aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Podsumowanie 2023

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 grudnia 2023 | dodano: 02.01.2024

"Raz jeszcze udało się przeżyć" - cytując klasyka... a wcale nie było to takie oczywiste, bo otaczająca nas rzeczywistość to czasem bywa prawdziwa szkoła życia... szkoła z której wyniosłem jedynie depresję, stany lękowe oraz kilka kabli USB. Nota bene, właśnie zadzwonił dyrektor tej szkoły i zażądał zwrotu kabli. Ponoć ma wyrok sądu i mam oddać... ech.
A tak bardziej serio, to po prostu był to bardzo ciężki rok dla mnie - równie ciężki (chociaż w inny sposób) jak 2022 był dla Basi, bo podążamy w zasadzie tą samą ścieżką. Basia przetarła szlak, a teraz przyszła moja kolej wyruszyć nim w podróż... no ale uprzedzajmy faktów. Zapraszam na małe podsumowanie całego roku 2023. Jak zawsze: będzie sporo o rowerach i wycieczkach, trochę o szermierce, trochę o życiu jako takim...  oraz o rzeczywistości w jakiej to wszystko (rowery, szermierka) są osadzone. Rozsiądźcie się zatem wygodnie bo będzie długo, a dygresje od tematu będą się niemal kaskadować :P

Światełko w tunelu!! To upragnione oraz długo szukane wyjście czy też "tylko" nadciągający w naszą stronę pociąg? Czy chcemy czy nie niedługo się o tym przekonamy...

STYCZEŃ:
Początek roku to odkrycie tzw. leśnej galerii pod Brzeskiem, w której "Lasy mają oczy" oraz naprawdę duża (ponad 120 km) - jak na zimę - wycieczka do ujścia Raby oraz ujścia Dunajca ("W widłach dwóch rzek... i wielu Velo") poprzez połączenie w jeden przejazd wielu różnych rowerowych Velo. Zaczynamy także tworzyć nowe plany wyprawowe i rajdowe na 2023, bo Basia już w pełni "stanęła na nogi" - to już prawie rok od jej operacji kolana. Nic zatem nie zapowiada tego co czeka nas już za kilka dni... czegoś co całkowicie nam te plany pokrzyżuje.

"13-stego, wszystko zdarzyć się może, 13-stego, świat w różowym kolorze..." (klasyka polskiej piosenki - TUTAJ)
W sumie to nie w różowym, a w kolorze szkarłatu... dosłownie bo właśnie w piątek 13 stycznia krew mnie zalała. A dokładniej nie mnie, a moją łąkotkę w lewym kolanie... i to zalała naprawdę obficie (prawie 3 pełne strzykawki przy punkcji - absolutny rekord, bo ostatnim razem było to trochę ponad półtorej... - ogólnie nie polecam, ale jeśli już musicie, to w sumie jest to fascynujące ile krwi jest w stanie zmieścić się stawie i przynajmniej ja obserwowałem proces "odpompowania" z lekko niezdrową fascynacją...)
Wypadek przytrafił mi się na treningu szermierki i to wcale nie w walce czy przy jakimś kosmicznym obciążeniu, ale przy zwykłym pokazywaniu naszym młodym adeptom podstaw pracy nóg w Rapierze (dla mniej wtajemniczonych - jest to poruszanie się po okręgu). Spokojne warunki, zerowe obciążenie, pokazuję Im po prostu trajektorię ruchu w uniku i gdy robię trochę bardziej dynamiczny krok w bok, to nagle TRACH... lewe kolano się po prostu składa.
Kto kiedykolwiek przeżył skręcenie kolana, wie że nie da się tego uczucia pomylić z czymkolwiek innym (nie mówię tutaj o bólu, chociaż ten jest naprawdę hardcore'owy), ale mówię o odczuciu głębokim, w którym po prostu czujecie jak elementy wywnętrz przesuwają się między sobą. Brrr.... to czyste zło... ale też - od pierwszej sekundy - od razy wiem, że nie jest dobrze. Dobrze już było. Znam to uczucie... sytuacja jest poważna, tego nie da się z niczym pomylić... Bez USG i rezonansu wiem, że jest źle. Kwestia doświadczenia...  
Acz przynajmniej nie dochodzi u mnie do permanentnego zablokowania kolana (jak u Basi gdy łąkotka zablokowała się mechanicznie).

