Rajd
Dystans całkowity: | 11739.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 134 |
Średnio na aktywność: | 87.60 km |
Więcej statystyk |
Wiosenne CZARNE KoRNO - "O trasie" CZĘŚĆ II
-
DST
1.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zgodnie z obietnicą przedstawiamy drugą część
naszego mini-przewodnika po trasie Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Poprzednio
opowiedzieliśmy Wam o wielkich niewiadomych czyli o IKS’ach (X) na
mapie. Tym razem zabieramy Was w podróż po niektórych
90-tkach oraz kilku dodatkowych punktach, które nie zostały
dziewięćdziesiątkami. Nie zostały nimi - w jakimś stopniu z przyczyn organizacyjnych: mocno
by zasugerowało to konkretny wariant zawodnikom, a chcieliśmy aby to
jednak był roganing, a w jakimś stopniu z przyczyn formalnych:
brakło nam dziewięćdziesiątek :)
Pamiętajcie jednak, że fakt iż zaprezentujemy Wam
„tłuste” punkty, nie oznacza że 40-tki czy 50-tki nie są warte
odwiedzin. Bardzo zachęcamy do przejechania trasy Wiosennego CZARNEGO
KoRNO w lepszą pogodę i na spokojnie, a przekonacie się
jak wiele ciekawych miejsc skrywają Dolinki Podkrakowskie.
Gotowi? No to jedziemy
DRESSED TO THE NINES czyli 90-tki
To angielskie powiedzenie znaczy, że ktoś jest bardzo elegancko ubrany.
Takie też są to punkty - eleganckie. To eleganckie punkty na mniej
mroźne czasy. Każda 90-tka także do Was przemówiła.
Niektóre z tych punktów służyły Lordowi SFAROC’owi, niektóre chciały
uciec z pod jego władzy, a jeszcze inne opowiadały Wam swoja historię.
PKT 90 Dąb w ruinach zamku
Ruiny zamku w Dolince Kluczwody. Z samego zamku niewiele zostało, ale skała na której stał nadal tu jest i nadal jest stroma.
To też miejsce gdzie oświadczyłem się Basi – nie ma to jak zaczynać nowe życie na ruinach życia kogoś innego :)
Niegdyś dom mój oparty na skale,
wysoko nad potokiem kluczącym w dolinie
dziś mego zamku, nie ma już wcale
a serce w niewoli, po trochu wciąż ginie...
Dziś mówisz, że wolność jest blisko
Ciężko mi jednak wziąć to na wiarę,
ale czoło pochylę przed Tobą tak nisko,
gdy SFAROC z twej ręki poniesie karę
Pomścij krzywdy mi wyrządzone
siłą męstwa czy też oręża
oddam pół królestwa - córkę za żonę
albo - jeśli tak wolisz - syna za męża...
Nie za bardzo jest jak objąć obiektywem to miejsce - poniżej widok ze szczytu skały, na której znajdują się resztki zamku:
PKT 91 Grodzisko 502
Jeden z najwyżej (obok Zamku Ogrodzieniec)
położonych punktów na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. W czasie II wojny światowej
stała tutaj wieżą radiolokacyjna Luftwaffe – polecam przeczytać o tym tutaj.
W słup na skale przemieniony
SFAROC klątwą mnie obłożył
trwam tu lata niezmieniony
obym jutra już nie dożył...
Widzę lasy, ptaki, drogę
wiatr mnie chłosta bezlitośnie
ruszyć jednak się nie mogę
i tak cierpię tu bezgłośnie
Niemym świadkiem losów świata
wielu z Nich ja nie rozumiem
czemu strzelał brat do brata
dziś powiedzieć już nie umiem
Wielka wojna kiedyś trwała
do niej zawsze człowiek skory
wtedy wieża tutaj stała
dziś zostały z niej podpory
Tyś rycerzem, wybawieniem
za swą chwałą - w biegu zwolnij
bądź mi moim wyzwoleniem
bierz mój lampion - mnie uwolnij
PKT 92 - Szczyt Sokolicy
CHAŁWA NA WYSOKOŚCI. Wielu myślało, że to literówka a tu niespodzianka. Rozeszło się tutaj 120 batonów chałwy!!
Przepiękny punkt widokowy na Dolinę Będkowską. Kto z Was zobaczył kapliczkę na środku pionowej ściany tej skały?
Chwała Lordowi Dezorientu
albo chałwa, co osłodą koszmaru
na talię popatrzcie bez sentymentu
częstujcie się dzisiaj i bez umiaru
Na szczycie tej skały umieściliśmy chałwę :)
PKT 93 - Skała „Dupnik”
Skała z fantastyczną pieczarą, gdzie jest przygotowane miejsce na ognisko :)
Można grillować w skale, a do tego wnęka gdzie był lampion, łączy się pieczarą – czyli mamy tajne wyjście z pieczary :)
Nikt niestety nie zdołał odwiedzić Dupnika.
SFAROC nazwał tą skałę DUPNIKIEM
uwięził mnie potem w jej bocznej wnęce
żeś mnie uwolnij - toś twardym zawodnikiem
więc dziurki w swą kartę otrzymasz w podzience
PKT 94 - Krzyż morowy
No perełka w koronie naszej trasy. Krzyż
upamiętniający epidemię cholery w Filipowicach. Niegdyś stał przy
drodze, ale obecnie droga biegnie inaczej i krzyż stoi pośrodku
mrocznego lasu. Robi niesamowite wrażenie. Nieopodal, po drugiej
stronie drogi znajdują się również mogiły choleryczne.
Wygnany na miasta rubieże,
przy drodze, co w lesie zanikła
czekamy aby - Orientu Rycerze
krew z ran waszych dziś sikła
Weź mnie i przyłóż do ciała
pozwól musnąć twoje krwotoki
aby bakteria co dotąd spała
cichutko przenikła do twojej posoki
Zanieś do studni ją potem
tam, gdzie woda w słońcu się mieni
i niczym diamentem lub złotem
raduj - mego Pana - zarazą na ziemi...
PKT 95 - Wąwóz Karniowicki
Ogromny, ale to naprawdę ogromny i stromy wąwóz.
Punkt oczywiście na dnie, przy rozwidleniu strumieni – tak aby trzeba
było wytyrać z powrotem pod górę, tą pionową ścianą :)
Otoczony tym wąwozem
trwam tu lata uwięziony
raz upałem, a raz mrozem
często bywam kaleczony...
Strome ściany - me przekleństwo
żyję tutaj więc bez słońca
z każdym dniem, wciąż w szaleństwo
spadam głębiej i bez końca...
Nim w mroku zgaśnie twój głos
i postać twoja mnie tu zostawi
zadaj w me serce ostatni cios
niech śmierć mnie z koszmaru wybawi...
I ponownie nie da się objąć tego wąwozu, tak aby było go widać. Tutaj samo jego dno, a w to, że jego ściany są strome musicie uwierzyc na słowo. Ci, którzy tam byli powiedzieli mi, że powinien być za 190 pkt a nie za 90 :)
PKT 96 - Zagajnik
Punkt widokowy na Zamek TENCZYN w Rudnie
Sam nie wiem kiedy kochałem ten zamek bardziej: czy
wtedy gdy był ruiną i chodziliśmy nocą z pochodniami po murach i wieży,
czy teraz gdy już tak chodzić nie można, ale jest przepiękny i
majestatyczny.
Witaj w Zamku - Królu Złoty
To teraz SFAROC'a twierdza
choć do punktów masz ciągoty
na twej karcie będzie nędza
SFAROC zamku już nie zwróci
sił Ci na to nie wystarczy
a do bazy sam nie wrócisz
lecz zaniosą Cię na tarczy...
PKT 97 - Stara Tama na Kozim Brodzie
O Kozim Brodzie to Wam kiedyś muszę opowiedzieć w
osobnym wpisie. Na razie niech niech wystarczy Wam informacja, że szlak
wzdłuż Koziego Brodu jest niesamowity. To już ziemie pod Bukownem, a
one skrywają wiele tajemnic.
Kozi Bród tutaj wpływa
do jeziorka pośród drzew
usłysz jak Cię tutaj wzywa
piękny ptaków dzisiaj śpiew
Westchnij tutaj parę razy
czasu dość jest jeszcze przecie
po co spieszyć się do bazy
zostań z nami, w naszym świecie
Tu zapomnisz swe zmartwienia
Kim jest SFAROC? O kim mowa?
oto szczypta zapomnienia
i twa dusza już gotowa...
tu nie zaznasz nigdy łez
daj omamić się błogości
zostań z nami aż do kres
NIECH TU ZGNIJĄ TWOJE KOŚCI...
Inne perełki w ARAMIS’owej koronie.
PKT 72 Awen – Przesmyk skalny
Jaskinia Awen (studnia) w
Dolinie Szklarki. Awen to nazwa samej jaskini, a właściwie dwóch Szeroki
Awen oraz Głęboki Awen. Ja roboczo całą górę/garb tak nazywam.
Niesamowicie strome podejście pod wielki krzyż na szczycie, a tam wąski przesmyk skalny z kolejną skrytą kapliczką pośrodku.
Punkt dla wielu trudny bo szukaliście w szerokim
przejściu między skałami sporo poniżej szczytu i krzyża, a trzeba było
iść wyżej. Aż pod sam krzyż i tam był właściwy, wąziutki przesmyk
skalny. Cieszę się jednak, że wiele osób odwiedziło
to nietypowe miejsce. Jest ono „lekko creepy” czyl dokładnie takie jak
lubię.
PKT 81 Cebulowa – wielka skała w Dolinie Będkowskiej.
Mega stromy niebieski szlak z charakterystycznym
zygzakiem. Tyrać to pod górę to naprawdę fajna zabawa, a i jakie widoki
ze szczytu.
Jak zjeżdżacie niebieskim do Doliny (nie w stronę
Lidaru), to w gęstym lesie są ruiny ogromnej tamy!! Ogólnie ta ścieżka
przez las jest dzika – wąska i bardzo mroczna.
PKT 84 - Wąwóz Zbrza
Potężny i stromy wąwóz w Dolinie Racławki. Naprawdę można się poczuć jak w górach, zarówno na podejściu jak i na zejściu.
Cieszę się, że tak wielu zawodników dotarł do mojej ukochanej Dolinki :)
Questy (zadania) dodatkowe – nikt nie zdobył Korony Królów ani tytułu Jurnego Oblatywacza.
(Jurny od Jury a nie od chuci!!).
Przyznaliśmy
jednak kilka tytułów Kolekcjonera Kości oraz nowy dyplom za
ROZDZIEWICZENIE KRYSTYNY, dla ekipy Rowerowego Wielunia, która pierwsza
dotarła na ten punkt (PKT 66 - Szyby Krystyny) czyli w miejsce dawnej
kopalni.
Jedno jest jednak pewne. W postanowieniach
końcowych regulaminu napisaliśmy, że „Rajd Was sponiewiera” i chyba
pogoda wzięła sobie do serca te słowa. Wydaje mi się zatem, że
dotrzymaliśmy słowa: rajd Was sponiewierał.
Na koniec mały Bonus. Jest jeszcze jedna dolinka, która
nie zmieściła się na nasze mapy. Dolinka Mnikowska. Jeśli spodobały Wam
się Dolinki Podkrakowskie koniecznie odwiedźcie i tą. Trzy tygodnie
godziłem się z myślą, że Mnikowska nam nie wejdzie
na mapę. Zapytajcie Basi i Moniki jaki odchodził lament za Mnikowską.
Nawet wierszyk dla niej był gotowy.
Malowidło na skalnej ścianie,
piękne że nie oderwiesz oczu
czeka Cię tutaj małe zadanie
ile krzyży znajdziesz na zboczu?
To tyle na dziś. Ten wpis zamyka podsumowanie trasy jako takiej, ale nie ma jeszcze relacji z samego rajdu i przygotowań - okiem organizatora. Bądźcie czujni. Może i takie coś się pojawi, a jeśli tak to uwierzcie, że niektóre akcje to była kupa śmiechu... czasem z przewagą kupy, ale nadal śmiechu :)
Kategoria SFA, Rajd
Wiosenne CZARNE KoRNO - "O trasie" CZĘŚĆ 1
-
DST
1.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
No i po Wiosennym CZARNY KoRNO. Mógłbym tutaj opisać z jakimi problemami się
borykaliśmy, ile przeżyliśmy kryzysów (np. trasę rodzinną zmienialiśmy w
100% na tydzień przed rajdem – a przez 100% mam na myśli 100% !! Chyba
nie chcecie wiedzieć jak wyglądała trasa rodzinna
na początku...).
Niestety warunki jakie przyszły na pewno skróciły warianty wszystkich zawodników. Innymi słowy zrobilibyście więcej kilometrów, gdyby nie nagły atak zimy. Z drugiej strony, to niesamowite błoto w którym tonęliśmy w czwartek i piątek rozkładając trasę, choć trochę stwardniało, a dodatkowo klimat rajdu zrobił się jeszcze bardziej SFAROC’owy. Mroczny Lord nie pozwolił łatwo wydrzeć sobie swoich ukochanych lampionów.
Jakąkolwiek by przyjąć interpretację, fakt pozostaje faktem – nie zobaczyliście tyle trasy, ile byśmy sobie życzyli.
Nie opiszę tutaj każdego punktu, bo była ich ponad 100 ale wiedzcie, że:
Pkt X (obiekty) – to były miejsce które bardzo chcieliśmy Wam pokazać
PKT 90 i 80 – to także miejsca, które bardzo chcieliśmy abyście odwiedzili
Waga punktu nie zawsze oznaczała jego trudność, ale miała Was tam przyciągnąć.
Kocham Dolinki Podkrakowskie – w końcu wychowałem się w tych lasach i na tych skałkach. Przetyrałem je tysiące razy z rowerem, gubiłem się tam dziesiątki razy, przedzierałem na szagę i na rympał, a mimo wszystko nadal odkrywam w nich nowe miejsca i obiekty – takie moje IKSy na mapie.
Pozwólcie zatem, że w przybliżę Wam kilka – najważniejszych dla mnie – punktów z trasy.
Część z nich, wielu z Was odwiedziło – na części były 2-3 osoby tylko, a części nie odwiedził nikt.
Wyjaśnię także kilka rzeczy, które wzbudziły zdziwienie czy kontrowersje. Gotowi? To zaczynamy. Zapraszam Was w podróż po skarbach tej ziemi, którą ukochałem.
Dzisiaj punkty X, a w drugiej części opowiem Wam o 90-tkach :)
WIELKIE NIEWIADOME czyli CZYM BYŁ X W RÓWNANIU
X91 – Krzyż Kapitana Medwickiego.
Pierwszy polski pilot zestrzelony w II wojnie światowej – 1 września 1939. Krzyż stoi w miejscu, w którym spadł jego samolot.
Jeśli macie w swoim mieście ulicę jego imienia, to już wiecie kim On był.
Gdy Kraków ogarnęła trwoga,
na pełnym ciągu opuścił lotnisko.
Dosięgły go tutaj pociski wroga...
Jaki nosił stopień, jak miał na nazwisko

X92 - Pomnik w Żuradzie.
Wraz z Kpt Medweckim w powietrze wyszedł również inny pilot – Władysław Gnyś. Jemu udało się uniknąć zestrzelenia i chwilę po potyczce nad Chrosną/Morawicą, w której to zginął kpt. Medwecki, dopadł On nad Żuradą 2 niemieckie Dorniery. Resztę dopowiada Wam wierszyk. Jest to także pierwsze polskie zestrzelenie niemieckich maszyn w II wojnie światowej.
Gdy wojnę przyniósł nam los i czas,
tutaj zdobyliśmy pierwsze zestrzelenie
powie Ci o tym pamiątkowy głaz
ile Dornierów strącono wtedy na ziemię...

X84 – Pomnik Lotnika
Domknięcie Tryptyku Lotniczego naszej trasy. Pomnik upamiętniający Stanisława Chałupę – asa lotnictwa polskiego, który brał udział w walkach na zachodzie i zestrzelił kilka maszyn wroga. Pochodził z małej miejscowości Zalas.
ZALASem - mały pomnik stoi
lotnika co przestworza zdobywał
Rycerza, co śmierci się nie boi
wspomnij proszę: jak się nazywał...

X83 – Ruiny Owczarni
Urokliwe ruiny, o których można poczytać więcej tutaj
Owczy lament po utraconym domu,
słychać tutaj już zawsze będzie
żałować ich - nie ma już jednak komu
przeto policz otwory w ściany górnym rzędzie...

X82 – Brama Siedlecka
Zabytkowa brama, która prowadziła do Klasztoru w Czernej. Chwilę później ruiny Diabelskiego Mostu, przy którym trzeba przejść kierując się tutaj.
Uciekając z tych lasów upiornych,
na ledwie żywych ze strachu koniach
znajdź bramę dóbr przyklasztornych
co dzierżą postacie w swych dłoniach?

