Kudłoń Turbacz Jaworzyna
-
DST
32.00km
-
Aktywność Wędrówka
Gorce, Gorce, Gorce !!! bo dawno nie byliśmy na Kudłoniu :)
To już chyba wystarczający powód aby znowu tu wrócić!
"Iść, ciągle iść w stronę słońca..." :)
Jakie dziwne te chmury, straszliwie poszarpane dzisiaj :)
Chodź pomaluj mój szlak, na żółto i... zielono :)
Szkodnik i Velocilamy
Ile razy cięło się tu rowerem - zjazd z Kudłonia :)
Taaa... to zawsze boli. Uwierzcie na słowo doświadczanemu (przez los) Specjaliście ds. Mokrych Mostków
Byłby piękny widok, tylko te góry zasłaniają :)
Jeszcze parę razy i ta liczba będzie ilością moich odwiedzin tutaj :)
Ech...a kiedyś tu była świetna pełna korzeni ścieżka
A na Jaworzynie bez zmian :)
Tam też byliśmy nieraz, ale dziś nam ekipa dezerteruje bo dzień się kończy
Wybitnych, zgadza się :)
Rajd Waligóry 2020
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza edycja rajdu w Ochotnicy to był dla mnie, jak być może pamiętacie z mojej relacji, niesamowity NOSTALGIA TRIP po Gorcach, bo to tereny gdzie za dzieciaka poznawałem i uczyłem się czym są Góry. Druga edycja to Gorce od "drugiej strony" (czytaj od Nowego Targu) i osławiony już "śnieg na Turbaczu". Trzecia edycja to niesamowicie piękna widokowo wyprawa na Spisz. No a rok 2020 to sami wiecie jaki jest... Parafrazując Mistrza Jacka: "Nieszczęśliwie zdarzona w kraju EPIDEMIA, pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia..."
Niemniej finalnie 4-ta "mini" edycja dochodzi do skutku bo baza jest "za zewnątrz", a starty zostają rozpisane interwałowo czyli nie ma startu masowego. Można rejestrować się w bazie i startować między 8:00 a 10:00. O tym dlaczego "mini" Rajd Waligóry opowiem za moment.
Czarcie wrota!

Szkodnik pędzi do bazy!

"One day you will return to your VALLEYS and your farms..."
Ruszamy zatem wprost przez "Czarcie Wrota"...... do bazy! Dokładnie tak - przez Czarcie Wrota, czyli dwie charakterystyczne skały w Dolinie Będkowskiej! Czwarta edycja nie zabiera nas bowiem w góry, ale w moje ukochane Dolinki Podkrakowskie. Ciężko było w zaistniałej w kraju sytuacji planować dużą wyjazdową imprezę, więc Organizatorzy zrobili "mini" edycję niedaleko Krakowa. Niby "Mini", ale 1600m przewyższenia trzaśnie... no ale cóż by miało nie pęknąć skoro to moje ukochane Dolinki Podkrakowskie (tak, wiem pisałem to już przez chwilą...). To dla mnie kolejna wyprawa z cyklu NOSTALGIA TRIP. To tu odbywały się moje pierwsze wyprawy rowerowe w życiu, to tu naprawiało się stare rowery patykiem i taśmą klejącą, aby wrócić do domu po epickich kraksach na mokrych skałach, to tu darło się przez pole kukurydzy kompletnie nie wiedząc gdzie się jest...
Do dziś pamiętam, jak wychodzimy z "Rajskim" z jakiś krzorów, umorusani, pocięci i naprawdę zagubieni... pytamy rolnika pracującego w polu: "Przepraszamy, którędy na Kraków?", a On: "Kraków? Jak to Kraków? Tu jest tylko skała...".
Moje ukochane Dolinki Podkrakowskie!
Absurdalnie stroma Szklarka, mająca prawdziwie górski charakter Dol. Racławka, "reprezentacyjna" Dol. Kobylańska, klimatyczna Dol. Mnikowska, zachwycająca Dol. Zachwytu, nie-do-końca owocowa a raczej skalna Dol. Brzoskwni, tajemnicza Dol. Eliaszówki, klucząca Dol. Kluczwody, dedykowana do downhill'u Dol. Bolechowicka... dobra DOŚĆ, bo nie skończę do wieczora! Moje ukochane Dolinki Podkrakowskie... zacna, naprawdę zacna alternatywa dla górskiego rajdu!
Przez Czarcie Wrota wjeżdżamy do Doliny Będkowskiej i kierujemy się w stronę schroniska Brandysówka. Pasuje Wam? Schroniska! Taki klimat mają moje ukochane Dolinki Podkrakowskie!
Brandysówka, schronisko pod ChAłwą na Wysokości...eeee... to znaczy, pod Sokolicą, która niejedną ekipę uratowała na naszym Wiosennym CZARNYM (Zimowym BIAŁYM) KoRNO, gdy zima weszła Zawodnikom za mocno i zrobiła się rzeź pogodowa.
Witamy się z Organizatorami i pobieramy mapy. Czeka nas dzisiaj trasa szacowana na około 60 km i ponad 1500m przewyższenia. Patrzę na mapę a tam "sól tej ziemi", a dodatkowo część punktów pokrywa się z naszym Wiosennym CZARNYM. Ha! mapę będę potrzebował dziś zatem chyba tylko po to, aby nie zapomnieć lokalizacji 20 pkt kontrolnych - marszrutę to zaplanuję przecież z pamięci.
Tak też robimy - chrzanić optymalizację wariantu! Skoro mamy odwiedzić na przykład wodospad w Dol. Bolechowickiej to jedziemy nią w dół (nie będę tego podpychał, odmawiam...), a Kobylańską jedziemy jedynym słusznym wariantem czyli z południa na północ i innej opcji po prostu nie ma!

Błąkając się od Bramy (Będkowskiej) do Bramy (Bolechowickiej)
Z Dol. Będkowskiej wyjeżdżamy w towarzystwie Pawła, jednego z Organizatorów dzisiejszych zmagań. Gadamy chwilę o rajdach i ogólnie o tegorocznych wyprawach i problemach, jakie zrobił ten "chory" rok. Przy okazji łapiemy punkt ulokowany w skałach zwanych Bramą Będkowską. Dolinki w jesiennej szacie są cudowne. Dobrze znowu tu być. Mówiłem już Wam jak kocham te tereny...?
Czuję się niemal jak Porucznik Rżewski z kultowych kawałów. Nie mówcie, że nie znacie tej postaci...
Porucznik Rżewski wrócił w tereny swojej młodości. Uśmiecha się do siebie, bo nic się nie zmieniło, wszystko jest dokładnie tak jak to zapamiętał: te same domy, te same drzewa, nawet owce tak samo jak dawniej z przestrachem przysiadły na zadach :)
Z Będkowic postanawiamy skierować się po punkt znajdujący się na szczycie skały, która znajduje się całkiem niedaleko domu jednego z naszych Szermierzy. Niegdyś, gdy nie był leniwą bułą, naprawdę dobrego niegdyś szablisty, z którym nie na jednych zawodach czy też pokazie krzyżowaliśmy klingi. Jeśli jakimś przypadkiem czytasz te słowa to pozdrawiamy i zachęcamy do powrotu na planszę. Świat zza maski jest zawsze piękniejszy :)
Na tym etapie rajdu dołącza do nas Rafał jeżdżący z ekipą Aktywnego Ćmińska (o ile dobrze zapamiętałem) i kilka punktów pojedziemy razem. W mojej głowie ciągle kołatają się wierszyki z naszego KoRNA zwłaszcza, że przejeżdżamy obok Kopca Bzowskich.
Oto mogiła co o wspomnienie prosi,
tych, którzy mieli tutaj swój świat
A Ty powiedz - jakież imię nosił
Ojciec z Będkowic - ziemi tej kwiat
Pamiętajcie odpowiedź? Tak, Hiacynt (krótka historia rodu i jego znaczenia dla tych ziem - TUTAJ).
Drogi i...

i bezdroża

Szkodnik dressed to the NINEs :)

Nasz następny łup to mały zagajnik wśród pól. Łapiemy lampion i chwilę potem suniemy przez Las Karniowski aby zgodnie z naszym (na-pewno-nie-optymalnym-ale-
No dobra, skoro Bolechowicką było w dół, to teraz będzie trzeba trochę popedałować, bo czeka nas wspinaczka w kierunku Doliny Kobylańskiej. Deszcz lekko siąpiący od rana zdaje się zanikać, co nas bardzo cieszy. Co więcej nie będzie nas już niepokoić aż do końca rajdu.
Na Wjeździe do Wąwozu Bolechowickiego

My też tu mieliśmy punkt!

Rafał w Bramie Bolechowickiej

Wjeżdżamy do Kobylańskiej. Ech tu jest teraz piękny turystyczny szlak, a kiedyś... rzeką się jechało do dolinki! Co tam do dolinki, do tych kilku domów co tu stały dojazd był tylko strumieniem. To był klimat, jak auta cisnęły tu po wodzie.
Nie wierzycie? No to łapcie zdjęcie z 2005 roku z jakiego lokalnego dziennika. Albo TO. Mieszkać w Kobylanach/Karniowicach to była wyzwanie!
Dolinka wita nas skałkami i kapliczką i znowu KoRNO w mojej głowie:
Całkiem serio i bez ściemy,
a tacy będziemy okropni,
że przeliczyć Wam każemy
ile tu prowadzi stopni...
Łapiemy lampion w okolicy skał Okręt oraz Rozwalista Turnia i jedziemy dalej doliną aż na jej drugą stronę. Przeskakujemy płynnie do Doliny Będkowskiej i atakujemy punkt w Jaskini Łabajowej. Nie uwolnię się dziś od myśli o KoRNo, bo jaskinia jest w skale, która była naszym punktem zadaniowym:
Ranią palce szukając uchwytu,
wciąż wyżej i wyżej, niemal do Boga
Nowe trasy - ich powód zachwytu
jaką nazwę nosi 53-cia droga?
Jęki królika! Tak się nazywała!
Moje kochane Dolinki Podkrakowskie.
Dolinka Kobylańska

Takie punkty to my lubimy!

Przed wejściem do Jaskini Łabajowej

PRIVIET czy PRIVATE?
Tutaj opuszcza nas Rafał, który musi wracać do bazy. Dołącza jednak do nas Wojtek i dalej pojedziemy przez jakiś czas razem.
Przed nami skała w okolicy Grodziska 502, jednego z najwyżej położonych punktów na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Przy podjeździe pod punkt "dojeżdżają" nas też inni zawodnicy, między innymi Paweł i drugi Wojtek. Natomiast na szczycie czeka na nas Piotrek - Organizator, który pełni tu rolę fotografa.
Dowiózł On także lampion, który został ukradziony. Rozmawiamy chwilę o tym zdarzeniu: to trudny problem tego sportu... czy powinno się uzupełniać lampiony, które zaginęły? Ktoś mógł szukać go 45 min nim stwierdził, że to ewidentny "Brak Punktu Kontrolnego" (BPK), a następny zawodnik będzie miał łatwiej bo lampion powrócił na miejsce... z drugiej strony, jak ten drugi usłyszy od innego zawodnika, że na przykład 4-rki nie ma, to i tak by jej nie szukał, a z drugiej strony jako zawodnik wolę kiedy lampion jest. Ciężka sprawa w sumie, acz przychylam się jednak do zdania, żeby nie rozwieszać lampionu na nowo... chyba?
No nic, lecimy dalej. Najłatwiej będzie nam przedrzeć się do drogi na północy... tzn. tak nam się wydaje. Niestety okazuje się, że przejście do drogi blokuje teren prywatny i to taki strzeżony przez niezbyt miłego Pana, który każe nam "wyp***ć".
Mamy całe 50 metrów do drogi głównej, jesteśmy na drodze szutrowej, ale nie wolno nam po tym szutrze przejechać do asfaltu bo teren prywatny. Nie po polu, nie po trawie... po szutrowej drodze. Ja wiem, ja wiem... kapitalizm, święta własność prywatna, o to walczyliśmy i inne takie... ale czemu w takim razie powstają domy mieszkalne w rezerwatach przyrody czy na szlakach turystycznych. Ech, no nie przejdziemy... Pan zamiast powiedzieć nam "Priviet" powiedział nam "Private". No cóż ma gość do tego prawo, ale lubić go za to nie muszę... Wracamy pod górę pod skałę i jedziemy na około.
Chwilę potem dołącza do nas także Jarek i od tej pory jedziemy w 4-rkę. Zmieniamy ekipy na tym rajdzie tak naprawdę na bogato. Jarek nigdy nie był w dolinkach, więc ryj mi się nie zamyka i opowiadam Mu gdzie prowadzi każda ścieżka i co tu jeszcze warto zobaczyć. Mogłem być uciążliwy... przyznaję się bez bicia.

I znowu kukurydza :)

Jakaś niezbyt dobra postać śledzi Szkodnika :D :D :D

Szklarka niczym prawdziwe górki zabiera naszych Towarzyszy... "C2, this is Mcknight. We've got a KIA" (killed in action)
Wjeżdżamy w jedną z moich ulubionych Dolinek - Dolinę Szklarki. Jak będziecie kiedyś pchać czerwonym szlakiem, to rozglądajcie się dookoła: przecież to wygląda jak krajobraz górski, a nie Jury. Rewelacja! Kocham ten szlak! Ciśniemy pod górę a licznik przewyższeń bije jakbyśmy latali po Beskidach. Wspominałem Wam już, że Szklarka ma absurdalnie strome zbocza?
Ile razy ja tu byłem "prywatnie", a i rajdowo też się zdarzyło: raz na Jaszczurze Białe Doliny, jednej z najlepszych edycji tego rajdu, a raz nawet na... Mistrzostwach Europy w Rajdach Przygodowych! Pasuje Wam? Mistrzostwa Europy w mojej Dolince Szklarki! REWELACJA.
No sami powiedzcie, czy to nie krajobraz tak jakby górski?