Przed oczami stają mi wszystkie zdarzenia, które przez ostatnie lata doprowadziły mnie do tej chwili... (dla niezainteresowanych pewną retrospekcją: przeskoczcie do następnych akapitów, acz przytaczam tutaj kontekst "historyczny" aby lepiej zrozumieć co się będzie teraz dziać w naszym rajdowo-wyprawowym życiu). To przecież już szóste skręcenie tego kolana i za każdym razem zachowany jest schemat: coraz łatwiej do niego dochodzi, coraz bardziej muszę ograniczać jego obciążenie po powrocie do jakieś tam sprawności.
Pierwszy raz rozwalam jest w grudniu 2012 roku na Mistrzostwach Polski w Szermierce Klasycznej we Wrocławiu. W walce z jednym z najlepszych naszych zawodników, w mojej optyce w "walce wieczoru" mimo, że to dopiero eliminacje... wchodzę w bardzo dynamiczny unik (inquartatę) przed pchnięciem przeciwnika. Niestety błąd w pracy nóg,sprawia, że lewa stopa zostaje w miejscu a korpus i biodra lecą w pełen skręt... innymi słowy łydka i stopa zostają "na wprost", a udo skręca się o około 90 stopni... TRACH. Siłą własnych mięśni zrywam sobie więzadło krzyżowe ACL oraz nadrywam boczne MCL. Oczywiście na etapie "bólu" o tym jeszcze nie wiem i uznaję, że to jakieś "nadwyrężenie"... wiecie, jakoś się to rozchodzi to. Mimo, że kuluję i boli jak cholera to nie wycofuję się zawodów i przewalczę je do końca. Co więcej wygram je w kategoriach Szpada i Rapier. To pokazuje dwie rzeczy: jak bardzo na tamtym etapie (przed rajdami na orientację zafiksowany byłem na szermierce - miesiące przygotowań do zawodów więc nie ma opcji aby się wycofać, chociaż będę skakał na jednej nodze. Można to też nazwać też głupotą...) oraz że poziom naszych zawodów był zupełnie inny wtedy niż teraz. Dziś, ponad 10 lat później i paręnaście kilko więcej, sama technika nie wystarczyła by mi aby coś takiego odwalić - zmietli by mnie z planszy w eliminacjach. Do podium nie ma już 3 czy 4 kandydatów (mimo, że zawodników było wtedy około 50-ciu, to różnica poziomów między czołówką a resztą była po prostu znaczna), ale jest ogromna grupa świetnie przygotowanych szermierzy i bez pracy nóg nie nawiązałbym nawet walki. Byłbym tzw. "farmą punktów"... Dziś bez kompleksowego przygotowania (technika, taktyka, kondycja więc i dynamiczna praca nóg) to nie wyjdziecie nawet z pierwszej rundy eliminacji.
Po zawodach... po diagnozie lekarskiej... trzeba podjąć decyzję co dalej. Wybieram drogę rehabilitacji, a nie operacyjnej rekonstrukcji więzadła. Oznacza to około 10 tygodni rehabilitacji (zabiegi fizjoterapii oraz ćwiczenia propriocepcji) i udaje mi się wrócić na planszę, ale niestety już z pewnymi ograniczeniami: mogę ćwiczyć i walczyć, ale muszę unikać dużych obciążeń skrętnych. Duży mięsień czwrogłowy może przejąć funkcję brakującego więzadła i trzymać kolano, ale nie będzie to tak mocna konfiguracja jak przez kontuzją.
Przez kolejne lata będę zatem walczył nie tylko z przeciwnikami, ale z własnymi ograniczeniami. Wraz z naszym głównym Trenerem - z Markiem - opracujemy customizowaną pode mnie prace nóg, która pozwoli unikać pewnych skrętnych ruchów. Postawimy na działania defensywne typu zasłona-odpowiedź. Na lewym kolanie wyląduje metalowa orteza stabilizacyjna a na masce szermierczej Generał Grievous czyli hybryda maszyny i ciała - zabraknie tylko servomotorów, no ale takie pomoce są u nas zakazane.

Pełna mechanizacja nogi


Tryb defensywny FORTECA

Niech inni biegają... tylko się zmęczą, Forteca nie biega :P


Będzie to przynosić wymierne efekty w zawodach. "MY BLADE AS MY PRIDE" bo nie wyobrażam sobie nie wracać do czynnej walki. Treningi, obozy treningowe, zawody - nie schodzę z planszy! Nie zmieni to jednak faktu, że będzie to - w tym sporcie - poruszanie się po samej krawędzi... a z krawędzi łatwo spaść...  
Drugi raz skręcam kolano także w walce w 2015 roku... uślizg lewej nogi na śliskim podłożu i TRACH. Wracam na rehabilitację...  7 tygodni...
Trzeci raz rozwalam je już na rowerze... kraksa na Rajdzie Katowice w 2016... wraz z Basią zaliczamy na bardzo śliskiej nawierzchni upadek synchroniczny i lewe kolano uderza w ziemię, TRACH i teraz oprócz zerwanego ACL mam także pękniętą łąkotkę... jak w klasyce: "- Are you wounded? - Only my pride, only my pride..."    
Czwarty raz rozwalam kolano przeciążając je na obozie szermierczym w wakacje 2018. Walczymy na Rapiery i TRACH... 7 tygodni rehabilitacji i mocna rekomendacja rekonstrukcji operacyjnej, bo zaczyna to być to lekkie przegięcie zdaniem ortopedów... Bronię się przed tym jednak rękami i nogami (to nie miejsce na opowieść czemu bo ten akapit to tylko dygresja... ale tak jednym słowem: znam osobiście sporo ludzi "średnio" zadowolonych z takich rekonstrukcji, którzy nie wrócili już nigdy potem do sportu...  Dla równowagi: znam także ludzi zadowolonych, no ale właśnie... to była kwestia pewnej "analiza ryzyka").
Powrót na planszę po czwartym razie jest bardzo zachowawczy i cholernie trudny... z każdym kolejnym urazem łąkotka jest w coraz gorszym stanie. To jest część ciała, która się sama nie wygoi. Tymczasem przecież jest to już także okres kiedy jeździmy z Basią rajdy - także te 30-sto godzinne i czasem te po 200 km (a przed nami są takie, które przekroczą 300 km - TUTAJ oraz TUTAJ). Noga musi zatem działać! 
Piąty raz rozwalam kolano także na rowerze... upadek na błocie. Normalnie najpewniej nic by się nie stało, ale konstrukcja wewnątrz jest już po prostu tak niestabilna, że przy "wstrząsie" ponownie mocno się obluzowała, a każde jej poruszenie to jest kolejny obrzęk, woda w kolanie i... znowu 6 - 7 tyg rehabilitacji.
Każde kolejne zawody szermiercze to walka z duszą na ramieniu: czy zejdę z planszy o własnych siłach... i wcale nie mówię tutaj o wyniku walki... zaczynam docierać "do ściany".
No i pechowy 13 stycznia 2023... po raz szósty.
Nie da się już dłużej zaklinać rzeczywistości... sam już chyba do tego dojrzałem. Ograniczenia obciążeń już niewiele dadzą... jeśli trzasnęło przy trochę szybszym korku w boku, to już wiele z nim nie podziałam. Nie ma wyboru - operacja. Jak Basia rok temu.

