aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Rajd

Dystans całkowity:10637.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:120
Średnio na aktywność:88.64 km
Więcej statystyk

JASZCZUR - Ból Podków...

  • DST 66.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2022 | dodano: 26.10.2022

Stali czytelnicy tego bloga znają naszą miłość do - jakże znienawidzonych przez niektórych - imprez Jaszczurowych. Upodlenie, poniewierka, wytyranie i lekcja pokory w nawigacji... z mapą która w zasadzie mapą jest tylko z nazwy, to jeśli jeszcze nie masochizm i syndrom sztokholmski, to przynajmniej kuźnia charakteru. To jedyna impreza, gdzie dostaje się 15-16h limit czasu na Trasę 50km (my wybieramy wariant "Trasa-Niepiesza", startując na rowerze, ale można także na przykład konno). Mimo tak długich limitów i tak bardzo, bardzo rzadko udaje się zdobyć komplet. Jaszczur to inny świat... Jaszczur hartuje... no ok, może i poprzez okaleczenie, ale jednak hartuje. Nierzadko wali tu śniegiem, deszczem, a trasa prowadzi tak, że niektóre punkty kontrolne odpuszczamy ze względów BHP... jak to mawia MALO (one-man-army Organizator): "Jaszczur to impreza dla tych, co chcą wejść na drzewo"... i bywa to dosłowne, bo na edycji "Jaszczur - Go West" lampiony poukrywane były w koronach drzew. 
Nazwa tej edycji "Ból podków" sugerowała, że bynajmniej nic się nie zmieni w kwestii batożenia pokorą... zwłaszcza, że była to edycja górska w Sudetach, rozgrywana gdzieś między Górami Kamiennymi, Wałbrzyskimi i Kaczawskimi.

Dzisiejszy plan gry :)


"Choć wyjeżdżam, wyruszam w nieznane, to nie zapomnę o moim małym Shire.
Tutaj się śmiałem, uczyłem się życia, wciąż miałem przed sobą tyle dróg do odkrycia (...)
...to ten czas kiedy wyruszamy dalej, każdy z nas ma swoje małe Shire, spotkasz go w snach, drogi Samie"
(całość TUTAJ)
Sudety. Dolny Śląsk. Kto zna nas trochę, ten wie jak kochamy te tereny, Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam porzucić Królewskie Miasto KRAKÓW, to tylko na rzecz Jeleniej Góry. JELENIA JEST SPOKO (dosłownie - zobaczcie koniecznie ten link, zwłaszcza kryjące się pod nim bestie). Kiedy zatem Jaszczur ogłasza, że nawiedzi "DOLNE partie ŚLĄSKA", wiemy że nie może nas tam zabraknąć. Sami wiecie, jak ciężki jest dla nas ten rok... operacja Basi i jej ogromna jej przerwa w rajdach. Owszem wróciła już do jazdy i radzi sobie bardzo dobrze, bo wpadały już nawet jakieś setki... w sumie radzi sobie lepiej niż mówiły rokowania, ale nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o rehabilitację, to nadal jesteśmy dopiero w połowie drogi i jej zakończenie planowane jest na rok 2023 lub... na jakąkolwiek inną datę, związaną z uderzeniem NUKE'a w Europę Środkowo-Wschodnią :P
No ale... DOLNY ŚLĄSK, "nasze małe SHIRE", nasze ukochane tereny i Jaszczur... no musimy tam być! Nie ma innej opcji. Tempem spokojnym i bez szaleństw, ale w tym roku przepadły nam już wszystkie inne edycje Jaszczura... a przecież są lata, w których jeździmy nawet na 3 te rajdy w roku!
Decyzja zapadła - jedziemy! 
Pamiętajcie jak zacząłem relację z edycji "Jaszczur - Kamienne Ściany", no więc tym razem taki sam klimat w tytule tego rozdziału, bo "Tęsknie za ciepłym dotykiem świtu, tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (całość zalinkowana we wpisie z Kamiennych Ścian).
Nie ruszamy jednak sami, bo Andrzej - nasz częsty kompan rajdów i poniewierek - decyduje się z nami jechać i o 5:00 rano melduje się w Krakowie. Z Mielca miał do nas kawałek, więc musiał wyruszyć koło 3 w nocy. Nie ma sensu gnać w dwa auta, pojedziemy jednym autem z 3 rowerami.  Innymi słowy "jego los będzie taki jak nasz" (Anakin do Palpatine'a nie zgodziwszy się pozostawić Obi-Wana na pokładzie "Niewidzialnej Ręki", okrętu flagowego Generała Grievousa).
Jak z resztą sam powie: " "byłem z Wami do tej pory na dwóch Jaszczurach i na obu padało, co obstawiacie dzisiaj...?"
(Mowa o edycjach: utopionym, bynajmniej nie w ogniu "Ognistym Pograniczu" oraz o przedzieraniu się przez błotne piekło na "Granicznej Przełęczy").
No prognozy mówiły, że ma być w miarę ładnie... do dzisiaj rano. Dziś rano podały, że jednak ma lać... Jaszczur, co Cię nie zabije, to Cię okaleczy... 
Zabieram zatem swój najlepszy sprzęt: kompas, stuptuty na błoto, wodoodporne skarpety (polecamy - recenzja TUTAJ), kurtka na wodny armagedon, 3 dodatkowe warstwy do plecaka, dwie pary rękawic w tym jedną zimową, dodatkowe spodnie mogące być ubrane "na wierzch", dwie czołówki i dwie lampki na kierownicę, ogrzewacze chemiczne, termos z gorącą herbatą, nóż taktyczny, linę (zawsze się przyda - TUTAJ), gaz pieprzowy i jeszcze parę innych przydatnych rzeczy...
To Jaszczur... to będzie drapać i gryźć... trzeba być przygotowanym na wszystko. "Csa być zawsze w formie bo to procentuje, gdy na twojej drodze pojawią się zbóje" (całość TUTAJ)

Z formalności podam, że trochę nam smutno, że Jaszczur pokrył się z Rajdem Waligóry, który także kochamy, ale nie da się być w dwóch miejscach naraz. Szkoda, że Waligóra nie odbywała się tydzień później, ale cóż począć... (jak to co? ANTYCHRYSTA !!!). Pierwsza edycja, na której nie byliśmy... ale Jaszczur, zwłaszcza górski, rządzi się swoimi prawami.
Waligóra 2017 (Gorce) czyli "WELCOME HOME, Lord Tyranus"... oj był tyranus, nawet WY-tyranus na Gorc i Lubań (cytat oczywiście STĄD)
Waligóra 2018 (Gorce 2) czyli "Jebnąć Ci?"
Waligóra 2019 (Spisz) czyli "Oto i Mighty GRANDEUS... lepiej zatem SPISZ testament"
Waligóra 2020 (Dolinki Podkrakowskie) czyli "Zostań w domu", nie sprecyzowali że mowa o obecnym, a nie o tym z czasów młodości
Waligóra 2021 (Szpilówka) - "Jakoś ciągnę ten wózek..."
Waligóra 2022... no niestety. Szkoda... no tak czasem bywa. Nie czas żałować zdarzeń minionych, przyszła pora aby zacząć opowieść o Jaszczurze i bólu podków...

WidnoKRĄG? :D

Szkodnik i Andrzej cisną przez błoto :)


Jedz skały na śniadanie... skały i wiatraki
Chociaż pora już raczej przedobiadowa niż na śniadanie, bo z bazy wyruszamy około 10:30 (taką mieliśmy minutę startową).
Zaczynam rajd od porzucenia rowerów w krzakach i wspinania się na jakaś wielką skałę. Nie ma to jest dobry początek :P
No dobra, tak naprawdę zaczynamy rajd od przypasowania wycinków lidarowych do mapy, a dopiero za chwilę - po wyjściu z bazy - wspinamy się na jakąś wielką skałę.
Drugi punkt kontrolny to ruiny ogromnego wiatraka. Będzie ich dziś kilka na mapie - w jednym z nich czeka na zadanie: odpowiedź na pytanie:
"Kolor największego owocu?"
Uwielbiamy takie akcje, gdy kompletnie z treści nie wiadomo o co chodzi, a dopiero na miejscu wszystko staje się jasne. Macie ten owoc na zdjęciu poniżej - jestem na tyle zachwycony zadaniem, że układam wierszyk, jaki my zrobilibyśmy gdyby to był punkt na naszym rajdzie (ostatnią edycją była SIŁA KORNOlisa).. niestety w każdym znaczeniu tego przymiotnika, ale to jest temat, który jeszcze nieraz przewinie się na tym blogu.

Nasza propozycja tej zagadki brzmiałaby mniej więcej tak:
Normalnie jest czerwona,
tym razem jednak NIE
cyframi przyzdobiona
jakimi barwami mieni się :D


Szkodnik! Tu nie ma nawet drogi, gdzie Ty ciśniesz :)

Rowery w zagajniku poniżej, bo tutaj to nie pojedziecie... to się KLEI :)

Tam jest punkt kontrolny :)

Jest i wspomniana truskawka :)

Ekipa lepsza niż jakiś tam Team-X :P  (hermetyczy żart z polskiego influencerstwa interNIETÓW...)

Dzieci (zjedzonej już) kukurydzy...
Tu się nie ma co opisywać, sami zobaczcie przez jakie tereny prowadził rajd. Pola, pola i otwarte przestrzenie... które prowadziły nas w tereny górskie. Będzie dziś dymania pod pagórach, nawet takich garbatych wielokrotnie :P :P :P
Niemniej na razie drzemy przez pola kukurydzy za kolejnymi lapionami.
Coraz bardziej oddalamy się od bazy i zbliżamy w góry... deszcze pada "falami": raz tak, raz nie.
Mimo wszystko jedzie się całkiem spoko, choć przedzieranie się przez takie pola kończy się często "zassaniem" przez błoto po kostki.
Jest grząsko, więc wiele lampionów zdobywamy z buta, porzucając rowery w krzakach. Na co nam zatem one?
Krzaki? Nie wiem
AAAA... rowery? To proste, jak pchasz po grząskim i pod górę z rowerem i jest Ci ciężko, to jak porzucisz rower, to robi się lżej :D

Magic of the moment :)

Magic of the moment - inne ujęcie :)

Nasze mapniki mocno się wyróżniają na tle :)

Spacery po bezdrożach :)


Szturm na wzgórze nr 26...
Wjeżdżamy w Masyw Trójgarbu (i Krąglaka i Krąglaka!!! - Szkodnik). Na razie jedziemy doliną, więc jest w miarę po płaskim, ale ściany doliny zaczynają się pionować... droga też zaraz wystrzeli w górę, ale na razie wystrzeli coś innego, ale o tym zaraz. Wracając do narracji... ściany się pionują i wyrastają na nich skały. Na jednej z takich skał ma być lampion numer 26. Suniemy doliną licząc odległość i typujemy skałę, na którą trzeba będzie wleźć... no jest wysoko. Ruszamy pod górę i wtedy zaczyna się... ostrzał!
Na dole w dolinie jest strzelnica i odbywają się jakieś ćwiczenia. Idzie niesamowita kanonada! To nie są pojedyncze strzały, ale kilka jak nie kilkanaście sztuk broni. CO ZA KLIMAT!!
Wdrapuję się na czworakach, dosłownie bo tak stromo, pod jakąś skałę - ja z prawej, Andrzej drapie się z lewej (mówię o skale, bo drapie się też po głowie co my uskuteczniamy...),
A w tle idzie kanonada. Jakbym był w Wietnamie to pewnie czułbym się teraz jak w Wietnamie. Klimat jest nieziemski. Huk wystrzałów, a Ty podchodzisz pod strome wzgórze... wzgórze (z punktem) 26. Kluczowym dla dalszego prowadzenia natarcia... wczuwam się w rolę i po prostu przywieram do skał, patrzę czy droga czysta i "skokami" przechodzę w kolejne osłonięte miejsce. Ej, niecały miesiąc temu byłem na Szkoleniu Podoficerów Rezerwy i biegaliśmy z bronią, więc nadal jestem w pewnym trybie myślenia (kto zdążył się załapać na relację na blogu ten zdążył, ale niestety nie jej już tutaj - historia zniknięcia relacji nadaje się na osobny wpis, ale też nie mogę :D).
Szkodnik krzyczy: "MASZ? Misiek, mów do mnie, MASZ?" 
Ja: "Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Pułkowniku, jestem zajęty"
To ja idę do tej 50-tki... eee... to znaczy 26-stki :D (nawiązanie do TEJ SCENY)
Podchodzimy pod szczyt i nie ma lampionu... ostrzał nie cichnie, więc staram się sprawdzić mapę. CHOLERA... chyba nie to wzgórze. Andrzej! Drę ryja... nie widzę... kurde, chyba dostał... trzeba się stąd zabierać, bo jestem tu jak na widelcu, a ogień nie ustaje. Zbiegam na dół (na tyle ile mogę zbiegać po stromym nie mając ACL w kolanie... czyli schodzę pomału, ale dla dodania dramatyzmu piszę ZBIEGAM). To nie jest wzgórze 26... takie straty a nie to wzgórze... k***a.
Andrzej schodzi z drugiej strony "HA, wiedziałem że masz zbyt rogatą duszę aby umrzeć" (cytat: "Szmaragdowy świt" )
Ruszamy na drugie wzgórze, no i jest... jak się pato-nawiguje to się dyma nie tam gdzie potrzeba... i możecie to rozumieć jak chcecie :D
Punkt nasz, ale wydymał nas na jedno wzgórze ekstra :P

Jest i lampion

Red Fox wskaże Ci drogę :)

Co my robimy ze swoim życiem...?
CZAJNIK, odpowiedzią jest czajnik :)


Jaszczurowe JESIENIARY :D 
Droga się wypionowała... ale cieszę się, bo uwielbiam Trojgarb (i Krąglak, Krąglak - Szkodnik czytany hermetycznym głosem, na melodię "UCHWYT". Dla tych co nie ogarniają co to znaczy, oznacza to tylko to, że nie znają prawdziwego poziomu naszej patologii i upośledzenia... dowcip hermetyczny, ale są także tacy którzy zrozumieją... choć pewnie wiele by dali, aby NIE :D ).
Dymamy zatem ostro pod górkę. Krok za krokiem - pchamy, a im wyżej tym coraz więcej liści. W pewnym momencie suniemy, przez morze... liści jest do kolan jak się idzie i po piastę jak się jedzie. Rewelacyjny jesienny klimat.
Tak nam się udziela, że postanawiamy zostać jesieniarami i robimy sobie sesję zdjęciową - sami zobaczcie:

Tonące w morzu liści

Jesieniary :)

 

"Krople deszczu potrafią też ranić,
zwłaszcza gdy stają się słone, zmieszane ze łzami..." (nadal utwór "Nasze Shire")
czyli skończyło się jesieniarskie pozerowanie. Zaczęło padać i to intensywnie. Do tego wchodzimy w morza mgieł, bo wierzchołek Trójgarbu tonie w białym "mleku".
A czemu łzy? No bo leje, jest zimno, a my tyramy pod górę... stromo pod górę. Deszcz dzwoni o kask, spływa po mojej taktycznej kurtce, a my krok za krokiem pchamy rowery po kamieniach na pieszym szlaku. Wieża widokowa na Trojgarbie ma widok na mgłę i to tylko tą najbliższą. Wygląda to tak, że w galerii zdjęć na FB, Malo napisze, że miał wrażenie że to zdjęcie z wystawy sztuki współczesnej: białe ściany i mebel. Sami zobaczcie: 

Dymamy na Trójgarba :D

Mgła i deszcz...

Wieża - kocham, że na Trójgarbie wszystko jest trój- (ławki, wieża) - to jest genialne

Galeria sztuki nowoczesnej... a nie czekaj, widok z wieży na Trójgarbie :)


Pamiętam jak tu było, gdy byliśmy pierwszy raz - opis TUTAJ. To też było mądre, pierwszy dzień urlopu w Górach Kamiennych... Szkodnik zaplanował wycieczkę: Trójgarb, Krąglak, Kolorowe Jeziorka, Wysoka Kopa w Rudawach Janowickich i powrót przez... Chełmiec. 2200m przewyższenia w pierwszy dzień urlopu... a potem wycieczka codziennie... "goddamn it, woman, you will be the end of me" (nawiązanie do tej sceny).
Wracając... widoki z wieży są zacne, no ale nie dziś. Dziś mamy biel, biel totalną, ale mimo wszystko dobrze tu znowu być. Trójgarb jest zacny.
Szkoda tylko, że pada... ale finalnie okaże się, że będzie nam padało tylko na szczycie.
Im dalej od wierzchołka tym deszcze będzie malał, aż zaniknie całkowicie.
Co ma padać dalej, dowaliło nam, przemoczyło - mission completed :P

Łapiemy kolejne lampiony wycofując się z Masywu T. a tym czasem dzień pomału zmierza ku końcowi.
Jeden z punktów kontrolnych "na zjeździe" jest niesamowity - kapitalna kapliczka w środku lasu.
Znamy te góry... a tu nigdy nie byliśmy. Inna sprawa, że na tablicy informacyjnie jest napisane wprost:
"aby postawić tutaj tą kapliczkę i mieć pewność, że żadne demony nie mają tu wstępu, miejsce to zostało EGZORCYZMOWANE". Hardcore, nie pierd***lili się w tańcu :D :D :D 
No kurde, klimat "Malowanego człowieka" (nota bene, bardzo ciekawa pozycja fantasy).
Jeszcze jeden lampion łapiemy w gasnącym świetle dnia, a chwilę później "Ciemności kryją ziemię" (kolejna świetna książka)

Piękna kapliczka

Złota róża

Pomału zapada zmierzch...


"Fear of the dark
Fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark
Fear of the dark
I have a phobia that someone's always there..."
(całość TUTAJ)
Jedziemy przez ciemność... przed nami punkt w opuszczonym pałacu. Ale klimat... opuszczony pałac po nocy.
Aby dotrzeć do samego budynku musimy przedrzeć się przez chaszcze, bo budowla całkowicie zarosła. Stajemy przed kilkupiętrowym gmachem... ale drzwi zamknięte są łańcuchem... trzeba będzie dostać się po partyzancku przez okno z wybitymi szybami. Bez kitu... TAKTYKA CZARNA level Czarni :)
Znam zasady poruszania się po budynku tak, aby nas nic nie zaskoczyło.
Widziałem zbyt wiele horrorów i gier RPG aby oczekiwać, że takie miejsce są opuszczone... albo wyskoczy tu zaraz jakiś rogaty albo jakiś gość cierpiący na nie-doje**nie, któremu głosy podpowiadają, że "ludzkie mięso daje siłę, daje moc i witaminy!!!" (tutaj...). Wchodzimy, wnętrze tonie w ciemności... tylko nasze czołówki oświetlają korytarze i komnaty. Broń jest w pogotowiu... zarządzam ciszę operacyjną, gestami pokazuję Szkodnikowi aby sprawdził salę balową, a ja idę na piętro. No dalej Rogaty, pokaże się... nie daj się prosić.
Ale otacza mnie tylko ciemność... czy coś przemknęło w rogu? Strach przed ciemnością jest niemal wyczuwalny... pełza wzdłuż mojej duszy (za ch** nie wiem w którym to jest kierunku, ale brzmi srogo, prawda?). Czy coś tam się kryje i czyha... dybie na moje życie.
Klimat penetracji jest TAKI... aaa.. nie sorki, nie ten link, odpiąłem bo był 18+ i nie każdy lubi karły. Ten jest właściwy - TUTAJ. I jak jest w tekście tej piosenki "najlepszy przyjaciel to naładowana spluwa"... no gdzie jesteś rogaty? Kici, kici, sku***synu.
Kolejne piętro... rogatego nie widu, nie słuchu. Chrzanić, zaleje wszystko benzyną wychodząc... rogaty nie ma szans.
Pewnie ciężko będzie to potem na policji wytłumaczyć:
- więc podpalił Pan ten pałac, dlaczego?
- no bo rogaty...
- jaki rogaty?
- jak to jaki, no ten duży... ten co żre ludzkie mięso
- ludzkie mięso?
- nie, k***a, rogaty weganin, normalnie opierdoliłby kozę z kopytami, ale nie, od ostatnich dziadów jest mocno eko... no proszę Was, nawet tam dotarła ta moda?  

Jak myślicie, przejdzie takie tłumaczenie przy komendancie czy znowu będą problemy straszenie białym sweterkiem? CHCĘ RÓŻOWY (TUTAJ - link BARDZO na własne ryzyko... ale dla mnie to naprawdę głębszy tekst... miejscami, bardzo miejscami, ale jednak!)
W głównej sali znajdujemy pozostałości fortepianu... niesamowite miejsce. Klimat jest hardcore'owy, zwłaszcza, że jesteśmy tutaj nocą.
Naszym zadaniem jest policzenie schodów na najwyższą kondygnację.
Mega wypass punkt kontrolny, choć śmiem wątpić, że w pełni legalny... no ale to Malo i Jaszczur. Jak to było z wchodzeniem na drzewo?

Night riders AGAIN :)

Przedzieramy się do opuszczonego pałacu

Cyprian Kamil rzekła niegdyś, że "Ideał sięgnął bruku..."

Eksploracja ruin...


Zewnętrzne rubieże... "tam kończy się mapa, tam mieszkają potwory" (cytat: "Piraci z Karaibów")
czyli niczym Krzysztof Kolumb eksplorujemy nieznane. Ba nawet mamy ze sobą Krzysztofa, bo spotkaliśmy go przy podejściu na LOP'kę (Linię Obowiązkowego Przejścia).
Krzysiek to rowerzysta na Trasie Niepieszej - jak my, na na Jaszczurze to rarytas. Możemy zatem tak nazwać Go na potrzeby tego rozdziału: RARYTAS.
Rarytas ciśnie od rana i trochę w innym kierunku niż my, ale spotykamy się w nocnym lesie szukając lampionów na LOPce.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mapa jest taka nieaktualna, że zbocze po którym chodzimy schodzi do jeziora... ogromnego jeziora, którego na mapie nie ma.
Rarytas potwierdza, kierunek "za zachód" odcina nam wielka woda.
Jak zaliczymy lampiony z LOPki i te pozostałe okoliczne, to będzie to problem. Zachód by się nam bardzo przydał, a tu nie będzie jak... wracać na południe, kawał drogi.. więc Aramisy wpadają na typowy dla siebie pomysł ("W labiryncie dziwnych zdarzeń, pośród strachów, przygód, marzeń, MYŚL SIĘ RODZI, MYŚL DOJRZEWA..." - tutaj)
Objedziemy jezioro od północy... jedyny problem w tym, że oznacza to wyjechanie poza mapę i to najpewniej mocno. No, ale co może pójść nie tak, dzida na północ i pierwsza w lewo, tak?
Trzymamy się w miarę jeziora, to i bez mapy damy radę.
Rarytas nie jest przekonany.
Rarytas: Widzieliście, że tam na mapie są bagna?
Szkodnik: Bagien tam nie będzie, zaręczam... tam jest jezioro.
R: Tym bardziej, uważacie to za dobry pomysł drzeć przez jezioro?
Sz: Nie, nikt nie mówi, że to dobry pomysł. Być może to nawet pomysł fatalny... ale drzeć będziemy.
Ja: Jej nie przekonasz, już wybrała wariant na "na rympał"... możesz jechać z nami lub zostać sam w tym ciemnym, przerażającym lesie (kocham, kocham manipulację :D )
Rarytas nadal nieprzekonany, waha się... pyta: ale teraz ścieżką A czy B?
Hmmm... to w sumie zasadne pytanie, bo jeszcze nie wiemy... i wtedy zjawia się on. Potwór z poza mapy. SZERSZEŃ... kur**a, dwa metry na cztery, serio... wielki skur**ol...
i oczywiście, stwierdza że najchętniej wleciałbym mi w czołówkę... i napiera. Odganiasz, a On napiera. Raz na mnie, raz na Szkodnika.
Decyzja zapada natychmiast... w dół, a tylko jedna ścieżka prowadzi w dół. Potrzeba prędkości aby zgubić pościg...
trudno najwyżej przez jezioro będzie...
... ale okazuje się, że docieramy do drogi, a nią wyjeżdżamy poza mapę. Trochę nawigacji na czuja, czyli trzymamy się w miarę brzegu i po kilku myk-mykach wracamy na mapę po drugiej stronie jeziora. Ekstrapolacja mapy działa zawsze... prawie zawsze, no dobra rzadko ale tym razem zadziałała.
Rarytas pod wrażeniem, nie podejrzewa nawet, że to był po prostu fart... :D :D :D
Aramisy - specjalizacja: warianty z dupy!! Szkolenia i kursy już dostępne!

"Matka wie, że ćpiesz...?" - nierówna walka ze sleepmonsterem


W blasku księżyca... i chwały :D

Ostatnie punkty zbieramy po zmroku. Część jednak musimy odpuścić, bo chcemy być w bazie koło północy... w niedzielę o 16:00 jesteśmy umówieni "w gości" u dawno nie widzianych ludzi, a do domu mamy około 5h drogi autem. Chcielibyśmy także chociaż trochę się ochlapać i oporządzić... może przespać, więc trzeba się kierować do bazy. Inna sprawa, że nasz limit 11h + 5h limitu spóźnień kończy się gdzieś po pierwszej w nocy.
Rarytas nie jedzie z nami na ostatni punkty i tego punktu Mu zabraknie aby mieć lepszy wynik od nas... no to jest pech :)
My do bazy docieramy kilka minut po pierwszej nad ranem... zmęczeni, styrani, walczący ze sleepmonsterem, boli nas wszystko oprócz podków... bo ich nie mamy... gdybyśmy mieli, to by też bolały.
Okazuje się, że wygrywamy Trasę Niepieszą, a Rarytas nie był jedynym rarytasem dzisiaj. Jest to niespodzianka, ale bardzo miła. Zwłaszcza, że Basia dopiero wraca do formy... wiecie jaki to dla nas rok. Jak nie pandemia, to operacja... denazyfikacji lub/i kolana. 
Kolejny extra jesienny Jaszczur - te jesienne edycje są zawsze mega. Często są to edycje górskie i to jest też piękne, bo jak pewnie już wiecie "JESIENIĄ GÓRY SĄ NAJSZCZERSZE"
Powrót jest ciężki, bo w tygodniu zdarza mi się spać po 3h czasami... tyle spraw ciągle mamy. Do tego jeszcze mocno naderwana noc z piątku na sobotę, sam rajd i powrót do domu w niedzielę nad ranem. No było ciężko, ale się udało... a w poniedziałek w robocie to kontaktuję z rzeczywistością tak na 30%, ale baterie doładowane tak pozytywnie że "czuję się jakbym sam mógł pokonać całe Imperium" (ta scena - około 1m40s). 

Klasyczne zdjęcie karty Jaszczurowej


A żeby nie być gołosłownym, jesienne górskie/pogórzańskie Jaszczury:
2015 - "Złamany Krzyż" w Beskidzie Niski
2016 - "Bojkowskie ślad" - w Paśmie Otrytu
2017 - "Ścieżka Muflona" - edycja LEGENDA, bez wątpliwości jeden z najlepszych rajdów ever... Strzeżcie się kondominium Jaszczurowo-Muflonowego...  zmarłem 100 razy... 
2018 - "Kamienne ściany" natomiast edycja wrześniowa "Zaklęty Monastyr" górski wprawdzie nie był, ale okolice Horyńca to płaskie nie są :)
2019 - "Sv. Jiri" oraz "Ogniste pogranicze" (ja pierd.... jak lało... jak było wtedy źle)
2020 - "Ciemna strona gór" oraz "Graniczna przełęcz"
2021 - "Go WEST" oraz "Dolina cerkwi"

To tylko jesienne - pamiętajcie, że te letnie i wiosenne także bywają genialne, "Jaszczur - Białe Doliny" czy też "Jaszczur - Na Jagody" oraz sporo, sporo innych :D
Ale dzisiaj mówimy o Jesiennych.
@Malo - tego nam zawsze MALO, więc tak trzymaj, prosimy !!!


Kategoria Rajd, SFA

Rajd WYZWANIE 2022

  • DST 86.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 września 2022 | dodano: 04.09.2022

Stajemy przed nie lada wyzwaniem. Nie lada, a blat, bo będą przeloty wymagające jego odpalenia... chociaż jak macie napęd 1 x 12, to to w sumie blat odpalony macie permanentnie. No dobra - dość, bo jeszcze nie zacząłem tej relacji, a już odpływam w hermetyczne dygresje... Wróćmy zatem do tematu.
Czeka nas nie lada wyzwanie bo ruszamy na RAJD WYZWANIE rozgrywany w krainie dinozaurów (okolice Krasiejowa). O
Wyzwanie poznaliśmy dwa lata temu kiedy wzięliśmy udział w kapitalnej 24-godzinnej trasie robiąc niecałe 200 km rowerem. To był wypass, sponiewieranie się i upodlenie aż miło. Mam ogromny sentyment do tamtej edycji rajdu, bo nareszcie udało się zobaczyć Górę Św. Anny... mijaną 1000-ce razy jadąc w Izery czy Karkonosze. Ogólnie trasa była mega wypaśna i nastawialiśmy się na powtórkę w 2021, ale okazało się nie będzie trasy tak długich. Regulamin mówił o trasie 20+... i to było takie, ze niby tylko 20 km... gnać prawie 200 km po to aby pojeździć 20 km? Nie zdecydowaliśmy się na taką ekstrawagancję i wybraliśmy wyprawę własną - nota bene, regulamin tego rajdu zasługuje na osobny rozdział, więc *keep reading, folks* :P
Już po rajdzie, w relacji rajdowych znajomych, widzieliśmy że robili po 70-90 km. No jest to 20 plus, ale jednak mam wrażenie, że ulegliśmy drobnej dezinformacji.

Durex sed sex... czy jakoś tak (Dura lex, sed lex :P :P :P)
W tym roku postanowiliśmy - jedziemy, cokolwiek by w regulaminie nie było, to jedziemy. Pamiętacie "Piratów z Karaibów"? Jak to było "kodeks to tylko luźne wskazówki". Obierając takie podejście, stwierdzamy że co będzie to będzie (a czego nie będzie, tego nie będzie) i jedziemy się dobrze bawić goniąc lampiony po lesie :)
A muszę przyznać, że zapisy to jasne nie były :D
"Wyzwanie składa się z 4 tras: pieszej, nordic walking, rowerowej oraz rowerowej+". Po czym nie ma słowa o trasach... nic, kompletnie nic. Nie ma żadnych parametrów, to będzie 20, 50 czy 100. A czym różni się nordic od pieszej? A rowerowa od rowerowej plus. Zakładam, że rower plus będzie dłuższy, ale tak jak mówię, to założenie własne :)
Czytam regulamin dalej "na trasach OPEN i EXTRIM"... zaraz, zaraz, a co to są za trasy? Odsyłam do akapitu "Wyzwanie składa się z...", no i na OPEN czy EXTRIM zapisów nie ma. JAJA!
Kto nas dobrze zna, ten wie że my raczej na luzie podchodzimy do takich akcji, więc stwierdzamy, że owszem na miejscu, to może być niezły zamot i dezinformacja, ale kij z tym!! Jedziemy się wyszaleć w terenach, jakich rowerowo nie znamy. Będzie dobrze, choć niekoniecznie jasno i to mimo, że rajd rozgrywany za dnia :D
Rozmawiamy przez FB z Mateuszem, który buduje trasę rajdu, aby mieć pewność że zapisujemy się na najdłuższą trasę i tyle nam wystarczy. Potwierdza nam, że rower plus jest trasą najdłuższą rowerową i rozgrywana jest tylko na rowerze. Jest git, wiemy co najważniejsze, reszta to "drobne techniczne szczegóły" jeśli kojarzycie zakończenie "Batman begins" Nolana.