"... powszechnie to wiadomo, że Siódemka jest szczęśliwa" , prawda?

Widok z Jaskini wprost na Szkodnika :)

To tutaj także czeka nas rozstania. Najpierw opuści nas Wojtek, który będzie pomału zjeżdżał do bazy.
Zostawi nas w Masywie Babiej Góry. Serio! Tak się nazywa jedno ze wzgórz nad Szklarami. Musicie przyznać, że ostro to brzmi. Wojtek zaginął w Masywie Babiej Góry!
Jedno z ostatnich jego zdjęć a w tle Babia :)

Jarek jeszcze chwilę z nami zostanie, ale niedługo Szklarka zabierze i jego. Jedno z ostatnich zdjęć Jarka realizującego tzw. wariant czarny...

Kompletny NKL
Jarek opuszcza nas, bo chce zdążyć w limicie do bazy. My podejmuje decyzję, że jest tak pięknie, że chrzanimy limit. Jedziemy komplet punktów i zjedziemy do bazy, nie wtedy kiedy każe limit, ale jak zaliczymy wszystkie punkty. Niech inni się ścigają i walczą o podium, my dziś myszkujemy po (no powiedz to, powiedz to raz jeszcze...) moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich. W praktyce oznacza to, że zjedziemy do bazy sporo po limicie, więc czeka nas dyskwalifikacja (NKL). Dzwonimy tylko do Piotrka aby się o nas nie martwił, ze u nas wszystko w porządku i kiedyś wrócimy...
Zjeżdżając w limicie mielibyśmy koło 15 albo 16 punktów i być może dałoby to Basi jakieś miejsce na podium, ale jak to pisała kiedyś Nataszka: durny rok i durne starty.
Jedziemy na "kompletnego NKL'a". Jarek zjeżdża przez Dolinę Racławki w kierunku bazy, a my ruszamy w drugą stronę czyli do Paczółtowic po kolejne punkty.
Zostajemy sami w tych dzikich i nieznanych nam terenach :D :D :D
Zabieramy się zatem do roboty i lecimy kolejne punkty, zupełnie nie przejmując się upływającym czasem.

Jaki mały ten Szkodnik tam na dole!

Niosący światło przybył!

Dawny kamieniołom

Zjazd Wąwozem Zbrza w Dolinie Racławki!

Dupa (Słonia) a nie komplet czyli oddaj coś zabrał!
Dzień pomału się kończy. Nasz limit czasowy skończył się już dawno temu :D
Niemniej konsekwentnie zbieramy punkt za punktem wypełniając niemal całkowicie naszą kartę startową. Dlaczego niemal? Bo nam Pacany lampiony zabrały!
Na przed-przed-ostatnim punkcie, ponownie dzwonimy do Piotrka i mówimy, że skoro skończył się limit dla Zawodników, to Mu od razu pościągamy lampiony.
Sami wiemy ile kosztuje zbieranie trasy... to zawsze najgorsza część tej roboty. Trasę rozstawia się z zwykle z euforią, bo za "moment" zaczną się starty i człowiek jest nakręcony.
Złożyć trasę jak wszyscy już pojechali do domu... no jest ciężko.
Jako, że jesteśmy już na powrocie do bazy, zaczynamy zbierać lampiony i tak na pierwszy ogień leci bunkier.
Następny jest "Dno jaru", ale kiedy podchodzimy w odpowiednie miejsce, z krzaków wychodzi Paweł... z lampionem w ręce.
Piotrek Mu nie przekazał, że my zbieramy trasę i właśnie "złożył" nasz przedostatni punkt. Dwie minuty później i byśmy szukali jak głupi po lesie.
Jest trochę śmiechu, ale odbijamy punkt z jego ręki. No zupełnie jak na drugiej edycji Waligóry, gdzie lampion nam prawie odjechał samochodem... Aramisy, jak zawsze na styk.
Chcemy jechać jeszcze po ostatni lampion, zlokalizowany niedaleko skały zwanej Dupą Słonia, ale Paweł mówi nam że przed chwilą lampion został stamtąd zabrany!
GRRRR... tyle by było z kompletu. Co za okrutny Organizator... nie dość, że dał nam NKL (tak, wiemy że na własne życzenie) to jeszcze zabrał nam lampion z przed nosa. Zadowolny z siebie, może się teraz napawać się naszą klęską. :D :D :D
Zjeżdżamy zatem z Pawłem do bazy. Cóż robić. W wynikach lądujemy z 19-toma punktami zamiast z kompletem. A miało być tak pięknie..
Żartuję oczywiście. Było pięknie, dlatego po-chrzaniliśmy limit. 72 km w nogach i ponad 1600m przewyższeń. Jak dobra górska wycieczka, a to "tylko" moje ukochane Dolinki Podkrakowskie!
Rewelacja, że w tak trudnym czasie udał się ten rajd. Nie wiadomo czy to nie ostatni już rajd w tym roku. Wilczy ma niby być w listopadzie, no ale jako że dziennie bijemy "kolejne rekordy skoczni", to ciężko powiedzieć czy finalnie się on odbędzie. Pożyjemy, zobaczymy... albo NIE jakby powiedział Schopenhauer.
Dobrze oznaczona techniczna skarpa :)

W tej jaskini także mieliśmy punkt na Wiosennym CZARNYM :)

:)

Inwazja porywaczy lampionów

Raiders of the Dying Light...

Kategoria Rajd, SFA
Góry Świętokrzyskie - Pasmo Oblęgorskie
-
DST
57.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejna wyprawa w Góry Świętokrzyskie. Tym razem uderzamy w Pasmo Oblęgorskie. Plan był prost.. po ostatnim Jaszczurze, Basia stwierdziła: "pojedźmy w Świętokrzyskie, tak aby coś pojeździć, a nie znowu pchać...". Znowu to nie wyszło. Owszem nie pchaliśmy zbyt wiele... trzeba było raczej nieść...
Niemniej ten czerwony szlak (Główny Szlak Świętokrzyski) jest świetny, a my łapiemy kolejne jego fragmenty uderzając także w tereny dawnego Bike Orientu (2016).
Pięknie odnowiony szlak, a mimo to nadal trochę dziki i o to chodzi!
Tereny Wyznawców Litery T :)
Jak w reklamie: Sobota więc do... lasu, do lasu, do lasu :)
"Pojedźmy w Świętokrzyskie aby coś pojeździć, a nie znowu pchać..."
As you wish Ma'am. Nie pchamy...
...zbyt wiele
Prawie na szczycie...
Szlak tak piękny, że warto zabrać go ze sobą na zawsze :)
Ładnie tu :)
Leśna świetlica - stół mnie po prostu kupił :)
Żeby nie było że tylko pchamy, dało się pojeździć :)
Wąwozy!!
Super miejsce na tabliczkę!
Obrodziło w tym roku leśnymi skarbami :)
Wiewiór :)
3 Bestie :)
"Było cymbalistów wielu, ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy..." ARAMISACH czyli gwóźdź programu: Masked Maestro :)
WONS? Dziwne imię dla ptaka... :)
Z powrotem na szlaku...
Ciężko będzie tu zmieścić kierownicę...
Lubimy takie miejsca. Miejsce znane nam z Bike Orientu 2016
Wnętrze kapliczki
Perzowa Góra zdobyta
Pewnie są tacy co by tu zjechali, ale my mieliśmy problem zejść...
Zakochałem się... JA CHCĘ TAKIEGO PRZED BLOKIEM !!
Świnki trzy...
Kategoria SFA, Wycieczka
Jaszczur - Graniczna Przełęcz
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niemniej skoro jednak ustaliliśmy, że Jaszczur i Góry oznacza rzeź, to skupmy się na razie tej jesieni... o rzezi będzie później.
Jesień w górach ma w sobie coś szczególnego. Część z Was pewnie dobrze wie o czym mówię, ale tym nieprzekonanym polecam kilka słów o górach w jesiennej szacie przy akompaniamencie gitary: Pocztówka z Beskidu
Beskid Niski to dla mnie magiczna kraina, więc niesamowicie mnie cieszy że Jaszczur wraca w te tereny. Wraca bo pamiętamy jednego z najładniejszych Jaszczurów ever: Złamany Krzyż czy katorgę w Paśmie Otrytu (Jaszczur Bojkowski Ślad). Ja naprawdę nie umiem się zdecydować które Góry kocham bardziej: Gorce to mój drugi dom, Izery to miłość mojego górskiego życia (w ostatniej chwili dopisałem „górskiego”, aby nie dostać w ryja od Szkodnika…), a Beskid Niski? To magiczne i fascynujące Góry, z którymi mogę zdradzać Izery często i skutecznie… cóż „I’m a Count, not a Saint”, prawda Edmond?
Nie tym razem, Panie Havranek…
No niestety. Powtórzę się po raz kolejny… ten rok jest rajdowo stracony. Owszem, trochę imprez się wprawdzie odbyło, ale ogólnie nie można zaliczyć tego roku jako dobrego rajdowo. Tym bardziej boli, gdy okazuje się dwie super imprezy odbywają się w tym samym terminie. Aby nam jeszcze bardziej dowalić, rozszarpać nasze serca i wlać w nie czarną rozpacz, obie odbywają się w Beskidzie Niskim. Mowa o trzeciej edycji Hawrana, która niestety pokrywa się z Jaszczurem. Hawran ma bazę po drugiej stronie Beskidu Niskiego, bardziej na zachodzie bo w Krempnej. Jaszczur zabiera nas do Komańczy, zgodnie z tytułem w okolice Przełęczy Łupkowskiej, która jest granicą pomiędzy Beskidem Niskim a Bieszczadami.
Wybór gdzie jechać nie był prosty. Jakby ktoś się zastanawiał dla czego, to zobaczcie zdjęcia: pierwszy Hawran, drugi Hawran… Strasznie nam szkoda, że musieliśmy tak podle wybierać, ale nie było wielkiego pola manewru.
Jaszczur Dyplomowany... czyli znicz na drogę :)
Do Komańczy przyjedziemy sporą ekipą, bo zabierają się z nami Kamila i Filip, którzy ruszą na trasę pieszą rajdu. Natomiast w samej bazie czekać na nas też będzie Andrzej, dramatis personae znana Wam już z niejednej relacji. Z Krakowa wyruszamy o 5:00 rano i lecimy w kierunku wschodzącego słońca. Na wysokości Dukli wita nas piękna góra o niesamowitym kształcie - Cergowa. Jak ja lubię ten masyw z tym charakterystycznym zadziorem! Wytachanie się tam kiedyś z rowerami to też była niezła wyrypa, ale warto było sprawdzić czy Piotruś wie gdzie spadł samolot... a było to jeszcze za czasów, kiedy wieżę na Cergowej to dopiero budowali. Trzeba będzie zatem odwiedzić tę górę na nowo, bo jak to tak być na Cergowej i nie być na wieży!
Z Dukli skręcamy jednak w lewo, na Jaśliska co natychmiast przywołuje także w naszej pamięci jednego z najlepszych Mordowników w historii.
Dobrze znowu tu być... W bazie "zbieramy" Andrzeja i witamy się z innymi ekipami, które podobnie jak my dotarli na imprezę, którą można kochać lub nienawidzić. Od razu czuć ten niepowtarzalny jaszczurzy klimat, bo na stole leżą... znicze. Mamy je zabrać do plecaka, po sztuce na głowę, bo jednym z zadań na rajdzie to będzie zapalenie "świecy" na jednym z dawnych cmentarzy.
Oprócz zniczy dostajemy też plik dyplomów z poprzednich edycji. Malo się chyba nudziło podczas wiosennego lockdown'u, bo pouzupełniał dyplomy ileś edycji wstecz... a co by nie mówić, Jaszczury graficznie (mapy, dyplomy) naprawdę robią wrażenie. Oprócz tego wszystkiego dostajemy oczywiście również mapy, które jak zawsze pełne są wycinków lidarowych do dopasowania, a ich aktualność i dokładność jest poglądowa. Jest jednak na nich coś czego się spodziewaliśmy - wszelakie granice. Granice to dziś temat przewodni, więc na mapie mamy Przełęcz Łupkowską która jest granicą między Bieszczadami a Beskidem Niskim, mamy tzw. Pasmo Graniczne przebiegające między Polską a Słowacją, mamy także Duszatyn czyli granicę pomiędzy Karpatami Wschodnimi a Zachodnimi.
To czego jeszcze nie wiemy to fakt, że dziś dotrzemy do jeszcze większej ilości granic... do granic absurdu oraz granic wytrzymałości...
W szponach GAZOCIĄGU!
Z bazy wyruszamy około godziny 10:00 i kierujemy się na południowy wschód. Na pierwszy ogień idzie góra o nazwie Dyszowa (719m), co wiem tak naprawdę dopiero teraz bo sprawdziłem naszą trasę na normalnej mapie. Nie prowadzą tu żadne szlaki turystyczne, pewnie dlatego aż roi się tutaj od jaszczurowych punktów. Chcemy pochwycić 3 z nich: dwa lidary i jeden punkt zadaniowy. Andrzeja trochę dziwi ten plan, bo zakłada on ominięcie dwóch innych punkty... cóż poradzić, chłopak nastawia się na komplet na górskim Jaszczurze. Taaa Andrzej... oczywiście. Z dedykacją dla Ciebie - ta SCENA :P
Ja wiem, że mamy 15 godzin i tylko 50km do zrobienia, ja wiem... To wszystko prawda, ale prawdą jest też to, że nie zrobimy kompletu. Nie na górskim Jaszczurze, nie u Malo. Pisałem Wam już kiedyś, że dwa razy udało nam się tylko zrobić komplet: Kresowe Bagna przy Poleskim Parku Narodowym i Graniczna Woda w Puszczy Augustowskiej (czasy, gdy nie pisałem jeszcze relacji z każdego rajdu, czego do dziś bardzo żałuję... ech).
Wracając do tematu, historia w skrócie:
Andrzej: jedziemy komplet
Aramisy: Ha ha ha ha...
5 godzin później, gdy mamy zrobione, według licznika 4 km 250m...
Andrzej: Może jednak być ciężko z kompletem…
Aramisy: Andrzeju, cóż Cię skłoniło do takiej refleksji?

