli tych za cały sezon. Na cztery zawody, każdemu zawodnikowi liczymy 3 najlepsze starty w każdej broni osobno, sumujemy je i otrzymujemy ranking Pucharu 3 Broni (zwany przez nas Trójbojem Klasycznym) za cały sezon.
Dla
tych, którzy nie znają naszego system, szybkie przypomnienie: za zwycięstwo w zawodach, w
danej kategorii (np. Szpada) zawodnik otrzymuje 100 pkt, za miejsce drugie 99 pkt i
tak dalej. Oznacza to, że na jednych zawodach można zgarnąć maksymalnie 300 punktów,
przy założeniu że jeden zawodnik wygrywa wszystko: Rapier, Szpadę i
Szablę. W praktyce taki ekstremalnie trudny wyczyn udał się tylko dwóm
osobom w naszej 13-letniej historii zawodów i Mistrzostw. Niemniej
mówiłem że nie usłyszycie na tym blogu o wynikach, więc musi Wam
wystarczyć liczba i informacja, że wszystkich zawodników, którzy kiedykolwiek przewinęli się przez nasze zawody to liczba sporo
przekraczająca 200!!
Osób, które sięgnęły po dwa złota na jednych zawodach (z 3 możliwych), jest także niewiele bo 5. Z czego dwie z nich, to te same co zaliczyły !!!raz!!! komplet złotych medali.
A sam Puchar 3 Broni, jak łatwo policzyć to maksymalnie 900 punktów. To już chyba nie jest możliwe. Nie przy tym poziomie przeciwników, nie przy tylu chętnych do podium.
Skoro "300" padło tylko dwa razy w całej historii... to gdzie tam do 3x 300.
Osób, które sięgnęły po dwa złota na jednych zawodach (z 3 możliwych), jest także niewiele bo 5. Z czego dwie z nich, to te same co zaliczyły !!!raz!!! komplet złotych medali.
A sam Puchar 3 Broni, jak łatwo policzyć to maksymalnie 900 punktów. To już chyba nie jest możliwe. Nie przy tym poziomie przeciwników, nie przy tylu chętnych do podium.
Skoro "300" padło tylko dwa razy w całej historii... to gdzie tam do 3x 300.
Sobota
upłynęła nam zatem pod znakiem eliminacji, zwłaszcza że różnice w
czołówce po 3 zawodach były naprawdę niewielkie. Od tych zawodów bardzo zależało zatem,
kto sięgnie po złoto za cały sezon. Nie było miękkiej gry i
mogliśmy obserwować walki na naprawdę wysokim poziomie. Wiele godzin
naparzania się żelazem po maskach... to lub wiele godzin na rowerze w
lesie lub w górach z mapą. To jest właśnie moja definicja udanej soboty :)
Po
intensywnym mordobiciu, na nadzielę zostały nam do rozegrania ostanie fazy grupowe w
Rapierze oraz ćwierćfinały, półfinały i finały w każdej broni. Jeszcze
tylko after-party do późnej nocy i można iść spać... śnić o złocie i
innych "sreberkach".
Niedziela jednak... zaczęła się trochę inaczej niż ją sobie zaplanowaliśmy...



"Jest zima więc musi być zimo..." czyli o jedną halę za daleko.
Gdy już trochę ochłonęliśmy po tej niemiłej porannej niespodziance... odzyskaliśmy wigor i chęć do dalszego okładania się po maskach. Od tego momentu wszystko zaczęło znowu, jak w sobotę, iść jak w zegarku. To co cieszy nas najbardziej, to fakt że te zawody miały chyba najładniejsze walki w całym sezonie 2018. Zdarzyło nam się wiele, naprawdę długich walk - nawet takich ponad 5-cio minutowych. W szermierce to jest KOSMOS czas... Ponad 5 minut do 3 trafień. To naprawdę świadczy o poziomie grupy. Do tego piękne wymiany na każdej broni. Jak zawsze trochę trafień obopólnych, tak bywa gdy puszczają nerwy i psycha klęka, ale było ich naprawdę mało. Nawet w szabli, w której o nie najprościej.





Na koniec cytat, który się pojawił.
To z piosenki, która jest tribute'me do gier z kultowej serii "DOOM".
Powiem Wam, że to mi w duszy gra gdy wychodzę do walki :)
Strap up, put the helmet on
I woke up in the middle of a demon spawn (...)
Can't stop, I'm a wrecking machine
All you evil mutha fuckas ain't got nothing on me
Head hunting everybody like a lunatic
If anything moves then I'm killing it...
...ain't got no time to relax
"BEAST Mode" is on I turn that shit to the max...
...Using ultra violence to clear the room,
taking heads off, WELCOME TO DOOM...
...All will bleed, bloodlust is what I feed...
All will die, nothing gets out alive...
Got a fire coursing through my veins, burning from inside
I got a BLADE in my hand, better clear me a path
If you don't, then I'll have to cut your ass in half
Never afraid, and I never retreat
Everybody gets slayed like a bucket of meat
Killing all these devils is the thing that I love
I'm a maniac, dripping, covered in blood...
I'll be aiming straight for the face
Ripping chins off at a feverish pace
And then it's death from above when I jump and plow ya
Rip your guts out and disembowel ya
You just met your demise under the shroud of darkness
Satan himself isn't half as heartless
Niedziela jednak... zaczęła się trochę inaczej niż ją sobie zaplanowaliśmy...



"Jest zima więc musi być zimo..." czyli o jedną halę za daleko.
Czemu klasyk z Barei na początek rozdziału o przeciwnościach
losu? Cóż, może dlatego, że niektóre instytucje nadal chyba nie wyszły z
tamtej rzeczywistości. Wynajęliśmy halę sportowo-widowiskową na
Politechnice w Czyżynach (nie wspomnę nawet ile nas ona kosztowała...),
potwierdziliśmy terminy, dogadaliśmy szczegóły. Oczywiście wszystko
zaklepane, dogadane, załatwione. Mimo wszystko próbowaliśmy uzyskać
PISEMNE potwierdzenie rezerwacji, w postaci dowolnej: umowy lub faktury proformy (którą można by opłacić z góry.) Odpowiedź Politechniki: "nie ma takiej
potrzeby, wszystko załatwione, proszę się nie martwić o nic".
"Killing all these devils is the thing that I love, I'm a maniac, dripping, covered in blood..." (*)W
tym roku już 3-krotnie mieliśmy problem z salą, właściwie w każdym
miejscu rozgrywania zawodów, więc na słowa "proszę się nie martwić,
umowy nie potrzeba" reagujemy furią...
Umawiane przez nas sale "wypadały" nagle, na chwilę przed zawodami np. "bo to jednak tutaj przeprowadzimy wybory i odwołujemy zaplanowane imprezy", albo "bo nagle okazało się, że możemy zorganizować jakieś duże zawody siatkówki czy czegoś innego, więc anulujemy umówione na ten dzień aktywności. Zwrócimy Państwu koszty..."
No masakra... co nam po zwrocie kosztów, jak nagle tracimy umówione miejsce rozgrywania zawodów!!
Pasuje Wam? 3 razy w tym roku. Słownie: TRZY... w sumie teraz to już cztery, bo Politechnika wykręciła nam podobny numer...
Wbijamy o 10:00 na Halę w Czyżynach i informacja z portierni... "nie macie tu rezerwacji".
Okazujemy maile, potwierdzenia, dzwonimy do ludzi z którymi to uzgadnialiśmy. Byłoby przykro, gdyby nie przekazali informacji do Czyżyn... pytamy, czy hala jest wolna. Tak jest wolna do 16:00. Zamawialiśmy ją do 16:00, więc pytam czy możemy zatem wejść.
Odpowiedź jest, że NIE, bo nie ma nas w "systemie" czyli na świętej kartce, leżącej na dyżurce.
No OK, ale mamy opłacony wynajem tej hali!!
Odpowiedź jest jednak prosta:
- Nie ma Was na kartce, więc nie ma takiej opcji...
- ale Koordynator wynajmu hali potwierdził, że robiliśmy rezerwację!!
- Niech sobie potwierdza co chce. Nie ma Was na kartce, nie ma Was na hali.
- Przecież jest wolna.
Umawiane przez nas sale "wypadały" nagle, na chwilę przed zawodami np. "bo to jednak tutaj przeprowadzimy wybory i odwołujemy zaplanowane imprezy", albo "bo nagle okazało się, że możemy zorganizować jakieś duże zawody siatkówki czy czegoś innego, więc anulujemy umówione na ten dzień aktywności. Zwrócimy Państwu koszty..."
No masakra... co nam po zwrocie kosztów, jak nagle tracimy umówione miejsce rozgrywania zawodów!!
Pasuje Wam? 3 razy w tym roku. Słownie: TRZY... w sumie teraz to już cztery, bo Politechnika wykręciła nam podobny numer...
Wbijamy o 10:00 na Halę w Czyżynach i informacja z portierni... "nie macie tu rezerwacji".
Okazujemy maile, potwierdzenia, dzwonimy do ludzi z którymi to uzgadnialiśmy. Byłoby przykro, gdyby nie przekazali informacji do Czyżyn... pytamy, czy hala jest wolna. Tak jest wolna do 16:00. Zamawialiśmy ją do 16:00, więc pytam czy możemy zatem wejść.
Odpowiedź jest, że NIE, bo nie ma nas w "systemie" czyli na świętej kartce, leżącej na dyżurce.
No OK, ale mamy opłacony wynajem tej hali!!
Odpowiedź jest jednak prosta:
- Nie ma Was na kartce, więc nie ma takiej opcji...
- ale Koordynator wynajmu hali potwierdził, że robiliśmy rezerwację!!
- Niech sobie potwierdza co chce. Nie ma Was na kartce, nie ma Was na hali.
- Przecież jest wolna.
- Może i wolna, ale na kartce Was nie ma...
Po agresywnych negocjacjach finalnie dostaliśmy halę na ulicy Kamiennej. W ogólnym rozrachunku okazała się dużo lepsza (jaśniejsza, a to niezmiernie ważne dla nas pod kątem sędziowania, kręcenia filmów czy robienia zdjęć). Niemniej, chcielibyśmy tutaj przeprosić zarówno wszystkich widzów, z których cześć musiała przejechać na Kamienną, a cześć niestety nie dotarła, bo "odbiła" się od Czyżyn w późniejszych godzinach. Przepraszamy za Politechnikę (nie w jej imieniu), bo przecież "nie było nas na kartce", więc to nasz problem a nie ich. Jak to powiedział Pan na dyżurce, któremu uratowałem życie 4-ciokrotnie (nie porąbałem go, nie zakopałem żywcem, nie udusiłem i nie zamurowałem w ścianie): "On bardzo nie lubi takich niedogadanych spraw. Tak się tego nie załatwia, proszę Państwa..."
My to wiemy. Świetnie, że Wy też już to wiecie. To pierwszy krok, teraz moglibyście coś z tym zrobić...
Po agresywnych negocjacjach finalnie dostaliśmy halę na ulicy Kamiennej. W ogólnym rozrachunku okazała się dużo lepsza (jaśniejsza, a to niezmiernie ważne dla nas pod kątem sędziowania, kręcenia filmów czy robienia zdjęć). Niemniej, chcielibyśmy tutaj przeprosić zarówno wszystkich widzów, z których cześć musiała przejechać na Kamienną, a cześć niestety nie dotarła, bo "odbiła" się od Czyżyn w późniejszych godzinach. Przepraszamy za Politechnikę (nie w jej imieniu), bo przecież "nie było nas na kartce", więc to nasz problem a nie ich. Jak to powiedział Pan na dyżurce, któremu uratowałem życie 4-ciokrotnie (nie porąbałem go, nie zakopałem żywcem, nie udusiłem i nie zamurowałem w ścianie): "On bardzo nie lubi takich niedogadanych spraw. Tak się tego nie załatwia, proszę Państwa..."
My to wiemy. Świetnie, że Wy też już to wiecie. To pierwszy krok, teraz moglibyście coś z tym zrobić...
Jednocześnie
chcielibyśmy tutaj podziękować wszystkich naszym zawodnikom, za to że
stanęli na wysokości zadania i w 30 min byliśmy na Kamiennej, z
rozłożonymi banerami, przewiezionym sprzętem (broń, podium, bannery,
narzędzia, sprzęt audio-video itp).
Jak na linii frontu normalnie, dowództwo zrzuciło nas "o jedną halę za daleko" i musieliśmy przebijać przez linię wroga z powrotem do naszych. Słowa uznania dla Was: w 30 min wszystko było gotowe w nowym miejscu, a to naprawdę robi wrażenie.
Tak jak wspomniałem, hala okazała się dużo lepsza, ale co najedliśmy się stresu to nasze... 4-ty raz w tym roku. Nie ma to jak na luzie i spokojnie przygotować się do finałów :)