"First thing you learn about us, we have people everywhere... " czyli Dream Team (całość TUTAJ)
Decyzja jest dla mnie trochę łatwiejsza bo Basia przechodziła tą drogę rok temu (nie ma się co dziwić - ten sam tryb życia, te same obciążenia, te same problemy...też przecież kilka razy "stawiała się" na nogi przy pomocy rehabilitacji aż do wypadku w Gorcach i mechanicznej blokady kolana na kilka tygodni... wtedy także nie było już wyboru).
2022 to był rok morderczej i tytanicznej pracy nad tą nogą... ale duet Michał (ortopeda/chirurg) i Kuba (rehabilitant), do których trafiliśmy trochę przypadkiem po naszej "przygodzie" z GOPR'em zdziałał cuda. Skoro i ja mam się zatem pokroić, to tylko u Nich. Decyzja zapadła! Nie wiem czy po operacji wrócę jeszcze na planszę szermierczą, ale w tym roku mam przecież 20 lat z bronią w ręku, więc swoje się już nawalczyłem, natomiast w góry czy na rower to wrócić po prostu muszę. Chcę!
Z szermierką zawsze mogą kontynuować swoją przygodę jako trener i instruktor, ale GÓRY - Góry czekają !!!
"Światło wzywa - mrok musi odpowiedzieć" (cytat z "Batman: Knightfall")
Do tego skoro Basia miała wypadek 29 stycznia 2022, operację już 17 marca i na rowerze była z powrotem pod koniec czerwca, to ja przecież będę trochę szybciej!
Wypadek 13 stycznia, operację może się uda się mieć w końcu lutego i...

"...może kiedyś i w niebie, zakołacze do drzwi wojsko w ruskie mundury odziane... odrodziła się wiedźma Rasija" (piosenka o pierwszej wojnie w Czeczeni
... i tu dopada nas proza życia. Operacja odbędzie najwcześniej 27 kwietnia, a i tak jest to rewelacyjny termin. W całym kraju brakuje specjalnych implantów do mocowania rekonstruowanego więzadła, bo produkowane są one tylko w jednym kraju w Europie. Na Ukrainie... a zima przełomu 2022/2023 to intensywne bombardowania elektrowni oraz innych obiektów energetyki ukraińskiej. To okres blackout'ów, a więc i produkcja została bardzo mocno dotknięta działaniami wojennymi. 
Wojna na Ukrainie, bardzo mi bliska ze względu na fascynację kompleksową historią XX oraz XXI wieku dotyka mnie zatem jeszcze bardziej. W zasadzie, w pewnym sensie personalnie. 
Kto zna mnie bliżej lub nie tylko internetowo wie, że na swoim FB relacjonuję tą wojnę od samego początku, a w podsumowaniu poprzedniego roku pisałem Wam dlaczego i co sprawia, że czuję się na sile to robić (posty nie są jednak publiczne).
Mówiąc egoistycznie: brak implantów spowodowany blackout'ami u naszego wschodniego sąsiada tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie jest tylko lokalny konflikt, bo świat to globalna wioska obecnie. A im więcej będzie "pieczonego, szarpanego i mielonego" po stronie agresora tym bezpieczniej będzie dla naszego kraju w perspektywie kilku lat czy obecnej dekady.
Pierwsze tygodnie po odnowieniu kontuzji nie jestem w stanie właściwie w ogóle chodzić (chodzę z pomocą kul), więc siedząc z konieczności w domu jeszcze głębiej angażuję się w różne tematy około wojenne, ale o części z nich na blogu napisać nie chcę... albo nie mogę.
I skoro ta wojna musi trwać bo...

"Nie zmienisz reguł świata
nie zmienisz kur w perliczki
nie zrobisz z pionka króla
ni z ku**y księżniczki... (nie próbujcie nawet... no nie da się).."
(całość TUTAJ)

... po prostu róbmy co możemy aby potrwało to jak najkrócej.  
Dla tych, którzy nie śledzą mojego FB podrzucam udostępniane w ciągu roku największe kompilacje walk:
- pancerna rzeź pod Vuhledarem (re-upload w złagodzonej wersji bo YT blokował) 
- cmentarzysko rosyjskich maszyn pod Hostomelem
- rzeź pod Andijevką (bitwa trwająca do teraz...) - miejscami bardzo drastyczne, więc materiał nie dla każdego
- ukraińska OPL'otka (obrona przeciwlotnicza) - ogólnie film poświęcony sile grawitacji i spadkowi swobodnemu często jednak po pewnym "wymuszeniu" :P
- jeszcze jedna komplikacja (unikalne zdjęcia "zdejmowania" w powietrzu rakiet wroga)

LUTY:
Ufff...ale rozpisałem się o styczniu... teraz już będzie krócej, bo luty to przede wszystkim czekanie.
Czekanie aż kolano wróci do jakieś tam sprawności, a cel na okres przed operacją to: odzyskać jak największą sprawność, bo wtedy będą także najlepsze rokowania co do efektów samego zabiegu. Tak więc rehabilitacja leci 3-4 razy w tygodniu, a kule odstawiam po jakiś dwóch tygodniach od urazu. Nawet jakoś tam chodzę, ale zapomnijcie o jakimkolwiek sporcie.
W lutym odbywają się u nas Zawody Ligi B SFA czyli coś w stylu drugiej ligi, gdzie szansę na medale mają osoby ćwiczące niedługo (bo cała czołówka Pucharu nie ma tu wejścia).
Dam radę przesędziować te zawody, chociaż nie bez trudu, bo kilkugodzinne stanie w obecnym stanie (pasuje Wam? Ale gra słów... stanie w obecnym stanie... ha!) jest wyzwaniem.
Ważne jednak, że wracam do sprawności, na tyle aby w marcu wsiąść na rower - bardzo zachowawczo, bo przy skrętnym obciążeniu kolano może na nowo się rozpaść, ale jednak wracam. Rower to nie są obciążenia skrętne więc dostaję zielone światło od ortopedy i rehabilitanta, tylko mam po prostu uważać i czekać cierpliwie na implanty... Wszelakie gleby nie są jednak rekomendowane bo mam doczekać do operacji z jak najbardziej sprawnym kolanem.
Jeszcze jedno... planowałem w tym roku 8 wpisów: 4 x Jubileusz SFA (20 lat) oraz 4 x Jubileusz ORIENT (10 lat), ale udało się poczynić tylko ten jeden... jakoś nie było weny, bo czasu siedząc w domu teraz (w lutym) oraz potem (po operacji) to miałem aż za dużo. Miałem nawet po planowane konkretne zagadnienia tak jak np. w przypadku orientu: najlepsze punkty kontrolne EVER czy najbardziej pamiętne rajdy (w znaczeniu naszych przygód lub napotkanych problemów...), no ale się nie udało... Może jeszcze kiedyś wrócę do tych tematów. Trochę mi szkoda, że te wpisy się nie pojawiły, ale nadal nie mam weny aby się za to zabrać... Trochę nie tak miał wyglądać ten jubileusz, ale cóż zrobić. Jak to było w pewnym bardzo mrocznym komiksie o Batmanie "pozwalam sobie na pomyślenie o tym jeszcze jeden ostatni raz, a potem zamknę te myśl na zawsze głęboko w sercu" (jedna z części niesamowitej trylogii KNGHTFALL, KNIGHTQUEST, KNIGHTSEND - tutaj)