"Koszmary, koszmary, koszmarów 4 pary... "

No ale nie uprzedzajmy faktów... Chwilę po wyjeździe z bazy kierujemy się wskazówką Malo. "Będą dwie drogi... jedźcie NIE tą którą byście chcieli". Cudownie… zaczyna się.
Pchamy zatem jakąś leśną ścieżką, zostawiając za sobą dobrą drogę… która ponoć i tak skończyła by się w środku lasu, nie mając połączenia z kierunkiem który nas interesuje. Szybko okazuje się, że produkcja błota w ostatnich dniach przebiła wszelakie racjonalne normy. Ostatni tydzień lało niemal codziennie, więc ilość błota jest po prostu niesamowita. Do tego trwa tutaj budowa gazociągu, czyli drogami jeździ ciężki sprzęt... a jak jeździ to te drogi też rozjeżdża i z niesamowitej ilości błota tworzą się jakieś absurdalne jego ilość. Liczby Grahama (uwaga! link ryje mózg) by zabrakło aby opisać ile tu jest ton/litrów (czy jakiekolwiek innej jednostki w jakiej podajemy ilość błota)Pchamy pod górę, ale to jest katorga... co kilka metrów trzeba się zatrzymywać aby patykiem udrażniać prześwit między koroną amortyzatora a oponą. I to samo mamy w tylnym widelcu...

Piechurzy wyprzedzają nas bez większego trudu, a my prowadzimy nierówną walkę z kleistą mazią... pierwsze chwile rajdu, a my już utknęliśmy na całego. Do tego jest tutaj bardzo mocno pod górę, co bynajmniej nie ułatwia naszej walki. Modlimy się o zjazd, aby zacząć poruszać się z jakąkolwiek sensowną prędkością bo jest dramat. Nie wiemy jeszcze o co prosimy niebiosa... Docieramy do placu budowy, pełnego maszyn i rur gazociągu. Tu jest nawet więcej błota niż w lesie... toniemy po ośki rowerów i do połowy łydki. Zastanawiamy się czy chłopaki puszczą nas przez plac budowy bo to tak trochę wbrew BHP. Jako, że Szkodnik zawodowo zarządza budowami, więc wysyłamy go aby wynegocjował nasze przejście przez środek gazociągu. Na głowie ma biały kask - na budowie oznaczenie Inżyniera, więc powinien coś poradzić. Szkodnik wchodzi w rolę od ręki i nim goście nas zatrzymają rzuca zaczepne
Panowie, co tu się odwala? Naprężenia obwodowe gazociągu w warunkach statycznych wywołane ciśnieniem roboczym MOP powyżej 0,5 MPa nie powinny przekraczać iloczynu rzeczywistej minimalnej wartości granicy plastyczności "ER TE zero pięć" i współczynnika projektowego zależnego od klasy lokalizacji, a co jest u Was? IIe Wam wyszło? Czemu przyjęliście współczynnik 0,72 dla klasy pierwszej, jaja sobie robicie?
Proszę mi zaraz pokazać jak zainstalowana jest ochrona katodowa i czy spełnia swoją rolę obniżenia potencjału korozyjnego konstrukcji oraz proszę o raport dotyczący stanu przyłączy: czy zainstalowane zostały ciągi redukcyjne, pomiarowe oraz armatura zaporowa na wejściu i wyjściu, o filtrach nie wspominając... raport natychmiast albo... po prostu sobie tędy przejdziemy i udamy że macie zgodność ze wszystkim wymaganiami zasadniczymi i normami zharmonizowanymi, a Wy sobie cichaczem poprawicie to i tamto. To jak?
Tak oto zdobyliśmy jeden z punktów. Zakazy wejścia, ostrzeżenia o niebezpieczeństwie związanym z budową, a my myk-myk przez... sakramenckie błoto po lampion, bo Panowie udają że nas nie widzą. Cóż, dyplomacji i agresywnych negocjacji uczyliśmy się od najlepszych. Nie wiemy jednak, że prawdziwa błotna katorga dopiero się zaczyna.

Błotna masakra koparką podsiębierną...

"Careful what you wish, you might regret it, careful what you wish for, you just might get it..."
Modliliśmy się o zjazd, tak? No więc przeklinamy zjazd. Błoto na zjeździe po drugiej stronie góry jest niesamowicie lepkie i kleiste. Nie da się jechać, rower zatrzymuje się w miejscu a koła nie są w stanie obrócić się nawet o kilka stopni. Do tego tak ono oblepia maszynę, że rower zaczyna ważyć chyba tonę. Nieraz już spotkaliśmy się z takim błotem, ale zwykle było to kilkaset metrów do przejścia (np. jakieś pole), a tutaj cała góra jest taka. Nie da się nawet pchać roweru, trzeba go nieść - nie ma innej opcji. Droga jest "wycięta" przez tak gęsty las lub idzie tuż nad skarpą, w taki sposób że nie da się iść wzdłuż drogi. Musimy po prostu tachać rowery na ramieniu i plecach... nogi zapadają się po łydkę w błocie. Raz to nawet utknąłem tak "wciągnięty" przez maź, że nie byłem w stanie sam się z tego wydostać. Obie nogi wjechały mi głęboko w błoto, powodując utratę równowagi. Aby ją zachować trzeba byłoby skręcić mocna biodra, ale rower wiszący na moim ramieniu, przy tym skręcie zarył przednią oponą w błoto i to nagłe wytracenie prędkości obrotu "pchnęło" mnie do przodu na ryj. Spróbowałem podeprzeć się ręką, ale wjechała mi prawie po łokieć w kleistą maź... zostałem zatem z trzema utopionymi kończynami i rowerem na plecach, który po zaryciu "dziobem" w ziemię, także został skutecznie unieruchomiony. Każdy ruch, próba podparcia czy próba wyszarpania członków pogrążała mnie głębiej i głębiej w błotnej otchłani... masakra.
Walczymy, minuty mijają a my próbujemy przedrzeć się przez to piekło. Patrzę na licznik: 4 km 250 metrów od bazy, patrzę na zegarek prawie 4 godziny od startu... to jest jakaś rzeź. Owszem wskazania licznika są błędne, zgadniecie dlaczego? Jak niesiecie rower na ramieniu, to licznik nie liczy... więc w rzeczywistości mamy trochę więcej zrobione, ale nie zmienia to faktu że zdobyliśmy 3 punkty kontrolne i od 4 godzin pchamy (rzadko) albo niesiemy (niemal non-stop) rowery na ramieniu lub plecach.

Zauważyliście, że zdjęcie powyżej i poniżej pokazuje ubłocone golenie :D ?

Zawsze mówiłem, że nigdy nie będę nosił roweru na lewym ramieniu, bo tylko prawe jest wygodne do tego... jednak kiedy nie czuję ze zmęczenia i bólu prawego barku, stwierdzam że lewy też jest całkiem spoko do noszenia. Najgorsze jest to, że chcielibyśmy przedrzeć się na wschód, ale droga uparcie skręca nam na południe i na zachód. Nie ma żadnych odbić na zachód, a jak już znajdziemy przecinkę w orientacji zachodniej, to uwierzcie nie chcemy nią iść... bo wygląda jeszcze gorzej niż piekło, przez które się przedzieramy.
Jesteśmy wykończeni, taka walka wysysa z nas ostatnie siły i niszczy naszą psychę. To jest nowa granica... 5 godzin noszenia roweru w lepkim błocie. No tak tp jeszcze nie było. Pisałem Wam, że granice to temat przewodni tego Jaszczura, ale nie sądziłem że będą to granice naszej wytrzymałości.
Kiedy okazuje się, że nie jesteśmy w stanie przedrzeć się na wschód, a do przejścia tym błotem mamy jeszcze... kilka kilometrów, postanawiamy wdrożyć w życie plan awaryjny "PRZEŻYĆ".
Próbujemy dotrzeć do linii kolejowej, która cofnie nas trochę na Komańczy, ale przebiega obok drogi, więc może będzie naszym wyjściem z tej koszmarnej pułapki...

Ech...

Kolej na kolej czyli jestem pociągiem...
Przedzieramy się przez chaszcze i kolce na zachód. To fatalny kierunek względem naszego rajdowego planu, najgorszy możliwy... ale kiedy priorytetem jest "przeżyć", wszystko inne schodzi na dalszy plan. Docieramy do rzeki i przebijamy przez nią wpław... byle tylko uciec z tego piekła. Jeszcze wleźć na stromy nasyp i jesteśmy na torach. Tu też nie ma żadnej drogi, ale są tory...

Ech tak bardzo...

Po torach można jechać. Może to nie najmądrzejsze, może to wbrew BHP i wielu innym przepisom, ale kij z tym. Jedziemy...
Masakra. 5 godzin robiliśmy 6 km... a teraz walimy torami do Komańczy. To że musimy odwrócić plan wyprawy to jedno (uderzmy na Przełęcz Łupkowską), ale przejazd 2 km czy 3 km torami to jakiś hardcore... Marcin F byłby z nas dumny (kto jeździ na Silesia Race, ten wie, jak ten facet kocha kolej). Gdy docieramy do asfaltu to Andrzej całuje go w podziękowaniu za uratowanie życia... jesteśmy w stanie jechać. Nie wierzę we własne szczęście, mam łzy wzruszenia w oczach. Czuję się jak ślepiec, który nagle odzyskał wzrok, jak głuchy który nagle usłyszał... jak niosący mogący nagle jechać. To piękna chwila...
Przekroczyliśmy pewną granicę... 5 godzin niesienia rowerów, no tak jeszcze nie było. Trochę niechlubny, ale jednak jakiś rekord w naszej rajdowej karierze.

Asfalt, asfalt, asfalt !!!

Szlakiem granicznym na graniczną przełęcz
Teren puścił... jedziemy. Kij że pod górę! Jedziemy! Tak niewiele nam potrzeba, do szczęścia... Teren łaskawy, teren przejezdny. Wspinamy się w kierunku granicy ze Słowacją. Tam wbijemy na szlak graniczny, który doprowadzi nas do Przełęczy Łupkowskiej, będącej granicą - jak już pisałem między Bieszczadami a Beskidem Niskim.
Dzięki temu, że przejezdność trasy się poprawiła... zaczynamy łapać więcej punktów kontrolnych. Straszna szkoda nam tych straconych 5 godzin, bo dzień jest coraz krótszy i przez to sporo część trasy będziemy jechać po ciemku (nasz limit czasu to 2 w nocy).




Szlak graniczny dobrze znamy, bo z Basią mamy przejechany bardzo duży wycinek południowej granicy Polski (nie drogami idącymi najbliżej, ale stricte wzdłuż słupków granicznych, szlakiem... lub bez szlaku). Wiemy zatem, że na Przełęcz Łupkowską dotrzemy bez większych problemów. Łapiemy punkty lidarowe oraz zadaniowe np. policzenie stopni przy źródle czy też odpisanie 4-tego wersu z drzwi leśnego schronu. Teren puścił... jakże jesteśmy szczęśliwi, teren puścił!

Czytanie z łupków na Przełęczy Łupkowskiej :)

Kolej na kolej 2 czyli po właściwym torze
Chociaż powinienem nazwać ten punkt "do trzech razy sztuka". Przełęcz Łupkowska. Dotarliśmy. Jest tutaj ulokowany punkt podwójny. Pierwszy raz spotkaliśmy się z tym na Jaszczurze - Kamienne Ściany, ale wtedy nie zorientowaliśmy się, że te punkty są nad sobą! Jeden znajdował się w tunelu kolejowym, a drugi w lesie na górze, przez którą przebiegał tunel. Na Jaszczurze - Ciemna Strona Gór nie daliśmy się już oszukać i wiedzieliśmy, że będziemy mieć do czynienia z podobnym zagraniem: punkt w Tunelu pod Drogą Głodu, a drugi na górze. Jednakże, dopadła nas taka mgła, że po 45 min poddaliśmy się i nie udało nam się odnaleźć lampionu nad tunelem. Przez Przełęcz Łupkowską także przebiega tunel kolejowy i tym razem udało nam się odnaleźć oba punkty. Nota bene, tunel pod przełęczą robi niesamowite wrażenie!