Jak na linii frontu normalnie, dowództwo zrzuciło nas "o jedną halę za daleko" i musieliśmy przebijać przez linię wroga z powrotem do naszych. Słowa uznania dla Was: w 30 min wszystko było gotowe w nowym miejscu, a to naprawdę robi wrażenie.
Tak jak wspomniałem, hala okazała się dużo lepsza, ale co najedliśmy się stresu to nasze... 4-ty raz w tym roku. Nie ma to jak na luzie i spokojnie przygotować się do finałów :)



Gdy już trochę ochłonęliśmy po tej niemiłej porannej niespodziance... odzyskaliśmy wigor i chęć do dalszego okładania się po maskach. Od tego momentu wszystko zaczęło znowu, jak w sobotę, iść jak w zegarku. To co cieszy nas najbardziej, to fakt że te zawody miały chyba najładniejsze walki w całym sezonie 2018. Zdarzyło nam się wiele, naprawdę długich walk - nawet takich ponad 5-cio minutowych. W szermierce to jest KOSMOS czas... Ponad 5 minut do 3 trafień. To naprawdę świadczy o poziomie grupy. Do tego piękne wymiany na każdej broni. Jak zawsze trochę trafień obopólnych, tak bywa gdy puszczają nerwy i psycha klęka, ale było ich naprawdę mało. Nawet w szabli, w której o nie najprościej.
Co więcej, tak jak Wam pisałem - ten
rok, był rokiem eksperymentalnym (ujednolicenie zasad trafień
obopólnych, rozstawienie zawodników względem wyników z zeszłego sezonu,
nowy podział faz grupowych). Wszystko to, będzie przedmiotem naszej
długiej analizy i procesu wyciągania wniosków, ale już widzimy, że były
to zmiany słuszne.
Chcielibyśmy także pogratulować wszystkim zawodnikom osiągniętych wyników. Nawet jeśli z części z nich nie jesteście zadowoleni, to jesteśmy z Was dumni. Naprawdę. Zwłaszcza z osób, które odważyły się wystartować w swoim pierwszym sezonie zawodów.
Chcielibyśmy także pogratulować wszystkim zawodnikom osiągniętych wyników. Nawet jeśli z części z nich nie jesteście zadowoleni, to jesteśmy z Was dumni. Naprawdę. Zwłaszcza z osób, które odważyły się wystartować w swoim pierwszym sezonie zawodów.
Nie oznacza to, że nie
dociśniemy Was na treningach - zrobimy to, abyście stali się jeszcze
lepsi, ale już teraz jesteśmy z Was dumni (po dociśnięciu będziemy z Was
dumni po prostu bardziej).
Ostania refleksja jest już najbardziej osobista. Gdy inni cieszą się złotem, srebrem, czy zajętym miejscem w zawodach, ja najbardziej cieszę się z faktu, że kolano mi wytrzymało ten, naprawdę bardzo trudny, sezon - a zwłaszcza Mistrzostwa. Zejść z planszy o własnych siłach, nieważne czy z walki wygranej czy przegranej, to największa radość.
Ostania refleksja jest już najbardziej osobista. Gdy inni cieszą się złotem, srebrem, czy zajętym miejscem w zawodach, ja najbardziej cieszę się z faktu, że kolano mi wytrzymało ten, naprawdę bardzo trudny, sezon - a zwłaszcza Mistrzostwa. Zejść z planszy o własnych siłach, nieważne czy z walki wygranej czy przegranej, to największa radość.
To
już koniec sezonu zawodów 2018. Dziękujemy wszystkim, którzy z nami
byli i obiecujemy, że za rok będzie jeszcze lepiej. Od jutra zaczyna się
sezon przygotowawczy do zawodów 2018 czyli praca, praca, praca.
Eliminacja błędów, doskonalenie techniki, nauka taktyki na treningach,
seminariach i obozach treningowych.
Z szermierczym pozdrowieniem,
znani Wam wielbiciele bagien i orientaliści nieortodoksyjnych wariantów.
Do zobaczenia gdzieś w lesie... albo, kto wie, za maską? Skusicie się spróbować?
znani Wam wielbiciele bagien i orientaliści nieortodoksyjnych wariantów.
Do zobaczenia gdzieś w lesie... albo, kto wie, za maską? Skusicie się spróbować?
My zapraszamy.






Na koniec cytat, który się pojawił.
To z piosenki, która jest tribute'me do gier z kultowej serii "DOOM".
Powiem Wam, że to mi w duszy gra gdy wychodzę do walki :)
Strap up, put the helmet on
I woke up in the middle of a demon spawn (...)
Can't stop, I'm a wrecking machine
All you evil mutha fuckas ain't got nothing on me
Head hunting everybody like a lunatic
If anything moves then I'm killing it...
...ain't got no time to relax
"BEAST Mode" is on I turn that shit to the max...
...Using ultra violence to clear the room,
taking heads off, WELCOME TO DOOM...
...All will bleed, bloodlust is what I feed...
All will die, nothing gets out alive...
Got a fire coursing through my veins, burning from inside
I got a BLADE in my hand, better clear me a path
If you don't, then I'll have to cut your ass in half
Never afraid, and I never retreat
Everybody gets slayed like a bucket of meat
Killing all these devils is the thing that I love
I'm a maniac, dripping, covered in blood...
I'll be aiming straight for the face
Ripping chins off at a feverish pace
And then it's death from above when I jump and plow ya
Rip your guts out and disembowel ya
You just met your demise under the shroud of darkness
Satan himself isn't half as heartless
Puchar Piotrkowa 2018
-
Aktywność Sztuki walki
Sobota, 3 listopada 2018 | dodano: 08.11.2018
Puchar Piotrkowa to trzecie i ostanie z zawodów lokalnych sezonu zawodów
2018. Po Piotrkowie czeka nas już tylko La Grande Finale, czyli
XIII Mistrzostwa Polski w Szermierce Klasycznej, które odbędą się w końcu
listopada w Krakowie. Innymi słowy,
zawody w Piotrkowie były ostatnią szansą dla zawodników na polepszenie
swojego wyniku w Pucharze 3 Broni czyli w tzw. Trójboju Klasycznym. Co
więcej, jako że Mistrzostwa to nasza najważniejsza i najbardziej
prestiżowa impreza, prawo startu przysługuje tylko
tym zawodnikom, którzy zgromadzili jakiekolwiek punkty pucharowe w
danym sezonie. W praktyce oznacza to, że w Mistrzostwach wystąpić mogą
tylko te osoby, które wzięły udział w zawodach lokalnych czyli w Pucharze Neptuna, Pucharze Wrocławia lub/i właśnie w Pucharze
Piotrkowa. Jak łatwo się zatem domyślić, jeśli komuś nie udało się do
tej pory wystartować ani w Gdyni ani we Wrocławiu, Piotrków był dla niego
ostatnią okazją aby uzyskać „przepustkę” na Mistrzostwa…