MARZEC:
I tak cieszę się niesamowicie, nawet nie z samego pozwolenia, ale z fizycznej możliwości powrotu na rower. W połowie lutego nie byłem w stanie jeszcze nawet na "stacjonarkę" wsiąść (brak zgięcia umożliwiającego obrót pedałami). Dwa miesiące oczekiwania, ale coś tam jednak pojeździmy bo z każdym dniem stan kontuzjowanego stanu się poprawia... i to jest pewna pułapka, bo wraca poczucie że znowu jest OK. NIE, nie jest i muszę sobie to powtarzać. Rower czy chodzenie jest już bezbolesne, ale przy obecnym stanie łąkotki nawet poślizgnięcie się może spowodować mechaniczną blokadę stawu (tak jak było tu u Basi - przecież jej wypadek zdarzył się przy zerowej prędkości, źle stanęła na drzewie pod śniegiem i jeb - poszło samo). 
Mając zatem to ciągle w głowie i powtarzając sobie to jak mantrę "nie spier***l tego"  - bo ma działać przed zabiegiem...
...udaje nam się wybrać parę razy na rower z Kingą.
Najpierw z widokiem na Tatry, potem przez lasy i knieje Kobióra, aż na FAJNĄ RYBĘ w Świętokrzyskim. Piękne wycieczki, zwłaszcza że na Rybę to miałem ochotę od dawna (przecież ta nazwa po prostu przyciąga, acz nie sądziłem że zdobędę ją jako kaleka :D - u nas chyba zawsze wszystko musi być nie-wprost :D)

Mówiłem, że z widokiem na Tatry :D


Jak my kochamy takie obiekty

Lasy i knieje Kobióra - u Szkodnika noga już działa (na co patrzę z nutką zazdrości... ale i nadziei)

FAJNA TA RYBA :D


KWIECIEŃ
Jak było w piosence "It's the final countdown" - czas przyspiesza. Termin operacji to czwartek 27 kwietnia. Aby być w pełni fair to muszę powiedzieć, że termin kwietniowy to i tak bardzo dobry timing. Przy naszym NFZ są szpitale, gdzie czeka się na tą operację rok lub dwa, a tego jeszcze problem braku implantów... no ale jak mówiłem wyżej , "DREAM TEAM" to podstawa strategii nie tylko Real'u Madryt ale i nasza :D
Trzeba się do tego dobrze przygotować, bo po operacji to 6 tygodni będę chodził o kulach, a potem zacznę na nowo uczyć się chodzić i zginać nogę... to będzie hardcore...  a tutaj wiosna w pełni się rozkręca. Noga obecnie w miarę działa, więc rower odpalamy regularnie. Maskara... ta perspektywa takiej przerwy mnie dobija... ale wiem, że nie ma wyboru. No nic - wykorzystajmy kwiecień jak się tylko da. ROWER POWER na tyle ile to jest możliwe. DAWAJ !!!
Najpierw wpadamy wraz z Kingą odwiedzić Jej Wysokość Brzankę, potem sami odwiedzamy Pustynię Błędowska i Kopalnię Szczakową (w strugach deszczu), a także ruszamy na mój ukochany (nazwa proszę Państwa, nazwa) WIELKI ROGACZ - tak, tak, skojarzenia z Dungeon Keeper jak najbardziej wskazane (jak ktoś nie zna to TUTAJ oryginalnie a TUTAJ z humorem - polecam ten drugi link bardzo :D) 
Co się odwali na Wielkim Rogaczu! Kinga przesiadała się z szutszaka (Gravel) na MTB. Znajomość z nami bywa jednak toksyczna :D

Szkodnik w dół

Szkodnik w górę :)

W naszym ORIENT mundurze przedzieramy się przez deszcz w dawnej kopalni piasku

Niezmiennie :D

Bardzo niezmiennie :D


Koniec kwietnia to już prawdziwe odliczanie do operacji. Przedostatni tydzień kwietnia (ostatni weekend przez operacją) to Jaszczur w Beskidzie Niskim (Jaszczur - Łemko Combat) - przecież to iście królewskie pożegnanie z rajdami na jakiś czas. Cudowny, magiczny Beskid Niski i Jaszczur - niesamowita mieszanka.
Na ostatni rajd (na jakiś czas) ruszamy wraz z długo niewidzianym Andrzejem, którego ostatnio życie także nie oszczędzało. Nie ma to jak 3 kaleków... fizycznych i umysłowych :D
Piękny dzień oraz piękna noc gdzieś w górach nad Jaśliskami.
Wariant jak zawsze najczarniejszy czyli dzida na rympał...

Zaiste niezmiennie :D

Riders of the night :D


Wtorek 25 kwietnia czyli dwa dni przez operacją to pożegnanie na dłuższy czas - tym razem z górami. Po pracy wsiadamy w auto i jedziemy na Mogielicę w Beskidzie Wyspowym. Leje deszcz, ale to nic - jest pięknie... a wyżej, gdy zaczną przewalać się chmury i wieczorne mgły... do tego dojdzie księżyc... Piękna noc
Na blogu brak dedykowanego wpisu, więc poniżej kilka zdjęć z tej spontanicznej, pożegnalnej wyprawy.

Chodź pomaluj mój szlak - na żółto i na niebiesko :)

Zachód słońca pod Mogielicą 

Wieża we mgle :)

Wieża z bliska

... i we wtorek wieczorem, po prostu nikogo.

No jak tu nie nawiązać do Nicka Cave "I told her the Moon was a magical thing, it shone gold in the winter and silver in spring..."