Hopsa!

Into the darkness...

"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel is just a freight train coming your way..."

Potem znowu ruszamy torami... bo nie ma jak inaczej się stąd wydostać. Kierujemy się na Łupków, czyli tam gdzie pewien Wampir ma swoje Kimadło :P
Jako, że za moment zapadnie noc... ech żal tych 5 godzin straconych na walkę z błotem, postanawiamy przysiąść na dworcu w Łupkowie i zjeść kolację.
Wypakowujemy wałówkę z plecaka i siedzimy na peronie planując wariant na kolejne punkty. Na dworcu jest klimatyczny cytat z "Dzielnego Wojaka Szwejka" (nie wiem czy wiecie, ale w tych okolicach przebiega szlak tego nietypowego żołnierza CK Monarchii). Nie pamiętam go dokładnie, ale sam sens będzie zachowany:
- Szwejku, ile potrwa ta wojna?
- 15 lat.
- Skąd wiecie?
- Mieliśmy już wojnę 30-letnią, która trwała 30 lat, ale teraz jesteśmy dwa razy mądrzejsi niż wtedy... wojna potrwa zatem 15 lat.
Ech coś w tym jest... po kolacji ruszamy dalej. Mamy jeszcze trochę godzin do limitu, więc trzeba by coś jeszcze złapać.
Ruszamy po bardzo klimatyczne punkty, za które kocham Jaszczura np. "dziewczyny na drabinie" do zweryfikowania w terenie o co chodzi, czy też kirkut i pytanie: "w którym roku hebrajskim zmarła Chana, córka Cwi Hirsza".
"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł.."

Niejeden upadek już zaliczyliśmy, więc się nie boimy :D

Znacie bajkę o wężu i zegarze? SSSSSSS.....pierdal*j, tyku tyku tyku-tasie :D

Żebrak i Imperator
Noc jest przepiękna. Jest pełnia lub "jej najbliższa okolica" a my nadal w terenie. Do bazy postanawiamy wrócić przez Przełęcz Żebrak... podjazd będzie srogi, bo jesteśmy już naprawdę zmęczeni, ale później zjazd na Mików i droga przez brody na Duszatyn to bajka.
Aby dostać się na Żebraka musimy jednak minąć kamień upamiętniający przywrócenie Żubrów na te tereny. Inskrypcja mówi nam, że "Puszcz Imperator" wrócił na te tereny (po całkowitej niegdyś eksterminacji) wprost z hodowli żubrów w Niepołomicach - jak ktoś nie wie, jest to spora puszcza niedaleko Krakowa!
Czyli to nasze Żubry biegają teraz w Bieszczadach (przypominam że jesteśmy za Przełęczą Łupkowską więc to już Bieszczady)
Jako, że nie uda nam się już dotrzeć w miejsce zapalanie zniczy, które przez cały dzień wozimy w plecakach, to zapalimy je na innych punktach kontrolnych.
Na przydrożnych grobach i mogiłach, których tu pełno... nie chcę się tu wdawać w różne historyczne dywagacje, bo historii nie da się oceniać tylko w kategoriach: biel i czerń. Odsyłam raz jeszcze zatem do najpiękniejszej piosenki o Beskidzie Niskim "Bartne"
"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł
tylko niebo na ikonach srebrem lśni (...)
...na tej drodze, różne już padały
słowa złe i dobre, miłość szła i śmierć.
Tylko buki w górach niewzruszone stoją
jakby chciały się do nieba wznieść..."
Żubr i...

... Żebrak

Ostatni znicz zapalimy na granicy Karpat Zachodnich i Wschodnich w Duszatynie, a potem koło 1 nad ranem zjeżdżamy do bazy.
Dobrze było tu znowu wrócić. Wiele chciałbym Wam opowiedzieć o tym miejscu: o katastrofie która stworzyła Jeziora Duszatyńskie, o bazach UPA na Chryszczatej, o Akcji "Wisła", o drzwiach donikąd... ale to nie jest ani czas ani miejsce na to. Wracamy do bazy. To koniec na dziś.
"Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża, ale w samym sercu jej siły leży jej słabość: wystarczy jedna, jedyna świeca, by ją pokonać..."

"... Miłość jest czymś więcej niż świecą. Miłość potrafi zapalić gwiazdy"

Brody w Duszatynie

Wodołamacz :)

Jak moczymordy po zakrapianej imprezie
Jak nigdy planujemy zostać w Komańczy na noc i nie wracać zaraz po rajdzie. Związane jest to z faktem, że planujemy ruszyć w Bieszczady w niedzielę. Skoro tachaliśmy się tu 3,5h samochodem, a kochamy te tereny to niedzielę planujemy wykorzystać w pełni (i to się uda, bo wrócimy do Krakowa w poniedziałek około 1 w nocy... oj ciężko będzie w robocie, ale warto było!).
Gdy docieramy do bazy Kamila i Filip już śpią w śpiworach. Rano dowiemy się, że bardzo podobała Im się trasa.
Jako, że baza nie jest zbyt wielka, a sporo zawodników zostaje do rana, mamy trochę problemu ze znalezieniem miejsca, ale finalnie wpadamy na pomysł, aby rozłożyć śpiwory pod stołem. Jak prawdziwi menele po imprezie idziemy spać przykrywając się blatem :)
A rano śniadanie a potem kolejna część GSB rowerowo tym razem Jaworne i Wołosań. Aż nie chce się wracać do Krakowa...

Awers...

...i rewers

Kategoria Rajd, SFA
Puchar Wrocławia 2020
-
Aktywność Sztuki walki
Finalnie udało nam się wystartować ponownie z zajęciami, ale przecież wrzesień - listopad to także sezon naszych zawodów szermierczych czyli zmagania w Pucharze 3 Broni.
Zorganizowanie zawodów w nowym reżimie sanitarnym i po takiej przerwie od normalnych treningów było zadaniem co najmniej karkołomnym, ale podołaliśmy - udało nam się przeprowadzić pierwsze zawody Pucharu 3 Broni 2020! Jak co roku zatem, zapraszam na krótką opowieść o szermierce jak takiej i o naszych zawodach, zwłaszcza że jest to rok dużych dla nas zmian.
Puchar NIEptuna
Genialna nazwa. Wiecie jak kocham zabawy słowami, więc mnie ta nazwa po prostu kupiła. Sama historia stojąca za tą nazwą nie jest już niestety taka fajna... jak wspomniałem, różne organizacyjne problemy związane z globalną pandemią nie ominęły nawet nas i tak naprawdę to w trochę awaryjnym trybie przenosiliśmy zawody z Gdyni do Wrocławia. Od wielu lat koniec września to zawody w Grupie Armii "SFA Północ" czyli Trójmiasto lub Toruń (wkleiłem linki jedynie do relacji z ostatnich lat, bo wcześniej na tym blogu nie pojawiały się wpisy z naszych szermierczych zmagań). Bitwa o północne rubieże miała odbyć się w tym roku planowo, no ale finalnie nie wyszło... długa byłaby to opowieść, jeśli chciałbym podzielić się z Wami wszystkimi szczegółami dlaczego, ale to chyba niepotrzebne. Ważne że ostatecznie udało się nam te zawody zorganizować. Tutaj wielki ukłon w stronę Instruktorów Festung Breslau za kawał dobrej roboty, którą musieli odwalić we wspomnianym trybie awaryjnym i to pod dużą presją czasu.
Tomasz, Piotr, Gabriel, przyjmijcie nasze gratulacje i szermierczy salut za podołanie temu niełatwemu zadaniu.
Nie ukrywam jednak, że mimo iż był to spory problem organizacyjny z perspektywy całej naszej szkoły, to przeniesienie zawodów do Twierdzy SFA Wrocław z SFA Tripolis personalnie nas trochę ucieszyło. Nie, nie dlatego że nie lubimy Trójmiasta, wręcz przeciwnie - każdy wyjazd na zawody szermiercze na północy były również okazją do wypraw nad morze, a pisałem Wam całkiem niedawno, że jak kocham góry wszelakie, to po prostu zakochałem się też w Mierzei Wiślanej!
Ucieszył nas dlatego, że dzięki bliskości miast Opole i Wrocław mogliśmy się ze Szkodnikiem pokusić o złapanie dwóch imprez w jeden weekend. Udało nam się wystartować w srogiej poniewierce w postaci 26-godzinnego Rajdu Wyzwanie. W tamtym roku łączenie naszych dwóch pasji: maratonów rowerowych na orientację i szermierki udało się znakomicie: Puchar Śląska za dnia i Tropiciel w nocy, więc w tym roku zaplanowaliśmy podobną akcję!
Jednak tak jak pisałem w relacji z Wyzwania możliwe było to jedynie dzięki jeszcze jednemu warunkowi, który bardzo zmienia dla nas perspektywę naszych zawodów


"So lay your weapons down, they serve no purpose in your hands..." (1*)
Po 14 latach startów w zawodach szermierczych, po niezliczonych ilościach stoczonych walk postanawiamy zrobić sobie przerwę od bycia czynnym zawodnikiem. Wiemy, że dla wielu z Was było to spore zaskoczenie, że nie walczyliśmy we Wrocławiu, ale spokojnie, nie traktujemy tego jako jakiegoś oficjalnego zakończenia kariery. Nie składamy żadnych deklaracji, że będziemy lub nie będziemy występować w zawodach. No to chwilę nie wiemy tego jeszcze, czas pokaże - z jednej strony 14 lat startów to naprawdę kawał czasu i może warto przejść do kolejnego etapu rozwoju, z drugiej strony szermierce poświęciliśmy wielki kawał naszego życia i trochę nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez emocji towarzyszącym walka na Szpady czy Rapiery (no dobra, na Szable też...) na zawodach.
To bardziej pewnego rodzaju eksperyment, mający na celu sprawdzić kilka aspektów związanych z naszymi zawodami - na przykład zawsze brakowało nam kadry sędziowskiej, a teraz będziemy mogli właściwie sędziować przez cały czas na zawodach. Będziemy mogli także bardziej skupić się na nauczaniu i prowadzeniu naszych, krakowskich zawodników... coś co do tej pory było kompletnie poza zasięgiem podczas trwania zawodów, gdyż gdy występowaliśmy jako zawodnicy, nie mogliśmy jednocześnie pełnić roli Instruktorów.
Co więcej, od marca prawie wcale nie ćwiczyliśmy ze względu na "lock down", nie udało nam się też w tym roku wyjechać na obóz treningowy (pasuje Wam, że to pierwszy opuszczony obóz od 2007 roku, kiedy to robiłem kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i po prostu nie dostawaliśmy tygodniowych przepustek aby przyjechać na obóz!).
Nie ukrywamy zatem także, że nie jesteśmy obecnie przygotowani ani kondycyjnie ani szermierczo do tego sezonu zawodów.
To dziwny, nietypowy rok... sami widzicie, że do samego końca nie będziemy wiedzieć czy zawody w danym mieście będą mogły się odbyć czy nie. Ciągle liczymy się z możliwością powrotu obostrzeń. Jeśli zatem eksperymentować, to kiedy jak nie teraz?
Czy sędziując i obserwując walki zatęskniłem do uczucia jakie towarzyszyło mi za maską. A niech Was szlag.. TAK! Oczywiście, że tak. Jak widziałem niektóre akcje, to w głowie rysowały mi się algorytmy, co ja bym wtedy zrobił na miejscu obserwowanego zawodnika: otwarte pole - wyprzedź na rękę i natychmiast obrona odległością! Nie, nie idź teraz do przodu! Za nisko trzymasz rękę - nie wybronisz się z tej pozycji! Nie uciekaj ze styku!.
Ech... "Wracajcie słodkie chwały godziny Sławne pojedynki i strzelaniny (...) Człowiek się znowu czuje półbogiem, bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem" (2*)
Mimo, że przyjechaliśmy jedynie na niedzielę, to właściwie z marszu mogliśmy pomóc w organizacji i sędziowaniu.
Finały Pucharu Wrocławia zostały zatem obstawione i mamy nadzieję, że nikt nie wnosi jakiś większych zastrzeżeń i reklamacji do naszych werdyktów :)
Cóż, walczcie "na jedną lampę" to nie będzie tylu zasędziowanych dubli :P :P :P



"...zakur***ię z laczka i poprawię z kopyta" (3*)
Jeśli pewnie pamiętacie, każda moja relacja z zwodów skupiała się nie tyle na opisie poszczególnych rund kto z kim i ile, ale bardziej na szermierce jako takiej. Tak będzie także i tym razem, zwłaszcza że nie widziałem osobiście sobotnich eliminacji. Widziałem jednak co się działo w finałach Rapiera, ba nawet postrzegałem to, bo musiałem te akcje rozsędziowywać.
A jak mawiał świętej pamięci już Fechtmistrz prof. Zbigniew Czajkowski "patrzeć to nie to samo co widzieć, widzieć to nie to samo co postrzegać".
A działo się naprawdę wiele. Zastanawiałem się jaki temat przybliżyć Wam przy okazji tej relacji, a ten to sam się nawinął ze względu na materiał foto, jaki udało się zebrać. Skupimy się zatem dziś na zagadnieniach związanych z poniższym zdjęciem:

Wielu z Was widziało już je na profilu FB naszej szkoły, a dla osób z zewnątrz mógł to być też lekki szok, że takie rzeczy się u nas dzieją. Powiem więcej, nie tylko się dzieją, są normalne, akceptowalne i na porządku dziennym (i nocnym jeśli zawody by się przedłużały, choć od lat już nam się to nie zdarza).
To jedna z różnic między szermierka klasyczna a sportową. Biali nie potrafią kopać :D
Żartuję oczywiście, u Nich byłby to FAUL i zaraz poszła by jakaś kara dla zawodnika, który wykonał taką spektakularną akcję. Ech wiele bym dał aby zobaczyć takie złożenie na olimpiadzie. To by było coś!
Wracając do tematu: u nas sędziowie nawet nie zareagowali ponieważ jest to w pełni dopuszczone przez regulamin działanie. Ha, czasem nawet zalecane, ale o tym za chwilę.
Jeśli ktoś widział fragment filmowy, może usłyszeć komendę "STOP", ale pada ona nie ze względu na kopnięcie, ale ze względu na to że padają także trafienia bronią!
Wyjaśnijmy najpierw jak postrzega to zdjęcie osoba z zewnątrz: zawodnik z lewej zapodaje kopa w paszczu zawodnikowi z prawej.
Jak widzi to osoba z SFA? Zawodnik z lewej, ze względu na dystans w jakim się znalazł z przeciwnikiem, wykonuje działanie zabezpieczające mające na celu utrudnić zawodnikowi z prawej trafienia go, a być może także ułatwić Mu (zawodnikowi z lewej) własne trafienie ze względu na szok i impakt wywołany przyjęciem trzewika na ryja.
Jako, że naszym celem jest walka w systemie jak najbardziej przypominającym realne starcie, z zachowaniem możliwie bezpiecznych warunków, to według naszego regulaminu walka kończy się w jednej z czterech sytuacji:
a) Zawodnik otrzyma trafienie bronią
b) Zawodnik podda się
c) Sędzia przerywa starcie ze względu na niebezpieczną sytuację np. zawodnikowi spada maska lub innych ochraniacz
c') Sędzia uznaje wystarczającą przewagę zawodnika w zwarciu czy też w walce wręcz
C prim a nie d) bo jest to sytuacja zbliżona do punktu c)
Przewaga określana jest trochę uznaniowo, ale wynika z zasad bezpieczeństwa. Wystarczy sytuacja w której sędzia uzna że przegrywający zawodnik mógłby otrzymać np. szereg uderzeń rękojeścią broni w potylice i ze względu na to, aby zawodnik wygrywający NIE MUSIAŁ udowadniać, że może takie uderzenia realnie zadać, sędzia uznaje jego przewagę. Jeśli sędzia nie określa przewagi żadnego z zawodników, nie przerywa On walki i zwarcie połączone z uderzeniami, kopnięciami czy siłowaniem będzie nadal trwało aż do momentu zaistnienia jednego z punktów a, b lub c.
Innymi słowy sędzia "odgwizduje" potencjalny knock-out, który nie może zajść w znany z boksu czy innych sztuk walki sposób, bo mamy maski i ochraniacze - musiałby to być knock-out niebezpieczny: typu uderzenie w tył głowy, uszkodzenia kości czy stawów itp (a tego nie chcemy - mimo tego co widać na zdjęciach!)
Pamiętajcie także że w potencjalnym zwarciu obaj zawodnicy nadal dysponują bronią, więc walka różni się od walki na gołe ręce i kopyta. Podstawowym działaniem jest zabezpieczenie się przed bronią przeciwnika, bo zadanie mu nawet szeregu ciosów nie zda się na wiele, jeśli otrzymamy w tym samym czasie pchnięcie bronią w twarz czy korpus.
Niektórzy zawodnicy zapominają o elemencie broni i potem są zdziwieni, że mimo zadania 2-3 ciosów przegrywają całe starcie, bo broń przeciwnika właśnie wbija się Im w gardło.
Wszystkie działania w zwarciu mają na celu NIE kopnięcie czy uderzenia samo w sobie, ale ZABEZPIECZENIE nas przed bronią przeciwnika (utrudnienie Mu zadania trafienia) oraz - jeśli to możliwe - ułatwienie nam zadania własnego trafienia.
Dlatego tak bardzo skupiamy się na tzw. kontroli ręki uzbrojonej oraz różnego rodzaju działani. wytrącających przeciwnika z równowagi (psychicznej i fizycznej), tak aby jak najbardziej utrudnić Mu operowanie bronią. Uderzenie czy zderzenie może też kupić nam cenne ułamki sekund związane z szokiem, zaskoczeniem, "zastygnięciem w miejscu" lub "przyjęciem impaktu" po takim działaniu. Te ułamki sekund należy wykorzystać na zadanie trafienia bronią i ucieczkę z dystansu zagrożenia lub przejęcie całkowitej kontroli - przykład takiej kontroli możecie zobaczyć:
TUTAJ ( filmik z Pucharu Piotrkowa w 2018). Piotr klęka na uzbrojonej ręce Tomka uniemożliwiając Mu jakiekolwiek zagrożenie Mu bronią).
TUTAJ (to jest także przykład sytuacji, w której sędziowie "odgwizdują" przewagę: zasędziowany został potencjalny knock-out)
a TUTAJ możecie zobaczyć jak czasem wyglądają próby przejęcia kontroli - zwróćcie uwagę na reakcję lub jej brak u sędziów, chorągiewka idzie w górę kiedy sędzia uzna, że padło trafienie bronią, natomiast samo zwarcie nie jest przerywane, tylko dlatego że wystąpiło).
W przypadku zdjęcia powyżej, Zawodnik z lewej dość dobrze znający zawodnika z prawej, wykorzystuje fakt że tenże (ten z prawej) często schodzi w dół w próbie uniku i kiedy głową znalazł się zbyt blisko przeciwnika otrzymuje kopnięcie w maskę. Jeśli ktoś widział filmik, ten zobaczy, że zaraz po kopnięciu leci pchnięcie Rapierem. Co robi zawodnik z prawej? Nie wdaje się w wymianę ciosów, ale także próbuje zadać trafienie swoją bronią.
Oczywiście w szermierce sportowej takiej zachowanie nie było akceptowane, ale przypominam że szermierka sportowa jest sportem o określonych zasadach. W koszykówce także nie wolno wam "obłapiać" przeciwników celem ich zatrzymania. Szermierka klasyczna jest sztuką walki, sportem walki w którym bardzo duży nacisk kładziemy na jak najlepsze, ale bezpieczne, odwzorowanie warunków realnego pojedynku. Naprawdę sądzicie, że gdyby gość który chce w Was wbić metr żelaza, wpadł z Wami nagle w krótki dystans, to poprawi Wam koszulę i powie "Przepraszam, nie powinienem był skracać dystansu. To nie wypada, powinienem Cię zabić z odległości klasycznego trafienia bronią".
Poza tym istnieje jeszcze jeden ważny aspekt walki w zwarciu: ona się zdarza. Nawet jeśli bardzo tego nie chcecie. Często wynika to z błędu dystansu lub złego odczytania intencji przeciwnika. W takich wypadkach lądujecie w zwarciu nawet wbrew własnej woli i co wtedy?
Dlatego też podczas naszego szkolenia zwracamy uwagę na ten aspekt. Musicie nauczyć się radzić sobie w takich sytuacjach, wychodzić z nich zwycięsko, rozstrzygać je na własną korzyść. Owszem, zawodnik zawsze może się poddać i nie walczyć "w krótkim", ale jest to jednoznaczne z utratą punktu i przegrana w danym złożeniu. Taką opcję dostępną macie zawsze, może warto jednak zwiększyć swoje szansę w takich sytuacjach, poprzez wyćwiczenie właściwych odruchów i zachowań. Nawet choćby tylko po to, aby umieć bezpiecznie opuścić zwarcie, nie otrzymując trafienia.



Na koniec chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz do tego wykładu: zwróćcie uwagę co napisałem powyżej o walce w zwarciu "ona się zdarza". Owszem istnieją sytuację, że należy wejść w krótki dystans bo jest to najlepsze rozwiązanie w danej sytuacji, ale to trochę inny temat taktyczny. Takich sytuacji jest bowiem stosunkowo mało, więc dążenie do zwarcia ze wszelką cenę jest ogromnym błędem. Pamiętajcie wejście w zwarcie wynika zwykle z błędnej oceny dystansu, a nie jest podstawowym działaniem szermierczym.
Naprawdę nie chcecie podchodzić blisko do osoby, która ma broń. Uwierzcie, że nie chcecie. To nie jest zdrowe, możecie zatruć się zbyt dużą ilością żelaza w organizmie... To niestety także częsty błąd niektórych szermierzy. Zapominają Oni, że im lepszy przeciwnik (rozumiem przez to sprawność i sztukę władania bronią) tym trudniej i bardziej niebezpiecznie jest skrócić do Niego dystans. Tym większe zachodzi prawdopodobieństwo, że "zostaniecie powieszeni" na jego broni przy próbie skrócenia odległości. Dlatego zapamiętajcie sobie, że walka w zwarciu po prostu czasem się zdarza, ale nie dążymy do niej za wszelką cenę. Po prostu wszyscy popełniamy błędy w ocenie sytuacji i kiedy Wam się już ona przytrafi, to musicie umieć rozstrzygnąć tą sytuację na swoją korzyść.
To tyle na dziś. Do następnych zawodów! Do zobaczenia na terenie Teatru Działań Szermierczych Grupy Armii "SFA Południe" czyli w Katowicach... no chyba, że znowu będziemy gdzieś na szybko przenosić zawody, ale miejmy nadzieję że nie będzie takiej konieczności.


CYTATY:
1) Piosenka Nicka Cave "The sweetest embrance"
2) Drobna parafraza piosenki KULTU "Knajpa morderców"
3) Piosenka Kazika "12 gorszy"
P.S
A na koniec zdjęcie z cyklu WTF: Kto był ten wie co tam się wtedy odwalało, a dla innych powiem propagandowo: NOWE TECHNIKI GRUPY ZAAWANSOWANEJ :D

Rajd WYZWANIE 2020
-
DST
191.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gdynia a Opole... Opole a Wrocław.
Rozumiecie już co zaczęło nam kiełkować w naszych zrytych łbach?
Kontaktujemy się z Organizatorami Wyzwania i pytamy czy możemy polecieć całą trasę rajdu na rowerze, oczywiście jak zawsze poza klasyfikacją w takim wypadku. Przecież nie będziemy biegać... jak zwierzęta. Widzieliście schematy tego rajdu? Na wejściu 24 km na nogach, a potem jeszcze więcej... nie ma bata, lecimy wszystko na rowerze albo nas tam nie ma.
Dostajemy zgodę na nasz plan, za co w tym miejscu chcieliśmy bardzo i oficjalnie podziękować, bo sprawiło to, że trzeci kawałek tej karkołomnej układanki logistyczno-organizacyjnej magicznie wpasował się na swoje (oczekiwane!) miejsce. Możemy zatem podjąć WYZWANIE jakie rzuca nam pewien kąśliwy owad (wyjaśnię za chwilę). Ruszamy do Suchego Boru pod Opole! Sami widzicie chyba, że już sam start był nie lada wyzwaniem!

Orientacja? Ja mam do tego dwie lewe ręce... czyli hipster na dzielni.
Nie chce być jednak inaczej, powiem więcej nawet... nad ranem temperatura jeszcze spadnie o jakieś 1 czy 1,5 stopnia.
Lato nie lato, ale nocą będziemy jechać w zimowych rękawicach. Jeśli ktoś się zastanawia skąd mieliśmy zimowe rękawice przy sobie to niech sobie uświadomi, że... Przecież to standardowe wyposażenie rajdowe na każdą porę roku, prawda?!? To jeden z powodów dlaczego mamy tak wielkie plecaki... takiego bowiem, standardowego wyposażenia jest o wiele więcej. A skoro już o rękawicach mowa, to zimowe zimowymi, ale dałem niesamowitego ciała (a jakie innego miałbym dać ciała, innego nie mam przecież i każdy to przyzna... naprawdę przyzna! To tylko kwestia odpowiedniego poziomu zastraszenia i przemocy. Nie takie rzeczy ludzie przyznawali z akumulatorem na ... ) No ale wracając do tematu, dałem niesamowitego ciała z podstawowymi letnimi rękawicami "na dzień".
Wziąłem po jednej rękawiczce z dwóch różnych par i oczywiście obie lewe... No żesz, k***a... Limit na zrobienie trasy 26 godzin... nie wytrzymam tyle jeździć bez rękawic! Nienawidzę jeździć bez rękawic. Dawno tak nie zrypałem sprawy. Grrr... Po prostu gwiazda, z którą każdy chciałbym przeprowadzić wywiad:
- Jak Panu idzie zbieranie lampionów?
Próbuję rozwiązania awaryjnego: włożenia jednej lewej rękawicy na prawą rękę, ale w odwrotnym ułożeniu. Nie jest to bardzo wygodne, ale da się. Da się dzięki temu, że jedna z par która dostarczyła lewą rękawice, jest już mocno styrana rajdami i rozciągnięta. Przez cały rajd będę wyglądał jak jakiś hipster... anty-mainstremowy vloger modowy, influencer garderoby... Jak jakiś zbuntowany nastolatek, który uparł się manifestować swą oryginalność światu... dramat. Jak mnie ktoś zapyta na trasie "to jedna para rękawic? Bo tak trochę dziwnie to wygląda", będę myślał "obedrę Cię ze skóry, oprawię, ugotuję i pożrę!", ale będę odpowiadał "tak, to specjalny wojskowy model. Przeciwnik myśli że jest nas dwóch, bo widzi dwie różne ręce".
No i zadumają się wtedy nad wysokością mojego poziomu PRO...
Zdjęcie zrobione już za dnia. Lewa normalnie, prawa na odwrót...