"I'm a Father, come, child, come and those who don't believe you - should run, child, run..." (*)
Słowo wstępne o samym Piotrkowie, jako że dopiero w tym roku zacząłem opisywać tutaj także nasze szermiercze eskapady.
Grupa szermierki Dragoni z Piotrkowa dołączyła do SFA kilka dobrych lat temu. Wszystko zaczęło się od zawodów, które kiedyś zorganizowali z okazji „urodzin” grupy. Wiadomość o nich dotarła aż do Krakowa i wybraliśmy się tam sporą ekipą uderzeniową aby zapolować na smoki (tak, wiem że słowo Dragoni w tym kontekście nie oznacza smoka, ale mi pasuje to do klimatu i kropka…). Polowanie okazało się bardziej niż udane, bo zamiast przywieźć zdobyczną smoczą skórę, to wróciliśmy ze Smokiem jako sojusznikiem. To się nazywa dyplomacja, nasi Komisarze do Spaw Ludowych eee Kadrowych spisali się znakomicie :)
Z czasem Dragoni stali się integralną częścią SFA, uruchomiając także filie w Łodzi i w Warszawie. Tak też narodziła się Grupa Armii „SFA Środek”, a jej Instruktor prowadzący czyli Bartek… stał sie dla niej się niczym Ojciec Rodziny :)
A skoro mowa o Ojcu, to Bartek - w przerwach od bycia Iron Man'em - na różnych cosplay’owych eventach nieraz stylizował się na z Josepha Seed'a z FAR CRY 5. Trzeba przyznać, że wychodzi Mu to naprawdę fajnie (sami zobaczcie), zwłaszcza w kontekście klimatu, że z SFA się nie odchodzi. Gdy raz do nas dołączysz , szermierka już na zawsze zawładnie całym twoim życiem. Nie, nie jesteśmy sektą... sekty niszczą ludzi, my czynimy ich wielkimi. Kształtujemy z ich Wojowników, przekuwamy ich dusze w żelazo a ciała w kamienie, nadajemy sens ich egzystencji stając się światłem ich oczy. Czynimy z nich armię:
"I'm a Father - come, child, come
and those who don't believe you - should run, child, run
Got the Holy Spirit and a gun, child, gun
and if you don't come - you're done, child, done...
Trust me and you will never go hungry
God's chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
you are in the presence of modern day Moses...
Don't you get it? We are all sinners
Take the herald for example - we are all killers
But it's for the greater good, eden's gate glimmers
and I can take you, grab me by the fingers..."

Cała piosenka oczywiście na końcu wpisu, a jeśli komuś podobają się takie klimaty, to polecam obczaić
instagramowy profil Bartka :)
"First thing you learn about us is that we have people everywhere" (*)
Jeśli zastanawialiście się kto Wam dzsiaj dopierniczy to powiem Wam, że kandydatów jest kilku bo frekwencja dopisała.
Jeśli skupić się nie na znaczeniu, ale na pochodzeniu słowa „dopierniczyć" to zbiór kandydatów trochę się zawęzi. Mówiąc mniej enigmatycznie: słowo to kojarzy się z piernikami, a z jakim miastem w Polsce kojarzą Wam się PIERNIKI?
Dokładnie tak! Z Toruniem.
Powiecie: zaraz, zaraz przecież SFA nie ma filii w Toruniu. Błąd! Nie miało – teraz już ma. W tym roku ruszył kolejny oddział naszej szkoły – właśnie w Toruniu.
Na Pucharze Piotrkowa gościliśmy na razie tylko Maćka, czyli Instruktora nowo powstałej filii, ale czego oczekiwać po dwóch miesiącach działalności. Wierzę, że przyjdzie czas, że ekipa z Torunia wystawiać będzie do zawodów grupę liczebnie podobną do Wrocławia czy Krakowa. Trzeba jednak dać Im czas, bo początki są zawsze są trudne.
Każda nasza nowa filia musiała przejść przez okres początkowy. Nie każda wprawdzie go przetrwała, ale jednak większość z nich poradziła sobie i obecnie duże oddziały Aramisa znajdziecie w Krakowie, we Wrocławiu, w Katowicach, w Trójmieście, w Łodzi, w Piotrkowie, czy w Warszawie. No, a teraz także i w Toruniu.
UWAGA: nie wymieniłem tutaj wszystkich miejsc, w których prowadzimy zajęcia! Jeśli ktoś chciałby zobaczyć gdzie jeszcze można nas znaleźć, to zapraszam na naszą stronę. Tam znajdziecie miejsca i terminy wszystkich naszych zajęć, Co więcej, nie chcę zapeszać, ale jest również spora szansa na uruchomienie oddziału w Bydgoszczy. Obecnie trwają rozmowy w tym temacie :)



"Ostatnie rozdanie omal mnie nie zabiło" czyli o grupach śmierci (*)
Tak jak Wam pisałem, ten sezon to sezon eksperymentów na ludziach i ogólnie z systemem. Tym razem pokusiliśmy się na rozstawienie zawodników, względem zeszłorocznych wyników Trójboju Klasycznego. Czemu?
Po to, aby uniknąć grup śmierci już w pierwszych rundach. Rozstawiając zawodników nie tak jak do tej pory było - miastami (co miało tą zaletę, że zawsze trafiło się w pierwszych walkach na osoby z poza swojej filii), ale wynikami z zeszłego roku, otrzymaliśmy bardziej zróżnicowane poziomem grupy - wiecie, było to coś jak koszyki w piłce nożnej. Grupy śmierci są fajne, jeśli się z nich wychodzi, no i niekonicznie na pierwszym etapie zawodów :)
Wielu naprawdę dobrych zawodników odpadało (no bo ktoś z takiej grupy śmierci musi odpaść) zbyt wcześniej względem poziomu jaki prezentują, tylko dla tego, że mieli mniej szczęścia w losowaniu. Wpływało to trochę na ostateczne wyniki. Obecne rozstawienie sprawia, że dużo więcej zależy od samych umiejętności zawodnika, niż od szczęścia w losowaniu.
Najlepsi i tak się ze sobą spotkają, ale może niekoniecznie w pierwszej walce zawodów.



Czas na RELAKS :)
Pierwszy dzień zawodów rozgrywamy klasycznie w szkole, w której na codzień trenuje filia z Piotrkowa. Jednakże ćwierć-, pół- oraz finały rozgrywamy na dużej sportowej hali, o wdzięcznej nazwie RELAKS.
Relaksu jednak nikt tutaj nie zażywa, bo czekają nas tam najtrudniejsze walki o miejsca na podium. To kolejny raz kiedy decydujemy się wynająć dużą halę na finały. Podobnie będzie na tegorocznych Mistrzostwach w Krakowie.
Oprawa ma znaczenie, naprawdę duże znaczenie. Jak ktoś nie widział naszego filmiku z Mistrzostw 2013, rozgrywanych na hali Politechniki w Krakowie, to może zobaczyć go tutaj.
A na koniec kilka zdjęć z finałów. Miłego oglądania, a my tymczasem odliczamy już do Mistrzostw. Puchar 3 Broni już czeka.








Cytaty:
1) FAR CRY RAP "Meet the Father"
2) Film "Quantum of Solace". Tekst skierowany do James'a Bonda i M o organizacji Spectre.
3) Film "Cassino Royal". James Bond komentujący partyjkę w pokera, podczas której ledwie przeżył próbę otrucia.


"I'm a Father, come, child, come and those who don't believe you - should run, child, run..." (*)
Słowo wstępne o samym Piotrkowie, jako że dopiero w tym roku zacząłem opisywać tutaj także nasze szermiercze eskapady.
Grupa szermierki Dragoni z Piotrkowa dołączyła do SFA kilka dobrych lat temu. Wszystko zaczęło się od zawodów, które kiedyś zorganizowali z okazji „urodzin” grupy. Wiadomość o nich dotarła aż do Krakowa i wybraliśmy się tam sporą ekipą uderzeniową aby zapolować na smoki (tak, wiem że słowo Dragoni w tym kontekście nie oznacza smoka, ale mi pasuje to do klimatu i kropka…). Polowanie okazało się bardziej niż udane, bo zamiast przywieźć zdobyczną smoczą skórę, to wróciliśmy ze Smokiem jako sojusznikiem. To się nazywa dyplomacja, nasi Komisarze do Spaw Ludowych eee Kadrowych spisali się znakomicie :)
Z czasem Dragoni stali się integralną częścią SFA, uruchomiając także filie w Łodzi i w Warszawie. Tak też narodziła się Grupa Armii „SFA Środek”, a jej Instruktor prowadzący czyli Bartek… stał sie dla niej się niczym Ojciec Rodziny :)
A skoro mowa o Ojcu, to Bartek - w przerwach od bycia Iron Man'em - na różnych cosplay’owych eventach nieraz stylizował się na z Josepha Seed'a z FAR CRY 5. Trzeba przyznać, że wychodzi Mu to naprawdę fajnie (sami zobaczcie), zwłaszcza w kontekście klimatu, że z SFA się nie odchodzi. Gdy raz do nas dołączysz , szermierka już na zawsze zawładnie całym twoim życiem. Nie, nie jesteśmy sektą... sekty niszczą ludzi, my czynimy ich wielkimi. Kształtujemy z ich Wojowników, przekuwamy ich dusze w żelazo a ciała w kamienie, nadajemy sens ich egzystencji stając się światłem ich oczy. Czynimy z nich armię:
"I'm a Father - come, child, come
and those who don't believe you - should run, child, run
Got the Holy Spirit and a gun, child, gun
and if you don't come - you're done, child, done...
Trust me and you will never go hungry
God's chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
you are in the presence of modern day Moses...
Don't you get it? We are all sinners
Take the herald for example - we are all killers
But it's for the greater good, eden's gate glimmers
and I can take you, grab me by the fingers..."