Czwartek, 27 kwietnia, godzina 6:00 rano...
Dwa słowa o samej operacji - pierwsze na poważnie a drugie z lekko czarnym humorem.
... że Was tak zapytam. Co chcielibyście usłyszeć od chirurga "po"? Najlepiej, że była to nudna, książkowa "do bólu" operacja - po prostu rutyna.
Czego na pewno nie chcecie usłyszeć? "To jeden z najciekawszych przypadków w mojej karierze... wszystko szło naprawdę źle! To było prawdziwe wyzwanie!"
Zgadnijcie które z tych wypowiedzi usłyszałem... no właśnie... ale czego się spodziewać, gdy kolano jest rozwalone i obciążane przez 11 lat (2012 - 2023) oraz 6 razy zostało skręcone... to trochę tak jakbyście chcieli zrobić "drobny" remont w aucie, którym jeździliście w rajdach w których dopuszczone jest taranowanie, ale wszelakie remonty planowane były przez lata "na później"... i to później właśnie przyszło.
Dlatego mówiąc w pełni poważnie: jestem niesamowicie wdzięczny całej kadrze szpitala za opiekę i tak profesjonalne przeprowadzenie operacji, która była - cytuję - "bardzo ciekawym przypadkiem". Kapitalnie że ktoś może się spełniać zawodowo :D trochę szkoda że na mnie, ale takie życie :D
A z humorem, to... ech my zawsze z jakąś wtopą skończymy:
- zapomnieliśmy kul do szpitala i Basia musiała dowozić je następnego dnia. Nieważne, że masz chodzić 6 tyg o kulach "po", nieważne że mają to być twoi najbliżsi przyjaciele... nieważne że jesteś planistą i prepersem, który w szpitalu miał ze sobą nawet przybornik taktyczny... daliśmy radę zapomnieć kul. To nadal nie ta liga co jeden z naszych szermierzy, który pojechał na obóz szermierczy (6h treningu dziennie) bez sprzętu szermierczego... ale jednak spora wtopa :
- dobra akcja była także tuż "po" kiedy Kuba (rehabilitant) zadzwonił do mnie i kazał mi "odpompowywać" krew z kolana. No to odpompowuje i napełniam całą - niemałą! - butelkę. Pielęgniarka przynosi mi nową, ale - zgodnie z poleceniem Kuby - ją także napełniam. Dostaję zatem pustą butelkę numer trzy. Hmmm... nigdy nie byłem orłem z biologii (nawet wróblem... ale)
Co robisz? A odpompowuje sobie krew... i zastanawiam się kiedy mam zacząć się martwić... przy drugim czy trzecim litrze... a może przy czwartym... ale co tam - jest fajnie - odpompowuję dalej!
A tak serio - to bardzo wdzięczny jestem Kubie za tą radę - bo dreny "bez pomocy z odpompowaniem" nie odczyszczają rany tak dobrze jak właśnie z tą pomocą, a wpływa to na późniejsze, lepsze gojenie się tkanek. Była to zatem super rada, która bardzo mi pomogła (chodziło o odpompowanie "zalania" stawu, a nie wypompowywanie całej posoki z ciała :P)... ale to jednak trochę śmieszne było, że odpompowujcie sobie krew do butelek, a ktoś Wam przez telefon mówi: "dajesz, jeszcze, jeszcze". 
To już trzecia butelka, robimy zawody kto da radę więcej... tylko szybko bo się ściemnia :D
Pump it up ! You got to pump it up!  

Klimat trochę jak z Pana Kleksa... taka sytuacja


MAJ
Zaprzyjaźniam się z kulami... Pierwsze dni są mega ciężkie... a w pierwszych tygodniach zgięcie nogi to jest kilka stopni, jest w zasadzie niemal całkowicie prosta. 
Do tego dojdzie zanik mięśnia czworogłowego uda (niestety to najszybciej zanikający mięsień w ciele ludzkim) i lewe udo mi prostu znika w oczach (odbudowa tego mięśnia nadal trwa a piszę te słowa w pierwszych dniach 2024 roku).
W maju ominą mnie dwa świetne rajdy. Po pierwsze Hawran, który rozgrywany jest na początku miesiąca w moim ukochanym Beskidzie Niskim... Do tej pory tylko Jaszczur mógł wygrać z Hawranem, teraz wygrało także życie. Bardzo mi szkoda tej imprezy, no ale nie przeskoczysz... dosłownie, źle się skacze o kulach.
Drugim jest Świętokrzyska Jatka - także kapitalna impreza Łukasza, który został pilotem (serio! - to już druga osoba z naszych znajomych, która ostatnio dostała skrzydeł i nie mówię o małych maszynach i lotach widokowych, ale o międzykontynentalnych rejsach na 747 i podobnych). Jatka jest rozgrywana pod koniec maja, kiedy już w miarę nauczyłem się już funkcjonować samodzielnie w domu o kulach, więc Basia może wyrwać się zrobić - wraz z Kingą - prawdziwą jatkę w Świętokrzyskim.
Szkoda, że nie dała się namówić na relację z rajdu, ale Szkodnik nie przepada za pisaniem... szkoda bo Jatka odbywała się w okolicach "Wiernej Rzeki" (Łośna) czyli w super terenach. Z tego co opowiadała, przytrafiło Im się także kilka przygód , więc było by o czym opisać! No ale nie ma...
Maj to przede wszystkim rekonwalescencja i rehabilitacja... maj to dużo słówek na literkę "R". Tryb "recovery", a cel to: "respawn"...