X81 - Kapliczka Boża Męka
Piękna, bardzo stara (1659), ale i lekko upiorna kapliczka pośrodku bezkresnych pól. W dniu Czarnego Korno, gdy wszystko przykrył śnieg, wyglądała niesamowicie. Przejeżdżałem tam zwożąc z trasy Jarka, który poprosił o transport i taki obrazek: Biel, nieskazitelnie biały horyzont i smukły kształt kapliczki wysokiej niemal do nieba… i nagle! ciemno ubrana postać sunąca przez zamieć śnieżną. Od kapliczki w moją stronę. To Bart ze Zdezorientowanych walczący ze śnieżycą. Niesamowity obrazek w niesamowitym miejscu.
Boża Męka - kapliczki tej imię,
wyniesionej wysoko pod chmury
odczytaj jaka - i w lecie, i w zimie
najstarsza data zdobi marmury

X80 – Bukowe Schodki
Dzika i ukochana przez mnie Dolinka Szklarki. Strome zbocza i wysokie skałki… drogi wspinaczkowe z nazwami z Muminków.
Oto przed Tobą kolejne zadanie
Znowu w kartę wpisać coś trzeba
Kto schody wziął w posiadanie
Odpowiedzi szukaj przy kikucie drzewa

X74 – Brama Zwierzyniecka
Do podkrakowskich lasów wchodzi się po królewsku, przez Bramę Zwierzyniecką
Ptaki, harty i jelenie
Przelicz rzeźby - INO sprawnie
potem przez sumę LUB mnożenie
ułóż równanie - byle poprawnie
Przypominamy niektórym, że równanie charakteryzuje znak "=" i odpowiedź 2+2+4 nie jest równaniem :P

X73 - Pomnik bitwy pod Szklarami podczas Powstania Styczniowego.
Ten punkt wywołał trochę konsternacji, bo rzeczywiście mogłem napisać nie pomnik, ale TABLICA INFORMACYJNA. Byli jednak tacy, co natychmiast wiedzieli co zrobić. Byli jednak i tacy, co wsłuchiwali się w wicher i odgłosy doliny (np. piła spalinowa sąsiada). Wiersz na tablicy informacyjnej zdradza, że w ciemnościach nie usłyszysz nic innego jak „syk węży”.
Niegdyś krwią te zbocza splamione
stąpaj ostrożnie po czaszkach i kościach
zamknij na chwilę swe oczy strudzone
jaki dźwięk usłyszysz w ciemnościach?


X72 – Kapliczka skalna w Dolinie Kobylańskiej
Kapliczka ta powstała na pamiątkę objawień jakie ponoć miały tutaj miejsce. Nie są one wprawdzie uznawane przez Kościół, ale lokalna społeczność wierzyła, że miały miejsce i kapliczka jest upamiętnieniem tych wydarzeń.
Całkiem serio i bez ściemy,
a tacy będziemy okropni,
że przeliczyć Wam każemy
ile tu prowadzi stopni...

X71 – dawna granica zaborów w Dolinie Kluczwody
Tutaj przebiegała granica zaborów rosyjskiego i austriackiego, czego upamiętnieniem jest pamiątkowa tablica. Miałem dwa wierszyki o tym miejscu i dwa różne zadania. Finalnie wygrał w głosowaniu ten z głowami orłów, bo ja wołem inną zagadkę – postaci:
Granice to aspekt niestety niestały
i nie ma za bardzo na to lekarstwa,
powiedz w jakich latach tutaj one przebiegały
oraz jakie dzieliły mocarstwa?
Pojawił się jednak ten:
Nie wyrazi 1000 słów,
bólu tamtych dni i czasów
podaj liczbę orlich głów
nad wodami, pośród lasów...

X70 – Skała Kmity
Potężna skała w Lesie Zabierzowskim, z którą związana jest legenda o Rycerzu Kmicie i Księżniczce Bonerównie (skałki jej imienia także znajdziecie i to niedaleko stąd).
Wiecie jak jest: złamane serce, skalne urwisko, Newton F=m*a, spadek swobodny v = pierwiastek z (2*g*h)…
ech ten romantyzm… nie potrzeba „mędrca i szkiełka”, aby stwierdzić co tu się stało.
Wystarczą słowa Juliusza C „kości zostały rzucone”. Ja dodam, że z wysoka
Jesteś doprawdy niczym Kmita mężny,
skoro dotrzeć tutaj nie brakło Ci pary,
powiedz CZYM był ten rycerz potężny
i czymże On gromił Tatary

X62 – Cmentarz leśny w Dębniku
Leśny cmentarz choleryczny z mogiłami także i z I wojny światowej. Dziś oznaczony i w miarę zadbany, niegdyś bardzo złowieszcze miejsce na żółtym szlaku pomiędzy Dolinką Eliaszówki oraz Dolinką Racławki. Kiedyś do ostatniej chwili nie był widoczny wśród drzew i krzaków i wchodziło się na niego nagle… można było naprawdę się przestraszyć.
Spójrz na żniwo wojny i zarazy,
co przerwały niejednego życia bieg
licz uważnie, jeśli trzeba dwa razy
ile krzyży, co zimę, pokrywa śnieg...

X61 – Pomnik zamordowanych w Radwanowicach
Wieś odznaczona Krzyżem Walecznych. O historii tego zdarzenia można przeczytać tutaj.
Błyskawice i czaszki zdobiły mundury,
a po ich rękach niewinna krew spływa,
ile istnień postawili pod mury,
rozstrzeliwując wieś, co była szczęśliwa...

X60 – Krzyż Milenijny
Świetny punkt widokowy na Kopalnie w Dubiu. Dobre, strome podejście aby przetyrać zawodników, a i ciekawe miejsce z industrialną panoramą.
Noc i dzień kamień kruszy,
tak Go skazał los mizerny,
krzyż Mu pocieszeniem duszy
napisz jak jest stary głaz węgielny...

X53 – pomnik PRA Żaby w Czatkowicach.
Czatkobatrach Polonicus – najstarszy opisany płaz bezogonowy półkuli północnej. Nazwa pochodzi o miejsca znalezienia – kamieniołomy nieopodal Krzeszowic. Co tam łacińska nazwa i nauka, mamy tutaj strasznie fajny pomnik sympatycznej ŻABY siedzącej na kamieniu. Ja się już dawno w nim zakochałem :)
Mała osada, pośród leśnych zboczy
Nawet czas tutaj niczego nie zmienia,
Wyostrz teraz swe zmęczone oczy
jaki Zwierz strzeże kamienia?


X52 – Źródło Św. Eliasza
Niesamowite Źródło w Dolinie Eliaszówki.
Aspiracje masz do pudła?
Ale czy historia Ciebie wspomni?
Szkicuj prędko kształt więc źródła
lecz o schodach nie zapomnij

X51 - Kopiec Bzowskich
Pomnik właścicieli wsi Będkowice w XVII i XIX wieku – Ojca i Syna. Ojciec był burgrabią krakowskim, a syn oficerem w armii Księstwa Warszawskiego, adiutantem samego księcia Józefa Poniatowskiego. Imię starszego z rodu brzmiało HIACYNT. Już chyba wszystko jasne, jeśli chodzi o zagadkę.
Oto mogiła co o wspomnienie prosi,
tych, którzy mieli tutaj swój świat
A Ty powiedz - jakież imię nosił
Ojciec z Będkowic - ziemi tej kwiat

X50 – Skała przy Jaskini Łabajowej
Kultowe miejsce wspinaczy w Dolinkach Podrakowskich. Na tych skałach wznaczono około 100 różnych dróg wspinaczkowych. Ta z zagadki ma nazwę ”Jęki Królika”
Ranią palce szukając uchwytu,
wciąż wyżej i wyżej, niemal do Boga
Nowe trasy - ich powód zachwytu
jaką nazwę nosi 53-cia droga?

X41 – Kolumna w Nowej Górze
Nowa Góra to niewielka ale dość stara miejscowość. Jej historię opowiada nasza zagadka – a krzywdy, o których mowa to szkody górnicze poczynione w tej okolicy. Kolumna stanęła tutaj z woli króla Jana Kazimierza.
Za swe krzywdy - prawo jarmarku
otrzymała ta miejscowość dumna
Przeto powiedz z czyjej to woli w tym parku
stanęła ta oto kolumna...

X40 – Kruk na fontannie w Czerne
Klasztor w Czernej. Rzeźba kruka na fontannie.
Na laurach nigdy nie siadaj,
chcąc skończyć z dobrym wynikiem
prędko mi więc odpowiadaj
kto jest źródła strażnikiem...

To tyle. To wszystkie X na trasie.
Niedługo zabiorę Was na wycieczkę po 90-tkach, które jak pewnie zauważyliście mówiły do Was :)
Kategoria SFA, Rajd
Rajd Wilczy 2018
-
DST
125.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
O klęsce to będzie później i to całkiem sporo, ale na razie o urodzaju.

Do tego wszystkiego dojdzie jeszcze króciutki prolog biegowy na rozbicie stawki. Zdajemy nasze przepaki, witamy się ze znajomymi ekipami... jeszcze pamiątkowe grupowe zdjęcie i ruszamy w noc, bo właśnie wybiła północ.
WYWIEDZENI W POLE PRZEZ PANA PORAŻKĘ
- Co Pan tu robi po nocy?
SIEKIERA W RYBNIKU I PIERWSZE ZNAKI KLĘSKI
Jedziemy w kierunku Rybnika. Musimy przejechać całe miasto ze wschodu na zachód. Średnio podoba mi się ten pomysł - naprawdę nie można było poprowadzić tras dookoła miasta? Do tego powietrza nie da się kroić nożem, trzeba je rąbać siekierą - taki tutaj mamy smog. Kraków to są tężnie przy tym co tutaj zalega. Jedzie się koszmarnie. Naprawdę nie rozumiem dlaczego ciśniemy po Rybniku a nie gdzieś po lasach.
W pewnym momencie ciśniemy czymś na kształt głównej na mapie i nagle znak "ślepy zaułek za 400m". Sprawdzamy na mapie: no nie, tu powinien być przelot główną na wprost. Żadnej info, że roboty czy remont: po znak prostu ślepy zaułek. Spędzamy chyba z 5 minut na debacie, co robić. Pchać się w ślepy (rowerem może da się przejechać) czy też wybrać objazd. W bazie mówili coś o jakiś robotach i braku przejścia nawet dla pieszych - nie wiemy czy to o tym miejscu mówili, czy nie, ale wybieramy objazd. Okaże się to dużym błędem. Wszystkie inne ekipy przelecą tędy, a my pojedziemy na około. Do tego zgubimy się w uliczkach osiedlowych, potem ucieknie nam skręt w lewo, który powinien być normalnym skrzyżowaniem, a będzie ścieżką między płotem a murem. Tym sposobem, nasz dojazd na drugi punkt to jakaś spektakularna porażka... pół godziny w plecy na bidę. Albo i więcej. No nie idzie nam dzisiaj...
Nie spotykamy żadnych ekip na punkcie, a przecież to dopiero początek trasy i zawsze na pierwszych punktach ktoś się napatoczy, nim rozciągną się marszruty. Żadnych świateł, żadnych ekip. Jesteśmy ostatni. Dzięki naszym dwóch super wariantów jesteśmy ostatni. Fantastycznie... po prostu fantastycznie. A wszystko przez jeden znak na drodze... przez jeden cholerny znak.
KAJAKIEM PO RYBNIKU CZYLI TRYB LODOŁAMACZ
Docieramy nad Zalew Rybnicki. To przepak przed/po kajakowy. Rowerów tutaj dziesiątki... wszyscy dawno popłynęli, a obsługa punktu potwierdza nam, że jesteśmy jedną z ostatnich ekip. Ech...
Nagle ktoś dopływa. To hardcore'y z AR Team Polska - właśnie skończyli etap kajakowy (który nam zajmie ponad za moment 2h). Oni są niesamowici...
Jest noc, temperatura spadała do około 0 stopni - to jednak bardzo wczesna wiosna. Włazimy do kajaków i ruszamy w noc. To nie nasz pierwszy raz nocą na kajakach, ale pierwszy raz "w śniegu" i w lodzie. Mamy tutaj 4 punkty do zebrania: jeden "zwisa" z mostu, drugi umiejscowiony jest na wale, dwa ostatnie na brzegach.

Nad niektórymi częściami jeziora zapadła gęsta mgła, bardzo gęsta - widoczność spada do około 3-4 metrów. Płyniemy w bieli, którą intensyfikuje promień czołówki. Jest niesamowicie, ale przez totalny brak widoczności, płyniemy trochę zygzakiem, ciągle musząc korygować kierunek z kompasem. Bez punktu odniesienia nawigacja jest hardcore'owa. Nagle huk, wbiliśmy się w lód. Ostro, jest go tutaj nadal sporo. Nie dość, że pływają kry, zalegają duże rozłożyste połacie lodu na niektórych partiach jeziora. Musimy przebijać się przez niego. Niektóre kawałki ustępują pod wiosłem i pod dziobem, ale niektóre są bardzo grube i trzeba je wymijać. To bardzo ciekawe doświadczenie posługiwać się kajakiem jako lodołamaczem.

Zbieramy wszystkie punkty, co okaże się kolejnym błędem z punktu widzenia całego rajdu - przygoda na kajakach była super, ale należało zebrać dwa punkty i wracać, bo zebranie wszystkich czterech kosztowało nas bardzo wiele czasu. Mówimy oczywiście, o założeniu że nie zrobimy całej trasy.
Wracamy i obsługa nas informuje, że ekipy za nami zebrały dwa punkty i wróciły. Teraz jesteśmy naprawdę ostatni. Owszem, mamy dwa punkty więcej, ale przed nami cały dzień jeszcze, a na etapach biegowych, których my na pewno nie zrobimy w całości, jest po nawet po 8 punktów. W dwie godziny, które zjadły nam kajaki, tam można szybko złapać więcej punktów niż 2. Super przygoda w trybie lodołamacza, ale taktycznie to polegliśmy... teraz to już naprawdę jesteśmy ostatni. No nie idzie nam dzisiaj... tak cholernie nie idzie. Pan Porażka macha nam z kajaka obok.
"3 KOLORY: NIEBIESKI" CZYLI RYBNIK DA SIĘ LUBIĆ




KAMIEŃ PRZYJACIELA (ZAMARZNIĘTEGO) LASU
Niebieski szlak wprowadza nas w etap RJnO – głęboko do lasu. Jest tuż po świcie słońca i zrobiło się naprawdę pięknie. Las jeszcze nie poczuł wiosny, bo zarówno drogi jak i jezioro skute są lodem. Zamarznięte drzewa wyglądają niesamowicie.