Baza rajdu znajduje się w Grodźcu, niedaleko Krasiejowa. Na miejsce przybywamy kilka minut po 8:00 i witamy się zarówno z Organizatorami, jak i innymi Zawodnikami rajdu, bo jest trochę znajomych twarzy. Pakiet startowy jaki dostajemy jest mega WYPASS, bo rajd jest organizowany przez Lasy Państwowe. Z kilkoma leśnikami uda nam się dzisiaj porozmawiać i powiem Wam, że to nadleśnictwo ma rewelacyjną kadrę - super ekipa (tu pozdrawiamy Nadleśnictwo Beton Twardy oraz Nadleśnictwo NASZElasyWYDUPIAC, z którymi kopaliśmy się jak dzicy, współorganizując niektóre edycje naszych CZARNYCH rajdów...).
O 9:00 idziemy na odprawę i wtedy regulamin radu gmatwa się jeszcze bardziej, a ja cieszę patelnię bo to oznacza jeszcze lepszą zabawę :D
No więc tak:
- trasa rowerowa+ ma do zaliczenia obowiązkowo pkt 1, 2 oraz 3 (to jest akurat jasne, bo punkty te zlokalizowane są na 3 krańcach mapy, więc wydłuża to to trasę). Są to także JEDYNE obowiązkowe punkty na trasie rower+
- trasa (stricte) rowerowa ma także obowiązkowy odcinek pieszy OP (mówią, że koło 8 km aż !!), który jest jednocześnie odcinkiem specjalnym, składającym się z 5 lampionów i żeby go zaliczyć, trzeba znaleźć je WSZYSTKIE !!! Nie odnalezienie chociaż jednego powoduje nie zaliczenie odcinka specjalnego.
Jak obowiązkowy punkt odcinek pieszy (OP) ma się do tego, że na trasie rowerowej+ obowiązkowe są TYLKO punkty 1, 2 oraz 3... nie wiadomo, wyjdzie w praniu :D
- punkty kontrolne mają swoje wagi (yeah, rogaining!! to kochamy)
- zadania także mają swoje wagi, ale uwaga! za dotarcie na zadanie też przyznawane są punkty
To jest akurat genialne. Na żadnym innym rajdzie tak nie ma, a dojechania na zadanie także przecież zajmuje czas, zwłaszcza że ZS'y są osobnymi punktami na mapie niż lampiony. Na przykład za dotarcie jest 6 pkt, a za wykonania zadania jest 11. W praktyce możesz łapać sześć punktów i gnać dalej albo można robić zadanie i walczyć aż o 19 łącznie. Taktyka, taktyka, taktyka - szacuj co się bardziej opłaca, bo zadanie też zajmie czas, ale da także punkty. GENIALNE !!! Inne rajdy: uczcie się od WYZWANIA w tej kwestii !!!
- Niektóre zadania są wieloetapowe, jak na przykład kajaki. Dopłynięcie do pierwszego markera to 3 punkty, do drugiego już 6 punkty, a do trzeciego to już 9 punktów.
- do tego jest także superbonus, o którym nie wiadomo nic, ale można go zdobyć jak będzie się spostrzegawczym :P
- limit czasu to 17:30 i lepiej się nie spóźnić, bo kary są dotkliwe (prawie cielesne :P )
... a to tylko część informacji, jakie dostaliśmy na odprawie. Ogólnie trwała 30 min (planowo) i brakło czasu (start był planowany na 9:30, a się opóźnił) :D :D :D
Do tego tylko jeden z Zawodników z drużyny był uprawniony do wysłuchania odprawy i padło na mnie. Na mnie też padło pobiec po mapy... dobrze czytacie... pobiec. Mapy rozdawane były w innym miejscu niż start. Wiecie jak nienawidzę biegać... nawet zostawiłem mój wielki plecak. Tak! Znowu dobrze czytacie. Zostawiłem plecak i pobiegłem BEZ niego po mapy... a właściwie po mapę, bo dostaliśmy tylko jedną na zespół. O NIE, NAJGORZEJ.
Biegać... jak zwierzęta...
I jedna mapa... to ZŁO, ZŁE ZŁO, ZŁE ZŁO ZŁEGO ZŁA. Nie róbcie tak, proszę. Nawet kosztem większego wpisowego, mniejszego pakietu startowego jeśli to problem budżetu, ale prosimy o mapę dla każdego. Owszem są zespoły, gdzie jedna osoba nawiguje, a druga po prostu jedzie za pierwszą, ale w zespole gdzie jest dwóch nawigatorów. Przecież to się rozwodem może skończyć !!!
Nasi drodzy Leśni Ludzie, rozbijecie wieloletnie przyjaźnie, szczęśliwie małżeństwa.
Finalnie Basia chciała bym to ja wziął mapę (piękne zepchnięcie odpowiedzialności :P), ale przez cały rajd Szkodnik będzie zazdrosnym okiem zerkał mi przez ramię na mapnik... powtarzał po drodze "tylko się nie pomyl, tylko się nie pomyl" (jak chcecie poczuć tą presję to TUTAJ). Planuję to bardziej opisać w podsumowaniu roku, ale jest to rok samotnej nawigacji...  nie jestem w stanie tego uniknąć, nawet mimo faktu, że jedziemy już razem.

ALFA, BRAVO, CHARLIE, B kwadrat minus 4 AC, ECHO, FOXTROT, ... :D
Pada komenda start i ruszamy biegiem po mapy. Bez plecaka czuję się nago, ale mam doświadczenie. Biegałem już tak po parku...
...w znaczeniu, że bez plecaka, ale podoba mi się wasz tok myślenia :P
Dopadam mapy, a tam także treść pierwszego zadania specjalnego. Musimy je rozwiązać, aby wyjechać na trasę - oczywiście, można je odpuścić i cisnąc od razu,  ale zadanie składa się z 3 matematycznych zagadek i każda z nich jest punktowana. Decyduj: siedzisz i liczysz, a zegarek odmierza cenne sekundy czy startujesz od razu, licząc że w zaoszczędzonym (na rozwiązywaniu) czasie wyrwiesz z lasu więcej lampionów niż inni.
Pierwsze zadanie to: korzystając TYLKO z dodawania otrzymaj liczbę 1000 używając ośmiu ósemek. Na dawajcie, mózgi  - odpowiedzi nie podam. Powiem tylko, że zrobiliśmy :)
Drugie zadanie to klasyk z odmierzaniem, mając pewne dane. Klasyk to: odmierz 4 litry, mając bukłaki trzy- i pięciolitrowy. Tym razem są to klepsydry i trzeba odmierzyć czas i nie są to liczby 3 i 5, a trochę większe. Zrobiliśmy.
Trzecie zadanie to zabawa z liczbami... i tu polegniemy. Uznamy, że wolimy nie zaliczyć 3-ciego zadania i jechać, niż tracić kolejne minuty nad tym zadaniem, kiedy obsługa uzna naszą odpowiedź za złą. Wiele osób się spierało, że zadanie nie było jednoznaczne, ale nie dam rady go przytoczyć w całości bo nie pamiętam, a kartkę z treścią oddaliśmy.
Chodziło o to by ustalić numery mieszkań, które były swoim odbiciem np. 24 i 42... i czemu napisałem odbiciem, bo w treści było ODWROTNOŚCIĄ :D
Wiecie jak ja mam z matematyką. Kocham matematykę, więc odwrotność to odwrotność. Pierwszy numer to X, a drugi to 1/X i jedziemy. Skoro ich różnica to jakaś tam liczba to damy radę ułożyć funkcję kwadratową.
X minus 1/X równa się tej liczbie :P :P :P
Teraz założenie, że X różny od zera. Następnie obkładam to DELTĄ jak Ukraińcy obkładają artylerią ruskie magazyny amunicji (God of War: MARS says "HI" :P )
Wzór na X1 i X2 i git. Mamy to :D
Co? Nie pamiętacie, że DELTA to "b kwadrat minus 4 a razy c". Nie przyznawajcie się nawet :P :P :P
Tzn wiecie, ludzie wskazywali na jakąś inną niejednoznaczność tego zadania, bo chyba tylko ja poleciałem DELTĄ... ale tak czy siak, odpuszczamy trzecie zadanie i dzida do lasu :D

Zapowiada się piękny dzień w lesie :)

Nasz pierwszy lampion dzisiaj


Butelka do polowy pusta?
Ruszamy w las, a ten zaczyna się właściwie od razu za bramą bazy rajdu. Limit czasu jest niewielki: 8 godzin, a punktów dużo plus kilka zadań specjalnych, które zjedzą czas... plus osławiony, wspomniany już wcześniej odcinek pieszy oraz konieczność odwiedzenia wszystkich stron naszej mapy... no hardcore jeśli chodzi zarówno o zaplanowanie jak i o działania operacyjne w terenie. W zasadzie to, mimo że komenda start padła kilka minut temu, to można powiedzieć, że zaczyna nam się kończyć czas. Trzeba będzie się spiąć aby zrealizować główne założenia planu - oczywiście na tyle, na ile zdrowotnie będzie to możliwe. Basia coraz lepiej jeździ i chodzi, w zasadzie jest już naprawdę dobrze, że można by zapomnieć że była to operacja, po której 6 tygodni chodziła o kulach..., ale pamiętajmy że noga nie ma jeszcze 100% zakresu ruchu, nadal brakuje paru stopni zgięcia. Nadal mamy także po 4-5 rehabilitacji w tygodniu, trzeba będzie znaleźć złoty środek: nie forsujemy tempa na zasadzie "ile fabryka dała", ale też nie będzie to rekreacyjna przejażdżka po bulwarach.
Dwa pierwsze lampiony wchodzą bez większego problemu i choć kilka ekip szuka lampionów po lesie, to udaje nam się na nie wjechać jak po sznurku. Jakbyśmy mieli mapę :D
Kierujemy się teraz na nasze pierwsze zadanie specjalne (ZS), a tam przesympatyczne dziewczyny zapoznają nas z instrukcjami: należy napełnić butelkę wodą z jeziora, ale trik jest taki, że nie wolno butelki - w zasadzie to - dotknąć. Ma stać tam gdzie jest, nie można jej przesuwać, zabrać, przenieść... ale możesz wykorzystać wszystko co znajdziesz lub co masz ze sobą.
Cudem miałem ze sobą coś co nam pomogło... ogólnie ten cud to lekko nie ma.
Ostatnio, jak wychodziłem nocą przez okno i się potknąłem, to tylko cudem zahaczyłem o gzyms... po dwóch dniach cud posiniał i obrzękł :P 

Szkodnik ciśnie przez las :)

Szkodnik ciśnie przez las BARDZIEJ :)


KRÓL KUBB poległ pod Krasiejowem :)

Kolejny ZS to gra - to tak zwane szachy wikingów KUBB. Jak to w szachach, chodziło to aby dobrze zbić konia (Króla pacanie, króla - Szkodnik).  A tak naprawdę zasady znajdziecie TUTAJ. Powiem tak, jedno z najlepszych zadań na rajdach ever !!! Genialna gra i kapitalna zabawa. Przesympatyczna dziewczyna z obsługi punktu - w bazie dowiemy się, że księgowa Lasów Państwowych - rzuca nam WYZWANIE. Pasuje Wam jaka incepcja się zrobiła: wyzwanie w wyzwaniu.
Ogólnie trzeba rzucać drewnem w pionki przeciwnika, ale w takim połączeniu zasad szachów i bilarda, król musi upaść najpóźniej (zbicie go wcześniej, kończy się jak posłanie czarnej bili do łuzy zbyt wcześniej czyli spektakularną porażką).
Gramy i powiem Wam, że prawie 20 lat szermierki robi robotę. Chodzi o wyczucie dystansu, więc mimo że gramy w to pierwszy raz, to robimy egzekucję króla w dwóch turach. Każde z nas ma 3 drewienka do rzucania i w drugiej turze skuteczność mamy zabójczą.
Albo to po prostu szczęście początkującego. Też tak może być, wiecie jak to jest z tzw. "powrotem do średniej", to mógł być losowy "pik" na wykresie i 3 kolejne partie przegralibyśmy z kretesem. Niemniej nie gramy kolejnych partii, zadanie zaliczone, punkty zdobyte, ciśniemy dalej.

Król musi upaść, ale dopiero jak upadną wszystkie pionki przeciwnika (te drewienka naprzeciw Szkodnika). Z naszych oczywiście choć jeden musi przeżyć :)


Król KUBB stoi dumnie pośrodku planszy


Przez lasy w Krainie Dinozaurów
Krasiejów znany jest ze swojego Parku Jurajskiego, bo to miejsce gdzie odkryto pozostałości dinozaurów. W samym parku kiedyś byliśmy, ale tutejsze lasy są dla nas nieznane. Tym milej nam się tutaj pokręcić. Znamy Bory Strobrawskie (powyżej) oraz Lasy nad Górą Liswartą (poniżej), a dziś idealnie wypełniamy lukę  w naszym "Poznaj swój kraj".
Jednym z punktów kontrolnych jest Źródełko Zgody i Miłości. Bardzo urokliwe miejsce, zwłaszcza żabka siedząca przy źródle.

Piękna (skamielina) i Bestia :D

Dino napiera FIREBALL'ami :D

To chyba dobry skręt, ale nie mam pewności...


Ładnie tu :)

- Żabcia, o czym myślisz?
- O tym jak ubić wszystkie bociany



Żabka była jednym z 3 punktów obowiązkowych na trasie ROWER+, bo były to południowe obrzeża mapy. Zaczynamy teraz kierować się na północ, a dokładniej na północny zachód.
Tam, gdzieś na kolejnym krańcu mapy czaić się będzie drugi z obowiązkowych punktów. Idziemy po Ciebie, lampionie... ale nim tam dotrzemy, czyścimy mapę z innych punktów kontrolnych, które mamy mniej lub bardziej po drodze. Zwłaszcza, że dwa z nich to ZS'y.
Pierwszy ZS to 3-etapowe kajaki. płynie się pod prąd, po jeden, dwa lub trzy markery, za co można zdobyć kolejno 3, 6 lub 9 punktów przeliczeniowych. 
Niemniej kalkulujemy, że zrobienie tego odcinka pod prąd i potem powrót zajmie nam jak nic 30-40 min, jak nie więcej. W okolicy jest wiele różnych punktów kontrolnych, więc bardziej opłaci nam się wziąć punkty "za zameldowaniu" się na zadaniu, ale odpuszczenie go. W tym czasie, jeśli się uda to wyrwiemy 3 inne punkty kontrolne, których suma jest znaczenie większa niż 9.
Lubimy zadania kajakowe, ale jeszcze bardziej lubimy taktykę - ciśniemy dalej. Obsługa punktu jest lekko w szoku, ale potwierdzają nam że zadanie to minimum 30 minut. Utwierdzają nas w decyzji. No cóż, mamy dzisiaj:

"...zostałem na nabrzeżu, mnie na pokładzie nie ma" (jedna z najpiękniejszych ballad Budki Suflera KOLĘDA ROZTEREK)

zamiast "

Dla wolności i morza, szklanicy rumu i śpiewu fal,
dla kobiet za szybkich i skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr, pod czarną flagą płyń,
jeśli staniesz na mej drodze: GIŃ, GIŃ, GIŃ !!!"
(całość TUTAJ  "Pod czarną flagą")

Pchanie pod górę zawsze na propsie :)

Takie punkty kontrolne lubimy - drzewo w lesie, ale za to jakie :)

W poszukiwaniu konkretnego drzewa w lesie :)


Północno-zachodnie rubieże to okolice Jeziora Turawskiego, a lampiony znajduję się w okolicach linii przybrzeżnej. 
Jeden z nich jest, tak jak wspomniałem powyżej, punktem obowiązkowym aby być klasyfikowanym na trasie ROWER+.
Udaje nam się go złapać, ale zegar jest bezlitosny. Zostało na 3,5 godziny, a przed nami jeszcze kilka zadań i wyprawa na północno-wschodni skraj mapy czyli cała A3 do przejechania.
Nie ma czasu na chwilę wytchnienia - ciśniemy dalej. Na razie nawigacja idzie nam bardzo dobrze... oby tylko nie zapeszyć.
Jakieś tam błędy się przytrafiają, ale nic wielkiego - drobne korekty to sekundy a nie kwadranse, więc jest dobrze!

Kolejny świetny punkt kontrolny - lubię obiekty hydro :)


Mostek :)


AHOJ tam na łodzi? AHOJ Was to obchodzi... czyli łódź z silnikiem GWIAZDOWYM :P
A tą gwiazdą to będę ja... no ale od początku.
Lecimy przelotem na wschód. Przed nami kolejne zadanie specjalne - łodzią po jeziorze, aż pod 3 lampiony, więc tłusto i "na bogato", ale trik jest taki, że musimy wiosłować razem. Jedna osoba, jedno wiosło. Taki jest wymóg zadania i nie ma zmiłuj się. Zostanę gwiazdą tego zadania bo napęd w moim wykonaniu to będzie spektakularna porażka. Nie będę w stanie synchronizować się z Basią pod kątem siły wkładanej we wiosłowanie. Owocować będzie to tym, że Basia będzie musiał wiosłować 3 raz szybciej niż ja, abyśmy płynęli prosto... a ja widząc, że Ona przyspiesza, będą zwiększał tempo napierania wiosłem. Liczba obrotów jakie wykonamy względem własnej osi będzie imponująca... inne zespoły będą płynąc w miarę prosto, a my będziemy kreślić znak "cewki" na tafli wody. Pętelka za pętelką... obrót za obrotem.
Krzyk Basia: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ.
Przestaję...
Za chwilę: WIOSŁUJ.
Wiosłuję...
Za chwilę: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ...
Możecie zapętlić :D
Jestem wyznawcą zasady "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza to że używasz jej za mało".
Siłą będę zatem korygował kurs, a że te pojazdy są podsterowne czyli efekt widzi się z opóźnieniem, będę przykładał wciąż większą i większą siłę.
Na brzegu musieli mieć z nas niezły ubaw.... kiedy wykonywaliśmy 40-sty któryś obrót wokół własnej osi, a Szkodnik darł ryja "NIE TAK MOCNO!!!".
40 minut... imponujące. Zwłaszcza, że jak już podpłynęliśmy do jednej bojki i już prawie mieliśmy perforator, to... ech, szkoda gadać.
Złapałem bojkę za flagę... zaowocowało to tym, że bojka odpłynęła, a ja zostałem z flagą w ręce... i zrobiliśmy kolejny obrót wokół własnej osi :D
Do FORMOZY mnie nie przyjmą... mam przekonanie graniczące z pewnością :P 
Niemniej ja bawiłem się wspaniale... Szkodnik trochę mniej :D

Co mogło się stać, gdy złapałem za flagę...

Szkodnik naprawia bojkę :)


NA WIEDZĘ O DRZEWACH JESTEŚMY GŁUSI JAK PIEŃ :D

Lecimy dalej. 40 minut zjadło nam kręcenie się na jeziorze. Nie zostało wiele czasu, a gdzie tam do punktu, oznaczonego numerem 2, który będzie ostatnim obowiązkowym lampionem naszej trasy. Lecimy po lesie jak szaleni, ale jest dobrze, bo nawigacja idzie nam świetnie. Nie popełniamy głupich błędów i wpadamy na punkty kontrolne niemal idealnie. Jest moc !!
Czemu nie może być tak zawsze? Bo gdzie zabawa, przygoda, gdyby tak było zawsze :P
Wśród lampionów w tej części mapy kryją się dwa zadania specjalne.
Pierwsze to świat fauny: potrójne dopasowanie --> nazwa zwierzaka, zdjęcie i jego trop. Wydaje się proste, ale trop sarna a jeleń czy też wilk a lis, to już nie takie trywialne. Zaliczenie odbywało się tylko w przypadku poprawnego przypasowaniu wszystkich 3 rzeczy. Poszło nam nieźle, bo 4 punkty na 5 możliwych. Pomyliliśmy wilka z lisem, a cała reszta była dobrze (sarny, jelenie, borsuki, itp).
Natomiast na drugim zadaniu polegliśmy z kretesem. FLORA. Przypisanie PNIA (realny, ścięty kawałek pnia który miał obecny na punkcie Leśnik) do LIŚCI i do NAZWY. Brzoza, jesion, osika, olsza, buk, dąb, żywotnik, akacja... masakra. Jak przypasowaliśmy dobrze liście np. dąb, to pomyliliśmy pień, a jak pień był ok (np. buk) to znowu liście pomyliliśmy z brzozą.
Ogólnie... porażka. Spędzamy w lesie pół życia, ale rozpoznawać pni drzew nie umiemy :)
Pan Leśnik był fascynatem tematu, obrócił nam jeden ze ściętych pni i mówi: "patrzcie, zrobił się pomarańczowy... to znak charakterystyczny dla czego?"
JASSSSSNE... teraz to już wiem wszystko :D
Ogólnie polegliśmy, ale przynajmniej nie do zera. Wyszliśmy z 1,5 punktu (3 dobre przypasowania na 10).

Urokliwe jeziorko :)

Do jakich poświęceń jestem zdolny dla lampionów? Na kolanach podbijam punkty kontrolne :P


Nieobowiązkowy obowiązkowy odcinek pieszy czyli REGULAMIN :D
Najbardziej kontrowersyjny punkt. Pamiętacie jak to było na początku relacji?
Punkty obowiązkowe dla Rower+ to pkt jeden, dwa oraz trzy (jeden i trzy już mamy, na dwa dopiero pojedziemy).
Część piesza jest obowiązkowa, ale żeby ją zaliczyć trzeba odnaleźć wszystkie punkty kontrolne na tym etapie, a ma on około 8 km (tak mówili inni Zawodnicy).
Tabelka na mapie mówi jednak coś takiego:
- zameldowanie się na tym etapie to 6 punktów
- zrobienie tego etapu to 11 punktów
No więc, nasze rozumienie jest takie, że być tu musimy, no więcej jesteśmy. Niemniej nie wychodzimy na niego, czyli nie zdobędziemy tych 11 punktów, bo 8 km nie jest tyle warte, a jeszcze musimy podjechać na punkt nr 2 czyli ostatni z obowiązkowych.
No i tu zaczyna się dyskusja bo obsługa punktu rozumie to inaczej :D
Ogólnie chcą nam dać 18 punktów jeśli odcinek przejdziemy lub... zero? Gorzej, dyskwalifikację bo jest on obowiązkowy i musi być zrobiony cały :D
Hardcore, ale i tak nie mamy wyboru. Do limitu zostało nam 55 minut, a musimy jechać na "dwójkę", a potem jeszcze wrócić do bazy. Nie ma szans zrobić jeszcze dodatkowo 8 km z buta.
Lecimy zatem na dwójkę, ale zastanawiamy się czy nie będzie spektakularnego NKL'a w bazie.

Finalnie dwójkę zaliczymy bez większego problemu, a na powrocie jeszcze 2 punkty kontrolne. Szkodniczek  ewidentnie odwykł od finishów w ostatniej minucie, bo gdy nadal jesteśmy w lesie na 15 min przed limitem, to zaczyna się niepokoić czy zdążymy. 15 minut to kupa czasu, zacznę się martwić jak się zrobi 14 bo wtedy może być ciężko :)
Obecnie przewiduję wpadnięcie na metę na minutę przed limitem, więc pełen spokój jeszcze.
Pomylę się w mojej ocenie... na mecie będziemy na dwie minuty przed limitem :D :D D:
Jak za starych dobrych czasów.

Uwierzycie, że stoję na złamanym drzewie? Roślinność to tam była po pas :)

Strażnicy pałacu nas spostrzegli...


RAJD REWELACJA. Bawiliśmy się świetnie. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i ładne tereny. Szkoda tylko, że tak krótko. Tęsknimy za edycją 24 godziny. Bardzo tęsknimy.
Finalnie nasz wynik da nam 2-gie miejsce. WOW, tego się nie spodziewaliśmy. To ogromny sukces, patrząc na to że Basia nie jest jeszcze w pełni sił, a nie było także klasyfikacji MIX, tylko rywalizowaliśmy ze wszystkimi zespołami.
Zostaje też trochę takiego poczucia, że nie jest to do końca zasłużone 2-gie miejsce, bo ciężko się odnieść do tego zdarzenia z odcinkiem pieszym.
Według mnie przez to, że było to bardzo niejasne, to jednak Ci którzy go robili, wierząc że jest on obowiązkowy tak jak punkty od 1 do 3, to mieli względem nas gorzej, bo 8 km z buta, to jednak sporo czasu. Z drugiej strony my ryzykowaliśmy NKL'a... ciężko powiedzieć, ale dlatego słowo do Organizatorów:
- trasa świetna, rajd kapitalny
- pomyślcie jednak nad uściśleniem regulaminu, bo będę drużyny, które potem będą robić kwas i po co to nam wszystkim :) ?
A zasady neutralizują kwasy - ale hermet chemiczny to był... zasada + kwas = sól :D 
- regulamin zapisów na trasy także był tak niejasny, że sądzę że część ekip zrezygnowała nie wiedząc czego się spodziewać.
My rok temu widząc 20+ stwierdziliśmy, że ten rajd to będzie coś mini. Takie MEGA MINI, jeśli wiecie o co mi chodzi :)
No i mapy, prosimy o mapę na głowę!
Niemniej wszystko inne FENOMENALNE - jeden z lepszych rajdów w tym roku. Dziękujemy !!!

Kapitalne trofeum :)



Kategoria Rajd, SFA

KORNO 2022 - Popów

  • DST 110.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 sierpnia 2022 | dodano: 01.09.2022

Budzik dzwoni o 3:00 rano... ech, czyżby sobota? Tak, to sobota i do tego sobota rajdowa! Szkodniczek pomału staje na nogi, więc wracamy do starych nawyków... zgadza się, nic nie zmądrzeliśmy przez czas (B)sinej rekonwalescencji. Jako, że ze szkodniczym kolanem jest coraz lepiej... hmmm, szkodnicze kolano, kolano szkodnicze... brzmi to jak jakiś tajemniczy artefakt, rodem z Diablo :D 
No, ale wracając do głównego wątku, jako że z kolanem jest coraz lepiej, to zaczynamy na nowo pojawiać się na rajdach. Owszem to nie jest jeszcze pora na ściganie i wykręcanie życiówek, bo cierpliwość i rozsądek to klucz do bezpiecznego zakończenia całego procesu leczenia, ale i tak niesamowicie nas to cieszy, że możemy znowu RAZEM pojechać na zawody. I to nie jest tak, że idziemy na jakąś samowolkę, bo mamy oficjalne zielone światło od naszego Ortopedy... oczywiście z zastrzeżeniem, aby "nie przesadzić".
Jako, że orienteering jest naszą religią jedziemy na KORNO POPÓW (... tak wiem, to było betonowe i suche...). Może nie aż tak suche jak: "jak szybko powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu FIAT UNO posiada ojciec?"... HAK-UNA-MA-TATA :D, ale nadal bardzo suche.
Dla tych, co nie ogarniają "hermetu" tego żartu, to baza tegorocznego sierpniowego KORNA jest w Popowie, niedaleko Działoszyna.
Tereny mniej nam znane, bo wyżej czyli Piotrków i Spalski Park Krajobrazowy i niżej czyli Jurę, mamy objechane, ale pas pomiędzy Częstochową a Piotrkowem... no ewidentnie jest nam znany znacznie mniej. Czasem jakieś rajdy otarły się o te obszary jak Bike Orient w Szczepocicach czy Jaszczur - Ukryty Wapień, ale to było w cholerę temu (coś koło 2013, 2014).
Ruszamy zatem odwiedzić Lisy nad Górą Laswartą... albo Lasy nad Górną Liswartą (?)... czy jakoś tak. Na pewno coś w ten deseń... niemniej start naszej trasy (150km) jest o 8:00 rano, a to będzie ze 3 godziny dojazdu, jakiś zapas, rejestracja w bazie, ogarnięcie rowerów... no budzik na 3:00 rano. Nie ma zmiłuj.   
W bazie czeka nas niesamowicie miłe przywitanie ze strony innych zawodników, bo niektórzy to chyba regularnie śledzą proces powrotu Basi do zdrowia i jak nas zobaczą, to będą dopytywać o szczegóły wszelakie. Nie będzie jednak bardzo dużo czasu na rozmowy i będzie to musiało poczekać na koniec rajdu, bo trzeba zameldować się na odprawie. 

Odprawa przebieg sprawnie, a najważniejsze informacje jakie dostajemy to:
- zakaz przechodzenia wpław przez Wartę (nie warto :P)
- tras to rogaining, a więc nikt nie zaliczy wszystkich punktów (uwielbiam tą formę zawodów, bo są najbardziej taktyczne - trzeba decydować co brać, a co nie, uwzględniając wagi punktów i ich lokalizację)
- limit spóźnień korzystny bo 1 pkt przeliczeniowy za 1 minutę, czyli od razu wiemy, ze jeździmy nie do 18:00 a do 19:00. 
Po odprawie dołącza do nas Wojtek, opiekun Basi podczas jej pierwszego startu po operacji na Bike Orient nad Czarną.
Pojedziemy dzisiaj w trójkę.

W las, w las, w las !!!


Będzie upał...

Tactical System ONLINE, radar ENGAGED
Targets detected? AFFIRMATIVE



Zaczynamy od... korekty :)
W bazie nakreśliliśmy sobie wariant przejazdu. Planujemy kierować się mocno na północny zachód, aby zobaczyć jak najwięcej terenów najmniej nam znanych. Owszem jest tam Rezerwat WĘŻE oraz Jaskinia Szachownica, które poznaliśmy na "Jaszczur - Ukryty Wapień" (ech, nigdy nie poczyniłem wpisu na blogu z naszego pierwszego EVER Jaszczura...), ale pozostałe obszary to dla nas biała plama. Ruszamy zatem zgodnie z wyrysowanym wariantem.
Pierwsze dwa lampiony wpadają w zasadzie od kopa... ale wtedy nachodzi refleksja. Nasz wariant optymalny omija - żeby to chociaż wielkim, ale NIE... małym - łukiem 3 "tłuste" przeliczeniowo lampiony... ech ten rogaining... wyjeżdżacie z bazy z planem optymalnym, następnie chwilę potem korygujecie go do planu bardziej optymalnego, a potem wprowadzacie dalsze optymalne poprawki... Mógłbym to nazwać elastycznością planowania albo tak naprawdę są to korekty " w locie". W praktyce oznacza to, że wariantowość dzisiejszej trasy jest naprawdę ogromna. NO I TO WŁAŚNIE LUBIMY.
Nakręcamy się zatem małą pętlą na południe, a potem wracamy do realizacji planu podstawowego. Ubolewam tylko i to tak naprawdę ubolewam, że Budowniczy GRZECHU(warty) nie dał lampionu na największej osobliwości tego terenu - na MEGA wielkim wiatraku, który wygląda jak powiększony wiatrak biurkowy. TUTAJ (zdjęcie z netu, bo nie było tam lampionu - skandal i barbarzyństwo).

Przez pola...

...i lasy

Dobry wykrot zawsze na propsie :)


"Samoloty jak dziecinnych bajek, ponad głową coraz szybciej niebo tną..." co Wy NATO? (
całość TUTAJ)
Raczej jak z ruskich koszmarów bo tu huczy aż miło. Jak ja kocham Siły Powietrzne! Niedaleko stąd jest Łask, więc wiadomo co tu tak huczy... Inna sprawa, że jeśli kiedykolwiek widzieliście pokazy maszyn wojskowych, to wiecie że ten ryk silnika jest inny niż odgłosy maszyn cywilnych. Huczą nam nad głową, a my zamiast szukać lampionów wpatrujemy się w niebo. Wysoko krążą, naprawdę wysoko, ale da się ich zobaczyć. Ciekawe czy to "gatunek nie występujący dotychczas na tej szerokości geograficznej", jak powiedział o F-22 Raptor jeden z redaktorów o  misji NATO AIR SHIELDING (więcej o tym TUTAJ). Ciężko dostrzec z dołu, bo latają wysoko w chmurach... może to nasze F-16'stki. Wiadomo na pewno, że to nie "smolarze" (MIG-29) bo nie zostawiają smug :P
Ech mogłyby latać trochę niżej, bo nie ma jak zdjęcia zrobić... ale dobrze, dobrze, jeśli to Rapki to niech się aklimatyzują.
A skoro już jesteśmy w takim offtopie, to widzieliście kiedyś zagładę miasta z powietrza?
Bomby zapalające, napalm, fosor, te sprawy... uwaga filmiki jest drastyczny, ale ujęcia są niesamowite. Bombardowanie Drezna. luty 1945. TUTAJ. Miasto nie było celem strategicznym, bez fabryk, bez celów militarnych... taka tam drobna zbrodnia wojenna RAF'u, no ale przecież zwycięzców się nie sądzi... no i ciężko polemizować z argumentem, że w końcu była to odpowiedź za Rotterdam, Londyn, Warszawę czy Stalingrad. Drezno płonęło kilka dni, a wiatr powodował w mieście powstawanie ognistych trąb powietrznych...  ech gdyby tak to było nie w 45-tym, a 22-gim i nie w Dreźnie, ale w Mosk... dobra, rozmarzyłem się (a dla ciekawych, FILMIK z karczowania wietnamskich lasów, czyli zrzucanie z powietrza dużej ilości demokracji... to tak aby nie było, że strony, ta dobra i ta zła są takie jednoznaczne...)
No ale wróćmy do lampionów... chociaż ciężko było oderwać wzrok od cieni tańczących na niebie.