Cała piosenka oczywiście na końcu wpisu, a jeśli komuś podobają się takie klimaty, to polecam obczaić
instagramowy profil Bartka :)
"First thing you learn about us is that we have people everywhere" (*)
Jeśli zastanawialiście się kto Wam dzsiaj dopierniczy to powiem Wam, że kandydatów jest kilku bo frekwencja dopisała.
Jeśli skupić się nie na znaczeniu, ale na pochodzeniu słowa „dopierniczyć" to zbiór kandydatów trochę się zawęzi. Mówiąc mniej enigmatycznie: słowo to kojarzy się z piernikami, a z jakim miastem w Polsce kojarzą Wam się PIERNIKI?
Dokładnie tak! Z Toruniem.
Powiecie: zaraz, zaraz przecież SFA nie ma filii w Toruniu. Błąd! Nie miało – teraz już ma. W tym roku ruszył kolejny oddział naszej szkoły – właśnie w Toruniu.
Na Pucharze Piotrkowa gościliśmy na razie tylko Maćka, czyli Instruktora nowo powstałej filii, ale czego oczekiwać po dwóch miesiącach działalności. Wierzę, że przyjdzie czas, że ekipa z Torunia wystawiać będzie do zawodów grupę liczebnie podobną do Wrocławia czy Krakowa. Trzeba jednak dać Im czas, bo początki są zawsze są trudne.
Każda nasza nowa filia musiała przejść przez okres początkowy. Nie każda wprawdzie go przetrwała, ale jednak większość z nich poradziła sobie i obecnie duże oddziały Aramisa znajdziecie w Krakowie, we Wrocławiu, w Katowicach, w Trójmieście, w Łodzi, w Piotrkowie, czy w Warszawie. No, a teraz także i w Toruniu.
UWAGA: nie wymieniłem tutaj wszystkich miejsc, w których prowadzimy zajęcia! Jeśli ktoś chciałby zobaczyć gdzie jeszcze można nas znaleźć, to zapraszam na naszą stronę. Tam znajdziecie miejsca i terminy wszystkich naszych zajęć, Co więcej, nie chcę zapeszać, ale jest również spora szansa na uruchomienie oddziału w Bydgoszczy. Obecnie trwają rozmowy w tym temacie :)



"Ostatnie rozdanie omal mnie nie zabiło" czyli o grupach śmierci (*)
Tak jak Wam pisałem, ten sezon to sezon eksperymentów na ludziach i ogólnie z systemem. Tym razem pokusiliśmy się na rozstawienie zawodników, względem zeszłorocznych wyników Trójboju Klasycznego. Czemu?
Po to, aby uniknąć grup śmierci już w pierwszych rundach. Rozstawiając zawodników nie tak jak do tej pory było - miastami (co miało tą zaletę, że zawsze trafiło się w pierwszych walkach na osoby z poza swojej filii), ale wynikami z zeszłego roku, otrzymaliśmy bardziej zróżnicowane poziomem grupy - wiecie, było to coś jak koszyki w piłce nożnej. Grupy śmierci są fajne, jeśli się z nich wychodzi, no i niekonicznie na pierwszym etapie zawodów :)
Wielu naprawdę dobrych zawodników odpadało (no bo ktoś z takiej grupy śmierci musi odpaść) zbyt wcześniej względem poziomu jaki prezentują, tylko dla tego, że mieli mniej szczęścia w losowaniu. Wpływało to trochę na ostateczne wyniki. Obecne rozstawienie sprawia, że dużo więcej zależy od samych umiejętności zawodnika, niż od szczęścia w losowaniu.
Najlepsi i tak się ze sobą spotkają, ale może niekoniecznie w pierwszej walce zawodów.



Czas na RELAKS :)
Pierwszy dzień zawodów rozgrywamy klasycznie w szkole, w której na codzień trenuje filia z Piotrkowa. Jednakże ćwierć-, pół- oraz finały rozgrywamy na dużej sportowej hali, o wdzięcznej nazwie RELAKS.
Relaksu jednak nikt tutaj nie zażywa, bo czekają nas tam najtrudniejsze walki o miejsca na podium. To kolejny raz kiedy decydujemy się wynająć dużą halę na finały. Podobnie będzie na tegorocznych Mistrzostwach w Krakowie.
Oprawa ma znaczenie, naprawdę duże znaczenie. Jak ktoś nie widział naszego filmiku z Mistrzostw 2013, rozgrywanych na hali Politechniki w Krakowie, to może zobaczyć go tutaj.
A na koniec kilka zdjęć z finałów. Miłego oglądania, a my tymczasem odliczamy już do Mistrzostw. Puchar 3 Broni już czeka.








Cytaty:
1) FAR CRY RAP "Meet the Father"
2) Film "Quantum of Solace". Tekst skierowany do James'a Bonda i M o organizacji Spectre.
3) Film "Cassino Royal". James Bond komentujący partyjkę w pokera, podczas której ledwie przeżył próbę otrucia.
Tropiciel 26
-
DST
61.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 października 2018 | dodano: 26.10.2018
Oto i druga część opowieści o tych, którzy wzgardzili snem. Z
"Jaszczura - Kamienne Sciany" wyjeżdżamy około 22:00. Do Wołowa z Plichowic
mamy 2 godziny drogi, a nasz start wypada o 00:30. Tutaj ponownie
chcielibyśmy podziękować ekipie Tropiciela, za przychylenie się do
naszej prośby i ustawienia naszego startu najpóźniej jak się da. Kolejny
raz przepraszamy za kłopoty i raz jeszcze obiecujemy, że na pewno NIE
będzie to ostatni raz. Dwa rajdy - jeden w dzień, drugi w nocy to
świetna zabawa i bardzo nas cieszy, że po raz kolejny udało się złapać
taką parę imprez.
Do Wołowa przybywamy parę minut po północy,
niemal spóźnieni bo droga nam się trochę przedłużyła. W biegu niemal ściągamy rowery z auta, rejestrujemy się i na starcie meldujemy
się... minutę po naszej godzinie startowej. Masakra, ciągle w
biegu. Owszem na własne życzenie, ale jednak ciągle w biegu :)
Miasto zasypia, budzi się Mafia... czyli "wielu Bothan zginęło, aby dostarczyć nam te informacje" (*)
Miasto zasypia, budzi się Mafia... czyli "wielu Bothan zginęło, aby dostarczyć nam te informacje" (*)
Każdy
Tropiciel ma jakiś motyw przewodni: było skażenie, były słowiańskie
Demony, a dziś walczyć będziemy z układami mafijnymi. Pierwsza część tytuł tego
rozdziału nawiązuje oczywiście do popularnej gry "Mafia" i ogólnie
bardzo pasuje do klimatu dzisiejszej imprezy. Wołów dawno już zasnął, a
my ruszamy w noc. Jesteśmy dzisiaj agentami wywiadu, którzy mają uzyskać
informacje pozwalające na rozbicie rządzących tym miastem gangów. Nadarza się ku temu idealna
okazja, bo właśnie zmarł "Capo di Tutti Capi" i w grupie rozpoczęła się
wewnętrzna walka o schedę po Nim.
Każdy z Gangsterów
posiada fragment kodu, który ułożony w całość i odszyfrowany pozwoli
uzyskać dostęp do sejfu. A w nim? No właśnie, tego się trzeba
dowiedzieć... ponoć będzie tam coś co pozwoli pokonać Mafię.
Otrzymujemy
jeszcze dodatkową informację - wyrwaną gangom niemal w ostatniej
chwili. Nie powinniśmy dziś ufać mapie. Niektóre ścieżki wyprowadzą nas na
manowce, a tam gdzie nie ma dróg, odnajdziemy trakty prowadzące do celu.
Na tym etapie nie wiemy jeszcze jak bardzo dotknie nas dziś to zjawisko, ale nie uprzedzajmy faktów. Planujemy nasz wariat przejazdu i ruszamy w noc...
Zdjęcie ze startu pochodzi z oficjalnej galerii Tropiciela, pozwoliliśmy sobie je pożyczyć na potrzeby relacji :)

Może łuska do portfela na szczęście?
Ruszamy w noc i pierwsze punkty wchodzą nam jak złoto . Pierwsze zadania także.
Na punkcie B musimy rozwiązać szyfr, a jako że Obsługa Punktu grzeje się przy ognisku, to sprzedaje podpowiedzi za 10 patyków. To jest deal - dzięki temu mieli drewna na cała noc, jak niemal każda ekipa Im dostarczyła patyki i konary :)
Kolejny punkt to to zadanie militarne. Dostajemy łuski na szczęście... Kurde, w portfelu to się toto nie zmieści. Nic dziwnego, bo jest tu nawet AK47. Tak, to jest nasze kolejne zadanie. Przypasować łuski do broni. Jest klimat!!
Zadanie nie takie proste jakby się mogło wydawać, ale udaje nam się zrobić je przy drugiej próbie.