CZERWIEC
REHABILITACJA - cóż innego mogę napisać. Niemal dzień w dzień, rehabilitacja i uruchamianie nogi (etapowo: maj to było wygojenie się tkanek, czerwiec to ich początek czynnej ich odbudowy). Mamy klasyczny "waiting game"... i nie przyspieszysz. 
Jednocześnie dostaję "zaproszenie" na kolejne szkolenie podoficerów rezerwy. Dla ciekawych - wpis z ostatniego szkolenia we wrześniu 2022 został z bloga usunięty, więc przeczytali go tylko Ci najszybsi. Mimo że post był bardzo ogólny i nie poruszał żadnych szczegółów szkolenia, pozostając w strefie raczej "hasłowej", to i tak zostałem poproszony o usunięcie go - niech Wam tyle wystarczy za wyjaśnienie :P Tym razem oprócz wezwania, ze względu na operację dostaję zaproszenie na tzw. "Wrocławską" czyli do szpitala wojskowego. Czekając na komisję lekarską spotkam tam polskich żołnierzy, którzy wrócili z Ukrainy... niektóre z opowieść będą niesamowite, zwłaszcza w kontekście medycyny pola walki. To szpital... nie przyszli tu na towarzyskie spotkanie... Opowieści te nie nadają się na bloga z oczywistych względów, ale jak ktoś jest ciekawy, to zapytajcie mnie "w realu".
Jako, że jestem tuż po operacji, ledwie co odłożyłem kule (bo mówimy o końcu czerwca), a rehabilitacja szacowana jest na okres około roku, komisja nie dopuszcza mnie do najbliższego szkolenia. Wytyczne są jednak jasne: Polska buduje kadry rezerwy ze względu na możliwość rozlania się wojny na Ukrainie także i na państwa NATO (nie jest ważne czy w to wierzycie czy nie, to nie jest kwestia waszej wiary i odpowiedzi TAK/NIE - tego nikt dzisiaj nie wie, ale chodzi o to aby - w skali państwa - być przygotowanym także na taki potencjalnie scenariusz. Polecam materiał TUTAJ, a potem TUTAJ. Warto). W praktyce oznacza to, że w 2024 i 2025 raczej na pewno wrócę do munduru polskich Sił Powietrznych. Rok temu szkolenie to miało niesamowity poziom, a ogrom przekazanych nam informacji oraz profesjonalizm zajęć praktycznych był aż przytłaczający... do tego mieliśmy okazję rozmawiać z osobami, które zawodowo zajmują się wyciąganiem wniosków oraz robieniem analiz toczącej się wojny za naszą wschodnią granicą. I w zasadzie po to Wam o tym piszę! Bo jeśli wszędzie wygląda to tak samo lub chociaż podobnie, to naprawdę można być dumnym z Wojska Polskiego, a tego nam bardzo potrzeba w tych niespokojnych czasach.   
Może i śmiejemy się czasem, że mamy państwo z dykty, ale wygląda to że wcale nie jest tak źle jak to malują!
Może nie wszystko działa jak "w zegarku", ale widać że zmiany na lepsze idą pełną parą.

Rok temu Wam już to pisałem:
"Wszystko w wojsku opiera się o gwiazdy. Wojska Lądowe pod gwiazdami śpią, Marynarka Wojenna po gwiazdach nawiguje, a Siły Powietrzne sprawdzają ile gwiazdek ma hotel w którym się zatrzymają".
Dobrze być częścią akurat Sił Powietrznych :D


Na razie jednak "R" jak rehabilitacja...

LIPIEC
Koniec czerwca i początek lipca to pierwsze spacery, na tyle małe że nie trafiły na bloga, ale było ich sporo. Niektóre z nich były z kulą na ramieniu - dosłownie, tak aby być w stanie wrócić, gdybyś coś poszło nie tak - znowu gra słów, pasuje Wam, POSZŁO nie tak :P
Tym sposobem przeszliśmy szlaki w okolicy Bukowna, Olkusza, Alwerni czy też rezerwatu Kajasówka. Każde kolejne wyjście, zresztą zgodnie z zaleceniami, było przekraczaniem kolejnych ograniczeń i pokazywało stopniowy powrót do normalnego funkcjonowania.
Pierwsza poważniejsza wyprawa to był bardzo delikatny powrót w góry - wybierając proste szlaki i szutrowe drogi tzw. "stokówki" zdobyliśmy Jałowiec (Binarną Górę - 1111m). To było naprawdę niesamowite przeżycie, wrócić na szlak i przeżyć (...echa operacji... JAŁOWIEC !!!). Potem wpadły już kolejne wyprawy: najpierw do do źródeł Centurii, potem Królewska Góra i... Grzebień oraz kolejna para wież (Dwie wieże - wersja NISKA)
No i nastał ten dzień - 22 lipca, kiedy magiczny duet, o którym Wam pisałem (Michał chirurg/ortopeda oraz Kuba Rehabilitant) dali zielone światło na pierwszy wyjazd na rower.
Basia była dość mocno sceptyczna czy to nie za wcześniej, ale mnie już też skręcało... zwłaszcza, że lato w pełni. Ruszamy zatem bulwarami wiślanymi na zachód, a gdy wszystko w miarę działa, to wracamy przez pagóry w okolicy Skawiny czyli (wy)TRAWNA Góra, Draboż i Drożdżownik. Pęknie 100 km... no hardcore. Pierwszy wyjazd i od razu 100 km. Ja wiem, my mądrzy nigdy nie byliśmy... ta akcja to nie jest nic chwalebnego, ale tą datę zapamiętam na długo. 22 lipca - powrót na rower! Tak z formalności dodam, że powyższa dwójka dając zielone światło, nie myślała o 100 km... no ale nie sprecyzowali oczekiwań. Powiedzieli, że mam iść na rower na 3-4 godzinki... czy Oni zdawali sobie sprawę jak trzeba zadupiać aby w 4 godziny przejechać 100 km? Paranoja a nie rehabilitacja :D :D :D 
W cztery się oczywiście nie udało (takiego wyniku nie osiągaliśmy nigdy - nawet w szczycie formy), ale sama setka pękła.
Koniec lipca to pierwszy rajd po operacji, ale w tempie bardzo, bardzo asekuracyjnym. Lasy spalskie - jedziemy wraz z Andrzejem na IT Orient.
Cześć osób - bo nie wszyscy na tym etapie znają powód naszego zniknięcia - pytają nas co taki słaby wynik na rajdzie. A dla mnie wynik - rewelacja - przejechałem i żyję! Warunki początkowe mają jednak znaczenie... 