Trójnóg na wzgórzu 222


Kolejny lampion nasz - widać perforator

Wapiennik - level: zacny

Takie tam z zacnym wapiennikiem :)


WIELKA SZACHOWNICA (hermetyczny tytuł, ale jak ogarniacie kim był pewien Zbyszek z USA, to wiecie o co chodzi :P)
Kilka lampionów ulokowanych jest w okolicy jeden z bardziej znanych jaskiń w Polsce, czyli SZACHOWNICY. Ech, Panie Budowniczy, czemu znowu lampiony gdzieś po okolicy, a nie w jaskini... ja wiem, że to rezerwat, ale to jest naprawdę niesamowite miejsce i można było coś podziałać :P
Na Jaszczurze - Ukrytym Wapieniu, pewien MALO przejmujący się przyziemnymi rzeczami Org zrobił w tej jaskini odcinek specjalny. Chciał nas oszukać, ale my oszukaliśmy jego, oszukawszy sami siebie. Przy jaskini, na punkcie kontrolnym, były do pobrania dwa zestawy map: dla trasy pieszej oraz dla niepieszej (czyli naszej, rowerowej).  Punkty trasy pieszej były stowarzyszami trasy niepieszej i na odwrót. Zaczęliśmy od pobrania złej mapy... czyli na wejściu (i w głębi jaskini :P) szukaliśmy stowarzyszy. Była by to spektakularna porażka, gdyby nie fakt, że dopiero uczyliśmy się nawigacji, więc zebraliśmy stowrzysze względem pobranej mapy... a że mapę wzięliśmy złą, to... zebraliśmy punkty właściwie.
Udowodniliśmy, że dwa minusy dają plus :D
Jak to mawiał Yoda? "Przypomnij sobie swoją porażkę w jaskini..." (szkolenie Luka na Degobah), ale zawsze każdemu powtarzam - pierwsza zasada management'u "przekuj porażkę w sukces, albo przynajmniej tak ją przedstaw" :D

Wypass drzewo na punkt :D


"A jeśli z nas,
ktoś padnie wśród szaleńczych jazd
czerwieńszy będzie kwadrat,
nasz lotniczy znak
Znów pełny gaz,
bo cóż, że spada któraś z gwiazd,
gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..." (
całość MARSZ LOTNIKÓW)
No i znów o lotnictwie... co to za rowerowy rajd, na którym więcej piszę o samolotach niż o rowerach.
No ale jeden z punktów jest na wejściu od Muzeum Dywizjonu 303. REWELACJA - takie punkty kochamy. No i muszę się przyznać, że nie wiedział że jest tu takie muzeum. Naprawdę zaskoczył mnie opis punktu "element samolotu". Takie opisy nas przyciągają, takie punkty musimy zaliczyć, więc nie było opcji abyśmy nie pojechali w to miejsce.
Co ciekawe okazało się, że obok znajduje się miejscowość NAPOLEON (co za nazwa!) i jak zwykle unikam selfie jak ognia bo uważam, że słodkie selfiki to jest gimbazjada... zdjęcia robi się komuś :P... to tym razem musiałem. Chyba drugie albo trzecie w życiu :P
No ale skoro mam sobie ustawić jakieś cele na rok 2023, to będę mierzył wysoko... :P :P :P

"Fighter pilots in exile,
fly over foreign land,
Let the story be heard.
Tell of 303rd..."
(całość to kolejna klasyka TUTAJ)

MyCore 2023: ustawianie celów managerskich na rok 2023  :D

Spotkanie na trasie i znowu pogawędki zamiast szukania lampionów :)

Słabe tutaj te drogi :)

Gdzieś na styku 3 województw: Śląskiego, Opolskiego i Łódzkiego

Szkodnik w lesie :)


Carmnik oraz opuszczony ośrodek wypoczynkowy
Dwa zacne miejsca na naszej trasie. Pierwsze to CARMINIK (jak ja uwielbiam takie zabawy nazwami, to dokładnie tak jak w Ojcowie można kupić CHLEB PRAOJCÓW). Marketing level genialny. W Carmniku sprzedawali zimne napoje i coś na ząb... a dziś jest 34 stopnie w niektórych miejscach. Może tego nie widać po zdjęciach, ale upał jest dewastujący... pieczemy się na wolnym ogniu. Najgorzej nie jest nawet na asfalcie, od którego odbijają falę gorąca, ale w głębokiej roślinności plugawej... jak tam się wejdzie na jakieś zakrzaczone łąki, to jest masakra.
Dlatego korzystamy z Carmnika i wlewamy w siebie hektolitry zimnych napojów... jest lepiej, a na liczniku kolo 70 km.
Kolejny punkt to opuszczony ośrodek wypoczynkowy i to jest miejsce wypass. Nie mogłem z niego wyjśc - Szkodnik musiał mnie wyciągać siłą.
Miejsce jak kiedyś Kozubnik. Uwielbiam takie opuszone ruiny...

Carmnik :)

Ładnie tu :)

Tłusta 95-tka :)

Ruiny ośrodka

To jest tak prawdziwy napis, że aż boli.
Mój schorowany umysł od razu dopisuje historię... musiała odbyć się tutaj jakaś masakra. Może jakiś prześladowany kuracjusz urządził krwawą łaźnię (niekoniecznie w samej łaźni, mógł w pokojach) i ośrodek opustoszał, traktowany jako miejsce przeklęte. Po latach przejeżdża tutaj 3-jka nie-takich-już-młodych ludzi, a zło nadal czai się w jego murach.
Zacnie by się zaczynał taki slasher, prawda?

"Fire does not cleanse, it blackens..." (cytat z SILENT HILL)

Znowu przez las :)

Kręte drogi :)

Kolejny wapiennik, tym razem ukryty :)

Było by gdzie spadać :)


"Walkę trzeba prowadzić aż do końca..." (Stefan Starzyński, prezydent Warszawy w 1939 roku... genialny filmik TUTAJ jak ktoś nie zna bo to klasyk)
Została godzina i 20 min do końca limitu. Basia i Wojtek planują złapać jeszcze coś jakieś lampiony stricte po drodze już do bazy... a ja... ja bym się puścił. W znaczeniu, że w las... puścił, wy-dzidował gdzieś w pola i powalczył o kilka dodatkowych punktów. Basia daje mi zielone światło i się rozdzielamy. Oni będą zjeżdżać do bazy, a jak ruszam na samotną walkę o kilka lampionów. Uwielbiam to uczucie, zapieprzający czas, ogień z d*** ile sił w nogach, targania przez krzory... presja, ryzyko, czy zdążę czy się spóźnię. Wystrzał adrenaliny. To jest coś co kocham w tej zabawie.
Ruszam zatem walczyć i ryzykować... póki jest czas to walczę. Do samego końca. Okaże się, że takich jak ja - głodnych walki do ostatniej chwili będzie więcej. Spotkamy się w kilka osób przy punkcie nazwanym skałka a potem ruszamy spróbować znaleźć punkt 85. Aby tam jednak dojechać muszę przedrzeć się na wschód lasu, w którym jestem. Ciśniemy w dwójkę leśną ścieżką, nie hamujemy dla nikogo. Szarpie na wybojach i korzeniach, ale amor pożera przeszkody. Nagle droga się kończy... na mapie biegnie dalej, ale w rzeczywistości skręca na lewo lub na prawo. My chcielibyśmy na wprost... tak mówi kompas. Spoglądamy na siebie, rozumiemy się bez słów, decyzja może być tylko jedna - na szagę. Ruszamy naprzód bez drogi... da się jechać, ale jest ciężko bo zryta łąka stawia spory opór. Jestem jednak wyznawcą idei, że "jeśli brutalna siła nie działa, to znaczy że używasz jej za mało". Trzeba zwiększyć moment na korbie, trzeba przycisnąć ignorując ból w nogach... do końca. Przedzieramy się i wypadamy w okolice punktu, ale tam jest ścieżek do zarypania... masakra. Lecimy tzw. "brute force" i zaczynamy ciorać się przez krzory - jesteśmy w zasadzie na punkcie, ale nie możemy znaleźć lampionu. Odmierzamy się drugi, trzeci raz, ale nic. Nie dajemy rady go zlokalizować... a czas ucieka. Straciliśmy już koło 15 minut, a do bazy mamy stąd jakieś 10 km... czasu coraz mniej, trzeba odpuścić. Grrrrr... nie lubię, ale przegrywać nie lubię jeszcze bardziej, a spóźnienie się na metę to będzie porażka. Ruszamy w szalony rajd do bazy. Pełen gaz... ale ja po drodze odbiję po jeszcze jeden lampion. Daję sobie 2 min na złapanie go i jeśli się nie uda to odpuszczę, aby się nie spóźnić na metę... łapię go w półtorej minuty. Jest moc!
Teraz już długa na bazę. Wszystkie baterie ognia, pełen ciąg, gaz do dechy... mój kompan odpuścił ten lampion i pognał, więc czeka mnie teraz samotny finisz. Cisnę ile sił, zamykam ból w pudełku... chowam na później, oczywiście robi wszystko aby się wydostać, ale dociskam wieczko z całych sił. Siedź w pudełku, nie ma cię tu... wyjdziesz później, na razie cię nie ma. Lecę z chorą prędkością, ból i zmęczenie muszą poczekać. Droga pali się po kołami, ale nie zwalniam. Patrzę na zegarek, pokazuje że właśnie minął mi czas... ale specjalnie ustawiam go tak, aby spieszył 2 minuty. Właśnie pod takie finisze, właśnie pod takie chwilę, aby planować względem wskazania ale mieć zapas dwóch minut na poślizg/błąd w obliczeniach. Dwie minuty to wieczność... brak mi tchu, mam wrażenie że zaraz rzygnę ze zmęczenia, ale "walkę trzeba prowadzić do końca". Nie zostało daleko, zdążę! Ignoruj ból, ignoruj zmęczenie, nie możesz oddychać... leć na bezdechu. 3 minuty człowiek bez tlenu wytrzyma, tobie zostały dwie minuty czasu.
Wszystko boli, ciemnieje mi w oczach, ale uwielbiam ten stan... determinacja, nadzieja, siła wola. Ile razy to właśnie te rzeczy dawały mi zwycięstwo na planszy szermierczej, nie miałem siły utrzymać broni, pot zalewał mi oczy, nogi były jak z waty, a przeciwnik wydawał się nie zmęczony walką... wtedy na nogach trzyma Was już tylko siła woli. To pomagało mi przetrwać najtrudniejsze pojedynki... "Musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w oczach twojego przeciwnika. TRENING JEST NICZYM, TO WOLA JEST WSZYSTKIM" (tutaj)    
To samo mam tutaj, dopóki jest czas... dopóki nie minie limit, a mam minutę... przyspiesz! Dojedź, zdąż a potem możesz się przewrócić. W żyłach mam mieszankę krwi, adrenaliny i dopaminy... wszystko ma swoje zadanie: umysł liczy sekundy i pozostałe metry do bazy, oczy wybierają trasę przejazdu - ominąć przeszkodę, nie przegapić skrętu, a od nóg oczekuję tylko mocniej, bardziej agresywnie, brutalniej... dołóżcie do pieca. Spodziewam się, że Basia jest już w bazie i też obserwuje zegar... nieraz już tak było.

Ktos: chyba nie zdąży...
Szkodnik: Spokojnie, ma jeszcze 30 sekund... to dużo czasu, zdąży.

"Highwayman come riding, riding, riding...
One kiss my bonny Sweetheart,
I'm after a prize tonight,
but I shall be back with the yellow gold, 
before the morning light,,,
Look for me by the moonlight, watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight... THOUGH HELL SHOULD BAR THE WAY" !!! (kocham tę balladę)

Do bazy wpadam na minutę przed limitem. Udało się... Melduję wykonanie zadania i proszę o pozwolenie na przewrócenie się... GRANTED. 

Basia podchodzi do mnie i mówi: "widzę, że kultywujesz naszą tradycję...było blisko".
Ja: "Zawsze jest. O to chodzi w tej zabawie"
Basia: "Nie inaczej, nie inaczej"
 
W wynikach policzą mi mniej punktów od Szkodnika, choć wziąłem więcej punktów niż Ona z Wojtkiem na powrocie, ale kij to trącał... nie chce mi się tego nawet liczyć. To nie ma żadnego znaczenia, był piękny i udany finisz, była walka z czasem i wystrzał dopaminy. To się liczy.

Czemu lampion nie jest na dole, byłby jeszcze lepszy klimat :)

Ku światłu, odliczając minuty, sekundy...



Kategoria Rajd, SFA

Bike Orient Nad Czarną

  • DST 120.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 lipca 2022 | dodano: 04.07.2022

...czyli "dzida" w Świętokrzyskie! Jedziemy na Bike Orient nad Czarną... "nad" i "z" bo z Basią. Tak, pamiętam że Basia jest nieodmienna z wyboru, ale sami przyznacie jak to brzmi: Z CZARNĄ NAD CZARNĄ. A to dla mnie niesamowicie wiele znaczy.  O jakże wspaniały był ten Bike Orient: piękne tereny, genialne punkty kontrolne i zastrzyk dopaminy w postaci powrotu Basi do rajdów.
Musicie zatem wybaczyć, ale relacja będzie: DŁUGA, PEŁNA ZDJĘĆ I BARDZO EMOCJONALNA. Dziś zatem zimny osąd i militarnie skrupulatną analizę sytuacji odkładamy na półkę, cynizm i kąśliwe komentarze też, bo dziś jedziemy bez trzymanki na emocjonalnym rollecoasterze. A co! Czy zawsze trzeba kierować się głosem rozsądku, nie znacie powiedzenia o żalu i grzechu? Grzech włożyć, żal wyjąć... a nie, czekajcie to nie to. To fragment do innego tekstu, który piszę... ale nie interesujcie się tym :D
Miało być lepiej grzeszyć i żałować, niż żałować że się nie grzeszyło. No, teraz jest dobrze.
Jak mawiał Imperator Palpatine "LONG HAVE I WAITED AND NOW YOU'RE COMING TOGETHER" (tutaj). Dokładnie tak, od dawna... niby tylko od stycznia, ale mam wrażenie jakby minęły całe dekady.  Nareszcie ruszamy na rajd razem... acz nie wiem czy to jest do końca mądre. Nie wiem czy nie jest za wcześniej... to znaczy wiem, że jest, ale miało być bez rozsądnych analiz dzisiaj, więc jeszcze raz, bardziej emocjonalnie - "jedziemy, musi być dobrze, przecież jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można" :D  

"Jeszcze stać ich by historii się przypomnieć
Wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza,
znów uwierzyć w zew:
MUSZKIETEROWIE DO MNIE !!!"
(całość TUTAJ- Mistrz Jacek)


"Stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się...może powiedzą prawdę wreszcie " (całość TUTAJ)

Jak wychodzimy z domu około 5:00 rano... to leje. A miało być ładnie. Ech, to jest pech... pierwszy rajd od dawna i musi lać. Przez tyle dni był skwar niemal nie do wytrzymania i każdy modlił się o deszcz, a jak chcielibyśmy ładny dzień na rajd to leje... zaje-k****a-biście :P
No, ale jedziemy, nieraz jeździliśmy w deszczu (na przykład TU)... ale to chyba nie jest tajemnicą, że wolimy jednak NIE.
Ruszamy w kierunku na Warszawę... parę kilometrów za Krakowem leje... bardziej. W sumie to napiera z nieba jak Lufftwaffe na Londyn podczas bitwy o Anglię. 
A według prognoz miało być naprawdę ładnie i nie tak gorąco jak ostatnio... taaa... na wysokości Jędrzejowa nadal leje i temperatura spada do 10 stopni.
Widzę, że będzie dzisiaj ostro... szkoda tylko, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki warun. Ciepłe nieprzemakalne ciuchy zostały w domu... bo miało być ładnie.
Owszem mam kurtę przeciwdeszczową w plecaku i ze dwie warstwy dodatkowe... zawsze wożę, ale nie są to sprzęty HEAVY-DUTY na deszcz, raczej takie awaryjne. Gdybyśmy wiedzieli, że będzie tak nawalać deszczem i zimnem, to byśmy się lepiej przygotowali. Co to jest okrągłe i nas nienawidzi? Tak, zgadliście - świat. Pierwszy rajd Szkodniczka od dawna i musi nawalać ulewą... aby korzenie były śliskie, aby 10 godzin na zewnętrzu było mokre i nieprzyjemne... ech, ufać prognozą. Pamiętam kiedyś akcję w Lutowiskach (Bieszczady)... W Sanoku miał być wodny armagedon, Ustrzyki miała zabrać powódź stulecia, a prognoza do nas: "w Lutowiskach nie będzie kropelki deszczu". Dla tych co nie ogarniają Bieszczad, Lutowiska są między Sanokiem i Ustrzykami, więc to było dość mało prawdopodobne, abym tam nie padło, skoro Sanok i Ustrzyki miało zmyć... ale co tam. Uwierzyliśmy! Pojechaliśmy rowerami w Pasmo Otrytu... i zmyło ale nas, spłynęliśmy z gór... to nie były drogi płynące deszczem... to były rzeki płynące drogami... pacany uwierzyły, że będzie ładnie, pacany spływały z Otrytu...
Dziś wygląda na to, że będzie podobnie... jestem zły, bo martwię się o Basię, że będzie ślisko, a miała jechać ostrożnie, miała mieć lekki, delikatny powrót a będzie ciężki warun... ogólnie martwię się, a do tego czuję się oszukany bo miało nie padać! "Oszukała mnie, banda decydentów. Wielka straż. Za darmo pieniądze biorą, moje pieniądze! Jestem bardzo wylewny..." (ej no co, miało być emocjonalnie dzisiaj, tak? A to przecież cytat z klasyki TUTAJ.)

Szczęśliwie, prognoza się mimo wszystko się sprawdzi. Przed startem, już w bazie, deszcz będzie wygasał i za dnia chwilowy stan klimatu na danym obszarze (czyli pogoda) się poprawi. I to nawet znaczenie. No ale co się naklęliśmy w aucie, że miało być ładnie, a jest ładnie ale... przejeb***ne, to nasze :D :D :D
W bazie zaliczamy jednak bardzo ciepłe przyjęcie, bo wiele osób pyta o stan zdrowia Basi i humory bardzo nam się poprawiają.
Zapowiada się, że mimo początkowych trudności, będzie to całkiem ładny dzień. Byle tylko kolano Basi wytrzymało... tym martwię się chyba nawet bardziej niż sama zainteresowana.
Inna sprawa, że mapy na Bike Oriencie mają w sobie coś zwodniczego. Patrzysz na to i stwierdzasz, 10 godzin? Z palcem w... korbie objadę całość (acz to mogłoby naprawdę boleć)... ale doświadczenie przypomina mi, że na ostatnim Bike Oriencie też tak myślałem... na przedostatnim też... trzy Bike Orient'y do tyłu także...
RAZ, raz w życiu udało nam się zamknąć całą trasę w limicie na Bike Orient... Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem mapa wygląda tak, jakby była do zrobienia na spokojnie. Potem jest zawsze tak samo, 2-3 pierwsze punkty wchodzą od kopa i utwierdzasz się przekonaniu że jest GIT, ale im dalej w rajd tym zaczyna się weryfikacja założeń..., która kończy się niezmiennie tak samo. Wydawało mi się, że zrobię całość - miałem rację, wydawało mi się...

Niepozorna leśna mapa :)


Owczy pęd (czyli masa owcy razy prędkość owcy, a chcecie dowiedzieć się czym jest owczy moment pędu?)
Wybijamy z bazy i kieruję się na pierwszy punkt kontrolny - leśny cmentarz choleryczny.
Standardowo, pierwsze punkty leci się tłumie, bo na Bike Orient frekwencja zawsze duża. W ciągu 30 minut każdy rozjedzie się we własny wariant i będą takie chwile, że przez 2-3 godziny nie spotkam żadnego zawodnika (jak jedzie się nie-ortodoksyjnymi wariantami, to ciężko kogokolwiek spotkać...)
Niemniej pierwszy punkt lecimy w tłumie. Powtarzam sobie jak mantrę: "nie jedź za tłumem, nawiguj sam, nie jedź za tłumem, nawiguj sam". Dodaję sobie do tego "kurwiu", aby lepiej to do mnie przemówiło :D
Tłum skręca w prawo... ja też... przecież wszyscy nie mogą się mylić, prawda? To jeden z błędów poznawczych: powszechny dowód słuszności... ej, miało być bez analiz, miało być emocjonalnie. Jeszcze raz, wszyscy skręcają w prawo, JA TEŻ, JA TEŻ, JA TEŻ !!!
Jarek odbija w lewą przecinkę: Jaruś, nie zostawiaj mnie, ja pocisnę za Tobą!
Przecinka zanika szybciej niż się zaczęła...
K***a..., a miałem nie jechać za tłumem. W sumie to nie jadę... niosę rower przez chaszcze... za tłumem... której części zdania "nie jedź za tłumem" nie zrozumiałem?
Wariant wypass (godny owcy, prawda?) jeśli chodzi o dotarcie do cmentarza, do którego prowadzi także wygodna, szeroka leśna ścieżka, ale nie... my przez krzoki.
Zawsze tak jest... po prostu zawsze...
ale próbuję się pocieszyć, że to jednak pokora, skoro wszyscy walą w prawo, a Tobie się wydaje, że powinno się skręcić w lewo... to zaczynasz powątpiewać w swój osąd... pokora, a nie czysta głupota i ślepe trzymanie się grupy. Chyba była za mały akcent na to "kurwiu"... 
Niemniej... podsumowując... ogólnie drę przez mokre krzory, przez jakiś gęsty las... ale przynajmniej drę w dobrym kierunku, bo korekta z kompasu całkiem nieźle weszła. Wchodzę prosto w punkt, a tam... BASIA... jadąca pomału, ostrożnie, niespiesznie... ale przede wszystkim drogą. Jest lekko zaskoczona, że wychodzę z krzaków i pyta czy wiem, że była tutaj droga... ja na to, że już wiem... ech, ja już Wam kiedyś mówiłem, że bez Szkodnika moje warianty jeszcze bardziej dziczeją...
Inna sprawa, że takim mokrym lesie, ten cmentarz robi naprawdę duże wrażenie... niesamowicie klimatyczne miejsce. Uwielbiam takie punkty kontrolne.

Wariant czarny na zielono (bo przez las). Wszystko jeszcze mocno mokre :)

Pierwszy lampion Basi od bardzo dawna!! Jakże takie chwile cieszą...
"It's been a long time, been a long, long wait"
(całość TUTAJ- cover piosenki zespołu Motorhead w wykonaniu Metallicy)


Pod (MAŁO)DOBRYMI skrzydła.
Basia postanawia jechać z Wojtkiem Małodobrym, albo Wojtek postanawia jechać z Basią... konfiguracja nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest, iż oznacza to, że Szkodniczek będzie miał opiekę podczas jazdy! A cały czas zastanawiałem się co robić, jechać z Basią czy gnać samotnie w las.
Niby wyrwałem lekko do przodu przez krzaki zaraz po starcie, ale cały czas mam "myslenicę" czy robię dobrze, czy nie lepiej jednak zostać przy Niej.
Basia od kilku dni mi powtarzała, że sobie poradzi, że jest OK z kolanem i że - jakby się cokolwiek działo - to przecież jestem na rajdzie, więc najwyżej zbiorę Ją autem.
Ogólnie zatem mówi mi, że sobie poradzi, ale ja i tak się martwię. Trochę nie mogę podjąć decyzji... wyrwałbym do przodu, ale coś mnie przy Niej trzyma... to pewnie wspólny kredyt... 
Niemniej, kiedy okazuje się, że Basia będzie jechać z Wojtkiem, że będzie "pod opieką", to emocje mi schodzą... to przecież świetna opcja. Szkodnik będzie zaopiekowan, a i Wojtkowi będzie raźniej pojechać w towarzystwie. Lubię jak problemy same się rozwiązują.
Basia mówi mi wprost:

"startuj, dosiądź konia, ruszaj za tym co tak kochasz...
do przodu, do przodu, pędź jak wiatr, znasz drogę, znasz drogę, to twój świat !!!"

(całość TUTAJ, hermetyczne, mega hermetyczne, chłopaki nie mają głosu, nie trzymają rytmu, ale klimat piosenek o grach mnie po prostu kupuje)

No to odpalam! Mogę gnać bez martwienia się gdzieś w głębi duszy. Włączam tryb przelotowy i ruszam w las po mokrych drogach.
Kierunek południowy-zachód: trzeba najpierw zgarnąć wszystkie 4 punkty w prawym dolnym rogu mapy.
A tam czeka już na mnie - znany mi już z innego fragmentu - Piekielny Szlak

Szkodnik zaopiekowany

Mogę ruszać do Piekieł, ale pamiętaj Szkodniczek:

"Watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight, though HELL should bar the way"

(przepiękna ale smutna  ballada/historia, w której aż dwa razy pojawia się słowo RAPIER !!! --> TUTAJ)


"Welcome to HELL, I'm movin' in
Someone tell the DEVIL I'm gonna have a room with HIM" (HIM - His Infernal Majesty) - całość TUTAJ
Znamy trochę ten PIEKIELNY bo w pierwszym roku plagi czyli w 2020, zrobiliśmy sobie tutaj wypad w większej grupie - wpis dedykowany tej wyprawie znajdzie pod TYM LINKIEM.
Ale wtedy targaliśmy głównie przez krzory i bagna, co nie znaczy, że nie było wypaśnie - Kamila, jeśli dobrze pamiętam, śmiała wątpić :D
Jednakże tamta wycieczka, to było tereny bardziej na wschód od miejsca rozgrywania rajdu, więc ta część PIEKIELNEGO., na której właśnie jestem, nie jest mi znana. Tym chętniej cisnę przez las, odkrywając nowe miejsca. A jest co podziwiać, sami zobaczcie gdzie były zlokalizowane kolejne punkty kontrolne:

Ołtarz do składania ofiar z ludzi, zacny ten piekielny szlak, zacny...


Dąb Starzyk - pomnik przyrody



ZAMEK TORX'a :D
Targam dalej w kierunku zamku w Fałkowie. Ej czemu ten miejscowości nie pisze się V-ków, ale byłby klimat :D
Muszę złożyć petycję w urzędzie gminy. Nim jednak dotrę do zamku, to wpadam jeszcze po 21 nad jeziorem, a tam jakaś ekipa walczy ze sprzętem.
Debatują czy wolą "piszczący" hamulec czy jazdę bez, bo pisk denerwuje. Życie to sztuka wyboru.
Pytam czy maja narzędzia jak coś, odpowiadają że musiałbym mieć TORX'a... no ba! No proste, że mam. Kto dziś jeździ bez heksagonalnych kluczy trzpieniowych (imbusy) oraz wewnętrznych kluczy sześciokarbowych według ISO 10664 (Torx)?
Widzieliście wielkość mojego plecak? Cała norma ISO się zmieści. Łapcie TORX'a a ja idę po lampion.
Chłopaki zachwyceni szcześciokarbem, naprawili i pojechali... a ja przelot na zamek.
No zacne mają tutaj te ruiny. Zacne. Genialny punkt kontrolny.

V-ków !!!


Przyczółek dawnego mostu
Piotr na odprawie zapowiadał, że ten punkt będzie MEGA i miał rację. Był mega. Stary most, który runął. Jadę tam koniecznie bo uwielbiam takie punkty.
Aby się tam dostać muszę przeprawić się przez dzikie knieje i oczywiście wybieram przecinkę, która dobrze rokuje i kończy się nagle.
Niemniej darcie na rympał przez las się opłaci, bo dość ładnie wyjadę na drogę prowadzącego do starego mostu.
Super miejsce i genialna przeprawa przez wodę :D

Dobrze rokująca przecinka :D

Oj, chyba trzeba będzie to objechać... przecież nie będziemy łamać przepisów, prawda? :D :D :D

Przez leśny korytarz :)

Przyczółek dawnego mostu i przeprawa przez rzekę - zacny punkt kontrolny, bardzo zacny!


Tysiące mil za sobą mam
(no dobra, jakieś 40 km)
I punkty dwa dziś między nami
(w międzyczasie złapałem dwa lampiony)
Nie minie rajd, ucichnie łoskot dział
(pasuje Wam, że Bike Orient otworzyła SALWA Z ARMATY? - filmik TUTAJ)
nadejdzie czas, znów się spotkamy
(o tak, o tak) - parafraza znanej SZANTY

Wbijam na punkt 17 i stwierdzam, że zadzwonię do Basi, zapytać jak się czuje i jak się Jej jedzie. Dzwonię i okazuje się, że Basia z Wojtkiem zbliżają się właśnie do punkty nr 17, czyli tego na którym właśnie jestem. Pojechali z zamku wprost na niego, dobrymi drogami aby nie obciążać kolana - ja w międzyczasie wybiłem na północ zbierając punkty 18 i 2 (to był właśnie wspomniany wyżej przyczółek mostu) i teraz "dzidowałem" na południe po 17. Perfect timing, więc postanawiam na Nich chwile poczekać.
Dosłownie 5 minut później się pojawiają. Basia mówi, że wszystko jest w porządku i bardzo dobrze się jej jedzie, o tyle że jadą wolno... 10-12 km /h. Na spokojnie i czasem na około, byle tylko dobrą drogą, a nie na rympał przez las. Dla mnie ważne jest, że wszystko z Nią w porządku. Mogę zatem targać dalej, jeszcze bardziej spokojny o Nią.
Idealnie wyszło z tym spotkaniem :D

Morka 17-stka. Jak ja takie lubię... dobra, bo się rozmarzyłem (TUTAJ :P :P :P) 
Coraz mniej mokra, bo las zaczyna już wysychać


Spotkanie przy 17-nastce :)

No to co? Sekwencja zapłonu... i DZIDA !!!

Leśna autostrada bez ograniczenia prędkości - PRZELOT i UPALANIE :D


Tygrys bagienny...
Gonię Tygryska (Krystian ma takie barwy stroju rowerowego jakby ktoś nie widział). Ciśnie na punkt opisany Róg Torfowiska. Staram się utrzymać za Nim chociaż chwilę, bo to dzisiejszy, przyszły zwycięzca rajdu. Przelotowa jest kosmiczna, bo droga zachęca do upalania. Zbieram lampion i nadal próbuję utrzymać się za "prowadzącym". Leci teraz na 20-stkę i wali na wprost... ale z mapy wynika, że z tego kierunku, nie prowadzi tam żadna droga. Co więcej, na mapie są tam bagna... Krystian nie zważa na to, targa na wprost, ja się waham... tak, to zwykle my z Basią włazimy w bagna, ale dla mnie na mapie:
- po pierwsze primo: tych bagien jest tam dużo
- po drugie primo: jest dobry dojazd na około
Zadziwiam sam siebie, ale jadę objazdem, a nie za Tygryskiem na bagna. Może w końcu ktoś mi uwierzy, że my w bagnach wchodzimy przypadkiem, a nie z wyboru.
Objazd jest spoko, owszem trzeba trochę nadrobić drogi ale wjeżdżam na lampion bez większego problemu.
Następnie ruszam po kolejny lampion - Dąb Mikołaj (WOW!)
Jest niesamowity, siadam na chwilę pod zacnym drzewem i robię popas... wpada Tygrysek:
- Utknąłem na bagnach!!!
- Hmmm... szok i niedowierzanie, prawda? Ja pojechałem objazdem
- No... a ja dziś tak jak Wy normalnie
Dokładnie TAK.
Jestem dumny, że to nie ja dzisiaj utknąłem na bagnach
- Bronek odrobił na tym 15 min - krzyczy i już Go nie ma.
Ostro walczą o wynik, a ja nie spodziewam się, że za moment będę też ostro walczył, ale z roślinnością plugawą :)


Jest i torfowisko :)

Jest i lampion :)

Dąb Mikołaj... imponujący!


Twój szcześliwy numerek, k***a...

Mój numer startowy to 29... i z tego też powodu, los postanowił ze mnie okrutnie zakpić. To co się odwaliło na punkcie 29-tym, jest niepojętne... wtopa nawigacyjna level patologia, upośledzenie i zrycie łba. Prawie godzinę zajął mi ten punkt, bo chodziłem w kółku... a było to tak.
Spójrzcie na mapkę pomocniczą, a ja Wam opiszę się tam działo.
Plan był prosty (jadę z zachodu). Prawie do zakrętu drogi, potem skręt w lewo, cmyk cmyk, trzy zakręty drogi, ostatnia prosta  - PUNKT. Kurtyna, oklaski, dziękuję dziękuje, nie ma potrzeby tych kwiatów dla wybitego nawigatora.
Taki był plan... rzeczywistość wyszła trochę inaczej...
Jadę z zachodu i stwierdzam, co będę jechał do zakrętu, skoro właśnie doszedł mi konny szlak od południa. Jestem na wysokości punktu, dzida przez pole !!!
Przecinam jedną ścieżkę, dochodzę do drugiej (niebieska kropka) i jestem pewien, że jestem w miejscu tej kropki. I tak było, byłem na obrzeżu kółka. No to teraz formalność, tak? Chcę w lewo, ale chaszcz jest nieprzeciętny... kolce, pokrzywy, gałęzie, no gęsto. No nic, podejdę trochę na północ i potem odbiję w lewo... idę, idę, idę, a chaszcz po lewej tylko narasta i gęstniej... prawie do wsi doszedłem. Trzeba się było z tego pomysłu wycofać wcześniej. Słabo. Od północy tego nie obejdę, no to może od południa. Wracam do punktu zbornego.