Większość punktów kontrolnych jest jakby robione specjalnie pod nas czyli punkty z charakterem pokazujące najciekawsze miejsca w (szeeeeeroko rozumianej) okolicy. Jesteśmy po prostu zachwyceni krajobrazowo-turystycznym profilem trasy. Powiem Wam, że nie spodziewaliśmy się, tak dobrej trasy. To oczywiście zasługa również samych terenów tutaj, po prostu mają potencjał i został on dobrze wykorzystany! Zarzuty jakie się pojawiały do trasy to przede wszystkim niedokładności na mapie (mówię o kwestii lokalizacji punktów. To sprawa dyskusyjna bo my mamy w zasadzie zastrzeżenie do lokalizacji tylko 1 punktu oraz dwóch czy trzech opisów, natomiast inne zespoły wskazują takich "punktowych ale" sporo więcej... Ciekawe jest także to, że mamy bardzo różny odbiór samej trasy. Dla nas pod kątem turystyczno-krajoznawczym trasa była "w pyteczkę" czyli rewelacyjna, natomiast sam na trasie słyszałem inne opinie. Pozdrawiamy serdecznie ekipę "dałbym Mu w ryj za ten punkt"! No ale to też kwestia czego oczekujecie od rajdów.
Miś Dożynek... w młodości był niezłym rozpruwaczem

HALT! PAPIEREN BITTE!

OK z tą przejezdnością lasów... to są pewne drobne wyjątki na które oczywiście natrafiamy, jednakże statystycznie ciśniemy przez ciemność nie niepokojeni większymi trudnościami terenowymi. Miejsca o których mówię, to przede wszystkim brak 3 kolejnych przejazdów przez tory, które na mapie aż kusiły aby z nich skorzystać oraz poszukiwanie jeziora, którego na mapie nie ma wcale.
LIGHTNING BOLT
Spell level: 5
Damage: 15-25
Mana: 20

Na czworakach po lampion - rewelacyjny pomysł na punkt. Mega przepust!

Powrót po podbiciu karty :)

Gdzieś w nocnym lesie i nocnej kukurydzy

Ruiny starej chaty - takie punkty kontrolne lubimy!

No ładnie mu tu, ładnie acz z ambonami różnie to bywa, bo nierzadko myśliwi mają o to wielkie "ale"

"No tak średnio bym powiedziałbym, tak średnio" czyli pechowa 13-sta
Róg polany, tak? Skraj młodnika, granica kultur to może i owszem, ale róg polany? Jaki polany? Co Wy bierzecie, że widzieliście tu polanę? Ja też to chcę! Mój oficjalny komentarz do opisu tego punktu to tytuł tego rozdziału i znajdziecie go tutaj: Róg polany? No tak...

Leśne przeloty :)

"W stronę słońca"

"Śniadanie na trawie"... czyli jesteśmy na Szpicy (ale bynajmniej nie rajdu)!
Idziemy w klasykę i robimy "śniadanie na trawie" :P
No dobra, nie na trawie ale na Szpicy bowiem naszym celem jest wzniesienie Szpica Zakrzowska. Tam po złapaniu lampionu rozkładamy się ze śniadaniem. Można schować lampki bo dzień już w pełni wstał. Jestem już za stary na żywienie się tylko żelami energetycznymi. Jedziemy 26 godzinny rajd z planowaną trasą na około 150 km, więc wyżywienie to podstawa. Bułeczki, kabanosy, jajeczka na twardo, sałatka... na bogato. Szkodnik naprawdę nie może uwierzyć, że wiozę w plecaku sałatkę i ugotowane jajka, ale kiedy zaczynam się rozkładać na leśnym stoliczku z poranną ucztą to zaczyna łapczywie zerkać na moją sałatkę. Wiedziałem! Zawsze tak jest.

Ciekawe czy siedzi tam coś rogatego? Może warto by profilaktycznie wrzucić tam ze 3 granaty?

Ładnie tu :)

"Wciąż o Ikarach głoszą - choć doleciał Dedal..."
Tytuł tego akapitu to oczywiście szkolny klasyk. Ktoś to jeszcze z Was pamięta?
Jeden z następnych punktów ma opis "IKAR". Takie opis to ja lubię - od razu wiadomo, że będzie to coś nietypowego. I tak rzeczywiście jest. To wapiennik przyozdobiony postacią Ikara. Robi naprawdę duże wrażenie, bo tego typu rzeźby na wapiennikach to naprawdę rzadkość. Kopary nam jednak opadają, gdy w miejscowości "no dole" przeczytamy historię tego wapiennika.
Specjalnie dla Was zdjęcie tablicy opisującej tenże wapiennik. Tablica znajduje się przy miniaturze konstrukcji, która została zbudowana w środku wsi.
Wapiennik IKAR

Miniatura Wapiennika

Historia:

Nareszcie zaliczałem Ankę... a mimo to nadal pozostaję Świętą :)
No i nie zawiedziemy się: piękne lasy, pomniki, sam klasztor i skalny amfiteatr!
Na samej Górze jest odcinek specjalny rajdu tzw. BnO po jarach i wąwozach.
Skalny amfiteatr

To był dopiero początek schodów...

Amfiteatr - miejsce dla publiczności :)

Brama do Sanktuarium

Mistrz Skywalker i Lord Sleepmonster
Na jednym z punktów nazwanym "okienko" - to ta runa ze zdjęcia poniżej, na którą trzeba było się wspiąć, dopada nas Sleepmonster.
Nieprzespana noc daje o sobie znać... czyli znowu się nie udało. Jeśli porządnie się wyśpimy w tygodniu to trzasnąć całą nockę bez snu, to nie jest większy problem... Tak... raz nam się to udało, stąd wiem. Standardowo w tygodniu spaliśmy po 5-6 godzina zamiast 8-9, więc po zarwanej nocy Sleepmonster włącza tryb: ATAK.
Oczy mi się zamykają... co za dramat. Cóż Francis Bacon niegdyś rzekł, że "jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej ulegnięcie".
Okienko to ustronne miejsce, więc... padam ryjem w trawę. Zasypiam niemal od razu, jak menel po dobrej libacji. 15 min aby oszukać organizm... to zawsze działa!
Słoneczko nas delikatnie opieka, a my leżymy w głębokiej trawie z rowerami. Krajobraz jak po bitwie: ruina i dwa trupy.
Po 15 minutach wstajemy jak nowo narodzeni. Do kolejnej nocy Sleepmonster da nam spokój. Po 21:00 Szkodniczka zacznie znowu mulić, ja tym razem się jakoś obronię i już do końca
rajdu będę miał spokój od tego pacan (Sleepmonstera, nie Szkodnika... )
Ale extra droga!

Aha...

Szkodnik na zielonej trawce :)

Unikalne zdjęcie Szkodnika i Mistrza Skywalker'a :)


Grupa Awanturników i Poszukiwaczy Przygód gna jakby ścigał Ich... Duch i Mrok :)
Wiecie jak to jest dyskutować z głupim: najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem ZMIAŻDŻY DOŚWIADCZENIEM!
Skoro goście i tak złośliwie taki lampion zabiorą... to czasem lepiej po prostu wybrać inne miejsce.
Mostek nawiedziła już wcześniej jednak amba fatima... było i ni ma. Amba to takie zwierze, że co zobaczy to zabierze. No i zabrała lampion.
Jest dobrze, jest grubo. 35 km/h gdy pod kołami jest bardzo twardo, 27 km/h jak jest tylko twardo. Ciężko, ale trzymamy się! Chyba się nie spodziewali, że się utrzymamy i udokumentujemy to zdjęciami. No cóż, zaatakowaliśmy Znienacka, Znienacko bronił się jak Umiał, a Umiał... no, to był nie lada zawodnik. Umiał zawsze umiał pocisnąć, więc ciśniemy za Nimi jak Umiał :)
A tak serio, to takie tempo owszem utrzymamy... przez kilka kilometrów, a Oni przez najbliższe 200... taka tam drobna różnica.

"Stay on target!"

Ekipa poszukiwawczo-ratownicza czy to taka którą trzeba szukać i ratować?
Ratownik także nie do końca wie jak wrócić... mam ochotę żartem zapytać Go jaką rolę w swojej grupie pełni. Czy nie jest to np. rola ofiary, pozoranta którego trzeba szukać i uratować. Pasowałoby JAK ZNALAZŁ (sic!) do naszej sytuacji obecnie...
Próbuję jakoś określić w którym kierunku powinien iść, ale las wygląda po prostu identycznie w każdym kierunku. Kolega zaleca w prawo, ale mi to bardzo, bardzo się nie zgadza. Raczej wolałbym kierować się wzdłuż strumienia z lekka tendencją w lewo, ale Kolega brzmi jakby był pewien tego prawego kierunku. Stwierdzam zatem, że skoro gość jest z ekipy poszukiwawczo-ratownicznej, to może jednak wie jak cofnąć się po śladach. Idę za Nim, choć ten kierunek "w prawo" bardzo, bardzo mnie niepokoi... idziemy dłuższą chwilę i w pewnym momencie Kolega oświadcza w rozmowie, że to Ich pierwszy rajd na orientację i ogólnie nie spodziewali się takiego stopnia trudność.
AHA !
To chyba byłoby tyle jeśli chodzi o stwierdzenie "może On jednak wie jak wrócić". Wygląda na to, że weszliśmy jeszcze głębiej w las i to chyba w złym kierunku. Pytanie czy umiem teraz wrócić do lampionu z powrotem... Kolega nadal przekonany o wyższości prawej strony nad lewą, zaleca nadal kierunek " w prawo". Patrzę gdzie On się kieruje, a tam ogrodzenie młodnika w oddali. Cudownie... obok tego to NA PEWNO NIE SZLIŚMY !! Nie ma co, coraz lepiej...
Szkoda by było gdyby po drugiej stronie jeziora była piękna droga...

Prawdziwe Źródło Lampionów

Co ma wisieć, nie utonie
Pamiętam też ostatnią moja przeprawę tego typu na zimowej Silesii Race (jeszcze nim zaczęła się epidemia) i sabotaż... nie, zamach na moje życie. Tym razem obsługa od razu mi mówi, że przy moich gabarytach (to nie jest tak, że jestem gruby - ja mam dużą gęstość...) i z takim plecakiem, to będę gryzł muł z dna nim nawet dobrze uprząż założę... Jako, że musimy tylko przejść na drugą stronę i podbić lampion, a potem wrócić, to Szkodnik postanawia wziąć to zadanie na siebie. Ja mam po prostu dołożyć brutalną siłę i ciągnąć linę, aby Mu pomóc (wciągnąć Go z powrotem). Tak też robimy i chwilę później kolejny lampion pada naszym łupem.


Przed nami etap kajakowy. Punkty są do podbicia z kajaka, więc rowerowo nie będziemy mieć łatwo, próbując dojechać je gdzieś z brzegu. Jest także po 18:00 więc niedługo zapadnie zmierzch, a potem nadejdzie (druga na rajdzie) noc. Chcielibyśmy zdążyć złapać te lampiony nim zapadnie ciemność. Uda się dwa z trzech. Najpierw musimy przedrzeć się na plażę na którą nie prowadzi żadna ścieżka, bo to taka trochę dzika plaża w zakolu rzeki, a potem czeka nas punkt... na który nie prowadzi żadna ścieżka. Ej to etap kajakowy, czego byście oczekiwali. Punkt jest na ujściu strumienia do rzeki... od strony lądu to łąki, łąki, łąki. Do trzeciego punktu nie zdążymy już dotrzeć przed zmrokiem. Zaczyna się druga noc, trzeba na nowo odpalić oświetlenie i wrzucić coś na nasze styrane grzbiety bo czuć, że idzie znany z poprzedniej nocy chłód.
Po 45 minutach czesania chaszczy i kukurydzy sfrustrowani ruszamy dalej.
Brakowało nam tego - sponiewierania się, upodlenia, srogiego batożenia...
Z bazy zbieramy się dość szybko aby złapać trochę snu. W niedzielę przed 9:00 chcemy wyruszyć na pierwsze zawody Pucharu 3 Broni 2020 we Wrocławiu.