SIERPIEŃ
Sierpień to przede wszystkim wakacje... długo oczekiwane i chyba także zasłużone. Bardzo nam potrzebne aby trochę odetchnąć po ostatnich przygodach. To także test czy noga zaczyna na nowo działać w reżimie rajdowo-wyprawowym oraz początek mozolnej odbudowy zanikłego mięśnia czworogłowego uda.
To za wcześniej na dużą ilość gór dzień w dzień, więc wybieramy morze i ruszamy nad Bałtyk, a dokładniej spędzimy tydzień na Wysoczyźnie Elbląskiej oraz tydzień na Wybrzeżu Środkowym.
1) Bunkry i bagna lasów Otwocka - czyli przerwa w dość długiej jeździe nad morze.
2) Jej Wysokość Wysoczyzna Elbląska
3) Przez Wzgórza Dylewskie na Grunwald
4) W eskorcie "Pingwina" do Świętego Gaju
5) Kapsuła czasu po drugiej stronie Ujścia Wisły
6) Obiad u Kopernika i Święty Kamień
7) Trójmiejski Park Krajobrazowy
8) Oko Kaszub, Stilo oraz West Star
9) Zdobyć Gwiazdę Północy
10) Przez bagna Słowińskiego Parku Narodowego
11) Highway to HEL
12) Pra-doliną Łeby na Jelenią Górę
13) Na zachód od Jarosławca
14) Wydmy i piachy Słowińskiego Parku Narodowego
15) Przez Puszczę Bydgoską
Ostania wyprawa nie-pod-linkowana, bo nie ma wpisu na blogu. Podobnie jak w przypadku wycieczki numer jeden - przerwa w trasie powrotnej do Krakowa.
Łącznie wyszło ponad 1000 km w rowerze czyli wracamy do życia. Noga działa i nie narzeka... kondycja zerowa po takiej przerwie, ale pomału się ją odbuduje. Ważne, że mechanicznie jest wszystko OK. Świetne i udane wakacje.
Końcówka sierpnia to wyprawa na AIR SHOW do Radomia. Kapitalne pokazy lotnicze i projekcja potęgi NATO w powietrzu. Jak ja kocham Siły Powietrzne, a F16-stki z biało-czerwoną szachownicą to piękny widok na naszym niebie. A i widziałem KRABA na żywo - to jest ogromne! Jest moc! 
Dwa zdjęcia poglądowo bo zdjęć od spotterów (którzy dysponują świetnym sprzętem foto) znajdziecie w necie całą masę. TUTAJ macie także filmik z części nocnego pokazu.

Grupa ŻELAZNY w ognistym pokazie!

Hercules wywala cały zasobnik flar naraz !!!

Nie wiem ale przypomina mi to TĄ SCENĘ "...spuszczę na was jeb**ą burzę ognia i będziecie dzwonić do jeb**nego ONZ, aby uchwaliło jeb**ą rezolucję abym przestał..." :D 


WRZESIEŃ:
Wrzesień zaczynamy od prawdziwego wyzwania (Rajd WYZWANIE), a tydzień później odwalamy nasze ulubione combo czyli rajd za dnia i rajd w nocy.
Nie wierzyłem, że w tym roku uda się to zrobić, a jednak! Udało się. Jeden z najlepszych Mordowników ever za dnia (Mordownik) oraz RYŚ (Maraton Służb Mundurowych oraz ich sympatyków RYŚ) nocą. Piękny i cudowny hardcore... 2200m przewyższeń, 85 km w nogach i właśnie jedziecie na całonocny rajd! Sen jest dla słabych.
Nie ma to jak się porządnie sponiewierać i upodlić :D
Druga połowa września to Jaszczur w Świętokrzyskiem  (Jaszczur Saint Cross) na którego ruszamy wraz z Andrzejem, także srogo się upodlić i wytarmosić po jakiś kolczastych krzakach. Ostatni weekend września to start Pucharu 3 Broni 2023 czyli zaczynamy kolejne zmagania o medale w trójboju klasycznym (Szpada, Szabla, Rapier) ---> IX Puchar Małopolski MCF
Gospodarzem pierwszych zawodów Ligii A jest Twierdza SFA Kraków czyli my! Niechaj zatem ten dzień zapisze się w pamięci pokoleń !!!

Watch your steps ("...make one false move and I will take you down") (całość TUTAJ) :P

"And then it comes to be that this soothing light at the end of your tunnel is just a fraight train coming your way...
...on this crash course we are in big time pay no mind to the distant thunder, beauty fills his head with wonder"
(całość TUTAJ)


PAŹDZIERNIK
A dokładnie sama końcówka września oraz początek października to nasze drugie wakacje. Nadal muszę uważać na nogę (rehabilitacja ma potrwać około roku, a do maja 2024 to jeszcze jest daleko...), ale mimo wszystko jedziemy w góry. Nareszcie! Bez szaleństwa ale skoro przetrwałem Mordownik to można zacząć myśleć coś o górskich wyprawach. No i poleci ich cała seria.
1) Po drugiej stronie Izer
2) Piramida KLIC i okoliczne wieże widokowe
3) Czeska i niemiecka Szwajcaria
4) Drabina do nieba!!
5) JESTED niczym Wieża z Kości Słoniowej
7) Sudeckie AGD czyli nowa wieża na Śnieżniku
8) 3 wieże (Czerniec, Anesky, Jagodna)
9) Góry Złote - Borówkowa i Trojak
10) SKYBRIDGE czyli most w chmurach
11) Wieża jak z bajki - Dailmilova i Brusek
Braknie wpisu tylko z jednego dnia - pieszej wyprawy na Velkom Destną (najwyższy szczyt Gór Orlickich - ogólnie, nie polskiej części).  Bez rowerów bo padało.

Oto i ona - VELKA DESTNA

Wieża jak z bajki!