Jestem w punkcie zbornym - no to spróbuję obejść chaszcz od południa. Aby było jasne, ścieżka którą tu tak pięknie widać wprost na punkt, właśnie zniknęła mi gdzieś w gęstwinie.
Przedzieram się, ale jest gęsto... gęsto i kolce. Jeżyny, tarnina, i akcje... k***a, akacje.
AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE, NA PEWNO MAM RACJĘ, AKACJE KŁUJĄ ZNÓW... (parafraza TEGO)
Chodzę do lasu i różne lampiony zbieram,
szóstki i piątki, 29-tki nieraz...
przedzieram się dzielnie od niedzieli do soboty... AKACJE znowu są akacje
.


K***a... wszystko kłuje i drapie. Jest ciężko. Próbuję trzymać kierunek, ale nie ma huge'a... dżungla. Wychodzę do jakieś drogi i zadowolony, że wyszedłem z syfax'u roślinności plugawej, jestem przekonany, że jestem na dobrym trakcie. Dzida po lampion! Nie zauważam, że droga zmieniła kierunek, a tak naprawdę to w sumie zawróciła... co tam CISNĘ !!!
Coś długo lampionu nie ma... ale pewnie jadę wolno, bo łąką. PRZYSPIESZ !!!. Racjonalizacja... wytłumaczy Ci wszystko...
W pewnym momencie mój umysł mi mówi: "no bez jaj, dawno powinien być", zaraz wyjedziesz po zachodniej części lasu... sprawdzam komaps. WSCHÓD... WAT WAT WAT... jak wschód?
Zawracam do najbliższego skrzyżowania i jadę na południe, aby się zorientować gdzie jestem jestem... a tu, asfalt z którego wjeżdżałem. NO ŻESZ K***A...
Mistrzostwo świata w patonawigacji... być przy punkcie, "w kółku" i pocisnąć w pizdu... dwa razy... wracam do punktu zbornego. Biorę kompas do ręki... ZACHÓD (z nutką północy), patrzę na akacje i tarninę... zobaczymy kto twardszy, moi kolczaści przyjaciele. DRĘ ZA WSKAZÓWKĄ KOMPASU... kolce, gałęzie, pokrzywy... CH*** !!!
LOK TAR OGAR (orc. tryumf abo śmierć). Przejdę przez ten las BRUTE-FORCEM... zachód na kompasie vs kolce... GIVE ME YOUR BEST SHOOT, MR. Forest !!!
Nie zatrzymasz mnie... nie po raz trzeci... drę na zachód...ooo... jest i pierwsza krew, sika aż miło.... łydka i przedramię... AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE...  walcie się na ryj kolczaści, nie zatrzymacie mnie, idę na zachód po lampion.
"i nie święty, ni diabeł mi tego nie odbierze" (cytat z "Batman: Knightsend")
Kolce walczą aby mnie zatrzymać, drapią, gryzą, wbijają się, ale każda kolejna rana tylko zwiększa mój gniew i determinację. To nie jest wycieczka po lesie, to ja vs chaszcze i coś w tym równaniu musi umrzeć. Krzory rzucają drugi rzut strategiczny aby mnie zatrzymać, ale ja wierzę w maksymę "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało", napieram więc mocniej, bardziej, brutalniej. Łamię kolejne chasze, które stają mi na drodze, depczę, rozrywam, wręcz rozszarpuję, nakur***am z AXE'a roślinność plugawą...
Jestem MŁOTEM na chaszczo-krzora (i MŁOTEM jeśli chodzi o nawigację..ale to inna bajka...)
Dzika dżungla walczy, ale też płacze. Rycz, nic Ci to nie pomoże - nie zatrzyma mnie żaden twój kolec, KARCZUJĘ MASOWO: 
"Psychopathic in the mind, I don't care if you suffer, so go ahead and call me names, like I'm ugly motherf****er"
(całość TUTAJ)
Wychodzę na polanę... szkarłat to mój kolor. Krwawię z ran ciętych i szarpanych, a świat widzę na czerwono. To wściekłość... nie odpuszczę tego punktu. Jeśli będzie trzeba to wykarczuję ręcznie cały ten las, osuszę ten staw z opisu, ale znajdę ten lampion. Droga gmino, wyrąbałem Wam nową drogę przez ponoć nieprzebieżny las...
Idę polaną i wchodzę w punkt, tym razem jak  po sznurku (moim ulubionym SZNURKU - tylko musicie kliknąć YouTube'owi potwierdzenie, że rozumiecie że materiał dotyczy samookaleczeń).

Po drodze dostaję jeszcze delikatną podpowiedź od ekipy która najechała ten punkt z drugiej strony. To bardzo miłe, że podpowiadają, bo potwierdza mi to, ze plan "BRUTE FORCE" przez kolce zadziałał. Korekta na zachód weszła mi jak Ruscy do Afganistanu w 79-tym. Tylko mam ponad godzinę w plecy, nowe szramy na rękach i nogach... taka jest cena, ale MAM GO. MAM GO !!!
Co do nawigacji... spuśćmy na to zasłonę Milczenia. Najlepiej "Milczenia" autorstwa Edgara Allana (fragment poniżej)

"Posłuchaj mnie - rzekł Demon -
położywszy mi rękę na głowie..."
(nie można tak nawigować - naprawdę tak mi powiedział - krzywdę sobie zrobisz...)

I stałem w bagnie pomiędzy wysokimi nenufarami,
i deszcz mi padał na głowę,
i nenufary wzdychały, jeden do drugiego,
w solenności swego opuszczenia... 

Są i nenufary...


Legendarna 29-tka...


Był PIEKIELNY SZLAK, no to wypada odwiedzić GOSPODARZA tychże włości - kierunek DIABLA GÓRA

Nim jednak wbiję na Diablą, to skoczę jeszcze po dwa inne punkty kontrolne.
Nie ma się co tu za bardzo rozpisywać, bo nawigacyjnie poszło bez przygód, a same punkty kontrolne świetne. Sami zobaczcie.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym na Diablą wszedł jakoś sensownie, a nie skarpą... ale powiedzmy, że było to mniej lub bardziej planowo.

Ruiny gospodarstwa - wypassss

Na wydmie :)

Kolejny fajny punkt kontrolny

Dzień dobry, zastałem Gospodarza :D ?

Pamiętaj Diable co powiem Ci, nigdy z Fechtmistrzem nie stawaj do gry
Pomnij to Diable, bom szczery - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Rapiery
Pomnij to mocno, pomnij Diable - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szable
Pomnij Diable, pomnij me rady - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szpady...
(własne)

Pomnik/Miejsce Pamięci też robi wrażenie !!!


JAZ kozie śmierć
Czasem trzeba ryzykować, kalkulować szansę i podejmować decyzję "na granicy". O to przecież chodzi w tej zabawie. Zostało mi niecałe dwie godziny, to niewiele ale postanawiam powalczyć o maksymalną liczbę punktów w tym czasie. Zwłaszcza, że czuję, że zaczynam wchodzić w pewien trans... zafiksowania się na mapie. To kwestia poziomu motywacji, determinacji i siły woli. To moment, w którym coś w Was się odpala i wszystko zaczyna się układać.
A było to tak --->
Jadę na punkt opisany "poniżej jazu". Aby się na niego dostać trzeba się przeprawić przez 3 "zerwania" drogi. W takich chwilach zawsze przypomina mi się ten komiks - tam była taka scena jak Frank Castle wchodził do płonącego budynku uratować dziecko i na klatce "brakuje 3 metrów schodów - co to dla mnie?". Bądź jak Frank, rower na ramię i "co to dla mnie" - przeprawiam się przez rozwalaną drogę i kanały wodne, a chwilę później łapię lampion przy jazie. Punkt wypasss - ekstra, za to kochamy orientację!
Zostało niewiele mniej niż 2h... przypadkowo spotkany tutaj inny zawodnik odradza mi ciśnięcie na pkt 13 (Ruiny domu), ale kurcze to RUINY DOMU - klimat, klimat, klimat... przecież to też może być wypas. Chrzanić rekomendację - dzida na ruiny i właśnie wtedy włącza mi się ten trans... uwielbiam te chwile. Uwielbiam ten stan... kiedy mózg przełącza się w tryb stricte zadaniowy... wszystko dookoła zaczyna tracić na znaczeniu, a przed oczami widzę tylko drogi, zakręty, ścieżki i niemal upływający czas.
Mój umysł zaczyna przeliczać odległości, jeszcze 250 metrów, jeszcze 100, skręt w lewo i dawaj... upalaj. 34 km/h, szybciej, szybciej, szybciej... ignoruj że boli. Zamknij ból w pudełku i schowaj głęboko na dnie umysłu... na później.
Zakręt w lewo, przelot, zakręt w prawo... tam dalej kończy się na mapie szuter i zaczyna droga polna. Mam nadzieję, że będzie przejezdna, bo tego to nigdy nie wiadomo... a nie ma za wiele czasu na błędy i poprawki wariantu. Nie jest źle, drę na dziko przez pola, ale droga nagle się kończy całkowicie... jadę jednak dalej, na krechę przez łąkę. Jest dobrze, bo jechać się da. Po prostu kręć - nie zwalniaj. Przedzieram się aż do rzeki i teraz w prawo, wzdłuż brzegu... są! RUINY DOMU. Perfekcyjnie. Patrzę na zegarek. 14 min od poprzedniego punktu. Jest dobrze, tylko utrzymaj ten stan umysłu. Porywam lampion i cisnę dalej... tym razem przez błotnisty zagajnik do najbliższej utwardzonej drogi i w kierunku kolejnego punktu.
Znowu liczę drogi i przecinki, w trzecią w prawą - potem UPAŁ czyli dzida ile fabryka dała, aż do zakrętu drogi, ale ja wtedy ścieżką na wprost przez pole... jest kolejny lampion. CZAS i KIERUNEK, CZAS I KIERUNEK - nie ma w mojej głowie miejsca na nic innego. Uwielbiam ten stan. Przeliczam w głowie mapę na obrazy w ternie, najpierw wzdłuż skarpy po lewej, potem miń dwa doły po prawej i w lewo do kapliczki. JEST.
Czasu coraz mniej, ale trans trwa więc ryzykuję, zawracam i oddalam się od bazy. Została niecała godzina, a ja oddalam się od bazy po kolejny lampion... ale wiem, że mi się uda. Kierunki, prędkości, kąty krzyżujących się dróg i czas... mam wrażenie że widzę nie świat, a zmieniającą się macierz pełną liczb. To jest jak narkotyk, wystrzał dopaminy. Kocham ten stan !!!
Ech gdyby zawsze udawało się wejść na taki poziom pobudzenia - w szermierce mamy to samo, jak się Wam uda w niego wejść, to jesteście w stanie "przejść po" każdym. Całą kwintesencją rywalizacji, jest wejście "na żądanie" w taki tryb i utrzymanie go do końca zmagań. To jest właśnie mistrzostwo.
Nie mógł ten stan odpalić się na 29-tce, co? :D :D :D
Widocznie nie mógł :P

Urwana droga

Zacny punkt - takie miejsca uwielbiam :)

Ruiny domu:

Coś się skrada po ścianie... ale w końcu to Piekielny Szlak (tam, znowu jadę Piekielnym)

Jest i kolejny lampion

Mroczna kapliczka niczym SPOOKY SHRINE (pamiętacie, TUTAJ).

Jak to było?
"When avarice fails, patience brings reward"



Jest Afryka są i banany :D
Tak... została niecała godzina, a ja jadę w stronę punktu zlokalizowanego w Afryce, czyli dość daleko.
Zlokalizowany jest tu punkt żywieniowy. Zastanawiam się czy coś jeszcze tu będzie... nierzadko na Bike Oriencie czy Rajdzie Waligóry zaczynają składać trasę, zakładając że o tak później godzinie nikt już tu nie dotrze. I to kolejny raz kiedy zadaję kłam takim przesądom. Objawiam się! Ja wiem, że zostało niewiele ponad 30 min do limitu, ale co mi tam - nadal jestem w transie, czuję że dam radę. JESTEM. Obsługa w szoku "Pan jeszcze na jedzenie?
Uwaga - to będzie ten humor, za który się płonie w piekle, więc jak ktoś wrażliwy to niech nie czyta:
Widzę, że w Afryce nadal głód (a dla realnie zainteresowanych temat, polecam niesamowicie gorzką książkę "GŁÓD")
Na bufecie nie ma już prawie nic... wszystko zjedzone lub pochowane, bo obsługa zaczyna zwijać punkt.
Udaje Im się jednak wyłuskać dla mnie jakieś ostatnie banany - w końcu nazwa AFRYKA zobowiązuje. Pożeram dwa, niemal łykając je w całości. Banany to czysta energia - teraz dopiero zacznie się upalanie. Podbijam kartę i ruszam w kierunku bazy. 28 minut, a po drodze chce jeszcze 2 lampiony zebrać. NO TO OGIEŃ Z DUPY i nie hamujemy dla nikogo. Co na drodze to pod koła: psy, dziki, grzybiarze, dzieci, cokolwiek... napęd przemieli, amortyzator łyknie. CISNĘ !!!

Afryka dzika, dawno odkryta :D


"Andrzeju, Ty się nie denerwuj" (klasyk intiernietów TUTAJ) zdążymy :)
Zostało około 15 minut, a do bazy kawałek drogi. Zebrałem jeden z planowanych lampionów, drugiego jednak już się nie uda... braknie czasu, trzeba gnać do bazy a i tak - jeśli nie jebnąłem się obliczeniach - to będę na styk. Wchodzę w tryb MORDERCZY FINISZ, czyli ból do pudełka i odstawiam na półkę, na później. Liczy się tylko droga i to aby się teraz nie pomylić w nawigacji - nie ma miejsca na najmniejszą pomyłkę. Lecę niebieskim szlakiem... gdzieś po drodze spotykam Andrzeja z IT Orientu. On też leci na bazę.
- Chyba nie zdążymy - krzyczy do mnie
O Ty małej wiary, może i uprawiam patonawigację, może odwalam warianty z dupy, ale jeśli chodzi o finisze to jestem specjalistą :P
Przypominam nasz rekord na Rajdzie Wilczym (4 sekundy przed dyskwalifikacją - przy cyfrowym pomiarze czasu). Zdążymy, na styk bo powinniśmy do bazy wpaść na minutę przed limitem, tak szacuję... no chyba, że nagle droga stanie się nieprzejezdna (błoto, piachy, cokolwiek...), ale szczęśliwie jest git-przejezdność.
- Chyba nam się nie uda - Andrzej nadal wątpi.
Andrzeju, pierwsza zasada morderczego finiszu. Cisza... i zgon w samotności. Każda zbędna utrata energii jest niewskazana. Obniż wszystkie niepotrzebne funkcje życiowe, zapomnij o konwersacjach, o świecie obok. To zbyt duży wydatek energetyczny, przekieruj wszystko w ciśnięcie w pedały. Zostaw minimalne porcję energii na wzrok i oddech, reszta niech zapodaje moment na korbie.
Pamiętajcie, że rower po płaskim jedzie siłą mięśni, ale pod górę jedzie SIŁĄ WOLI !!!
Dopóki nie wybiła godzina zero, dopóki jest czas, jest walka - targamy ile tej siły zostało.
"...w sercach ciągle żar, LOK TAR OGAR !!!" (po orkowemu: Tryumf albo Śmierć - i znowu ta sama kapela co śpiewać nie umie, rytmu nie trzyma ale klimat, klimat, klimat ---> HORDA)
Ciśniemy do samego końca... do limitu, póki jest nadzieja, że zdążymy.
Tylko droga się liczy, nic więcej... zdążymy!!!
"...zostali wystawieni na próbę, by ciągle walczyć, nigdy nie ulec, nie wpaść w przeklęty strumień, idąc przykładem Grommasha i Thrall'a, wszyscy LOK TAR OGAR, w końcu pora przekuć w wielkie czyny nasze słowa... gotowi na poświęcenie, nie rozmawia się o cenie, gdy trzeba zostać na scenie. Gdy wróg stoi u bram, patrzy z nienawiścią w oczach, WOLA WALKI TO DAR, mogący powstrzymać pożar" (OBROŃCY AZEROTH)

Basia, już w bazie mi powie, że miała rozmowę postaci:
- Zostało 5 min, chyba nie zdąży.
- To przecież jeszcze kupa czasu, oczekuj go na minutę przed limitem.
Ktoś mnie tu zna lepiej niż ja znam samego siebie.

Ostania prosta - zostało 2,5 minuty. Zdążymy !!! HAHAHA wiedziałem.... WIEDZIAŁEM. Po prostu kręć !!
Na metę wpadamy na półtorej minuty przed limitem. O jakże mi tego brakowało... takiej walki, takiego ściorania się i wybatożenia na koniec.
Piękny był ten BIKE ORIENT, zakończony tak bardzo, bardzo w naszym stylu. Wystrzał dopaminy jest niesamowity. Na liczniku mam 120 km... jest pięknie.

Andrzeju :D


Niby MAŁO a jednak BARDZO :)
... a w bazie czeka na mnie Szkodnik. Przyjechał całe 20 min temu czyli też jeździł prawie 10h... pytam jak kolano?
Odpowie: zrobiłam 70 km...
ILE?
A kolano? W PORZĄDKU? TAK?? Hahaha.. cudownie.
Tak bardzo się cieszę, że jest w porządku... i może start tutaj nie był zbyt mądry, może było to nawet całkiem głupie, ale jestem z Ciebie dumny, tak bardzo dumny.
Nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi...
Basia zrobiła 15 punktów kontrolnych !!!
To niesamowite... naprawdę niesamowite. Cieszę się, że wracasz do naszego małego świata, tego samego z którego, w końcu stycznia wypchnął Cię parszywy los... czekam tu na Ciebie.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Wojtkowi za opiekę nad Basią podczas rajdu.
To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, że mogłem się spokojnie "puscić" gdzieś po lesie ("po" nie "w" - kontekst ma znaczenie, tak?).
Tak więc, niby Małodobry z nazwiska, a jednak BARDZOdobry. Dziękuję !

No i jak, było emocjonalnie we wpisie?
Byłoby, nie? :D :D :D


Czasem tak się czuję - dzikość i żar w sercu (i zamiłowanie do złota :P )

Pamiątka !!! Kawałek PIEKIELNEGO SZLAKU !!!



Kategoria SFA, Rajd

Rajd BESKIDY - Wisła 2022

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2022 | dodano: 13.06.2022

2900 UP (przewyższeń), 85 km w 14 godzin.. upodlenie i sponiewieranie level RAJD BESKIDY Lato 2022. Tym razem padło na Beskid (w) Śląskim (tak wiem, że poprawnie byłoby by w Śląskiem, ale fajnie wygląda tak jak jest :P) bo baza była w Wiśle. Rajd dla mnie bardzo kameralny, a z drugiej z duża frekwencją... i nie ma w tym sprzeczności... i NIE, nie pojechałem w drugą stronę niż inni... choć w sumie to chciałem... ale nie, nie pojechałem... no ale po kolei... zapraszam na relację ze srogiej poniewierki pod Klimczokiem i innymi okolicznymi pagórami Beskidu Śląskiego.
    
Sen zwiastunem jest nadziei
We śnie wszystko jest możliwe
Śpij Księżniczko, śpij maleńka
Niech Ci śnią się sny prawdziwe
Pod poduszkę schowaj sobie
baśnie Pana Andersena
na poduszce poduszce połóż głowę
już się snu otwiera scena (klasyk z kultowego filmu mojego dzieciństwa "Pan Kleks w kosmosie")
No właśnie NIE... Księżniczka nie chce spać i wcale nie jest to kwestia jakiegoś ziarnka grochu czy jakiegokolwiek innego ziarna, strąka, owocu czy warzywa. Nie śpi bo robi jajecznicę. Jest 2:15 w nocy, a Szkodnik wstał specjalnie zrobić mi jajecznicę i pilnuje aby wyszedł o odpowiedniej porze z domu... odpowiedniej czyli parę minut po trzeciej w nocy, bo o 3:50 to muszę być na Podgórkach Tynieckich, czyli po drugiej stronie Krakowa. Zbieram stamtąd Anie Witkowską na rajd i jedziemy jednym autem. Mówiłem Basia aby nie wstawała i spała spokojnie, bo to barbarzyńska godzina, ale Ona specjalnie wstała wyprawić mnie na rajd i potem poszła spać dalej. Co więcej jak wrócę następnego dnia (bo będzie to już po północy), to się okaże że ogarnęła dom niemal na błysk... i to w tym samym czasie, kiedy ja będę tyrał się po jakiś pagórach Beskidu Śląskiego. Ja to chyba w życiu za bardzo nie mogę narzekać, co? (A tak serio, Basia to: wyjdziesz za mnie? A potem jeszcze raz... i jeszcze raz?). Wsuwam jajecznicę, dopakowuję plecak i myśląc sobie, że tak to jest w małżeństwach "On Ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :P :P :P ruszam w nocy mrok - acz to już czerwiec, zaraz zacznie robić się widno. 
Bardzo mi szkoda, że Szkodniczek nie może jechać ze mną na taki rajd, bo przecież w normalnych okolicznościach to by pierwszy targał rower na plecach pod górę... ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Pozostało zebrać Anię i cisnąć do Wisły... czyli "Przyjechałem po Ciebie po robocie, autem pięknym i za gruby szmal, to najszczęśliwszy dzień w twoim żywocie, bo pojedziemy Zafirą na..." RAJD :D (parafraza TEGO: "oj krasnyj Maskwicz oj krasny Maskwicz litieł po darogie wpieriod... objedziemy jak nic Ukrainę i cały dawny Sawiecki Sajuz, oj żeby tylko nie dorwały nas gliny, ledwo co dziś ukradłem ten wóz" )

Punkty kontrolne, wszędzie widzę punkty kontrolne :)


"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie"... imprezy nie będzie ("Dziady" się już zmyły na szlak)

Wisła, godzina 5:45. Nikogo... miasteczko opustoszałe jakby w 2020 jakaś zaraza przeszła... puste ulice, cisza, średniej gęstości mgła... Kierujemy się do bazy, ale baza zamknięta. Czekamy, rejestracja ma być od 6:00, a o 6:30 odprawa mojej trasy. Mojej bo Ania planuje jechać na krótszą trasę... nie zmienia to jednak faktu, że baza zamknięta na 4 spusty i nie ma w niej nikogo.
Wbijamy do szkoły obok, gdzie mają nocować zawodnicy, no i... nocują. Wszyscy śpią... jakby pogrom przeszedł. Po prostu "...każdy gdzie siedział pada, ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci. Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat Śmierci" ("Herr Tadeusz" oczywiście :P). Ej no co jest... ja wiem, że trasy AR (przygodowe), zarówno długa jak i krótka (krótka czyli 24 godzinna) już na trasie, ale halo... co z nami. Ja wiem, że ma być nas dwóch na trasie 130 km, a 3 osoby na trasie krótszej.. czyli bardzo kameralnie, ale nikt nie pisał, że mamy nie przyjeżdżać :D
Chwile później pojawia się również... no właśnie "Mr. W" (zawodnik z trasy krótszej). Nazwijmy Go tak roboczo, bo Pan będzie miał osobny rozdział tej opowieści. Pisałem w zajawce, że to był rajd cudów, no to właśnie pojawił się pierwszy :D
Mr. W także niepokoi się, że nikogo tu nie ma, a dzwonił do Organizatora dwa dni temu potwierdzić czy nasze trasy startują i czy nie będzie jakiegoś połączenia tras, ze względu na małą frekwencję. Mnie tam frekwencja nie przeszkadza, mam maraton właściwie tylko dla siebie - no to jest opcja exclusive.
W końcu dojeżdża i Jurek... pilnuje tras rajdowych, które napierają na trasie od dwóch dni, więc nie dał rady być tu punktualnie.
Nic się nie dzieje, wiem jak to jest z organizacją - to zapieprz jak stąd do świtu :D
Ważne, że rajd się odbywa - nasz start będzie trochę opóźniony, ale to sprawi tylko to, że limit nam się przesunie z 21:00 na 21:15. Damy radę!
Szybka odprawa na której dostajemy kilka map. Dwie duże formatu A3 czyli w zasadzie cały Beskid Śląski (hell yeah - chciałeś pagóry, to pagóry Cię teraz dojadą). Do tego dochodzą dodatkowe mapy: etap typu prolog po Wiśle oraz dwie kolejne mapy typu RJNO (rowerowa jazda na orientację - czyli mapy sportowe).
Mr. W pyta mnie czy jedziemy razem - ha, przecież znamy się lata, więc czemu nie, acz On miał być na trasie krótszej, więc zastanawiam się czy techniczne się to uda.
Finalnie jednak zarówno On jak i Ania przepisują się na trasę 130 km, więc jest git. Pojedziemy we dwójkę bo Ania dziś woli cisnąć sama. Pewnie ma dość rozmów płynnie przechodzących z całek i fundamentalnego twierdzenia algebry na poezję Leśmiana (ostatni HAWRAN :P )

Miśki z Wisły :)



Kawa na... mapę
Pierwszy etap to prolog po Wiśle. Na mapę wylała się kawa i zasłoniła trochę jej treści, ale znamy gorsze przypadki z KrakINO, więc nie ma się co łamać. Skala 1:10 000 tylko więc na rowerze to jest etap ekspresowy... no chyba że pomylą Wam się skrzyżowania :)
Szczęśliwie obyło się bez większych wtop nawigacyjnych na w tej fazie rajdu, więc zrobił się dobrą rozgrzewką przed przewyższeniami jakie na nasz czekały.
Z zabawnych akcji to pkt 8 (na mapie opisany jako wewnątrz budynku). Niby proste, ale budynek o tej porze był jeszcze zamknięty :D
Próba forsowania drzwi skończyła się interwencją obsługi, że "lokal jeszcze zamknięty", ale po umiejętnych negocjacjach z uroczą Panią Kelnerką zostaliśmy wpuszczeni do budynku. Cóż, trzeba mieć to coś np. broń :D i ludzie dość szybko zgadzają się na twoje propozycje. 
Ogólnie etap ten miał nam pokazać Wisłę jako taką, bo potem będzie już tylko "podjazd z cyklu: każdy umiera w samotności".

Ktoś mi wylał kawę na mapę :)

Dwie Bestie :)


"Dobrze dobrze Panie BRACIE
Przewyborny taki plan
Nie ma niewiast w naszej chacie
VIVAT SEMPER WOLNY STAN" :P (klasyk opery, chyba nie trzeba przedstawić)
BRACIE... Panie BRACIE... to jest słowo klucz! Przyszedł czas aby odkryć tożsamość Mr. W, prawda? A było to tak...
Skończyło się rowerowanie po płaskim. Wspinamy się żółtym szlakiem na Kamienny, a potem dalej na Trzy Kopce.Podjazd najpierw asfaltowy a potem mokre (bo niedawno przechodziły tędy obfite ulewy) kamerdolce. Póki dało się jechać i nie trzeba było pchać, Mr W. po prostu szedł pod górę jakby było po równym. Kurde co jest... znamy się lata, zawsze dużo biegał, nawet na rajdach najczęściej widziałem Go na trasie pieszej, a tu ciśnie jakby się urodził na rowerze. Nie jestem w stanie utrzymać się za Nim na podjeździe. Targam ile sił w nogach, a przecież to początek rajdu, więc powinna być moc, powinna być siła... ale Mr. W mi odjeżdża. Z każdą chwilę jest coraz dalej i dalej. Partrzę na licznik, 10-12km/h pod taką górę? Normalnie to bym tu już pchał, ale ambicja mi nie pozwala (muszę chyba sobie znowu puścić sobie ten kultowy fragment "Pulp Fiction" - "Pride only hurts, it never helps").  Napieram zatem z tętnem w strefie śmierci.. .a On się oddala. Kiedy... kiedy zrobił taką kondychę? JAK?
Co On bierze... chcę to samo!! Widzę, że mój dealer zszedł z jakością dopalaczy...
Finalnie wychodzę ma 3 Kopce Wislańskie... ledwie łapię oddech. Tempo podejścia/podjazdu (gdzie się dało) mordercze, a Mr. W mówi, "Rób zdjęcie i ciśniemy, nie ma czasu..."
K***a, co jest... czy ja dziś jestem taki słaby, czy On jest po narkotykach... czy ja już się tak zestarzałem, że trzeba pomału się do ziemi zacząć przyzwyczajać... czy też może mnie ktoś tu w ch**a robi :D?
No właśnie... czułem, że coś jest nie halo... od słowa do słowa, gdy jedziemy niebieskim teraz szlakiem, odkrywam prawdę...

Żółtym pod górę

Trzy Kopce... stan przedzawałowy...

3 Kamieni :)


Mr. W: "sprawdzaj mnie bo nie mam dużego doświadczenie w nawigacji. Zacząłem niecałe dwa lata temu"
Ja: "Co Ty gadasz, przecież znamy się lata. Na niejednym rajdzie się spotkaliśmy"
Mr W: "Nie, przecież poznaliśmy się na Mordowniku. A to był wrzesień 2020, tym Mordowniku na którym układaliście trasę"
Ja: "No układaliśmy Mordownika, ale to nie był twój pierwszy rajd przecież. Widzieliśmy się na... " (i tu leci lista)
Mr W: "Nie, mówię Ci że Mordownik był moim pierwszym"

Ja to chyba nie domagam dzisiaj nie tylko fizycznie, ale i umysłowo... ZNAMY SIĘ LATA !!!!
Nie ogarniam tej kuwety...

Mr W: "Chyba mylisz mnie z moim BRATEM"
Ja: "Jakim BRATEM?"
Mr W: "No bratem, biegał na rajdach, no i znasz naszego Ojca, też często jeździł na rajdy"
Ja: "Ty nie jesteś MATEUSZ WIKTOROWICZ?"
Mr W: "Nie, jestem Michał. Jego BRAT"


O k***a... szok i niedowierzanie. BRAT... i to nawet podobny! Wyglądają jak dwie krople wody.
Mr W: "wiesz na orientację jeżdżę od dwóch lat, ale na rowerze do dziecka. Jeździłem zawody XC, teraz robię ultra, w młodości jeździłem w różnych klubach. Był taki czas, że byłem w pierwszej dziesiątce w Polsce..."

A ja się dziwię, że mnie odstawiał na po podjeździe... zdewastowała mi psyche ta wiadomość, runął mój światopogląd...  No niemal jak "LUKE I AM YOUR FATHER" ale w wersji z BRATEM...
No grubo, naprawdę grubo...

No dobra, ale to mi trochę rozjaśniło sytuację, czemu Mr W mówi, że nie ma doświadczenia dużego w nawigacji i dlaczego tak zapierdala :)
Mr. W proponuje abyśmy jechali dalej niebieskim i zaatakowali punkt kontrolny na tzw. Diablim Bunkrze.

"Dobrze dobrze Panie BRACIE (no bracie, bracie...)
Przewyborny taki plan (pasi mi wyprawa "na bunkra")
Nie ma niewiast w naszej chacie (Szkodnik został w domu, a Ania jedzie dziś sama)
VIVAT SEMPER WOLNY STAN" (no wszystko się teraz zgadza, prawda?)