Jakie jest najlepszy tekst na podryw? Przeprasza Panią, czy ta chusteczka pachnie chloroformem?
Aby dostać się na kolejny punkt musimy przeprawić się przez tereny podmokłe i strumienie. Chwila buszowania po krzakach i udaje nam się znaleźć suchą drogę przez wodne przeszkody, ale niektórzy twardo cisną na wprost, przez wodę. Mają samozaparcie albo samo zaparcie :)
Obsługa punktu to ponownie militarne klimaty. Jako, że nasz zespół jest dwu osobowy dostajemy zadanie typowo ARAMISOWE: po 20 pompek na głowę. Bajer - to lubię.Padamy na glebę i ciśniemy 20, kiedy to przybywa jakaś większa, głównie żeńska ekipa. Jako, że ich zespół jest spory, dla nich zadanie wygląda zupełnie inaczej. Zielone Ludziki skuwają dwie dziewczyny kajdankami, a reszta ma je uwolnić dopasowując kluczki. Szkodnik zrobił pompki i chce napierać dalej, ale mnie jakoś dalej nie ciągnie obecnie za bardzo.
Ej Szkodnik, tutaj skuwają sympatyczne dziewczyny kajdankami, czemu miałbym chcieć stąd odjechać?
1) Oczywiście "Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi". Mon Mothma o planach drugiej Gwiazdy Śmierci, (odprawa przed bitwą o Endor).
2) Wiersz: Kazimierz Przerwa Tetmajer "Koniec wieku XIX"
3) Dr. DRE i 2pack "California love"
4) Piosenka z serialu "Janosik"
5) Horror "Wzgórza mają oczy II" (scena zjeby młodych rekrutów)
6) Parafraza piosenki wojskowej "Jeszcze jeden mazur dzisiaj"
Zdjęcie ze startu pochodzi z oficjalnej galerii Tropiciela, pozwoliliśmy sobie je pożyczyć na potrzeby relacji :)

Może łuska do portfela na szczęście?
Ruszamy w noc i pierwsze punkty wchodzą nam jak złoto . Pierwsze zadania także.
Na punkcie B musimy rozwiązać szyfr, a jako że Obsługa Punktu grzeje się przy ognisku, to sprzedaje podpowiedzi za 10 patyków. To jest deal - dzięki temu mieli drewna na cała noc, jak niemal każda ekipa Im dostarczyła patyki i konary :)
Kolejny punkt to to zadanie militarne. Dostajemy łuski na szczęście... Kurde, w portfelu to się toto nie zmieści. Nic dziwnego, bo jest tu nawet AK47. Tak, to jest nasze kolejne zadanie. Przypasować łuski do broni. Jest klimat!!
Zadanie nie takie proste jakby się mogło wydawać, ale udaje nam się zrobić je przy drugiej próbie.

Jakie jest najlepszy tekst na podryw? Przeprasza Panią, czy ta chusteczka pachnie chloroformem?
Aby dostać się na kolejny punkt musimy przeprawić się przez tereny podmokłe i strumienie. Chwila buszowania po krzakach i udaje nam się znaleźć suchą drogę przez wodne przeszkody, ale niektórzy twardo cisną na wprost, przez wodę. Mają samozaparcie albo samo zaparcie :)
Obsługa punktu to ponownie militarne klimaty. Jako, że nasz zespół jest dwu osobowy dostajemy zadanie typowo ARAMISOWE: po 20 pompek na głowę. Bajer - to lubię.Padamy na glebę i ciśniemy 20, kiedy to przybywa jakaś większa, głównie żeńska ekipa. Jako, że ich zespół jest spory, dla nich zadanie wygląda zupełnie inaczej. Zielone Ludziki skuwają dwie dziewczyny kajdankami, a reszta ma je uwolnić dopasowując kluczki. Szkodnik zrobił pompki i chce napierać dalej, ale mnie jakoś dalej nie ciągnie obecnie za bardzo.
Ej Szkodnik, tutaj skuwają sympatyczne dziewczyny kajdankami, czemu miałbym chcieć stąd odjechać?
Szkodnik naciska, ale proponuję rozwiązanie: pojedziesz po lampiony, ja tu zostanę,pomogę w obsłudze tego punktu.
"Co jest najważniejsze jesienią?" Łyżka. A czemu? Bo JE SIE NIĄ :)Szkodnik wyraża kategoryczny sprzeciw... mówi mi, że nie ma takiej opcji.
Pytam
czemu? A ten na to, że nie "obrobiłem" jeszcze tych dziewczyn w
kajdankach, które mam w piwnicy. Nie dostanę żadnych nowych, póki nie
zajmę się tymi zaległymi. Nie po to dostałem na urodziny zestaw małego
chirurga, sprzęt do przesłuchań oraz maskę z filmu "Krzyk", aby wszystko
to leżało odłogiem, a "sztuki" w w piwnicy się zmarnowały.
No
nie ma dyskusji ze Szkodnikiem. Nie będzie nowych, póki nie odrobię
zaległości.
Ech... no szkoda. Bo mam tutaj okazy jak na tacy. A tak to znowu będę musiał nocą łazić po mieście - jak ja nienawidzę tego płaszcza i kapelusza. Tego "Dzień dobry Pani, zgubiłem się. Nie znam miasta, może mi Pani pokazać na mapie gdzie jesteśmy... mapę mam tutaj , proszę spojrzeć".
A potem targanie ich po schodach w dół i te ciągłe pytania od Szkodnika: "widział Cię ktoś? Na pewno? Szybciej, szybciej..." Popędzanie... ciągle to popędzanie.
A same okazy? Niby wszystkie nieustannie na diecie, ale zatachać niektóre po schodach w dół to jest wyzwanie dla moich chorych kolan. Niemniej przynajmniej z tych większych są smaczniejsze rarytaski... kiełbaska do pracy i częstujesz kolegów, a Ci się zastanawiają co to za mięsko. Przepis to tajemnica, ale prawda że paluszki lizać... rozumiecie? Paluszki lizać :)
Ech... no szkoda. Bo mam tutaj okazy jak na tacy. A tak to znowu będę musiał nocą łazić po mieście - jak ja nienawidzę tego płaszcza i kapelusza. Tego "Dzień dobry Pani, zgubiłem się. Nie znam miasta, może mi Pani pokazać na mapie gdzie jesteśmy... mapę mam tutaj , proszę spojrzeć".
A potem targanie ich po schodach w dół i te ciągłe pytania od Szkodnika: "widział Cię ktoś? Na pewno? Szybciej, szybciej..." Popędzanie... ciągle to popędzanie.
A same okazy? Niby wszystkie nieustannie na diecie, ale zatachać niektóre po schodach w dół to jest wyzwanie dla moich chorych kolan. Niemniej przynajmniej z tych większych są smaczniejsze rarytaski... kiełbaska do pracy i częstujesz kolegów, a Ci się zastanawiają co to za mięsko. Przepis to tajemnica, ale prawda że paluszki lizać... rozumiecie? Paluszki lizać :)
No ale
Szkodnik ma rację. Zaniedbałem systematyczną obróbkę, nie jestem na bieżąco, to muszę najpierw
nadrobić zaległości nim dostanę nowe sztuki.
"Głowę zwiesił niemy" (*) i jadę za Szkodnikiem, odjeżdżamy - dziś muszę obejść się smakiem.
Choć może nie do końca - dwa długie rajdy, więc znowu mam w plecaku 5 krokietów. Domowej roboty, jeśli łapiecie aluzję. Pychotka :)


"Now let me welcome everybody to the Wild Wild West, a state that's untouchable like Eliot Ness ..."
Na kolejny punkcie witają nas Gangsterzy. Jeden z Nich przedstawia się jako Al Capone.
Odpowiadam, że miło mi poznać - ja nazywam się Eliot Ness.
"Głowę zwiesił niemy" (*) i jadę za Szkodnikiem, odjeżdżamy - dziś muszę obejść się smakiem.
Choć może nie do końca - dwa długie rajdy, więc znowu mam w plecaku 5 krokietów. Domowej roboty, jeśli łapiecie aluzję. Pychotka :)


"Now let me welcome everybody to the Wild Wild West, a state that's untouchable like Eliot Ness ..."
Na kolejny punkcie witają nas Gangsterzy. Jeden z Nich przedstawia się jako Al Capone.
Odpowiadam, że miło mi poznać - ja nazywam się Eliot Ness.
Nie wiem czy kolega podchwycił
klimat, bo żart był lekko hermetyczny. Ness był dowódcą oddziału
operacyjnego federalnych zwanego "Nietykalnymi", którzy doprowadzili do
skazania Ala Capone (Nazwa oddziału "Nietykalni" pochodzi z dziennika
Chicago Daily News, w którym tak ich przezwano gdy upublicznione zostały
nieudane próby skorumpowania Ness'a oraz wielokrotne próby zastraszenia Go). Nie każdy
jednak musi znać tą postać, bo czasy prohibicji i zawirowanie z nimi związane to dość osobliwa historia i mocno związana ze
społeczeństwem amerykańskim, a nie Europą.
Naszym zadaniem tutaj jest odnalezienie skradzionych złotych monety. Aby tego dokonać musimy ze Szkodnikiem współpracować. Każde z nas otrzymuje dwie liny - po jednej do każdej ręki. Ciągnąc lub popuszczając je sterujemy wiszącym hakiem, którym musimy złapać wiadro stojące na ziemi i dostarczyć je we wskazane miejsce. W wiadrze znajdują się poszukiwane przez nas złote monety.
Naszym zadaniem tutaj jest odnalezienie skradzionych złotych monety. Aby tego dokonać musimy ze Szkodnikiem współpracować. Każde z nas otrzymuje dwie liny - po jednej do każdej ręki. Ciągnąc lub popuszczając je sterujemy wiszącym hakiem, którym musimy złapać wiadro stojące na ziemi i dostarczyć je we wskazane miejsce. W wiadrze znajdują się poszukiwane przez nas złote monety.
Ruszamy
do boju i chwilę później hak lata jak chce, tak że za moment ktoś skończy jak Janosik... "
Wisi zbójnik wisi za poślednie ziebro, pytają Panowie kaj złoto i srebro. Choćbym ja miał wisieć na trzech szubienicach nigdy wam nie powiem o moich piwnicach" (*)
Musimy najpierw ogarnąć jak działają liny nim zaczniemy uskuteczniać jakąkolwiek współpracę. Szkodnik każe mi stać nieruchomo, nie ciągnąć anii nie popuszczać lin, tak aby zorientować się jak działają te jego. Chwilę później dostaję zjebę że nie pomagam, tylko stoję jak osioł. Zastosowałem się do prośby, tak?
Widzicie jak to jest... pamiętajcie, żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary.
Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy liniowe eeee wróć LIN'owe nie, nie... nie LIN'owe, ale linowe. No! Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy linowe to nawet sprawnie wyratowaliśmy wiadro z opresji.
Wpiszę to sobie w CV w swoich największych osiągnięciach: ratunek wiadra z potrzasku :)