Most w chmurach - we mgle musi to wyglądać bajkowo :D


Druga połowa października to Rajd Waligóry na który udało się wyciągnąć jednego z naszych młodszych instruktorów szermierki - Piotra. 
Zawsze jesteśmy chętni aby pomóc komuś się upodlić :D (Rajd Waligóry)
Tydzień po Waligórze odwalamy kolejny hardcore czyli weekend bez snu.
Wyjeżdżamy w piątek po pracy aby rano zameldować się ponownie w Górach Złotych tym razem na (Jaszczur Złoto-Zlaty). Będzie to "trasowo" jeden z najlepszych Jaszczurów - piękne i wspaniałe tereny Jeseników. Z trasy zjedziemy po godzinie 2 w nocy, tylko po to aby przeskoczyć do Wrocławia na finały (VI Pucharu Dolnego Śląska MCF) .
Październik kończymy z Kingą wyprawą Szlakiem Żelaznym nad Olzę.
Intensywny miesiąc! Bardzo intensywny.

LISTOPAD
Listopad zaczynamy od (VI Puchar Piotrkowa MCF), a gdy rozsędziujemy kto komu obił maskę w Piotrkowie. to w długi weekend z 11 listopada ruszymy najpierw w Gorce (Jesienne Gorce: Tobołów i Turbacz), a potem ponownie w Jesenniki gdzie odkryjemy cudowny widokowo żółty szlak przez Vetrny (Jesieniki - Macov i Vetrny)
Druga część listopada to odwiedzenie nowej wieża na Kamionnej oraz finał Pucharu 3 Broni 2023 czyli XVII Mistrzostwa MCF

Taki widok przywitał nas na szlaku z Vetrneg... strzeżcie się tych miejsc (no dobra... lampki sami dołożyliśmy :D )
Jest klimat !!!



GRUDZIEŃ:

Grudzień zaczyna się od załamania pogody i wszystko jest zasypane śniegiem. Owszem można gdzieś się ruszyć, ale czasami lepiej zmodyfikować plany niż np. utknąć w korkach na Zakopiance, bo tiry blokują podjazdy. Nie ruszamy się zatem gdzieś daleko za miasto, ale idziemy na dłuższy spacer po Lasku Wolskim w zimowej odsłonie.
Lasek bywa dziki i spotkamy dziki... dużo dzików, ale uda się wynegocjować bezpieczne przejście (było ich koło 20 - serio!). Zima w mieście :P
Gdy świat oswoi się już trochę z zimą i skończą się hasła "wszyscy umrzemy", a zacznie się normalne udrażnianie dróg, to wtedy ruszmy na (Runek i Jaworzyna także w zimowej odsłonie).
Przed samymi Świętami pojedziemy wraz z Lenonem i Amelią po choinkę z Pustyni Błędowskiej (genialną akcję robi Nadleśnictwo - rozdają drzewka które muszą wyciąć bo aby pustynia nie zarastała). Wpis tutaj ---> Pustynia Błędowska oraz Czerwony i Zielony Staw.
W drugi dzień Świąt uda się natomiast obczaić nowe bulwary
A w samej przerwie świątecznej ruszymy na nowo w Góry, tym razem na Mighty Grandeus oraz Przełęcz nad Łapszanką.
W ostatni dzień roku czyli 31 grudnia zrobimy sobie Tour de Pogoriassss

PODSUMOWANIE:
I tak oto minie kolejny rok na tym łez padole :)
Ciężki, trudny rok... ciężki jak poprzedni, ale także ciężki w zupełnie innym znaczeniu, innej formie. Rok temu pełniłem rolę opieki, teraz pacjenta... Mam zatem nadzieję, że oba te lata (2022 oraz 2023) to był czas na tzw. maintenance czyli zrobienie wymaganych przeglądów, napraw i konserwacji. Innymi słowy, że była to swoista inwestycja czasowo-zdrowotno-organizacyjna, która przyniesie nam teraz jeszcze większe możliwości wyprawowo-wycieczkowe i to mimo nieustannie rosnących peseli.
Mimo że ciężki, był to także rok, który - mimo wszystko - udało się bardzo mocno wykorzystać: genialne wakacje x2, 1000 km na rowerze w dwa tygodnie i to już w czwartym miesiącu po operacji oraz wiele innych wspaniałych zdarzeń. Innymi słowy jak w piosence:

"Każdy ma to co chce, jeden więcej drugi mniej,
w życiu często bywa tak: raz do przodu a raz wspak (...)
każdy wie, to co wie, bywa dobrze, bywa źle
w życiu czasem trzeba wiedzieć, kiedy wstać a kiedy siedzieć"
(całość TUTAJ)

Rok w liczbach:

- 1 operacja
- 6 tygodni o kulach
- 30 wycieczek pieszych (liczę także dłuższe spacery) - około 300 km wyszło
- 47 wycieczek rowerowych, ponad 3000 km wyszło
- ponad 36 000 m przewyższenia czyli niezmiennie bardziej w górę niż w przód :D

Mówiłem Wam w podsumowaniu 2022, że gdy życie wali Was z pysk, trzeba zawsze odpowiadać mocniejszym ciosem. W styczniu dostałem takiego bitch slap'a, że myślałem że już nie wstanę, ale "I get knocked down but I get up again, you never gonna keep me down..."
Nauczył mnie tego wujek, który zawsze powtarzał "zwalcz ogień ogniem" - wspaniały człowiek, acz niekoniecznie wybitny strażak :D

Taka prawda, ale mam do Was jeszcze Was jedno pytanie odnośnie życia i pecha: 

"A propos wiatru w oczy, sukcesów i porażek
Czemu w Gdańsku zawsze piździ gdy idę na plażę?
(całość TUTAJ) :D :D :D

Do zobaczenia gdzieś na szlaku lub na planszy szermierczej (acz na razie to mogę posędziować Wam walkę albo dać lekcje techniczną, bo wrócić do walk czynnie to jeszcze przez długo mi nie będzie wolno)

Nadal mamy sporo gór do zdobycia - nawet takich o których byście nie pomyśleli aby je zdobywać :D
Wszystko co wyszło z ziemi na ponad dwa metry prowokuje do wspinania się na :D


Zawsze podążajcie ku światłu :D

A krocząc mroczną doliną zła się nie lękajcie - po prostu weźcie broń o dużym kalibrze (wszelaka rogacizna mocno wyje gdy dostaje w plery rakietą z RPG)

A jak nadal się boisz to ta ekipa jest w stanie pierd***nąć każdemu - dołącz a nauczymy Cię tego :D



Kategoria SFA, Wycieczka


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa yciep
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]