Inna sprawa, że bylem w takim szoku, że przegapiłem odbicie na Świniarkę i zjeżdżaliśmy (innym) żółtym szlakiem, dużo dalej niż planowałem pierwotnie... nawigacja mi zaszwankowała jak pojawił się sygnał brata. Klasa A urządzenia, wraca do normalnej pracy po ustaniu zaburzenia (hermetyczne, nawet bardzo - pozdrowienia dla tych co ogarniają badania EMC) :P

Zjazd żółtym

DIABLI MŁYN to kojarzy mi się tylko z planszą w DOOM'ie (The MILL), gdzie diabły i inne rogate to się tłukło rakietnicą (TUTAJ)

Nasze maszyny z zieleni


"- Co to było?
- Spaceball 1...polecieli do diabła." (ta scena TAK BARDZO --> inna sprawa, że polskie tłumaczenie nie było w stanie oddać kontekstu tego żartu w filmie :P)
Tak było, przysięgam... polecieli do diabła :)
Złapaliśmy dobrego bunkra i zjeżdżamy do Brennej. Teraz trzeba będzie się odmierzyć i w połowie miejscowości złapać czerwony szlak, którym zaatakujemy kolejne pasmo górskie... ale Michał już odpala.
- Czekaj... odmierzę się!
- Nie ma czasu! CIŚNIJ
Odpalił... asfalt za nim płonie... mam 34 km/h i widzę jak się oddala. Przyciskam ile fabryka dała, 37 km/h chwilowo... nadal się oddala... to nie ma sensu. Nie mam szans.
Nagle czerwony szlak mignie mi z lewej. Nie dziwię się, bo przy takich przelotowych prędkościach, to Brenna nie jest dużą miejscowością. 
Krzyczę "STÓJ, SZLAK !!"  Nie ma szans, aby mnie usłyszał.
To już...  punkt na horyzoncie, jeszcze chwila i znika. Została tylko linia ognia z pod kół i nadtopiony asfalt... a stoję na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem i czuję się... hmmm...słaby... zagubiony... bo mimo, że "mam" dobrze skrzyżowanie to nie wiem co robić... czekać, nie czekać? Wróci, nie wróci?
Stwierdzam, że chwilę mogę poczekać, aby nie było przypału że nie zaczekałem, ale nie mam pewności, czy i kiedy wróci... bo na razie to ciśnie poza mapę. Żywym ogniem... ale na Skoczów i chyba gardzi hamulcami.
Stoję chwilę i nagle ze szlaku wychodzi TaDZIK, który walczy na trasie pieszej 100km. Pytam mnie czemu stoję na skrzyżowaniu, a ja że zgubiłem... kule ognia... która pocięła gdzieś na Skoczów. TaDZIK mówi, mi że tam dalej jakiś rowerzysta cisnął właśnie od Skoczowa i rozpytywał o czerwony szlak.
OK... czyli przejechał przez rzekę kolejnym mostek i do szlaku wracał się drugą stroną rzeki... spoko, przynajmniej wiem co robić. Nie ma co czekać, pewnie założył że skręciłem i teraz mnie goni... patrząc na prędkości jakie rozwija, to pojedziemy już osobno, bo w życiu Go nie dojdę. Dobra, pora ruszać...

Taka ciekawostka, stojąc na skrzyżowaniu udało mi się w końcu zjeść bułę... bo jak proponowałem postój na jedzenie, to słyszałem, że nie ma czasu i trzeba bułę wsuwać podczas jazdy. Ch*j, że mamy 1000-ce kamerdolców... 25% nachylenia zjazdu... po co trzymać kierownicę i hamulce skoro można trzymać bułę... chyba się starzeję, bo dziś uważam za "odważne", ale nadal pamiętam że kiedyś też taki bylem. Wojownik: 100% :D :D :D
Wiecie kiedyś nie wierzyłem w grawitację, więc nie działała...

Czerwonym samotnie na kolejne pasmo :)

Uprawa przy [h zbieżnym do zera z F od (x;zero + h) minus F-od-x;zero i wszystko przez h] ? Co jest pochodną uprawy po czasie? Wycinka? 

Otwierają się panoramki :)



REUNION :)
Cisnę pod górę srogie podejście pod Czupel (nie mylić z Czuplem - najwyższym szczytem Beskidu Małego, ten tu to lokalny śląsko-beskidzki Czupel). Zszedłem z czerwonego szlaku mniej więcej w połowie i po - o dziwno - zgadzających się idealnie z mapą ścieżkach cisną trochę "azymutalnie" na punkt. Każdy krok nabija licznik przewyższeń, ale idę twardo i uparcie...  bij sobie liczniku bij, ale ten lampion mi się nie wymknie z rąk. WTEM widzę, że ktoś zjeżdża z góry: Mr W !!!
Krzyczy "Masz?"
Ha ha... czyli mimo twojego upalania na Skoczów i rozdzieleniu się, znowu na siebie wpadamy.
Tak w zasadzie "mam", jeszcze tylko parę metrów podejścia i JEST. Kolejny lampion wpada w nasze ręce, a my odtąd ponownie będziemy jechać już razem.
Chwilę później zjeżdżamy po drugiej stronie pasma (pięknie... od bazy dzielną nas już dwa pasma górskie, trzeba będzie o tym mocno pamiętać w kontekście pozostałego czasu).
Wjeżdżamy w obszar, gdzie dość szybko i bez większych problemów złapiemy 4 punkty (stary hutniczy piec i 3 "przekształcone").
Przez przekształcone rozumiem utrudnienia w postaci zmodyfikowanej mapy, np. rzekę coś nagle wykręciło, a ścieżki się rozjechały. Z jednym z nich mamy przez chwile trochę większy kłopot i potrzeba drugiej próby aby go dorwać, ale ogólnie dość łatwo wszystkie z nich nam weszły.
Teraz przyszła pora na trudne decyzje, a tutaj mamy trochę rozbieżne cele...

Kamienna tankietka... a nie czekaj, to piec hutniczy :D

Mówiłem, że przy H zbieżnym do 0 :P :P :P (tylko im zero i znaczkim LIM dopisać :D )
Mrok ciśnie przez mrok :D



WARIANT DOSKONALE CZARNY :D
Mr W. staje przed wyborem jechać ze mną, co jest hmmm bardzo NIE-optymalnym wariantem czy cisnąć samemu.
Ja zamierzam podchodzić pod kolejne (3-cie już dzisiaj) pasmo czyli pod Błatnię i potem pod Klimczok. W praktyce oznacza to, że nie wybieram się na etap RJnO (Rowerowej Jazdy na Orientację). Czemu? Hmmm to skomplikowane ale mogę spróbować wyjaśnić:
- kocham orienteering ale nie lubię RJnO (zwykle są to dość proste ale czasochłonne etapy, gdzie punkty to róg ogrodzenie, skraj młodnika, granica kultur itp)
- zwykle podjedź wróć do głównej, podjedź pod kolejny, wróć do głównej
- owszem jest tam zagęszczenie PK, więc odpuszczanie takiego etapu rajdowo nie ma sensu, bo odpuszczam około 10 punktu na małej przestrzeni
- RJnO lub BnO (jeśli biegowe) są różne: zwykle nie bardzo trudne bo mapa jest dokładna, sportowa - są jednak według mnie bardzo nużące. To są zawsze etapy które najmniej lubię.
- Przykłady: zimowa Silesia etap RJnO po ucieczce spod kół pociągu Intercity (pamiętajcie aby nie przechodzić w niedozwolonych miejscach - na TYM zdjęciu ten pociąg nie stoi :D), BnO w Szklarskiej gdzie miałem halucynacje z niewyspania i zmęczenia CHOMIK CHOMIK i PAN NIEDŹWIEDZIA... itp itd ).
- zeszło by mi tu ze 2h na tym etapie - tak szacuję, a potem jest od razu etap tzw. LOP czyli Linii Obowiązkowego Przejadu i są to dwa single-track'i (jeden to 4 km podjazdu)
- w praktyce uznaję, że oba te etapy zajmą mi 3-4 godzin, a jak gdzieś wtopię to może i z 5 godzin
- do limitu mamy 8 godzin jeszcze, czyli zostaną 3h na góry i prędzej czy później skończy się asfaltami do Wisły
- MAM DYLEMAT - kocham góry, stracić 3-4 godziny na wąwóz, dołek, róg ogrodzenia czy cisnąc na Klimczok (1117m), a potem czerwony na Kotarz, Malinów i jak się uda to na Baranią Gorę... a gdyby cud się wydarzył i był czas, to dalej i dalej na Szarculę, na której nigdy nie byłem jeszcze !!!
- MAM DYLEMAT góry Góry GÓRY vs róg ogrodzenia
- rajdowo mój wariant nie ma najmniejszego sensu, bo ogólnie przez wymienione wyżej góry NIE trzeba przechodzić, skoro punkt jest tylko na Klimczoku. Można trzymać się stokówek, a nie cisnąć po szczytach czerwonym szlakiem. Ale ja bardzo chcę na Klimczok i potem na czerwony szlak (jak znamy Beskid Śląski to tego kawałka nigdy nie jechałem!). No i Szarcula!! Z wieżą widokową
- pier***le róg ogrodzenia na RJnO !!! Błatnia, Klimczok i potem czerwony aż do Baraniej Gory
Mr W nie jest przekonany do tego planu, bo - jak wspomniałem - rajdowo nie ma większego sensu, ale mnie to nie interesuje. Łamie się chłopak czy jechać ze mną czy nie, do końca chyba wierzył, że z Błatni zjadę na RJnO (no cóż, asertywny jestem :D )
Nie ugnę się i tak mnie namówił abyśmy zaczęli jazdę od północy mapy, bo ja chciałem od razu na południe - na Szarculę !
Finalnie postanawia jednak jechać ze mną :)
Ach ten dar przekonywania... manipulacji, zastraszania i szantażu :D
Ciśniemy zatem na punkt opisane jako ruiny chat drwali. Znajdują się one "pod" Błatnią, ale będzie ciężko je znaleźć od szlaku. Najlepiej byłoby nie wchodzić na szlak, ale cisnąć doliną na wprost... problemem jest jednak to, że na wprost nie ma drogi... przedłużenie doliny wypada wprost na punkt... ale nie ma nawet ścieżki.
Mówię do Mr. W, że może okazać się iż będzie "na rympał" czyli rower na plery i na czworakach w poprzek poziomic... bez żadnego traktu, przez krzory i chaszcze.
Mówi OK - to chciałem usłyszeć.
No i okazuje się, że mapa nie kłamie - drogi nie ma, są krzory i chaszcze, wiatrołomy i pionowa ściana i strumień w wąwozie... targami jak katorżniki :D

Gdy życie Cię trochę przygniecie... życie lub drzewo :)

Wariant czarny :)

BINGO - jak po sznurku (perfect azymut :D )



GRA O TRON... KLIMCZOKA :D
W schronisku pod Błatnią robimy sobie krótką przerwę. Uzupełnić zapasy, zadzwonić do Szkodniczka a potem cisnąć na Klimczok.
Mr W będzie całą drogę się zastanawiał czy dobrze zrobił... oczywiście, że NIE, jeśli chce walczyć o zwycięstwo.
Co więcej, jeśli chodzi o zwycięstwo to jest to najgorszy możliwy wariant :D
No ale sami zobaczcie jaka bajka z tym szlakiem, a na szczycie Klimczoka TRON już na mnie czeka :D
No bo jakby nie patrzeć:
"...in my own way, I am a King. Hail to the King, Baby"
Utożsamiam się z tą sceną :D

Pod schroniskiem (Błatnia 917m)

Bajka :D

Podjazdy a nie podpychy :D


Moczarki, bagienka, torfowiska, mokradełka... kocham takie miejsca :D
UWAGA LINK RARYTAS ---> Man of my own heart :D


KLIMCZOK



Prowadź mnie, mój czerwony szlaku i nie mów mi nic o drogach poniżej :D
Jak na Wilczym 2, wszystkie normalne ekipy stokówkami, jakoś od dołu czy coś, a tylko my ze Szkodniczkiem wariant przez Czantorię!
Tak teraz, tylko my czerwonym przez Hyrce, Kotarz, Grabową, Malinów :D
Zjazd z cyklu "kamerdolce chcą twojej śmierci... " - część muszę sprawadzać bo mam za małego skilla na coś takiego, ale czuję jak Mrok do mnie przemawia.
PUŚĆ HAMULEC JA TO PRZEJDĘ... i to prawda, ten rower to łyknie, on by to przeszedł, to psycha jeźdźca nie puszcza.
Niemniej sporo da się zjechać... a skoro sporo zjeżdżamy, to będzie tyrania pod górę niemało.
Niech przemówią zdjęcia :D
Klimczok - Chata Wuja Toma - Hyrca - Kotarz - Grabowa - Przełęcz Salmopolska - Malinów:

Będzie dzida w dół i większość zjechane! Ale szarpało niemiłosiernie :D 
no a potem atakujemy to co przed nami...


Pod górkę też było mocno :)

Naprawdę mocno... Podejście pod Kotarz

Malinów czyli pod drugiej stronie Przełęczy Salmopolskiej

Zjazd z Malinowa (w kierunku Jaskini - gdzie czeka na na lampion)


Docieramy finalnie do Jaskini Malinowskiej.
No muszę przyznać, że to mega zacny punkt kontrolny bo trzeba wejść głęboko wgłąb.
Jest klimat, a zrobi się jeszcze większy jak w środku będzie jakaś rogacizna.
Naprawdę genialny pomysł na punkt kontrolny. Jestem zachwycony !!!

Mamy nawet mapę jaskini :)


Mr W. jeszcze na górze... życzy mi powodzenia podczas niebezpiecznej misji :)

Jest i lampion :)

Teraz trzeba jeszcze stąd wyjść :)


Nie rusz co nie twoje :D
Wygramoliliśmy się z jaskini. Zostało nam 50 min do limitu... malutko, Barania Góra i powrót do bazy nieosiągalny. A szkoda.
Mr W. chce wracać do Przełęczy Salmopolskiej i runąć w dół asfaltem do Wisły.
Mam gorszy pomysł :D
Gorszy ale ładniejszy... pięknie zachodzi słońce, kocham zachody słońca w górach. Jest cudownie. Idźmy na jeszcze jedną górę... na Zielony Kopiec (1152m) i dopiero stamtąd żółtym przez Cieńków piękną szutrową drogą w dół.
50 min może nam nie starczyć, bo trzeba 150m w pionie na ten Kopiec podejść, ale co tam. Dziś jestem na Rajdzie Beskidy z przewagą BESKIDY niż na RAJDZIE. 
Cisnę na Zielony - postanowione.
Planuję złapać jeszcze jeden punkt kontrolny na zjeździe żółtym. Ten plan był bez wad! Co mogło pójść nie tak... no na przykład, że punkt na żółtym nie był z naszej trasy!
Nie był nasz, ale Mr W zorientował się dopiero... za KOPCEM :D
A gdyby mi tego nie powiedział, to ja bym się pewnie nie zorientował aż do momentu podbijania karty, gdy odkryłbym że na tej karcie nie ma... :D
No nic, nie ma go gdzie podbić, więc go nie bierzemy... przedymaliśmy przez Kopiec bez większego sensu :D
Nawigacja level patologia :D
Chociaż może nie nawigacja, bo wyjechaliśmy dobrze... strategia, tak definitywnie, strategia level patologia.

Zjazd to prawdziwa bajka... 40km/h w promieniach zachodzącego słońca i lecimy w dół. Nie hamujemy dla nikogo, nawet dla traktora zwożącego drewno... ufff wyminąłem go na styk... gdy spadniemy do Wisły, to jeszcze potrzeba przelotu do bazy i koniec.
2900 przewyższeń, 85 km, 14 godzin... kompletnie nieoptymalny wariant bo szlakami pieszymi czyli "w normie" !!!
Strasznie mi tylko szkoda, że Szkodnika tutaj ze mną nie było. Niesamowita wyrypa... szkoda, że nie pełnym składem naszej
W bazie zrobię tylko GLASSGOW (Szkło poszło), bo oprę się o trofeum, jakie dostała Ania i rozbiję szybkę...ramy obrazu. 
To już druga taka akcja... raz na Świętokrzyskiej Jatce podnosząc plecak zahaczyłem komuś o medal, a że był "ceramiczny" to też poszedł w drebiezgi... no nie wytłumaczysz, że nie specjalnie. Przepraszam...

Bajka...

Jest pięknie :)




Kategoria Rajd, SFA

TROPICIEL 29

  • DST 80.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2022 | dodano: 24.05.2022

...całe życie w biegu, prawda? Mam godzinę, właśnie dotarłem z większego spaceru po Dolinkach Podkrakowskich (foto-relacja TUTAJ), a już wyruszam na Tropiciela. 30 km z buta za dnia, powinno być dobrą rozgrzewką przed nocną trasą rowerową. Ekspresowo się przepakowuję i przebieram, a chwilę później pakuję maszynę na dach i czekam na moich dzisiejszo-nocnych Towarzyszy Podróży. "Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć".. dla niekumatych, ten cytat jest tak hermetycznie zawiły, że sam z trudem go rozumiem. "Światło wzywa, mrok musi odpowiedzieć" - pochodzi z legendarnej sagi "Batman: Knightfall", ale mój rower także nazwałem "MROK" (Basia ma identyczny model, o tyle że ma po prostu mniejszą ramę, ale że oba są czarne i są bestiami to zostały ochrzczone "Duch i Mrok" jak w pewnym, znanym filmie). To też pasuje do interpretacji cytatu.

Moja Bestia już gotowa do drogi


"W obcej skórze"
Tytuł nawiązuje do kultowego serialu TVP "Janosik" (odcinek trzeci - TUTAJ), do którego mam słabość, bo to się za dzieciaka oglądało z wypiekami na ryju... do tego były tam pojedynki na broń białą, a jak są pojedynki to jest fajnie. Cóż miłość do broni białej wyssałem z... krwią moich wrogów :D (co myśleliście, że z mlekiem? Eee, tam, mleka nie lubię, już prędzej kakao, ale to ostatnie to tylko w odpowiednim towarzystwie :P :P :P).
Basia zdrowotnie nadal nie może wyruszyć z nami (jeszcze trochę muszę poczekać na mojego niestrudzoną Towarzyszkę wypraw wszelakich), więc nie pojadę pod bandera Szkoły Fechtunku ARAMIS. Dołączam do Kamili i Filipa, którzy startują zawsze jako Velocilamy. Robią to najczęściej pieszo i czasem w większym gronie, ale akurat w tym roku, planują jechać we dwójkę i na rowerze, a jako że drużyny rowerowe mogą liczyć kilka osób, zostaję przygarnięty do zespołu. Ha, zostałem zatem velocilamą...
Chyba pierwszy raz nie będę startował pod szermierczą banderą.
Kamila i Filip przybywają do nas o 19:30, pakujemy wszystkie 3 rowery na dach i ruszamy "nad" Wrocław. Bazą Tropiciela jest Miękinia, więc wracają wspomnienia z Tropiciela 19, kiedy utknęliśmy  "w Bagnach Rozpaczy", gdzieś pośród Rozlewisk Moczarki... do dziś, jest to jedna z naszych największych "przygód" (w cudzysłowie, bo nie ma dobrego polskiego słowa na to, chodzi o takie angielskie "MIS-adventure").

Spóźnieni już na starcie :)
Ile lat my jeździmy w rajdach na orientację...? Prawie 10 lat... do tego mamy 3 GPS, które prowadzą do nas bazy rajdu, a i tak zamiast drogą krajową czy powiatową, jedziemy przez las...  ja nie wiem jak to się dzieje, ale mój GPS zna mnie lepiej niż ja sam siebie znam. On wie, że my chcemy do lasu, więc prowadzi nas między drzewa, jak tylko wyczuje duże ich zagęszczenie, to krzyczy: "tędy"... to nie jest tak, że Miękinia to jest jakąś odciętą od świata osada... można tu dojechać drogą 341, skręcając z krajowej 94... więc chyba nie jest bardzo źle skomunikowana z resztą kraju... zwłaszcza, że jedziemy od autostrady A4.
...ale nie, nasz GPS mówi jedź z Brzeziny na Mrozów... przez las, tak będzie najlepiej. Ciśniemy zatem przed północą po wertepach jakąś leśną drogą... modlę się, aby nie było to w okolicach jakiegoś punktu kontrolnego, bo jak zaraz trafimy na pieszą lub rowerową ekipę, to będzie wstyd... Rowery na dachu, okolice bazy rajdu, krakowskie blachy... nie da się Im wmówić, że nie jedziemy na Tropiciela i jesteśmy tu z wyboru. Niezły początek jak na rajd na orientację, "gdzieżeś poległ?"... "nie znalazłem bazy".
Ktoś mógłby zapytać czemu się nie wycofaliśmy... no cóż, była już 23:52 a wycofanie się i objazd tego miejsca, sprawiłby żebyśmy się spóźnili na start.
Nasza godzina startowa wypadała 25 min po północy.
Jakoś przedarliśmy się przez las i kilka minut po północy parkujemy już na miejscu. Udało się... znaleźliśmy bazę rajdu na orientację. Nawigacja level... Tom Tom :P
Tak późne przybycie na start, nie obędzie się bez konsekwencji, bo nim ściągniemy rowery, zarejestrujemy się, to na odprawę naszej drużyny (która dzieje się 5 min przed startem) meldujemy się 5 minut, ale po starcie... w praktyce właściwie od razu ruszamy w noc i zupełnie nie poświęcimy czasu na jakieś sensowne zaplanowanie całej trasy.
Zaowocuje to tym, że na trasie 60 km zrobimy kilometrów 80... ale nie uprzedzajmy faktów. Czytamy historię na rewersie mapy i ruszamy w ciemność.

Rewers naszej mapy... wraz z historią dzisiejszej nocy


I HAVE COME BACK TO FACE MY DEMONS... czyli niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki
Zaczynamy od punktu D, który leży - jak to tytuł sam wskazuje - niebezpiecznie blisko Rozlewiska Moczarki. Ciśniemy przez noc i w kilka chwil opuszczamy teren zabudowany. Przed nami las spowity ciemnością. Kompas wyznacza kierunek: jedna, druga, trzecia ścieżka... z każdym obrotem koła zbliżamy się coraz bardziej do "Bagien Rozpaczy". Niepokój w duszy rośnie... znam dobrze te zakazany obszary... to był Tropiciel 19... teraz jest Tropiciel 29... może to ta dziewiątka z tyłu jest jakimś przekleństwem... może to właśnie ona ciągnie ludzi na mokradła... 
Droga prowadząca na Trzęsawis... eeee... Rozlewisko, zaczyna podchodzić wodą. Mięknie, mięknie w oczach... moja nogi też miękną. Jesteśmy niebezpiecznie blisko (wiecie takie "Danger close, Todd"). Mlask, mlask, mlask... moja bestia zaczyna tonąć.. łańcuch tnie wodę, ale koła nie znajdują oparcia w gruncie i muszę przedzierać się pieszo. Biorę Bestię na ramię i przeprawiam się przez dryfujące wiatrołomy. Nieźle... a nie weszliśmy nawet w obszar zaznaczony jako bagno... to nadal tylko trailer tego co znajduje się kilkaset metrów dalej...

Zaczyna się...

Takie zwalone drzewa robią niesamowite wrażenie w świetle czołówki...


Z każdym krokiem wody coraz więcej, a gruntu coraz mniej... ale kompas pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku. Zbliżamy się do lampionu i wreszcie JEST.
Mamy go - pierwszy punkt dzisiaj. Pora wycofać się i opuścić tez złowieszcze...
- Może przedrzemy się na tędy na wprost do punktu B - głos jednego z moich Towarzyszy podróż budzi we mnie dreszcz.
- Jak to tędy?
- Tędy będzie najkrócej... przecież na mapie jest droga.

Tak, to prawda. Tędy byłoby najkrócej... jeśli mielibyśmy jakąkolwiek szansę wyjść z tego cało.
Droga, o której mówi członek mojego zespołu, biegnie przy starej przepompowni... wtedy też była oznaczona na mapie, wtedy też kusiła (TROPICIEL 19)
Rozlewisko Moczarki i zasilająca ją Czarna Struga... może wtedy po prostu zbłądziliśmy, zeszliśmy z dobrej drogi... a teraz przecież nam się uda. Jesteśmy o wiele bardziej doświadczonymi nawigatorami... nie popełnimy takiego samego błędu. Pamięć także lubi płatać różne figle... nie było chyba przecież tak strasznie wtedy. Może warto spróbować najkrótszą opcję... może warto raz jeszcze wejść w Bagna Rozpaczy... może warto znowu nas odwiedzić, stary Przyjacielu. Przyjdź do nas na chwilę, zostań... na zawsze...  poprowadzę Cię nad wody spokojne... stojące... głębokie... utoniesz w ciszy i spokoju... 
NIE! Trzeźwieję jakby dostał w twarz, to resztki świadomości próbują zwalczyć głos w mojej głowie... to nie jest głos rozsądku. Nie wiem czyj jest, do kogo należy, ale nie dam się zwieźć po raz drugi. Nie utonę w Czarnej Strudze, nie dam się pochłonąć Rozlewisku Moczarki... Mamy lampiony, wynosimy się stąd!

Wychodząc z bagien...


Punkt K60 (czyli na 60 minut...)... czyli "czy Was pojebało?"
Udało się... oddalamy się od Bagien Rozpaczy. Im dalej, tym pokusa "przyjdź do mnie na bagna, bądź mym utopieńcem... " wydaje się tylko jakimś odległym, zanikającym echem.
Pokutuje jednak brak rozsądnego zaplanowania wariantu na początku rajdu, a decyzje podejmowane na szybko i spontanicznie, sprawią że nasz przejazd będzie baaaardzo odległy od optymalnego. Jak dziś patrzę na mapę jak pojechaliśmy, to myślę sobie... że z optymalizacji powinien mieć "pytę" jak stąd do Miękini :)
Ruszamy na punkt K, a dokładnie to K60. Liczba 60 oznacza, że jest tylko dla trasy długiej... ale nie wiemy jeszcze, że dla nas będzie to także czas potrzebny na szukanie tego punktu. Nie, nie na dojazd... na samo szukanie.
Z mapy wygląda niepozornie (i może taki był... tylko my coś upośledzonego odstawialiśmy...), ale nauczył nas pokory...
Pierwsza próba to wjazd od tzw. "białej drogi" z Wojnowic, ale odetnie nas ogrodzony teren. No nic, tędy było by najbliżej - robimy nawrotkę i próbujemy inna drogą od zachodu wjechać.
Tuż na wjeździe wpadamy na szarżującego po lesie białego poloneza. Przez pierwszą chwile myślałem, że to ktoś z obsługi rajdu, ale gdy otwiera się szyba widzę dwie lekko "zmęczone życiem twarze"
- "Czy Was pojebało... tak nocą jeździć po lesie" - jakże miły Pan, martwi się o nas.
- "Tak sami z siebie, czy jakiś rajd macie?"
Nie wdajemy się w długie rozmowy, dwa granaty przez otwarta szybę i nastaje cisza. Tzn. po dość głośnym huku, ale potem nastaje cisza.
Pan już spokojny... już nie krzyczy. Po pierwszym krzyczał "moja noga, urwało mi nogę", ale po drugim już nie krzyczy.
Możemy skupić się na szukaniu lampionu, ale drogi na mapie za cholerę nam się nie zgadzają z tym co jest w lesie.
Przeczesujemy kwartał po kwartale i nic... zaczynamy się nawet zastanawiać czy "biały polonez" nie ukradł lampionu. Trzeba było go przesłuchać... przed wrzuceniem granatów...
Jedziemy kolejną droga i Filip mówi "jeśli dojedziemy do polany, to jesteśmy za daleko" - hmm, no tak w huge za daleko... no i co? Wyjeżdżamy na polanę. K***a... co my robimy?
Nawigacja level patologia... lub rzeczywiście ktoś ukradł lampion.
Próbujemy się odmierzyć z trzeciej strony... tym razem od wspomnianej polany. UDAŁO SIĘ... nareszcie, mamy go. Jest...
Patrzę na zegarek... godzina... masakra. Przeczesywanie lasu zabrało nam 60 min...
Wyjeżdżamy do drogi i okazuje się, iż za pierwszym razem skręciliśmy w złą drogę 50 metrów przed samym lampionem. Niemal go mieliśmy i w ostatniej chwili głupi skręt... inna sprawa, że mapa a ścieżki w lesie w tym miejscu, to dwa różne światy. Niemniej, nie ma co zwalać na niedokładność mapy... po prostu wtopa nawigacyjna jak stąd do Miękini...

Znowu przez krzory

Kamila i Filip nadciągają z ciemności

Dziwne stany roślinności...

Nareszcie... jest. 60 minut... masakra... jak amatorzy...


Gdzieś na północnych rubieżach mapy...
Ciśniemy teraz na punkt L60... czyli także ten tylko dla trasy 60km. Mam szczerą nadzieję, że ten nie będzie nas kosztować kolejnych 60 min. Zwłaszcza, że do tego miejsca mamy trochę przelotu... K i L nie są blisko. Musimy przeskoczyć sporo kilometrów aby się tam dostać.
Szczęśliwie ten - nawigacyjnie - wpadnie nam bezbłędnie. Ufff... coś tam jeszcze potrafimy. Aby do niego dotrzeć musimy pokonać nie-wzbudzający-zaufania most... nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę urokliwie miejsce gdzieś w polach :)
Przy lampionie robimy krótki popas bo kolacja była około 19:00, więc głód nas zaczyna dopadać. Patrzymy na zegarek i  .. o k***a, po trzeciej w nocy (niech Was zdjęcie nie zmyli, było robione przed punktem L... zaraz po zdobyciu K). Czas jest dramatyczny!

Dzisiejszej nocy widzę tylko CZAS I KIERUNEK...

Ech... no nie jest dobrze... jest fatalnie... jest tragicznie.
No trzeba przyznać, ze idzie nam dziś jak "k**wie w deszcz..." To nasz trzeci punkt kontrolny a jest grubo po 3-ciej w nocy.
Wszystkich punktów jest 12... nasz limit to 8h... Kończy się trzecia godzina rajdu, a mamy trzeci punkt kontrolny... jak nie zmienimy częstotliwości zdobywania punktów to miano Tropiciela nam dziś nie grozi.
Owszem, K60 nas zdewastował i może teraz będzie już lepiej, zwłaszcza że L60 wpadł bez problemu, ale przed nami punkty z czasochłonnymi zadaniami... Różowo nie jest. Niby walczę o złotą odznakę Tropiciela (klasyfikacja), czyli wychodziło by że zaprawiony w boju weteran, ale dziś to... jak dziecko we mgle. Moi Towarzysze to też weterani, bo swojej odznaki Tropiciela też się już dosłużyli. Tym bardziej staramy się zmobilizować. Wraz z Kamilą i Filipem postanawiamy, że ciśniemy - trzeba poprawić wariantowość, poprawić nawigację i lecimy z tymi punktami. Lekki falstart, ale jeszcze nie wszystko stracone, jest jeszcze spora szansa wywalczyć kolejne miano!

Uwielbiam takie mostki (oczyma wyobraźni zawsze widzę TO - 28 sekunda :D )


"- Piękna noc, Alfredzie
- W rzeczy samej, Panie Bruce. Noc godna..."
TROPICIELA !!! (parafraza tego komiksu)



Dewiza Szkoły Fechtunku ARAMIS (SFA) brzmi: "Pompki są dobre na wszystko"
Zmobilizowani ruszamy na zachód - pora rozprawić się z tymi punktami kontrolnymi. Jeszcze powalczymy dziś o miano Tropiciela! Nasza pierwsza przeszkoda to ogrodzona ekranami droga 341 (ta sama, którą mogliśmy tu przyjechać, zamiast cisnąć naszym SFA-Panzerkampfwagen'em po lesie... ). Pamiętam tą przeprawę z Tropiciela 19, acz tym razem nie spotkamy żołnierzy Wehrmachtu, z którymi będziemy musieli negocjować przejście - tym razem od razu idziemy pod ziemię, jak szczury, w tunel !!!
Po drugiej stronie udaje nam się złapać właściwą drogę i docieramy bez większych komplikacji na punkt kontrolny, a tam zadanie: proca i napieranie do celu kamieniami.
Byle nie w dinozaury bo wiecie, jak jest ("Nie rzucaj w dinozaura kamieniami, dinozaura to zasmuci, dinozaura to zrani...")
Próbujemy zgrać muszkę ze szczerbinką... ale to ciężkie przy procy :P... co oznacza, że niewiele trafimy. Kara to: POMPKI.
Hahaha, kara? Przecież cała nasza drużyna jest powiązana z SFA, a to oznacza, że pompki to dla nas inny wymiar. To życie :D
U nas w szkole jak ktoś wymyśli nową pompkę, to w nagrodę wszyscy na treningu cisną ten nowy rodzaj przez całe zajęcia!
A mamy obecnie, zarejestrowanych lokalnie, ponad 40 typów pompek: spiderman, Hitlers, alpinista, "Evok", bombowiec nurkujący, torpeda, maszyna do pisania, bieg pompkowy, itp. 
Kara odwalamy zatem ekspresem i z uśmiechem na ustach.
Jeszcze po drodze mijamy tylko zdziwionego stegozaura i ciśniemy dalej. Dzień już wstaje więc robi się jasno.