A do tego cisza, jest koło 5:00 rano – nikogo. Punkty etapu RJnO są świetne bo zabierają nas w podróż po tym skutym lodem lesie. Odwiedzamy takie miejsce jak Kamień Przyjaciela Lasy – leśnika, zasłużonego dla tego obszaru. Lubię takie miejsca. Potem polana z tablicami informacyjnymi kim było, co zrobił, potem skrzyżowanie zamarzniętych strumieni, a ostatni z punktów to nie-do-końca zamarznięte bagno. Bardzo nas cieszy, że po fatalnej części w Rybniku, rajd zabrał nas w tak fajne miejsca.
Aż żal opuszczać ten las, ale trzeba jechać dalej – kierujemy się na kolejny odcinek specjalny: pierwsze BnO


PAN PORAŻKA LUBI WĄWOZY
Zostawiamy rowery i plecaki obsłudze punktu, bierzemy mapę i idziemy. Zaczynamy atak tego etapu od eksploracji ogromnych wąwozów. Włazimy głęboko i szukamy ukrytego tam punktu – gdzieś w jednej z dziesiątek odnóg. Robi się tutaj istna wąwioziada.
Odmierzamy się z mapy, nawigujemy po rzeźbie terenu i wpadamy… na Pana Porażkę. Siedzi przy lampionie i nam macha.
- Co Pan tu robi?
- Lampion znalazłem.
- No my też, zgodnie z mapą, zgodnie ze sztuką.
- No ale ja go podbiję, a Wy nie,
- Czemu?
- A na czym?
K***A !!!!! Straszliwa inkantacja przewraca drzewa, kruszy skały i kamienie. Karty startowe... Karty startowe zostały przy plecakach. Postanowiliśmy zostawić plecaki i iść na lekko ten kawałek. Wiedziałem, że to zły pomysł – zostawiłem mojego żółtego przyjaciela, to mam teraz co chciałem. Tak to się wybrać do lasu bez plecaka. Wracamy z buta na punkt przepaku, do rowerów.
Nadróbmy trochę, przyspieszmy, poprawmy nasz wynik. TAAA… tośmy nadrobili ale kilometrów i przyspieszyli, ale nasz upadek.
Wracamy na przepak – w ciszy. Bierzemy karty startowe – w ciszy. Wracamy do lasu – w ciszy.
Obsługa punktu dobrze odczytał naszą mowę ciała. Zadanie pytanie postaci „czego szukacie w plecaku” mogłoby ich kosztować życie. Ich i dwóch wiosek nieopodal. Dostrzegli jednak, że bierzemy karty i wracamy w las. Nasz wzrok się spotkał – rozumiemy się bez słów. Wracamy do wąwozów w ciszy. Pana Porażki już tam nie ma. Polazł gdzieś dalej. Zbieramy punkt i idziemy dalej. Reszta punktów nawigacyjnie nam poszła już od kopa, acz nie zrobiliśmy całego etapu – robi się coraz bardziej krucho z czasem bo jest południe, a przed nami jeszcze kawał drogi. Albo z 6 kawałów, jak odwalimy podobne numer. Cała przygoda kosztowała nas kolejne, niemałe już straty czasowe. Niemniej swojskie klimaty bo prawie jak Zabierzów:


Gdy wracamy z BnO, jesteśmy ostatni. Tylko nasze rowery leżą na punkcie przepakowym. Nikogo oprócz obsługi punktu. Fakt ten dobija nas psychicznie, ale wskakujemy w siodła i ruszamy w pościg.
„…CIĘŻKO BYŁO ZNALEŹĆ W SOBIE SIŁĘ, WBREW PRZECIWNOŚCIOM, BEZ SŁOWA ZACHĘTY” (b)
Jest piękny słoneczny dzień. Zrobiło się naprawdę ciepło. Zimowe rękawiczki i buffy lądują w plecaku. W nocy było zimno, ale teraz w południe to jest bajka. Piękny dzień… na klęskę. Lepszego nie znajdziecie.
Od zalewu Rybnickiego rajd prowadzi przez bardzo ładne miejsca, tylko czemu jesteśmy ostatni...
„Jesteś ranny, Mistrzu Yoda? -Tylko moje ego, tylko moje ego” (c)
Tyle popełnionych błędów, jak jakaś przedszkolna ekipa… błędów zarówno tych głupich jak i tych, z których ciężko wyciągnąć sensowne wnioski – bo co, czy mamy teraz ignorować wszystkie znaki typu ślepy zaułek? To ma być rozwiązanie?
Dopada nas też zmęczenie – zarwana noc, poprzednie przespane pod 3-5 godzin (domykamy prace nad Wiosennym CZARNYM KoRNO, więc naprawdę mało śpimy). Nie skarżę się – bawimy się świetnie robiąc trasę KoRNO, rzekłbym że fantastycznie. Ja się jaram jak Londyn w 1666, że robimy ten rajd, ale także stwierdzam fakt – śpimy mało, bo jest to niemałe przedsięwzięcie. Teraz wychodzi zmęczenie, dopada nas kryzys, a liczba popełnionych błędów bynajmniej nie poprawia naszego samopoczucia.
- Ech, Szkodnik, jest dziś fatalnie.
- jedź, k***a i cisza!
No dobra, słowo zachęty jednak się znalazło. Kochany Szkodnik. O wiem, włączę sobie wiesz poleceń – tam znajdę znak zachęty. Moją duszę uleczy DR. DOS :)
"PAN Z WAMI! I OGRÓD JEGO. MROCZNY, BUJNY OKRUCIEŃSTWEM" (d)
Docieramy do kolejnego przepaku – tym razem w ogrodzie botanicznym. To jeden z największych ogrodów botanicznych w Polsce – świetna sprawa, tutaj punkt przepakowy. Tutaj także spotykamy wielu zawodników trasy OPEN, który mają tutaj kilka zadań do wykonania. Ruszamy na eksplorację zakamarków ogrodu i niemal natychmiast spotykamy Kamilę i Filipa, którzy startują dzisiaj właśnie na trasie OPEN. Częstują nas cukierkami (mieszanka krakowska !! ROAR !!! ), co dobrze wpływa na nasze morale – a to dość ważne dzisiaj, o czym już chyba wiecie.
Zbieramy wszystkie punkty w ogrodzie i lecimy na zadanie specjalne – tyrolka. Trzeba na linach przeprawić się na drugą stronę przepaści. Super sprawa – obsługa zapina nas w uprzęże, karabinki i zrzuca w przepaść. Połowę trasy pokonujemy dzięki grawitacji, a potem trzeba już wyleźć w górę samemu.



Obsługa jest genialna: żywiołowa, pełna pasji, widać, że Ich cieszy to co robią.
Nawiązuję się nawet dialog:
Instruktor: Wiecie, to strasznie fajne. Mógłbym to robić cały dzień
Basia: Zrzucać ludzi w przepaść, tak? Rozumiem. Naprawdę Pana rozumiem.
Łącznie łapiemy 5 z 8 punktów na tym etapie i wracamy na przepak. Czas zaczyna nas coraz mocniej gonić.
POWRÓT PANA PORAŻKI
Wyjeżdżamy z ogrodu i ruszamy w kierunku bazy. Mamy do złapania jeszcze kilka punktów rowerowo oraz jeszcze jeden etap pieszy do zrobienia. Na etap pieszy poświęcamy 20 min, łapiąc dość szybko 4 punkty – cisnąc przez las totalnie na azymut. Chwilę potem uciekamy bo zostało nam niewiele ponad godzinę i trzeba kierować się do bazy.
Jako, że przyspieszyliśmy na ostatnich etapach, to wyprzedzamy kilka drużyn i nie jedziemy ostatni. Niemniej, uznajemy że jest to bez większego znaczenia ponieważ inne ekipy NA PEWNO mają komplet punktów na etapach pieszych, a tym samym mają większą od naszej sumę punktów. Czemu tak założyliśmy – ba czemu byliśmy tego tak straszliwie pewnie? W sumie to nie wiem tak naprawdę…

Atakujemy dwa ostatnie punkty – na pierwszym mamy pecha: to co na mapie jest fajną ścieżką, w rzeczywistości urywa się nagle w jakimś młodniku i zaczynamy przedzierać się na dziko przez krzory. Nawigacyjnie jesteśmy idealnie, ale przedzieranie się na dziko kosztuje nas prawie 20 minut walki z wiatrołomami. Finalnie docieramy na punkt i lecimy dalej… droga na kolejny to jedno błoto. Gęste i lepkie. Kawałek, który normalnie pokonalibyśmy w 5-7 minut zjada nam kolejne 20. Robi się naprawdę kiepsko z czasem, ale zdążymy. Mamy doświadczenie w ostrych finiszach, znamy się na tym… Wbijamy na drogę wzdłuż jezior, która biegnie lasem do Żor, a tutaj…. Pan Porażka, wyciera sobie buty z błota.
- O witajcie! Dawno Was nie widziałem. Jak Wam się podoba ta droga?
- ***idź stąd*** (cenzurowana wersja prawdziwych słów, które wtedy padły)
Droga to jeszcze większe błoto niż to co prowadziło na punkt. Jest lepkie i grząskie. Jedziemy z prędkością 5-6 km/h, a uda zdają się krzyczeć niemym krzykiem, tak bolą. Masakra, nie przejedziemy tego. Próbujemy prowadzić, ale toniemy po kostki. Czarna maź oblepia koła, buty, zasysa nas… masakra (OSA Opole w bazie nam powie, że Oni nastawiali się, że będą w bazie godzinę przed limitem i też pojechali właśnie tędy… dotarli 8 minut przed końcem czasu). Walczymy, im dalej tym gorzej plus wykańcza nas ten kawałek fizycznie. Patrzymy na mapę, nie ma opcji tędy zdążyć… zawracamy. Pojedziemy na około – o wiele dłuższą drogą, ale utwardzoną aż do głównej i potem już prosto do Żor. Powrót na drogę utwardzoną kosztuje nas niemal 7 minut, zostaje 13… masakra. Ciśniemy ile fabryka dała, mimo że w nogach już ponad 120 km na rowerze i sporo z buta.
Byle do głównej. Byle do głównej… nagle z prawej odchodzi nam całkiem niezła ścieżka w prawo. Rzut oka na mapę, dochodzi do głównej szybciej – jest jak przeciwprostokątną trójkąta. Ryzykujemy? NIE – jeśli dobra ścieżka za 200 metrów stanie się takim samym błotem jak poprzednia to będzie kaplica. Jakiekolwiek szansę aby zdążyć przepadną. Trzymamy się planu… nie mogliśmy o tym wiedzieć, ale ta ścieżka była w pełni przejezdna (inne ekipy nam to w bazie powiedziały). Nie mogliśmy wiedzieć, ale z punktu widzenia rajdu jest to kolejny błąd. Zostało 10 minut a my jedziemy dłuższą, okrężną drogą…
KOLEJ NA PANA PORAŻKĘ CZYLI "KLĘSKI NAWET W PÓŹNYM WIEKU, NAUCZĄ CIĘ ROZUMU CZŁOWIEKU" (e)
Gnamy przez Żory jakby piekła nie było. Piesi i samochody uciekają nam z pod kół - nie hamujemy dla nikogo dziś. No prawie dla nikogo... dojeżdżamy do przejazdu kolejowego. Na naszych oczach zamykają się rogatki. NIEEEEEE !!!
PKP - no ja Cię proszę !!! Akurat dziś musisz być na czas? Nie mogliście się spóźnić, dwie minuty, kurde jedną!
Nie, dziś są punktualnie: mają być o 16:00 w Żorach to będą. Jest 15:56 a my wisimy na zamkniętym szlabanie. 4 minuty, gdyby ten pociąg przemknął jak błyskawica to może... ale nie, ALE NIE !!! Wyjeżdża coś żółtego, z prędkością 15-20 km/h. Za sterami nikt inny jak sam Pan Porażka - macha do nas: "patrzcie jaką gablotę sobie sprawiłem"

Ludzi patrzą na nas dziwnie. Wszyscy stoją grzecznie przed przejazdem, a dwójka umorusanych błotem pacanów na rowerach, skacze i rozpacza, klnie i złorzeczy...Pociąg toczy się wolna i słychać tylko stuk literki PI (PI to 3 z haczykiem, i jak się koło obraca to ten haczyk się tłucze...).
Patrzymy na wyniki… nasz ugrany wynik dałbym nam 4 miejsce. Chyba nie takie złe, jak na rajd gdzie były bardzo silne zespoły, a my zupełnie nie radzimy sobie na częściach biegowych… Dałby gdybyśmy zdążyli na metę w limicie. A tak lądujemy na przedostatnim miejscu w tabeli (nie tylko my się spóźniliśmy).
Czy zdążylibyśmy gdyby nie pociąg? - Nie wiem. Jakaś szansa pewnie była, ale ciężko gdybać. Nie odważę się stwierdzić, że to pociąg był przyczyną klęski. Spóźniliśmy się 9 minut. Akcja z pociągiem to góra 4-5 minut, więc bardzo prawdopodobne, że i tak nie zdołalibyśmy dotrzeć do bazy w czasie. To nie pociąg, to nie Pan Porażka, to nie błoto... to my i tylko my położyliśmy ten rajd pokazowo.
Wystarczyło:
- popełnić jeden błąd nawigacyjny mniej
- odpuścić część etapu kajakowego (bardzo czasochłonnego)
- nie musieć wracać się po kartę na jednym BnO
- zaufać dobrej drodze w lesie i skrócić przelot do głównej na ostatnim finiszu
- nie wmówić sobie, że jesteśmy ostatni i nasz wynik to wstyd na tle innych zespołów.
Wtedy odpuścilibyśmy jeden punkt i przyjechali do bazy z 38 z 50 punktów. A tak mamy NKL'a.
Pierwszego w życiu na naszych rajdach. Kary za spóźnienia (odejmowanie punktów, kary czasowe) to zaliczyliśmy już nie raz, ale NKL'a to się jeszcze nie zdarzyło.
"WHY DO WE FALL, BRUCE? SO WE CAN LEARN TO PICK OURSELVES UP" (f)
To trochę chichot losu, bo na drugiej edycji rajdu wpadnięcie na metę 4 sekundy przed końcem czasu dało nam 3-ciej miejsce na podium. Wiele zespołów nie zmieściło się w czasie i poleciały NKL'a. A dziś ten sam paragraf regulaminu, co wtedy dał nam podium, teraz wyekspediował nas... nazwijmy to roboczo "w pizdu" z klasyfikacji. Trzeba jednak pozbierać się psychicznie i to ekspresem. Za tydzień Wiosenne CZARNE KoRNO - nasza impreza. W czwartek i piątek rozkładamy trasy. Musimy zatem zebrać się w sobie i stanąć na nogi. Pamiętajcie "co Was nie zabije" to Was okaleczy... ale blizny bywają sexy, więc napieramy dalej. Jeszcze dorwiemy nasze K2 zimą, może nie dziś ale dorwiemy :)
Ostanie dwa słowa o rajdzie, takie wprost do Organizatorów: nadal druga edycja Wilczego z Czantorią nad ranem i finiszem na 4... sekundy zostaje nie pobita, ale wczoraj też było fajnie. Od etapu kajakowego to trasa fantastyczna. Ale te 30 km po Rybniku to, powiem Wam, że CZAD... z opony od traktora w piecu. Ten kawałek trasy to projektowaliście chyba po jakiś srogich pigułach :)
A gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wczoraj czuliśmy się po tak, spektakularnie położonym rajdzie to odpowiem Leśmianem (g)
"...Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną...
...I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!...
...Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?...
...Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.
I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?"
Dziś już nam lepiej :P
"Lecz napisano, że lepiej spalić jedno miasto, niż złorzeczyć ciemnościom. Corgo nie złorzeczył... wiele razy" h). Ja tez nie zamierzam.
Aha, no i zgodnie z obietnicą podaje cytaty i nawiązania.
b) Kaczmarski "1788"
c) Książka "Gwiezdne Wojny: Zemsta Sithów" - polecam przeczytać. Genialnie uzupełnia film i jest pełna kozackich tekstów !!!
d) Opis na tyle książki Grzędowicza "Pan Lodowego Ogrodu, tom 2"
e) Sofokles "Antygona"
f) Film "Batman Begins"
g) Bolesław Leśmian "Dziewczyna" - polecam, jak ktoś nie zna wiersza. Poniżej wykonanie śpiewane
h) to jest dobre pytanie. Usłyszałem i zapamiętałem... coś kojarzę "Żelazny Roger", ale czytać nie czytałem.
Kategoria SFA, Rajd
Rajd Liczyrzepy - zima 2018
-
DST
90.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
"To 24 był lutego, poranna zrzedła mgła..." czyli Jaro! SŁAW nasz przyjazd !!
Jak poranna, jest środek nocy!! Budzik dzwoni nam o 1:30 nad ranem (położyliśmy się w piątek o 22:00). O 2:15 pakujemy rowery na auto i ruszamy. Musimy wyruszyć tak wcześniej, bo odprawa jest o 7:30, start o 8:00 rano, a trzeba dotrzeć spory kawałek "nad" Wrocław - nad Stawy Milickie. Noc wita nas mrozem, a poniższe zdjęcie zrobione jest zaraz za Krakowem, na autostradzie - później będzie tylko gorzej.

Ciśniemy niemal pustą autostradą; zgadnijcie ile jeszcze aut ma na dachu rowery. Dodatkowo z zamontowanymi numerami startowymi - tak, jesteśmy leniwe buły i ostatnio nowe numery montujemy na numery z poprzedniego rajdu. Tak więc, według informacji na kierownicy będziemy startować na imprezie: Silesiańskie Żywioły Liczyrzepy !!!
Organizatorzy rajdu (między innymi Jarek i Łukasz) są nam bardzo dobrze znani. To wymiatacze z różnych imprez, którzy bardzo dobrze jeżdżą, ale jednak nie mają szczęścia w grze w statki. Ciągle tylko PUDŁO, PUDŁO, PUDŁO :)
Cieszymy się jak dzieci, że w tym roku uda dotrzeć na Liczyrzepę. Tzn. ja się cieszę, bo Szkodnik drzemie niemal całą drogę. Nasz GPS nie byłby sobą, gdyby do Krośnic nie przywiódł nas od dupy strony, acz przez piękny skalno-ziemny wąwóz, w którym nie było śladu ani jedno auta, które by tędy jechało (oczywiście, że istnieje coś takiego jak droga główna, ale nasz GPS jakoś tak po kimś ma zawsze wariant przez krzory).
Odprawa jest krótka i treściwa: punkty będą poukrywane i niewidoczne z daleka. Dostajemy około 20 minut na zaplanowanie trasy i punkt 8:00 ruszamy.
Dziki (i) strumień
Dzień pomału budzi się do życia i chłosta mrozem. Acz w pierwszym lesie, do którego wpadamy nie będzie to tak odczuwalne, jak na łąkach i polach w późniejszej części rajdu, gdzie zaatakuje nas naprawdę mocny wiatr. Mróz bywa jednak pomocny, ponieważ część dróg to byłoby błota. A tak, uwięzione, zniewolone okowami mrozu, nie ma jak pochwycić nas swoimi pazurami. Jednakże przeszkadza nam w inny sposób: niegdyś jeździły tu traktory (chyba ze dwie dywizje rolników pancernych...), bo kolein jest tu zatrzęsienie. Niby zamarznięte, ale "miota nami jak szatan", non-stop zahaczam pedałami o ziemię i wysadza mnie z siodła. Przy n-tym takim zdarzeniu (a "n" to liczba naturalna większa od kilku), zaczynam wygłaszać na głos co sądzę, o zaistniałej sytuacji... przedzieramy się jednak dalej, bo jeden z punktów jest w rozwidleniu strumieni. Błoto się kończy, zaczynają się wykroty i wiatrołomy, czyli klasyka, a tu nagle dwa wielkie dziki !! Nawiązujemy kontakt wzrokowy, one patrzą na nas, my na nie. Obie strony zaskoczone, nagle jeden z dzików:
- Żołędzia?
Kiwamy przecząco głowami... znowu zapada cisza, stoimy w milczeniu. Dzik wzdycha:
- Czy to wygląda na rozwidlenie strumieni? Lampion jest 100 metrów dalej, w głębi lasu.
Kiwamy twierdząco głowami
- No idźcie i dajcie zjeść w spokoju.
Przechodzimy dalej i Pan Dziku miał rację, lampion jest dokładnie tak jak mówił, 100 metrów dalej.