KA-BOOM... czyli swąd palonych ciał.
Pamiętacie film na podstawie gry (tak tej Widnows'owskiej) Saper?
Tak się właśnie czujemy na kolejnym punkcie. Musimy uwolnić zakładnika uprowadzanego przez Mafię, ale aby to zrobić należy najpierw rozbroić bombę. Z przecieków dowiedzieliśmy się, że aby otrzymać podpowiedź jak rozbroić ładunek, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jaka jest najgłębsza jaskinia świata. Widzicie, na rajdzie można się czego nauczyć... polecam przeczytać bo jest naprawdę niesamowita.
Mimo, że znamy odpowiedź na pytanie i otrzymujemy podpowiedź... nie mówi nam ona zupełnie nic. Podpowiedzią jest możliwość dokładnego oglądnięcia zakładnika. Zwracamy uwagę na wszystko: napis na worku na głowie, kable bomby, ułożenie ciała... oprócz tego, na co uwagę zwracać powinniśmy. Po 10-sekundowych oględzinach zabierają nas na do miejsca rozbrajania bomby. Są 3 dźwignie, 2 powodują eksplozję, a trzecia rozbraja bombę. Basia wybiera jedną, ja inną. Sprawdzamy obie. 2 x KABOOM !!!
Trzeba było wybrać 3-cią. Podpowiedzią był węzeł jakim przywiązana była bomba do zakładnika, bo dokładnie taki sam węzeł był na 3-ciej dźwigni. Polegliśmy z kretesem... albo raczej z wielkim hukiem :)
Wisi zbójnik wisi za poślednie ziebro, pytają Panowie kaj złoto i srebro. Choćbym ja miał wisieć na trzech szubienicach nigdy wam nie powiem o moich piwnicach" (*)
Musimy najpierw ogarnąć jak działają liny nim zaczniemy uskuteczniać jakąkolwiek współpracę. Szkodnik każe mi stać nieruchomo, nie ciągnąć anii nie popuszczać lin, tak aby zorientować się jak działają te jego. Chwilę później dostaję zjebę że nie pomagam, tylko stoję jak osioł. Zastosowałem się do prośby, tak?
Widzicie jak to jest... pamiętajcie, żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary.
Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy liniowe eeee wróć LIN'owe nie, nie... nie LIN'owe, ale linowe. No! Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy linowe to nawet sprawnie wyratowaliśmy wiadro z opresji.
Wpiszę to sobie w CV w swoich największych osiągnięciach: ratunek wiadra z potrzasku :)


KA-BOOM... czyli swąd palonych ciał.
Pamiętacie film na podstawie gry (tak tej Widnows'owskiej) Saper?
Tak się właśnie czujemy na kolejnym punkcie. Musimy uwolnić zakładnika uprowadzanego przez Mafię, ale aby to zrobić należy najpierw rozbroić bombę. Z przecieków dowiedzieliśmy się, że aby otrzymać podpowiedź jak rozbroić ładunek, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jaka jest najgłębsza jaskinia świata. Widzicie, na rajdzie można się czego nauczyć... polecam przeczytać bo jest naprawdę niesamowita.
Mimo, że znamy odpowiedź na pytanie i otrzymujemy podpowiedź... nie mówi nam ona zupełnie nic. Podpowiedzią jest możliwość dokładnego oglądnięcia zakładnika. Zwracamy uwagę na wszystko: napis na worku na głowie, kable bomby, ułożenie ciała... oprócz tego, na co uwagę zwracać powinniśmy. Po 10-sekundowych oględzinach zabierają nas na do miejsca rozbrajania bomby. Są 3 dźwignie, 2 powodują eksplozję, a trzecia rozbraja bombę. Basia wybiera jedną, ja inną. Sprawdzamy obie. 2 x KABOOM !!!
Trzeba było wybrać 3-cią. Podpowiedzią był węzeł jakim przywiązana była bomba do zakładnika, bo dokładnie taki sam węzeł był na 3-ciej dźwigni. Polegliśmy z kretesem... albo raczej z wielkim hukiem :)
Suchar
ten dedykuję Gangsterom na punkcie C. Zacna ekipa z półświatka dopada
nas w środku nocy i każe wykazać się myśleniem
nieortodoksyjno-absurdalno-błyskotliwym. Mamy podawać sucharowe
odpowiedzi na sucharowe pytania i od naszej elokwencji zależy czy
zaliczmy ten punkt czy nie.
Leci pierwsze pytanie:
CYTATY:Leci pierwsze pytanie:
"Co zrobił Sobieski zaraz po objęciu tronu?". To znam, proste, że na nim po prostu usiadł :)
Niemniej
pytanie takie uznałem za wyznawanie na pojedynek. Prawdziwą strzelaninę
z Gangsterami. Odpowiadam zatem inną zagadką, mimo że to my mamy być
tutaj pytani:
"Po której stronie gęś ma najwięcej pierza?"
Zaskoczyłem ich, nie zdążyli nawet przeładować. Proste, że po ZEWNĘTRZNEJ !!!
Gangsterzy sięgają po większą artylerię:
"Co robi ginekolog?"
Oh tego nie znam. Myślę, myślę, ale nie wiem.
Odpowiedź mnie zabija: "Szuka problemów tam, gdzie inni znajdują szczęście"
Czuję się niemal zobowiązany odpowiedzieć z równie grubej rury:
"Ginekolog patrzy w oczy, a powinien?"
OKULISTA !!!
Ha, teraz to my Ich zniszczyliśmy. Próbują się nie śmiać, ale nie dają rady.
"Po której stronie gęś ma najwięcej pierza?"
Zaskoczyłem ich, nie zdążyli nawet przeładować. Proste, że po ZEWNĘTRZNEJ !!!
Gangsterzy sięgają po większą artylerię:
"Co robi ginekolog?"
Oh tego nie znam. Myślę, myślę, ale nie wiem.
Odpowiedź mnie zabija: "Szuka problemów tam, gdzie inni znajdują szczęście"
Czuję się niemal zobowiązany odpowiedzieć z równie grubej rury:
"Ginekolog patrzy w oczy, a powinien?"
OKULISTA !!!
Ha, teraz to my Ich zniszczyliśmy. Próbują się nie śmiać, ale nie dają rady.
Rozbiliśmy bank. Dolary wędrują na stół, a kolejne dziurki w naszą kartę.
Posileni tak wielkimi sucharami, żegnamy się z Gangsterami i znikamy w mroku nocnego lasu.