Bezpieczne przejście pod drogą szybkiego ruchu czyli przepustem... jak zwierzęta :)

Wyposażenie jednego z punktów kontrolnych

Zawsze twierdziłem, że fajnie jest mieć stegozaura w ogródku :)


Kolor kolorem, ale czy mogę pożyczyć "rurkę". Mam drobną sprawę w pracy :D
Na kolejny punkcie spotykamy mundurowych. Leży tu w cholerę różnego sprzętu, w tym także tego bardzo, bardzo ostatnio popularnego... może to nie dokładniej ten sam model, ale ta sama rodzina, starszy wujek :)
Docieramy tu świtaniem, więc atmosfera jest lekko senna :)
Naszym zadaniem jest odpowiedzieć na różne podchwytliwe pytania np. "jakiego koloru jest czarna skrzynka?"
Wiadomo, że nie czarnego, co by ją łatwiej było znaleźć, ale wiecie gdzieś około 4:30 rano, po nieprzespanej nocy, nic nie jest tak oczywiste jak być powinno :D
Kamila zostaje wytypowana do udzielania odpowiedzi, a ja mogę pooglądać sobie sprzęt jaki tu leży.
Na tyle się tym skupię, że trzasnę jej w zasadzie tylko jedno sensowne zdjęcie... a szkoda, bo punkt zacny i z klimatem.

Matko Boska Javelińska, co to za sprzęt :D ?  (w duszy gra: TO, ale także TO, i chyba najbardziej TO :D )

Pani powie, jakiego koloru jest czarna skrzynka :D

Lampion chwilę przed świtem słońca :)



Znowu na dziko :)
Punkty zaczynają nam całkiem nieźle wpadać. Wizja zdobycia miana zaczyna na nowo być realna - wiele nie trzeba, wystarczy tego teraz nie spieprzyć i będzie git. Trzymamy się dobrze przejezdnych dróg i nawigacyjnie idziemy jak po sznurku, nareszcie... aż droga się po prostu kończy. Na mapie jest tu piękna przecinka idąca do kolejnego lampionu, ale w praktyce nic z tych rzeczy. Żadnego traktu tutaj jednak nie ma, ale nie będziemy przecież szukać objazdów - ruszamy azymutem "na szagę". Jak się zaczną bagna lub krzory z kolcami to się wtedy zrobi "na rympał", ale na razie jest tylko "na szagę". Gdy tak ciśniemy przez las, zastaje nas przepiękny wschód słońca. Promienie między drzewami po prostu aż kłują... a nie czekaj, to komary. Jest ich to od groma, bo trochę podmokłe te łąki... cóż, nie ma nic za darmo. Podziwiaj krajobrazy i dziel się... krwią :D

Poprawiliśmy nawigację - ciśniemy drogą!!!


Co mówiłeś...?

Pytałem... co mówiłeś?

Przynajmniej jest ładnie :)

Chyba, że to grzyb nuklearny... to wtedy nie jest ładnie, jest przej***, ale i tak można jeszcze moment rozkoszować się chwilą :)


Do punktów docieramy jak po... linie
Dokładnie, nie jak po sznurku, ale jak po linie, bo na dwóch kolejnych punktach kontrolnych czekają na nas zadania linowe. Pierwsze to dwuosobowy slack (chodzenie po linie), na której trzeba się minąć... trzymając się jedynie linii, którą trzyma druga osoba. No proste to nie jest, ale Kamila i Filip robią to zadanie naprawdę z gracją. Cieszę się, że ja nie musiałem, bo ja bym zrobił to brute force'em... po moim ciężarem lina to była by na ziemi. Skuteczność byłaby 100%, ale gracja dyskusyjna :) 
Drugie zadanie to także slack, ale w trochę innej konfiguracji - Filip musi przenieść maskę gazową między dwoma punktami, poruszając się na zamocowanych linach.
Kolejny z punktów kontrolnych zamiast lin wyposaża nas w 3-osobowe narty i musimy uskuteczniać bieg po lesie w dziwnej konfiguracji.
Niemniej wszystko się udaje i zostają nam jeszcze tylko 3 punkty do zaliczenia.

C'on man, cut me some SLACK, ok? :D


Punkt E w promieniach słońca... lub na chwilę przed nuklearną zagładą (na wschodzie nie podjęli jeszcze decyzji :P )


Ptaszki ćwierkają, że... się uda!!
Do limitu zostało trochę ponad godzinę i mamy dwa punkty do zdobycia (no i oczywiście powrót do bazy). Nawigacja idzie nieźle, acz regularnie spotykamy się z sytuacją "na mapie droga jest - w terenie, nie ma nawet śladów że tu droga kiedyś była". Jednak korekty jakie wprowadzamy do wariantu pozwalają objechać nam największe krzory i wbijamy na punkty kontrolne w miarę planowo. Na przedostatnim naszym zadaniem jest identyfikacja ptaków po głosach... to wcale nie jest takie proste, jak mieliście pytę z biologii jak stąd do Miękini.
Ptaszki ćwierkają, ale jakie to ja nie mam pojęcia, ale Kamila sobie całkiem sprawnie radzi z tym zadaniem.
Teraz odpalamy przelot... spory kawałek drogi przed nami, więc nie hamujemy dla nikogo. Poranne upalanie to jest to co lubię... rowery suną w promieniach słońca. Nie będzie więcej wtop, nie będzie więcej problemów. Te ostatnie dwa punkty to będzie formalność, zwłaszcza że na jednym z nich nie ma zadania.
Na metę dojeżdżamy z malutkim zapasem czasu (parę minut przed limitem). Da nam to miano Tropiciela!!!
Udało się, mimo że nie było łatwo, mimo że początek szedł nam niesamowicie topornie... ale mamy to!
Jest dobrze!!! Niemniej to, że zrobiliśmy 80km na trasie 60 kilometrowej... nie świadczy o nas najlepiej. Wariant chyba daleki od optymalnego, ale nadrobione siłą bo zmieściliśmy w zadanym czasie nie 60 a 80 km :P

Urokliwie zamocowany lampion - podoba mi się :)


Znowu bagna... ech, mnie tam zawsze ciągnie. Na bagna, ma bagna, znowu na bagna :D


"Honey, I'm... home"
Prześpię się w bazie około 40 min, ale jest zbyt głośno i gwarno aby był to głęboki sen. Zawsze jednak coś, aby oszukać organizm po intensywnej sobocie i nieprzespanej nocy. Dwa kofeinowe shoty prosto w tętnice i możemy jechać. Muszę przyznać, że Filip dzielnie walczył aby ze mną rozmawiać podczas drogi powrotnej, Kamila spała jak zabita :)
Wbrew pozorom, taka krótka drzemka potrafi zdziałać cuda, więc udało się dojechać bez większego kryzysu (sennego, co nie znaczny, ze nie wytyrany...wytyrany nawet bardzo). 
Do domu dotrę w stanie jak Spiderman z legendarnego komiksu "Torment" (nazwa też pasuje... tu macie CAŁOŚĆ ONLINE)
... popołudnia w niedzielę, nie pamiętam... wstałem w poniedziałek... nie ukrywam, że muszę podziękować Basi za ciepłe przyjęcie... co tu będę pisał, niech przemówią słowa piosenki:  "...a nad ranem kiedy boje skończone, wstaje słońce jak zawsze z ochotą, w błogi spokój otulą nas Żony i pozwolą zwyczajnie odpocząć" (całość TUTAJ)



Kategoria Rajd, SFA

Rajd HAWRAN 2022

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 maja 2022 | dodano: 30.05.2022

Tydzień po naszej SILE KORNOlisa ruszamy na kolejną edycję Hawrana. Dobrze czytajcie, ruszamy... liczba mnoga, bo Basia też jedzie. Oczywiście na razie nie może startować, ale pomoże w bazie i na bufecie. Ech... brakuje mi wspólnych startów, bo takich trzech jak nas dwoje, to nie ma ani jednego i zawsze odwalimy jakąś epicką akcję... może niekoniecznie mądrą i chwalebną, ale jednak epicką. No ale cóż, jeszcze przez jakiś czas muszę startować samemu... samemu, niekoniecznie musi jednak oznaczać samotnie, ale o tym później.
Dobrze będzie znów stanąć po drugiej stronie mapy, zwłaszcza że Hawran zawsze rozgrywany jest w naszym ukochanym Beskidzie Niski. W tym roku będą to jego obrzeża, niedaleko Rymanowa Zdroju, więc pachnie mi punktem na niepowtarzalnej Cergowej (ja bym tam dał...), ale jak się za moment przekonamy, rajd wyrzuci nas zupełnie w inną stronę na mapie.
Powiem Wam, że trochę odwykliśmy od pobudek o 3:00 nad ranem. Kiedyś tak wyglądał niemal każdy weekend, "budzik na 3-cią" aby zdążyć na start o 8:00 rano gdzieś na drugim końcu świata, ewentualnie nawet na trzeci... tzn na drugim końcu trzeciego świata, albo trzecim końcu drugiego świata...?
Cholera, wiecie o co mi chodzi.
No ale ten rok, to cholera wiecie jaki jest... Niemniej skoro jesteśmy już przy końcu świata, skoro jedziemy w Beskid Niski, no to TA PIOSENKA musi polecieć w trakcie jazdy. Tak wiem, za każdym razem kiedy wpis na tym blogu dotyczy Beskidu Niskiego-ale-Stromego, to załączam ten utwór... no cóż, cholera, wiecie że to tradycja to tradycja, prawda?
Dobra, to tyle tytułem wstępu... ruszajmy z relacją z Rajdu Hawran 2022 z bazą w Odrzechowej.

Było to temu z rok (jak z rok temu? TERAZ)
Było w maju, pachniał bez w całym kraju (no ba!)
pewien Pan, miły Pan z Amsterdamu (jakiego Amsterdamu, z MIELCA !!! )
powiedział wprost "jedź z nami, droga Aniu" (parafraza klasyki polskiej piosenki - TUTAJ całkiem niezły cover)
Jestem umówiony z Andrzejem, że polecimy Hawrana razem. Zwykle jeździmy w trójkę, ale skoro Basia na razie nie może, no to pojedziemy w zubożonym składzie. Dokładnie tak jak to było na Liszkorze, kiedy zasypało nas sniegiem. Ale zaraz, zaraz (zaraz - taka duża bakteria...) na Liszkorze finalnie jechaliśmy w trójkę, bo dołączyła do nas Ania Witkowska. No to jak, jedziemy w dwójkę czy trójkę? Andrzej długo się nie zastanawia i mówi "Ania, jedź z nami". OK - czyli skład ustalony. Teraz trzeba ustalić jeszcze wariant (to będzie trudniejsze), a potem jeszcze go zrealizować... a że jednak mamy ciągoty do pato-nawigacji, zaczyna się pato-planowanie... Ania pyta czy będziemy się poruszać dzisiaj pato-ścieżkami. Zawsze, ale co w sumie rozumiesz przez ścieżki? Jak do Basi czasem mówię "Szkodnik patrzaj, tędy ktoś szedł", to nieraz dostaję odpowiedź "tak... i ten ktoś miał kopytka...".
Kopytka, krokiety, pierogi - nie jestem tutaj aby dyskutować o kulinariach. Przyjechałem tu czytać mapę i drzeć w poprzek przez wąwozy... a właśnie zgubiłem mapę :D
Dobra, żarty na bok - zaplanowaliśmy chyba nawet coś z sensem. Ruszamy zatem w trójkę w Beskid Niski... wprost z miejscowości o nazwie, co ODRZE-z-godności-i-s-CHOWA-punkty.
Pierwszy lampion to formalność - wiecie jak w szkolę: "jedynka na zachętę" :D

Jeszcze na asfalcie :D a tak serio, to wypaśne to VELO :D
(Szkodniczek, apel do Ciebie: zróbmy sobie kiedyś nasze własne CZARNE VELO, będzie hit, będzie grane w każdym wąwozie :D)

Z widokiem na Beskid i... Anię :)


"Koniem dla nich istnienie! - Trzeba znać ogiera;
Pięści słucha, czy pieśni, czy rwie się w step czy w tłum..." (klasyk Mistrza Jacka)

No ewidentnie w tłum... ale w step też, a było to tak:
Musimy przejechać ogromnym polem w kierunku lasu, bo lampion jest ukryty w rozwidleniu jarów (PK43). Pole jest ogrodzone, ale jak to w Beskidzie Niskim, można sobie samodzielnie otworzyć "bramę". Właścicielka obszaru, która akurat jest tam obecna mówi: "Jedźcie, jedźcie śmiało", ale... stawia nam też jeden warunek. Trzeba przemknąć się niepostrzeżenie, bo na polu grasuje rumak. Pani dobrze zna tego przebiegłego ogiera... ostrzega nas aby zamknąć bramę, bo jak się konik dowie, że została otwarta, to będzie 3 dni hasał na polach i łąkach.
Padnie ze zmęczenia w jakieś prawne pole i dopiero po 3 dniach z MARCHWI wstanie :D 
Pole sięga po horyzont, a żadnego konia nie widzę... chyba Pani się martwi na zapas. Gdzieby bestia wyczaiła, że będziemy otwierać bramę. Pani jednak ostrzega: "Nic go nie powstrzyma jak wpadnie w SZAŁ" (Podkowińskiego...). Wchodzimy i dosłownie chwilę później widzę... bieży... kłusuje... cwałuje. Wprost na nas. Rzeczywiście wpadł w SZAŁ. Patrzcie, mam nawet zdjęcie:


a nie, czekajcie, to nie to. To zrobiłem sobie z koleżanką, gdzieś w parku pod bolkiem. Była o to straszna chryja, bo ktoś zadzwonił, że Mu dzieci płoszymy czy jakoś tak. Straż miejska do mnie z ryjem o jakąś obrazę moralności... koleżanka cały drży, trochę też z zimna, bo z -10 było, krzyczy żeby jej pomogli... a ja nie wiem w czym mają jej pomóc, dała by spokój, sam dam radę. Nie umieją pacany docenić prawdziwej sztuki... no, ale miało być nie o tym. Inne zdjęcie miało być. O mam, no to jeszcze raz, PATRZCIE:



Bestia w kilka chwil jest obok nas i zagaduje zalotnie:
- Zostaw bramkę otwartą, dobry człowieku, albo zasadzę z Ci z kopyta...
Szkapa umie się targować... prawdziwy z niego negocjator, ale nie damy się zastraszyć.
Rzuciliśmy Mu na pożarcie dwójke innych zawodników i dzielnie zbiegliśmy z miejsca zdarzenia. Jak zobaczycie w wynikach DNF (did not finish) to już wiecie co się stało.
Sytuacja WIN-WIN, Bestia dała nam spokój, a konkurencja jakby mniejsza.
Pod koniec pola trzeba będzie trochę przyspieszyć kroku, bo "nasza szkapa" ekspresowo opierdoli do samiuśkich kostek, rzucone mu na pożarcie osobniki i zacznie ponownie kierować się ku nam. Ma przemiał, ten bucefał... niemniej udało nam się ujść z życiem...
... tylko po to aby chwilę potem zsuwać się po śliskich liściach, stromym zboczem do rozwidlenia wąwozów.
Piękny punkt, taki z tych co lubię... pamiętacie, że byłem już specjalistą od wąwozów na Hawranie:

Rok 2018... unikalne zdjęcie jak spadam do wąwozu, autorstwa śmiejącego się Szkodnika.


No właśnie... teraz wąwóz jest równie stromy, ale większy. Dziś jednak rolę spadającego w dół na ryj, zagra ktoś inny... przegrałem ten casting. Kolega z innej drużyny mnie uprzedził, leci właśnie na ryj w dół... aż łezka z zazdrości zakręciła mi się w oku. Ale mlasło tam na dole... zacne lądowanie.
A inna sprawa, że ktoś kiedyś (tak - piję do Organizatorów) narzekał, że robimy punkty nierowerowe - ten wąwóz był super rowerowy, po prostu VELO wąwoziada :)

Trasa iście rowerowa :D

Tędy jedziemy - jest extra :D

Zarys drogi jakby widać - to jest prawdziwy Beskid Niski :D

Andrzej odnalazł jakiś trakt :)

Kolorowo :)


Wariant godny... Leśmiana
Długi, długi przelot, ale za to z pięknymi widokami. Chwilę później zaliczamy kolejny punkt kontrolny (mostek), którego - nota bene - naszukamy się trochę, bo będą dwa mostki i punkt będzie na tym ukrytym w krzakach. Staniemy teraz przed decyzją, czy jechać sporym objazdem czy pchać się przez górę Patryję. Jak myślicie co wybraliśmy... tak jedzie z nami Ania, która mogła zaprotestować, ale w sumie sama chciała przez górę. "Przecież wiadomo, że jej nie odmówię, muszę się sprężyć bo podpychać nie lubię" (parafraza klasyki Franka Kimono).
Ciśniemy pod górę... pchamy rowery bo stromo... i w sumie nie wiem jak to się stało, ale rozmawiamy z Leśmianem o Andrzeju, albo na odwrót, nie pamiętam do końca konfiguracji, ale pamiętam tematy. Proste, że męskie sprawy bo rozmawiamy o DZIEWCZYNIE (według mnie najlepszy wiersz Leśmiana ever, genialny tekst - TUTAJ w wersji poezji śpiewanej)
Ja nie wiem jak to się dzieje... pchasz rower pod górę, po błocie... i zaczynasz rozmawiać o liczbach zespolonych (Hawran 2021) albo o poezji Leśmiana (Hawran teraz).
Ciekawe o czym będą dyskusje na podpychach za rok: "wpływ monsunów zachodnich na rozwój kolarstwa w Chinach"?
Finalnie wychodzimy na szczyt, pod ogromne wiatraki. Widokowo jest bajka :)

Bociek Stefan patrzy z niedowierzaniem na nasz wariant :)


Przez Wiatrakową Górę :)

Więcej wiatraków :)


Kirkut, kikut... Andrzej? Andrzej !! Chyba nawalił Mu GSB :D :D :D 
Rozdział zbiorczy dotyczący kilku akcji, bo wszystkie działy się niemal w tym samym momencie i ciężko to podzielić na jakieś sensowne wątki.
Po zjeździe z Patryji zbieramy kilka punktów na "nizinach", aby chwilę później znowu zaatakować pagóry i wspinać się po stromych zboczach.
- bobrowisko robione wariantem "z wody", mimo że punkt wisiał na brzegu... jaki był sens przeprawiania się po złamanym drzewie, na drugą stronę, na której nie było lampionu... może kiedyś znajdę odpowiedź na to i inne egzystencjalne pytania :D
- mocno zarośnięty krzakami stary kirkut, z czołganiem się pod elektrycznym pastuchem
- wbicie na Główny Szlak Beskidzki (czerwony) i jazda dokładnie w odwrotnym kierunku niż niedawno z Lenonem
- Andrzej, który przeczytał opis punktu KIRKUT a punktem był KIKUT (drzewa). Ciśniemy czerwonym szlakiem, pośrodku gór, a Andrzej mówi, ciekawe że będzie tu kirkut.
Nie załapałem... nie kojarzę tutaj żadnego kirkutu, no ale przecież mogę o czymś nie wiedzieć... no ale kiedy kolega w okolicy punktu, w środku beskidzkiego lasu zaczyna szukać macew... to my z Anią zaczynamy dochodzić do wniosku, że coś jest bardzo nie tak... :D :D :D
"To nie tak, nie tak, nie tak, dziewczyno, nie tak nam miało być, mieliśmy razem iść..." po lampion, a Andrzej szuka macew :D

Uwaga wielka seria zdjęć:

Lampion przy macewach

Podniebny jelonek :D

Drzewo na polanie - potencjalny kandydat na... :)

...punkt kontrolny :)

Czy mi się wydaje, czy Oni jadą jakoś tak krzywo, coś Ich znosi :)


A nie! Wszystko pod kontrolną... spacery z rowerem :)

GSB :)

"Live your life by a compass, not by a clock"

Naprawdę zielony ten czerwony szlak :)

Ale jednak czerwony :)

Bardzo czerwony :)


No i właśnie... tutaj Andrzej też odwalił mocną akcję. Jest wykrzyknik? No jest, za moment, nawet będzie znak, że szlak skręca. Ja się zatrzymałem zrobić to zdjęcie, a Andrzej pociął w dół. Dojeżdżam do skrętu szlaku, a tu ściana... po prostu pion. Patrzę, Andrzeja nigdzie nie ma. No bez jaj... nie zjechałby tego. A nawet jeśli, to ile mi zajęło zrobienia zdjęcia? Musiałby przejść tędy z jakaś chorą prędkością, aby Go już nie widział... no chyba, że pociął na wprost, bo nie zauważył skrętu.
Hmm... ANDRZEJU, ewidentna awaria GSB (Głównego Szlaku Beskidziego). Dobrze, że finalnie nasz Towarzysz zorientował się, że "poszedł jak dzik w maliny" i zawrócił :D

Wykrzyknik! Co to może oznaczać :D ?

Ten szlak jest boski :)

Jedni ostro pedałują :)

...a inni po prostu sielanka :)


Szkodnik bufetowy czyli "za czym kolejka ta stoi? Na co w kolejce tej czekasz?" (KLASYK KLASYKÓW)
Jak to za czym? Za jedzeniem, bo to punkt żywieniowy! Szkodnik nie może mi dziś towarzyszyć i poniewierać się po krzorach, ale zabezpiecza bufet. Dostał misję najwyższej wagi (zwłaszcza, jak się nie opamiętam...), więc wydaje smakołyki i trunki strudzonym wędrowcom. My do takich należymy, więc korzystam ile się da z dobrodziejstwa rajdowej spiżarni.
Po raz kolejny się przekonałem, że w małżeństwie "On Ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :D :D :D
Ech Szkodniczku, już niedługo wrócisz do ciorania się chaszczach, a skoro poszedł w tytule taki a nie inny utwór, no to specjalnie dla Ciebie:
"Bądź jak kamień, stój - wytrzymaj,
kiedyś te kamienie drgną i polecą jak lawina
przez noc, przez noc, przez noc" :* :* :*

Już niedługo!!!

Dobre kradzione zdjęcie od Ani - tzw. Magic of the Moment (dziękujemy!!!)



"Don't go by the river
If you love your wife
'Cause you'll make that girl a widow
And you'll cause her pain and strife
(...)
Don't go by the river side,
You'll be sorry if you do!
(...)
Don't go by the river side,
'Cause you might meet me if you do!"
(całość TUTAJ)

Dokładnie tak, jak pojedziesz nad rzekę, to spotkasz mnie... a w zasadzie i nas. Musimy jakoś przedostać się do wielkiego wodospadu, na którym ma wisieć lampion, ale nie ma tutaj mostu.
Finalnie okaże się, że lampion zaginął... rzadkość, zwłaszcza w takich mniej dostępnych miejscach, ale jednak.
Niemniej skoro nie ma mostu to trzeba jakoś sobie radzić. Moi Towarzysze (i to oboje) są zdania, że przez rzekę najlepiej przerypać w poprzek... nie jestem fanem, takiego pomysłu, bo wolałbym "po kamyczkach", ale wydają się wiedzieć co robią. Lubię drzeć na dziko, ale jak nie ma innego wyjścia, a Oni nawet nie sprawdzili wszystkich możliwości - oczka się Im zaświeciły widząc wodę i dawaj przez... no dobra, co robić, idę za Nimi. Czasem po kolana w wodzie, ale idę za Nimi... jak się czasem zastanawiam, jak - naprawdę jak - to my jesteśmy kojarzeni z dziwnymi wariantami. Jak się dowiem, że 100 metrów dalej była tama lub kładka... to wytnę Mu ślepą kiszkę... a jak takiej nie ma, to się najpierw jakaś oślepi i potem wytnie :P

Andrzej, czy to na pewno ta droga, którą chciałeś jechać :D ?

Szacun za suche opony :D


Dwa słowa o rajdzie jako takim:
Muszę przyznać, że trasa jest piękna. Rewelacyjna. Dlatego też znowu poleci poniżej spora seria zdjęć, bo było co podziwiać (na przykład stary zabytkowy młyn) czy właśnie wspomniany wczesniej wodospad. Organizatorzy naprawdę się postarali aby dzisiejszy rajd był iście zacny i na wypasie - tak ja wiem, jak się robi imprezę w Beskidzie Niskim, to już na wstępie ma się +2 do efektu WOW, ale nie zmienia to faktu, że zrobili kawał dobrej roboty.
Pomału jednak zaczął się nam czas kończyć i trzeba było się zdecydować co dalej...

Jest przepięknie :)

Takie punkty kontrolne lubię :)

Dobry techniczny zjazd :D

Biały szum BADAM TSSSS... (tak wiem, to było tak strasznie hermetyczno-suche... a jak ktoś nie ogarnął to TUTAJ)

No bez kitu, postawa postaci na zdjęciu sugeruje lekkie zaskoczenie tejże postaci...
więc mam ochotę dać tytuł "Mała Ania w Wielkim Młynie" (horror nawigacyjny, klasy B) :D :D :D



UPALANIE level... DRAPIEŻNIK :D
Próbuję moja ekipę namówić na jeszcze jeden punkt. Mamy przecież prawie 30 min. Owszem nie jest najbliżej, ale szansa jest spora. Są jednak sceptyczni czy zdążymy, ale przecież jest ryzyko, jest zabawa. A tak naprawdę, ryzyko można skalkulować, czyli cisnąć po punkt a jak się okaże, że idzie wolniej niż planujemy to się wycofać.
Ania woli jednak zjeżdżać do bazy, Andrzej się waha... zwłaszcza, że namawiam tak naprawdę na 3 różne punkty. Nie chcą punktu A, to namawiam że w takim razie może B, a jak nie to niech będzie C. Asertywni się znaleźli, po szkoleniach jakiś :P
Ania nie chce dziś finiszować na sekundy przed limitem, a może się tak to skończyć jak pojedziemy. Andrzej nazywa mnie drapieżnikiem i mówi do Ania, że "Oni tak zawsze"... że niby zmęczeni w trakcie rajdu, wolniejsi, jak się zaczyna zbliżać koniec limitu czasowego, to odżywamy i dziczejemy.
Finalnie Andrzej uda się namówić na wypad po jeszcze jeden lampion i rozdzielimy się z Anią. Pociśniemy ile sił w nogach, stając do boju z czasem, którego coraz mniej.
Ostatecznie się to opłaci, bo wyhaczymy ten lampion i wrócimy do bazy na kilka minut przed końcem czasu.
Nasz wynik da dziś Ani drugiej miejsce na podium, czyli chyba nie było źle jeśli chodzi o tempo :)
W bazie czeka już na mnie Szkodniczek, a potem ognisko do późnym godzin nocnych... piękny dzień w pięknym miejscu.
Tylko bardzo mi szkoda, że Basia nie mogła zobaczyć tej trasy... ech trudny dla nas to rok, oj trudny.

Upalanie czyli finisz ARAMIS style :)



Kategoria Rajd, SFA

Notatki z sympozjum poświęconemu SILE KORNOlisa

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 maja 2022 | dodano: 15.05.2022

To był chyba najdłużej organizowany rajd EVER. Ponad dwa lata czekaliśmy na ten dzień... nasz dwukrotnie odwołany (w 2020 i 2021 roku) rajd "Wiosenne CZARNE KoRNO - Siła KORNOlisa" w końcu się odbył.  O tym jak mocno "zdewastowało" nas odwołanie imprezy na 3 dni przed jej planowanym terminem (i na dzień przed rozwieszaniem lampionów) mogliście poczytać w "Podsumowaniu roku 2020". Był to dla nas bardzo bolesny cios i to na wielu płaszczyznach, ponieważ cały ogrom pracy włożony w przygotowanie rajdu poszedł w.... sami wiecie gdzie. Poszedł i do dziś nie wrócił, bo niektórych pomysłów z 2020 roku nie udało się już uratować.
Rok 2021 to była obserwacja pola walki... i czajenie się, na zasadzie "robimy czy nie?"... finalnie bojąc się kolejnego lock-down'u (pamiętajcie, że pierwotną datą imprezy był marzec), uznaliśmy, że rajd zrobimy dopiero w 2022. Co więcej - dla bezpieczeństwa - przeniesiemy go na maj.

Alchemik KORNOlis

Trasa dochodziła z Ciężkowic aż pod Jezioro Rożnowskie

Wężysław Snejku pomagał nam rozwieszać trasę :)


No i mamy maj 2022, więc ruszamy z Siła KORNOlisa na nowo.
Planujemy ją jako ewidentnie CZARNĄ imprezę... no innej opcji po prostu nie ma. Jesteśmy Czarni z natury, a niektórzy także i z wyboru (mowa o Szkodniczku), a to zobowiązuje.
Robimy kolejną edycję Czarnego KORNO mimo, że chyba wszystko się spiknęło przeciwko nam...
Na listę startową zapisały się nawet takie postacie jak "4 jeźdźcy apokalipsy".
ZARAZA - Pan Demik na liście startowej to był już od marca 2020...
WOJNA - pandemia pomału się kończy (chyba...), ogłaszamy zatem, że robimy rajd... i wybucha wojna na naszej wschodniej granicy. (Ja wiem, że korelacja to nie przyczynowość, ale przypadek???)
ŚMIERĆ - niestety, dwie osoby związane z edycją 2020 rajdu zmarły... masakra :(
Najpierw dowiedzieliśmy się, o Burmistrzu Ciężkowic. Człowiek z którym ustalaliśmy wszystkie sprawy przed marcem 2020, osoba niesamowicie zapalona do pomysłu tego rajdu... zachorował na COVID. Ciężkowice budując (w ciągu tej dwuletniej "obsuwy") Park Zdrojowy upamiętniły Go na obelisku obok głównej bramy... teraz chyba już wiecie sami, dlaczego jedem z punktów kontrolnych (typu X zagadka) powiązany był właśnie z tym obeliskiem. Ten rajd to trochę taki nieoficjalny memoriał poprzedniego Burmistrza Ciężkowic...
...z resztą nie tylko jego. Jak pewnie zauważyliście, niektóre punkty kontrolne znajdowały się na prywatnych posesjach, oczywiście za pełną zgodą ich właścicieli, którzy udostępnili Wam różne ciekawe miejsca/obiekty/przedmioty: beczka Wehrmachtu, mini-wiatrak, ruiny starej szkoły, itp.  
Jeden z takich punktów powiązany był z drugą osobą, której także już z nami nie ma... nie chcę za bardzo o tym pisać, bo to bardzo smutna sprawa, ale wspomnę Wam tylko tyle, że czasami życie potrafi kogoś tak bardzo przytłoczyć, że nie widzi się w nim już tego piękna, które nadal dostrzegają inni. 
Do Moniki i Tomka gorzko czasem ironizujemy, że pozostał nam już tylko GŁÓD... i czekamy aż firma cateringowa w dniu rajdu wypowie nam umowę. Byłby komplet wszystkich 4 jeźdźców..
No było pod górkę z organizacją... niesamowicie pod górkę... mimo, że nowe władze gminy również pozytywnie odpowiedziały na pomysł rajdu.

Wodospad w miejscowości, której nazwę trzeba było ustalić

Niewielu członków gości bo to RUDA KAMERALNA

Po raz kolejny robiliśmy tabliczki dla (do tej pory) bezimiennych górek :)

Skała "Wieprzek"


Jeszcze w 2020 roku nawiązaliśmy współpracę z Przewodnikiem po Skamieniałym Mieście i okolicach - Piotrem Firlejem. Człowiekiem, który służy tylko jednej Królowej - Jej Wysokości Brzance i w sumie to jest Batmanem, bo wszędzie chodzi (i chroni) nietoperze. TUTAJ scena jak Piotr dorwał kogoś kto chciał zniszczyć budkę dla nietoperzy. Tak więc, powiadam Wam, nie niszczcie budek dla nietoperzy bo Was Piotr znajdzie... jeszcze w 2020 roku dedykowałem Mu tą piosenkę.
To On pokazał nam kilka niesamowitych miejsc na pogórzu i niektóre punkty kontrolne to tylko i wyłącznie jego zasługa:
- Beczka Wehrmachtu (Piotr to dogadał)
- Obserwatorium czyli Kosmos w Lesie (także Piotr)
- LOP dla trasy rodzinnej w Skamieniałym Mieście (któż by inny...)
- Stary Kirkut czy Trójnóg z widokiem 360 stopni (no ba!)

To nie jest kompletna lista :)
Ogromna, ogromna, ogromna pomoc, za którą bardzo, bardzo, bardzo dziękujemy. Nie mówiąc już o zorganizowaniu grupy do zbierania lampionów, tak że teraz po tygodniu od imprezy, ze 100 pkt kontrolnych wiszą już tylko dwa (które zbierzemy w niedzielę). Po prostu niesamowite !!
Jakby tego było mało, to Piotr w bazie zorganizował wykład dla uczestników rajdu. Wykład o... a jakże!... nietoperzach!
Takie wykłady to tylko ułamek jego działań w ramach programu: "LIFE+ Podkowiec Towers". Ten program to zaplecze techniczne Batmana, możecie poczytać o tym TUTAJ.

Punkt kontrolny pod budką dla nietoperzy

Stare wodociągi

Alchemik KORNOlis dopadł kogoś na szlaku...