Alfred wiecznie żywy nadal filmy kręci czyli "Ptaki 2: Głód przestworzy"
Wypadamy z lasów na pola. Jak wspominałem, tutaj wieje i natychmiast robi się strasznie zimno. Mimo podwójnych rękawic, palce zaczynają mi odpadać. Nie znoszę tego uczucia... Lecimy jednak dalej, czeka nas kilkukilometrowy przelot polami. Ciśniemy po zmarzniętej ziemi, a wiatr po prostu wyje: witajcie na Dolnośląskiej Syberii. Nagle przed naszymi oczami:

Chyba trafiliśmy na plan horroru "Ptaki 2" bo niebo zaczyna żyć własnym życiem. Hałas jaki się podniósł także jest imponujący. Najlepsze, że po dźwięku "wygląda" to na gęsi... ale nie wiem czy to możliwe. Ja z biologią zawsze byłem na bakier. Tak czy siak, lokalne luftwaffe robi niezły harmider i krąży nad naszymi głowami czekając aż padniemy w boju, aby ucztować na padlinie nim mróz uczyni ją nieprzydatną do spożycia.
Licznik: "ja tu chyba zostanę... zostawcie mnie tu. Pozwólcie mi umrzeć w spokoju"
Znowu las. Wpadamy na stary cmentarz pośród drzew. Lubię takie miejsca - nie w znaczeniu, że lubię akurat cmentarze, ale chodzi o opustoszałe, zapomniane historyczne obiekty. Miejsce robi wrażenie, zwłaszcza że część mogił ma wejście do podziemi. Od razu nasuwa się skojarzenie z Diablo!!

Ja: Szkodnik dajemy do Dungeon'ów? Potłuczemy trochę rogacizny i kozłów.
Szkodnik: mówiłam Ci, żebyś się leczył. Wyjeżdżamy!!
Ja: ..ale Rogacizna?
Szkodnik: WYJEŻDŻAMY !!!
No to wyjechaliśmy... kilometr ze cmentarzem Szkodnik krzyczy, że nie ma licznika. Jest jednak pewny, że na cmentarzu jeszcze był. Wiedziałem!!! To Demony, podziemna Rogacizna - porwały licznik. Wracamy! Jednak wpadniemy z wizytą do Dungeon'ów!!
SUPER !! Mam swoje sprawdzone sposoby na lokalną rogaciznę:
Ja: Licznik wstawaj, uciekamy nim wrócą.
Licznik: OOO jest moc!!! Poznaj moich dwóch kolegów: Pan Volt i Pan Amper. Oni są bez WAT !!! :D

Udało się. Nie straciliśmy towarzysza w tym upiornym miejscu...
Grubasy na cyplu
Ciśniemy. Póki jesteśmy w ruchu nawet nie jest bardzo zimno, ale jak się na chwilę zatrzymamy to zaraz nadgryza nas mróz. A jak czasem wiatr zawieje to robi się lodowato, ale nie jedziemy dalej. Dojeżdżamy do stawów i wbijamy na groblę.

Punkt na końcu cypla, głęboko wchodzącego w jezioro. Atakujemy i spotykamy tam... ROWEROWY WIELUŃ, strasznie sympatyczną ekipę. Razem uderzamy na koniec cypla po lampion, a Oni informują nas że będą na naszym Wiosennym CZARNYM KoRNO. Rewelacja !!!

Jeszcze tylko zdjęcie na punkcie, już mamy ruszać dalej, jak tu nagle nie zauważę jednego z ich roweru:
"Jakie Ty masz opony - co to za rozmiar". Odpowiedź to "3.0" aaaa no oszalałem. Patrzę na moje grubasy 2.4" - zawsze mi wszyscy mówią, że jeżdżę na bardzo grubych oponach, a Ci tu napierają na 3.0". Przy nich, moje wyglądają jak opony "spacerowe" na poobiednią przejażdżkę, a nie na eksplorację lasów, gór i mokradeł. Zakochałem się... zawstydzony swoim małym rozmiarem, z zazdrością łypię na gabaryty kolegi. Zawsze wiedziałem, że grube jest piękne..


Mosty są dla słabych
Docieramy do końca drogi...rzeka. Jesteśmy odcięci. Pasowałoby nam się przeprawić na drugą stronę, ale objazd do najbliższego mostu to kawał drogi. Trochę to ryzykowane, bo rzeka dość głęboka (nie tak aby nas zakryło, ale wystarczająco aby skąpać się po pas a jest -6 stopni i do bazy daleko), ale lecimy na dziko. Byle tylko nie wpaść, byle tylko nie wpaść... ale jakoś przedzieramy się z rowerami po zwalonym drzewie:


Pkt 92 czyli o tym jak się zgubić w lesie
No tutaj to się zgubimy. Najpierw ucieka nam gdzieś ścieżka i "przestrzelamy" skręt w lewo. Potem próbując skorygować błąd wpadamy na jakąś górkę z napisem "Ostoja zwierzyny" wchodzisz na własną odpowiedzialność, bo hodujemy tutaj kaczki krzyżówki (krzyżówki np z tygrysem). Staramy się ominąć to miejsce, ale kolejne korekty marszruty wprowadzają nas jeszcze głębiej w las. Nie ma tutaj połowy ścieżek, jakie są na mapie. Idziemy zatem na dziko, przez wiatrołomy i chaszcze. Robi się gęsto, ale brniemy dalej. Punkt to tzw. "granica kultur" czyli to typ punktów, które mnie zabijają. To może być w sumie wszystko. Np. wchodzę w zagajnik składający się z samych brzóz, a obok rosną świerki. No jest to jakaś granica kultur. Rozdzielamy się i ruszamy na poszukiwania. Po 15 minutach bezowocnego czesania lasu, staram się wrócić po własnych śladach i liczę na to, że Szkodnik także poradzi sobie z tym zadaniem, bo jak nie to zaraz będziemy szukać nie punktu, ale siebie nawzajem. Szkodnik nie dość, że sobie poradził, to jeszcze lampion znalazł... ale kosztowało nas to ponad 30 minut. Trochę rozbiło nam to plan, jaki mieliśmy i musimy wprowadzić znaczne korekty wybranego wariantu. Zdjęcie jest z innych punktów - o wiele ładniejszych miejsc :P

Mróz się czasem przydaje:


Joanna z wieży Odyńca czyli wszystko po kolei :)
Jest 16:20 - zostało 40 minut. Postanawiamy złapać jeszcze co najmniej jeden punkt, a jak się da to jeszcze 3. Jeden w rezerwacie "Góra Joanny", dwa pozostałe mamy po drodze do bazy. Atakujemy wzgórze i docieramy do ciekawej budowli. Wieża ma nawet swoją nazwę "Wieżą ODYNIEC". Bardzo ładne miejsce, świetnie że dali tutaj punkt. Nie mamy jednak zbyt wiele czasu aby tu zostać, szybkie zdjęcia i lecimy na bazę, bo robi się krucho z czasem (jak zawsze).

Odpalamy tryb "gaz do dechy" i ciśniemy do bazy. Po drodze udaje się - zgodnie z planem - zebrać jeszcze dwa punkty. Jeden z nich jest na wyspie w skansenie kolejki wąskotorowej. Tak to nie jest błąd, na wyspie :)
Wpadamy do bazy około 5 minut przed limitem, czyli z bardzo dużym zapasem. Zostajemy na after-party, gdzie siedzimy z wieloma różnymi zawodnikami i zespołami, rozmawiając o różnych rajdach, w tym odpowiadając na pytania dotyczące Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Zapowiada się, że odwiedzi nas niezła ekipa, co nas niesamowicie cieszy. O wynikach nie piszę, bo główna klasyfikacja jest tylko OPEN, więc wszystkie 3 miejsca biorą najwięksi wymiatacze. Paweł to nawet nie zrozumiał, że impreza to roganing i nie da się zrobić wszystkich punktów, więc przyjechał z kompletem. Prawie 140 km w 9h, z czego bardzo dużo w terenie. Masakra :)
Chwilę po 21:00 wyruszamy z powrotem do domu. Tymczasem pogoda coraz łaskawsza dla rowerzystów, bo auto pokazuje już -14, ale to panikarz jest :)
Zgodnie z prośbą, acz dzisiaj tylko jeden się pojawił:
a) Piosenka "Highwayman" w wykonaniu: Loreena McKennitt.
Mało jest piosenek gdzie pada słowo Rapier, tutaj aż dwa razy. Niesamowita ballada :)
Kategoria Rajd, SFA
Silesia Race - zima 2018
-
DST
142.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
W góry? Ale, tak do Tarnowa?
No to taka hybryda - Tarnowskie Gór. Ani tu Tarnowa, ani gór, ale za to są sztolnie, kopalnie oraz lasy. Ogromne i piękne lasy, w których to odbywać będzie się tegoroczna, zimowa edycji Silesii Race. Meldujemy się w bazie przed 23:00 i spotykamy wiele znanych twarzy. Chwilę później zaczyna się odprawa - jak to zawsze u Marcina z duża dawką humoru, ale otrzymujemy na niej także sporo ciekawych informacji. Impreza ma nietypowy regulamin:
- punkty rowerowe są liczone normalnie (1 za 1)
- punkty odcinków pieszych przeliczane są na kary czasowe (nie zaliczenie punktu to kara 30 min)
- na punkt przepakowy przed etap kajakowym należy dotrzeć między 6:30 - 7:30 rano
- po etapie kajakowym zalicza się punkty, których nie udało się zdobyć przed tymże etapem
Będzie ciekawie ułożyć to wszystko w jakiś sensowny przejazd, ale spróbujemy. Po odprawie jeszcze chwila na zdanie przepaków w odpowiednie miejsca i ruszamy na rynek Tarnowskich Gór, na oficjalne rozpoczęcie rajdu.
Tam robią nam grupowe zdjęcie i zaczynamy grupowe odliczanie do startu. Pierwszy etap to krótki prolog po Parku Miejskim, a potem wskakujemy na rowery i ruszamy w noc.

Jest pięknie - ciemna, czarna noc pełna gwiazd plus mróz oraz tony śniegu. Pod kołami chrupie aż miło, a my ruszamy w mrok. A pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno (bo w 2013) nocne rajdy przerażały nas - jechaliśmy jak dzieci we mgle (albo w nocy), zupełnie nie radząc sobie z nawigacją. A dziś przygotowani, odpowiednio wyposażeni suniemy przez mroczny las do kolejnych punktów, jak po sznurku, jak w zegarku - co nie znaczy, że nie zdarza nam się zgubić :)
Jest cudownie - śnieg mieniący się w świetle czołówek, mróz lekko nadgryzający twarz i ten dźwięk, gdy opona mieli kolejne płaty białego puchu o koronę amortyzatora. Dalej w mrok, głębiej w ciemność. Niegdyś tam mieszkały Demony i w sumie nadal tam zamieszkują, ale coś się zmieniło:

Marcin naprawdę postarał się układając trasę - punkty ulokowane są w bardzo ciekawych miejscach. Zaczynamy od hałd dawnych kopalni, które zdobywamy wraz z zespołem OSĄ OPOLE, z którym nieraz już cisnęliśmy na niejednym rajdzie :)
Najpierw biegamy po górkach:

bo to dobre punkty obserwacyjne:

a potem schodzimy pod ziemię :)

w stronę ukrytego tam lampionu

Andrzej z OSY wyszedł tutaj jak rasowy ninja :)

Kolejny punkt to wyspa!! Lód jest gruby i solidny, a więc w komfortowych warunkach przebiegamy jezioro po kolejny lampion.
Trasa jest cudowna, acz OSA wybiera inny wariant i nasze ścieżki się rozchodzą.
Szpital na peryferiach
Docieramy do pierwszego przepaku - ulokowanego w budynku szpitala, w okolicy Sztolni Czarnego Pstrąga. Porzucamy rowery i zaczynamy drugi dzisiaj etap pieszy po okolicznym, trochę dzikim parku. Do przeszukania wąwozy i okolice strumieni, w tym miejsce które Marcin polecał podczas promocji rajdu (pozwalam sobie pożyczyć to zdjęcie).

Szczęśliwie, gdy pojawiamy się tam nocą, błoto jest zmarznięte i da się w miarę bezboleśnie przeprawić przez tą przeszkodę.
Po skończonym etapie ponownie wskakujemy na rowery i ruszamy w kierunku... Polany Śmierci.
"Nadszedł świt, straszliwie cichy i upiorny..." (c)
Nim jednak tam dotrzemy trzeba przejechać około 40 km po okolicznych lasach. Niedługo będzie świtać. Nieprzerwanie, konsekwentnie, niestudzenie suniemy przez mroczny las - na północny-zachód, w sam róg naszej mapy. Jak to bywa nad ranem, temperatura spada i znowu nadgryzają nas zęby mrozu. Noc pomału umiera i budzi się nowy dzień... upiornie cichy, zimny poranek.
Dobrze, chociaż że jest kontakt ze światem:
I AM BRINGING WiFI, motherf****ers :D :D :D

Nie ma tu nikogo oprócz nas, żywej dusz... nawet żadnych śladów na drodze. Nie wróży to nic dobrego, zwłaszcza że kierujemy się w miejsce zwane Polaną Śmierci. Wyjeżdżamy z lasów na drogę i gnamy przez senne miejscowości, po oblodzonych drogach:

aż w końcu docieramy do Polany Śmierci...:

Dotarcie tutaj zajęło nam jednak bardzo dużo czasu i zrodziło pewien problem...
Biała Bestia pożarła kajaki… a teraz żąda jedzenia
Sytuacja trochę nam się skomplikowała bo jesteśmy mocno po czasie - mieliśmy być na drugim przepaku między 6:30 – 7:30, a jest po 8:00 rano. Dlaczego tak się w ogóle stało, że nie dotarliśmy w czasie na ten punkt, to jest grubsza historia… Zaczyna się gdzieś na odprawie, jej epicentrum rozgrywa się w szpitalu na peryferiach, a finał zaskakuje nas właśnie na Polanie Śmierci. Opowieść tą charakteryzują takie pojęcia jak ”Wielki Taktyk”, „był tylko jeden kruczek - Paragraf 22”, „nieznajomość regulaminu nie zwalnia z odpowiedzialności” czy też „plan doskonały”.
Nie będę jej jednak opisywał tutaj bo wyszła by mi epopeja na 12 ksiąg, pisana wierszem oraz prozą – a zakończona DRAMAT’em.
Jak ktoś jest ciekawy, mogę opowiedzieć twarzą w twarz – na potrzeby relacji przyjmijmy, że zje***śmy po całości i nie dotarliśmy w wyznaczonej godzinie do punktu przepakowego.
Gdy już finalnie docieramy na przepak, to na punkcie jest pusto – żadnych zawodników, tylko jedna osoba z obsługi. Napisałbym, że popłynęliśmy, ale w sumie to wszyscy popłynęli a my nie...
Grasuje tu jednak mała, biała bestia w kształcie futrzanej kulki, która wydaje bardzo różne dźwięki. Ogólnie żąda daniny w postaci jedzenia, a gdy cokolwiek dostanie to się awanturuje o więcej. To na pewno agent Marcina, chce odebrać nam jedzenie – chce abyśmy osłabli i nie ukończyli trasy. Nie ma takiej opcji Futrzaku, posilamy się tym, czego nie zdołała nam odebrać i jedziemy dalej. Zaczyna się piękny, słoneczny dzień…zostawiamy punkt przepakowy i białą Bestię za sobą.
Potrzeba NITRO czyli dopalacza
Ruszamy dalej na rowerach, skoro nam kajaki zabrali. Jedziemy obok zamkniętego terenu NITROERG’u, producenta materiałów wybuchowych. Pamiętam jak na jednej z jesiennych edycji Silesii zaskoczył nas ten obiekt, ponieważ nie było go zaznaczonego na mapie. Wysokie betonowe słupy połączone drutem kolczastym, dwa rzędy zasieków i ostrzeżenia aby nie wchodzić – wtedy dotarliśmy tam nocą, więc miejsce robiło jeszcze większe wrażenie. Teraz jedziemy na większym luzie, zaznajomieni z tym obiektem, ale mamy inny problem… sleepmoster. Koszmarny sleepmonster… dwie mocno naderwane noce i teraz trzecia w pełni, więc muli nas nieprzeciętnie. Zatrzymujemy się pod jedną z bram NITROERG’u i próbujemy odgonić tą senną poczwarę, która się napatoczyła. Wlewamy w sobie energetyki, faszerujemy się batonami i robimy dziki aerobik… jeśli jest tu monitoring, to ochrona mogła nagrać ciekawe materiały, ale to nieważne.