Kategoria Rajd, SFA
(CZARNY) Mordownik 2020
-
DST
1.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
No i co nam przyszło? Aramisy, zdupywariantowcy, na-styk-finishery, czasem nieśmiertelni, lecz częściej srogo poturbowani przez los, dziś w roli organizatorów jednego z legendarnych rajdów na orientację w naszym kraju. Brzmi jak jaks herezja, prawda? No cóż, od herezji to to wszystko się tak naprawdę zaczęło...
Zapraszam na opowieść o tym pewnym Heretyku i o tym, że nikt nie spodziewał się Aramisowej inkwizycji!
Czasami sukcesem jest to, że trasa w ogóle powstaje...
Jak to mówią, wyżej wała nie podskoczysz... ale zawsze można się na tego wała wdrapać, jeśli ma na nim stać lampion punktu kontrolnego, prawda?
Heretyk czyli FROM BRAZIL WITH LOVE
Janko Mordownik zbiegł do Brazylii. Poszukiwany listem gończym i przez światowej klasy łowców głów za swoje mordercze trasy przygotowywane w ramach Mordowników 2012-2019 (fantastyczne Jaśliska, genialny Chochołów, naprawdę mocne Uście) nie miał innego wyboru. Pętla zaczynała się już zaciskać na jego szyji, a większość kryjówek była spalona. Nawet jego himalajski azyl pod Nanda Devi został odkryty. Nie wierzycie? Przeczytacie o tym w mojej relacji z zeszłorocznego Mordownika w Tokarni.
Gdy i my przygotowywaliśmy się do krucjaty w poszukiwaniu tegorocznej nieśmiertelności, Janko ogłasza, że "w tym roku nie będzie trasy rowerowej". CO??? To herezja! Nie może tak być...
Nawet Obi-wan Wam to powie.
Nie może tak być, że nie będzie trasy rowerowej!
Piszemy zaczepnie, ale też dość serio, że jak nie ma kto przygotować TR'ek, to my możemy podjąć się tego zadania.
Dlatego raz jeszcze: dziękujemy za możliwość dołożenia własnej cegiełki do budowy legendy, jaką jest już Mordownik i składamy wyrazy naszego uznania dla wszystkich zaangażowanych w pracę na zapleczu rajdu.
Kamila ma niezłe lampiony :D :D :D

PKT 11 - Drabina na drzewo

ZAWOJujemy ten rajd!
Na bazę rajdu zostaje wybrana Zawoja Wełcza. No grubo... Miejsce w cieniu Babiej Góry (1725m), Policy (1369m) i Jałowca (1111m). Od razu wiemy, że będzie syto z przewyższeniami. Tutaj nie da się pojeździć po płaskim. Jeśli zboczycie z głównej drogi wpadacie na "ściany" do podjechania, a nawet jak się jej trzymacie to w końcu zaczniecie się wspinać na Przełęcz Krowiarki. Oczywiście na Babią z trasą nie wyjdziemy bo to Park Narodowy i liczy sobie chore kwoty za wstęp Zawodników na swój teren. Zapytajcie Organizatorów Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych ile policzył ich BPN za możliwość oficjalnego PIESZEGO wyjścia szlakiem na Babią w ramach tej imprezy. To nie była kwota składająca się z 3 cyfr, z 4-tech też nie... Na Słowację wchodzić nie chcemy bo istnieje realne zagrożenie komplikacji w przypadku ogłoszenia kwarantanny czy zamknięcia granic. Nasz główny rajd w tym roku Wiosenne CZARNE KORNO - Siła KORNOlisa nie odbył się przez epidemię, co więcej termin październikowy także nie wypalił, więc wolimy dmuchać na zimne... Jednocześnie zapraszamy na rogainingowe trasy w marcu 2021 do Ciężkowic. Nie udał się marzec 2020, nie uda się październik 2020 (tak, to już oficjalne), może uda się zatem marzec 2021.
Wracając do tematu potencjalnych problemów: robimy w tej sprawie nawet video konferencję z Jankiem aby ustalić jakiś back-up plan na na wypadek nagłego zamknięcia granic czy zaostrzenia obostrzeń. Nie zdradzę Wam jak wyglądał ten plan, bo nie ma takiej potrzeby: granice były otwarte, kwarantanny nie było, więc TP50 mogło powalczyć na podstawowej, nie-ratunkowej trasie autorstwa Janka Mordownika. Trasa wyglądała zatem tak jak miała wyglądać i niech Wam tyle wystarczy w tym temacie.
Przystępujemy do budowy tras rowerowych, chcąc z jednej strony zachować klimat poprzednich Mordowników (jary, wąwozy, chaszcze, trudne dostępnie lampiony), a jednocześnie nadać jej również naszą własną charakterystykę czyli punkty w miejscach atrakcyjnych, ciekawych, typowych dla danego regionu, historycznych, krajoznawczych itp.
Zbudowanie trasy zajmie nam jakieś 6-7 całodziennych wyjazdów w okolice Zawoi i to zarówno rowerowych jak i tych "z buta". W nasze ręce wpadają takie perełki jak ruiny posterunku granicznego między III Rzeszą a Generalną Gubernią (Let me be FRANK, it's great - jeśli łapiecie aluzję) czy też dwa imponujące wodospady. Wjeżdżamy też na Orawę i zbieramy tam kilka ciekawych miejsc, w tym pasmo Wolnika i Beskidów nad Podwilkiem.
Próg skoczni

Mostek

Prace na wysokości

Rzeźnia numer 5 czyli punkty na piątkę z plusem
Wszyscy zawsze powtarzają, że lubią fajne i ciekawe punkty kontrolne. Słowo "fajne" ma 1000-ce znaczeń, zależnie od kontekstu... podobnie jest ze słowem "ciekawe". Nie dało nam to zatem żadnych szczegółowych wytycznych. Ktoś mi kiedyś tłumaczył, że chodzi o punkty, które można by określić szkolną oceną: "piątka z plusem".
Może byłoby to dla mnie bardziej zrozumiałe, gdybym skończył jakąś szkołę... Ej to nie moja wina, że mnie w żadnej nie chcieli... ponoć jestem nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, niebezpieczny i niezrównoważony. Śmiali się ze mnie i moich fobii, a ja śmiałem się gdy krzyczeli, a płomienie sięgnęły 4-tego piętra. Potem kolejna placówka, jacyś goście ubrani na biało, wpychali mi do gardła jakieś tabletki, mówili że mi się po nich poprawi... nie podjąłem leczenia, wyszedłem na własne życzenie. Oni nie... już nigdy nie wyszli.

Zastanawialiśmy się także czy... a w zasadzie nie czy, jak wielki HATE czeka nas gdybyśmy dali do kompletu jeszcze szczyt Policy, a dokładniej miejsce katastrofy samolotu z 1969 roku. Skoro 5-tka wtargnęła na naszą mapę z takim impetem, to przecież do szczytu stąd już rzut maską szermierczą... no dobra, z godzinę drogi, ale bliżej niż dalej, więc dawaj Szkodnik, wrzucimy Im szczyt jako punkt.
Postanowiliśmy podzielić się Wami tym uczuciem. A jakby ktoś nie wierzył, że PK5 i Policę robiliśmy na rowerze w czasie eksploracji trasy, to proszę - oto dowód:
PCHAMY więc banan od ucha do ucha. Szkodniczek aż cieszy patelnię :)

Co ja robię ze swoim życiem... ?

Ogon samolotu - piękne upamiętnienie jednej z największych katastrof lotniczych w naszym kraju:

Dziękujemy też Kamili za załatwienie zgody Hotelu "Beskidzki Raj" na rozwieszenie lampionu na szczycie wieży widokowej. Sądzę, że z każdym metrem podjazdu pod wieżę, to zsyłaliście nas głębiej i głębiej do tego raju. Jestem tego niemal pewny. Aha Wy też podziękujcie Kamili, bo gdyby hotel się nie zgodził, to punkt miał być na tym wyższym wzgórzu obok. Tak więc zaoszczędziła Wam dziewczyna kilkunastu metrów przewyższenia. Zawsze coś jak się robi 4k, nie? :)
Wprowadziliśmy także nową kategorię punktów kontrolnych - punkty płatne (dla tych którzy nie byli: wejście na wieżę kosztowało 3 zł, dlatego w pakiecie startowym Zawodnicy dostawili ZŁOTE monety!). Rozwiązanie sprawdziło się niesamowicie, mówię Wam na następnych rajdach zrobimy punkty za stówkę. Już teraz, jak mawia Sławomir CZUĆ PINIĄDZ
Chciałbym też o coś zapytać - jakie to uczucie kiedy po tym masakrycznym podjeździe wychodzicie na platformę widokową, rozglądacie się dookoła i uświadamiacie sobie, że ten wielki ogromny masyw, który przesłania horyzont... to Polica i tam są dwa kolejne punkty kontrolne na waszej trasie. Ciekawi mnie bogactwo inwektyw jakie poleciały pod naszym adresem :)
FYI: Polica jest za naszymi plecami. To żaden z widocznych tu pagórów. Tu akurat było najłatwiej zawiesić lampion.

Potrzebujecie 3 ZŁOTYCH monet (lub dwóch :P) aby zdobyć lampion na górze:

W ostatnim słowie o trasie chciałbym zaznaczyć, że trasa została skrócona z TR130 do TR100, więc nic dziwnego że zrobiliście ponad 130km. Gdyby nie została skrócona i pozostała trasą TR130, to wyszło by pewnie ze 160... my szacować to nie umiemy za bardzo.
Przyznam się więc bez bicia, trochę niedoszacowaliśmy też przewyższeń... miało być 2500-3000m, wyszło 4000m. No, ale przynajmniej rząd wielkości się zgadzał, więc chyba nie będziecie mieć nam za złe tej drobnej pomyłki... My tu przyszliśmy budować trasy, a nie liczyć parametry :)
Nasz prywatny Mordownik
Kamila prowadzi odprawę TP50

Warianty, waria(n)ty, wariaty?

Fotka dla sponsora - batony że klękajcie narody :)

Szkodnik rozdaje mapy :)

Zbychu, Mistrz Podjazdu i Podpychu
Obywatel Tygrys! Immortala wygryzł
No ja nie mam pytań. Choć w sumie, to mam, jedno: "JAK???"
Zbyszek zamknął trasę z kompletem punktów kontrolnych w 9,5 godzin.
Drugi Immortal to Krystian, czyli nasz paskowany "Tygrysek". Byłby i trzeci Immortal, ale Łosiu pominął jeden punkt - nie zauważył go na mapie. Niesamowity pech, ale znamy to z autopsji... kiedyś też tak wtopiliśmy (acz udało nam się wrócić po "zgubę"). Łosiu, z tego co zrozumiałem, był już na "drugiej" mapie, więc powrót nie wchodził w rachubę. Nie ukrywam, że liczyliśmy jeszcze na jakieś Immortale typu Bronek, Łukasz i kilku innych Mocarzy, ale zastanawiam się czy jednak aby trochę nie przesadziliśmy z trasą...
Z drugiej strony kilka wyników typu 17 czy 16 zaliczonych punktów pokazują, że wielu Zawodników ostro walczyło o tytuł Nieśmiertelnych i w sumie niewiele Im brakło (łącznie było 19 pkt).
Upragniony, wyśniony IMMORTAL

POKUTA...
A na koniec:
Przepraszamy za PKT 5 i Policę, ale tu tylko tak troszkę przepraszamy, nie za mocno...
Mimo wszystko zapraszamy ponownie bo niewykluczone, że za rok też się będziemy udzielać w budowie tras na Mordowniku 2021. Jest to jednak tak odległy termin, że to jakaś wstępne, niezobowiązujące wyrażenie intencji, a nie plan działania.
Polecam się na przyszłość.
Aramisy - spółka z ograniczoną poczytalnością i bez uprawnień budowlanych (nie liczymy, budujemy). Wiem, wiem... samowola budowlana, ale chyba jednak solidna :)

IZERY, nasze ukochane IZERY
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Skoro tachaliśmy się prawie 4 godziny na Dolny Śląsk na Jaszczura - Ciemną Stronę Gór, to grzechem byłoby tu nie zajrzeć :)
Same klasyki: "Stanisław" KWARC (czyli dawna kopalnia kwarcu), Wysoka Kopa, bezsamogłoskowy SMRK, Orle, "Samolot", Chatka Górzystów. Torfowiska!
A teraz jeszcze zrobili tam SINGLE!! Cudownie :)
Jak Gorce to mój drugi dom, to IZER naprawdę się lekają się i to bardzo, bo te skradły me serce już dawno temu.



















Kategoria SFA, Wycieczka
Jaszczur - Ciemna Strona Gór
-
DST
50.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"Give yourself to the Dark Side. It's the only way..."
(naprawdę muszę w przypisach umieszczać skąd jest ten cytat? Naprawdę? No bez przesady!)
Jaszczur - Ciemna Strona Gór. Co za nazwa! Jak ja kocham klimat tych imprez i ich podtytuły. Nie wahamy się zatem długo i postanawiamy posłuchać głosu prawdziwej Ikony Zła oraz najbardziej znanego Ojca na świecie. Przekonał nas, że to jedyny sposób. Oddamy się Ciemnej Stronie... tym razem Ciemnej Stronie Gór (chodzi o północne stoki, prawda?). Ta edycja Jaszczura zabiera nas do Szarocina, czyli na obrzeża jakże znanych nam Rudaw Janowickich. Tym razem, w przeciwieństwie do notorycznie odwiedzanych przez nas Rudawskich Wyryp (2019, 2018, 2017, więcej linków nie ma bo wcześniej nie pisałem relacji, a wyrypiamy się od 2014 roku) "bazować" będziemy nie od strony Kowar czy Janowic Wielkich, ale od strony Kamiennej Góry. Bardzo nas to cieszy, bo mimo że Rudawy znamy bardzo dobrze, to jest to strona, od której rzadko przeprowadzamy ataki szczytowe. Nie znając jeszcze mapy rajdu, jeszcze w drodze do bazy, postanawiamy nie uderzać w stronę najwyższego szczytu czyli Skalnika (945m), ale pozwiedzać mniej znane nam części po kamiennogórskiej stronie tych gór. Obstawiamy czy Malo da punkty na tzw. "Kolorowych Jeziorkach" i w "Tunelu pod Drogą Głodu".
Powiem Wam, że co do jednej z tych lokacji to się nie pomyliliśmy, ale o tym trochę później.