Poniżej znajdziecie trochę zbiorczych zapisków z układania trasy (a więc jesień/zima 2019/2020 oraz odświeżenie jej w lutym i marcu 2022).
a) cmentarz wojskowy w Łużnej "Pustki" - czy ja muszę mówić coś jeszcze.. niesamowity, podświetlony w nocy. Stał się jednym z dwóch flagowych punktów naszej trasy.

Niesamowite miejsce....

...robiące ogromne wrażenie


b) Kocioł Babe-Yagi (...a "Baba Yaga łachów batem smaga" - nie idźcie za tym linkiem, ostrzegam...). Niesamowite miejsce znalezione trochę przypadkiem, akurat wtedy kiedy myśleliśmy gdzie i jak zrobić punkt żywieniowy. W Kobylanach była "CHAŁWA NA WYSOKOŚCI", a w Lanckoronie "Góralki w Tatrach"... Kompletnie nie mieliśmy pomysłu jak zrobić "żywieniówkę", posucha umysłowa po prostu... i nagle BACH... nie, nie Jan Sebastian, ale BACH! (taki dźwięk huku, tak?) BACH... wielki gar w lesie, kiedy robimy rekonesans Polichtów.
Rewelacyjne miejsce na punkt. Pomysł aby umieścić w nim dzieci: Grześki, Kubusie, Danusie, Michałki aż sam się nasuwał.
Dlatego jednym z waszych zadań zostało "uratować dzieci w kotła" :D :D :D

Kocioł :)
Dzieci w kotle :)


c) DIOBEŁ :D - kolejny chory punkt. Szukamy dobrego miejsca na punkt, ale taki "połączeniowy" aby odciągnąć zawodników od głównej drogi i zrobić połączenie między innymi punktami. Trochę nic tu nie ma, ale ktoś - już nie pamiętam czy Basia czy Lenon, a może ja - mówi, patrzcie, ten pień wygląda jakby miał rogi. Jakby mu dorobić oczy to będzie Diabeł....no co znaczy "jakby" !! Robimy oczy i kły !! Malujemy go odblaskową farbą i jest DIOBEŁ.
Któryś z zawodników mi mówił, że w wiosce poniżej mówili Mu aby nie szedł do lasu bo tam Diabeł starszy!!! Nie wiem czy to prawda, ale wiem że tak się rodzą legendy! I o to chodzi.

Diobeł w nocy :)


d) Ambrozja Menelaosa
:) i znowu przypadek... eksplorujemy lasy Pogórza i znajdujemy na drzewie "Krupnik" przypięty paskiem do drzewa.
No nietypowe, ale stwierdziliśmy, że skoro tu był, to my ten punkt odnowimy i tak doszły kieliszki oraz lustro.
A opis punktu to inna nazwa Denaturatu znaleziona w internetach... nieważne, że ambrozja to ciało stała i powinien być nektar. Internety nie mogą się mylić!
Chociaż ja i tak jestem fanem nazwy "Błękit Paryża" :D

Menelaos zadowolony :)



Wypadek Basi... no to był - mówiąc korporacyjnie - GAME CHANGER.
Operacja kolana 18 marca... 8 tygodni o kulach... no nie pomogło to w organizacji KORNOlisa.
Skróciliśmy trasę o około 20 punktów... nie dałbym rady jej sam rozłożyć. Owszem Lenon bardzo nam pomógł ale nie był z nami na każdej eksploracji trasy, więc nie mogliśmy się podzielić na zespoły uderzeniowe. Czasem robimy tak, że puszczam Basię i Lenona na szlaka gdzie są do rozłożenia punkty, sam jadę rozłożyć dwa, trzy lampiony i odbieram Ich na końcu szlaku.
Tym razem jeden kierowca i jedna osoba, która była w punkcie podczas eksploracji... musieliśmy skrócić trasę.
Naprawdę baliśmy się, że ten wypadek całkowicie uniemożliwi nam zrobienie tego rajdu...

Ruiny starej szkoły

Kamieniołom :)

Stary cmentarz z IWW

Leśne boisko :)



A dla ciekawych tutaj zagadki jakie mieliście na trasie i dwa słowa komentarza!

X22 - dorzecze rzeki Białej
Pod nogami - metalowa pokrywa
napisz na karcie: co się pod nią skrywa?

X21 - menuet

Jaki utwór fortepian wygrywa?
INFO tablica odpowiedź skrywa!

X30
- złoty
Podejdź blisko, jeśli trzeba to po kryjomu
i weźże mi podaj, kolor wiszącego tu dzwonu

X34 - kaczki

Zwierzaki! Spotkasz je na swej trasie
Pisz wartko, co żółtego tutaj się pasie

X35 - o jakie tu były odpowiedzi... SARNOLIS była najlepszy :D

Kto na ławkach tutaj siedzi?
W kartę wpisz DWIE odpowiedzi

Trochę mi to przypomina TEN KAWAŁ.

X36 - klamka w kształcie RĘKI

Czy byłby to jeszcze dom czy już zamek
No... nie robią już dzisiaj nigdzie takich klamek
No więc... droga Koleżanko, drogi Kolego
napisz co jest w niej charakterystycznego

X37 - BENTOS

Krótkie zadanie - takie z przyziemnych
Jak się nazywa ogół organizmów dennych
nie myśl tyle i nie drap się po głowie
tablica - choć nie wprost! - prawdę Ci powie

X41 - kwestia policzenia łusek

W głębi kaplicy będzie twoje zadanie
ŁUSKI PO POCISKACH? A może coś innego?
Pytam o to wielkie, wiszące na ścianie
czymże by to nie było, to ile tu tego?

X42 - jak byk był tu napis "KAPLICZKĘ TĄ POSTAWIŁ DZIAD" (ale odpowiedzi to tu też były przeróżne...)

Fajno, żeś się dziś i tu zjawił
Spójrz teraz na napisane słowa
Kto tę kapliczkę tutaj postawił?
To tyle! Odpowiedź gotowa!

X47 - czołg RUDY 102 :)

POWSPOMINAĆ trochę - nigdy nie zaszkodzi
JAKI POJAZD, numer obiektu na myśl Ci przywodzi?
Był on pancerny, chociaż w zupełnie innym kolorze
i Szarik nim jeździł - no to jak, wiesz już może?

X50 - ha, zrobiliśmy specjalnie kłódkę z napisem TROPIE PUNKTY KONTROLNE. Wisi on na kładce w miejscowości TROPIE :D

Kłódki na mostach? W sumie rzecz typowa
Czasem jest ich tyle, że możne rozboleć głowa
TĘ DREWNIANĄ zrobili rajdu Organizatorzy
odpisać z niej napis - bądźcie zatem skorzy!

TROPIĘ W TROPIU :)



X51 - Cyjanogenne Glikozydy (Parzydło Leśne)

Na brzegu tego oto strumienia
Rośnie roślina - dziwna z imienia
Jaj nazwa... no, niczym z legend bestia
odkryć ją... aaa, to już twoja kwestia
Zadanie? sprawę masz tu niemal prozaiczną
podają tą trudną, dziwną NAZWĘ CHEMICZNĄ

X60 - Przysmakiem kuny (nie, nie DIABŁEM, Patryk)

Srogie piguły brał autor tej ściężki
i do dziwnych wizji, jego głowa skora
to jasne, że wiewiórka lubi orzeszki
ale czymże ona jest, według autora?

X61 (Wezuwiusz)

I na Golgotę przyszło Ci ruszyć swą d...pupę
gdzie pod ciężarem kamieni aż zwiędła trawa
odnajdź na szczycie ich pokaźną kupę
skąd pochodzi ten o którym piszą, że to LAWA?

X70 (Św. Spiridion)

Słyszałeś kiedyś o takiej postaci?
A stoi tu ona i w lecie, i w zimie
Świętych poczet dumnie bogaci
Powiedz proszę: JAK MA NA IMIĘ?

X80 - 200l paliwa

Sturmbannfuhrer beczkę zgubił
smutnie teraz głową kiwa
wszak ją bardzo przecież lubił
ile weszło doń paliwa?

X83 - pięknie to się prezentuje, naprawdę pięknie

4 kolumny - pomiędzy nie skieruj swój krok
a potem odważnie, wprost w niebo wbij wzrok
i odrysuj, proszę ja Ciebie
jaki kształt ujrzałeś na niebie?

X90 - ilość łusek w okienku (dużo :D )

Przyszli spomiędzy drzew i skał,
w liczbie - około jednego pułku ćwierć,
w mundurach w kolorze FELDGRAU
za nimi kroczyła i Śmierć...
Tylko las słyszał o pomoc wołanie
dlatego dziś tu i kwiaty i znicze,
ale gdy spojrzę w okienko na ścianie
to ile w nim łusek dzisiaj naliczę?

X91 - widać na zdjęciu :D razem z Lenonem odmalowywaliśmy napis bo po 2 latach był trochę nieczytelny...

Odnajdź jeziorko gdzieś pośród lasu
a potem niczym prawdziwy skryba
tylko wartko - bo szkoda dziś czasu
napisz "CO POWIE RYBA?"

Jeziorko :)


Dwie akcje z rajdu były boskie
Po pierwsze: Kłoda, kładka czy kłódka?
Każde było punktem kontrolnym w innym miejscu:
- kłoda w rzece (znaleziona na google maps :D podczas przeglądania terenu)
- kłódka na kładce (TROPIE PUNKTY KONTROLNE)
- kładka nad rzeką...
Umiejętność czytania się przydaje, bo to jak mieszali te punkty zawodnicy to jest kosmos.
Rysowali kładkę zamiast kłódki, szukali kładki zamiast kłody.

Wiewiórka to DIABEŁ !!! 
Czym jest wiewiórka? Według tablicy informacyjnej, wiewiórka jest przysmakiem kuny.
Według niektórych zawodników, którzy odczytali z tablicy tylko tyle, że znajdują się w Diabli Skałach... wpisali w kartę odpowiedź: DIABEŁ.
Tak więc, wiewiórka to DIABEŁ. Pogódźcie się z tym :)

Źródełko :)

Stary kirkut

Stara Latarnia (niegdyś do oświetlania drogi wędrującym kupcom)

Ruiny zamku w Rożnowie



Rajd, rajd i po rajdzie...
Siła KORNOlisa domyka pierwszą trylogię SFAROC'a, tworząc (jak to bywa w trylogiach) pewien tryptyk:
- Wiosenne CZARNE KoRNO: Lodowe Piekło (tak jakoś wyszło... pogoda postanowiła wziąć udział w rajdzie jako wasz rywal)
- Kompania KORNA
- Siła KORNOlisa


Nim powiem Wam co będzie dalej, to zdradzę Wam o czym miała opowiadać druga trylogia SFAROC'a.

Epizod IV: Piekło KORNOkorum
Epizod V: Maski KORNOwału
Epizod VI: KORNA chata (lub Zaraza KORNOvirusa... ale nie mamy pewności czy ta nazwa przeszła by w gminie)


KORNOkorum miała zabrać Was (umownie) w góry... umownie, bo robienie rogainingu na 100 punktów kontrolnych w górach, trochę mija się z celem, skoro najlepsi - NIE-w-górach - robią 70-80% trasy.
Poza tym góry, trochę zabierają wariantowość bo najczęściej optymalny wariant to "szlakiem"... Rajd na pogórzach, gdzie jest gdzie ponosić rower i jest gdzie zaliczyć srogie podpychy, trochę nam rekompensuje brak "gór - gór". 
W KORNOkorum znajdować się miała niezdobyta twierdza Lorda SFAROC'a... ostatni bastion tej złowrogiej dramatis personae. Po klęsce pod Kobylanami, odsieczy lanckorońskiej oraz kampanii ciężkowickiej, to właśnie tam miało dojść do decydującej bitwy o przyszłość Królestwa Lampionu.
Maski KORNOwału miały przynieść Wam świadomość, że śmierć Imperatora wcale nie musi oznacza końca Imperium. Po upadku Lorda SFAROC'a  siły ciemności pogrążyły się w wewnętrznych walkach o władzę... walkach, które wygrał okrutny Generał ROCSFA ot Awruk... oficer będący niegdyś w opozycji do Mrocznego Lorda, ale w pewnym momencie postanowił odwrócić (sic!) - czaicie bazę?, ODWRÓCIĆ - swoje sympatie i przekonania. Generał przybywa do Królestwa Lampionu jako emisariusz "Nowego Rozdziału"... przybywa na wielki bal - karnawał, wyprawiony na cześć zwycięstwa... w teorii ma rozmawiać o normalizacji stosunków między dwoma krainami, ale to tylko pewna MASKA. W rzeczywistości jego celem jest poróżnienie różnych formacji wojskowych Królestwa i skłócenie ich ze sobą, a gdy staną się niezdolne do działania, Generał planuje przeprowadzenie nowej ofensywy, celem pozyskania nowych lampionów... czy Rycerze Orientu zdołają udaremnić takie niecne plany?
Fabuła KORNEJ chaty (Zarazy KORNOvirusa) miała być następująca: SFAROC i ROCSFA zostali pokonani... Królestwo Lampionu wydaje się bezpiecznie... ale to tylko pozory. Przed śmiercią Lord SFAROC rzucił straszliwą klątwę, której skutki zaczynają być pomału zauważalne. Bitwa z Generałem ROCSFA odwróciła uwagę od dziwnych zjawisk zachodzących na rubieżach Królestwa... gdzie lampiony, jeden po drugim, znikały... a może nie tyle co znikały, ale nie udawało się ich odnaleźć?
Królewska Rada Medyczna stawia przerażającą diagnozę, to virus... WYBATOŻAK LAMPIONELLI, który powoduje że ludzie tracą umiejętność nawigacji.. zarażeni nie są w stanie odnaleźć lampionów. Nim plaga rozleje się po całej krainie, Rycerze Orientu muszą raz jeszcze wyruszyć na szlak w poszukiwaniu odtrutki.

Naprawdę nadal to czytacie? Podziwiam :)
Jeśli zadajecie sobie pytanie czy jesteśmy pojebani... to TAK, jesteśmy.

Każdy z tych rajdów poprzedzony byłby odpowiednią kampanią promocyjną (zdjęciową) - jak widzieliście Kompania KORNĄ i Siłę KORNOlisa to wiecie czego moglibyście się spodziewać.
Do Piekła KORNOkorum mialem już nawet kadr na główny plakat. Tak - kadr... nie umiemy w Photoshopa, nie ogarniamy grafiki... jak potrzeba zdjęcia eksplodującego wulkanu to się robi eksplodujący wulkan i fotografuje... nauczył nas tego, w dawnych czasach Marek (nasz główny Trener szermierki), kiedy kręciliśmy różne pokazowe filmiki SFA

Marek: Wiecie jak kręci się w SFA scenę kaskaderską postaci "Radek skacze z nasypu" ?
My: Nie
Marek: Mówi się "RADEK, skocz z nasypu" :D


Mostek

Uwielbiam takie punkty kontrolne :)

Cmentarz "Głowa cukru"

Historia tego miejsca


Dlaczego jednak piszę wszystko z perspektywy "miał/miały/miało być"... kogoś ta forma czasownika mogłaby lekko zaniepokoić. No właśnie... mówi się, że najlepsze opowieści to te niedokończone. Wiele opowieści zaczyna się niesamowicie, buduje fantastyczny klimat, ale jesteśmy rozczarowani zakończeniem, bo nie jest ono w stanie spełnić oczekiwań wywołanych toczącymi się wątkami. Wygląda na to, że historia Lorda SFAROC'a pozostanie taką niedokończoną opowieścią... pierwsza trylogia za nami, ale druga pozostanie już raczej tylko na papierze. Nie musi to jednak oznaczać końca CZARNYCH rajdów... owszem może, ale przecież nie musi. BA! może to być początek czegoś zupełnie, zupełnie nowego.

Nadszedł chyba już czas aby ruszyć do przodu. Pewna formuła się wypełniła i nie ma przestrzeni na jej kontynuację. Stowarzyszenie ROC pragnie skupić się na swoich autorskich projektach, a jako że mają do organizacji szereg innych imprez (jak Liszkor czy sierpniowe KORNO), po prostu nie są w stanie dłużej obejmować nas taką opieka jak do tej pory.

Musicie jednak pamiętać, że to właśnie

"KORNO zrodziło ARAMISY, CZARNE KORNO dało Im siłę" (parafraza cytatu z genialnej serii "Wojna Dwóch Światów")

Jurajski Orient w maju 2013 roku to był nasz pierwszy rajd na orientację w życiu. To właśnie impreza autorstwa Moniki i Tomka pokazała nam czy jest orienteering, sprawiając że zachorowaliśmy - chyba już nieuleczalnie - na bakcyla orientu. Gdyby nie Oni, nadal jeździlibyśmy tylko na wycieczki, a nie ciorali się po jakiś lasach i bagnach szukając lampionów.
To także właśnie Monika i Tomek umożliwili nam zrobienie naszej własnej, pierwszej imprezy na orientację.
W tym miejscu chcielibyśmy Im zatem niesamowicie podziękować za obie te rzeczy: za pokazania nam rajdów i za możliwość uczestniczenia w ich organizacji jako budowniczowie trasy.
To była niesamowita współpraca, ogrom ciężkiej pracy (dużo cięższej niż nam się wydawało), ale także i fenomenalna zabawa. Czasami były to niezliczone problemy i partyzanckie rozwiązania, a czasem epicka kampania, gdzie wszystko szło "jak po sznurku". Słowem: samo życie.
Doświadczenie zdobyte na KORNO pozwoliło nam także zaangażować się w budowę tras takich rajdów jak Rajd IV Żywiołów oraz aż dwóch Mordowników (Zawoja, Beskid Mały).

"Nietypowe, ale w sumie nie mam zdania...
Figura Święta, a kolano odsłania!
A teraz, Ty - nawigacji Wikingu
odnajdź ją na przy-klasztornym parkingu"


Nasza kolejna tabliczka :)

Trójnóg :)


Co dalej? 
Ciężko powiedzieć tak na szybko, ale powiemy Wam że pokochaliśmy budowanie tras... tworzenie zagadek i znajdywanie nietypowych i ciekawych miejsc w terenie. Jesteśmy zdeterminowani aby organizować - teraz już własne - imprezy, ale nie wiemy jeszcze czy nam się to uda. Bez administracyjno-organizacyjnego wsparcia jakie zapewniało Stowarzyszenie ROC będzie ciężko, ale chcemy jednak spróbować. Pozostanie pewna ważna kwestia: KORNO to marka sama w sobie, ale to marka Moniki i Tomka. To Oni ją stworzyli i dlatego, jeśli uda nam się zorganizować własny rajd, będzie on musiał odbyć się pod zupełnie inną banderą. W praktyce oznacza to, że historia Lorda SFAROC'a pozostanie niedokończona. Dziękujemy jednak, że przez te lata, byliście w niej z nami.

Jednocześnie mamy mały apel do Was. Jeśli ktoś chciałby spróbować współpracy z nami pod kątem nowego CZARNEGO rajdu to zapraszamy serdecznie. Może i jesteśmy krnąbrni, ale na pewno nie rozwydrzeni, więc da się z nami dogadać. Mówimy tutaj, przede wszystkim, o współpracy administracyjnej (ale oczywiście jeśli ktoś by chciał przyłączyć się także do budowania tras, to również zapraszamy serdecznie). Obecnie jesteśmy na etapie sprawdzania różnych dostępnych opcji, a więc jesteśmy także otwarci na wszelakie rozmowy. Plan jest taki aby jakiś CZARNY rajd, na stałe zagościł w kalendarzu imprez INO, ale czy to będzie możliwe i jeśli tak, to w jakiej formie... no cóż, czas pokaże.

Wasz partner do rozmów :)


Kolejni partnerzy do rozmów :)



To chyba tyle na dzisiaj.
Do zobaczenia gdzieś na szlaku... lub (częściej) poza nim.
Zdecydowanie poza nim :)
A teraz ostatnie już zdjęcia z trasy rajdu oraz linki do relacji Zawodników:


Oficjalna galeria autorstwa Nataszki:
- BAZA
- TRASA

Relacje uczestników:
- Ania (Trasa TR24)
- Tadeusz (Trasa TP24)
- Sergiusz (Trasa TP24)
- Kamila (Trasa TP12)
- Misiek-w-chaszczach (Trasa TP24)
- Kraina Podkowca
- Tomasz (TP7)
- Grzegorz (TP7)
- Kumple Żwirka (TP12)
- Hubert (TP7)
- Krzysiek (TP7)

Dokładnie tak!

W drzewie :)

Diable Boisko

Jeden z najtrudniejszych nawigacyjnie punktów :)

Zabawy podczas nocnego rozwieszania punktów :)





Kategoria Rajd, SFA

Rajd Beskidy - zima 2022

  • DST 110.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 stycznia 2022 | dodano: 16.01.2022

Pierwszy rajd w tym roku. Dobrze znowu wrócić w reżim rajdowy, czyli pojechać trasę trochę "mocniej" niż normalną wycieczkę; w znaczeniu mniejszej ilości przerw i z lepszym tempem. Inna sprawa, że w zimie to te przerwy, to też nie są takie różowe, bo jak się zatrzymujesz na jakąś przerwę, to za parę chwil twój organizm... także robi sobie przerwę w dostarczaniu ciepła w swe najodleglejsze członki. Niemniej czytanie z któregoś-tam-z-kolei LISTU DO COVID'ian, czyli listy aktualnych obostrzeń, przekonuje nas że impreza nie jest zagrożona i się odbędzie.
(obecne ograniczenia skreślają chyba z udziału zawodników tylko z Mozambiku... jeśli jestem na bieżąco z zaleceniami, więc chyba damy radę).
Mimo nazwy, tegoroczna edycja rajdu zabiera nas nie w góry, ale na ziemię oświęcimską, w dolinę rzeki Soły. Nawet nas to cieszy, bo to tereny POMIĘDZY różnymi innymi rajdami, więc znowu odkryjemy jakieś miejsca. Wbijamy zatem na zawody jak level w Steam'ie... nie przejmujcie się, jak nie ogarniacie porównania. Ja też już nie nadążam za młodym pokoleniem, po prostu trzeba pomału zacząć się do ziemi przyzwyczajać :P
Ale... ale... póki "jeszcze stać ich by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza", to ruszamy w Dolinę Karpia!
Na odprawie dostaniemy... bardzo dużo map, bo rajd będzie składał się z kilku różnych etapów.

Jedna z wieeeeelu dzisiejszych map :)


Póki błota lodem skute
Ruszamy na północ i od razu wjeżdżamy w teren. Błoto spore, ale po nocy skute lodem, związane i niegroźne. Trzeba cisnąć nim rozmarznie, bo za dnia ma być dodatnio i wtedy zrobi się tu niezłe trzęsawisko :) Trasa rowerowa pokrywa się w dużym stopniu z trasą rajdu przygodowego, co oznacza że jest tutaj dość liniowa, więc lecimy większą grupą. Jest super, rześko i mówię to bez ironii bo lekki mrozik jest zawsze na plus (mimo, że to minus... rozumiecie, prawda?). Na naszej drodze staje rzeka, ale bierzemy ja z biegu... to znaczy z jazdy. Na tyle szybko, że nie miałem jak zrobić zdjęcia - namawiam Szkodniczka do ponownego forsowania rzeki (z powrotem) i jeszcze jednego przejazdu, co by to na zdjęciu uwiecznić, ale nie daje się namówić...
Łapiemy zatem tylko lampion i ruszamy dalej... to wyścig z czasem bo czuć, że słońce już wstaje i błoto zaczyna się budzić ze snu. Z każdą minutą czujemy, że grunt robi się coraz bardziej grząski, potwór budzi się do życia. Nie unikniemy dzisiaj z nim walki, ale przynajmniej ten etap rajdu próbujemy załatwić nim zbudzi się całkowicie. 3 lampiony dalej zbliżamy się do części miejskiej rajdu.

Forsowana rzeka :)

Dobrze, że nie trzeba było forsować tego :)

Niebieski Szkodniczek :)


To co, AREC. Widzimy się w Oświęcimiu :)
Nostalgia trip tak bardzo... ta część rajdu do złudzenia przypomina prolog trasy krótkiej (36-cio godzinnej) Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych (AR Euro Champ - AREC). Wtedy też biegaliśmy po Oświęcimiu odwiedzając najciekawsze miejsca w centrum - ech to był początek naprawdę ogromnego wyzwania, jednego z najbardziej niesamowitych rajdów w naszej historii bo klimat Mistrzostw Europy zrobił swoje (całość relacji TUTAJ). Na pewnym etapie mijamy nawet stadion, z którego startowaliśmy!
Dziś jednak poznajemy Oświęcim nawet bardziej niż wtedy, bo część punktów zlokalizowanych jest wewnątrz budynków, gdzie np możemy strzelić sobie fotkę z naprawdę zabytkiem, sami zobaczcie na zdjęcia :)
Naszą domeną są las i góry, więc w nawigacji miejskiej to jesteśmy w stanie wtopić nieprzeciętnie i wybierać warianty tak okrężne, jak niektóre całki :) 
Po zaliczeniu wszystkich zadań z Oświęcimia wypadamy na wschód i czeka nas bardzo długi przelot wzdłuż kanału. Proste przeloty są bardzo potrzebne, bo to są momenty kiedy jestem w stanie przemyśleć wszystkie ważne sprawy, jakie ostatnio się toczą gdzieś obok mnie... albo wręcz przeciwnie wchodzę na odmienne stany świadomości i zaczynam zastanawiać się np. czy jeśli radioaktywny człowiek ugryzie pająka, to czy ten pająk zmieni się w pająka z ludzkimi mocami... albo czy jeśli wonsz pożre radioaktywnego pająka, to co się stanie, jak ten pająk użre tego wonsza od wewnętrza! Kosmos!
Albo inny problem: gdyby położył się na laleczce voodoo samego siebie, to czy mógłbym jakkolwiek wstać?
A że wyciągam batona, to zaczynam się zastanawiać jak szybko albo raczej jak wielką siłę musiałbym wkładać w kręcenie, aby przyrost energii pochodzący z batona był redukowany do zera, przez energię zużywaną do rozpędzenia maszyny. Będzie to bardzo zależeć od wielkości kęsa i szybkości gryzienia, bo gdyby łykał szybko, to trzeba by zwiększać wykonywaną pracę, a jeśli żułbym leniwie to mógłby zredukować siłę lub prędkość kręcenia... wykres, zwłaszcza że mamy dwie zmienne (siłę i szybkość kręcenia) mógłby być arcy-ciekawy...
...a kilometry lecą :)
No chyba, że wjeżdżacie na wał przy rezerwacie, a droga na wale zanika stając się błotnistą ścieżką... wtedy to lecą minuty i "k***y", a kilometry jakoś nie... pchamy przez jakiś mega zabłocony kawałek, nie wiedząc, że najlepsze dopiero przed nami. 

Zacny punkt kontrolny - opis powinien być GABLOTA :D

Miś Teofil jest rozczarowany poziomem twojej nawigacji :)

Klasyka punkty kontrolne :)


E.T.(nerer) go... MUD :)
Przed nami etap zwany ITINERER czyli jazda bez mapy, tylko na podstawie wskazówek. Coś jak GPS, za 2km w lewo, potem 1400 metrów prosto, ostro w prawo...
Oczywiście te podpowiedzi nie dotyczą wszystkich skrzyżowań, tylko tych ważniejszych, więc trzeba umieć kiedy ignorować ścieżki, a kiedy trzymać się instrukcji. Na tym etapie ukryte są dwa punkty kontrolne, które znajdziemy jeśli zrobimy wszystko dobrze. Odpalamy zatem naszego wewnętrznego GPS w mózgu i ciśniemy... drugi skręt jednak przynosi dramat... i to niewąski. Nie, nie chodzi o błąd w nawigacji, chodzi o błoto... tu już wstało, jest wypoczęte i pełne energii, chwyta się opon jak szalone. Po kilku metrach jesteśmy kulami błota i toczymy nierówną walkę. Acz słowo toczymy nie jest dobre w tym kontekście... koła już się nie toczą. Zapchały się syfem tak bardzo, że trzeba patykiem udrażniać prześwity. Masakra... Ci co znają to błoto wiedzą o czym mówię. RASPUTICA - tak na to mówią Sowiety. To coś zatrzymało nawet Panzery w drodze na Moskwę w 1941... (niesamowity FILMIK tutaj).
Ciężki to był kawałek, oj ciężki... it drove me MUD :D

ITINERER :)

Znajdź koło na zdjęciu (błotnik niech posłuży za odpowiedź) - maskowanie level expert. Niezmiennie kojarzy się to z TYM

Ech...

"Znajdziesz mnie na spalony moście..." (całość TUTAJ)


RA - DEK nadciąga
Wyrwaliśmy się z ITINERERA i ciśniemy dalej... koniec płaskiej części rajdu. Zaczynają się pagóry. Niewysokie, ale naprawdę ostre. Ciągle w górę i w dół i znowu w górę... na jednym z podjazdów spotykamy się z RA-D-KIEM - tak roboczo nazwałem zespół z trasy AR. Rafał i Tadek, w skrócie RADEK. Ale suchar, nie :D ?
To ogólnie mocni zawodnicy, których znamy od lat... Rafał ciśnie na rowerze tempo jak poganiacz na galerach, a Tadek to ogólnie lubi chodzić na spacery: 300 czasem 500 km... a przejdę się.
Startują tam jacyś ultrasi, biegną, umierają na 128-mym, czasem 256-tym km (takie okrągłe liczby :P), a Tadek idzie na spacer... i przechodzi po ich trupach.
Jedziemy chwilę razem rozkoszując się kolejnymi podjazdami i podziwiając jak droga wije się po pagórach... ale niedługo oddzielą się od nas, bo w punkcie kontrolnym Oni mają na AR-rze dodatkowy etap pieszy, a my zaczynamy QUEST :)

Piękna wstęga drogi :)

QUEST-ujemy na rzecz... znalezienia lampionu :)


QUEST: odnaleźć skarb
Questy to się z Diablo i z innymi RPG'ami kojarzą (nie mylić z klaskiem postaci RPG-7). Ogólnie takie questy zwykle polegały na tym aby ubić coś rogatego, a że rogate nie zawsze chciało być ubite, to się czasem robiła zadyma w dungeon'ach. W takich chwilach robotę robił chain lightining,  w zamkniętych przestrzeniach działa cuda... chyba że rogaty ma resist lightning, wtedy gorzej. No dobra, bo nie o rogatych miało być, a o skarbie... no więc skarbu strzeże rogaty! Nieeee, żartuję! To tzw. "quest" gminny. Stał się on częścią naszego rajdu i oznacza, że musimy wykonać szereg zadań aby odnaleźć ukryty skarb.  Wierszykami opisane są kolejne miejsca, które musimy odwiedzić, a komplet zdobytych tam informacji posłuży nam do odnalezienia skarbu. 
Zaliczamy skarby tutejszej gminy czyli... PAŁAC MAURETAŃSKI... pasuje Wam, Mauretański! Będziemy tez musieli włamywać się do starej świątyni, bo zamknęli ją na czas remontu, a odpowiedź na jedną z zagadek Questa znajduje się zza zamkniętą bramą... no cóż... trzeba zhackować gate'a :)
Żartuję oczywiście, udało się odpowiedzieć na pytanie bez stosowania przemocy na ludziach i obiektach.
Finalnie rozwiązujemy wszystkie zadania i możemy teraz... iść do diabła. Serio! Bo skarb znajduje się za jego głową (chodzi oczywiście o figurę z drewna)
Aby jednak poznać prawdziwego diabła, to trzeba odwiedzić KAROLINĘ.
Zdjęcia Wam wyjaśnią wszystko... chyba...

Pałac Mauretański... no grubo :)

-Dzień dobry czy mogę mówić z panią Karoliną Hydrofornią? - Niestety nie, jest zalana...

Widoczki :)

Oszukać diabła nie grzech :)

Prawdziwa Szwajcaria w tych Kętach.
Jest nieźle. Jedziemy w stronę Kęt... po drodze mamy do zdobycia Zamek Szkocki (co za rajd! raz walka z diabłem, raz szturm zamku!). Ogólnie rewelacyjna sprawa z tym zamkiem, bo Organizator załatwił nam wejściówkę na prywatny teren, to naprawdę fajny obiekt. Znowu brama do forsowania, bo trochę techniki i człowiek się gubi... finalnie udało się nie przecinać kłódki, ale było naprawdę blisko. To ostatni punkt jaki udaje nam się zaliczyć jeszcze "po jasnemu" - przelot do Kęt to już zapadające nam nami ciemności.
Tutaj musimy podziałać z grą szwajcarską. Do wielu punktów prowadzi stary nasyp kolejowy, więc nie sprawiają nam większej trudności, ale studni to się naszukamy... a była 12 metrów od nas. Tyle że za murem... Obszukaliśmy się jak głupi, nie po tej stronie muru.