Jakoś udaje nam się w miarę rozbudzić i jakiś czas później łapiemy punkt w opustoszałym już punkcie kajakowym.
Tzn. łapiemy go w praktyce, ale nie formalnie bo nie ma tam nikogo, kto mógłby podbić nam kartę - nie ma też lampionu. Stąd w wynikach, będziemy mieć zapis, że brakuje nam jednego punktu.
Tu były kajaki, a jest tylko rozpacz, głód i halucynacje z niedożywienia...

Solidarni z Szkodnikiem, czyli betami o ziemię
Wypadamy z Krupskiego Młyna i kierujemy się ponownie w głąb lasów. Punkt znajduje się w okolicy „zagęszczenia” torów kolejowych – czyli w ulubionych miejscach Marcina. Wjeżdżamy na leśną drogę, a tu nagle jak nie sponiewiera Szkodnika… praśnie Nim o ziemię, tak że w najbliższych kopalniach to pewnie wybuchła panika (zaraz po metanie). Znowu lód wezwał Szkodnika do siebie. Zatrzymuję się i też prawie lecę na ryj. Zbieram Basię z ziemi, mimo że ciężko jest tutaj nawet ustać. To nie jest oblodzona droga, po takowych już dziś jeździliśmy – tu nie ma drogi, tu jest lodowisko. Dawno nie widziałem tak oblodzonej ścieżki – mam wrażenie, jakby tu specjalnie lali wodą.
Nie ma jak jechać „poboczem” bo pobocza nie ma. Staramy się jakoś przeprawić dalej. Nie mija jednak chyba minuta od gleby Basi, a teraz ja lecę na plery. Wystarczyła 2-3 cm mulda – leciutkie uderzenie boczne w oponę. Normalnie bym nawet tego nie zauważył, ale na tej nawierzchni wystarczyła minimalna boczna siła i cały rower kładzie się lodzie. Walę betami o ziemię tak, że ciężko mi wstać. Pośladem na muldę - punktowo w kość ARGHHH. To naprawdę zabolało, czuję się jakbym złamał poślad.
Jak w kawale: nienormalny ogląda swój tyłek w lustrze, ogląda i ogląda. Doktor pyta: czy wszystko w porządku? A ten odpowiada: Potrzebuję nowego tyłka, bo ten to mi chyba na pół pękł…
Plusem jest to, że sleepmonster chyba został przygnieciony, moim ciężko spadającym cielskiem, bo szlag go trafił.
Basia chce mnie zebrać z ziemi, ale przy naciśnięciu hamulców wpada w poślizg… cudem ratuje się przed kolejnym upadkiem wpadając w krzaki. One ją zatrzymają „w pionie”.
Finalnie jakoś się zbieramy z gleby, ale do końca tej drogi, będziemy grzecznie prowadzić nasz maszyny. Dalej jest już trochę lepsza przyczepność…
Chwilę późnij spotykamy… no właśnie, może tym razem bez nazwisk bo „BHP? Nie słyszałem”

RaJUnO czy RJnO… czy coś w tym stylu
Wpadamy na odcinek specjalny RJnO (Rowerowej Jazdy na Orientacje) – stałe punkty kontrolne w terenie, zainstalowane w ramach projektu „Zielony Punkt Kontrolny”. Naszym zadaniem jest zebrać je wszystkie. To dość duże zagęszczenie punktów na małym obszarze, a nawigujemy ten odcinek na bardzo dokładnej mapie sportowej. Idzie zatem sprawnie, szkoda tylko, że tutaj to już pełne roztopy: błoto, błoto, błoto. Ogólnie trasa, od teraz będzie już biec w klimacie wczesnej wiosny, niż mroźniej zimy. Szkoda, bo noc i poranek w śniegu były piękne. Teraz znowu taplamy się w błocie… i wiatrołomach.
Dość szybko uwijamy się z tym etapem, a potem "dożynamy" trasę łapiąc punkty na wschodzie od bazy - punkt, które jednocześnie należą dla trasy krótkiej (OPEN).
Wpadamy do bazy z kompletem (no oprócz kajaków) i z 15 minutowym zapasem czasu (luksus).
Na rowerze wyszło 142 km, a na nogach nie mam pojęcia - obstawiam że koło 15 na pewno, jak nie więcej.
Lądujemy na 3-cim miejscu podium, co jest bardzo miłe. Nie zrobiliśmy kajaków, więc w sumie można by nas zdyskwalifikować... no ale wiecie, jak jest - nasz nieodparty urok czyni cuda. A tak serio, część ekip się wycofała w połowie rajdu, cześć zrobiła tylko część trasy. Tylko 2 ekipy zrobiły całość, no i my minus te nieszczęsne kajaki (mówię o kategorii MIX oczywiście, bo najlepsze MM to w bazie dawno były gdy my walczyliśmy ze sleepmonsterem).
Podsumowując: fantastyczne zawody, genialne trasa, kawał niesamowitej roboty Marcin!
Jesteśmy jednak wykończeniu po ostatnim tygodniu. Niedzieli to ja nie pamiętam wcale... wstałem zjeść obiad i poszedłem spać dalej :)
Na zakończenie - parę osób prosiło mnie aby podawał na końcach wpisów, skąd pochodzą użyte cytaty i parafrazy. Ależ proszę:
a) Komiks Spider-man, opowieść "Wrzask"
b) Piosenka Kazika "K***wy Wędrownicznki"
c) Książka "Po obu stronach muru", autor: Władka Meed
Kategoria Rajd, SFA
Rajd IV Żywiołów - zima 2018
-
DST
85.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Mroczne widmo
…czyli tzw. prolog. Mroczne bo biegowe… Już na wejściu dostajemy w bonusie od Organizatorów dodatkowy etap pieszy długości około 4 – 5 km, zależnie od obranego wariantu. Lecimy go jak-nie-my, bez plecaków – „na lekko”, poza tym biegniemy (no dobra… biegniemy jak biegniemy, no ale czasem trochę podbiegamy). To wystarcza aby wtopić się w tłum i uniknąć rozpoznania przez niektórych zawodników. Pierwszy punkt to okolice ruin zamku w Bydlinie – szturmujemy więc strome zbocze, przedzierając się przez krzaki, a tu nagle Szkodnik jak mi się nie… wyjeleni. No, było naprawdę blisko. Gdy Szkodnik leci po punkty kontrolne, to lepiej zejść Mu z drogi, a ten sarenek tego nie wiedział i niemal został zmiażdżony. Cudem uniknął śmierci przez stratowanie po zderzeniu czołowym, a Szkodnik nawet nie zwolnił… patrzę, już jest na dole i przedziera się przez rzekę. Przez rzekę bo nie ma mostów, a kolejne punkty znajdują się w lesie za wodą. Ledwie nadążam... dobrze, że leżały jakieś zwalone drzewa bo rzeka była szeroka. Jakoś przelazałem po nich, nawet bez popisowego upadku w tonie. A za rzeką las… i kolejna rzeka. Szkodnik znowu na dziko, ja z Nim, po zaśnieżonym, śliskim drzewie… byle się nie skąpać, byle się nie skąpać - bo to początek rajdu a przemoczone buty w temperaturze -2 stopnie, to nie jest synonim komfortu. Udało się… chwilę potem zgarniamy ostatnie punkty z prologu i ruszamy na pierwszy dzisiaj etap rowerowy.

Z górki na "Pazurki"
Czyli rezerwat „Pazurek”. Rewelacja, znam i uwielbiam to miejsce!! To jeden z najładniejszych rezerwatów ze skałkami na Jurze, a my walimy przez cała jego długość zielonym szlakiem. Rezerwat to LOP’ka (Linia Obowiązkowego Przejechania/Przejścia), gdzie nie mamy podanej konkretnej lokalizacji punktów, ale wiemy że będą znajdować się gdzieś na wyznaczonej trasie. Zgodnie z przewidywaniami jeden jest na początku rezerwatu, a drugi na końcu. Przez przewidywania mam na myśli, fakt że „Pazurek” to rezerwat, a one rządzą się swoimi przepisami i nie można było – ot tak – postawić sobie punktów gdziekolwiek. Super było tędy ponownie przejechać i do tego pierwszy raz w zimie, a śniegu było niemało. Jak nie znacie "Pazurka", to koniecznie się tam kiedyś wybierzcie :)

Żywioły upodobały sobie te miejsca… choć "to droga na zatracenie" :)
Zostawiamy rowery w miejscu przepaku, zaraz za rezerwatem „Pazurek” i lecimy na główny etap pieszy – około 15 km. Kolejne znane miejsce… dymałem pod tą górę w lecie, w deszczu to dymam pod nią w zimie i w śniegu. Prawie w tym samy miejscu był jeden z punktów trasy rowerowej na letniej edycji 4 Żywiołów (2017).

Bardzo podobnie będzie na kolejnym etapie rowerowym, gdzie także jeden z punktów będzie niemal w tym samym miejscu co rok temu.
Tak zgadliście, także będzie się znajdował na najwyższym wzniesieniu o stromych ścianach w tej okolicy. Na razie lecimy jednak azymutem przez ośnieżone pola. Śniegu po horyzont, miejscami naprawdę głęboki, a my włazimy w jakiś wąwóz o pionowych ścianach. Zbieramy punkt i gramolimy się tą ścianą w górę… na wprost!
Z tyłu słyszę jedynie: „gdzie idziecie… na zatracenie?” No chyba znowu nasz wariant wydał się innym zawodnikom nieortodoksyjny. No, ale przecież dało się wspiąć po tej ścianie. Zjechałem parę razy na ryju przy kolejnych próbach, ale w końcu wylazłem. No wiec, żeby od razu na zatracenie…

Pozdrowienia z punktu, którego nigdy nie było…
Zbliżamy się do kolejnego punktu – przedzieramy się na dziko przez las, bez ścieżek… a tu nagle błysk. Świetlny refleks przykuwa mój wzrok. Podchodzę bliżej… grałem w za dużo RPG’ów aby nie podnieść tego item’a !!!
Znalazłem kompas !!! Może nie złoty, ale… mam nadzieję, że to Compass of the Stars, czyli +20 do każdego atrybutu. Niestety także nie, tylko parę gramów do wagi. Zabieramy go jednak, aby oddać w bazie. Może właściciel się po niego zgłosi. Tymczasem punktu nigdzie nie ma. Jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy właściwe zakole rzeki, ale po lampionie ani śladu. Po okolicznych krzokach szwęda się rzeźnik drzew i ścina choinki. Mówię do Szkodnika, że to na pewno On zabrał lampion i żebyśmy zaszli Go od tyłu. Uderzymy nagle z dwóch stron, niosąc Mu rychłą zgubę. Basia przypomina mi, że za napad na straż leśną jest paragraf i stwierdza, że to niedobrze, że odstawiłem swoje lekarstwa. Zamiast nagłej, partyzanckiej akcji, dzwonimy do Organizatorów i dowiadujemy się, że 15-tki nie ma. Potwierdzają. Lampion zaginął… przynajmniej oficjalnie, a mniej oficjalnie to mogło Mu się nie spodobać to miejsce i postanowił powisieć w innym. Kapryśna bestia :P
Ten punkt był nam prawdziwą kula u nogi :)

TWIN LASER MODE
Ruszamy na ostatni, ale za to najdłuższy etap rowerowy. Przed nami kolejne pagóry: albo pchamy po śniegu do góry, albo szarpie na zjazdach. Chrupie pod kołami aż miło, ale trzeba uważać bo rzuca na nieprzetartym śniegu. Znowu jedziemy wariantem, którego nikt nie wybrał przed nami.


Zbieramy co się da po okolicy, punkt po punkcie ale niedługo zapadnie zmrok… słońce zachodzi i czuć zęby mrozu. Na razie delikatnie, ale wiem że z każdą minutą będą gryźć coraz śmielej. Najpierw skórę, potem mięso i kości. Gdy Słońce śpi budzą się demony – jeśli pokusić się o parafrazę. Jest fajnie. Chrupie coraz głośniej i zastanawiam się czy to śnieg po kołami, czy to demon napoczyna moje kości. Aby rozświetlić ciemności, sięgamy po technikę i naukę - odpalamy światło. To pierwszy test nowego systemu: zawsze chciałem mieć TWIN LASER na kierownicy. Czołówka + dwie latary na kierownicy to jest to – sami zobaczcie.
Sekwencja zapłonu i…

WSZYSTKIE BATERIE OGNIA :D :D :D

A dlaczego TWIN LASER? Czyżbyście nie pamiętali kultowego RAPTORA? To broń robiła naprawdę ostrą rozpierduchę :D :D :D
Jack Frost czyli Szkodnik tańczy na lodzie
(Jack Frost – z cyklu najgorsze horrory ever to jest ścisła czołówka, link - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)
A nie, to tylko Szkodnik. Cały w śniegu. Jak Bałwan. No było ślisko.
Jedziemy dalej, tym razem gnamy jak szaleni. Jest lekko z góry i prosta droga. Nagle huk z tyłu nieprzeciętny, odwracam się. Szkodnik leci w jakieś dziwnej konfiguracji z rowerem, chyba będzie wyprzedzał bo zmienia geometrie systemu... a nie po prostu postanowił walnąć o ziemię. Uuuu... to musiało boleć...
Pytam : Nic Ci nie jest? Co się stało?
Szkodnik: LUD...
Ja: Tak Wielki Szkodniku, Lud Cię słucha i uwielbia
Szkodnik: LÓD głupcze!
Aaaa... no tak. Jak by to powiedział Juliusz: KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE... o glebę :)
Szczęśliwie bez trwałych uszkodzeń, tylko rozbite kolano.

O jeden most za... mało :)
No prawie, za mało. Został ostatni punkt i gdzie wchodzimy... TAK!!! Na bagna. Wszędzie śnieg i mróz, ale te nie zamarzły. Chlupią aż miło. Ciśniemy podmokłą łąką aż do punktu, a ten PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI. Grrr... rzeka niemała, dość głęboko i wartka, jak na strumień na polu. Ma nawet wodospad mały!
Szkodnik stwierdza, że trzeba się przeprawić przez rzekę i mówi aby wyciągał ponton. Ja mówię, że został w innym plecaku :)
No więc, chyba trzeba będzie bez butów brodzić. Nie pierwszy raz w zimie boso przez rzekę. Nawet nie drugi i nie trzeci... ale dajemy sobie 100-150 metrów, aby zrobić rekonesans, w którym miejscu najłatwiej będzie się przeprawić. A tu nagle, mostek... żadnych dróg, środek pola, a tu betonowy mostek. Nie pogardziliśmy. Zbieramy punkt i lecimy na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych. Jeszcze tylko dwa zadania specjalne i będzie koniec naszej dzisiejszej przygody.
No, Korsarzem to nie zostanę...
Zadanie to drabinka linowa – od szczytu sali gimnastycznej o trójkątnym dachu do ziemi. Organizatorzy mówię, że to około 4 pięter wysokości. Jeden zawodnik wchodzi pierwszy i zawiesza karabinki, w dowolnym miejscach, o tyle że ostatni karabinek, ma być na szczycie. Drugi zawodnik idzie do góry i zbiera zawieszone karabinki.
Jak zawsze zadanie wydaje się banale, ale nauczyłem się na ostatnich rajdach... że wiem, że będzie przewalone dla grubych i niesprawnych pokraków. Szkodnik jakoś gramoli się do góry, mimo że ciężko Mu tak wysoko nogi podnosić (aby dosięgnąć kolejne „szczebelki”), ale jak przyszła moja kolej to się zrobiło ciekawie.


Lezę jakoś, ale mój styl to dramat... rozjeżdżam się na tej drabinie, potem prawie szpagat robię, to mi drabina ucieka, czasem wiszę w poprzek, podciągam się i nadal jestem na tej samej wysokości, bo pomyliłem szczebelki. Do tego najlżejszy nie jestem, dach trzeszczy, uchwyty płaczą... facepalm'y na dole lecą masowo, ale uparty jestem... idę, a sił dodaje mi stare krasnoludzkie zaklęcie „K****A”. Wykrzyczane 1000 razy, obniża sufit o jeden poziom.