“Stunning display of group and individual stupidity” (*)
Czyli o tym jak narazić „miano” Tropiciela. Jak już Wam nieraz pisałem, miano zyskują osoby, które zaliczą wszystkie punkty kontrolne w limicie czasu. Na ostatnim Tropicielu zeszliśmy z czasem poniżej 7 godzin, mając dostępne 8. Nie, nie chodzi o to by się chwalić bo nie ma czym, bo są tacy co schodzą grubo poniżej 4 godzin, więc nie ma porównania. No dobra, mamy usprawiedliwienie – ciągle jesteśmy po jakimś rajdzie w dzień, ale jakby nie patrzeć przybycie na metę z kompletem i bezpiecznym zapasem to jest nasz cel zawsze. Nie musi to być rekord przejazdu, fajnie jest pobawić się zadaniami, pogadać z obsługą punktów… ale pasowałoby dotrzeć w limicie!
Takie też mieliśmy założenie tym razem i powiem Wam, że czas z jakimi wchodziły nam pierwsze punkty był po prostu rewelacyjny. Na trzecim, czwartym punkcie, pojawiła się myśl, że idzie nam tak dobrze że skończymy przez świtem. Mając już trochę doświadczenia w te klocki, od razu myśl taką wywaliłem do kosza – bo zawsze, zawsze kiedy tak pomyślę, życie pyta „naprawdę?”.
I tak też było tym razem… przed Wami krótka opowieść o tym jak w popisowy sposób narazić się na utratę miana Tropiciela. Czysty KNOW-HOW, poradnik HOW-TO. Instrukcja krok po kroku. Na punkcie F (jest to jeden z punktów opisanych powyżej) straciliśmy trochę czasu bo się drogi nie zgadzały z mapą, ale nie powinno to nikogo dziwić, bo tak też pisało w instrukcji: NIE UFAJCIE MAPIE.
Piękna przecinka wyprowadziła nas głęboko w las, następnie znienacka zanikła, kończąc się ścianą drzew i krzaków. Wtedy podjęliśmy bardzo mądrą decyzję aby się wycofać i spróbować pkt F najechać od innej drogi. Kosztowało nas to jakieś 15-20 min straty, ale zadziałało jak złoto.
Dlaczego zatem, kiedy sytuacja się powtórzy, nie zastosować takie samego manewru? Hmm, BO NIE. BO NIE i CH*J :)
Tak można w skrócie streścić to co odwaliliśmy przy punkcie K. Był to punkt stricte z tras długich, więc część zawodników nie będzie go w ogóle kojarzyć, ale powiem Wam, że spotkaliśmy tam zło… leśne zło.
Planem było nadjechać go od południa, jako że dostępne były dwie drogi: od zachodu lub od południa, a na mapie obie były traktami tej samej klasy czyt. przecinki leśne.
Ruszamy od południa i chwilę później przecinka zaczyna się „psuć”. Niestety nie zepsuła się tak jak ta w drodze do F - znienacka, ale zaczęła się psuć stopniowo. Z każdym krokiem robi się coraz trudniej. Jeden wiatrołom w poprzek drogi, drugi, za chwilę 3 pod rząd, ale twardo idziemy.
Wskazania kompasu mówią, że kierunek jest bardzo dobry – brniemy dalej. Złamanych drzew robi się coraz więcej, a nie są one małe. Na każdym trochę schodzi aby przeprawić się z rowerem. Postanawiamy zatem ukryć bezpiecznie rowery i pójść dalej z buta.
Zgodnie z planem rowery zostają schowane pod wielkim zwalonym drzewem, a my ciśniemy dalej. Przecinka przestała być jakąkolwiek drogą, idziemy przez morze wiatrołomów. Niektóre tak ogromne, że nie daję rady przejść górą i muszę się pod nimi niemal czołgać.
Tempo marszu spada do ślamazarnego. Mamy do przejścia jakieś 300 metrów jeszcze, ale nasza prędkość wydaje się oscylować w okolicy 5 metrów na 24 godziny… Masakra. Myślimy czy się wycofać, ale punkt jest już bliżej niż dalej, dlatego brniemy… brniemy głębiej, a tam tylko gorzej. Zaczynają się dzikie róże i podmokłe tereny. Trochę deja vu z Rozlewiska Moczarki, tylko klimat trochę inny – ale równie prz****ny.
W końcu po długiej walce docieramy do lampionu i dziurki lądują na karcie. Teraz trzeba wrócić do rowerów i ponownie przedzierać się z nimi przez te raz już przebyte wiatrołomy – w końcu rowery porzuciliśmy wcale nie tak blisko końca dobrej drogi.
Wracamy i znowu zaczyna się walka… w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. Jesteśmy umorusani i brudni – naprawdę czasem niemal się czołgam pod niektórymi przeszkodami. Gdy docieramy do rowerów, zastanawiamy się co dalej. Czy postąpić mądrze i wycofać się do drogi, czy może przedzierać się na dziko w kierunku pkt E. Skoro w stronę K było morze wiatrołomów, to na wschód, w stronę E na pewno ich nie będzie, prawda?
Pamiętajcie ten zakręcony film "KUNG PAO - wejście pięści" - była w nim taka scena:
"So here were my options: A, quickly duck sideways, dodge the claw, then take him out with a spinning back-kick or B, take the claw in the face, then roll on the ground and die. [Gets hit in the face a few seconds later]
Hmm! Shoulda gone with A!"
Tak było... powinniśmy wybrać opcję A, ale nie... przedzieramy się na dziko w kierunku E. Przecież wiatrołomy muszą się kiedyś skończyć. Na E prowadzi droga, byle do niej dotrzeć. Po 30 minutach przeprawy okazuje się, że drogi na E też nie ma. Jest coś innego - zgadniecie co? TAK, dokładnie: bagna i wiatrołomy... cudownie. Utknęliśmy na na amen. Kaplica.

Próbujemy jakoś się wydostać z potrzasku, ale jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się powrót na punkt K i pojechanie tą drugą drogą do drogi głównej (o ile chociaż ta istnieje). Istnieje i jest nawet całkiem spoko, bo od pkt K do E okrężną drogą zejdzie nam niecałe 20 min. Po prostu ARAMIS express. Niemniej na zabawie z wiatrołomami straciliśmy około 2 godzin. SŁOWNIE: dwóch godzin. Oznacza, to że do limitu została nam niecała godzina, a przed nami jeszcze dwa punkty i powrót do bazy. Robi się niewesoło, bo jest realna "szansa" że nie zdążymy na czas!!
Jak się nie ma się w głowie, to musi się mieć w nogach. Ciśniemy ile fabryka dała, ale minuty uciekają szybko... za szybko.
"Jeszcze jeden lampion dzisiaj, choć poranek świta, czy pozwoli panna Basia, młody szermierz pyta..." (*)
Nie jeden, a dwa. Nie panna, a Pani. Nie młody, ale sponiewierany bagażem lat minionych... zgadza się jedynie poranek i pyta. TAKA PYTA!!! że nie zdążymy. Ciśniemy jak wściekli. Lecimy to drogą, to lasem, przewracam sarny i samochody. Dziś nie hamujemy dla nikogo. Wpadamy na pkt E, a tam zadanie. Kochamy zadania, przecież na tym polega Tropiciel, ale błagam nie teraz. Zadanie = czas... czas, które nie mamy. Czas, który pożarły łakome wiatrołomy.
Zadanie to partyjka gry - podobnej do cymbergaja, ale trochę trudniejsza (kilka Zaczynamy grać, ale myślami jesteśmy już w drodze, a oczyma wyłącznie na zegarku, a nie na planszy. Nie idzie nam... pytam co będzie, jeśli przegramy.
Pada hasło KARA.
Człowieku zlituj się, jak dodasz czasowa to Cię ukrzyżuję i pożrę, albo pożrę i ukrzyżuję. Mogę nago wbiec do jeziora postraszyć łabędzie, wszystko - ale nie kara czasowa. Nie dziś, nie teraz.
Pada znamienne: nie ma już innych ekip, więc obejdzie się bez kary, jedźcie. DZIĘKUJĘ. KOCHAM CIĘ WODZU. ODROBIĘ W POLU. Szkodnik lecimy!!
Wpadamy na drogę asfaltową i rozwijamy chore prędkości przelotowe. Jest pięknie bo wraz z porankiem budzą się do życia wspaniałe mgły. Jest pięknie i... późno. Tzn wcześniej. Po 7:30 rano, ale dla nas to późno.

Wpadamy na ostatni punkt dzisiaj, a tam nie ma zadania ale są batony. Obsługa nas rejestruje i pyta czy chcemy batona. A my, że NIE.
Zdajcie sobie sprawę? Odmówiłem BATONA? Wiecie jak bardzo musieliśmy się spieszyć, żeby odmówić batona? Wiele błędów popełniłem w życiu, wielu wyborów żałuję... ale to już przesada. Odmówić batona? Gdzie honor, gdzie jakieś zasady, cokolwiek...
Wyjeżdżamy z punktu i lecimy dalej.
Ciśniemy na bazę, ale już trochę spokojnie. Zdążymy.
Do bazy dojeżdżamy na około 10 minut przed limitem. Udało się, ale stres zafundowaliśmy sobie niesamowity... po części na własne życzenia, a po części przez pecha (gdybyśmy wybrali drogę od zachodu a nie od południa to byśmy w punkt wjechali w parę minut - a na mapie były identycznej klasy).
W bazie wszyscy już są: Kamila, Filip, Lenon, Magda, Mateusz, ekipa Etisoft. Tylko my wyglądamy na brudnych... Lenon (znany też jako Jonathan z Idared) mówi nam, że przecież trasa była sucha. Wzrok Basi zniechęca go dalszego wygłaszania takich opinii.
W bazie łapiemy około 2 godzin snu i zostajemy na uroczystym zakończeniu. W losowaniu nagród Basia dostaje karimatę i torbę treningową/podróżną. Rewelacja. Ale to co jednak jest najważniejsze to SREBRO.
To nasze 6-ste miano TROPICIELA a więc srebrna odznaka. Świętujemy sukces, który przybliża nas o kolejny krok do najbardziej prestiżowej złotej odznaki (9 mian).
Gdy wracamy do Krakowa, idziemy spać niemal jest natychmiast. Z piątku na sobotę przespaliśmy się około 3-4 godzin, w bazie całe dwie... to oznacza, że jest niedziela wieczór, a od nocy z czwartku na piątek spaliśmy 5-6 godzin. Ale było warto.
P.S. A co z Mafią? Mafia rozbita. Ułożyliśmy kod do sejfu, na podstawie wszystkich wskazówek zebranych po drodze. A co krył sejf... ha, może pozostawimy to taką samą nierozwiązaną zagadką jak kultowa scena z "Pulp Fiction"? No dobra powiem Wam: sztabki złota... jadalnego, podłużne bułeczki śniadaniowe. Dla mnie bomba :)
Posileni tak wielkimi sucharami, żegnamy się z Gangsterami i znikamy w mroku nocnego lasu.