Jakaś taka ZADZIERNA ta góra...
Nie inaczej jest i tym razem, z tą różnicą, że obyło się bez pchania. Dało się to podjechać, ale i tak zafundowaliśmy sobie potężną ścianę na dzień dobry. Raczej dzień stromy... Ale, ale, ale! Im wyżej jesteś, tym coraz ładniejsze widoki się otwierają, a tu jest naprawdę ładnie. Sami zobaczcie:



Nim jednak zaczniemy podejście pod samą Zadzierną (724m), to chcemy zebrać nasz pierwszy punkt dzisiaj, na wielkiej skarpie i wycinku lidarowym "R". Wbijamy w niego jak kołek w Nosferatu czyli (nie?) bez problemu. Znamienny niech będzie jednak fakt, że pierwszy lampion, który znajdujemy to stowarzysz. Nie bierzemy go, wiedząc że jest błędny, ale czy to nie ironia losu... nie byliśmy na rajdzie od początku marca (zimowa Liczyrzepa), a pierwszy punkt znaleziony "w nowej rzeczywistości" to nie jest dobry punkt... ale stowarzysz. To trochę smutne i takie refleksyjne... znak nowych czasów?




Jednakże zjazd z Zadziernej do jest dla nas nieosiągalny. W sumie to ciężko tu nawet sprowadzić rower. Licznik podaje -22% nachylenia, na kamienistej, pełnej korzeni i gałęzi ścieżce. Gdyby to była jeszcze jakaś krótka ścianka, typu ostry zjazd ale zaraz wypłaszczenie, to można by się pokusić o próbę zjazdu... ale tu mamy ze 700 metrów takiej ściany. Grzecznie sprowadzamy zatem rowery.





"MA-R-YSIEK z krzorów i (s)towarzysze... " - A.D.1964, koloryzowane

W krzywym zwierciadle czyli... patrzę w lustro a tam bóstwo :D :D :D
Jedziemy zobaczyć postać na przystanku. Taki jest opis punktu. Brzmi naprawdę tajemniczo. Genialne zadanie. Na przystanku wisi lustro, a my mamy "odrysować postać na przystanku". Tego się nie spodziewaliśmy. Super pomysł na punkt zadaniowy:

Kapliczka burz
W samym środku lasu, spora zielona kapliczka, gdzie naszym zadaniem jest odpisać kolor sznurka dzwonka oraz zadzwonić tymże dzwonkiem.
Po kilku problemach z totalnym brakiem dróg i koniecznością pokonania
Elektrycznego Pastucha:
Level 3
Life: 40 HP
Umiejętności: cichy chód na wsi
Broń: full wypas widły + 4 do obrażeń kolnych
Magia: zaklęcie mocnego słowa: "k***a, spier***ć z mojego pola !!" na poziomie 3-cim czyli zasięg do 300m
wbijamy do kapliczki. A tu z krzaków znowu MA-R-YSIEK, który dotarł tu innym wariantem.
30 sekund po tym jak docieramy do kapliczki, niebo ciemnieje i niczym jakiś ORIENT express nadciąga burza. Aha, czyli to była pewnie ta kapliczka typu "Arcane power brings destruction". Zaraz pewnie polecą pioruny, które rozszarpią nasze ciała. Wiem co mówię, wiem jakie obrażenia jest w stanie zadać zaklęcie chain-lightning...
Chowamy się do środka kapliczki, a na zewnątrz zaczyna się ulewa. Ale mamy szczęście, idealny timing ...i wtedy wchodzi ON. Cały w bieli.
Mija nas, tak jakbyśmy nie istnieli i klęka przed ołtarzem. Po chwili ciszy, wstaje i patrzy na nas...
Mój schorowany umysł zaczyna pisać własne scenariusze.
"Trust in me and you will never grow hungry
God chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
Your are in the presence of a modern day MOSES" (tutaj znajdziecie całość - mega klimat i wypass tekst)
zwłaszcza jak zabronił nam jeść... Pokarm ciała należy zastąpić pokarmem duszy. Ciało jest grzeszne i ułomne, karmione ma siłę grzeszyć dalej, więcej...
To będzie zatem nasza pokuta. GŁÓD.
Deszcz napiera tak, że nie da się wyjść... poza tym dlaczego mielibyśmy chcieć opuścić naszego Gospodarza.
Choćby na chwilę i kiedykolwiek... Siedzimy zatem wpatrzeni w pogodne i nieomylne oblicze naszego nowego Pana.
Szkodnik, Wychodzimy! Jeśli trzeba to z drzwiami! Jeśli mam trafić do piekła, zabiorę ze sobą wszystkich których mogę.
Szkodnik każe mi się jednak uspokoić i nie robić scen...
Finalnie deszcze przestaje padać i wychylam pomału głowy z kaplicy. Gość wychodzi. To nasza szansa!
Mówię: zabierajmy się stąd nim przyjdzie z pozostałymi kulturystami
Szkodnik mówi, że słowo którego szukam to "okultystami", ale i tak będzie lepiej jak wezmę moje lekarstwo. Poczuję lepiej i uspokoję...


Niewierni pobłądzą...
No żesz... wystarczyło zaufać. Wystarczyło zaufać... albo mieć jakąś sensowną mapę :)
Uroki Jaszczura.




ULTRA PRZEMO...eee...pomoc
Tytuł nawiązuje oczywiście do gry DOOM. To gra, która mnie wychowała, ukształtowała moje postrzeganie świata i nauczyła, że jednym z księżyców Marsa jest Fobos... i mieszkają na nim Imp'y, Cyberdemony oraz Hell Knechty, a twoim najlepszym przyjacielem jest wyrzutnia rakiet :) . Jednym ze stopni trudności był "ULTRA-violence", słowa ULTRA kojarzy mi się zatem niezmiennie z właśnie z tą grą.
Pokrzepieni tą myślą ciśniemy w kierunku Przełęczy Kowarskiej. Dzień dobiega końca, jedziemy już na lampkach bo światło ustępuje ciemności.

Tunel pod Drogą Głodu...
Obecnie linia kolejowa jest nieczynna, ale sam tunel nadal istnieje - ciężko do niego wprawdzie dotrzeć, bo z Przełęczy Kowarskiej trzeba przedzierać się tutaj przez prawdziwie dzikie pola. Czytaj: musiał tu być punkt Jaszczura. Co więcej, jest to punkt podwójny. Tym razem nie damy się oszukać, po edycji Jaszczur - Kamienne Ściany domyślamy się, że jeden z punktów jest w samym środku tunelu, a drugi stoi gdzieś w polach "nad" nim. Ruszamy zatem przez chaszcze do tunelu w poszukiwaniu lampionu.


"It comes to be that this soothing light at the end of your tunnel is just a..." (S)towarzysz MA-R-SIEK !!!
Badam Ptssss..., kurtyna! Zacny suchar, Milordzie :D
Gdy jesteśmy już naprawdę gęeboko w otchłani, za naszymi plecami pojawia się światełko. Pytam Basi czy nie puścić tam profilaktycznie ze 3-ech rakietek, aby jakieś rogate coś, co za nimi pełznie, trafione odłamkowym rozkosznie sobie zawyło... ale Basia mówi, że to pewnie MA-R-YSIEK, który idzie z nami łeb w łeb dzisiaj.
Okaże się, że ma rację.
MaR-Y-SIEK chce łapać punkt jak komornik telewizor, ale przestrzegamy Go, że to może być stowarzysz. Zaczyna się debata, który lampion wziąć, a znaleźliśmy dwa... Malo potem powie, że był jeszcze trzeci, z drugiej strony tunelu. HA! Tak też obstawiałem, że jest jeszcze trzeci, ale nie widzieliśmy go bo byłby już ewidentnie za daleko, licząc od początku tunelu. Wiecie, nie jest tak w sumie prosto, wyznaczyć dokładny środek tunelu, gdy przez niego idziecie.
Postanawiamy zaufać naszym licznikom rowerowym i będzie to dobra decyzja. Zbierzemy ten lampion co trzeba.

Gdy wychodzimy z tunelu okazuje się, że mleko się rozlało. Mgła. Niesamowicie gęsta mgła. Widoczność na 2-3 metry. Czołówka to bardziej przeszkadza niż pomaga... mówię o lampce na głowę, bo jeśli pomyśleliście o dobrych zawodnikach, to czołówka zawsze przeszkadza, a nie tylko we mgle.
Jako, że dobiegł też końca nasz podstawowy limit czasu i jesteśmy w tzw. limicie spóźnień, ruszamy do bazy.
Z Przełęczy Kowarskiej to kilka kilometrów zjazdu nim dotrzemy do bazy.


Jak zawsze siedzimy w bazie dłuższą chwilę w bazie, wymieniając doświadczenia z innymi zawodnikami, a potem ruszamy, ale nie do domu. Ponownie na Przełęcz Kowarską, tym razem już autem... tam rozłozymy sobie nocleg w naszym SFA-Panzerkampfwagon, tak aby przespać się kilka godzin, a potem wyruszyć w IZERY. W najwspanialsze góry na świecie (moje ukochane Gorce, słysząc te słowa właśnie się na mnie obraziły...). Niedzielę spędzimy zatem w Izerach, a do domu wrócimy w nocy z niedzieli na poniedziałek (koło 3:00 na ranem).
2h snu i do roboty. Takie weekendy to my lubimy!
Kategoria Rajd, SFA
Niby OSTRY a jakiś PŁACZLIWY ten WOŁOWIEC
-
DST
30.00km
-
Aktywność Wędrówka
Da się! Ważne jednak aby zaplanować trasę z dala od popularnych szlaków i uwzględnić fakt, że po 16:00 góry w dużej mierze pustoszeją. Owszem, jako że tym razem zahaczyliśmy o dość popularny szlak przez Rohacze, ludzi było więcej niż na Bystrej, ale były to zagęszczenia lokalne. Natomiast późnym popołudniem i o zachodzie słońca na 2000m npm towarzyszyły nam w zasadzie już tylko kozice. Owszem ktoś mógłby powiedzieć, że góry nocą są niebezpieczne i w góry wychodzi się rano... Odpowiem, że niebezpieczne mogą być zawsze. Pokora i zdrowy rozsądek to podstawa we wszystkich górach, nawet tych w samo południe i tych poniżej 1000m. Poza tym wyruszyliśmy rano, zaplanowaliśmy potężną wyrypę (trasa 15 godzin i 2700 m przewyższenia !!!).
Z Krakowa wyjechaliśmy już o 4:00 rano i po 7:00 zameldowaliśmy się na Słowacji. Nasza marszruta to:
Baraniec (2182m) - Smrek (2072) - Płaczliwy Rohacz (2126m) - Ostry Rohacz (2088m) - Wołowiec (2064m) - Jarząbczy Wierch (2137m) - Jakubina (2194m)
Ostro... a przecież Płaczliwy to będzie w zasadzie dopiero początek naszej przygody.

W drodze na Baraniec. Na ostatnim planie Krywań (2495m)

Lokalne Siły Powietrzne w pełni aktywne :)

Baraniec to oczywiście ten ostatni... czemu? BO MOŻE :)

Już po 4 godzinach drogi :)

I znowu Baraniec to ten ostatni, tyle że tym razem już z drugiej strony. Ten pomiędzy to SMREK. Podejście pod Płaczliwy Rohacz

Szkodnik (i) Płaczliwy :)

Jak ja kocham tabliczki i to, że Góry maja swoje imiona :)

Kierunek Rohacz (no jest) Ostry, a potem Wołowiec

Zaczynamy podejście pod Ostry.

I wtedy się zaczyna...

Jakoś tu nawet wyleźliśmy

Trzeba będzie jednak teraz to zejść... a to nie będzie takie proste.

"Po grani! Po grani! Nad przepaścią bez łańcuchów, bez wahania!" Jacek, weź przestań :) Nie dość, że z łańcuchem to i z (niemałym) wahaniem! (tzw. Rohacki "Koń")

Tu dopiero ciężko było zleźć... według mnie trudniejszy fragment niż sam Koń. Utknąłem tu na dłużą chwilę, nie mając pomysłu jak to zejść.

Jest i Wołowiec

Znowu granicą! Jak ja kocham szlaki graniczne. Trawers Łopaty, a potem Jarząbczy Wierch.

Wzdłuż słupków :)

Ciężko uwierzyć, że przeszliśmy tego szpiczaka (Rohacz Ostry widziany z drugiej strony)...

Całkiem ładna prezentacja naszego dzisiejszego track'u: Baraniec, Smrek, oba Rohacze i Wołowiec

Gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, na szlak wychodzą rogate stwory :)

Spotkanie na szlaku :)

Szkodnik na Jakubinie

Takie tam z rogatym stworem :)

Godzina 18:45 a my nadal na 2000m. Teraz jeszcze lepiej widać naszą dzisiejszą marszrutę od Barańca po Wołowiec.

Gdyby nie to, że na dół mamy jakieś 4 godziny drogi to jeszcze byśmy tu zostali
Dlatego góry gdzie rowerem robicie w dół w 30 min, to co pieszo zajęło by 3h są rewelacyjne, ale w Tatrach to niestety niemożliwe...


No ale jak jest 4h drogi, a zachód słońca oglądacie na 2000m, to wędrówki po nocy nie unikniecie. Jeszcze 30 min do auta :)

Kategoria SFA, Wycieczka