Wylazłem... K**** wylazlem !!!
Rąk nie czuję, ale wylazłem....
Zostało ostatnie zadanie... jak tylko stad zejdę. Zejście głową w dół wydawało mi się dobrym pomysłem, ale uwierzcie nie było :P No Korsarzem nie zostanę, zatopili by nas nim bym wylazł na maszt.
Ostanie zadnie to ułożenie z dziwnych klocków figury kota – brzmi prosto nie? Ale Kićuś chyba był na Hucie bo pocięty nieziemsko i klocki mają naprawdę dziwne kształty. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam do ułożenia literki F z tego.
No i koniec. Komplet punktów, komplet zadań. Piękny początek sezonu. Do tego pierwsze miejsce w kategorii zespołów MIX na trasie OPEN. Powiedziałbym, że jest moc, ale:
- do zwycięskiej (męskiej) dwójki mamy stratę 3h. To jakiś kosmos :)
- przypominam sobie moje ekwilibrystyczne popisy na drabinie
...i nie ma mocy. Jest wszystko, ale na pewno nie moc :)
Ale co tam - ważne, że bawiliśmy się świetnie.
Kategoria Rajd, SFA
Podsumowanie 2017
-
Teren
1.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
No ale po kolei – jedziemy z podsumowaniem. Szczegółowe relacje znajdziecie w dedykowanych wpisach, więc tutaj tylko kilka słów zbiorczo plus kilka historii, których do tej pory opisać nie zdołałem.
Rajd IV Żywiołów – początek roku zaczął się od wyścigu z czasem, czy uda mi się zakończyć rehabilitację kolana przed rajdem. Jak to u nas, wszystko zazębiło się na styk. Czy to było mądre? Pewnie nie, ale pojechaliśmy bardzo ostrożnie, więc „po raz kolejny udało się przeżyć”, a do tego udało się złamać klątwę czerwonego szlaku w Bydlinie!
ICEAR – jesteśmy jedynymi zawodnikami trasy rowerowej (większość harpaganów wybrało trasy przygodowe), ale nie przeszkodziło nam to zmierzyć się ze „ścianą” w Gliczarowie (osławiony podjazd Tour de Pologne), przecierać nieprzetarte szlaki, brodzić boso w Białce czy też ścigać śnieżne skutery. Ogólnie super impreza.
RAJD WILCZY – trzecia edycja Rajdu Wilczego, czyli zagubieni na mokradłach Kobióra. Zawsze musimy gdzieś wtopić, więc i tym razem wleźliśmy tam, skąd ciężko było wyjść. Rajd bardzo nam się podobał, ale brakło nam trochę tego hardcore’u, który przywalili rok wcześniej, na drugiej edycji. Brakło Czantorii nad ranem, ale kto wie – może jakieś skargi były, może my też byliśmy bogatsi o kolejny rok doświadczeń i było nam łatwiej. Jakkolwiek by nie było, impreza była świetna z super zadaniami na punktach (linowe i strzeleckie WYPASS OSOM!!!), ale to druga edycja tej imprezy naprawdę mnie zmiażdżyła.
Wiosenne KORNO – rozgrywane w oponach absurdu, sponsorowane przez serwis OPONEO i powodujące ostre zapalenie opon mózgowych… czyli „nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, to nie tak nam miało być”. Baza obok Bukowna, nasze ukochane tereny, a my zamiast jazdy na rowerze, wybraliśmy POMPKI… i pompujemy. Sześć jest liczbą do której będziesz liczył, nie 5, nie 7, a sześć – parafrazując Monty Pythona, który był chyba sponsorem tej imprezy.
Rajd Katowice – testy nowej opony (wyborny gryzoń korzeni i kamieni) i nowej ramy dla Basi. Do tego latamy z rowerami po hołdach, bo Marcin zapodał genialną trasę, a wiecie jak jest: duże stromizny, duża zabawa. Plus – jak zawsze – wyborne zadania logiczne i sprawnościowe.
Nadwiślański maraton na orientację – gdy pada deszcz, Aramisy się nudzą? Nie, nie -jadą na Nadwiślański !!! Piękna, acz dość mokra impreza, która przetyrała nas przez jakieś wąwozy (no dobra, sami się przetyraliśmy wybierając taki wariant), bagna i wiatrołomy. Fajnie było przejechać „Orienteering w Cieszynie” w drugą stronę :)
Bike Orient – Światowa premiera nowego roweru Basi i gradem po oczach na koniec. Pierwszy rajd, na zaliczyliśmy spóźnienie Schrödingera, czyli przyjechaliśmy na metę spóźnieni i nie byliśmy spóźnieni. Tak to jest, jak się nie słucha uważnie na odprawie :)
Rudawska Wyrypa – klasyk nad klasyki. Dowaliło śniegiem w sposób niesamowity. Tunel pod „Drogą Głodu” czy też Przełęcz Kowarska utonęły w białym puchu. A my wraz z nimi. Plus jeden z najfajniejszych punktów kontrolnych ever – na pewno w naszym top 10, jeśli chodzi o rankingi. W sumie kiedyś muszę zrobić taki wpis np. 10 najbardziej hardcore’owych punktów, 10 najładniejszych itp.

Team 360 – zachwyceni pierwszą edycją, która była znamiennym przesunięciem naszych granic wytrzymałości (nasz pierwszy ponad 30-godzinny rajd), dzień po Rudawskiej pojechaliśmy do Przemyśla. Potężna trasa, legendarny BnO w Heluszu (potwierdzamy – najtrudniejszy terenowo BnO ever jak do tej pory cisnęliśmy: mega gęste krzory non-stop), kajaki nocą, towarzystwo Osy Opole i wiszenie nas Sanem. Niesamowita impreza.

OrientAkcja – ledwie żywi po Rudawskiej (24h) i po Przemyślu (34h) stawiamy się na starcie wraz z Kamilą i Filipem. Dobrze, że trasa była w miarę płaska, bo byśmy zmarli gdzieś po drodze w lesie… bardzo mokrym lesie. W sumie to lesie płynącym rzeką. Świetna impreza na dobitkę, na zakończenie intensywnej majówki.
Przeprawa – nasza pierwsza 50-tka zrobiona na nogach. Świetne zadania na punktach (zwłaszcza kółeczka nad rzeką), przechodzenie rzeki wpław i Lenon-Taktyk, który rozwala system (spieszył się na pociąg, zszedł z trasy sporo przed nami , ale przez nietypowe zapisy w regulaminie, zmiażdżył nas wynikiem :D :D :D)
Jaszczur – Białe Doliny – Jaszczur grasujący w Dolinkach Podkrakowskich! Cieszyliśmy się jak dzieci – był piękny dzień, deszczowa noc, koszmarnie trudna nawigacja, lidary, jaskinie, kolczaści przyjaciele, znaczne przewyższenia i wiele, wiele innych atrakcji, z których większość gryzła, drapała lub kłuła. Wróciliśmy naprawdę mocno sponiewierani.
Roztoczańska 13 – roganing na Roztoczu. „Na dzika do Kraśnika” – piękna trasa w koszmarnym upale. A na koniec prawdziwy pieczony dzik. Pierwszy raz byliśmy na tej imprezie, ale niewątpliwie nieraz tu wrócimy.
Urlop 1 – Beskid Sądecki, Pieniny, Beskid Niski. Dwa tygodnie górski eskapad. Nie udało mi się opisać ich wszystkich, ale właściwie nie było dnia nie na rowerze: od Wysokiej i Durbaszki, przez Wielki Rogacz, Jaworzynę Krynicką czy Halę Łabową, aż po Kozie Żebro czy Wielki Mincou.
Ten wyjazd to także śmierć w rodzinie… Beskid Sądecki, zielony szlak, Eliaszówka (1024 m)… tam właśnie żywota dokonał Santa...
„let them face fall, if they must die, making it easier to say goodbye”.
W mojej pamięci pozostanie wiecznie żywym wspomnieniem.
Rajd IV Żywiołów – ostatni rajd Santy. Rajd przejechany na pękniętej ramie, sklejonej power-tape’em... Niebiosa płakały nad jego losem, a my tonęliśmy w rozpaczy… i błocie. Jeden z najbardziej mokrych rajdów tego roku. Deszcz non-stop, ale przynajmniej woda wylewała się z ramy... przez pewne pęknięcie.
Jaszczur – Kresowe Bagna. Eksploracja zupełnie nieznanych nam terenów Poleskiego Parku Narodowego i walka z milionami komarów. Horror „Rój” to przedszkole w porównaniu z tym, co czekało na nas na kresowych bagnach.
Adventure Trophy – 218 km podczas jednej wyprawy i to w trudnym terenie. Kolejny raz przesunęliśmy nasze granice wytrzymałości. Kiedy Kamila i Filip zaatakowali swój – właściwie pierwszy, prawdziwy – rajd przygodowy, my zmierzyliśmy się magiczną granicą 200 km. Udar i hipotermia naraz, wycieńczenie i sponiewieranie… i ogromna dawka satysfakcji :)
IT Orient – rajd z akcentami informatycznymi (pytania i zagadki na punktach). Eksploracja kolejnych zakamarków województwa łódzkiego. Kolejna udana impreza.
Urlop 2 – czyli 1000 km w niecałe 2 tygodnie (na rowerze)
1000 km na rowerze w niecałe 2 tygodnie. Ogólnie lasy, lasy, lasy – moje ukochane lasy: Puszcza Notecka, Puszcza Drawieńska, Puszcza Lubuska, Puszcza Zielonka, a do tego tryptyk Parków Narodowych: Drawieński, „Ujścia Warty”, Wielkopolski.

Poznaliśmy bardzo wiele ciekawych miejsc i poznanych historii. Zrobię tutaj mała dygresję i opowiem Wam dwie z nich, gdyż nie znalazłem czasu aby zrobić to w sierpniu:
„O smoku, który przyjechał pociągiem”
Lato 1992 było niesamowicie upalne. 10 sierpnia, o 16:27 ognisty smok przyjechał pociągiem relacji Poznań - Krzyż.
Zablokowane hamulce pociągu, sypiące się iskry i rozpętuje się piekło.
Mimo zaangażowania wielu zastępów straży pożarnej i prób gaszenia z powietrza, nikt nie jest w stanie zatrzymać pożogi. Świadkowie mówią, że płonął horyzont:

I wtedy...parę minut po północy nagle zaczyna padać deszcz. Nie jest to zwykły deszcz, to nawet nie ulewa – to wodny armagedon, niemal biblijny potop. W ciągu 15 minut pożar wygasa. Gdyby nie pogorzelisko, to wszystko wydawałby się jedynie złym snem. Ludzie mówią, że to cud. Żywioł, któremu nie mogło podołać setki ludzi, ginie niemal w mgnieniu oka w pojedynku z innym żywiołem.
W pożarze spłonęło około 6 tys hektarów lasu (po pożodze nasadzono 80 milionów sadzonek drzew) – niewyobrażalna liczba, ale gdyby nie ta ulewa spłonęłaby cała puszcza. Przez wiele lat, nadleśnictwa z całego kraju będą odbudowywać zniszczone lasy, a ich mozolną pracę upamiętnią kamienie na skrzyżowaniach i przecinkach.
Szukamy rzeźby smoka... nie jest oznakowana na mapie. Szukamy i nie możemy znaleźć, ale spotykamy starszego Pan, który zbiera grzyby
- Czy nie wie Pan gdzie mieszka smok – rzeźba upamiętniająca pożar?
- Wiem, zaprowadzę Was. Tego smoka wystrugał mój dowódca.
- Pan był strażakiem? Może Pan opowiedzieć o tym pożarze?
- Wszyscy byliśmy...
... i tak poznaliśmy historię smoka, który przyjechał pociągiem.


„Pocztówka z miasta, którego już nie ma...”
Kostrzyn nad Odrą… po drugiej wojnie światowej życie przeniosło się na drugi brzeg Warty.
Kostrzyn z przed wojny nigdy nie został odbudowany. Miasto którego historia sięga XIII wieku już nie istnieje. Zostało zrównane z ziemią przez Armię Czerwoną, ponieważ leżało na drodze do Berlina. Zamykało ten strategiczny kierunek i zostało ogłoszone twierdzą. Kostrzyn podzielił los wielu miast, ale w przeciwieństwie do innych, nigdy nie został odbudowany. Powstało za to nowe miasto, na drugim brzegu Warty, ale w miejscu starego Kostrzyna stoi „ogromny pomnik” – Pomnik Miasta, którego już nie ma. Są tu fundamenty domów, zamku, kościoła i innych budowli, które nigdy nie zostały usunięte. Można zatem chodzić po ulicach (które nadal mają swoje nazwy – o czym informują tabliczki na skrzyżowaniach) oraz mijać kolejne „budowle”, od apteki po zamek królewski. Można wejść na rynek, na którym przetrwał jedynie pomnik. Można także kupić „pocztówkę z miasta, którego już nie ma”



Wiele jest takich opowieści - kiedyś opowiem Wam także o Pawle zwanym „Syzyfem z Puszczy Noteckiej”, czy też o „Kamieniu 3 Dyrektorów”, no ale dość dygresji, wracajmy do podsumowania:
KoRNO Rogaining – świetny rogaining (trudne i nieoczywiste warianty) i nareszcie odwiedzone Lasy nad Górną Liswartą. Niesamowita impreza i walka do ostatnich minut limitu spóźnień. Do tego pierwsze złowieszcze podszepty: „a może byście tak…”czyli ziarno zostało zasiane. Zasiano je gdzieś w naszych głowach, w październiku wykiełkuje, a na zbiory przyjdzie czas na wiosnę (2018)
Piachulec Orient – druga edycja Piachulca i znowu impreza, na terenach gdzie właściwie nikt nie organizuje rajdów, czyli REWELACJA. Kolejne lasy i szlaki do naszej kolekcji, a także kolejne odwiedzone cmentarze z okresu I wojny światowej.
Mordownik – nie przebił wprawdzie doskonałej edycji w Beskidzie Niskim, ale zbliżył się do niej naprawdę blisko. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jakaś edycja Mordownika zagrozi tej „Niskiej” , a tu proszę – Król niemal stracił koronę, a wszystko to przez Gubałówkę, słowacką, przeprzepiękną część trasy, ścieżkę dookoła Tatr i pewne mokradła. Pamiętacie: „trudno, bardzo trudno, masakra”? Według mnie ten punkt stał się już legendą! I to zasłużenie!
Szturm na Pilsko – pada cały dzień. Leje tak, że drogi stają się potokami… ale obietnica to obietnica
Rajd Waligóry – sentymentalna wyrypa po Goracach. Szlajamy się – wraz z Mateuszem - gdzieś pod Modyniem i Mogielicą, a potem po samym Gorcu (i to niebieskim szlakiem od Nowej Polany!!). Bez dwóch zdań jedna z najlepszych imprez w tym roku.
Jurajska Jatka – kolejna fantastyczna impreza na Jurze. Punkt „GLOW” czy też stary cmentarz żydowski to kolejni aspiranci do grupy najlepszych punktów kontrolnych ever. Nigdy wcześniej nie byliśmy na Jatce i odwiedzenie tej imprezy było doskonałą decyzją.
Jesienne Beskidzkie KoRNO –naprawdę, ciężko mi wybrać najlepszy rajd 2017 bo poziom imprez, zwłaszcza na jesień był nieziemski. To kolejny aspirant do tego tytułu. Fantastyczna przygoda, z dodatkowym smaczkiem - to tutaj kiełkują wspomniane wcześniej ziarna i zapada decyzja – SFA układa trasę Wiosennego KoRNO 2018 !!!
„So speaks the Lord of Terror and so it is written”
Jaszczur – Ścieżka Muflona – no i brak mi słów. Jeśli poprzednie imprezy górskie imprezy (Mordownik, Waligóra, KoRNO) były doskonałe, to jak nazwać tą? Malo postawił kropkę nad „i”, kropkę która nas przygniotła. Nieraz wracamy styrani i zmasakrowani z górskich wyryp, ale „Ścieżka Muflona” to jakiś nowy abstrakcyjny poziom… było niesamowicie i magicznie.