ZADUPIAM, prawdziwa jazda bez trzymanki :D
"I don't even need speed limits, I'm ignoring'em..." (było już dzisiaj ---> TUTAJ)

Pałac Szkocki :)

Co ten Szkodnik tam kontempluje?

Jak to co? Naszego SZWAJCARA :)


Kurczak, ryż i kreatyna zrobią z Ciebie sk****... (całość TUTAJ)

No właśnie. Baza jest w "Przystani nad Soła", wypaśnym hotelu. Bufet po rajdzie to niesamowita sprawa. Obiad w postaci szwedzkiego stołu: kurczak, ryż, makaron, zupy.... bardzo duży wybór. Nic mi więcej nie potrzeba :)
Siedzimy potem ze starą gwardią na after-party
Do tego dostajemy jeszcze wino na drogę! No wiecie "za bezpieczny weekend, Władziu".
Świetnie się bawiliśmy. Bardzo fajnie zorganizowany rajd, świetne zadania i super klimat. No i pierwsza setka w tym roku trzasnęła. Jest dobrze!
Ale co najbardziej cieszy? KOMPLET PUNKTÓW !!!
To nie zawsze się udaje, ale dziś tak!

Kolejny punkt nasz :)

Szkodnik na wale :)

Wpuszczeni w kanał :)

Mapa mi zamarzła...



Kategoria Rajd

Jaszczur - Go West!

  • DST 81.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 października 2021 | dodano: 26.10.2021

Gdy ogłasza się czwarty w tym roku Jaszczur i widzę, że baza będzie w Starym Kostrzynku (około 90km od Szczecina..) to od razu wiem, że raczej tam nie dotrzemy. Szkoda... bo to bardzo słabo znane nam okolice granicy z Republiką Waima... eeee... Federalną Niemiec, zwaną w skrócie Rze... RFN, oczywiście RFN. Ech, tyle razy zmieniali te nazwy, że czasem gubię się w tych aktualnie obowiązujących... Nieważne! Nazwa nazwą, ale gnać prawie 650 km w jedną stronę, to jednak lekka przesada. No nic, szkoda... naprawdę szkoda, że to aż tak daleko i nie damy rady się pojawić. W tym roku zatem będziemy musieli zadowolić się tylko dwoma Jaszczurami - Na jagody oraz Dolina Cerkwi.
Tu w zasadzie mogłaby się skończyć moja relacja z tego rajdu, ale coś znowu poszło grubo nie tak...

"Wsje NA BERLIN"
Kiedy pogodziliśmy się już z faktem, że nie dotrzemy na Jaszczura i zaczęliśmy planować start w równoległym wtedy Liszkorze (w Miasteczku Śląskim), to Malo postanowił sięgnąć po ciężką artylerię, która miał skutecznie zwrócić naszą uwagę. Wrzucił plakat rajdu (można zobaczyć go TUTAJ) i nadał nazwy poszczególnym trasom. Piesza 50-tka dostała nazwę "NA BERLIN!" a nasza ulubiona trasa niePiesza nazwę "MESSERSCHMITT".
No żesz k****... ARGH GRRRR.... Ci, którzy znają nas trochę lepiej to wiedzą, jak wielkim fascynatem historii Frontu Wschodniego "IIWW" jestem, więc dowalenie takiego tytułu i plakatu to był cios poniżej wszelakiej godności! Szkodnik też nie wykazuje się głosem rozsądku, bo pyta mnie czy widziałem plakat i jaki jest planowany klimat imprezy?. NIEEEE... jazda ponad 600 km na maraton to głupota... to jest daremne i niepoważne... kiedyś pojechaliśmy na Jaszczura 599 km do Puszczy Augustowskiej (Jaszczur - Graniczne Wody, czasy gdy nie pisałem relacji z każdych zawodów) i... było fajnie, zwłaszcza że był to jeden z nielicznych Jaszczurów, na którym zrobiliśmy komplet punktów... NIE, to jest daremne... DOŚĆ. Nie jedziemy i już. Nie będziemy cisnąć przez całą Polskę za jakimiś kartkami na drzewie. Rzekłem!
Siadam do kompa, a tam żartowniś Google do mnie:

"pssst widziałeś covery SABATON'u (uwielbiam ich teksty!) w wersji rosyjskiej. Nie, to patrz TUTAJ  tekst: "Marsz w bój, wsje na Berlin" jest zacny, nieprawdaż? Jeszcze bardzo pasuje do klimatu, nie?"


"Gugl", ku**wiu, ty też przeciwko mnie? Powiedziałem coś przecież... czyż nie wyraziłem się jasno? Tymczasem Szkodnik rzuca w eter: "z noclegiem to byśmy to chyba nawet sprawnie obrócili, może być fajny ten Jaszczur, szkoda że nie jedziemy... ". ARGH !!!.
A niech Was wszystkich szlag! Pojedziemy, tylko już przestańcie! Powiedziałem już, że pojedziemy!!

Mapy jak zawsze poglądowe i jak zawsze śliczne :D


"When you're driving 16 hours, there's nothin' much to do... and you don't feel much like driving. You just wish the trip was through" (delikatna parafraza TEGO)
Co ja robię ze swoim życiem, 650 km w jedną stronę za jakąś kartką na drzewie... a jeszcze okaże się, że dosłownie! Za kartką na drzewie! ale o tym później...
Na razie budzik dzwoni o 0:45... tak, dokładnie: 15 minut przed pierwszą w nocy. W piątek poszliśmy spać "z kurami"... i rekinem (kto był w bazie, ten wie o co chodzi!).
Z kurami oznacza około 21:30... tylko po to aby wstać 45 minut po północy. Szybkie śniadanie(?), pakujemy rowery na auto i około 2:00 w nocy ruszamy na północ i na zachód...
650 km się samo nie zrobi, a chcielibyśmy wystartować na trasę koło 9:00 rano.
Gdy wkładam rower na dach auta to nagle dostaję postrzał w krzyżu... ej, serio? Przecież nie jestem jeszcze tak stary aby mnie rozkładały takie akcje... co za dramat. Będę jechał ponad 600 km z bolącymi plerami... potem tylko 16 godzinny rajd z plecakiem. No rewelacja, po prostu... Czemu zawsze musi być pod górkę?
Ledwie daję radę wystawić rowery na auto bo tak mnie łupie... Szkodnik pyta co mi jest... mówię, że jestem jak żaba. Jaka znowu żaba? 
No przychodzi żaba do lekarza i tak dialog:
- "Panie Doktorze, coś mnie jebie z stawie"
- "To pewnie rak"

Tak było... mówię Wam. No nic, układam się jakoś w fotelu i dzida w noc. SFA-Orientkampfwagen rusza przez mrok najpierw do punktu (poboru opłat) A4 a potem do linii warunkowego przejazdu z oznaczeniem S3. Za Gorzowem będziemy łapać już lokalne drogi aż do granicy niemieckiej. Ponad 7 godzin jazdy... może nie jak w piosence Metallica'ki szesnaście, ale nadal to bardzo dużo. Trzeba jakoś zabić czas, gdy Szkodnik drzemie wtulony w naszego pluszowego rekina, ja przemierzam kolejne kilometry na zachód od czasu do czasu szprycując się kolejnymi shot'ami z kofeiny. Jaszczur - Go west, tak? No to drzyjmy ryja:

(Go west) life is peaceful there
(Go west) in the open air
(Go west) you and me
(Go west) This is our destiny... (klasyka --> TUTAJ)

Na kilkanaście kilometrów przed bazą siada nam na ogonie wóz na łódzkich blachach. Hmmm.... czyżby Mr. G?
Któż by inny, na łódzkich blachach, cisnął nad ranem wzdłuż granicy niemieckiej, gdzieś na zachodnim krańcu Polski.
Witamy serdecznie, oczekiwaliśmy tu Pana :)
Do bazy docieramy już razem, ale nie ma czasu pogadać, bo dosłownie od razu wbijamy na odprawę. Trasa 50 km (Na Berlin) już w terenie, a nasza TNP-50 (Messerschmitt) rusza dosłownie za minutę, więc Malo wpycha nam kartę startową i mapy, a następnie w zasadzie wypycha nas z bazy na trasę. Standardowo dostajemy drożdżówkę w łapę na drogę i słowa przestrogi "jesteście zdany tylko na siebie". Nie pierwszy i nie ostatni raz... bardziej skupiam się na drożdżówach niż na ostrzeżeniach... natomiast pacan, który zrobił mi TO zdjęcie w bazie, ma w ryja! 
Bez kitu, jestem po prawie 8 godzinnym rajdzie samochodowym, teraz zmieniam maszynę i ruszam na 16-godzinny rajd rowerowy... chyba robię się na to pomału za stary.
Z drugiej strony, nie po to jednak jechaliśmy na drugi koniec kraju, aby się teraz nad sobą użalać, trzeba ruszać na pełnej...  czyli innymi słowy "pełni wiary, pełni chęci, ostro rżniemy ten diamencik" (całość TUTAJ). Plecy trochę puściły, więc powinno być OK.

KAMIKADZE BOSKI... ORIENT?
Jak nigdy nie jesteśmy jedynymi rowerzystami na Jaszczurze. Mamy dwóch lokalnych nadmorskich wymiataczy. Jeden z Nich ma na imię Krzysiek, drugi niestety nie pamiętam... co więcej, nie pamiętam czy Krzyśkiem był ten pierwszy czy drugi, ale z oboma będziemy mieć charakterystyczna akcje na trasie, więc roboczo - na potrzeby relacji - dostaną adekwatne do zdarzeń ksywki. O Nich będzie jednak trochę później, bo w bazie obecni są również Kamikadze (kocham nazwę ich dawnej imprezy - Katorżnicza Nawigacji; łby zryte jak nasze :D). Kamikadze śmieją się, że mają dość że ciągle jeździmy bez konkurencji na Jaszczurze i przyszła pora zmierzyć się na trasie... mam nadzieję, że mnie żaden nie potrąci, bo nazwa budzi mój lęk... przed zderzeniem :)
Pasuje Wam? Kamikadze rzucają nam wyzwanie... no istni kamikadze Ci Kamikadze. Wydaje mi się, że chyba nie rozumieją do końca zasad jakie nami kierują. Objechać nas na ilość punktów to przecież nie jest problem, non-stop jakieś drużyny są od nas lepsze i z nami wygrywają. Wygrać z nami na zasadach ogólnych (normalnych) to nie żaden wyczyn czy chwała :P
Objechać trasę bardziej chorym wariantem, cisnąć głębiej w bagno niż my, zrobić na trasie 50-tce ponad 80km, nosić rower przez krzory i wiatrołomy większe i gęstsze niż te nasze - to jest wyczyn. Wariant bardziej "z dupy" niż nasz budzi nasz podziw, szacunek i zazdrość. Wbicie na metę na 4 sekundy przed dyskwalifikacją, przeprawa przez rzekę wpław bo się nie ogarnęło, ze 300m dalej jest most. To jest prawdziwe zwycięstwo nad Aramisami, Panowie, a nie większa ilość punktów kontrolnych - to prawie każdy potrafi, bo my słabi jesteśmy. 
Tak więc z dedykacją dla Was: "...if you think you've won you never saw me change the game that we've all been playing" (całość TUTAJ)

"Zigaretten nach Berlin... Szkodnik swym rowerem tnie, szmuglujemy jak we śnie"
Z bazy ruszamy jeszcze bardziej na zachód. Pierwszy punkt kontrolny to świetny punkt widokowy na Odrę i Niemcy, a chwilę później meldujemy się na najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Polsce. Miejsce oznaczone jest obeliskiem, którego wysokość mamy zmierzyć - takie mamy zadanie.
Chwilę później przejeżdżamy przez Osinów Dolny - mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Mamy tu wielki przygraniczy targ i ruch jak w ulu. Kupują, sprzedają, przemycają?
No klimaty "Tygrysów Europy" - pamiętacie TO? Dla mnie tekst to mistrzostwo! Tytuł rozdziału to parafraza tego tekstu właśnie :)
Mijamy jednak miejscowość, nie wdając się w żadne interesy i nadgraniczne spekulacje, bo zaraz będziemy uderzać w las po nasze pierwsze LIDAR'y.

Zacny punkt widokowy

Znowu słupki, kochane słupki :)

Czym zmierzyć wysokość głazu?


Zagubieni w Narnii...
Próbujemy odnaleźć dwa punkty, które "ukrywają" się na wycinkach LIDAR'owych. Mamy doświadczenie z takimi punktami, ale te dwa jakoś nie chcą nam wejść... najpierw wbijamy na nie tą górę, którą trzeba... zawracamy, korygujemy kierunek i wbijamy na inną górę, na którą także nie trzeba... znowu wycof i korekta. W pewnym momencie zauważmy, że atakowaliśmy lidar nr 1, a obecnie po korektach to jesteśmy bliżej lidaru nr 2. No to atak na 2-jkę i znowu wbijamy nie na tą górę, którą trzeba... no co jest?
3 strome pagóry przedreptane całe i nic, żadnego lampionu. Kolejna korekta z mapą mówi nam, że punkty są na jeszcze innych pagórach... masakra nam te dwa lidary nie chcą wejść.
Nawigacja level stupid i upośledzon...
Czwarty pagór jest bardzo stromy, więc ukrywamy rowery w krzakach i atakujemy pieszo... coś jednak jest bardzo nie halo... Szkodnik zaczyna się ode mnie oddalać... pytam: "gdzieże bieżysz?" Szkodnik mówi, że na szczyt pagórU, ale ja wskazuję inny pagór i mówię, że to na ten który pokazuję mamy iść. Postanawiamy sprawdzić oba (czyli pagór czwarty i piąty). Oczywiście wszystkie te górki są zarośnięte tarniną, akacjami i różami. Eksploracja każdego pagóru to jest przedzieranie się przez kolce. Na jednym z nich taki Monsieur Kolec rozorał nam "fruciaka" (tubkę z owocowym przecierem schowaną do bocznej kieszeni). Jak nie sikło owocową posoką...

Szkodnik cały w kolcach...

Tak jak pisałem sprawdzamy oba pagóry i na żadnym nie ma lampionu... masakra, porażka, daremność... kolejna korekta do kierunku i teraz po rzeźbie terenu wychodzi nam, że to jeszcze inny pagór powinien być. Nie wiem jak jest z rzeźbą terenu, na razie mam wrażenie że rzeźbimy nie w ternie, a w g****, bo się nijak na te lampiony "znawigować" nie umiemy.
Godzina... godzina nam minęła na chodzeniu po krzakach i różach. Starta czasu i fruciaka... którego rozerwały kolce.
Nie dość, że ponosimy straty w sprzęcie to jeszcze nawalamy przewyższeń, bo to dość strome wzniesienia . 
Co więcej, przy kolejnej próbie rozdzielamy i zawędrujemy w jakieś odmienne stany roślinności. No Narnia, bez kitu - zobaczcie zdjęcia. Narnia...
Inna sprawa, że nie do końca wiemy gdzie zostawiliśmy rowery bo krążymy tu, od pagóra do pagóra, od krzaków do krzaków. Przedzieram się przez Narnię, ale nie ma ani punktu, ani Szkodnika, ani rowerów... zaraz pewnie spotkam Aslana, a On mi powie "PAMIĘTAJ!". (Ten od "PAMIĘTAJ" to był SIMBA, a dokładniej MUFASA a nie ASLAN, Pacanie.  - Szkodnik)
Tak, k***a REMEMBER... pamiętaj gdzie zostawiłeś rower, jełopie...

No Narnia...

...po prostu Narnia


Jest nareszcie - znaleźliśmy punkt! Nawigacja level BRUTE-FORCE czyli sprawdź wszystkie pagóry jeden po drugim (nieodmiennie kojarzy mi się to z TĄ SCENĄ...  "-jak to znaleźliście (domyślnie: zagubioną broń) -osuszyliśmy staw". Innymi słowy: jak znaleźliście lampion, sprawdziliśmy każde drzewo w lesie... komentarz (***) porucznika (***) w tej scenie jest iście wymowny...
Gruba ponad godzinę nam zeszło na pierwszy lidar... drugi postanawiamy odpuści i zebrać go najwyżej na powrocie do bazy, jeśli starczy nam na to czasu.
Wtopiliśmy na tych lidarach niesamowicie... co ciekawe, reszta będzie nam wchodzić w zasadzie bez większych problemów, ale te dwa to jakaś... Narnia była.

RS-232 czyli Rachujemy Schody (a jest ich 232)

RS-232... hermet i suchość tego tytułu zabija nawet mnie.... Dla niekumatych RS-232 (zwany czasem portem COM) to stara ale nadal stosowana magistrala komunikacyjna między urządzeniami, bazująca na szeregowej transmisji danych. Skojarzyło mi się tak, bo naliczyliśmy 232 kamienne stopnie... tak, to było kolejne zadanie - policzyć schody prowadzącego na tzw. Górę Czcibora, czyli dowódcy wojsk polskich podczas bitwy pod Cedynią (972 roku). Powiem Wam, że pomnik jest monumentalny. Upamiętnienie bitwy z 972 roku, jaaaaaaaaa... każda okazja jest dobra, aby świętować spuszczenie łomotu Niemcom, nie :D ?
Sami zobaczcie rozmach tej konstrukcji...

Czcibor byłby dumny z takiego pomnika

Mural z "ekranizacją" bitwy

Tuż obok jest też wielki mural z wizualizacją bitwy pod Cedynią (zdjęcie tuż powyżej). Tutaj nasze zadanie to policzyć czarne konie... wywoła to niezłą debatę w bazie, bo w sumie nie wiadomo czy cień konia traktować jako konia? A jeśli to jest cień białego konia, ale cień jest czarny to powinien być liczony jak czarny koń... rozkminy niesamowite pójdą na ten temat.
Kiedy Szkodni liczy koniki, ja się zastanawiam czy na tym malowidle będzie mój ulubiony koń - Koń z Valony :D
Jeśli nie znacie pozycji :D :D
to polecam... gorąco, polecam gorąco. Koń z Valony jest ekstra :P :P :P
To jest niemal tak dobre jak TO :D

Prawdziwe z nas rekiny... mapy
Koń z Valony...to znaczy policzony więc jedziemy dalej. Lecimy dalej przez dość duże lasy - ładnie tu jest. Dobre miejsce aby dać łupnia Niemcom, walory przyrody sprzyjają - nie dziwię się, że Mieszko i Czcibor się tu skitrali na Hodona :)
Musimy się jednak dobrze ekstrapolować bo planowo wyjeżdżamy za mapę. Nie chcemy się wracać się z punktu, bo mocno na około jechalibyśmy do kolejnego lampionu.
Zdjęcie poniżej przedstawia nasz plan ekstrapolacji mapy - grunt to dobrze się odmierzyć, wyliczyć, wziąć poprawkę na ewentualny łuk drogi i czujnie wjechać w las na południu sprawdzając czy przebieg drogi się zgadza (a jak nie to spróbować inną). To nie pierwszy raz kiedy odwalamy takie akcje, efekty bywają różne, ale częściej jest to decyzja dobra. Tym razem wyszło dokładnie jak zakładaliśmy - idealnie się "znawigowaliśmy" na lidar. Dla niekumatych (te ładne linie pionowe i poziomie, to siatka mapy a nie drogi - z 29-tki nie było sensownego przejazdu do "zwornika" traktów 67,2. Kółeczko nie jest częścią planu - domalowałem aby wyszedł fajny rekin :D
Analiza ryzyka to podstawa: opłacił się taki wariant, bo świetna przejezdność dróg i wyszliśmy na lidar idealnie. Inna sprawa, że miał 5 lampionów (1 dobry i 4 stowarzysze... była rozkmina, który jest właściwy).

Szkodnik nadciąga !!!

Nadciąga bardziej! Inna sprawa, że miało być tu płasko :)

Ale mają wydmy na tej plaży... :D


"Akacje, znów będą akacje, na pewno mam racje... akacje będą znów" (parafraza tej KLASYKI)

Akacje czyli jedne z kolczastych drzew... tarnina, ostrężyny, różne, ostrokrzewy i akacje. Jak ja lubię te wszystkie kolczaste stwory... Kolega - na potrzeby relacji zwany Akacjowym Flaczkiem - mógłby się ze mną nie zgodzić. A było to tak, ciśniemy przez las i nagle wpadamy na Flaczka, który próbuje ściągnąć przebitą oponę z rawki.
Walczy dzielnie, ale nie jest to takie proste przy niektórych oponach - znam ten ból, my teraz mamy 2,6" i wymiana dętki to jest pół godziny. Najpierw walczysz aby opona wyszła z rawki... a potem walczysz jeszcze bardziej aby weszła z powrotem. To są te chwile kiedy rozumiem, że "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Postanawiamy pomóc, wyciągamy nasze "taktyczne" łyżki do opon i zaczynamy wspólnie walczyć. Oczywiście guma nie chce zejść... niech to... jak trzeba aby siedziała, to spada sama  i potem Cię po sądach ciągają, że niby masz jakieś zobowiązania finansowe i dopuściłeś się jakiś nadużyć...
No, a jak chcecie aby zeszła to siedzi. 3 łyżki wbite w rawkę i szprychy, ale opona walczy "nie zejdę".
Grrrr.... już mam rzucić jakąś złowieszczą inkantacją, ale przypominam sobie, że "lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom..."
W końcu opona schodzi i można wymienić dętkę. Sprawdzamy oponę - ha, wiedziałem. AKACJA. Pozna te kolce wszędzie. Każdy kolczasty krzak ma inne kolce i lubię identyfikować je po kolcach. Ogólnie kolce są fajne...  tak, dobrze przeczytaliście, lubię je identyfikować po kolcach, Wy nie?
Potem jeszcze trochę walki aby Pan Opon zechciał wejść z powrotem i koło naprawione.
Pokazaliśmy dziś, że jesteśmy serwisem rowerowym z dojazdem... dojedziemy każdego :D

Oponiarze :)

Piękne jesienne lasy

Lasy, lasy, lasy... to nasz drugi dom


Przeprowadzamy ANAL IZY RYZYKA

Lecimy dalej i docieramy do ruin kruszarni. Są ogromne, naprawdę ogromne. Niesamowite miejsce na punkt kontrolny... tyle, że ten Pacan znowu dał lampion "nietypowo". Trzeba wejść na samą górę ruin (po ruinach ściany), przejść po wąskim murku i wyciągnąć się do gałęzi drzewa na której wisi lampion... ze 3 metry nad ziemia. Może 2 i pół, ale wystarczająco aby złamać sobie jakąś ważną kość np. podstawę czaszki. Robimy po prostu zdjęcie lampionu. Owszem, wyjście na ten mur nie jest jakimś mega wyczynem i da się to zrobić, ale mamy prostą zasadę: analiza ryzyka czy warto. Gdyby tam leżały słodycze to co innego, ale za kartką na drzewie.
To chyba trzeci Jaszczurowy lampion po który nie sięgnęliśmy (Sv. Jiri ruiny wieży i zawalona klatka schodowa oraz Kamienne Ściany - także wspinaczka w ruinach).
Kamikadze pewnie wezmą ten lampion, no ale to Kamikadze... są przyzwyczajeni do spadania z góry w dół i walenia betami o ziemię... niszczyciele, pancerniki czy lotniskowce :P
Nasza analiza ryzyka mówi "NIE".

Zacne ruiny

Taaa...


Za moment trafiamy na przepust z wodospadem. Super to wygląda, ale obstawiamy że lampion będzie w środku i trzeba będzie wejść do rury.
Nie było by to pierwszy raz u Malo, że trzeba wleźć do wody... ale ludzki Pan, kopnął a mógł zabić.
Lampion jest u wylotu a nie w środku. Jesteśmy zaskoczeni, ale nie narzekamy, że nie trzeba włazić do ruru :)

Szkodnik sprawdza czy naprawdę nie ma lampionu w rurze, bo jesteśmy nieufni względem tego widocznego na zdjęciu


Kilka punktów kontrolnych później wjeżdżamy na most graniczny na Odrze. Most jeszcze nie jest ukończony - według tablicy powinien być gotowy w 2022.
Jest to obiekt, który ma niesamowitą historię - wysadzony przez Wehrmacht podczas wycofywania się przed Armią Czerwoną, odbudowany przez ZSRR z planem przerzucenia przezeń wojsk w przypadku agresji na państwa NATO, a teraz robią tu transgraniczną ścieżkę rowerową. Na moście spotykamy dziadka z Niemiec na rowerze. Zagaduje nas jakby to było oczywiste, że znamy niemiecki... a żr trochę znamy to ucinamy sobie krótką dyskusję.
Dziadek ubolewa, że most nie jest gotowy i nie da się przeprawić na drugą stronę Odry (przejście na końcu konstrukcji jest zamknięte, bo część DE nie jest jeszcze gotowa). Mam ochotę odpowiedzieć Mu, że w 45-tym też nam "zamknęli" most, a jednak jakoś się przeprawiliśmy i to mimo tego, że walili do nas ze wszystkiego co mieli. Boję się jednak, że dziadek mógłby nie zrozumieć mojego czarnego humoru i wziąć to bardzo osobiście :)

Piękny metalowy tunel :)


A tak wygląda droga rowerowa biegnąca od mostu - rewelacja!!

Jedno z zadań na trasie - zmierzyć obwód tego pierona :)



Ein Mädchen hat spazieren (In den grünen Wald, in den grünen Wald),
Und dort traf sie den Sturmbannführer mit der PANZERFAUST :D

Kilka kolejnych punktów kontrolnych to lasy, lasy, lasy... ale dzień pomału już się kończy. Niedługo zapadnie zmrok i to kwestia parunastu minut... nie ma na to rady, październik. Dni są coraz krótsze, ale z drugiej strony Jaszczury po nocy mają niesamowity klimat, więc nie lękamy się... a powinniśmy bo za moment wpadniemy pomiędzy Wehrmacht/Waffen-SS oraz Armię Czerwoną.... Docieramy do miejsca gdzie mamy 2 zadania: narysować plan punktu dowodzenia oraz zmierzyć wysokość orła na pomniku.
Kiedy działamy w temacie na miejsce przybywają dwie ekipy, roboczo nazwijmy je Wschód i Zachód. Będą tu mieć jakąś imprezę rekonstrukcyjną, ale robi się niesamowity klimat, bo wokół nas zaczyna się roić od ludzi w mundurach. Ucinamy sobie krótką pogawędkę z obiema stronami konfli...eee...imprezy.
Jako fascynat historii frontu wschodniego uwielbiam takie akcje. Ciekawe czy ktoś z Zawodników dotrze tu po zmroku... może się ostro zadziwić :)

SS-Hauptscharfuhrer nie wygląda na zadowolonego z mojej wizyty...


Tymczasem Szkodnik został zatrzymany przez inne formacje :)

Rozlewiska Odry w promieniach zachodzącego słońca...


W koronach... drzew
Ciemności kryją ziemię... zapadła noc, a my nadal w trasie. Przemierzamy rozlewiska Odry w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Te które znajduję się przed nami ukryte są w ciemności, a według mapy zaliczenie ich po zmroku jest dodatkowo punktowane. Zastanawiamy się dlaczego, ale niedługo tajemnica ta zostanie odkryta... na razie zachwycamy się nocą. Widzimy wschód księżyca i jest naprawdę niesamowity. Zapowiada się niesamowita noc... niesamowita i zimna. Czuć już zapowiedź nadchodzącej zimy... gdy słońce zniknęło za horyzontem, z usta zaczęła lecieć para. Spadek temperatury jest bardzo odczuwalny, ale jesteśmy na to przygotowani. W plecaku mam jeszcze 3 dodatkowe "warstwy", więc chłód nam nie straszny. Robi się jednak jeszcze bardziej klimatycznie przez to...
Przemierzamy mrok odmierzając się od punktów charakterystycznych i znajdujemy nasze lampiony. Okazuje się, że wiszą one jednak bardzo wysoko na drzewach... naprawdę wysoko, to jest parę metrów nad ziemią. To dlatego po zmroku mają dodatkową wartość. Wleźć po nie za dania byłoby trudno, a co dopiero po nocy... O, nie! Nie ma mowy.
Przejechać 650 km po to aby walnąć betami z drzewa o glebę... nie wytłumaczyłbym tego w pracy, gdyby wrócił połamany.
Zapytali by "co się stało".
Chodziłem po drzewach... po co? Bo była tam taka karteczka z napisem?
A co na niej pisało?
NKWD... k***a,
Pasuje Wam, NKWD, no tego to już bym nie wytłumaczył w żaden sposób.
Inna sprawa, Malo pacanie, dawałbyś jakieś ludzkie kody na tych lampionach, bo jak kocham czarny humor, to jednak taki kod śmieszny nie jest... wygląda to trochę jak taka próba szokowania na siłę. Nie ma w tym polotu, nie ma finezji. Nie wiesz nawet co Cię za to CzK w piekle :P
Kiedy już mamy odpuścić te punkty z mroku nocy wyłania się ON - Długobrody Drzewołaz. W zamian za ofiarowane dary (Ptasie Mleczko) włazi na wszystkie drzewa i zaliczna nam punkty kontrolne. Czasem ma problem zejść i to taki realny, bo krzyczy że utknął... jak nie zejdzie, nie będzie mleczka :)
Gdyby nie On nie mielibyśmy zaliczonych tych punktów. Zatem... mimo, że nie było to mądre tam włazić, to dziękujemy!

"Dopóki kusi nocy mrok, dopóki się zapala wzrok..." (całość TUTAJ)

Długobrody drzewołaz... lampion był jeszcze sporo wyżej...


Po zabawach z drzewami trafiamy na niesamowity cmentarz z czołgiem. Sami zobaczcie:

"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (całość TUTAJ)


To co Szkodnik, przesiadamy się na taką maszynę?


Noc na... cmentarzu
Jesteśmy już na powrocie do bazy, ale czekają na nas jeszcze ostatnie punkty. Tym razem będą to dwa cmentarze... a właściwie ich pozostałości. Okaże się, że będą to stare poniemieckie nekropolię, o które nikt nie dba i o których nikt nie pamięta. Zniszczone nagrobki, wszystko zachaszczone... przypominam, że jest noc. Brodzimy w roślinności szukając wskazanego w zadaniu grobu.
Tak mnie nachodzi refleksja... "co ja robię ze swoim życiem?" Nie, ta to mnie nachodzi regularnie... raczej zupełnie inna, nowa. Ilu z naszych znajomych chodziło nocą po leśnym cmentarzu w poszukiwaniu konkretnego grobu. Tak domyślnie, to ludzie chyba nocą w takim miejscu byliby przerażeni, a Szkodnik brodzi w roślinności i krzyczy "znalazłeś Felixa?"
Nie... wyszedł na chwilę... coś zjeść.
Oba cmentarze są ogromne, ale totalnie zdewastowane i zaniedbane. Na jednym z nich prawie 2 godziny szukamy właściwego grobu... pasuje Wam? SERIO!!! Prawie dwie godziny... 
My chyba nie jesteśmy jednak normalni... tego też przecież nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Pojawią się inne ekipy i poszukujemy zadanego grobu w wiele osób...
To już ostatnie zadanie dziś... niewiele przed północą zjeżdżamy do bazy. Zmęczeni i wytyrani, ale zadowoleni... świetna trasa, piękne tereny. Bardzo udany Jaszczur...

Azymut przez pola (czytaj: na szagę) w poszukiwaniu ostatniego cmentarza.


"Five hunderd miles, five hundred miles, Oh Lord, I am 500 hundred miles away from home..." (całość TUTAJ)
Śpimy w bazie... rzadkość abyśmy nie wracali od razu do domu, ale do domu jest 650 km... wyjechaliśmy o 2:00 w nocy, jechaliśmy 7 godzin, potem walnęliśmy rajd do północy... nie ma opcji aby od razy wracać. Nawet "ten co mało śpi" nie podejmie się wracania w takim trybie. Trzeba się chociaż trochę przespać.
Rano jesteśmy za oficjalnym zakończeniu Jaszczura, a chwilę później zbieramy się zobaczyć za dnia ten niesamowity cmentarz z czołgiem.
Potem już tylko "długa" na Kraków. Bierzemy ze sobą Ryśka i Marka (znanych z innych relacji jako Ma-R-ysiek)
650 km autem, 81 rowerem, 650 autem... kontaktować w poniedziałek w pracy to będzie wyczyn, Większy niż byłoby to wyjście na drzewo...

Oto nasz SFA-Orientkampfwagen na chwilę przed wyruszeniem w drogę powrotną do domu. Duch i Mrok także gotowe ciąć powietrze i gnać na południe


 


Kategoria Rajd, SFA