“Stunning display of group and individual stupidity” (*)
Czyli o tym jak narazić „miano” Tropiciela. Jak już Wam nieraz pisałem, miano zyskują osoby, które zaliczą wszystkie punkty kontrolne w limicie czasu. Na ostatnim Tropicielu zeszliśmy z czasem poniżej 7 godzin, mając dostępne 8. Nie, nie chodzi o to by się chwalić bo nie ma czym, bo są tacy co schodzą grubo poniżej 4 godzin, więc nie ma porównania. No dobra, mamy usprawiedliwienie – ciągle jesteśmy po jakimś rajdzie w dzień, ale jakby nie patrzeć przybycie na metę z kompletem i bezpiecznym zapasem to jest nasz cel zawsze. Nie musi to być rekord przejazdu, fajnie jest pobawić się zadaniami, pogadać z obsługą punktów… ale pasowałoby dotrzeć w limicie!
Takie też mieliśmy założenie tym razem i powiem Wam, że czas z jakimi wchodziły nam pierwsze punkty był po prostu rewelacyjny. Na trzecim, czwartym punkcie, pojawiła się myśl, że idzie nam tak dobrze że skończymy przez świtem. Mając już trochę doświadczenia w te klocki, od razu myśl taką wywaliłem do kosza – bo zawsze, zawsze kiedy tak pomyślę, życie pyta „naprawdę?”.
I tak też było tym razem… przed Wami krótka opowieść o tym jak w popisowy sposób narazić się na utratę miana Tropiciela. Czysty KNOW-HOW, poradnik HOW-TO. Instrukcja krok po kroku. Na punkcie F (jest to jeden z punktów opisanych powyżej) straciliśmy trochę czasu bo się drogi nie zgadzały z mapą, ale nie powinno to nikogo dziwić, bo tak też pisało w instrukcji: NIE UFAJCIE MAPIE.
Piękna przecinka wyprowadziła nas głęboko w las, następnie znienacka zanikła, kończąc się ścianą drzew i krzaków. Wtedy podjęliśmy bardzo mądrą decyzję aby się wycofać i spróbować pkt F najechać od innej drogi. Kosztowało nas to jakieś 15-20 min straty, ale zadziałało jak złoto.
Dlaczego zatem, kiedy sytuacja się powtórzy, nie zastosować takie samego manewru? Hmm, BO NIE. BO NIE i CH*J :)
Tak można w skrócie streścić to co odwaliliśmy przy punkcie K. Był to punkt stricte z tras długich, więc część zawodników nie będzie go w ogóle kojarzyć, ale powiem Wam, że spotkaliśmy tam zło… leśne zło.
Planem było nadjechać go od południa, jako że dostępne były dwie drogi: od zachodu lub od południa, a na mapie obie były traktami tej samej klasy czyt. przecinki leśne.
Ruszamy od południa i chwilę później przecinka zaczyna się „psuć”. Niestety nie zepsuła się tak jak ta w drodze do F - znienacka, ale zaczęła się psuć stopniowo. Z każdym krokiem robi się coraz trudniej. Jeden wiatrołom w poprzek drogi, drugi, za chwilę 3 pod rząd, ale twardo idziemy.
Wskazania kompasu mówią, że kierunek jest bardzo dobry – brniemy dalej. Złamanych drzew robi się coraz więcej, a nie są one małe. Na każdym trochę schodzi aby przeprawić się z rowerem. Postanawiamy zatem ukryć bezpiecznie rowery i pójść dalej z buta.
Zgodnie z planem rowery zostają schowane pod wielkim zwalonym drzewem, a my ciśniemy dalej. Przecinka przestała być jakąkolwiek drogą, idziemy przez morze wiatrołomów. Niektóre tak ogromne, że nie daję rady przejść górą i muszę się pod nimi niemal czołgać.
Tempo marszu spada do ślamazarnego. Mamy do przejścia jakieś 300 metrów jeszcze, ale nasza prędkość wydaje się oscylować w okolicy 5 metrów na 24 godziny… Masakra. Myślimy czy się wycofać, ale punkt jest już bliżej niż dalej, dlatego brniemy… brniemy głębiej, a tam tylko gorzej. Zaczynają się dzikie róże i podmokłe tereny. Trochę deja vu z Rozlewiska Moczarki, tylko klimat trochę inny – ale równie prz****ny.
W końcu po długiej walce docieramy do lampionu i dziurki lądują na karcie. Teraz trzeba wrócić do rowerów i ponownie przedzierać się z nimi przez te raz już przebyte wiatrołomy – w końcu rowery porzuciliśmy wcale nie tak blisko końca dobrej drogi.
Wracamy i znowu zaczyna się walka… w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. Jesteśmy umorusani i brudni – naprawdę czasem niemal się czołgam pod niektórymi przeszkodami. Gdy docieramy do rowerów, zastanawiamy się co dalej. Czy postąpić mądrze i wycofać się do drogi, czy może przedzierać się na dziko w kierunku pkt E. Skoro w stronę K było morze wiatrołomów, to na wschód, w stronę E na pewno ich nie będzie, prawda?
Pamiętajcie ten zakręcony film "KUNG PAO - wejście pięści" - była w nim taka scena:
"So here were my options: A, quickly duck sideways, dodge the claw, then take him out with a spinning back-kick or B, take the claw in the face, then roll on the ground and die. [Gets hit in the face a few seconds later]
Hmm! Shoulda gone with A!"
Tak było... powinniśmy wybrać opcję A, ale nie... przedzieramy się na dziko w kierunku E. Przecież wiatrołomy muszą się kiedyś skończyć. Na E prowadzi droga, byle do niej dotrzeć. Po 30 minutach przeprawy okazuje się, że drogi na E też nie ma. Jest coś innego - zgadniecie co? TAK, dokładnie: bagna i wiatrołomy... cudownie. Utknęliśmy na na amen. Kaplica.

Próbujemy jakoś się wydostać z potrzasku, ale jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się powrót na punkt K i pojechanie tą drugą drogą do drogi głównej (o ile chociaż ta istnieje). Istnieje i jest nawet całkiem spoko, bo od pkt K do E okrężną drogą zejdzie nam niecałe 20 min. Po prostu ARAMIS express. Niemniej na zabawie z wiatrołomami straciliśmy około 2 godzin. SŁOWNIE: dwóch godzin. Oznacza, to że do limitu została nam niecała godzina, a przed nami jeszcze dwa punkty i powrót do bazy. Robi się niewesoło, bo jest realna "szansa" że nie zdążymy na czas!!
Jak się nie ma się w głowie, to musi się mieć w nogach. Ciśniemy ile fabryka dała, ale minuty uciekają szybko... za szybko.
"Jeszcze jeden lampion dzisiaj, choć poranek świta, czy pozwoli panna Basia, młody szermierz pyta..." (*)
Nie jeden, a dwa. Nie panna, a Pani. Nie młody, ale sponiewierany bagażem lat minionych... zgadza się jedynie poranek i pyta. TAKA PYTA!!! że nie zdążymy. Ciśniemy jak wściekli. Lecimy to drogą, to lasem, przewracam sarny i samochody. Dziś nie hamujemy dla nikogo. Wpadamy na pkt E, a tam zadanie. Kochamy zadania, przecież na tym polega Tropiciel, ale błagam nie teraz. Zadanie = czas... czas, które nie mamy. Czas, który pożarły łakome wiatrołomy.
Zadanie to partyjka gry - podobnej do cymbergaja, ale trochę trudniejsza (kilka Zaczynamy grać, ale myślami jesteśmy już w drodze, a oczyma wyłącznie na zegarku, a nie na planszy. Nie idzie nam... pytam co będzie, jeśli przegramy.
Pada hasło KARA.
Człowieku zlituj się, jak dodasz czasowa to Cię ukrzyżuję i pożrę, albo pożrę i ukrzyżuję. Mogę nago wbiec do jeziora postraszyć łabędzie, wszystko - ale nie kara czasowa. Nie dziś, nie teraz.
Pada znamienne: nie ma już innych ekip, więc obejdzie się bez kary, jedźcie. DZIĘKUJĘ. KOCHAM CIĘ WODZU. ODROBIĘ W POLU. Szkodnik lecimy!!
Wpadamy na drogę asfaltową i rozwijamy chore prędkości przelotowe. Jest pięknie bo wraz z porankiem budzą się do życia wspaniałe mgły. Jest pięknie i... późno. Tzn wcześniej. Po 7:30 rano, ale dla nas to późno.

Wpadamy na ostatni punkt dzisiaj, a tam nie ma zadania ale są batony. Obsługa nas rejestruje i pyta czy chcemy batona. A my, że NIE.
Zdajcie sobie sprawę? Odmówiłem BATONA? Wiecie jak bardzo musieliśmy się spieszyć, żeby odmówić batona? Wiele błędów popełniłem w życiu, wielu wyborów żałuję... ale to już przesada. Odmówić batona? Gdzie honor, gdzie jakieś zasady, cokolwiek...
Wyjeżdżamy z punktu i lecimy dalej.
Ciśniemy na bazę, ale już trochę spokojnie. Zdążymy.
Do bazy dojeżdżamy na około 10 minut przed limitem. Udało się, ale stres zafundowaliśmy sobie niesamowity... po części na własne życzenia, a po części przez pecha (gdybyśmy wybrali drogę od zachodu a nie od południa to byśmy w punkt wjechali w parę minut - a na mapie były identycznej klasy).
W bazie wszyscy już są: Kamila, Filip, Lenon, Magda, Mateusz, ekipa Etisoft. Tylko my wyglądamy na brudnych... Lenon (znany też jako Jonathan z Idared) mówi nam, że przecież trasa była sucha. Wzrok Basi zniechęca go dalszego wygłaszania takich opinii.
W bazie łapiemy około 2 godzin snu i zostajemy na uroczystym zakończeniu. W losowaniu nagród Basia dostaje karimatę i torbę treningową/podróżną. Rewelacja. Ale to co jednak jest najważniejsze to SREBRO.
To nasze 6-ste miano TROPICIELA a więc srebrna odznaka. Świętujemy sukces, który przybliża nas o kolejny krok do najbardziej prestiżowej złotej odznaki (9 mian).
Gdy wracamy do Krakowa, idziemy spać niemal jest natychmiast. Z piątku na sobotę przespaliśmy się około 3-4 godzin, w bazie całe dwie... to oznacza, że jest niedziela wieczór, a od nocy z czwartku na piątek spaliśmy 5-6 godzin. Ale było warto.
P.S. A co z Mafią? Mafia rozbita. Ułożyliśmy kod do sejfu, na podstawie wszystkich wskazówek zebranych po drodze. A co krył sejf... ha, może pozostawimy to taką samą nierozwiązaną zagadką jak kultowa scena z "Pulp Fiction"? No dobra powiem Wam: sztabki złota... jadalnego, podłużne bułeczki śniadaniowe. Dla mnie bomba :)
1) Oczywiście "Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi". Mon Mothma o planach drugiej Gwiazdy Śmierci, (odprawa przed bitwą o Endor).
2) Wiersz: Kazimierz Przerwa Tetmajer "Koniec wieku XIX"
3) Dr. DRE i 2pack "California love"
4) Piosenka z serialu "Janosik"
5) Horror "Wzgórza mają oczy II" (scena zjeby młodych rekrutów)
6) Parafraza piosenki wojskowej "Jeszcze jeden mazur dzisiaj"
Kategoria Rajd, SFA