Zimowe KoRNO – bardzo miłe zakończenie roku rajdowego. Jakoś tak brakło nam imprez w listopadzie, więc na Zimowe KoRNO przyjechaliśmy naprawdę wygłodzeni. A było gdzie i z kim ucztować.
Szkoda tylko, że nie da się odwiedzić wszystkich imprez jakie byśmy chcieli. Część się pokrywa lub trzymają nas inne – np. szermiercze – wydarzenia, które także są niesamowicie ważnym aspektem naszego życia.
…i tak, brakło w tym roku choćby Silesii Race, Kaczawskiej Wyrypy czy też choćby jednego Tropiciela.
Czas szykować się na kolejny sezon :)
Kategoria Rajd, SFA, Wycieczka
Zimowe KORNO
-
DST
95.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Klucz do zwycięstwa…
... albo do największego skarbu Anglii jak pamiętacie „Robin Hood - Faceci w rajtuzach” :)
... albo po prostu do samochodu. Podam Wam teraz prawdę objawioną, więc proszę słuchać z zapartym stolcem :D
Aby rywalizować w zawodach, zmagać się z innymi zawodnikami, z trudnościami trasy oraz własnymi słabościami to trzeba na te zawody najpierw dojechać, a niemalże polegliśmy już przy tym kroku.
Jako, że zrywamy się – jak to w sobotę – bardzo wcześnie rano, to jesteśmy trochę zaspani i wychodzimy z rowerami, plecakami, rzeczami na zmianę... ale bez kluczyków do auta. Skończy się to powrotem do domu, marznięciem Basi pilnującej rowerów przy zamkniętym samochodzie, moim szukaniem kluczyków po domu… opóźnionym wyjazdem i przyjechaniem do bazy na 4 minuty przed startem rajdu.
Jak na plan: dopompowania kół, posmarowania rowerów, przebrania się w bazie przed startem, to trochę słabo z czasem wyszło.
Basia idzie na odprawę, posłuchać jakie pułapki na nas dzisiaj czekają, a jak wychodzę z założenia, że „odprawy są dla słabych” i walczę do ostatniej chwili z przygotowaniem sprzętu.
W końcu jesteśmy w pełni gotowi i wyjeżdżamy z bazy, tylko kilka minut po...wszystkich.
Dobrze!! To taka nasza nowa taktyka – pozwolić przeciwnikom odjechać, zyskać przewagę, pozwolić poczuć się pewnie – pamiętajcie jak to było w klasyce? Uderzymy na najbardziej ufortyfikowany fragment frontu, aby się przekonali że nie żartujemy.
No więc (nie zaczyna się zdania od „no więc”)… No więc realizujemy plan doskonały albo znowu po prostu spartoliliśmy przygotowania :)
Dream Team wyrusza w trasę – ludność Zendka już w strachu.
To okolice Miasteczka Śląskiego i lotniska w Pyrzowicach, co oznacza, że po lasach czeka na nas tzw. „leśna rajza”.
Monika i Tomek pozmieniali nazwy na mapach i możemy odwiedzić takie miejsca jak: Pęknięta Rama czy też Szalony Rowerzysta.
Samo lotnisko zostało przemianowane nawet na Międzygalaktyczny Port Niezidentyfikowanych Obiektów Latających.
No ale (nie zaczyna się zdania od no ale…), dość już wstępu. Dream Team szermierczy rusza w bój…. Trochę opóźniony, ale nie aż tak bardzo opóźniony jak na umyśle, więc nie jest źle.
"Samoloty jak z dziecinnych bajek, ponad głową coraz szybciej niebo tną..."
Latamy po lesie, a nad nami latają samoloty. Liczba startów i lądowań jest naprawdę spora jak na sobotni poranek i ryk silników towarzyszy nam właściwie na każdym punkcie.
A same punkty to bajka – Monika i Tomek rozstawili świetną trasę: bunkry, schrony, ruiny radaru czyli klimat militarny. Trafi się także jakieś urokliwe rozlewisko i bagno, a wiecie że mam słabość do bagien. Moje uwielbienie dla moczarów narodziło się po filmie „Niekończąca się opowieść”, gdy zobaczyłem Bagnach Rozpaczy, gdzie zginął Artax i grasował Gmork! Słowem naprawdę super punkty.

Jest fajnie, zwłaszcza że trzyma lekki mrozik i po lesie jedzie się naprawdę dobrze – błoto stwardniało na tyle, że lecimy nawet bez taplania się.
Na niektórych punktach widokowych zatrzymujemy się popatrzeć na startujące maszyny. Ech łezka się w oku kręci, moja pierwsza robota. Zawsze uważałem, że ten mundur mi pasował. To były czasy, staliśmy przed lotniskiem polowym i patrzyliśmy w niebo. Z tą różnicą, że było to w górach, a nie jak tutaj - na płaskim. Trzeba się było najpierw wdrapać na jakąś przełęcz, ale potem... ale potem to już tylko samoloty. Było pięknie! Tylko ten stinger trochę uwierał w ramię… no i czasem, zupełnie nieoczekiwanie, odpowiadali ogniem!
W bazie niektórzy zawodnicy będą odpowiadać, że próbowali skracać sobie drogę przez lotnisko, ale powstrzymała ich siatka… w sumie dobrze, że tylko siatka, bo mogło to być coś z dobrej serii, a zatrucia ołowiem bywają ciężkie do wyleczenia.
Tak czy siak, lotnisko objeżdżamy z każdej możliwej strony i czyścimy okolicę ze wszystkich punktów.kontrolnych.
Potem przychodzi czas aby wyprawić się w głąb mapy…
Pan Życia i Śmierci... ma zimne nogi
Lasy mają tutaj nieliche... dogania nas Irek z AR Team'u i chwilę ciśniemy razem. Nawiązuje się luźna konwersacja, acz mówię wyłącznie o tematyce rozmowy, bo jeśli chodzi o jej formę, to luźna nie jest. Ledwie utrzymuję narzucone przez Niego tempo i staram się mówić krótki zdaniami, tak aby ukryć sapanie.
Zaraz zejdę na zawał, ale utrzymuję prędkość jaką narzucił. 90% wysiłku idzie na kręcenie, a 9% na ukrywanie zadyszki.
Okazuje się, że Irek zna długoletniego przyjaciela Szkoły Fechtunku ARAMIS - znanego i szanowanego w świecie handlarza bronią. Wiecie, kogoś takiego jak bohater filmu "Pan Życia i Śmierci".
Michał M z Katowic regularnie zaopatruje nas w różne cudeńska, a transakcje nierzadko odbywają się nocą np. przy cmentarzu. Najpierw pada nieśmiertelne "Pokaż mi swoje towary", potem następuje komisyjne liczenie golda. Jeśli wszystko się zgadza, to wracamy do domu z nowiutkimi zabawkami, przeznaczonymi do codziennej przemocy. Jeśli ktoś potrzebowałby dobrej jakości broni, to mogę z czystym sumieniem polecić to źródło, zwłaszcza że towar otrzymacie z rąk Trenera Klasy Mistrzowskiej oraz sędziego międzynarodowego. Prosta piłka, Michał wytrenuje Was (góra 2-3 księżyce), zapewni sprzęt (jeśli masz in-naf golda) i pomoże rozsędziować wasz spór (wskaże kto umarł). Kompleksowa obsługa.
Świat jest mały. Irek zna nie tylko Niego, ale jeszcze kilka osób z AWF Katowice, gdzie robiliśmy kurs i zdawaliśmy egzaminy na instruktorów sportu o specjalności szermierka. Z chęcią bym pogadał bardziej, ale prędkość (albo słabość) zapiera mi dech w piersi i konwersacja jest utrudniona.
Do tego, Irek zaliczył nieciekawą przygodę na początku rajdu - przedzierał się przez bagna i przemoczył buty. Jest około -1 stopnia, a On napiera w totalnie mokrych butach. Mówi, że już nie czuje nóg... Straszna szkoda, że nie mam ze sobą chemicznych ogrzewaczy.
Miałem je w ręku przed rajdem, zastanawiałem się czy nie wziąć, ale stwierdziłem, że nie jedziemy w góry i raczej na Jurze nie będę mi potrzebne. Błąd - szkoda, bo przez to nie możemy Mu pomóc.Plecaki mamy duże, ale drugich butów do pożyczenia niestety nie mamy...

Tropem tropicieli
Docieramy w piękne miejsce. Znamy je z Tropiciela, który rozgrywał się w klimacie post-apo. To do tego jeziorka Basia zjeżdżała na linie i nabierała wody do wcześniej odnalezionej próbówki (taką próbkę, trzeba było dowieść do tajnego laboratorium, którego lokalizację należało sobie wyznaczyć na podstawie wskazówek, zbieranych na kolejnych punktach.)

Bardzo nam się ten Tropiciel podobał, dlatego fajnie być w tym miejscu ponownie. Poprzednio było to nad ranem, dosłownie parę minut po wschodzie słońca i wśród mgieł. Dzisiaj jesteśmy tutaj w pełnym słońcu… no dobra przesadziłem, jest grudzień, lekki mróz i pochmurnie, no ale jest jasno. Możemy zatem sobie oglądnąć sobie to miejsce „za dnia”. Zatrzymujemy się tutaj na krótki popas, Irek napiera dalej. Sam nie wiem czy w jego sytuacji lepiej być w ruchu czy stać. Ostatnimi razem czyli na Jaszczurzej Masakrze Śnieżnikiem bieganie pozwoliło nam się lekko zagrzać, ale przy jeździe na rowerze stopy nie pracują aż tak bardzo, a dodatkowo mocno owiewa je zimny wiatr. Jakkolwiek by jednak nie było, nie zmienia to faktu, że zostaliśmy sami – Irek pognał jak po ogień.
Chwilę później docieramy w kolejne Tropicielowe miejsce - garbaty mostek. To tutaj rozpoznawaliśmy grzyby: BOR'owik, jakiś KOZAK, grzyb nuklearny itp. Tutaj także posługując się wskazówkami z mapy wyznaczamy lokalizację dwóch ukrytych punktów i ruszamy za "leśną rajzą" po nie.


Nie obyłoby się oczywiście bez leśnych klasyków :)


A może by tak finisz... tak dla sportu?
Przeprawiamy się przez budowę, która kolejny raz dzisiaj utrudnia nam poruszanie się po lesie (budowa przecina całą mapę, z północy na południe). Wybieramy jak nie my, piękną szeroka drogę zamiast krzorów i chaszczy. I co? Piękna, szeroka droga to jedno błoto i to nieliche. To jest to błoto, które się lepi i zapycha. Utkniemy na dobre 20 minut w błotnej pułapce. A mówiłem, żeby iść przez krzory! Te wasze drogi i poruszanie się traktami jest przereklamowane.
Jak ktoś nie wie, o jakim błocie mówię - to poniżej zdjęcie z wakacji w Bieszczadach, gdy wpadliśmy na podobne atrakcje:

Finalnie jednak udaje nam się wydostać i zmierzamy na dwa ostatnie punkty. Jest 15:00. Limit mamy do 18:00, więc nie ma żadnego ciśnienia, ale nagle pada głupi pomysł...
A może by tak, zdążyć z kompletem i powrotem do bazy do 16:00? Nierzadko wpadamy na metę na sekundy przed dyskwalifikacją, więc może warto poćwiczyć finiszowanie. Obecna sytuacja układa się idealnie: dwa punkty i powrót do bazy, a czasu trochę mniej niż godzinę - jest na styk, bez granicy błędu, czyli typowy rajd w naszym wykonaniu :)
No to dawaj, idzie nowy sezon, nie możemy wyjść z wprawy. Określamy 16:00 jako deadline i ciśniemy ile fabryka dała, tak zupełnie bez potrzeby :)
To była bardzo dobra decyzja żeby poćwiczyć bo widać, że jednak trochę zardzewieliśmy przez brak imprez rowerowych w listopadzie. Po ostrym finiszu wpadamy na metę 15:59 - czyli jednak się udało. Jednak nie wyszliśmy - tak do końca - z wprawy :)
Basia ląduje na drugim miejscu podium, co jest sporym zaskoczeniem - patrząc na listę startową obstawialiśmy, że będzie to raczej miejsce czwarte. Bardzo silna ekipa była - w grudniu mało osób jeździ (i tak na rajdzie wystartowało ponad 100 zawodników, co jest KOSMOsem jak na ten miesiąc !!!), a Ci którzy jeżdżą - to nie są to osoby pierwszy raz na rajdzie. To raczej osoby, które nie kończą sezonu i płynnie przechodzą w kolejny :)
Po rajdzie siedzimy naprawdę długo w bazie omawiając zarówno trasę, jak i knując po kątach z Organizatorami.
Czemu knując? Albowiem - mogę to już ogłosić pół-oficjalnie (oficjalnie będzie niedługo).
Wiosenne CZARNE KoRNO, marzec 2018 będzie zorganizowane przez: SFAROC'a
ROC czai bazę :)
SFA układa trasy: wszystkie trasy tego rajdu.
Byli tacy co o to prosili, byli tacy co się tego lękali - będą zatem i tacy, co po tym zapłaczą. Jedni łzy radość (Ci chorzy psychicznie), inni przeklną nas do 666 pokolenia w tył :)
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo nazbyt wcześnie jeszcze, ale gwarantuję że będzie to nietypowa impreza.
Mogę Wam jednak obiecać, że lekko nie będzie.
Już teraz serdecznie zapraszamy na CZARNE Korno autorstwa CZARNEGO ludu :D
Kategoria SFA, Rajd
Jaszczur - Ścieżka Muflona
-
DST
55.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trzecie podejście do tej imprezy. Za pierwszym razem Muflon dogadał się z wichrami i razem poprzewracali drzewa, co zaowocowało zakazem wstępu do lasu. Za drugim razem Muflon przyjechał na rowerze i pogryzł Jaszczura, albo Jaszczur przyjechał na rowerze i pogryzł Muflona (?)... nie wiem jak to dokładnie było, po prostu MALO o tym wiem :P.
"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki, gdy poszedłem hen za Tobą w świat daleki..." :P
Oczywiście, że pamiętam!! Jak mógłbym zapomnieć - kochamy Dolny Śląsk, więc Jaszczur w Masywie Śnieżnika (1426 m) zapowiadał się niesamowicie. Sudety to niesamowite góry, które zjeździliśmy na 10-tą stronę, choć stwierdzenie "zjeździliśmy" jest trochę nadużyciem - przepchaliśmy, o! to jest właściwe słowo.
"Czasami dobrze dać się ponieść" - rowery Aramis'ów.
Pora zatem wrócić w Kotlinę Kłodzką, zwłaszcza że czaka nas tam długie i żmudne śledztwo.
Matko Boska, toż to DZIKie góry...
Do bazy nie ma bezpośredniego dojazdu, bo bazą jest schronisko "Stodoła" gdzieś nad Międzygórzem. Najbliżej da się dojechać na parking pod Igliczną (845 m), gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej Przeciwszóstej (szermierze zrozumieją ten suchar :P)... ee... tzn. Sanktuarium "Marii Śnieżnej".
Gdy odbijamy z Bystrzycy w kierunku na sanktuarium wita nas mój drugi z ulubionych znaków - wiecie, taki z kołem, łańcuchami i zapisem: "Droga nieobjęta utrzymaniem zimowym". Pierwszym ulubionym jest oczywiście żółty trójkąt z autkiem atakującym równię pochyła po pijaku (procenty we krwi). Zaczynamy wspinać się na Igliczną. Długo i mozolnie, zakręt za zakrętem. Wokół nas wszystko mokre po ostatnich deszczach, liście latają na wietrze, a na drodze... DZIK i to jeden z większych jakie kiedykolwiek widziałem. Upasion, aż miło. Dojrzał nas i panika:
Jak tak dalej pójdzie to zagnamy go do bazy. Malo na pewno będzie miał z tego faktu DZIKą radość :D
Finalnie dziku poszedł gdzieś w las, a my docieramy do parkingu leśnego - dalej jechać już nie wolno. "Odpalamy" zatem rowery i ruszamy do bazy na dwóch, a nie czterech kołach. Nie mamy daleko, bo około 1,5 km... podjazdu.
Najwyższy CZAS rzucić okiem na pewną FOTOGRAFIĘ :)

"Jaszczur i Muflon grasują na ścieżkach Masywu Śnieżnika. Zostawili wprawdzie kilka wskazówek, które pomogą ich wytropić, ale strzeżcie się pułapek, mylnych tropów i niebezpiecznych miejsc".
Mapa, jak to na Jaszczurze, jest poglądowa i jest to raczej zbiór luźnych wskazówek terenowych niż dokładny plan miejsca akcji. Do tego znowu mamy wycinki lidarowe (laserowy skan terenu) do dopasowania.
Szlak TIE-fighter'owy oraz pierwsze tropy Jaszczura i Muflona
Muflon: Spokojnie, długa droga przed nimi.
Muflon: No to może i trochę przewyższeń od razu.
Jaszczur: Co się będziemy ograniczać z trochu. "Ognia. Wszystkie baterie ognia"
Wyruszamy z bazy w kierunku pierwszego punktu dzisiaj. Trzeba odnaleźć starą kapliczkę i przerysować kształt kutej rozety. Już od początku widać, że to stare posiadłości Imperium albo Najwyższego Porządku, tereny ćwiczeń pilotów Tie-Fighter'ów. Tutaj musiały trwać tajne prace, nad nowym modelem myśliwca, ze specjalną wieżą strzelniczą :)






Tropem stara fotografii... jak dzieci we mgle
Jaszczur: Idą jak burza. Zrób coś, nim będzie za późno.
Muflon: Mgła i wichry?
Jaszczur: Odpalaj. Pełen zakres.




Liderzy nawigacji? Chyba lidary...
Jaszczur: No Panie Muflon. To ich nie zatrzymało. Potrzeba grubszej artylerii.
Muflon: Bagna, mokradła i moczary... dla Pana, Panie Jaszczur, co najgłębsze.
Jaszczur: Teraz mówisz? Rzucaj wszystko co masz
Muflon: Leci... ale wiesz, że chodzenie po bagnach wciąga?


Narady na wysokim szczeblu, a dokładniej na 1218 metrach...czyli w schronisku pod Śnieżnikiem

"Winter is coming" czyli w lodowym piekle
Jaszczur: Będzie śnieg?
Jaszczur: No to chłoszcz. Chłoszcz złem, aż mięso będzie odpadać od kości.
Muflon: Yes, Sir !!!


Mgła gęstnieje, wiatr się nasila a pod butami coraz więcej lodu. Nie wiem jak mocno wieje, ale mam wrażenie, że nas zdmuchnie. Jest bosko - jest pięknie. Basia jest trochę zdziwiona moją opinią, ale mówię że słowem kluczowym jest stwierdzenie "jeszcze". Za moment, jak mnie przewieje i przemarznę, to zmienię zdanie. Na razie jednak potęga gór jest niemal namacalna i jest po prostu pięknie.
Zapada zmrok... i to w ciągu kilku minut. Zmieniam zdanie, co do tego czy jest pięknie. Na Śnieżniku rozpętuje się piekło... lodowe piekło. Wiatr przyspiesza i napiera tak, że ciężko się rozmawia, a nawet oddycha. Mamy tutaj odnaleźć grób i spisać z niego inskrypcję. Tymczasem warunki pogodowe z każdą sekundą się pogarszają - jest coraz zimniej i coraz gęstsza mgła nas otula. Chwilę potem ciężko dostrzec się nawet nawzajem, gdy odejdziemy od siebie na odległość 7-8 metrów. Nawet światło czołówki ginie w tej mgle.
Trudno, nie zrobimy czeskiej części trasy. Podnoszę rower - oj hamulce chyba zamarzły. Nie wiem jaka jest temp. zamarzania płynu hydraulicznego, ale tłoczki dają mi znać, że nie podobają się im takie warunki. Klamki ledwo co chodzi :)




Streaming na Małym Śnieżniku :)
Muflon: No to pozwól, że Ci przedstawię - mój Przyjaciel: Strumień albo "Wodny Grób" jeśli życzysz sobie bardziej dramatyczną nazwę.
Ze schroniska wyruszamy niebieskim i zielonym szlakiem i kierujemy się aż do ich rozejścia. Postanawiamy ukryć rowery głęboko w lesie, bo tachanie ich na Mały Śnieżnik trochę nas przeraża, zwłaszcza po ostatnim laniu jakie dostaliśmy na Śnieżniku. Ukrywamy je za wykrotami i ogarniamy mapę. Nim zaatakujemy Małego, postanawiamy przejść na azymut do granicy i przeprawić się na czeską stronę, aby złapać tam jeden z lidarów. Do granicy docieramy bez problemu, ale potem schodząc w Czechy zaczynamy bardzo tracić wysokość. Trzeba to będzie za chwilę podchodzić z powrotem...
Krok za krokiem, jesteśmy coraz niżej - aż docieramy do lidara. Teraz na szagę do strumienia, prawie pionową ścianą w dół. Okazuje się, że strumień mimo że ma swój główny nurt, rozlał się dodatkowymi ciekami wodnymi po całej ścianie. Cieki te, skryte pod liśćmi, są dla nas niewidoczne, aż do momentu w którym się w nie wlezie... i wtedy: lecimy w dół, niemal na ryj wraz z osuwającym się gruntem, a po raz kolejny woda wdziera się do butów. Ciężko się potem wygramolić z takiej pułapki. Schodzimy jednak uparcie, aż do skrętu strumienia właściwego. Zaczynamy szukać punktu, ale mgła nadal rozdaje karty w tej grze. Nic nie widać, a szukamy białej kartki na drzewie w środku nocnego lasu. Rozdzielamy się, umawiając z powrotem przy jednym wykrocie, ale już po kilku krokach uznajemy to za bardzo głupi pomysł. Tutaj są setki wykrotów, a we mgle odnaleźć ten właściwy może być naprawdę ciężko. Mimo, że nie odeszliśmy od siebie daleko, to chwilę szukamy się z powrotem w tej mgle. No, mało brakło...

"Wesołe biegi górskie" i Wall-e "go home" :)
Na zjeździe jednak gubię moją tylną lampkę Wall-e: urywa się od wstrząsów na kamieniach. No szkoda, bo bardzo ją lubiłem, a Śnieżnik mi ją zabrał... tak po prostu. Ubolewam nad tym, a las mi wtóruje "...mać, mać, mać". W bazie jednak okaże się, że jeden z zawodników trasy pieszej znalazł ją na drodze. Leżała i jeszcze świeciła, więc ją zauważył. Wall-e zatem wraca z nami do domu, było blisko aby został na zawsze w Masywie Śnieżnika, ale został uratowany :)

Ostatnia bitwa...
Jaszczur: "Gdybym tak bardzo nie pragnął jego głowy, użaliłbym się nad nim" (*)
Jaszczur: Taaa... Jaszczur mówi niebieski.
Podejście z MIędzygórza, po całym dniu, jest koszmarne. Idziemy je ponad 40 minut, potykając się o kamienie i głazy po drodze. Naprawdę myślałem, że nie wyjdę już do tej bazy. Trochę przypominało to powrót do Chaty Socjologa na Jaszczurze w Otrycie, ale tym razem nie dało się porzucić i ukryć rowerów (auto po drugiej stronie góry). Jakimś cudem, ostatnimi siłami dopycham do schroniska. Sponiewierał nas ten Jaszczur. Poturbował nas ten Muflon. Licznik rowerowy wskazuje 35 km, tracker ponad 50!!, 2700 metrów przewyższenia. Chyba tym razem rzeczywiście bylibyśmy szybciej na nogach niż na rowerach, ale i tak nam się podobało. W końcu "Rower power". Tyle, że nas wykończyła ta trasa. Na karcie startowej mamy około połowy punktów... połowy! Połowa trasy, 35 km na rowerze... od 10:00 rano do 2:00 w nocy.


Jak ktoś nie zna tych milutkich zwierzątek, to tutaj jest trochę chory link w tym temacie.
Był to też jeden z najtrudniejszych Jaszczurów ever, w genialnym terenie, z niesamowitą trasą i na stałe zapisze się on w naszych wspomnieniach. On i jego kumpel Muflon. Na razie jednak idziemy spać... może przyśni nam się Jaszczur i Muflon.
P.S. Muflon ogłosił konkurs: kto mi powie co to za klasyk oznaczony (*), którym leci Jaszczur i Muflon, ma u mnie piwo lub batona. Do wyboru. Oba cytat pochodzą z jednego źródła. Termin nieokreślony :)
Kategoria Rajd, SFA
Jesienne Beskidzkie KoRNO
-
DST
137.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rajd dinitrofenolowy (DNP)
Nasze przygody z Jesiennym Beskidzkim zaczęły się długo przed hasłem "3 2 1 START", a było to tak... Jako, że do KoRNO czujemy niezła chemię to chcieliśmy zapisać się na te zawody od dawna. Zwłaszcza, że Monika przekładała ich termin specjalnie pod nas, aby nie kolidowały z naszymi zawodami szermierczymi (za co raz jeszcze dziękujemy!!!).
Czekamy cierpliwie zatem na start zapisów, a tu ani widu ani słychu formularza zgłoszeniowego. Z Moniką i Tomkiem widzimy się na Rajdzie Waligóry i pytamy o Beskidzkie, a Oni że" jest, jest" - tylko nas na liście jeszcze nie ma.
Wracamy do domu, odpalamy stronę KoRNO, a tam formularza zgłoszeniowego nadal brak. Czekamy dalej, aż robi się 1,5 tygodnia przed imprezą. Trochę zaniepokojeni piszemy do Moniki czy możemy dostać formularz. Trochę się nie zrozumieliśmy i dostaję... listę startową, a tam zapisanych 30 parę osób. Co jest? Przecież na stronie KORNO nie ma formularza zapisów - jak Ci wszyscy ludzie się zapisali?
Rozumiem DNF czyli DID NOT FINISH: wystartował, ale zmarł na trasie. Wygląda jednak na to, że my stworzylibyśmy nową dinitrofenolową kategorię porażki - DNP (DID NOT PARTICIPATE): chciał wystąpić, ale nie poradził sobie z zapisami.
Mało brakło, ale finalnie jednak ogarniamy zapisy... z drobnym "e do minus st" (dla niekumatych - z opóźnieniem).
"Ręka Mistrza"
Na dwa dni przed rajdem postanawiam poszukać motywacji do walki. Pamiętam, że nasze pierwsze Jesienne Beskidzkie KORNO jechałem ze "złamaną" ręką (a dokładniej ukruszoną kością, którą potem sklasyfikowano jednak jako złamanie). Jedynym problem było to, że wtedy jeszcze o tym po prostu nie widziałem - łapa bolała i ciężko się rower nosiło, ale żeby od razu złamanie :)
Zjazdy jechałem wtedy na gaz, aby jak najszybciej je skończyć, bo łapa bolała gdy szarpało kierownicą. Postanawiam zatem raz jeszcze sięgnąć po wypróbowany sposób... no ale w 2013 to rękę załatwiłem sobie na zawodach szermierczych. Teraz tak głupio ją uszkodzić bez przyczyny. Co zrobić?
WIEM!! Wejdę w drzwi! TAK, to doskonały pomysł. Rozpędzam się zatem w pewien czwartkowy wieczór i JEB, wpadam w drzwi we własnym mieszkaniu. Patrzę na łapę... działa!! puchnie aż miło. Próbuję zgiąć palce, nie da się. Hmmm, chyba jednak trochę przesadziłem... w listopadzie mamy zawody szermierze i chyba będą musieli mi przywiązać broń do ręki, jak nie odzyskam czucia w dłoni. Basia pyta czy jedziemy na pogotowie... eee...a co ja Im odpowiem, jak mnie zapytają jak to zrobiłem. Walczyłem z drzwiami i drzwi wygrały? Odwiozą mnie nie do ortopedy, ale do psychiatry... a tam to już wyjdzie wiele innych spraw - NIE MA OPCJI !!!
W sobotę rano łapą już nawet w miarę ruszam, więc chyba nie jest tak źle - ruszamy zatem na rajd. W sumie finalnie okaże się, że boląca łapa to jednak trochę przeszkadza w zjazdach, choć "wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem". Upierał się będę jednak, że był to pewien eksperyment, a nie że prawie zniszczyłem drzwi we własnym domu... sobą :P
"Za horyzontem, wielka korona gór..."
Budzik dzwoni o 3:30 czyli pół godziny wcześniej niż w typową sobotę. Zbieramy się i jedziemy do Milówki w Beskidzie Żywieckim. Wschód słońca i z porannych mgieł wyłaniają się kolejne szczyty. Jest pięknie. Część z nich jest nam już znana, część dopiero do zdobycia, ale niektóre z nich będą zdobyte dzisiaj! Pisałem Wam już, że "jesienią góry są najszczersze" - zapowiada się piękny, acz trudny dzień. Najgorsze, że po raz drugi (pierwszy to był Jaszczur w Beskidzie Niskim) zapominam pompki do amortyzatora - oczywiście nie znalazłem czasu aby go napompować w domu; "po co w domu, skoro można przed startem". Można by było, gdybym nie zapomniał tej cholernej pompki, a jako że nie pompowałem amora już dłuższy czas (np. po Waligórze i Jatce), to jadę na sztywnym widelcu. Pod moim ciężarem golenie chowają się całe i przypominam sobie czasy młodości, gdy włóczyliśmy się po Gorach, nie mając pojęcia co to jest amortyzator. Coś czuję, że będzie dzisiaj trochę szarpać na zjazdach :)
Ogarniasz regulamin? Cholera by go wzięła...
Regulamin mówi, że niektóre punkty są nieobowiązkowe. Można je zaliczyć, ale nie trzeba - nie zmieniają one liczby zdobytych punktów, ale dodają czasu do limitu. Jeden wart jest godzinę, a drugi dwie godziny, czyli można przedłużyć sobie rajd o 3 godziny, jeśli się je zdobędzie. Oba znajdują się w schroniskach i będzie trzeba ostro potyrać aby do nich dotrzeć. My oczywiście nastawiamy się, że zaatakujemy góry. Spodziewamy się także, że góry także zaatakują nas :)
Zaczynamy jednak od kapliczki w środku lasu - kapliczka na dawnym cmentarzu cholerycznym z początku XIX wieku. Chwilę go szukamy, bo miejsce mocno ukryte w lesie, ale to bardzo klimatyczny punkt. Nie obyło się bez śmiesznego zdarzenia, bo spotykamy tam jednego z zawodników z trasy pieszej. Kolega chyba się jeszcze nie obudził, bo chodzi dookoła kapliczki i mówi "to nie ta kapliczka, miała być choleryczna". Patrzymy na napis: "Ofiarom Kolery". Mówimy Mu, że to ta kapliczka, na to On do nas: "ale przecież punktu tu nie ma". Odpowiadamy, że ma być na drzewie obok. Pyta nas "a niby czemu na drzewie?" - hmmm, bo tak było na odprawie :D
Nie obyłoby się oczywiście bez naszych ukochanych wichrołomów.


Każdy ma swój własny "uphill battle"
Ciśniemy pod Młodą Horę (1003 m). Nie jest łatwo, bo podejście błotniste i strome, a tu nagle ekipa na motocrosie. Znaleźli sobie prawie pionową ścianę i dawaj: uskuteczniają uphill battle - niektórzy z nich robią to rewelacyjnie i w kilka sekund są na szczycie. Inni dopiero się uczą i pokazowo odpadają od ściany, a potem turlik, turlik w dół.
Dobrze się na to patrzy, ale trzeba cisnąć dalej - każdy ma swój "uphill battle", to nie nasza skrapa. To nie jest skarpa, której szukacie - parafrazując Yodę. Nasza jest trochę wyżej i trzeba się tam dotachać :)



Schronisko szyte na miarę :)
Z każdą serpentyna, z każdym zakrętem - wyżej i wyżej, aż na szczyt. A tam zimno i wichry wieją, ale podbijamy pieczątkę schroniska na naszej karcie startowej. Taki jest właśnie sposób potwierdzania tych dodatkowych punktów.

Cauchy i Heiny z definicji dobrze odżywiali buczynę :)






Sponiewierani przez Grupę Lipowskiego Wierchu


Boracze Pani lubi? Boracze Pani zna? Ja Pani wytłumaczę jak się na tą Halę pcha
Jest ciemno, zimo i do domu daleko, ale nadal mamy 2 godziny do limitu, a więc walka trwa. Zbieramy trzecią i ostatnią pieczątkę ze schronisko i ruszamy zjazdem w dół. Nocne kamieniste zjazdy, zwłaszcza robione na sztywnym widelcu i ze obolałą łapą - chyba jednak powinniśmy się chociaż trochę leczyć.




To kochbunkier? No to kaplica...
a nawet kaplice. Punkty na dole to kapliczki, w tym jedna robiąca niesamowite wrażenie nocą (pięknie podświetlona... szkoda tylko że prowadziło do niej 1000 schodów. Ledwie tam wyleźliśmy po całym dniu w górach). Jeden z punktów znajdował się także na SW od kochbunkra - z resztą sami popatrzcie, jakie tam bunkry były!!



"I tak upłynął wieczór i poranek, dzień pierwszy"
Został jeszcze ostatni punkt - drzewo z drabiną, a potem już zjazd do bazy. Wszystkie punkty zaliczone, cały dzień w górach: 2600 metrów przewyższeń i 90 km w nogach. Było niesamowicie, a w niedzielę mamy jeszcze drugą część trasy. Będzie ciężko, bo nogi tak bolą, tak że zapomniałem o bolącej łapie :)
Do bazy docieramy kilka minut przed rozszerzonym (za dodatkowe punkty) limitem - 21:00, myjemy się i siadamy do planszówek z organizatorami. Potem wieczór zamienia się reczital głupich kawałów, ale przed północą kierujemy się spać, bo w niedzielę o 8:00 start drugiego dnia zawodów!
DZIEŃ DRUGI:
Tym razem pogoda nie okazuje się dla nas łaskawa. Sobota była bezdeszczowa, choć zimna. Niedziela jest zimniejsza i leje - fantastycznie, ale cóż zrobić trzeba jechać :)
Kto by jednak szedł po tak małej linii oporu, zwłaszcza w górach - rzuciliśmy się na komplet punktów górskich w sobotę i się udało!! Zresztą nie tylko my, bo Andżelika z Wojtkiem także zaliczyli cała trasę, także z punktami dodatkowymi. Jest moc :)
A w niedzielę dokładamy jeszcze około 45 km i prawie 1000 przewyższeń. Taki bonus od Moniki i Tomka.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z niedzieli:






Kategoria SFA, Rajd